P /W . " y t- ' .
// / f /
j\fi 2 8 ( 1 1 6 3 ). W arszawa, dnia 10 lipca 1904 r. * T o i l l X X I I I .
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA*.
W W arsz a w ie: rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.
Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
D R . E M I L B A TJEK
C H E M I A G W I A Z D .
Zwróćm y spektroskop na gwiazdy, aby się przekonać, czy m ają ten sam skład chemicz
ny co kula ziemska. Istotnie, je s t tak, ja k przypuszczam y. Ponieważ zaś skład che
miczny odpowiada wyglądowi zew nętrzne
mu, postać zaś—fazie, którą ciała niebieskie przechodzą w swym rozwoju, przeto możemy przypuścić, że we wszechświecie mogą k rą żyć planety, mające wygląd podobny do zie
mi.
Ściślejsza obserw acya poucza nas, że m ia
nowicie gwiazdy żółte, jak Kapella, A rktur, Polluks i t. p. przedstaw iają widma, najb ar
dziej zbliżone do słońca, a przeto muszą być do niego podobne pod względem fizycznym i chemicznym. Gw iazdy o białem świetle, ja k Syryusz i W ega, i o świetle czerwonem ja k a Herkulesa, przedstaw iają znaczne od
stępstwa od w idm a, słonecznego w dwóch kierunkach przeciw nych. Pierw sze w ykazu
ją w swem widmie przew ażnie cztery linie wodoru, a obok nich linie rtęci, sodu, m ag
nezu, w apnia, żelaza. L inie w odoru są b a r
dzo szerokie, co w edług doświadczeń spek
tralnych oznacza znaczną grubość atm osfery wodorowej. Św iatło gwiazd białych, zawie
rające silne promienie niebieskie i fioletowe, wykazuje naturalnie wyższą tem peraturę niż słoneczną, z czem zgadza się prostota linij absorpcyjnych. Ale i słońce dawrałoby same praw ie^inie wodorowe, gdyby otaczająca je w arstw a atm osfery była cieplejsza. Absor- pcya w ystąpiłaby wówczas w w arstw ach wyższych chromosfery, złożonych, jak w ia
domo, przew ażnie z wodoru i helu.
Odw rotny widok przedstaw iają widma gwiazd czerwonych. Linie absorpcyjne m e
tali są w nich jeszcze liczniejsze i mocniejsze niż w widmie słonecznem. Podobne są do widm plam słonecznych. Prócz tego, zauw a
żyć można w niektórych gw iazdach czerwo
nych np. w a Herkulesa, widmo, złożone z pasków, charakterystyczne dla związków chemicznych. W idm a takie, składają się z delikatnych linij,gęsto zbitych w pojedyń- cze g rup y tak, że g ra p y te m ają wygląd pasów absorpcyjnych. Podobnych widm do
starczają nam świecące pary związków che
micznych; dostrzegano je u pierwiastków w te
dy tylko, gdy pary ich nie były jednoato- mowe.
W idm a gwiazd czerwonych w ydają się całkiem identycznem i z widmem emisyjnem węglowodorów. Gwiazdy te przedstaw iają ostatnią fazę w życiu gwiazd przed ich zagaś
nięciem. Czerwone ich św iatło wskazuje, że m axiinum energii ich prom ieniow ania zwróciło się bardziej do czerwonego końca
434 Ale 28 widm a, niż w świetle słońca. Zależnie od te
go tem p eratu ra ich m usi być niższa. W idzi
m y więc, ze węglowodory, specyalnie zaś m etan, zaliczane być pow inny do wczesnego stosunkow o stadyum w histo ry i rozw oju związków chemicznych. M etan pow staje wpierw niż tlen ki węgla, co odpow iada w ła
snościom term ochem icznym tych związków.
Ciepło pow stania m etan u wynosi 17,3 kalo- r y j, tlenku zaś w ęgla 26,3 kal., ta k że reakcya
CH4 + 0 = CO + 4 H,
odbyw ająca się w tem peraturze, w której dysocyacya wody i dw utlenku w ęgla jest praw ie zupełna, je s t egzoterm iczna. Docho
dzimy do wniosku, że w bardzo wysokiej tem peraturze, reakcja: odbywa się w k ieru n ku pow staw ania węglowodoru, uw ażam y za
tem, iż istnieje pew na dziedzina, gdzie wodór wypycha tlen w tlenku węglowym. P rzy dalszem ochładzaniu danej gwiazdy, reakcya zw raca się w k ierunku pow staw ania tlenku węgla, w skutek zaś związanego z tem w y
dzielenia ciepła, szybkość ochładzania zostaje zwolniona.
U w aga ta m a znaczenie ogólne. K ażdy system ciał, będących w stanie równowagi _ chemicznej, ulegający jedynie ochłodzeniu, może zwolnić bieg swego ochłodzenia przez to, że ze swojej własnej energii w ytw arza ciepło; jednocześnie rów now aga skłania się do procesów chemicznych, połączonych z w y
dzielaniem ciepła. W tak i sposób tlenek węgla i wodór, w dalszych fazach ochłodzenia, podlegają utlenieniu na dw utlenek węgla i wodę; spraw y te zaś odbyw ają się zazw y
czaj dopiero wówczas zupełnie, g d y tem p era
tu ra ciała niebieskiego spadła do 2000°.
G w iazda o tej tem peraturze je st blizka zaga
śnięcia, Świeci ona ju ż ta k słabo, że w y
m yka się badaniu astronom ów .
W róćm y jeszcze do m etanu. Przedstaw ia się on nam jako jeden z najw cześniejszych związków egzoterm icznych. Później znika w skutek spalenia.
Gdy oziębienie danego ciała niebieskiego bardzo ju ż postąpiło, wówczas zjaw ia się on znowu, w skutek bardzo w ybitnego procesu wstecznego, w yw ołanego działalnością o rga
nizmów.
M etan w ystępuje w e'w szechświecie nietyl- ko n a gw iazdach czerwonych, gdyż praw dopo
dobnie wespół z pokrew nem i w ęglow odora
mi zjaw ia się on również w świecących ogo
nach kom et. B adanie porównawcze widm doprow adza nas do tego wniosku. Prócz ty ch świecących węglowodorów ogon kom et zaw iera jeszcze pył, k tó ry poznajem y po tem, że św iatło jego daje w spektroskopie nietyl- ko p a ry węglowodorów, ale zawiera jeszcze odbite św iatło słoneczne. W iadomo, że ogo
n y kom et wówczas dopiero pow stają, gdy kom eta zbliża się do słońca i w skutek in
tensyw nego prom ieniow ania zostaje dopro
wadzona, rzec można, do wrzenia. Ogony, złożone z m ateryi niezm iernie rozrzedzonej i rozsianej, w zrastają zawsze w kierunku od
chylonym od słońca. Uw ażam y obecnie, że pyłki, składające m asę komety, zostają odsu
nięte od słońca przez ciśnienie promieni świetlnych, przyczem nabyw ają prędkości, w yrów nyw ającej prędkości św iatła.
Poniew aż zaś w edług astronom ów istnie
je blizkie pokrew ieństw o m iędzy kom etami a m eteorytam i, więc nie powinniśm y się dzi
wić, że podczas badania tych ostatnich spot
kam y się znów z m etanem .
Na firm am encie w oddaleniu od gwiazd, spotykam y często bardzo rozcieńczone, śmie
cące m asy gazowe,'zmieszane z pyłem kosmi
cznym, takie, jakie widzimy w ogonach ko
met. Tw orzą one mgławice, których n atura gazowa uwidocznia się w badaniu spektral- nem. W idm o ich składa się zwykle z trzech linij, z k tó ry c h jed n ą można odnieść do wo
doru, dru g ą do azotu, trzecia zaś nie odpo
w iada żadnym znanym pierw iastkom ziem
skim. Obecność w odoru możemy uważać za pew ną, choć nie widzimy w w idm ach tych czerwonej linii wodorowej. Pochodzi to wszakże z pew nych względów optycznych, albowiem, jeśli św iatło w odoru w rurce Geis- lera zostanie odpowiednio zmniejszone, wów
czas linia ta staje się niewidoczną dla oka, n ato m iast linia zielono-niebieska staje się w skutek zwiększonej wrażliwości oka jeszcze bardziej widoczną. Obecność azotu w m gła
wicach nie jest jeszcze dostatecznie ściśle stw ierdzona
G odną zastanow ienia jest owa stała obec
ność w odoru w najdalszych przestrzeniach, w najbardziej nieznaczących utw orach i sta
n ach rozw oju wszechświata! W zgląd ten przyczynił się zapewne do przyw rócenia daw
nego poglądu, w edług którego wodór m iał
JSTs 28 W SZ EC H ŚW IA T 435 być praelem entem . Spektroskopia częstokroć
wysnuw ała m niemanie, że pierw iastki mogą być rozłożone.
Przedew szystkiem ,m am y zmienność widm, objawiającą się wraz ze zmianami tem peratu
ry. Jeśli przyjrzym y się widmom tego sa
mego m etalu, otrzym anym w świetle łuko- wem i w iskrze elektrycznej, to przekonam y się, że często znaczne w ystępują między nie
mi różnice: jedne linie bledną, inne zaś w pierwszem widmie są ciemne, w drugiem jasne. W yw ołane tym sposobem różnice m o
gą być tak znaczne, że nadają w idm u cał
kiem różny charakter; albowiem m ała zale
dwie cząstka linij pierw otnych pozostaje nie
zmienioną.
Zwłaszcza m etaloidy są pod tym wzglę
dem zmienne, co łatw o się tem objaśnia, iż pary ich, w przeciwieństwie do p a r metali, nie są jednoatom ow e, i z tego względu ła two podlegają, ze w zrastaniem tem peratury, przem ianom m olekularnym . Sw oją drogą, widma mogą być zmienne i w w ypadku metali.
Były one badane, zwłaszcza przez N orm ana Lockyera, w olbrzymim aparacie indukcyj
nym, w ysyłającym iskry na m etr długości, i doprowadziły tego badacza do przekona
nia, że pierw iastki są istotnie podległe roz
kładowi. L ockyer powiada, że w tem pera
turach najw yższych iskry elektrycznej nie
które zwłaszcza linie pierw iastków w ystępu
ją bardzo silnie, g d y inne coraz to bardziej sią zaciemniają. L inie te odpowiadają w je go m niem aniu ułam kom pierwiastków ; to też mówi on o protożelazie, protow apniu, proto- wodorze i t. p. Te w ybitnie występujące li- j nie Lockyer zebrał w jedno wspólne widmo i porów nał je z widmem niektórych gwiazd białych. Istotnie, znalazł on gwiazdę, k tó
rej widmo najzupełniej się zgadzało z tem , które sztucznie był otrzym ał. R ezultat ten jest niezmiernie interesujący; w ypada jednak za
stanow ić się, czy znaczenie, które mu badacz ten nadał, jest słuszne. N astępujące w zglę
dy zaprzeczają wszakże tej pozornej słuszno
ści.
Skoro się zastanow im y, że czterotlenek azotu jest bezbarw ny, a dw utlenek azotu jest zabarwiony i posiada charakterystyczne w i
dmo absorpcyjne, że jod w roztw orach jest czasem fioletowy, czasem bronzow y, jak k o l
wiek w obu przypadkach jednakow a je s t J
wielkość jego cząsteczek (I2), wówczas zro
zumiemy, że zm iana wielkości cząsteczek jest częstym ale nie koniecznym w arunkiem zmian widm a. W iemy również z chemii związków węgla, że dwa ciała o jednakow ym składzie m ają zawsze różne własności, gdy różną jest wielkość ich cząsteczek; wiemy je dnak również, że m ogą mieć różne w łasno
ści przy jednakowej wielkości cząsteczki.
Ciała te, zwane izomeronami, przedstaw iają różnice w budowie swej cząsteczki jed n a kowej wielkości.
Jod, rozpuszczony w siarczku węgla jest fioletowy w zwykłej tem peraturze, a b ru n a tn y w + 80° C. Tenże sam jod, rozpuszczo
ny w estrze kw asu tłuszczowego, je s t b ru n a tny w zwykłej tem peraturze, a fioletowy w + 80° C. Jod podlega zatem różnym prze
mianom, ale cząsteczka jego pozostaje n ie
zmienną. Skoro zechcemy objaśnić zapomo
cą pow staw ania izomeronów te przem iany oraz inne, którym podlegają jednoatom ow e rozżarzone pary m etaliczne w skutek silnego podniesienia tem peratury, to m usim y uznać, że atom y chemii współczesnej nie są w ża
dnym razie niepodzielne, a przeciwnie posia
dać m uszą budowę bardzo złożoną.
K to zatem chce objaśnić zachowanie się ciał w spektroskopie w sposób m echaniczny, m usi znacznie rozszerzyć swe zapatryw ania na współczesną teoryę atomową.
Musi on uznać jeszcze m niejsze cząstki i elem entarne od atomów chemii dzisiejszej.
! Je stto niezbędne choćby ju ż z tego względu, że widm a gazów świecących są tak zasobne w linie. Atom m usi posiadać n cząstek ele
m entarnych, aby przedstaw ić 3 n —6 róż
nych sposobów przem ian, a zatem 3 n —6 jasnych, niezależnych od siebie linij (E.
Mach.).
Dodać jeszcze należy, że linie widmowe tegoż samego gazu elem entarnego okazują niezależność wzajemną, gdy chodzi o w pły
wy zewnętrzne, np. w skutek ciśnienia zosta
ją częściowo zwrócone do czerwieni, częścio
wo do fioletu, pole m agnetyczne częściowo je rozszczepia i t. p. W szystko to czyni n a d
zwyczajnie trudnem , a naw et niemożliwem I objaśnienie mechaniczne zjaw isk spektrosko- j pijnych. W każdym razie teorya atomowa okazała się dotychczas zupełnie bezsilną w tej dziedzinie.
436 w s z e c h ś w i a t JSIg 28 W róćm y jed n ak do widm Lockyera, otrzy
m anych zapomocą potężnej jego m aszyny indukcyjnej. Z pojedynczych widm żelaza, w apnia, wodoru, m agnezu i t. p. wnioskuje on o rozkładalności pierw iastków na ciała jeszcze prostsze. W niosek ten nie je s t ko
nieczny, jakeśm y to widzieli, n ap rzy k ład na jodzie. Dane ciało może bez dysocyacyi zmieniać swe własności pod w pływ em zmian tem peratury. Zachow anie się ciał podczas analizy widmowej, nauczyło nas poznawać delikatniejsze i m niejsze różnice niż te, k tó re poznawać mogą chemicy zapom ocą swych prostych przyrządów.
Jeśli wszakże zm iany widma w ykazują pe
wne zm iany cząsteczkowe w badanej sub- stancyi, to zm iany te m ogą jed n a k nie pole
gać wcale na dysocyacyi. Rów nie dobrze może tu być także asocyacya. Tlen, w b a r
dzo wysokich tem peraturach, zam iast się roz
padać, polim eryzuje się na ozon, co w ynika z tego, że ozon je s t ciałem endoterm icznym względem tlenu. Podobne przem iany allo- tropow e są również możliwe i dla p a r m eta
licznych.
Zastanów m y się ogólnie, czy pierw iastki chemiczne są dalej podzielne, czy też są nie
podzielne. W każdym razie nie m ożem y za
przeczyć możliwości rozłożenia ciał, uw aża
nych dziś za proste, a możemy przypuścić, że dzisiejsze nasze pierw iastki są ciałam i o jednakow ym stopniu złożoności, ta k że, skoro u d a się rozłożyć jeden pierw iastek, to w krótce rozłożym y je w szystkie (Ostwald).
To podobieństw o pierw iastków zaznacza się nie tylko w tem , że w szystkie nie dają się rozłożyć zapomocą znanych środków dzisiej
szej nauki, ale i w tym fakcie pozytyw nego znaczenia, iż wszystkie w stanie gazu dają widma, złożone z linij, gdy związki do star
czają w idm złożonych z pasów. Całkiem in
ną jest kw estyą otrzym yw ania jed ny ch pier
w iastków z drugich, np. Czy możliwe jest w yrabianie złota ze srebra, gdyż wówczas przypuścić m usim y istnienie jak iejś pram a- teryi, względem której znane nam dziś p ier
w iastki byłyby ciałam i polim erycznem i.
Przypuśćm y, że tą pram atery ą je s t wodór;
w takim razie możliwe byłoby otrzym yw a
nie tlen u z wodoru, a woda (H20), zarów no ja k tlen, byłyby polim erycznem i względem wodoru.
N atu raln ą konsekwencyą takiego poglądu jest m niem anie, że pierw iastki m ają różną trw ałość w zajem ną i że są pierw iastki stałe i niestałe. Nie potrzeba chyba dowodzić, że podobnych doświadczeń nigdy nie robiono, że przeciw nie, wszelkie doświadczenia dowo
dzą poglądu przeciwnego, i że na ich mocy stw orzono pojęcie pierw iastku. Ponieważ pierw iastki zn ajdują się jako takie nie tylko na ziemi, ale również na większości gwiazd, więc okazuje się, że pram aterya, zarówno we wszelkich m ożliwych w arunkach ziemskich, ja k kosmicznych, je s t niestała, w przeciw ień
stw ie do polim erycznych względem niej ele
m entów. Może ona co najw yżej występować jak o ciało endoterm iczne, w tem peraturach, będących chwilowo poza obrębem wszelkich ziem skich lub niebieskich doświadczeń. W o
lim y przypuścić, że pierw iastki nie są ciała
m i polim erycznem i, że, przeciwnie, istnieje na świecie oznaczona i niezm ienna ilość każde
go pierw iastku. Ostwald uważa niemożli
wość w zajem nego przekształcania się pier
w iastków , jak o w ypływ ającą z zasady za
chow ania energii. Zdaje mi się, że równie dobrze powiedzieć można, iż n a świecie zn aj
duje się niezm ierna ilość benzolu. Hipoteza p ram atery i nie dostarcza chem ii żadnego lo
gicznego zespołu w jej zapatryw aniach teo
retycznych i z tego powodu uw ażam y jej rolę za błahą.
P rz e ło ż y ła Z . Joteyko-Rudnicka.
D R . S T E F A N R A B A U D .
R O Z W Ó J PO JĘ Ć TERATOLOGICZNYCH;
EMBRYOLOG1A ANORM ALNA.
(Ciąg dalszy).
I II.
T ak więc obecnie panującern jest m nie
m anie, że każdy zarodek, tak lub inaczej zm ieniony, m usi stać się koniecznie potw o
rem; potw ór każdy pow staje z zarodka pier
w otnie norm alnego, a dopiero w tórnie zmie
nionego w skutek oddziaływ ania jakiegoś nie
określonego czynnika zewnętrznego. Stąd w ynika, że em bryologia anorm alna je s t n a u ką o niezm iernie łatw ych m etodach badania
M 28 W S Z E C H SW IA T
i bardzo ograniczonym zakresie: porównanie wyników badania anatom icznego anomalij — z danemi embryologii norm alnej powinnoby w ystarczyć do stw ierdzenia ostatecznego, gdzie w każdym poszczególnym przypadku miało miejsce w strzym anie rozwoju, określa
jące daną form ę potworności.
Po bliższem wszakże rozpatrzeniu cała po
wyższa doktryna okazuje się gm achem , zbu
dowanym na podstaw ach—powierzchownych obserwacyj i badań. U trzym ać się dotych
czas m ogła ona jedynie w skutek tradycyi, uporczywie stojącej na drodze poszukiw ań ścisłych. Lecz w naszej epoce teorye są ce
nione tylko ze względu n a ilość wiązanych przez nie faktów oraz dokładność ich tłu m a czenia: są one tylko prostym wyrazem stanu wiedzy w danej chwili. O ile nowe fakty zmuszają nas do porzucenia poglądów, pa
nujących oddaw na—nic nie powinno nas w strzym yw ać od wyrzeczenia się tych po
glądów, które niemniej przeto pozostać m o
gą punktem w ytycznym w historyi nauki, wskazując nam drogi przebyte—tak ja k da
lej, poza w ytknięte przez nas szlaki, pójdą kiedyś następcy nasi.
W ypow iadano niejednokrotnie przypusz
czenie, że procesy anorm alne są tylko prostą m odyfikacyą zwykłych procesów rozwojo
wych, że można więc wyprow adzić potw or
ności od postaci zw ykłych bez badania bez
pośredniego zarodków potw ornych. Tw ier
dzenie to jednak nie zostało nig dy poparte dowodami bezpośredniemi a niezbitemi. K o
niecznem jest wobec tego spraw dzenie po
wyższej teoryi, a to drogą badania zarodków potw ornych zapomocą wszelkich środków, jakich dostarcza nowoczesna tech n ika—mi
nął bowiem czas, gdy ograniczano się do uży
cia prostej lupy.
Przy pierwszych zaraz próbach bezpośre
dniego badania embryologicznego potw orno
ści, napotykam y fak ty wprost zadziwiające.
Procesy dające się zauważyć w rozw oju po
tworów nie zawsze m ogą być utożsam iane ze zwykłem i procesami rozwojowemi. Roz
mieszczenie zaczątków różnych narządów, ich ułożenie, wym iary, ilość i ogólny chara
k ter rozw oju—przybierają czasem wygląd niezw ykły i niezrozum iały. 0 ile, idąc za da
w ną doktryną, zechcemy tłóm aczyć te dzi
wne procesy jak o objaw y „w strzym ania roz-
437 w oju“, to będziemy zmuszeni do zastosowa
nia najbardziej zaw iłych sofizmatów, używa
jąc jedynie słów, bez względu na ich znacze
nie, w yrzekając się wszelkich określeń ści
słych. Jeżeli zaś, odrzucając powzięte z gó
ry teorye, zaczniem y rozpatryw ać wszelkie rozm aite sposoby rozwoju, jakie móżna zau
ważyć w różnych grupach zwierzęcych, to wprędce przekonam y się, że pojęcie „jedno
ści p lan u “, oddaw na już odrzucone w zoolo
gii, bez żadnej podstaw y przechowało się w teratologii. Odtąd staje się coraz bardziej jasnem praw dziw e znaczenie procesów tera tologicznych. Teratogenia ukazuje się n a szym oczom jako dziedzina spółrzędna i nie
odzowna, uzupełniająca embryologię nor
m alną, o znaczeniu szerokiem, dotykającem zasadniczych zagadnień biologii ogólnej.
W ten sposób jesteśm y zmuszeni do odrzuce
nia ostatecznego teoryi, głoszącej, że pewne fazy rozwojowe, związane nierozerwalnie z samą istotą postaci żywych, są jak b y okre
ślone przez działanie nieprzezwyciężone nie- m ateryalnej zasady wewnętrznej — „siły roz
w ojow ej"' prowadzącej organizm poprzez z góry oznaczone drogi—do celu z góry nakre
ślonego... W szak przyjm ujem y, że zwykłe, norm alne procesy rozwojowe są poprostu od
powiednikami w arunków specyalnych pe
wnego szczególnego środowiska, którego zmiany odbywają się ustawicznie w pewnym określonym kierunku. Obok tych nieznacz
nych zmian środowiska, można zauważyć zm iany głębsze, które wreszcie zupełnie mo
g ą przekształcić samo środowisko i wówczas znowuż zupełnie odm iennie odbywać się w niem będzie rozwój istot ożywionych.
W rezultacie m am y przed sobą wznowie
nie sporu pomiędzy preform istam i i epigene- tykam i. Zauważyć bowiem należy, że cho
ciaż Stefan Geoffroy Saint-H ilaire, Serres, a po nich D areste—byli bojownikowi teoryi epigenezy, że chociaż prace Darestea i in nych w ykazyw ały doniosłość w pływ u czyn
ników zew nętrznych na rozwój, to jednak dowody przez nich przytoczone nie osłabiają bynajm niej pojęć, przeciw którym były w y mierzone. Zachowując przeświadczenie o „je
dności planu rozwojowego", twierdząc, że rozwój zarodkow y zdąża zawsze i pomimo wszystko jednym i i tem iż samemi drogami, staw ali oni wciąż na gruncie preformizm u.
438 W S Z E C H Ś W IA T N i 28 U znając jednocześnie możliwość w strzy m a
nia się przedwczesnego procesów rozw ojo
w ych lub ich nieznacznego zboczenia, w y
m ienieni badacze usuw ają ty lko z preform i- zmu p u n k ty krzycząco błędne i wyłączne, przystosow ują go do nowo o d k ryty ch f a któw — słowem, wzm acniają go, zam iast zwalczać. B ezw ątpienia n ik t dziś tw ierdzić nie będzie, że osobnik istnieje ju ż m orfolo
gicznie w jajku, ze w szystkiem i swemi ce
chami norm alnem i lub potw ornem i; nie je s t wszakże wyłączonem przypuszczenie, że każdy z przyszłych narządów jest zgóry potencyal- nie zróżnicowany, że rozwój polega na pe
wnego rodzaju rozmieszczeniu przedistnieją- cych zgóry „obwodów organotw órczycli“; jak- kolwiekbądź obwody te nie są niczem innem, ja k w łaśnie narządam i, przez nie reprezento
wanemu. . Tłomaczenie to znowuż nie stoi bynajm niej w sprzeczności z faktem decydu
jącego w pływ u czynników zewnętrznych:
można bowiem mówić o nich, jako o p rz y czynach pew nych zm ian w tórnych, o g ran i
czonych, pew nych przemieszczeń lub częścio
wego zaniku danych obwodów, przyśpiesze
nia lub zatam ow ania ich w zrostu i t. p. Lecz w tym razie ulega zaprzeczeniu możliwość zm ian zasadniczych w rozw oju dzięki owym czynnikom zew nętrznym : rozwój m usi być zawsze mniej lub więcej jednakow y i może podlegać jedynie drobnym deformacyom.
J e s t to epigeneza... w granicach, zakreślo
nych przez prefoi’macyę.
P raw dziw a epigeneza, w zupełnem i sze- rokiem tego słowa znaczeniu m usi być zu
pełnie inaczej rozum ianą; tu ta j naw et do
k try n a „jedności rozw oju14 w inna ustąpić m iejsca pojęciom bardziej płodnym i szero
kim. Jedności rozw oju przeciw staw ia się je
go wielorakość. Rozwój zarodkow y, rozw a
żany ogólnie lub też w obrębie jakiejś mniej lub więcej ograniczonej g ru p y zwierzęcej — nie je s t zawsze jednem i tem samem; jajko może się rozwijać różnem i n ad er drogam i, niekoniecznie podobnem i do drogi norm al
nej. Pogląd ten w yłania się jasn o zarówno z faktów teratologii, ja k z danych, d o sta r
czanych przez zoologię ogólną i jest tylko ścisłem tych faktów tłóm aczeniem . To wła- śniewinniśmy w ykazać przedew szystkiem .
W spółczesne pojęcia preform istyczne— „teo
ry a m ozaikow a", w spierają się na pew nych
fak tach poszczególnych. W . Roux, E. Pfłii- ger, van Beneden i Ju lin, Kow alewski i inni, zauważyli, że niektóre płaszczyzny brózdko- w ania jaja, a szczególniej dwie pierwsze, zaj
m ują położenie praw ie zawsze określone i sta
łe względem osi ciała przyszłego zwierzęcia.
P ierw sza płaszczyzna podziału m a oddzielić przyszłą praw ą połowę ciała od lewej, zaś d r u g a —przednią jego połowę od tylnej. D a
lej każda nowa płaszczyzna m a wyodrębniać pew ną określoną okolicę ciała, coraz to bar
dziej w yróżnioną, aż do chwili, gdy każdy n arząd stanie się odgraniczony od narządów sąsiednich.
Czy fak ty te zależą od pewnego „determ i- nizm u w ew nętrznego14 jajka, czy też popro- stu są wyrazem stałych oddziaływań środo
w iska na rozw ijający się ustrój?
P rzyw ołane do rozstrzygnięcia tego zaga
dnienia dane doświadczalne, odrazu w ykaza
ły rezu ltaty wielce ze sobą sprzeczne. Cha
bry (1887) przechylił szalę na korzyść teoryi mozaiki. Zauważywszy w rozwoju żachw (Ascidiae) zboczenia w kierunkach płaszczyzn brózdkow ania, pociągające stale za sobą tw o rzenie się potworności, a także wychodząc z obserwacyi, że przypadkow a śmierć jednego z dw u pierwszych blastomeronów powoduje brak części ciała—C habry stanął na gruncie teoryi „okolic organotw órczych“ i rozpoczął badania nad sztucznem zabijaniem różnych blastom eronów. Zapom ocą nader cienkiej ig ły szklanej nakłuw ał o n jod ną z dw u świe
żo utw orzonych ku l przew ężnych: natych m iast przestaw ała ona rosnąć i dzielić się, obum ierała, lecz szczątki jej pozostawały przy boku żywego blastom eronu drugiego.
B rózdkow anie tego ostatniego nie ulegało zakłóceniom , lecz prowadziło do utw orzenia się postaci zarodkowej niezupełnej —do po
w stan ia połowy osobnika całkow itego—le
wej lub praw ej. Podobnież nakłucie jednego z czterech blastom eronów powodowało zanik ćwierci zarodka. N a zasadzie swych badań C habry wyw nioskow ał, że każdy narząd zwierzęcia potencyalnie jest zam knięty w od
pow iednim blastom eronie. B yła to czysta in- dukcya, tw ierdzenie to bowiem nie zostało napraw dę poparte żadnym dowodem do
świadczalnym .
P ró b y Chabryego zostały następnie podję
te przez R o ux a (1888), E ndresa i W altera
JMó ‘28 w s z e c h ś w i a t 439 (1896), przez E ndresa (1896) nad jajk am i ża
b y —R an a esculenta *).
W ym ienione doświadczenia m ogą w zna
cznej mierze podlegać różnorodnej krytyce, i nie należy śpieszyć z upatryw aniem w nich dowodów decydujących n a korzyść teoryi mozaikowej. U żyta w nich m etoda, polega
jąca na ukłuciu lub przypalaniu zarodka, przedstaw ia tę niedogodność, że blastom eron zabity pozostaje tu u boku żywego. Oczywi
ście tru p te n się rozkłada, lecz niem niej prze
to nie je s t usunięty zupełnie; zanik jego za
wsze odbywa się dosyć powolnie. Mamy te dy prawo zadać sobie pytanie, czy tru p ten nie oddziaływa na swego żywego sąsiada, i jak ą może być n a tu ra tego oddziaływania?
Jeżeli tak je s t rzeczywiście, to wytworzenie osobnika niezupełnego kosztem niekom plet
nej ilości blastom eronów nie posiada tak ważnego znaczenia teoretycznego jakie mu przypisują 2).
Trzeba więc było uciec się do innej m eto
dy: zupełnego rozdzielenia dw u blastom ero
nów, któreby się następnie rozw ijały nieza
leżnie od siebie. Z adanie to zostało wyko
nane przez wielu badaczów. Stosując nader urozmaicone m etody rozdzielania blastom e
ronów jaj różnych zw ierząt (żab, żachw, je żowców i t d .)—Driesch (1891— 1892), W il
son (1892), A. H erlitzka (1896—1897), O.
Sehultze (1895), E . B ataillon (1900) zdołali dokonać podobnych operacyj na stadyach dwu lub czterech kul przewężnych, przyczem w doświadczeniach swych otrzym yw ali za
rodki całkowite, bez udziału procesów rege
neracyjnych. Okazało się także, że można naw et otrzym yw ać zupełnie praw idłowo w y
kształcone zarodki z 1/8, a naw et niekiedy z Vlg jajk a całkowitego. Tymczasem zaś
*) O statn i z pom iędzy w ym ienionych badaczów zauw ażyli zjaw isko t. zw. p o stg e n erac y i, dzięki k tó rej p o w sta je w reszcie o sobnik m niej lu b w ię
cej zupełny. Chodzi tu je d n a k ż e o zjaw isko zu
pełnie innej k a te g o ry i. Z asadniczem je s t to, że pozostający p rz y życiu b la sto m e ro n może daw ać tylk o połowę zarodka, a te n z kolei może o d ra dzać b rak u ją ce m u części.
2) O. H e rtw ig (1 8 9 2 ) otrzy m ał zaro d k i całko
w ite, pomimo n ak łu cia je d n e g o z d w u blastom e- ranów ; zarzucano m u je d n a k , że w ty c h p rz y p a d kach u k łu ty b lastom eron n ie został z a b ity , lecz ty lk o zraniony.
w m yśl teoryi rozw oju mozaikowego należa
łoby w tych razach oczekiwać tylko pewnych ograniczonych okolic ciała, pewnych tk a nek z zupełnem pominięciem innych 1).
Tak samo Loeb otrzym ał dw a zarodki z jednego jajka, rozdzielając to jajko na dwoje jeszcze przed początkiem przewężania się. W yw oływ ał on częściowe wylewanie się protoplazm y poza błonę żółtkową (ekstra- owat); zarówno część zarodzi pozostała w bło
nie, ja k i wydzielona, każda w ytw orzyła cał
kowitego zarodka, dobrze uformowanego.
Jeszcze bardziej decyduj ącemi są doświad
czenia O. H ertw iga i Driescha. Uciskając powoli rozw ijające się jajk a jeżowców (Driesch) lub ziem nowodnych (Hertwig)—
wym ienieni autorow ie wywoływali nader znaczne zakłócenia w sposobie oddzielania się blastomeronów, co jednakże nie w pływ a
ło bynajm niej na rezultat ostateczny rozwo
ju: „ściskane1* zarodki rozw ijały się potem zupełnie normalnie.
Te liczne a zgodne pomiędzy sobą w swych w ynikach doświadczenia, przem aw iają na ko
rzyść pierwotnej obojętności blastomeronów, ich zdolności do wszelkich możliwych różni- cowań się histologicznych. Stąd też pojęcie przedustaw ności rozwojowej nabiera swego właściwego znaczenia: polega ona na odpo- wiedniości procesów rozwojowych, wzglę
dem rozm aitych wpływów zewnętrznych, i zależy w szczególności od względnego uło
żenia blastom eronów. Blastom erony, złączo
ne w grupę zjednoczoną, stan ow ią—każdy oddzielnie—tylko pewną część osobnika; po ich rozdzieleniu natom iast m ają zdolność w ytw arzania postaci całkowitej. Tak więc chociaż jajk o nie przedstaw ia agregatu oko
lic organotwórczych, niemniej przeto nie za
wsze jeden tylko z niego rozwinąć się może zarodek. Nie m a tu po tem u żadnej konie
czności wewnętrznej.
Zauważyć przytem jeszcze należy, że w y
m ienione wyżej w yniki badań doświadczal
nych są niezm iernie cenne i ze względu na wielce trudne w arunki doświadczenia. Po
x) T . H . M organ (1 8 9 3 — 18 9 5 ) otrzym ał w p o dobnych b ad a n ia ch n a d ja jam i la n ce tn ik a i ry b — w y niki w p ro st przeciw ne. O czyw iście b łą d tk w i w je d n y c h lu b dru g ich dośw iadczeniach.
440 W S Z E C H Ś W IA T JS6 28 sługiw ano się tu czynnikam i w yłącznie n a
tu ry m echanicznej, działając niemi na zarod
ki, rozw ijające się w środow isku norm alnem . P rosty fa k t izolowania lub przemieszczenia blastom eronów nie zmienia w stopniu znacz
nym owych wym ian, jakie zachodzą pom ię
dzy zarodkiem a jego otoczeniem. A wszak
że drogą długich, ustaw icznie odbyw ających się przystosow ań m ógł się ustalić rodzaj zróżnicowania w ew nątrz samego jajk a. Zróż
nicow ania te, praw dopodobnie nie m ające nic wspólnego z hypotetycznem i „terytorya- mi organotw órczem i“ istnieją wszakże nie
w ątpliw ie u niektórych pierw otniaków . T a kie to zróżnicowania w ew nętrzne b y ły p ra wdopodobnie przyczyną niepow odzeń Cram- pto n a (1896), który nie m ógł nigdy otrzym ać zarodków całkow itych — z rozdzielonych za
pomocą w strząsania blastom eronów u m ię
czaków brzuchonogich x). Można tu też po
woływać się i n a inne przyczyny, działające n a ja jk a z zewnątrz. W każdym razie nasze wiadomości obecne pozwalają przypuszczać, że w pływ pew nych specyalnych czynni
ków zew nętrznych, odpowiednio dobranych, a działających na procesy w ym iany pom ię
dzy zarodkiem a środowiskiem, może sku
tecznie zwalczyć działanie owych przypusz
czalnie stałych zróżnicow ań w ew nętrznych.
(ON)
Tłum . J a n Tur.
K O JA R Z E N IE P O JĘ Ć U M AŁP.
W obszernej pracy M. K innem ana: „Men- tal Life of tw o Macacus R hesus M onkeys in O ap tiv ity l<, znajdujem y bardzo ciekawe dane doświadczalne z zakresu psychologii poró
wnawczej.
Doświadczenia robione były n ad dwiema
Ł) N iezm iernie in te re su ją c e w ty m w zględzie są najnow sze d ośw iadczenia J e rz e g o B ohna („L es C onvoluta R oscoffensis e t la th e o rie d es causes a c tu e łle s“ , B u lletin d u M useum d ’h ist. n a t., 1 9 0 3 , M 7), w y k azu ją znaczenie i siłę w ielk ą „ p rz y zw y czajeń " m a tery i ożyw ionej. P rz y z w y c z a je n ia te m ogą się skutecznie opierać w pływ om p rz y p ad k o w y m i niew ątp liw ie p o le g ają n a pew nych sp e cy a ln y ch zróżnicow aniach w ew n ętrzn y ch .
m ałpam i z g a tu n k u Macacus Rhesus: 8-mie- sięcznym samcem i 12-miesięczną samicą.
Metoda, stosow ana przez M. K innem ana jest przedew szystkiem i wyłącznie doświadczal
na: sta ra się on mianowicie zaobserwować związek, zachodzący między pewnym sta
nem psychicznym zwierzęcia i przedmiotem, wyw ołującym ten stan.
Co się tyczy tłóm aczenia zebranych w ten sposób faktów , to a u to r jest zdania, że, o ile zdarzy się zauważyć u zwierzęcia objawy wyższych stanów psychicznych, ja k np. p a
mięci lub rozum owania, to bynajm niej nie należy starać się je wtłoczyć w ram y zjawisk niższych kategoryj.
Niedogodność obserwowania, polegającą na obecności obserw atora, do pewnego sto
pnia osłabiał ten fakt, że „.Jill“ i „Jack “ (im iona zw ierząt badanych) w stanie jeszcze dzikim względnie byli ju ż oswojeni z ludźmi, poniew aż m ałpy Macacus Rhesus często w kra
czają do wiosek indyjskich w celu porw ania pożywienia.
Z w ierzęta były umieszczone w dużym po
koju; pokarm otrzym yw ały taki, jak i spoży
wały n a wolności.
P ostaram y się początkowo streścić do
świadczenie, tyczące się spraw y kojarzenia pojęć. W tym celu zbudow ana została k la t
ka z całym system em zamków, składającym się: l-o z deseczki drew nianej, któ rą należa
ło odsunąć na bok od drzwi; 2-o zwyczajne
go haczyka; 3-o i 4-o dw u ryglów; 5-o i 6-o dw u kołków, tkw iących w dwu różnych ścia
nach (do każdego kołka przyw iązany był sznurek, zam ykający drzw i;—dla ich otwo
rzenia należało kołek wyciągnąć ze ściany);
7-o deseczki drew nianej, tworzącej rodzaj klam ki i—8-o kołka drew nianego, znajdują
cego się w połączeniu z deseczką M 7.
Prócz tego drzw i zam ykały się na zamek, otw ierany zapomocą klucza.
Pierw sze doświadczenia, robione z sam cem, m ogą być podzielone na 3 grupy:
a) zwierzę powinno było utw orzyć sobie związek m iędzy form ą pokarm u, zaw artego w klatce, i pewnym system em zamknięcia, k tóre w idziało po raz pierwszy. Dla każdego system u próby pow tarzano po 30 razy. P rzy
taczam y, jak o przykład, ilość sekund, zuży
ty ch w 30 następujących po sobie próbach
JSJo 28 W SZ EC H ŚW IA T 441 otworzenia drzwi z haczyka poziomego (gór
ny rząd cyfr) i kółka (dolny rząd):
32, 4, 9, 2, 2, 1, 1, 1, 3 ,2 , 1, 1, 125, 266, 114, 30, 14, 2, 3, 1, 13, 2, 3, 1, 4, 1, 1, 1, 1, 1, 1, 1, 1, 1, J, 1, 1, 1, 1, 1, 5, 5, 2, 3, 2, 5, 3, 3, 1, 1, 1, 1, 1, 1, 1.
1, 1.
b) Niektóre zam knięcia można było prze
nosić z prawej strony drzwi na lewą. Zwie
rzę m usiało początkowo zauważyć zmia
nę, zaszłą w położeniu zamka, i dopiero po spostrzeżeniu jego obecnego położenia zda
wać sobie sprawę, że należy go pociągnąć nie, jak dawniej, w prawo, ale w lewo. Z a
zwyczaj w takich przypadkach m ałpa traci
ła mniej czasu, niż przy pierwszem obznaj- m ianiu się z przyrządem . Dw a szeregi cyfr, z których górny wskazuje początkowo zuży
tą liczbę sekund na zapoznanie się z syste
mem, a dolny—po zmianie, ilu stru je opisy
wane doświadczenia:
1 1 4 , - 4 7 , 5 — 1 5 ,2 —7 , 2 - 4 , 6 - 1 2 —6,2 11,7, 3,9 — 2,1 - 5 , 7 —2,7 — 10,7 - -12,1
— 10,5 —5,2 —7,4 —4,8 —5,8 - 4 , 5 19,9 —3,8 4,2 —3,4 —2,5 - 6,3
— 3,2 —7,4 - 2 , 5
— 6,3 - 6 , 4 —2,8.
c) Trzecią grupę stanow iły doświadczenia z kombinowaniem kilku zamknięć; otóż czas, przeciętnie zużyty na wypróbowanie i naucze
nie się otw ierania podobnego system u, skła
dającego się z 2 lub 3 zamków, ogólnie by wał mniejszy, niż czas, zużyty poprzednio na w ystudyow anie każdego z zamknięć, wcho
dzących w skład danego system u.
Przeciętne ilości sekund są następujące dla 30 prób:
25,5 —16,5 — 11 —31,5 — 12,9 —7,3 — 11.1 —6,4 —7 ,4 —6 —9,6 —8,3 - 1 0 , 6 - 9,3 —4,4 —5,7 - 6 , 3 — 5,7 —3,7 — 7 — 7 ,9 — 12,7 —6,4 —5,4 — 7,4 —5,1 - 9 , 4 — 10.1 - 5 , 1 —6.
d) Czw arta wreszcie g ru p a doświadczeń polegała na tem, że pudełko z jedzeniem przykryw ano białą tek tu rą z 4 czarnemi p a
sami, drugie zaś p u ste —tek tu rą bez pasów.
Okazało się, że m ałpa nie zw racała uw agi na tekturę i 154 razy w ybrała pudło z jedze
niem, a 146 bez jedzenia...
N astępne doświadczenia tyczyły się naśla
downictw a u tych samych m ałp. Zw ierzęta nie w ykazały skłonności do naśladow ania ruchów eksperym entatora; jedno zato naśla
dowało drugie.
Z doświadczeń tych K innem an wyciągnął wniosek, że wszelkie opowiadania o nadzw y
czajnych skłonnościach m ałp do naśladowa
nia człowieka należy odrzucić, jako najzw y
klejszą bajkę.
Następne doświadczenia dadzą się podzie
lić na 4 następujące grupy:
A) P rag n ąc zbadać, o ile m ałpa potrafi dostrzedz związek, zachodzący między od- dzielnemi zamknięciami, stanowiącem i sy
stem, M. K innem an zbudował dwa pudła;
otworzenie np. jednego z nich polegało na tem, że najprzód trzeba było wyciągnąć ze ścianki kołek; poczem dopiero można było odsunąć zasuwkę, następnie przekręcić g u zik i dopiero wówczas otworzyć drzwi z h a czyka.
Oba pudła daw ano do otw ierania ró
wnież kilku dorosłym ludziom i dzieciom.
Dwaj dorośli zredukowali po 10 próbach po
czątkowo zużywany czas 6 i 8 sekund do 1^
i 2, dzieci zaś 80 i 45 sekund do 2, gdy tym czasem m ałpy w pierwszych 10 doświadcze
niach nie wykazały praw ie żadnego postępu:
pierwsze doświadczenie w ym agało 78 i 54 sekund, dziesiąte 52 i 90.
Przyjrzyjm y się teraz zachow aniu się do
rosłych, dzieci i m ałp przy wyszukiwaniu sposobu otwierania. Dorośli starali się zba
dać związek, zachodzący między oddzielne- mi zamknięciami, i po każdej udanej próbie pow tarzali ją kilkakrotnie. N atom iast dzie
cko, jeśli udawało mu się otworzyć jeden z zamków, zatrzym yw ało się na chwilę i p a trzyło z uczuciem zdziwienia lub obawy, czy mechanizm nie został zepsuty? Błędy p o
w tarzały się częściej, niż u dorosłych. Co się tyczy m ałp, to te brały się do otw ierania bez najm niejszego nam ysłu, próbow ały otwierać jeden zamek, potem drugi, na chybił-trafił, a otworzywszy już kilka zamknięć, pow raca
ły do nich po raz wtóry.
B) D rugi szereg badań tyczył się pozna
wania przez m ałpy kształtów . Dla doświad
czeń brano 6 naczyń rozm aitych kształtów , wszystkie zawartości około 1/ 2 litra. Na-
442 W S Z E C H Ś W IA T JMe 28 czynią staw iano na tektu rze i, żeby m ałpa
nie rzuciła się na k tó re z nich. bez nam ysłu, tek tu rę przez pewien czas odsuwano od zbli
żającego się zwierzęcia; dopiero wówczas po
zwalano m u się zbliżyć, kiedy oczy m ałpy
zaczynały zdradzać w yraźną chęć wzięcia te go lub owego naczynia. Zauważono przytem, że rnałpa, nie Znalazłszy w w ybranem naczy
niu pożywienia, po kolei już przeglądała w szystkie inne.
T A B L IC A JMi I tyczy się samca.
P udełko tró jk ą tn e . . . 6 3 1 1 2 4
S z k l a n k a ... 1 U 29 26 29 30 16 5 1
B u te lk a ... 3 1 0 2 1
W a z a ... 1 2
Waza eliptyczna 4 1 4 1 1 1 1 0 2 1 29
P udełko prostokątne . . 19 27 29 28 1 0 1
Jed zen ie w p u Jedzenie
delku prosto- Je d ze n ie w szklance w wazie
k ątn em eliptycznej
3 5
1
15 6
11 3
26
1
25
1 1
Jedzenie w pudeł
ku trójkątnem
T A B L IC A 31° I I tyczy się samicy.
P udełko tró jk ą tn e . . . . 6 2 2 7 1 0 25
S z k l a n k a ... 8 2 2 2 28 27 14 3 3 1
B u t e l k a ... 2 1 2 1
W a z a ...
W aza eliptyczna . . . . 7 26 1 2 1 1 4
Pudełko pro sto k ątn e . . . 14 27 26 6 2 2 9 1 8 8 1
Jedzenie w pu
dełku prosto- kątnera
Jed zen ie w szklance Jedzenie w wazie eliptycznej
Jedzenie w pudeł ku tró jk ą tn em
Liczby, zaw arte w szeregach pionowych, w skazują, ile razy na 30 prób m ałpa wybie
rała rozm aite form y naczyń. Postęp daje się zauważyć znaczny.
Doświadczenia te z tego w zględu p rzedsta
wiają znaczny interes, że rzucają one św ia
tło na stosunek między pojęciam i ju ż u tw o rzonym i i tw orzącym i się. M. K innem an od
różnia tu taj 3 m om enty: 1-oserya powrotów do form poprzednich, 2-o serya błędów, p o d czas której zachodzi konflikt m iędzy poję
ciem dawnem a pojęciem tworzącem się i — 3-o postęp w k ieru n k u doskonalenia się n o wego pojęcia. Możemy to zaobserwow ać przy zmianie, np. naczynia prostokątnego na cylindryczne.
C) N astępne badania tyczyły się wielkości przedm iotów. W ty m celu użyto 6 pudełek, k tórych wysokość przenosiła dw uk ro tn ie sze
rokość podstaw y. W ysokości wynosiły 2, 3,
4, 5, 6 i 7 stóp. Okazało się, że w ty m razie m ałpy z dużo większym nakładem pracy tw orzyły pojęcia, niż poprzednio; ale u tw o rzone ju ż pojęcia były nadzwyczaj trw ałe.
Z samcem zrobiono 1880 prób.
Co się tyczy błędów, to ciekawe było to, że, jeżeli jedzenie zaw arte było np. w pudle .Ni) 3, to zwierzęta częściej w ybierały większe pudełka, t. j. Ne 4 lub 5, aniżeli JMe 2. P o niew aż różnice wielkości zmniejszały się pro- porcyonalnie i praw idłow o z każdem następ- nem pudełkiem , w yjaśnienia więc wspo- m nianychpom yłek m ożna było szukać w p ra wie psycho-fizycznem: im m niejsza je s t róż
nica m iędzy pobudką działającą na zmysł wzroku, tem łatw iejsze są pomyłki.
A by przekonać się, czy w rzeczy samej m am y tu ta j do czynienia z praw em psycho- fizycznem, M. K innem an zbudow ał 6 pude
łek, zw iększających się w zupełnie jed n ako
JNTs 28 W SZ E C H ŚW IA T 443 wym stosunku; stosunek zatem między p u
dełkam i 2 i N» 3 z jednej strony, a Nk 3 i JSIe 4 z drugiej - był zupełnie jednakow y.
Jeśli działa tu ta j wspom niane praw o, to przy podobnej konstrukcyi pudełek zwierzę po- w innoby było wybierać pudełka zarówno większe, ja k i mniejsze. Tym czasem prze
w aga błędów była po stronie pudełek więk
szych.
Pozostały zatem dwa inne tłóm aczenia zjawiska: albo m ałpa chciała otrzym ać w ięk
szą ilość pożywienia, albo, co prostsze, więk
sze pudełko wyraźniej rzucało jej się w oczy.
D) Dalsze doświadczenia nad rozróżnia
niem przez m ałpy barw podejm owane były z dwu punktów widzenia: l-o) rozróżnianie barw i ich odcieni i—2-o) w yróżniania pe
wnych barw.
Co się tyczy pierwszego szeregu doświad
czeń, to te najw yraźniej wykazały, że roz
różnianie polegało na kontraście barw, a nie ich odcieni. W yróżniane przez samca barw y pozwalały utw orzyć następujący szereg: żół
ta, żółto-pomarańczowa, zielona, czerwona, biała, szara, fiołkowa, niebieska.
Doświadczenia robione z samicą nie dały żadnych rezultatów . W idocznie w tym r a zie dużo zależy od indywidualności.
Jakież wnioski m ożna wyprow adzić z tych drobiazgowych i cierpliwych badań? A utor przedewszystkiem utrzym uje, że we w szyst
kich powyższych doświadczeniach postęp po
legał na stopniowem usuw aniu ruchów bez
użytecznych i stosow aniu tych, które dopro
w adzały do pożądanego rezultatu. Prócz te go M. K innem an stw ierdził, że naw et już drogą licznych doświadczeń ugruntow ane pojęcie podlegało wahaniom.
Co się tyczy zjaw isk naśladow nictw a, to może stoim y wobec nieszczęśliwego tr a fu; należałoby przedsięwziąć doświadczenia z większą ilością osobników.
R ozpatrując doświadczenia, tyczące się rozróżniania barw, kształtów i wielkości, widzimy, że bezwarunkow o wyniki doświad
czeń w ypadły twierdząco. J a k jed nak te zjawiska należy tłómaczyć? Praw o psy- cho-fizyczne, przedstaw iające się ta k ponęt
nie, w danym przypadku zastosować sią nie daje. J a k ą tedy w artość m ają wnioski M.
K innem ana?
Jeżeli zwierzę w ybiera pudło większe dla
tego, żeby otrzym ać więcej pożywienia, to oczywiście przedtem jeszcze m usi sobie ono zdać sprawę z wielkości pudełek. Pozostaje zatem niewyjaśnionem , w ja k i sposób utw o
rzone zostaje pojęcie wielkości. Również niczego nie objaśnia tłóm aczenie autora, że zwierzę w ybiera form y szersze, gdyż właści
wie należałoby wyjaśnić, dlaczego pewne wym iary więcej zw racają uw agę zwierzęcia.
Najbardziej wątpliwemi są wnioski, które wyciąga M. K innem an z doświadczeń, robio
nych nad zdolnością m ałp do odróżniania barw i ich odcieni. Czyż nie właściwszą dro
gą, niż doświadczenia, byłoby opieranie się na danych anatom icznych i fizyologicznych?
Jeżeli budow a anatom iczna odpowiednich ośrodków mózgowych jest analogiczna z ich budową u nas, w takim razie nie nasuw ały
by się żadne wątpliwości co do tego, czy m ał
py mogą odróżniać barw y i ich odcienie.
Co się tyczy w yróżniania pew nych barw z pośród innych, to prawdopodobniejsze je s t przypuszczenie, że nie m am y tu do czy
nienia ż żadnem prawem , lecz poprostu m ał
pa wybiera te barw y, do których przyzw y
czaiła się jeszcze dawniej —na wolności. Mo
żliwe jest zatem, że m ałpa z innej miejsco
wości w ykazałaby inny g u st przy wyborze barw.
Specyalnie zasługuj ącemi na uwagę w y
dają się nam dwa z pomiędzy dostrzeżonych przez M. K innem ana faktów . Pierw szy, zauważony już poprzednio przez Thorndi- k e’a, polega na tem , że m ałpa dla osiągnię
cia danego celu używ a pewnego system u ru chów. Mianowicie, jeśli otworzenie zam ku nie udaw ało się-jej przy pomocy rąk, w takim razie uskutecznia to ona za pomocą zębów.
Cecha ta, wspólna gatunkom Macacus Rhesus i Cebus, przypom ina zachowanie się człowie
ka, szukającego różnych środków, i może być uw ażana jako objaw wyższego życia psy chicznego. W rzeczy samej dr. Thorndike zauważył, że kury, koty, psy — również uja
w niały następczość różnych czynności, np.
k ot chw ytał pazuram i, skrobał, gryzł, jeśli nie udaw ało m u się otw orzyć klatki, w szyst
kie te jednak ruchy były jedynie oznaka
m i gniew u, niezadowolenia lub niemocy i następow ały po sobie bez najm niejszego planu.