Tadeusz Manteuffel
(1902 — 1970)
Śm ierć w y b itn eg o człow ieka pobudza nas do zastanowienia się nad je g o charakterem i drogą życiow ą, do zbilansowania jeg o osiągnięć i za- sług. Śm ierć nagła i przedw czesna zmusza ponadto otoczenie Zm arłego d o określenia rozm iarów poniesionej straty — w związku z odejściem kogoś, kto aż do końca życia b y ł niezm iennie czynnym i użytecznym .
Tadeusz M anteuffel, autor „Ś redn iow iecza pow szech n ego” , „P ap ie stw a i cystersów ” oraz „N arodzin h erezji” b y ł znakom itym znawcą średn iow ieczn ych dziejów zachodniej Europy. M iał też dorobek w za kresie d ziejów ośw iaty polskiej w dobie n ow oczesnej i n ajn ow szej. B ył w przed w ojen n y ch latach pracow nikiem A rch iw u m Oświecenia, organi zatorem i kierow n ikiem sek cji historycznej tajnego U niw ersytetu W ar szaw skiego w czasie ok u pacji hitlerow skiej, pierw szym po w ojn ie dyrek torem Instytutu H istoryczn ego tegoż U niw ersytetu — tym , k tóry n a j w ięcej przyczyn ił się do je g o odbudow y. Następnie stał się organizato rem Instytutu H istorii Polskiej A kadem ii Nauk. W szystko to są zasługi, rzec można, „h istoryczn e” : w ażkie i niezapom niane, ale ju ż odległe w cza sie. Zarazem jednak, w ch w ili sw ojej śm ierci był Tadeusz M anteuffel urzędującym dyrek torem Instytutu H istorii PA N , ja k rów n ież członkiem liczn ych organ izacji i tow arzystw naukow ych, w k tórych głos jego się liczył, a autorytet w ażył. I tutaj właśnie nagłe je g o zniknięcie prow adzi nas do uzm ysłow ienia sobie, jak w iele znaczył ten C złow iek w naszym historyczn ym środow isku.
Zapew ne m ożna b y pośród u czon ych polskich w skazać w ielu rów nie utalentow anych, albo też rów n ie pracow itych , aktyw nych, oddanych sprawie, jak Tadeusz M anteuffel. N iew ielu znaleźlibyśm y, k tórzy b y w rów n ym m u stopniu łączyli energię i system atyczność, ducha in icja ty w y z żelazną obow iązkow ością, szerokość p o g lą d ó w ,z niew zruszono- ścią m oralnej postaw y. N in iejszy zespół cech charakteru, nie tak znów częsty w naszym kraju, w ysu n ąłby M anteuffla na czoło w każdej grupie ludzkiej, w której b y się zaangażował.
B y ł z daw na w spółpracow nikiem i przyjacielem naszego czasopisma. D ebiu tow ał w „P rzeglądzie H istoryczn ym ” w tom ie X X V I I (1928) dw om a kom unikatam i o archiw aliach polskich z okresu I w o jn y światowej.' W ciągu następnych lat czterdziestu zam ieścił w „P rzeglądzie” 32 p ozy cje — dw ie ostatnie w tom ie L X z 1969 roku. Jedna z nich tyczyła się h istoriozofii Joachim a z Fiore, druga zaś p ow ojen n ej odb u d ow y U niw er sytetu W arszaw skiego. D o „P rzeglądu H istoryczn ego” M anteuffel rad też kierow ał sw ych u czn iów ■— debiutantów . B y ł członkiem naszego K o m itetu R edak cyjn ego. Na posiedzeniach kw artalnych tego cia^a, w zasa dzie pośw ięcon ych zatwierdzaniu k olejn ych zeszytów , b y ł uczestnikiem niezaw odnym . Z ja w ia ł się punktualnie o w yznaczonej godzinie —· zw ykle 9 rano. Usiadłszy kładł przed sobą na stole sw ój słynny, wielki, staro św iecki zegarek i całym sw y m zachow aniem dawał do zrozum ienia, że oczek u je pręd kiego rozpoczęcia i prędkiego zakończenia sesji. Zaw sze
2 T A D E U S Z M A N T E V F F E L (1902— 1970)
też pierw szy zgłaszał się do dyskusji, m ów ił zaś krótko, dobitnie i rze czow o. Takim b yw a ł na posiedzeniach w szelkich kom isji i kom itetów , do k tórych go p ow oływ a n o. N aw et ci uczestnicy, k tórzy nie godzili się z je g o zdaniem, liczy li się zarów no z je g o wiedzą, jaik i z ogrom n ym dośw iadczeniem praktycznym .
Stan zdrow ia nie pozw alał mu w ostatnich latach życia na intensyw ną pracę poza dom em ; ale godziny ranne, przeznaczone dla tej pracy, b y ły w ykorzystane dokładnie, bez straty jedn ej m inuty. D zień w dzień o 9 rano M anteuffel w kapeluszu, palcie i z ciężką teką w ręku w su w ał się do L ektorium u n iw ersyteckiego aby się zaszyć w o d le g ły m zakam arku m a gazynu, tam gdzie nie m ogli dopaść go interesanci. T o b y ły je g o dw ie godzin y p ra cy nad dokum entam i. O 11 p rzyjeżd ża ł na Stare Miasto, do K am ienicy Książąt M azow ieckich. Tutaj załatw iał bieżące interesy In stytutu H istorii P A N i tutaj rów nież, w pokoiku sw yrą na drugim p ię trze, dostępny b y ł codziennie dla każdego, od k oleg i-p rofesora aż do n ajm łodszego doktoranta i sprzątaczki. O czyw iście z ty m zastrzeżeniem , z 'którego zdaw ał sobie sprawę każdy interesant, że mu nie w oln o pozo stać w gabinecie dyrektora ani m inuty dłużej, niż jest to bezw zględnie konieczne. P rzed godziną 14 dyrektor odjeżdżał na M ok otów i po p o łudniu ju ż pracow ał w dom u. Spraw y bieżące m iał jednak zawsze za łatw ione w porę — m iędzy innym i dlatego, że naw et ci m niej słow ni i m niej punktualni je g o w sp ółp ra cow n icy stara-li się w stosunkach z M anteufflem trzym ać się w yzn aczon ych term in ów — w granicach w łasnych m ożliw ości.
T o b y ł styl pracy. Co się t y c z y . m eritum , to szerokości plan ów M an- teu ffla tow arzyszyła realistyczna ocena m ożliw ości. T y c z y się to zarów no re fo rm y studium historycznego na U n iw ersytecie — reform y, którą obm yślił, in icjow a ł i realizow ał nazajutrz p o w o jn ie — ja k i organizacji Instytutu H istorii PA N . Instytutow i temu pow ierzon o w ch w ili założe nia, w 1952 r. najszersze zadania z m ożliw ych : rów noczesnego o b jęcia całej historii polskiej i pow szechnej, aż do dzisiejszych czasów. M an teu ffel, w b rew naciskom , szedł jednak naprzód ostrożnie. P ierw otna struktura Instytutu u ryw ała się na tzw. w ów czas „D ziale II” , ob ejm u ją cym lata 1764— 1864. N astępny „D ział III” , ty czą cy się o'kresu p op o w staniow ego, zm ontow ano nie śpiesząc się, w ciągu następnych lat paru. P otem przyszła kolej na rozb u dow ę zespołu dla lat m iędzyw ojen n ych ; potem II w o jn y św iatow ej; potem początk ow ych lat P R L . O rganizacja prac w zakresie historii najnow szej zbliżała się w ięc do dzisiejszości eta pami, w m iarę dorastania n ow ej, solidnie przygotow an ej kadry. Nie znosząc efekciarstw a i Wszelkich przedsięw zięć „d ę ty c h ” bronił się też M anteuffel stanow czo i skutecznie przed narzucaniem In stytutow i zobo wiązań, które zdaw ały mu się nierealne, oraz zespołów ludzkich, k tóre nie zdaw ały mu się na poziom ie. P olityk a ta ow ocow ała. M ożna się spie rać co do celow ości w szystkich p od jęty ch w Instytucie in icja tyw oraz co do doskonałości ich w ykonania. N ikt nie zaprzeczy, że in icja tyw a raz podjęta dawała efek ty — w postaci opracow ań syn tetyczn ych i m on o graficznych, e d y cji źródłow ych , kom pen diów doku m en tacyjn ych, czaso pism specjalistyczn ych , grających w iodącą rolę w dzisiejszej naszej p ro d u k cji historycznej.
P ow ścią g liw y w stosunkach z ludźm i, niechętny frazesom , n ie bardzo skłonny do ow ijania w baw ełne sw ych n ega tyw n ych d e cy zji — M an teu ffel nie należał do ludzi popularnych. Budził natom iast szacunek na w et w śród przeciw ników : nikt nie m ógł m u zarzucić, b y k ied yk olw iek
T A D E U S Z M A N T E U F F E L (1902— 1970)
3 kierow ał się oportunizm em i pryw atą. M awiano, że fa w ory zu je jed n ych pracow ników , że się uprzedza do innych. A le i w stosunku do fa w o r y tów b yw a ł w ym agającym , i uprzedzenia je g o ustępow ały z czasem, w ob li czu k on kretn ych osiągnięć. B yw ał nieraz przedm iotem k ryty k i — o w iele m niej b y ł skory do krytykow an ia innych. D latego m oże w koleżeńskim środow isku okazyw ał się czynnikiem jednoczącym .
Na w yższym szczeblu senackim , akadem ickim i m inisterialnym głos M anteuffla w a żył w iele — w tej m ierze właśnie, w jakiej b y ł p o d y k to w an y w zględem na dobro nauki, na dobre im ię nauki. Szereg je g o w y stąpień z ostatnich lat dwudziestu pozostanie w e w dzięcznej pam ięci star szych i m łodszych k olegów . O różne spraw y w ypadało się b ić M an- teu fflow i, a w bitw ach tych nie szczędził serca i zdrow ia. D latego właśnie przedw czesny je g o zgon budzi w śród h istoryków uczucie osierocenia. N ie ty lk o dlatego, żeśm y utracili w y b itn e g o m ediew istę i bardziej m oże jeszcze w y b itn eg o dyrektora akadem ickiej placów ki. U traciliśm y kogoś w ięcej: człow ieka, na którego oglądaliśm y się w tru dn ych chw ilach, w ok ół którego skupialiśm y się w godzinach próby.