• Nie Znaleziono Wyników

Droga do majątku i inne pisma

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Droga do majątku i inne pisma"

Copied!
108
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

B e n j a m i n F r a n k l i n .

D R O G A DO M A J A T E D

I i n n e p i s m a .

Z ł o c z ó w .

Nakładem i drukiem O. Zukerkandla i Syna.

pod zarządem W ilhelm a Zukerkandla.

\

(6)

o

-1

(7)

B en ja m in F r a n k lin urodził się 17. stycznia 1706 r. w Bostonie w Ameryce północnej. Nędza sta­

ła obok kolebki jego, lecz energią i wytrwałością dorobił się stanowiska, majątku i najwyższj’ch go­

dności, zdobył sobie u potomnych cześć i wdzię­

czność. Nauczywszy się sztuki drukarskiej w Bosto­

nie, Filadelfii i Londynie, otworzył w Filadelfii wła­

sną drukarnię i wydawał pożyteczne czasopisma i bro­

szurki. Niezmordowany vr usługach dla dobra współ­

obywateli, zakładał biblioteki, szkoły, szpitale, stra­

że ogniowe, asekuracye i inne publiczne instytucye.

Wynalazek „konduktora11 uczynił go sławnym w ca­

łym świecie. W misyach dyplomatycznych wysłany do Londynu i Paryża, położył nieocenione zasługi około swej ojczyzny. Obrany gubernatorem Pensyl­

wanii, do ostatniej chwili nie ustawał w usługach dla dobra ludzkości, działał przeciw handlowi nie­

wolnikami, starał się o ulepszenie stanu 'wiezień i t. p. Umarł w Filadelfii 17. kwietnia 1790 r.

„Droga do m ajątku11 ze wszystkich pism Frank- lina, najbardziej je st znaną; z tego też powodu wy­

szczególniamy ją w tytule niniejszego tomika, w któ­

rym podaliśmy wybór pism Franklina według edycyi warszawskiej z r. 1845. Także przedmowa wydawcy tej wyczerpanej dzisiaj edycyi wydawała się nam godną powtórzenia („Do czytelnika11).

L . 26. w rześnia 1890. R edakcya „B. p .“

--- —

1*

(8)
(9)

D o C zyteln ik a .

Benjam in F ranklin, nieśmiertelny dobro­

czyńca ludzkości i wzór wszelkich cnót p ry ­ watnych i publicznych, jakiem i się tylko czło­

wiek zaszczycać może, urodził się bardzo ubo­

gi, um arł bardzo bogaty; był synem biednego mydlarza, a um arł piastując najwyższą godność w swoim kraju. Do tych bogactw i najwyższe­

go dostojeństwa, przyszedł F ranklin nie odra- zu, nie ślepym trafem losu lub skrytemi ma­

nowcami intrygi, ale zwolna i przez wszystkie pośrednie szczeble, pracowicie i mozolnie.

A wszakże ów wielki Franklin, nie był by­

najmniej wielkim genjuszem, lub nadzwyczaj­

nych zdolności człowiekiem. Przymioty, które mu zjednały tak wielkie u ludzi znaczenie i zlały nań wszelkie dary szczęścia jakich człowiek zapragnąć może, mogą być przymio­

tam i każdego, kto ma dość silną wolę postę­

powania tak, jak każdy może i powinien. Ca­

łą tajemnicą powodzenia Franklina było to, iż w życiu swojem m iał zawsze cele szlache­

tne, a środki jakich do dopięcia tych celów używał były: niezmordowana i ciągła praca,

(10)

nieskazitelna uczciwość i najściślejsza oszczę­

dność. — Dlatego też F ranklin po wszystkie czasy będzie arcywzorem do naśladowania dla każdego, kto prawdziwie i szczerze szuka o- świecenia się na praktycznej drodze życia.

Ludzie nadzwyczajnych sił duszy, ci rzadcy wybrańcy Opatrzności, zwykle idą za własnem tylko natchnieniem, lub zapatrując się tylko na sobie podobnych geniuszy; ale wielka ma­

sa ludzi pospolitych, jakiemi my wszyscy je ­ steśmy, nie ma pewniejszej drogi do (ciągnie­

nia szczęśliwości obywatelskiej, tego wieczne­

go celu wszystkich żądań ludzkich, jak zapa­

trywać się na tych, którzy przy użyciu naj­

pospolitszych środków, osiągnęli ów cel dro­

gocenny. W tej mierze, jakeśmy rzekli, nie ma wyższego i zbawienniejszego wzoru, jak życie Franklina, nie ma prostszej i pewniej­

szej nauki, jak pisma tegoż Franklina. D late­

go też żywot i pisma Benjamina Franklina przełożone na wszystkie europejskie języki, w niezliczonej liczbie egzemplarzy szerzą wszędzie zasady zdrowej moralności społecznej.

I my mieliśmy przekład pism i życia F ranklina we 2 tomach z r. 1827. Lecz że wydanie to jest z handlu księgarskiego wyczerpane, osą­

dziliśmy za rzecz stosowną przysłużyć się czy­

tającej Publiczności nowem skróconem wyda­

(11)

niem pism i żywota Benjamina Franklina;

skróconem zaś dlatego, że zostawiając to tyl­

ko co może być zrozumiałem i użyteeznem dla każdego kto tylko po polsku czytać umie, wydanie nasze będzie się mogło znaleźć w rę­

ku wszystkich, bez względu na stan i mają­

tek, i tym sposobem wpływać na kształcenie m oralne owych pracowitych klas społeczeń­

stwa, dla szczęścia których Franklin całe życie swoje pracował. Niechajże wstąpi w serca no­

wego pokolenia to silne przeświadczenie, że jedyną i najprostszą drogą jaka ubogiego czło­

wieka do bogactwa i zaszczytów doprowadzić może, jest praca, oszczędność, prawość i szla­

chetność! Pragnąc w m iarę naszych słabych sił wpłynąć na szerzenie tych tak potrzebnych pracowitym klasom zasad, podajemy ci kocha­

ny czytelniku w rękę nasze wydanie Franklina, abyś i sam z niego korzystał, i drugim, któ­

rym służyć możesz za przewodnika, do czy­

tania podał.

— —

Droga do majatku. 7

(12)
(13)

WYJĄTKI

a

Z O P I S U W Ł A S N E G O Ż Y W O T A .

Z łona ubóstwa i zakątku, w których za­

cząłem życie i pierwsze przepędziłem łata, przyszedłem do dostatków i do pewnego sto­

pnia sławy na świecie. Los przyjazny towa­

rzyszył mi ciągle aż do lat dzisiejszych w każ­

dej epoce ży c ia; moi następcy ciekawi będą wiedzieć, jakich używałem sposobów, które, dzięki opiekuńczej Opatrzności ręce, tak wielką ściągnęły na mnie pomyślność. Jeżeli więc kie­

dy w podobnem mojemu znajdować się będą położeniu, może potrafią korzystać z mojego opowiadania.

Kiedy się zastanowię nad szczęśliwością jakiej użyłem, nieraz sam sobie mówię: gdyby mi wolno było drugi raz żyć na świecie* nie chciałbym innego życia nad moje. Chciałbym tylko mieć przywilej autora co w drugiem wy­

daniu dzieła, poprawia błędy wydania pier­

w szego.. Ale kiedy powtórzenie życia nie może już mieć miejsca, nic sie więcej podług mnie do niego nie zbliża, jak odnawiać w pa­

(14)

mięci wszystkie życia okoliczności, i zbierając je na piśmie, zapewnić im trwałość...

Niech mi tu wolno będzie z przykładną pokorą wyznać, że całą szczęśliwość jakiej u- żyłem, Boskiej winien jestem Opatrzności. Ta to jedna władza podała mi sposoby i pomy­

ślnym uwieńczyła je skutkiem. W iara moja w tym względzie pociesza mnie nadzieją, cho­

ciaż liczyć na to zupełnie nie mogę, że do­

broć Boska zawsze mi będzie sprzyjała, już to przedłużając mi szczęście aż do zamknięcia powiek, już też udzielając mi siły do zniesie­

nia smutnych jakich wypadków, które równie mnie jak innym przytrafić się mogą. Los przyszły jest tylko wiadomy temu, w którego ręku nasze przeznaczenie, i który największe nasze cierpienie obrócić może na nasze dobro.

--- ---

Ojciec mój Jozyasz wcześnie się ożenił, i przybył z żoną i trojgiem dzieci do Nowej Anglii około roku 1682. Skłoniło go do tej podróży kilka znakomitych osób, które po za­

kazanych w Anglii zborach, przeniosły się do Ameryki w nadziei swobodniejszego wyznawa­

nia wiary.

W Ameryce miał mój ojciec z taż samą żoną jeszcze czworo dzieci, a z drugą, którą po

(15)

jej zgonie pojął, dziesięcioro. Pamiętam jak trzy­

naścioro siedziało razem u stołu, a wszystkie doszły dojrzałego wieku i powstępowały w stan małżeński. Byłem ostatnim z synów, i prócz dwóch córek, najmłodszym z dzieci. Urodziłem się w Boston, w Nowej Anglii. Wszyscy moi bra­

cia oddani zostali na naukę do rozmaitych rzemiosł, ja zaś w ósmym roku mego życia do szkoły publicznej. Ojciec przeznaczył m nie na duchownego, i już mnie zaczął nazywać kapelanem całej familii. Utwierdziły go w tym zamyśle prędkość z jaką się w mej młodości nauczyłem czytać, niepamiętam bowiem, czym kiedy czytać nie umiał, i rady przyjaciół, któ­

rzy zapewniali, że ze mnie będzie literat...

Ledwiem przebył rok jeden w szkole, a już ze środka klasy wyniesiono mnie na naj- pierwsze miejsce; ztamtąd do klasy wyższej, a przy końcu roku miałem pójść jeszcze do wyższej. Ojciec jednakże obarczony liczną ro­

dziną, postrzegł, że dłużej nie może łożyć ko­

sztów na publiczne wychowanie, a uczyniwszy przyjaciołom swoim, jak mi się dało słyszeć uwagę, że osoby tak wychowane częstokroć mało odbierają korzyści, odstąpił od pierwsze­

go zamiaru, odebrał mnie ze szkoły publicznej i oddał do szkółki, gdzie uczono tylko pisać i rachować...

Droga do majątku. I I

(16)

W dziesiątym roku przywołany zostałem 4o domu, abym pomagał ojcu w zatrudnieniach, to jest przy fabryce mydła i świec, rzemiośle którego się nigdy nie uczył, i którem u dlate­

go się oddał za przybyciem do Nowej Anglii, że farbiarstwo nie dawało mu dostatecznych sposobów do utrzym ania rodziny. Użyto mnie zaraz do ucinania knotów, do nalewania form, pilnowania sklepu, chodzenia za spra­

wunkami i t. d. Nie podobało mi się to za­

trudnienie, czułem bowiem silną skłonność do życia morskiego; ojciec jednak sprzeciwił się temu. Sąsiedztwo wody dawało mi sposobność, częstego po niej bujania, i w krótkim bardzo czasie nauczyłem się był sztuki pływania i kie­

rowania statkiem. Kiedym się z innemi dzie­

ćmi puszczał na wodę, zawsze ster był przy mnie, osobliwie w trudnych okolicznościach; :r i w każdej innej zabawie, bywałem głową to­

warzystwa, narażając je niekiedy na wielkie trudności.

— —

W handlu mego ojca przepędziłem dwa lata to jest do 12-go roku mego życia. Około tego czasu brat mój Jan, który się uczył w Londynie, opuściwszy ojca ożenił się i osiadł na swojem Rhode w Island. Podług wszelkiego

(17)

Droga do majątku.

podobieństwa, ja miałem zastąpić jego miej­

sce i na całe życie zostać mydlarzem. Ciągle atoli trw ał we mnie niesmak do podobnego zatrudnienia, a ojciec powziął już obawę, abym zniechęcony zupełnie nie puścił się na waga- bundę i nie uciekł za morze, jak. to uczynił brat mój Jozyasz z wielkiem jego um artwie­

niem. Zaczął mnie więc oprowadzać po mu­

larzach, bednarzach, kotlarzach, stolarzach i in­

nych rękodzielnikach zatrudnionych swą ro­

botą' chcąc odkryć popęd moich skłonności, i ustalić jo jeśli można nad jakiem rzemiosłem, byle mnie tylko zatrzymać na lądzie... N are­

szcie ojciec mój postanowił, że będę fabry­

kantem nożów, i umieścił mnie na dni kilka na próbę u mego krewnego Samuela, który nauczył się tego rzemiosła w Londynie i o- siadł w Bostonie, — że jednak nagroda jakiej za moją naukę żądał nie podobała się ojcu, wróciłem do domu.

Od pierwszej zaraz młodości czułem nie­

zwyciężoną namiętność do czytania, i każdy grosz com sobie uciułał obracałem na książki.

Najwięcej mnie bawiły opisy podróży... Były także miedzy książkami ojca życiorysy Plu- tareha; tych się naczytać nie mogłem, i do­

tąd nie żałuję strawionego nad niemi czasu.

Znalazłem także dzieło pisarza De Foe pod

(18)

tytułem Essay on projets, którego wrażenie wiele wpłynęło na niektóre główniejsze wy­

padki życia mego.

Skłonność moja do książek zniewoliła na­

reszcie mego ojca, iż mnie przeznaczył na dru­

karza, chociaż już miał jednego syna tej pro- fesyi. B rat mój powrócił z Anglii w r. 1717 z prasą i z czcionkami w celu założenia dru­

karni w Bostonie. To rzemiosło podobało mi się lepiej niż rzemiosło ojca, chociaż zawsze nad wszystko przekładałem morze. Aby uprze­

dzić skutki tej skłonności, ojciec mój pragnął co najprędzej widzieć mnie już umieszczonego u brata. Opierałem się czas niejaki, ale w koń­

cu dałem się przekonać, podpisałem kontrakt, lubo miałem dopiero lat dwanaście. Ułożono się, że miałem pracować jako chłopiec do 21 ro­

ku życia, i przez ostatni tylko rok pobierać zwykłą zapłatę.

W krótkim czasie postąpiłem znacznie, i stałem się prawdziwie użytecznym memu bratu. Miałem teraz sposobność dostania le­

pszych książek. Znajomość jaką naturalnie z ku­

pczykami od księgarzy zabrać musiałem, przy­

niosła mi tę korzyść, iż kiedy niekiedy poży­

czali mi jakiej książki, którą ja zawsze pun­

ktualnie i bez uszkodzenia zwracałem. Tak

■się często zdarzało iż większą część nocy

(19)

przepędziłem przy łóżku nad czytaniem ksią­

żki, którą nazajutrz oddać wypadało, w oba­

wie aby jej nie potrzebowano.

Nareszcie zabrałem znajomość z p. Macie­

jem Adams, znakomitym kupcem posiadają­

cym znaczny zbiór książek, który przychodził do naszej drukarni. Zaprosił mnie do siebie dla pokazania mi książek i pożyczył mi tych, które sobie czytać życzyłem. Uczułem wtedy osobliwszą ochotę do poezyi i napisałem kil­

ka urywków. B rat mój, upatrując zapewne wła­

sną w tem korzyść zachęcił mnie i skłonił do napisania dwóch ballad. Pierwsza nosiła ty­

tuł Latarnia Morska i obejmowała tragiczny opis rozbicia się na morzu kapitana W orthi- lake z dwiema córkami; druga była pieśń m ajtka po schwytaniu sławnego morskiego rozbójnika Teach albo Blackbeard zwanego.

Były to nędzne wierszyki, w guście tych co śpiewają żebraki po ulicach. Po wydrukowaniu ich, wysłał mnie brat na miasto do sprzeda­

wania: pierwsza m iała nadzwyczajny pokup, bo wypadek był świeży i wiele narobił hałasu.

Taka pomyślność pochlebiła mojej próżno­

ści, ale ojciec oziębił mój zapał, szydząc z mo­

jej pracy i powtarzając, że wierszokleci zawsze byli ubodzy. To było powodem, iż uniknąłem nader smutnego przeznaczenia; byłbym został

Droga do majątku. 15

(20)

najnędzniejszym poetą. Że zaś zdolność do prozy wielce mi była w biegu życia użyte­

czną, i stała się główną mego wyniesienia przyczyną, powiedzieć muszę jakiem i sposoby w mojem położeniu nabyłem tej małej zrę­

czności w pisaniu którą dziś posiadam.

Zabrałem był ścisłą znajomość z drugim w mieście młodzieńcem, wielkim miłośnikiem książek, Janem Collins. Wdawaliśmy się czę­

sto w dysputy, i tak byliśmy bogaci w dowo­

dy, że nieznaliśmy przyjemniejszej rozrywki nad wojnę na słowa. Nie mogę tu pominąć tej uwagi, iż podobna do dysput skłonność może się z czasem zamienić w bardzo zły nałóg, i pospolicie czyni nieznośnem towarzy­

stwo człowieka, który wtedy tylko pobłaża, gdy mu kto na ślepo w ierzy: pominąwszy bo­

wiem niezgodę i, eierpkość jakie wprowadza w rozmowę, często między osobami co powin­

ny być przyjaciółmi, rodzi niesmak, a nawet nienawiść. Nabyłem jej w czasie pobytu u oj­

ca, przez czytanie książek o sporach religij­

nych. Postrzegłem później, że osoby z roz­

sądkiem rzadko w ten błąd wpadają, wyjąwszy prawników, studentów na uniwersytetach, i o- sób każdego stanu wychowanych w Edym- burgu.

Pewnego dnia wpadliśmy z Collinsem na

(21)

przedmiot o wychowaniu kobiet, a mianowicie, czy właściwą jest rzeczą udzielać im nauk, i czy są do nich zdolne. Collins zaprzeczał, utrzyńiując iż nauka przechodzi ich zdolność.

J a sądziłem przeciwnie, może cokolwiek dla­

tego, aby mieć* przyjemność sprzeczania się.

On był wymowniejszy, wyrazy z ust jego pły­

nę]}’ obficie, i częstokroć czułem się być zwy­

ciężonym bardziej jego zręcznością niż siłą przekonywania. Rozeszliśmy się bez zgody, a że nie mieliśmy się zejść aż po dniach kilku, przelałem myśli moje na papier, i posłałem mu ich kopię. On mi na to odpowiedział, a ja znowu jemu. Każdy już był napisał ze trzy lub cztery listy, gdy mój ojciec napadł na na­

sze piśmidła. Nie wchodząc w wartość przed­

miotu, uchwycił zręczność pomówienia ze mną

| o moim sposobie pisania. Uczynił uwagę, iż i lubo przewyższam mego przeciwnika co do

! przecinkowania i pisowni, co byłem winien je ­ dynie memu drukarskiem u zatrudnieniu, jestem daleko od niego niższy w piękności wyrażeń, i układzie i jasności: i przekonywał mnie wielu dowodami. Uczułem słuszność jego uwag, da­

wałem więcej baczności na język, i postano­

wiłem wszelkiemi siłami poprawić styl.

W pośród tych usiłowań, wpadł mi w ręce

Droga do majątku. 17

(22)

pierwszy tom Spektatora*). Takiego rodzaju pisma nigdy nie widziałem. Kupiłem go i czy­

tałem po tysiąc razy. Byłem zachwycony; styl wydawał mi się wyborny, życzyłem go sobie naśladować. Wybrawszy w tym celu kilka mieisc, zrobiłem krótki zbiór myśli każdego okresu, a samo dzieło odłożyłem na stronę.

Nie patrząc w książkę, starałem się przewró­

cić myśli do ich dawnego kształtu, naślado­

wać ile możności oryginał, czyniąc wybór z wyrażeń najwłaściwszych, jakie tylko umysł mój podać mi był zdolny: porównałem potem mego Spektatora z oryginalnym; poprawiłem b łędy; ale przekonałem się, że mi zbywało na obfitości wyrazów, na łatwości ich przypomnie­

nia i użycia; co byłbym posiadał gdybym był dłużej pisał wiersze; tak przynajmniej mi się zdawało. Ciągła potrzeba wyrazów jednego znaczenia a rozmaitej rozciągłości do miary lub różnicy w brzmieniu i rymie, zmusiłaby mnie szukać wielu synonimów, któreby zo­

stały w mojej pamięci. W tem to przekonaniu układałem niektóre powieści Spektatora wier­

szami; a gdy mi wyszły z pamięci, obracałem znowu na prozę.

*) Słynne czasopismo angielskie, wydawane przez Addisona.

(23)

Droga do majątku. 19

Niekiedy mieszałem wszystkie moje krótkie wyciągi pospołu, a po kilku tygodniach wprzód nim zacząłem kształcić okresy i rzecz zupeł­

nie wykończać, starałem się do właściwego przywrócić je porządku. Czyniłem to w celu nabycia sztuki porządkowania moich myśli.

Porównawszy później me dzieło z oryginałem, poprawiłem niektóre błędy; ale z ukontento­

waniem’ uczułem, iż niekiedy i porządek my­

śli, i styl był lepszy. To postrzeżenie dało mi nadzieję, iż uczynię postęp, i dobrze pisać będę po angielsku, a tym sposobem osiągnę

najwyższy cel moich pragnień.

--- ---

Przybywszy do Filadelfii, miałem na sobie bardzo lichą odzież, bo najlepszy mój ubiór miał nadejść morzem. Zbryzgany byłem bło­

tem od stóp do głowy. Sterczały mi kieszenie napchane koszulami i pończochami. Ani je­

dnego stworzenia nie znałem w mieście, nie wiedziałem nawet gdzie szukać mieszkania.

Zmordowany długiem chodzeniem, po przepę­

dzeniu nocy bezsennej, uczułem mocny głód;

cały jednak mój m ajątek składał się z talara holenderskiego, i blisko za szyling miedzi, którą dałem przewoźnikom za podróż. Ponie­

waż im pomagałem w robieniu wiosłem, z po­

(24)

czątku wzbraniali się przyjąć, ale gdym za­

czął nastawać, przyjęli. Człowiek częstokroć jest wspanialszy kiedy ma mało, aniżeli kiedy ma wiele, może dlatego, że tym sposobem chce ukryć swoje ubóstwo. Szedłem ciągle ulicą patrząc ciekawie na obydwie strony, do­

szedłszy nareszcie do M arket-Street spotkałem dziecko niosące bochenek chleba. Nieraz z su­

chego kawałka chleba składał się cały mój obiad ; zapytałem więc dziecięcia gdzieby go kupiło, i udałem się prosto do piekarskiego sklepu, który mi wskazało. Prosiłem o kilka sucharów, mniemając, że będą takie jak w Bo­

stonie; ale pokazało się, że takich nie pieczo­

no w Filadelfii; prosiłem więc o chleb za trzy grosze, ale mi powiedziano, że na tę cenę nie ma chleba. Nieznając więc ani ceny, ani ga­

tunków chleba, prosiłem nareszcie aby mi da­

no jakiegokolwiekbądź chleba, byle za trzy grosze. Dano mi trzy grube kukiełki. Zdziwiło mnie mocno żem dostał tak wiele; przyjąłem jednakże, a nie mając już miejsca w kieszeni umieściłem po jednej kukiełce pod każdą pa­

chą, a trzecią zacząłem zajadać; — tak uzbro­

jony puściłem się dalej. Przeszedłszy Market- Street, dostałem się na Fourth-Street, a tam przedefilowałem około domu p. Read, ojca pó­

źniejszej mojej małżonki. Stała właśnie we

(25)

Droga do majątku. 21 drzwiach, i patrząc na mnie, słusznie się dzi­

wiła mojej dziwacznej i pociesznej facyacie.

Od rogu zboczyłem na Chesnut-Street, za­

jadając przez całą drogę moją kukiełkę; a ob­

szedłszy w około znalazłem się znowu w por­

cie M arket-Street, blisko statku na którym przybyłem. W stąpiłem na niego, napiłem się rzecznej wody, a nasyciwszy się jedną kukieł­

ką, dałem dwie drugie kobiecie z dzieckiem, która z nami -przybyła i oczekiwała na dalszą podróż. Tak posilony udałem się znowu w u- licę, na której widziałem mnóstwo przystojnie ubranych ludzi w jedną dążących stronę.

Poszedłem za nimi, i tym sposobem dostałem się do świątyni kwakrów*), blisko targowego placu. Usiadłem sobie jak drudzy, oglądałem się czas niejaki wokoło; że jednak powszechne panowało milczenie, a trudy ostatniej nocy i długa bezsenność coraz mnie więcej znużały, zasnąłem jak we własnym domu. Zostawałem w tym stanie, dopóki się zgromadzenie nie rozeszło; wówczas bowiem jeden z bractwa

► tyle był grzeczny, że mnie obudził. Eył to pierwszy dom w Filadelfii, do którego wsze­

dłem i w którym zasnąłem.

Zacząłem znowu przechadzać się po ulicy,

*) Sekta chrześcijańska w północnej Ameryce.

(26)

ponad brzegiem rzeki, i ciekawie wpatrywać się w twarze tych, których spotykałem; aż nareszcie wpadła mi niezmiernie w oko twarz młodego jednego kwakra. Przystąpiłem do niego, i prosiłem go o wskazanie mi jakiej gospody dla cudzoziemców. On mnie zapro­

wadził do Crooket-Billet przy ulicy Water- Btreet. Kazałem tam sobie sporządzić obiad, w czasie którego zadawano mi tysiące p y ta ń ; moja młodość i powierzchowność wprawiała zapewne w podejrzenie, że jestem włóczęgą.

Po obiedzie bezsenność chciała znowu posił­

ku, rzuciłem się więc na łóżko nierozebrany i tak spałem do godziny szóstej wieczór, póki mnie nie zawołano na wieczerzę, po której znowu położyłem się w łóżko, i spałem aż do na­

stępnego poranku. Skorom tylko wstał, opo­

rządziłem się ile możności przystojnie, i po­

szedłem do domu p. Andrzeja Brandford dru­

karza. Ojciec jego, którego widziałem w No- wym-Yorku, znajdował się w sklepie. Zapro­

wadził mnie do swego syna, który przyjął mnie uprzejmie i prosił na śniadanie; ale mi oświadczył iż na teraz nie potrzebuje pomo­

cnika, gdyż niedawno co przyjął jednego. Do­

dał, że znajduje się w mieście drugi nowo o- siadły drukarz nazwiskiem Keimer, który mnie może zechce zatrudnić... Jakoż w istocie, tam

(27)

Droga do majątku. •23

otrzymałem jakie takie zatrudnienie, a w na­

grodę stół i stancyę.

— —

W Londynie umieściłem się zaraz u Pal- m era sławnego natenczas drukarza, z którym pracowałem blizko roku, pilnie przykładając się do pracy.

Zabrałem znajomość z kięgarzem, który miał sklep przy mojej sieni. Publiczne czytel­

nie nie były jeszcze w używ aniu; on zaś po­

siadał niezmierny zbiór książek w rozmaitym rodzaju. Ułożyłem się z nim za małą zapła­

tę, której ilości dziś nie pamiętam, że będę miał wolny wstęp do jego księgarni i wolność brania książek podług upodobania, z obowiąz­

kiem ich zwrócenia po przeczytaniu. Układ taki uważałem dla siebie za wielkie dobro­

dziejstwo, i tyłem z niego korzystał, ile tylko było w mojej mocy.

Zacząłem teraz myślić o oszczędzaniu pie­

niędzy. Ponieważ drukarnia W atla przy Lin-

► colns-inn-Fields była daleko znaczniejszą od tej, w której pracowałem, widziałem dla siebie większe korzyści, gdybym się do niej udał.

Poszedłem i zostałem przyjęty; w tem miej­

scu pracowałem już przez cały ciąg mego po­

bytu w Londynie.

(28)

Z początku użyty byłem do wyciskania, bo rozumiałem, iż powinienem korzystać z ruchu, do którego tyle nawykłem w Ameryce, gdy tymczasem inni drukarze naprzemian używani byli albo do wyciskania, albo do układania li­

ter. Nic innego nie piłem prócz wody. Inni zaś robotnicy, których było około pięćdziesię­

ciu, niezmiernie lubili piwo. Byłem tyle silny, że mogłem unieść w każdej ręce tablicę dru­

ków, czy idąc na schody, czy schodząc, gdy tymczasem inni musieli używać dwóch rąk, aby unieść jedne tylko tablicę. Te i tym po­

dobne przykłady wprawiały ich w mocne za­

dziwienie; pojąć nie mogli dlaczego wodne amerykańskie zwierzę (tak mnie bowiem na­

zywali) nie pijąc jak tylko wodę, mocniejszem jest od tych, co piją porter. Chłopiec z szyn- •

ku miał na cały dzień roboty, usługując tyl­

ko w tej drukarni. Każdy z moich towarzy­

szów wipijał jedną kwartę piwa przed śniada­

niem, drugą przy chlebie i serze na śniada­

nie, trzecią między śniadaniem a obiadem, czwartą na obiad, piątą około godziny szóstej w wieczór, a szóstą po ukończeniu dziennej pracy. Podobny nałóg zdawał mi się obmier­

złym : ale każdy z nich sądził, że potrzebuje piwa dla nabrania sił.

(29)

Droga do majątku.

Pan Denliam, mąż zacny w którego towa­

rzystwie często miłe przepędzałem godziny, radził mi, abym wrócił do Filadelfii, gzie i 011 sam miał wkrótce powrócić. Winienem tu wy­

jawić jeden dowód pięknego charakteru tego godnego człowieka.

Początkowo prowadził on handel w Bri­

stol, ale upadłszy, ułożył się z wierzycielami i oddalił się do Ameryki, gdzie przy usilnej pracy i zabiegach w interesach handlowych, w kilku latach przyszedł do znacznego mają­

tku. Powróciwszy do Anglii na jednym ze mną okręcie, zaprosił wszystkich swoich wie­

rzycieli na ucztę. Skoro się zgromadzili, po­

dziękował im za dawniejsze podpisanie tak mało dla nich korzystnego układu; a lubo się żaden więcej nie spodziewał jak kilku potraw, każdy znalazł pod swoim talerzem weksel ban­

kowy na resztę swojej należności z procenta­

mi. Powiedział mi, że ma zamiar nabrać do Filadelfii wiele towarów i tam otworzyć ma­

gazyn; oświadczył nadto, że gotów jest wziąść mnie z sobą, jako ucznia, do utrzymywania książek z którem i mnie obezna, do przepisy­

wania listów, i ogólnego nad magazynem do­

zoru. Dodał, że jak tylko nabędę wiadomości handlowych, wówczas mnie wyszle z zapasem zboża i mąki do wysp amerykańskich, i inne

(30)

korzystne da mi zlecenia, tak dalece iż z cza­

sem przy oszczędności i pracy będę mógł pracować sam na siebie.

Przystałem na to oświadczenie. Już mnie i Londyn zaczął nudzić; malowały się w mo­

im umyśle miłe godziny, które spędzałem w Filadelfii; życzyłem sobie, aby znowu od­

żyły. Ułożyłem się więc z panem Denham, za pięćdziesiąt funtów szterlingów na r o k ; mniej­

sza to była nagroda jak w drukarni, ale za to piękniejsze obiecywała w idoki; pożegnałem się przeto, jak sądziłem na wieki ^e sztuką drukarska, oddałem się cały nowemu zatru­

dnieniu, spędzając czas albo na chodzeniu z panem Denham od domu do domu dla ku­

powania towarów, albo na ich pakowaniu, al­

bo na dozorowaniu robotników, i t. p.

Przepędziłem więc ośmnaście miesięcy w Londynie, poświęcając się cały memu powo­

łaniu; unikając wszelkich wydatków na siebie samego, prócz uczęszczania kiedy niekiedy do teatru i kupna kilku książek. Jeżeli przez ten przeciąg czasu nie powiększyłem majątku, po­

większyłem przynajmniej zapas moich wiado­

mości, czy przez czytanie wielu doskonałych książek, czy przez znajomość z osobami świa- tłemi i uczonemi.

(31)

D roga do majątku. 2T Wypłynęliśmy z Gravesend 23. lipca 1726r a przybyliśmy do Filadelfii 11. października.

---

W czasie mojej nieobecności, Keimer nąjąfc dom obszerniejszy, i założył sklep dobrze o- patrzony w papier i inne towary. Nabył no­

wych pism, powiększył liczbę robotników, mię­

dzy którym i nie było ani jednego zdatnegoT i zdawało się, że mu nie brakuje na robocie.

Pan Denham założył magazyn na W ater- Street, gdzieśmy złożyli nasze towary. Poświę­

ciłem się zupełnie pracy, uczyłem się rachun­

ków, a wkrótce usposobiłem się jak należy io handlu. Razemeśmy mieszkali i jedli. Był aardzo do mnie przywiązany i obchodził się- le mną jak ojciec. Z mojej strony szanowałem i'o i kochałem ; byłem szczęśliwy, ale ta szczę­

śliwość nie długo trwała.

W początku lutego 1727 r. obydwaśmy Kisłabli; zaczynałem właśnie rok dwudziesty- irugi życia. J a dostałem pleury, która mię

>rawie zabijała; cierpiałem niezmiernie i u- vażałem się już za zgubionego. Bolało mnie- nawet, że przychodzę do zdrowia, bo sobie- wystawiałem, że czy wcześniej, czy później doznać muszę jeszcze raz tych samych dole­

gliwości.

(32)

Zapomniałem jaka była słabość p. Denham;

wlekła się jednak długo, i nareszcie go zabi­

ła. Zapisał mi w testamencie mały legat, jako dowód swojej przyjaźni. Magazyn objęli egze- kutorowie ostatniej jego woli; ja zostałem od­

dalony i jeszcze raz sobie samemu na obszer­

nym zostawiony świecie. Szwagier mój Hol­

mes, znajdując się przypadkowo w Filadelfii, radził mi, abym wrócił do pierwszego rze­

miosła ; a Keimer przyrzekał mi dość zna­

czną nagrodę, abym tylko objął zarząd nad drukarnią, sam bowiem chciał się zająć do­

glądaniem sklepu. Jego żona i krewni w Lon­

dynie wiele mi złego o jego charakterze po­

wiadali; nie chciałem więc z początku w ża­

dne z nim wdawać się stosunki. Szukałem miejsca u jakiego kupca, ale nie mogąc go znaleść, musiałem przyjąć propozycye Keimera.

Postrzegłem ja wcześnie, że jedynym Kei­

mera celem w ofiarowaniu mi tak wysokiej nad pospolity jego zwyczaj nagrody było to, abym wykształcił całą jego niesposobną cze­

ladź, która nietylko, że go mało kosztowała, i była umową związana, ale nawet pojąwszy z czasem sztukę, mogłaby tyle mu być uży­

teczną, żeby się mógł obejść bezemnie. Wszak­

że nie odstąpiłem od układu. Zaprowadziłem porządek, gdzie był największy nieład, i sto­

(33)

Droga do majątku. 29

pniami dokazałem tego na owych ludziach, iż z większą do pracy przykładali się uwagą, i wykonywali ją podług prawdziwszych prawi­

deł sztuki... Ci ludzie okazywali mi wiele szacunku, a to tem więcej, iż widzieli, że ich Keimer niczego nie jest wstanie nauczyć, ode- mnie zaś codziennie coś skorzystali.

Jakkolwiek użyteczną była moja praca,, postrzegłem, że w miarę wzrastającej zręczno­

ści w innych pracownikach, traciła codzień na swojej ważności; a Keimer płacąc mi zasługi za drugi kwartał, już mi dał do zrozumienia, że były dla niego za uciążliwe, i że powinie­

nem być cokolwiek tańszym.

Stopniami stawał się coraz mniej grze­

czny, i coraz więcej przybierał ton mistrza.

Często upatrywał błędy, trudny był do zado- wolnienia, i zdawał się otwartej szukać ze miią kłótni. Znosiłem atoli wszystko cierpli­

wie, w przekonaniu, że ów zły hum or był tyl­

ko skutkiem niepomyślnego obrotu jego inte­

resów. Nareszcie jedno małe zdarzenie zer­

wało nasze związki. Usłyszawszy hałas w są­

siedztwie, wychyliłem głowę za okno, aby o- baczyć co się działo. Postrzegłszy to na ulicy Keimer, krzyknął na mnie głośno,' abym pil­

nował roboty; i przydał niektóre wyrzuty tem dla mnie boleśniejsze, że to się działo na u­

(34)

licy, i że sąsiedzi, których ciekawość sprowa­

dziła do okien, byli świadkami mojego wstydu.

Keim er wszedł natychm iast na górę do dru­

karni, i ciągle przeciw mnie wykrzykiwał. Za­

paliła się kłótnia ze strony obojej, w której m i oświadczył, że podług umowy winienem po upływie trzech miesięcy oddalić się od nie­

go; i że żałuje, że mnie tak długo musi je ­ szcze trzymać. — Odpowiedziałem, że jego ^ ia le są niepotrzebne, gdyż jestem gotów na­

tychm iast go porzucić; jakoż porwałem za ka­

pelusz i wyszedłem, prosząc M ereditha (cze­

ladnika u Keimera), aby miał oko nad niektó- remi memi rzeczami, i przyniósł mi je do domu.

Meredith nadszedł wieczorem; rozmawia­

liśmy z sobą czas niejaki o kłótni zaszłej między mną i Keimerem. Meredith okazywał mi wielkie poważanie i m artwił się mocno, ż e musi zostać w domu, z którego ja się od­

daliłem. Odwiódł mnie od zamiaru powrócenia do ojczyzny, który z początku powziąłem.

Uczynił uwagę, że długi Keimera przenoszą <

jego m ajątek; że jego wierzyciele zaczynają być niespokojni; że jego sklep w bardzo złym jest stanie, bo dla nabycia gotowizny przeda- je towary po cenie fabrycznej, i ustawicznie udziela kredytu nie trzymając rachunku; że

(35)

Droga do majątku. 31

więc niezawodnie wkrótce upaść musi, a ztąd otworzy się korzystne dla mnie miejsce. Gdym mu oświadczył, że mi zbywa na pieniądzach, odpowiedział, że jego ojciec ma o mnie bar­

dzo dobre mniemanie, i zapewne nam nie od­

mówi stosownego wsparcia, gdybym chciał wejść z nim do spółki. „Mój czas u Keimera;

„dodał, kończy się z następującą wiosną.

„Tymczasem poszlemy po prasę do Londynu

„i po pisma. Wiem, że ze mtiie zły robotnik;

„ale jeśli się na to zgodzisz, twoja zręczność

„zastąpi wyłożony kapitał, i będziemy wspól­

n e ciągnąć korzyści.11 Zamysł ten był roz­

sądny; przystałem więc na niego. Jego ojciec znajdując się wówczas w mieście, przyjął go także. Wiedział jaką mam władzę nad jego synem, kiedym go potrafi! przez długi czas wstrzymać od-picia gorzałki, miał więc na­

dzieję, że ściślejsze moje z nim związki, ule­

czą go zupełnie od tego nieszczęśliwego nałogu.

Podałem ojcu M ereditha spis wszystkiego co było potrzebne z Londynu; on go oddał kupcowi, i polecenie odeszło. Przyrzekliśmy zachować milczenie dopóki m ateryały nie na­

dejdą; tymczasem zaś miałem się postarać o zatrudnienie w innej drukarni; lecz że ża­

dnego nie było miejsca, zostałem bezczynny.

(36)

Nie upłynęło dni kilka, gdy Keimer w na­

dziei otrzymania do druku papierowych pie­

niędzy z Nowego J.erseyu, które tylko ja ry­

sować i wyciskać umiałem, w bojaźni oraz aby B radfort przez jaki ze mną układ niepo- zbawił go tego zarobku, wysyła do mnie grzeczne poselstwo z oświadczeniem, iż kilka słów kłótni, pochodzących tylko z chwilowego uniesienia, nie powinny rozłączać starych przyjaciół, i że mnie prosi abym do niego powrócił. Meredith zaczął mnie namawiać, a- bym przyjął zaproszenie, zwłaszcza, że przez to sam się za moją pomocą wydoskonali w sztuce. Przystałem, i odtąd żyliśmy z Keime- rem w lepszej zgodzie jak przed rozłączeniem.

Dostała mu się robota z Nowego Jerseyu;

sporządziłem do niej prasę do sztychowania, narzędzie, którego dotąd w tym kraju nie wi­

dziano. Wyryłem rozmaite ozdoby i znaki do biletów (banknotów); pojechaliśmy obydwa do Burlington, gdzie wszystko wykonałem podług powszechnego życzenia, on zaś odebrał za to dzieło nagrodę, która mu dozwoliła na czas długi wystawić głowę z wody.

W Burlington zabrałem znajomość ze zna- komitszemi osobami prowincyi, z których kil­

ka było wyznaczonych przez rząd do dozoru nad drukiem, i przestrzegania aby więcej nie

(37)

Droga do majątku.

drukowano biletów, jak prawo przepisało.

Z kolei więc ciągle przebywali z nami, a ka­

żdy który przychodził, sprowadzał zawsze je ­ dnego lub dwóch przyjaciół, aby dzielili jego towarzystwo. Czytałem więcej aniżeli Keimer, do mojej zatem rozmowy więcej przywiązy­

wali wartości. Brali mię z sobą do domu, wprowadzali do przyjaciół, i podejmowali z naj­

większą grzecznością, gdy tymczasem Keimer, chociaż był mistrzem, widział się być cokol­

wiek zaniedbywanym.

--- ---

Powróciłem z Burlington wkrótce przed nadejściem naszych drukarskich materyałów z Londynu. Obrachowałem się z Keimerem i rozstałem się z nim za jego zezwoleniem, chociaż nie wiedział o naszym zamyśle. Zna­

leźliśmy dom do najęcia blisko targu; aby zaś ciężar najmu uczynić znośniejszym, przypuści­

liśmy do spółki w najmie sklepu Tomasza Godfrey wraz z familią, który część ciężaru przyjął na siebie, i zobowiązał się dawać nam stół. Ledwieśmy odpakowali pisma i przypro­

wadzili prasę do porządku, gdy jeden ze zna­

jomych, Jerzy House, przyprowadził nam spo­

tkanego na ulicy obywatela, który szukał dru­

karza. Wyczerpaliśmy wszystkie nasze fundu­

3

(38)

sze na zakupienie potrzeb. Otrzymane od tego obywatela pięć szylingów, pierwszy ów owoc naszego zbioru i jego tak stosowne zesłanie, sprawiły mi więcej ukontentowania niż wszyst­

ko cokolwiek później zarobiłem ; a pamięć na wdzięczność, jaką z tego względu uczułem ku Jerzem u House, skłoniła mnie podobno naj­

więcej do zachęcania później poczynających w rzemiośle młodzieńców.

--- -$>-'§''■<$----

W czasie jesieni poprzedzającego roku, po­

łączyłem większą część światłych i znajomych osób w „klub“, którem u daliśmy nazwisko Junty, a którego celem była wzajemną oświa­

ta. Podług ułożonych przezemnie ustaw, ka­

żdy członek winien był podawać kwestye w przedmiocie jakim moralnym, politycznym lub filozoficznym, które przychodziły pod roz­

biór całego towarzystwa, i czytać raz we trzy miesiące dzieło własnego utworu, w jakim bądź przedmiocie. Przewodniczył naszym rozprawom prezes, a same rozprawy dyktowane były szczerą jedynie żądzą prawdy. Upodobanie w dysputach i próżności tryumfu, niemiały w rzeczy udziału, aby zaś zapobiedz niepo­

trzebnym zapałom, zabroniliśmy pod malemi pieniężnemi karam i, wszelkich wyrażeń dowo­

(39)

Droga do majątku. 35

dzących nieprzełamanego uporu w swojem zdaniu, i wszelkich na oślep sprzeczek, w rze­

czach będących przedmiotem rozpraw.

Była to najlepsza z całej prowincyi szkoła w polityce i filozofii; nasze bowiem kwestye czytywane zawsze na tydzień przed ich roz­

biorem, zniewalały nas do pilnego odczyty­

wania właściwych każdemu przedmiotowi ksią­

żek, abyśmy mogli o nich mówić z większą zdolnością. Nawykliśmy tym sposobem do przyjemnych rozmów, gdy każdy przedmiot był rozbierany podług przepisanych prawideł, i w sposobie oddalającym wzajemny niesmak.

Przyczyniło się do tego i samo długie istnie­

nie klubu, o którym dlatego tutaj umieściłem wiadomość, że był także jednym ze środków, które się przyczyniły do pomyślnego moich interesów obrotu; każdy bowiem z członków klubu, starał się dła nas o robotę. Między innymi niejaki Breintal wyjednał nam ze stro­

ny kwakrów drukowanie czterdziestu poszy- tów ich h isto ry i: reszta oddana była Keime- rowi. Układałem codziennie jeden poszyt, a Meredith odbijał. Częstokroć była już godzina jedenasta w nocy, a czasem i później, nimem ukończył przysposobienia do pracy na dzień następny; gdyż nam przeszkadzały nadsyłane kiedyniekiedy drobne przez naszych przyjaciół

(40)

zatrudnienia. Tak się jednak mocno uwziąłem, aby codzień jeden poszyt ułożyć, że gdy pewnego wieczora przypadek zniszczył mi formę i roz­

rzucił całe dwie karty in-folio, ułożyłem je natychm iast na nowo, nimem się jeszcze spać położył.

Postrzegli tak niezmordowaną usilność nasi sąsiedzi, a ztąd zaczęliśmy nabywać sławy i kredytu. Dowiedziałem się także, że gdy w pewnym kupieckim klubie, który się zbie­

rał każdego wieczora, zaczęto mówić o naszej drukarni, iż się nie utrzyma, z powodu znaj­

dowania się w mieście dwóch drukarń Kei­

mera i Bradforta; jeden z pomiędzy członków, doktor Bard, z przeciwnym oświadczył się zdaniem: „Przemysł tego młodego Franklina, rzekł on, przewyższa wszystko cokolwiek wi­

działem. Widzę go przy pracy,-kiedy w nocy z klubu powracam, a raczej bierze się do niej wtedy, kiedy jeszcze sąsiedzi z łóżek nie w stają.“ Ta wiadomość zdziwiła resztę zgro­

madzenia tak dalece, iż jeden z jego członków, przyszedłszy do naszego domu, oświadczył się z gotowością dostarczania nam na kredyt m aterya- łów do handlu; nie życzyliśmy jednakże przy­

sparzać sobie zatrudnień przez utrzymywanie magazynu. Nie opowiadam ja tu podobnych szczegółów o mojej przykładnej pilności dla

(41)

Droga do majątku. 37

uzyskania pochwały, ale dlatego, aby moi na­

stępcy czytając kiedyś te pamiętniki, poznali użytek owej cnoty z pomyślnych skutków, jakie na całe moje życie zlała.

Głosy, ustawy i inne zarządzenia publiczne były drukowane u Bradforta. Wydrukował on jedno przedstawienie Izby zgromadzenia do gubernatora, niezgrabnie i z wielu omyłkami.

Przedrukowaliśmy je dokładnie i czysto, i przesłaliśmy każdemu członkowi jeden egzem­

plarz. Postrzegli różnicę, a ta okoliczność tyle powiększyła liczbę naszych przyjaciół w zgro­

madzeniu, że nas mianowało swymi druka­

rzami na rok przyszły...

Zaszło atoli inne nieprzyjemne zdarzenie, którego się bynajmniej nie spodziewałem. Oj­

ciec Mereditha, który się zobowiązał umową zastąpić wszystkie wydatki na nasze materya- ły drukarskie, zapłacił tylko sto funtów szter- lingów. Pozostał winien drugie sto., a kupiec zniecierpliwiony zagroził nam procesem. Po­

staraliśmy się o czasowe zaręczenie, ale z za- ' straszającem przeczuciem, że jeżeli pieniądze nie będą na * czas oznaczony, sprawa będzie osądzona, wyrok wykonany, nasze rozkoszne widoki zniweczone, a my zupełnie zniszczeni;

musiałyby może druki i prasa za połowę swojej wartości być sprzedane.

(42)

W tem to smutnem położeniu, dwaj p ra ­ wdziwi przyjaciele, których wspaniałego po­

stępku nigdy nie zapomniałem i zapomnę pó­

ki tylko używać będę daru pamięci, przyszli do mnie nieproszeni każdy z osobna, i nie wiedząc jeden o drugim. I jeden i drugi chciał mi udzielić pieniędzy, abym, jeżeli można, wziął cały zakład drukarski na siebie. Nie podobała im się bowiem moja z Meredithem spółka, bo go często widywali albo pijanego na ulicy, albo tańcującego po szynkowniach, co podług nich bardzo nadwerężało nasz kre­

dyt. Tymi przyjaciółmi byli W illiam Colleman i Robert Grace. Oświadczyłem im, że dopóki Meredithowie trwać będą w chęci dopełnienia swoich przyrzeczeń w udzielaniu potrzebnego zasiłku, proponować nie mogę rozdziału, gdyż sam jestem względem nich obowiązany, za to co dla mnie uczynili lub zechcą uczynić jeśli będą w stanie. Gdyby jednakże nie dopełnili swoich przyrzeczeń i spółka się rozeszła, są­

dziłem się być wolnym przyjąć ofiarę moich przyjaciół.

Przez czas niejaki zostawały rzeczy w je­

dnakowym stanie. Dnia pewnego tak rzekłem do mego spólnika: „Twój ojciec może jest niekontent, że ty masz tylko pewny udział w całym naszym zakładzie, i może się wzbrania

(43)

Droga do majątku. 39

uczynić tego dla dwóch coby uczynił dla cie­

bie samego. Powiedz mi szczerze, czy tak się rzeczy mają, a gotów jestem wszystkiego ci odstąpić i sam się dla siebie o co innego starać.“ — „Nie, odpowiedział, mój ojciec tyl­

ko zawiedzionym został w swoich nadziejach;

istotnie nie może płacić, a ja me chciałbym go narażać na większe nieprzyjemności. Wi­

dzę dobrze, iż wcale jestem niezdatny na dru­

karza: wychowano mnie do gospodarstwa, i wielkie popełniłem dzieciństwo, żem tu przy­

był w trzydziestym roku życia, i zaczął się uczyć nowego rzemiosła. Kilku rodaków idzie osiąść w północnej Karolinie, gdzie ziemia jest wyborna. Bierze mnie chętka udać się z nimi i oddać się pierwotnemu zatrudnieniu. Ty znajdziesz przyjaciół co ci pomogą. Jeżeli więc chcesz wziąść na siebie wszystkie długi spółki, oddać mojemu ojcu jego 100 funtów szterlingów, spłacić moje osobiste małe długi, dać mi 30 funtów szterlingów i nowe siodło, odstąpię od spółki i wszystko przeleję na ciebie. “

Przyjąłem tę propozycyę bez namysłu.

Stosowny akt został natychmiast sporządzony, podpisany i pieczęciami stwierdzony. Dałem mu co żądał, a wkrótce potem odjechał do Karoliny.

(44)

Skoro się Meredith oddalił, zgłosiłem się do dwóch moich przyjaciół; a nie chcąc ża­

dnemu z nich dawać przed drugim pierwszeń­

stwa, przyjąłem od każdego połowę tego co mi ofiarował, a co wystarczało na moje potrzeby.

Spłaciłem długi spółki, i objąłem cały zakład na siebie, uwiadomiwszy publiczność, przez sto­

sowne obwieszczenie, o rozwiązaniu spółki.

Działo się to, jak mniemam około r. 1729.

— —

Pomału zacząłem spłacać zaciągnięte dłu­

gi; a dla ustalenia mego kredytu i charakte­

ru osoby handlującej, starałem się być nie- tylko rzeczywiście pracowitym i oszczędnym, ale nawet unikać przeciwnych pozorów. Ubie­

rałem się czysto i nie pokazywałem się w ża- dnem publicznem miejscu. Nie chodziłem ni­

gdy na polowanie lub rybołostwo. Żeby zaś pokazać żem się nie cenił nad moje rzemio­

sło, sam niekiedy przywoziłem na taczkach zakupiony w magazynach papier.

Tym sposobem nabyłem sławy młodzieńca pracowitego i rzetelnego w zapłacie. Kupcy dostarczający materyałów piśmiennych, starali się o moją znajomość ; inni zasilali mnie książka­

mi, a tak mały mój handel szedł pomyślnie.

(45)

Te wyjątki z pamiętników Franklina uzu­

pełniamy podaniem napisu grobowego, jaki sam sobie na lat kilka przed śmiercią napisał:

Z W Ł <» K I

B E N J A M I N A F R A N K L I N A

d r u k a r z a ,

jak okładki starej książki w której są po wydzierane karty

starty napis i pozłota leżą tu na pastwę robactwu.

Samo jednakże dzieło nie będzie zatracone gdyż (jak mu się zdaje) okaże się raz jeszcze

w nowem i piękniejszem wydaniu

poprawionem przez A u t o r a .

--- ---

Droga do majątku. 4 t

(46)
(47)

D roga do m a ją tk u

czyli

Mądrość poczciwego Ryszarda*).

Łaskawy czytelniku!

r

Słyszałem, że nic nie sprawia takiej rado­

ści autorowi, jak kiedy widzi swoje dzieła z uszanowaniem wspominane przez innych pi­

sarzy. Osądź więc, jak mnie musiało urado­

wać zdarzenie, które tu opowiem.

Przejeżdżając niedawno na koniu około miejsca, gdzie się zgromadziło wiele ludzi z powodu publicznej przedaży, zatrzymałem się. Ponieważ to nie była jeszcze oznaczona godzina przedaży, towarzystwo czekając, roz­

mawiało o ciężkich czasach. Ktoś obracając mowę do ubielonego wiekiem starca, skro­

mnie ale czysto ubranego; rzekł: „A wy, oj-

*) Franklin wydawał kalendarz pod tytułem

„Poczciwy Ryszard,“ w którym umieszczał liczne ar­

tykuły zachęcające do pracy i wstrzemięźliwości. „Dro­

ga do majątku “ jest wstępem czyli "przedmową do ostatniego rocznika tego kalendarza.

(48)

- * H f V . / . ,

44 ''\ \ '\ FranJjIuiir'

cze Abrahamie, cóż myślicie o teraźniejszym czasie? Nie przyznajecieź, że zbyt wielkie po­

datki przywiodą do ostatniej zguby kraj? Bo cóż poezniemy aby je módz opłacać? Jakaż jest wasza rad a?"

Ojciec Abraham powstał i rzekł: „Jeśli chcecie wiedzieć co ja myślę, powiem wam to w krótkich słowach, bo mądrej głowie dość na słowie, jak mówi poczciwy R yszard.“

Wszyscy zgromadzili się około ojca Abra­

hama, prosząc, aby mówił: jakoż on odezwał się w te słowa:

„Moi przyjaciele, prawda jest niezaprze­

czona, że podatki bardzo są uciążliwe. Gdy­

byśmy jednak te tylko płacili, które rząd na nas nakłada, możebyśmy je znaleźli mniej u- ciążliw em i; ale niektórzy z nas płacą jeszcze wiele innych podatków daleko uciążliwszych.

Lenistwu płacimy dwa razy tyle co rządowi;

próżności trzy razy, a głupstwu cztery razy.

Te podatki są takiej natury, że poborcy nie mogą ich ani o grosz zmniejszyć. Gdybyśmy jed n ak chcieli pójść za dobrą radą, mogliby­

śmy mieć jakąś nadzieję. Bóg pomaga tym -co o sobie sami myślą, jak mówi poczciwy

R y szard :

„Gdyby jaki rząd zmuszał poddanych po­

święcać na jego usługi dziesiątą część swego

(49)

Droga do majątku.

czasu, zapewne nazwanoby taki rząd bardzo- srogim; a jednak lenistwo wydziera większej z nas połowie czasu daleko więcej. Lenistwo nabawia nas wielu cierpień i skraca nasze życie. Lenistwo, jak rdza, niszczy daleko prę­

dzej niż p raca; ale klucz często używany zaw­

sze błyszczy, jak mówi również poczciwy Ry­

szard. Jeśli kochasz życie, nie trwoń m atnie czasu, bo jak mówi jeszcze poczciwy Ryszard, czas jest materyą, z której się składa życie.

Śpiąc zabijamy daleko więcej czasu jak po­

trzeba, nie pamiętając o tem, że śpiący lis kur nie łapie, i że będziemy mieli dosyć cza­

su spać w grobie, jak mówi poczciwy Ryszard. “

„Jeżeli czas jest najdroższą rzeczą na świecie, marnotrawienie czasu musi być, jak mówi poczciwy Ryszard, największem m arno­

trawstwem; ponieważ, jak mówi na innem miejscu, czas utracony nigdy nie wraca, i że to co nazywamy dosyć czasu, pokazuje się zawsze bardzo mało czasu. Działajmy więc póki możemy, a działajmy zawsze w porę.

Przy pilności, zrobimy daleko więcej z mniej­

szym trudem. Lenistwo wszystko utrudnia, praca wszystko ułatwia. Kto późno wstaje, po­

trzebuje cały dzień pracować, i ledwo może ukończyć swoją robotę wieczorem. A potem, lenistwo idzie tak pomału, że ubóstwo rychło-

(50)

j e dogania. Prowadź sam swoje int.eresa, nie- pozwalając nigdy aby one miały ciebie pro­

wadzić. Kto się wcześnie kładzie spać a rano

■wstaje, ten, jak mówi poczciwy Ryszard, jest .zdrów, ma pieniądze i rozum."

„Cóż więc znaczą pożądania i nadzieje szczęśliwszych czasów? W naszej mocy jest uczynić czasy lepszemi, byleśmy umieli sobie postępować. Człowiek czynny nie potrzebuje płonnych wzdychań Bóg wie za czem; kto karmi nadzieją, um iera z głodu. Bez pracy nie będą kołacze. Kiedy nie mam ziemi, mu­

szę pracować rękam i; a choćbym i miał zie­

mię, to i tak ciężą na niej mnogie podatki.

Poczciwy ^Ryszard mówi : kto m a swój war- stat, ten"* ma kawał ziemi, a kto umie jakie rzemiosło, ten ma urząd korzystny i zaszczy­

tny. Ale przy owym warstacie i rzemiośle, potrzeba jeszcze dokładać stosownej pracy, bo hez tego ani ziemia, ani urząd, nie zapłacą za nas podatków."

„Człowiek pracowity nie umrze nigdy z głodu. Głód zagląda tylko we drzwi czło­

wieka pracującego, ale nie śmie wejść do izby. Stronią od niej także komisarze i k o ­ mornicy, bo praca płaci długi, a rozpacz je pomnaża. Niepotrzebujesz ani znajdować skar­

b u , ani odziedziczać spadku po bogatym k re ­

(51)

wnym; praca jest m atką szczęścia, a Bóg u- życza tym co są czynni."

„Kiedy próżniaki śpią, ty oraj głęboko two­

ją rolę; a zbierzesz dosyć zboża i na własną potrzebę i na przedaż. Pracuj dzisiaj, bo nie wiesz jakie ci mogą zajść ju tro przeszkody.

Dlatego to poczciwy Ryszard mówi: Jedno dzisiaj lepsze jest, jak dwa ju tra. — Nie od­

kładaj nigdy na jutro tego, co możesz zrobić dzisiaj.1'

„Gdybyś był służącym, czyżbyś się nieza- wstydził, gdyby cię twój pan zastał stojącego z założonemi rękam i? Kiedy więc jesteś twoim własnym panem, wstydź się ilekroć siebie sa­

mego złapiesz na próżnowaniu, wtenczas kiedy masz tyle do zrobienia dla siebie samego i dla swojej rodziny. Nie bierz się nigdy w ręka­

wiczkach do roboty. Pamiętaj, że poczciwy 1 Ryszard m ówi: kot w rękawiczkach nie złapie myszy. Prawdą jest, że robota bywa bardzo

i ciężka, a może ci brak siły. Ale bądź tylko

j wytrwały, a obaczysz dobre ztąd skutki. Wo- ' da spadając ciągle kropla po kropli, wkońcu

wydrąża kamień. Przy ? cierpliwości, mysz prze­

gryza okrętową linę, a pod małemi ale czę- stemi ciosami, padają wielkie dęby.“

„Zdaje mi się, że się któryś z was do mnie odezwał: Czyliż nie godzi się pozwolić

Droga do majątku. 47

(52)

sobie użyć kilku chwil spoczynku? — Mój przyjacielu, odpowiem ci słowami poczciwego R yszarda: Jeśli chcesz kosztować odpoczynku, używaj dobrze twego czasu; a kiedy nie je ­ steś pewny jednej minuty, strzeż się więc, abyś nie utracił godziny. Czas spoczynku mo­

że być na coś użytecznego. Człowiek pracowi­

ty kosztuje takowego spoczynku, ale próżniak nigdy; bo życie spokojne i życie nieczynne, są dwie rzeczy całkiem różne. Wiele ludzi chciałoby żyć bez pracy i tylko umysłowo;

ale nie są do tego dosyć majętni. Przeciwnie, praca prowadzi zawsze za sobą wewnętrzną radość, obfitość i ludzki szacunek, a rozkosze gonią ty cli co przed niemi uciekają. Pilnej prządce nie zabraknie nigdy koszuli. Odkąd posiadam owcę i krowę, każdy mnie mile po­

zdrawia.11

„Ale oprócz przemysłu, powinniśmy jesz­

cze mieć stałość, odwagę i staranność; trzeba własnemi oczyma patrzeć na swoje sprawy, i nie spuszczać się zbytecznie na drugich.

Poczciwy Ryszard mówi: Nie widziałem ni­

gdy, aby często przesadzane drzewo, albo kil­

ka razy na rok przeprowadzająca się rodzina, miały się się tak dobrze jak te, które miejsca swego nie zmieniają. Trzy razy się przepro­

wadzić, jest to samo, co raz pogorzeć. Pilnuj

(53)

Droga do majątku. 49

twojego sklepu, a sklep pilnować cię będzie.

Jeśli chcesz co załatwić, idź sam ; jeśli zaś chcesz, aby się nic nie zrobiło, poślij kogo drugiego. Kto się chce z pługa czegoś doro­

bić, niechaj sam za nim chodzi. Pańskie oko konia tuczy, i więcej zrobi jak jego dwie ręce.

Przez opieszałość więcej szkodujemy jak przez nieumiejętność. Nie doglądać czeladzi, jest to samo, co nie pilnować swego worka. Zbyte­

czne zaufanie w drugich gubi wielu ludzi; bo w sprawach tego świata, nie wiara nas zba­

wia, ale brak wiary. “

„W łasne staranie jest zawsze pożyteczne, Jeśli chcesz mieć sługę wiernego i kochać go, służ sam sobie. Małe zaniedbanie może spro­

wadzić wielkie złe, jak mówi poczciwy Ry­

szard. Dla braku jednego gwoździa, utracisz podkowę, dla braku podkowy, utracisz konia;

a dla braku konia, sam jeździec bywa zgu­

biony, bo nieprzyjaciel go dogoni i zabije.

A co tego wszystkiego przyczyną? brak je­

dnego gwoździa w podkowie. “

„Moi przyjaciele, dosyć już tego o pracy i dbałości, jaką każdy winien mieć o swoich spraw ach; lecz do tego trzeba jeszcze przydać wstrzemięźliwość, jeśli chcemy być pewniejsi dobrego skutku naszej pracy. “

„Kto nie umie oszczędzać w m iarę tego

4

(54)

jak zarabia, ten umrze bez grosza, prześlę- czawszy całe życie nad robotą. Gdzie tłusta kuchnia, tam chudy testam ent. Odkąd dla ce­

remonii przy herbacie, kobiety porzuciły igłę i wrzeciono, a mężczyzni dla ponczu rozstali się z młotem i siekierą, ileż to majątków, do­

piero co zrobionych, m arnie przepada! Jeśli chcesz być bogatym, pamiętaj oszczędzać to co zarabiasz. Ameryka nie wzbogaciła Hiszpa­

nów dlatego, że ich wydatki większe są niż dochody.“

„Zaniechajcie zatem waszych nierozsądnych a kosztownych rozrywek, a będziecie mieli daleko raniej powodu uskarżać się na złe cza­

sy, na uciążliwość podatków, i na trudność utrzym ania domu; — bo kobiety, wino, gra i zła wiara, są przyczyną, że znajdujecie swój m ajątek za szczupły, a potrzeby za wielkie."

„Jeden zły nałóg kosztuje więcej jak wy­

chowanie dwojga dzieci. Myślicie może, że trochę herbaty, trochę ponczu, kiedy niekie­

dy nieco wykwintniejszy obiad, okazałe su­

knie, i jak a m ała rozrywka, niewiele mogą zaszkodzić. Ale pamiętajcie o tem, że z wielu małych rzeczy robi się wielka grom ada ; ziarn­

ko do ziarnka, będzie m iark a; z drobnych ziar­

nek, robi się korzec. Strzeżcie się więc dro­

bnych wydatków, bo, jak mówi poczciwy Ry­

(55)

Droga do majątku. 51 szard, mała szpara zatapia wielki okręt. Kto lubi łakotki, będzie musiał żebrać. — Głupcy dają biesiady, a rozumni je zjadają. u

„Zgromadziliście się tutaj wszyscy na pu­

bliczną przedaż wytwornych sprzętów i bardzo drogich drobnostek. Wy to uważacie za coś dobrego; ale jeśli się nie będziecie mieć na baczności, komuś z was wyjdzie to na złe.

Rozumiecie iż się tu wszystko przedawać bę­

dzie bardzo tanio. Jakoż w istocie może nie­

które rzeczy przedawane będą za mniejsze pieniądze jak kosztowały; lecz jeśli wam są niepotrzebne, zawsze was będą kosztowały zbyt drogo. Pamiętajcie o przestrogach poczciwego Ryszarda, który powiada: kto kupuje to co mu jest niepotrzebne, wkrótce będzie przeda- wał to co mu potrzebne. Nim kupisz coś co ci się wydaje taniem, pomyśl wprzódy chwilę, Ryszard myśli zapewne, że taniość jest tylko pozorną, i że wyciągając was na niepotrzebne wydatki, więcej wam robi złego niż dobrego."

„Oto są jeszcze dwa przysłowia poczciwe­

go Ryszarda. Ubieganie się za taniemi ku- pnami przywiodło wielu ludzi do nędzy. Głu­

pstwem jest wydawać pieniądze na to, aby sobie kupić gorzki żal. Jednakże podobne głupstwo powtarza się codzień na publicznych przedażach, bo ludzie nie pam iętają na prze­

4::

(56)

strogi poczciwego Ryszarda. Niejeden dla przyjemności strojenia się w piękne suknie, chodzi z próżnym żołądkiem i morzy swoją rodzinę głodem. Jedwabie i atłasy, aksamity i szkarłaty, gaszą ogień w kuchni. Materye te nietylko że nie są prawdziwie potrzebne, ale nawet zaledwie mogą się nazwać wygodne- m i ; lecz dlatego, że mile wpadają w oczy. ileż to się ludzi za niemi ubiega!“

„Podobny nierząd gubi ludzi wyższego świata i przywodzi ich do tego, że muszą po­

życzać u tych, którymi pogardzali, a którzy swoją pracą i wstrzemięźliwością potrafili u- trzym ać w całości swoje mienie. Co dowodzi, jak uważa poczciwy Ryszard, że rolnik na no­

gach wyższy jest niż szlachcic na kolanach.“

„Być może, tó^ci co przyszli do ubóstwa, otrzymali niegdyś w spadku uczciwy majątek, ale niewiedząc jakiem i sposobami ten m ajątek był nabyty, rozumieli, że ponieważ jest dzień, nie będzie nigdy nocy. Ale mówi poczciwy Ryszard, bierz tylko mąkę ciągle ze skrzyni, a nigdy nie dosypuj, wkrótce obaczysz dno, a gdy ci wyschnie studnia, wtedy poznasz ca­

łą wartość wody. Ale kto słucha rady po­

czciwego Ryszarda, ten naprzód wie o tem dobrze. On mówi: Chcesz poznać wartość pie­

niędzy ? spróbuj tylko pożyczyć. Kto idzie po­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przez chwil´ zastanawia∏ si´, czy to mo˝liwe, aby ten obdartus, biedak i przyb∏´da by∏ w stanie odró˝niç miej- sce kultu z ca∏à jego prostotà, bez ozdób, obrazów, figur

sadnianą na kartach całej książki, jest myśl, że tym, co „zdarzyło się podczas Soboru Watykańskiego Dnjgiego” i co stanowiło?. „kwestię leżącą u podstaw

Wzrastając jednak w latach, coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, ze wśród tez filozoficznych są takie, które wymagają więcej mądrości niż inteligencji Wyma­..

Środek Ziemi nie jest środkiem świata, ale jedynie środkiem ciężkości oraz środkiem drogi Księżyca..

Są one równie ważne dla rozwiązania problemu badawczego jak wszystkie inne, ale powinny to być pytania względnie łatwe, odnoszące się do zagadnień niewymagających zbyt

Prowadzący spod jego progu początkowo prosty szlak zakrzywia się, meandruje, spiralą wiedzie pod trawy, gubi się w paprociach, by odnaleźć się w leśnych przecinkach.. Wyznacza on

Members of General Assembly of EFLA, 21–22 No- vember 2009 in Brussel, where decision on accreditation of CUT and full membership of Association „Zieleń Polska” was made; From

Restrukturyzacja górnictwa, transformacja polskiej energetyki, efektywność, kopalnie przyszłości – wokół takiej tematyki toczyły się tegoroczne trzydniowe obrady Szkoły