Łukasz Trzciński
Wina Józefa K.
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5-6 (35-36), 165-179
Łukasz T rzciń ski
Wina Józefa K.
Dzieło, k tóre pozostaw ił po so bie F ranz K afka, stanow i jed en z najbardziej ta jem niczych rozdziałów naszego stulecia, w yw ierając w p ły w nie ty lk o na lite ra tu rę , ale rów nież na po g lądy filozoficzne, etyczne i praw ne. W ielkość K a f ki polega na tym , iż „um iał stw orzyć św iat m i tyczny, k tó ry je st zarazem św iatem rzeczyw i s ty m ” i.
Połączenie m itycznego i rzeczyw istego porządku św iata u zysk ał K afk a m iędzy innym i dzięki nie zw ykłej sym bolice, k tó ra czyni z jego dzieła po rząd ek m aksy m aln ie o tw a rty . Dopuszcza ono w ie lość rów nie uzasad n io ny ch in te rp re ta c ji, w żadnej jed n a k z nich nie dochodzi do w yczerpania boga ctw a sensu zaw artego w tekście.
Z ajm ow ać m nie będzie jedno tylko spośród fu n d a m en ta ln y c h zagadnień K afk i — problem w iny, n a j pełn iej zary so w an y w Procesie. Istn ieje pogląd, iż „w tej w łaśnie książce znalazła swój w yraz dzi siejsza faza rozw ojow a ludzkiego problem u w iny” 2.
1 R. Garaudy: Realizm, bez granic. Warszawa 1967, s. 194. 2 M. Buber: Wina i poczucie winy. „Znak” 1967 nr 151,
s. 17.
Wpływ nie tylko na literaturę
Dw a porządki i w spólny sens
N akreślm y pokrótce sytuację, w k tó rą w p lą ta n y jest Józef Κ., b o ry k ają cy się z n iezn anym sobie sądem i nieznaną winą.
Proces rozpoczyna się w raz z m om entem a re sz to w an ia Józefa K. Od tego m om entu w spółbrzm ieć będą w powieści dwa, zw iązane tajem n iczy m w ę złem , obce, jak się może w ydaw ać, p o rz ą d k i3. „O bcy” w stosunku do „no rm alnego” porządek nie odbiega w sw ym fo rm aln y m opisie od codziennego porządku. J e s t on obcy — jak się w y daje — przez sw e dom niem ane znaczenie, przez sens, na k tó ry zdaje się w skazyw ać. Zw iązek przyczyn o w o-sk utko w y p orządku „norm alnego” łączy się z przebiegiem zdarzeń „obcego” porządku. „P an jest aresztow an y, pew nie, ale nie pow inno to p an u przeszkadzać w w ykonyw aniu zawodu. I nie pow inno to rów nież w płynąć na codzienny try b pańskiego życia” 4 — m ówi jed e n z przedstaw icieli sądu, lecz jest to de k laracja, k tó re j przeczy ro zw ijający się proces. W kraczam y w św iat absurdu.
K. usto su nk o w u je się do porządk u „obcego” jak o do porząd ku możliwego, lecz jakie są jego m otyw y? J e s t ostrożny, chce w każdej sy tu acji „być w y g ra n y ”, „może w ystarczyło tylko roześm iać się s tra ż nikom w nos, aby i oni się roześm ieli (...) m im o to b ył (...) zdecydow any nie w ypuszczać z ręk i żadnego a tu tu ” 5. Jó zef K. zauw aża „obcy” porządek, ale czyni to tylko w ty m celu, aby być gotow ym do podjęcia w alki o sw ój dotychczasow y. Obcy p o rzą dek stw arza w edług niego sy tu ację zagrożenia. K. chce żyć spokojnie, każda możliwość w y rw a n ia go z u ta rte j koleiny życia je s t czym ś niebezpiecz nym . M ożliwość tak ą bierze „na n ib y ”.
Nie zdaje sobie spraw y, czy czasem te dw a — zd a
5 Posługuję się tutaj koncepcją M. Walsera przedstawioną w: M. Walser: Opis formy. Studium o Kafce. W arszawa 1972.
4 F. Kafka: Proces. W arszawa 1971, s. 20. 5 Ibidem, s. 9.
167 W IN A J Ó Z E F A К .
w ałoby się obce sobie porządki — nie w sk azują na jeden sens za n im i się k ry ją c y , ale m ożliw y do u jaw n ie n ia jed y n ie poprzez pozorną sprzeczność m iędzy ciągam i zdarzeń. K. utożsam ia się z jednym z nich. Jego błąd polega n a tym , iż chce sam o k re ślić sens zdarzeń, odw ołując się do sw ych w y o b ra żeń o rzeczyw istości. W yobrażenia te k rę p u ją jego poznanie i m ożliw ość działania.
G en eraln ą tezą p rzew ijającą się poprzez Proces jest e x p licite i im plicite form uło w an e tw ierdzenie, że w szystko należy do sądu. O ty m , iż w szystko należy do sądu, w p ro st m ów i Titorelli.
K. ig n o ru je pow yższą tezę — zdaje się m u ona w swej istocie absu rd aln a. K. uw aża się za nie zw iązanego z całą rzeczyw istością i dlatego może utożsam ić się z w yodręb nio n ym z niej porządkiem . Nie p y ta jed n ak , na jakiej zasadzie to w y odręb nie nie się dokonuje, jak ie k ry te riu m doboru zjaw isk i zdarzeń działa p rzy ok reślan iu danego porządku. Z n am ienn a je st rozm ow a Józefa K. z Titorellim . M alarz p rzed staw ia K. trz y w ersje uw olnienia: p raw dziw e uw olnienie, pozorne uw olnienie oraz przew leczenie. Co do praw dziw ego uw olnienia od w iny, to podobno b y w ały jego p rzypadki, „tylko tru d n o je s t to stw ierd zić” , gdyż „ostateczne decyzje nie są dostępn e n a w e t sędziom ” 6. Je d n a k — jak tw ierd z i m alarz — są to jed y nie przypuszczenia, poniew aż sąd nie p od ejm u je sp raw y, nie będąc p rzek o n an y m o w inie, a ty m sam ym nie m ając w i doków n a w y danie w yroku. W gląd w istotę fu n k cjonow ania sąd u o trzy m u jem y p rzy w e rsji pozor nego uw olnienia. P rz y pozornym uw olnieniu z oska rżen iem „nic nie uległo zm ianie, sp raw a wzbogaca się tylko o pośw iadczenie niew inności, o zw olnienie i uzasadnien ie zw olnienia. Poza ty m pozostaje w obrębie p ro cedu ry , skierow u je się ją — jak tego n ie u sta n n y tok postępow ania w ym aga — do w yż
6 Ibidem, s. 168.
Trudno to stwierdzić
Nieskończona hierarchia kancelarii
szych instancji, sta m tą d w raca znow u do niższych i w ę d ru je tak w śród w iększych i m niejszych w ahań, w śród m niejszych przestojów , tam i z pow rotem . Te drogi są nieobliczalne. K iedy patrzeć na nie z ze w nątrz, może się w ydaw ać, że o w szy stk im zapo m niano, a k t zaginął, a uw olnienie je st całkow ite. W tajem niczony jed n ak w ie, co o ty m m yśleć. Ż a den ak t nie ginie, nie m a u sądu zapom nienia. P ew nego dnia — n ik t się nie spodziewa — jakiś sędzia bierze ak t do ręki, poznaje, że w ty m w y padku oskarżenie nie utraciło mocy i zarządza n a ty c h m ia stow e areszto w an ie” 7.
Rozwinięcie tego schem atu przynosi późniejsze dzieło K afki — Z am ek. G eom etra o trz y m u je na po czątku swego pobytu we wsi telefon z Z am ku in fo rm u jący go, że może tam pozostać. P o tem fak t ten w y ja śn ia n y jest w n astęp u jący sposób. W Z a m ku istn ieje tak duża liczba telefonów i ta k duża liczba rozm ów telefonicznych, że p o w stają pew ne szum y, k tó re mogą dać pozór sensow nych w y po wiedzi — tak też m ożna po trak tow ać zezw olenie, k tó re o trzy m ał G eom etra. N iem niej, jako takie, nie jest ono przypadkow e. O przy p ad k u mówić m ożna jedynie z pozycji G eom etry, lub z pozycji jakiegoś w yróżnionego u rzęd n ika zamkowego, ale nie z po zycji nieskończonej h ie ra rc h ii kan celarii zam ko wych. P rzy p ad ek nie św iadczy tu o chaosie, lecz jest w yrazem pew nego porządku. W szelkie p rz y padki są z góry „w kom ponow ane” w pozorny chaos try b u n a łu ferującego w yroki. Z astanaw iające jest pytanie, jak m ożna pogodzić ab su rd a ln y zam ęt p a n u jący w try b u n a le ze spraw iedliw ością oskarżenia. In te resu jąc ą in te rp re ta c ję tej kw estii dał M artin
7 Ibidem, s. 173. Podajm y jeszcze jeden opis sądu (s. 130) — „urzędnicy są... często bezradni, a ponieważ bezustannie, dniem i nocą obracają się w ciasnym kole sw ych ustaw, nie mają w łaściw ego zrozumienia dla stosunków ludzkich... Porządek rang i stopniowanie w hierarchii sądu są n ie skończone i nawet wtajem niczony nie może ich ogarnąć”.
1 0 0 W IN A J O Z E F A Κ .
B uber w sw ym stu d iu m W ina i poczucie w i n y 8. B uber stw ierdza, że pow yższe p y tan ie staw ia nas wobec centralnego pro b lem u m yśli K afki, „proble m u stanow iącego tło tej powieści (Procesu) (...) gdzie niedostępna siła rząd zi za pom ocą n iech lu jn ej b iu ro k ra c ji” 9.
O dpow iedź na to p y tan ie m ożliw a jest w edług B u- b e ra dopiero po zapoznaniu się z pew ną n o tatk ą w D zienn iku K afki, w k tó re j stw ierd za on, że in te re su je go sym bol b ib lijn y p rzed staw iający niesp ra w iedliw ych sędziów. Chodzi o psalm 82 o sądzie Boga nad „synam i bożym i” , k tó rz y m ieli spraw o w ać rządy nad św iatem , a „sądzili fałszyw ie” . N a leży on do późniejszych psalm ów i zw iązany jest z opracow anym przez gnostyków w schodnim m item 0 a stra ln y c h duchach ściśle d eterm in u jący ch los św iata, od k tó ry ch w ładzy może uw olnić się jed y nie człowiek, k tó ry odda się w zupełności u k ry te m u, najw yższem u św iatłu. B u b er p rzy jm u je na podstaw ie p ry w a tn e j rozm ow y z K afką, że znał on ten m it, a koncepcja przedstaw iona w Procesie jest jego m odyfikacją.
S łuszne oskarżenie w y d ane przez najw yższy, nie d o stępny sąd zostaje w ręczone przez bezładny, o k ru tn y try b u n ał. O krucieństw o i bezład try b u n a łu dostępnego oskarżonem u jest tylko okrucieństw em 1 bezładem z p u n k tu w idzenia tego oskarżonego. N ajw yższy, n ied ostęp ny "sąd czy inaczej m ówiąc — u k ry te św iatło z gnostycznego m itu — z n ajd u je się i ponad oskarżonym , i ponad dostępnym oskarżone m u try bu nałem .
J a k Józef K. może poznać sw ą winę, skoro nie m o że zorientow ać się w działaniu sądu, ani nie p rzy puszcza, na czym m ogłaby ona polegać? Wobec jakiego p raw a K. jest w inien? Jak ie są praw a tego zasady? Jeżeli jest to jakieś niezm ienne, ponadcza
N iespraw ied liw i sędziow ie i astralne duchy
Jakie prawo 8 Buber: op. cit.
Świat
„przepełniony”
sowe P raw o, w yn ikające z sam ej egzystencji czło w ieka w świecie, to jak p rzed staw ia się św iat, w k tó ry m m ożna je odkryć?
O bszarem działania K. jest św iat sk ład ający się z różnych porządków . Pom iędzy zdarzeniam i ty ch p orządków istn ieją przeciw ieństw a, zniesienie k tó ry c h je st celem rozw ijającego się procesu. Ś w iat Józefa K. je st pew ną całością, naznaczoną dzięki odm iennym , p rzeciw staw nym m om entom w jej skład w chodzącym , cechą „p rzep ełn ien ia” 10. Lecz „p rzep ełn ien ie” to nie je s t czym ś założonym , p ie r w o tn y m dla podm iotu poznającego „grę p o rzą d k ó w ”. J e s t raczej epifenom enem , czym ś, co jaw i się na sk u te k tej gry, w ynika swoiście z rela cji istn iejący ch pom iędzy zdarzeniam i sprzecznych po rządków . „P rzep ełn ien ie” m ożna uchw ycić jed y n ie w ted y , gd y podm iot poznający rozszerza m ak sy m al nie sw oje pole w idzenia, kiedy w m ak sy m aln y m stopniu dopuszcza istnienie w szystkich możliwości. D opiero w ty m m om encie zdolny jest zauw ażyć owo „ p rzep ełnien ie” , k tó re w om aw ianym kontekście n a leżałoby uznać za form ę przejaw ian ia się czegoś absolutnego, „zakotw iczonego” jed n a k w sam ych u k ład ach zdarzeń, bez k tó ry c h po p ro stu — nie istn ieje 11.
10 „Przepełnienie” to ma charakter podobny do „przepełnie n ia” Absolutu opisywanego przez Mikołaja z Kuzy. Jeżeli istnieje w jakimś system ie sprzeczność, to podobnie jak w system ie logicznym — wynika z niego w szystko, czy in a czej mówiąc, „wszystko jest m ożliw e”. W podobnym sensie „przepełnienie”, o którym m ówimy, wynika ze sprzecznych z sobą porządków św iata Józefa K. Gdyby K. zaakceptował w szystkie porządki tworzące jego świat, m ógłby stanąć w polu w szechm ożliw ości wynikających z opisywanego „przepełnienia”.
11 Innym i słow y charakterystyka św iata Józefa K. m ożliwa jest jedynie w przypadku, gdy w ychodzim y od poznawa nych zdarzeń. Temu ujęciu służy też sama konstrukcja p o w ieści. Zmiany w akcji Procesu relacjonowane są czytel nikowi „poprzez” zmiany świadomości Józefa K. Autor i czytelnik „nie wiedzą w ięcej” niż sam bohater powieści.
171 W IN A J Ó Z E F A К .
Połączenie różn ych porządków nieskończoności są du, skończoności podm iotów procesu, rzeczy i zda rzeń nie zw iązanych z sobą pozornie, a zw iązanych p orządkiem wyższym , k tó ry w ygląda i p rzejaw ia się jako chaos — pow oduje w yłonienie się pew nego sensu, k tó ry m a c h a ra k te r absolutu. Ten sens to
sens sym bolu, jak im K afk a obejm uje w szystko, co W yłonienie się
k o n sty tu u je w spom niane porządki. Sym bolem ty m absolutnego
je s t sam proces. S taw an ie się, proces — podobnie sensu ja k u H egla — je st w ypadkow ą b y tu i nicości.
S tą d bierze się k ateg o ria negacji i stąd też sym bol procesu łączy w sobie kateg o rie istn ien ia i n ie istnienia.
Z astan ó w m y się, czy sam sym bol procesu nie w ska z u je na coś, co m oglibyśm y określić słow em „życie” lub „zasada życia” 12. Sam o życie m ożna, jak i p ro ces, trak to w ać w sposób staty czn y lub dynam iczny, jako ciąg poszczególnych zd arzeń — pow iązanych chociażby św iadom ością podm iotu. D ążym y do „ży cia” jako do czegoś, co „su b stan cjaln ie” jaw i się jak o cel naszego dążenia, ale nasze dążenie m ożliw e je s t dzięki tem u, że żyjem y. A by dążyć do jakiegoś celu, m u sim y już w pew ien sposób w ty m celu partycypow ać. Ten cel je st zawsze w szczególnym sensie nam pokrew ny.
„W ygnanie z r a ju jest w sw ej istocie wieczne: w y gnanie z ra ju je st w praw dzie ostateczne, a życie
wt świecie n ieuniknione, ale w ieczystość w yd arzen ia (lub posługując się w y rażen iem czasu: w ieczne po w ta rz a n ie się w ydarzenia) dopuszcza m im o to, że nie tylko m oglibyśm y pozostaw ać w ra ju , ale że i tam stale jesteśm y, bez w zględu na to czy o tym wiem y, czy też n ie” 13. Je ste śm y więc w pew nym
12 Zgadzam się tutaj z interpretacjam i R. Karsta (Drogi
samotności. Rzecz o Franzu Kafce. Warszawa 1960) i z in
terpretacją, którą przedstaw ił R. Garaudy w sw ym eseju o Kafce (Realizm bez granic. Warszawa 1967).
11 F. Kafka: Nowele i miniatury. Warszawa 1961 (R o zw aża
Dla podejrza nego lepszy ruch
stanie niezależnie od naszej w iedzy o tym , a jedno cześnie „dzięki tej niew iedzy” może n as w tym stan ie nie być.
K afka p rzestrzeg a przed ustatycznien iem , jak ie m ia łoby m iejsce p rzy uw zględnieniu jednego tylko z licznych aspektów procesu. D latego też Block p rzypom ina K. „ sta rą zasadę p raw n iczą” : „dla po dejrzanego lepszy jest ru c h niż spokój, bo ten kto spoczyw a, może w każdej chw ili — nie w iedząc o ty m — znajdow ać się n a szali w agi i być ważo n ym w raz ze swoim i grzecham i” u .
W ina Józefa Κ., k tó ra jaw i się w pow yższym kon tekście, w y k azu je znaczne podobieństw o do w iny w ujęciu K ierk eg aard a. W edług K ierk eg aard a czło w iek jest syntezą nieskończoności i skończoności, do czesności i wieczności, w olności i konieczności. Jaźń jest stosunkiem , k tó ry u sto su n k o w u je się do sa mego siebie 15. Ale nie zaw sze — jaźń je st zdrow a. C horobą jaźni, na k tó rą cierpi m iędzy in n y m i J ó zef Κ., jest rozpacz. Ta „choroba na śm ierć” ma w iele postaci, jej isto tą jed n a k jest zachw ianie rów nowagi m iędzy członam i rela cji tw orzącym i w sy n tezie jaźń i osobow ość16. Józef K. pow oduje za chw ianie tej rów now agi, gdy nie dopuszcza do sie bie działania obcego porządku, nie dopuszcza inge ren cji dośw iadczanej przez siebie nieskończoności — sądu. Nie chce też w ejść w dziedzinę absolu tn y ch możliwości, k tó re w y n ik a ją ze w spółdziałania sprzecznych ciągów w ydarzeń. K. podobny jest w swoim stosun k u do rzeczyw istości do człow ie ka m orskiego z K ierkegaardow skiej przypow ieści o Agnieszce i człow ieku m orskim .
14 Kafka: Proces, s. 211.
15 S. Kierkegaard: Bo jaźń i drżenie. Choroba na śmierć. W arszawa 1972, s. 146.
18 Koncepcja podmiotu w tym kontekście możliwa jest oczy w iście dopiero wówczas, gdy przeniesiem y problem okre ślenia podmiotu z płaszczyzny substancji na płaszczyznę relacji.
173 W IN A J O Z E F A К .
K. nie dochodzi je d n a k do „dialektycznego szczytu” człow ieka m orskiego. Człowiek m orski popełnia grzech i w sensie dem onicznego p arad ok su staje nad ogólnością. J a k uw aża K ierk eg aard , dem onizm m a te sam e cechy co boskość, gdyż jed n o stk a de m oniczna w stąpić m oże w ab so lu tn y stosunek z absolutem . Do tej — ta k w sw ej istocie d ialek tycznej — sy tu a c ji dojść może ona przez negację. Józef K. dąży do sąd u poprzez jego negację. Nie robi tego jed n ak k o nsek w entn ie, w p rzeciw ieństw ie do człow ieka m orskiego. Człowiek m orski nie staje się postacią tragiczną, lecz — jak zauw aża K ie rk e g aard — poprzez sw ą ko n sek w en tn ą negację w ycho dzi poza określenia ety czn e i estetyczne.
Józef K. zaś to postać tragiczna. Nie re p re z e n tu je n aw et — jak G eom etra w Z a m k u — sw oistej d e te r m in acji „w ograniczaniu ziem i pod stop am i” . J e st niezdecydow any, letni. N ie w y b iera an i drogi abso lu tn e j negacji św iata, a n i drogi abso lutnej negacji siebie. Nie może w ięc dojść do „ p u n k tu A rchim e- desowego” , ta k poszukiw anego przez K afkę.
Podobnie jak u K ie rk e g a a rd a działa u K afk i k a te goria w iary. K ie rk e g a a rd mówi, iż „zdrow ie w ia ry ” jest przeciw ień stw em rozpaczy, w prow adza jed n o stk ę stojącą w a b so lu tn y m stosunku do ab so lutu w p rzestrzeń w szechm ożliwości. „Dla m ożliwości w szystko jest m ożliw e — pisze — ale sp ra w a się decyduje dopiero wów czas, kied y człow iek docho dzi do ostateczności” 17.
M yśl K afki je st podobna. Sam jed n ak K afk a spo strzega różnice m iędzy sw ym stanow iskiem a s ta now iskiem K ierk eg aard a. Zauw aża co n a stę p u je: „K ierk eg aard stoi przed problem em : albo napaw ać się estetycznie bytem , albo przeżyw ać go m oralnie. M nie jednak w y d aje się, że tak ie ujęcie istn ieje tylko w głowie Sorena K ierk eg aarda. W rzeczyw i stości estetyczne rozkoszow anie się b y tem m ożna
17 Kierkegaard: op. cit., s. 176.
Boskie i demoniczne
Wiara naprzeciw rozpaczy
Poza praw em -bezimienna masa
osiągnąć jed y n ie przez pokorne przeżycie m o ra l n e ” 18. K afk a idzie w sw ych rozw ażaniach jed n o cześnie bliżej i dalej niż K ierkegaard. Idzie dalej, gdy uważa, że samo życie jako takie m a za swój w aru n ek porządek m oralny. Idzie bliżej, kied y chce skonfrontow ać człow ieka z ty m porządkiem , nie m ówiąc — jak to czyni K ie rk e g a a rd — o Bogu czy absolucie, chociaż porządek ten powiązać m ożna e w en tu aln ie z jak ąś zasadą absolutną.
P orządek m o ra ln y stanow i istotę praw a k s z ta łtu ją cego ludzkość. „Ludzkość zm ienia się w szarą, bez k sz ta łtn ą i ty m sam ym bezim ienną m asę ty lko w te dy, gdy o dstęp u je od kształtującego ją p raw a. W ów czas p rze staje istnieć góra i dół. Nie m a życia, je s t ty lko płaskie bytow anie. Nie m a dram atów , w alki, m yśli, jed y nie zużycie m aterii, rozpad” 19. Ten m o ra ln y porządek, stanow iący istotę ponadczasowego i po n adprzestrzennego praw a, nie jest d an y czło w iekow i w prost. D any jest on jako coś, co w te d y p rześw itu je poprzez bezład i zbudzenie norm alnego życia, k ied y podm iot nie zam yka się w sw ych w y obrażeniach i ciasnych pojęciach.
Czy Józef K. w y stęp u je przeciw tem u p raw u ? Z w róćm y uw agę n a jeden z n ajw ażniejszych epizo dów Procesu, ro zg ry w ający się w K atedrze.
Tłem rozm ow y Józefa K. z księdzem jest za p ad a ją ca ciemność. K siądz zw raca się do K. w p ro st, m ó wiąc, iż jest k apłan em w ięziennym : stw ierdza sw ą przynależność do sądu. Mówi dalej, że to on kazał przyprow adzić K. do K ated ry . K iedy zaś K. opo nuje, stw ierd zając, iż przyszedł do K a te d ry po k a zać ją cudzoziemcowi, ksiądz odpow iada: „Z ostaw w szystko co uboczne”. P orządek „obcy” i „ n o rm a l n y ” zd arzeń łączą się tu w y raźn ie z sobą. K. łudzi się, że w ram a ch sądu istn ieje isto tn y rozdział.
18 F. Kafka: Dzienniki. Kraków 1969, s. 246.
19 G. Janouch: R ozm ow y z Kafką. Cyt. za Garaudy: Realizm
175 W IN A J O Z E F A К .
Z w raca się do księdza jako do człow ieka, k tó rem u może okazać w ięcej zau fan ia niż in n ym p rze d sta w icielom sądu. J e d n a k ksiądz ostrzega K. przed złudzeniem co do sądu. K. m niem a, że sąd jest tak i lu b inny, w yobrażając sobie jedynie, czym sąd jest. W ówczas ksiądz opow iada Józefow i K. sły n n ą opo wieść o odźw iernym :
„Przed sądem stoi odźwierny. Do tego odźwiernego przy chodzi jakiś człow iek ze w si i prosi o w stęp do prawa. Ale odźwierny powiada, że nie może mu teraz udzielić wstępu. Człowiek zastanawia się i pyta, czy nie będzie mógł w ejść później. M ożliwe — powiada odźwierny, ale teraz nie. Ponieważ brama prawa stoi otworem — jak zawsze — a odźwierny ustąpił w bok, schyla się człowiek, aby przez bramę zajrzeć do wnętrza. Gdy odźwierny to widzi, śm ieje się i mówi: — jeśli cię to kusi, spróbuj mimo mego zakazu w ejść do środka. Lecz wiedz: jestem potężny, a jestem tylko najniższym odźwiernym. Przed każdą salą stoją odźwierni, jeden potężniejszy od drugiego. Już widoku trzeciego nawet ja znieść nie mogę.
Takich trudności nie spodziewał się człowiek ze wsi. Pra w o powinno przecież każdemu i zawsze być dostępne, m yśli, ale gdy teraz przypatruje się dokładnie odźwiernemu w je go futrzanym płaszczu, jego wielkiem u spiczastem u noso wi, jego długiej, cienkiej, tatarskiej brodzie, decyduje się jednak, aby raczej czekać, aż dostanie pozwolenie na w ej ście. Odźwierny daje mu stołeczek i pozwala mu siedzieć przed drzwiami. Tam siedzi dnie i lata. Robi w iele starań, by go wpuszczono, i zamęcza odźwiernego prośbami. Odźwierny urządza z nim nieraz małe przesłuchania, w y pytuje go o jego kraj rodzinny i o w iele innych rzeczy, ale pytania te są obojętne, jakie stawiają w ielcy panowie, a w końcu wciąż mu powtarza, że jeszcze nie może go wpuścić. Człowiek, który dobrze zaopatrzył się na podróż, zużywa wszystko, nawet najcenniejsze przedmioty na prze kupienie odźwiernego. Ten wprawdzie w szystko przyjmuje, lecz m ówi przy tym: «Biorę to tylko dlatego, byś nie są dził, żeś czegoś zaniedbał». W ciągu tych w ielu lat obser w uje człowiek odźwiernego prawie nieustannie. Zapomina o innych odźwiernych i ten pierwszy w ydaje mu się je dyną przeszkodą przy w ejściu do prawa. W pierwszych latach przeklina swą nieszczęsną dolę głośno, później — gdy się starzeje — m ruczy już tylko pod nosem. Dziecin nieje, a że w tym długoletnim obcowaniu z odźwiernymi
Przypowieść o drzwiach prowadzących do prawa
N iegasnący blask
Jedno życie i jedno w ejście
poznał także pchły w jego futrzanym kołnierzu, prosi je również, by mu pomogły i nakłoniły odźwiernego do u stę pliwości. W końcu św iatło jego oczu słabnie i nie w ie już, czy wokoło niego staje się naprawdę ciem niej, czy tylko oczy go m ylą. A jednak poznaje teraz w ciemności jakiś blask, niegasnący, który bije z drzwi prowadzących do prawa. Odtąd nie żyje już długo. Przed śmiercią zbierają się w jego głow ie w szystkie doświadczenia całego tego czasu w jedno jedyne pytanie, którego dotychczas odźwier nemu nie postawił. Kiwa na niego, ponieważ nie może już podnieść drętwiejącego ciała. Odźwierny musi się nisko nad nim pochylić, gdyż różnica w ielkości zmieniła się bardzo na niekorzyść człowieka. — Cóż chcesz teraz jeszcze w iedzieć? pyta odźwierny. Jesteś nienasycony. — W szyscy dążą do prawa — powiada człow iek — skąd w ięc to pocho dzi, że w ciągu tych w ielu lat nikt oprócz m nie nie żądał wpuszczenia? Odźwierny poznaje, że człowiek jest już u kresu i, aby dosięgnąć jeszcze jego słabnącego słuchu, krzyczy do niego: — tutaj nie mógł nikt inny otrzymać wstępu, gdyż to w ejście przeznaczone było tylko dla ciebie. Odchodzę teraz i zam ykam je” 80.
Ta w spaniała p arab ola u k a z u je n am rów nież w ca łej w yrazistości problem w iny Józefa K. Życie składa się z różn o rakich zdarzeń i rozgryw a się w w ielu ro zm aity ch porządkach, ale człowiek m a tylko jedno życie, podobnie jak jest tylko jedno „w ejście do P ra w a ” . J a k z poprzednich m yśli K a f ki w ynika, życie i p o rządek m o raln y — k tó ry o k re ślić m ogliśm y jako istotę p raw a lub P raw o — są n ierozerw alne. K. u zn aje — podobnie jak i ksiądz — że o sta tn ie słow a odźw iernego są zbawczą w iado mością.
W fin ezy jnej rozm owie, k tó rą K. prow adzi z księ dzem, przed staw io n e są różne in te rp re ta c je i w ersje stosun k u odźw iernego do p raw a, do człow ieka ze w si i odw rotnie. M iędzy ty m i w ersjam i po w stają pozorne i fak ty czn e sprzeczności. Ale ksiądz mówi w p ro st o nieistotności różnic in te rp re ta c y jn y ch . Jeszcze raz chce zaw rócić K. z drogi „odejścia od siebie” : „w skazuję ci ty lk o różne m niem ania... Nie
1 7 7 W IN A J O Z E F A К .
pow inieneś za w iele zważać na m niem ania. Pism o jest niezm ienne, a m niem ania są w yrazem rozpa czy z tego pow odu” 21. K. n ato m iast p rag n ą łb y jed nej tylko in te rp re ta c ji przypisać praw dę. I tu spo ty k am y się z niezw ykłą w ypow iedzią księdza. — „Nie trzeb a w szystkiego uw ażać za praw dę, trzeb a to tylko uw ażać za konieczne” .
Zarów no z przypow ieści o odźw iernym , jak i z o sta t niego stw ierd zen ia w y n ika w niosek, iż sam a p raw da w rozum ieniu K afk i jest czymś, co w ykracza poza quasi-praw dziw e m niem ania. „Ten kto chce poznać praw dę, m usi być k łam stw em ” — to jeden k ie ru nek jego intuicji. D rugi to ten, że m ożna praw dą w pew nym sto p n iu i w pew ien sposób być. J a k to jest możliwe?
Być p raw d ą — dla K afk i — to przeżyć jedyność swego życia i przeżyć ty m sam ym ogólność p raw a z ty m życiem zw iązanego. J e s t to m ożliw e o tyle, o ile p o trafię uznać sw oją w inę, k tó ra stanow i je den z e lem en tarn y ch czynników m ojej egzystencji: płynie stąd, że tra k tu ję siebie jako b y t w yróżniony spośród innych. W ina w ty m ujęciu p rze staje być tylko kw estią m oraln ie obow iązującego zachow ania, wiąże się n ato m iast ze szczególną aktyw nością czło w ieka, jak ą jest poznanie. S tanow i jed en z w a ru n ków poznania p raw dy; jed n ak zaniechanie tego po znania jest także w iną. K afk a w sw ym pesym izm ie nie odbiega od in nych przedstaw icieli filozofii egzy sten cjaln ej. J e st jed n ak paradoksem , że u filozofa, przeciw k tó rem u p ierw o tn ie w ym ierzony był egzy- stencjalizm , znaleźć m ożem y m yśl podobną. „Czyn sam jest (...) rozdw ojeniem : zakłada siebie dla sie bie oraz przeciw staw ną tem u obcą, zew n ętrzn ą rze czywistość. Że tak a obca rzeczyw istość istn ieje, jest spraw ą działania — ty lk o jem u zawdzięcza ona swe istnienie. Bez w in y jest przeto tylk o niedziałanie,
Wina związana z poznaniem
21 Ibidem, s. 239.
Wina i absolutne m ożliwości
tak i byt, ja k b y t kam ienia, ale n a w e t już nie byt dziecka” 22 pisał Hegel.
Czy K afk a p ro p o n u je jakieś w yjście z sy tuacji, w k tó re j staw ia swego bohatera? W yjście ze sta n u w in y m ożliw e je st jed y n ie poprzez uznan ie się w in nym , m im o że nie w idzi się rzeczyw istych p o dstaw do tego uznania. Przeżycie swej egzystencji jako zw iązanej z w iną nierozłącznie prow adzić m oże do piero do zniesienia w iny, p rzy czym zniesienie ta kie m a c h a ra k te r dialektyczny.
P ow tarzam : Józef K. jest postacią tragiczną. Nie w idząc „na dw a k ro ki od siebie” , zbliża się do k a tastro faln eg o końca. W m om encie śm ierci nie zm ie nia swego sto su n k u do rzeczyw istości, choć rozbłyś- nie w nim m yśl, k tó ra pow inna tow arzyszyć m u od początku: „Logika w praw dzie jest niew zruszona, ale człow iekowi, k tó ry chce żyć, nie może się ona oprzeć” 23.
Józef K. m iałby szanse przełam ania owej logiki, gdyby b ył zdolny stanąć w polu ab solu tny ch m ożli wości, g d yby p o d jął decyzję dojścia do kresu: u z n a nia swej w iny. W tedy „w szedłby do P ra w a ” .
W olność Józefa K. stw ierdzona je s t ponad w szelką w ątpliw ość w słow ach skierow anych do niego: „sąd niczego od ciebie nie chce. P rz y jm u je cię, gdy p rz y chodzisz, w ypuszcza, gdy odchodzisz” 24. W ty m p rzy p ad k u wolność i konieczność nie przeciw sta w iają się sobie, ale łączą się w sw ym w spólnym , n ieznan y m dla K. źródle. Nie w iadom o, czy w edług K afki źródłem ty m jest u k ry te św iatło gnostycz- nego m itu. In te rp re ta to rz y p rag n ęlib y jednoznacz nie rozstrzygnąć, jak a jest n a tu ra tego źródła. A u to r tego jed n ak nie rozstrzyga. Sym bolika Procesu w łaściw a jest dziełom m aksy m alnie o tw a rty m , do
22 F. Hegel: Fenomenologia ducha. T. 2. Warszawa 1965, s. 39.
23 Kafka: Proces, s. 250. 24 Ibidem, s. 244.
179 W IN A J O Z E F A К .
p uszczającym wielość in te rp re ta c ji. Oczywiście nie oznacza to, że mogą być one dowolne. Podobnie jak w ieloznaczność sam ego życia ludzkiego w świecie dopuszcza wielość określeń, k tó re się nie w y k lu czają, tak też dzieło K afki, będące próbą oddania p ra w d y o życiu, o tw iera p rzestrzeń m ożliw ych in te rp re ta c ji, k tó re tę p raw d ę przybliżają.
Dzieło otwarte