• Nie Znaleziono Wyników

Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

23 ( 1106 ). Warszawa, dnia 7 czerwca 1903 r. Tom X X II.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.

Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny G do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

J . L O E B .

NIEKTÓRE ZASADNICZE POJĘCIA I FAKTY Z FIZYOLOGII PORÓWNAWCZEJ

MÓZGU ■).

1. A n aliza zjaw isk złożonych p o leg a na rozłożeniu ich n a pro stsze części składow e.

W fizyologii cen traln eg o u k ła d u nerw ow ego za tak ie sk ład n ik i elem e n ta rn e u w ażan a je s t pew na k a te g o ry a zjaw isk, zw an a o d ru ch a­

mi. O druchem n azyw am y pospolicie odczyn ze stro n y zw ierzęcia, w y w o łan y przez p o d ­ n ietę ze w n ętrzn ą i zakończony ruchem skoordyno w anym . P rz y k ła d e m o d ru c h u p ro ­ stego m oże b y ć za m y k a n ie pow iek za d o ­ tk n ięciem spojów ki, zw ężanie się źren ic pod w pływ em św ia tła i t. p. D otknięcie lub św iatło w y w o łu ją zm ian y chem iczne w za­

kończeniach nerw o w y ch spojów ki lub sia t­

ków ki; ta zm iana chem iczna (podrażnienie) sprow adza zm ianę w stan ie nerw ów , k tó ra przenosi się aż do cen traln eg o u k ła d u n er-

!) Jest to przekład pierwszego rozdziału dzie­

ła J . Loeba, profesora fizyologii w Chicago, p. t.

Einleitung in die vergleichende Gehirnphysiolo- gie u. vergleichende Psychologie. Lipsk 1899.

Dzieło to odznacza się zwłaszcza niezmierną ści­

słością teoretyczno-poznawczą. Porówn. P orad­

nik dla samouków, część IV, str. L II; przekład całości przygotowuje się do druku.

wowego, stam tąd przech od zi n a n erw y r u ­ chow e i kończy się we w łó k n ach m ięsnych, pow odując ich skurcz. P izyologow ie sta ra li się coraz głębiej analizow ać czynności m óz­

gu w ty m sensie, ażeby je w szystkie spro­

w adzić do od ruchu, jak o do elem entarnej części składow ej.

W o d ru ch ach k om órki zw ojow e uw ażane są pospolicie za w a ru n ek zasadniczy, sta n o ­ w iący o ch a rak terze od czy nu n a p od nietę zew nętrzną. Ł ac iń sk a n azw a o d ru c h u —re ­ fleks p rzy p o m in a p rzy ró w n an ie go do od­

b ija n ia św iatła. R d zeń je s t niejako zw ier­

ciadłem , w k tó rem prom ienie p od rażn ienia przychodzące z nerw ów czuciow ych o d b ija­

ją się w k ie ru n k u do m ięśni. Zniszczenie rdzen ia znosi od ru ch y ta k sam o ja k znisz­

czenie zw ierciad ła znosi od bijan ie św iatła.

P rzy ró w n y w an ie sp raw y odruchow ej w cen­

tra ln y m u kładzie nerw ow ym do odbijania św iatła straciło oczyw iście z daw ien d aw n a ju ż w szelką racy ę b y tu i m ało kto, p o słu g u ­ ją c się dziś ty m term in em fizyologicznym , p am ięta o jeg o pierw o tnem znaczeniu. N a­

to m ia st in n a okoliczność n a b ra ła w po jęciu

o d ru c h u zasadniczego znaczenia, a m ian o ­

wicie celow y c h a ra k te r w ielu ru ch ó w o d ru ­

chow ych. Z am y k an ie pow iek za d o tk n ię ­

ciem ro gó w k i m a wielkie znaczenie dla

ochron y rogó w k i od uszkodzeń przez ciała

obce; zw ężanie się źren icy pod w pływ em

św iatła ch ro n i siatkó w k ę przed zgubnem

(2)

0 3 0 W SZECH ŚW IAT J\o

d ziałan iem ja sk ra w e g o ośw ietlenia. Ż aba, k tó rej u cięto głow ę, ściera ła p k ą k ro p lę k w a su octow ego z pow ierzch n i swej sk ó­

r y — o d ru c h ten je s t rów n ież celow y. J e s z ­ cze je d n a okoliczność n as tu u d e rz a : ru c h y te ta k są dobrze obliczone w sw ych s k u t­

kach i sk o o rd y n o w a n e w W ykonaniu, że n ap o z ó r n iezb ę d n y m w y d a je się zarów no w ich p o w stan iu , ja k w w y k o n a n iu pew ien ud ział w ładz um ysłow ych. P ew ien w y b itn y p sych olog u w ażał o d ru c h y za m echaniczn e sk u tk i a k tó w woli p rz eszły ch pokoleń, chcąc w te n sposób w y tłu m acz y ć celow y ich c h a ­ ra k te r. N ic dziw nego w obec tego, że k o ­ m ó rk a zw ojow a u w a ż a n a je s t za elem ent zasadniczy w sp raw ie o d ru ch o w ej; gdzież bow iem , jeżeli nie w niej m o g ły b y by ć n a ­ g ro m ad zo n e owe sk u tk i m ech a n iczn e ak tó w w oli? W łó k n a nerw ow e u w a żan e są (i zd a­

je się że słusznie) za p rz ew o d n ik i obojętne.

A le n a w e t ci, k tó rz y u w a ż a ją sp ra w y o d ru ­ chow e za czysto m ech an iczn e procesy, nie zw raca jąc u w a g i n a ich celow ość w idzą w kom órce zw ojow ej isto tn e ognisko zło­

żo n y ch sk o o rd y n o w a n y ch ru c h ó w o d ru ­ chow ych.

P rze z ogół fizyologów zo stał w ięc p rz y ję ­ ty pogląd, że k o m ó rk a zw ojow a je st swoi- stem i w ażnem ogniw em w m echanizm ie sp raw o d ruchow ych. I j a z pew no ścią n ie w ą tp iłb y m ani n a chw ilę o słuszności tego p o g ląd u , g d y b y nie d o w iedziona przeze m n ie tożsam ość h elio tro p izm u u zw ierząt i u roślin; to m nie p rz ek o n ało , że p o g ląd ten nie m a d o statec zn y ch p o d sta w i d o p ro w a­

dziło m nie do in n eg o p o jm o w an ia o d ru ­ chów . L o t m o la k u ś w ia tłu j e s t ty p o w ą sp ra w ą o d ruchow ą. Ś w iatło d ra ż n i obw o­

dow e n a rz ą d y zm ysłów lu b części składow e sk ó ry m ola, proces p o d ra ż n ie n ia dochodzi do u k ła d u nerw ow ego cen traln eg o , stą d do m ięśni sk rz y d eł i zw ierzę w p a d a w p ło m ie ­ nie. T a sp ra w a o d ru c h o w a zg ad za się co do jo ty z h elio tro p ijn em d ziała n ie m św iatła n a n a rz ą d y ro ślin , n ie p o siad ają ce żad n y ch nerw ów . Z dow iedzionego w te n sposób h e­

lio tro p iz m u u zw ierząt i tożsam ości jeg o z lieliotropizm em u ro ślin w y n ik a te n ty lk o konieczn y w niosek, że z ja w isk a te zależeć m u szą od w a ru n k ó w je d n a k o w y c h i w spól­

n y c h d la z w ie rz ą t i roślin. J e d n ę z p ra c m oich o h elio tro p izm ie zak o ń czy łem w te

słow a : „W idzim y, że ru c h y o ry e n ta c y jn e w zględem św ia tła są u w a ru n k o w a n e przez zupełnie te sam e okoliczności zew nętrzn e i ta k sam o zależą od k s z ta łtu ciała u zw ie­

rz ąt, k tó re m a ją nerw y, ja k i u ro ślin , k tó re ich nie m ają. W y n ik a stąd, że zjaw iska heliotrop izm u nie m ogą po legać n a sw oi­

sty ch w łaściw ościach u k ła d u nerw ow ego c e n tra ln e g o “ . N a to odpow iedziano, że zniszczenie k om ó rk i zw ojow ej p rz ery w a sp raw ę od ru ch ow ą. A le z a rz u t te n nie w y ­ trzy m u je k ry ty k i, u zw ierząt w yższych bo­

w iem nerw o w y łu k o drucho w y stan ow i j e ­ d y n e połączenie p ro to p lazm aty czn e pom ię­

dzy n arząd am i czuciow em i p ow ierzchn i cia­

ła, a elem entam i kurczliw em i. Niszcząc k o ­ m ó rk i zw ojow e, albo u kład nerw ow y cen­

tra ln y , p rz ery w a m y ciągłość przew odników p ro to p lazm aty czn y ch wogóle, po k tó ry c h przecho dzi po d rażn ien ie od p ow ierzchni cia­

ła do m ięśni, a bez tej ciągłości niem ożliw e je s t an i p rzew o dn ictw o podrażn ien ia, ani odruch. C ylin d ry osiowe nerw ów p rzed e­

w szystkiem nie są niczem innem , ja k n itk a ­ m i protop lazm y , a ko m ó rk i zw ojow e są to rów nież tw o ry p rotop lazm aty czne. W te d y dopiero będziem y m ieli słuszną racyę i p r a ­ wo d o p atry w ać się w n ich czegoś więcej ponad ogólne w łasności proto p lazm y , g d y te o sta tn ie okażą się niew ystarczającem u dla w y tłu m acz en ia w szy stkich zjaw isk.

2. W dalszy m ciągu po d n iesio n y zo stał z a rz u t n a s tę p u ją c y : o d ru c h y te zachodzą w p raw d zie u roślin bez u k ła d u nerw ow ego, ale zw ierzęta p o siad ają przecież kom órki zw ojow e; w ty ch o statn ich więc m uszą się zn ajdo w ać pew ne szczególniejsze m ech a n iz­

m y odruchow e. W obec tego należało p o ­ szukać ta k ic h o rg anizm ów zw ierzęcych, u k tó ry c h o d ru c h y sko ordy now an e nie u s ta ­ w ały b y n a w e t po zn iszczenia u k ła d u n e r­

w ow ego cen traln ego . Z jaw isk a tak ieg o oczekiw ać należało w yłącznie u ty c h p o sta ­ ci, a k tó ry c h oprócz p rz ew o d n ictw a za p o ­ śred n ictw em u k ła d a nerw ow ego c e n tra ln e ­ go, m ożliw e je s t jeszcze przew o dn ictw o b ez­

po śred nie od pow ierzchn i ciała do m ięśni.

M a to np. m iejsce u żachw . U d ało m i się

dowieść, że u C iona in te stin a lis od ru ch y

złożone p o zo stają zachow ane n a w e t po cał-

ko w item w y łuszczeniu u k ła d u nerw ow ego

centralneg o. P od ob nie rzecz się m a z r o ­

(3)

M 23 W SZECHŚW IAT 339

bakam i. W obec teg o nie m am y się czem u n ad m iern ie dziw ić, że naczy n ia krw ionośne zw ierząt w yższych zach o w u ją swe t. zw.

u rząd zen ia re g u lacy jn e, t. j. odruchy, n aw et po przecięciu w szystkich połączeń z u k ła ­ dem nerw ow ym centralnym .

T ak więc fizyologia porów naw cza uczy nas, że d la o d ru c h u p o trzeb n a je s t tylko p obudli­

wość i przew odnictw o po d rażn ien ia i że oba te w a ru n k i n iezbędne należą do w łasności ogólnych w szelkiej protoplazm y. U paść w ięc m usi specyficzna rola u k ła d u n erw o ­ wego ce n traln eg o , albo k om órek zw ojo­

w ych, ja k o nosicieli m echanizm u o d ru c h o ­ wego N a to m iast w y su w a się więcej na pierw szy plan w ażna w łaściw ość nerw ów , a m ianow icie ich łatw iejsza pobudliw ość i zdolność do lepszego i szybszego prze­

w o d n ictw a podrażnienia- S k u tk ie m ty ch właściw ości zw ierzę przystosow uje się lepiej do zm ien nych w a ru n k ó w zew n ętrzn y ch niż­

by to było m ożliw e bez pom ocy nerw ów . Dla zw ierząt p o ru sz ający c h się zdolność ta ­ ka p rzy sto so w an ia je s t niezbędna.

3. N iektórzy autorow ie p o suw ają się ta k daleko, że we w szystkich o d ruchach p rz y ­ puszczają u d z ia ł p ierw ia stk u psychicznego ze w zględu n a ich celowość; jed n ak ż e w ięk­

szość u czonych sąd zi ta k ty lk o o pew nej g ru p ie odruchów , m ianow icie o t. zw. in ­ sty n k tach . In s ty n k ty b y w a ją określane rozm aicie. W ogóle je d n a k są to odruchy, p rz ekazyw ane d ro g ą dziedziczności, k tó re są ty lk o ta k zadziw iająco celowe i złożone, że tru d n o sobie je w yobrazić bez w spółu­

d ziału w ładz um ysłow ych i dośw iadczenia.

T akim np. je s t zn a n y pow szechnie fa k t, że n iek tó re ow ady sk ła d a ją swe ja jk a ty lk o n a takiem podłożu, k tó re potem służy poczw ar- kom za po k arm . G dy pom yślim y, że m u ­ cha sam iczka w cale nie troszczy się o zło­

żone ja jk a , to tru d n o się oprzeć podziw ow i nad tą pozorną pieczołow itością n a tu ry d la zachow ania g a tu n k ó w . Od czegóż może zależeć p ostęp o w an ie tak ieg o ow adu, jeżeli nie od m iste rn ie u tk a n y c h m echanizm ów , w yłącznie ty lk o w łaściw ych kom órce zw o­

jow ej? J a k m am y sobie w y o b ra zić dziedzi­

czenie ta k ic h in sty n k tó w , jeżeli przy jm iem y za fa k t, że ko m ó rk a zw ojow a m a w odruchu ty lk o znaczenie elem en tu przew odzącego po­

drażnienie? N a g ru n c ie daw nego pogląd u

| n iep o d o b n a było de facto an i rozw inąć teo- I ry i m echanizm u in sty n k tó w , ani objaśnić w sposób logiczny ich dziedziczności; n a to -

! m ia st nasze pojm ow anie sp ra w y um ożliw ia i jed n o i dru g ie. W śród p ierw iastkó w , z k t ó ­ ry c h sk ład ają się te in s ty n k ty złożone, z n a ­ czenie zasadnicze m ają tro p izm y (heliotro- pizm , chem otropizm , geotropizm , stereo tro - pizm i t. p.). T ro pizm y te są identyczne u ro ślin i u zw ierząt W aru n k i, n a k tó ry c h się te tro p izm y opierają, są : 1) sw oista p o ­ budliw ość pew ny ch elem entów pow ierzchni ciała i 2) sy m etry a ciała. S ym etry czn e ele­

m e n ty p ow ierzchni ciała m a ją pobudliw ość jed nak ow ą, asy m etry czn e zaś różną. E le ­ m en ty zbliżone do b ieg un a ustnego (oralne­

go) m ają pobudliw ość w yższą, albo n a w e t odw rotną w sto su n k u do elem entów le ż ą ­ cych u b ieg u n a przeciw nego (aboralnego).

W sku tek ty c h okoliczności zwierzę m usi zajm ow ać ta k ie położenie w zględem źród ła św iatła, źró d ła d y fu zy i pew nych ciał ch e­

m icznych i t. p., ab y sym etryczne p u n k ty p ow ierzchni ciała od bierały p odrażnienie jednakow ego natężenia. P rzez to zw ierzę albo zbliża się do źró d ła p o drażn ien ia, albo się od niego oddala. D la tajem n iczy ch ko ­ m órek m echanizm ów zw ojow ych po zostaje ty lk o rola przew od nika podrażnienia, a do teg o zdolny je s t każdy rodzaj protoplazm y.

D la dziedziczności in s ty n k tu w ystarcza w te ­ dy, ab y ja jk o zaw ierało pew ne sub stancye (w arun ku jące rozm aite tropizm y) i zasad n i­

cze p od staw y późniejszej sy m etry i zarodka.

R zekom e m istyczne w łasności kom órek zw o­

jo w y ch niety lk o nie rz u ciły św iatła n a te spraw y , ale p rzeciw nie b y ły przeszkodą do ich dalszego zbadania.

4. T ak więc m echanizm pew nej liczby in sty n k tó w sprow adza się do tropizm ów w spólnych roślinom i zw ierzętom , a ro la k o ­ m órek zw ojow ych zarów no w ty ch sp raw ach od ru ch ow ych j a k i w in n y ch zredukow ana zostaje do p rzew o dn ictw a podrażnienia; te ­ raz p ow staje zkolei p y tan ie, od czego zale­

żą sk oo rdy no w ane ru c h y m ięśni w o d ru ­ chach, zw łaszcza złożonych. D otąd w ygod- nem łożem , n a k tó rem zasy piała niespokoj- ’ n a m yśl badacza, były skom plikow ane m e­

ch anizm y o m istern ej, a nieznanej i może

nazaw sze niezbadanej budow ie, zaw arte

w ko m ó rk ach zw ojow ych. P orzuciw szy to

(4)

3 4 0 w s z E C H ^ w iA t M 2 3

stanow isko, m u sim y zb adać i w y k a zać w a ­ ru n k i, k tó re stanow ią o sk o o rd y n o w a n y m c h a rak terze ru c h ó w odruch o w y ch . B a d a n ia n a d g a lw a n o tro p izm em zw ierzęcym w y k a ­ zały, że istn ieć m u si ja k a ś zależność p ro sta pom iędzy położeniem elem entów n erw o ­ w y c h w u k ła d z ie n erw o w y m c e n tra ln y m (w zgędem g łó w n y c h osi ciała), a k ie r u n ­ kiem , w k tó ry m się ciało p o ru sz a pod w p ły w e m czynności ty c h elem entów . P rzez to zy sk u jem y ra c y o n a ln ą pod staw ę, n a k tó ­ rej oprzeć się może dalsze b a d a n ie koordy- n a c y i naszy ch ruchów , nie p rz y p isu ją c k o ­ m órce zw ojow ej ż a d n y c h in n y c h fu n k c y j i w łaściw ości ja k te, do k tó ry c h je s t u z d o l­

n io n y k a ż d y p ro sty tw ó r p ro to p laz m a - tyczn y .

5. P o dobnie, ja k w o d ru c h a c h p ro sty c h i in s ty n k ta c h , ta k sam o i w ru c h a c h sam o ­ rz u tn y c h n ie m ożem y p rz y zn ać kom órk om zw ojow ym ża d nego specyficznego znacze­

nia; p o p ro stu są to ty lk o p ro to p laz m a ty c zn e przew odniki p o d ra żn ien ia. S a m o rz u tn y m n azy w am y ta k i ru c h , k tó ry u w a ru n k o w a n y je s t n ap o zó r ty lk o przez s ta n w e w n ętrzn y żyw ego u stro ju . A le ściśle rzecz biorąc, ż a ­ d en proces ru c h o w y w żyw ym o rg a n iz m ie nie zależy w y łąc zn ie od w a ru n k ó w w e ­ w n ę trzn y ch ; ażeby czynno ść p o d trzy m a ć choćby n a d łuższą ty lk o chw ilę, niezbędny je s t do p ły w tle n u z ze w n ątrz , oraz p ew n a te m p e ra tu ra , lu b p rz y n a jm n ie j u trz y m a n ie tej o statn iej w ok reślo n y ch g ra n ic a c h . P o za te m je d n a k n ie są p o trze b n e d la procesów sa m o rz u tn y c h ż a d n e szczególniejsze bodźce zew nętrzne.

P rze d ew szy stk iem o d ró żn iać n ależ y p ro ­ cesy sam o rz u tn e sen su s tric to od sam orzut- ności św iadom ej. Z w róćm y n a p rz ó d u w a g ę n a pierw szą k a teg o ry ę. B ęd ziem y m u sieli tu znów odró żn iać d w a ro d z aje s p r a w : sp ra w y sam o rzu tn e p ro ste i ry tm ic z n e czyli au to m aty cz n e. T e o sta tn ie są d la n as n a j­

w ażniejsze. D o tej k a te g o ry i n a le ż y o d d y ­ ch an ie i bicie serca. B ezw ątp ien ia czynność a u to m a ty c z n a m oże p o w staw a ć w zw ojach, ja k teg o dow odzą ru c h y oddechow e. A le stą d w y sn u to w niosek, że w sz y stk ie ru c h y a u to m a ty c z n e zależne są od k o m ó rek z w o ­ jo w y ch ; i oto m am y n o w y p rz y k ła d ta je m ­ niczy ch urządzeń, p rz y p isy w a n y m ty m k o ­ m órkom . Od n ich m a zależeć bicie serca.

N a to m iast G askell, E n g e lm a n n i in n i usiło ­ w ali dowieść, że au to m a ty c z n a czynność serca nie zależy od kom órek zw ojow ych, ale że w a ru n k i teg o a u to m a ty z m u spoczy­

w a ją w sam y ch elem entach m ięśniow ych.

P iz y o lo g ia p o ró w n aw cza m ózgu nie p rz e­

m aw ia by najm n iej *na niekorzyść teg o p o ­ g ląd u . S k o o rd y n o w an y c h a ra k te r ruchó w au to m a ty c z n y c h u siłow an o częstokroć t ł u ­ m aczyć istn ien iem osobnego „ośrod ka koor- d y n a c y i1', coś w ro d z aju p o ste ru n k u poli­

cyjnego, dozorującego poszczególne elem en­

t y p ra cu jące au to m atycznie, ab y się w szy st­

k ie ich ru c h y odb yw ały we w łaściw em n a ­ stępstw ie. W b rew tem u przy pu szczen iu , spo strzeżen ia dok onane nad zw ierzętam i niższem i dow odzą, że k o o rd y n a c y a ruchów a u to m a ty c z n y c h n a stę p u je w n ich p o p ro stu w te n sposób, że elem en ty p ra c u ją c e n a j­

szybciej zm u szają po zostałe do zach ow y w a­

n ia tego sam ego tem pa.

S p ra w y sam o rzu tn e p ro ste są w m n ie j­

szym jeszcze sto p n iu zależne od specyficz­

n y c h w łasności ko m ó rek zw ojow ych, niż sp raw y sam o rz u tn e ry tm iczn e. P ły w a k i w o­

dorostów', n a rz ą d y ro ślin ne n ie m ające żadnych k o m órek zw ojow ych, w y k a zu ją ta k ą sam ę sam orzutność, ja k zw ierzęta ob­

d arzo n e k o m ó rk am i zw ojow em i.

Z achodzi p y tan ie, ja k p od p o rząd k o w ać pow yższe fo rm y sam orzu tno ści pod pojęcie od ru ch u . J e s t to o ty le m ożliw e, że i w s p ra ­ w ach sam o rz u tn y c h zm iana je s t przy czy n ą ru c h u , oraz że i w ty c h sp ra w ach rów nież m a m iejsce przenoszenie się p o drażnienia.

T y lk o p rz y czy n a p o d ra żn ien ia je s t tu n a tu ­ r y w ew n ętrznej.

(DN)

T łu m . Z. S.

C H L E B .

*

Odczyt wygłoszony w krakowskiera Towarzystwie technicznein dnia 24 kwietnia 1903 r.

(Ciąg dalszy).

A te ra z jeszcze je d e n rz u t ok a n a p rz e­

k ró j p o d łu ż n y ziarn a. Z ew n ątrz łu sk a , p a n ­

cerz celulozowy, dalej w a rstw a w kółko

biegnąca, złożona z ciał b iałk o w aty c h , tw o ­

rz ą one tę część m ąk i zw an ą g lu ten em , k tó ­

(5)

ra przez ■wymywanie wodą nie zostaje usu ­ nięta, lecz pozostaje jako gum iasta lepka

•część ciasta. W reszcie część środkowa, to przew ażnie mączka.

M łynarz, otrzym ując ziarno, ma z niego przygotow ać mąkę. Przedewszystkiem m u­

si on rozdrobnić ziarno, a następnie, stosow­

nie do życzenia, części mączyste oddzielić więcej lub mniej od łuski i kiełka, przyczem mlewo dzieli na otręby i szereg m ąk rozm ai-' tej czystości.

W ty ch więc w arunkach łatw o zrozumieć, że m ąka m usi mieć ten sam skład jakościo­

wy co ziarno, a będzie zmieniony tylko jej skład ilościowy, którym to składem głównie ilościowym będą się różniły poszczególne g a­

tunk i m ąki między sobą. Zatem w mące znajdziem y p o d o b n ież: mączkę, błonnik, cukier, dekstrynę, gumę, pentozany, tłusz­

cze, ciała proteinowe rozpuszczalne i nieroz­

puszczalne, inne związki azotowe, enzymy i części mineralne.

Skład ilościowy m ąki pszennej : M 23

16 1 Jt 8

MĄKA N A J JA Ś N IE J­ N A JC IE M ­ SZA N IE JS Z A

W o d y ... 12,56# 10,64$

Ciał proteinow ych . . . 8,38 15,02 Związków amidowych. 3,06 2,55 Tłuszczu ... 0,82 4,02 B łonnika ... ślady 8,71 Mączki, cukru i t. d. . 87,26 74,20 P o p io łu ... 0,47 6,55

Z analizy powyższej widzimy, że im od­

dzielenie otrąb od części mączystej jest do­

kładniejsze, tem bielszą otrzym uje się mąkę, zawierającą więcej mączki a mniej błonni­

ka,,ciał proteinow ych, popiołu i tłuszczu.

K ażdy kraj m a swój sposób oddzielania poszczególnych gatunków m ąki i tak w Au- stryi i Niemczech rozróżniają 8, w Szwajca­

ryi 6, na W ęgrzech 13, w W iedniu 11 od­

m ian, we F rancyi, A nglii otrzym uje się głównie 2 g atunki, w Am eryce 3. Oddzie­

lanie ta k wielu gatunków nie ma żadnych podstaw , a m ąkę czyni tylko droższą. W ra ­ zie podziału np. na 8 gatunków , pierwsze trzy, 1—3, a potem następne trzy, 4 —6, są do siebie ta k podobne, że właściwie należa­

łoby ściągnąć je do 2 numerów, stąd też podział am erykański m ąki na trzy gatun k i

jest najracyonalniejszy. Rozróżnienie takich numerów odbywa się albo empirycznie, po- równywając jasność zabarwienia mąki, albo bardziej naukow o—oznaczając ilość tłusz­

czu lub popiołu.

Jeżeli ilość części m ineralnych przekroczy pewne m aximum właściwe dla każdego g a ­ tu n k u mąki, wówczas m am y do czynienia z um yślną przym ieszką w celach oszukań- szych. Jak o przym ieszki byw ają u ży w an e:

piasek, ziemia okrzemkowa, gips, kości m ie­

lone i t. p. Mówiąc o fałszerstwie, należy wspomnieć, że m ąki lepsze, zatem droższe, byw ają mieszane z m ąkam i tańszem i z in­

nych zbóż.

Mąka przechowywana, podobnie ja k ziar­

na zboża, ulega procesowi oddychania. Część substancyi spala się, przyczem wydziela się CO., i alkohol. Bondonneau uważa to za proces enzymatyczny, w którym z mączki w ytw arza się cukier; część jego spala się, a część pozostała podnosi zawartość cukru w mące. Ze tak i proces oddychania n atu ry enzymatycznej rzeczywiście w ziarnach ist­

nieje, stw ierdził w najnow szych czasach prof. Godlewski, przeto podobneż tłum acze­

nie należy przyjąć i dla mąki.

Poznawszy w ten sposób skład i w łasno­

ści m ąki możemy przystąpić do opisu ciasta.

Przyrządzanie ciasta na pieczywo je s t bar­

dzo rozm aite i istnieje cały szereg przepisów podających sposoby przyrządzania; zawsze jednakże do mąki, która zawiera pewne do­

datki, jak sól, km inek i t. d., dodaje się od ­ m ienną ilość wody i zapraw ia jakim ś środ­

kiem spulchniającym.

Środkam i rozpulchniającem i mogą być m ikroorganizm y, dalej substancye organicz­

ne, jak masło, piana z jaj, wreszcie różne związki nieorganiczne.

W spominaliśm y, że między organizmam i znaj duj ącemi się na zbożu, a zatem i w m ą­

ce, są i takie, które oddają nam przysługi, one to w łaśnie powodują ferm entacyę cia­

sta, jednocześnie kwasząc je i rozpulchnia- jąc. M ikroorganizmy te zaprzęga się w dwo­

jaki sposób do naszej służby i stosownie do tego rozróżniam y ferm entacyę samorodną i kwaśną.

Ferm entacya kwaśna powodowana jest przez organizm y znajdujące się w kaw ałku ciasta, zwanego zaczynem, a w niektórych

341

W SZECHŚWIAT

(6)

342 W SZECHŚW IAT N» 23 okolicach naciastą, albo zakwasem , a pozo­

staw ionym z poprzedniego pieczenia.

P od takim w pływ em rozw ijają się m ikro­

organizm y, znajdujące się w mące. W za­

czynie znajdują się one w większej ilości i stąd ciasto zapraw ione nim będzie prędzej rosło. O rganizm y tu ta j działające są to droż- dżaki i bakterye, głównie należące do grupy bakteryj kw asu mlecznego. W olffing izo­

low ał bakterye k sz ta łtu krótkich laseczek, nazw ane przez niego „bacillus lev an s“, k tó ­ re pow odują ferm entacyę, przyczem tw orzy się kw as mleczny, węglowy, octowy, wodór i azot. B akterye te w połączeniu z drożdża- kam i w ytw arzają gazy i kw asy, w skutek czego ciasto rozpulchnia się rosnąc, a rów ­ nocześnie kwaśnieje. Chleb tą drogą otrzy­

m any je s t zawsze kw aśny, o kwaśności, do­

chodzącej czasami w chlebach włościańskich naw et powyżej 0,4$.

Daleko dogodniejszym i coraz szersze uzna­

nie zdobyw ającym sobie środkiem rozpuich- niającym są drożdże.

Drożdże są to roślinki kulistego, albo owalnego k ształtu, wielkości 7 —10 ji, roz­

m nażające się przez pączkow anie, najszyb­

ciej w tem peraturze 25—28° C. M ają one własność rozszczepiania cukru na alkohol i C 0 2, a rozszczepienie to, będąc n a tu ry en­

zym atycznej, przebiega w m yśl rów nania schem atycznego C6H ]20 6 = 2 C 0 2-f 2C2H,OH.

Drożdże używ ane w piekarstw ie m ogą być dwojakiego pochodzenia: um yślnie n a ten cel produkow ane, zwane drożdżam i piekar- skiemi czyli prasow anem i i drożdże bro w ar­

niane. Te ostatnie stanow ią uciążliw y p ro ­ d u k t odpadkow y w szystkich browarów , stąd też piwowarzy sta ra ją się je sprzeda­

wać wszelkiemi sposobami. Drożdże bro­

w arniane posiadają smak gorzkaw y, który pochodzi od cząstek chm ielu zaw artych w masie drożdżowej. N aw et silnie w ym yte i starannie odczyszczone od goryczki chm ie­

lowej nie posiadają nigdy tego przyjem ne­

go kw askow atego sm aku i barw y jasnej, j a ­ ką odznaczają się drożdże piekarskie. N adto zrozum iałem jest, że drożdże brow arniane będą się inaczej zachow yw ały, niż um yślnie w celach piekarskich wy p rod u k o w a ne droż­

dże prasow ane. Drożdże piekarskie odzna­

czają się wielką siłą pędzącą, to je s t ferm en- tacy jn ą : w krótkim czasie pod ich w p ły ­

wem w ytw arza się wiele dw utlenku węgla.

Przechow yw ane dłuższy czas w ciepłem I miejscu, tracą wiele ze swojej siły ferm enta­

cyjnej. Drożdże takie osłabione, po prze­

trzy m an iu jakiś czas w chłodnem miejscu, odzyskują znowu pierw otną siłę ferm enta­

cyjną, a naw et niejednokrotnie ją zwiększa­

ją. AVogóle drożdże przed użyciem powin­

ny być trzym ane w chłodnem miejscu.

W spominaliśm y, że przyczyną rozpulch- nienia ciasta w powyższych przypadkach je s t ferm entacya; na czemże ona polega?

W mące znajdują się pewne ilości cukru, a także rozpuszczalnych związków azoto­

w ych i m ineralnych. Kosztem tych związ­

ków następuje rozwój mikrobów i ferm enta­

cya. U bytek cukru i związków azotowych, ja k i powstaje wskutek ferm entacyi, zostaje p o k ry ty przez nowe ich wytworzenie, za po­

średnictw em znajdujących się w mące en­

zymów, które odbudowują mączkę i ciała białkowate, dostarczając m ateryału potrze­

bnego do ferm entacyi.

Środkam i rozpulchniającem i są w dal­

szym ciągu masło, piana b ita i t. d. Dzia­

łanie ich polega częściowo na zaw artem po­

wietrzu, np. w pianie, częściowo zaś na od­

dzieleniu cząstek ciasta zapomocą tłuszczu.

W reszcie m am y środki rozpulchniające nieorganiczne. Niektóre z nich znane są w praktyce kuchennej każdej gospodyni, np. ta k zwane „drożdże sztuczne1'. J e st to proszek biały, który po zarobieniu z wodą burzy się. Częściami składowemi jego są kw as w inny i soda, a więc są to zwyczajne proszki musujące, sprzedawane z powodu swej nowej nazw y zbyt drogo. Innem i środkam i są : kwas solny i soda, fosforan potasow y i węglan kw aśny sodu; działanie ich polega n a w ydzielaniu C 0 2. W Anglii, Am eryce środki te nietylko że są polecane, ale znajduje się w handlu wiele takiej mąki, k tó ra posiada tego rodzaju dodatki, głów ­ nie ałun i węglan sodowy kwaśny.

H ehner wykazał, że chleb przyrządzany z użyciem powyższych chemikalij jest często zdrow iu szkodliwy.

Rozm aici w ynalazcy proponują jeszcze cały szereg środków do spulchniania ciasta;

z ty ch należy wspomnieć o rozpulchnianiu zapomocą gazów, a w szczególności bezwod­

nika węglowego.

(7)

No 23 WSZECHŚW IAT 343 Zapoznaliśm y się z rozmaitemi środkam i

rozpulchniającemi, wobec czego nasuwa się pytanie, k tóry z ty ch środków jest ze sta­

nowiska hygieny najkorzystniejszy? Prof.

Storch w K openhadze przeprowadził w tym kierunku badania i stwierdził, że dla rekon­

walescentów, jako też i dla cierpiących na k atar żołądka, chleb pszenny, jasny, sporzą­

dzony na drożdżach prasowanych, jest ze wszystkich pieczyw najznośniejszy.

Przystępujem y zkolei do spraw y pie­

czenia.

Gotowe ciasto w staw ia się do pieca roz­

grzanego do tem peratury 210 —300" C. B u ł­

ki i chleby m niejsze piecze się w tem pera­

turze poniżej 250°, zaś większe chleby w tem peraturze wyższej. Ciasto wstawione do pieca poczyna rosnąć szybko i zwiększa swoję objętość do trzechkrotnej. W skutek wzrostu tem p eratu ry gazy zaw arte w cie- ście zwiększają znacznie swoję objętość i po­

wodują jego porowatość. Oczywiście nie­

tylko zaw arte w cieście gazy biorą tutaj udział, lecz i te ciecze, których pu n k t wrze­

nia znajduje się poniżej tem peratury pie­

czenia, a więc alkohol, kw asy lotne, częścio­

wo i para wodna rozpierają cząsteczki cia­

sta i powodują jego porowatość.

Porow atość pieczywa zależy od tem pera­

tury, im ta je st wyższą, tem i rozpulchnienie jest większe; od sprawności środka rozpulch- niającego i od jakości chleba, gdyż chleby pośledniejsze m niejszą posiadają porowa­

tość. Objętość porów pieczywa gotowego wynosi 2 8 - 83% ; dla pieczywa pszennego stanowi ona 64,5 - 83'?,, stąd też chleb pszen­

ny jest zawsze pulchniejszy niż inne.

Czasami chleb okazuje złą porowatość, jakkolw iek były zachowane wszystkie w a­

runki, by m u ją nadać jaknajlepszą. W ta ­ kim przypadku przyczyna może leżeć w zbyt małej spoistości ciasta, które zależy od tego, że m ąka była przygotow ana ze zboża po­

rośniętego, lub też została uszkodzona przez m ikroorganizm y.

W skutek pieczenia chleb traci część g a­

zów i wody. M ąka zawiera 1 0 —14# wody.

Przyrządzając ciasto, dodajem y na każde 100 części m ąki 50—60% wody, tak że śred- | nio 100 g m ąki daje około 170 ęj ciasta za­

wierającego około bb% wody. Podczas pie­

czenia paruje około 12# wody, zaś podczas

I stygnięcia 2 — 5# tak, że chleb wypieczony zawiera średnio 35—42$ wody. W oda ta nie je s t jednostajnie rozmieszczona, gdyż w skórce znajduje się mniej, około 18#, ośro­

dek zaś zawiera 43# wody, w którem to obli- I czeniu B irnbaum przyjm uje 70 części ośrod­

ka, a 30 skórki To rozm aite rozmieszcze­

nie wody tłum aczy się tem, że tem peratura

| chleba podczas pieczenia jest również różna.

W powłoce chleba podnosi się do 180°, pod­

czas gdy tem peratura w nętrza chleba nie przenosi 100°. Zew nętrzne w arstw y chleba będą łatwiej oddaw ały wodę, tem bardziej, że tem peratura jest tu taj naw et znacznie wyższa i tem objaśnia się owa niska zaw ar­

tość wody w skórce.

Enzym y znajdujące się w cieście wywie­

rają energiczne działanie w pierwszym okre­

sie pieczenia, gdy tem peratura nie doszła jeszcze do 100". Skutkiem tego podnosi się z jednej strony zawartość cukru w chlebie, z drugiej strony pom naża się ilość albumoz i peptonu, nadto enzym oksydaza sprawia, że barw a chleba trochę ciemnieje.

Dalszy wpływ tem peratury zaznacza się w pewien spośób właściwy na każdej z czę­

ści składowych. I t a k : Mączka ośrodka przyjm uje wodę, wskutek czego pęcznieje i przechodzi częściowo w dekstryny. Mącz­

ka skórki ulega dalej idącym przemianom.

Naprzód zamienia się na dekstrynę, która następnie przechodzi w asam ar i nadaje skórce przyjem ny smak gorzkawy.

Inne składniki podobnie ja k mączka ule­

gają rozm aitym rozkładom, bliżej jeszcze nie zbadanym. Rezultatem ostatecznym tych zmian jest ów szczególniejszy smak, jak i po­

siada chleb wypieczony.

Dopiero gdy powłoka zewnętrzna zupeł­

nie się w ykształciła, chleb został wypieczo­

ny, jednakże należy pam iętać, by tem pera­

tu ra pieca nie była zawysoka, gdyż wówczas powłoka zewnętrzna w ytw orzy się zaprędko i zbyt gruba, tak że wew nętrzne części chle­

ba nie zostaną dostatecznie wypieczone.

Chleb wypieczony posiada tw ardą, kruchą powłokę zewnętrzną i m iękki elastyczny ośrodek. Podczas stygnięcia, który to pro­

ces trw a 18 godzin, chleb traci jeszcze część wody do i przechodzi w t. zw. „pieczy­

wo czerstw e1'. C harakteryzuje się ono tem,

że powłoka zewnętrzna, skórka, staje się

(8)

344 W SZECHŚW IAT M 2 3

m iękka, ośrodek zaś tra c i swoję elastycz­

ność i tw ardnieje. Daw niej tłum aczono czerstwienie chleba w ysychaniem , jednakże te stosunkowo drobne ilości wody, jakie w tym czasie chleb traci, nie może mieć aż ta k znacznego w pływ u. Z apatryw anie to zostało przez B oussingaulta stw ierdzo­

ne następującem dośw iadczeniem : Chleb o wszelkich własnościach czerstwego pie­

czywa został w ygrzany w tem peraturze ta k wysokiej, że ośrodek w ykazyw ał tem p. 70°, w skutek czego chleb p rzy jął napow rót w ła­

sności chleba świeżego mimo to, że przecież podczas tej operacyi u tracił znowu część wo­

dy. Próby, pow tarzane p arę razy z tym samym i innym chlebem, d ały jednakow e w yniki, z pierw szym analogiczne. Na w y­

tłum aczenie tego zjaw iska B oussingault przyjm uje, że w tem peraturze pieczenia m ię­

dzy cząsteczkami mączki, zw iązkam i azoto- wemi a wodą następuje pew nego rodzaju szczególniejsze ugrupow anie, k tóre podczas stygnięcia zostaje zniesione, przyczem chleb nabiera własności pieczyw a czerstwego; u tra ­ ta wody natom iast w yw iera w pływ tylko m inim alny.

(DN)

Inż. Tadeusz Chrząszcz.

Ś W IA T Ł O I A N A L IZ A W ID M O W A

(Wykład popularny).

(Dokończenie).

Jeżeli zwrócim y szczelinę spektroskopu ku pew nem u nad er jasnem u ciału, k tó re daje widmo ciągłe, np. ku rozżarzonym węglom lam py elektrycznej, i następnie pom iędzy tem źródłem św iatła a szczeliną umieścimy w arstw ę danego gazu lub pary, np. parę so­

du, w tem peraturze znacznie niższej, aniżeli tem p eratu ra węgli, to w tak ic h w arunkach białe św iatło lam py, zanim dostanie się na pryzm at, przejść m usi przez ową w arstw ę gazową, k tó ra pew ną część prom ieni danego rodzaju (danej łamliwości) pochłonie, nie dopuszczając ich do p ryzm atu. Isto tn ie też, patrząc przez spektroskop, u jrzym y w takim razie widmo ciągłe, przecięte w żółtym kolorze przez dwie blizko siebie położone linie czar­

ne (fig. 3, b). Ponieważ zaś p ara sodu, pozo­

stając w stanie rozżarzenia, w ydaje widmo, składające się z dwu żółtych linij świetl­

nych (fig 3, a) położonych w tem właśnie m iej­

scu, gdzie w naszym przypadku leżą linie czar­

ne widma pochłoniętego, wnioskujem y więc stąd, że p a ra ta, posiadając tem peraturę znacznie niższą, aniżeli tem p eratu ra węgli,

S)

F ig . 3 .

pochłonęła doszczętnie te właśnie promienie, które w ydaw ałaby sama, stając się samo- świecącą. Isto tn ie też, w m iarę ogrzewania p ary linie pochłonięcia widma ciągłego stop­

niowo słabną (albowiem jednocześnie wzm a­

gają się linie świetlne samego sodu), a kiedy tem peratura jej zrów na się z tem peraturą węgli, to linie ciemne znikną zupełnie i w id­

mo stanie się znowu ciągłem. Jeżeli do­

świadczenie nasze posuniem y dalej i dopro­

wadzimy parę sodu do tem p eratu ry wyższej, aniżeli tem peratura węgli, wówczas na m iej­

scu linij czarnych na tle widma ciągłego zja­

w ią się dwie błyszczące linie żółte, znaczniej a- śniejsze aniżeli części sąsiednie. Dowodzi to, że intesywność promieni, które wydaje p ara sodu, przem ogła w danym razie nad in te n ­ sywnością pochłonięcia i w rezultacie otrzy­

m aliśm y wzmożenie dw u linij widm a ciąg­

łego.

K iedy źródło św iatła i w arstw a pochłania­

jąc a posiada tem p eratu ry zupełnie jednako­

we, w tedy pochłonięcia zupełnego nie do­

strzegam y wcale. Należy to rozumieć w ten sposób, że w arstw a pochłaniająca w ta ­ kich w aru nk ach pochłania tyle właśnie i t a ­ kich promieni, ile ich w ydaje sama. Stąd pow staje następująca nader ciekawa kwe- stya : Jeżeli słabo rozżarzona p a ra sodu po­

chłania prom ienie żółte D silniejszego świa­

tła białego, to dlaczegóż i w ty m razie te promienie żółte, które owa p a ra sama w y­

daje, nie równoważą różnicy, spowodowanej pochłonięciem i skąd pow stają w takich w a­

runkach linie czarne?

Odpowiedź na powyższe pytanie możemy

otrzym ać drogą następującego dość łatw ego

r a c h u n k u :

(9)

JM® 23

w s z e c h ś w i a t

345

Oznaczamy napięcie białego światła, k tó ­ re w ydaje pewne ciało stałe lub ciekłe przez I, a napięcie św iatła warstw y pochła­

niającej przez i, stosunek zaś między emi­

syjną a pochłaniającą zdolnościami tej ostat-

1 1 . .

niej przez , co znaczy, że — napięcia światła białego ulega w danym razie po­

chłonięciu. A zatem w danym przypadku w arstw a pochłaniająca zatrzym a w sobie i u b ezw ład n i I X - — = — intensyw ności

n n J

źródła świetlnego, a skutkiem tego w pew- nem miejscu widma, które oznaczamy przez A, suma natężenia wynosi :

Jeżeli wielkość pochłonięcia równa się zu­

pełnie wielkości i, w takim razie intensyw ­ ność widm a w punkcie A pozostanie, rzecz oczywista, tak a sama, ja k i w punktach są­

siednich; bo jeżeli ^ = i , to :

Jeżeli jed n ak intensywność i jest więk­

sza, aniżeli wielkość pochłonięcia ^ , wów­

czas p u n k t A. stanie się jaśniejszym , aniżeli otaczające przestrzenie widma, a więc do­

strzeżem y tam odpowiednią linię jasną. J e ­ żeli wreszcie ^ jest większe, aniżeli ż, to w widmie dostrzeżemy linię czarną, czyli linię pochłonięcia.

W idzim y więc z powyższego w ykładu, że zupełna analogia linij widm a emisyjnego i widma pochłoniętego dla każdego danego ciała w danej tem peraturze, jest bezpośred- niem i zasadniczem następstw em praw a K irchhoffa.

Słońce i większość gwiazd stałych posia­

dają widm a ciągłe pochłonięte. A więc w ynika stąd, że właściwa ich powierzchnia św ietlna (w zastosowania do słońca —t zw.

fotosfera) składać się m usi z pewnych roz­

żarzonych ciał stałych lub ciekłych (dają­

cych widmo ciągłe) po nad nią zaś unosi się wielce różnorodna atm osfera gazowa o tem ­

peraturze znacznie niższej i ta właśnie atm o­

sfera stanowi w arstw ę pochłaniającą.

Jeżeli zbadam y dokładnie położenie i cha­

rak ter linij pewnego w idm a pochłoniętego, to drogą takiego badania i na podstaw ie za­

sad ogólnych podanych wyżej możemy n a­

der łatwo określić skład chemiczny atm o­

sfery, otaczającej ciało środkowe. J e st to, mówiąc właściwie, to wszystko, co nam dziś daje analiza widmowa w zastosowaniu do zbadania ustroju fizycznego gwiazd stałych i słońca. N a podstaw ie tych danych może­

m y sądzić wyłącznie o składzie chemicznym samej tylko atmosfery; z czego się zaś skła­

da właściwa bryła świetlna, stała lub cie­

kła, o tem najm niejszego pojęcia mieć nie możemy. W zastosowaniu jednak do bada­

nia gazów m etoda widmowa daje zdumie­

wające częstokroć, cudowne niemal wyniki.

K irchhoff w sposób następujący charak­

teryzuje doniosłość i znaczenie analizy w id­

mowej : „Dla wprawnego obserw atora - po­

wiada on—wystarcza częstokroć jedno spoj­

rzenie na dane widmo gazowe, ażeby odrazu rozwiązać zagadnienie o składzie chemicz­

nym płonącego ciała. Zabarw ienie linij ta ­ kiego widma, stosunkowe ich ugrupowanie, napięcie blasku, zarysy i t. p., wszystko to są cechy nieomylne, które dają nam m oż­

ność najdokładniejszogo oryentow ania się.

Cechy te możnaby do pewnego stopnia po­

rów nać z temi, które służą jako wskazówki dla chemików do rozpoznawania osadów.

J a k osad może być lepkim, proszkowatym , serowatym , ziarnkowatym , lub krystalicz­

nym, równie też i linie widmowe posiadają swe właściwości charakterystyczne, po k tó ­ rych łatw o dają się rozróżniać. Raz, np., brzegi ich są wyraźnie zarysowane, to zno­

wu jeden brzeg, a czasami i oba zanikają stopniowo, jak b y rozpływ ają się i to w roz­

m aitym stopniu, jedne linie są szersze, tam ­ te znów węższe i t. d. Badając osady, che­

micy używ ają zwykle roztworów nadzw y­

czaj słabych; równie też i w analizie widm o­

wej za najcharakterystyczniejsze uważam y te linie, które powstają wobec najdrob-

| niejszych ilości m ateryi i w najniższej tem ­ peraturze. Obie więc metody zgadzają się pod tym względem najzupełniej. Jednakże analiza widm owa posiada pewne ułatw ienie

j

szczególniejsze, które daje jej stanowczo

(10)

346 W SZECHŚW IAT M 23

p ierw szeń stw o n ad w szelkiem i in n em i śro d ­ k am i an a liz y chem icznej. O tóż osady, k tó ­ ry c h u ży w am y w celu z b a d a n ia m a te ry i, w w iększości p rz y p a d k ó w b y w a ją b iaław e i n a d e r rząd k o p o sia d a ją p ew n e c h a ra k te - ry sty sty c z n e zabarw ienie, a n a d to z a b a rw ie ­ n ie to b y w a zw ykle n adzw yczaj zm iennem i w zn aczn y m sto p n iu zależy od gęstości o sadu. C zęstokroć w reszcie w y starcza od­

ro b in a obcej przy m ieszk i, ażeby zab arw ie­

nie to zm ieniło się o d ra zu do niepoznania.

A więc bardziej su b teln e odcienie w z a b a r­

w ien iu osadów nie m o g ą b y ć w ż a d n y m r a ­ zie uw ażane, ja k o cechy c h a ra k te ry s ty c z n e tej lub owej m atery i. W an alizie w idm ow ej dzieje się zu p e łn ie inaczej : linie b a rw n e w id m a nie u le g a ją w cale ta k im zm ianom p rz y p ad k o w y m i n ie z n ik a ją po dom ieszce ciał obcych, a n i też n a w e t n ie zm ien iają sw ego w y g ląd u . M iejsca, k tó re z a jm u ją one w w idm ie, są o ty le stałe, o ile s ta łą je s t n p . w a g a cząsteczkow a d an e g o ciała chem icznego. W ob ec tak iej d o skon ałości m eto d a w idm ow a daje n am m ożność w yśle­

d zen ia n ajsu b teln iejszej n a w e t dom ieszki danej m atery i. W iem y z dośw iadczenia, że je d n a trzy m ilio n o w a część m ilig ra m a soli sodu (soli kuch en n ej np.) w p ro w ad zo n a do pło m ie n ia la m p k i B u n se n a d aje w w idm ie zupełnie w y ra ź n ą lin ię żółtą! N ajcu d o w n iej- szem je d n a k zastoso w aniem an a liz y w id ­ m owej je s t b ez w ątp ien ia b ad a n ie u s tro ju fizycznego słońca i in n y c h ciał n iebie­

skich “.

S p raw o zd an ie o sw oich p ra c a c h K irc h - lio ff z a o p a trz y ł w n a d e r szczegółow y atlas w id m a słonecznego. W a tlasie ty m p o d an e są z m a te m a ty c z n ą niem al do k ład n o ścią w szy stk ie zb ad an e podów czas linie F ra u n - h o fe ra. O dległość p om iędzy niem i n a a tla ­ sie K irc h h o ffa odp o w iad a zu p e łn ie k ąto w ej ich odległości w w idm ie, in te n sy w n o ść zaś i szerokość sztry ch ó w o d p o w iad a ją rów nież do p ew nego sto p n ia in ten sy w n o ści i szero­

kości lin ij w idm ow ych. P o d z ia łk i u g ó ry d a ją m ożność oznaczenia odpow iednich linij liczbam i. N a m ap ach ty c h w id zim y ró w ­ n ież ad n o tacy e, w sk azu jące te c iała che­

m iczne, k tó ry m o d p o w iad a ją d a n e linie. P o ­ d ajem y tu ta j (fig. 4), o ile się to dało w y- 1 konać, dość d o k ła d n ą re p ro d u k c y ę jed n ej z m ap K irc h h o ffa . O g a rn ia o n a okolicę

w id m a słonecznego w po bliżu znanej lin ii h (pom iędzy lin ia m i E i F).

P rze z czas dość d łu g i do pom iarów w id ­ m o w y ch (szerokości linij i odległości pom ię­

dzy niem i) n ie um ian o w y b ra ć odpow iedniej je d n o s tk i stałej. D opiero uczony szw edz­

k i A e n g stró m u ży ł w ty m celu jed n o stk i niezm iennej i n orm aln ej, ja k ą je s t d ługość fa li św iatła. S y stem A e n g stro m a p olega n a te j zasadzie, że k aż d a lin ia w idm a odpo­

w ia d a ściśle pew nej d łu g o ści fa li św iatła, niezależn ie od w łasności te g o lu b owego p ry z m a tu . A w ięc lin ie czarn e stan ow ią n a tu ra ln e i w y g o d n e p o d ziałk i do oznacze­

n ia danej części w idm a. D ziś więc w szelkie sztu czne skale u su n ięto i w bad an iach w id m ow y ch u ży w am y w y łącznie m ia ry n o r­

m a ln e j—d łu g o ści fali. J a k o jed n o stk ę dla po m iaró w dług ości sam ej fa li u znano mi-

Fig. 4.

b o n o w ą część m ilim etra . J e d n o s tk a ta osob­

nej n azw y nie p osiada, a oznaczam y ją greck iem i lite ra m i T y siączn a część m i­

lim e tra zow ie się m ik ro nem i oznaczam y go przez a.

K a ż d y wogóle gaz ro zżarzo ny d aje w id ­ mo, sk ład ają ce się z jed n ej lu b k ilk u linij św ietln y ch . Jeż eli je d n a k będziem y stale zw iększać g rubo ść w a rstw y gazow ej, lub też ciśnienie, to stopniow o c h a ra k te r ty c h linij u leg n ie znacznej zm ianie, a m ianow icie w ta k ic h w a ru n k a c h s ta ją się one, ja k w ie­

m y, coraz to szersze, o m niej w y ra źn y ch za ry sac h , za jm u ją coraz w ięk szą p rzestrze ń i o stateczn ie w id m o gazow e m oże się stać ciągłem . Jeż eli przez w a rstw ę g azu , z n a j­

d u ją c ą się w ta k im sta n ie sk up ien ia, w k tó - re m w idm o jego d aje szerokie sm ugi św ietl­

n e (to je s t p o d w p ły w em w ysokiego ciśnie-

(11)

JMb 23 w s z e c h ś w i a t 347 nia i znacznej tem peratury) przepuścimy

białe światło pewnego stałego, lub ciekłego ciała, to czarne linie pochłonięcia otrzym a­

nego w takich w arunkach widm a (o ile tem- ! peratura źródła będzie wyższa od tem pera­

tu ry w arstw y pochłaniającej) będą również szerokie i o granicach stopniowo zanikają- | cych. Takie mianowicie widmo o szerokich i jak b y rozm ytych u brzegów czarnych sm ugach posiadają pewne gwiazdy stałe, co dowodzi, że w ew nętrzną świetlną ich bryłę otacza bardzo gru b a w arstw a stosunkowo gęstej atm osfery.

Analiza widm owa służy nam nietylko do określania składu chemicznego i stanu sk u ­ pienia m ateryi, ale nadto w pewnych wa­

runkach stanow i ona nieom ylny probierz do obliczania szybkości i kierunku ruchu ciał niebieskich w przestrzeni. M etoda ta daje się najłatw iej zastosować w tych właśnie przy­

padkach, kiedy pom iary bezpośrednie nie mo­

gą dać żadnych rezultatów , a mianowicie kiedy pew na gw iazda stała zbliża się ku nam, lub oddala się w kierunku prostym, to jest w kierunku promienia wzrokowego.

Otóż ani dyogą pom iarów kątow ych, ani też fotom etrycznych, wobec niezmiernej odleg­

łości gwiazdy, ruchu takiego pochwycić nie możemy. Gwiazda tak a może posiadać dość znaczną naw et szybkość ruchu postę­

powego, a jedn ak dla naszego oka pozosta­

nie ona zawsze na ty m samym punkcie sfe­

ry i ani jej świetlność, ani też tembardziej wym iary kątow e nie ulegną żadnej dostrze­

galnej zmianie, a przynajm niej do pochwy­

cenia jej potrzebaby było wielu m oże tysię­

cy la t ścisłych obserwacyj. W szystkie te niepokonane, zdawałoby się, trudności zwal­

cza jednak m etoda analizy widmowej.

Zasadę, na której opiera się w danym r a ­ zie obliczenie, w skazał po raz pierwszy zna­

ny uczony Doppler. Zasadę ową zastoso­

wał właściwie do badania fal dźwiękowych i spraw dził ją drogą takich doświadczeń, które możemy w ykonać w najzw yklejszych w arunkach, a które jednak drogą analogii dadzą nam możność pochwycenia ruchu ciał niebieskich w przestrzeni.

Przypuśćm y tedy, że obserw ator i pewne ciało dźwięczące, np. struna wprawiona w ruch, oddalają się od siebie ze stosunko­

wą szybkością v. S trun a wydaje stale

! ton la i wykonyw a N wahań na sekundę.

Niech pierwsza fala dźwiękowa dochodzi ucha obserwatora z odległości S, ostatnia więc w danym okresie czasu dojdzie z od­

ległości S + v. Jeżeli więc szybkość fali oznaczymy przez V, to pierwsza z nich po- trzebuje S • czasu dla tego, ażeby dojść do

ucha obserwatora, ostatnia zaś - ~y - , czyli też fala ta opóźni się o ^ sekund, a więc v obserw ator otrzym a N wrażeń nie w ciągu jednej sekundy, ale w ciągu 1 + y se­ V

kund. A zatem nie będzie to już pierw ot­

ny ton la, gdyż w okresie jednej sekundy do ucha obserwatora dojdzie nie N fal dźwiękowych (norma tonu la), lecz tylko

N

v , a więc mniej, aniżeli w ydaje ich 1 + -y

strun a w tym samym okresie czasu. Z tego powodu pierw otny dźwięk la wyda się nam w takich w arunkach niższym, posiadającym

N

mniej o v fal dźwiękowych, to jest + y

zam iast la obserwator usłyszy np. la\j . Przeciwnie znów, jeżeli ciało dźwięczące zbliża się ku nam, to dźwięk jego wydaje się nam coraz wyższym, albowiem do ucha na-

j

szego dochodzi coraz więcej i szybciej na­

pływ ających fal.

N a tem właśnie zjawisku polega prawo Dopplera, a sprawdzić je możemy w każdej chwili drogą bezpośredniego doświadczenia, o ile tylko posiadam y ucho mniej więcej muzykalne. Udaje się to najłatw iej wów­

czas, kiedy przysłuchujem y się sygnałom pociągów kolejowych, ponieważ ruch tych ostatnich posiada odpowiednią szybkość. J e ­ żeli staniemy obok relsów w chwili, kiedy lokomotywa dąży ku nam, wydając gwizd sygnałowy, to w zrastanie wysokości tonu w m iarę zbliżania się pociągu daje się po­

chwycić nad er łatwo. W rażenie zaś wbrew przeciwne otrzym am y podczas oddalania się pociągu, a mianowicie sygnał przybierać bę­

dzie wówczas tony coraz niższe.

A więc zasada ogólna jest taka, że kiedy

| ciało, które w ydaje pewien stały dźwięk, od-

(12)

3 4 8 W SZECH ŚW IAT M 2 3

dala się od n as, w ów czas w okresie jedn ej sek u n d y o trz y m u je m y isto tn ie m n iej fa l dźw iękow ych, aniżelib y śm y ich o trzy m ali, g d y b y ciało to pozo staw ało n a m iejscu, a skutkiem te g o w m ia rę je g o o d d a la n ia się to n dźw ięku sta je się coraz niższym . I p rz e ­ ciw nie, w m iarę zbliżania się dźw ięczącego ciała w ysokość to n u odpow iednio w z ra sta . T on zaś w łaściw y, czyli ilość d rg a ń , k tó re w y k o n y w a dźw ięczące ciało w pew n y m okresie czasu, pozo staje is to tn ie bez zm ian y i odczuw am y go n o rm aln ie w te d y ty lk o , j e ­ żeli ciało to nie zm ienia w cale sw ojej w z g lę­

dem n as odległości, to je s t a n i się zbliża ani te ż oddala.

F iz e a u za sto so w ał m eto d ę D o p p lera do b a d a n ia fal św iatła (i d la te g o zow iem y ją zw y k le m eto d ą D o p p lera i F izeau ). B a rw a p ro m ien ia odp o w iad a t u w ysokości to n u , albow iem je d n o i d ru g ie zależy w łaściw ie od stosunkow ej ilości d rg a ń . A w ięc w razie postępow ego ru c h u o b se rw a to ra , albo też ciała, w y sy łająceg o p ro m ien ie, b a rw a ich p o w in n a u le g a ć zm ianie. In a cze j m ów iąc, łam liw ość p ew neg o m o n o ch ro m aty czn eg o p ro m ien ia (pro m ien ia zasadniczej b arw y ) p o w in n a w zrastać, to j e s t zbliżać się k u fio­

letow ej g ra n ic y w id m a w m ia rę z b liża n ia się ku n a m ciała św iecącego i zm niejszać się, to je s t cofać k u g ra n ic y czerw onej w m ia rę od­

d a la n ia się ciała. D la sp ra w d z e n ia zasad y D o p p lera w za sto so w an iu do fa l dźw ięko­

w ych w y starcza n a w e t szybkość lo k o m o ty ­ w y i odległość k ilk u k ilo m e tró w ; inaczej się je d n a k dzieje p rz y b a d a n iu fa l św iatła. W o­

bec nadzw y czajn ej szybkości ich ru c h u p o ­ stępow ego, n a ziem i n ie p o sia d a m y w a ru n ­ ków ta k ic h , ażebyśm y m o g li sp raw d zić i pochw ycić zm ian ę b arw y w m ia rę zb liża­

n ia się lub o d d a la n ia c ia ła św iecącego, a zresztą zm ian y te m u szą być ta k b ard zo nieznaczne, że ró ż n ic y odcien ia w n a jle p ­ szych n a w e t w a ru n k a c h żad n e oko odczuć- b y n ie m ogło. A je d n a k d ro g ą a n a liz y w idm ow ej m ożem y n ie ty lk o d o strze d z, ale n a w e t m atem aty cz n ie ściśle obliczyć p rz e su ­ w an ie się (przem ieszczanie) lin ij w w id m ach p e w n y c h g w iaz d stały ch , a n a w e t sam ego słońca, bądź to k u fioleto w ej, b ądź te ż k u czerw onej g ra n ic y w m ia rę zb liża n ia się ty c h ciał k u nam , lu b te ż o d d a la n ia się od nas.

A n a liza ta k a , p rz ep ro w ad zo n a z n a u k o w ą ścisłością, m oże n am dać d o k ład n e w y o b ra­

żen ie n iety lk o o k ieru n k u , ale i o bezw zględ­

nej szybkości ru c h u ciał niebieskich. N ale­

ży je d n a k n adm ien ić, że w n ajw y ższy ch n a w e t o b serw ow any ch do d n ia dzisiejszego szybkościach (ru chu gw iazd od n as lu b k u nam ), w ynoszących około 50 000 m n a se­

k u n d ę , p rzesun ięcie linij w id m ow ych byw a n adzw y czaj m ałe i w ynosi m alu czk ą zaled­

w ie cząstkę p rzestrze n i, rozdzielającej dw ie żó łte lin ie sodu. W obec teg o b a d a n ia w id ­ m ow e ru c h ó w ciał n iebieskich n a p o d staw ie m eto d y D o p p lera i F iz e a u w ta k im ty lk o ra z ie z a słu g u ją n a w iarę, k ied y do ko ny w a je o b serw ato r w p ra w n y , zapom ocą odpo­

w iedn ich, zu p e łn ie d o k ład n y ch narzęd zi i je ­ żeli w y n ik i je g o b a d a ń zg ad zają się zup eł­

n ie z fa k ta m i now em i, dostrzeżonem i w d ro ­ dze b a d a ń bezpośredn ich. J a k o w sp an ia ły p ro b ierz nieom ylności zasad y D op plera i F i ­ zeau m ożem y w skazać d o k onane o statn iem i czasy (1901) od kry cie dw o isto ści pięknej g w ia z d y a W oźnicy (C ap ella—K oza) i w ie­

lu inn ych .

W czasach o sta tn ic h stosow ano n a d e r u siln ie m eto d ę an a liz y w idm ow ej do b a d a ­ n ia fizyko-chem icznego u s tro ju słońca, a p o ­ m im o to je d n a k w y n ik i ty c h b a d a ń b y ły częstok ro ć nadzw yczaj zw odnicze. Ł atw o to zrozum ieć, jeżeli ty lk o u w zględ nim y tę okoliczność, że ca ła te o ry a b a d a ń w idm o­

w y c h polega n a tej zasadzie, u znanej a p rio ­ ri, że d w a ciała, k tó re d a ją w idm a je d n a k o ­ we, m uszą b y ć ciałam i id entycznem i. S k ąd ­ in ąd je d n a k w iem y, że je d e n i te n sam gaz, o ile go um ieścim y w d w u ró ż n y ch w a ru n ­ k a c h te m p e ra tu ry i ciśnienia, w y d a ć m oże d w a różne w idm a. Jeż eli więc n a słońcu, ezy też n a in n y m globie niebieskim pew ien g az zn a jd u je się w w a ru n k a c h ta k ic h , k tó ­ r y c h n a ziem i o dtw o rzy ć n ie m ożem y, to m ów czas g az ów, jak k o lw iek dobrze nam z n a n y i istn ie ją c y n a w e t w naszej atm o sfe­

rze, posiadać je d n a k m oże ta k ie w idm o, z k tó re g o n ie ro zp o zn am y go wcale. Otóż jeże li w w id m ie pew nej g w iazd y d o strz e g a ­ m y linie, ja k ic h nie p o siad a żad en ze zn a­

n y c h nam p ie rw ia stk ó w ch em icznych, to z teg o nie m ożem y jeszcze w nio sko w ać z zu ­ p e łn ą pew nością, że n a gw ieździe owej is t­

n ie ją ja k ie ś ciała, k tó ry c h nie z n a m y na

(13)

j N ° 2 3 W SZECHŚW IAT 3 4 9

ziem i, chociaż w pew nych p rz y p ad k ac h I w niosek ta k i m oże być zupełnie słusznym . I I z dru g iej stro n y , jeżeli np. w w idm ie s ło ń ­ ca nie zn a jd u je m y c h a ra k te ry sty c z n y c h linij tlen u , to jeszcze nie dow odzi, że g az ów ta m n ie istnieje, poniew aż zn a jd u ją c się w w a ru n k a c h nam nieznanych, m oże on w y­

daw ać w idm o zupełnie odm ienne.

Szkodliw y m je s t przedew szystkiem n a d ­ m ia r za p a łu do w szelkich now ych idei i w y ­ sn u w an ie w niosków przedw czesnych, bo | p rz y n o si to isto tn ie więcej szkody i s tra ty J sił, aniżeli isto tn e g o pożytku. Jak k o lw iek więc analiza w idm ow a stanow i dziś jed en z n ajp o tężn iejszy ch , a może n a w e t n a jp o ­ tężn iejszy środek p o zn a n ia u s tro ju chem icz­

nego ciał w szechśw iata, je d n a k ż e w yniki, k tó re o trzy m u jem y tą dro g ą, m ożem y u w a ­ żać za p ew ne o ty le tylko, o ile w b ad a n ia ch naszy ch uw zględ n iliśm y w szelkie m ożliw e w d a n y c h w a ru n k a c h pow ody błędów i sa- m oom a m ienia.

P. T rzciński.

S P R A W O Z D A N IE .

N o w a p ra c a 2 zakresu mykologii K ró lestw a.

W ciągu kilkoletnich badań p. E ichler z Mię­

dzyrzeca, zgromadził bardzo obfity m ateryał do mykologii Podlasia, którego znaczna część ogło­

szona została w X V I i X V II tomach Pam iętnika -Fizyograficznego, a częściowo we Wszechświecie.

Prócz znacznej liczby grzybów pospolitszych, okolica ta dostarczyła mnóstwa rzadkości mało znanych lub dotąd nie opisanych. M ateryał ten opracował opat J . Bresadola z T rydentu i ogła­

sza w nowopowstałem w Bęrlinie pod redakcyą H. Sydowa piśmie Annales Mycologici. P ierw ­ szy zeszyt powyższego czasopisma zawiera począ­

tek rozprawy Bresadoli p. t. „Fungi polonici“

str. 65 —96, specyalnie grzybom podlaskim przez p. E ichlera zebranym poświęconej. Prócz licz­

nych uw ag prostujących i uzupełniających niedo­

statecznie zbadane gatunki grzybów, znajdujemy tu dyagnozy łacińskie nowych gatunków Poly- porus podlachicus; Tram etes flavescens, subsi- nuosa, Solenia confusa; Odontia Brinkmanni; Ra- dulum Eichlerii; Corticium sublaeve, Eichleria- num, albo ochraceum przez Bresadolę opisanych.

Cenny ten przyczynek fizyograficzny rzuca nowe światło na mykologię K rólestw a Polskiego i wzbogaca ją łicznemi nabytkam i, dając jedno­

cześnie najpochlebniejsze świadectwo zabiegom i spostrzegawczości dzielnego naszego fizyografa,

p. Eichlera. S u Cli.

K R O N IK A N A U K O W A .

— T e o ry ą gwiazd nowych. J a k wiadomo Seeliger tłumaczy' pojawianie sią gwiazd nowych przez wkroczenie ciała ciemnego do masy mgła­

wicowej. Halm sądzi, że hypoteza ta wystarcza, by zdać sprawę ze wszystkich zaobserwowanych zjawisk, z tem wszakże dopełnieniem, że przy­

puścić należy, iż gęstość masy kosmicznej nie je st jednostajna, lecz wzrasta od brzegów ku środkowi ciężkości. W takim razie przenikaniu ciała ciemnego towarzyszą wogóle ruchy obroto­

we i ciało to staje się środkiem w iru rozżarzo­

nych gazów, które za sobą pociąga. W obec tego rozszerzanie się i przesuwanie linij widma stają się wynikami założonych ruchów, co uwalnia od powoływania się, wraz z Voglem i W ilsingiem, na wpływ wysokich ciśnień.

(Buli. d. 1. Soc. astr. de France). nr. h. h.

— P lam y słoneczne a te m p e ra tu ra. K arol Normann przeprowadził dla ostatniego trzydzie­

stolecia badania, podjęte przez Koppena, nad peryodem plam słonecznych a waryacyami w rocz­

nych średnich tem peraturach ziemi. Z tablicy, jak ą sporządził on dla okresu od r. 1870 do 1900 wynika, że roczna tem peratura średnia ulega peryodycznym wahaniom o peryodzie przybliże­

nie równym peryodowi plam słonecznych : plamy sprowadzają spadek raczej tem peratury ziem­

skiej, to znaczy, że krzywa, wyobrażająca wa- ryacye tem peratury je st równoległa z odwróconą krzyw ą, wyobrażającą częstość plam słonecznych.

(C. R.). m. h. h.

— Znaczenie szczawianu wapnia w odży­

wianiu się roślin. Badania znacznej ilości ro­

ślin stw ierdzają zawsze obecność kryształów szczawianu wapnia we wszystkich ich organach.

M. Amar robił doświadczenia nad roślinami goź- dzikowatemi (Caryophyllaceae), które zazwyczaj zawierają bardzo wiele tych kryształów, szcze­

gólnie w liściu i łodydze.

Rozmieszczenie kryształów w liściu i łodydze byw a rozmaite, zależnie od wysokości liścia i międzywęźla, a zawsze zadziwiająco jednakow e u najrozmaitszych rodzajów goździkowatych (u Dianthus, Lychnis, Tunica, Saponaria i in.).

Brzeg liścia je st zwykle najbogatszy w kryształy szczawianu wapnia, umieszczone między w iązka­

mi, w komórkach leżących bezpośrednio pod tkanką palisadową; w ogonku i pochewce liścia również obfite kryształy znajdują się w komór­

kach stykających się z endodermą łodygi; w ło­

dydze zaś tuż pod węzłem kryształy leżą wyłącz­

nie w komórkach endodermy i są mniej liczne,

a zaczynając od najniższego węzła ku górze ilość

coraz bardziej zmniejsza się i wreszcie zupełnie

znika.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zawiesina w przepływie ścinającym ()=⋅ o0vrgr przepływ zewnętrzny tensor szybkości ścinania 2v effeffeffη=σg efektywny efektywny tensor tensor napięć

Te doświadczenia P feffera m ają ważne dla nas znaczenie. W ykazują one, że jajk a oddziaływ ają za pośrednictw em substancyj chemicznych, które się w ich ciele

Odtąd staje się coraz bardziej jasnem praw dziw e znaczenie procesów tera ­ tologicznych. W ten sposób jesteśm y zmuszeni

mi światła, których widma nakładają się na siebie. Rozmaite położenie odpowiednich linij tych źródeł światła, którym w widmie porównawczem odpowiada jedna

go zwierzęcia mogą powstawać z różnych części ustroju macierzystego, pochodzących bądź wyłącznie z listka zewnętrznego (u Bo- tryllus), bądź z wewnętrznego

Przez czas bardzo długi zastanawiano się nad tem, czy włóknik jako taki zawarty jest już w osoczu, czy też tworzy się z jakiejkolwiek części składowej krwi

talom w stanie rodzimym formy zrostków o drzewiastej lub też włosieniowatej postaci (fig. Sąto formy zamarłe na jednem z pierwszych stadyów krystalizacyi, niejako

wraca do pierwotnego stanu. Tak jednak nie jest. Część energii ulega rozproszeniu. Następujące liczby, otrzymane z odpowiednich, pomiarów, stosunek ten ilustrują..