M 18. Warszawa, d. 2 maja 1897 r. Tom XV I.
TYGODNIK POPULARNY, POŚW IĘCONY NAUKOM PR ZYR O D N IC ZY M .
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".
W W ars za w ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 l prze sy łką pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata*
i w e w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
Kom itet Redakcyjny Wszechświata stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K .(
K w ietniew ski W l., K ram sztyk S., M orozew icz J., Na- tanson J ., Sztolcm an J ., Trzciński W . i W róblew ski W .
.A.dres ZEEed-aJ^c^i: KIrakcwskie-Przedmieście, 3STT S6.
K I L K A SŁ Ó W
O R U C H A C H O K R Z E M E K I IC H P R Z Y C Z Y N A C H .
Drobne, pełne zagadkowości istotki, niewi
dzialne dla gołego oka, a je d n a k tworzące gdzieniegdzie całe pokłady ze „szkieletów”
swoich; organizmy jednokomórkowe, których błona delikatna i zwykle urzeźbiona subtel
nym regularnym rysunkiem , nasiąknięta je s t krzemionką, zabezpieczającą je od zniszcze
nia po śmierci komórki, istoty, k tóre de Can- dolle nazw ał D iatom aceae, a nasz rodak Sypniewski okrzemkami, n astrę cza ją i jesz
cze długo nastręczać będą badaczom najroz
maitsze pytania. Niezbyt odległe są czasy, gdy E hrenberg uważał je za zw ierzęta, zali
czał do wymoczków i opisywał liczne organy wewnętrzne. D otąd jeszcze uczeni nie mogą porozumieć się, czy b łona ich je st zam kniętą zewsząd całkow itą powłoką, ja k u wszystkich innych kom órek roślinnych, czyli też składa się, ja k przypuszcza P litzer, z dwu połówek włożonych jedn a w drugą, ja k nakryw ka na pudełeczko. J3ardzo liczne okrzemki, m ają- |
ce k ształt podługowaty, zaopatrzone są w li
nią środkową, ciągnącą się wzdłuż ta k zwanej
„czołowej” strony. Pomimo licznych badań, kolosalnych powiększeń najnowszych m ikro
skopów i najusilniejszych prób robienia za- pomocą brzytwy przekrojów poprzecznych tych drobnych kom órek, zatopionych w sub- stancyach odpowiednich, nie je s t ostatecznie rozstrzygniętem , czy linia ta je st prostem zagłębieniem błony, czy też szparą, ja k do
wodzą niektórzy.
W iele kwestyj nasuwa tak że sposób ich rozmnożenia, ale najdziwniejszem zjaw is
kiem, które przedstaw iają te drobne o rg a
nizmy, są ich ruchy.
Jeżeli weźmiemy kroplę świeżo przyniesio
nej wody z okrzem kam i i umieściwszy pod mikroskopem spojrzymy weń, to zjawisko, które nam się ukaże, wywiera dziwne w ra
żenie : na jasnem okrągłem polu widzenia dostrzegam y drobne snujące się istotki jakby czółenka n a oświetlonej słońcem szybie jezio
ra. Czółenka te podążają, w rozmaitych kierunkach przecinając pole widzenia, krzy
żując się, niekiedy potrącając jedno o drugie, a całość przedstaw ia się tak dziwnie, że nie zdarzyło mi się spotkać osoby, chociażby wśród najbardziej obojętnych na inne pięk
ności świata mikroskopowego, którejby nie
uderzył i nie zainteresow ał ten widok drob
niutkich czółenek bez żagli, wioseł lu b innych widocznych organów ruchu, a je d n a k żeglu
jących ta k wprawnie i wytrwale.
Te to ruchy niezawodnie posłużyły za główną przyczynę, dla której E h re n b erg zaliczył okrzemki do zw ierząt; a zagadko- wość ich zwiększa wymieniona okoliczność, że żadnych organów ruchu nie możemy do- strzedz u okrzem ek. Z re sz tą i sam ch a rak te r ruchów zupełnie nie je s t podobny do tego, ja k i m ają pływki, wymoczki i inne o r
ganizmy jednokom órkowe : ruchy tych o rg a nizmów są zwykle nieregularne, zmienne co do kierunku, słowem m a ją cechy tego, co w oku naszem wywołuje wrażenie „życia”.
Kuchy okrzem ek m ają ch a ra k te r raczej m e
chaniczny, posuw ają się one prawie z m a te m atyczną regularnością; porów nać je można do snujących się pod wpływem niewidzialnej maszyneryi podwodnych statków torpedo
wych, do których większa część okrzem ek podobna je s t i z kształtu .
N iem ało też sporów stoczono o przyczyny i mechanizm tych ruchów, a kw estya dotąd zostaje otw artą, ja k większa część innych kwestyj, dotyczących tych zagadkowych or
ganizmów.
Dwie główne teorye u siłu ją wytłumaczyć zjawisko ruchów okrzemek. Je d n a z nich, wygłoszona przez K . Nageliego, widzi przy
czynę ich w p rąd ach osmotycznych, pow sta
jących między kom órką a otaczającą j ą cie
czą; d ru g a , której autorem je s t M aks S chul
ze, przypuszcza, że ruchy te są wynikiem pełzania okrzem ek po powierzchni szkiełka pokrywkowego (lub przedmiotowego), odby
wającego się przy pomocy niby-nóżki, t. j.
w yrostka protoplazm atycznego, w ystępujące
go przez szparę w błonie.
P o g ląd P fitzera, według którego b łona okrzem ki sk ład a się z dwu oddzielnych czę
ści, włożonych je d n a w drugą, ja k nakryw ka n a pudełeczko, posłużył do poparcia teoryi M .Schultzego; niektórzy spostrzegacze tw ier dzili jakoby ruchy okrzem ek mogły mieć miejsce tylko przy zetknięciu ze szkłem oraz przy pewnem ich położeniu względem niego;
skoro zaś u d erzając igłą zmienimy to p o ło żenie, ruchy ustają; sam zaś P h tz e r widzi
w linii środkowej wielu okrzemek szparę, przez k tó rą m ają występować owe ńiby- nóżki (pseudopodia). Nikomu wszakże nie udało się dotąd widzieć niewątpliwie wystę
pującej z tej szpary protoplazm y.
Do tych dwu dawniejszych hypotez przy
łączyła się w ostatnim czasie trzecia, wygło
szona przez O. M ullera *), który doszedłszy na podstawie przekrojów mikroskopowych do wniosku, że „linia środkow a” (R aphe) je s t szparą, tłum aczy ruchy okrzemek istnie- jącem i w nich prądam i protoplazm atycznem i, w przeprowadzeniu których nazew nątrz po
średniczyć m a ta szpara.
„R aphe okrzem ek— powiada o n - j e s t n a
rządem pławnym , nadającym prądom plaz- matycznym kierunek śrubowy, wykręcającym j e ” i t. d.
Przeciw ko tym poglądom , których h ydrau
liczna stro n a wydaje mi się niezbyt jasn ą, poważne zarzuty wygłosił L au te rb o rn a), tw ierdząc, że przypuszczana przez O. M ulle
r a kom binacya prądów nie m ogłaby wcale nadać ruchu postępowego komórce, w czem, zdaje mi się, że m a słuszność.
N ie miejsce tu na ro ztrząsan ie licznych argum entów i obserwacyj, które podawano na korzyść lub przeciwko każdej z tych teoryj;
jeżeli mi jed n ak wolno powołać się na własne spostrzeżenia, to pozwolę sobie twierdzić, że jakkolw iek m iałem bardzo częste i liczne sposobności obserwowania ruchów okrzem ek bądź okolicznościowo, bądź systematycznie, nie spotkałem się nigdy z faktam i, któreby stanowczo przem aw iały przeciwko osmotycz
nej teoryi ich ruchów.
Stw ierdziłem przytem :
1) Z a rz u t, jakoby ruchy możliwe były tylko przy czołowem położeniu okrzemek względem szkła (które m a być ich podście- liskiem) o party je s t na obserwacyi niedokład
nej; widziałem bowiem okrzem ki odbywające zwykłe ruchy postępowe tak w położeniu czołowem ja k i bocznem. Może być, że ro z m aite gatunki zachowują się przytem rozmai-
') D ie D urchbrecbungen der Zellw ande etc.
oraz D ie O rtsbew egungen der B aeillariaceen w B erichte d. d e u ts c k bot. Ges. Tom y VII
| ( 1 8 8 9 ) i X IV (1 8 9 6 ) .
2) Ber. d. deutsoh. bot. Ges. X II, Zur frage
! nach dea Ortsbew egungen der D iatom een.
N r 18. WSZECHŚWIAT. 275 cie. W szakże u wielu gatunków (zwłaszcza
należących do rodzaju N avicula i N itzsckia) to lub owo położenie nie stoi n a przeszkodzie | ruchom; przerywa je niekiedy tylko nagła zmiana położenia, co oczywiście może tłu m a czyć się chwilowem zdrętwieniem plazmy ! wskutek wstrząśnienia, jak ie daje się widzieć i w innych roślinach lub ich częściach, zawie
rających żywą plazmę.
W najnowszej z przytoczonych swych roz
praw O. M uller dochodzi do tegoż wniosku, t. j. że położenie względem podścieliska nie wpływa na ruchy, na podstaw ie obserwacyj nad P innularia, Stauroceis Phoenicentron i Nitzschia sigm oidea.
2) Również nie je s t słusznem tw ierdze
nie, jakoby zetknięcie się ze szkłem było nie- zbędnem d la ruchów *); o ile moje obserwa- cye sięgają, zauważyłem przeciwnie, że ze
tknięcie takie u tru d n ia ruchy i może je st główną przyczyną przekształcenia swobod
nych pływających (ślizgających się) ruchów okrzemek na pełzające (ob. niżej). U tru d nienie to zależy, zdaje się, poczęści od tarcia, poczęści zaś od przylegania otaczającego na- zewnątrz błonę okrzemek śluzu roślinnego : ruch postępowy niekiedy zostaje wstrzymany na jakiś czas, po którym okrzem ka, jakby z wielkim wysiłkiem odryw ając się od pod
ścieliska, posuwa się szybko naprzód, aby po upływie pewnego czasu w strzym ać się znowu.
Zdarza się niekiedy, że okrzem ka zatrzym a
na w ten sposób oddziela się od podścieliska całą powierzchnią, utrzym ując się przy niem jedynie jednym z końców i zawieszona na poduszeczce galaretow ej, przyjm uje pio
nowe względem szkiełka położenie, odbywa
jąc wahania w jedn ę i d ru g ą stronę; moźnaby sądzić, że prądy osmotyczne pomiędzy ko
mórką a otaczającą j ą wodą, nie będąc w stanie przezwyciężyć oporu, wynikającego z lepkości owej poduszeczki galaretow atej, nadają okrzemce te ruchy wahadłowe.
W prawdzie P fitzer w swojej rozprawie o okrzemkach a) przytacza je d e n za rzu t teo-
*) I pod tym w zględem obserw acye O. M ul
lera zgodne są z inojem i : obserw ow ał on m iano
wicie ruchy okrzem ki na zew nętrznej (w ypukłej) pow ierzchni zaw ieszonej na szk iełk u pokrywko- wem kropli wody.
2) D ie Bacillariaceen w Schenks Handbuch der Botanik.
retyczny przeciwko teoryi osmotycznej : sądzi on, że nieznaczna szybkość prądu osmotycznego cieczy stoi n a przeszkodzie temu, żeby p rąd ten mógł wywołać ruch ko
mórki naprzód. Z a rz u t ten wszakże oparty je s t na nieporozumieniu; nie szybkość bo wiem prądu , lecz zmiana położenia środka ciężkości, spowodowana wpływem lub wypły
wem cieczy, je st w tym przypadku przyczyną ruchu, a istoty rzeczy nie zmienia ta oko
liczność, że ciecz wypływa przez otwory m olekularne (t. j. osmotycznie).
Z tego, co powiadam, wynika, że nie mamy najmniejszego powodu do odrzucania teoryi osmotycznej ruchów okrzemek, zwłasz
cza zaś wobec zupełnie dowolnego twierdze
nia o istnieniu jakichkolwiekbądź wyrostków plazm atycznych (pseudopodyów >), a nawet niepewności co do istnienia szpar w błonie I komórkowej okrzemek. Tem mniej skłonni jesteśm y do tego, że daje ona punkt oparcia dla bliższego wyjaśnienia przyczyn tego ta k pozornie zagadkowego zjawiska, co też s ta nowi główny przedm iot dalszego ciągu tego artyku łu.
Ruchy okrzem ek bardzo dokładnie opisane były przez Borszczowa 2); ten a u to r dzieli je na trzy typy. Nie je s t niemożliwem, ja k oba- czymy niżej, że wszystkie trzy m ają jednako
wą przyczynę. N ajbardziej typowe są ruchy ślizgające się czyli pławne. M ają one cha
ra k te r peryodyczny : K om órka (zwykle je d na z system atycznie ukształtowanych, np.
N itzschia lub Navicula) posuwa się początko
wo z coraz w zrastającą szybkością w jednym kierunku; następnie ruch zwalnia się i ustaje zupełnie, a kom órka odbywa wahanie wstecz
ne z tak ą sam ą zm ianą szybkości bądź po drodze już przebytej, bądź pod pewnym ku niej (zwykle bardzo ostrym ) kątem . Ruch ten m a więc c h a rak ter wahadłowy, którego cechą je s t peryodyczna zm iana znaku przy
śpieszenia (z dodatniego na ujem ny), prze
chodząca przez zero, t. j. zmiana kierunku
') Już dawno stw ierdziłem , że to, co niektó
rzy badacze brali za wyrostki plazm atyczne, by
ły obce ciała (bakterye i t. p .), przylegające do komórki.
2) D ie Siissw asserbacillarien des Siid-W est- lichen E ussland, 1 8 7 5 .
szybkości, w zrastającej do maxim um w środ
ku drogi, a spadającej do zera (zatrzym anie się komórki) na jej końcach.
D rugim typem je st ru ch pełzający, który, ja k się zdaje, n a podstawie przytoczonych obserwacyj można uw ażać za modyfikacyą pierwszego. P rzejściem m iędzy jednym a d ru gim je s t ruch przeryw any, opisany nieco wyżej, w którym kom órka, posunąwszy się bystro w jednym kierunku, zatrzym uje się n a jakiś czas i jak b y z wysiłkiem oderwawszy się posuwa się w kierunku nieco odmiennym i t. d.
R uch ślizgający się, ja k widzieliśmy, m a c h a ra k te r ruchu wahadłowego; takie ruchy pow stają, ja k wiadomo, wtedy, gdy punkt, ku którem u skierowane bywa przyśpieszenie, znajduje się w środku między obu krańcowe- mi położeniam i ruchu. P unktem tym , około którego odbyw ają się w ahania okrzemki, ja k przypuszczam je s t wierzchołek stożka p ro mieni, padającego od zw ierciadła przez otwór w stoliku.
Biorąc za pun k t wyjścia teo ry ą osmotycz- ną, przeciwko której, ja k widzieliśmy, niem a poważnych zarzutów , możemy przyjąć dwie sprawy, odbywające się w kom órce praw ie ustawicznie, jak o źródło tych produktów , których obecność staje się przyczyną po
wstaw ania prądów osmotycznych pomiędzy kom órką a o taczającą j ą cieczą. Spraw am i tem i są : oddychanie, odbyw ające się ciągle a w ytw arzające produkty utlenienia, które w ysiąkają z kom órki; oraz przysw ajanie, które m a miejsce tylko przy dostatecznej ilości światła, którego produktem powinien być jakiś gatunek ciał cukrowych (wiemy, że okrzem ki mączki nie zaw ierają), t. j. ciał osmotycznie bardzo czynnych ').
Zarówno n a korzyść jednego ja k i d ru g ie
go przypuszczenia przem aw ia te n fak t, nie
jednokrotnie przezem nie obserwowany, że
*) N a pod staw ie dośw iadczeń p la zm o lity cz- n ych , m ianow icie oznaczając koncentracyą r o z tw oru saletry, p rzy której zaczyna się p la zm o liza (ściągan ie się p rotop lazm y kom órk i), m ożna, ja k w iadom o, oznaczyć ciśnienie osm otyczne w e w nątrz kom órki. O. M uller zn alazł, że w ynosi ono dla Pinnularia m ajor i S u rirella b iseriata niem niej ja k 4 — 5 atm osfer. Św iadczy to o ener
g ii procesów osm otycznych w tych kom órkach, (P or. Ber. d. deutsch. bot Ges, V II).
okrzem ki świeżo z wodą przyniesione, zwłasz
cza zaś jeżeli woda ta je s t zimna i źródlana, wykazują ruchy bardzo żywe, które stopnio
wo sta ją się wolniejsze, gdy szkło z kroplą wody dłużej znajduje się n a stoliku m ikro
skopu. P rzyczyną oczywiście je st obfitość gazów w zimnej i świeżej wodzie, które stop
niowo zostają wyczerpane lub ulotnione w skutek ogrzew ania lusterkiem .
Inn e wszakże obserwacye przem aw iają s ta nowczo na korzyść przypuszczenia, że p rz y czyną ruchów nie je st oddychanie, lecz przy
sw ajanie dw utlenku węgla.
Sąto fakty n a s tę p u ją c e :
1) Z ależność ruchów od św iatła. Nie- możliwem je s t oczywiście stwierdzenie bez
warunkowe, że ruchy w ciemności wcale się nie odbywają, gdyż w tych w arunkach nic widzieć nie m ożna. Z a zależnością jedn ak ruchów od św iatła przem aw ia następujące spostrzeżenie : Jeż eli podczas ru ch u okrzem ki zakryjem y raptow nie zwierciadło m ikro
skopu, ta k , żeby zupełnie usunąć padające od niego światło, to po upływie 1— 2 m inut odsłaniając zwierciadło znajdziemy okrzem kę nieruchom ą, nieco dalej od tego miejsca gdzie j ą z a s ta ła ciemność. Po odsłonięciu nie odrazu przyw raca się jej ruch; jak iś czas zostaje ona jak b y w odrętwieniu, później zwolna zaczyna się poruszać. Takie próby wykonywałem wielokrotnie i zawsze z powo
dzeniem.
2) Zależność ruchów od barwy św iatła.
Św iatło niebieskie, przepuszczone przez ro z tw ór am oniakalny tlenniku miedzi, grubości
1 cm , przepuszczający prom ienie silniej z a ła m ującej się części widma, zaczynając od połowy zielonych, nie sprzyja ruchom okrze
mek; przeciwnie w świetle czerwonem, otrzy- m anem przez przepuszczanie prom ieni sło
necznych przez roztw ór dwuchrom ianu p o ta su, ruchy sta ją się żywsze i energiczniejsze.
D ziałając światłem czerwonem udało mi się wprawić w ruch wielkie i dotąd zupełnie nie
ruchom e osobniki P in nu lariae viridis. P ro mienie zaś czerwone, ja k wiadomo, p o tęg ują spraw ę przysw ajania.
3) Zależność ruch u od kierunku p a d a ją cych promieni. Jeż eli szkło przedmiotowe z odbyw ającą ruchy okrzem ką będziemy przesuw ali powolnie rę k ą w tak i sposób, aby nie dopuścić je j do przekroczenia p un ktu
N r 18. WSZECHSW1AT. 277 środkowego, w którym się ogniskują prom ie
nie od zwierciadła, t. j. ta k aby promienie padały wciąż z przodu, to można przedłużyć dowolnie ruch w jednym kierunku i nie do
puścić cofania się okrzemki.
Spostrzeżenia powyższe, wykazujące zależ
ność ruchów od św iatła wogóle, ich większą energią w prom ieniach czerwonych, które, jak wiadomo, najbardziej sprzyjają przyswa
janiu, wreszcie zależność kierunku ruchu od kierunku padających prom ieni—przem aw iają za tem , że przyczyną ruchów je st przysw a
janie.
zaopatrzone z przodu w p rzyrząd ssący dla wody. W m iarę zbliżania się do środka promieni, różnica w insolacyi obu połówek staje się coraz mniejszą, a zatem przyśpie
szenie w kierunku danym, k tóre zależało od tej różnicy zbliża się do zera, osięgając tę wielkość w chwili, gdy środek okrzemki p rzy
p ada na płaszczyznę środkową (x , y ), od której rozchodzą się w obie strony prom ienie (t. j. na płaszczyznę przechodzącą przez wierzchołek stożka świetlnego, a prostopadłą do kierunku ruchu okrzemki). "W tym punk
cie prędkość jej je s t największą wskutek zsu-
y
Fig. 1.
/ /
.>---
' Z Fig. 2.
-i- -< -C-—7—= 3»Os /
Jak ż e wytłumaczymy sobie mechanizm tych ruchów?
W yobraźmy sobie okrzemkę (fig. 1), umiesz
czoną w pewnej odległości od wierzchołka stoż
ka promieni (s), a skierow aną ku niemu je d nym z końców. Połów ka zwrócona ku św iatłu (którą nazwiemy przednią), otrzym uje więcej promieni, gdyż kierunek ich tu je st mniej skośny niż tych, które p ad a ją n a tylną po
łówkę. P rzysw ajanie więc przedniej połówki będzie w tym samym stosunku energiczniej
sze, a więc i p rą d osmotyczny do w nętrza, zależny od ilości produktów przysw ajania, silniejszy. W skutek tego kom órka posuwa się naprzód, ta k jak b y się posuwało czółno
mowania wszystkich poprzednio działających przyśpieszeń.
Po przekroczeniu tej płaszczyzny wszakże stosunek zmienia się : tylna połówka otrzy
muje tera z więcej promieni niż przednia;
spraw a przysw ajania zaczyna w niej przew a
żać, a jednocześnie przeważa i p rą d osmo
tyczny do w nętrza komórki. K ierun ek p rzy śpieszenia, które zawsze zostaje skierowane ku źródłu św iatła, jest teraz odwrotny w sto
sunku do ruchu okrzemki, przeciwdziała więc. Prędkość jej zmniejsza się stopniowo i doszedłszy do zera, znak swój również zmienia. Teraz kom órka powraca według tegoż typu ruchu wahadłowego (fig. 2).
W ahania te, oczywiście, pow tarzałyby się j w jednej płaszczyznie, gdyby ich od czasu do j czasu nie zakłócały prąd y w wodzie, zależne j od je j częściowego ogrzewania się, zetknięcia j przypadkowe z innemi ciałam i, k tó re powo
dują często zboczenie od pierw otnej linii wahania i powrót pod pewnym kątem do niej.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę z jednej stro ny m inim alną prędkość i nieznaczną masę okrzemki, z drugiej wielką energią w niej czynności osmotycznych, o której świadczą | ju ż wyżej wymienione doświadczenia z plaz-
molizą, ta drobna różnica w insolacyi obu połówek nie wyda się nam niew ystarczającą dla w ytłum aczenia tych ruchów.
Możliwą je st rzeczą, że i inne typy ruchów okrzemek, t. j. pełzający i skokowy, dałyby się sprowadzić do pławnego, a więc i wytłu
maczyć tą sam ą przyczyną. N ie je s t bowiem rzeczą niepraw dopodobną, że te dwa rodzaje ruchów są tylko wynikiem działania pewnych przeszkód na pierwszy. Przeszkodą tak ą może być blizkość kom órki do jednego ze szkieł —przedm iotowego lub pokrywkowego — przy obfitem stosunkowo ośluzowaniu błonki zew nętrznej, co powoduje jej lepkość wzglę
dem tych szkieł.
Objaśnienie powyższe nie prowadzi bynaj
mniej do wniosku, żeby ruchy okrzem ek były tylko zjawiskiem sztucznem , wywołanem pod mikroskopem. W praw dzie typ ruchu wa
hadłowego może istnieć tylko w sztucznych w arunkach oświetlenia, które m ają miejsce pod mikroskopem . W szakże isto ta rzeczy nie zmieni się, jeżeli zam iast promieni roz
chodzących się weźmiemy rów noległe (jakie zaw iera zwykłe św iatło dzienne) i p adające stale w jednym k ie ru n k u : wynikiem ich działania będzie posuwanie się okrzem ki w kierunku ku tym promieniom czyli z ja wisko światłoczułości (phototaxis) dodatniej.
Z e ta k a istnieje u okrzem ek— o tem z łatw o ścią przekonywa nas obserw acya strum yków i kałuż, obfitujących w te istoty, podczas dnia słonecznego.
Sw iatłoczułość tę podzielają okrzem ki z większą częścią innych organizmów je d n o kom órkow ych, zaw ierających chlorofil, a nie ulega wątpliwości, że ruchy te m ają ważne znaczenie dla tych organizmów : posuwając bowiem kom órki takie w kierunku p a d a ją
cych prom ieni św iatła, staw iają je w najko
rzystniejszych w arunkach pod względem przysw ajania.
W. M. Kozłowski.
W A L T E R N E R N S T .
Zadania chemii fizycznej.
(D okończenie).
T ak więc za spraw ą fizyki i chemii pozna
ne praw a powszechne zjawisk przyrodzonych pozw alają nam obecnie w łatw y stosunkowo sposób oryentować się w olbrzymiem n ag ro m adzeniu zbadanych lub zauważonych fak
tów. P ogląd ogólny, któryby objął w sobie wszystkie bez w yjątku zjawiska św iata m ate- ryalnego, pogląd, który był celem m arzeń niedawnych poprzedników naszych, niesły
chanie trudnym , według ich przypuszczeń, do osięgnięcia, dzisiaj wydaje się nam daleko bliższym, ponieważ jesteśm y w tem szczęśli- wem położeniu, że rozporządzać możemy świetnemi procentam i od k apitału , nag ro m a
dzonego dla nas przez tych duchowych n a szych przodków. A le d orastające pokolenia nowych badaczów niechaj ciągle na pamięci m ają przestrogę poety :
„K iedy po dawnych przodkach puściznę d zied zi
czysz,
„Z abiegaj, je ś li trw ale m ieć j ą sobie życzysz.
To znaczy w naszym przypadku : nie za
niedbuj pogłębienia i rozszerzenia tego, co już je st zdobyte i pilne oko zwracaj na bliż
sze i dalsze sąsiedztwo pola twych badań.
Ani chemik, ani fizyk dzisiejszy obejść się nie może bez ogólniejszego poglądu na całość zjawisk w przyrodzie. Może się mylę, ale zdaje mi się, że panujący do niedaw na po
wszechnie okres drobiazgowej specyalizacyi w nauce o przyrodzie powolnie lecz bezpo- wi’otnie zapad a w m roki przeszłości. Z daje mi się, że niedaleką już je s t chwila, w której ludzkość odmówi szczytnego m iana badaczów przyrody tym uczonym, którzy, zam knięci
N r 18. WSZBCHSWIAT 2 7 9 w ciasnym obrębie specyalnego jakiegoś,
oderwanego od całości, pytania, nie zw raca
ją uwagi na działalność w rącą poza sztucz
nym murem, jakim oddzielili się od reszty żyjącego świata. J u ż dzisiaj nie możemy wyobrazić sobie chemika, który potrafiłby zdawać sobie sprawę z większości swoich zja
wisk czysto chemicznych bez dobrego obe
znania się z nauką, o elektryczności. T ak samo fizyk musi znać przynajm niej zasady chemii, a w niektórych działach swoich po
szukiwań ani kroku uczynić nie może bez dokładnej znajomości wyników b ad ań che
mika.
Takie wzajemne przenikanie jednej nauki w drugą je s t objawem, rokującym coraz większe i wprost powiedzieć m ożna—nieocze
kiwane dawniej postępy na polu badań nad przyrodą. J a sam z własnego doświadczenia mogłem stwierdzić wielokrotnie, że stosowa
nie współczesne poglądów i m etod obu nauk i spokrewnionych, naw et wobec ograniczonych środków m ateryalnych i nie wyższych nad średnią m iarę kwalifikacyj umysłowych b a
dacza, może doprowadzić do wyników niepo- zbawionych znaczenia. M istrz współczesnej nauki doświadczalnej, H elm holtz, w m łodo
ści jeszcze swojej upatryw ał cel dążeń nau
kowych w „opanowaniu przyrody, k tó ra pier
wotnie je s t dla nas czemś obcem i przeciw- stawnem, zapomocą logicznej siły p ra w a”.
I w ciągu całego swego zawodu pow tarzał wielokrotnie, że '„fizyka daje teoretyczną podstawę wszystkim pozostałym gałęziom nauk przyrodniczych”. Nie zboczymy za
pewne z drogi wskazywanej przez tego prze
wodnika, dopełniając jeg o słowa objaśnie
niem, że podstaw ę ową stanowić musi pogląd na przyrodę, oparty na w spółdziałaniu fizyki i chemii. I otóż w tem ostatniem okreś
leniu widzimy prawdziwe zadanie chemii fizycznej.
Miejmy nadzieję, że chem ia fizyczna z cza
sem pozwoli nam podciągnąć pod proste, to znaczy łatw o dla um ysłu naszego zrozumiałe, praw a te niezliczone zjaw iska przyrody, k tó re dziś jeszcze w ydają się nam niezmiernie zawiłemi i trudnem i do zbadania. A kto wie— może w niej znajdziem y wskazówkę do odszukania tej drogi, na której poznać nam będzie dano stosunek rzeczywisty pomiędzy naszą isto tą duchową a światem zew nętrz
nym, którego zbadanie było przedmio
tem nadarem nych pokuszeń filozofii tożsa
mości.
Zakład, którego otwarcie dało mi sposob
ność do wygłoszenia uwag powyższych3 nosi nazwę In sty tu tu chemii fizycznej i elektro
chemii. T a okoliczność zmusza mnie do do
dania słów kilku, tłum aczących szczegółowe uwzględnienie elektrochemii wobec zamknię
cia w ogólniejszej nazwie takich ważnych g a łęzi naszej nauki, ja k np. term ochem ia, foto
chemia i wiele innych jeszcze.
Od samego początku rozwoju teoryj che
micznych elektryczności przyznawano szcze
gólniejsze znaczenie w szeregu czynników, z którem i chemia musi się liczyć w poglą
dach na badane przez siebie zjawiska. A le—
rzecz godna uw agi—wielu dawniejszym uczo
nym, jeszcze z pierwszej połowy kończącego się wieku, trudno było wyłamać się z pod nałogów naturfilozoficznego sposobu tra k to wania spraw przyrody, i dlatego zdarzało się nieraz, że zasady, w gi’uucie słuszne i rz e
czywiste, skutkiem niewłaściwego ich rozu
mienia a szczególniej słabego uzasadnienia doświadczalnego, błędnie stosowali do objaś
nianych zjawisk. M am w tej chwili na my
śli teoryą elektrochemiczną E erzeliusa, k tó rej początkiem były spostrzeżenia zupełnie prawidłowe, lecz k tó ra w dalszym swym roz
woju, pragnąc zawiele objąć i streścić w so
bie, poszła w zdradliwym kierunku objaśnie
nia chwiejnych liypotez zapomocą nieopar- ty.ch na niczem przypuszczeń i doprowadziła wreszcie swych twórców i wyznawców do nierozwikłanego zam ętu. N a przykładzie tej teoryi widzieć możemy dokładnie, ja k ważną dla uczonego jest rzeczą, żeby um iał spo- strzedz tę chwilę, kiedy wyznawana przezeń hypoteza musi być odrzucona, ja k niedołężne narzędzie, którem już dalej nie może wyko
nywać swojej roboty. N ienajm niejszą też krzywdą, ja k ą naciągnięte albo przeciągnięte teorye przynoszą spraw ie nauki, je s t znie
chęcenie umysłów do pracy w kierunku teo
retycznym, a więc i opóźnienie norm alnego rozwoju nauki.— I odwrotnie, jak ie znaczenie, ja k ą trwałość m ają słuszne wnioski, wyciąg
nięte z dobrze zbadanych faktów i zastoso wane we właściwym zakresie, doskonale przekonać się możemy na praw ach elektro
litycznych F arad ay a, których prostem roz-
winięciem je st ta k obszerny dział elek tro ch e
mii dzisiejszej.
N iepodobna w przem ówieniu okolicznościo- wem wdawać się w rozległe wywody o tych stronach nauki o elektryczności, k tó re sp ra
wiają, że stanowi ona jeden z najw ażniej
szych, ja k się zdaje, mostów, łączących dziedziny chemii i fizyki. W spom nieć tylko m ożna, że współczesna te o ry a roztworów, objaśnienie zjawisk dyfuzyi, elektroliza z teo- ry ą przenoszenia się ionów, pogląd n a stosu
nek pomiędzy dzielnością, chemiczną rozm ai
tych rodzajów inateryi a ich własnościami elektrycznem i i wiele innych poglądów tego rodzaju, należą w chwili obecnej do n aj
ważniejszych podstaw chemii teoretycznej.
Zresztą, elektryczności przypadło w udziale ta k ważne znaczenie i w chemii praktycznej, że ju ż od początku praw ie stulecia naszego pracownie chemiczue obejść się nie m ogą bez wielu przyrządów elektrycznych. K oniec j stulecia rozszerzył niezwykle kom petencyą j elektryczności w rzeczach chemicznych, prze- { nosząc elektrochem ią do zakładów fabrycz
nych. Pom ijam tu ta j tę okoliczność, że znaczna liczba gałęzi wielkiego przem ysłu chemicznego z większem lub m niejszem p o wodzeniem stosuje obecnie elektryczność do swoich celów : chcę tylko zaznaczyć, że elek
trochem ia zdążyła już wytworzyć ogromny przew rót w przem yśle, dostarczając mu pro duktów, k tó re p rzed niedawnym czasem były osobliwościami gabinetów naukowych, ja k np. rozm aite pierw iastki m etaliczne i niem e
taliczne, albo w prow adzając ciała zgoła poprzednio nieznane a ro k u jące św ietną ! przyszłość techniczną, ja k np. zupełnie świe
żo poznane związki węgla z niem etalam i i m etalam i.
Ten stosunek pomiędzy n au k ą czystą, k tó rej celem wyłącznym i jedynym je s t poznanie praw , rządzących światem zjaw isk, a p ra k ty k ą, m ając ą na widoku dobrobyt społeczeństw i jedno stek, ułatw ienie im walki o by t w cięż
kim życiowym zawodzie, lub naw et tylko bytu tego uprzyjem nienie, te n stosunek, mó
wię, za n ad to je st w ażny i ścisły, żeby m ożna było pom inąć go tu ta j milczeniem. Ze p ra k ty k a w yciąga wielkie i coraz nowe korzyści z badań teoretycznych, to d la tych ostatnich je s t rzeczą wielce przyjem ną a naw et z a szczytną, ale źle byłoby, gdyby jedynym
bodźcem pracy naukowej miało być zastoso
wanie techniczne jej zdobyczy. „K to, po- 1 święcając się nauce, poluje na bezpośrednie korzyści praktyczne, może być prawie pew
nym, że łowy jego będą bezowocne”— powiada wielokrotnie już przez nas przytoczony Heim- holtz. Z a k ła d naukowy nie może być k ra m arzem , k tó ry nad tem tylko przemyśliwa, żeby grosz każdy przyniósł m u setne p ro centy, lecz raczej winien iść w ślady wspa
niałomyślnego bogacza, nieszczędzącego śro d ków n a rzeczy piękne i szlachetne, chociażby z uszczupleniem własnego mienia.
A teraz, n a zakończenie, jeszcze słów kil
k a o stosunku zakładu w tym , ja k nasz, ro dzaju do przyszłych jego pracowników.
W Instytucie chemii fizycznej i elektrochemii pracow ać b ęd ą ludzie ju ż dobrze przygoto
wani do p ra c naukowych, przynoszący już z sobą skądinąd głębszą znajomość fizyki lub chemii. Wychowywać się oni tu m ają na badaczów samodzielnych, to je st takich lu^
dzi, którzy daną gałęź nauki poznali w cało
ści i po siadają środki posunięcia jej poza dotychczasowe granice. W takiem rozum ie
niu zakład podobny do naszego musi dążyć do tego, żeby się s ta ł pepinierą umysłów przerastający ch zwykłą m iarę przeciętną.
S zkoła średnia bowiem wychowańcom swoim daje do rozstrzygnięcia zadania, które z o d powiednim nakładem pilności zawsze rozwią
zać się dają, lecz szkoła wyższa nie może się cofać przed zadaniam i, o których niewiadomo czy rozwiązane być m ogą— a to ze strony uczącego się, oprócz pilności, przygotow ania i bystrości sądu, wym aga prawdziwego zam i
łow ania i poświęcenia się d la sprawy. J a k pokieruje się w świecie człowiek, który odbył studya w naszym zakładzie, to ju ż nie od nas zależy. W iem y to tylko napewno, Lże, jeśli wejdzie na d ro gę techniki z umysłem wdro
żonym do b ad an ia naukowego, nie ulęknie się najzawilszych trudności, jeżeli zaś obierze zawód nauczycielski, będzie apostołem nauki gorliwszym i dzielniejszym od tych,, którym nie było dane w łasną dłonią wydobywać złotego ziarn a praw dy ze stosu surowego m ateryału faktów.
Zn.
N r 18. WSZECHSWIAT. 281
P O G L Ą D na
dzieje układnictwa zoologicznego.
(C iąg dalszy ').
y .
Urodzony w r. 1707, K a ro l Lineusz, za
m ierzał pierwotnie poświęcić się stanowi duchownemu, ulegając woli ojca. Oddany do gimnazyum w W exio, w ydał się jednak uczonemu gremium profesorów gim nazyal- nych młodzieńcem ta k niezdolnym i tak m ało rokującym nadziei, że poradzono ojcu z a b ra nie syna ze szkół i oddanie do rzem iosła.
Jestto jeden z tysiącznych przykładów b łęd nego sądu pedagogów o umyśle ucznia. L i
neusz w stąpił potem na uniw ersytet w L und i tutaj ukończył medycynę. W r. 1741 po
wołany został na profesora medycyny do Upsali, a wkrótce potem ob jął tam że kated rę botaniki i historyi n aturalnej. Z m a rł w ro
ku 1778.
Pierwszym warunkiem wspólnej pracy naukowej w jakiejkolwiek bądź dziedzinie oraz możności wnioskowania ze spostrzeżeń i uogólniania faktów je s t ścisła i dokładna definicya pojęć naukowych. Tymczasem aż do Lineusza panow ał w zoologii i botanice taki zam ęt pojęć, że porozumienie było w nadzwyczajnym stopniu utrudnione. Istn ia ły wprawdzie obszerne i szczegółowe opisy wielu bardzo postaci zwierząt i roślin, ale te ostatnie nie m iały nazw dokładnie określo
nych, a badacz napotkaw szy nieznaną sobie postać, nie mógł się zoryentować, czy d ana istota była juź kiedykolwiek opisaną i n a
zwaną. S tą d też wielokrotnie opisywano te same postaci pod najrozmaitszemu nazwami, a w układuictw ie panow ał z tego powodu z a męt bardzo dotkliwy. Nietylko jednak b ra kowało dokładnych nazw naukowych dla licznych gatunków, ale w równym stopniu nie istniały też ścisłe „dyagnozy” naukowe, zapomocą których możnaby było bez tru d ności określić dane postaci. W praw dzie juź
*) Por. W szech św iat z r. b. n-r 10, 11 i 12.
i wpierw wymienieni poprzednicy wielkiego naturalisty szwedzkiego stara li się zaprowa
dzić ła d i porządek w term inologii naukowej, ale usiłowania ich nie doprowadziły do pożą
danego rezu ltatu . Lineusz położył ogromne zasługi, usuwając trudności, o których wyżej mowa. A. mianowicie, przedewszystkiem d ał krótkie, lecz bardzo ścisłe i n a znamionach zewnętrznych oraz anatom icznych oparte dyagnozy wszystkich znanych za jego czasów gatunków roślin i zwierząt, a następnie, co ważniejsza, wprowadził do układnictw a kon
sekwentnie i ściśle ugruntow ane p o ję c ia : odmian, gatunków, rodzajów, rzędów i klas.
Co do gatunków (species), to Lineusz był bezwzględnym wyznawcą wiary w ich stałość.
„Tyle je st gatunków —tw ierdził on—ile od samego początku zostało stworzonych”.
W ielką zasługą Lineusza, jakkolwiek do
tyczącą bardziej formalnej strony zoologii i botaniki, było wprowadzenie t. zw. „dwu- im iennej” nom enklatury, polegającej na do
dawaniu do nazwy rodzajowej—nazwy g a
tunku. N om enklatura ta k a nie m iała je d nak znaczenia wyłącznie formalnego, posia
d a ła ona doniosłość daleko głębszą, ponie
waż s ta ła się z czasem środkiem wyrażania stosunków pokrewieństwa pomiędzy g a tu n kami. Gdy bowiem oznaczamy np. gatunek wilka, psa lub lisa nazw am i: Canis lupus, Canis familiaris, Canis vulpes, to wyrażamy tem samem odrazu ideę, że te g atu nk i należą do jednego rodzaju i są przeto połączone z sobą węzłami pokrewieństwa.
Co dotyczy u k ład u zwierząt, to w przep ro wadzeniu tegoż Lineusz był mniej szczęśliwy.
Odróżnia on we wszystkich prawie w yda
niach swego „System a n a tu ra e ” sześć „k las”
zwierząt, a mianowicie : czworonogie, ptaki, płazy (Am phibia), ryby, owady (Insecta) i robaki (V erm es). Do „czworonogich” z a licza zwierzęta uwłosione, opatrzone cztere
ma nogami; źyworodne i karm iące dzieci mlekiem; a więc były to dzisiejsze ssące. Do płazów zalicza dzisiejsze płazy i gady, okreś
lając je „jako nagie, lub opatrzone łuskami, pozbawione zębów trzonowych, lecz posia
dające inne zęby, a wreszcie—niemające płetw ”. W dziesiątem wydaniu swego dzieła przyjm uje też sam e klasy dla dzisiejszych kręgowych, ale nazywa już czworonogie—ssa
kami i s ta ra się scharakteryzow ać wymienio
ne wyżej klasy ze stanowiska bardziej an ato micznego. T ak więc powiada, że ssaki m ają serce o dwu kom orach i dwu przedsionkach, krew ciepłą i czerwoną i są źyworodne; ptaki są ze względu n a budowę serca i krew p o dobne do ssaków, lecz są jajorodne; płazy i ryby m ają serce o jednej kom órce i je d nym przedsionku, krew zim ną czerwoną, a oddychają albo płucam i (płazy), albo skrze- lam i (ryby). Co do serca, to Lineusz się po
mylił, wiadomo bowiem, źe gady i płazy po
siad ają po dwa przedsionki w sercu. Zanim rozpatrzym y ostatnie dwie „klasy” układu Lineusza, mianowicie : owady i robaki, mu
simy jeszcze powiedzieć kilka słów o rzędach w wymienionych wyżej czterech pierwszych klasach.
Co do zw ierząt ssących, to każdego b a d a cza dziejów zoologii uderza przedewszyst- kiem fak t, źe Lineusz pierwszy m iał odwagę zaliczenia człowieka wraz z m ałpam i do je d nego rzędu, który nazw ał pierw otnie A ntro- pom orpha, a następnie P rim a te s—naczelne.
W dziesiątem wydaniu swego dzieła Lineusz zaliczył do naczelnych oprócz człowieka i m ałp także m ałpozwierze (lem ury) oraz nie
toperze. W tem że wydaniu odróżniał n a stępujące z kolei rzędy ssaków oprócz n a czelnych : szczerbate—B ru ta (m rów kojad, łuskowiec, a t a k ż e : słoń i leniwiec), drapież
n e —P e ra e (koty, psy, łasice, wiwery, niedź
wiedzie, foki), dalej r z ę d : B estiae (Świnia, pancernik, a także dzisiejsze owadożerne i workowate), gryzonie—G lires (dzisiejsze gryzonie, a także dydelf oraz nosorożec);
wreszcie rzędy : B elluae (koń i hipopotam ), P ecora (dzisiejsze przeżuw ające) i C etae—
wieloryby. W dw unastem , t. j. ostatniem przez samego L ineusza jeszcze zmienionem wydaniu dzieła jego, napotykam y kilka w aż
nych zmian, a mianowicie : pancernik został zaliczony obok m rów kojada, łuskowca i le
niwca do rzędu szczerbatych, rzęd „b esty j”
z o stał zniesiony, a dzisiejsze owadożerne i workow ate zostały wcielone do drapieżnych (F erae), wreszcie Świnia i nosorożec—zali
czone do rzęd u B elluae.
Co do ptaków , to Lineusz odróżniał w dwu
nastem wydaniu swego dzieła następujące rzędy : A ccipitres (drapieżne), P icae (dzię
cioły), A nseres (ptaki pływ ające), G allinae (kurow ate), P asseres (śpiewające), G rallae
(brodzące), do których też zaliczył strusia i kazuara. N ajm niej szczęśliwym był Lineusz w ustanowieniu rzędów płazów (Am phibia), gdyż nie zdołał dostrzedz zasadniczych róż
nic w budowie i rozwoju pomiędzy właściwe- mi płazam i a gadam i (t. j. pomiędzy dzisiej- szemi grom adam i A m phibia i Reptilia);
uszedł między in.nemi uwadze jego fakt, że larw y płazów ogoniastych posiadają skrzela.
N ad to Lineusz, błędnie poczytawszy skrzela ry b kręgowych (Cyclostomi, do których n ale
żą minogi) za płuca, zaliczył te ryby do płazów. Ale, co gorsza, w ostatnich wyda
niach swego dzieła zbłądził jeszcze bardziej, wcieliwszy do płazów liczne ryby chrząstko
we (np źarłacze, płaszczki, a naw et jesio tra i inne), a także pewne ro dzaje ryb kościstych (np. B alistes, Syngnathus i t. d.), oznaczyw
szy je wszystkie razem nazwą płazów pływ a
jących : A m phibia nantes. P od tym wzglę-
| dem przewyższył Lineusza jego przyjaciel i współziomek P io tr A rte d i, który nie o d łą
czył wymienionych wyżej postaci od ryb i po
dzielił te ostatnie na C hondropterygii (t. j.
dzisiejsze ryby chrząstkowe), B ranchiostegi (nieposiadające szkieletowych części, pod
trzym ujących skrzela) i w reszcie: ciernio- I p iet we —A can th op tery gii oraz miękoplet-
we—M alacopterygii. G rupy te przyjmowali ( i liczni późniejsi system atycy. Rzędy ryb w układzie Lineusza utworzone zostały n a tom iast jedynie na podstawie obecności lub brak u płetw brzusznych oraz położenia tych
że względem płetw piersiowych, dlatego też rzędy te są sztuczne i obejm ują postaci częs
tokroć bardzo od siebie odległe.
K la s a „owadów”, „In secta” Lineusza od
pow iadała grupie „E n to m a ” w układzie A rystotelesa, obejm owała ona zatem stawo
nogi. Z asłu g ą Lineusza było utworzenie licznych rzędów owadów właściwych; spoty
kam y też u niego rz ę d y : tęgopokrywych (Co- leoptera), półpokrywych (H em iptera), siatko- skrzydłych (N eu rop tera), łuskoskrzydłych (L epid op tera), błonkoskrzydłych (Hyineno- p te ra ), dw uskrzydłych (D iptera) i niektóre inne. N a to m iast system atyka pozostałych grup stawonogów, które Lineusz oznaczył ogólną nazwą A p te r a —bezskrzydłych (tu za
liczone zostały dzisiejsze g ro m a d y : wijów, pajęczaków i skorupiaków) zostaw iała bardzo wiele do życzenia.
N r 18. WSZECHSWIAT 283 O statnia klasa układu L ineusza: „robaki”,
„Y erm es”, była barbarzyńskiem mixtum compositum, do którego zaliczono wszystkie pozostałe grupy zw ierząt. P od tym wzglę
dem układ lineuszowski był wielkim krokiem wstecz w porów naniu z układem A rystotele
sa i jego odnowiciela— W ottona, widzieliśmy bowiem, źe A rystoteles odróżniał już wielkie grupy : M alacostraca (mięczaki) i Ostraco- derm ata, które Lineusz wcielił do swych
„robaków”. Tu zasługuje jeszcze na uwagę, że jamochłony, oznaczone przez Lineusza nazwą „Zoophyta”, były przez niego poczy
tywane w dziesiątem wydaniu „System a na- tu ra e ” za „rośliny z kw iatam i odżywianemi na sposób zwierzęcy”, a w dw unastem —za
„złożone zwierzęta z kw iatostanem n a sposób roślinny”.
Jakkolw iek układ L ineusza pod wielu względami był niedostateczny i sztuczny, to jednak, jak o przeprowadzony konsekwentnie i w nadzwyczajnym stopniu ułatw iający oryentowanie się w olbrzymim m ateryale systematycznym, stanowił w dziejach zoolo
gii objaw niem al epokowy. K ierunek lineu
szowski przyniósł jed n ak tak że szkodę nie
m ałą, albowiem na długie la ta zakorzenił pogląd, źe gatunki są niezmienne oraz że celem badań zoologicznych je st odkrywanie nowych gatunków i wyznaczanie im odpo
wiedniego m iejsca w k atalogach, pogląd, który niestety i dziś jeszcze dzielą tu i ow
dzie systematycy, z ciasnego stanowiska za
patrujący się na cele układnictw a.
V I.
W dziejach wiedzy spotykam y się bardzo często z tem, że pewne nowe kierunki, wy
tknięte przez ludzi genialnych i początkowo wysoce zbawienne dla postępu umiejętności, sta ją się z czasem szkodliwe, gdy badacze trzym ają się ich zbyt jednostronnie. S yste
matyczny kierunek, zainaugurow any przez Lineusza, sta ł się w drugiej połowie prze
szłego stulecia alfą i omegą dla wszystkich prawie zoologów i botaników; opisywano ze
w nętrzne cechy nowo odkrywanych g a tu n ków, system atyzowano i klasyfikowano bez miary, lecz czyniono to o tyle z uszczerbkiem dla nauki, źe nie trzym ano się żadnych zgoła
ogólniejszych idei przewodnich. Tem u jedno
stronnem u kierunkowi w zoologii przeciw
działali tylko w pewnym stopniu Buffon (1707 ur.) i Bonnet (1720 ur.) przez swoje idee filozoficzne, dalej P a lla s (ur. 1741), który uw ydatniał doniosłość nauki o geogra- ficznem rozmieszczeniu zwierząt, czynił uw a
gi nad zmiennością pod wpływem klim atu, nad znaczeniem postaci kopalnych dla poznania fauny żyjącej i t. d. W ielką wagę dla d al
szych dziejów zoologii m iały też w drugiej połowie przeszłego stulecia pism a F ryderyka K a sp ra Wolffa (1735— 1794), który był oba
lił panującą podówczas w embryologii teoryą
„ewolucyi”. W ed ług niej w ja ju lub ciałku nasiennem zwierzęcia znajdować się m iała mi
n ia tu ra przyszłego u stroju ze wszystkiemi, lecz tylko nader drobniutkie wymiary m ają- cemi, organam i. Teorya ta wielce była szkodliwa dla embryologii, ponieważ wobec niej zdawało się całkiem zbyteczne badanie procesów rozwojowych; hołdowali jej Leeu- wenhoeck, Y allisneri, Spallanzani (ur. 1729), a szczególniej słynny fizyolog, A lbrecht H a l
ler („E lem enta Physiologiae”, 1758). Wolff, wykazawszy jej bezzasadność, utw orzył na jej miejsce „teoryą epigenezy”, według której rozwój osobnika odbywa się stopniowo, przez kolejne występowanie i różnicowanie się coraz to nowych narządów embryonalnych. Dzięki tym doniosłym poglądom W olffa, a jednocześ
nie pracom anatom a angielskiego J . H u n te ra (1728—1793) oraz francuskiego, Vicq d ’Azy- r a (1748— 1794), zaczął się budzić w zoologii nowy, niezmiernie płodny w skutki kierunek, który nazwano „okresem m orfologii”. H u n te r porównywał organy i części ciała różnych zwierząt, wychodząc ze stanowiska fizyolo- gicznego. V icq d ’A zyr zaś sta n ą ł n a g ru n cie bardziej morfologicznym, a wychodząc z idei jedności budowy zwierząt, porównywał z sobą organy rozmaitych zw ierząt oraz czę
ści ciała i narządy w obrębie jednego zwierzęcia. Uważany jest też ten uczony za pierwszego anatom a porównywającego, nie
jak o za poprzednika wielkiego Cuyiera.
T ak tedy już w samym końcu przeszłego stulecia przejaw iać się zaczęło pośród zoolo
gów tu i owdzie przekonanie, że stosunki morfologiczne, porównawczo traktow ane, nie
zależnie od fizyologii, otw ierają szerokie i wdzięczne pole do badań. Zaczęły więc