JK s. 48 . Warszawa, d. 28 listopada 1897 r. Tom X V I
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W Warszawie: rocznie rs. 8 , kw artalnie rs. ■ i Z przesyłką pocztowę: rocznie rs. 1 0 . półrocznie rs. 5 P renum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata*
i we w szystkich księgarniach w kraju i zagr ric a
Komitet Redakcyjny Wszechświata stanow ią P anow ie:
D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J „ N a- tanson J.. Sztolcman J.. Trzciński W i W róblew ski W.
i^dres K ralicw sk ie-P rzed m ieście, U ST r SG.
Ziemia, jako pole działalności ludzkiej.
Jeżeli weźmiemy pod uw agę stosunek, ja k i zachodzi między człow iekiem a ziem ią, p rz e konam y się, źe k ażd a z miejscowości naszego globu d a się p odciągnąć pod je d n ą z dwu k a te g o ry j. J e d n e z d a ją się odpychać od sie bie człow ieka: ludzie, o ile je zam ieszkują, p ęd z ą nędzny i sm u tn y żywot; zaludnienie ich j e s t zawsze skąpe. In n e n a to m ia st w yw iera
j ą działanie p rzy ciąg ając e, s ta ją się śro d k a mi, w k tó ry ch ludzie g ro m a d z ą się licznie, p ow stają b o g ate m iasta , potężne p aństw a, cyw ilizacya rozw ija się b u jn ie i szybko.
Z biegiem je d n a k czasu, te środki p rz y c ią g a n ia u le g a ją zm ianom i p rzen o szą się z je d nego m iejsca na d ru g ie. P o świetnym ro z
kwicie n a stę p u je u p a d e k ta k sam o, ja k po nędznem istnieniu nadspodziew anie bujny rozw ój. P a ń stw a , k tó re niegdyś przodow ały ca łe m u św iatu, schodzą na d ru g i, a naw et i o statn i p lan ; ludzie zaś tło czą się gorączko wo do k ra in , których w czoraj jeszc ze unikali s ta ra n n ie .
S k ąd pochodzi t a p rzew ag a jed n y ch m iej
scowości nad innemi? S k ą d te zm iany, w a
hania?
Odpowiedzi n a to może nam udzielić ro z p atrzen ie się w stosunku, ja k i łączy człowie
k a z ziemią. Jeżeli człowiek oddaje p ierw szeństw o jed n ej miejscowości p rzed d ru g ą , je s tto dowodem, że ta m ta lepiej zadaw alnia jeg o w ym agania i potrzeby. P o d tym w zglę
dem k ieru je się on zawsze dążeniem , żeby osięgnąć ja k n a j większą korzyść zapom ocą jak n ajm n iejsz y ch wysiłków. T a k sam o, jeżeli opuszcza ja k ą okolicę, czyni to dlatego, źe się je j zasoby w yczerpały albo też stra c iły w artość w je g o oczach.
R o zp atrzen ie stosunku, łączącego człowie
k a z ziem ią, d a się podzielić n a 3 c z ę ś c i:
1) określenie czynników, od k tó ry ch zależy w artość tego stosunku; 2) zbadanie zm ian, ja k ie w nim zachodzą, i po 3) w ykazanie, czy ten stosunek dąży do ja k ie j granicy i do j a kiej mianowicie.
I.
C hcąc d o k ład n ie odpowiedzieć na pierw sze
pytanie, należy z jed n ej stro n y zastanow ić
się n a d w aru n k am i istn ien ia oraz rozw oju
ludzkości, z d ru g iej zaś p rzekonać się, Czy
ziem ia rów nie dobrze może odpow iadać tym
754 WSZECHSWIAT N r 48.
w aru n k o m w n a jro z m a itsz y ch m iejscow o
ściach.
C złow iek bez w zględu n a ra sę , do ja k ie j należy, n a stopień w y k ształcen ia i przyzw y
czajeń , nie może istn ie ć bez pewnej ilości po-
jw ie trz ą , ciepła, wilgoci o raz pok arm ó w r o ślinnych lu b zw ierzęcych. Z asp o k o jen ie m i
nim um tych p o trz e b stanow i nieodzow ny w a
ru n e k , bez k tó re g o istn ien ie je g o w danej miejscowości je s t bezw zględnie niem ożebnem . S am o je d n a k zaspokojenie n a jn ie z b ę d n iej
szych p o trz e b nie byłoby w y sta rc z a jąc e m d la zu p ełnego rozw oju ludzkości. P o trz e b n e m je s t koniecznie pew ne n ag ro m ad zen ie bo
g actw , pew na możność oderw an ia się od c ię ż kiej w alki o chleb pow szedni, żeby ludzie m o
gli się oddać z pożytkiem k szta łcen iu sw ojego um ysłu. C yw ilizacya je s t do pew nego s to p n ia owocem d o b ro b y tu m a te ry a ln e g o . A przy tem m usi o n a być koniecznie p o d sy can ą przez w ym ianę m yśli o ra z zdobyczy um ysło
w ych, p rzez sto su n k i z innym i ludźm i, jeżeli m a się należycie ro zw ijać i doskonalić.
T en pobieżny p rz e g lą d p o d aje n am trz y w a ru n k i, bez k tó ry ch ludzkość nie może n a j
pierw istnieć, a n astę p n ie rozw ijać s i ę : 1) Z asp o k o jen ie koniecznych p o trz eb życio
wych, 2) m ożność n a g ro m a d z e n ia pew nej ilo ści b o gactw i 3) możność u trzy m y w an ia sto sunków z innym i ludźm i.
D a n a okolica m usi czynić zadosyć w szy st
kim ty m trz e m w arunkom , je ż e li m a się sta ć d la ludzi ta k im śro d k iem p rz y c ią g a n ia, do k tó reg o b ę d ą oni dążyli z innych m iejscowości.
J a s n ą je s t rz ecz ą, że nie c a ła pow ierzchnia ziem i rów nie do b rze o dpow iada ich w y m ag a
niom . T u stoi n a p rzeszkodzie zbytnie w znie
sienie lu b niepom yślne w a ru n k i klim atyczne, ta m g r u n t nie obfituje w zasoby, d o zw alające n a n ag ro m ad zen ie bogactw , albo też p o ło że
nie k ra ju u tr u d n ia niezm iernie sto su n k i z s ą siadam i. S ą to w szystko rzeczy z b y t zn an e, żeby się trz e b a b y ło n a d niem i d łużej rozw o
dzić.
D ość będ zie w spom nieć, że ostate czn ie w arto ść k ażd ej m iejscowości d la człow ieka zależy od cz terech c z y n n ik ó w : je j u k ła d u pionowego, sk ła d u i ro d z a ju g ru n tu , k lim a tu o ra z p o łożenia w sto su n k u do innych. W a r to ść t a będzie m n iejszą lu b w iększą, zależnie od m niej lu b więcej pom yślnego zbiegu tych
czynników , ja k rów nież od tego, ja k ie zn a czenie każdy z nich p o sia d a d la człow ieka.
W te n sposób dochodzimy do w niosku, ż&
d la d o k ład n eg o ocenienia znaczenia każdej m iejscowości, należy zawsze u w zg lęd n iać z jed n ej stro n y , czego człowiek od niej b ę dzie w y m ag ał, z d ru g iej zaś, o ile ona m oże zaspokoić te je g o w ym agania. Z obaczym y z a ra z , że ani te w ym agania, ani możność ich zaspokojenia nie są niezm ienne.
I I .
O kreśliw szy, od czego zależy sto su n ek człow ieka do ziemi, zajm iem y się te ra z ro z p a trzen ie m przyczyn, k tó re pow odow ały i p o w odują wciąż przenoszenie się środków p rzy ciąg an ia i odpychania ludzkości. P rzy czy n y te m ogą być tro ja k ie g o r o d z a ju : zm iany, z a chodzące w sam ej ziem i, zmienione p o trzeby człow ieka, albo też oba te powody jed n o cze
śnie.
P o w ierzch n ia ziemi od chwili swego pow s ta n ia u le g ła licznym zm ianom i u leg a wciąż jeszcze. P rzyczyny ich są pow szechnie wia
dom e : k urczenie się ziem i w skutek ostygania, ro zm aite ro z k ła d y chem iczne, m echaniczne przenoszenie cząsteczek i t. p.
Z pow odu tych zm ian zm ieniał się ju ż nie
je d n o k ro tn ie ro z k ła d m órz i lądów , zm ieniał się u k ła d pionow y i k lim at. Z m iany te z a ch o d zą i dzisiaj jeszcze, ale są one powolne i nieznaczne, a życie lu d zk ie zb y t k ró tk ie, że
b y człow iek m ó g ł je należycie ocenić z w łas
nego dośw iadczenia. Siły pow odujące j e od czasu do czasu d a ją znać o sobie ja k ie m ś po- w ażniejszem zaburzeniem : w ybuchem w u lk a n u , trzęsien iem ziemi lu b zaw aleniem s’ę g ó ry , wogóle je d n a k d z ia ła ją ta k powoli i n iezn acz
nie, że p o trz e b a całych epok, żeby sk u te k ich czynności m ó g ł się sta ć widocznym.
O ile je d n a k ziem ia zm ienia się powoli, o ty le człow iek p rz ein acza się szybko. N ie daw ny to przybysz, się g ający co najw yżej
| k o ń ca epoki trzecio rzęd o w ej, a ja k ż e się zm ienił od teg o czasu! co za różnica m iędzy dzikim z pierw szych okresów istn ien ia lu d z kości, a człow iekiem cyw ilizow anym z X I X w., połączonym w społeczeństw a, um iejącym w ydobyw ać n a ja w u k ry te siły przyrody
| i skierow yw ać je n a swoję korzyść! N ie
I w pad n iem y w p rzesad ę, jeżeli powiemy, że
N r 48. WSZECHŚWIAT. 755 m iędzy pierw otnym człowiekem a obecnym
E u ro p ejczy k iem zachodzi ta k a różnica, ja k m iędzy nieociosaną b ry łą m a rm u ru a pięk
nym posągiem , k tó ry z niej stw orzył gieniusz a rty sty .
Cóż dziwnego, źe się zm ieniły p o trzeby i u p o d o b an ia człow ieka, że m oże on zw alczać dzisiaj przeszkody, daw niej nieprzebyte i że w skutek teg o i sam sto su n ek jeg o do ziemi u le g ł ogrom nym zm ianom .
W istocie, żaden z c zterech czynników, 0 których znaczeniu d la każdej miejscowości mówiliśmy wyżej, nie zachow ał d la człow ieka swojego pierw otnego znaczenia.
W eźm y n ajp ierw pod uw agę u k ła d piono
wy. D la człow ieka pierw otnego n ajw ięk szą w artość m u siała p o siadać m iejscowość zlek k a falista, p ag ó rk o w ata, p rz e d sta w ia ją c a dogod
ne schronienie i zabezpieczenie w arunków ży
ciowych. T a m człow iek pierw otny n a jła twiej m ógł sobie dać ra d ę . N izina, zw łasz
cza w ilgotna, ze swemi wielkiem i rzekam i, z wylewami, p rz e d którem i tr z e b a było ucie
kać, nie nęciła go wcale. C złow iek pojedyn
czy nie b y łby w sta n ie osuszać je j b ło t, r e gulow ać biegu rzek. D opiero g ro m a d a , s to ją c a ju ż n a pew nym sto p n iu ośw iaty, m o g ła pokusić się o objęcie je j w sw oje posiadanie.
A le zato , gdy człow iek p o z n a ł w artość je j g ru n tu , o składzie b ard ziej urozm aiconym 1 żyznym, ocenił znaczenie rzek , ja k o środków kom unikacyjnych, — n izin a s ta ła się śro d kiem p rzy ciąg an ia dla ludzi, m iejscem , n a któ rem bujnie z a k w itła cyw ilizacya.
Dzisiaj jed y n ie najw ynioślejsze wyżyny są jeszcze niezupełnie u ja rz m io n e przez c zło w ieka, który je d n a k stopniow o z a g a r n ia je coraz b ard ziej pod swoje panow anie. G óry, k tó re p rz e d stu la ty p rz e ra ża ły ludzi swym ogrom em i niedostępnością, dzisiaj są p rz e b ite tu n ela m i lub d źw ig ają n a sobie szyny kolejowe. P o tu n e lu C eniskim n a stą p ił 8.
G o tard z k i, a po tym , zapew ne, w krótce Sim- ploński. P o kolei żelaznej n a R igi będziem y mieli w krótce n a M ont B lanc. W yniosłe gó
ry nie są jeszcze zupełnie pokonane, nie s ta now ią ju ż je d n a k n iep rzeb y tej przeszkody d la człow ieka, k tó ry n a u c z y ł się dziś korzy
stać z każd ej postaci u k ła d u pionowego.
K a ż d a p o siad a dziś d la niego sw ą w a r to ś ć : niziny p rz e d sta w ia ją dogodne w aru n k i kom u- | nikacyjne oraz rolnicze, wyżyny siły m echa- |
niczne w p o staci spad k u wody, d ające się zużytkow ać w przem yśle.
To sam o d a się powiedzieć o sk ład zie g ru n tu , k tó reg o w artość rów nież się zm ien iła z biegiem wieków. W czasach, gdy rolnictw o stanow iło głów ne źródło b o g a ctw a d la czło
wieka, — g ru n ty , d ające się n ajłatw iej u p r a wiać i najżyzniejsze, najb ard ziej były w ce
nie. N a ubogie, jałow e n ik t nie zw ra c a ł uw agi; pozostaw ały one opuszczone i nieza- ludnione, podczas gdy n a tam ty ch g rom adzi
ła się gęsto ludność i ro zw ijała się cywiliza
cya. Powoli je d n a k człowiek, udoskonaliw szy swoje n arzęd zia rolnicze i nauczywszy się użyźniać g ru n t, p rzek o n ał się, źe i z ja ło w e go m ożna wyciągnąć pew ną korzyść, a co n a j
ważniejsza, zrobić go naw et urodzajnym . T rz e b a tylko znać jego sk ła d i wiedzieć, cze
go mu b rak u je. G eologia s ta ła się pom ocni
cą ro ln ik a i dziś g ru n ty jałow e p rzestały być środkam i odpychania, chociaż, n a tu ra ln ie , nie m ogły się sta ć b ard ziej przyciągającem i od urodzajnych.
Jeszcze w iększą zm ianę w p o g lądach n a w artość g ru n tu wywołało zapoznanie się z bogactw am i m ineralnem i, rozwój g ó rn ictw a i przem ysłu, d ający ludziom potężniejsze środki bogacen ia się i usuw ający rolnictw o n a d ru g i p lan . K ra in y o g ru n ta c h żyznych, wysoko rozw inięte pod w zględem rolniczym , pozostały w tyle; m iejsce zaś ich zajęły inne mniej urodzajne, ale b o g ate w wegiel kam ien
ny, n a ftę lub m etale. P ozostaw ały one nie
znane nikom u przez d łu g ie wieki, aby nagle w skutek odkrycia „czarnych dyam entów ” stać się środow iskiem gorączkow ego życia i szybko rozw ijającej się cywilizacyi.
Do niedaw na k lim at zd aw ał się być czyn
nikiem ro zstrzy g ający m , p rzeszkodą nie do usunięcia. Człow iek cywilizowany nie m ógł się osiedlać w wilgotnych m iejscow ościach m iędzy zw rotnikam i, gdyż p a d a ł stale ofiarą niezdrow ych tam ecznych w arunków . S to p niowe je d n a k osuszanie b ło t, oraz postęp y hygieny u le p sz a ją położenie n aw et w najnie- zdrow szej miejscowości, czyniąc j ą zam iesz
k a łą . L u d zk o ść dąży niejako do s ta rc ia i zniesienia różnic klim atycznych.
P o zo stało n a m jeszcze położenie k ra ju .
N iegdyś, człow iek ro z p o rząd zają c szczupłem i
środkam i, przystosow yw ał się ściśle do n a tu
ry i trz y m a ł się w yłącznie d ró g , ja k ic h mu.
756 WSZECHSWIAT N r 48 ona d o sta rc z a ła. N a m orzu nie o d d a la ł się
zbytnio od brzegów , n a ląd zie posuw ał się wzdłuż rzek , dolin lub wąwozów górskich.
J e ż e li g ó ra z a g ra d z a ła mu d rogę, s ta r a ł się j ą obejść, ale nie p ró b o w ał p rzekroczyć.
Dziś je s t zu pełnie inaczej. B u so la urno- żebniła przebyw anie n ajobszerniejszych ocea
nów, a ludzie, n ie z a d a w a ln ia ją c się tem , po- przerzynali jeszcze ląd y k a n a ła m i, żeby w szę
dzie otw orzyć d ro g ę d la statk ó w ; zapom ocą olbrzym ich mostów połączyli wyspy z lądem stałym ; p rzed ziu raw ili g ó ry zapom ocą tu n e lów. A z k ażdym przekopanym p rz e sm y kiem , przew ierco n ą g ó rą , z k ażd y m nowym k a n a łe m lu b k o leją żelazn ą — k ieru n ek d ró g handlow ych u leg a zm ianie. D ro g a , nadzw y
czaj ożywiona w czoraj, ju tr o s ta je się z u p e ł
nie nieuczęszczaną, podczas, gdy w czoraj jeszcze nieznane pustynie z m ie n ia ją się w n a j
ruchliw sze a r te r y e k o m u n ik a cy i. M ia sta i k ra je , szczycące się swojem położeniem , z o s ta ją zapom niane i u p a d a ją zupełnie ta k s a mo, ja k w obrębie r o z ra s ta ją c e g o się m ia s ta życie przenosi się kolejno ze s ta ry c h u lic do nowo pow stających.
T ak ie ro z p a trz en ie zm ian w w arto ści czyn
ników , od k tó ry c h zależy znaczenie d a n e j okolicy d la człow ieka, d a je nam klucz do zrozum ienia tych ciągłych przenoszeń się ś r o dow isk Cywilizacyi z je d n e g o m iejsca n a d r u gie.
N a sz a cyw ilizacya p o w sta ła n a w ybrzeżach m orza Śródziem nego, te g o m orza, zam k n ię te g o ze w szystkich stro n , usianego w yspam i, obfitu jąceg o w z ato k i, półw yspy, i w skutek tego ta k dogodnego d la stosunków sąsied z
kich. Pow oli o b ję ła ona w szystkie k ra je , le żące n a d n i e m : E g ip t, G re c y a , K a r ta g in a , W łochy zajm ow ały kolejno stanow isko p rz o dujące. M orze Ś ró d ziem n e było niejako c a łym św iatem : żeg larz, k tó ry je opuszczał, że
by w yjrzeć n a ocean, b y ł p rz ek o n an y , źe się z n a jd u je blizko krańców ziemi.
A le n a stą p iło w ynalezienie kom pasu. L u dzie odw ażyli się puścić n a szero k ie p r z e stw ory oceanu i pra w ie jednocześnie dosięgli w ybrzeży A m e ry k i i o d k ry li d ro g ę n a d a le k i W sch ó d . D aw ny środek św iata przeniósł się n a inne m iejsce. M orze Ś ró d ziem n e o p u sto szało d la oceanu A tlan ty ck ie g o , tej wielkiej dro g i do^ A fry k i południow ej, In d y i, C hin, N ow ego Ś w iata. P rz o d u ją c e stanow isko p rze-
| niosło się z k rajó w południow ych E u ro p y do
j
zachodnich : W ło ch y u stą p iły m iejsca H isz-
; panii i P o rtu g a lii, F ra n c y i, A nglii, H olandyi.
W ynalezienie parowców , k tó re zbliżyły A m ery k ę i C hiny do E u ro p y , rozpow szech nienie się kolei żelaznych, p rzek o p an ie k a n a łu S u esk ieg o — wywołały nowe zm iany, w cią
g n ęły do ogólnego ru ch u po E u ro p ie zachod
niej środkow ą i w schodnią, a potem A zyą.
O cean A tla n ty c k i stra c ił część swego znacze
n ia znów n a korzyść m orza Ś ródziem nego, przez k tó re p o szła d ro g a do C hin i Indyi.
Ś ro d e k ciężkości z E u ro p y zachodniej p rz e niósł się n a W schód; obok F ra n c y i i A n g lii n a widowni wszechświatowej zjaw iły się ko
lejno N iem cy i R ossya. J a p o n ia , C hiny, In- dye, A u s tra lia — k ra je , o k tó ry ch przed dwo
m a w iekam i nic praw ie nie w iedziano, p rzy łą c z a ją się coraz szybciej do naszego pocho
du cyw ilizacyjnego. I przed oczam i E u ro p y sta je z a trw a ż ają c e p y ta n ie , co się stan ie z n a sz ą cywilizacyą, gdy te m row iska ludzi n a u c z ą się korzystać z wynalezionych przez n as środków i z u ży tk u ją je dla w ydobycia n a ja w swoich olbrzym ich zasobów. J u ż te ra z z n a jd u ją się prorocy, którzy p rzep o w iad ają z a g ła d ę naszego sta re g o św iata, ta k d u m n e
go ze swego doro b k u um ysłow ego i potęgi.
P o z o sta w ia ją c n a boku h isto ry ą pow szech
n ą , znajdziem y z rów ną łatw o ścią p rz y k ła d y ta k ic h sam ych wznoszeń się i upadków w o b ręb ie pojedyńczych państw ; i ta m je d n a prow incya u stę p u je m iejsce drugiej, jed n o m iasto wznosi się kosztem drugiego. W e F ra n c y i w czasie w ojen średniow iecznych nie by ło prow incyi, k tó ra b y zajm o w ała ta k g ó ru ją c e stanow isko, ja k O w ernia. A dziś życie uciek ło z niej n a rów niny sąsiednie, i dziwnie ra z i p u s tk a je j m iast starośw ieckich z ich ogrom nem i m u ram i, wysokiemi wieżam i, d o m am i o w ybitnym c h a ra k te rz e ubipgłych cza
sów. A le co było d o b re w epoce n ie u sta n nych w ojen, zu p ełn ie nie je s t odpowiedniem d la dzisiejszych, pokojow ych czasów, w k tó ry c h wszędzie k ró lu je p rzem y sł i h a n d e l.
T a k sam o i daw niej z obaw y p rzed nagłem n ajściem niep rzy jaciela, wielkie p o rty h a n dlowe z a k ła d a n o nie n a d sam ym brzegiem m orza, ale nieco w g łęb i k r a ju , n ad ja k ą w ielką rzeką. D ziś obaw a n a g łe j wojny ze
sz ła na d ru g i p la n , a wielkie s ta tk i nie zaw
sze m ogą wchodzić w rzek i, — i oto m ia s ta
N r 48. WSZ ECHS WIAT. 757 nadm o rsk ie o d eb ra ły znaczenie daw niejszym
portom : R ouen o d stąp ił swe m iejsce H aw ro - wi, N a n te s — St. N a z a ire ; B o rd eau x , zapew ne, stra c i swoje n a korzyść P a u illa c lub la R ochełle.
S ta n y Z jednoczone m ogą być nazw ane k ra in ą ledwie w czorajszą, a co zm ian już w nich zaszło! N igdzie istnienie m ia st nie je s t równie chwiejnem . Dość, ab y gdziekol
wiek o d kryto nowe pokłady z ło ta lub węgla, a w net w tem m iejscu p o w staje m iasto. Z a pom ocą szn u rk a w ytyka się ulicę. W zd łu ż niej w y ra sta ją nagle dom y m ieszkalne, k o ścioły, sklepy, składy, b an k i, kluby, hotele.
Do sześciu tygodni urząd zo n o ju ż oświetlenie elektryczne, założono szyny pod kolej; a po la ta c h 10 m am y m iasto, liczące 200 lub 300000 m ieszkańców , okazało ścią dorówny- w ające stary m europejskim m iastom , p ra w dziwe „m iasto-grzyb” , ja k je zowią A m ery kanie. A le może je ta k ż e spotkać los z u p eł
nie in n y : p o k ła d y się w yczerpią, kolej posu
nie się d alej, i m iasto, niezdążyw szy się ro z winąć, znika ta k sam o nagle, ja k nagle p o w stało, niepozostaw iając po sobie naw et w spom nienia.
Ż a d e n je d n a k k ra j może nie d o sta rcza pod tym w zględem ta k klasycznego p rz y k ła du, ja k A n g lia, k tó rej cały w ygląd przeisto
czył się z g ru n tu w skutek rozw oju przem ysłu.
D aw na A n g lia, A n g lia historyczna zn a jd o w ała się we wschodniej części wyspy, bogatej i żyznej, obfitującej w łą k i, p o la i liczne s ta d a b y d ła . T ę część zdobyw ali R zym ianie, w niej osiedlili się Sasi, w niej pow stały po
tężne biskupstw a, wzniosły się obronne zam ki, k a te d ry , w niej toczyły się wojny domowe.
P rzez ten czas zach o d n ia część, g ó rzy sta, zim na i w ilgotna, s ta ła praw ie zupełnie p u st
k ą, b y ła u w ażana za k ra in ę jałow ą. N ik t ani dom yślał się n aw et, źe k ry je ona w swem łonie olbrzym ie b o g ac tw a— węgiel. D ziś po
łożenie się zm ieniło. D aw ne m iasta w schod
nie zasnęły w ru in a c h swej p o tę g i: stary Alnw ich ze swemi zam kam i, H ex h am z re s z t
kam i m u ru rzym skiego, Y o rk , niegdyś d r u gie m iasto A n g lii, D u rh a m , R ipon, L incoln i inne. Z ycie przen io sło się n a zachód: Shef
field, L eed s, B irm in g h am , M an ch este r, Li- Yerpopl, nędzne mieściny p rzed dw om a wie
k am i, dziś liczą m ieszkańców n a setki tysięcy.
N iem a k ra ju , o k tórym m ożna by było po-
[ wiedzieć, że je s t bez przyszłości; ja k również:
; niem a takiego, któryby był bezw zględnie z a bezpieczony od upadku. N ajn ęd z n iejsza p u sty n ia może się zaludnić ju tr o , jeżeli się w niej znajdzie złoto lub dyam enty. Cóż in-
! nego stało się z A u stra lią , K alifo rn ią , T ra n ś- w aalem ? A le zato z drugiej stro n y n a jb o g atszy k ra j upadnie prędko, jeżeli się w yczer
pie źródło jeg o bogactw .
I I I .
T a o sta tn ia uw aga zbliża nas do trzeciego z p y ta ń , postaw ionych we w stępie do n in iej
szego a rty k u łu . W idzieliśm y, źe stosunek człow ieka do ziemi u leg a ciągłym zm ianom . P o zo staje jeszcze zobaczyć, czy zm iany te m ogą się odbyw ać nieograniczenie, czy też m ają one swój kres.
Z iem ia i człow iek zm ien iają się nie je d n a kowo : w ciągu k ilk u n astu ostatnich wieków człowiek do pew nego sto p n ia odnow ił się z u pełnie, ziem ia pozostała praw ie ta k a , ja k ą była. A je d n a k zakres zm ian pierw szego je s t szczuplejszy. Człowiek, chociażby o siąg
n ą ł ja k najw iększą doskonałość, chociażby ja k n ajb ard ziej rozluźnił więzy, nałożone nań przez n a tu rę , nie p o tra fi w żadnym ra z ie pozbyć się ich zupełnie, nie potrafi w yłam ać się z pod praw swego istnienia, nie będzie w stan ie żyć bez pow ietrza, wody, ciepła, po
karm ów .
Z iem ia n a to m ia st m a znacznie szerszy z a k res zm ian. W iem y, że inne c ia ła niebieskie, w yszedłszy ze stan u m gław ic, p raech o d zą kolejno przez sta n gw iazd i p lan et, żeby skończyć, rozsypaw szy się n a kom ety i m e
teo ry . I ziem ia kroczy t ą sam ą d ro g ą powoli, ale stale. W pierw szych j ej ok resach ludzie nie mogli n a niej istnieć, ze w zględu n a nieod- powiedniość w arunków ówczesnych, to sam o je d n a k m ożna powiedzieć o przyszłości naszej p lan ety , kiedy nie będ zie on a m ogła d o s ta r
czyć naw et n ajniezbędniejszego m inim um w arunków życiowych. K siężyc doszedł już do tak ieg o sta n u , ziem ia dąży dziś dopiero, ale niem niej pewnie.
Bez w ątpienia liczne wieki dzielą nas je s z cze od tej chwili, kiedy życie wszelkie z a g a ś
nie n a ziemi. A je d n a k m am y ju ż w yraźne wskazówki, źe się zbliżam y do niej. N a zie
mi niem a ju ż tego bujnego rozw oju roślinno
758 W SZBCHS WIAT. N r 48.
ści, tych p o tężnych form zw ierzęcych, k tó re zam ieszkiw ały j ą w m inionych epokach. D zi
siejsze je j tw o ry są b ard ziej urozm aicone le piej w ykończone, ale d elik atn iejsze, ro z w ija ją c e się powolniej i tru d n ie j.
T o w yczerpyw anie się ziem i pow inno s t a nowić ostrzeżenie d la człow ieka, żeby oszczęd
nie używ ał je j zasobów, k tó re o d n a w ia ją się bardzo wolno. T ym czasem człow iek w łaśnie nie zw raca n a to n ajm n iejszej uw agi i, ja k m arn o traw n y sp ad k o b ierca, czerpie zazw y
czaj pełnem i g a rśc ia m i z bogactw , k tó re u b ie g łe w ieki n a g ro m a d z iły n a pow ierzchni ziem i lu b w je j łonie. N ie m yśli on nic o p rzy szło ści, niszczy, nie odbudow ując, w b ru ta ln y sposób w yciąg a z ziem i, co tylko m oże, nic n ie d a ją c jej w zam ian. N a rz ę d z ia, coraz b ard ziej udosk o n alo n e, p rz y śp ie sz a ją je d y n ie je g o ru in ę , gdyż sposób ek sp lo atacy i się nie zm ienia. S k u tk i ta k ie j g o sp o d a rk i m ożna widzieć ju ż i t e r a z : okolice, niegdyś żyzne, dziś s ta ły się jało w em i, p o k ła d y p ró c h nicy w y czerp u ją się coraz b a rd z ie j, ź ró d ła w ysychają, lasy 'z n ik a ją , k lim a t w ro z m a i
ty c h m iejscowościach p o g a rs z a się. Je sz c z e k ilk an aście wieków tak ie j n ieprzezorności, a m ożem y p rz e d czasem sprow adzić chwilę, w k tó rej n a sz a ziem ia nie będzie w stan ie dać ludziom niezbędnych w arunków istnienia.
Czyż je s t ja k i środek d la unik n ięcia tej ostateczności? Z n ajd z iem y go łatw o , jeżeli, o p ie ra ją c się n a zdobyczach n a u k i, będziem y użytkow ali z b o gactw ziemi ro zsąd n ie i z m y
ślą o przyszłości. C złow iek nie powinien n i
gdy zapom inać, źe je s t is to tą zależn ą od z ie mi, że bez niej nie może istnieć oraz że p ra w dziw ą cywilizacyą je s t je d y n ie ta , k tó re j ro z wój p o zo sta je w ścisłym zw iązku z pra w am i, rząd zącem i n aszą ziem ią.
(Z arty k u łu L. G allouedeca, w Reyue Scienti- fique)
streścił B . D ya k o w sk i.
Szkic z historji medtjctjnij
O D C Z Y T
Prof. D-ra H. Magnusa.
(Streszczenie).
E g ip t b y ł k o leb k ą sztu k i lek arsk iej; tu w alk a z cho ro b ą już w zam ierzchłej przeszło
ści nietylko system atycznie b y ła prow adzoną, ale p rz y b ie ra ła n ad to oryginalne, a naw et dzi
w aczne form y. E gip cy an ie, zgodnie z naiw nym swym poglądem n a życie i jego objaw y, uw ażali, źe chorobę z sy ła ją n a ludzi bogowie.
W o b ec tego oczywiście p rzedstaw iciele ich na ziem i, k a p ła n i, je d n i tylko m ogli coś poradzić n a owe złow rogie d a ry nieba. O bow iązek te n , włożony n a nich przez sam ego duch a czasu, sp ełn iali k a p ła n i ch ętn ie i z n a jle p szym sk u tk iem , k tó ry nietylko tem się o b ja w iał, że n a p e łn ia ł złotem kieszenie kapłanów ; owszem p raw dziw ą przynosili u lg ę cierpiącej ludzkości J u ż w n ajd aw n iejszy ch czasach s ta ro egipskiej cywilizacyi s ta ra li się k a p ła n i z a pom ocą nabożeństw i p ra k ty k sym bolicz
nych oddalić owego złośliw ego gościa, choro
bę. Ś ro d k i lecznicze nie były wówczas z u pełnie zan ied b an e, ale w każdym ra z ie o d rę b n ą g ra ły rolę. Z a śro d e k n ajp rzed n iejszy i n ajsk u teczn iejszy , bez k tó reg o żad n a p o w ażniejsza słab o ść leczoną być nie m o g ła, uchodził sen w św iątyni. P a c y e n t m u siał z ko
nieczności je d n ą lub k ilk a nocy tam p rz e spać. Je d n ak o w o ż nie od snu sam ego spo
dziew ano się wyleczenia; m iał on raczej s łu żyć do w ykrycia stosow nego le k a rstw a n a d a n ą słabość. P rz y p u szc zan o bowiem , źe to m usi być obow iązkiem ja k o ta k o sum iennego boga w ejść w bezp o śred n i stosunek z chorym , k tó ry z ta k p ełn e m zaufaniem p rzychodził snu zażyć w św iątyni. P oniew aż zaś m a rz e nie senne najlepszym w ydaw ało się sposobem do zaw iązan ia owego stosunku pom iędzy człow iekiem a bóstw em , przyjm ow ano więc ja k o rzecz niew ątpliw ą, źe bóg we śnie okaże się c ierp iącem u i w prost objawi m u, j a k u s u n ą ć tra p ią c ą go dolegliwość. K a p ła n a zaś rzeczą było, sny owe tłu m aczy ć i w yw niosko
wać z nich śro d k i przez b o g a zalecone.
N r 48. WSZECHSWIAT. 759 Z re s z tą ów sen w św iątyni bynajm niej nie
o d b y w ał się w sposób p ro sty . K rew ni o d p ro w ad zali chorego do sam ego p ro g u św ią
ty n i. T u przyjm ow ali go k a p ła n i w stro jac h św iątecznych i p rz y odgłosie śpiewów w pro
w adzali go do w n ętrz a. P rzed ew szy stk iem chorego k ąp an o i całe ciało n a cieran o mu wonnem i m aściam i i olejkam i. N astęp n ie poddaw ano go operacyi o kadzania. W śró d n ajro z m aitszy ch tajem niczych c e re m o n ij, przyw oływ ań i zak lęć bogów, przy dźw iękach m uzyki tłu m k apłanów o ta c z a ł chorego, któ ry zn ik ał w wonnym dym ie k ad zid eł i powoli p rzech o d ził w sta n kom pletnej ekstazy. P ro- cesyonalnie prow adzono go co ra z dalej Wgłąb św iątyni. S tanąw szy nareszcie p rzed o łta rzem , k a p ła n i sk ła d a li ofiarę z b a ra n a o po
złacanych rogach, a gdy krew ofiary try s n ę ła w górę i obficie z b ry z g a ła tw a rz i ręce ch o re
go, pochód ru sz a ł znów dalej. M a ła tylko g a r s tk a n a jsta rsz y c h k ap łan ó w , wziąwszy pom iędzy siebie chorego, w stępuje z nim do najśw iętszego p rz y b y tk u p o grążonego w t a jem niczym półm roku. T u nareszcie sta je chory przed posągiem b oga, m ającego p rz y nieść m u ulgę w cierpieniu; oblicze jeg o , ła- godnem oblane św iatłem , zd aje się ożywiać i uśm iechać łask aw ie do b łag ająceg o o po
moc. K a p ła n i u stó p posągu rozpościerają sk ó rę z d a r tą z tylko co ofiarow anego b a ra n a i chory może nareszcie złożyć na niej zm ę
czone członki i spocząć, w dychając wciąż świeżo p rz e la n ą krew i wonne ka d zid ła. P o woli o d d a la ją się k a p ła n i je d e n za drugim i chory p o zo staje sam z b ogiem i ze swojem cierpieniem . G łę b o k a cisza za le g a i ju ż kle
j ą m u się do snu zm ęczone powieki, gdy znów odzyw ają się m elodyjne śpiewy; ale b rz m ią ta k sła b o i ta k ła g o d n ie, że przypu- ścićby m ożna, że pochodzą one z k ra in y b ło gosław ionej, gdzie nieznane są cierpienia i n ę d z a ziem ska. C horem u nieledw ie się zd aje , że n a sk rz y d łac h tej m uzyki sam bóg z wysokości niebiańskich p rz estrze n i z stęp u je k u niem u i niesie u lg ę i w ybaw ienie od wszel
kich cierp ień i dolegliwości.
T a pom oc n a d ziem sk a o b ja w ia ła się w n a j
rozm aitszy sposób. C zasam i śpiącem u nic się nie śniło. Podniecenie w ynikające z ta k niezw ykle przepędzonego d n ia, działanie a ro m atycznych m aści i wonnych kad zid eł, a co n a jb a rd z ie j m ocna i niczem niezachw iana
w iara w siłę u z d raw iającą owego snu w św ią
tyni sprow adzały n a chorego mocny, g łęb o k i i rzeczywiście krzepiący sen. P o p rzeb u d ze
niu się nie m ógł w praw dzie żadnego snu o p o wiedzieć py tającem u kapłanow i, ale ośw iad
czał, źe się czuje pokrzepionym i zdrow ym . Pom oc boga o k a z ała się tu ta j szybką i bez
po śred n ią. W ed le k a p ła n a bóg sam w cza
sie snu o d ją ł cierpienie. I ta k uzdrow iony człowiek odchodził szczęśliwy i wdzięczny, w ysław iając wszędzie cudow ne skutki snu w św iątyni. I słusznie wielbił swego b o g a, w ierzył bowiem, że on je d e n m ógł go uw ol
nić od tra p ią c y c h go dolegliwości. W te d y n ikt się jeszcze nie dom yślał, że silna w ola działać może u zd raw iająco na cierpiące c ia ło; niezn an ą b y ła su g g esty a i jej siły leczące.
In n i znowu n a jro zm aitsze sny opow iadali k a płanow i. T em u zalecił bóg zażycie silnej tru cizn y , ta m te m u — upuszczenie co najm niej 120 funtów krw i; te n m iał w śród zimy w sko
czyć nago do rzek i, iDny w reszcie m iał p ły wać, polować i konno jeździć. Sław ny m ów ca, A ry sty d es, k tó ry w skutek zajęć swego powo
ła n ia uległ silnej n eu rasten ii, m iał spożywać ogrom ne ilości rodzynków . W ogóle n a jd z i
w aczniejsze myśli przechodziły przez ro z g o rączkow aną głow ę chorego. A le żaden z tych środków , objaw ionych chorem u w czasie je g o snu, nie m ógł być odrazu przez niego sa m e go zastosow anym . P raw o kontrolow ania n a leżało wyłącznie do kapłanów i oni to um ie- ję tn e m tłum aczeniem snów spraw iali, że n aw et niebezpieczne śro d k i, j a k silne t r u cizny, bez szkody chorego stosow ane by
ły. Jeżeli zaś ra d y i polecenia boga były zb y t ciem ne, je ż e li sny chorego zbyt by ły fan tasty czn e, to i wtedy k a p ła n i zręcznem w ytłum aczeniem ty ch dziw adeł p rzy w racali spokój do znękanego um ysłu. T ak im sposo
bem każdy odchodził zadow olony i szczęśli
wy, jed n i ju ż uzdrow ieni, inni w p o siad a
niu środka, k tó ry w edług zaręczeń k a p ła n a niew ątpliw ie m ia ł sprow adzić wyleczenie. J e żeli zaś, mimo sta ra n n e g o i pilnego stosow a
nia, wyleczenie nie następow ało i chory z n a rzek an iem i wymówkami pow tórnie u k a z y w ał się u w rót św iątyni, wtedy biedak nie do
zn aw ał ani zbyt u p rzejm ego, an i pocieszają
cego przy jęcia. O św iadczano m u zimno i obo
ję tn ie , że widocznie zbywa m u na koniecznej
pobożności, w skutek czego bogowie zu pełnie
760 WSZECHSWlAT H r 48 o nim w iedzieć nie chcą; nie p o z o sta je m u
za tem nic, j a k tylko wynosić się i sam em u s ta r a ć się o wyleczenie.
T ru d n o byłoby n a w e t przypuścić, aby ów sen w św iątyni dozwolony był chorym bez
p ła tn ie . S łu d zy bogów ta k ż e żyć m usieli, a w ystaw ne cerem onie były kosztow ne. Czy więc sen o k azał się pom ocnym , czy nie, chory m usiał p o rząd n ie zapłacić; tylko, że z a p ła ta nie była w ręczan ą pojedynczem u k ap łan o w i, ale całem u zg ro m adzeniu. S posób, w ja k i się uiszczano, byw ał n a jro zm aitszy . N ie k tó re zg ro m ad zen ia bardziej p ra k ty c z n ie z a p a tr u ją ce się n a te stosunki, m iały ceny sta łe i ż ą d a ły a k u ra tn e g o uiszczenia się, inne znow u ta k prozaiczny a k t, ja k p łacen ie, o taczały ró in e - mi tajem p.iczem i cerem oniam i; ta k n. p. cho
ry , k tó ry szu k ał u zdrow ienia w św iątyni w O ropie, m usiał h o n o ra ry u m sk ła d a ć w ź ró dle pośw ięcanem , zn a jd u ją c em się przy tej św iątyni. N iekiedy h o n o rary u m to było ko
losalne, m a ją te k cały p o ch łan iało . C horzy ofiarowali n ieraz św iątyni znaczne obszary ziemi w raz z dom em i u p raw n em i g ru n ta m i.
S a m a cerem onia czyli r y tu a ł owego sn u ści
śle był zastosow any do stan o w isk a i m a ją tk u chorego. Osoby b o g a te albo wpływowe z a j
m u jące stanow isko były odprow adzone na | m iejsce spoczynku z w ielką pom pą p rz ez całe zgrom adzenie kapłanów . M niej zam ożni m usieli p o p rz e sta ć n a m niejszej p arad zie , a biednych bez* żad n y ch śpiewów i muzyki pakow ano do jak ieg o ciem nego z a k ą tk a św ią
tyni. W reszcie nadm ienić w ypada, że bogo
wie s ta ro ż y tn i w swojej leczniczej d ziała ln o ści obierali sobie każdy zu pełnie o d rę b n ą s p e c ja ln o ść . T a k n. p. okuliści m ogą się p o chw alić, że n a O lim pie w osobie M inerw y m a ją boską przedstaw icielkę swej sztuki.
K tokolw iek w G recyi za ch o ro w ał n a oczy, w ędrow ał do św iątyni A th e n y ; ta k uczynił D iom edes, gdy wśród m o rd erczej w alki-pod in u ra m i T ro i, nagle ciężko zaniem ógł n a oczy. T o sam o z ro b ił L ik u rg , gdy w walce z A lk a n d re m p o s tra d a ł je d n o oko i z a g ro ż o ny b y ł u t r a t ą d ru g ie g o . W obudw u p rz y p a d k a c h o p o w iad ają historycy o św ietnym sk u tk u snu w św iątyni i o rów nie św ietnych h o n o ra ry a c h złożonych przez pacyentów . W E gipcie Iz y d a s p e łn ia ła ze szczegółnem upodobaniem pow ołanie boskiego okulisty.
Czyż więc seD w św iątyni p o sia d a ł rzeczy
wiście znaczenie lecznicze, czy też był popro- stu środkiem wynalezionym do n a p e łn ia n ia kieszeni chciwych kapłanów ? W ed łu g n a szego z a p a try w a n ia niezaw odnie pierw sze przypuszczenie je s t słuszne, czyli, że sen w św iątyni m iał isto tn e siły u zd raw iające.
A sił tych w su g g esty i szukać należy. M ocna w ia ra w n a stą p ić m ające w św iątyni wylecze
nie w wielu b ard zo p rzy p ad k ach niezaw odnie d z ia ła ła uzdraw iająco, S k u tek , k tó ry lekarz now ożytny przy p isu je suggestyi i bypnozie, w staro ży tn o ści przypisyw ano bogom . Sen w św iątyni nie był zatem niczem innem ja k nowoczesnym snem hypnotycznym , p rzy o b le
czonym w pobożną sz a tę naiw nej, dziecinnej niem al w iary. S en w św iątyni nietylko z a w ierał zupełnie zdrow y p ierw iastek te ra p e u tyczny, aie n a d to był on g ru n tem , n a którym ostatecznie w ykw itnąć m ia ła m edycyna n a u kowa. Z achodzące tu stosunki niezm iernie s ą ciekaw e zarów no ze w zględu n a stanow is
ko społeczne le k a rz a w owych staro ży tn y ch czasach, ja k i d la ówczesnego sposobu stu- dyow ania sam ej m edycyny.
W sk u te k cńjgłego obcow ania z chorem i, k a p ła n i nabyw ali znacznych stosunkow o w ia
dom ości i dośw iadczenia lek arsk ieg o i g o rli
wie s ta ra li się o pogłębianie i dopełn ian ie tychże. W szystko, co po strzeg an o u cho- ry ch , przybyw ających do św iątyni, spisyw ali, obserw ując z arazem i p rzeb ieg choroby.
W ta k i sposób pow staw ały coraz obszerniej
sze zbiory h isto ry i chorób, k tó re ostatecznie sta w a ły się podręcznikam i. R ozm aite św ią
ty n ie dochodziły z czasem do p o siad an ia ogrom nych ta k ic h zbiorów z opisam i chorób w szystkich niem al narządów ciała, podających z arazem cenne terap eu ty czn e i dyagnostycz- ne przepisy. To, co z ty ch n o ta t doszło do naszych czasów , dowodzi, ja k ą one zaw ierały pow ażną sum ę w ybornych spostrzeżeń. T a k np. p ap y ru s je d e n pochodzący z r. 1500 p rz e d C h r., a odnaleziony przez E b e rs a je s t doskonałym podręcznikiem okulistyki i zaw ie
r a cały szereg spostrzeżeń, m ających dziś
jeszcze w ielką w artość. Z biegiem czasu
słu ż b a bogom p rz e s ta ła być jed y n e m i wy-
łączn em zad an iem kapłanów ; do obowiązków
ich n ależało ta k ż e study owanie owych histo-
ry j chorób. N ow ow stępujących do k a p ła ń
skiego kolegium nowicyuszów uczyli sy ste m a
ty czn ie s ta rs i i dośw iadczeni w sztuce lekar-
J \ r 48. WSZECHSWIAT 761*
skiej tow arzysze d yagnostyki i sposobu lec ze
nia chorób, i ta k św iątynia powoli p rz y b ie ra ła c h a ra k te r szkoły le k a rsk ie j, k tó ra monopo- ! lizo w ala zarów no p rak ty c zn e stosow anie, ja k i i sarnę n a u k ę sztu k i lek arsk iej. K to w owych czasach czu ł pociąg do studyów m edycznych, te n m usiał z konieczności przedew szystkiem | być p rz y ję tjm do tego lub owego zg ro m ad ze
n ia kapłanów . D opiero, gdy p rzy o b lek ł św ię
t ą sukienkę słu g o łta rz a , m ógł się oddać nauce sztu k i lek arsk iej, p rz e strz e g a ją c je d n a k ściśle drogi w skazanej snu przez k a p ła ń sk ie kolegium . Ono to b ra ło w rę k ę m edyczne w ykształcenie now icyusza, niepoz- w alając pod żadnym pozorem odstępow ać od ra z p rzep isan y ch form i m etod. Sw obodna i sam odzielna n a u k a m edycyny nie egzysto
w ała; tego tylko m ożna i trz e b a było się uczyć, eo k a p ła n i uznali za dobre. N iek tó re z tych kolegiów k ap łań sk ich zdobyły sobie niepospolitą sław ę i wziętość; do nich to n a pływ ali ze w szystkich stro n św iata chciwi wiedzy uczniowie. T akiem i były szkoły k a p łań sk ie w K nidos i K os. N ajw iększy g e niusz lek arsk i staro ży tn o ści, H ip p o k ra te s, o j
ciec m edycyny, p o b ie ra ł nauki w Kos.
Jak k o lw iek w te n sposób pow ołanie ka p ła ń sk ie z biegiem czasu znacznie się zmieniło i słu g a bogów s ta ł się z czasem profesorem m edycyny, to zm iana t a niczem nie n a ru sz a ła h ierarch iczn eg o p o rz ą d k u w kaście k a p ła ń skiej. S u k n ia k a p ła ń s k a i ściśle p rz e strz e g any porządek h ierarch iczn y zapew niał p rz e dzierzgniętem u w le k a rz a kapłanow i zbyt wielkie przyw ileje wobec innych stanów , aże
by dobrow olnie się icb w yrzekał. D lateg o te ż owo napozór dziwne połączenie osoby k a p ła n a i le k a rz a wieki całe p rz e trw a ło i do
piero po ciężkich i długich w alkach o sta te c z nie n a s tą p ił rozdział.
Po nabyciu niezbędnych wiadomości m łody stu d e n t k a p łań sk i był p rz y jęty do kolegium i sk ła d a ł przysięgę na dochow anie obow iązu
ją cy ch ta m p raw . W te d y dopiero b y ł do
puszczony do p ra k ty k i lek arsk iej. M łody nasz kolega w staro ży tn o ści wolnym był zu pełnie od tro sk dziś zaczynającego p ra k ty k ę lek arza. N ie p o trzeb o w ał on z obaw ą w yglą
d ać pierw szego p acy en ta, nie d ręczy ła g o kon- k u re n cy a z sz a rla ta n a m i, cudow nikam i i ow- cz a rz an i. P r a k ty k a p rzy ch o d ziła sam a z sie
bie. P oniew aż bowiem wolno p rak ty k i* ący ch
lekarzy nie było, przeciw nie, pomoc le k a rs k ą wyłącznie tylko w św iątyniach znaleźć było m ożna, więc n a tu ra ln ie każdy, kto p o trz e b o wał lek arza, m usiał się do św iątyni zw racać.
P rzełożony zgrom adzenia k o n sta to w ał p rze
dewszystkiem tę lub ową chorobę i leczenie je j pow ierzał jed n em u z podw ładnych sobie kapłanów . To, czy w ybrany k a p ła n lek arz do prow adzenia kuracyi odpowiednio był uzdolniony, albo też czy p o siad ał pełne z a u fanie pacyenta, to zupełnie w rach u b ę nie we' odziło. A rc y k a p ła n postanaw iał, a z a rów no lekarz ja k i pacyent musieli być po
słuszni. Poniew aż zaś ślepe posłuszeństw o względem przełożonego było obowiązkiem k a p ła n a lek arza , m usiał więc ślepo postępo
wać wedle wskazówek św iętych ksiąg le k a r
skich i k u racy ą prow adzić ściśle w edług ich przepisów . A n i n a włos od nich od stąp ić nie m ógł bez n a ra ż e n ia w łasnej skóry. Je ż e li pomimo sk ru p u latn eg o p rzestrzeg an ia w ska
zówek danych przez owe księgi, p acy en t
j
u m ierał, lekarzow i żadnej nie przypisyw ano
j
winy. K rew ni zm arłego musieli w tym przy-
■ p ad k u , równie ja k k ap łan i, poddać się ko-
| nieczności; lepszego bow iem leczenia n a d to,
j
k tó re w skazyw ały księgi św ięte, w żadnym razie być nie m ogło.
Jak k o lw iek silnemi były pęta, którem i s ta ro ż y tn a cyw ilizacya k ręp o w ała myśl le k a rz a , to w końcu i one zerw ane zostały. S ta ro g re c - k a m edycyna ro zlu źn iła ju ż ów zw iązek po
między m edycyną a sz tu k ą lek a rsk ą i wyzwo
liła z niego le k a rz a . A le poniew aż k ażd a rzecz na tym świecie m usi mieć i ciemne sw o
je stro n y , więc i wyzwoliny owe nie sarnę ty l
ko radość i szczęście przyniosły. C hw ila, w k tó rej po ra z pierwszy sz tu k a le k a rsk a sw obodną m yślą wznieść się m ogła w górę, b y ła zarazem chwilą narodzin dwu n a d e r szkodliwych i s t o t : reklam y i sz a rla tan ery i.
A nie sam a tylko w alka o chleb pow szed
ni w y d ała n a św iat lek arzy szarlatanów ; w znacznej części przyczyniła się m edycyna fachow a, cechow a raczej, do ich rozpow szech
nienia. G dy bowiem wolność myśli w kie
ru n k u m edycyny p rzy zn an ą i dozw oloną zo
s ta ła , w net wysoko w ystrzeliła spekulacya
i zaczęto określać isto tę choroby na mocy
najdziw aczniejszych wywodów filozoficznych,
z pom inięciem wszelkich w skazów ek p ra k
tycznych. A niebezpieczeństw o leżało, w tem ,
762 WSZECHSWIAT. N r 48 że owo teo rety czn ie zbudow ane tłu m aczenie
ch o ro b y zn ajd o w ało bezw arunkow e z a sto so w anie w je j leczeniu. Leczenie chorego n a rz ą d u nie stosow ało się do objaw ów choroby, ale k ierow ało się jed y n ie owemi hypotetyczne- m i w yobrażeniam i. T a k zwany naukow y sy
ste m zapanow ał z żelazn ą surow ością i sk u ł m edycynę w nierów nie cięższe p ę ta niż te, k tó re niegdyś n a k ła d a ł n a n ią h ierarc h iczn y u stró j wieków staro ż y tn y ch . S k u tk i tego m etodyczno dogm aty czn eg o leczenia boleśnie o d b ija ły się n a skórze cierp ią cej ludzkości;
śm iało rzec m ożna, że m ało co na świecie ty le krw i i łez wycisnęło, ty le bólów i cierpienia sprow adziło i dziś jeszcze sprow adza, ja k n ieu b łag an y d o g m a t w m edycynie. O gniem i nożem w ojow ała cechow a, ta k zw ana n a u kow a m edycyna w późniejszych epokach s ta rożytności w G recy i i R zy m ie w sposób ta k o k ru tn y , że ludzkość cierp iąca w zw ątpieniu i rozpaczy rz u c a ła się w o b ję c ia pierw szego lepszego s z a rla ta n a , k tó ry obiecyw ał wyle
czenie szybkie i niebolesne.
(D oli. nast.).
Z powodu artykułu: „Epifyty europejskie".
(W szechśw iat z r. b., str. 695. )
A rty k u ł p. M. T w ardow skiej pod pow yż
szym ty tu łe m , n a su n ą ł mi p a rę myśli, k tó re p ra g n ę tu w k rótkości rozw inąć.
N a w stępie zaznaczam , iż w yraz ty tu ło w a ny „ E p ify ty ” uw ażam za niew łaściw ie u ży ty , gdyż te m m ianem określam y rośliny, k tó ry ch n a tu ra ln e m stanow iskiem j e s t p o w ierzch n ia innych roślin, najczęściej k o r a gałęzi i poi drzew nych. E p ify ty pożyw ienie swoje c z e r
p ią przew ażnie z p o w ietrza, w c h łan iając p rzez korzenie i liście p o trz eb n e im do życia i rozw oju gazy, ja k o też wodę deszczową.
N iew ątpliw ie w b a rd z o m a łej ilości zużyw ają one ta k ż e n a swój p o k a r m : rozłożoną p o w ierzchnię k o ry , butw iejący m ech, pył o ra z pom iot p ta si, z n a jd u ją c e się w szczelinach k o ry , lecz nigdy nie k o rz y s ta ją z soków swej p o d p o ry . N ajw ięk szą ilość p rzed staw icieli
roślin epifytów z a w ierają rodziny storczyko- w atych (O rchideae) i an an aso w aty ch (B rom e- liaceae), k tó re , ja k to wyżej w spom niałem , o b ra ły sobie ko rę drzew za najw łaściw sze stanow isko. P odobnych ro ślin jaw nokw ia- towych w E u ro p ie nie posiadam y, a więc do epifytów euro p ejsk ich zaliczone być m ogą ty lk o m chy, p o ro sty i t. p. skrytokw iatow e.
R ośliny jaw nokw iatow e, wym ienione przez a u to rk ę ja k o epifyty eu ro p ejsk ie, m ożna ro z dzielić n a trzy główne g ru p y , w edług ro d z a ju p odłoża, z k tó reg o rośliny te czerpią swe p o żywienie. D o pierw szej g ru p y zaliczym y ro ś
liny rosnące n a sk a ła c h i budynkach; do d ru giej t e — , k tó re początkow o k o rz y sta ją c z p o żyw ienia z aw arteg o w próchnie drzew nem , ostatecznie korzeniam i próchno p rz e r a s ta ją , d o s ta ją się do ziemi, a n astęp n ie ro zw ijają się w w aru n k ach p ra w ie norm alnych. Do trzeciej w reszcie g ru p y w łączym y rośliny, któ ry m do życia w y starcza n a d e r m a ła ilość ziemi, z e b ra n a w rozdw ojeniu g a łę z i drzew nych, a p o w sta ła z opadu pyłu z pow ietrza.
Ciekaw em byłoby d o k ła d n e zb ad an ie bio- nom ii i fizyologii roślin powyższych trzech g ru p .
B ard zo wiele je s t roślin, k tó ry ch sta n o w iskiem sta łe m lu b przypadkow em są szcze
lin y s k a ł i m urów . R ośliny sta le tra fia ją ce się n a sk a ła c h nazyw am y skalnem i, a życie ty c h dob rze ju ż poznanem zo stało . T e , k tó r e przypadkow o zjaw iają się n a m u ra c h lub bu d y n k ach , d la biologii p rz e d sta w ia ją jeszcze wiele nierozw iązanych zag ad n ień . M o g ą one z a d aw a ln iać się n a d e r m a łą ilością ziemi, ja k tra w y , złożone i t. p., alb o też w ym agają głęb szeg o p o d ło ża d la swych korzeni, a w t a kim razie p o k arm swój czerpią z w apna, k tó r e służyło do sp a ja n ia m urów , ja k brzoza, b e rb ery s, ja ło w iec i t. d. W szy stk ie je d n a k rośliny tra fia ją c e się n a podobnych stanow is
k ach , o d zn aczają się b ard zo w ielką o d p o rn o ścią n a spiekotę i posuchę letn ią, a korzenie ich m uszą zw alczać silne i d łu g o trw a łe p rz e m arzan ie w ciąg u zimy.
Rośliny zielne lub drzew ne, tra fia ją ce się n a p ró ch n iejący ch drzew ach — dow odzą, że p ró c h n o tych drzew , z d o d atk iem wody desz
czowej, ja k o te ż wody s iłą w łoskow atości p rz e d o s ta ją c e j się z ziemi, w y starcza do wy
żyw ienia i pew nego rozw oju d an y ch roślin.
I tu b iologia z fizyołogią p rz e d sta w ia ją n am
N r 48. WSZECHS WIAT. 763 obszerne pole do b a d a ń . N otow anie roślin
w podobnych stanow iskach znalezionych, z dokładnem określeniem g a tu n k u o b u m iera
ją c e j karm icielki, oraz m łodego, w spartego n a niej organizm u, niezaw odnie może być ciekawem i p rz y d a tn e m . A le , k to szczerze p ra g n ie b ad ać podobne rośliny, te n nie pow i
nien zadaw alniać się okazam i, k tó re mu p rz y r o d a i p rz y p a d e k p rze d oczy nasuną,. D o k ła d n e b a d a n ia porów naw cze możemy z ł a tw ością prow adzić w naszej pracow ni. W tym celu należy pew ną ilość jednakow ych do n i
czek n apełnić próchnem np. dębow em , ta k ą ż ilość doniczek— próchnem wierzbowem i t. d.;
n astę p n ie w dwie przypuśćm y doniczki z próchnem dębow em i w dwie z w ierzbo
wem — , zasadzim y z ia rn a czereśni; d alej, w dwie — z dębow em i d w ie —w ierzbowem — z ia rn a świerków i t. d., d o b ie ra ją c dowolnie ta k g a tu n k i p ró ch n a, ja k o też i g a tu n k i ro ś lin, k tó re n a niem myślimy hodow ać. N a s tę p nie, p o d d a ją c wszystkie doniczki, z a w ie ra ją ce je d e n g a tu n ek n a s io n — jednakow ym w a
runkom , bez w zględu n a rodzaj p ró ch n a p rz e konam y się, iż sta le w pew nych ro d z a ja c h p ró ch n a n asiona danej rośliny b ę d ą szybciej wschodzić, niż w innych; — źe w niektórych ro d z a ja c h p ró ch n a wcale wschodzić nie będą, alb o te ż po wzejściu w krótce zginą; — źe je d n e sta le b ęd ą ro sły słab o , inne zaś ro zro s
n ą się bujnie. Porów naw szy w szystkie o trzy m ane w te n sposób wyniki poznam y d o k ła d nie, o ile pewne rośliny je d n e m i tem sam em p róchnem wyżywić m ożna. Z e n iek tó re roś
liny w próchnie dobrze się ro zw ijają, o tem w iedzą najlep iej ogrodnicy, k tó rz y używ ają czystego p ró c h n a dębow ego do hodowli k rz e wów R h o d o d e n d ro n a rb o re u m . W tym że próchnie zasian a p a lm a L iv isto n a sinensis d.obrze wschodzi i pięknie się ro z ra sta , zaś k ie łk u ją c e n asio n a H ip p e a s tru m v itta tu m z o s ta ją zabite przez n a d m ia r g a rb n ik a .
P rzejd ziem y wreszcie do trze ciej g ru p y roślin. W ia d o m ą je s t rzeczą, iż k a ż d a ro ś lin a do zu p ełn eg o swego rozw oju, od wzejścia z z ia rn a aź do w y dania d o jrzały ch i wy
kształco n y ch nasion, p o trz e b u je pew nej niez
b ęd n ej, a d a ją cej się określić, ilości ciep ła, św ia tła , czasu, m iejsca i pożywienia. T u szczególną uw agę zw rócić p ra g n ę n a m ini
m a ln ą a w y sta rc z a jąc ą ilość pożyw ienia, ja k ą rośliny z n a jd u ją w rozdw ojeniach gałęzi |
!
i