• Nie Znaleziono Wyników

Zabobony myśliwskie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zabobony myśliwskie"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)

O P Ł A T A P O ¡ Z T O W A R Y C Z A Ł T E M

Nr. 2b i -J „ I O T E C Z K A Nr. 26 H I S T O R Y C Z K O - G E O G R A F I C Z N A

JULJAN EJSMONf).

ZAliiiMY -

(2)

K siążeczka ma szczuplejszy tek st z czego sko­

rzystaliśm y, aby podać głosy p rasy o naszej bibljo teczce.

Prenum eratorom , k tó rzy nie potw ierdzili p rze­

dłużenia przed p łaty , mimo, t e posłaliśm y im goto­

wy i obm arkow any szablon pow iadomienia, p rzery- w am y p rzesyłką wraz z niniejszą książeczką.

O rezu ltatach ankiety powiadomimy, g d y się je obliczy; przytem odpow iedzi jeszcze wciąż nad ­

chodzą. ' :

Tym czasem zaznaczym y tylko, że poniew aż w iększość życzyła ściślejszego tekstu, więc la k już sk ład an a będzie „M ata-H ari", a jeszcze drobniej następna ksią żka — „W ypraw a na E w erest".

Z apytującym o opraw ę nie radzim y opraw iać po 6 kolejnych książeczek, bo nie chcąc nużyć czy­

telników , dajem y tem aty rozbieżne. Raczej należy nasze książeczki zbierać i opraw iać cyklam i, ale na to jeszcze zawcześnie, bo znajdujem y się w p o cząt­

ku cyklów, i

R E D A K C J A .

(3)

Nr. 26 B I B L J O T E C Z K A Nr. 26 H I S T O R Y C Z N O - G E O G R A F I C Z N A

JU L JA N EJSM OND,

ZABOBONY

MYŚLIWSKIE

T-wo Wyd. „Rój", Warszawa, Kredytowa 1.

Konto czek. P. K. O. 9880.

(4)

I ti.»-i

3 / 50k.

(5)

Z A M I A S T W S T Ę P U .

T y lk o b a rd zo g łu p i lu d zie nie w ie rzą w za b o b o n y. D la teg o , ż e są g łu p i.

J e ż e li im w sp o m n ie ć o ja k im ś m ą d ry m p rz e s ą d z ie ś m ie ją się. „ P oznać g łupiego p o śm iec h u je g o “, ja k m ó w i poeta .

*

J e d n a z pań z a p y ty w a n a , c z y w ie r z y

T w d u c h y , o d p a rła z o b u rzen iem : „ Ja ? n i­

g d y ! C z y u w a ża m ię p a n za ta k n iem ą d rą ? N ie ! nie w ie r z ę w d u c h y !“ P o ch w ili za ś d o d a ła : „ A le że są to fa k t“... I z a c y to ­ w a ła d łu g ą lita n ję , nie b u d zą c y c h w ą tp li­

w ości, p r z y k ła d ó w .

W ie lu z nas, C z y te ln ic y d r o d z y , p r z y ­ p o m in a tę w zru sza ją c ą d a m ę, g d y ch o d zi o zabobon y...

(6)
(7)

ZA B O B O N Y MYŚLIWSKIE.

N ajstarszym mieszkańcem ziem poh skich był człowiek jaskiń ojcowskich, łow*

ca m am utów i zw ierząt przedpotopow ych, człowiek*zwierz o mocnej, zwierzęcej budo=

wie, grubych kościach, niskim czole, wieŁ kiej tw arzy, w ydatnych szczękach i w ty ł cofniętej brodzie.

Ziemię naszą zamieszkiwały wówczas kudłate, rudaw e m am uty, bujnem futrem pokryte nosorożce, potw orne hipopotam y, jaskiniow e lwy i niedźwiedzie, hjeny pla*

m iste, woły piżmowe i wielkorogie łosie.

Krzemiennym toporem , dołem i sidłem walczył dziki człowiek z dzikim zwierzem, h artu jąc w tej wojnie siły swe i rozum. Ło«

więctwo dostarczyło mu pierwotnego mie<=

szkania — skalnych grot — z których wy*

parł olbrzymiego niedźwiedzia. Łowiectwo okryło go futrem zwierza i ochroniło przed chłodem . Łowiectwo wreszcie karm iło cztos

(8)

wieka mięsem zwierzyny, k tórej pełne by*

ly zimne bory.

N ie dziw zatem, iż powodzenie na ło*

wach dla pierwotnego człowieka było wszy*

stkiem : od powodzenia owego bowiem za*

leżało zaspokojenie dojm ującego głodu, ochrona przed straszliwem zimnem, zdoby*

cie m aterjalu do broni.

M yśl ludzka poczęła od chwili swoich narodzin zagłębiać się w tajem nice powo*

dzeń i niepowodzeń łowieckich, klęsk i zwy*

cięstw, trium fów i upadków, nadziei rados*

nych i bolesnych zwątpień. Stajem y u źró*

dci magji łowieckiej — u źródeł „myśliwskie*

go zabobonu, nieśm iertelnego jak sam o my*

ślistwo.

M yśliwski przesąd, narodzony w pusz*

czy odwiecznej, z poszeptów drzew, z west*

chnień w iatru leśnego — żyje po dziś dzień w myśliwskiem sercu.

Przed każdem wyruszeniem na łowy straszy nas niepokojący i złowieszczy, lub unosi na skrzydłach swej ufnej radości ku upragnionym zdarzeniom.

(9)

7

Łowca m am utów i reniferów dzień cały spędzał na polowaniu. G dy zaś szalejące w ichry śniegowe nie dozwalały mu na łowy, przy ognisku jaskiń magdaleńskich, two*

rzyć począł na ścianach grot podobizny zw ierząt łownych.

Ściany jaskiń pokryły się obrazami czer*

wonoburych mamutów, żubrów, reniferów, dzików, niedźwiedzi, dzikich koni i kozłów skalnych. A podobizny tych stw orzeń zro*

dzone z tęsknoty łowieckiej są jednocześnie dziełem sztuki i magicznym zaklęciem, żabo*

bonnym hołdem złożonym groźnym duchom puszczy, lub opiekuńczym zwierzętom rodu.

O d owych czasów zamierzchłych przez całe dzieje ludzkości snuje się widmo ło*

wieckich zabobonów. Całą przyrodę zalud*

nia rój duchów, wil i brzegiń, dziwożon i dzikich mężów.

W dziecięctwie Słowiańszczyzny, zacza*

rowane łowy napełniają puszcze zgiełkiem i wrzawą. Polują duchy leśne — duchy umar*

łych wojowników — dawno zaginionych łowców. Polują nocą przy księżycowej po*

świacie, a k to posłyszy gon psów i głosy trąb łowieckich — ten zginie.

(10)

Jeśli zaś żyć będzie — nigdy szczęścia nie zazna na łowach.

Po m łakach i mszarach, po bagnach i błotnych borach złe duchy w odzą zbłąka*

nego łowcę. Zw odnicze ogniki tańczą na przepastnych topielach — św iatełka złudne zapalają się tam , gdzie grozi śmierć niechy*

bna śmiałemu myśliwcowi. Tysiącem cza*

rów i podstępów duchy puszczy bronią do*

.stępu do swojej dzikiej, dziewiczej krainy...

A żeby zwyciężyć ich chytrą przebiegłość łowca winien znać m agję tajem ną, czaro*

dziejskie zioła, — dziwne zaklęcia, — które*

mi pokonać można wszelkie na łowach prze*

szkody.

Broń myśliwska, oszczep, rohatyna, to*

pór, sidło, dół i pułapka — to oręż bez du*

szy — to półśrodek łowiecki, który nie osią*

gnie powodzenia i nie da pewnej zdobyczy, o ile mu będzie brakow ało niezbędnego do*

pełnienia, — magicznej form ułki lub zaklę*

tego środka. T rium fujący zabobon podbija dusze myśliwskie i poczyna wszechwładnie panować. Staje się bóstw em łowców, potęż*

nem a groźnem, którem u składają krwawe ofiary po szczęśliwych łowach.

(11)

9

Gw ara łowiecka, bogata i dumna, od«

mienna od m owy powszedniej i pełna ta*

jem nic dla profanów, niewątpliwie pocho*

dzenie sw oje zawdzięcza magicznym żabo* ' bonom.

Dziś np. śród ludu naszego w niektórych okolicach po zachodzie słońca nie wolno szczura nazwać jego imieniem właściwem:

gdyby ktoś wymówił słowo „szczur“ — wy*

wołałby to zwierzę paskudne, gdyż słowo—

według ludowego przesądu — posiada moc czarodziejską. Szczura w ystarczy nazwać

„paskudnikiem “ — by w ten sposób zniwe*

czyć zły czar u k ry ty w brzm ieniu jego imię*

nia.

P rzykład powyższy może dla nas być kluczem przy docieraniu do źródeł dzisiej*

szej gw ary łowieckiej. Przysłowie: „nie wy*

woluj wilka z lasu“, k tó re weszło do potocz*

ncj mowy i pozbawione jest dziś dla nas wszelkiego znaczenia istotnego, jak zuży*

ty, w y tarty, sta ry pieniądz, miało niewątpli*

wie sw oją bujną młodość, gdy wymówienie słowa: wilk, było istotnie magicznem wywo*

laniem straszliwego drapieżnika z jego pu*

szczańskich kryjów ek.

(12)

A „wywołanie“ takie, nierzadko mia!o krw aw y epilog. Lodowata, groźna zima wi*

działa niejedną leśną tragedję, biały śnieg nieraz spłynął gorącą krwią okrutnie mor*

dowanych ofiar.

T o też starano się wilka nie „wywoły»

wać“, z lasu. W ystarczało go nie nazywać

„wilkiem“, lecz basiorem, lupurem, lupką, dzikim psem, kobylarzem , zbójem, a wił*

czycę — waderą. W słowach tych była cza?

rodziejska moc ochronna, tak jak dziś kry*

je się ona w słowie, „paskudnik“, według

\yierzeń ludowych, w stosunku do znienawi*

dzonego szczura.

Lecz nietylko miano „wilka“ skreślili my«

śliwcy ze swego słownika. Zabobon kazał im wierzyć, iż nazwanie każdej części zwie«

rza drapieżnego jej nie — myśliwskim mia*

nem przynosi nieszczęście na łowach. Oczy

„basiora“ poczęto więc nazywać lampami, zęby — kęsami, lub kłańcami, ogon — wie«

chą lub polanem, głowę — latarnią.

Oczywiście gwara łowiecka z zabobonu narodzonego współcześnie objęła nazwy ca«

lej zwierzyny łownej i drapieżnej — celem zdobycia pierwszej i szczęśliwego zwalczę«

(13)

11

nia drugiej. Niedźwiedzia nazywać poczęto Misiem lub bartnikiem , lisa — m ykita, zają*

ca — kotem , szarakiem, kopycą, śpiochem, gachem i t. d. — byle nie zającem.

N ie będę tu zagłębia! się w słownictwo łowieckie — bardzo bagate — nie należy bowiem szczegółowa jego analiza do zakresu niniejszego dziełka.

Chodziło mi jedynie o zaznaczenie jego m agicznych źródeł — z czasem zatraconych i zatartych bez śladu. G w ara, powstała z za«

bobonnych wierzeń łowieckich, po setkach lat stała się dum ą myśliwych, widzących w niej swój klejnot szlachecki na odwiecznej trad ycji oparty, a odróżniający brać z pod znaku św. H uberta od szarego ogółu profa*

nów i „fryców“.

W zaraniu naszych dziejów zabobony ło*

wieckie odegrały w ażną rolę w ochronie zwierzostanów. „Fantastyczna wyobraź*

nia“ — jak słusznie pisze Spausta, autor pięknego dziełka „N a tropach“ — była nie*

poślednim czynnikiem ochrony fauny leś*

nej u ludu, i, być może, iż przyczyniła się

(14)

do przetrzym ania u nas w późne wieki tych gatunków zwierząt, któ re dawno wyginęły w krajach przez inne plemiona zam ieszka/

łych“.

Głębin lasu i jego m ieszkańców strzegły przed śmiałym łowcą złe duchy.

W ierzenia i zabobony wzbraniały, pod grozą wzbudzenia gniewu tych duchów, tę?

pienia niektórych zwierząt i ptaków . Czy dziś w walce z kłusownictwem mo?

żnaby wyzyskać przesądy ludowe? K to wie.

W rócim y do tego w ciągu niniejszej opo?

wieści.

O świcie historji — w pogańskiej Pol?

sce — wielkie Iowy na grubego zwierza po«

przedzały wróżby kapłanów z jelit i z lo?

tu ptaków z parskania łowieckich rum aków wnoszono o trium fach lub klęskach my*

śliwskich, k tó re były dla śmiałych łowców równie bolesne, jak klęski wojenne... N ie pomogła maczuga, oszczep, ani bystra-strza?

ła giętkiego łuku — gdy głos wyroczni przepow iadał niepowodzenie na łowach. N ie pomagały grodze albo kłody, w stępice i ja?

my nie w padał zwierz, przełaja gubiła się i błąkała w puszczy, a sam otnego myśliwca

(15)

błędny ognik wodził po błotach, aż wprowa*

dził w topiele i młaki, skąd nie było wyj*

ścia. Słuchano przeto władnego głosu wróż*

by, czyniąc ofiary Radegastowi, bożkowi łowców.

A gdy Polska przyjęła chrzest, gdy święte gaje padły pod toporem , a dziki zwierz uchodzić począł w ostępy, — zabo*

bon łowiecki nie zniknął z rojem rusałek w zielonej gęstwinie ostępu, nie schronił się ze stadkiem pierzchliwych dziwożon w je*

ziornej fali — lecz pozostał w sercu chrze*

ścijańskich myśliwców.

Powodzenie roztacza swe opiekuńcze skrzydła nad królam i — myśliwymi, dając im zwycięstwo w krwawych zapasach z dzi*

kami, niedźwiedziami, turam i i rozszalałemi żubrami. Królów i książąt ogarnia istna go*

rączka łowiecka, która trw a ża po XIII wiek.

Lecz zabobon nie milczy i ostrzega cza*

sem zbyt odważnego łowcę przed grożą*

cem niebezpieczeństwem. Jeżeli koń się potknie — winien zawrócić z drogil Myśli*

wy często nie słucha głosu przesądów.

(16)

„Pojechał Sieciech w orszaku Bolesława na łowy do puszczy zwanej Usosin, w któ*

rej znajdow ało się wiele żubrów. U biwszy onych niem ało ruszono jednego nadzwy*

czajnie wielkiego i srogiego, przyczajo*

nego w legowisku. Myśliwi nazyw ają ta*

kiego żubra odyńcem, ponieważ błąka się sam otnie, nie łącząc się ze stadem . Zwierz szczwany psami, ze wszech stron płoszo*

ny oszczepami, pędził prosto ku Sieciecho*

wi; ten w stydząc się uciekać w oczach mo«

narchy i w szystkich myśliwców zeskoczył z konia, zastawił się oszczepem i pchnął nim żubra, ale widząc, iż go nie poraził, rzu*

cił się na ziemię. Zwierz, srożny w gniewie, stratow ał go naprzód kopytam i, potem zaś porw aw szy na rogi, jak piłkę podrzucał —- kilka razy, wreszcie stratow anego i nawpół umarłego wrzucił pom iędzy krzaki i cier*

nie...“ Miało to miejsce, według słów Dłu*

gosza, w r. 1107.

N ie miał łowieckiego szczęścia pierw*

szych Bolesławów — Bolesław W stydliw y.

„Dolegało szlachtę częstokrotne“ jego „my*

ślistwo“ — pisze Kromer. „Albowiem kędy*

kołwiek na łów zajechał, wszędzie szlachta

(17)

15 psy książęce wyżywiać, koni samemu i łow*

com jego użyczać i podw ody zosobna da»

wać koniecznie w szystka musiała. Dla tych tedy przyczyn wiele się nań ludzi zżymało“.

Przyczyny te wywołały rokosz zbrojny, za*

kończony bitw ą pod Bogucinem, rokosz w szczęty „za spraw ą biskupa Pawła“, kto*

ry „niepam iętny dostojeństw a swego na rozkoszach, na myślistwie i na sprośnym wszeteczeństwie“ czas spędzał.

N ie miał łowieckiego szczęścia Bolesław W stydliw y, zapewne dlatego, iż, będąc wstydliwym nie mógł przed polowaniem ni*

kogo prosić o pokazanie mu na szczęście kolanka. N atom iast wspom niany Paweł, Przem ankowski, biskup krakow ski, sekre*

tarz albo kanclerz królewski, k tó ry wedle słów kronikarza „tak się chciwie m yślistwem parał, że też łowcowi za nieostrożne z sieci wypuszczenie zwierza piersi oszczepem przebił“, nie miał pod tym względem żad*

nych uprzedzeń. T raw iąc czas, według Kro*

m era „na sprośnym w szeteczeństwie i na m yślistwie“ niewątpliwie obejrzał niejedno kolanko, co mu przyniosło powodzenie na

(18)

Iowach. T ak to wstydłiwość niezawsze by»

wa w życiu doczesnym nagradzaną, zwłasz«

cza wśród myśliwych.

Pojawienie się niezwykłego zwierzęcia wedle starych zabobonów było głosem nie«

ba, nakazującym wzniesienie grodu na chwałę Bożą, w miejscu, gdzie widziano cud.

W ten sposób szereg m iast w yrasta w Pol*

sce. W ładysław Odonicz w X III w„ polując w puszczy zabija olbrzymiego jelenia. Cie«

sząc się ze wspaniałej zdobyczy widzi na niebie baranka z hostją... W miejscu ubicia jelenia zakłada m iasto Wieluń...

O d najw cześniejszych dni chrześcijan«

stw a na ziemiach polskich istnieje wiara, iż polowanie w uroczyste święta przynosi nie«

szczęście.

Lud opowiada straszliw e baśnie o dzi«

kich strzelcach, którzy, mimo przestróg Iu«

dzi świętobliwych, w najw iększe święta, w czasie mszy, zabawiali się łowiectwem, niszcząc zasiewy włościańskie... A ż przy«

szedł dzień łowów, z których srogi pan nie powrócił już do domu... Porw ały go złe wie

(19)

chury, uniosły go nawałnice wyjące. W szeh ki ślad po nim zaginął.

A po nocach w puszczy rozbrzmiewa czasem trąbk a myśliwska i dzikie wrzaski i potępieńczy gon psów... P rzeklęty strzelec cwałuje przez błonia i ostępy, a za nim trop w trop ognista złaja... I trw a ta szalona, pie*

kielna gonitwa przez całą noc, po całym bo*

rze, aż blady świt zaróżowi sw oją nieśmiałą pieszczotą niebo wschodnie, gwiazdy gasnąć poczną powoli, a złe duchy w racać do krai*

ny wiecznego potępienia...

Pierw otna w iara w nieszczęścia płynące z polowania w uroczyste święta trw a po dziś dzień przez całe nasze dzieje. W iąże się z nią śmierć ostatniego z naszych Pias*

tów, króla chłopków, Kazimierza Wielkiego.

Posłuchajm y, co pisze o tem kronikarz Kromer:

„Roku P. 1370 przezim owawszy Kazb mićrz w Krakowie na samym przystępie wiosny do W ielkopolski odjechał. N a je*

sień, w yjeżdżając stam tąd w powiecie sędo=>

: trtirskim i w Rusi na polowanie myśliwe ca=

'fą zimę'.odłożyć umyślił i już do Przedborza w śiradzkim powiecie przyjeżdżał, gdy go

(20)

nieszczęśliwy przypadek napotkał. N a dzień 10 września uroczystego święta Naro*

dzenia M atki Boskiej nie słuchając przestroi gi nabożnych ludzi niektórych, do lasów przyległych dla polowania wyjechał. G dy przez m iejsca zawadziste i przez łomiste chrostowiska w cierniow atą gęstwinę jelenia pierzchającego dojechać usiłuje, w net koń we w szystkim biegu szybkim padłszy pod nim człowieka laty i ciałem obciążonego gwałtownie potłukł i aż gorączki nabawi!“.

W skutek tego potłuczenia król Kazimierz W ielki um arł dnia 5 listopada tegoż roku.

Powodzenie łowieckie uważane było w daw nej Polsce za pom yślną lub niepos myślną wróżbę ważnych zdarzeń politycz?

nych, wojen i sojuszów, co do których decy*

zja często zapadała na łowach w dzikiej kniei. W puszczańskich ostępach rozstrzy*

gali najw ażniejsze spraw y państw a Jagiełło;

nowie, udane łowy za dobry uważając omen.

G dy zaś na łowach nie wiodło się, gdy zwierz uchtidził, nieraz ważny krok polity*

czny nie dochodził do skutku z obawy nie«

bezpieczeństw złej wróżby.

(21)

10

W ładysław Jagiełło zwykł zwoływać

„panów radę“ do puszczy niepołomickiej.

Tam przyjm ow ał poselstwo hospodara mol*

dawskiego Ełjasza. N a łowach w Niepoło*

micach 1420 r. zrobił jedno z najważniejs szych posunięć politycznych swego panować nia, odm aw iając posłom czeskim przyjęcia ofiarowanej przez nich korony.

W głuchym ostępie boru koło Sądowej W iszni w szałasie świerkowym przyjął Jas giełlo posła dwóch królów, błędnego ryces rza G uilberta de Launoy, kaw alera orderu Złotego Runa, przysłanego przez Karola VI króla Francji i H enryka V króla Ans glji.

A i pierwsze początki U nji Lubelskiej narodziły się na szczęśliwych łowach w pu*

szczy grodzieńskiej, m ereckiej, wigierskiej, rudnickiej, niepołomickiej i białowieskiej, gdzie król w m roku leśnych uroczysk wiódł długie n arady z W itoldem ze zdobyczy ło*

wieckiej i powodzeniu swoich śmiałych z as mierzeń...

Przed krzyżacką potrzebą na łowach w G rodzieńszczyźnie hartow ali się rycerze w zapasach z grubym zwierzem. Słusznie

(22)

mówi historyk, iż ten sam sajdak, tę samą włócznię na wróżby losu rzucali, „która pó*

źniej grzęzła w piersiach najeźdźców oj=

czyzny“.

Jak zaś pom yślne były łowy, z których snuto dobre prognostyki na przyszłość, stw ierdzają uczty na cześć cesarza w Łucs ku, gdzie biesiadnikom codziennie podawa»

no do stołu 100 żubrów, 100 łosi i 100 dzi*

ków...

W X V I i X V II wieu, gdy czar łowice ctwa stanow iły bohaterskie zapasy lub

„pracow ite staranie a bliskie do ptaka przy»

dybanie“, gdy rom antyzm łowów sokolich owiewał niezwykłym urokiem zabaw y my>=

śliwskie — myśliwiec pokrew ny otaczającej go przyrodzie pełen był przesądów i zabobo*

nów.

Lecz skoro w epoce saskiej m yślistwo oddaliło się od natury stając się „wyrębem mięsa" — zabobony i przesądy tracą rację bytu: polowanie z altany na wypuszczane z klatki zwierzęta nie mogło się nie udać.

Przygoda traciła posmak niebezpieczeń*

stw a. przestaw ała być przygodą. W yniki by=

(23)

ły pewne i z góry przesądzone, jakość polo*

wania i zwierzyny — niemal ze obojętna.

Poniatowski, późniejszy król, w nastę*

pujących słowach opisuje nam takie łowy:

„Dziki, wilki i niedźwiedzie zwieziono w klatkach. Gaiki i laski, obrastające kanał augustowski, m iały celowo urządzone ścież*

ki obrzucone sieciami i zawieszkami. Wy*

puszczoną zwierzynę parła naganka na te właśnie ścieżki, schodzące się na ruchomym pomoście, zawieszonym nad kanałem. Po*

m ost pod naciskiem w ypieranej na niego zwierzyny zważał się, a zwierz zakreślając wielki łuk w padał do wody z wysokości 30 stóp... Brzegami kanału uganiały psy, prze*

śladujące przerażoną i otum anioną zwierzy*

nę na lądzie i wodzie, póki tym widokiem zabaw iający się król nie uznał za odpowie*

dnie strzelić“.

Przy tego rodzaju polowaniach pozba*

wionych wszelkiej pierw otnej poezji nie by*

lo m iejsca na zabobony i przesądy, zrośnię*

te z dzikiem myślistwem w śród dziewiczej przyrody, zrodzone z niepewności łowiec*

kiej i z w iary w potęgę nieznaną, w ładającą losami leśnych mieszkańców.

(24)

Zabobon i przesąd szukają w końcu X V II wieku i w początkach XV III wieku innych dziedzin łowieckich, by je zawojo*

w ać zwycięsko.

N ajw ażniejszą dziedziną, jak a dostała się pod ich wszechwładne panowanie, było lecznictwo ze zwierzęcych „dziwnych miste*

Tjów“ i innych „m irandów“ środki czers piące.

Zw ierzyna staje się dla łowcy niewyczer?

panem źródłem „czarnoksięskich rcme=

djów“, odw racających choroby i śmierć:

każda jej część posiada niezwykłe „cnoty i zalety“.

W piśm iennictwie naszem ^najtypow*

szym pomnikiem ówczesnych przesądów ło*

wieckich był „skład albo skarbiec znakom b tych sekretów O ekonom iky Ziem iańskiey“

H aura, dzieło ciekawe i cenne choćby wła=

śnie jako źródło do badań nad magją ło=

wiecką drugiej połowy X V II stulecia.

Z ajrzyjm y do tej skarbnicy ^ sekretó w rozm aitych“. Jeleniemi rogami „utarszy (je) na proch radzi H aur „kadzić dla przygody od jadow itej gadziny“. „Róg jeleni palony na różne choroby dobry iest: żołądek umac*

(25)

23 nia, gorączki uśmierza, febry mitiguie, któ*

ry to róg spalony subtelno tłuką, przesiewa*

ią y z wódką różaną na kamieniu marmuro*

wym praeparuią. Z koniuszków rogów chy*

minkowie wódki przepalają na wielką cho*

robę“.

„W sercu ielenim znayduie się kamyk, którego zażywaią do proszków na mdłości y słabości. W ódka z ieleniego serca dystylo*

wana serce posila.

Mięso ielenie febry oddala.

O łosiu autor „O ckonom iki“ pisze: „Ko*

pyto iego jest pom ocne na wielką chorobę człowiekowi, którego gdy ta napadnie affek*

cja, dać mu to kopyto w garść trzym ać“.

R.óg kopyta „bywa skutecznieyszy“ gdy ubić łosia w chwili „kiedy się zadnią skro*

bie nogą“ lub zdychającem u odrąbać praw ą tylną nogę, gdy ją „przy zdychaniu rościągać będzie“.

Rogi żubrowe „maią w sobie wielką cno*

tę y sekreta“. Robią z nich puhary, „oprą*

wuią ie w drogie M etala“ , w których „gdyby była trucizna, zaraz ią wyrzuci“.

Niedźwiedzia „żółć jest pomocna prze*

. ciw padaiącey niemocy y paraliżowi“ .

(26)

„Oczy niedźwiedziowi wyłupione y na le*

wem ramieniu powieszone febrę kw artanę uśmierzą. Sadło przepukliny goi, parchy czy*

ści, włosy bieli, przez sm arowanie czoła pa*

mięć napraw ia“. Mózg niedźwiedzi szkodli*

wy jest; przychodzi od niego „szaleństwo y od rozum u odejście“.

Mięso dzicze „krew czystą mnoży“.

Krew w arzona z iakem pokarm em zdrowa y posilna, z w ódką zmieszana pomocna w suchotach“. Z ęby wieprzowe ta rte w wod*

ce z makiem polnym „na kolki y parcia w bokach bardzo pomocne. Łayno ususzone y podane w trunku leczy plucie krw ią. Mocz wieprzow y pity z „pietruszczaną wódką“

kamień w człowieku kruszy.

•Sarna jest taksam o jak i inne zwierzęta łowcze niew yczerpanym zbiornikiem „se*

kretów “. G nój sarni w winie rozrobiony, le*

czy „koleryczność“ (gniewliwość); spalony, u tarty, zmieszany z octem i miodem goi par*

chy; rozrobiony na maść z wieprzowym sa* i dlem leczy podagrę i łam ania kości.

Głowa zajęcza na proch spalona i zmie*

szana z młodym masłem leczy parchy. Sma*

rując się mózgiem pieczonym z zająca le*

(27)

25

czymy w ten sposób skutecznie „rąk trzę«

sienie“ i wielką chorobę.

Lisie „płucka w winie opłokane, wysu«

szone, na proszek u tarte w cukrze zapraw»

ny „leczy owrzodziale płuca, suchoty, cięż»

kie kaszle, duszności. Śledziona warzona i pita, ocukrow ana“, wszelkie rozpędza na«

brzmialości ciała“. Krew „wysuszona, po«

tym u tarta na proszek" pita z wódką łami«

kamieniową, kruszą kamień w nerkach i pę»

cherzu.

„Cala liszka y w szystka iey spalona postać na proszek z wódką Fiiałkową abo Podbiałow ą goi piersi y płuca zranione, od suchot broni. Łayno ususzone, sproszkowa«

ne z octem po posmarowaniu niem goi bro«

dawki“.

Całego królika „na proszek spaliwszy i proszek z młodem jmasłem zmieszawszy smarować tem gardło w czasie zapalenia, gruczoły, wole albo krosty. Smarowanie sa»

dłem króliczym leczy „żyły schniące“. Mózg pieczony w popiele ,w mleku abo w iakim trunku“ po otruciu się „tedy szkodzić nie może“.

Borsuk obłupiony ze skóry „y na proch

(28)

spalony“ „z piwem letnym dobry iest tym ludziom, k tó rzy m ają zepsowane ptuca, na*

w et y tym, k tó rzy krwią pluią“. Krew desty*

lowaną na klarow ną wódkę piją przeciw morowi.

Składem aptecznym je s t bóbr. Sadło je*

go leczy „żyły narw ane“, chroni „nawet od nagłey śmierci“.-Skóra bobrow a wyprawio*

na i noszona pomaga podagrykom i parali*

tykom . Stroje „w iatry zatrzym ane rozpę*

dzają, siły umacniaią, truciznę zadaną wypę*

dzaią, do kichania przywodzą, białogłów*

ską chorobę miesięczną pędzą, od nagłej śmierci bronią y od wielkiej choroby zacho*

wuią, ruch napraw iają, trzęsienie rąk odda*

laią, macicę Białym głowom umacniaią, bo*

leści zębów m ityguią“.

W ilcze zęby w srebro opraw ne pomaga*

ją małym dzieciom j)rz y wykluwaniu się ząbków. Powieszony na szyi śpiącego dziec*

:zy ząb chroni je „przed lękaniem “.

Serce ususzone i sproszkow ane w piwie uś*

mierzą wielką chorobę.

W ątroba ususzona, pita. spędza puchlinę, leczy suchoty, błędnicę. W nętrzności usu*

szone w trunku kolki uśm ierzają; skóra wil*

(29)

cza — też. „Łayno wilcze w chustkę zawią*

zawszy y kędy kolki prą na to mieysce przy*

łożone „znaczną uczyni pomoc“. O lejek z wilka pomaga na podagrę. „Krew wilcza di*

styllowana, gdy będzie z niey wódka, trze*

ba pić ludziom, k tó rzy krw ią pluią...“

G dyby wierzyć w skuteczność tych wszystkich „sekretów “ choroby należałyby oddawna do klęsk przeszłości.

Cierpisz na żołądek? masz gorączkę?

pij róg jeleni z „wódką różaną praeparowa*

ny“. Masz wielką chorobę? Pij wódkę „z ko*

niuszków rogów“. Choryś na serce? Skosz*

tuj wódki z jeleniego serca. Masz brodaw ki?

Posil się łajnem lisim. Brodawki przem iną—

jak ręką odjął. Cierpisz na kam ienie wątro*

biane? N ap ij się dziczego moczu. Znakomi*

ty i sm akow ity m edykam ent.

Z astanaw ia w tych w szystkich radach je*

den szczegół. Jak słowo litanji w poradni*

ku m edycznym H aura pow tarza się przy ró*

żnych częściach różnych zw ierząt w yraz;

wódka. Krew dziczą zaleca autor pić z wód*

ką na suchoty. “Spalony lis z „wódką fijał*

kową" goi piersi, krew wilcza z w ódką — płuca. Cóż u djabła z tą „wódką“? p yta mi*

(30)

mowoli czytelnik. Jeśli ją pić mamy na wszelkie możliwe choroby, to może ona jest leczniczym wszechbalsamem? M ożeby się tak mogło obejść bez spożywania dziczego łajna, sarniego gnoju, palonych lisów oraz bez picia moczu wieprzowego? M ożeby po*

prostu chory złożony niemocą mógł napić się tej czarownej „wódki“.

I równom iernie z tem pytaniem rodzi się w czytelniku wątpliwość, czy lekarstw a za=

lecane przez Haura, nie są straszniejsze od chorób, któ re m ają rzekomo leczyć?

Jeśli gnój sarni w winie leczy „kolerycz?

ność“, to niewątpliwie nie jeden z nas wo*

Ii być „koleryczny“, niż spożyć ten specjał.

N iejeden z nas od picia w wódce łajna lub moczu lisów, wilków oraz pom niejszej zwierzyny woli być „przywiedzionym do kichania“, mieć nieco gorszy słuch i nieco bardziej trzęsące się ręce. De gustibus non est disputandum .

Lecz gdyby p r z y p r a w y przedziw ne usu>

nąć, gdzież byłyby owe „mirabilia“, na któ*

re zabobonni łowcy staropolscy tak baczną zwracali uwagę? W magji lekarskiej z ło<

wieckich zdobyczy czerpiącej „m edykam ent

(31)

29

ta “ tkw ić musi jakieś źdźbło praw dy — jak w każdym zabobonie. Sama zresztą siła przesądu — z głębokiej wiary i z głębokiego przekonania płynąca — jest już potęgą, zdolną niejednego uzdrowić.

Śród przesądnych zaś jedno z pierwszych m iejsc należy bezspornie myśliwym. Dla*

czego? W zakończeniu niniejszej rozpraw y postaram się to wyjaśnić.

Mgła przesądów przesłania od czasów średniowiecza obyczaje zwierząt. W ierzą im najw ięksi uczeni. A lbertus G rotus, badacz*

ornitolog z XIII w., A lbertem W ielkim zwa*

ny, twierdzi np., (opierając się na przesą*

dach), iż „ibis często na zatw ardzenie cier*

pi; gdy mu ta choroba dokuczy idzie nad m orski brzeg, nabiera wodę długim dziobem i sam sobie daje lew atyw kę“.

Tym podobnych bzdur, płynących ze ślepej w iary w ludowe podania, spotykam y nieskończoną m oc aż po X V II wiek.

W ystarczy zajrzeć do „O ekonom iki zie<

m iańskiej“ Haura, by uraczyć się przesąda*

mi, dotyczącemi życia zw ierząt łownych.

(32)

„Pardus, od którego pantera, ryś po*

chodzi — zdaniem H aura — znajduje się w M urzyńskiej ziemi, ma postać wołu, wiel*

kością i rozłożeniem rogów jako jeleń gło*

wę podobną m ający, szyję m a jako niedź*

wiedź i sierść takową. Zbiegają się z sobą craz Lwice, z którem i ten Pardus łączy się.

Bywa ich jeszcze trzeci ’ rodzaj z Wielbią*

dzice, gdy sie pom ieniony z nią łączy Pars dus i zowią się W ielbłądorysie“ .

Jeleń zrzucając rogi „kilka dni przedtym wężami się pasie“. D opędzony przez myśli*

wych „puszcza gnój gorący i jadow ity, a nogami rzucając oczy nim psom goniącym zapryskuje i oraz je tym oślepia“. Niedź»

wiedzie „potom stw o sw oje płodzą bez for*

my, na kształt sztuki pieczenia, k tó rą potym lizaniem samica do swojej dopiero form uje postaci.

Dzik, „zwierz iadły, koleryczn-y“ ujrzą*

w szy swą krew „gdy się na kim tego nie*

może pomścić od jad u swego tak się zapa*

li, że natenczas, ktoby się jego sierści dot*

knął zębami, zarazby strętw iały“.

G órskie sarny „gdy od strzelców sw oje widzą niebezpieczeństwo, z wysokich skal

(33)

31 naprzeciwko drugim skalom nad głębokimi przepaściami i dolinami przeskakują i tam się na swych rogach zawieszają“.

Bóbr, gdy go myśliwcy szczwają, „na sa*

mym doganianiu wiedząc o tym, że łowcy najbardziej o jego sta ra ją się stró j, odgryź żuje to sobie prędko, a przed ich oczy od*

rzuca i m iota, aby na samego wzgląd mieli i wolnie go puścili“.

O d przesądów z tej samej dziedziny, tj.

dotyczących obyczajów zw ierząt roi się w N ow ych A tenach albo Akadem ii wszelkiey Seyencji pełnej, na różne tytuły, jak na clas*

ses podzielonej, m ądrym dla m em orjału, idjotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozryw ki erygow anej“

przez ks. B enedykta Chmielowskiego, dzie;

kana R ohatyńskiego w 1754 roku.

Zdaniem ks. Chmielowskiego królik dzb ki, polny „rączości ekstraordinaryjnej, jelec nie i inne ściga zwierzęta, samym tylko liże językiem , a tym samym ślepotę im przynoc si, drugie cale zabija jadem swoim. W iele tak pobitych zwłóczy na jedno miejsce, dar*

niem pokrywa, na drzewo się wychwyciwc szy, głosem zwolywa zw ierzęta do swmgo

(34)

mięsiwa nagotowanego. Jak się naiadłszy zw ierzęta rozejdą, królik zstępuje z drzewa, owe pożywa ostatni, w przód nietknow szy zębami, aby zw ierząt owych nie potrui swo<

im iadem “.

Co do k reta „dawni ludzie tej byli per*

swazji, iż ten przyszłe będzie wiedział rże*

czy, k tóry by serce jego jeszcze drygające mógł zjeść“.

K to zatem z kolegówsmyśliwych przed wyruszeniem na łowy pragnąłby dowiedzieć, się, co mu fortuna przyniesie, niechajże, zgodnie z rad ą ks. Chmielowskiego, spożyje krecie serce „jeszcze drygające“.

„Lam pard“, według „N ow ych A ten “ to

„zwierz do charta podobny... ludzkie lubiący excrementa, któ re w lesie w jakim wysoko zawiesiwszy naczyniu zwabisz lam parta“.

M yśliwcze egzotyczny na nieznanych lą*

dach szukający przygód łowieckichl Da*

rem nie uzbroiłeś się w broń palną chcąc zdobyć lam parcie trofeum . N ależało z sobą raczej wziąć do puszczy pewne „naczynie“

codziennego użytku, zawiesić je (pełne) wy*

soko w lesie — a. lam part pewien.

Tygrys, według ks. Chmielowskiego,

(35)

33

„zwierz okrutnie siadły, gdy glos usłyszy bębna, do takiej pobudza się złości, iż sa*

mego siebie szarpie“ .

Szkoda, że nie wiedzą o tem kraje nawie*

dzone przez plagę tygrysią. Zam iast bowiem zapuszczania się w groźne indyjskie dżun*

gle, gdzie nieraz łowcę śmierć spotykała, wy*

starczyłoby urządzić koncert „bębnowy“.

Słysząc głos bębna każdy tygrys począłby się szarpać, i stopniow o pożerać: przy koń*

cu koncertu zaś każdy z tygrysów pożarłby i się całkowicie, oblizał i — plaga drapieżni*

ków należałaby do przeszłości.

Jestto copraw da jedyne zdanie ks.

Chmielowskiego, k tó re czasem rozumiem.

Rozporządzając jednym pokojem ‘i parą bębnów w chwilach natchnienia rozumiem te „okrutnie ziadła“ tygrysy, k tó re pod j wpływem wrzasku bębnów sam e siebie szar*

pią, Ale m oje bębny są słodkie.

Cincon — ptak żyje, według ks. Chmie*

lowskiego, jedynie „rosą i zapachem kwia*

tów“ . Ogrom nie praktyczny try b życia na j dzisiejsze czasy!

(36)

Czerwonak — ptak „czystość ściśle ob?

serw uje, a jeśliby do cudzołóstwa byl przy*

muszony, sam sobie śmierć zadaje“.

O drębną dziedzinę łowiecką stanow ią przesądy, związane z prognostykam i dobre?

go lub złego szczęścia na łowach. Myśli?

stw o ma to do siebie, iż raz idzie w szystko łowcy jak z płatka, innym" zaś razem — jak po grudzie. Powodzenia i niepowodzenia, trium fy i klęski p rzeplatają się naprzemian, raduj ąć i gnębiąc dusze myśliwskie. Po serji upajających powodzeń, następuje serja straszliwjjph klęsk — niepogoda, brak zwie?

rza, niefortunność strzałów — w szystko sprzysięga się przeciw łowcy. N iewątpliwie winne tu są rozstrojone do ostateczności nerw y pod wpływem niepogody i braku zwierza — pierw otny jednak myśliwiec szu?

kał źródła niepow odzeń gdzieindziej. Prze?

dewszystkiem zaś — w dziedzinie czarówr i „m irabiljów“, w królestw ie łowieckiego przesądu.

Przed wyruszeniem na łowy, obejrzenie pięknego kolanka odwraca złe uroki, zapewr?

nia powodzenie. O bejrzaw szy miłe nam ko?

(37)

35 lanko, bijem y szaraki i kuropatw y, ba kozły i dziki nawet. A daw niej? Rodzi się cieką«

we historyczne pytanie, co nasze pra«pra«

babki m usiały pokazywać naszym praszczu«

rom, by dać im szczęście ubicia żubra albo tura, a jeszcze dawniej — m am uta?

Przed puiowaniem spotkanie starej baby przynosi nieszczęście. Spotkawszy taki egzemplarz, właściwie należałoby wrócić do domu. Niema po co jechać do lasu.

W przesądach ty ch niewątpliwie tkw i du«

żo słuszności, tak, jak zresztą w każdym z przesądów. O ile obejrzenie pięknego ko«

lanka podnosi w nas wiarę we własne siły, ufność w szczęśliwą gwiazdę — tak niezbęd«

ną na polowaniu, o tyle spotkanie starej, brzydkiej baby, napaw ając nas obrzydzę«

nicm, podkopuje odrazu wiarę tę i ufność.

W szelka ochota do łowów przem ija.

„Tobie sobpl i panna“ — szczęśliwy my«

śliwcze, k tó ry zdołałeś ujrzeć cud kolanka — i „zając i sarna". Tem u zaś nieszczęśnikowi, który starą babę spotkał — stary zając, sta«

ra sarna, sta ry soból, albo stara panna, mo*

gą przypaść conajm niej w udziale.

N iezm iernie interesującym jest z punktu

(38)

widzenia zabobonów łowieckich wypadek, gdy babie przeleci drogą zając. Kogo w ó w s

czas spo tk a nieszczęście? Czy babę — że jej zając drogę przeleciał, czy zająca — że mu

przeszła drogę baba?

W yjeżdżając na polowanie, nigdy nie na*

leży się w racać po rzeczy zapomniane. Po*

w rót taki przyniósłby niewątpliwie pecha.

C hoćbyśm y zatem, w yszedłszy za próg nas szego domu, zapomnieli najw ażniejszej rzęs czy — nie należy się po nią wracać do domu.

Jeden myśliwy, jadąc na kury, zapomniał kiedyś wziąć ze sobą psa. Był natyle nies ostrożny i niepom ny łowieckich przesąs dów, iż wrócił się, zabrał psa i w yruszył na polowanie. Jakżeż prawdziwemi okazały się w yrocznie zabobonu! Myśliwiec, polując na cudzymi gruncie, został spostrzeżony przez właściciela s włościanina i do tego stopnia czynnie znieważony, że, siedząc_po tem ty«

dzień w domu, nie mógł wcale siedzieć.

G dyby nie w racał za przestąpiony próg — niew ątpliw ie z obfitym łupem i bez sińców' przybyłby wieczorem do domu.

N astępnym razem, tenże strzelec zapos

(39)

37 mniał, jadąc na polowanie, psa i... broni. Nas uczony sm utnym wypadkiem, nie wrócił jednak. Śmiało podążył na łowy — bez psa i bez broni i przybył do domu wieczorem — ' zdrów i cały, obarczony sutą zdobyczą, kto*

rą nabył u Pakulskiego.

Zabobony myśliwskie należy zatem pas miętać, chcąc bawić się w myślistwo. Ina=

czej można dotkliwie odpokutow ać za swo*

ją nieświadomość.

Jeżeli ruszając na łowy, złamiesz nogę — w racaj najlepiej do domu: jest to bowiem zły prognostyk. M ogłoby cię jeszcze spotkać jakieś nieszczęście na polowaniu.

Jeżeli wóz lub powóz, którym podążasz, dostanie się pod sam ochód lub, co gorsza, pod pociąg — w racaj coprędzej do domu.

• M ógłbyś mieć pecha.

Jeżelibyś mimo złych prognostyków za*

polował — ustrzelisz naganiacza, biorąc go za zająca.

Nieszczęścia nie śpią. N a tym przykładzie, jak na żadnym innym, widać głęboką praws dę, u k ry tą w zabobonie, jak perła k ry je się w muszli m orskiej. G dyś bowiem wziął na=

ganiacza za zająca, czyż nie może ci się zda*

(40)

rzyć, myśliwcze roztargniony, iż weźmiesz kiedyś zająca za naganiacza? A wówczas — jak o naganiacza — puścisz go bez strzału?

Jeden radca m inisterjalny, zapalony po*

grom ca wilków i dzików, m ial tak straszli*

wcgo pecha, iż raz tylko zabił wilka — i do*

tego wilk ten okazał się białą, Bogu ducha w inną suczką i raz jeden w życiu zestrzela!

dzika — i to m usiał za niego zapłacić od*

szkodowanie włościaninowi, k tó ry dowiódł, iż dzik był, niestety, swojski. Radca ten stw ierdził, że jego pech miał każdorazowo sw oje zupełne usprawiedliwienie: raz spu*

dłował odyńca na dziesięć kroków dlatego, że mu zając przeleciał przez drogę. Innym razem fatalnie spudłow ał do wilka, dlatego, że kilka dni przedtem odwiedził swą ciotkę, osobę starszą.

Oświadczenia tego człowieka posiadają doniosłe znaczenie i rzucają ciekawe światło na błogosławione własności przesądu. Jest on tarczą dla łowców przeciw pociskom złośliwości ludzkiej i przeciw żartom towa*

rzyszów broni z pod znaku św. H uberta.

G dyby nie było przesądów, myśliwy, schodzący po obfitej, a bezowocnej kanona*

(41)

dzie ze stanowiska, m usiałby poprostu oświadczyć kolegom: pudłowalem, strzela*

łem pod psem. Obecnie może powiedzieć:

„To jej wina! N ie chciała mi, szelma, poka*

zać kolanka". Albo: „To jej wina! Jak się jest w tym wieku, to się, psiakrew, w domu siedzi, a nie włóczy po drogach publicz*

nych“, lub też coś w tym guście.

Z konieczności wypada poświęcić parę słów piątkowi i trzynastce. Podzielone są zdania, co do tego, czy „w piątek z ły począ*

tek“, czy też w prost przeciwnie. Jednem u ze znanych myśliwców, długo odkładany wy*

jazd na rykowisko jeleni w ypadł właśnie w piątek i to trzynastego października.

Uważał to za zły omen i jechał bez głębo*

kiej w iary zdobycia rogów. Około tygodnia spędził w najpiękniejszych podkarpackich rew irach gdzie ryczało kilka kapitalnych byków. Z powodu różnych przeszkód, nie udało mu się, jednak, zdobyć rogów. „Ha!

i to pech! to ten przeklęty piątek, to ta trzy*

nastka feralna", powiedział nieszczęśliwy

| i wrócił do domu — o parę dni wcześniej, niż zapowiedział. I tu go oczekiwała niespo*

dzianka. O kazało się — po powrocie do do*

(42)

mu dopiero — iż rogi zdobył. Jak to nigdy przedw cześnie nie należy w yrzekać na pe*

cha, na piątek i na trzynastkę.

Zabobon myśliwski przypisuje zfą wróżbę lewej nodze (przy wstawaniu z łóżka) — le*

wej stronie ubrania (wkładanego rano) i t. d.

T a „prawicowość“ łowców wskazuje, ha! aż nadto wyraźnie, iż m am y śród nich wielu obszarników, mniej lub więcej zamaskowa*

nych. Lewicowość uważana jest przez nich za niedobry prognostyk. „Kto lewą nogą w staje, tem u p. Bóg daje... pecha“. Kto, ubie*

rają c się, włoży na lewą stronę skarpetkę — niech siedzi w domu; nic nie spotka, nic nie zabije. N iektórzy tw ierdzą, iż lewa strona Sejmu przyniesie pecha ustawom łowieckim.

Zobaczym y.

Jeden ze znakom itych myśliwych, pre*

zes zasłużonego Klubu, idąc na wielką obła»

wę, włożył na siebie futro na lewą stronę.

Skutki były fatalne. N ie tylko nic nie zabił, ale jeszcze jego zestrzelali, ponieważ kożu*

szek futrem na wierzch nadaw ał mu pozór dzikiego zwierzęcia. Podobieństwo było do tego stopnia łudzące, iż sam prezes, nieco roztargniony, pod wpływem gorączki lo»

(43)

41

wieckiej, przez chwilę sądził, że jest zwie*

rzyną i szybkiem i susami sadzić począł w stronę naganki. D opiero gdy najbliższy sąsiad, z okrzykam i: „mój! m ój!“ z doby*

tym kordelasem leciał, by go dobić, nie«

szczęśliwiec padł na klęczki, żebrząc o li*

tość. T akto włożenie części odzienia na le*

wą stronę stało się złym prognostykiem ło*

Jeżeli przypadkow o podczas obławy ze*

wieckim.

D obrą w różbą m yśliwską — według po«

wszechnego zabobonu łowieckiego — jest spotkanie podczas wym arszu na łowy żyda.

Chwila to osobliwa i istotnie znamienna:

najw iększy antysem ita, najzagorzalszy roz*

wojowiec — jeżeli z bronią na ram ieniu dą*

ży na łów — z radością i miłym uśmiechem powita izraelitę. N ie je s t natom iast stwier*

dzonem, czy ten ostatni, na w idok broni na ramieniu, niem a duszy na ramieniu. Docho*

dzę do najw ażniejszego z przesądów łowiec*

kich, k tó ry je s t swego rodzaju kamieniem węgielnym zabobonów — do życzenia szczę*

ścia udającym się na polowanie.

• Przesąd ten, mało, niestety, znany przez ogół nie*myśliwych, staje się często powo*

(44)

dem niepow odzeń łowieckich, a naw et nie*

szczęść.

Ileż to razy sykniem przez zaciśnięte zę?

by „Psiakrew...“ — gdy uprzejm y znajom y, widząc cię z bronią i psem, życzy „żeby po?

lowanko powiodło się“. Ten dobrotliw y uśmiechl ten miły gest! Ogarnia cię gniew szalony — a rezultat: pech, pech od począt?

ku do końca, od pierwszej chwili polowania do chwili pow rotu do domu.

Dlatego też, gdy w yruszam y na łowy, a spotkam y takiego „naiwnego1 — najlepiej go przyjacielsko uprzedzić, aby nie w yjechał z niewczesnemi życzeniami. Skoro się uśmie?

chać pocznie i wyciągnie ku wam rękę — uprzedźcie go coprędzej, dajcie mu w mor?

dę, gdyż może być za późno!

Rosjanie życzą sobie przed polowaniem:

„N i puchu, ni piera“ — „ani szerści, ani pió?

ra“. — Moglibyśmy po polsku życzyć sobie:

„Idź na złamanie k ark u“, lub coś w tym gu?

ście. Powiedzenie takie nie przyniosłoby myśliwemu pecha, a i nam nieraz dałoby ehwilę szczerego zadowolenia.

N iem ieckie pozdrowienie „Weidmann?

sheil“ i wzorowane na niem polskie „Myśli?

(45)

43 wym cześć!“ łub „św. H ubertow i cześć“, da się wybornie zastosować, ale tylko m iędzy myśliwemi.

Niesmyśliwy niema odpowiedniego po*

zdrowienia, rozm aw iając z myśliwym, uda«

jącym się na łowy. Życzy mu więc powo*

dzenia i... przynosi pecha.

M a to sw oją dobrą stronę. Ileż to zwie*

zyny w kniejach i na polach życzeniom ta»

kim życie zawdzięcza!

W yjeżdża biedny szarak z pod naganki, rżnie ci prosto pod nogi, łupisz do niego z jednej lufy — idzie, z drugiej lufy — idzie, psiakrew, jeszcze lepiej... Przypom b nasz sobie nieszczęśniku, iż konduktor w po*

ciągu, zauważywszy fw oją fuzyjkę, życzył ci

„wszelkiej pomyślności“. Masz więc wszeb ką pomyślność. K onduktor zaś mimowoli ochronił kota przed niechybną śmiercią.

I nie wie o tern ani kot, ani konduktor, ty b ko ty — ofiaro!

D ochodzim y tu do spraw y doniosłej. Za*

bobony i przesądy można zastosować, jako doniosły oręż w walce z plagą łowiecką dziś siejszych czasów — z rozwielmożnionem na ziemiach naszych kłusownictwem.

(46)

W łaściciel pięknego łowiska, na którym jego sąsiad bezustannie kłusował, w yczerpał bezskutecznie cały obfity repertuar argu*

m entów, zm ierzający do zmuszenia owego sąsiada, by przestał w ybijać zwierzynę na cudzym terenie. R ezultat był taki, iż ów są=

siad niepostrzeżenie kłusował w dalszym ciągu :— przynosząc do domu obfitą zdo*

bycz. N a właściciela łowiska przyszło pew*

nego dnia olśnienie: zaprosił kłusownika na polowanie i — zam iast zakazyw ać mu ło*

wów — życzył szczęścia i powodzenia. Od*

tą d miał spokój w łowisku: sąsiad zniechęć eony pechem, przestał wogóle polować, sprzedał fuzję, w yrzekł się m yślistwa.

Jak się z tego okazuje, najlepszym śród* j

kiem zwalczania kłusow nictwa nie jest su*

rowość kar, jak to niektórzy błędnie mnie» j m ają: należy poprostu kłusownikom życzyć | powodzenia. Z daje się, że niższe~władze ad* i

m inistracyjne powoli w chodzą na tę, jedynie skuteczną drogę.

Jeżeliby to nie pomogło, należy w szystko uczynić w tym celu, aby udający się na łowy kłusownik, spotkał na swej drodze starą ba*

(47)

bę. D arem nie wówczas zastawiać będzie pod lasem sidła, wnyki i petle.

Stara baba przyniesie pecha raubszycowi.

W tym celu każdy szanujący się myśliwy*

hodowca powinien mieć pod ręką starszą^

kobietę, najlepiej starą i brzydką, którąby można w odpowiedniej chwili wypuścić na publiczną drogę, naprzeciw kłusownika.

Można ją naw et dyskretnie prowadzić na lince.

O soba .taka nie spraw ia na wsi zbytnich kłopotów, a zastępować może nam nieraz puhacza, gdyż w rony i jastrzębie biją na nią z gorliwością, godną lepszej sprawy.

Przesądy m ają swoje przedziwne piękno i chw ytający za serce urok. Dlatego, póki łowieckie serca bić będą — zabobon nie zgi*

nie. Jego piękno tkw i w tej dzielnej pier*

wotności, która jest czarem łowiectwa. Pier*

w otny człowiek w puszczy, otoczony ogro*

mem złej i groźnej przyrody — w śmiertel*

nych i śm iertelnie pięknych zapasach, któ*

rych staw ką było jego życie, wysilał myśl, by pojąć bezmiar otaczających go wyda*

rzeń. A nie mogąc dojrzeć słońca w mroku niewiedzy, w ciemności tajem nic — wkro*

(48)

czył tam — jak do czarnego w nętrza jaskini pierw otnej — z płonącą i świecącą żagwią, k tóra mu m rok rozjaśniała: żagwią tą w rę*

ku pierwotnego łowcy był myśliwski żabo*

.bon.

Powoli po tysiącach i tysiącach lat ludz*

kość wyszła na światło dzienne z mrocz*

nych otchłani jaskiń i ciemnych grot. Lecz nieraz, gdy m rok zapadnie, lub jakiś zakątek myśli ludzkiej cienie jeszcze pokryw ają, człowiek bierze do rąk pierw otną żagiew — zabobon p rastary — celem rozświetlenia ciemności... I w tej pierw otnej niepożytej m ocy przesądu je s t jego urok i dzikie piękno.

Żegnamy tą książeczką w szystkich pre num eratorów kończącego się kw artału. N a stępną ekspedjujem y tylko tym, k tórzy po

twierdzili przedłużenie prenum eraty.

(49)

N A S T Ę P N Y T O M IK N R . 27.

K sią żka , w yb ra n a p r z e z p le b is c y t n a szych p re n u ­ m eratorów !

I r e n a B r i a r e s . M A T A — H A R 1 ta n c e rk a -sz p ie g .

W szyscy c zy te ln icy w ty ch d n iach cz y ta li w ga­

zetach, że m in ister M alvy, e x -b a n ita z czasów w o j­

ny, zem d lał na try b u n ie p a rla m e n tu , gdy m u rz u ­ cono w tw arz w idm o stra sz n e j przeszłości.

T e m ’ słowem , k tó re zw aliło z nóg w ytraw nego d y p lo m atę, b y ł p rz e c ią g ły o k rz y k z ła w p o selsk ich ;

„ M ata — H ari!,..1'

M a ta — H ari, śn ia d a ta n c e rk a h in d u sk a, nie­

m iecki szpieg, b y ła jego k o ch an k ą. R o z strz e la n a z w y ro k u S ą d u w o jsk o w eg o po życiu pełnem p rz y ­ gód. R o z strz e la n a w brew p ro te k c ji głów k o ro n o w a­

n ych i m ożnych św ia ta tego.

A u to rk a , m -m e B riares, żona o fic e ia fra n c u sk ie ­ go, p rzeży ła, p o d czas g dy m ąż b y ł w okopach, tą w s trz ą sa ją c ą tra g e d ję ty łó w , k ied y c a ły P a ry ż d rż a ł z o burzenia i n iep o k o ju w obec ro zw ik łu jącej się tra g e d ji szpiegow skiej.

W ięc d a ru jm y a u to rc e słow a n ie ra z zbyt ostre.

D y k to w ało je serce i um iłow anie F ra n c ji.

K siążk a o p a trz o n a jest czterem a ilu stra c ja m i.

(50)

O N A SZ E J BIBLIO TECZCE.

„ K urjer W a rsz.“ 18.11 26 r. W długim od cin k u a n a liz u ją c n a sz ą bib ljo teczk ę, se n jo r k ry ty k i lite ­ ra c k ie j p, Z dzisław D ębicki, pisze: „...brak było in ic ja ty w y , b ra k odw agi w ydaw niczej... P rz e d ro ­ kiem dopiero in ic ja ty w a ta k a p o w sta ła w gronie osób, k tó re za w ią z a ły Tow. W ydaw nicze „R ój"...

J e s t to le k tu ra d la in telig en cji, d la m łodzieży sz k o l­

nej i ak ad em ick iej, d la u rzęd n ik ó w i oficerów ...

M ogą w ydać 30 g roszy n a k siążeczk ę „ R o ju " i sp ę ­ dzić z n ią godzinę t. j. w łaśn ie ty le , ile p o trzeb a, a b y nie znużyć się czytaniem ... T a k postaw ionej b ib ljo teczce „ R o ju “ tru d n o nie p rz y k la sn ą ć i nie życzyć jej jak n ajw ięk szeg o pow odzenia".

„W iadom ości L ite ra c k ie " N r. 8— 1926 r. D r. Ig ­ n acy W ieniaw ski, a n a liz u ją c w długiej recen zji to ­ m ik 4 z naszej b ib ljo teczk i („Żyw ot N erona"}, p o d ­ k re ś la m a e strję , z ja k ą w y daw nictw o po przez sen ­ sa c ję i a k tu a ln o śc i „p rzem y ca rzeczy p ię k n e i in - slru k ty w n e . O to je st zad an ie b ib ljo teczk i, red ag o ­ w an ej p rz e z jednego z w y bitnych literató w , k tó ry p rz e z skrom ność z a ta ja sw oje nazw isko".

„ K urjer Ilu str o w a n y K ra k o w s k i“ 18.1 26. „N a b ib ljo te c z k ę „ R o ju " w arto zw rócić uw agę. W k się ­ g arstw ie czyni się ja k b y p rzew ró t ...„R ó j" d a je rz e ­ czy nieanonim ow e — p iszą pierw szo rzęd n i lite ra c i i pro feso ro w ie u n iw ersy tetó w — d a je rzeczy in te re ­ su ją c e — w m iarę, a le w d o brym sty lu sen sacy jn e i d a je to p rzed ew szy stik em n iesły ch an ie tan io "!

„ K urjer P o lsk i" 29.X II 26 r. „ N ap raw d ę trz e b a mieć dużo odw agi cyw ilnej a przedew szystkiem d o b rej w oli i p o czu cia społecznego ab y w n a ­

(51)

szych w a ru n k a c h p o d ją ć a k c ją w ydaw niczą, m a ją ­ c ą n a celu dać za m in im aln ą cenę w artościow ą, k sz ta łc ą c ą i in te re su ją c ą a p rzed ew szy stk iem z d ro ­ w ą stra w ę duchow ą w szystkim tym , k tó rz y czy tać b y chcieli. T akim bow iem je s t cel, k tó ry p rzy św ie­

ca T o w arzy stw u W ydaw niczem u „R ój"!

„G azeta W a rsza w sk a Poranna" , „R uchliw e i b o d aj n a jta ń sz e w P o lsce w y daw nictw o p o tra fiło , mimo swej taniości, daw ać co ty d zień rzeczy p ió r d o sk o n ały ch ".

„Echo W a rsza w sk ie " 21.11 26 r, J . Stycz, w sp ecjaln y m feljeto n ie, k o m u n ik u jąc, że „zaro iło się od ty ch żó łty ch zg rab n y ch tom ików ", a n a liz u je je i stw ierd za, że „ K ażd a książeczk a R o ju zaw iera rzeczy ciekaw e, p o u czające, sen sacy jn e, an eg d o ­ tyczne. T em aty u ję te są k ró tk o , treściw ie, po d an e p o p u la rn ie i dob rze n ap isan e, czy te ln ik a w ięc nie n u d z ą te o p raco w an ia z d zied z in y h is to rji, geO- g rafji, p o d ró żn ictw a, egzotyki i obyczajow ości. Z a­

m iar w ydaw ców u d ał się d o sk o n ale".

„K u rjer P o ranny" 16.11 26. „ J e s t to isto tn ie e k sp ery m en t w ydaw niczy godzien n a jb a rd z ie j b acz­

n ej uw agi, k tó ry z asila c a ły szereg n a jlep iej n o to ­ w anych w lite ra tu rz e , nauce i d zien n ik arstw ie p ió r”,

„R ze c zp o s p o lita “ 31.1 26 r. „A u to r, z w racając uw agę n a to, że 95-groszow e w ydaw nictw a „razem ze swoim szarym drukiem , podłym papierem z m a­

sy drzew nej i bylejakiem zbroszurow aniem — d a ­ ją po p a ru la ta c h n a półce b ib ljo tek i k u p ę z a p y lo ­ nego, ro zsy p u jąceg o się w p ro ch p ró ch n a", w ita z uznaniem bib ljo leczk ę „R o ju ", b c : „znow u w ró ­ cim y do k u p o w an ia rz a d k o , ale dob rze w ydanych rzeczy ", a częściej za to będziem y kupow ać d la sp ęd zen ia czasu zu p ełn ie ta n ie k siążki... I tem może tło m aczy ć n ależy , że zaró w n o o k n a naszych k sięg arn i ja k k io sk i kolejow e z a r z ó tc iły się to m i­

kam i „ R oja".

49

(52)

„N o w y K u rje r P o lsk i" 19.111 26. „S tanow czo

„ż ó łta " b ib ljo te k a p ow oduje w ięk szą d ezercję z pod sz ta n d a ru b e le stry k i n a jp o w a żn ie js zy c h p ió r“...

„G azeta A d m in . i Pol. P a ń stw ." 20.111 26 r,

„ J e s t to te n w reszcie ty p le k tu ry — ta k upragnio­

n y p r z e z in telig en cję w s z y s tk ic h kra jó w — k tó ra w lek k iej, tan iej nie obow iązującej do celeb ro w a­

nia k siążeczce w p a d a co ty d zień p od d ach p rz e ­ ciętnego obyw atela, by m u opow iedzieć o n a jw a ż ­ niejszej a k tu aln o ści, a jeśli te j nie m a — sięgnąć po sen sację z la t bliższych lub dalszy ch . J e s t to sw oisty genre, k tó ry w y ra b ia Z achód, osta tn ie sło ­ w o „ m agazynu", k tó ry p rz e ja d ł się i o k a z a ł się za ciężki, je st to n iejak o m agazyn, ro zczłonkow any na czynniki sk ład o w e”.

„Na p o ste ru n k u " 20.111 26. „B ib lio teczk a „R o­

ju ", ja k nie m ożna lepiej, o d p o w iad a p otrzebom w spółczesnego czy te ln ik a. Tania — to m ik w p re ­ n u m eracie z d o staw ą do dom u k o sz tu je 20 gr., p o ­ uczająca — d a je ty lk o f a k ty z h is to rji i z p rzy g ó d dalek ich p o lą d a c h i m orzach, ciekaw a — p o ru sz a ty lk o tem aty w n ajw y ższy m sto p n iu sen sacy jn e i nieznane, w yso ce a rty sty c z n a w reszcie, bo d a ją ­ ca now ości ty lk o p ierw szo rzęd n y ch p ió r w P o lsce

— p isa rz y i p ro feso ró w uniw ersytetów .

...K siążki te, m ałe a pakow ne, n a d a ją się, ja k nie m ożna lepiej, w drodze, n a w si, n a w y poczyn­

ku, n a n ied zieln e w ytchnienie, a zw łaszcza! d la ty ch w szystkich, k tó ry c h zaję cie zaw odow e lub słu ż b o ­ we sk azu je n a d łu ższe p rz e ja z d y , d y ż u ry t. p.

„N ow y K u rje r P o lski". Z n ak o m ity feljeto n i- sta, W idz, w k o lejn ej „ re fle k sji" pisze: „R y n ek w ydaw niczy całkow icie się zm ienia. O glądam , n a- p rz y k ła d , trzy d ziesto g ro szo w e to m ik i „B ib ljo tecz- ki h isto ry czn o -g eo g raficzn ej", w y daw nictw o „R O ­ JU " . N a tu ra ln ie , że je s t tu i „N aszyjnik' k ró lo w e j“

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kiedy, któryś z zawodników przetnie linie swoją lub drugiego zawodnika rysuje w miejscu przecięcia kropkę swoim kolorem (najlepiej jest to zrobić od razu, aby się nie

Pierwszym krokiem do uzyskania interesującego nas estymatora jest wyprowadzenie zależności pomię- dzy resztami a składnikiem losowym.. Reszty są oszacowaniami składników

Zauważ, że w tym łącznym ruchu punkt znajdujący się na dole koła (punkt P ) ma prędkość liniową równą zeru, a punkt, znajdujący się na górze (punkt G) porusza się

Przedsięwzięcie Rodzaj i temat zajęć /uroczystości/imprez Termin Godzina Realizator Harmonogram lekcji,. zajęć otwartych w klasach pierwszych

Konsekwencje upadków postrzegane poprzez pryzmat (i) wyłącznie symptomów: złama- nia bioder, bliższego końca kości udowej oraz inne złamania i urazy; (ii) symptomów i interakcji

zem na uniw ersytetach zagranicznych. Otoczenie na dworze królewskim zjednał sobie uprzejmością i powagą, a nade wszystko „królewską cnotą szczodrobliwości”

Opracowanie i wdrożenie kompleksowego systemu pracy z uczniem zdolnym. Policz się

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by