• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie : rocznie rub. 8, kwartalnie rub. 2.Z przesyłką pocztową: rocznie rub. 10

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".W Warszawie : rocznie rub. 8, kwartalnie rub. 2.Z przesyłką pocztową: rocznie rub. 10"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

N b 6 ( 1 0 3 7 ) . W a r s z a w a , dnia 9 lu te g o 1902 r. T om X X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A " . W W a r s z a w ie : rocznie rub. 8 , kw artaln ie rub. 2 . Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10 , półroczn ie rub. 5 .

Prenum erow ać m ożna w R e d a k cy i W szech św iata i w e w szy stk ich księgarniach w kraju i zagranicą.

R ed a k to r W sze c h św ia ta przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od go iz. 6 do 8 w iecz. w lokalu redakcyi.

A d res R e d a k c y i: M ARSZAŁKOW SKA N r. 118.

S E N . ‘)

W iadom ości nasze o śnie bardzo są skąpe. Tern w iększym w szakże je s t obo­

wiązkiem przyrodnika i lekarza poznać je i przysw oić sobie.

Sen bardziej je s t człow iekowi potrzeb­

ny niż pokarm . Bez pożyw ienia obywać się człow iek może m iesiąc c a ł, a n aw et i dłużej. Z bezsenności n ato m iast ju ż po niew ielu dniachby um arł. M usimy to w nosić przez an alo g ią z tego, czego uczą dośw iadczenia czynione n a zw ierzętach, jakk o lw iek prób z ludźm i nie robiono 2).

W r. 1894 n a m iędzynarodow ym k o n ­ gresie lekarskim w Rzym ie pani M anas- seine doniosła o dośw iadczeniach nad w pływ em bezsenności, dokonanych na

1 0 m łodych 3—4 m iesięcznych psach.

Je że li zw ierzęta te pozbaw iono snu

') W ed łu g świeżo w ydanego podręcznika fizyologii profesora bazylejskiego G. Bunge- go (L ehrbuch d e r Physiologie des Menschen.

L ipsk, 1901).

-) W lite ra tu rz e lekarskiej spotykam y k il­

k ak ro tn ie wiadom ość, że istnieje w Chinach pew ien rodzaj k ary śm ierci polegający na tem , że przestępcy nie pozw alają spać. P o ­ szukiw ania pilne w ykazują wszakże, że w ia­

domość ta, zaczerpnięta z jednego z czaso­

pism am erykańskich, je st w p ro st zmyślona.

przez 4—5 dni, ginęły one bezpowrotnie;

najtroskliw sze pielęgnow anie następne nie m ogło ich ocalić. Z owych 10 psów cztery nie żyły po 4 — 6 dniach; pozosta­

łe starano się utrzym ać przy życiu, po­

zw alając im znów spać po 5-dniowej bezsenności — lecz napróżno. Młodsze zw ierzęta szybciej p ad ały od starszych.

T em peratura tych pozbaw ionych snu zw ierząt już na drugi dzień opadała o 0,5 do O ^ 1 C, a w ostatn ich godzi­

n ach życia obniżyła się o 4 do 5,8° 0.

Liczba czerw onych ciałek krw i opadała z 5 do 2 m ilionów w m ilim etrze sześcien­

nym, by podnieść się w ostatnim dniu, kiedy zw ierzęta ju ż przestały źreć; tym ­ czasem liczba ciałek białych stale opa­

dała. A utopsya w ykazała, że naczynia krw ionośne m ózgu otoczone są w arstw ą białych ciałek krwi; w niektórych m iej­

scach naczynia te b yły jak b y uciśnięte.

W szędzie n a korze m ózgu znajdow ano krw aw ienia drobne, w łosow ate, większe nato m iast w sąsiedztw ie nerw u w zroko­

w ego i w p łata ch w zrokow ych m ózgu (lobi optici).

A więc bezsenność znacznie szybciej zabija zw ierzęta niż głód. P ies głodzo­

ny tra c i do 50% ciężaru ciała zanim

j

padnie; zw ierzęta pozbaw ione snu traciły

| tylk o 5—13% • U zw ierząt głodzonych

(2)

82 WSZECHŚWIAT N r 6 m ózg zachow uje praw ie n o rm aln ą w a g ę —

m ózg odżyw ia się tu kosztem resz ty or­

ganów ; u zw ierzęcia p ad ająceg o w sk u­

tek bezsenności m ózg w łaśnie najw ięcej ucierpiał.

B ardzo w łaściw ie p o stą p iła p ani Ma- nasseine, w yb ierając do ty c h dośw iad­

czeń m łode psy. P rz y k re to dośw iad­

czenie zo stało ty m sposobem skrócone.

P o trz e b a snu bow iem u m łodych psów je s t bardzo duża. C złow iek przesypia y 3 sw ego życia, pies 2/3 , a m łody pies śpi jeszcze w ięcej. D la te g o też dośw iad-

j

czenia ta k szybko się ro zstrzy gn ęły . A le

j

nie trz e b a oczyw iście z ty ch dośw iad­

czeń przenosić w niosków n a człow ieka.

N ie w iem y zatem jeszcze dokładnie, I po jak im czasie człow iek u m arłb y z bez- [ senności, ale w każdym razie szybciej

j

niż z głodu. P o trz e b a snu je s t dla nas w nioskiem z dośw iadczenia. A priori konieczność ta nie daje się należycie uzasadnić. P o w ia d a m y : m ózg potrzeb u­

je spoczynku i zn ajduje ten spoczynek ty lk o w e śnie. Ale dlaczegóż nie po ­ trzebuje spoczynku serce? J e ż e li mózg, podobnie ja k serce, u staw iczn ie się od­

żyw ia krw ią, k tó ra p rzynosi mu tlen i m ate ry a ł p aln y — dlaczegóżby i m ózg nie m ógł rów nież bez p rzerw y p ra ­ cować?

R ozw ażenie ściślejsze w ykazuje, że błędnein je s t przypuszczenie, jak o b y ser­

ce nie p o trzebow ało w ypoczynku. Isto t- j nie p otrzebuje ono spoczynku

:

po drugim

j

tonie serca n astęp u je pauza; krzyw a,

j

w skazu jąca ruchy serca, w y raźn ie dow o­

dzi, że obniżenia pom iędzy podniesienia- | mi ciśnienia trw a ją dłużej niż w zniesie-

j

nia. Serce spoczyw a zatem w ięcej niż pół życia, m ózg zaś ty lk o przez trz e cią | część życia. Is to tn a ró żn ica po leg a tu tylko n a tem, że p au zy spoczynkow e w pracy serca są k ró tk ie i częste, dla m ózgu zaś d łu gie i rzadkie. Częste

j

pauzy b y łyby dla m ózgu niew łaściw e.

K o jarzen ia m yślow e nie m o g ą być prze- | ryw ane.

Otóż za p y ta jm y dalej : czy po trzeb a

j

snu w spólna je s t w szystkim zw ierzętom ?

j

Co w p ły w a n a ro zm aity stopień tej potrzeby? Czy je s t on zależn y od róż- |

nego sto p n ia pracy m ózgow ej, czy od innych ja k ic h czynników ?

W szystkie te niezm iernie w ażne p y ta ­ n ia m uszą tym czasem pozostać bez od­

powiedzi, nie posiadam y bowiem jeszcze praw ie żadnych spostrzeżeń porów naw ­ czych n a d potrzebą snu u rozm aitych zw ierząt, zw łaszcza zaś żadnych obser- w acyj niezaw odnych nad zw ierzętam i niższemi.

Z a sta n a w ia ją c ą je s t nieznaczna p o trze­

ba snu u ptaków . Z pom iędzy w szyst­

kich z w ierząt kręgow ych p ta k i od­

znaczają się najżw aw szym przerobem m ateryi i najżw aw szym przebiegiem w szelkich funkcyj. A pomimo to, zdaje się, że w iele g a tu n k ó w zad aw ala się krótkim stosunkow o snem. B rehm po­

w iada : „N iew iele czasu w nocy, kilk a m inut od czasu do czasu w e dnie w y ­ sta rc za ją im (ptakom) zdaje się zupełnie na sen “. „Słyszałem kukułkę jeszcze o północy a następnie o pierw szej g o ­ dzinie po północy, przez cały zaś dzień w idyw ałem j ą ciągle c zy n n ą11. „K ury nasze co p raw da ju ż przed zachodem słońca idą na spoczynek, lecz nie śpią jeszcze, a pianie przed brzaskiem dowo­

dzi, że 3 godziny zaledw ie starczą im na pokrzepienie się do pracy cało­

dziennej “.

P ta k i drapieżne, zdaje się, wrięcej potrzebują snu. Sokół przynajm niej daje się zupełnie ułask aw ić i doskonale uło­

żyć, jeżeli nie dam y mu spać przez trz y n o c e : sadza go się n a obręczy zaw ie­

szonej i kołysze przez całą noc.

U rozm aitych zw ierząt ssących różna je s t bądź co bądź potrzeba snu, i byłoby niezm iernie pouczającem stw ierdzenie, co m ają ze sobą w spólnego w szystkie g a tu n k i w ym agające dużo snu, oraz co różni je od ty ch w szystkich gatunków , któ re krótszym snem się zadaw alają.

B adań tak ic h dotychczas nie posiadam y.

O bserw ujm y nasze zw ierzęta domowe

a n iew ątpliw ie odbierzem y w rażenie, że

potrzebę snu w stopniu najw iększym

m a pies. N asu w a to przypuszczenie, że

długość snu pozostaje w zależności od

rozw oju intelektualnego. W iększa praca

m ózgow a w y m ag a też w iększego spo-

(3)

N r 6 W

s z e c h ś w i a t

8 3

czynku. M ożnaby w szakże znów podać to w w ątpliw ość, poniew aż człowiek mniej śpi od psa. Ale zw ażyć znów w ypada, że wielkość w y rażająca p otrze­

bę snu nie może być m ierzona tylko czasem na sen zużyw anym , lecz przede- w szystkiem głębokością snu. Do sądze­

nia o głębokości snu jeden tylko m am y środek—siłę bodźców' zm ysłow ych po ­ trzebnych do obudzenia. W iadom o, że bodźce te dla psa bardzo są słabe. Sen psa bardzo je s t pow ierzchow ny, płytki.

L ichtenberg p o w ia d a : „Pies je s t naj- czujniejszem zwierzęciem, choć śpi przez cały dzień“. O ile w iadom ości moje sięgają, sen człow ieka je s t daleko głęb­

szy niż jakieg ok olw iek zwierzęcia.

Zdaje się, że odm ienny te n rodzaj snu u człow ieka i psa istotnie przyczynił Jsię do zaw arcia ścisłej a w iernej przyjaźni pom iędzy człow iekiem a psem, d o ' przy­

jaźn i starszej od h istoryi ludzkości. J a k głęboko w przeszłości dotrzeć m ożna do śladów człow ieka, zaw sze spotykam y przy nim psa jak o tow arzysza. Sądzić wolno, że tylko przy pom ocy psa czło­

w iek ze stan u pierw otnej n a tu ry w ydo­

był się i przeszedł do kultury. W ysoka inteligencya d ała człow iekow i znakom i­

tą p rzew agę w w alce o byt, nato m iast zw iązana z t ą in telig encyą potrzeba g łę­

bokiego snu stan ow iła w ielki n ied o sta­

tek, zw łaszcza wobec zw ierząt drapież­

nych. Lecz w ierna przyjaźń psa czuj­

nego zarad ziła tem u brakow i. P rzy jaźń ta dla obojga okazała się k o rzy stn ą na łow ach : w ęch psa w zw iązku z in te li­

gencyą człow ieka zw yciężył w szystkie inne zw ierzęta. Z daw ać się niem al m o­

że, że przy jaźń człow ieka z psem to pew na form a „sym biozy11, k tó rą bezw ied­

nie stw orzyła n atu ra, nie zaś św iadom a rozw aga ludzka.

Gdy zatem człow iek najgłębszy m a sen i gd y przypuszczam y, że zależy to od usilnej pracy um ysłowej, m ożnaby przypuścić, że ty lk o w ielkie półkule m ó zg o w e—jedyne w edług n au k i dzisiej­

szej siedlisko pracy um ysłow ej—potrze­

b u ją spoczynku w postaci snu. Lecz przeczą tem u spostrzeżenia G oltza, k tó ­ ry pozbaw ił psa półkul m ózgowych,

a jednakże spostrzegł u teg o zw ierzęcia reg u larn y p o w ró t stanów snu i czuw a­

nia. Lecz dodaje tu Goltz, że „sen i spo­

czynek były daleko krótsze niż u psów normalnych*1. Zdaje się w ięc bądź co bądź, że przew ażnie długi i głęboki sen należy się [ rzeczyw iście wielkim półku­

lom mózgowym.

Grodnem j e s t p o d ty m w z g lę d e m u w a g i n a s tę p u ją c e s p o s trz e ż e n ie p a n i M a n a s- se in e , z k tó r e g o w y n ik a , że le w a p ó k u la m ó z g o w a , k t ó r ą p rz e w a ż n ie p ra c u je m y , w g łę b s z y m te ż j e s t śn ie p o g r ą ż o n a n iż p r a w a . J e ż e li ła s k o ta ć b ę d z ie m y c z ło ­ w ie k a ś p ią c e g o p ió re m p o tw a r z y p o d ­ c z a s d ru g ie j lu b tr z e c ie j g o d z in y snu, w y k o n y w a o n r u c h y o b ro n n e z a w s z e le w ą rę k ą , c h o ć b y n a w e t le ż a ł n a le w y m b o k u . S tw ie r d z iła to p. M. n a 50 o so ­ b a c h ró ż n e g o w ie k u i p łc i— n a d z ie c ia c h o d l a t tr z e c h do 6 5 -le tn ic h m ę ż c z y z n i k o b ie t— i d o s tr z e g ła w y ją tk i ty lk o w o śm iu p rz y p a d k a c h , m ia n o w ic ie u o śm iu m a ń k u tó w , le w o rę k ic h , k tó r z y i s z y li i p is a li le w ą rę k ą . O śm iu t y c h le w o rę k ic h , k tó r z y z n a le ź li się w ś ró d b a d a n y c h p rz e z p. M. osób, w y k o n y w a ło w e śn ie w s z y s t­

k ie r u c h y o b r o n n e —n p . d la o d p ę d z e n ia n a tr ę tn e j m u c h y —p r a w ą rę k ą , n a w e t w ó w c z a s , g d y le ż a ły n a p r a w y m b o k u z r ę k ą p o d tu ło w ie m . Ż a d n e j n ie b y ło p r z y te m ró ż n ic y , j a k ą s tr o n ę tw a r z y ła s k o ta n o .

W spom nieliśm y już, że dla sądzenia o głębokości snu jeden ty lk o m am y śro­

dek, t. j. siłę budzących ze snu podraż­

nień zm ysłowych. F echner zalecił metodę, w edług której natężenie budzącego ze snu dźw ięku służy do oceny głębokości snu. N a m etodzie tej opierają się n astę­

pujące doświadczenia, w któ ry ch s ta ra ­ no się oznaczyć głębokość snu u czło­

w ieka w rozm aitych m om entach po za­

śnięciu.

P ierw sze teg o rodzaju dośw iadczenia z o stały w ykonane przez K ohlschiittera.

W rażenia dźw iękow e konieczne do obu­

dzenia ze snu, w yw oływ ano przez w a ­ hadło, któ re z rozm aitej w ysokości opa­

dało n a tabliczkę łupkow ą. Z w ysoko­

ści spadku obliczano natężenie dźw ię­

ku. Z długiego szeregu staran ny ch do­

(4)

8 4 WSZECHŚWIAT N r 6 świadczeń, dokonanych n a zdrow ych m ło­

dych ludziach, w y n ik a przedew szyst- kiem jasno, że „głębokość" snu nie je s t identyczna z pokrzepieniem przez sen sprow adzanem . B ynajm niej nie ten, k tó ry śpi najm ocniej, najw ięcej też odzyskuje sił przez sen.

Lecz należy rów nież zw ażyć, że roz­

strz y g a nie samo tylk o n atężenie dźw ię­

ku, lecz nadto okoliczność, czy budzący nas szm er lub dźw ięk je s t dla ucha czemś niezw ykłem czy też doń p rzy ­ w ykliśm y, a tak ż e i to, co w łaściw ie dźw ięk ten znaczy. „N iejedna tro sk liw a m atk a budzi się za najlżejszym szme­

rem dziecka, g d y śpi tym czasem w n a j­

lepsze pomimo głośnego chrap an ia mężu lub w razie zw ykłego szmeru, do k tórego przyw y k ła". Szm ery jed n o sta jn e d z ia ła ­ j ą naw et, ja k w iadom o, usypiająco, np.

słuchanie n iek tó ry ch w ykładów .

Z badań, w y konanych przez n astępców K o hlschiittera, m ianow icie przez dw u stu d en tó w w Tybindze, Mćinnighoffa i P iesb erg en a w ynika, że w p iąte j go ­ dzinie po zaśnięciu sen staje się bardzo pow ierzchow nym , poczem w następnej, szóstej godzinie znów się pogłębia. I s to t­

nie je s tto fa k t bardzo pow szechny i b a r­

dzo w iele osób sp o strzega n a sobie, że nad ranem sen staje się głębszy.

O badw aj w ym ienieni eksperym entato- row ie stw ierdzili nadto, że głębokość snu znacznie słabnie po uiniarkow anem spożyciu alkoholu. W y n ik a stą d że le­

karze niesłusznie zalecają pacyentom i rekonw alescentom w ino „dla w zm oc­

n ienia", p o zbaw iają ich bow iem w ten sposób najpotężniejszeg o środka ku od­

zyskaniu sił—p o krzep iająceg o snu.

W klinice dorpackiej pow tórzono j e s z ­ cze dośw iadczenia nad głębokością snu.

O kazało się, że w szy stk ie poprzednie re z u lta ty b y ły isto tn ie p raw dziw e i że owo p o w tó rn e pogłęb ien ie snu nad ranem je s t w łaściw e neurastenikom . L u ­ dzie nerw ow o osłabieni w sam ej rzeczy stw ierd zają bardzo często, że z b y t wcześ- ; nie się budzą ran o i że w sta ją pokrze- ! pieni ty lk o w ta k im razie, jeżeli uda im się pow tórn ie zasnąć n a dobre. Pom ię-

j

dzy c z w a rtą a szó stą g o d zin ą po zaśnię-

j

ciu sen ta k staje się pow ierzchow ny, że często następuje zupełne rozbudzenie.

P ew ien p u n k t oparcia dla sądzenia o głębokości snu m oglibyśm y może po­

zyskać, b ad ając m arzenia senne. M nóst­

wo ludzi utrzym uje, że często nie śnią wcale; budzeni nie m ogą sobie oni zazw yczaj przypom nieć żadnego obrazu sennego. „Co do m nie—p ow iada Bun- g e —pomimo licznych prób nie mogłem teg o n ig d y na sobie stw ie rd z ić : o k tó re j­

kolw iek porze po zaśnięciu się budzę, zaw sze przypom inam sobie sny bardzo żywo. N atom iast spostrzegłem różnicę n a stę p u ją c ą : Je że li śnię o fak tach prze­

żytych przed daw nym czasem, to spałem spokojnie i głęboko, bo czuję się przez sen pokrzepiony. G dy n ato m iast śnię o zdarzeniach z o statn ich dni, w ów czas spałem niespokojnie, w staję znużony, do p racy niechętny. Z a m łodu byłem n a ­ m iętnym m yśliwym , lecz ju ż od la t dw udziestu strzelby w ręk u nie miałem.

Otóż gdy śnię, że jestem na polow aniu—

co mi się w ciąż jeszcze bardzo często z d a rz a —zaw sze po w stan iu czuję się doskonale w ypoczętym i pokrzepionym do pracy dziennej".

Części mózgu, które o statnio n a ju sil­

niej pracow ały, spoczyw ają w głębokim śnie; czynności ich p rzy g a sa ją i pozw a­

la ją n ato m iast w y łan iać się obrazom daw nych wspomnień.

W ynika stąd w ażne praw idło dyete- tyczne. K to pozbaw iony je s t snu nie- przeryw anego m arzeniam i sennemi, po­

w inien przynajm nieć dążyć do tego, ażeby w e śnie m ógł się znaleźć w n a j­

w cześniejszej swej, szczęśliw ej m łodości, ażeby m ógł się przenieść w dni błogie­

go dzieciństw a. J e ż e li nie m ożem y teg o dopiąć, jeżeli tro sk i i k ło p o ty o statn ich dni prześladują nas n a w e t w e śnie, zn a­

czy to, że zaszły zakłócenia w naszych funkcyach i nie pow inniśm y się uspo­

koić, zanim nie poznam y przyczyny tych zaburzeń i nie usuniem y jej.

P ew ne osoby utrzym ują, że w p ierw ­ szych godzinach po zaśnięciu nie śnią w cale, następnie po jaw iają się sny o cza­

sach daw no m inionych, a dopiero na

k rótko przed przebudzeniem wspomni©-

(5)

WSZECHŚWIAT 85 nia ostatnich zdarzeń. Z gadza się to

z badaniam i K ohlscluittera nad głęboko­

ścią snu u ludzi zdrow ych.

Dr. A. P ilcz, asy stent w zakładzie dla obłąkanych w W iedniu, powiada, że często w nocy, jak o lekarz zakładu, b y ­ w a budzony. Otóż w godzinę lub 1 7 2

godziny po zaśnięciu bardzo często nie m iew a żad ny ch w spom nień lub snów

„o sy tuacyach z daw no m inionych cza­

sów". „W m iarę—oto je g o słow a—ja k chw ila nagłego, niespodziew anego obu­

dzenia zbliża się do pory, w której zw y­

kle sam się budzę, nowe, później pozy­

skane obrazy w yobrażeniow e i kom plek­

sy m yślow e w yn u rzają się wśród nie­

u stannej g ry sk o jarzeń11.

BIOLOGIA

PY ŁK U KWIATOWEGO.

(Dokończenie).

O dw rotny przykłaa, w którym rośliny o pyłku nie znoszącym zam oczenia po­

siadają pylniki w ten lub w inny sposób zabezpieczone od w pływ u wody, stan o ­ w ią r o d z in y : w argow ych, wiesiołkowa- tych, balsam inow ate, kosaćce, szczawi- k ow ate i t. p. Częstokroć w obrębie jednej i tej samej rodziny, a n aw et rodzaju n ap o ty k am y obadw a ty p y pyłku.

T ak np. u lilio w aty ch rodzaje o w y s ta ­ w ionych n a działanie deszczu pręcikach (A gapanthus, Lilium, G agea, Tulipa), posiadających pyłek zupełnie nie w rażli­

w y n a zamoczenie. O dw rotnem i w ła s­

nościam i w yróżnia się pyłek w rodza­

jac h : H yacinthus, O rnithogallum i Mu- scari, gdzie znajdujem y też stale pręciki u k ryte w głęb i kw iatu. T ę samę zależ­

ność p rzed staw ia nam rodzaj Fuchsia;

pyłek pierw szego typu, t. j. nie w rażliw y na zamoczenie, znajdujem y tu u g a tu n ­ ków o zw ieszonych nadół k w iatach (Fuchsia globosa, F . coccinea), drugi zaś ty p w g a tu n k u F. procum bens o w górę w zniesionych k w iatach . Zostało rów nież stw ierdzone przez Lidforssa, że w rażli­

w ość na zam oczenie lub b rak tej o sta t­

niej nie zaw sze p rzedstaw ia s ta łą cechę danej rośliny. P rzeciw nie w w ielu razach w łaściw ość ta może ulegać zm ianie pod w pływ em w arunków zew nętrznych.

Z tych o statn ich najw iększe znaczenie posiada w ilgotność pow ietrza czyli sto­

pień nasycenia jeg o p a rą wodną. I w rze­

czy samej pyłek w zięty z jednej i tej samej gałęzi, bzu np., może okazać się w rażliw ym na działanie wody destylo­

w anej lub nie, zależnie od tego, czy gałęź tę pom ieściliśm y w suchem, czy w w ilgotnem pow ietrzu. N aw et u roślin o pyłku kiełkującym bardzo dobrze w wodzie destylow anej (np. u bobkowa- tych) ziarna pyłkow e zam ierają w tej ostatniej, skoro rośliny przed wyjęciem pyłku znajdow ały się czas pewien w po­

w ietrzu bardzo suchem. W ogóle m ożna powiedzieć, że suchość p ow ietrza potę­

g uje w znacznym stopniu w rażliw ość pyłku na zamoczenie.

P rzy k ład y podobnej zm iany w rażliw o­

ści pyłku na zam oczenie są dość częste w naturze. U pierw iosnka (Prim ula officinalis), u bobka (M enyanthus trifolia- tus) pyłek zdjęty z pręcików podczas suszy pęka n aty ch m iast w wodzie de­

stylow anej, kiełkuje zaś doskonale, gdy go zbieram y w czasie w ilgotnej pogody lub w krótce po deszczu. Nie należy się dziw ić wobec tego, że u pew nych g a ­ tunków , rosnących w klim acie o bfitu ją­

cym w opady atm osferyczne lub na stanow iskach, ^dzie pow ietrze stale byw a przesycone w ilgocią, pyłek okazuje się znoszącym dobrze zamoczenie, gdy tym ­ czasem u bardzo blizko pokrew nych im gatunków , lecz Avegetujących w m iej­

scach suchych, słonecznych, pyłek oka­

zuje w łasności odwrotne, choć budow ą k w ia tu obadw a g a tu n k i m ogą w cale się nie różnić m iędzy sobą.

N ie w szystkie jed n ak rośliny o pyłku w rażliw ym na zam oczenie posiadają pylniki u k ry te w głębi kw iatu. W bardzo obszernych grupach roślin, ja k np. rodzi­

n a złożonych (Compositae), szczeciowa-

ty c h (Dipsaceae), m arzanow atych (Rubia-

ceae), baldaszkow atych (Umbelliferae)

z pom iędzy dwuliściennych, a z jedno-

(6)

8 6 WSZECHŚWIAT N r 6 liściennych u tr a w i cibo ro w aty ch (Cy-

peraceae) p ręcik i w żaden szczególny sposób nie są zabezpieczone przed zam o­

czeniem, a je d n a k pyłek ty c h roślin okazuje się w ysoce w rażliw y m n a w pływ w ody. Ze istn ieć tu m uszą jak ie ś spe- cyalne p rzy stosow ania rów now ażące tę szkodę, ja k ą roślina ponosi z teg o po­

wodu, nie u leg a w ątpliw ości. P rz y sto ­ sow ania te jed n a k nie z o sta ły dotąd do­

kładnie poznane, ograniczy ć się w ięc musim y jedynie przypuszczeniam i. N a­

sam przód gęste u staw ien ie k w ia tó w obok siebie, ja k ie spo ty kam y np. w koszycz­

kach złożonych, być może u tru d n ia zmo­

czenie p y łk u w czasie deszczu. Za b a r­

dzo w ażne przystosow anie, zw iększające znakom icie szansę zapłodnienia, należy uw ażać zm niejszenie liczby zalążków . Jasn em bow iem jest, że im m niejszą liczbę zalążków posiada słupek, tem na każdy zalążek w y p ad a w ięcej ziarn pyłkow ych, tem w iększe zatem są szan­

se zapłodnienia, n a tu ra ln ie g d y liczba pręcików nie u legnie żadnej zm ianie. Z a­

sada ta u w yżej w spom nianych grup (złożone, tra w y i t. d.) zo sta ła doprow a­

dzona do ostatecznych granic, albow iem w słupku m ieści się u nich jed en zalążek tylko, za w y jątk iem baldaszkow atych, gdzie słupek z a w iera dw a zalążki. D o­

dać tu ta j musim y, że o graniczenie liczby zalążków do jedn ego nie p o ciąg a za so­

b ą koniecznie zm niejszenia liczb y nasion w poró w n aniu z roślinam i o w ielozaląż- kow ych słupkach, poniew aż zró w n ow a­

żone ono b y w a przez zn aczną liczbę sam ych k w iató w . I w sam ej rzeczy u w szystkich roślin o p yłk u w rażliw ym n a zamoczenie, a jednocześnie nie za­

bezpieczonym od deszczu znajdujem y obok o graniczenia ilości zalążkó w aż do jednego, rów noczesne pom nożenie liczby kw iatów , czego p rzy k ład p rzed staw iają koszyczki kw iatow y ch, kło sy tra w , g ro ­ n a p rzy tu lii (Galium ) i t. d. P ró cz teg o k w ia ty w teg o ro d zaju k w ia to sta n ac h ro z k w ita ją nie rów nocześnie lecz kolej­

no, co jeszcze bard ziej zw iększa m oż­

ność zapylenia, przynajm niej niek tó ry ch j z nich.

N ie m am y p ra w a n a tu ra ln ie tw ierdzić, |

jak o b y ograniczenie zalążków zostało spow odow ane dążnością roślin do zapew ­ nienia jaknajw ięcej szans dla procesu z a ­ płodnienia, działały tu bow iem zupełnie inne czynniki, k tó re odszukać się dają jedynie w rodow ym rozw oju ty ch roślin.

M ożemy jed n ak przypuszczać, że owo zm niejszenie liczby zalążków jak o u ła t­

w iające zapłodnienie, pozw oliło tego ro ­ dzaju roślinom utrzym ać się w walce o b y t bez uciekania się do specyalnych przystosow ań, zabezpieczających od za­

m oczenia ich ziarn a pyłkowe.

W innych znow u przypadkach szanse zapylenia u roślin o pyłku bardzo w raż­

liw ym n a zam oczenie zw iększają się zna­

kom icie przez to, że pyłek po dostaniu się na znam ię słupkow e kiełkuje nadzw y­

czaj szybko. Z a przykład m ogą służyć niektóre tra w y i w ierzbów ka w ązkolist- na (Epilobium angustifolium ), których ziarna pyłkow e do w ykiełkow ania swego po trzebu ją zaledw ie pół godziny. B adań jed n a k pod tym w zględem brak nam do­

tą d zupełny.

N iekiedy w ysoka w rażliw ość pyłku na zam oczenie uniem ożliw ia roślinie zupeł­

nie rozm nażanie się z nasion, skazując je w yłącznie n a m nożenie w egetacyjne, co napotykam y np. u n iek tó rych jeżyn (np. u R ubus caesius), k tó re m nożą się na w ielk ą skalę zapom ocą pokładających się pędów.

N a stęp n y szereg przystosow ań biolo­

gicznych, dotyczący pyłku kw iatow ego, polega n a zaopatrzeniu go w m atery ały zapasow e.

Poniew aż ziarno pyłkow e w ym aga pew nego czasu, zanim dostanie się na znam ię i zanim zapom ocą w ytw orzonej łagiew ki dosięgnie w oreczka zalążkow e­

go, przeto musi ono zaw ierać w swojej protoplazm ie m atery e zapasow e zarów no bezazotow e ja k i azotow e.

Zajm iem y się pierwszemi. Odnosi się tu krochm al, cukier i oleje. Co dotyczę cukru i olejów, to zo stały one skonsta­

to w an e przew ażnie u entom ofilów , gdzie zato m ączkę spotyka się ty lk o w y ją t­

kowo. D aw niejsi badacze utrzym yw ali,

że zdarza się on rów nie rzadko i u ane-

mofilów. Jed n ak że nowsze obserw acye

(7)

N r 6 WSZECHŚWIAT 8 7

zapom ocą udoskonalonych m etod doko­

nane przez M olischa, oraz najnow sze L idfrossa nie po zostaw iają w ątpliw ości, że m ączka, jak o m atery ał zapasow y n ap o ty k a się, jeżeli nie u w szystkich, to w każdym razie u ogrom nej w iększo­

ści anem ofilów, gdy tym czasem inne substancye bezazotow e (cukry, oleje) n a p o ty k a ją się u nich w yjątkow o rzadko i w bardzo drobnych ilościach. Różnice te znajdu ją się w ścisłym zw iązku ze sposobem roznoszenia pyłku. Cukier, ja k i napoty k am y w ziarnach pyłkow ych entom ofilów, nietylko służy jak o m ate­

ry a ł zapasow y dla sam ych ziarn, lecz stanow i obok teg o przynętę dla owadów, dla k tó ry ch w w ielu razach pyłek służy za pokarm . Co dotyczę olejów, to zm niejszają one, być może, niebezpie­

czeństw o w ysychania ziarn pyłkowych, podczas ich w ędrów ek. Lecz dlaczego u anem ofilów napotykam y w yłącznie mączkę, posiadającą przecież ciężar w łaściw y daleko w iększy niż cukier, a szczególniej oleje tłuste? Poniew aż w szystkie te ciała posiadają w artość pokarm ow ą jednakow ą, przeto niezrozu- m iałem się zdaje, dlaczego ziarna p y ł­

kow e przenoszone przez zw inne i silne ow ady zaw ierają inaterye pokarm owe w postaci lżejszej aniżeli ziarna anemo- filowe, k tóre najlżejszy w ia tr rozsiew a dokoła.

P rzy tem dodać należy, że nasiona i owoce rozsiew ane przez w ia tr należą zawsze, w edług obserw acyi H aberlandta, do oleistych, a więc obecność ty ch ciał przyczynia się rzeczyw iście do zm niej­

szenia ciężaru w łaściw ego roślin.

To też nie uleg a w ątpliw ości, że pyłek anem ofilów posiada w iększy ciężar w łaściw y, co w idać ju ż z tego, że | opada on prędzej na dno naczynia | z w odą. Ścisłych badań w tym kierunku nie posiadam y jeszcze. N ależy zatem przypuścić, że o w ystępow aniu substan-

j

cyj zapasow ych w pyłku anem ofilów w postaci mączki, a nie olejów lub cu-

j

kru, decydują inne czynniki, nie będące w zw iązku bezpośrednim ze sposobem roznoszenia ziarn pyłkow ych, lecz w y n i­

kające z ogólnych p raw przem iany ma-

te ry i u roślin. Przypuszczenie to w yd a­

je się nam bardzo praw dopodobnem sko­

ro tylko weźm iem y pod uw agę, że m ącz­

k a jest tą postacią, pod k tó rą w ystępują pierw otnie bezazotowe zw iązki organicz­

ne w e w szystkich częściach rośliny, że cukry i oleje są już dalszym produktem mączki, poniew aż p o w stają z tej o sta t­

niej drogą hy dratacy i albo utlenienia.

Procesom zaś tym tow arzyszy stale pew ­ n a u tra ta energii i m atery i organicznej ze strony rośliny. Z ao p atru jąc w ięc swój pyłek w mączkę, anemofile zaoszczędza­

j ą pew ną ilość m ateryi plastycznej oraz energii.

Lecz dlaczego tylko dla anem ofilów teg o rodzaju zaoszczędzanie m a być ko- niecznem? Odpowiedź na to p ytanie znajdziem y łatw o, skoro porów nam y ilość pyłku, jak ą w y tw a rz ają anemofile w porów naniu z entom ofilam i. W pierw ­ szym przypadku bowiem w y tw a rz ają się ogromne ilości ziarn pyłkow ych, co po­

łączone jest z w ielką s tra tą m ateryj pokarm owych, a więc jaknajw iększa oszczędność w szafow aniu niemi staje się niezbędną. U entom ofilów zaś niew ielka ilość pyłku nie powoduje ta k znacznych w ydatków , a w ięc i w zględy oszczędno­

ści mniejsze m ają znaczenie. Objaśnienie to, kfcóre dotyczę głów nie gatun kó w strefy um iarkow anej, nabiera tem w ięk­

szego znaczenia wobec spostrzeżeń, że anemofile krajów podzw rotnikow ych (pal­

m a daktylow a, sagowa) posiadają pyłek z kropelkam i olejów zam iast mączki;

oczywista, że w w arunkach, kiedy asymi- lacy a odbyw a się nader energicznie tego rodzaju oszczędność staje się zbyteczna.

Do teg o samego przekonania dojdzie­

my, ro zp atrując w yjątki z pod ogólnego praw idła. U R icinus communis np. py­

łek zaw iera oleje tłuste, lecz dość po­

rów nać organy asym ilacyjne tej rośliny z liśćmi takich np. tra w lub turzyc, aby się przekonać, ja k a różnica musi tu zachodzić w energii przysw ajania.

Zupełnie analogiczną różnicę ja k m ię­

dzy anem ofilam i a entom ofilam i znajdzie­

my w m ateryach zapasow ych azotow ych,

t. j. ciałach białkow ych. J u ż samo b a ­

danie mikro chemiczne pyłku w ykazuje,

(8)

8 8 WSZECHŚWIAT

że pyłek anem ofilów uboższy je s t w ma- te ry e białkow e niż entom ofilów . S tw ier­

dza to i analiza chem iczna. Z oznaczeń ilościow ych azotu m etodą K je ld a h la i fos­

foru przedsięw ziętych przez L idforssa na py łku 16-tu ro zm aitych g atu n k ó w roślin, w ynika, że entom ofile p ro d u k u ją pyłek b o g atszy w ciała b iałk o w a te ’). I tu ta j w y stęp u ją te sam e w zg lędy czysto ekonom icznej n a tu ry co i w poprzednim przypadku. W ydając ogrom ną ilość ziarn pyłku, anem ofile nie m o g ą każdem u z nich dostarczyć ty le pokarm u azo to­

w ego, co entom ofile. In n e czynniki, zdaje się, nie w chodzą tu w rachubę.

O czyw ista rzecz, że k ażd a ro ślin a usiłuje w y tw a rz ać jak n ajliczn iejsze i najobficiej uposażone w pokarm ziarn a pyłkow e.

D ążność ta ato li u leg a licznym o g ran i­

czeniom zarów no ze w zg lęd u n a ilość zapasów , ja k ie organizm roślinny m a w danej chw ili do rozporządzenia, ja k i inne czynniki poboczne biologiczno- m orfologicznej n a tu ry .

R ozp atrzy m y jeszcże w łaściw ości, do­

tyczące p o staci i w ielkości ziarn pyłko • w ych. P o d ty m w zględem istn ieje m ię­

dzy anem ofilam i i entom ofilam i w y b itn a różnica. J u ż oddaw na w iadom o, że anem ofile p o siad ają py łek o pow ierzchni zupełnie gładkiej, g d y tym czasem u en to ­ m ofilów zia rn a pyłkow e usiane są róż- nem i w y rostkam i oraz p o k ry te nieraz lepką cieczą. W szystko to u ła tw ia im przyczepianie się do ciała ow adów . P o ­ dobne zaś przystosow anie, co pyłek entom ofilów , w y k azu ją u anem ofilów znam iona słupkow e. B y w a ją one u nich stale usadzone w y rostkam i lub obficie rozgałęzione (traw y, turzyce, wierzby), oraz w y d zielają lep k ą ciecz, U ła tw ia to znakom icie przyczepianie się do znam ie­

n ia a n astęp nie i kiełkow anie ziarn a pyłkow ego. Z resztą i u entom ofilów n ap oty kam y bardzo często znam iona w ydzielające ciecze.

W o statn ich czasach B. L idforss zw ró-

') Ilość azotu w ynosi u anem ofilów p rze­

ciętnie 4,63% , u entom ofilów 7,46% fosforu, u anem ofilów 1,76% , u entom ofilów 3,03%

suchej su b sta n c ji.

cił uw ag ę na stosunek, ja k i zachodzi m iędzy ogólną p o stacią oraz w ielkością pyłku anem ofilów i entom ofilów. Z b a­

d a ń jeg o okazuje się, że pyłek anem ofi­

lów najczęściej byw a kulisty, tym czasem u entom ofilów postać jeg o zbliża się do elipsy. N ie u leg a w ątpliw ości, że postać k u lista u anem ofilów znajduje się w zw iązku ze sposobem ich dostaw an ia się na organy żeńskie. Ja k ie g o rodzaju jed n a k może być ten zw iązek trudno orzec, tem bardziej m ając do czynienia z ciałkam i ta k m ałem i ja k ziarn a p ył­

kowe.

W każdym razie z dw u ciał o jed n a ­ kow ej masie, ciało kuliste będzie poru­

szać się bardziej jedno stajn ie, z pow odu jednakow ego oporu pow ietrza n a w szyst­

kich punktach swej pow ierzchni przytem będzie ono uzdolnione do poruszania się jednakow o szybko we w szystkich kie­

runkach. Trudno jed n a k dociec, ja k ą korzyść może w łasność t a przynieść anemofilom. W ysoce charakterystycznem zjaw iskiem je s t to, że u w szystkich p ra ­ w ie roślin ziarn a pyłkow e zupełnie są pozbaw ione organów lotnych. T ym cza­

sem nasiona oraz owoce roznoszone przez w ia tr nietylko posiadają różnego rodzaju p rzyrządy do latan ia, lecz n aw et i m ate ry a ły zapasowre n ag ro m ad zają się w nich w postaci zw iązków o najm niej­

szym ciężarze w łaściw ym (oleje). N ad ­ zw yczajna m ałość ziaren pyłkow ych, zdaje się, w y sta rc z a najzupełniej do n ad an ia ty m organom potrzebnej lekko­

ści. I w rzeczy samej, zm niejszając rozm iary jakiegokolw iek ciała (np. kuli) przy zachow aniu jeg o postaci, zm niej­

szam y jednocześnie jeg o pow ierzchnię, oraz masę. P rzez zm niejszenie pow ierzch­

ni osięgam y zw iększenie szybkości spad­

kow ej ciała (w skutek zm niejszenia się oporu, ja k i ciało n ap o ty k a w pow ietrzu), zm niejszenie zaś m asy pow oduje zm niej­

szenie tejże szybkości. P o n iew aż jed n ak zm niejszenie pow ierzchni odbyw a się w stosunku do k w a d ra tu z prom ienia, zm niejszenie zaś m asy w stosunku do sześcianu, ostatecznie zatem zm niejsze­

nie rozm iarów danego ciała pow oduje

zm niejszenie szybkości spadkow ej, k tó ra

(9)

WSZECHŚWIAT

przy pew nym prom ieniu może stać się ró w n ą zeru. Ciało będzie wów czas swo­

bodnie bujać w pow ietrzu, ja k to w idzi­

my na p y łkach unoszących się w pow ie­

trz u lub pęcherzykach m gły.

U roślin zm niejszenie ziarn a pyłkow e­

go nie dochodzi w szakże nigdy do tych granic, gdyż byłoby dla nich bez żad­

nego pożytku. W każdym razie rozm ia­

ry ziarn a pyłkow ego są bardzo małe.

U anem ofilów wielkość ziarna w ah a się w dość ciasnych granicach : o ile pozw a­

la sądzić niew ielka liczba zrobionych pom iarów , średnica pyłku w ynosi tu ta j 30

[j;

wielkość pyłku entom ofilów od­

w rotnie podlega licznym wahaniom . Znajdujem y tu ziarn a stosunkow o w iel­

kie, np. 0,25 mm średnicy (Mirabilis Ja la p a ) i bardzo drobne—2,5 (u Myo- sotis alpestris).

W yjątkow o i u anem ofilów znajduje­

m y duże zia rn a pyłkow e. Odnoszą się tu przedew szystkiem g a tu n k i nadm orskie w ystaw ione na działanie peryodycznych w iatró w w iejących od strony morza.

W ia try te oczywiście zdolne są do przenoszenia i w iększych ziarn. D rugi w y ją te k p rzed staw iają : sosna, gdzie w iększy ciężar ziarna w yrów nany je s t przez specyalne przyrządy lotne, i ku k u­

rydza, u której znajdujem y ziarna różnej, przytem dość znacznej wielkości. O pa­

dające w p ro st nadół, ciężkie ziarna pyłkow e nie stan ow ią t u żadnej prze­

szkody, albow iem do stają się w ten sposób najpew niej na znajdujące się pod kłosem męskim znam iona kw iató w żeńskich.

K ończąc szkic niniejszy nie potrzebu­

jem y praw ie dodawać, że rozpatrzone przez nas przystosow ania nie w yczerpują w zupełności biologii pyłku, że w ielu jeszcze ciekaw ych fak tów należy spo­

dziew ać się od przyszłych badań w tej ta k m ało jeszcze zgłębionej dziedzinie życia roślinnego.

J ó z e f Trzebiński.

ANALIZA WIDMOWA GWIAZD STAŁYCH.

(Dokończenie).

W powyższym pobieżnym szkicu s ta ­ raliśm y się zapoznać czytelnika z naj- ciekawszem i zdobyczam i analizy w idm o­

w ej w zastosow aniu jej do badania fizyko-chem icznego u stro ju gw iazd sta ­ łych i podaliśm y klasyfikacyą poznanych widm, k tó rą nauka uznaje w obecnej chw ili za najracyonałniejszą. Pozostaje nam tera z'n ie m n ie j tru d n a część zadania, a m ianow icie w skazanie teg o stosunku, ja k i zachodzi pom iędzy szeregiem grup w idm ow ych a ustrojem odpowiednicli gwiazd.

Stosunek ten stanie się zupełnie zro­

zumiałym , jeżeli hypotetycznie przynaj­

m niej przypatrzym y się stopniow em u rozw ojow i pew nej gw iazdy, zaczynając od stadyum najpierw otniejszego. H isto- ry a takiego rozw oju polega na przy­

puszczeniu, posiadającem w szelkie cechy praw dopodobieństw a, że każde ciało niebieskie skutkiem prom ieniow ania cie­

p ła w przestrzenie, u leg a stopniowem u ochładzaniu i zgęszczeniu m ateryi. N a razie stra ta ciepła rów now aży się do pew nego stopnia przyrostem jego , spo­

w odow anym przez sam proces zgęszcza- nia, a więc m atery a do pew nego czasu zachow uje tem p eratu rę niem al pierw otną.

G dy jed n a k zgęszczenie to dojdzie wreszcie do sw ego maximum, w ów czas następuje okres nad er szybkiego obniża­

nia się tem p eratu ry i stopniow y zanik świetlności. G w iazda pierw otnie biała, staje się następnie żółtą, potem czerw o­

ną, i wreszcie obum iera zupełnie. Takim byw a praw dopodobnie postępow y prze­

b ieg rozw oju każdej gw iazd y stałej, każdego zresztą ciała niebieskiego.

P o zo stając w stadyum pierw otnem , gw iazda posiada jąd ro w w ysokim stop­

n iu rozżarzone, a pow ierzchnia jego, ja k

pow ierzchnia fotosfery słonecznej, w ysyła

św iatło białe, dające w spektroskopie

widmo ciągłe. D okoła takieg o ją d ra

o m ateryi w stanie stałym , ciekłym,

(10)

90 WSZECHŚWIAT N r 6 a najpraw dooodobniej gazow ym (gazy

pod wysokiem ciśnieniem dają, ja k wiemy, w idm o ciągłe) u nosi się w ysoka w arstw a atm osfery, złożonej w yłącznie ; z w odoru i helu, ja k o g azó w n ajlo tn iej- szych, p o siadający ch n ajm niejszy ciężar w łaściw y i po czątkow o atm o sfera ta posiada, tem p e ra tu rę n ad er w ysoką, n ie­

w iele n iższą od te m p e ra tu ry globu.

W tak ic h w aru n k ach św iatło gw iazd y w ydaje widm o ciągłe, n a którem w idzi­

m y kilka ro zp ływ ający ch się, szerokich sm ug w odoru. Szerokość i niew yraźn e zary sy ty ch sm ug zależą, rzecz oczyw i- | sta, od tego, że te m p e ra tu ra glo b u n ie­

w iele się różni od te m p e ra tu ry atm osfe­

ry, a przytem w a rstw a tej o statn iej je s t nadzw yczaj w ysoką w p o ró w nan iu z p ro ­ mieniem globu. W ten sposób o trzy ­ m ujem y ch arak te ry sty c z n e w idm o gru-

py la.

Je że li w a rstw a w odoru i helu byw a w y jątk o w o w ysoka, a skutkiem tego widm o em isyjne (gazow e) p rzem ag a nad pochłoniętem , w ów czas n a ciągłem w id­

mie ją d ra d o strzeg am y św ietlne linie w odoru i helu. J e s tto w ięc widm o g ru p y Ic.

W m iarę stopniow ego spadku tem ­ p e ra tu ry pow staje z g ę sz c z e n ie : jąd ro gw iazd y zw iększa się, a atm osfery jej ubyw a. Chłodniejsze, m etaliczne jej g azy pow odują ju ż dość w y ra ź n e pochłonięcie w yborow e pew nych prom ieni św ia tła białego. Otóż w takiem stadyum rozw o­

j u g w iazd y w w idm ie je j obok ciem nych linij wodoru, za cz y n a ją u k azy w ać się stopniow o, zrazu n ad er subtelne, a n a ­ stępnie coraz w yraźniejsze linie m etali.

Ilość i w yrazistość ty c h linij w z ra sta w stosunku do o bniżania się tem p e ra tu ­ ry w a rstw y atm osferycznej. P o n iew aż przytem i sam a w a rs tw a w odoru ró w ­ nież zm niejsza się i ochładza, przeto i odpow iednie linie w idm ow e s ta ją się węższe, w yraźniejsze i m niej rozpłynięte;

całość zaś n ab iera pow oli cech g ru p y

J

I la , to je s t w idm tak ich , ja k ie posiada

j

nasze słońce i w ogóle w szystkie g w iazd y

j

żółte.

W m iarę jeszcze znaczniejszego spad­

k u te m p e ra tu ry gw iazd żó łty ch ilość

i intensyw ność m etalicznych linij pochło­

nięcia w z ra sta coraz bardziej, a w reszcie w znacznie niższej tem p eratu rze atm o­

sfery, kiedy zaczy nają ju ż w niej pow staw ać pew ne połączenia chemiczne (przedew szystkiem zaś połączenia w ęgla z wodorem), widm o g w iazdy staje się smugowem. T aki w łaśnie c h arak ter po­

siadają w idtna, należące do g ru p y I l i a i IU b .

Cała pow yższa h isto ry a rozw oju g w iaz­

dy u w y d atn ia się w idocznie w z ab ar­

w ieniu jej św iatła. G w iazdy ty p u pierw ­ szego posiadają św iatło zupełnie białe, albow iem kilk a nieznacznych linij wodo­

ru nie je s t jeszcze w stanie zmienić jeg o zabarw ienia. N astępnie, kiedy w a r­

stw a atm osferyczna znacznie ju ż ochłod- nie, linie pochłonięcia u w y d a tn ia ją się przedew szystkiem w częściach w idm a bardziej załam anych, to je s t w błękitnej, szafirow ej i fioletow ej, a skutkiem teg o te w łaśnie jeg o części zan ik a ją przed innem i. W tak ic h w idm ach przem agają zatem prom ienie czerwone, żółte i zielo­

ne, a św iatło odpow iednich gw iazd staje się żółtaw em .

W stadyum następnem pochłonięcie w yborow e (to je s t pochłonięcie prom ieni pew nej ty lk o łam liw ości) w ęzęściach m niej załam anych w idm a w z ra sta coraz szybciej. Jednocześnie w zrasta także pochłonięcie ogólne w częściach b łęk it­

nej, szafirow ej i fioletow ej, a skutkiem teg o w idm a tak ich gw iazd zan ik ają częstokroć ju ż w pobliżu linii G. Część w idm a zielona gaśnie tu rów nież w sto p­

niu bardzo znacznym i gw iazda n abiera zab arw ien ia naprzód pom arańczow ego, a następnie czerwonego.

N a tym stopniu kończy się w łaściw y w idzialny proces przeobrażania się gw iaz- i dy; w rzeczyw istości jed n ak trw a on jeszcze dalej. A więc do ty p u IY -go n ależał by zaliczyć ta k zw ane g w iazdy ciem ne—św iaty umarłe! B ardzo być mo­

że, że gw iazd a staje się dla nas niew i­

dzialn ą przedtem naw et, zanim pow ierzch­

n ia jej dojdzie do tak ie j tem peratury,

w k tó rej m atery a przestaje być św ietlną

(tem peratura niższa od tem p e ra tu ry żaru

czerw onego) poniew aż i w znacznie wyż-

(11)

N r 6 WSZECHŚWIAT 91

szym n a w e t stopniu rozżarzenia słabe prom ienie św ia tła globu w ew nętrznego m ogą u leg ać zupełnem u pochłonięciu w gęstej i ciężkiej atm osferze, przepeł­

nionej znaczną ilością obłoków.

A naliza w idm ow a daje nam w skazów ­ ki, dotyczące nietylko stadyum rozw oju | danej gw iazdy, ale i składu jej chemicz- | nego. W idzieliśm y wyżej, że gw iazdy, należące do g ru p y I la , posiadają w idm a niem al zupełnie identyczne z widmem słonecznem, a w ięc praw dopodobnie skła­

d a ją się one z ty ch sam ych m ateryj, co i słońce. Otóż w m iarę rozw oju w szy st­

kie bez w y ją tk u gw iazdy, albo były ju ż w tem stadyum , albo też zdążają ku niemu; a poniew aż z chw ilą u k sz ta łto ­ w an ia się jąd ra , otoczonego atm osferą, dopływ z zew nątrz m ateryj obcych u sta ­ je zupełnie, przeto też śmiało w niosko­

w ać możemy, że w szystkie one posiada­

j ą skład chem iczny m niej więcej je d n a ­ kow y, a przynajm niej, że różnice w tym w zględzie m o gą być tylko bardzo nie­

znaczne.

W stadyum początkow em rozw oju gw iazdy w idzim y w praw dzie ty lk o linie w odoru i helu, w stadyach jed n ak n a­

stępnych dostrzegam y ju ż nader liczne linie pochłonięcia, k tó re dow odzą obec­

ności tak ic h pierw iastków , jak sód, m ag­

nez, żelazo, w apń i t. d. Ze szczególną zaś w yrazistością w ystęp u ją podówczas linie żelaza, rozsiane po całem niem al widm ie. W stadyum trzeciem u w y d a t­

n iają się już połączenia chemiczne, prze­

w ażnie zaś w ęglow odory, dające widmo sm ugow e g rupy I l i a i Illb .

N a podstaw ie badań w idm ow ych mo­

żem y częstokroć dość uzasadnione czy­

nić przypuszczenia n a w e t co do w yso­

kości tem p eratu ry pow ierzchni pew nych gw iazd. Scheiner w skazuje tu jak o pro­

bierz dw ie charakterystyczne linie m ag ­ nezu, k tó re w ystęp ują bardzo w yraźnie n a spektrogram ach widm gw iazdow ych.

L inie te odpow iadają długościom fali 448,2 i 435,2 | j .[ ł i posiadają pod w zg lę­

dem tem p eratu ry w brew przeciw ne w łas­

ności, a m ia n o w ic ie : linia 448,2 [ jjj . nie w ystępuje w cale w widm ie m agnezu, rozżarzonego w łuku Y olty, ale n a to ­

m iast staje się nader intensyw na i sze­

roka, jeżeli parę m etalu rozżarzym y za- pom ocą iskry butelki lejdejskiej. L inia d ru ga 435,2 jj .[ a zachow uje się wbrew p rze c iw n ie : w łuku Y olty b y w a bardzo w yraźna, w tem peraturze zaś iskry zani­

ka niemal zupełnie. Otóż w widm ach pew nych gw iazd stały ch i w widm ie słońca Scheiner dostrzegał zjaw iska zu­

pełnie analogiczne. W w idm ach gw iaz­

dowych ty p u pierwszego (Ib) linia 448,2 byw a zwykle zupełnie w yraźna i takiej niem al szerokości, ja k linie wodoru; nie widzimy tam jednak w cale linii 435,2 jaja . T a ostatnia zjaw ia się dopiero w w id­

mach, obfitujących w inne linie m eta­

liczne, ja k np. w widm ie Syryusza.

W w idm ach typu drugiego (słońce, Ca- pella) lin ia 448,2 [ j - jj . pow oli zanika, a w m iarę zbliżania się do ty p u trzecie­

go w zm aga się n ato m iast intensyw ność linii 435,2 i w w idm ach gw iazd g ru ­ py I l i a (Beteigeuze) staje się ona n aj­

silniejszą w całem widmie.

Szczególniejsze właściwości obu tych linij każą przypuszczać, że szerokość i intensyw ność pierwszej w w idm ach gw iazd białych nie zależy w cale od ciś­

nienia atm osfery, ale w yłącznie tylko od tem p eratu ry globu, poniew aż pod więk- szem ciśnieniem uleg ają jednakow ym zmianom w szystkie linie widm a, prze­

ciwnie zaś, skutkiem zmian tem peratury jedne z nich stają się intensyw niejsze, inne zaś zanikają.

M ając na w zględzie w szystkie po w yż­

sze dane, Scheiner wnioskuje, że w a r­

stw a pochłaniająca gw iazd ty p u trzecie­

go musi posiadać tem peraturę łuku Y ol­

ty, to je s t od 3 0 0 0 ° do 4 0 0 0 ° C. N a słońcu i gw iazdach g ru py I l a musi być ona znacznie wyższą, jakkolw iek nie do­

sięga jeszcze tej, ja k ą posiada iskra b u ­ telki lejdejskiej. G w iazdy wreszcie, n a ­ leżące do ty p u pierw szego, w k tórych widmie w idzim y w y raźn ą lin ią 448,2 dochodzą praw dopodobnie do teg o w ła ­ śnie stopnia rozżarzenia. W ynosi ono zapew ne około 15 0 0 0 ° C.

N adzw yczaj ciekaw ą i pouczającą jest

staty sty k a, w edług której g ru pu ją się

dziś gw iazdy różnych typów , to je s t po­

(12)

WSZECHŚWIAT

zostające w różnych stad y ach rozw oju.

Ja k k o lw ie k m ate ry a ły sta ty sty c z n e nie są w tym w zglądzie zupełnie w y sta rc z a ­ jące, je d n a k ie tw ierd zić m ożem y z pew ­ nością, że w ięcej aniżeli połow a gw iazd należy do g ru p y la , z pozostałej zaś po­

ło w y zaledw ie część c z w a rta zalicza się do ty p u trzecieg o (gw iazd um ierających) i trz y czw arte—do ty p u drugiego. Czem się da w ytłu m aczyć ta k a niejed no staj- ność podziału? O dpow iedzieć n a po­

wyższe p y tan ie n a p o dstaw ie danych fakty czn ych nie możemy; m usim y więc p oprzestać n a hypotezach. O tóż Schei- n e r sta ra się przedew szystkiem ro z w ią ­ zać zagadnienie niem al identyczne: „D la­

czego ilość dostępnych naszem u oku gw iazd staje się tem m niejsza, im dalej p o sun ięty je s t proces ich rozw oju? dla­

czego w idzim y n ieró w nie w ięcej g w iazd b iały ch aniżeli żółty ch lub czerw onych?"

M ożnaby w danym raz ie przypuścić, że w szystkie gw iazd y naszego u k ład u p o ­ w sta ły p raw ie jednocześnie (w kosm icz- nem znaczeniu teg o w yrazu). P o n iew aż jed n a k każde ciało o sty g a tem szybciej, im m niejsza je s t je g o m asa, p rzeto bia- łem i pozostały dotychczas te gw iazdy, k tó re po siad ają m asę najw iększą, czer­

w one zaś sąto g w iazd y najm niejsze i n a j­

trudn iej dające się d ostrzegać. A zatem nasze słońce n ależało b y zaliczyć do k a ­ teg o ry i gw iazd średniej objętości, w ięk­

szość zaś g w iazd biały ch po siad a p ra w ­ dopodobnie w y m iary n ieró w nie zn acz­

niejsze. R zecz oczyw ista, że w tak ic h w arunkach, to je s t w przypuszczeniu jednoczesnego u k sz ta łto w an ia się w szy st­

kich g w iazd i niejedno stajn eg o p odzia­

łu m asy—proces sty g n ięcia ich m usiał ogarniać niejednakow e okresy czasu. N a j­

szybciej stygn ą, s ta ją się czerw onem i i następnie z a n ik a ją g w iazd y m alutkie, ledw ie dostrzegalne, n ajdłużej zaś za­

chow ują sw oję p ierw o tn ą św ietlność gw iazdy, posiad ające m asy najw iększe.

H y p o teza pow yższa posiada w praw dzie pew ne p o d staw y logiczne, jak k o lw iek w obec niezm iernej ilości gw iazd sądzić- by należało, że p o dział ich w stosunku do m asy pow inien być ty lk o p rzy p adk o ­ wym , a w obec teg o n ajw ięcej m ielibyśm y

gw iazd o pew nej m asie średniej, gwiaz^

dy zaś olbrzym ie, albo też bardzo m ałe tra fia ły b y się nierów nie rzadziej i, co zatem idzie, w iększość widm g w iazdo ­ w ych m usiałaby posiadać rów nież pe­

w ien ty p pośredni, ale w żadnym razie nie najw yższy.

Sądziłbym — mówi dalej S c h e in e r— że w obecnym stan ie n au k i ugru pow anie ty p ó w gw iazdow ych dałoby się w y tłu ­ m aczyć w sposób n a stęp u jący : O ile w idzialny nasz uk ład gw iazdo w y s ta n o ­ w i isto tn ie jedn ę olbrzym ią wyspę, z a ­ w ieszoną w przestw orach w szechśw iata, to niezależnie od nieskończoności m ate­

ry i w czasie, sam ten układ m usiał mieć niegdyś swój początek. N ie należy je d ­ n a k w yobrażać sobie, że w szystkie ciała niebieskie jednocześnie doszły do tego stanu, od któreg o poczyna się rozw ój

„gw iazdy" w e w łaściw em znaczeniu te ­ go w yrazu. Czas trw a n ia fazy p o cząt­

kow ej m usi pozostaw ać w pew nym sto­

sunku prostym z okresam i następnych peryodów rozw oju, czyli, m ów iąc in a­

czej, im dłużej trw a ła faza początkow a,

| tem dłużej trw ać m uszą i okresy na-

! stępne. E w olucya i stopniow e prze-

j k ształcan ie się g w iazd trw a dotychczas jeszcze i trw a ć będzie wiecznie. Nowe św ia ty pow stają, a stare giną; m am y w ięc w każdej chw ili przed sobą w szyst­

kie sta d y a rozw oju, a podział gw iazd n a k ateg o ry e w stosunku do bezw zględ­

nego ich w ieku je s t ty lko dziełem p rzy ­ padku. P o n iew aż zaś to samo m ożem y tw ierdzić i o m asach ciał niebieskich, przeto i ugrup ow an ie pod w zględem w ieku stosunkow ego musi być rów nież przypadkow em . A zatem w szelkiego ro­

dzaju w idm a gw iazdow e pow innyby się dostrzegać w rów nych niem al ilościach, g d yb y ty lko okres trw a n ia każdego sta- I dyum b ył dla w szystkich g w iazd jedna-

j kow y. W iem y jednak, że ta k być nie może. Okres, w którym m ate ry a gw iazdy

| u leg a jeszcze zgęszczeniu i w ten spo- [ sób w y n a g ra d za sobie do pew nego stopnia u tra tę początkow ego zasobu ciepła, spow odow aną przez prom ienio­

w anie, m usi trw a ć najdłużej i w łaśnie

d latego gw iazd tak ic h w idzim y stosun­

(13)

N r 6 WSZECHŚWIAT 9 3

kow o najw ięcej, chociaż podział ich na g ru p y w stosunku do m asy i w ieku bezw zględnego musi być niem al jedno­

stajnym . N ajw iększą zdolność do dal­

szego zgęszczania się posiadają, rzecz oczyw ista, gw iazdy, który ch m aterya je s t najm niej skupiona, a więc należące do ty p u pierw szego. Typ ten trw a najdłużej, boryka się najskuteczniej i d la­

teg o gw iazd należących do ty p u p ierw ­ szego w idzim y najw ięcej. P otem n a s tę ­ puje przełom —gw iazda przechodzi do k a te g o ry i drugiej, gaśnie szybciej, aż w reszcie w kracza do obozu czerw onych i szybkiem i krokam i zbliża się ku śm ier­

ci. G w iazd tak ich posiadam y najm niej, poniew aż proces agonii odbyw a się już nader szybko.

Otóż w te n sposób drogą rozum ow ania logicznego m ożem y w ytłum aczyć sobie dziw ny i niezrozum iały n arazie podział w idm gw iazdow ych n a grupy. Id ąc dalej drog ą teg o ż rozum ow ania i opie­

rając się n a danych staty sty k i, możemy n a w e t obliczyć, że k ażda gw iazda w pierw szem stadyum rozw oju pozostaje dw a raz y dłużej, aniżeli w drugiem i c z te iy raz y dłużej, aniżeli w trzeciem.

N astępn ie staje się ona ciałem ciemnem—

um iera. Ile je s t tak ich ciem nych globów w przestrzeni? Zależy to od bezw zględ­

nego w ieku naszego układu gw iazdow e­

go, w yrażonego w jedn o stkach p rzecięt­

nego okresu życia przeciętnej gw iazdy.

W kw estyi te j jed n ak w obecnym stanie w iedzy nic literaln ie pow iedzieć nie możemy. W każdym jed n ak razie przy ­ puszczać należy, że je stto układ stosun­

kow o m łody. To znaczy, że od czasu p o w stan ia pierw szych g w iazd ty p u pierw szego upłynęło mniej czasu, aniżeli pozostaje jeszcze do zgaśnięcia gw iazdy ostatniej. Paweł Trzciński.

P A R Ę U W A G Z PO W O D U A R T Y K U Ł U p. D Y A K O W SK IE G O

„SIŁ A I ZR ĘCZN O ŚĆ O W A D Ó W 14.

Pod powyższym tytułem we Wszechświecie (nr. 51 i 52 z r. 1901) było niedawno poda­

ne zestawienie przykładów z życia owadów,

mających dowodzić ich wielkiej siły i zręcz­

ności. Szkoda tylko, że p. D., czy też autor, z którego on czerpał, uwzględnił jedynie anegdotyczną stronę przedmiotu, i tylko daw­

niejszą J) (z przed 30 lub więcej lat) litera­

turę, a przytem do artykułu powyższego wkradła się pewna ilość dość ważnych uste­

rek rzeczowych.

W zakończeniu artykułu autor pisze :

„ ... owady wyrastają w naszych oczach na jakieś imponujące stworzenia, które mogłyby zawładnąć całym światem i uzyskać przewa­

gę nawet nad człowiekiem, gdyby posiadały większe rozmiary14. Dla objaśnienia zaś tak nadzwyczajnej zwinności i siły, autor powo­

łuje się na „znacznie większe trudności**

w walce o istnienie, spowodowane jakoby przez małe wymiary ciała owadów. Pomija­

jąc już, że w kwestyi, czy małe wymiary ciała są utrudnieniem, czy ułatwieniem w wal­

ce o byt, wiele dałoby się powiedzieć, i że, o ile przynajmniej ja znam odpowiednią lite­

raturę, zwykle są one uważane raczej za ko­

rzystne; sam fakt tak wielkiej w stosunku do wagi ciała siły owadów nie jest bynajmniej

„imponującym**, ani nie wymaga specyalnego objaśnienia, lecz jest poprostu koniecznym, czysto mechanicznym wynikiem właśnie ma­

łych wymiarów i wagi ich ciała. Wynika bowiem nietylko z fizyologii, ale nawet wprost z nauki o elastyczności, że siła mię­

śnia, jest zależna nie od jego wagi lub obję­

tości, lecz od powierzchni jego przekroju po­

przecznego oraz sprawności samej substancyi mięśnia, w razie zaś jednakowej sprawności jest proporcyonalna do powierzchni przekro­

ju poprzecznego, tak samo jak wytrzymałość dwu lin z jednakowego materyału nie zależy od ich długości ani też wagi, lecz od po­

wierzchni przekroju. Jeżelibyśmy też wzięli szczypawkę (Carabus auratus), użytą przez autora jako jeden z przykładów, i powięk­

szyli ją np. 70 razy, czyli mniej więcej do wzrostu człowieka (Carabus auratus posiada 20—26 mm długości), to objętość jej i wa­

ga powiększyłyby się w stosunku trzeciej po­

tęgi siedemdziesięciu, przekrój zaś poprzecz­

ny muskułów, a więc i ich siła -) tylko w sto­

sunku drugiej potęgi, czyli że owad nasz - stałby się wtedy w stosunku do wagi 70 ra­

zy słabszy i nie wciągnąłby już 40 razy wzię­

tej wagi swego ciała, lecz tylko 4/r tejże;

odpowiedni więc ciężar dla człowieka wynosi

■) Z trzech autorów, których jedynie zna­

lazłem zacytowanych przez p. D., Newport umarł w r. 1854, Koller przestał pisać koło 1860 r., Bingleya zaś nie mogłem nigdzie zna- leść, że wszakże niema go w „Register zum Zoologischen Anzeiger**, więc musi też po­

chodzić z przed 1878 r.

2) Opór, jaki może pokonać dany mięsień,

zależy też i od stosunku odległości punktu

jego przyczepienia do punktu przyczepienia

oporu, który on ma przezwyciężyć, i do

punktu oparcia, ale w razie proporcyonalne-

go powiększenia lub zmniejszenia wszystkich

wymiarów stosunek ten nie ulegnie zmianie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

m at dziedziczności braków fizyologicz- nych ustroju przekształca się przeto sam przez się naturalną drogą w problemat dziedziczności je g o w ad

rządy czasowe tylko, które zwierzę wytwarza wtedy, kiedy się porusza, wpływają one także bardzo znacznie na kształt samej komórki.. Noszą one nazwę nibynóżek

H eidenhaina obraz pól Oohn- heima, jako też badania nad powstawaniem i wzrostem włókienek dowodzą, że grubość ich jest bardzo zmienna, źe tedy muszą się

syłane przez ciało ogrzane, otrzymujemy widmo, w którem promienie szeregują się w miarę długości swych fal. Część środkową tego widma tworzą promienie

że nam fakt ten wytłumaczyć? czy może w inny nieznany nam sposób zarodek ponosi znaczne straty w energii, której źródłem jest wymiana materyi?— to są

nicę potencyałów w tych punktach nerwu, które dotykają się elektrod. Jeżeli obie elektrody zetkniemy z podłużną powierzch­.. nią nerwu, to otrzymamy również

conych jest w porównaniu z przykładami po- poprzedniemi—znacznie bardziej ograniczona. Skorupiaki, pająki, a także niektóre owady, lecz tylko zamłodu, mogą

mi światła, których widma nakładają się na siebie. Rozmaite położenie odpowiednich linij tych źródeł światła, którym w widmie porównawczem odpowiada jedna