• Nie Znaleziono Wyników

W sprawie krytyki historycznej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W sprawie krytyki historycznej"

Copied!
18
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

W sprawie krytyki historycznej

I.

A rtykuł o „Metodach i w arunkach krytyki naukow ej w za­ kresie dziejów now ożytnych“, pomieszczony w K w artalniku histo­ rycznym z r. 1903, bardzo ładna zdobi konkluzya. „H istorjm grafja w łaściw a i odpow iadająca jej krytyka um iejętna,—-pow iada autor, p. Szymon A skenazy,—muszą stać na jednakow o wysokim pozio­ mie. T ak też rzecz się ma w dzisiejszej nauce europejskiej. Do... poważnej twórczości historyograficznej w kierunku now ożytnym przystosow ano tam fachow y poziom rów noległej poważnej krytyki. Aliści pojęcie krytyki je st nieodłączne od pojęcia sporności. To też pow adze krytyki odpow iadać pow inna pow aga pobudek i przed­ miotów spornych". W dalszym ciągu autor, napom knąw szy o tru ­ dnościach w badaniu historyi now ożytnej i zauważywszy, że w p ra­ cach nad tym przedm iotem „muszą być... luki, przeoczenia, naw et b łę d y “, — powiada: „Te wskazywać, choćby z surowością, ale za­ wsze ze spraw iedliw em um iarkowaniem , z istotną znajomością i głębszem rzeczy pojęciem, z dojrzałym, bezstronnym sądem, z ro ­ zumną pamięcią o w arunkach, trudnościach i znaczeniu tych po­ szukiwań w zakresie polskich dziejów now ych i najnowszych,— piękne to zadanie rzetelnej krytyki naukow ej“.

Rzecz znamienna, że pow yższa konkluzya przyczepioną zo­ stała do artykułu, w któtymr ten sam autor złożył najjaskraw sze dow ody lekcew ażenia krytyki, odpow iadającej wygłoszonym tak uroczyście dezyderatom : surowej, lecz kom petentnej i bezstron­ nej. Cały bowiem artykuł p. A. je st niczem więcej, jak polemiką z dwoma jego krytykam i: Stanisław em Krzemińskim i W ład ysła­ wem Smoleńskim, polemiką, w której, zam iast dbałości o w yjaśnie­ nie pew nych kwestyi naukow ych, grzmi gniew i to nie z pow odu obrażonej praw dy, lecz z racyi dotkniętej miłości własnej.

(3)

W r. 1903 p. A. ogłosił w pow tórnej edycjn rozpraw kę p. t. S to lat zarządu w Królestwie Polskiem. W siedmiu rozdziałach ze­ staw ił głów ne daty zmian w losach politycznych kraju, oraz zw ią­ zanych z nimi urządzeń adm inistracyjnych. Rzecz szematyczna, przeznaczona do praktycznego głównie użytku, np. przy stole dzien­ nikarskim, mogła odpow iadać celowi o tyle, o ile była dokładną w szczegółach. Do skontrolow ania podobnego artykułu bistory- czno-publicystycznego nikt nie miał więcej kwalifikacjo od Krzemiń­ skiego. Nie był on dziejopisem, lecz, obok niepospolitego wjdcształ- cenia hum anistycznego ogólnego, posiadał rozległą wiedzę h isto ­ ryczną, zwłaszcza w zakresie najnowszym. Przjiwiązyw al wiele wagi do szczegółów, których, dzięki oczjńaniu i pamięci fenom e­ nalnej, posiadał zasób w prost zdumiewający, nikom u zaś nie ustę­ pow ał w znajomości chronologii. O tóż Krzemiński, niemający p o ­ trzeby uciekania się do źródeł archiwalnjmh, na podstaw ie mate- teryałów urzędow ych drukow anych wjikazał m nóstw o nieścisłości i błędów w czterech pierw szjrch rozdziałach rozpraw ki i dość su ­ rową, lecz spraw iedliw ą w jnaził o niej opinję. Uznał pracę p. A. za „szkodliwą dla czytelnika, któryby na datach, podanych mu za prawdziwe, polegać zechciał“. „Prócz błędów, opuszczeń i nie­ dokładności, ·— pow iada Krzemiński, — je st w samej konstrukcyi wiele zdrożnych zestawień, w trętów , nagtych spóźnionjrch przypo­ mnień... Nie byłoby tego wszjistkiego złego, gdyby autor podjął bjd uprzednio tru d ułożenia wykazu chronologicznego z dat pe- wnjich... Skrom na chronologiczność byłaby uw olniła autora od złu­ dzenia, jakobjr miał obow iązek przeprow adzić czytelnika przez po­ tok fałszu po krucltych deseczkach retorjdd, lub też obdarzać go martwymi w jnazam i bez tętn a przekonań. O S tu latach jedno zdanie mieć można: je st to utw ór, który sam autor z dorobku swych niepospolitych zdolności jak najprędzej usunąć pow inien".

P. Askenazji w replice narecenzjię odmówił Krzemińskiemu, jako niefachowcowi, praw a do roztrząsania dzieł historjicznych; z impo- zycyą, że „siedzi w dokum entach“, których on (Krzemiński) „nigdy na oczy nie w idział“, żadnem u niemal zarzutow i nie przyznał racyi. Jak zaś potraktow ał krytyka, który niczem autora osobiście nie uraził, świadczy odpow iedź Krzemińskiego. „Spodziewałem się, że natura ludzka w p. A skenazym reagow ać będzie na recenzjię, która dojm u­ jącą dla niej być musiała; tylko przewidzieć nie mogłem, żebji reakcya ze strony profesora lw ow skiego posunęła się aż do napaści,—tak, bo odpow iedź p. A skenazego napaścią, drapieżną napaścią jest. Na moje przedm iotow e wskazanie błędów p. A skenazy w jednym tylko w ypadku przyznaje się do w iny, w kilku tylko trzym a się w

(4)

kar-W S P R A kar-W I E K R Y T Y K I H I S T O R Y C Z N E J 1 3 1

bach spokoju; w pozostałych gniew a się, miota, traci rów now agę myśli i sam opoznania, klęskę realn ą chce pow etow ać wycieczkami osobistemi; rozum ow anie, prow adzące do przekonania, zastępuje frazeologją; puszcza się n a sofistykę, omija lub przeistacza kwe- stye; mając naoścież otw arte wielkie podwoje, furtki sobie otwiera, worami słów usiłuje zasypać próżnię, którą dla swojej niby dobrej spraw y zostaw ił, a w którą ta niby dobra jego spraw a w żaden sposób w essać się nie dała. T a taktyka, będąc najgorszą z form służenia prawdzie, którą historyk w najwyższej czci mieć pow i­ nien, jest też i najgorszą m etodą obrony w polemice poważnej, której nie chodzi o to, kto wielki, a kto mały, ale o to, co je st 'p raw d ą, a co fałszem. Jeżeli zaś kiedykolw iek autor krytykow any miał praw o użyć takiej m etody, to chyba nie p. A skenazy, który, popełniw szy już raz swoje Sto lat, popełnił w nich więcej jeszcze błędów, prócz w skazanych już przezemnie, i naw et — co najg o r­ sza—teraz jeszcze, w tej samej odpow iedzi swojej, k tó rą miał mnie pow alić, do dawnych swoich błędów dodaje n o w e“.

Jakoż Krzemiński w ykazał panu A. now e błędy.

D la scharakteryzow ania natury sporu jeden tylko przytoczę szczegół. Pan A. w broszurze swojej w yraził się: „W końcu listo­ pada w ynieśli się Prusacy z W arszaw y,... n a z a j u t r z wkroczyli F ran cuzi“. Na to Krzemiński: „Takie oznaczenie daty owija c zy ­ t e l n i k w m głę“, poczem w skazał 27 listopada, jak o dzień w k ro ­ czenia najprzód straży przedniej, a potem korpusu M urata. Pan A. w swej replice w m aw ia w K rzemińskiego, jak o b y przeczył, że... 27 odbyło się w ejście Francuzów . „Nie w iem ,— pow iada Krzemiński w swej odpowiedzi, — ja k mam zakwalifikować podobną sztukę dyalektyczną".

S p ó r toczył się na łam ach czasopism a w arszaw skiego p. t. Ogniwo.

Praw ie jednocześnie z Krzemińskim w Prawdzie w arszawskiej w ystąpił przeciwko p. A., Smoleński.

W książce p. t. Dwa stulecia p. A. pomieścił rozpraw kę p. t. „O dgłosy T argow icy“, składającą się z tekstu, kilku listów francu­ skich i kom entarza. Sm oleński w ykazał szereg błędów w tekście, nieudolność w w ydaniu dokum entów francuskich, omyłki w ko­ mentarzu. S p ó r w tym przedm iocie p. A., niezapom niaw szy i o Krzemińskim, podjął w przytoczonym wyżej artykule p. t. „Me­ tody i w arunki krytyki naukow ej w zakresie dziejów now ożytnych“. Z Krzemińskim załatw ił się krótko, albowiem, „choć piastuje w nauce historycznej... w ysoką władzę sędziowską, historykiem wcale nie je s t“. Sm oleńskiem u nie odmówił kom petencyi, lecz

(5)

z poważnem i zastrzeżeniami. O skarżył go (posiłkując się dyagnozą p. Korzona) o szerzenie w Przewrocie umysłowym w Polsce wieku X V 111 waśni społecznych, t. j. o anarchizm, zarzucił mu absolutną nieznajomość kultury europejskiej, w ytknął różne inne zdrożności, niem ające żadnego związku ze spraw ą o „O dgłosy T argo w icy “. Przystąpiw szy do zw alczenia zarzutów krytycznych, pominął mil­ czeniem dziesięć, resztę usiłow ał pokonać manewram i dyalekty- cznjimi, mianowicie przeistoczeniem tem atów sporu. G dy Sm o­ leński twierdzi, że S tanisław A ugust nie zawiadomił Szczęsnego Potockiego o swym akcesie do T argow icy l i s t e m z 2 4 l i p c a ,· — p. A. dowodzi, że zakom unikow ał mu o tem p r z e z O ż a r o w ­ s k i e g o . Na uw agę, że S ievers nie żądał odw ołania gotowości do pospolitego ruszenia, — p. A. odpow iada, że poseł rosyjski do­ m agał się „zapobieżenia publikacyi i d ru k u “ uniw ersału. Sm oleń­ ski uzasadnia, że w liście S tanisław a A ugusta z 25 sierpnia nie ma wyrażenia: król „rozkazał ju ż gw ardyom złożyć przysięgę na w ierność Targow icy", — p. A. dowodzi, że Poniatow ski pisał w tym liście o w ykonaniu przez gw ardyę przysięgi. Na zarzut, że listu z 25 sierpnia nie widział, rozwodzi się, że listu tego niew olno poczytyw ać za fikcyę. Zauważono, że p. A. n i e p o d a j e daty rocznej listów, on zaś twierdzi, że żądają od niego p o w t a r z a ­ n i a tej daty. W ykazano mu pozytywnie opuszczenia w tekście d w ó c h listów francuskich, a p. A. twierdzi, że tylko w je d n jim .

Reguły obrończe te same, które tak dosadnie scharakteiyzo- wał Krzemiński.

W rezultacie p. A. uznał, że k ty ty k a Sm oleńskiego „jest wzorem doskonałym , jak recenzow ać zgoła niepodobna“, i zakoń­ czył swoje w yw ody ow ą ładną konkluzyą.

Na odpowiedź Sm oleńskiego nie reagował, chociaż objęła ona inne jego pisma historyczne i w ykazyw ała mu nieznajom ość praw a publicznego polskiego.

P. A. nie umie być w strzemięźliwym naw et w stosunku do tych, którzji mu się niczem nie narazili. Nie szczędził np. przycin­ ków Spasow iczow i, który o jego dziełach nie pisał. „Nietylko n i e p o z w a l a m , ale stanow czo przeczę i pytam: kto pozwolił krytykow i robić takie przypuszczenia?“,—tak brzmi odpraw a Spa- sowicza, jaką p. A. ściągnął na się złośliwą uwagą, że ten pisarz „ p o z w a l a dorozumiewać się", iż podziela myśl Sergjusza Soło- w jewa o możności osiągnięcia pew nych korzyści postępow ych i mo­ ralnych przy pom ocy siły m ateryalnej. A utorow ie, którzy zdobyli się na odwagę roztrząsania i kontrolow ania pism p. A., traktow ani są przez niego z bezwzględnością.

(6)

Pan A ugust Sokołow ski w Przeglądzie polskim i Czasie w y­ tknął pew ne usterki we Wczasach historycznych i Łukasińskim . Pan A. reagow ał na to, roztrząsając w Kw artalniku historycznym (rocznik XXIII) jego Dzieje powstania listopadowego.

Dzieło p. Sokołow skiego z n atu ry tem atu zaw iera w sobie różne w ątpliw ości, które nieprędko pew nie będą rozw iązane, nie je st jed n ak lichotą, zasługującą tylko na lekceważenie. A utor nie­ mal wszystko, co publikow ano w tym przedmiocie, przeczytał, czer­ pał też i ze źródeł archiwalnych. N apisał książkę nie bez wad, lecz pożyteczną.

K rytyk zrew idow ał pierw sze kilkadziesiąt stronic, obejm u­ jących w ykład w stępny do historyi pow stania listopadow ego, i na podstaw ie usterek, przeważnie urojonych, książkę potępił, autora usiłow ał ośmieszyć. O naturze zarzutów niech następujący zaśw iad­ czy przykład.

P. Sokołowski, wymieniając tajne związki po upadku Rzeczy­ pospolitej, wyraził się tak: „Pierw szą podstaw ę tego działania stw orzyła znana konfederacya krakow ska z r. 1796“. Pan A. z po­ w odu w yrazu z n a n a uderzył w wielki dzwon krytyki. „Zaimpo­ now ała mi (powiada) w yrażona z tajemniczą kom petencyą, a zresztą bez słow a wyjaśnienia, wzmianka autorska o „znanej (!!) konfede- racyi w r. 1796“, gdyż w łaśnie dzieje tej konfederacyi z r. 1796 są dotychczas ja k najmniej „znane“, z wyjątkiem luźnych wiadomości pam iętnikarskich Ogińskiego, O rchow skiego i t. d., mnie je st ona „znaną“ głównie z nietkniętych dotychczas przez nikogo źródeł archiwalnych;... byłbym niewym ownie wdzięczny autorow i, gdyby mnie oświecił, gdzie dotychczas została w yśw ietloną ta, tak dla niego „znana“ sp raw a“. Z rów ną słusznością, jak w yraz z n a n a , p. A. atakuje zupełnie popraw ne w ers3ie książki ktytykow anej,

jak że konstytucya z r. 1815 „religii katolickiej nadaw ała stanow i­ sko uprzyw ilejow ane“, że chłopów dopuściła w zasadzie do zgro­ madzeń gminnych i t. p. W ośw ietleniu krjńyka p. Sokołow ski jest nieukiem, książka jego „pozbawiona absolutnie wszelkiej w ar­ tości naukow ej“.

P. Sokołow ski w wyczerpującej odpow iedzi na krytykę scho­ dzi się w ocenie jej charakteru z Krzemińskim i Smoleńskim. „Gdy ja (pisze), w ytykając autorow i usterki i błędy popełnione, każdy mój zarzut starałem się udowodnić, zachowując przy tem w pisa­ niu ton przyzwoity; on, przeciwnie, podchw ytyw ał omyłki drukar­ skie, podsuw ał mi myśli, któtych nie miałem, .tłómaczył w jikrętnie ustępy, pow yryw ane z mojej książki, i na tej, sztucznie zbudowanej podstaw ie, oparł swój w erdykt, potępiającji nieodw ołalnie całą

(7)

moją pracę, chociaż istotnej i głównej jej części krytycznie nie zbadał...“ ty

Niemniej charakterystycznie potraktow any został p. W ład y ­ sław Konopczyński.

W recenzyi dzieła W addingtona zwrócił on uw agę na to, że m inister angielski, P itt Starszy, przykładał rękę do zainicyow anego przez polityków rosyjskich podczas w ojny siedmioletniej rozbioru Rzeczypospolitej. Pan A. w osobnej rozpraw ie w jrstąpił w obronie Pitta. Pan Konopczyński rów nież w osobnej rozpraw ie uzasadnia tezę pierw otną i ośmiela się w ygłosić konkluzyę, że „z całej pole­ miki prof. A. nie pozostaje n ic“. Pan A. z wyniosłością zgromił za to p. Konopczyńskiego, nieracząc naw et rozważyć jego argu­ mentów. „Co do m eritum (pisze pan A.) nie mam jednego słow a do stracenia. P rosty mój w yw ód ani w jednej niezw ątlony jocie, ani naw et tknięty. Dr. K.—badacz pracow ity i pożyteczny, którego pracę w artościow ą sam w Monografiach ogłaszam—tutaj pobłądził. T en błąd gruby w ytknąłem dla rzeczy samej i dla zasady. Zasadą być powinno, abyśmy, pisząc o rzeczach i ludziach europejskich, pisali tak, jak gdyby nas miał czytać specyalista europejski, Anglik, czy ktokolw iek, w czyją wkraczamy dziedzinę. To narazie cały mój m o rał“.

B ezpośrednio po monitach pana A. redakcya Kwartalnika historycznego ogłosiła uchw ałę, której artykuł pierw szy stanowi: „Zarówno recenzye, jak i odpowiedzi mają zawierać tylko zarzuty rzeczowe, gruntow nie uzasadnione; wszelkie osobiste wycieczki lub niewłaściw e w yrażenia mają być przez Redakcyę u su w an e“.

Dla pana A., który swe recenzye i polemiki przyw ykł zapra­ wiać motywami, niemającymi związku z nauką, w obec powyższej uchw ały nie byłoby miejsca w dziale spraw ozdaw czym Kwartal­ nika. D la nieznanych mi przyczyn uchw ały niew ykonano, przynaj­ mniej w stosunku do pana A., czego dow odem jego w ystąpienie na szpaltach Kw artalnika z now em dziełem krytycznem, dotyczą- cem mojego w ydaw nictw a p. t. Em igracya polska.

l) Na m e to d ę k ry ty cz n ą p a n a A. rzu cają św iatło b ro sz u ry : P olem ika S tan isław a K rz em iń sk ie g o z prof. uniw . lw ow skiego p. S zym onem A skenazym . W a rsz . 1903.—S m oleńskiego: P ra w d a w bad an iach h isto ry c zn y c h prof. S zym ona A skenazego. W arsz. 1903.—S pasow icza: W o b ro n ie w łasn ej odp o w ied ź p. S z y ­ m onow i A sk en azem u . P e te rs b . 1903.—S o k ołow skiego: O d p o w ied ź na k ry ty k ę m oich D ziejów p ow stania listopadow ego. K raków , 1909.

(8)

W S P R A W I E K R Y T Y K I H I S T O R Y C Z N E J . 1 3 3

II.

W Iecie r. 1887 pracow ałem w przeciągu kilku tygodni w ar­ chiwum roskiem. A rchiw um to, chociaż porządkow ane przez p. Kazimierza W ali szewski ego, nie było w tedy przyprow adzone do należytego ładu. W tekach m ieszały się z sobą dokum enty z róż­ nych okresów czasu i najrozm aitszej treści. T ak np. śród kore­ spondencja S apiehów z XVII i pierwszej połowj? wieku XVIII znajdowałem m em oryały i listy, dotyczące emigracjo polskiej po ostatnim rozbiorze Rzeczjrpospolitej. W stosach dokum entów , nie- poruszanych ręką ludzką od niepamiętnjmh czasów, zbutwiałych i rozsypującjich się w proch, niszczały listy Konarskiego, Druż- backiej i innjrch.

Zdołałem skopjow ać sporo dokum entów z w ieku XVIII, po- międzjf innymi korespondencj/ę em igracyjną, uporządkow aną w czę­ ści przez p. W aliszew skiego, w części przezemnie, złożoną w tece, oznaczonej nr. 104. Przepisałem w łasnoręcznie w szj7stko ważniej-, sze, co zaw ierała ow a teka, w kolacjionow aniu zaś dokum entów pom agał mi uprzejm ie gościnny gospodarz, niepospolity znawca przeszłości, hr. Stefan Potocki. Był zam iar w ydania m ateryałów em igracyjnych kosztem hrabiego, lecz różne okoliczności stanęłj’ temu na przeszkodzie.

Od ow ego czasu w Rosi nie bjdem. Sfyszałem, że archiwum , z którego wyszło w jidaw nictw o W aliszew skiego p. t. O statni p o ­

seł polski do P orty ottomańskiej, naw iedzały różne osoby i, p raw ­

dopodobnie, było porządkow ane. Mogła w tedy ręka porządkująca uzupełnić tekę nr 104 dokumentami, które, rozproszone w różnjmh fascykułach, lub stosach papierów , uszły uw agi p, W aliszew skiego i mojej.

K opje dokum entów roskich leżały u mnie dw adzieścia kilka lat i dopiero ruch najnowszej historyografii, zw rócony ku wjrja- śnieniu stosunków emigracyjnjrch po r. 1794, skłonił mnie do w y­ dobycia ich z teki. Część dokum entów , z których dała się ułożyć pew na całość organiczna, ogłosiłem w Przeglądzie· historycznym (t. XI z r. 1910) i w osobnej odbitce p. t. Emigracya polska w ia ­

tach: iyąy—9 7. Publikacya moja przyczyniła się do ożyw ienia ru­

chu badaw czego, co opłaciło sow icie trud wjidawcy. D ała asum pt do polemiki w spraw ie ustalenia chronologii m arsza legjonów , n a­ stępnie stała się w znacznjun stopniu podstaw ą p aru prac kon­ stru k cji itych. W związku z tem je st mój artykuł, pomieszczony w Przeglądzie historycznym (t. XV), o książce p. K ukiela p. t. Próby

(9)

p. Szymon A skenazy, pod którego patronatem wyszło dzieło Ku- kiela, w ystąpił w K w artalniku historycznym (rocznik XXVII, str. 383 — 392) z krytyką mego w ydaw nictw a i zarazem obroną swego ucznia i własną.

* *

W przypisku do w ydaw nictw a zaznaczyłem, że dokum enty mego zbioru (a nie całości roskiej) „ważniejsze podaję w całości; skrócenie niektórych dokonane zostało bez szkody dla w yśw ietle­ nia stosunków emigracyjnjmh". Z tego przypisu p. A. wnioskuje, żem zlekcew ażył inne dokum enty archiwum roskiego, dotyczące em igracyi, dokum enty, „które (jego zdaniem) naw et nierów nie w ię­ kszą mają w artość historyczną, aniżeli w szystkie stąd ogłoszone“ przezemnie. Ja w swym przypisku mówię o „w ażniejszych“ doku­ mentach, objętych mym zbiorem, i o skróceniu niektórych „bez szkody“, a pan A. w nioskuje z tego, żem w szystkie inne m ateryały roskie zbagatelizował. Ba! pan A., przeniknąw szy tajemnice mej pracow ni, wie naw et, dla czegom innych dokum entów roskich nie opublikował. „Dla dw óch podobno (pow iada p. A.) pow odów: po- pierwsze, część tych dokum entów pisana je st w języku francuskim; pow tóre, są, jak zwyczajnie em igranckie, do zgryzienia niełatw e, nieczytelne, często bez daty, miejsca, podpisu, adresu, pełne aluzyi, dom yślników i t. p. W ydaw ca poradził sobie poprostu w ten spo­ sób, że dał pokój tym wszystkim dokum entom , których ogłoszenie przedstaw iało dlań trudność ję zy k o w ąd m e ry to ^ c zn ą". Do prze­ łamania tych trudności pow ołany je st pan A., który też zapow iada publikacyę wrzekomo zlekceważonych przezemnie dokumentów,

Domysły pana A. tyle same przez się są w arte, co jego w nio­ skowania, osobliwszego je d n ak nabierają w aloru wobec mej zapo­ wiedzi, że prz\'gotow uję do druku dalszjr ciąg m ateryałów roskich, tych właśnie, które, w edług krytyka, nastręczają tyle językow ych i m erytorycznych trudności wydawniczych. Zapowiedź tę ogłosi­ łem z okazyi polemiki z p. K ukielem w Przeglądzie historycznym (t. XVI, str. 1 1 2). Pan A. o tej zapowiedzi, znanej mu niew ątpli­

wie, zapom niał dla dwóch, jak sądzę, powodów: najprzód, że nie dogadzała mu ona w jego domysłach o mej nieudolności ed y to r­ skiej; pow tóre, że w obec tej zapowiedzi m ateryały roskie, nieob­ ję te dotychczasow em mojem w ydaw nictw em , nie stanow ią spadku

bezdziedzicznego, którym każdem u bez żadnego skrupułu wolno rozporządzać.

Po powyższem w yjaśnieniu mogę przejść do porządku · dzien­ nego w spraw ie oskarżeń z tytułu nieuw zględnienia w mem w

(10)

jT-W S P R A jT-W I E K R Y T Y K I H I S T O R Y C Z N E J . 1 3 7

daw nictw ie całości zbiorów roskich. D odam tylko jedno: niektóre z cytow anych w artykule pana A. dokum entów nie pom ieściły się w mym zbiorze dla tego, żem ich za bytności w Rosi nie znalazł.

P rzystępuję do skontrolow ania zarzutów , w ym ierzonych prze­ ciwko temu, com wydał.

1) Na podstaw ie św iadectw em igrantów skonstatow ałem , że Ko­

m itet ocalenia publicznego w zawiadom ieniu, zwróconem do Barssa, uznał potrzebę w ysłania agentów polskich do K openhagi, Stock- bolmu i K onstantynopola. W ersy ę tę oparłem też na rezolucyi K o­ m itetu z 9 sierpnia r. 1795, będącej odpow iedzią na notę em igran­ tów w spraw ie w ysłania agentów polskich do różnych stolic euro­ pejskich. O ryginał tej rezolucjo był zakom unikow any Barssowi, mającemu pełnom ocnictw a z czasów kościuszkowskich. Podczas w ynikfych na em igracyi niesnasek pow stał naw et spór o zasługę w yjednania rezolucjo: Barss przjipisjiw ał ją sobie, p rzeciw n ity jego głosili, że w ydana została dzięki stosunkom G iedroycia z Tallie- nem, członkiem K om itetu ocalenia.

P a n .A . tw ierdzi, że św iadectw a em igrantów co do sankcyi K om itetu ocalenia na w ysłanie posłów „to fałsz w ierutm 1-, mjidle- nie oczu rodakom “; zarzuca też kłamliwość wiadomości, że rezo- lucyę z 9 sierpnia w yjednał Tallien, albowiem w ystąpił on z K o­ m itetu o siedm dni wcześniej.

Tw ierdzenia pana A. nabiorą wagi w tedją gdy znajdą popar­ cie dowodów, przjiczem w ypadnie liczyć się z faktem pozytywnym: rezolucyą K om itetu ocalenia z 9 sierpnia. O skarżenie o fałsz i mji- dlenie oczu rodakom dw udziestu trzech ludzi, podpisanych na akcie zawiązania D eputacyi z 2 2 sierpnia r. 1795, pomiędzjr którym i byli:

Barss, Prozor i Wjrbicki, uważam za rjizjdcowne; zarzucanie Mnie- wskiemu, Taszyckiem u, D m ochow skiem u i G iedroyciow i kłam stw a w spraw ie udziału T alliena w w yjednaniu rezolucyi z 9 sierpnia, jako w ysnute z niejasnej stylizacja noty (którą pan A. mylnie po-

czjduje za moją) do listu, je st co najmniej nierozw ażne.

2) List Piotra Potockiego do P rozora kończjr się następują­ cym frazesem: „Jeżeliby zdania przew ażyły za podaniem tego p ro ­ jektu, zamawiam sobie, abj7 z liczby osób, w nim wymienić się mającjrch, Stanisław i P iotr byli wyłączeni, i abji biednj/ S ołtyk nie został kom prom itow anym “.

W przypisku objaśniłem , że przez „S tanisław a“ należy rozu­ mieć Sołtyka.

Na to pan A.:

Nonsensem b y ło b y o c z y w i ś c i e w jednem zdaniu o k r y w a ć go (Soltyka) samem imieniem i podawać pełne j e g o nazwisko; jasnem jest

(11)

w r ze czy samej, że „ S ta n isła w “ oznacza tutaj Stanisława P o to ckiego , b a w iącego podówczas rów nież we W łoszech i czynnie choć nader ostro­ żnie współdziała jąceg o emigracyi.

Mojem zdaniem, Piotrow i Potockiem u nie chodziło o ukry­ wanie kogoś samem imieniem, skoro podał nazw isko Sołtyka. O sobę S ołtyka raz wym ienił z imienia, drugi raz z nazw iska dla tego, żeby w jednem zdaniu nie pow tarzać tego samego wyrazu. W tej stylizacyi Potockiego, jak ja ją rozumiem, nie ma nonsensu, lecz je st popraw ność pisarska. „S tanisław “ nie może oznaczać Sta- nisła Potockiego, o którym głucho w robotach emigracjijnych.

3) P o d nr. 22 na str. 28 (powiada pan. A.) ogłosił w y d a w c a list D ąbro wskie go do P. Po to ckiego z datą 29 stycznia 1 7 9 7 . Data je s t mylna; list pisany b y ł 26 stycznia, co pow inien był dostrzedz w y ­ dawca, g d y ż o tym samym liście 26 wyraźnie jest mowa w później­ szym liście Dąbrowskie go 18 lut... W s z e l k ą zresztą wątp liwość usuwa

wzmianka D ąbro w skiego o przyjeździe do Med yolan u „on eg da jszeg o

dnia" Neym ana, który p rzy był tam 24, jak w y nik a z listu D ąbro wskie go do T rem on a, 25 Jänner: „Neumann ist aus V e n e d i g gestern hier a n g e ­ kom m en“ .

W brew panu A. data listu 29 stycznia 1797 nie je st mylną; nabiera tem większej pewności, że podaną została (na co krytyk nie zwrócił uwagi) i w edług kalendarza rewolucyjnego: 1 0 pluviôse

roku V. Mniemam, że raczej pow ołanie się D ąbrowskiego w liście z 18 lutego r. 1797 na pismo z 26 stycznia (zam. 29) jest mylne. S ą ­ dzę też, że D ąbrow ski w liście do T rem ona (jeżeli data jego jest pew ną) niedokładnie przyjazd N ejm an a do M edyolanu oznaczjd na 24 stycznia. Dom ysły pana A. dadzą się obalić n astęp u jącjm utyw kiem listu D ąbrow skiego z 29 stycznia: „Ob. W ojmzyński 24 stąd do Parj-ża wyjechał... Neyman z W enecyi onegdajszego dnia tu przjrbył...“ G dyby wj'jazd W oyczjmskiego zbiegł się (jakby to w ypadało w edług listu do Trem ona) z przjqazdem Neymana, D ą­ brow ski nie rozróżniałbjr tych dwóch w ypadków chronologicznie.

4) Na str. 35 (słowa pana A.) z pow odu wzmianki w tekście

o w y jeździe O giń s k ieg o ze Stambułu dodaje w y d a w c a w przjrpisku je dn o z niewielu własnych objaśnień fa ktycznych: „w y jech ał 9 listopada 17 9 6 " — o czyw iś cie fałszywe, gd y ż Ogiński, M é m o ir e s

11

, 242 pisze: „le 4 novembre 17 9 6 je quittai C o n sta n tin o p le “ .

F ałszyw ą je st data pana A., który bezkrytycznie poszedł za pam iętnikarzem , nieczjńając moich dokumentów.

Rymkiewicz kilkakrotnie oznacza czas w yjazdu Ogińskiego z K onstantynopola. W liście z 3 grudnia 1796: „już 25 dni, jak stąd wyjechał". W liście z 20 m arca 1797 pisze, że Ogiński zajmował

(12)

W S P R A W I E K R Y T Y K I H I S T O R Y C Z N E J . 1 3 9

mieszkanie w K onstantynopolu do 9 novem bra. W reszcie w liście z 2 1 m arca 1797 donosi Kosińskiem u: „Ogiński... już od 9 novem bra

roku przeszłego jak tu nie jest".

5) Zarzut, żem w nocie: „Mowa o układzie z rządem lom- bardzkim z d. 20 nivôse r. V (9 stycznia r. 1797), podpisanym przez B onapartego“, mylnie podał datę podpisania układu przez Bonapartego, je st bezzasadny. D ata dotyczy samego u k ł a d u z rządem lom bardzkim i ta je st ścisła; daty p o d p i s u wodza n a ­ czelnego armii włoskiej nie podałem i dla tego błędu w niej popeł­ nić nie mogłem.

6) Ogłosiłem z autografu list D ąbrow skiego z datą i miej­

scem: „D. 4 plutose de Milan". Zamieściłem z okazyi tej daty przy- pisek: „Takiej nazwy miesiąca nie zna kalendarz francuski rew o­ lucyjny....“

Na to pan A.:

P o d nr. 26 o g ło szony list D ąbro w skiego z Medyolanu... opatrzon y na str. 37 nadzw yczajną datą; „4 p lu to se “ (sic!), do której w y d a w c a dodaje od siebie jeszcze n a dzw y cza jnie jszy przypisek: „takiej na zw y nie zna kalendarz francuski rew olu cy jny; list pochodzi prawdopodobnie z marca t. r..." W rzeczyw is to ści data tego listu jest poprostu 4 v e n ­ tôse t. j. 22 lutego 17 97·

Przypuszczam, że p. A. do tej „rzecz3rwistości“, że data listu

„jest poprostu 4 v en tô se“, doszedł n a podstaw ie autografu D ąbro­ w skiego. A leż i ja datę „plutose“ wziąłem z tego samego źródła. Chociaż z tonu admonicyi, jakiej mi pan A. udziela, bije pewność, żem popełnił błąd, j a jednak nie uznam się za pokonanego do­ póty, dopóki k rytyk nie dow iedzie swej lekcyi przez opublikow a­ nie podobizny autografu, do którego ma dostęp.

7) P o d nr. 27 o g ło s z o n y został list z Ham bu rga 23 marca 17 9 7 z taką na str. 3 7 s zczegó ln ą in ty tu la cy ą edytorską: „? do...“ , do cze g o do dany został na stępujący przypisek: „list bez podpisu... możnaby po- dejrzyw aó o autorstwo D m och o w skiego ...“

W dalszym ciągu pan A. łaje mnie, żem autorstw o listu przy­ pisał Dmochowskiemu, chociażem ja jako żywo tego w ystępku nie popełnił, czego dow odem mój przypisek, rozpoczęty przez krytyka, lecz niedokończony:

N a podstaw ie szczegółó w , p od a n y ch przez D em bow skiego w pi­ śmie z 9 kwie tnia r. 17 9 7, możnaby p o dejrzyw ać o autorstwo D m o ­ chow sk iego , g d y b y sąd o Barssie nie kłó cił się z opinją, wyrażoną o nim w liście z 15 lutego r. 17 96, i g d y b y nie wątpliwość, c z y g ł o ­ ś ny n i e g d y ś współpracownik Kołłątaja bawił w W e n e c } 'i przed w}'ja- zdem z P a ry ża do Hamburga.

(13)

Dmo-chowskiemu? Pan A. twierdzi, że rzeczony list pisał W ojczyński do Piotra Potockiego. Pierw sza część tego tw ierdzenia wymaga jeszcze dowodu, druga jest mylną. List nie mógł być adresow any do P iotra Potockiego, skoro kończy się frazesem: „Ze starostą (mniemam, że m ow a o staroście szczerzeckim) zacznę korespon- dencyę z B erlina“.

8) D la zdem onstrow ania św ietności pom ysłów krytycznych

pana A. przytoczę dłuższy nieco ustęp z jego recenzyi.

„Przytrafił się w y d a w c y opłakany przypadek kalendarzow y. A mia­ nowicie p. S. nic nie wie o tem, że nietylko w urzędach rosyjskich,

lecz wszędzie, gd zie panuje schyzma, a zatem na całym wschodzie

tureckim, u ży w a n y jest, a przynajmniej był w X V III w. kalendarz ju- łjański. Poniew a ż skutkiem tego nie zatroszczył się o uporządkowanie kalendarzowe... papierów, więc w ich datowaniu porobiło się pom ie sza­ nie chaotyczne, narażające czytelnik a na b łęd y najgrubsze. Dam je d e n przykład. P o d nr. 52 o g ło s z o n y list O gińsk ieg o, j a d ą c e g o ze Stambułu na G a lic y ę do Pa ryża, m ieszczą cy ważną, najwcześniejszą „no win ę w szędzie po trakcie głośną o śmierci K a t a r z y n y “ . L is t ten jest tu d a ­ to w a n y „d. 6 decembra 17 9 6 od granic ga li cy js k ic h “ . O w ó ż b yło b y n adzw yczaj dziwnem, g d y b y ta wiadomość... tak wcześnie. . rozchodziła się po traktach tureckich... C o się t y c z y O gińsk ieg o , to wprawdzie w swoich Mémoires 11, 256 pisze on wed le robio nych w drodze n o ­ tatek, że p rzy b ył od gr a n ic y galicyjskiej do Jabłonowa Dzie duszyckich „le 10 dé ce m b re “, ale zaraz potem... podaje, że w y jec h ał z Jabłonowa „le 10 j anvier 1 7 9 7 après un séjour de trois semain es“ , co je st datą pewną, bo zaraz potem mówi o przybyciu z Jabłonowa do L w o w a „le 12 j a n v i e r “, a stąd w y nika, że p rzy b ył do Jabłonow a 10/21 grudnia. Z tego zaś jasno znów okazuje się, iż data o gło szo nego listu jest 6 grudnia st. st. czy li 17 grudnia, co je s t całkiem w porządku, g d y ż w połow ie grudnia, kie dy wiadomość o śmierci K a ta rzyny doszła do Wiednia, mogła ona dojść również do „granic ga licyjskic h". A ł e w y ­ da wca podaje daty st. st. jak o n o w e g o stylu i wnosi konfuzyę, z któ­ rej świadomy naw et c zy te ln ik niełatwo wybrnąć potrafi“ .

Można się dziwić, że w piśmie O gińskiego, datow anem 6 g ru ­

dnia 96 od granic g a l i j s k i c h , mieszczą się odgłosy o śmierci K a­ ta rz y n y 1); niewolno je st jednak dla tego tylko, że się nie zna źró­ dła tak wczesnej wiadomości, poczytyw ać rzeczonej daty listu za juljariską. Przecież Ogiński podczas pobytu na wschodzie, t. j. w

Kon-<) W ła śc iw ie nie b ęd z ie w nich nic n ad p rz y ro d z o n e g o , je że li o drzuci się uro jo n y w tym w y p ad k u zw iązek pom iędzy W ied n ie m a g ran ic am i g alicy jsk ie­ mu P a n A. nie n ie , że o d g ło sy o śm ierci K ata rzy n y doszły do W iln a 25 listo ­ pada, a do W a rsz a w y 2, n ajpóźniej 3 g ru d n ia; czem użby d ro g ą n a K am ieniec lub O d essę n ie m o g ły p rz e d o sta ć się p rz e d 6 tegoż m iesiąca w okolice fass, gdzie p rz e b y w a ł Ogiński?

(14)

W S P R A W I E K R Y T Y K I H I S T O R Y C Z N E J . 1 4 1

stanlynopolu, używ ał w raportach i listach swoich wyłącznie ka­ lendarza greg o riań sk iego , lub rew olucyjnego francuskiego; miałżeby przerzucić się do juljańskiego w tenczas, gdy zbliżył się do św iata katolickiego, t. j. do granic galicyjskich? Oprócz tej dowolności pan A. dopuszcza się drugiej, jeszcze fantastyczniejszej: każe O giń­ skiemu i w pam iętniku (chociaż ten nie był pisany na wschodzie) datę przjijazdu do Jabłonow a ( 1 0 grudnia) oznaczyć rów nież datą

juljańska· Postępując konsekw entnie, należałoby i daty: wyjazdu

( 1 0 stycznia 97) tegoż O gińskiego z Jab łonow a i przybycia ( 1 2 s ty ­

cznia 97) do Lw ow a poczytać za juliańskie, czego jed n ak pan A. nie czyni. A więc w edług pana A. data listu je st juljańska; z trzech dat, podanych w pam iętniku, jedna ( 1 0 grudnia) juljańska, a dwie ( 1 0 i 1 2 stycznia 97) gregoryańskie. I po co to wszystko? O to,

żeby wieść o śmierci K atarzyny na granicy galicyjskiej uczynić późniejszą o jedenaście dni i żeby ocalić jed en szczegół pamiętnika: trzytygodniow y pobyt O gińskiego w Jabłonow ie. Skoro Ogiński (tak rozumuje pan A.) w yjechał z Jabłonow a 1 0 stycznia, baw ił

zaś w nim trzy tygodnie, to stąd w ypada, że przybył tam nie 1 0,

lecz 2 1 grudnia, a zatem i list z 6 grudnia należy przełożyć na datę

gregoryańską. Czy trzytygodniow y pobyt Ogińskiego w Jab łono­ wie je st pew nikiem nad w szelką w ątpliw ość? Dla czego Ogiński nie miałby tam bawić dłużej i tylko w pam iętnikach zaszła po­ myłka? Mniemam, że dla ocalenia w ersyi o trzytygodniow ym p o ­ bycie Ogińskiego w Jabłonow ie niem ożna poświęcać w iarogodno- ści dwóch dat: listu i pam iętnika. Zresztą, w obronie daty grego- ryańskiej listu z 6 grudnia nie jed en jeszcze nastręcza się argu­

ment. Ogiński przybył do Jass w nocy z 28 na 29 listopada i zaraz w yjechał do granic galicyjskich, gdzie baw ił zaledw ie kilka dni (Mémoires, II, 249, 254). Przebyw ałby tam kilkanaście dni, gdjiby, jak chce pan A., list z 6 grudnia datow ał w edług kalendarza ju ­

ljańskiego. D ecydujące je st też w tej kw estyi rozwiązanie pytania: ile trzeba było czasu na dojście listu od granic galicyjskich do K onstantynopola, do rąk Rymkiewicza? W iemy, że list K saw erego D ąbrowskiego, datow any z B ukaresztu 1 1 w rześnia r. 1796, otrzy­

mał Rymkiewicz w K onstantynopolu 2 1 tegoż miesiąca, t. j. po

upływ ie dni dziesięciu. List Rzodkiewicza, datow any z Bukaresztu 16 stycznia 97, doszedł do K onstantynopola 31 tegoż miesiąca, t. j. w ędrow ał przeszło dw a tygodnie. L ist O gińskiego od granic gali­ cyjskich na dojście do S tam bułu w ym agał chyba więcej czasu. Doszedł do rąk Rjunkiewicza 24 grudnia. Szedłby tylko tydzień, gdyby bjd datow any w edług starego stylu.

(15)

D atę gregoryańską listu O gińskiego parokrotnie stw ierdza Rymkiewicz, 15 lutego 1797 pisze: „Ogiński w liście swoim de die

6 decembris obiecał znow u pisać do mnie za dw a tygodnie; już

dw a minęły miesiące, a jeszcze nic nie mam“. 15 lutego „dwa mie­ siące minęły" od 6, a nie od 17 grudnia. Tenże Rymkiewicz 2 ]

marca 1797: „Od tego czasu ( 6 decembra) ju ż b l i s k o cztery mie­

siące nie wiem, gdzie się podział O giński“. 2 1 m arca upływ ały

„blisko“ cztery miesiące raczej od 6, niż od 17 grudnia. Rymkie­

wiczowi, mieszkającemu w K onstantynopolu i niegorzej pew nie od pana A. znającemu praktykę rachuby czasu na wschodzie tureckim, przez myśl nie przeszło, żeby O giński mógł datow ać listy w edług kalendarza juljańsldego.

Po tym w ywodzie mogę zwrócić się do pana A., tak trosz­ czącego się o uporządkow anie kalendarzow e dokum entów (widzę w tem postęp, albowiem w „O dgłosach T arg o w icy “ opublikował listy, opuszczając daty), z zapytaniem: kto to w prow adza „w ich datowaniu... pomieszanie chaotyczne, narażające cz3ńelnika na błęcty n ajg rub ­

sze?“; kto „wnosi konfuzyę, z której św iadom y naw et czytelnik niełatw o w ybrnąć potrafi?“

9) P an A. na głow ę w ydaw cy potrafi ściągać grom y z naj­ pogodniejszego nieba.

Rjunkiewicz 2 0 m arca 1797 pisze: „O debrałem trzy listy: je­

den od podpułkow nika Kosińskiego, datow any 30 januarii, bez w y­ rażenia miejsca, skąd pisany', k tó ty jed n ak w treści supponuję bjm w M antui...“

Do tego ustępu dałem taki przypisek:

30 styczn ia (11 pluviôse) r. 1 7 9 7 Kosiński z bataljonem strzel­ ców stał w M edyolanie, skąd 8 marca wjnnaszerował do Mantui.

W powyższym przypisku nie chodziło mi o dec}idowanie: skąd list 30 januarii był datow any, lecz o zaznaczenie, że, w brew do­ mysłowi Rymkiewicza, nie mógł pochodzić z Mantui. Z pow odu tego dopisu pan A. zapełnił całą stronę Kwartalnika pomysłami, w prost zdumiewającymi.

R y m k ie w ic z (słowa pana A .) nie wiedział napew no, gdzie p od­ ówczas (t. j. 30 stycz. 97) siedział Kosiński; ale p. S. wie jak najdo­ kładniej i dodaje... przypisek, niepozostaw ia ją cy pod względem p recy zy i nic do żjmzenia... O czy w iście , że to je d n o z niewielu rzadkich rzeczo­ w y ch pojaśnień wjMaw cy, w y kracza jące po za z w y kłe formalne para­ frazy przypiskowe, je st z g o ła błędne... T a okoliczność, że batalion K o ­ sińskiego wyszedł z Medyolanu 12 (nie 8) marca bynajmniej jeszcze nie upoważnia do stwierdzenia z taką „ p r e c y z y ą “ , ja k o b y Kosiń ski był w M edyolanie „30 stycznia, 11 p lu v iô s e “ . W r z e cz y samej w te d y wła­

(16)

W S P R A W I E K R Y T Y K I H I S T O R Y C Z N E J . 1 4 3

śnie nie było go tam napewno... Kosiński,... k ie d y pisał do R y m k i e w i ­ cza, będąc p rzy kwate rze głównej B o napa rtego , znajdow ał się albo w W e r o n i e , albo po drodze z W e r o n y do Bolonii... W o l n o było w y ­ daw cy tego nie wiedzieć; ale niewolno, przy zupełnej nieświadomości rzeczy, rzekomą „ p r e c y z y j n ą “ informacyą przypis kową wprow adzać w błąd czytelnika.

Cała ta szarża oparta je st na osobliwej interpretacjo użytego przezemnie w dopisku terminu: s t a ł . Jam powiedział: „Kosiński z bataljonem strzelców s t a ł w M edyolanie“, a pan A. wmawia w czytelnika, jakobym tw ierdził, że Kosiński 30 stycznia 1797 s ie ­ d z i a ł . (dla czego nie 1 e ż a ł ?), to znowu, że b y ł w tem mieście. Mnie nie o to chodziło, czy on tam s i e d z i a ł lub b y ł , lecz że s ta ł. Miał w M edyolanie s t a n o w i s k o z bataljonem , mógł zaś osobi­ ście przebyw ać gdzieindziej. K osiński, bez w zględu n a to, czy b y ł faktycznie w Medjolanie, s t a ł w nim dopóty, dopóki ze swym bataljonem nie w ym aszerow ał do Mantui. D opisek mój może rozu­ mieć inaczej tylko czytelnik, nieum iejący dobrze po polsku. Do tego dodam, że w ydaw nictw o moje, nieczekając na nadzw yczajne odkrycia pana A., stw ierdziło nieobecność K osińskiego 30 stycz. 97 w Medjmlanie. Że go tam w tedy n i e b y ł o , ujaw nił to ogło­ szony przezem nie list z 29 stycznia 1797, w którym D ąbrowski pisze: „względertl uregulow ania niektórjm h punktów wjrslałem do B onaparty Kosińskiego, którego pow rót za parę dni spodziew any“.

10) Pan A. zarzuca mi niedostateczność objaśnień i rozw o­ dzi się nad takiemi osobistościami, jak M alm esbuiy i R einhard. Z rów nem pow odzeniem mógłbjf ku memu upokorzeniu rozpisać się o ludziach, jak A ubert-du Bajmt, Barthélém y, B onaparte, Caillard, Carnot, Verninac, niewjrjmując Mahometa.

Szkoda, że jedjm y, a tak świetnjr znaw ca stosunków emigra- tyjnych poskąpił objaśnień, których niepodobna zaczerpnąć z pierw ­ szej lepszej encyklopedyi. Co to byli za jedni: Benedykt, Jakób, K... i t. p., wymienieni w korespondencyi emigracyjnej? O d ta ­ kiego specyalisty w ypadałoby spodziew ać się pozjrtywnego p o p ar­ cia lub obalenia mego dontysluo W ejrgtynow skim —Sołtyku. W isto ­ cie rzeczjr pan A., wnioskując z jeg o recenzyi, bardzo skromne ma wiadomości o w ychodźtw ie polskiem. Nie odczytał naw et uważnie mego w ydaw nictw a, które (choć niekom pletne i pew nie nie bez wad) rzuca wiele św iatła na legendę em igracjjną.

·» ·:·:·

*

Roztrząsnąłem w szystkie zarzuty: z w yjątkiem jednego i to dro­ bnego (mylnie podałem imię Leszczjmskiego), żaden z nich nie je st

(17)

uzasadniony. Z obszernego artykułu pana A. pozostają niepoko­ nane tylko inw ektyw y, w których zażyciu krytyk je st niezrów nany, oraz ton — wersalski.

P an A. w swym artykule krytycznym usiłuje opanow ać czy­ telnika krzykliwością frazesu Niemając w istocie rzeczy nic słu­ sznego do powiedzenia, zaprząta się drobiazgami, stw arza niebyw ałe sytuacye, zmienia sens wyrazów i grzmi w obronie wrzekomo p o ­ krzywdzonej nauki. Znam ienniejsze partye recenzjo: term in w yja­ zdu O gińskiego z K onstantynopola, datow anie przez tegoż listu w edług kalendarza juljańskiego, incjrdent z Dmochowskim, in ter­ p re ta c ja term inu „stał“, obliczone zostały chyba na łatw ow ierność lub nieświadom ość czytelnika. Nieocenione, jako probierz k ry ty ­ cyzmu przy szacowaniu wartości naukow ej dzieł profesora lw ow ­ skiego, muszą one odegrać rolę znaków ostrzegawczych, zresztą nie- pierw szych w historjm grafii polskiej.

Te same właściwości cechują i obronę p. Kukiela. Pan A. ma odw agę powiedzieć, żem w recenzyi książki jego ucznia „zgło­ sił (?) kilka drobnych mjdek, głów nie w imionach osobowjrch i na tej zasadzie całe cenne dzieło... od wszelkiej odsądził w artości“. W imionach osobowych zaznaczyłem w swej recenzyi tylko dwie pomyłki (Niemojewski i infantka); inne zarzuty wykazują, że p. K u­ kieł dziecku pow ierza misyę djiplomatyczną, nieboszczykom każe emigrować, kilkakrotnie z dwóch osób robi jedną, nie ma pojęcia 0 ludziach, o których pisze, zdradza niedostateczne wjdcształcenie historyczne, robiąc np. W ybickiego posłem sejmu wielkiego, a W a ­ lewskiego m arszałkiem sejmu grodzieńskiego.

Pan A. je st odpow iedzialny za książkę, któ rą zalecił do druku 1 zareklamował. Nie dziwię się, że podejm uje obronę siebie w swym uczniu, lecz czemu, nierozstrząsnąw szji szczegółów, bagatelizuje do­ niosłość zarzutów i sumarycznie przeczji praw dzie mej kryrtyki? N a­ leżało ją, zwłaszcza, że podaną została w formie przjizwoitej, przjT- jąć spokojnie i na przj^szłość baczniej pilnować ucznia i siebie.

W tym celu była pisana.

III.

P an A. głosi, że, pisząc swe krytyki, pełni misyę krzew iciela „solidnej m etody stu d y ó w “ w zakresie nowożytnjim. „W obec roz­ budzonego ostatnim i czasy szerszego zainteresow ania się dziejami porozbiorow em i,—pow iada z okazyi dzieła p. Sokołow skiego,—kiedy coraz liczniejsze grono m łodych a dzielnych pracow ników przy­ stępuje do mozolnego, ścisłego opracow ania m onograficznego tych

(18)

dziejów, niepodobna pozwolić, a zwłaszcza niepodobna recenzen­ towi, mającemu dość bliską styczność z pracami młodszych histo­ ryków w tym zakresie i obow iązanem u zalecać im nieustannie so­ lidną m etodę studyów , obojętnie patrzeć się na to, jak te pow ażne dążenia badaw cze zostają krzyżow ane i dyskredytow ane przez pro- dukcyę w rodzaju recenzow anej książki". Tw ierdzi, że piastuje w y­ soki urząd „przez spraw ow anie odpow iedniego dozoru krjitycznego, będącego obowiązkiem nauczyciela i pisarza, nieobojętnego, z sa­ mego przedm iotu prac uczniów swoich i w łasnych, na praw i­ dłow y rozwój badań naukow ych w zakresie dziejów now oży­ tnych“.

Mniemam, że pan A. obciążył się obowiązkami nad siły, fak­ tem je st bowiem niezbitym, że urząd krytyka, który objął z własnej nominacja, spełnia źle. Jeżeli przjrczjmia się do rozrostu twórczości historyograficznej w kierunku now ożj'tnym (czego nie myślę mu odmawiać), to, z drugiej strony, poziom krytyki naukow ej obniża. Szkodliwie w tym kierunku działa sam i zły przjikład daje m łod­ szym. Pojętniejsi z jego uczniów już tego samego próbują lotu.

Metodjf krj'tyczne p. Askenazego nie mogą być tolerow ane w piśm iennictw ie historycznem.

W Ł A D Y S Ł A W s m o l e ń s k i.

W S P R A W I E K R Y T Y K I H I S T O R Y C Z N E J . 1 4 5

Cytaty

Powiązane dokumenty

Takim sposobem tw orzyło się społeczeństw o hybrydowate, w którym nowe, z reguły naśladow cze instytucje i procedury gospodarcze oraz polityczne są ako- m odow ane

kiem ich rodu. Tą drogą weszli Giedrojciowie w poczet szlachty litewskiej, porównanej ze szlachtą polską. Tern też tłumaczyć można, że trzej wspomniani Giedrojciowie

W drugim rzędzie autorka wskazuje na wewnętrzne podziały przestrzeni tekstowej, segmentację, czyli podział struktury treści tekstu na odcinki (np.. Pozycja otwarcia i

Zwiększenie spożycia owoców umożliwia sumaryczny, prozdrowotny wpływ wielu czynników, w tym włókna pokarmowego, witamin, składników mineralnych oraz gramowych

Lucia BEDNÁROVÁ, prof.. Grzegorz

Władysław FILAR, prof.. Grzegorz

Aby uzmysłowić sobie zasadę pana Rameau, należy rozumieć, że ciało dźwięczące przedstawiane jest przez bas oraz jego akompaniament w taki sposób, że bas

Pisząc o „wymogu Jodkowskiego ” (podoba mi się ta terminologia!) Sady cytuje moje słowa: kreacjoniści powinni „nie tylko wykazać, że tam, gdzie wprowadzają