• Nie Znaleziono Wyników

Z p r z e s y ł k ą p o c z to w ą ,: rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z p r z e s y ł k ą p o c z to w ą ,: rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 1 t 8 . P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs z a v y ie : rocznie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z to w ą ,: rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5 .

Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

R edaktor W szechśw iata p rzyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

«j\« 3 (1 1 3 8 ). W arszawa, dnia 17 sty ranią 1904 r. T o i l l X X I I I . ---

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N AUK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

D O C . D R . E M I L G O D L E W S K I .

A N A LIZA PR O C ESU Z A PŁ O D N IE N IA l).

M orfologia ścisła opisuje i porów nyw a bu­

dowę organizm ów należących do różnych typów zw ierząt i roślin, a badania tej nauk i rozciągają się na cały czas trw an ia życia or­

ganizmu, a więc obejm ują też okres życia, k tóry zowiemy okresem em bryonalnym . Zm iany, które w życiu em bryonalnem wy­

stępują, idą bardzo szybko po sobie, ta k że cała organizacya przekształca się ustaw icz­

nie. Zadaniem , którego m orfolog m a do­

konać, jest dokładne poznanie organizacyi zarodka we wszystkich stadyach jego roz­

woju, je s t odpowiedź n a p y ta n ie: ja k się roz­

w ija zarodek, ja k pow stają jego k ształty zewnętrzne, ja k się w ytw arza ch arak tery ­ styczna jego budow a anatom iczna. Przez długie szeregi lat te n czysto m orfologicz­

ny kierunek był niem al jed y n ą drogą, k tó rą szły badania embryologiczne.

Dopiero w ostatnich dziesiątkach la t ro z ­ poczęła się energiczna praca prow adzona n a j terenie embryologii, ale w odm iennym nieco kierunku. Badacze biorą sobie dziś za za-

1) Z wykładów embryologii eksperymentalnej wygłoszonych w Uniwersytecie Jagiell, w półro­

czu zimowem 1903/4.

danie nietylko zbadanie toku rozwoju, ale także poznanie przyczyn, które pow odują te kolejno po sobie następujące przem iany morfologiczne.

Cały ten szereg zmian m orfologicznych, które odbywają się w czasie życia embryonal- nego, nazyw am y rozwojem em bryonalnym . Zm iany te doprow adzają do tego, że orga­

nizm, którego punktem wyjścia jest jedna tylko kom órka zwana ja jk ie m —m a w defi­

nityw nym stanie niejednokrotnie bardzo skomplikowaną budowę m orfologiczną. Ale dziś nie w ystarcza nam ju ż poznanie ja k te zm iany przebiegają—um ysł ludzki dąży do rozw iązania zagadki, dlaczego one biegną w łaśnie w ten, a nie w in n y sposób, jakie są m om enty przyczynowe, które w yw ołują da­

ne zmiany morfologiczne. W ilhelm Roux, tw órca tego nowego w em bryologii kierun-

| ku, wychodząc z zasady podanej przez K a n ­ ta i Spinozę, że każdy fak t, k tó ry podlega praw om przyczynowości jest faktem m echa­

nicznym —nadal tej nauce, k tó ra dąży do zbadania m om entów przyczynow ych rozw o­

ju , nazwę m echaniki rozwojowej. W y ra ­ zu „m echanika“ Roux użył nie w zna­

czeniu fizycznem, ale filozoficznem. Nazwa była przedm iotem długich sporów nauko­

wych, ale jest to, mojem zdaniem, rzecz

zupełnie drugorzędna, czy ta nauka ma się

nazywać m echaniką, czy fizyologią rozwoju,

czy m orfologią racyonalistyczną, nas intere­

(2)

34 W S Z E C H Ś W IA T A'2 3 suje tu nowy kierunek pracy, której przed-

i

staw iciele dążą wspólnem i siłami do naj- gruntow niejszego zbadania przyczyn prze­

m ian m orfologicznych.

Ja k o pierw szy rozdział tej n au k i uważać- by m ożna b adania dążące do poznania p rz y ­ czyn, które pow odują, że kom órka, dająca

i

początek organizmowi, zaczyna się rozw ijać,

j

że ta kom órka zaczyna się dzielić, że w stę­

p uje w okres zm ian cechujących proces zwa- j ny rozwojem. O jakie to pr*yczyny nam tu chodzić będzie? W program ie nakreślonym dla m echaniki rozwoju, pow iada R oux, że dążeniem naszem powinno być o ile m ożno­

ści sprowadzić zjaw iska rozwojowe do dzia­

łania sił, które znam y wśród przyrody m ar­

tw ej, k tó ry ch działanie m usi tu być p rzy ­ czyną przem ian morfologicznych. W wielu razach tak a analiza m om entów przyczyno­

w ych się nie ud aje i nie prędko uda. R oux je s t zdania, że sprow adzenie procesów m or­

fologicznych do działania sił fizycznych i chem icznych nie udaje się w ty ch razach, kiedy proces m orfologiczny je s t następ­

stwem działania nie jednej siły, ale całe­

go ich kom pleksu. Nie m ogąc z tego pow o­

du zanalizow ać działania poszczególnych sił, znajdujem y sobie zadanie łatwiejsze: sta ra ­ m y się złożony proces m orfologiczny spro­

wadzić do procesów prostszych, elem entar­

nych. A więc zadanie, k tó re m a m echanika rozw oju, jest, w edług R ouxa, dwojakie: o ile to możliwe dążyć do w ykazania sił, k tó ry ch następstw em je s t badany proces m orfolo­

giczny; o ile to nie możliwe—sprow adzić procesy bardziej złożone do spraw p ro st­

szych w nadziei, że te z czasem dadzą się dalej zanalizow ać przyczynowo.

W ty m rozdziale będziemy się zajm ow ać badaniem przyczyn procesu zapładniania.

P ostaram y się zanalizow ać go m orfologicz­

nie. Proces zapłodnienia obserwować m oż­

na łatw o u n iektórych zw ierząt niższych z zapłodnieniem zew nętrznem . Na szkiełku zegarkowem w małej ilości wody um iesz­

czam y trochę ja je k jeżowca i dopuszczam y doń sperm y tego samego g atu n k u . Po k r ó t­

kim czasie m ożna stwierdzić, że do ja je k zbliżają się plem niki, że jeden z nich w nika do jajk a, że jąd ro jego przesuw a się wśród plazm y ja jk a k u jego ją d ru i z niem się ze­

spala, wreszcie zauważyć m ożna, że kom ór­

k a tak a dzieli się i od tej chwili rozpoczyna się rozwój. Dalej faktem jest, że organizm, k tó ry w ten sposób pow stał, nosi cechy oj­

ca i m atki, a więc chw ila zespolenia elem en­

tów płciowych jest zarazem m om entem prze­

niesienia na organizm potom ny właściwości rodzicielskich x).

Teraz będzie naszem zadaniem tę rzecz zanalizow ać przyczynowo. Będziem y więc pytać, dlaczego zbliżają się plem niki do ja j­

k a niezapłodnionego, i dlaczego zbliżają się plem niki tego samego g atu n k u , choćby w te m samem naczyniu m ieściły się plem niki ob­

cych gatunków . Dlaczego ten plem nik po w niknięciu do kom órki ja jk a dąży do zlania swego ją d ra z jądrem jajk a, jak ie to są siły, które pow odują przesuw anie ty ch jąder.

W reszcie spytać m usim y dlaczego proces za­

płodnienia je s t pobudką do rozwoju i co zapew nia przeniesienie właściwości ojca na organizm potom ny.

Zastanów m y się najpierw nad przyczyną zbliżania się elem entów płciowych tego sa­

m ego g a tu n k u do siebie. W e w szystkich ty ch badaniach postępow ano drogą ekspery­

m entalną. Je d n e z pierw szych racyonalnie w ykonanych doświadczeń, to były dośw iad­

czenia podjęte przez P feffera (1883), botani­

k a niemieckiego. P feffer postępow ał w tak i sposób, że plem niki paproci umieszczał w naczyniu z wodą, do której w kładał ru r­

k i napełnione kwasem jabłkow ym , albo m ocnem i roztw oram i jabłczanów , a wiado­

mo, że te w łaśnie substancye chemiczne mieszczą się w archegoniach paproci. Oka­

zało się, że plem niki zdążają tłum nie do ru ­ rek, zaw ierających te substancye. Jeżeli zaś w naczyniu um ieścim y plem niki nie p a ­ proci, ale mchów, w tedy nie wchodzą one do tych rurek. W iadom o też, że elem enty płciowe żeńskie mchów nie zaw ierają wcale kw . jabłkow ego, zaw ierają one natom iast cukier. M ożna więc było przypuszczać, że jeżeli się te ru rk i napełni roztworem cukru, to plem niki mchów zdążać będą ku rurkom .

x) W ty m a rty k u le s p ra w y dziedziczności b li­

żej ro z p a try w a ć nie b ęd ę, ja k k o lw ie k ona łączy s ię bezp o śred n io z pro b lem atem zapłodnienia.

C zy teln icy W s z e c h św ia ta b ę d ą m ieli sposobność zaznajom ienia się z najnow szem i spostrzeżeniam i

| w te j sp ra w ie z a rty k u łu , k tó r y w k ró tk im cza­

sie u k aże się w tem piśm ie.

(3)

j\n 3 W S Z E C H Ś W I A T ______________________________________________ 35 Ja k o ż rzeczywiście doświadczenie potw ier­

dziło słuszność tego przypuszczenia. R urki, napełnione roztw orem cukru trzcinowego, w yw ierały wpływ przyciągający na plem ­ niki mchów, natom iast nie działały wcale na plem niki paproci.

Te doświadczenia P feffera m ają ważne dla nas znaczenie. W ykazują one, że jajk a oddziaływ ają za pośrednictw em substancyj chemicznych, które się w ich ciele mieszczą.

K w estya nie jest przez to bynajm niej zupeł­

nie rozwiązana, ale zrobiliśmy krok naprzód:

nie będziemy p ytali obecnie dlaczego jajk a przyciągająco oddziaływ ają na plem niki, ale badać możemy tylko sposób oddziaływania danych substancyj chemicznych i pytać się.

dlaczego one właśnie m ają wpływ taki.

Sprawę sposobu odziaływania jajk a na plem nik przed dwum a laty podjął D ungern.

Doświadczenia D ungerna (których dokładne streszczenie podane we W szechświecie przez Rosenhaucha) J), przeprowadzone były na jajk a ch szkarłupni, m ianowicie jeżowców i rozgw iazd m orskich. D ungern zauważył w tych doświadczeniach, że gdy plem niki gatunków obcych zbliżą się do jajka, w ten­

czas zbaczają nagłym ruchem z drogi do­

tychczasowej i ustaw iają się zwykle w po­

łożeniu stycznem do powierzchni jajk a.

W niknięcie ich do plem nika je s t w tedy nie­

możliwe. To zboczenie tłum aczy się po­

drażnieniem plem nika przez substancye che­

miczne, mieszczące się w jajk u . Jeżeli się natom iast przybliży plem nik tego samego g atun ku, wtenczas te same substancye dzia­

łają na niego porażająco, tak, że zboczenie nie jest możliwe. Że rzeczywiście w jajkach znajduje się tak a substancya, w ypływ a z in­

nego doświadczenia D ungerna. J a jk a je­

żowców rozcierane były z m asą żelatynową.

Kulki tej masy, zawierającej ekstrak t jajek, działały w sposób analogiczny jak jajk a.

Plem niki jeżowców ustaw iały się prostopa­

dle do pow ierzchni kulek żelatynowych, plem niki rozgw iazd stycznie.

Inne doświadczenia D ungera m iały za za­

danie przekonać się, w jak i sposób jajk a zw ierząt zapobiegają w niknięciu elementów obcych gatunków . B adania te w ykazały, że niektóre ja jk a zaw ierają substancyę działa-

W sze ch św ia t t. X X I I n r. 26.

jącą w prost trująco na plem niki obcych g a ­ tunków". D ungern przypuszczał, że gdyby się udało otrzym ać ańtytoksynę tej substan- cyi, w tedy m ożnaby zniweczyć wpływ tok­

syczny substancyi zawartej w jajkach, i wtenczas m ożnaby może wywołać sztuczne zapłodnienie m iędzy gatunkam i, które są daleko od siebie w drzewie genealogicznem postawione. A łe takiej substancyi D un­

gern nie otrzym ał. N adto przekonał się, że są jajk a, które nie zawierają takich sub­

stancyj tru jący ch dla plem ników obcych.

Dlaczegóż tam nie jest możliwe krzyżowanie daleko stojących gatunków . Polega to we­

dług doświadczeń tego autora na obecności w osłonce jąd ra substancyj zwanych agluty- ninam i. Te aglutyniny działają w ten spo­

sób, że pow odują zbijanie się plemników w jednę masę, ta k że ich oddzielne w nika­

nie jest niemożliwe. W reszcie, ja k poprzed­

nio wspom niałem, z doświadczeń D ungerna wynika, że istnieją substancye w jajkach, które powodują odsunięcie plem ników ob­

cych gatunków , gdy one zbliżą się do jajk a.

Ale w tych doświadczeniach nie udało się wynaleźć sposobu wyw ołania zapłodnienia między g atunkam i dalej od siebie stoją- cemi.

T a rzecz posunęła się niezm iernie naprzód w roku ubiegłym . W kw ietniu tego roku J. Loeb, obecnie prof. fizyologii w uniw er­

sytecie Berkeleya w K alifornii, ogłosił ty m ­ czasową notatkę, w której donosi, że udało się wywołać sztuczne zapłodnienie między jeżowcem a rozgwiazdą. W w arunkach zwy­

czajnych skrzyżowanie ty ch ta k daleko od siebie stojących gatunków je s t niemożliwe.

Otóż Loeb podaje, że znalazł seryę cieczy, w któ ry ch ja jk a Strongylocentrotue purpu- ratn s można zapłodnić sperm ą A sterias ochracea. Loeb stw ierdził dalej, że woda m orska zawiera pewne substancye, których gdy dodamy do cieczy wyżej wspomnianych, to one nie dopuszczą do zapłodnienia mię­

dzy elem entam i płciowemi ty c h gatunków . Te same ciecze, w których zapłodnienie m ię­

dzy A sterias a Strongylocentrotus udaje się doskonale, nie dopuszczą do zapłodnienia m iędzy elem entam i płciowem i tego samego gatun ku . Jeżeli jednak do tego samej cie­

czy, w której, ja k wspomniałem, elem enty

(4)

36 W S Z E C H Ś W IA T J\ó 3 płciowe tego samego g a tu n k u nie łączą się

z sobą, dodam y pew nych su b stan cy j z a w a r­

ty ch w wodzie m orskiej —w ted y następuje połączenie m iędzy tem i elem entam i płcio­

wemi .

Bliższe wiadomości, odnoszące się do całej spraw y, znajdujem y dopiero w obszerniejszej rozpraw ie Loeba, k tó ra w ostatn ich czasach się ukazała. Stw ierdziwszy najpierw , że nie­

możliwe jest zapłodnienie w zwykłej wodzie morskiej ja je k przez plem niki tego samego gatu n k u , Loeb proponow ał postępow ać w te n sposób, żeby do dróg płciow ych jed n eg o in ­ dyw iduum w strzykiw ać w przód sperm ę d ru ­ giego osobnika. T ą m etodą jed n a k p ro w a­

dzone doświadczenia nie doprow adziły do skutku.

W te d y Loeb w padł n a m yśl, że może pro­

ces zapłodnienia, k tó ry nie udaje się gdy zn ajd u ją się równocześnie w wodzie m or­

skiej plem niki i jajka, u d a się g d y te ele­

m enty będą się znajdow ały w innych sztucz­

nie przygotow anych cieczach. N a m yśl tę naprow adziła obserwacya, że przez zm ianę składu otoczenia zew nętrznego m ożna nie­

raz wywołać w tkance organizm u daleko idące zm iany w charakterystycznych w łaści­

wościach kom órek. Z daw ało się więc rze­

czą możliwą, że przez działanie takich cie­

czy zmienić będzie m ożna właściwości ko­

m órek płciowych, tak, aby elem enty, k tó re się w zw ykłych w arunkach nie łączą, w ty ch cieczach m ogły się zespalać.

Ja k o m atery ał do b adania Loeb w ybrał sobie ja jk a jeżowców i w dośw iadczeniach sw ych dążył do tego, żeby je zapłodnić plem nikam i rozgw iazdy.

Pierw szą rzeczą, k tórą Loeb postanow ił zbadać, było pytanie, jak ie są w arun k i ze­

w nętrzne procesu zapłodnienia ja je k jeżow­

ców plem nikam i tego samego g atu n k u . T a kw estya je s t w ażna z tego w zględu, że g d y się te w arunki pozna, m ożna w nich właśnie w prow adzić pew ne zm iany w nadziei, że przez to będzie m ożna spowodow ać połącze­

nie elementów indyw iduów płciow ych, n a le ­ żących do dw u gatunków , daleko od siebie stojących w rozw oju filogenetycznym .

Proces zapłodnienia w n atu rze odbyw a się w wodzie m orskiej. W oda m orska w e­

dłu g v a n ’t H offa je st cieczą, w której składniki m ineralne w ystępują w w zajem ­

nym stosunku: 100 NaCl, 7,8 MgClj, 3,8 M g S 0 4, 2 , 2 KOI; do tej cieczy jeszcze dodać trzeba CaCl2, a te substancye są rozpusz­

czone w koncentracyi x/a gram om olekular- nej i).

Okazało się, że w takiej cieczy zapłod­

nienie jeżowca (Strongylocentrotus purp ura- tus) nie udaje się wcale. Istnieje widocznie ja k a ś różnica między wodą m orską n a tu ra l­

n ą a cieczą sztuczną. Loeb przekonał się, że jeżeli do 1 0 0 cm tej cieczy dodamy 0 , 1 cm3 Yjo norm. NaOH w tedy w tej cieczy zapłod­

nienie następuje niemal ta k tam o ja k w wo­

dzie morskiej. Ze zwiększeniem ilości NaOH zm niejsza się % zapłodnionych jajek. J u ż za dodaniem 0,3 NaOH do 100 cm3 cieczy v a n ’t H offa żadne niem al jajk o nie ulega za­

płodnieniu.

W idać z ty ch doświadczeń, że do zapłod­

nienia jajek tego jeżowca potrzeba koniecz­

nie m ałych ilości NaOH. Potrzebny on jest w edług Loeba najprawdopodobniej do zobo­

jętnienia znikomo m ałych ilości kwasu, k tó ­ ry m a być w tej cieczy. Loeb przypusz­

cza mianowicie, że w skutek zaw artości soli m agnezow ych i CaCl 2 pow stają hydroli- tycznie odszczepione jo n y wodorowe, k tó­

ry m ciecz zawdzięczać m a nader słabą re- akcyę kwaśną. T a rzecz w rozprawie, o k tó ­ rej mowa, była tylko w ypow iedziana jak o przypuszczenie—Loeb nie m iał żadnego pewnego dowodu, że rzeczywiście ciecz ta sztucznie przyrządzana oddziaływ a kwaśno.

Dopiero w ostatniej chwili ukazała się uzu­

pełniająca n otatk a, z której wynika, że rze­

czywiście oddziaływ anie cieczy tej jest bardzo słabo kwaśne. Najprawdopodobniej zatem znaczenie NaOH redukuje się tu dó zobojętnienia reakcyi kwaśnej. Jeżeli tak jest, to tu nie chodzi o jakieś specyficzne działanie NaOH, ale wyłącznie tylko o dzia­

łanie g ru p y hydroksylow ej. A jony g rupy tej znajdują się też w in n y c h substancyach—

stąd wynika, że m ożnaby niem i zastąpić wo­

dorotlenek sodowy. Istotn ie doświadczenia dalsze potw ierdziły prawdziwość tego przy-

x) Przez koncentracyą gramomolekularną ro­

zumiemy ciecz przyrządzoną w ten sposób, że do 1 0 0 0 cm wody dodaje się tyle gramów sub­

stancyi, ile wynosi suma ciężarów atomowych

poszczególnych składników.

(5)

N i 3 W SZ EC H ŚW IA T 37 puszczenia. Zam iast używać NaOH można

do cieczy v a n ’t H offa dodać czy to N a 2 0 0 3, czy N aH C 0 3, a ilości tych substancyj m ogły być również bardzo nieznaczne. Tak samo dodanie cytrynianu sodowego może mieć to samo znaczenie. Dalej chodziło o stw ier­

dzenie drogą doświadczalną, czy też i inne substancye są niezbędne dla procesu zapłod­

nienia. Okazało się, że do ty ch substancyj należą jony w apnia lub jo n y sodu, a dalej nie można też innem i substancyam i zastąpić NaCl, żeby to nie spowodowało u tra ty zdol­

ności zapłodnienia u jaje k jeżowców.

Reasum ując w yniki tych doświadczeń, po­

wiedzieć można, że do tego, aby zapłodnienie nastąpiło w cieczach v a n ’t H offa, niezbędna jest obecność g ru p y hydroksylowej, jonów w apnia i sodu, w ilościach ściśle określo­

nych.

Po stw ierdzeniu tego fa k tu przystąpić można było do zm ian w składzie tych cie­

czy w nadziei, że może w ten sposób przez wprowadzenie tego rodzaju zm ian będzie można wywołać zapłodnienie jaje k jeżowca przez plem niki rozgw iazdy. B adania Loeba polegały najpierw na zm ianie stosunku ilo­

ściowego NaOH do innych soli, zaw artych w cieczy van ’t Hoffa. Dodaw ano NaOH więcej aniżeli koniecznem jest do doprow a­

dzenia do sku tku zapłodnienia między ja j­

kam i jeżow ca a nasieniem tego samego g a­

tunku. Powiedzieliśm y poprzednio, że do zapłodnienia jeżowca plem nikiem tegoż g a­

tu n k u potrzeba było do 1 0 0 cm3 cieczy v a n ’t H offa dodać 0,1 cm3 wodzianu sodu Yn, normalnego. W obec tej ilości NaOH zapłodnienie między jajkam i jeżowców a plem nikam i rozgw iazdy nie dochodzi do skutku, Loeb zwiększył do 0,3 NaOH ilość NaOH dodanego do cieczy v an ’t H of­

fa. W tenczas okazało się, że w tej cieczy następuje zapłodnienie m iędzy jajk am i je ­ żowców a plem nikam i rozgwiazdy, n a to ­ m iast w tej cieczy nie je s t możliwe zapłod­

nienie m iędzy jajkam i jeżowca a plem nika­

mi tego samego gatunku.

Ciekawy ten fa k t uw idocznia tablica po­

dana przez Loeba, w której stosunek za­

płodnienia jednego i drugiego rodzaju do­

skonale się uwidocznia. Tablicę tę podaję w całości.

Ilość procentow a

n . , . . . ja je k jeżow ców

Ciecz, w k tó rej przedsięw zięto zapłodnionyeh

zapłodnienie przez plem niki

jeżów - roz-

ea gwiazdy

1 0 0 cm3 w ody m orskiej 1 0 0 cm3 cieczy v a n ’t H offa

100 * 0 % 0% o#

100 100 100 100

„ + 0 , 1 c m 3 “ n N aO H 5 0 # 0 #

n + 0,2 „

„ 4- 0 ,3 „

» + 0 , 4 „

„ 20$ 3 %

„ 0 , 0 1 # 8 0 # 0 # 3 0 #

Z tej tablicy jasno w ypływ a wniosek, że te ciecze, które daw ały najw iększą ilość pro­

centową jaje k jeżowca zapłodnionych plem ­ nikam i tego samego gatun k u, dają najm niej­

szą ilość procentow ą jajek zapłodnionych rozgwiazdy i odwrotnie. Te same w yniki otrzym ano także dodając do cieczy van ’t Hoffa zam iast wodzianu sodu inne ciała, m ające wprowadzić doń jo n y hydroksylowe.

Zawsze stwierdzano, że ciecze, w których ja jk a okazywały zdolność zapłodnienia się plem nikiem własnego gatun ku , nadaw ały tym jajkom odporność przeciw plemnikom obcego gatunku. N atom iast w cieczach, w k tó ry ch możliwe było krzyżowanie, bar­

dzo w yraźnie ujaw niała się odporność prze­

ciw plem nikom własnego gatunku.

(CDN)

RAD.

(Odczyt prof. PIOTRA CURIE, wygłoszony w Instytucie królewskim w Londynie).

(Dokończenie).

y .

Sole rad u wydzielają wciąż ciepło. W y ­ dzielanie to je s t do tego stopnia silne, że pozwala wykonać doświadczenie na większą skalę. W ty m celu posiłkujem y się dw um a naczyniam i D ew ara (o podwójnych ścia­

nach z próżnią pom iędzy niemi dla izolacyi cieplnej) A i A ' (fig. 6 ). W jednem z nich umieszczamy ru rk ę szklaną a, zawierającą 7 decygram ów czystego brom ku radu;

w drugi em zaś podobną rurkę a' lecz zaw ie­

rającą substancyę obojętną, niepromienio- twórczą, np. chlorek baru. Tem peraturę w ew nątrz każdego naczynia m ierzym y zapo­

mocą term om etru, którego kulka mieści się

tuż obok rurki. Otwory naczyń zam ykam y

(6)

38 W S Z E C H Ś W IA T JV6 3

w atą. W w arunkach ty ch term o m etr t w n a ­ czyniu z radem w skazuje stale tem p eraturę wyszą o 3° ponad w skazyw aną przez term o ­ m etr V.

Ilość ciepła, wydzielonego przez rad, w y ­ m ierzyć można przy pom ocy kalory m etru lodowego. Po m iary zostały dokonane z so­

lą radow ą niedawno przygotow aną. W y k a ­ zują one, że każdy g ram ra d u wydziela oko­

ło 80 m ałych kaloryj w ciągu godziny, t. j.

tyle, ile potrzeba do stopienia równej n a w a­

gę ilości lodu. Sam a sól zdaje się pozosta­

w ać wciąż w stanie jednakow ym ; zresztą żadna zw ykła reakcya chem iczna nie b y łaby zdolną do w ytłum aczenia podobnie ciągłego w ydzielania się ciepła.

,n

Fig. 6 .

Zauważono również, że sól radow a świeżo przygotow ana wydziela w jednostce czasu w zględnie m ałą ilość ciepła; później ilość ta stale się zwiększa i zbliża wreszcie do w a r­

tości stałej, k tó rą osiąga dopiero po miesiącu.

Jeżeli sól radow ą rozpuścim y w wodzie i roztw ór zam kniem y w rurce zatopionej, to ilość ciepła w ydzielanego będzie z początku nieznaczna; stopniowo je d n a k się zwiększy i w końcu miesiąca u stali się. P o m iary stw ierdziły, że sól radow a, zaw arta w ru rce zalutow anej wydziela po osiągnięciu stanu końcowego zawsze jednakow ą ilość ciepła, czy będzie w postaci stałej czy w rozpusz­

czonej.

Można również w ym ierzyć ilość ciepła, ja ­ k a w rozm aitych tem p eratu rach w ypływ a z soli radu, zanurzając ru rk ę z solą w roz­

m aitych gazach skroplonych i m ierząc ob­

jętość gazu odparow anego. Doświadczenie podobne wykonać np. m ożna z chlorkiem m etylu (o p. wrz. —21°). Prof. D ew ar i p. Curie w ykonali pom iary z tlenem cie­

kłym (w tem p. —180°) i wodorem ciekłym (w tem p. —262°). To ostatnie ciało nad aje się szczególnie dobrze do wykonania do­

świadczenia: ru ra A (fig. 7), z izolacyą próż­

niową Dew ara, mie­

ści nieco wodoru cie­

kłego H; przez rurkę t t odpływ a tworzący się gaz do epruw^etki z przedziałkam i E , na­

pełnionej wodą. R u ­ ra A je s t zanurzona w wodorze ciekłym H'.

W w arunkach tych żadne wydzielanie się

gazów w rurce A nie m a miejsca. Skoro jed n a k zanurzym y rureczkę «, zawierającą 7 decygram ów brom ku radu, w wodorze A, rozpocznie się stale wydzielać wodór g a­

zow y z prędkością 73 cm3 w ciągu m i­

n u ty.

VI.

Prom ienie rad u w yw ołują rozm aite reak - cye chemiczne. D ziałają one, podobnie ja k

j

światło, na substancye wrażliwe na św iatło, używ ane w fotografii. Zabarw iają szkło na fioletowo, lub na niebiesko albo na zielono.

Pod ich w pływ em parafina, papier, celuloid żółkną; papier staje się przytem łam liw y.

F o sfo r zwykły zamienia się n a czerwony.

Ciała fosforyzujące pod wpływem prom ieni rad u ulegają transform acyi wraz ze stopnio- wem zanikaniem własności fosforyzow ania.

W reszcie w sąsiedztwie soli radowej zauw a­

żyć m ożna w pow ietrzu ozon.

VII.

Prom ienie rad u w yw ołują rozm aite zmia­

n y fizyologiczne. Sól radow a umieszczona w pudełeczku tekturow em lnb m etalowem działa mimo to na oko i w ytw arza wrażenie św iatła. W ystarcza umieścić pudełeczko przed okiem zam kniętem lub na skroni, aby ujrzeć światło. W doświadczeniach tych substancye zaw arte w oku zaczynają fosfo­

ryzow ać pod wpływem prom ieni rad u i świa­

tło, któ re oko spostrzega, m a źródło swe w oku samem.

Prom ienie ra d u działają na naskórek; je ­ żeli n a kilka m in u t pozostawim y ru rkę z so­

lą radow ą na skórze, to z początku nie zau­

y

F ig . 7.

(7)

Nu 3 39 ważym y żadnej zm iany szczególnej, lecz po

15—20 dniach w miejscu, gdzie leżała rurka, ukaże się plam a czerwona, później nabrzm ie­

nie; jeżeli działanie rad u było zbyt długo­

trw ałe, w ytw orzy się wreszcie rana, która goi się dopiero po kilku miesiącach. W pływ prom ieni radu na naskórek je s t analogiczny z działaniem prom ieni R en tg en a. P róbo­

wano zużytkow ać ten w pływ do leczenia wilka i raka.

Promienie radow e w yw ierają zmiany w ośrodkach nerwowych; spowodować n a ­ w et mogą paraliż i śmierć. Zdaje się, że są również zdolne do spraw iania szczególnie intensyw nych zm ian w tkan kach żyjących.

V III.

Jeżeli jakiekolw iek ciało um ieścim y w są­

siedztwie soli radu, to zauważym y, że ciało przysw aja sobie własności prom ieniotw ór­

cze; staje się ono radioaktyw nem . Ta prom ie­

niotwórczość indukow ana trw a przez pewien czas jeszcze po oddaleniu radu; wszelako co każde pół godziny zmniejsza się stopniowo do połowy i wreszcie znika zupełnie.

Zjawisko to ujaw nia się zawsze jednako­

wo i w sposób osobliwie intensyw ny, jeżeli się zamknie ciała wraz z solą radow ą w na­

czyniu jakiem kolwiek. Lepiej je s t zam iast soli stałej umieszczać jej roztwór. W naczy­

niu szklanem A (fig. 8 ) zaw arty jest roztw ór soli radowej; ru rk i t i t' łączą A z naczy­

niam i B i C, w ypełnionem i powietrzem.

Ł atw o stwierdzić, że ściany naczyń B i C są radioaktyw ne, gdyż w ysyłają promienie Becquerela podobnie ja k to czyni sam rad;

natom iast roztw ór soli radowej wydziela bardzo m ało promieni.

Zjaw iska tylko co opisane m ogą odbywać się również dobrze w jakim kolw iek innym gazie, nietylko w pow ietrzu i przytem bez względu na ciśnienie gazu w naczyniu. R a ­ dioaktywność rozprzestrzenia się stopniowo w skutek pewnego rodzaju przenikania przez gaz; może przechodzić naw et przez rurkę włoskowatą z jednego naczynia do drugiego.

Gaz, k tó ry otacza rad i k tó ry przez to po­

siadł własność udzielania prom ieniotw órczo­

ści ciałom stałym , np. ścianom naczynia B i C, sam je s t również radioaktyw ny, lecz w ysyła jedynie ty lko promienie b a r­

dzo m ało przenikające (promienie, wysyłane przez gaz, nie są w stanie przeniknąć ścian naczynia szklanego). Jeżeli gaz w podobny sposób zm ieniony oddzielimy od radu, to zachowa on dość długo swe własności;

a więc nie przestaje wydzielać prom ie­

ni Becąuerela bardzo mało przenikliw ych i wzbudzać prom ieniotwórczości w ciałach stałych. Podw ójna ta jego działalność zmniejsza się co każde cztery dni o połowę i wreszcie zanika zupełnie.

R utherford przypuszcza, że rad wydziela wciąż substancyę gazową radioaktyw ną, któ ­ ra rozchodzi się n a wszystkie strony i w y­

wołuje zjawiska promieniotwórczości w zbu­

dzonej (indukowanej). Substancyi tej hypo- tetycznej nadał on nazwę em anacyi radowej i mniema, że ona miesza się z gazami, ota- czającemi rad Bez konieczności przyjm o­

wania m ateryalnej n a tu ry emanacyi, w yraz ten zastosować można do oznaczenia spe- cyalnej energii promieniotwórczej, grom a­

dzącej się w gazie.

Powietrze, naładow ane emanacyą, powo­

duje fosforescencyę ciał, stykających się z niem; szkło (najlepiej pochodzące z T u ry n ­ gii) daje piękną fosforescencyę białą lub zieloną. Siarczek cynku Sidota staje się niezwykle błyszczący pod działaniem em a­

nacyi. Można zrobić ciekawe doświadcze­

nie zapomocą przyrządu, przedstaw ionego n a fig. 8 . K iedy k ran R jest zam knięty, em anacya promieniotwórcza, jak a w y­

dziela się z roztw oru soli radowej w A, miesza się z powietrzem ponad roztw o­

rem. K iedy em anacya po kilku dniach nagrom adziła się już dostatecznie w A, ro­

bim y próżnię w naczyniach Fig. 8 . B i C, pokrytych uprzed­

nio w ew nątrz fosforyzują­

cym siarczkiem cynku. W reszcie zam yka­

m y kurek R " i otw ieram y R. Pow ietrze, naładow ane emanacyą, w pada do B i C, które natychm iastow a świecić zaczynają.

Em anacya rad u zachowuje się podobnie ja k gazy, a to w następujących względach: daje się rozdzielać, ja k gaz, pom iędzy dw um a rezerwoarami, kom unikującem i się ze sobą.

Rozprzestrzenia się w pow ietrzu według

(8)

40 W S Z E C H Ś W IA T

praw a dyfuzyi gazów i posiada w spółczyn­

n ik dyfuzyjny, zbliżony do podobnego w spół­

czynnika dw utlenku węgla w powietrzu.

R u th e rfo rd i Soddy odkryli, że em anacya kondensuje się w tem peratui’ze pow ietrza ciekłego. P osługując się jeszcze raz p rz y ­ rządem przedstaw ionym na fig. 8 , m ożna dem onstrow ać kondensacyę em anacyi. K u ­ rek R " niechaj będzie zam knięty, a R otw ar­

ty; em anacya rozchodzi się w tedy po całym przyrządzie i naczynia B oraz C (pokry­

te w ew nątrz w arstew ką siarczku cynku Sidota) świecić zaczną. T eraz zam ykam y k u rek R i zanurzam y naczynie C w powie­

trz u ciekłem. E m anacya w rzeczywistości przechodzi z naczynia B i zaczyna konden- sować się w C. Jednakże naczynie C nie staje się przez to silniej błyszczące, bowiem fosforencya siarczku cynku je s t słabsza w tem p eratu rze pow ietrza ciekłego, niż w tem peraturze zwykłej. W reszcie zam y­

kam y k urek R ', przez co przeryw a się połą­

czenie pom iędzy naczyniam i B i 0 , w yjm u­

jem y naczynie 0 z pow ietrza ciekłego i po­

zw alam y m u ogrzać się do te m p e ra tu ry zw ykłej. Naczynie C świecić pocznie w te­

dy bardzo silnie, podczas gdy B je s t praw ie ciemne; em anacya, k tó ra z początku do­

św iadczenia była rozmieszczona w obu n a­

czyniach, znalazła się teraz praw ie całkow i­

cie w naczyniu C.

Doświadczenia powyższe prow adzą do uznania em anacyi za gaz m ateryalny. Obec­

nie jeszcze hypoteza istnienia podobnego rodzaju gazu op arta je s t w yłącznie na obja­

w ach prom ieniotw órczych. D odajm y jesz­

cze, że w przeciw ieństwie do m ateryi zwy­

kłej, em anacya znika po pew nym czasie w rurce zatopionej, w której je s t zam knięta;

ilość emanacyi zmniejsza się do połow y w ciągu każdych czterech dni i ta stałość czasu je s t cechą ch arakterystyczną dla em a­

nacyi radu.

IX .

Przed wyliczeniem głów nych własności radu , należałoby pokrótce przytoczyć począ­

tek jego odkrycia; przyznać należy, że na pan ią Skłodowską-Curie przypada część bardzo wielka w tej pracy.

B adania ciał, zaw ierających u ran lub tor, przekonały, że prom ieniotwórczość je st obja- j

wem, k tó ry stale tow arzyszy atom om tych dw u pierwiastków ; radioaktyw ność substan­

cyi złożonej je s t w ogólności' tem większa, im zaw artość m etalu promieniotwórczego w tej substancyi jest wyższa. Tymczasem niektóre m inerały uranowe, ja k blenda smo­

lista, chalkolit, karnotyt, okazują prom ienio­

tw órczość większą aniżeli sam uran m eta­

liczny. Zadaliśm y więc sobie pytanie, czy czasam i m inerały wym ienione powyżej nie zaw ierają drobnych ilości jak iejś substancyi jeszcze nieznanej i obdarzonej spotęgow aną promieniotwórczością? Zaczęliśmy poszuki­

w ać owej substancyi hypotetycznej n a dro­

dze analizy chemicznej, kierując się jednak stale wielkością radioaktyw ności każdej w y­

tworzonej substancyi. Przew idyw ania n a ­ sze stw ierdzone zostały przez doświadczenie;

ru d a sm olista zawiera now e części składowe prom ieniotw órcze, lecz w ilościach niezw y­

kle m ałych. T ona np. blendy smolistej za­

w iera ilość rad u wTynoszącą około 1 decygra- ma. W tych w arun k ach w ytw arzanie soli r a ­ du je s t mozolne i kosztowne. Tona m inera­

łu daje kilka kilogram ów brom ku baru ra- diowanego, skąd w yciąga się następnie bro­

m ek rad u przez krystalizacyę cząstkową.

D em aręay, niedaw no zgasły uczony, badał w idm a produktów przez nas wytworzonych.

W spółudział D em aręaya był dla nas nieoce­

niony; ju ż w początku naszych poszukiwań analiza widm owa potw ierdziła nasze dom y­

sły i doprow adziła do przekonania, że bar radioaktyw ny, któryśm y wydzielili z blendy smolistej, zawiera nowy pierwiastek. De- m aręayow i obowiązani jesteśm y pierwsze badanie nad widmem radu.

R ad daje bardzo w yraźną reakcyę w idm o­

wą, i obecność jego może być rozpoznana p rzy pomocy spektroskopu w soli barowej, zaw ierającej rad naw et w rozcieńczeniu 1 : 10000. W rozcieńczeniu podobnem pro­

m ieniotwórczość rad u je s t jeszcze mimo to niezw ykle silna. E lektrom etr zwykły, do­

brze izolowany, zostaje rozbrojony z łatw o ­ ścią w obecności p reparatu, w k tórym rad je s t zm ieszany z ciałam i obojętnemi w sto­

sunku 1 : 1 0 0 0 0 0 0 0 0 .

R ad może być umieszczony powyżej baru

w szeregu m etali ziem alkalicznych; jego

ciężar atom ow y rów na się 225 i oznaczony

został przez p anią Skłodowską-Curie.

(9)

,)\ó 3 W S Z E C H ŚW IA T -11 Ohoć pierw iastek ten ta k jest zbliżony do

baru, jednak nie znajdujem y go naw et w po­

staci śladów w zw ykłych m inerałach baro­

wych. R ad nie inaczej tow arzyszy barowi, ja k tylko w m inerale zaw ierającym uran i fak t ten m a prawdopodobnie duże znacze­

nie teoretyczne.

X.

R ad przedstaw ia więc nam ciało, które, zachowując swój stan, je s t przyczyną ciągłe­

go wydzielania się znacznej ilości energii.

F a k t ten zdaje się być w sprzeczności z za­

sadami podstaw owem i energetyki: propono- wono ju ż wiele hypotez dla ominięcia tej sprzeczności.

Z pom iędzy hypotez uznaliśm y dwie, k tó ­ re w ysunęły się ju ż w początkach badań nad promieniotwórczością.

W edług pierwszej hypotezy przyjm uje się, jakoby rad był pierw iastkiem znajdują­

cym się na drodze swej ewolucyi. Należy jednocześnie dodać, że ewolucya ta je st nie­

słychanie powolna i żadna zm iana widoczna nie daje się zauważyć po wielu naw et latach.

Ponieważ energia, k tó rą rad w ydziela w cią­

g u roku, nie pow oduje naw et jakichś wi­

docznych zm ian w tem ciele, przeto zdaje się zupełnie słusznem przypuszczenie, że ilość energii w ydzielana podczas transfor- m acyi każdego pojedyńczego atom u musi być znaczna.

D ruga hypoteza polega na przypuszcze­

niu, że w przestrzeni istnieją prom ieniow a­

nia jeszcze nam nieznane i niedostępne dla naszych zmysłów. Rad zdaje się być zdol­

nym do pochłaniania tych prom ieniow ań hy- potetycznych i do przem ieniania ich w ener­

gię prom ieniotwórczą.

Obie hypotezy, które przytoczyliśm y, nie są zresztą ze sobą w niezgodzie.

T łum . K. Jabłczyński.

#

O L E JK I E T E R Y C Z N E U K S E R O FIT Ó W .

„Niektóre zbiorowiska roślinne, ja k np.

nadśródziem nomorskie „G arig u es“ i „Mac- chieu lub brazylijskie ,,Campos“ rozsiewają

dokoła woń, k tó rą wydają g atu n k i Cistus,

j

różne wargowe, m irtów ate, złożone i werbe- nowate. Podobny zapach unosi się i nad naszemi piaszczystemi polami, które porasta m acierzanka (Thymus), lub nad stepam i Azyi, pokrytem i różnego g atu n k u bylicami (Artem isia)“ Ł).

Ten przyjem ny i silny arom at nadają, ja k wiadomo, pow ietrzu otaczającemu roślinę ulatniające się łatw iej, niż woda, olejki ete­

ryczne, których jednak znaczenie ekologicz­

ne nie jest jeszcze należycie wyświetlone.

Dotychczas uczeni rozmaicie zapatrują się na tę kwestyę.

Olejki eteryczne, w ytw arzające się w we­

w nętrznych gruczołkach i pozostające w nich najczęściej, jako prod u kty końcowe w ym ia­

n y m ateryi, t. j. wydaliny, można uważać, jak utrzym uje Stahl, opierając swoje poglą­

dy na doświadczeniach, za środek ochronny, używ any przez rośliny w celu zabezpiecze­

nia się od zwierząt. Lecz jakie w tak im r a ­ zie m ają znaczenie szybko ulatniające się olejki zew nętrznych włosków gruczołowych naskórka, spotykane u roślin wargowych, werbenowatych i bodziszkowatych?

W ielu bardzo uczonych widzi w tych olej­

kach lotnych przystosowanie roślin, pora­

stających miejscowości suche, do zmniejsze­

nia nadm iernego wyziewania wody. P rzy ­ puszczenia te, bronione przez Tyndalla, oparte są na własności niektórych olejków w chłaniania w znacznym stopniu ciepła, skutkiem czego pow stająca z nich p ara dzia­

ła, jako czynnik zatrzym ujący ciepło, a tem samem zm niejszający szybkość parow ania wody.

K arol D etto w niedawno ogłoszonej roz- ' praw ie -) w ystępuje przeciw poglądom T y n ­

dalla, starając się je obalić. Jeżeli rośliny arom atyczne z zewnętrznem i włoskam i gru- czołkowatemi spotykają się w znacznej ilo­

ści w miejscach suchych, to nie m ają one jednak przew agi przynajm niej u nas. P rz y ­ tem ze względu na ekonomię zużywania energii i m ateryi przez organizm, w ydaje się

J) E u g en iu sz W a rm in g . Z biorow iska ro ślin ­ ne (str. 204).

2) KaroL D etto . U eber d ie B e d e u tu n g d e r

atherischen Ole b e i X e ro p h y te n (F lo ra 1 9 0 3 .

T. 92).

(10)

A» 3 w pro st dziwnem wobec b rak u in nych środ­

ków chroniących od suszy (gruby naskórek, uwłosienie, ukrycie kom órek szparkow ych w zagłębieniach) zabezpieczanie się ty ch ro­

ślin jedynie tylk o przez grućzołki zew nętrz­

ne, wydzielające olejki lotne. N adto otacza­

ją c a roślinę pow łoka p a ry może mieć z n a ­ czenie tylko w pow ietrzu spokojnem , g d y tym czasem w pustyniach i stepach p an u ją w łaśnie zazwyczaj silne w iatry , ja k np.

Cham sin w p ustyniach egipsko-arabskich.

T yndall w ykazał doświadczalnie, że p a ra olejków eterycznych posiada nad er rozm aitą w łasność absorpcyjną. Nie pozostaje je d ­ n a k ona bynajm niej, ja k dow odzi D etto, w stosunku z zatrzym yw aniem wody przez roślinę. Z drugiej znów stro n y p ary niektó­

ry ch olejków arom atycznych, u k ry ty c h w gruczołach w ew nętrznych, ja k olejku nar- dowego w korzeniu N ardostachys, w y k a­

zujące niezm iernie silnie rozw iniętą w ła­

sność absorpcyjną, nie m ają tu żadnego zna­

czenia.

D ixon utrzym uje, że p a ra olejków eterycz­

nych zmniejsza w yziewanie wody w skutek swego p rzenikania do przestrzeni m iędzy­

kom órkow ych. D etto spraw dzał dośw iad­

czenia D ixona i doszedł do wniosku, że para olejków eterycznych istotnie może mieć eko­

logiczne znaczenie pod względem zm niejsza­

nia transpiracyi wody, lecz tylko wspólnie z uszkodzeniem ważnych dla rośliny o rg a ­ nów w yziewających skutkiem zatru cia tk a ­ nek najprawdopodobniej przez olejki, co dla rośliny tak bardzo korzystnem być nie może.

Ze względów wyżej przytoczonych D etto uw aża, że przypisyw anie olejkom eterycz­

nym znaczenia środka ochronnego od n ad ­ m iernej tran sp iracyi, je s t bezpodstaw nem i zw raca uw agę n a fakty, przem aw iające za poglądam i Stahla.

Z aopatryw anie się kw iatów niektórych ro ­ ślin w różne środki, zabezpieczające przed w targnięciem nieproszonych i szkodliw ych gości, nie ulega najm niejszej wątpliwości od czasu badań K ernera. D etto opisuje w łaś­

nie niektóre z ty ch przystosow ań u bodzisz- kow atych i wargowych, m ających doniosłe znaczenie dla ochrony kw iatów od owadów i ślimaków.

„Praw ie u w szystkich naszych gatu n k ó w

bodziszkow atych znajdujem y w okolicy kw iatów na szypułkach i kielichach liczne w łoski gruczołkowe, rozw inięte szczególnie u bodziszka łąkowego (G eranium pratense), w ydzielające substancyę bardzo lepką. D rob­

ne owady, np. mszyce przyklejają się do niej i w skutek tego uwięzienia nie mogą przedo­

stać się do kw iatu. U roślin, któ ry ch szy- p u łk i są pozbawione gruczołków, np. u bo­

dziszka błotnego (Geranium palustre), lub posiadają grućzołki m ało rozwinięte, ja k u bodziszka krw istego (G. sanguineum ), zja­

wia się inny środek ochronny pod postacią włosków i szczecinek. Ślimaki, którym ta ­ kie szczeciaste szypułki są dobrze znane, staran n ie u n ik ają podobnego pokarm u

O odstraszającem działaniu, którew yw iera n a ślim aki olejek G eranium R obertianum w skutek swej nieprzyjem nej woni, można również bardzo łatw o się przekonać. N igdy też, ja k utrzym u je D etto, nie zdarzyło się m u widzieć ani jednego naw et ślim aka na tej roślinie.

C harakterystyczne dla roślin wargowych wielkie, kuliste gruczoły znajdują się na ło­

dydze, liściach, szypułkach, kielichu i koro­

nie, a głów nie w węzłach pod okółkam i liści, w któ ry ch kątach są zebrane kw iaty. Te w łaśnie m iejsca, ja k wykazuje D etto w swo­

ich badaniach, są najzupełniej zabezpieczone od ślimaków. Ochrona kw iatów niekiedy je s t jeszcze wzm ocniona przez obecność lep­

kich włosków korony, kielicha i przy k w iat­

ka, będących pew ną m ogiłą dla owadów.

G órna je d n a k pow ierzchnia dolnej w argi za­

zwyczaj jest pozbawiona włosków gruczoło­

wych, ta k że w stęp do gardzieli dla owadów zapylających jest otw arty i nie przedstaw ia żadnego niebezpieczeństwa.

Co dotyczę ochrony liści od pożarcia przez zw ierzęta, to fak t godny zaznaczenia, że rośliny zaopatrzone w olejki eteryczne, ja k m acierzanka, m ięta, szałwia i in., są zawsze oszczędzane przez pasące się bydło, gdy ty m ­ czasem m iędzy traw am i i roślinam i strąko- w em i zw ierzęta w yrządzają w ielkie^pusto- szenia. Ochronne więc znaczenie gruczołów zew nętrznych, w ydzielających olejki, nie pow inno chyba ulegać najm niejszej w ątpli­

wości.

O ślim akach daje się to samo powiedzieć.

Dośw iadczenia w ykazują, że liście z olejka­

(11)

JMa 3 W SZ E C H ŚW IA T 43 m i eterycznem i daleko lepiej są zabezpieczo­

ne, niż te, u których b rak ich zupełnie. Po wyciągnięciu olejku^ zapomocą alkoholu liście np. jasno ty szkarłatnej (Lamium pur- pureum) natychm iast były pożerane przez ślimaka sadowego, gdy tym czasem pędy świeże pozostaw ały nietknięte. Łatwość, z jak ą naskórek gruczołków roślin w argo­

wych, pozostający w stanie silnego napięcia, pęka naw et za najlżejszem dotknięciem, przem awia także za tem, aby włoskom gru- czołkowym, wydzielającym olejki, przypisać znaczenie środków ochronnych przed zwie­

rzętami.

Jak o przykład rośliny, zasługującej na szczególniejszą uw agę pod względem zabez­

pieczenia przez olejki eteryczne, D etto opi­

suje d yp tan (Dictam nus alba).

„Ten piękny, duży krzew, należący do ro­

dziny ru to w aty ch (Rutaceae), odznacza się niezwykłą rozm aitością i obfitością włosków gruczołkowych. Na dolnej i górnej po­

wierzchni liści znajdują się liczne gru- czołki w ew nętrzne z przyrządam i, które H aberlandt nazw ał „ wypróżniaj ącem i“. Ł o ­ dygę od dołu aż do liści wierzchołko­

wych okryw a gęsty k u tn er włosków, k tó ­ re na kw iatach w ystępują, jako cienkie odstające szczecinki. W górnej części łody­

gi zjaw iają się znów inne włoski gruczołko­

we o kształcie odm iennym, początkowo nie­

liczne i rozrzucone pom iędzy liśćmi wierz- chołkowemi, gęstsze w kw iatostanie i wresz­

cie na szypułkach kw iatów ta k obfite, że praw ie stykają się z sobą. Podobnież po­

krycie włoskowe posiada zew nętrzna po­

wierzchnia kielicha i zalążni. N a dolnej po­

wierzchni płatków włoski gruczołkowe są zrzadka rozrzucone, a od w ew nątrz brak ich zupełnie. Na n itkach pręcików, pod pylni- kami skupiają się one przynajm niej w ilo­

ści 50, tworząc pierścień na 5—10 mm11. Te gruszkow ate lub praw ie kuliste grućzołki mieszczą się na drobniutkich nóżkach i są zakończone w łoskowatym wyrostkiem , rów- nającym się praw ie połowie długości gru- czołka.

W spom niane włoski gruczołkowe ze względu n a swoje funkcye m ogą być uważa­

ne, jako gruczoły w ypryskujące zawartość, i służą, o ile się zdaje, wyłącznie do zabez­

pieczania rośliny od zwierząt. Ślim aki za

zetknięciem się z włoskami gruczołkowemi w ydzielają zwykle znaczną ilość cieczy ślu­

zowej, co stanowi oznakę, że nastąpiło sil­

ne podrażnienie. Doświadczenia w ykazu­

ją, że ślimaki, jeżeli wogóle łażą po roślinie, to nigdy jed n ak nie dochodzą do górnej czę­

ści łodygi, do liści wierzchołkowych. K w ia­

ty więc są najzupełniej zabezpieczone od nich. Z darza się wprawdzie, że liście dyp- ta n u zostają zjadane przez ślimaka, lecz zmusza go do tego tylko ostateczność, brak innego pokarm u. M rówki nie włażą n a uwłosioną łodygę, gdyż natychm iast poczy­

n ają przyklejać się do niej, a, widząc grożą­

ce niebezpieczeństwo, ra tu ją się w tej chwili ucieczką. Działanie włosków gruczołko­

w ych polega na tem , ja k dowodzi D etto, że w yrostek włoskowy o kruchych i cienkich ścianach za najlżejszem naw et dotknięciem natychm iast łam ie się, poczem znajdujący się w gruczole olejek raptow nie wylewa się i pod postacią dużej kropli zawisa na jego w ierzchołku, albo rozpryskuje się na drobne kropelki. Ze względu na szybkość w y try ­ skania olejku należy przypuszczać, że w gru- czołkach istnieje wysokie ciśnienie, któ re za­

leży od tu rg o ru parenchym y gruczołków i znacznego napięcia naskórka. Grućzołki po zastosowaniu środków plazm olitycznych lub po wysuszeniu nie otw ierają się zupełnie:

tracą one turgor, a olejek w skutek tego nie wycieka.

G dyby nie obecność opisanych włosków gruczołkowych, kw iaty dyptanu byłyby stale narażone na uszkodzenia ze strony ślimaków i innych zwierząt, a szczególnie mrówek, po­

szukujących nektaru. Doniosłe bardzo pod tym względem znaczenia m ają skupione pod pylnikam i włoski gruczołkowe, tworzące istny w ał ochronny, tru d n y do przebycia dla owadów niszczących pyłek. Inaczej jednak rzecz się m a z owadam i rzeczywiście zapylaj ącemi kw iaty, trzm ielam i i pszczoła­

mi: dzięki wzajem nemu położeniu słupków i pręcików w okresie zapylania nie napotyka­

ją one żadnych przeszkód ze strony włosków gruczołkowych w przedostaniu się do m iod­

ników.

Opierając się n a spostrzeżeniach osobi­

stych i swoich poprzedników, D etto stara się wreszcie obalić niektóre zarzuty, czynio­

ne teoryi, której jest on zwolennikiem, przy ­

(12)

44 W S Z E C H Ś W IA T JMŚ 3 pisującej olejkom eterycznym znaczenie

ochronne przed zwierzętam i: „W kw estyi ochrony roślin od zwierząt, pow iada on, m a znaczenie nie jak iś pojedynczy fa k t, że k tó­

ry ś z osobników pewnego g atu n k u , zaopa­

trzonego w środki ochronę, kiedykolw iek uleg ł zniszczeniu, lecz w ykazanie, czy wogó­

le tak ie przystosow ania istnieją, czy są one zdolne do ochraniania n a pew nej przestrzeni i do czasu pewnego g a tu n k u roślin, jak o ca­

łości, i czy m ają znaczenie dla obecnego istn ienia jego, innem i słowy, czy w arunki otoczenia w ym agały podobnej ochrony i czy je s t ona dziś jeszcze konieczna.

Jeżeli pozostaw im y szczegóły na stronie, a zwrócim y uw agę na kw estyę w p rost histo­

ryczną, dotyczącą pewnego g a tu n k u roślin­

nego, m ianowicie w skutek jak ic h przyczyn m ógł on zachować swoje istnienie pomimo nieprzerw anego praw ie w ystaw ienia n a po­

żarcie przez zwierzęta, to będziemy m usieli przyznać, że wobec pow ikłanych stosunków , jak ie zachodzą w życiu zw ierząt i roślin, w y­

tw orzenie środków ochronnych przez rośliny było koniecznem następstw em dążności za­

bezpieczenia swego bytu.

Jednocześnie pow inniśm y zgodzić się z tem , że niem a idealnych pod każdym względem środków ochronnych, co zresztą nie je s t koniecznem, każdy bowiem środek je s t w zględny i działa tylko w odpowiednich granicach.

Z tego p n n k tu widzenia sądzę, że ze­

w n ętrzn e olejki eteryczne m ogą być uw aża­

n e za bardzo w ażne i isto tn e środki ochron­

n e roślin kserofitow ych od ślimaków i zwie­

rz ą t traw ożernych. Co dotyczę tych o stat­

nich, to je s t także ważnem nie zapom inać

■o tem , że w arunki n a tu ra ln e dzisiejszych sfer zoogeograficznych podlegały niejedno­

k ro tn y m zm ianom pod w pływ em rozm aitych czynników , pośród k tó ry ch człowiekowi p rzy p ad ła w udziale w ybitna ro la !i.

Cz. Statkieiuicz.

H Y PO T E Z A O N A T U R Z E C IA Ł PR O M IEN IO TW Ó RCZY CH .

Na jednem z posiedzeń A kadem ii w P a żu B ecąuerel przedstaw ił hypotezę, utw

n ą przez F ilip a Re, dodając, że objaśnia ona wiele dotąd znanych faktów naukow ych z zakresu prom ieniotwórczości i że stopień jej słuszności nie je s t niższym niż hypotezy o pow staw aniu światów. Sądzimy, że czy­

telnicy W szechśw iata chętnie się z nią za­

poznają, chociażby naw et m iała zostać na zawsze w dziedzinie nieprzyjętych w nauce hypotez.

Dotychczasowe badania skłaniają do przy­

jęcia, że atom y nie są utworzone z m ateryi ciągłej, ale z cząstek o tej samej lub różnej budowie. Istnienie ciał prom ieniotwórczych stw ierdza to przypuszczenie, bo nie m ożna­

b y pojąć atom ów ciągłych współcześnie ze zjaw iskam i promieniotwórczości. To też

| au to r podaje hypotezę, że cząsteczki twórcze

| atom ów były poprzednio wolne, że w ytw o­

rzyły potem m gławicę niezm iernie rzadką, że później skupiły się około ośrodków kon­

densacyjnych, dając początek nieskończenie m ałym słońcom, które w skutek kurczenia się późniejszego przyjęły postać stałą wy­

kończoną. Te m ałe „słońca“ byłyby ato­

m am i pierw iastków znanych: zwykłe atom y uw ażalibyśm y za słońca zgaszone, a większe niezgaszone słońca tw orzyłyby atom y ciał prom ieniotw órczych. W ten sposób, jak widzim y, hypoteza ta tłum aczy, dlaczego ciała prom ieniotw órcze m ają ta k duże cięża­

r y atom owe i dlaczego w ytw arzają energię, któ rąb y zawdzięczały kurczeniu się swoich atomów.

Z resztą wiele zjawisk, które przedstaw ia­

ją ciała prom ieniotw órcze przedstaw ia an a­

logię ze zjaw iskam i, których źródłem jest słońce, a więc: w ytw arzanie prom ieni świetl­

nych, cieplnych, aktynicznych i rozbrajanie ciał elektrycznych. Co dotyczę prom ienio­

twórczości wzbudzonej, zjaw iska pozornie różnego od w yw oływ anych przez słońce, to znaleśc m ożem y na to odpowiedź w zjaw i­

skach, stw ierdzających, że pow ietrze i świeżo spadły deszcz i śnieg są prom ieniotw órcze—

nie byłoby przeto niepraw dopodobnem przy­

puszczenie, że zawdzięczają tę w łasność słońcu. N atom iast niepodobna nic powie­

dzieć o porów naniu prom ieni ciał prom ie­

niotw órczych ze słonecznem i ze względu na w pływ pola m agnetycznego, lecz trzeba za-

czyć, że badanie jednych i drugich pro-

i odbyw a się w bardzo różniących się

(13)

Na 3 W SZ EC H ŚW IA T 45 od siebie w arunkach: w badaniach z ciałam i

promieniotwórczem i źródło św iatła jest oto­

czone przez pole m agnetyczne, w drugim zaś przypadku pole je s t bardzo dalekie od słońca. H ypoteza przew iduje, że ciała p ro ­ mieniotwórcze pow inny m odyfikować stan pola m agnetycznego, podobnie ja k zauważo­

no zmianę m agnetyzm u ziemskiego pod wpływem słońca.

Możnaby przypuszczać, że prom ieniotw ór­

czość ciał pow innaby zniknąć, gdy one zosta­

ną poddane w pływ ow i bardzo niskich tem ­ peratur, np. pow ietrza ciekłego, tymczasem widzimy, że nie zm ienia się wcale, co wyda się naturalnem , g dy zestaw im y ją z energią słoneczną, k tó ra w takim razie także powin­

naby zniknąć w ciągu wielu lat, a p rzy n aj­

mniej zmaleć w bardzo widoczny sposób, gdyż słońce otoczone je st zim ną przestrze­

nią gwiazdową. B yłoby też to nastąpiło oddawna, gdyby słońce było palącem się ciałem.

A utor uważa za naturalne, że niewielkie ilości rad u w ydają znaczne ilości energii, gdyż wobec dzisiejszych środków badania nie doszliśmy jeszcze do oddzielenia pier­

wiastków od atom ów, trzeba więc przypusz­

czać, że energia w ytw orzona w czasie po­

w staw ania atom ów pow inna być wyższe­

go stopnia, niż energia zawdzięczana siłom graw itacyi, m olekularnym , lub atom owym . A tom y ciał prom ieniotwórczych, ponieważ nie są ostatecznie ukształcone i znajdują się w stanie form ow ania się, pow inny zatem wydawać wielkie ilości energii.

(Com ptes ren d u s). T łum . D . T.

K R O N IK A NA UK OW A.

— System atyczne zdjęcia widm gwiazd.

W zeszycie listo p ad o w y m a m ery k ań sk ieg o A stro- physical J o u rn a l, P r o s t i A dam s um ieścili w y niki system atycznych zd jęć sp ek tro sk o p o w y ch gw iazd sta ły c h w ciąg u o statnich la t. Z d ję c ia te doko­

n y w ają się w k ilk u o b se rw ato ry a ch i to sta le z te ­ go sam ego szereg u w y b ra n y c h gw iazd, a to w ce­

lu ogólnej k o n tro li zdjęć sp ektroskopow ych, po­

zw alają one bow iem łatw o odróżnić p raw dziw e p rzesunięcia linij w w idm ach g w iaz d od p rz e su ­ nięć pozornych, w yw ołanych przez zakłócenia w sam ym aparacie. P rz ez zd jęcie ta k ie w o b ­

serw ato ry u m im. L ic k a stw ierdzono ponow nie c h a ra k te r p o dw ójny gw iazd j K ru k a , 7] P a n n y ,

a Sm oka, s H e rk u le sa i S O rła

m. li. h.

— Fotografow anie św ia tła zw ierzyńcow e­

go. W spom inaliśm y k ilk a k ro tn ie o fotografiach zorzy zw ierzyńcow ej oraz znacznie słabszej zorzy antyzw ierzyńcow ej („ o d b la sk '1 —■ G egenschein), otrzym anych zapomocą specy aln ie w ty m celu skonstruow anego p rzy rzą d u przez h e id elb e rsk ie- go astronom a M aksa W olfa.

B ardzo p ięk n e zdjęcia fotograficzne sam ego św iatła zw ierzyńcow ego udało się otrzym ać A. P . D ouglassow i i W . A . C ogshallow i w o b se rw ato ­ ryum im; L ow ella w P lag staffie (Arizona) w S ta ­ nach Zjednoczonych w r. 1 8 9 9 i 1 9 0 1 . A stro ­ nom ow ie ci po słu g iw ali się o b je k ty w e m o śre d n i­

cy 23 mm i odległości ogniskow ej 4 5 ,7 mm.

N iezw ykła czystość atm osfery A rizony b y ła n ie­

w ątp liw ie w ażnym bardzo czynnikiem ich pow o­

dzenia.

W zeszycie B uli. de la Soc. b elg e d ’A stro n o ­ m ie z w rz eśn ia— paźd ziern ik a r. u b . znajdujem y z kolei a rty k u ł P . Q uenisseta, z o b serw ato ry u m w N a n te rre pod P ary żem , d o tyczący je g o p rac nad fotografow aniem zorzy zodyakalnej. P o k il- koletn ich próbach, rozpoczętych w r. 1 8 9 8 , po­

w iodło się Q uenissetow i otrzy m ać w y ra źn e i d o ­ kła d n e zdjęcia, z k tó ry ch tr z y dołączył do sw ego arty k u łu .

P o słu g iw a ł się on o b je k ty w am i e k s tra św ie tl- nem i, z k tó ry ch najlepszym okazał się złożony z d w u p łasko-w ypukłych soczew ek k o n d en sato r la ta rn i p ro jek c y jn ej. N ajlepsze zdjęcia o trzym ał Q uenisset na kliszach ek stra -szy b k ic h L u m ie- re a (e ty k ie ta fioletowa).

Q uenisset p ró b o w a ł rów nież sfotografow ać

„G egenschein" i pierw sze te p ró b y b y ły , ja k p i­

sze, dość zachęcające, by pobudzić go do k o n ty ­ nuow ania w ro k u przyszłym .

m. lh. h -

—- Ciało ludzkie w ysyła prom ieniem . A ug.

C h a rp e n tie r, prof. fizyologii w N ancy, p o w tarz a­

ją c n ie k tó re dośw iadczenia k o le g i sw ego B londlo- ta , o d k ry ł, że ciało ludzkie w y sy ła sta le prom ie­

nie, k tó re p o sia d ają w szystkie zasadnicze cechy prom ieni n. W iadom o, że do u ja w n ien ia p r o ­ m ieni n służą, m iędzy inneijii środkam i, su b s ta n ­ cye słabo fosforyzujące, k tó ry c h b la sk w zm aga się po d działaniem ty c h prom ieni. C h a rp e n tie r zauw ażył, że d ro b n y przedm iot fosforyzujący za­

czyna św iecić m ocniej, jeżeli go zbliżym y do cia­

ła ludzkiego, zw łaszcza w są sied ztw ie m ięśnia,

i św ieci tem silniej, im silniejszy j e s t skurcz tego

m ięśnia. To samo zjaw isko zachodzi w pobliżu

n erw u lub ośrodka nerw ow ego, przyczem ń atęż e-

nie fosforesceneyi w zrasta ze stopniem czynności

danego n e rw u lu b o środka ta k dalece, że w razie

pew nej w p ra w y m ożna rozpoznać cały przebieg.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dostawy materiałów eksploatacyjnych przeznaczonych do urządzeń drukujących, do siedziby Centrum Pomocy Społecznej Dzielnicy Śródmieście im. Andrzeja

Organ procesowy jest obowi zany przeprowadzić z urzędu dopuszczalny, dostępny i daj cy się przeprowadzić dowód niezbędny do wyja nienia okoliczno ci sprawy 17.. W wyj

Wskazano tam, iż powierzchnia mieszkalna pokoju w m 2 (nie obejmuje wyodrębnionych w.h.s., przedpokojów, aneksów barowych, loggii itp.). Wstępna analiza wskazuje, iż przepis

42 lata temu reprezentacja naszej szkoły ostatni raz stanęła na podium Mistrzostw Polski w Sztafetowych Biegach Przełajowych, lecz udało się zająć 3 miejsce również w tym roku..

Więcej kompetencji przenieść z urzędów na NGOsy, decyzje oddać w ręce wspólnych rad/komisji z udziałem NGOsów i urzędników.. Jawność kryteriów i wystawianych ocen wniosków

Pasieki oprócz tego, że przynoszą miód, mają też przyczynić się do ratowania gatunku zagrożonego zmieniającym się klimatem, chemizacją rolnictwa oraz

Cele oceniania wewnątrzszkolnego: poinformowanie ucznia o poziomie jego osiągnięć edukacyjnych i poczynionych postępach, pomoc uczniowi w samodzielnym planowaniu jego

Konwencja poświęca dużo uwagi kobietom, ponieważ obejmuje formy przemocy, których doświadczają jedynie kobiety!. (przymusowa aborcja, okaleczenie