• Nie Znaleziono Wyników

Grób klasycystyczny

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Grób klasycystyczny"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

Ryszard Przybylski

Grób klasycystyczny

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (45), 22-39

(2)

Grób klasycystyczny

O bsesję śm ierci w k rain ie szczęśliwości, k tó rą m ogła być A rkadia, W yspy Szczęśliw e lu b ogród, odziedziczył W iek O św iece­ n ia po sw oim n iezw ykłym p oprzedniku. W ielkie Stulecie zostaw iło w iele dokum entów tej obsesji, ale zupełnie w ystarczy, jeżeli w ym ienię ty lk o dw a: arcydzieło M ikołaja P ou ssin a zaty tu ło w an e E t in

Arcadia ego i w iersz barokow ego p o ety fran cu sk ie-

Et in Arcadia go S a in t-A m a n ta Sam otność, naślad ow an y później

e9° przez w ielu pisarzy, w śród k tó ry c h w id nieje n azw is­ ko G u illau m e’a A m frye de C haulieu. Do postaci tego księdza w ypadnie jeszcze powrócić.

Na obrazie P oussina w idzim y p a ste rzy ark a d y jsk ic h w łaśnie w chw ili, kiedy w k ra in ie w iecznej w iosny n a tra fili n a grób. N atom iast w raz z au to rem w ie r­ sza, k tó ry n ależy chyba do arcydzieł barokow ej czar­ nej groteski, w kraczam y do c h a tk i p aste rsk ie j, pło­ sząc g rom adę puszczyków po to tylko, aby spostrzec zw isający n a sznurze szkielet. B iedny pastuszek! P o ­ w iesił się tu kiedyś udręczony nieszczęśliw ą m iłoś­ cią.

Podobnie ja k m it o W yspach Szczęśliw ych, obsesję śm ierci w ziem skim ra ju p odarow ali E u ro pie

(3)

żeg-larze. W yspy koralow e, k tó re z oddali w ędrow cy b ra li za C eterę, p rz y w ita ły bow iem m a ry n a rz y Co­ oka i B ougainw ille’a grobam i. „P ierw sza bud ow ­ la — pisał później n a m ię tn y p o d ró żn ik R ené C ha­ te a u b ria n d w D uchu chrześcijaństw a — ja k a od­ k ry w a się n a ty ch zaczarow anych w ybrzeżach, je st pośw ięcona śm ierci, unoszącej się n a d w szelkim lu d zk im szczęściem ” .

Z d anie C h ateau b rian d a brzm i ja k p a ra fra z a X V II- -w iecznego e ste ty k a G iovanni P ie tro B alloriego, k tó ­ r y niem al ty m i sam ym i słow am i kończył sw oją analizę słynnego o brazu Poussina: „P oussin n a m a ­ low ał p asterza w szczęśliwej A rkadii, k tó ry p rz y ­ klękn ąw szy jed n y m kolanem n a ziem i w skazuje p a l­ cem i odczytuje napis n a grobow cu, w y ry ty w t a ­ kie lite ry — et in Arcadia ego, to jest, że grobo­ wiec^ z n ajd u je się tak że i w A rk ad ii i że śm ierć m a sw oje m iejsce w śró d szczęśliw ości”.

X V III-w ieczny ogród b y ł zak ątk iem szczęśliwości, toteż każdy a rc h ite k t, k tó ry u leg ł ogrodow ej obsesji, s ta ra ł się um ieścić w nim grób. N ie dziw m y się więc, że praw o d aw ca ogrodów Ja cq u e s D elille za­ lecał budow niczym parkó w po p ro stu naśladow anie ob razu Poussina: „P ow inien być w ty m naśladow a­ n y Poussin, k tó ry odm alow ał w esołe galow e schadz­ ki, gdzie p asterze i m łode p a ste rk i ująw szy się za ręce tań c u ją, blisko nich grób odm alowały n a k tó ­ ry m te słow a w y ry te : «I ja b y łem także pastrzem w A rk ad ii» ” . W ydaje się, że całe to pokolenie chcia­ ło się uczyć sztu k i opisu u Poussina. W każdym r a ­ zie ta k sądził ró w ieśn ik D elille’a, C h a rle s-P ie rre Co- lardeau.

W zasadzie grób w p a rk u pow in ien pełnić fu n k cję w ym ow nej dekoracji, w ystaw ionej w sym bolicznym te a trz e św iata. Toteż Delille, k tó ry napis na gro ­ bow cu z obrazu Poussina p ojął jako skargę zm a r­ łego p asterza, uw ażał, iż w o grodach należy w y sta­ w iać groby sztuczne, znaki śm ierci (m e m en to mori) lu b m arności, ostrzeżenie dla ep ik u rejczyków i n ie­

Naśladowanie Poussina

(4)

„Kamień przemijania”

Synteza Edenu i cmentarza

nasyconych chciw ców (cave avaritiam ). G rób m iał te d y zastąpić kościelnego kaznodzieję lu b oświece­ niowego m oralistę. Z am iast czytać p a te ty cz n e kaza­ nia B ossueta czy n ud naw e Noce Y ounga, sam otny m arzyciel zatrzy m y w ał się przed sym bolicznym gro­ bem i w p ad ał n a chw ilę w zadum ę. P od ob ną fu n k ­ cję p ełn iły zresztą i inne sym bole śm ierci: u rn y , r u ­ iny, kam ienie z napisam i, m elan ch o lijn e rzeźby. W Zofiówce P otockich by ł rów nież ta k i „kam ień p rze m ija n ia ” . „Pośród ogrom nych topoli — czytam y w opisie A lek san d ra Grozy — w g ran ito w y m czwo­ rościanie uw ieńczonym wazonem , n a czarn ej m a r­ m urow ej ta b lic y ” w id n iał b a n a ln y w ierszyk, n ap i­ sany przez w łaściciela, k tó ry pow iadam iał św iat, że życie, n iestety , u m y k a nam bardzo szybko.

Sym boliczna m ogiła w X V III-w iecznym ogrodzie p rzypo m in ała więc, że do ziem skiego r a ju w każdej chw ili m oże w kroczyć śm ierć. A n iek ied y n a w e t nauczała, iż do w iecznej i trw a łe j szczęśliwości p ro ­ w adzi ty lk o je d n a droga: przez b ram ę śm ierci. Zgodnie z klasy czną zasadą godzenia k o n tra stó w przyjęto , że ogród je s t syntezą przeciw ieństw . Po w yg n an iu ludzkości z ogrodu w Edenie, Bóg skazał ją n a śm ierć. C m en tarz je s t w obec tego a n ty te zą ogrodu Boga. Jak o fig u ra ludzkiego u n iv e rsu m , ogród pow inien stać się sy ntezą E denu i cm en tarza. A le cm en tarz należy do życia i o kon dy cji lu d zk iej, o u tra c ie ra ju , o nędzy istn ien ia m ów i bez żadnych przenośni. N atom iast ogród należy do sztu ki i o d ra ­ m acie człow ieka w ygnanego z r a ju m oże m ów ić ty l­ ko w sposób sym boliczny. Toteż F ran cu zów iry to w a ł sły n n y angielski p a rk w Stow e, w którego obrębie zn ajdo w ał się kościół i cm entarz. A by stw orzyć a r ­ ty sty czn ą iluzję, w y starczał przecież ty lk o sztu czny grób.

Zobaczm y teraz, ja k fu n k cję pustego grobu w ogro­ dzie rozu m iał jed e n z najw ięk szy ch p isa rz y X V III w., B e rn a rd in de S a in t-P ierre.

(5)

„Nasi miłośnicy rozkoszy — pisał w Études sur la Nature, mając na myśli przede wszystkim libertynów — którzy wracają jednak czasem do umiłowania natury, każą sobie budować sztuczne grobowce w ogrodach. Nie są to praw­ dziwe groby ich ojców. Skąd budzi się w nich owo uczucie żałobnej melancholii wśród przyjemności? Czy nie stąd, że coś jednak po nas zostaje? Gdyby grób rodził w nich wyobrażenie tego, co powinien w sobie mieścić, czyli w y­ obrażenie zwłok, widok ten wstrząsnąłby ich wyobraźnią. Większość z nich tak przecież boi się śmierci! A więc do tego fizycznego wyobrażenia musi się dołączyć jakieś uczu­ cie moralne. Rozkoszna melancholia, która stąd powstaje, rodzi się, jak wszystkie pociągające wrażenia, z harmonii dwóch przeciwnych sobie zasad, z uczucia krótkotrwałości naszego istnienia i z poczucia naszej nieśmiertelności, które łączą się z sobą na widok ostatniego miejsca spoczynku człowieka. Grobowiec jest pomnikiem wystawionym na gra­ nicy dwóch światów”.

A w ięc n a gran icy m iędzy skończonością a b ez k re ­ sem, m iędzy m a te rią a duchem , m iędzy n a tu rą , dzie­ dziną w iecznych p rzem ian form , a k u ltu rą , dziedzi­ n ą niezm ienny ch tekstów , sym boliczny grób w znie­ siony w ogrodzie podsuw ał sam o tn em u m arzycielow i m yśl o pogodzeniu przeciw ieństw . O św ieceni w ie­ dzieli, że sztuczna i n a iw n a idylla, k tó rą często n a ­ śladow ali ogrodnicy w znoszący tu i ówdzie A rkadie, nie je s t w stan ie uspokoić sk o łatan ej przez h isto ­ r ię duszy. M ityczny p a ste rz, k tó ry nie znał an ty n o ­ m ii m iędzy k u ltu rą a n a tu rą , p og ardziłby ty m sztucz­ n y m rajem . W iek X V III p a m ię ta ł o a ta k u W olte­ r a n a Rousseau, któ rego apologię pierw otności fe r­ n e jsk i m ędrzec o k reślał jak o k u lt „łażenia n a czwo­ ra k a c h ” i przyznał, że proces d e n a tu raliza c ji jest n ieodw racalny. D latego człow iek klasycyzm u został u w ięziony w sym bolicznej sieci k u ltu ry . P u sty grób m iał p rzynieść p rzed e w szy stk im pocieszenie filo­ zoficzne. Ż aden ogrodnik nie zam ierzał straszyć spa­ cerow iczów. T e a tra ln a dekoracja, k tó ra — ja k p i­ sze J e a n S taro b in sk i w eseju L ’In v e n tio n de la li­

berté — zakład ała podw ó jn ą nieobecność, zm arłego

i jego prochu, p o w in n a b y ła ty lk o obudzić sam otn e­

Rozkoszna melancholia

Podwójna nieobecność

(6)

Rodzinny cmentarz Potockich

go m arzyciela z m etafizycznego leta rg u , w jak im po­ grążał go m aterialisty czn y scjenty zm X V III stule­ cia. Z am iast p roch u i kości m iał znaleźć w ty m gro­ bie wieczność i „poczucie naszej nieśm iertelno ści”. W ytw o rn i w łaściciele ogrodów w Polsce przestrze­ gali n a ogół w skazań B e rn a rd in a de S a in t-P ie rre ’a i w n a jb ard ziej m alow niczych m iejscach parków w znosili sym boliczne sarkofagi k u u p am iętn ien iu znanych, a zm arły ch przedstaw icieli sw oich rodów. W dolnym p a rk u w P u ław ach postaw iono w ięc sar­ kofag A u g u sta C zartoryskiego. M ożem y go oglądać n a niesły ch an ie stylow ym ry su n k u niestrudzonego N orblina. W ogrodzie-pom niku w G ucinie, w zniesio­ n ym z m yślą o u p am iętn ien iu zasług S tanisław a i Ignacego Potockich, zupełnie podobny n agrobek w ybud o w ała A lek san d ra z L u bom irskich Potocka. W Ja sk in i S ybilli w A rkadii znajdow ał się rów nież sztuczny grobowiec. A ry sto k ra c ja chow ała sw e ro ­ dziny w kościołach, zapew ne dlatego, że sym bolem trw ało ści b y ła dla niej św iątynia. W ogrodach w zno­ szono „p am iątk i” .

W szakże z ty ch reg u ł obcow ania z k u ltu rą w y łam ał się Szczęsny Potocki, k tó ry w sw ym u k raiń sk im p a r­ k u kazał wykopać* dla tro jg a sw ych dzieci mogiły, przek ształcając w te n sposób Zofiów kę w rodzinny cm entarz. Od Szkoły A teńskiej akacjow a a le ja p ro ­ w adziła bow iem do strum ienia, k tó ry rozdzielał się n a trz y kaskady. „S am otnia ta, pośw ięcona C ierpie­ n iu — pisał p an de L ag ard e — m ieści grób tro jg a dzieci p a n i Potockiej, w z a ra n iu żyw ota w y rw an y ch m acierzyńskiej czułości. K ilka krzew ów różanych osłania ich p ro ch y ”. P ro ch y te złożono później w podziem iach kościoła dom inikańskiego. Zresztą, w szystko w skazuje, że nie było to ostateczne m ie js­ ce ich w iecznego spoczynku. A le k iedy T rem becki p isał S o fió w kę, ogród zaczynał nab ierać c h a ra k te ru rodzinnego cm en tarza Potockich, poniew aż pocho­ w ano w nim już dzieci i szykow ano grób dla w łaści­ ciela. M ogiłki te w y g ląd ały z pozoru na m alow n i­

(7)

cze „zapom niane gro b y ” , u k ry te w cienistym u stro ­ niu . W szelako m agnatow i nie w głow ie b y ł koncept w s ty lu T hom asa G raya. Poniew aż Zofiów ka m iała stanow ić jed en z cudów ówczesnego św iata, m ag n at po p ro stu eksponow ał rodzinne m ogiły.

T rem b ecki skierow ał k u ty m grobom sw e k roki nie ty lk o dlatego, że b y ł uczciw ym dw orakiem . B ył tak że w ielbicielem L ukrecjusza, a każdy grób, k tó ­ ry k ry je p rochy zm arłego człow ieka, je s t osią ko­ sm iczną L ukrecjuszow ego św iata. Sw oje zrów now a­ żenie, a n a w e t pogodę duchow ą ośw ieceniow i e p ik u ­ rejczy cy zaw dzięczali w łaśnie grobom . A ni G ray, an i Y oung nie byli w stan ie p rzestraszyć ich opisa­ m i p rac y robaków w ciem nych m ogiłach. T ruchło lu dzkie przypom inało im ty lko o tym , że człow iek u czestniczy w odw iecznym procesie przem ian y m a­ te rii. D la czytelników L u k recju sza proch był ró w ­ nie w ym ow ny ja k dla w ielbicieli G u ercin a „m ów ią­ ca czaszka” . A le „m ów ił” do nich słow am i D idero­ ta, iż tym , czym dla ludzi relig ijn y ch je st życie pozagrobow e, ty m dla „filozofów ” je st potom ność,

la postérité. Toteż ośw ieceniow i lu k re c ja n ie, św ia­

dom i potęgi m aterii, szukali pocieszenia oczywiście w „ m a terii m yślącej”, w św iadom ości potom nych. Z tak im też przek o n aniem sk iero w ał się T rem becki k u m ogiłom dzieci:

Idąc, gdzie znęcająca murawa się ściele, Znak skończenia naszego przerwał me wesele. 155 Posępne stoją ciosy, ukochane cienie,

Wam na cześć: Konstantemu, Mikule, Helenie.

Sym boliczne m ogiły w ogrodzie, podobnie zresztą ja k żałobne u rn y i napisy n a k am ieniu, nazyw ał D elille „w iern y m i p am iętn ik am i w aszego żalu ” (les

m o n u m e n ts fid èles de vos douleurs). B ył to więc

znak żalu żyjących i m ów ił m niej w ięcej tyle: „K toś u m arł, ale ja ży ję n a d a l” . P o staw a ty p o w a dla epi­ ku rejczy k ó w francuskich. Bogiem a praw dą, w k la ­ sycznej p e ry fraz ie D elille’a m ieści się dzisiejsze H

ei-Wymowny proch

Delille i Heidegger

(8)

Truchło...

i elegancja

deggerow skie „się u m ie ra ” . W każdym razie p u ­ sty grób u D e lille ’a zw racał na pew no uw ag ę na śm ierć innych. N atom iast p e ry fra z a grobu w So-

fiów ce, „znak skończenia naszego”, streszcza raczej

podstaw ow ą tez ę antropologii L ukrecjusza. Każdy człow iek je s t b y te m skazanym n a nicość i rozprosze­ nie w m aterii. „ P a m ię tn ik ż a lu ” w poem acie D elib le ’a p rzy p o m in ał o straco n y ch p rzyjem nościach i uczył w ia ry w b y t pozagrobow y. „Z nak skończe­ n ia ” w S o fió w ce m ów ił p rzede w szystkim o w spól­ nocie eg zy sten cjalnej jednoczącej ludzi oczekujących n a u nicestw ienie. T rem becki nie gardził przy jem no ś­ ciam i życia, ale nie znosił an ak reo ntyczny ch pocie­ szeń.

Zobaczm y teraz, ja k w y gląd a u Trem beckiego „fi­ zyczne w y o b rażen ie” tru c h ła trum ien neg o.

Co nam zostaje życzyć: niech do tej ustroni Popioły z ciałek waszych przenasza Fawoni. 165 Święte pola Elizu opuściwszy czasem,

Bawcie się z zasadzonym od rodziców lasem;

Niech wasz dziecinny szelest świadczy tu przytomnych, Zmięszany z szmerem zdrojów i powiewów skromnych.

J a k każdy praw d ziw y k lasy k w ieku X V III, b ru ta l­ ne, a n ieraz n a w e t straszne p raw d y T rem becki m ó­ w i w sposób elegancki. D otyczy to w rów nej m ie­ rze sp raw losu ludzkiego, ja k i rzeczyw istości poli­ tyczn ej. Z tego w ytw o rneg o sposobu w y rażan ia idei fran cu scy k lasy cy uczynili po p ro stu norm ę. „G re­ c y — pisał R ené R apin w Reflections sur la poétique

d ’A risto te — zn ajd o w ali przyjem ność w oglądaniu

poniżonych królów . A nglicy lu b u ją się w krw i. My jesteśm y b ard ziej ludzcy: w naszych obyczajach tk w i eleg an cja (galan terie)”. W sły n n y m niegdyś Discours

à l’occasion de R o m u lu s H o u d a rt de la M otte zw iązał

elegancję z fu n d am e n ta ln y m pojęciem klasycyzm u, z porządkiem . W ytw orność sta ła się w te n sposób form ą ładu. U przedzał co p raw da, że w szystko, co dzieje się w „głębi serca”, nie da się przekazać w sposób uład zo ny czy elegancki, ale ówczesne zaśw ia­

(9)

ty n ajw y ra ź n ie j nie niepokoiły aż sam ego d n a serca. W e w spaniałej operze Je a n -B a p tiste L u lly ’ego Al~

cesta (1674) zostały one u kazan e n a w e t z ironicz­

n y m dystansem . L ibretto , a w łaściw ie la tragedie

galante F ilip a Q uinau lt, było bow iem m ieszaniną

tragiczności i błazeństw a, co w yw ołało głosy, iż ze­ p su ł on pięk n y te m a t E urypidesa. M elodie, do k tó ­ ry c h w c zw arty m akcie tań czy Piekło, „od dychają — p isał C harles du Bos w R e fle x io n s sur la poésie et

la p e in tu re — spokojnym i pow ażnym zadow ole­

niem i — ja k to m ów ił sam L u lly — zaw oalow aną rad o ścią” . Toteż bezlitosny C haron, śpiew ając arię Il fa u t passer dans m a barque (Czas ju ż w stąpić do

m e j łodzi), w y tw o rn ie zginał się w ukłonie i ja k n a j­

p raw d ziw szy g a la n t pom agał dam om w siąść do sw e­ go w eneckiego k araw an u .

T en typow o klasycystyczny sty l zw iązany był z cha­ ra k te ry sty c z n y m dla klasyków poczuciem soterio- logicznego asp ek tu sztuki. Pow iedzieć całą p raw d ę i pocieszyć — oto dew iza w ielkich klasyków .

P rz ed h iste rią lękow ą b ro n iła k lasy k a form a. D la­ tego te środki w yrazu, k tó re słu ży ły gw ałtow nej ek sp resji, autom atyczn ie p rze staw a ły być form ą. D la klasyk ów form a była n iem al k ateg o rią etyczną, czym ś w ro d zaju a ta rak sji. W zasadzie pełn iła fu n k ­ cję podobną do katharsis z g reckiej tragedii, p rz y ­ nosiła uspokojenie w szelkich nam iętności. T aką fo r­ m ą d la M ozarta b y ła fraza w s ty lu galant a dla T rem beckiego — antyczne w y o b rażenie śm ierci. D zisiaj, po szaleństw ach rom antycznego h istrioniz- m u i eksp resjon istyczn ej b achanalii, tru d n o je st zro­ zum ieć to p rzy w iązan ie do anty czn ej topiki, ale czy rzeczyw iście cała rzecz sp row adzała się do u p o ru k ilk u zatw ard ziały ch trady cjo nalistó w ? W ro k u 1769 G o tth old E fraim Lessing opublikow ał sły n n y p am - fle t W ie die A lte n d en Tod gebildet. Było to jedno w ielkie oskarżenie ch rześcijańskiej filozofii śm ie r­ ci, w ystosow ane w im ieniu całej oświeconej E u ro ­ py. T rzeba czytać, z jak ą fu rią pisze Lessing o śre d ­

Wytworny Charon

Pamflet Lessinga

(10)

Fascynacja antykiem

niow iecznej sym bolice śm ierci, k tó rą przecież· n ieba­ w em p rzejm ie triu m fu ją c y rom an tyzm : o K rólow ej S trach u , o p on u ry m A niele Z agłady, o grzechoczą­ cych szkieletach, ciałach pożeranych przez robaki, o rozpad ający ch się w proch czaszkach, aby pojąć, że chrześcijański te a tr śm ierci, osiągający swój ze­ n it w epoce baroku, ośw ieceni m usieli podpalić i zni­ szczyć. P oniew aż niem al każdy b u n t przeciw chrześ­ cija ń stw u je s t zw iązany z n aw ro tem do a n ty k u , Les­ sing zaczął w ychw alać G reków . Za to przed e w szyst­ kim, iż tra k to w a li śm ierć w sposób rów nie n a tu ra l­ n y ja k narod zin y. Lessing nie lu b ił „słodkiej m elan ­ cholii” , k tó ra św ięciła tak ie triu m fy w łaśnie w jego epoce. W yczuw a się, że „słodka m elan ch o lia”, osja- niczny jo y of grief, zala ty w a ł m u fałszem sztuczne­ go pogodzenia się ze sm u tn ą koniecznością. Cenił n atu raln o ść greckiej m elancholii śm ierci i podziw iał nadg rob n e płaskorzeźby H ellenów , n a k tó ry c h pa­ n u je m ąd re zrozum ienie p raw losu. H egel p isał póź­ niej w E stetyce, że greck a indyw idualność, k tó ra nie p rzy p isy w ała sobie jako podm iotow ość duchow a ja ­ kiejś nadzw yczajnej w artości, m ogła „łączyć ze śm iercią ob razy pełne pogody” .

K lasycy b y li zafascynow ani antycznym obrazem śm ierci. W ystarczy tu ty lk o w spom nieć o w idow is­ kach pogrzebow ych rew o lu cy jn ej F ran cji, k tó re wzo­ row ano n a uroczy sty ch pochów kach antycznego Rzy­ m u, lu b o ep itafiach A n d ré C héniera, k tó ry n aśla­ dow ał g reck ą poezję nagrobkow ą. F ascy n acja ta osiągnęła sw ój szczyt w tw órczości A ntonio Canovy, k tó ry w p ew n y m m om encie zaniechał w znoszenia nieco h istery czny ch , b aro ko w ych jeszcze grobow ­ ców papieży, i dla sw ych zm arły ch p rzy jació ł zaczął rzeźbić stele, pom niki naśladu jące greckie płasko­ rzeźby na sarkofagach. Stele, n a któ ry ch antyczn y stosunek do śm ierci — ja k pisał L essing — znalazł swój n ajd osko n alszy w yraz.

Czym dla rzeźbiarza Canovy b y ł grecki nagrobek, ty m dla p o ety T rem beckiego — m it o E lizjum . Był

(11)

to w zór spokojnego i m ądrego sto su n ku do śm ierci. S te la i E lizjum uczyły, że śm ierć n a tu ra ln a je s t ła ­ godna, p e łn a dostojnego spokoju. Z godnie z a n ty cz­ n y m wzorem , G eniusz Ś m ierci C anovy to — ja k pisze H ugh H onour — „rozm arzony m łodzieniec o pieszczotliw ym w ejrzen iu , uosobienie p rz e m ija ją ­ cego m łodzieńczego piękna, k tó re samo m usi zginąć, obraz spokojności snu i śm ierci” . Bez trą b zgrozy, bez m iecza kary , z łagodnym uśm iechem gasił on pochodnię życia. W łaśnie ta k ja k w słynnej R e z y ­

gnacji S ch illera:

Bóg milczących grobów — płaczcie bracia moi! Bóg milczących grobów przy mym boku stoi,

Dnia pochodnię gasi!

Po czym z m a rły przenosił się do o rfick o -p itag o rej- skiego Elizj um W ergiliusza, do poetyckiego św iata ludzkiej pam ięci, w k tó re j p rz y b ie ra ł postać se n n e ­ go w idziadła, szarego cienia lub tch n ien ia po w ietrz­ nego.

Ale T rem beck i nie b y ł w yznaw cą pitagoreizm u. W jego E lizju m dusze sk ła d a ją się z atom ów po­ piołu. Jego zm arły, podobnie ja k dusza w De r e ­

ru m natura,

Z ziarn drobniutkich, o wiele drobniejszych niż woda, Mgła albo dym się składa; stąd większa jej swoboda I ruchliwością tamte przewyższa znacznie, za lada

Drgnieniem, przyczyną najlżejszą, w ruch delikatny wpada.

I w ystarczy, żeby zjaw ił się Faw oni, czyli Z efir, za­ chodni łag od n y w iatr, d ający życie drzew om , aby z E lizjum L ukrecjuszow ego m aterialisty , k tó re z n a j­ du je się niedaleko, bo pod kam ieniem grobow ym , zm arłe dzieci, szare obłoki p ro ch u i popiołu, p rz e ­ niosły się w leśn e u stro n ie angielskiego ogrodu. I w tej scenerii, przypom inającej u rokliw e obrazy idyllików , u rząd za T rem becki zm arłym dzieciom

fê te galante. Roztacza przed n am i obraz podobny do Pól elizejskich A n to in e’a W atteau. Oto w listow iu,

pod w span iałą k ępą drzew , baw i się tro je dzieci.

Stela...

(12)

Szelest truchła dziecięcego

Nie m a co p raw d a pięknej m atk i, bajecznie w y tw o r­ nych pań, n ie m a zalotnych kaw alerów . A le pozo­ s ta ł ogród, szm er zdroju, drzew a po ruszane przez Z efiry. Tylko zam iast szelestu atłasu, k tó ry uczestni­ kom ty c h ogrodow ych zabaw p rzy p o m in ał o urokach p rzeb ieran ek , słychać u T rem beckiego szelest pro ­ chu, szelest dziecięcego tru c h ła. O braz te n został zresztą uho n oro w any w ersem o niezw ykłej łaciń­ skiej skład ni (niekiedy używ ał jej rów nież J a n P a ­ w eł W oronicz), k tó rej „celującą zwięzłość i m oc” podziw iał w sw ym nieocenionym k o m en ta rz u do

S o fió w ki A dam M ickiewicz. Nie m a w ty m fra g ­

m encie żadnych „okropności” . W szystko tu tchnie anty czn y m spokojem . D ziecinne dusze, obłoki ato­ mów, rozpływ ają się w głosach p rzy ro d y i zm ar­ tw ych w stają w harm onii nieskazitelnego dystychu. O k ru tn a p raw d a o grobie została pow iedziana w spo­ sób łagodny i elegancki. Ból jed n o stek został w łą ­ czony w m ityczny łańcuch cierpień całego ro dzaju ludzkiego. A lbow iem klasycyzm w trą c a ł człow ieka w m ityczną rzeczyw istość po to w łaśnie, aby w egzy­ sten cjaln ej w spólnocie odnalazł rów now agę u tra c o ­ n ą w godzinie rozpaczy.

Oprócz m ogiły zm arłych dzieci istn iał w Zofiówce jeszcze jeden, p u sty co praw da, ale b y n ajm n iej nie sym boliczny grób.

Zofiów ka zaw dzięczała swe istn ienie miłości. A by podkreślić zw iązek m iłości ze śm iercią, tu ż obok obe­ lisku, k tó ry m iał u p am iętn iać u rodę G reczynki i n a ­ m iętność m agnata, Szczęsny P otocki n akazał M etzel- low i w znieść dla siebie grobow iec. B udow la ta nie doczekała się swego m ieszkańca. Po śm ierci leg en ­ darnego zdrajcy, „zw łoki jego — czy tam y w P a­

m ię tn ik u o ficja listy P otockich z T u lc zy n a A n to nie­

go C hrząszczew skiego — tym czasow o złożono w k a p ­ licy p rzy cm en tarzu publiczym , gdzie złodzieje odarłszy go z bogatego m u n d u ru generalskiego, po­ staw ili nagiego p rzy ścianie” . T en grzeszny p ro ch tu ła ł się jeszcze po dw óch kościołach. K iedy T re m ­

(13)

becki przech ad zał się po ogrodzie zb ierając obser­ w acje do poem atu, p race n a d grobow cem dopiero rozpoczęto.

J u ż w obrazie m ogiły dzieci m ożna spostrzec, że bezforem ność, b ezkształtność wiąże T rem becki z ciem nością. Nicość, czyli p ierw o tn y chaos, była przecież w ieczną nocą. A tom y duszy n a b ie rały zw iew nego, co praw da, w szelako określonego kształ­ tu dopiero po w y p ro w ad zeniu ich z ciem ni grobu n a św iatło dnia. Podobnie je s t z obeliskiem .

Gwar ciżby, lin skrzypienie, głośne szczęki młotów 470 Zwróciły moje kroki w stronę tych łoskotów,

Gdzie długi głaz, z wnętrzności wyrąbany skały, Mnogie siły złączone z trudnością dźwigały. Z ciemności wydostany to będzie miał zyskiem: Chmury swym dzielić końcem, zwać się obeliskiem.

I tu ta j ciem ność je s t dom eną bezforem ności. I tu ­ ta j b y t fo rm y zaw dzięcza w szystko św iatłu. W każ­ d y m w n ę trz u je s t ty lk o chaos i m rok. Nie m a i być nie m oże żadnej „ w e w n ę trz n e j” isto ty form y. Isto ­ ta fo rm y objaw ia się „n a z e w n ą trz ”, w tró jw y m ia ­ row ej i przed e w szystkim ośw ietlonej przestrzeni. Św iatło je s t tw ó rcą form . P lin iu sz pisał, że obeliski b y ły pośw ięcone bóstw u słońca. D latego F riedrich C reu zer w dziele S y m b o lik u n d M ythologie der A lte n

V ö lk er n azy w ał je „w y k u ty m i w kam ien iu prom ie­

n iam i słońca” . J a k rzeźbiarz form ę, ta k T rem becki w ydobyw a n a ja w „dzienną s tro n ę ” klasycyzm u. Obok obelisku m iłości, nieopodal w lesie, zgrom adzo­ no ju ż ciosy n a m ogiłę m agnata. C zekający grób n a ogół k o jarzy się z potocznym dośw iadczeniem życio­ w ym . J e s t to w y k o pany w ziem i dół. T aki n a p rzy ­ kład, ja k i m ożem y oglądać n a ro m an ty czn ym o b ra­ zie C aspara D avida F rie d ric h a F ried h of im Schnee. Tuż p rzy opuszczonej b ram ie m ałego cm entarza, któ­ r a sym bolizuje granicę m iędzy św iatem m a te ria l­ n y m a duchow ą tran scen d en cją, pośród sta ry c h po­ chylonych krzyży, pośród bieli śniegu, k tó ra za­ p ew ne je s t zapom nieniem , czerni się ro zw a rta jam a

Bezforemność i ciemność

(14)

i nocna stro istnienia Absolutnie doskonała inwersja Smukła piramida...

grobu. W zw ały czarnej ziem i w b ite są d w a szpadle. Z a chw ilę człow iek pójdzie do nicości, do ciem ności i znajdzie się w k ońcu n a sw oim w łaściw ym m iejscu, po „nocnej stro n ie ” istnienia. R o m anty k oddaw ał proch zm arłego ciem nościom n a tu ry .

K lasy k w olał go oddać jasności k u ltu ry . Oto ja k w yg ląd ał czekający grób klasycyzm u.

W głębszym gładzonych ciosów leżą stosy lesie, Z których się znakomita piramida wzniesie, Nie inne w każdym boku strzegąca rozmiary, 480 Których dla Cestijusza Rzym pozwolił stary.

T rem becki tw orzy ł w spaniałe in w ersje, ale ta je s t absolu tn ie doskonała. Chodzi m i o w ers 477. Zgod­ nie z duchem inw ersji, T rem b ecki ro zsy p u je słowa, ale po rozsyp an iu u k ład a je sym etrycznie. G ru p u je n a jp ie rw przym iotniki, a n astęp n ie rzeczow niki. Sztuczny ład g ram aty czn y stan ow ił niek ied y o u ro ­ k u klasycznej poezji. A le nie chodzi tu n a w e t o te n zn any od czasów ren e sa n su chw yt. T rem beck i po­ głębia te n ład sy m e trią dźw iękow ą. W pierw szym członie w ersu u żyw a su g estyw nej a lite ra cji, d ru ­ gi zaś kon sek w en tnie zab arw ia spółgłoską „s”. „D uch g eo m etrii” p o d p iera tu m uzykę w iersza, a m u ­ zyka pom aga zam ącić sens, oczywiście po to tylko, aby zwrócić uw agę n a tę grobow ą piram id ę. G rób w znoszony w Zofiów ce będzie kopią b udow li a n ty c z ­ nej i w ogro dzie-teatrze zostanie po w tórzona chw a­ ła Rzym u. (Z apom nijm y w tej chw ili, iż w szystko to dzieje się ku chw ale w y jątk o w ej k rea tu ry ). Rzym ski w zór tej m ogiły zrobił w w iek u X V III osza­ łam iającą k arie rę . G ajusz Cestiusz, try b u n z czasów A ugusta, by ł przeciw nikiem A ntoniusza i zginął p ro - skry b o w an y w ro k u 43. R zym ianie chętn ie budow ali grobow ce w kształcie piram id, toteż rod zin a w y s ta ­ w iła m u ta k i w łaśnie po m nik p rzy P o rta O stiensis. B yła to sm u k ła p iram id a obłożona m arm u rem , ja k n a w a ru n k i rzym skie dość w ysoka. R ozsław ił ją w sp an iały sztych G iovanniego B a ttisty P iran esieg o

(15)

kich form ja k piram id y, to też u czynił z niej sym ­ bol m urszejącej doskonałości. Oczywiście, p o sta ra ł się, aby w idz odniósł w ra ż en ie ogrom u. W Polsce m ożem y ją podziw iać n a obrazie C h ristian a D ie tri­ cha T om beau de C estini, nam alow anego m niej w ię­ cej w tej sam ej epoce. Z n a jd u je się on w G alerii M alarstw a S tanisław a K o stk i Potockiego w W ilano­ w ie. P ira m id a ta p rzy le g ała wów czas do okazałych jeszcze resztek daw nego m u ru m iejskiego. N aw et o d a rta z m a rm u ru i zm urszała, w znosiła się nad al dum nie, n ib y nied ob ite w idm o a n ty k u . K iedy nasz w y b itn y a rc h ite k t A u g u st M oszeński, zresztą a u to r tr a k ta tu o ogrodach, zn alazł się p rzy ty m zab y tk u , rozzłościł się, że o taczają go „n ag ro b ki h e re ty k ó w ” . W ro k u 1785, pod re sz tk ą m u ru , tu ż obok p iram id y , założono bow iem c m en tarz p ro testan ck i. M oszeński nie w szedł do środka, bo przeszkodził m u zaduch, ale p odstaw ę p ira m id y zm ierzy ł dokładnie. W cza­ sach ro m an ty zm u k a rie ra je j podupadła. N ie m ie­ rzono jej wielkości. O dyniec i Słow acki w y m ien iają ją przede w szystkim dlatego, że w cieniu jej pocho­ w a n i zostali K eats i S helley. „M ogiły h e re ty k ó w ” p rzesłon iły p iram id ę R zym ianina.

A le w epoce k lasycyzm u podziw iano ją i w y k o rzy ­ styw ano jako w zór dla okazałych grobowców. P o ja ­ w iała się bardzo często jak o m o ty w kom pozycyjny w klasycy styczny ch n ag ro b k ach i stelach. Grobow iec M arii K ry sty n y Szw edzkiej, w zniesiony przez Cano- v ę w A u g u stin e r K irch e w W iedniu w lata ch 1795­ 1805, m iał w łaśnie za tło p iram id ę Cestiusza. S ten ­ d hal w y m ien ia go w śród trzech grobowców, k tó re n a nim uczyniły w rażen ie: „T u akcja dram atyczna je s t doskonała. C zarne drzw i rob ią w ielkie w raże­ n ie ” . Z jed nej stro n y ty ch drzw i C anova um ieścił G eniusza Żałoby, k tó re m u przeciw staw ił — ja k p i­ sze H onour — in n y żyw ioł — pam ięć. „K lasycy- styczne aluzje n a d a ją m u n astęp n ie w y m iar ponad­ czasow y i w ynoszą go n a w y żynę przejm ującego,

i „mogiła heretyków”

Czarne drzwi Canovy

(16)

Hołd geometra

ale zarazem nacechow anego stoicyzm em lam en tu nad śm iertelnością całego rodzaju ludzkiego” .

T en nagrob ek z p iram id ą C estiusza stan o w ił znako­ m ity p rzy k ład klasycystycznego sto su n k u do śm ier­ ci. T riu m f spokojnego a n ty k u n ad b aro k o w ą h iste ­ rią b y ł ty m razem całkow ity. I nie w ykluczone, że M etzell słyszał o p rac y Canovy n a d ty m dziełem . E u ro p a śledziła każde przedsięw zięcie arty sty c z n e słynnego rzeźbiarza. Z Polaków w izyto w ał go i po­ dziw iał J a n Śniadecki, a książę S ta n isław P o n ia to w ­ ski — ja k p isał J a n A stronom — „m iał z nim w ie l­ k ą zażyłość”. Z resztą nie tylko C anova uczy nił z p i­ ram id y C estiusza sym bol anty cznej id ei śm ierci. W tak iej fu n k c ji w y stę p u je ona, służąc za tło dla geniusza śm ierci gaszącego pochodnię życia, n a p łas­ korzeźbie n agro bn ej, k tó rą w ro k u 1772 w zniósł dla M arii Sobakinej a rty s ta rosy jsk i Iw an M artos. G rób b u d o w an y w Zofiów ce m iał przy po m inać o a n ­ ty czn y m sto su n k u do śm ierci. M etzell p ra g n ą ł p od­ kreślić zw iązek m iłości ze śm iercią, sięgnął te d y po obelisk i piram idę, k tó re to fo rm y w starożytności, zw łaszcza w Egipcie, b y ły ściśle połączone jak o e le ­ m en ty sep u lk raln e. K lasycyzm lu b ił naw iązyw ać do tego połączenia. A le a rc h ite k t Zofiów ki dokonał istotn ej zm iany. O debrał obelisk śm ierci i oddał te n „prom ień słońca” miłości, z k tó rej u czynił s tra ż ­ niczkę grobu. T rem becki zaś, eksponując p iram idę, zw racał u w agę przede w szystkim n a to, że grób za­ m y kał tru c h ło ludzkie w czymś, co klasycyzm u w a ­ żał za zm ysłow y znak zaw ro tn ej idei w ieczności: w form ie g eom etrycznej. J e s t to zresztą n a jp ię k n ie j­ szy hołd, ja k i P o lak złożył geom etrii, jeśli nie li­ czyć w sp an iały ch h u m anistycznych p rac Leopolda Infelda.

O braz śm ierci w Sofiów ce T rem beckiego nie m ógł przypom inać m elan cho lijny ch i p astelow ych a k w a ­ re l D elille’a.

Twórczość Poussina, k tó ry m alow ał „śm ierć w śró d szczęśliwości”, D elille pojm ow ał jako p ochw ałę H

(17)

o-racjań sk ieg o h asła Carpe diem ! W ystarczy p rzy to ­ czyć tu przypis, którego nie p rzetłu m aczył K a rp iń ­ ski w p rzekładzie Ogrodów:

„Gdyby nawet nie było nam wiadomo, do jakiego stopnia wyobraźnia Poussina żywiła się dziełami wielkich poetów antyku, ten obraz (Et in Arcadia ego), wystarczyłby całko­ wicie, aby tego dowieść. Prawie wszystkie rozkoszne ody Horacego noszą ten sam charakter. Wszędzie, pośród fe­ stynów i zabaw, pokazuje on przyczajoną śmierć. Spieszcie się — powiada nam — kto wie, czy dożyjemy jutra. (...) Ta sama filozofia starożytnego poety — ciągnie dalej De- lille — podyktowała Chaulieu wiersze pełne melancholii (...), (w których) kontrast odczuć równie rozkosznych, co smutnych, poruszający duszę sprzecznymi uczuciami, w y­ wiera zawsze głębokie wrażenie. Z tego powodu pośród radosnych scen ogrodowych umieściłem melancholijne urny i grobowce poświęcone przyjaźni i cnocie”.

Tę „słodką m elancholię” D elille odziedziczył po fra n ­ cuskich lib e rty n a c h , skupionych w słyn nej niegdyś szkole poetów -epikurejeżyków . N auczycielem ty ch w y tw o rn y ch w ielbicieli przyjem ności, les rouées, św iatow ców w y znających tzw . d e lik a tn y egoizm, b y ł S ain t-E v rem o n t. N ato m iast gospodarzem ich niezrów ­ n an y ch sym pozjonów b y ł G uillaum e de C haulieu, z łaski b raci V endôm e dzierżaw ca dom u w Tem pie. O dom ten , w k tó ry m epik u reizm utożsam iano z odam i A n ak reo n ta i Horacego, zdążył zaw adzić m łody W olter. Jeszcze nauczyciel M ickiew icza Leon B orow ski w ym ienia C haulieu jak o niezrów nanego m istrza an ak reo n ty k u . Jeszcze W ik to r Hugo pośw ię­ cił m u po em at w swej sły nn ej L eg en dzie w iekó w . Ów C hau lieu podsu n ął D elille’owi n ie ty lko zm isty- fikow anego E p ik u ra. L ib e rty n i epoki kry zy su, po­ dobnie zresztą ja k cały w iek X V III, m am tu n a m yś­ li nie ty lk o F ra n cję , czytali L u k recju sza w p rze k ła ­ dzie i z k o m en tarzam i Jacq u esa P a rra in a , k tó ry a u ­ to ra poem atu O n a tu rze w szech rzeczy p rzed staw ił jak o deistę. Z a jego p rzy k ład em C haulieu w sw oich e p itrac h o śm ierci lęk przed unicestw ieniem tłu m ił deistycznym i m ądrościam i. Toteż w szystko, co Ό L u­

Spieszcie się...

Delikatny egoizm

(18)

Libertyńska psychoterapia

Bezlitosny Lukrecjusz

krecjuszu głosi D elille w Ogrodach, n o si rów nież p iętn o P a rra in a , C hau lieu i S a in t-E v rem o n ta . O gro­ dow y znak śm ierci p ełn ił w jego poem acie fu n k cję lib erty ń sk iej p sychoterapii. Być m oże n ie m a sub­ s ta n c ji duchow ej, być może są tylko a to m y m a te rii poruszające się w edług określonych p ra w . B yć m o­ że po n ad św iatem m ate ria ln y m nie m a żad n ej h ie ­ ra rc h ii b ytów duchow ych. A le n a pew no istn ie je n ie ­ śm ie rte ln a dusza i odw ieczny Bóg. D o b ry Bóg. Zw łaszcza dla lib e rty n ó w i ich uczniów . Z arezerw o ­ w ał on szczęśliw ą n ieśm iertelność d la w szy stk ich m ędrców , k tó rz y p rzeżyli życie w w y tw o rn e j i „fi­ lozoficznej” rozkoszy. A ni św iatu, an i człow iekow i n ie grozi nicość. L u k recjusz nie je st straszn y , k ie ­ d y siedzi się za stołem A n ak reo n ta i ro zp raw ia o dziw nych deistycznych zaśw iatach, k tó ry c h w izja w H enriadzie W oltera, byw alca dom u w Tem pie, je s t p ełn a radosnego św iatła.

P odobnie ja k L a F ontaine, T rem becki c e n ił L u k re c ­ jusza heroicznego, k tó ry n ad o tchłanią nicości stał nieporuszony ja k posąg. N ie pocieszał człow ieka an i m elan ch o lijn ą odą H oracego, ani d eisty czn ą w izją w iek u istej światłości. Jego kosmos je s t w zasadzie zim nym m echanizm em , k tó ry bez celu i bez sensu przem ien ia w szystko w e w szystko. A le n ie pozbaw ił człow ieka wieczności. W iecznością je s t u T re m b e c ­ kiego k u ltu ra , D iderotow ska la postérité, p am ięć po­ tom nych. P różno tu szukać m elancholijnej słodyczy, horacjań sk ich w estchn ień w sty lu fig la rz y z dom u w Tem pie, k tó re u staw icznie p rz e ry w a ją n a rra c ję

O grodów D elille’a. W całym poem acie T re m b e c k ie ­

go w yczuw a się tch n ien ie filozofii bezlitosnego L u ­ krecjusza, k tó ra b y ła w ielkim szokiem a n ty k u i po­ została n ajw iększym in te le k tu a ln y m skan d alem W ie­ k u O św iecenia.

Tylko pod jed n y m w zględem T rem becki zd rad ził L ukrecjusza.

A u to r kosm ogonicznego poem atu fascynow ał się m a ­ k a b rą w w iększej bodaj m ierze niż O w idiusz, k tó ry

(19)

przecież m oże uchodzić za m istrza literack ieg o G ran d G uignolu. T rem becki n a w e t w te a trz e śm ierci p ro ­ ponow ał człow iekow i elegancję. B ył po p ro stu n ie ­ odrodnym syn em sw ego stulecia, k tó re nie traciło dob ry ch m a n ie r n a w e t w obliczu śm ierci. T ru d n o nie m ieć szacunku dla M arii A ntoniny, k tó ra o p a rę kroków od g ilo ty n y zdobyła się n a w ytw om ość. U b­ ran o ją fataln ie. W idać to z ry su n k u D avida, k tó ry obserw ow ał k o n d u k t z o kna m ieszkania sw oich zn a­ jo m y ch i pospiesznie szkicował. Tłuszcza sta n ę ła n a w ysokości w yznaczonego jej zadania. K rólow ej po­ został tylk o elegancki gest i w y k o n ała go w sp ania­ le. A ntoine R oucher, a u to r opisowego p o em atu L es

M ois, i A n d ré C hénier, k tó rz y — ja k głosi leg en ­

d a — na w ózku podw ożącym ich pod gilotynę r e ­ cytow ali w iersze z A n d ro m a k i R acine’a, u m ie rali jak n a galow ym p rze d staw ie n iu w K om edii F ran cu sk iej. N ieskazitelne m an ie ry królow ej F ran cji, an ty czn y pato s poetów w iezionych n a stracenie, m itologicz­ n a sty lizacja T rem beckiego — oto odm iany k lasy cy- stycznego „dobrego g u stu ” , k tó ry n a w e t n a w idok g ilo ty n y i tru c h ła ludzkiego pozw alał stłum ić k rzy k i opanow ać strach . S tylizacja b y ła bow iem form ą klasyczną, k tó ra przy no siła odw agę człow iekow i n a ­ rażonem u przez egzystencję i h isto rię n a w y buchy lęku. I dzięki niej tajem n iczy G eniusz Ś m ierci ga­ sił pochodnię życia z gestem d o p raw d y niezró w n a­ nej elegancji.

Wytworne gesty śmierci

Godność i stylizacja

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ustaw naczynia obok siebie w kolejności od naczynia z ą wody, do tego z najmniejszą. palec po krawędzi naczynia. wiadczenia Młodego Naukowca opracowana przez: KINGdom Magdalena

Codziennie obserwuj, czy na chlebie pojawia się pleśń.. Karta pracy do e-Doświadczenia Młodego Naukowca opracowana przez: KINGdom Magdalena Król. Klasa II Tydzień 19

na kartce papieru od.. Karta pracy do e-Doświadczenia Młodego Naukowca opracowana przez: KINGdom Magdalena Król. Klasa II Tydzień 21

piłeczka pingpongowa lub biały papier, dwa długie patyczki do szaszłyka. Na drugi patyczek nabij jabłko. Twój pomocnik niech stanie w odległości ok. Obserwuj zmianę światła

Przedstawia uczniom na ekranie projekcyjny zestaw ilustracji przedstawiających instrumenty - Zestaw zdjęć „Instrumenty muzyczne”- uczniowie odgadują, w jaki

Jesteśmy w krainie spokoju, wszyscy ludzie uśmiechają się łagodnie, poruszają się spokojnie i ostrożnie, delikatnie głaskają się nawzajem, prowadzą się za ręce albo

Czy i jaki dokument pracodawca zobowiązany jest wydać pracownikowi w przypadku zagubienia przez pracownika świadectwa

Najdłuższy tytuł książki Składa się z 5633 znaków (1086 słów) i jest nim opatrzona książka wydana w Indiach przez Dr. Pozycja