Ryszard Przybylski
Grób klasycystyczny
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (45), 22-39
Grób klasycystyczny
O bsesję śm ierci w k rain ie szczęśliwości, k tó rą m ogła być A rkadia, W yspy Szczęśliw e lu b ogród, odziedziczył W iek O św iece n ia po sw oim n iezw ykłym p oprzedniku. W ielkie Stulecie zostaw iło w iele dokum entów tej obsesji, ale zupełnie w ystarczy, jeżeli w ym ienię ty lk o dw a: arcydzieło M ikołaja P ou ssin a zaty tu ło w an e E t in
Arcadia ego i w iersz barokow ego p o ety fran cu sk ie-
Et in Arcadia go S a in t-A m a n ta Sam otność, naślad ow an y później
e9° przez w ielu pisarzy, w śród k tó ry c h w id nieje n azw is ko G u illau m e’a A m frye de C haulieu. Do postaci tego księdza w ypadnie jeszcze powrócić.
Na obrazie P oussina w idzim y p a ste rzy ark a d y jsk ic h w łaśnie w chw ili, kiedy w k ra in ie w iecznej w iosny n a tra fili n a grób. N atom iast w raz z au to rem w ie r sza, k tó ry n ależy chyba do arcydzieł barokow ej czar nej groteski, w kraczam y do c h a tk i p aste rsk ie j, pło sząc g rom adę puszczyków po to tylko, aby spostrzec zw isający n a sznurze szkielet. B iedny pastuszek! P o w iesił się tu kiedyś udręczony nieszczęśliw ą m iłoś cią.
Podobnie ja k m it o W yspach Szczęśliw ych, obsesję śm ierci w ziem skim ra ju p odarow ali E u ro pie
żeg-larze. W yspy koralow e, k tó re z oddali w ędrow cy b ra li za C eterę, p rz y w ita ły bow iem m a ry n a rz y Co oka i B ougainw ille’a grobam i. „P ierw sza bud ow la — pisał później n a m ię tn y p o d ró żn ik R ené C ha te a u b ria n d w D uchu chrześcijaństw a — ja k a od k ry w a się n a ty ch zaczarow anych w ybrzeżach, je st pośw ięcona śm ierci, unoszącej się n a d w szelkim lu d zk im szczęściem ” .
Z d anie C h ateau b rian d a brzm i ja k p a ra fra z a X V II- -w iecznego e ste ty k a G iovanni P ie tro B alloriego, k tó r y niem al ty m i sam ym i słow am i kończył sw oją analizę słynnego o brazu Poussina: „P oussin n a m a low ał p asterza w szczęśliwej A rkadii, k tó ry p rz y klękn ąw szy jed n y m kolanem n a ziem i w skazuje p a l cem i odczytuje napis n a grobow cu, w y ry ty w t a kie lite ry — et in Arcadia ego, to jest, że grobo wiec^ z n ajd u je się tak że i w A rk ad ii i że śm ierć m a sw oje m iejsce w śró d szczęśliw ości”.
X V III-w ieczny ogród b y ł zak ątk iem szczęśliwości, toteż każdy a rc h ite k t, k tó ry u leg ł ogrodow ej obsesji, s ta ra ł się um ieścić w nim grób. N ie dziw m y się więc, że praw o d aw ca ogrodów Ja cq u e s D elille za lecał budow niczym parkó w po p ro stu naśladow anie ob razu Poussina: „P ow inien być w ty m naśladow a n y Poussin, k tó ry odm alow ał w esołe galow e schadz ki, gdzie p asterze i m łode p a ste rk i ująw szy się za ręce tań c u ją, blisko nich grób odm alowały n a k tó ry m te słow a w y ry te : «I ja b y łem także pastrzem w A rk ad ii» ” . W ydaje się, że całe to pokolenie chcia ło się uczyć sztu k i opisu u Poussina. W każdym r a zie ta k sądził ró w ieśn ik D elille’a, C h a rle s-P ie rre Co- lardeau.
W zasadzie grób w p a rk u pow in ien pełnić fu n k cję w ym ow nej dekoracji, w ystaw ionej w sym bolicznym te a trz e św iata. Toteż Delille, k tó ry napis na gro bow cu z obrazu Poussina p ojął jako skargę zm a r łego p asterza, uw ażał, iż w o grodach należy w y sta w iać groby sztuczne, znaki śm ierci (m e m en to mori) lu b m arności, ostrzeżenie dla ep ik u rejczyków i n ie
Naśladowanie Poussina
„Kamień przemijania”
Synteza Edenu i cmentarza
nasyconych chciw ców (cave avaritiam ). G rób m iał te d y zastąpić kościelnego kaznodzieję lu b oświece niowego m oralistę. Z am iast czytać p a te ty cz n e kaza nia B ossueta czy n ud naw e Noce Y ounga, sam otny m arzyciel zatrzy m y w ał się przed sym bolicznym gro bem i w p ad ał n a chw ilę w zadum ę. P od ob ną fu n k cję p ełn iły zresztą i inne sym bole śm ierci: u rn y , r u iny, kam ienie z napisam i, m elan ch o lijn e rzeźby. W Zofiówce P otockich by ł rów nież ta k i „kam ień p rze m ija n ia ” . „Pośród ogrom nych topoli — czytam y w opisie A lek san d ra Grozy — w g ran ito w y m czwo rościanie uw ieńczonym wazonem , n a czarn ej m a r m urow ej ta b lic y ” w id n iał b a n a ln y w ierszyk, n ap i sany przez w łaściciela, k tó ry pow iadam iał św iat, że życie, n iestety , u m y k a nam bardzo szybko.
Sym boliczna m ogiła w X V III-w iecznym ogrodzie p rzypo m in ała więc, że do ziem skiego r a ju w każdej chw ili m oże w kroczyć śm ierć. A n iek ied y n a w e t nauczała, iż do w iecznej i trw a łe j szczęśliwości p ro w adzi ty lk o je d n a droga: przez b ram ę śm ierci. Zgodnie z klasy czną zasadą godzenia k o n tra stó w przyjęto , że ogród je s t syntezą przeciw ieństw . Po w yg n an iu ludzkości z ogrodu w Edenie, Bóg skazał ją n a śm ierć. C m en tarz je s t w obec tego a n ty te zą ogrodu Boga. Jak o fig u ra ludzkiego u n iv e rsu m , ogród pow inien stać się sy ntezą E denu i cm en tarza. A le cm en tarz należy do życia i o kon dy cji lu d zk iej, o u tra c ie ra ju , o nędzy istn ien ia m ów i bez żadnych przenośni. N atom iast ogród należy do sztu ki i o d ra m acie człow ieka w ygnanego z r a ju m oże m ów ić ty l ko w sposób sym boliczny. Toteż F ran cu zów iry to w a ł sły n n y angielski p a rk w Stow e, w którego obrębie zn ajdo w ał się kościół i cm entarz. A by stw orzyć a r ty sty czn ą iluzję, w y starczał przecież ty lk o sztu czny grób.
Zobaczm y teraz, ja k fu n k cję pustego grobu w ogro dzie rozu m iał jed e n z najw ięk szy ch p isa rz y X V III w., B e rn a rd in de S a in t-P ierre.
„Nasi miłośnicy rozkoszy — pisał w Études sur la Nature, mając na myśli przede wszystkim libertynów — którzy wracają jednak czasem do umiłowania natury, każą sobie budować sztuczne grobowce w ogrodach. Nie są to praw dziwe groby ich ojców. Skąd budzi się w nich owo uczucie żałobnej melancholii wśród przyjemności? Czy nie stąd, że coś jednak po nas zostaje? Gdyby grób rodził w nich wyobrażenie tego, co powinien w sobie mieścić, czyli w y obrażenie zwłok, widok ten wstrząsnąłby ich wyobraźnią. Większość z nich tak przecież boi się śmierci! A więc do tego fizycznego wyobrażenia musi się dołączyć jakieś uczu cie moralne. Rozkoszna melancholia, która stąd powstaje, rodzi się, jak wszystkie pociągające wrażenia, z harmonii dwóch przeciwnych sobie zasad, z uczucia krótkotrwałości naszego istnienia i z poczucia naszej nieśmiertelności, które łączą się z sobą na widok ostatniego miejsca spoczynku człowieka. Grobowiec jest pomnikiem wystawionym na gra nicy dwóch światów”.
A w ięc n a gran icy m iędzy skończonością a b ez k re sem, m iędzy m a te rią a duchem , m iędzy n a tu rą , dzie dziną w iecznych p rzem ian form , a k u ltu rą , dziedzi n ą niezm ienny ch tekstów , sym boliczny grób w znie siony w ogrodzie podsuw ał sam o tn em u m arzycielow i m yśl o pogodzeniu przeciw ieństw . O św ieceni w ie dzieli, że sztuczna i n a iw n a idylla, k tó rą często n a śladow ali ogrodnicy w znoszący tu i ówdzie A rkadie, nie je s t w stan ie uspokoić sk o łatan ej przez h isto r ię duszy. M ityczny p a ste rz, k tó ry nie znał an ty n o m ii m iędzy k u ltu rą a n a tu rą , p og ardziłby ty m sztucz n y m rajem . W iek X V III p a m ię ta ł o a ta k u W olte r a n a Rousseau, któ rego apologię pierw otności fe r n e jsk i m ędrzec o k reślał jak o k u lt „łażenia n a czwo ra k a c h ” i przyznał, że proces d e n a tu raliza c ji jest n ieodw racalny. D latego człow iek klasycyzm u został u w ięziony w sym bolicznej sieci k u ltu ry . P u sty grób m iał p rzynieść p rzed e w szy stk im pocieszenie filo zoficzne. Ż aden ogrodnik nie zam ierzał straszyć spa cerow iczów. T e a tra ln a dekoracja, k tó ra — ja k p i sze J e a n S taro b in sk i w eseju L ’In v e n tio n de la li
berté — zakład ała podw ó jn ą nieobecność, zm arłego
i jego prochu, p o w in n a b y ła ty lk o obudzić sam otn e
Rozkoszna melancholia
Podwójna nieobecność
Rodzinny cmentarz Potockich
go m arzyciela z m etafizycznego leta rg u , w jak im po grążał go m aterialisty czn y scjenty zm X V III stule cia. Z am iast p roch u i kości m iał znaleźć w ty m gro bie wieczność i „poczucie naszej nieśm iertelno ści”. W ytw o rn i w łaściciele ogrodów w Polsce przestrze gali n a ogół w skazań B e rn a rd in a de S a in t-P ie rre ’a i w n a jb ard ziej m alow niczych m iejscach parków w znosili sym boliczne sarkofagi k u u p am iętn ien iu znanych, a zm arły ch przedstaw icieli sw oich rodów. W dolnym p a rk u w P u ław ach postaw iono w ięc sar kofag A u g u sta C zartoryskiego. M ożem y go oglądać n a niesły ch an ie stylow ym ry su n k u niestrudzonego N orblina. W ogrodzie-pom niku w G ucinie, w zniesio n ym z m yślą o u p am iętn ien iu zasług S tanisław a i Ignacego Potockich, zupełnie podobny n agrobek w ybud o w ała A lek san d ra z L u bom irskich Potocka. W Ja sk in i S ybilli w A rkadii znajdow ał się rów nież sztuczny grobowiec. A ry sto k ra c ja chow ała sw e ro dziny w kościołach, zapew ne dlatego, że sym bolem trw ało ści b y ła dla niej św iątynia. W ogrodach w zno szono „p am iątk i” .
W szakże z ty ch reg u ł obcow ania z k u ltu rą w y łam ał się Szczęsny Potocki, k tó ry w sw ym u k raiń sk im p a r k u kazał wykopać* dla tro jg a sw ych dzieci mogiły, przek ształcając w te n sposób Zofiów kę w rodzinny cm entarz. Od Szkoły A teńskiej akacjow a a le ja p ro w adziła bow iem do strum ienia, k tó ry rozdzielał się n a trz y kaskady. „S am otnia ta, pośw ięcona C ierpie n iu — pisał p an de L ag ard e — m ieści grób tro jg a dzieci p a n i Potockiej, w z a ra n iu żyw ota w y rw an y ch m acierzyńskiej czułości. K ilka krzew ów różanych osłania ich p ro ch y ”. P ro ch y te złożono później w podziem iach kościoła dom inikańskiego. Zresztą, w szystko w skazuje, że nie było to ostateczne m ie js ce ich w iecznego spoczynku. A le k iedy T rem becki p isał S o fió w kę, ogród zaczynał nab ierać c h a ra k te ru rodzinnego cm en tarza Potockich, poniew aż pocho w ano w nim już dzieci i szykow ano grób dla w łaści ciela. M ogiłki te w y g ląd ały z pozoru na m alow n i
cze „zapom niane gro b y ” , u k ry te w cienistym u stro niu . W szelako m agnatow i nie w głow ie b y ł koncept w s ty lu T hom asa G raya. Poniew aż Zofiów ka m iała stanow ić jed en z cudów ówczesnego św iata, m ag n at po p ro stu eksponow ał rodzinne m ogiły.
T rem b ecki skierow ał k u ty m grobom sw e k roki nie ty lk o dlatego, że b y ł uczciw ym dw orakiem . B ył tak że w ielbicielem L ukrecjusza, a każdy grób, k tó ry k ry je p rochy zm arłego człow ieka, je s t osią ko sm iczną L ukrecjuszow ego św iata. Sw oje zrów now a żenie, a n a w e t pogodę duchow ą ośw ieceniow i e p ik u rejczy cy zaw dzięczali w łaśnie grobom . A ni G ray, an i Y oung nie byli w stan ie p rzestraszyć ich opisa m i p rac y robaków w ciem nych m ogiłach. T ruchło lu dzkie przypom inało im ty lko o tym , że człow iek u czestniczy w odw iecznym procesie przem ian y m a te rii. D la czytelników L u k recju sza proch był ró w nie w ym ow ny ja k dla w ielbicieli G u ercin a „m ów ią ca czaszka” . A le „m ów ił” do nich słow am i D idero ta, iż tym , czym dla ludzi relig ijn y ch je st życie pozagrobow e, ty m dla „filozofów ” je st potom ność,
la postérité. Toteż ośw ieceniow i lu k re c ja n ie, św ia
dom i potęgi m aterii, szukali pocieszenia oczywiście w „ m a terii m yślącej”, w św iadom ości potom nych. Z tak im też przek o n aniem sk iero w ał się T rem becki k u m ogiłom dzieci:
Idąc, gdzie znęcająca murawa się ściele, Znak skończenia naszego przerwał me wesele. 155 Posępne stoją ciosy, ukochane cienie,
Wam na cześć: Konstantemu, Mikule, Helenie.
Sym boliczne m ogiły w ogrodzie, podobnie zresztą ja k żałobne u rn y i napisy n a k am ieniu, nazyw ał D elille „w iern y m i p am iętn ik am i w aszego żalu ” (les
m o n u m e n ts fid èles de vos douleurs). B ył to więc
znak żalu żyjących i m ów ił m niej w ięcej tyle: „K toś u m arł, ale ja ży ję n a d a l” . P o staw a ty p o w a dla epi ku rejczy k ó w francuskich. Bogiem a praw dą, w k la sycznej p e ry fraz ie D elille’a m ieści się dzisiejsze H
ei-Wymowny proch
Delille i Heidegger
Truchło...
i elegancja
deggerow skie „się u m ie ra ” . W każdym razie p u sty grób u D e lille ’a zw racał na pew no uw ag ę na śm ierć innych. N atom iast p e ry fra z a grobu w So-
fiów ce, „znak skończenia naszego”, streszcza raczej
podstaw ow ą tez ę antropologii L ukrecjusza. Każdy człow iek je s t b y te m skazanym n a nicość i rozprosze nie w m aterii. „ P a m ię tn ik ż a lu ” w poem acie D elib le ’a p rzy p o m in ał o straco n y ch p rzyjem nościach i uczył w ia ry w b y t pozagrobow y. „Z nak skończe n ia ” w S o fió w ce m ów ił p rzede w szystkim o w spól nocie eg zy sten cjalnej jednoczącej ludzi oczekujących n a u nicestw ienie. T rem becki nie gardził przy jem no ś ciam i życia, ale nie znosił an ak reo ntyczny ch pocie szeń.
Zobaczm y teraz, ja k w y gląd a u Trem beckiego „fi zyczne w y o b rażen ie” tru c h ła trum ien neg o.
Co nam zostaje życzyć: niech do tej ustroni Popioły z ciałek waszych przenasza Fawoni. 165 Święte pola Elizu opuściwszy czasem,
Bawcie się z zasadzonym od rodziców lasem;
Niech wasz dziecinny szelest świadczy tu przytomnych, Zmięszany z szmerem zdrojów i powiewów skromnych.
J a k każdy praw d ziw y k lasy k w ieku X V III, b ru ta l ne, a n ieraz n a w e t straszne p raw d y T rem becki m ó w i w sposób elegancki. D otyczy to w rów nej m ie rze sp raw losu ludzkiego, ja k i rzeczyw istości poli tyczn ej. Z tego w ytw o rneg o sposobu w y rażan ia idei fran cu scy k lasy cy uczynili po p ro stu norm ę. „G re c y — pisał R ené R apin w Reflections sur la poétique
d ’A risto te — zn ajd o w ali przyjem ność w oglądaniu
poniżonych królów . A nglicy lu b u ją się w krw i. My jesteśm y b ard ziej ludzcy: w naszych obyczajach tk w i eleg an cja (galan terie)”. W sły n n y m niegdyś Discours
à l’occasion de R o m u lu s H o u d a rt de la M otte zw iązał
elegancję z fu n d am e n ta ln y m pojęciem klasycyzm u, z porządkiem . W ytw orność sta ła się w te n sposób form ą ładu. U przedzał co p raw da, że w szystko, co dzieje się w „głębi serca”, nie da się przekazać w sposób uład zo ny czy elegancki, ale ówczesne zaśw ia
ty n ajw y ra ź n ie j nie niepokoiły aż sam ego d n a serca. W e w spaniałej operze Je a n -B a p tiste L u lly ’ego Al~
cesta (1674) zostały one u kazan e n a w e t z ironicz
n y m dystansem . L ibretto , a w łaściw ie la tragedie
galante F ilip a Q uinau lt, było bow iem m ieszaniną
tragiczności i błazeństw a, co w yw ołało głosy, iż ze p su ł on pięk n y te m a t E urypidesa. M elodie, do k tó ry c h w c zw arty m akcie tań czy Piekło, „od dychają — p isał C harles du Bos w R e fle x io n s sur la poésie et
la p e in tu re — spokojnym i pow ażnym zadow ole
niem i — ja k to m ów ił sam L u lly — zaw oalow aną rad o ścią” . Toteż bezlitosny C haron, śpiew ając arię Il fa u t passer dans m a barque (Czas ju ż w stąpić do
m e j łodzi), w y tw o rn ie zginał się w ukłonie i ja k n a j
p raw d ziw szy g a la n t pom agał dam om w siąść do sw e go w eneckiego k araw an u .
T en typow o klasycystyczny sty l zw iązany był z cha ra k te ry sty c z n y m dla klasyków poczuciem soterio- logicznego asp ek tu sztuki. Pow iedzieć całą p raw d ę i pocieszyć — oto dew iza w ielkich klasyków .
P rz ed h iste rią lękow ą b ro n iła k lasy k a form a. D la tego te środki w yrazu, k tó re słu ży ły gw ałtow nej ek sp resji, autom atyczn ie p rze staw a ły być form ą. D la klasyk ów form a była n iem al k ateg o rią etyczną, czym ś w ro d zaju a ta rak sji. W zasadzie pełn iła fu n k cję podobną do katharsis z g reckiej tragedii, p rz y nosiła uspokojenie w szelkich nam iętności. T aką fo r m ą d la M ozarta b y ła fraza w s ty lu galant a dla T rem beckiego — antyczne w y o b rażenie śm ierci. D zisiaj, po szaleństw ach rom antycznego h istrioniz- m u i eksp resjon istyczn ej b achanalii, tru d n o je st zro zum ieć to p rzy w iązan ie do anty czn ej topiki, ale czy rzeczyw iście cała rzecz sp row adzała się do u p o ru k ilk u zatw ard ziały ch trady cjo nalistó w ? W ro k u 1769 G o tth old E fraim Lessing opublikow ał sły n n y p am - fle t W ie die A lte n d en Tod gebildet. Było to jedno w ielkie oskarżenie ch rześcijańskiej filozofii śm ie r ci, w ystosow ane w im ieniu całej oświeconej E u ro py. T rzeba czytać, z jak ą fu rią pisze Lessing o śre d
Wytworny Charon
Pamflet Lessinga
Fascynacja antykiem
niow iecznej sym bolice śm ierci, k tó rą przecież· n ieba w em p rzejm ie triu m fu ją c y rom an tyzm : o K rólow ej S trach u , o p on u ry m A niele Z agłady, o grzechoczą cych szkieletach, ciałach pożeranych przez robaki, o rozpad ający ch się w proch czaszkach, aby pojąć, że chrześcijański te a tr śm ierci, osiągający swój ze n it w epoce baroku, ośw ieceni m usieli podpalić i zni szczyć. P oniew aż niem al każdy b u n t przeciw chrześ cija ń stw u je s t zw iązany z n aw ro tem do a n ty k u , Les sing zaczął w ychw alać G reków . Za to przed e w szyst kim, iż tra k to w a li śm ierć w sposób rów nie n a tu ra l n y ja k narod zin y. Lessing nie lu b ił „słodkiej m elan cholii” , k tó ra św ięciła tak ie triu m fy w łaśnie w jego epoce. W yczuw a się, że „słodka m elan ch o lia”, osja- niczny jo y of grief, zala ty w a ł m u fałszem sztuczne go pogodzenia się ze sm u tn ą koniecznością. Cenił n atu raln o ść greckiej m elancholii śm ierci i podziw iał nadg rob n e płaskorzeźby H ellenów , n a k tó ry c h pa n u je m ąd re zrozum ienie p raw losu. H egel p isał póź niej w E stetyce, że greck a indyw idualność, k tó ra nie p rzy p isy w ała sobie jako podm iotow ość duchow a ja kiejś nadzw yczajnej w artości, m ogła „łączyć ze śm iercią ob razy pełne pogody” .
K lasycy b y li zafascynow ani antycznym obrazem śm ierci. W ystarczy tu ty lk o w spom nieć o w idow is kach pogrzebow ych rew o lu cy jn ej F ran cji, k tó re wzo row ano n a uroczy sty ch pochów kach antycznego Rzy m u, lu b o ep itafiach A n d ré C héniera, k tó ry n aśla dow ał g reck ą poezję nagrobkow ą. F ascy n acja ta osiągnęła sw ój szczyt w tw órczości A ntonio Canovy, k tó ry w p ew n y m m om encie zaniechał w znoszenia nieco h istery czny ch , b aro ko w ych jeszcze grobow ców papieży, i dla sw ych zm arły ch p rzy jació ł zaczął rzeźbić stele, pom niki naśladu jące greckie płasko rzeźby na sarkofagach. Stele, n a któ ry ch antyczn y stosunek do śm ierci — ja k pisał L essing — znalazł swój n ajd osko n alszy w yraz.
Czym dla rzeźbiarza Canovy b y ł grecki nagrobek, ty m dla p o ety T rem beckiego — m it o E lizjum . Był
to w zór spokojnego i m ądrego sto su n ku do śm ierci. S te la i E lizjum uczyły, że śm ierć n a tu ra ln a je s t ła godna, p e łn a dostojnego spokoju. Z godnie z a n ty cz n y m wzorem , G eniusz Ś m ierci C anovy to — ja k pisze H ugh H onour — „rozm arzony m łodzieniec o pieszczotliw ym w ejrzen iu , uosobienie p rz e m ija ją cego m łodzieńczego piękna, k tó re samo m usi zginąć, obraz spokojności snu i śm ierci” . Bez trą b zgrozy, bez m iecza kary , z łagodnym uśm iechem gasił on pochodnię życia. W łaśnie ta k ja k w słynnej R e z y
gnacji S ch illera:
Bóg milczących grobów — płaczcie bracia moi! Bóg milczących grobów przy mym boku stoi,
Dnia pochodnię gasi!
Po czym z m a rły przenosił się do o rfick o -p itag o rej- skiego Elizj um W ergiliusza, do poetyckiego św iata ludzkiej pam ięci, w k tó re j p rz y b ie ra ł postać se n n e go w idziadła, szarego cienia lub tch n ien ia po w ietrz nego.
Ale T rem beck i nie b y ł w yznaw cą pitagoreizm u. W jego E lizju m dusze sk ła d a ją się z atom ów po piołu. Jego zm arły, podobnie ja k dusza w De r e
ru m natura,
Z ziarn drobniutkich, o wiele drobniejszych niż woda, Mgła albo dym się składa; stąd większa jej swoboda I ruchliwością tamte przewyższa znacznie, za lada
Drgnieniem, przyczyną najlżejszą, w ruch delikatny wpada.
I w ystarczy, żeby zjaw ił się Faw oni, czyli Z efir, za chodni łag od n y w iatr, d ający życie drzew om , aby z E lizjum L ukrecjuszow ego m aterialisty , k tó re z n a j du je się niedaleko, bo pod kam ieniem grobow ym , zm arłe dzieci, szare obłoki p ro ch u i popiołu, p rz e niosły się w leśn e u stro n ie angielskiego ogrodu. I w tej scenerii, przypom inającej u rokliw e obrazy idyllików , u rząd za T rem becki zm arłym dzieciom
fê te galante. Roztacza przed n am i obraz podobny do Pól elizejskich A n to in e’a W atteau. Oto w listow iu,
pod w span iałą k ępą drzew , baw i się tro je dzieci.
Stela...
Szelest truchła dziecięcego
Nie m a co p raw d a pięknej m atk i, bajecznie w y tw o r nych pań, n ie m a zalotnych kaw alerów . A le pozo s ta ł ogród, szm er zdroju, drzew a po ruszane przez Z efiry. Tylko zam iast szelestu atłasu, k tó ry uczestni kom ty c h ogrodow ych zabaw p rzy p o m in ał o urokach p rzeb ieran ek , słychać u T rem beckiego szelest pro chu, szelest dziecięcego tru c h ła. O braz te n został zresztą uho n oro w any w ersem o niezw ykłej łaciń skiej skład ni (niekiedy używ ał jej rów nież J a n P a w eł W oronicz), k tó rej „celującą zwięzłość i m oc” podziw iał w sw ym nieocenionym k o m en ta rz u do
S o fió w ki A dam M ickiewicz. Nie m a w ty m fra g
m encie żadnych „okropności” . W szystko tu tchnie anty czn y m spokojem . D ziecinne dusze, obłoki ato mów, rozpływ ają się w głosach p rzy ro d y i zm ar tw ych w stają w harm onii nieskazitelnego dystychu. O k ru tn a p raw d a o grobie została pow iedziana w spo sób łagodny i elegancki. Ból jed n o stek został w łą czony w m ityczny łańcuch cierpień całego ro dzaju ludzkiego. A lbow iem klasycyzm w trą c a ł człow ieka w m ityczną rzeczyw istość po to w łaśnie, aby w egzy sten cjaln ej w spólnocie odnalazł rów now agę u tra c o n ą w godzinie rozpaczy.
Oprócz m ogiły zm arłych dzieci istn iał w Zofiówce jeszcze jeden, p u sty co praw da, ale b y n ajm n iej nie sym boliczny grób.
Zofiów ka zaw dzięczała swe istn ienie miłości. A by podkreślić zw iązek m iłości ze śm iercią, tu ż obok obe lisku, k tó ry m iał u p am iętn iać u rodę G reczynki i n a m iętność m agnata, Szczęsny P otocki n akazał M etzel- low i w znieść dla siebie grobow iec. B udow la ta nie doczekała się swego m ieszkańca. Po śm ierci leg en darnego zdrajcy, „zw łoki jego — czy tam y w P a
m ię tn ik u o ficja listy P otockich z T u lc zy n a A n to nie
go C hrząszczew skiego — tym czasow o złożono w k a p licy p rzy cm en tarzu publiczym , gdzie złodzieje odarłszy go z bogatego m u n d u ru generalskiego, po staw ili nagiego p rzy ścianie” . T en grzeszny p ro ch tu ła ł się jeszcze po dw óch kościołach. K iedy T re m
becki przech ad zał się po ogrodzie zb ierając obser w acje do poem atu, p race n a d grobow cem dopiero rozpoczęto.
J u ż w obrazie m ogiły dzieci m ożna spostrzec, że bezforem ność, b ezkształtność wiąże T rem becki z ciem nością. Nicość, czyli p ierw o tn y chaos, była przecież w ieczną nocą. A tom y duszy n a b ie rały zw iew nego, co praw da, w szelako określonego kształ tu dopiero po w y p ro w ad zeniu ich z ciem ni grobu n a św iatło dnia. Podobnie je s t z obeliskiem .
Gwar ciżby, lin skrzypienie, głośne szczęki młotów 470 Zwróciły moje kroki w stronę tych łoskotów,
Gdzie długi głaz, z wnętrzności wyrąbany skały, Mnogie siły złączone z trudnością dźwigały. Z ciemności wydostany to będzie miał zyskiem: Chmury swym dzielić końcem, zwać się obeliskiem.
I tu ta j ciem ność je s t dom eną bezforem ności. I tu ta j b y t fo rm y zaw dzięcza w szystko św iatłu. W każ d y m w n ę trz u je s t ty lk o chaos i m rok. Nie m a i być nie m oże żadnej „ w e w n ę trz n e j” isto ty form y. Isto ta fo rm y objaw ia się „n a z e w n ą trz ”, w tró jw y m ia row ej i przed e w szystkim ośw ietlonej przestrzeni. Św iatło je s t tw ó rcą form . P lin iu sz pisał, że obeliski b y ły pośw ięcone bóstw u słońca. D latego F riedrich C reu zer w dziele S y m b o lik u n d M ythologie der A lte n
V ö lk er n azy w ał je „w y k u ty m i w kam ien iu prom ie
n iam i słońca” . J a k rzeźbiarz form ę, ta k T rem becki w ydobyw a n a ja w „dzienną s tro n ę ” klasycyzm u. Obok obelisku m iłości, nieopodal w lesie, zgrom adzo no ju ż ciosy n a m ogiłę m agnata. C zekający grób n a ogół k o jarzy się z potocznym dośw iadczeniem życio w ym . J e s t to w y k o pany w ziem i dół. T aki n a p rzy kład, ja k i m ożem y oglądać n a ro m an ty czn ym o b ra zie C aspara D avida F rie d ric h a F ried h of im Schnee. Tuż p rzy opuszczonej b ram ie m ałego cm entarza, któ r a sym bolizuje granicę m iędzy św iatem m a te ria l n y m a duchow ą tran scen d en cją, pośród sta ry c h po chylonych krzyży, pośród bieli śniegu, k tó ra za p ew ne je s t zapom nieniem , czerni się ro zw a rta jam a
Bezforemność i ciemność
i nocna stro istnienia Absolutnie doskonała inwersja Smukła piramida...
grobu. W zw ały czarnej ziem i w b ite są d w a szpadle. Z a chw ilę człow iek pójdzie do nicości, do ciem ności i znajdzie się w k ońcu n a sw oim w łaściw ym m iejscu, po „nocnej stro n ie ” istnienia. R o m anty k oddaw ał proch zm arłego ciem nościom n a tu ry .
K lasy k w olał go oddać jasności k u ltu ry . Oto ja k w yg ląd ał czekający grób klasycyzm u.
W głębszym gładzonych ciosów leżą stosy lesie, Z których się znakomita piramida wzniesie, Nie inne w każdym boku strzegąca rozmiary, 480 Których dla Cestijusza Rzym pozwolił stary.
T rem becki tw orzy ł w spaniałe in w ersje, ale ta je s t absolu tn ie doskonała. Chodzi m i o w ers 477. Zgod nie z duchem inw ersji, T rem b ecki ro zsy p u je słowa, ale po rozsyp an iu u k ład a je sym etrycznie. G ru p u je n a jp ie rw przym iotniki, a n astęp n ie rzeczow niki. Sztuczny ład g ram aty czn y stan ow ił niek ied y o u ro k u klasycznej poezji. A le nie chodzi tu n a w e t o te n zn any od czasów ren e sa n su chw yt. T rem beck i po głębia te n ład sy m e trią dźw iękow ą. W pierw szym członie w ersu u żyw a su g estyw nej a lite ra cji, d ru gi zaś kon sek w en tnie zab arw ia spółgłoską „s”. „D uch g eo m etrii” p o d p iera tu m uzykę w iersza, a m u zyka pom aga zam ącić sens, oczywiście po to tylko, aby zwrócić uw agę n a tę grobow ą piram id ę. G rób w znoszony w Zofiów ce będzie kopią b udow li a n ty c z nej i w ogro dzie-teatrze zostanie po w tórzona chw a ła Rzym u. (Z apom nijm y w tej chw ili, iż w szystko to dzieje się ku chw ale w y jątk o w ej k rea tu ry ). Rzym ski w zór tej m ogiły zrobił w w iek u X V III osza łam iającą k arie rę . G ajusz Cestiusz, try b u n z czasów A ugusta, by ł przeciw nikiem A ntoniusza i zginął p ro - skry b o w an y w ro k u 43. R zym ianie chętn ie budow ali grobow ce w kształcie piram id, toteż rod zin a w y s ta w iła m u ta k i w łaśnie po m nik p rzy P o rta O stiensis. B yła to sm u k ła p iram id a obłożona m arm u rem , ja k n a w a ru n k i rzym skie dość w ysoka. R ozsław ił ją w sp an iały sztych G iovanniego B a ttisty P iran esieg o
kich form ja k piram id y, to też u czynił z niej sym bol m urszejącej doskonałości. Oczywiście, p o sta ra ł się, aby w idz odniósł w ra ż en ie ogrom u. W Polsce m ożem y ją podziw iać n a obrazie C h ristian a D ie tri cha T om beau de C estini, nam alow anego m niej w ię cej w tej sam ej epoce. Z n a jd u je się on w G alerii M alarstw a S tanisław a K o stk i Potockiego w W ilano w ie. P ira m id a ta p rzy le g ała wów czas do okazałych jeszcze resztek daw nego m u ru m iejskiego. N aw et o d a rta z m a rm u ru i zm urszała, w znosiła się nad al dum nie, n ib y nied ob ite w idm o a n ty k u . K iedy nasz w y b itn y a rc h ite k t A u g u st M oszeński, zresztą a u to r tr a k ta tu o ogrodach, zn alazł się p rzy ty m zab y tk u , rozzłościł się, że o taczają go „n ag ro b ki h e re ty k ó w ” . W ro k u 1785, pod re sz tk ą m u ru , tu ż obok p iram id y , założono bow iem c m en tarz p ro testan ck i. M oszeński nie w szedł do środka, bo przeszkodził m u zaduch, ale p odstaw ę p ira m id y zm ierzy ł dokładnie. W cza sach ro m an ty zm u k a rie ra je j podupadła. N ie m ie rzono jej wielkości. O dyniec i Słow acki w y m ien iają ją przede w szystkim dlatego, że w cieniu jej pocho w a n i zostali K eats i S helley. „M ogiły h e re ty k ó w ” p rzesłon iły p iram id ę R zym ianina.
A le w epoce k lasycyzm u podziw iano ją i w y k o rzy styw ano jako w zór dla okazałych grobowców. P o ja w iała się bardzo często jak o m o ty w kom pozycyjny w klasycy styczny ch n ag ro b k ach i stelach. Grobow iec M arii K ry sty n y Szw edzkiej, w zniesiony przez Cano- v ę w A u g u stin e r K irch e w W iedniu w lata ch 1795 1805, m iał w łaśnie za tło p iram id ę Cestiusza. S ten d hal w y m ien ia go w śród trzech grobowców, k tó re n a nim uczyniły w rażen ie: „T u akcja dram atyczna je s t doskonała. C zarne drzw i rob ią w ielkie w raże n ie ” . Z jed nej stro n y ty ch drzw i C anova um ieścił G eniusza Żałoby, k tó re m u przeciw staw ił — ja k p i sze H onour — in n y żyw ioł — pam ięć. „K lasycy- styczne aluzje n a d a ją m u n astęp n ie w y m iar ponad czasow y i w ynoszą go n a w y żynę przejm ującego,
i „mogiła heretyków”
Czarne drzwi Canovy
Hołd geometra
ale zarazem nacechow anego stoicyzm em lam en tu nad śm iertelnością całego rodzaju ludzkiego” .
T en nagrob ek z p iram id ą C estiusza stan o w ił znako m ity p rzy k ład klasycystycznego sto su n k u do śm ier ci. T riu m f spokojnego a n ty k u n ad b aro k o w ą h iste rią b y ł ty m razem całkow ity. I nie w ykluczone, że M etzell słyszał o p rac y Canovy n a d ty m dziełem . E u ro p a śledziła każde przedsięw zięcie arty sty c z n e słynnego rzeźbiarza. Z Polaków w izyto w ał go i po dziw iał J a n Śniadecki, a książę S ta n isław P o n ia to w ski — ja k p isał J a n A stronom — „m iał z nim w ie l k ą zażyłość”. Z resztą nie tylko C anova uczy nił z p i ram id y C estiusza sym bol anty cznej id ei śm ierci. W tak iej fu n k c ji w y stę p u je ona, służąc za tło dla geniusza śm ierci gaszącego pochodnię życia, n a p łas korzeźbie n agro bn ej, k tó rą w ro k u 1772 w zniósł dla M arii Sobakinej a rty s ta rosy jsk i Iw an M artos. G rób b u d o w an y w Zofiów ce m iał przy po m inać o a n ty czn y m sto su n k u do śm ierci. M etzell p ra g n ą ł p od kreślić zw iązek m iłości ze śm iercią, sięgnął te d y po obelisk i piram idę, k tó re to fo rm y w starożytności, zw łaszcza w Egipcie, b y ły ściśle połączone jak o e le m en ty sep u lk raln e. K lasycyzm lu b ił naw iązyw ać do tego połączenia. A le a rc h ite k t Zofiów ki dokonał istotn ej zm iany. O debrał obelisk śm ierci i oddał te n „prom ień słońca” miłości, z k tó rej u czynił s tra ż niczkę grobu. T rem becki zaś, eksponując p iram idę, zw racał u w agę przede w szystkim n a to, że grób za m y kał tru c h ło ludzkie w czymś, co klasycyzm u w a żał za zm ysłow y znak zaw ro tn ej idei w ieczności: w form ie g eom etrycznej. J e s t to zresztą n a jp ię k n ie j szy hołd, ja k i P o lak złożył geom etrii, jeśli nie li czyć w sp an iały ch h u m anistycznych p rac Leopolda Infelda.
O braz śm ierci w Sofiów ce T rem beckiego nie m ógł przypom inać m elan cho lijny ch i p astelow ych a k w a re l D elille’a.
Twórczość Poussina, k tó ry m alow ał „śm ierć w śró d szczęśliwości”, D elille pojm ow ał jako p ochw ałę H
o-racjań sk ieg o h asła Carpe diem ! W ystarczy p rzy to czyć tu przypis, którego nie p rzetłu m aczył K a rp iń ski w p rzekładzie Ogrodów:
„Gdyby nawet nie było nam wiadomo, do jakiego stopnia wyobraźnia Poussina żywiła się dziełami wielkich poetów antyku, ten obraz (Et in Arcadia ego), wystarczyłby całko wicie, aby tego dowieść. Prawie wszystkie rozkoszne ody Horacego noszą ten sam charakter. Wszędzie, pośród fe stynów i zabaw, pokazuje on przyczajoną śmierć. Spieszcie się — powiada nam — kto wie, czy dożyjemy jutra. (...) Ta sama filozofia starożytnego poety — ciągnie dalej De- lille — podyktowała Chaulieu wiersze pełne melancholii (...), (w których) kontrast odczuć równie rozkosznych, co smutnych, poruszający duszę sprzecznymi uczuciami, w y wiera zawsze głębokie wrażenie. Z tego powodu pośród radosnych scen ogrodowych umieściłem melancholijne urny i grobowce poświęcone przyjaźni i cnocie”.
Tę „słodką m elancholię” D elille odziedziczył po fra n cuskich lib e rty n a c h , skupionych w słyn nej niegdyś szkole poetów -epikurejeżyków . N auczycielem ty ch w y tw o rn y ch w ielbicieli przyjem ności, les rouées, św iatow ców w y znających tzw . d e lik a tn y egoizm, b y ł S ain t-E v rem o n t. N ato m iast gospodarzem ich niezrów n an y ch sym pozjonów b y ł G uillaum e de C haulieu, z łaski b raci V endôm e dzierżaw ca dom u w Tem pie. O dom ten , w k tó ry m epik u reizm utożsam iano z odam i A n ak reo n ta i Horacego, zdążył zaw adzić m łody W olter. Jeszcze nauczyciel M ickiew icza Leon B orow ski w ym ienia C haulieu jak o niezrów nanego m istrza an ak reo n ty k u . Jeszcze W ik to r Hugo pośw ię cił m u po em at w swej sły nn ej L eg en dzie w iekó w . Ów C hau lieu podsu n ął D elille’owi n ie ty lko zm isty- fikow anego E p ik u ra. L ib e rty n i epoki kry zy su, po dobnie zresztą ja k cały w iek X V III, m am tu n a m yś li nie ty lk o F ra n cję , czytali L u k recju sza w p rze k ła dzie i z k o m en tarzam i Jacq u esa P a rra in a , k tó ry a u to ra poem atu O n a tu rze w szech rzeczy p rzed staw ił jak o deistę. Z a jego p rzy k ład em C haulieu w sw oich e p itrac h o śm ierci lęk przed unicestw ieniem tłu m ił deistycznym i m ądrościam i. Toteż w szystko, co Ό L u
Spieszcie się...
Delikatny egoizm
Libertyńska psychoterapia
Bezlitosny Lukrecjusz
krecjuszu głosi D elille w Ogrodach, n o si rów nież p iętn o P a rra in a , C hau lieu i S a in t-E v rem o n ta . O gro dow y znak śm ierci p ełn ił w jego poem acie fu n k cję lib erty ń sk iej p sychoterapii. Być m oże n ie m a sub s ta n c ji duchow ej, być może są tylko a to m y m a te rii poruszające się w edług określonych p ra w . B yć m o że po n ad św iatem m ate ria ln y m nie m a żad n ej h ie ra rc h ii b ytów duchow ych. A le n a pew no istn ie je n ie śm ie rte ln a dusza i odw ieczny Bóg. D o b ry Bóg. Zw łaszcza dla lib e rty n ó w i ich uczniów . Z arezerw o w ał on szczęśliw ą n ieśm iertelność d la w szy stk ich m ędrców , k tó rz y p rzeżyli życie w w y tw o rn e j i „fi lozoficznej” rozkoszy. A ni św iatu, an i człow iekow i n ie grozi nicość. L u k recjusz nie je st straszn y , k ie d y siedzi się za stołem A n ak reo n ta i ro zp raw ia o dziw nych deistycznych zaśw iatach, k tó ry c h w izja w H enriadzie W oltera, byw alca dom u w Tem pie, je s t p ełn a radosnego św iatła.
P odobnie ja k L a F ontaine, T rem becki c e n ił L u k re c jusza heroicznego, k tó ry n ad o tchłanią nicości stał nieporuszony ja k posąg. N ie pocieszał człow ieka an i m elan ch o lijn ą odą H oracego, ani d eisty czn ą w izją w iek u istej światłości. Jego kosmos je s t w zasadzie zim nym m echanizm em , k tó ry bez celu i bez sensu przem ien ia w szystko w e w szystko. A le n ie pozbaw ił człow ieka wieczności. W iecznością je s t u T re m b e c kiego k u ltu ra , D iderotow ska la postérité, p am ięć po tom nych. P różno tu szukać m elancholijnej słodyczy, horacjań sk ich w estchn ień w sty lu fig la rz y z dom u w Tem pie, k tó re u staw icznie p rz e ry w a ją n a rra c ję
O grodów D elille’a. W całym poem acie T re m b e c k ie
go w yczuw a się tch n ien ie filozofii bezlitosnego L u krecjusza, k tó ra b y ła w ielkim szokiem a n ty k u i po została n ajw iększym in te le k tu a ln y m skan d alem W ie k u O św iecenia.
Tylko pod jed n y m w zględem T rem becki zd rad ził L ukrecjusza.
A u to r kosm ogonicznego poem atu fascynow ał się m a k a b rą w w iększej bodaj m ierze niż O w idiusz, k tó ry
przecież m oże uchodzić za m istrza literack ieg o G ran d G uignolu. T rem becki n a w e t w te a trz e śm ierci p ro ponow ał człow iekow i elegancję. B ył po p ro stu n ie odrodnym syn em sw ego stulecia, k tó re nie traciło dob ry ch m a n ie r n a w e t w obliczu śm ierci. T ru d n o nie m ieć szacunku dla M arii A ntoniny, k tó ra o p a rę kroków od g ilo ty n y zdobyła się n a w ytw om ość. U b ran o ją fataln ie. W idać to z ry su n k u D avida, k tó ry obserw ow ał k o n d u k t z o kna m ieszkania sw oich zn a jo m y ch i pospiesznie szkicował. Tłuszcza sta n ę ła n a w ysokości w yznaczonego jej zadania. K rólow ej po został tylk o elegancki gest i w y k o n ała go w sp ania le. A ntoine R oucher, a u to r opisowego p o em atu L es
M ois, i A n d ré C hénier, k tó rz y — ja k głosi leg en
d a — na w ózku podw ożącym ich pod gilotynę r e cytow ali w iersze z A n d ro m a k i R acine’a, u m ie rali jak n a galow ym p rze d staw ie n iu w K om edii F ran cu sk iej. N ieskazitelne m an ie ry królow ej F ran cji, an ty czn y pato s poetów w iezionych n a stracenie, m itologicz n a sty lizacja T rem beckiego — oto odm iany k lasy cy- stycznego „dobrego g u stu ” , k tó ry n a w e t n a w idok g ilo ty n y i tru c h ła ludzkiego pozw alał stłum ić k rzy k i opanow ać strach . S tylizacja b y ła bow iem form ą klasyczną, k tó ra przy no siła odw agę człow iekow i n a rażonem u przez egzystencję i h isto rię n a w y buchy lęku. I dzięki niej tajem n iczy G eniusz Ś m ierci ga sił pochodnię życia z gestem d o p raw d y niezró w n a nej elegancji.
Wytworne gesty śmierci
Godność i stylizacja