M 1 . Warszawa, d. 2 Stycznia 1887 r, T o m V I.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.
| Komitet Redakcyjny stanowią,: P. P. Dr. T. Chałubiński, [ J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, ' mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniewski, J. N atanson,
D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
| „W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących j w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie V albo jego miejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/j>
za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.
-^ćLres ZESedeilsicyi: ^ra-lso^^slsile-nprized.nn.ieścle, 2>Tx 0©.
NASZE ZADANIE.
Z dniem dzisiejszym rospoczynainy rok szósty istnienia naszego pisma. Trudności, z jakiem i walczyć nam przychodzi, znane są. czytelnikom naszym; przezwyciężenie i pokonanie tych trudności osięgniętem być j może jed y n ie przez współdziałanie zobopól- ne, przez życzliwość i poparcie ze strony czytelników , zarów no ja k i przez pracę i usilność naszą. D latego też w ypada się nam porozumieć, winniśm y powiedzieć, co czytelnikom przynieść możemy, czego od nas oczekiwać mogą, ja k i w ytknęliśm y so- i
bie kierunek i ja k go dalój rozw ijać p r a gniemy.
Mówić o potrzebie pisma naukom p rzy rodniczym poświęconego, byłoby zapewne rzeczą zbyteczną. Ci naw et, co na n ajdal- szem od tój gałęzi wiedzy trzym ają się ubo
czu i na teoretyczne jć j zdobycze z lekcew a
żeniem i z nieufnością bodaj spoglądają, czysto przynajm niej praktycznym jć j rezul
tatom zaprzeczać nie mogą i konieczność jćj j
j dla społeczeństwa uznaw ać muszą. Rozwój bowiem przem ysłow y epoki dzisiejszej je st niew ątpliw ie wynikiem olbrzym iego postę-
| pu n au k przyrodniczych, ich jed y n ie zast.o- j sowaniom zawdzięczamy udogodnione for
my naszego bytu m ateryjalnego.
Jakk olw iek zależność ta przem ysłu od stanu nauki je st w prost widoczną, nie zn a j
duje ona w ogólności należytego uznania.
Na okoliczność tę silny mianowicie nacisk położyła komisyja techniczna w A nglii w spraw ozdaniu za ro k 1884, wykazując, że jeżeli n au ki przyrodnicze nie zyskają w y
bitniejszego, aniżeli dotąd, stanow iska w w y
chow aniu publicznem W ielkićj B rytanii, utracić m usi ona swe pierw szorzędne w p rze
m yśle znaczenie. D zięki zabiegliwości k il
ku większych m iast angielskich klasy ro b o tnicze otrzym ują tam w naukach ścisłych
| wykształcenie wyższe, aniżeli młodzież klas średnich; skutkiem tego m łodzi ludzie, do w arstw tych należący, z trudnością ledw ie zdobyw ać mogą posady, wychowanie ich bo
wiem nie odpow iada potrzebom życia współ
czesnego. Skutkiem takićj różnicy w spo
sobie kształcenia się klasy robotnicze nabie
ra ją w A nglii coraz wyższego znaczenia w porów naniu z klasam i średniem i, a cho-
2 W S Z E C H Ś W IA T . N r 1.
ciąż przeobrażenie to dokonyw a się sto p n io wo i nieznacznie, nie uchodzi je d n a k by
strym obserwatorom życia społecznego.
G dy Lavoisier za dni teroryzm u skazany został na śmierć, podano do k om itetu ocale
nia publicznego prośbę o pow strzym anie wykonania w yroku, dopóki uczony ten prac swoich nie ukończy. O dpow iedź b y ła k ró t
ka: rzeczpospolita uczonych nie potrzebuje.
Rzeczpospolita dzisiejsza sądzi inaczej, — na je j budżecie ciążą silnie w ydatki n a p r a cownie i na środki do badań naukow ych.
Niemcy nie u stępują pod tym względem F rancy i, jeżeli nad nią nie górują, ale n a j
silniejszego poparcia doznają n auki ścisłe w S tanach Zjednoczonych, lubo tam ofiar
n o ś ć jednostek w ystępuje w miejsce działal
n o ś c i państw ow ej. G dy w około nas wiedza przyrodnicza w zrasta i praktycznym dąże
niom społeczeństw coraz donioślejsze usługi oddaje, u nas w ykształcenie przyrodnicze nietylko je s t nieznaczne, ale naw et od czasu usunięcia tych nauk z program atów szkol
nych przeciętny jego stopień bezustannie się obniża.
W artości wszakże i doniosłości n auki mie
rzyć nie będziemy jed y n ie skalą jej dorob
ków praktycznych, jak k o lw iek potężneby były i zdum iewające. U m ysłow e, ducho
we nasze wym agania, podobnież j a k i m ate- ry jaln e, zaspokojenia potrzeb ują, a począw
szy od pewnego stopnia dobrobytu i od p e wnego stopnia w ykształcenia zarów no dla jed n o stk i ja k i dla społeczeństw u znaczenia coraz większego nabierają. Ś ród tych po
trzeb um ysłowych w ybitne m iejsce zajm uje poznaw anie otaczającego nas św iata, bada
nie przyrody. C yw ilizacyja nasza przede- wszystkiem na podstaw ie w iedzy p rz y ro dniczej się opiera, dzieje jed n ej i drugiej postępują rów norzędnie obok siebie, K o p e r
nik o tw iera zarów no przyrodoznaw stw o no
woczesne j a k i nowożytny okres cyw iliza- cyi. P o g ląd nasz na św iat w każdej epoce zależy od współczesnego stanu w iedzy p rz y rodniczej, a w m iarę je j rozw oju coraz ści- ślćj się z nią jednoczy; ju ż dla tego względu znajom ość zasad i rezultatów n au k p rz y ro dniczych jest niezbędnym w arunkiem ogól
nego wykształcenia.
Rospowszechnianie wiedzy przyrodniczej je s t zadaniem naszego pisma, — m a ono być
pośrednikiem między nau ką a ogółem, a j a ko pism o dla ogółu przeznaczone winno mieć ch arak ter popularności.
Co do zakresu tej popularności słyszym y żądania różne, napotykam y nieraz i zarzu ty. M oglibyśm y powiedzieć, że często po
chodzą one i ze strony tych, co pismo nasze z ty tu łu tylko znają, wolimy jed n ak w yja
śnić, ja k pojm ujem y zadanie pisma p o p u larnego.
M ówią nam — piszcie lekko, ogół nasz naw ykł do rzeczy lekkich, p otrzebuje czy
tan ia lekkiego. R zekłbyś, że słyszysz iro niczne słowa z „D ziadów ” — ja k pięknie lekko tańczysz pan.
Otóż, pismu popularnem u lekkość nadać m oglibyśm y dwiem a tylko drogam i, — bądź pom ijając wszelkie poważniejsze spraw y nauki, bądź też trak tu jąc j e w sposób po
bieżny tylko.
Na jed n o i na drugie zgodzić się nie m o
żemy, a ogół czytelników naszych za p atry wanie to podziela zapewne. Jeżeli inamy odzw ierciedlać postęp nauki, k tó ra coraz głębiej w tajnik i p rzy ro d y się p rzedziera i nie u nika dróg choćby najm ozolnięjszych, nie możemy pisma prow adzić w sposób anegdotyczny i poprzestaw ać jedy nie na drobiazgach, dlatego tylko, że łatw ićj je n a
pisać i przeczytać.
P obieżne znów traktow anie rzeczy pole
ga na podaw aniu gotow ych rezultatów' nau
ki z pom ijaniem dróg, jak iem i n au k a re zu l
taty te zdobywa, jak iem i do celów sw ych dąży. Są całe książki, głośne i chw alone naw et, k tóre się w ten sposób z nauką za
łatw iają. Możemy tam lekko przeczytać, że dp słońca tyle a tyle milijonów mil, albo że św iatło czerwone je s t objawem tylu a ty lu trylijonów drgań, ale nie poznam y zgoła metod, które nam świadomość tę osięgnąć dozw oliły. T ak a wszakże znajom ość rze
czy pozorną je st tylko, nie to bowiem, co wiemy, ale ja k wiemy, stanow i um ysłową posiadłość naszą. T ak a lekka i pozorna nau ka staje się też podstawą pozornego filo
zofowania: filozofija rzetelna na rzetelnej tylko opierać się może nauce. Jeżeli nauki przyrodnicze wskutek wysokiego swego ro
zwoju innym gałęziom wiedzy przodują i za wzór im służą, to właśnie raczój dzięki wy
N r 1. W S Z E C H ŚW IA T .
robieniu swych metod, aniżeli osięgniętym przez siebie rezultatom .
Nie za lekkością, tedy ubiegać się nam wypada, starać się nam raczćj o dostępność należy.
Rzecz popularna od w ykładu ścisłego tem się przedew szystkiem różni, że winna mieć na uwadze czytelnika, dla którego przed
m iot rozw ażany nowym je s t zupełnie i ob
cym. W in na tedy wątek swój snuć od po
czątku samego i od zasad najprostszych, winna usuwać szkopuły, jeżące się w posta
ci term inów naukow ych, a gdzie ich uni
knąć nie zdoła, podsunąć w inna w yjaśnie
nie. W yk ład p opularny ma być tylko tłu maczeniem czy też przekształceniem kun
sztownych form i mozolnego języ k a nauko
wego na mowę jasn ą i zrozum iałą dla wszy
stkich.
Ton tylko popularności różnym być musi;
brzmieć będzie inaczej w piśmie łudowem, aniżeli w organie dla w arstw wykształco
nych przeznaczonym . Sądzimy, że na uw a
dze mieć musimy czytelników , którym zna
ne są już te pojęcia, co stały się udziałem życia zw ykłego, te wyrazy, co weszły w skład mowy potocznej, te wreszcie zasady, które daje szkoła, choćby w zakresie najskro
mniejszym wiedzę przyrodniczą traktująca.
D ostępność więc osięgnąć możemy je d y nie sposobem przedstaw iania rzeczy, nie om ijaniem trudności, ale ich pokonywaniem.
Nie treścią swoją, ale form ą różnić się tylko może nauka p opularna od ścisłej, a przez tę form ę swoję wiąże się ona z literatu rą ogól
ną. Je st ona nauką i lite ratu rą zarazem;
jak o nauka czerpać może swój m ateryjał z badań um iejętnych jedynie, ja k o literatu ra troszczyć się musi o sposób, w ja k is w 'e myśli w ypow iada, o powabność, jasność i czystość języ k a. P od tym ostatnim wzglę
dem mamy i godne w zory do naśladow ania i obowiązek do spełnienia. W piśm ienni
ctwie bowiem polskiem przyrodnicy i m ate
m atycy dbali zawsze o zalety stylu i o po
praw ność ję z y k a i więcej zapewne aniżeli przedstaw iciele innych um iejętności przy
czynili się do w yrobienia języka nauko
wego.
To wszakże, cośmy powiedzieli, nie zna
czy bynajm niej, żebyśmy pismu naszemu nadaw ać chcieli ch a rak ter ściśle naukow y,
żebyśmy je w ypełniali kw estyjam i, któreby specyjalistów tylko zajmować mogły. W e
j wszystkich swych działach n auki przy ro -
| dnicze tak starannie obrabiają swe dziedzi
ny, że najdrobniejsza i najskrom niejsza n a
wet cząstka pola znajdu je licznych i g orli
wych pracow ników , którzy się n a niej sta
rannie krzątają. W szystkiej tej zinudnój, mrówczej pracy objąć wzrokiem niepodo
bna; sumienny nawret specyjalista nie może dążyć za wszystkiemi pracam i, które się we własnej jego dziedzinie prow adzą. Czyż je s t chemik, któryby zdołał choćby prze
czytać tylko spraw ozdania o wszelkich no
wych związkach, analizach, przekształce
niach, albo zoolog, którem uby znane być mogły dokładnie coraz bardziej rosnące spisy wszelkich grom ad zwierzęcych, albo też badania nad budową lub historyją roz
woju drobnego jakiego ś tw oru. W szystkie te prace stanowią cegiełki, które gmach wiedzy coraz silniej g run tu ją, coraz go ros- szerzają lub wyżej go wznoszą; znaczenie takiój cegiełki wszakże ujawni się wtedy dopiero, gdy na właściwem swetn miejscu stanie. Być może, że miejsce to przypa
dnie jej na wieży, skąd na okolicę całą ro z
legły otworzy się widok, który nauce nowe tory wskaże; wtedy nabierze ona znaczenia ogólnego i zwróci ku sobie wzrok tych, co koło budow y gm achu się mozolą i tych, co z zajęciem budowie się całej przyglądają;
tymczasem wszakże jestto cegiełka sk ro mna, która uwagi powszechnej jeszcze ku sobie nie ściąga. T ak pojm ujem y różnicę między tem, co nazyw ać się zw ykło kwe- styją ogólną w nauce a sprawrą jój specy- jalną. Po rusztow aniach, na których gęsto rozrzucone są m ateryjały nieobrobione, czy
telnicy podążyćby za nam i nie chcieli, ani my ich też tam prow adzić nie zamierzamy.
Różne wszakże działy nauki nie stanowią gmachów odosobnionych; owszem, n a wszy
stkich piętrach wriążą się one i spajają li- cznemi przejściami i krużgankam i; jestto ra-
| czój jed n a tylko budow la wspaniała, którój I odrębne napozór części w jeden harm onij-
! ny styl się łączą, tak ja k i przyroda sama
! jed n ę tylko całość stanowi. Tego lub owe
go zajm ują żywiej te lub owe strony budo
wli, te lub owe jej części, bada je grunto-
| wniej i ściślej się w nich rozgląda, ale, by
4 W S Z E C H ŚW IA T . N r 1.
m ieć pojęcie o znaczeniu każdej takiej czę- I ści, nie można z uw agi całości gm achu w y
puszczać. Zadaniem pism a naszego je s t w ła
śnie odzw ierciedlać ogólne zary sy budow li całej, choć na tem tracą, szczegółowe zalety wykończenia, m isterne naw et często i zdu
miewające. S pecyjalista zatem , co sta ra n niej ro sp atru je się w pewnćj gałęzi wiedzy, w piśmie ogólno-przyrodniczem nie zn a j
dzie tych wiadomości i tych w skazówek, k tó re czerpać może jedynie z organów spe- cyjalnych. W piśm ie ogólnem zająć go mo- g ą tylko obrazy dalszych, postronnych mu okolic nau k i, które się ze specyjalnością je - | go wiążą i z którem i łączności zry w ać n i- j
gdy nie może.
U zasadnienie powyższe stanow ić ma do
wód, że pismo nasze nie je s t i być nie może dla specyjalistów przeznaczone. Służyć ono | pragnie ogółowi czytelników w ykształco- ( nych, tym wszystkim, co uczestniczyć chcą I we współczesnem życiu um ysłow em , co za- j m iłow anie p rzyrody żyw ią i znać p rag n ą jój objaw y, jćj życie i działalność, oddzia- ! ływ anie jej na człow ieka, usługi, ja k ie m u ona niesie i do których zm uszać j ą po- trafi.
D la ogółu w ykształconego popularyzacy- j a wiedzy przyrodniczej, niezależnie od ma- tery ja łu , ja k i przynosi, ma jeszcze to zn a
czenie, że um ysł straw ą naukow ą odżywia.
T rosk i i drobiazgi życia codziennego coraz nas bardziej oddalają od czasów młodości naszej, coraz bardziej zry w ają węzły z tym okresem życia naszego, któ ry uczeniu się i nauce wyłącznie je s t jioświęcony, — od dziedziny tej spraw y życia potocznego co
raz nas bardziej oddalają. A le i poeta na w ygnaniu, choć mu lira z rąk w ypada, śpie
wać nie przestaje, — „by choć w swćj p ie r
si sprobować tchu, czy po daw nem u, świeży i czysty, stepow e w iatru w y gra pośw isty.”
Życie z troskam i swemi i drobiazgam i po- dobnem je s t wygnaniem, na którem obum ie
ra zw olna m łodzieńcza ję d rn o ść um ysłu i którą podtrzym yw ać nam trzeba; m atery- ja ł, ja k i nau k a p o p u larn a niesie, jęd rn o ść tę najdzielniój podtrzym yw ać może.
A by na tej drodze ogółowi służyć i aby pismo nasze zajm ującem być mogło, stara
my się, o ile można, czynić j e w szechstron- nem w całej dziedzinie p rzyrodniczej. D la
tego też pragniem y uw zględniać silniej nie
które działy, dotąd słabiej u nas reprezento
wane, a m ianowicie antropologiją ie tn o g ra - fiją oraz fizyjologiją, w raz z wiążącemi się z nią zadaniam i psychologii. Zam ierzam y też pew ne m iejsce zachow ać i dla historyi n au
ki i d la spraw pedagogicznych w zakresie nauk przyrodniczych. B adaniom przyrody
! k rajo w ej poświęcony je s t „P am iętnik F i- i zyjograficzny,” którego właśnie co u kazał
| się tom szósty; o ile m ateryjał do w ydaw ni
ctwa tego zbierany da się ująć w ram y pi
smu naszem u odpow iednie, należy nam go i tu uw zględnić, znajom ość bowiem p rz y ro dniczych właściwości k ra ju i jego zasobów natu raln y ch dla każdego je s t konieczną.
O bok spraw ozdań z piśm iennictw a n auko
wego polskiego staną i spraw ozdania z w aż
niejszych dzieł obcych; kronikę zaś, k tóra w ostatnich czasach znaczne ju ż rosszerze- nie zyskała, pragniem y uczynić ciekawą i zajm ującą dla najw iększej liczby czytel
ników.
P rz y wszelkiej wszakże usilności i g o rli
wości naszej pobłażanie czytelników pozo
stanie dla nas niezbędnem . N iew ielkie ro z
m iary naszego pism a, szczupły u nas zastęp popularyzatorów wiedzy i drobniejsza je s z cze g arstk a uczonych naszych i profesorów uniw ersyteckich, k tórzyby pióro swe n ie
kiedy na usługi ogółu poświęcać chcieli — niech u spraw ied liw iają potrzebę tego po
błażania.
D odajem y tu wreszcie, że w krótce sta ra niem redakcyi W szechśw iata a z zapomogi K asy Pom ocy N auko w ej im ienia M ianow skiego ukaże się w oryginalnem przez autora obrobieniu, dzieło prof. S trasb u rg era „P rz e
wodnik do zajęć botanicznych”, którego w ydanie niem ieckie zyskało głośne uznanie w E uro pie, oraz p rz ek ład słynnej m eteoro
logii M ohna. W m iarę wzmożenia się sił naszych działalność tę na polu w ydaw ni
ctw a książek naukow ych i naukow o-popu- larnych silniej rozw inąć zam ierzam y.
Stanisław Kramsztylc.
Nr 1.
Poiskis T o w a r r-flw Pr?vrccników
im . l£ c p e r n iU a
B I B L I O T E K A
| dowolną, odbywaną
W SZ EC H ŚW IA T .
0 SAMOWOLNEJ U P ilT iC Y l
U Z W I E R Z Ą T .
O ddaw na znaną była łatwość, z ja k ą od
ryw ają się nogi i inne organy u rozm aitych zw ierząt, fakt ten je d n a k przypisyw ano kruchości i delikatności odpadających orga
nów, ja k rów nież nieum iejętnem u lub nie
zbyt ostrożnem u obchodzeniu się z badane- mi zw ierzętam i.
W ostatnich dopiero czasach niektórzy uczeni zw rócili bliższą uw agę na to szcze
gólne zjaw isko i przekonali się, że łatwość odryw ania się kończyn, napotykana u wielu raków (skorupiaków ), pająków , tysiącono- gów i owadów, nadto u niektórych gadów, a naw et m ięczaków, zgoła nie je s t przypad
kową, lecz stale w ystępuje i odbywa się po
dług pewnego ogólnego planu.
Badaniem sam owolnego odryw ania się kończyn i innych organów zajm ow ali się H . D ew itz w Niemczech, de Y arigny, P. P a- rize i Leon F re d e ric q we F ran c y i, prof.
H u x ley i inni w A nglii. W iele ciekawych faktów odnośnie do odryw ania kończyn u różnych zw ierząt zebrał i odpowiednio opracow ał p. L eon F red ericq '), rezultaty zaś jego spostrzeżeń poniżej podajemy.
P . F re d e ric ą nazw ał autotom iją czynność odryw ania pew nych w łasnych organów przez zw ierzęta czyli operow ania samych siebie, czynność, przy pomocy której liczne zw ierzęta, ja k padalec i ja szc zu rk a zwyczaj
na, liczne raki, pająki i owady, schw ytane raptow nie za kończynę lub ogon przez swoich nieprzyjaciół, wysw obadzają się z ich objęć. Zw ierzęta pochw ycone rozw i
ja ć mogą w m ięśniach ściskanych organów energiją m imowolną, odruchow ą i pozby
wają się części organizm u w celu oswobo
dzenia całości.
H . Dewitz, de Y arigny, P arize i profesor H uxley uw ażają autotom iją za czynność
*) Leon F re d e ric q . Les m utilations spontanees on 1’antotom ie. Kevue scientifkjue Nr 20, 1886 r.
z całą świadomością przez napastow ane zwierzę, p. L . F rcd ericq zaś poczytuje autotom iją za czynność bez
wiedną, czysto odruchow ą, wywołaną przez raptow ne podrażnienie nerwów czuciowych w uchwyconej części ciała, które to podra
żnienie przenosi się na ośrodki nerwowe, a następnie, drogą odruchu na mięśnie or
ganu, któ ry się odłam uje.
N a poparcie swoich zapatryw ań p rz y ta
cza p. L . F . wiele ciekawych obserwacyj i doświadczeń, jak ie przeprow adził na ra kach, pająkach, owadach i gadach. N ajdo
kładniej zbadał p. F . autotom iją u raków (skorupiaków ),
W szystkim , którzy mieli sposobność za
poznać się bliżój z krabam i, wiadomo, z j a ką łatw ością te zw ierzęta tracą swoje nogi.
W ystarcza raptow ne uchw ycenie i mocne ściśnięcie za nogę kraba, bez względu na j e go rozm iary i kształty, aby noga ta złam ała się przy podstawie i pozostała w palcach, gdy tymczasem zw ierzę, wyswobodzone w ta k szczególny sposób, ucieka tak p ręd ko, ile pozw alają mu nogi pozostałe.
W ten sposób można u jednego i tego sa
mego kraba spowodować stopniow e oder
wanie się dziesięciu nóg. Złam anie nóg jest kołowe, następuje ono nie w stawie, lecz złam aniu ulega drugi członek nogi, licząc od ciała; członek ten łamie się na dw ie nieró
wne części, z których jed na, większa, o dpa
da wraz z nogą, druga zaś, mniejsza, w k ształ
cie pierścienia tw ardego pozostaje przycze
piona do ciała, a właściwie do głow otuło- wia. D ru g i ten łam iący się członek nogi k raba odpow iada dwóm członkom nogi ho
m ara czyli ra k a morskiego lub ra k a rzecz
nego, zrośniętym w jednę całość, a miano
wicie drugiem u członkowi (udo) i trzecie
mu (k rętarz). N a nodze krab a, w miejscu zrośnięcia się tych dwu członków znajduje się brózda, niby szew wklęsły, w której za
wsze złam anie następuje.
F ig. 1 przedstaw ia pierwszą i d ru g ą nogę kraba w idzianą z powierzchni brzusznej.
N a p ra w o , n a każdej nodze, linij a kropko
wana ab wskazuje miejsce na drugim człon
ku, w którem następuje oderw anie nogi. Na lewo pierw szy członek i część drugiego, zo
stająca po odpadnięciu nogi, są narysow ane
6
t
W S Z E C H Ś W IA T . N r 1.
linijam i ciągłemi, część zaś nogi odpadająca je s t oznaczona liniją kropkow aną.
U homai-a (rak m orski) i ra k a rzecznego pierw sza para nóg, o patrzona szczypcami, posiada taką samą budow ę anatom iczną ja k nogi kraba. N a pozostałych czterech p a
rach nóg, dru g i członek (udo) jest oddzielo
ny od trzeciego (k rętarz), tak, że te członki stanow ią odrębne części, ruchom o z sobą połączone zapomocą staw u, będącego g r a n i
cą, przy której następuje oderw anie nogi hom ara.
W ogóle je d n a k hom ar mniźj je s t p o d at
nym do podobnych doświadczeń od k raba i chcąc, aby dośw iadczenie się pow iodło, po
trze b a używ ać okazów świeżo złow ionych i zostających w pełni sil życiow ych. R a
kom -rzecznym łatw o odpadają nogi opa-
to się napozór zdaw ać mogło. Doświadcze
nie proste przekonyw a, że u k ra b a nieży
wego, lub też z systemem nerw ow ym sp ara
liżow anym , nogi są bardzo w ytrzym ałe i przy odryw aniu okazują opór przenoszący kilkadziesiąt razy wzięty ciężar ciała.
P rz y odryw aniu nóg zw ierzętom nieży
wym oddzielają się one zw ykle w stawie biodrow ym , pom iędzy głowotułowiem i pier
wszym członkiem (biodro), niekiedy w sta
wie następnym , przyczem pow ierzchnia zła
m ania nosi na sobie wiązkę w łókien mięs
ny ch , k tóre się jednocześnie odryw ają.
W rzad kich tylko przypadkach u raków nieżywych odryw anie następuje w drugim stawie.
O dryw anie nogi u zw ierzęcia żywego nie je s t rów nież w ypadkiem brak u w ytrzym a-
trzone kleszczami (szczypcami), odpadanie innych nóg rzadko się udaje.
F ig . 2 przedstaw ia pierw szą i d ru g ą nogę praw ą hom ara, widzianą ze strony brzusz
nej. P ierw sza noga je st w taki sam spo
sób zbudow ana j a k nogi krab a. C złonek N r 2 pow stał ze zrośnięcia się dw u, w m iej
scu oznaczonem liniją kropkow aną a i . Na drugićj nodze i na następnych pierw szy członek (udo) 2' je s t oddzielony od d ru g ie
go (k rętarz) 2" przez szew a l, w którym odbyw a się odryw anie nogi.
O dryw anie czy łam anie nóg raków , nie zależy7 zupełnie od kruchości nóg, ja k b y
łości w tój kończynie, — przeciw nie, krab odłam uje sam swoję nogę w oznaczonem m iejscu energicznym skurczem mięśni, któ
ry je st ruchem mimowolnym i następuje ra ptownie. L. F re d e ric ą przytacza na dowód teso kilka doświadczeń. Jeżeli do gwoździO c w bitych wr dno drew nianego pudełka, w któ- rem utrzy m y w ana była atm osfera wilgotna, przyw iązano k rab y, każdego za nogę, w ten sposób, że jedn e z nich m iały nogi um oco
wane tuż przy gwoździach, inne zaś były uw iązane n a dłuższych nitkach, to przy sil
nych uderzeniach w pudełko zw ierzęta te ulegały przerażeniu i robiły usiłow ania Fig. 1. Pierw sza i d ru g a p a ra nóg k ra b a , w idziane z pow ierzchni brzusznej.
1. Pierw szy członek (biodro).
2. D rugi członek, pow stały ze zrośnięcia dw u (2-go i 3 go t. j.u d a i k rętarza).
N r 1. W SZ EC H ŚW IA T .
gw ałtow ne, by się ocalić i uciec. Pomimo wysiłków i szarpań, żaden z krabów, w po
wyższy sposób uw ięzionych, nie zdołał się uw olnić z więzów przez oderw anie nogi przyw iązanej. Co dziwniejsza, noga, k tóra była tak długo przytrzymaną., nie u traciła możności łam ania się, bo dosyć było ją śei- snąc mocno w środku, aby wywołać oder
wanie u podstawy. T ak samo, żaden krab, trzym any w rę k u za nogę dość łagodnie, nie podlega autotom ii w celu uw olnienia się.
Jeżeli obcinam y raptow nie nożyczkami koniec jed n ej nogi, a za drugą, zwierzę p rzy
trzym ujem y, krab odłam ie sobie nie tę osta
tnią kończynę, coby mu zapewniło wolność,
F ig 2. Pierwsza i d ruga noga "prawa h om ara, wi
dziane z pow ierzchni brzusznej.
ale właśnie pozostałą część nogi odciętćj, której strata żadnej mu nie przynosi korzy
ści. Z upełny b rak wszelkiej świadomości działania jest tutaj wyraźny, zachodzi tu działanie odruchow e, ślepe, podobne do od
ruchów czyli ruchów refleksyjnych u zwie
rz ąt kręgow ych. Niektórym krabom wy
cinano zw oje nerw ow e podprzełykow e, albo naw et odcinano całą okolicę głowową ciała, a zatem pozbawiano ich głów nych ośrod
ków nerw ow ych, a jed n ak nogi nie traciły możności odryw ania się przy stosownych podrażnieniach.
P . L . F . umieszczał żywe kraby w słoju szczelnie zam kniętym wraz z gąbką napo
jo n ą eterem lub chloroform em ; para odu
rzająca tych ciał wy woły wała naprzód wiel
ką ruchliwość wspomnianych zw ierząt, n a stępnie ruchy staw ały się coraz mniej ener
giczne, zw ierzęta ulegały odurzeniu, nie okazyw ały ruchów celowych, a jed n ak przy raptow nem ściskaniu nogi odłam y wała się ona w oznaczonem miejscu.
O derw anie to nogi przedstaw ia się zatem jak o ak t bezwiedny, w wytworzeniu którego wola zw ierzęcia żadnego nie b ra ła udziału.
Jestto czynność czysto odruchowa, w którćj działają głównie zw oje nerw ow e brzuszne, oraz nerw y czuciowe i ruchow e nogi. O d e r
wanie nogi ma miejsce zawsze wtedy, gdy nerw y je j czuciowe są silnie pobudzone, czy to m echanicznie czy też chemicznie lub przy pomocy elektryczności i ciepła.
Jeżeli podniesiem y żywego kraba za nogę chw ytając go mniej więcej w połowic jej długości i zw ierzęciu w ten sposób zawie- szonomu ciałem na dół odetnieiny ra p to wnie koniec nogi na wysokości czw artego lub piątego członka, wtedy podrażnienie nerwu czuciowego sprow adza nagłe skurcze mięśni nogi, która się odłam uje na wysoko
ści drugiego członka. K oniec nogi zostaje w ręk u operatora, krab zaś upada na ziemię i ucieka; można podobną operacyją pow tó
rzyć na kilku nogach i zw ierzę kolejno je obłam uje. G dy zw ierzę umieszczamy na grzbiecie, nogam i zwrócone ku górze, usi
łuje się ono odwrócić i porusza nogami, j e żeli w tedy odetniem y raptow nie ostrem i no
życzkami koniec nogi na wysokości p rzy najm niej trzech czw artych piątego członka nogi lub bliżej ciała, natychm iast noga ros- ciąga się, ud erza o skorupę pokryw ającą głow otułów i łam ie się w oznaczonem miejscu.
P rzy ściskaniu stopniowem nogi kraba między ostrzam i nożyczek następuje odcię
cie zupełne, niew yw ołując samowolnej am - putacyi, albowiem nerw je s t uciskany sto
pniowo. Jeżeli jed n ak po takiem odcięciu nogi, zanurzym y zwierzę w płynie drażnią
cym np. w spirytusie, nerw odsłonięty bę
dzie pobudzany gw ałtow nie i wtedy noga odpada. Nawet bez poprzedniego odcina
nia końca, wiele m orskich skorupiaków
8 W S Z E C H Ś W IA T . N r 1.
(raków ) traci nogi, gdy się j e za n u rza w a l
koholu w celu ich przechow ania.
Dostatecznem je st p rzybliżyć nogę kraba do płom ienia świecy, aby się odłam ała przy podstawie. Jeżeli podniesiem y ra k a za n o gę, przez którą, przepuszczam y p rąd galw a
niczny, w k ieru n k u przebiegającego nerw u, pomiędzy 3 i 4 członkiem , no g a odpada r a ptownie w oznaczonem m iejscu w chw ili przebiegu prądu.
P obudzenie w yw oływ ane w nerw ie czu
ciowym nogi dochodzić się zdaje tylko do zwojów brzusznych, bo dośw iadczenia auto- tom iczne udają, się rów nie dobrze po znisz
czeniu zwojów podprzełykow ych j a k i móz
gowych. Skoro je d n a k w ytniem y zw oje czyli w ęzły brzuszne, ustaje zdolność sam o
wolnego odryw ania się nóg; m ożna wtedy po kolei odcinać końce w szystkich nóg, a nie otrzym a się ow ych ch a rakterystycznych odłam ań.
Sam ow olna am putacyja czyli raptow ne od
łam y wanie się kończyn zostaje tedy w ścisłej zależności: 1) od drogi nerw ow ój dośrodko
wej czyli w łókien czuciowych w nerw ie mięszanym nogi, 2) od ośrodków n erw o
wych odruchow ych czyli zwojów brzusz
nych lub łańcucha brzusznego, 3) od drogi nerw ow ej odśrodkow ej czyli nerw ów ru chowych, udających się do mięśni, których skurcze wywołują, odłam anie się nogi.
(dok. nasł.) A. Slosarski
M ETEO R Y
I G W I A Z D Y SPADAJĄCE.
Ja k k o lw ie k istota m eteorów i gw iazd spadających przestała ju ż być dla nas za
gadką niedostępną, pozostało dosyć jeszcze szczegółów w ątpliw ych, k tóre się ro zw ią
zania domagają. P rzed m io t cały nie u tra cił d otąd dawnego swego pow abu, zaró
wno dla ogółu j a k i dla badaczy, dlatego też często nam do niego zw racać się w y
pada. Niedaw no słynny astronom am ery
kański H . A . N ew ton, najgorliw szy nie
w ątpliw ie z żyjących dziś badaczy tych drobnych ciał niebieskich, przedstaw ił sto
w arzyszeniu am erykańskiem u postępu nauk stan obecny wiadomości naszych o tćj kw estyi — i tego w łaśnie przem ów ienia p o dajem y tu streszczenie.
W szyscy wogóle p rzy jm u ją pew ną licz
bę tw ierdzeń, tyczących się m eteorów. Za
czynają one świecić, przebiegając górne okolice atm osfery ziemskiej; m ała ich ty l
ko liczba, albo może i wcale nie ukazują się w Avysokościach przechodzących 160 km, a rów nież niewiele ich widziano w wyso
kościach m niejszych od 50 km ponad po
w ierzchnią ziemi, w yjąw szy rzadkie te p rzy padki, w któ ry ch kam ień lub żelazo m e- teoryczne n a pow ierzchnię ziemi spada. Są to w szystko ciała, które do naszśj atm o
sfery przybyw ają z zew nątrz. P rędkość, z ja k ą m eteory biegną, zestawić można z prędkością ziemi po jój drodze dokoła słońca; z zupełną dokładnością, prędkości te trud no dnją się oznaczyć, przyjąć jed n ak m ożna, że zawierają, się one w granicach przechodzących 50 do 250 razy szybkość głosu w pow ietrzu lub prędkość ku li dzia
łow ej. P rzy ciąg anie ziemi nie może wy
wołać prędkości ta k znacznych, a stąd w y
wnioskow ać należy koniecznie, że m eteory poruszają się dokoła słońca, a nie dokoła ziemi, ja k o środka ciążenia. M eteory g ru -
j p u ją się w roje, ukazujące się nam pery- jod yczn ie w oznaczonych dniach roku; zna
my cztery kom ety, stowarzyszone z cz te
rem a rojam i, które przybyw ają do atm o
sfery naszój 20 K w ietnia, 10 S ierpnia, 14 Listopada i 27 L istopada. D ro b n e ciałka, należące do każdego z tych rojów , stan o
wią grupę, której każdy osobnik porusza
j się po drodze, podobnej do drogi odpo
w iedniej kom ety; przypadkow e, spo rady czne gw iazdy spadające niczem się nie róż
nią od m eteorów do podobnych ro jó w 'n a
leżących.
Co do m eteorytów , to je s t głazów rze
czywiście na ziemie spadających, to b ryły z różnych spadków pochodzące różnią się m iędzy sobą składem chemicznym i form a
mi m ineralnem i. Pom im o w szystkich tych różnic wszakże okazują pew ne właściwo
ści wspólne, a wyróżniające j e zupełnie od
N r 1. W SZ EC H ŚW IA T . i) wszelkich skał ziemskich. Najściślejsze do
chodzenia nie zdołały dotąd w ykazać w me
teorytach śladów życia organicznego, — mniem ane odkrycie szczątków korali i in
nych zw ierząt, k tóre przed kilku laty tyle na
robiło w rzaw y, okazało się zupełnie błędnem.
Co do powyższych punktów , ja k pow ie
dzieliśmy, pan u je zgoda zupełna; inne kwe- styje są dotąd sporne. Nie należy wszak
że w ątpić, że gw iazdy spadające są to cia- j
la stałe i wszystko skłania nas do przyję- j
cia, że zarów no gw iazdy spadające ja k i bo
lidy czyli kule ogniste, t. j. m eteory spro
wadzające spadek kam ieni czyli aeroli- tów, stanow ią je d n ę kategoryją. Zachodzą w praw dzie między niemi różnice co do skła
du, gęstości i wielkości, ale począwszy od najdrobniejszej gw iazdki spadającej aż do głazu meteorycznego, przechodzim y przez stopniow anie tak nieznaczne, że niepodo
bna wyróżnić tu k ilk u klas: wszystkie te ciała ukazują się w jed n ak iej okolicy atm o
sfery, prędkości ich odpow iadają zawsze drodze dokoła słońca, barw y ich i smugi świetlne, ja k ie za sobą ciągną, są praw ie u wszystkich jedn akie. D la w ytłum acze
nia rozmaitości, ja k ą dostrzegam y w obja
wach tow arzyszących ukazyw aniu się me- j
teorów, w ystarczają zapew ne różnice za
chodzące w ich wielkości i składzie. P rze
ciw łączeniu w je d n ę rodzinę gw iazd spa
dających i bolidów staw iają niektórzy za
rzut, że żaden rój nie dostarczył nam do
tąd aerolitów ; że je d n a k spadek m eteory
tów w ogólności je st zjaw iskiem stosunko
wo dosyć rządkiem , zarzut ten je s t niedo
stateczny wobec podobieństw a mnóstwa in nych cech.
N ajw iększe m eteory w chwili gdy w kra
czają w naszą atm osferę, mieć mogą masę kilku ton (kilku tysięcy kilogram ów), cię
żar zw ykłej gw iazdy spadającej wynosi może kilkaset gram ów , albo i mniej; n a j
drobniejsze z nieb, widzialne jeszcze dla oka nieuzbrojonego, wielkością sw ą wyró
w nyw ają drobnym kam ykom . N iektórzy astronomowie m niem ali, że spadek b ry ł me
teory cznych n a ziemię i księżyc pow oduje powiększenie ich mas, a tem samem przy
spieszenie ruchu księżyca; z powodu wszak
że drobnych mas tych b ry łek wpływ gwiazd spadających n a ciała niebieskie należy
uważać za nieznaczny, przynajm niej dopó
ki nie zdobędziemy dowodów bardziej p rze
konywających. D latego też trud no pogo
dzić się z teoryją, która spadkow i m eteo
rytów na słońce przypisuje źródło ciepła naszój gw iazdy dziennej.
Czas, przez ja k i ukazują się nam m eteory, najśw ietniejsze naw et z pomiędzy nich, k tó rym towarzyszy spadek kam ieni, wynosi le
dwie k ilk a sekund. Z przelotnych tedy ty l
ko dostrzeżeń snuć możemy domysły o ich historyi i ich początku.
Za pierw sze źródło meteorów przyjm ow a
no ju ż to księżyc, ju ż ziemię lub słońce, to znów jed n ę z wielkich p lanet lub jak ąś p la
netę w gruzy rozbitą; wszystkie te domysły napotkały zarzuty niepokonane, zresztą wszystkie są zgoła nieuzasadnione. Skoro jed n ak niektóre z rojów m eteorycznych sto
warzyszone są z kom etam i, a m iędzy gw ia
zdami spadąjącem i i wielkiemi m eteoram i nie możemy przeprow adzić linii odgranicza
jącej, będzie rzeczą n atu ra ln ą przyjąć, że wszystkie te ciała m ają początek koinetarny.
Czyż hypoteza ta, według której m eteory są tejże samej natury co kom ety, że są o k ru chami kom et i że same być mogą drobnem i kom etam i, czyż hypoteza ta napotyka szko
puły nieprzezwyciężone? Jeżeli szkopuły t a kie istnieją, mogą one pochodzić jed yn ie ze strony mineralogów, mogą być oparte tylko na budowie w ew nętrznej meteorów; astro- nomija bowiem żadnych przeciw poglądowi temu nie staw iła dotąd zarzutów. W ydaw ać się to może dziwacznem, że kom ety rozpa
dają się na kaw ałki; astronom owie jed n ak nie przeczą temu, jestto bowiem fakt znany z obserwacyi. Dostrzeżenia te tyczą się w pra
wdzie tych tylko m eteorów, które związane są w roje, ale z pu nktu widzenia astrono
micznego nie znajdujem y żadnój trudności w przyznaniu takiego samego początku i me
teorom sporadycznym , przypadkow ym , za
równo ja k i wielkim bolidom i głazom ine- teorycznym . G dyby więc niepodobna by
ło się zgodzić na kom etarne pochodzenie meteorów, to zarzuty polegaćby m usiały na naturze i budowie głazów m eteorycznych.
Zachodzi tedy pytanie, czy kom eta przed
stawiać może różne w arunki i siły konieczne do w ytw orzenia budowy, ja k ą w meteorach znajdujem y?
1 0 W S Z E C H ŚW IA T . N r 1.
Niedawno jeszcze auto rowie n ajdokładn iej z rzeczą tą oznajm ieni, L aw ren ce Sm ith, D aubrće i inni, przyjm ow ali zgodnie, że m e
teoryty m ają początek ogniowy; za w arunki konieczne, um ożebniające ich pow staw anie przyjm ow ano wysoką tem peraturę, w k tó rej mogłyby się topić skały, oraz znaczne ciśnienie. D okładniejsze je d n a k badania d o prow adziły m ineralogów do zm iany poglą
dów. W ostatniój swój p ra cy mówi Daubi-ee:
„Je st n ad e r godnem uw agi, że pom imo ce
chującej zw iązki krzem ionkow e dążności do wybitnej krystalizacyi, substancyje te, z k tó rych utw orzone są m eteoryty, w ystępują tum tylko w postaci kryształków bardzo drobnych, rozrzuconych bezładnie, ja k b y nie przechodziły przez stan stopienia. Jeżeli poszukam y dokoła siebie substancyi p rz ed staw iającej budow ę analogiczną, to zam iast przypom inać długie igiełk i lodow e, ja k ie tw orzy woda m arznąca, pow iedzieć możemy, że d robnoziarnista tk an k a m eteorytów po
dobna je st raczej do tk an k i białego m rozu lub śniegu, k tó ra, ja k wiadom o, je s t n astęp stwem nagłego przejścia p ary wodnej atm o sfery do stanu stałego.”
Przypuśćm y, że m asa stanow iąca część pierw otnej m gław icy, zaw ierająca krzem , m agnez, żelazo, nikiel, ograniczoną ilość tle nu i k ilku innych pierw iastków ', zn ajd u je się gdzieś w przestrzeni oziębiona. Podczas, gdy m ateryjały te g ru p u ją się i k ry stalizu ją, tlen ulega po chłanianiu przez krzem i m a
gnez, co pow inno w yw iązyw ać pew ną ilość ciepła, żelazo zaś i nikiel pozostają w stanie m etalicznym . W dalszym sw ym biegu ta k utw orzona masa zn a jd u je się w pobliżu słoń
c a ,— tam ulega ona działaniu potężnem u, które je s t zdolne do stopienia i do gw ałto wnego rozproszenia m ateryjałów kom ety.
Zachodzą tam w arunki dosyć rozm aite i w y
stęp u ją siły dosyć w ielkie, by m ogły się w y
dać dostatecznem i do w yjaśnienia wszyst
kich zachodzących tu objawów — i zapytać i
można, czy nie tak a je s t h istoryja w szystkich j
meteorów?
Cząstki roju, przybyw ające do naszej atm osfery, należą do g rupy , której postać | częściowo tylko znam y. Rój taki m a grubość nieznaczną, przerzynam y go bowiem w c ią gu krótkiego czasu; nie je s t to pierścień j e d nostajny, deszcz bowiem m eteoryczny, z w y- i
jątk iem m eteorów sierpniow ych, nie pow ta
rz a się corocznie z jednakiem natężeniem.
W ja k i sposób nierów ne przyciąganie słoń ca na różne części jed nej g ru p y rozrzuca m atery jal wzdłuż całej orbity? Czy działanie to wym aga tysięcy lat, czy też dokonyw a się w ciągu krótkiego stosunkowo czasu? Są to zadania do roztrząśnięcia trudne. W każdym razie nie należy zbytecznie rozciągać czasu, któryby można nazyw ać okresem rozsypy
w ania kom ety; co do kom ety bowiem Bieli je st rzeczą niew ątpliw ą, że m eteory, które w yw ołały zjaw isko św ietnych deszczów ognistych w r. 1872 i 1885 o ddaliły się od bezpośredniego sąsiedztw a kom ety po r. 1840.
D zieje tej kom ety zresztą opowiedzieliśmy niedaw no w naszem piśmie ').
S. K.
H I B W I Z Y M i SPUŚCIZNA NAUKOWA
P O
HOENE WR OŃS KI M
W iększa część rękopisów W rońskiego, nabyta, jalc wiadomo, przez nieodżałow anej pamięci J a n a D ziałyńskiego za sumę 100000 franków od spadkobierczyni i przybranej córki W rońskiego, nieżyjącej ju ż obecnie panny B atyldy C onseillant i złożona w K ó r
niku, przeszła obecnie na własność lir. W ła dysław a Zam ojskiego. Pozostałe rękopisy treści przew ażnie filozoficznej są własnością p. L eo n ard a Niedźwieckiego w P aryżu , j e dnego z najgorętszych wielbicieli i w ydaw cy niektórych prac W rońskiego.
W C zerwcu r. b., dzięki uprzejm ości d ra Z. Cełichowskiego, zarządzającego bibłijo- tcką kórnicką, m iałem możność p rzejrzen ia zbioru rękopism ów W ro ńsk iego , złożonego wr jed n ej z sal pałacow ych. M ając zale
dwie kilka dni wolnych do rosporządzenia, m usiałem z wielkim żalem ograniczyć się na pobieżnem przejrzen iu cennych skarbów naukow ych, zaw artych w papierach W roń-
') Ob. W szechśw iat t. V, str. 56.
N r 1. W S Z E C H Ś W IA T . 11 skiego. W obec ogrom u tej spuścizny nie
mogę znaleść dość słów na wyrażenie m e
go podziwu dla żelaznej w ytrwałości i nie
zm ordow anej pracow itości wielkiego męża, który wśród najgorszych w arunków mate- ryjalnego bytu do ostatnich chw il życia nie ustaw ał w swej pracy tw órczej w n ajroz
m aitszych dziedzinach wiedzy. M atem aty
ka, astronom ija, fizyka, ekonom ija, statysty
ka, historyja, polityka, filozofija i religija — wszystko to stanow iło przedm iot rozległych i głębokich studyjów W rońskiego. O lbrzy
mia wiedza we w szystkich kierunkach, głę
bokie wykształcenie filozoficzne, nadzw y
czajna zdolność do spekulacyi, do klasyfika- cyi zjaw isk i pojęć, bogata naukow a wyo
braźnia — wszystkie te cenne przym ioty, tak rzadko trafiające się w jednej jednostce, były udziałem W rońskiego. B ył w nim, rzec można, nie jed en um ysł, ale jakoby sku
pienie umysłów, stanowiące istotną, potęgę naukow ą, k tó ra lekcew ażyła sobie szranki istniejące dla twórczości ludzkiej.
A le wróćm y do rękopisów spoczywają
cych w K ó rniku. Spis ich dokładny po
mieszczony w dziełku: „W sf§P do w ykładu m atem atyki przez H . W rońskiego”, wyda- nem przez L . Niedźwieckiego w roku 1880 (str. 63 — 73), był mi wielkiem ułatw ieniem w przeglądaniu papierów . Spis ten je d n a k j
nie daje w yobrażenia o bogactwie zbiorów pod względem ich zawartości i dlatego ży- j czyćby sobie należało, by zbiory doczekać j się m ogły szczegółowego opisu, na ja k i za
sługują. Z aw arte w nich są całkow ite dzie
ła lub też rospraw y, monografije, większe i mniejsze no tatki z dziedziny m atem atyki, j m echaniki, astronom ii, fizyki, ekonom ii i sta
tystyki. D la czytelników W szechśw iata, i których interesują nauki fizyczne, ciekawą może będzie wiadomość, że znajdują się tam zupełnie wykończone prace o m achinach pa
rowych, o refrakcyi i term om etryi, program kursu fizyki, rospraw a o term om etrze n a
zwanym przez W rońskiego filozoficznym, 0 narzędziach areom etrycznych i t. d. J a ką w artość naukow ą obecnie m ają te prace, ocenić może dopiero specyjalista, który ze
chce podjąć się tru d u zbadania rękopismów.
Sądząc z prac m atem atycznych W rońskiego, mających niepospolitą wartość naukową 1 noszących na sobie piętno pierw szorzę-
[ dnego umysłu, przypuszczać się godzi, że i w powyższych pracach W rońskiego za
wierać się winny oryginalne pomysły n au
kowe. Toż samo stosuje się i do rękopi
smów z innych dziedzin wiedzy. W ogóle całą skarbnicę spoczywającą w K órniku, po- dzielićby można na sześć działów:
1. Rękopisy dzieł dawniej drukow anych i obecnie mniej lub więcej znanych. Nale
żą tu dzieła z dziedziny m atem atyki i filo
zofii.
2. R ękopisy dzieł dawniej drukow anych lecz dziś ju ż zupełnie wyczerpanych, a tem samem nieznanych. P rze d ru k całkow ity lub częściowy tych rękopisów w oryginale francuskim lub, co odpowiedniejsza, w p rz e
kładzie polskim uw ażałbym za rzeczyw istą przysługę dla lite ratu ry matematycznej lub je j dziejów. Należą tu rospraw y przedsta
wione Akadem ii P ary skiej, kanon logaryt- mów i t. p.
3. R ękopisy zupełnie przygotow ane ^o d ruku przez samego W rońskiego. Należy tu szereg całkow itych dzieł o lokomocyi, w których autor widział wielką reformę tej ważnej gałęzi techniki. Zbadanie tych rę kopisów je st obowiązkiem naszych mecha
ników i techników.
4. Rękopisy, które dałyby się przygoto
wać do druku. Należą tu liczne rospraw y z m atem atyki i filozofii m atem atyki, zawie
rające badania niespożytkowane dotąd w wy
danych dziełach W rońskiego.
5. R ękopisy z dziedziny rachunku p ra wdopodobieństw a, m echaniki, astronom ii i fizyki i t. d.
6. Luźne notatki, uwagi i spostrzeżenia, krytyki dzieł w ydanych, obliczenia i t. p.
K iedyż znajdzie się u nas szczęśliwa rę- j ka, k tó ra powoła do czynnego życia myśl
uśpioną w papierach W rońskiego?
W e F ran cy i istnieje kom itet wydawniczy pośm iertnych dzieł W rońskiego (Le Comitó prom oteur de la publication des ouvrages m anuscrits de H oene W roński). W roku bieżącym kom itet ten wydał dzieło W ro ń skiego p. t. „A pplication nauticpie de lano u- velle theorie des m arees”. Zabiegliwości i niestrudzonym staraniom L eonarda N ie
dźwieckiego zawdzięczam y również wyda
nie niektórych prac W rońskiego, między in-