• Nie Znaleziono Wyników

i^dres Kralicwskie-Przedmieście, USTr SG.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "i^dres Kralicwskie-Przedmieście, USTr SG."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JK s. 48 . Warszawa, d. 28 listopada 1897 r. Tom X V I

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W Warszawie: rocznie rs. 8 , kw artalnie rs. ■ i Z przesyłką pocztowę: rocznie rs. 1 0 . półrocznie rs. 5 P renum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata*

i we w szystkich księgarniach w kraju i zagr ric a

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanow ią P anow ie:

D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J „ N a- tanson J.. Sztolcman J.. Trzciński W i W róblew ski W.

i^dres K ralicw sk ie-P rzed m ieście, U ST r SG.

Ziemia, jako pole działalności ludzkiej.

Jeżeli weźmiemy pod uw agę stosunek, ja k i zachodzi między człow iekiem a ziem ią, p rz e ­ konam y się, źe k ażd a z miejscowości naszego globu d a się p odciągnąć pod je d n ą z dwu k a te g o ry j. J e d n e z d a ją się odpychać od sie ­ bie człow ieka: ludzie, o ile je zam ieszkują, p ęd z ą nędzny i sm u tn y żywot; zaludnienie ich j e s t zawsze skąpe. In n e n a to m ia st w yw iera­

j ą działanie p rzy ciąg ając e, s ta ją się śro d k a ­ mi, w k tó ry ch ludzie g ro m a d z ą się licznie, p ow stają b o g ate m iasta , potężne p aństw a, cyw ilizacya rozw ija się b u jn ie i szybko.

Z biegiem je d n a k czasu, te środki p rz y c ią ­ g a n ia u le g a ją zm ianom i p rzen o szą się z je d ­ nego m iejsca na d ru g ie. P o świetnym ro z­

kwicie n a stę p u je u p a d e k ta k sam o, ja k po nędznem istnieniu nadspodziew anie bujny rozw ój. P a ń stw a , k tó re niegdyś przodow ały ca łe m u św iatu, schodzą na d ru g i, a naw et i o statn i p lan ; ludzie zaś tło czą się gorączko wo do k ra in , których w czoraj jeszc ze unikali s ta ra n n ie .

S k ąd pochodzi t a p rzew ag a jed n y ch m iej­

scowości nad innemi? S k ą d te zm iany, w a­

hania?

Odpowiedzi n a to może nam udzielić ro z ­ p atrzen ie się w stosunku, ja k i łączy człowie­

k a z ziemią. Jeżeli człowiek oddaje p ierw ­ szeństw o jed n ej miejscowości p rzed d ru g ą , je s tto dowodem, że ta m ta lepiej zadaw alnia jeg o w ym agania i potrzeby. P o d tym w zglę­

dem k ieru je się on zawsze dążeniem , żeby osięgnąć ja k n a j większą korzyść zapom ocą jak n ajm n iejsz y ch wysiłków. T a k sam o, jeżeli opuszcza ja k ą okolicę, czyni to dlatego, źe się je j zasoby w yczerpały albo też stra c iły w artość w je g o oczach.

R o zp atrzen ie stosunku, łączącego człowie­

k a z ziem ią, d a się podzielić n a 3 c z ę ś c i:

1) określenie czynników, od k tó ry ch zależy w artość tego stosunku; 2) zbadanie zm ian, ja k ie w nim zachodzą, i po 3) w ykazanie, czy ten stosunek dąży do ja k ie j granicy i do j a ­ kiej mianowicie.

I.

C hcąc d o k ład n ie odpowiedzieć na pierw sze

pytanie, należy z jed n ej stro n y zastanow ić

się n a d w aru n k am i istn ien ia oraz rozw oju

ludzkości, z d ru g iej zaś p rzekonać się, Czy

ziem ia rów nie dobrze może odpow iadać tym

(2)

754 WSZECHSWIAT N r 48.

w aru n k o m w n a jro z m a itsz y ch m iejscow o­

ściach.

C złow iek bez w zględu n a ra sę , do ja k ie j należy, n a stopień w y k ształcen ia i przyzw y­

czajeń , nie może istn ie ć bez pewnej ilości po-

j

w ie trz ą , ciepła, wilgoci o raz pok arm ó w r o ­ ślinnych lu b zw ierzęcych. Z asp o k o jen ie m i­

nim um tych p o trz e b stanow i nieodzow ny w a­

ru n e k , bez k tó re g o istn ien ie je g o w danej miejscowości je s t bezw zględnie niem ożebnem . S am o je d n a k zaspokojenie n a jn ie z b ę d n iej­

szych p o trz e b nie byłoby w y sta rc z a jąc e m d la zu p ełnego rozw oju ludzkości. P o trz e b n e m je s t koniecznie pew ne n ag ro m ad zen ie bo­

g actw , pew na możność oderw an ia się od c ię ż ­ kiej w alki o chleb pow szedni, żeby ludzie m o­

gli się oddać z pożytkiem k szta łcen iu sw ojego um ysłu. C yw ilizacya je s t do pew nego s to p ­ n ia owocem d o b ro b y tu m a te ry a ln e g o . A przy tem m usi o n a być koniecznie p o d sy can ą przez w ym ianę m yśli o ra z zdobyczy um ysło­

w ych, p rzez sto su n k i z innym i ludźm i, jeżeli m a się należycie ro zw ijać i doskonalić.

T en pobieżny p rz e g lą d p o d aje n am trz y w a ru n k i, bez k tó ry ch ludzkość nie może n a j­

pierw istnieć, a n astę p n ie rozw ijać s i ę : 1) Z asp o k o jen ie koniecznych p o trz eb życio­

wych, 2) m ożność n a g ro m a d z e n ia pew nej ilo ­ ści b o gactw i 3) możność u trzy m y w an ia sto ­ sunków z innym i ludźm i.

D a n a okolica m usi czynić zadosyć w szy st­

kim ty m trz e m w arunkom , je ż e li m a się sta ć d la ludzi ta k im śro d k iem p rz y c ią g a n ia, do k tó reg o b ę d ą oni dążyli z innych m iejscowości.

J a s n ą je s t rz ecz ą, że nie c a ła pow ierzchnia ziem i rów nie do b rze o dpow iada ich w y m ag a­

niom . T u stoi n a p rzeszkodzie zbytnie w znie­

sienie lu b niepom yślne w a ru n k i klim atyczne, ta m g r u n t nie obfituje w zasoby, d o zw alające n a n ag ro m ad zen ie bogactw , albo też p o ło że­

nie k ra ju u tr u d n ia niezm iernie sto su n k i z s ą ­ siadam i. S ą to w szystko rzeczy z b y t zn an e, żeby się trz e b a b y ło n a d niem i d łużej rozw o­

dzić.

D ość będ zie w spom nieć, że ostate czn ie w arto ść k ażd ej m iejscowości d la człow ieka zależy od cz terech c z y n n ik ó w : je j u k ła d u pionowego, sk ła d u i ro d z a ju g ru n tu , k lim a tu o ra z p o łożenia w sto su n k u do innych. W a r ­ to ść t a będzie m n iejszą lu b w iększą, zależnie od m niej lu b więcej pom yślnego zbiegu tych

czynników , ja k rów nież od tego, ja k ie zn a ­ czenie każdy z nich p o sia d a d la człow ieka.

W te n sposób dochodzimy do w niosku, ż&

d la d o k ład n eg o ocenienia znaczenia każdej m iejscowości, należy zawsze u w zg lęd n iać z jed n ej stro n y , czego człowiek od niej b ę ­ dzie w y m ag ał, z d ru g iej zaś, o ile ona m oże zaspokoić te je g o w ym agania. Z obaczym y z a ra z , że ani te w ym agania, ani możność ich zaspokojenia nie są niezm ienne.

I I .

O kreśliw szy, od czego zależy sto su n ek człow ieka do ziemi, zajm iem y się te ra z ro z ­ p a trzen ie m przyczyn, k tó re pow odow ały i p o ­ w odują wciąż przenoszenie się środków p rzy ­ ciąg an ia i odpychania ludzkości. P rzy czy n y te m ogą być tro ja k ie g o r o d z a ju : zm iany, z a ­ chodzące w sam ej ziem i, zmienione p o trzeby człow ieka, albo też oba te powody jed n o cze­

śnie.

P o w ierzch n ia ziemi od chwili swego pow ­ s ta n ia u le g ła licznym zm ianom i u leg a wciąż jeszcze. P rzyczyny ich są pow szechnie wia­

dom e : k urczenie się ziem i w skutek ostygania, ro zm aite ro z k ła d y chem iczne, m echaniczne przenoszenie cząsteczek i t. p.

Z pow odu tych zm ian zm ieniał się ju ż nie­

je d n o k ro tn ie ro z k ła d m órz i lądów , zm ieniał się u k ła d pionow y i k lim at. Z m iany te z a ­ ch o d zą i dzisiaj jeszcze, ale są one powolne i nieznaczne, a życie lu d zk ie zb y t k ró tk ie, że­

b y człow iek m ó g ł je należycie ocenić z w łas­

nego dośw iadczenia. Siły pow odujące j e od czasu do czasu d a ją znać o sobie ja k ie m ś po- w ażniejszem zaburzeniem : w ybuchem w u lk a ­ n u , trzęsien iem ziemi lu b zaw aleniem s’ę g ó ry , wogóle je d n a k d z ia ła ją ta k powoli i n iezn acz­

nie, że p o trz e b a całych epok, żeby sk u te k ich czynności m ó g ł się sta ć widocznym.

O ile je d n a k ziem ia zm ienia się powoli, o ty le człow iek p rz ein acza się szybko. N ie ­ daw ny to przybysz, się g ający co najw yżej

| k o ń ca epoki trzecio rzęd o w ej, a ja k ż e się zm ienił od teg o czasu! co za różnica m iędzy dzikim z pierw szych okresów istn ien ia lu d z ­ kości, a człow iekiem cyw ilizow anym z X I X w., połączonym w społeczeństw a, um iejącym w ydobyw ać n a ja w u k ry te siły przyrody

| i skierow yw ać je n a swoję korzyść! N ie

I w pad n iem y w p rzesad ę, jeżeli powiemy, że

(3)

N r 48. WSZECHŚWIAT. 755 m iędzy pierw otnym człowiekem a obecnym

E u ro p ejczy k iem zachodzi ta k a różnica, ja k m iędzy nieociosaną b ry łą m a rm u ru a pięk­

nym posągiem , k tó ry z niej stw orzył gieniusz a rty sty .

Cóż dziwnego, źe się zm ieniły p o trzeby i u p o d o b an ia człow ieka, że m oże on zw alczać dzisiaj przeszkody, daw niej nieprzebyte i że w skutek teg o i sam sto su n ek jeg o do ziemi u le g ł ogrom nym zm ianom .

W istocie, żaden z c zterech czynników, 0 których znaczeniu d la każdej miejscowości mówiliśmy wyżej, nie zachow ał d la człow ieka swojego pierw otnego znaczenia.

W eźm y n ajp ierw pod uw agę u k ła d piono­

wy. D la człow ieka pierw otnego n ajw ięk szą w artość m u siała p o siadać m iejscowość zlek k a falista, p ag ó rk o w ata, p rz e d sta w ia ją c a dogod­

ne schronienie i zabezpieczenie w arunków ży­

ciowych. T a m człow iek pierw otny n a jła ­ twiej m ógł sobie dać ra d ę . N izina, zw łasz­

cza w ilgotna, ze swemi wielkiem i rzekam i, z wylewami, p rz e d którem i tr z e b a było ucie­

kać, nie nęciła go wcale. C złow iek pojedyn­

czy nie b y łby w sta n ie osuszać je j b ło t, r e ­ gulow ać biegu rzek. D opiero g ro m a d a , s to ­ ją c a ju ż n a pew nym sto p n iu ośw iaty, m o g ła pokusić się o objęcie je j w sw oje posiadanie.

A le zato , gdy człow iek p o z n a ł w artość je j g ru n tu , o składzie b ard ziej urozm aiconym 1 żyznym, ocenił znaczenie rzek , ja k o środków kom unikacyjnych, — n izin a s ta ła się śro d ­ kiem p rzy ciąg an ia dla ludzi, m iejscem , n a któ rem bujnie z a k w itła cyw ilizacya.

Dzisiaj jed y n ie najw ynioślejsze wyżyny są jeszcze niezupełnie u ja rz m io n e przez c zło ­ w ieka, który je d n a k stopniow o z a g a r n ia je coraz b ard ziej pod swoje panow anie. G óry, k tó re p rz e d stu la ty p rz e ra ża ły ludzi swym ogrom em i niedostępnością, dzisiaj są p rz e ­ b ite tu n ela m i lub d źw ig ają n a sobie szyny kolejowe. P o tu n e lu C eniskim n a stą p ił 8.

G o tard z k i, a po tym , zapew ne, w krótce Sim- ploński. P o kolei żelaznej n a R igi będziem y mieli w krótce n a M ont B lanc. W yniosłe gó­

ry nie są jeszcze zupełnie pokonane, nie s ta ­ now ią ju ż je d n a k n iep rzeb y tej przeszkody d la człow ieka, k tó ry n a u c z y ł się dziś korzy­

stać z każd ej postaci u k ła d u pionowego.

K a ż d a p o siad a dziś d la niego sw ą w a r to ś ć : niziny p rz e d sta w ia ją dogodne w aru n k i kom u- | nikacyjne oraz rolnicze, wyżyny siły m echa- |

niczne w p o staci spad k u wody, d ające się zużytkow ać w przem yśle.

To sam o d a się powiedzieć o sk ład zie g ru n tu , k tó reg o w artość rów nież się zm ien iła z biegiem wieków. W czasach, gdy rolnictw o stanow iło głów ne źródło b o g a ctw a d la czło­

wieka, — g ru n ty , d ające się n ajłatw iej u p r a ­ wiać i najżyzniejsze, najb ard ziej były w ce­

nie. N a ubogie, jałow e n ik t nie zw ra c a ł uw agi; pozostaw ały one opuszczone i nieza- ludnione, podczas gdy n a tam ty ch g rom adzi­

ła się gęsto ludność i ro zw ijała się cywiliza­

cya. Powoli je d n a k człowiek, udoskonaliw ­ szy swoje n arzęd zia rolnicze i nauczywszy się użyźniać g ru n t, p rzek o n ał się, źe i z ja ło w e ­ go m ożna wyciągnąć pew ną korzyść, a co n a j­

ważniejsza, zrobić go naw et urodzajnym . T rz e b a tylko znać jego sk ła d i wiedzieć, cze­

go mu b rak u je. G eologia s ta ła się pom ocni­

cą ro ln ik a i dziś g ru n ty jałow e p rzestały być środkam i odpychania, chociaż, n a tu ra ln ie , nie m ogły się sta ć b ard ziej przyciągającem i od urodzajnych.

Jeszcze w iększą zm ianę w p o g lądach n a w artość g ru n tu wywołało zapoznanie się z bogactw am i m ineralnem i, rozwój g ó rn ictw a i przem ysłu, d ający ludziom potężniejsze środki bogacen ia się i usuw ający rolnictw o n a d ru g i p lan . K ra in y o g ru n ta c h żyznych, wysoko rozw inięte pod w zględem rolniczym , pozostały w tyle; m iejsce zaś ich zajęły inne mniej urodzajne, ale b o g ate w wegiel kam ien­

ny, n a ftę lub m etale. P ozostaw ały one nie­

znane nikom u przez d łu g ie wieki, aby nagle w skutek odkrycia „czarnych dyam entów ” stać się środow iskiem gorączkow ego życia i szybko rozw ijającej się cywilizacyi.

Do niedaw na k lim at zd aw ał się być czyn­

nikiem ro zstrzy g ający m , p rzeszkodą nie do usunięcia. Człow iek cywilizowany nie m ógł się osiedlać w wilgotnych m iejscow ościach m iędzy zw rotnikam i, gdyż p a d a ł stale ofiarą niezdrow ych tam ecznych w arunków . S to p ­ niowe je d n a k osuszanie b ło t, oraz postęp y hygieny u le p sz a ją położenie n aw et w najnie- zdrow szej miejscowości, czyniąc j ą zam iesz­

k a łą . L u d zk o ść dąży niejako do s ta rc ia i zniesienia różnic klim atycznych.

P o zo stało n a m jeszcze położenie k ra ju .

N iegdyś, człow iek ro z p o rząd zają c szczupłem i

środkam i, przystosow yw ał się ściśle do n a tu ­

ry i trz y m a ł się w yłącznie d ró g , ja k ic h mu.

(4)

756 WSZECHSWIAT N r 48 ona d o sta rc z a ła. N a m orzu nie o d d a la ł się

zbytnio od brzegów , n a ląd zie posuw ał się wzdłuż rzek , dolin lub wąwozów górskich.

J e ż e li g ó ra z a g ra d z a ła mu d rogę, s ta r a ł się j ą obejść, ale nie p ró b o w ał p rzekroczyć.

Dziś je s t zu pełnie inaczej. B u so la urno- żebniła przebyw anie n ajobszerniejszych ocea­

nów, a ludzie, n ie z a d a w a ln ia ją c się tem , po- przerzynali jeszcze ląd y k a n a ła m i, żeby w szę­

dzie otw orzyć d ro g ę d la statk ó w ; zapom ocą olbrzym ich mostów połączyli wyspy z lądem stałym ; p rzed ziu raw ili g ó ry zapom ocą tu n e ­ lów. A z k ażdym przekopanym p rz e sm y ­ kiem , przew ierco n ą g ó rą , z k ażd y m nowym k a n a łe m lu b k o leją żelazn ą — k ieru n ek d ró g handlow ych u leg a zm ianie. D ro g a , nadzw y­

czaj ożywiona w czoraj, ju tr o s ta je się z u p e ł­

nie nieuczęszczaną, podczas, gdy w czoraj jeszcze nieznane pustynie z m ie n ia ją się w n a j­

ruchliw sze a r te r y e k o m u n ik a cy i. M ia sta i k ra je , szczycące się swojem położeniem , z o ­ s ta ją zapom niane i u p a d a ją zupełnie ta k s a ­ mo, ja k w obrębie r o z ra s ta ją c e g o się m ia s ta życie przenosi się kolejno ze s ta ry c h u lic do nowo pow stających.

T ak ie ro z p a trz en ie zm ian w w arto ści czyn­

ników , od k tó ry c h zależy znaczenie d a n e j okolicy d la człow ieka, d a je nam klucz do zrozum ienia tych ciągłych przenoszeń się ś r o ­ dow isk Cywilizacyi z je d n e g o m iejsca n a d r u ­ gie.

N a sz a cyw ilizacya p o w sta ła n a w ybrzeżach m orza Śródziem nego, te g o m orza, zam k n ię ­ te g o ze w szystkich stro n , usianego w yspam i, obfitu jąceg o w z ato k i, półw yspy, i w skutek tego ta k dogodnego d la stosunków sąsied z­

kich. Pow oli o b ję ła ona w szystkie k ra je , le ­ żące n a d n i e m : E g ip t, G re c y a , K a r ta g in a , W łochy zajm ow ały kolejno stanow isko p rz o ­ dujące. M orze Ś ró d ziem n e było niejako c a ­ łym św iatem : żeg larz, k tó ry je opuszczał, że­

by w yjrzeć n a ocean, b y ł p rz ek o n an y , źe się z n a jd u je blizko krańców ziemi.

A le n a stą p iło w ynalezienie kom pasu. L u ­ dzie odw ażyli się puścić n a szero k ie p r z e ­ stw ory oceanu i pra w ie jednocześnie dosięgli w ybrzeży A m e ry k i i o d k ry li d ro g ę n a d a le k i W sch ó d . D aw ny środek św iata przeniósł się n a inne m iejsce. M orze Ś ró d ziem n e o p u sto ­ szało d la oceanu A tlan ty ck ie g o , tej wielkiej dro g i do^ A fry k i południow ej, In d y i, C hin, N ow ego Ś w iata. P rz o d u ją c e stanow isko p rze-

| niosło się z k rajó w południow ych E u ro p y do

j

zachodnich : W ło ch y u stą p iły m iejsca H isz-

; panii i P o rtu g a lii, F ra n c y i, A nglii, H olandyi.

W ynalezienie parowców , k tó re zbliżyły A m ery k ę i C hiny do E u ro p y , rozpow szech nienie się kolei żelaznych, p rzek o p an ie k a n a ­ łu S u esk ieg o — wywołały nowe zm iany, w cią­

g n ęły do ogólnego ru ch u po E u ro p ie zachod­

niej środkow ą i w schodnią, a potem A zyą.

O cean A tla n ty c k i stra c ił część swego znacze­

n ia znów n a korzyść m orza Ś ródziem nego, przez k tó re p o szła d ro g a do C hin i Indyi.

Ś ro d e k ciężkości z E u ro p y zachodniej p rz e ­ niósł się n a W schód; obok F ra n c y i i A n g lii n a widowni wszechświatowej zjaw iły się ko­

lejno N iem cy i R ossya. J a p o n ia , C hiny, In- dye, A u s tra lia — k ra je , o k tó ry ch przed dwo­

m a w iekam i nic praw ie nie w iedziano, p rzy ­ łą c z a ją się coraz szybciej do naszego pocho­

du cyw ilizacyjnego. I przed oczam i E u ro p y sta je z a trw a ż ają c e p y ta n ie , co się stan ie z n a sz ą cywilizacyą, gdy te m row iska ludzi n a u c z ą się korzystać z wynalezionych przez n as środków i z u ży tk u ją je dla w ydobycia n a ja w swoich olbrzym ich zasobów. J u ż te ra z z n a jd u ją się prorocy, którzy p rzep o w iad ają z a g ła d ę naszego sta re g o św iata, ta k d u m n e­

go ze swego doro b k u um ysłow ego i potęgi.

P o z o sta w ia ją c n a boku h isto ry ą pow szech­

n ą , znajdziem y z rów ną łatw o ścią p rz y k ła d y ta k ic h sam ych wznoszeń się i upadków w o b ręb ie pojedyńczych państw ; i ta m je d n a prow incya u stę p u je m iejsce drugiej, jed n o m iasto wznosi się kosztem drugiego. W e F ra n c y i w czasie w ojen średniow iecznych nie by ło prow incyi, k tó ra b y zajm o w ała ta k g ó ru ­ ją c e stanow isko, ja k O w ernia. A dziś życie uciek ło z niej n a rów niny sąsiednie, i dziwnie ra z i p u s tk a je j m iast starośw ieckich z ich ogrom nem i m u ram i, wysokiemi wieżam i, d o ­ m am i o w ybitnym c h a ra k te rz e ubipgłych cza­

sów. A le co było d o b re w epoce n ie u sta n ­ nych w ojen, zu p ełn ie nie je s t odpowiedniem d la dzisiejszych, pokojow ych czasów, w k tó ­ ry c h wszędzie k ró lu je p rzem y sł i h a n d e l.

T a k sam o i daw niej z obaw y p rzed nagłem n ajściem niep rzy jaciela, wielkie p o rty h a n ­ dlowe z a k ła d a n o nie n a d sam ym brzegiem m orza, ale nieco w g łęb i k r a ju , n ad ja k ą w ielką rzeką. D ziś obaw a n a g łe j wojny ze­

sz ła na d ru g i p la n , a wielkie s ta tk i nie zaw ­

sze m ogą wchodzić w rzek i, — i oto m ia s ta

(5)

N r 48. WSZ ECHS WIAT. 757 nadm o rsk ie o d eb ra ły znaczenie daw niejszym

portom : R ouen o d stąp ił swe m iejsce H aw ro - wi, N a n te s — St. N a z a ire ; B o rd eau x , zapew ­ ne, stra c i swoje n a korzyść P a u illa c lub la R ochełle.

S ta n y Z jednoczone m ogą być nazw ane k ra in ą ledwie w czorajszą, a co zm ian już w nich zaszło! N igdzie istnienie m ia st nie je s t równie chwiejnem . Dość, ab y gdziekol­

wiek o d kryto nowe pokłady z ło ta lub węgla, a w net w tem m iejscu p o w staje m iasto. Z a pom ocą szn u rk a w ytyka się ulicę. W zd łu ż niej w y ra sta ją nagle dom y m ieszkalne, k o ­ ścioły, sklepy, składy, b an k i, kluby, hotele.

Do sześciu tygodni urząd zo n o ju ż oświetlenie elektryczne, założono szyny pod kolej; a po la ta c h 10 m am y m iasto, liczące 200 lub 300000 m ieszkańców , okazało ścią dorówny- w ające stary m europejskim m iastom , p ra w ­ dziwe „m iasto-grzyb” , ja k je zowią A m ery ­ kanie. A le może je ta k ż e spotkać los z u p eł­

nie in n y : p o k ła d y się w yczerpią, kolej posu­

nie się d alej, i m iasto, niezdążyw szy się ro z ­ winąć, znika ta k sam o nagle, ja k nagle p o ­ w stało, niepozostaw iając po sobie naw et w spom nienia.

Ż a d e n je d n a k k ra j może nie d o sta rcza pod tym w zględem ta k klasycznego p rz y k ła ­ du, ja k A n g lia, k tó rej cały w ygląd przeisto­

czył się z g ru n tu w skutek rozw oju przem ysłu.

D aw na A n g lia, A n g lia historyczna zn a jd o ­ w ała się we wschodniej części wyspy, bogatej i żyznej, obfitującej w łą k i, p o la i liczne s ta ­ d a b y d ła . T ę część zdobyw ali R zym ianie, w niej osiedlili się Sasi, w niej pow stały po­

tężne biskupstw a, wzniosły się obronne zam ­ ki, k a te d ry , w niej toczyły się wojny domowe.

P rzez ten czas zach o d n ia część, g ó rzy sta, zim na i w ilgotna, s ta ła praw ie zupełnie p u st­

k ą, b y ła u w ażana za k ra in ę jałow ą. N ik t ani dom yślał się n aw et, źe k ry je ona w swem łonie olbrzym ie b o g ac tw a— węgiel. D ziś po­

łożenie się zm ieniło. D aw ne m iasta w schod­

nie zasnęły w ru in a c h swej p o tę g i: stary Alnw ich ze swemi zam kam i, H ex h am z re s z t­

kam i m u ru rzym skiego, Y o rk , niegdyś d r u ­ gie m iasto A n g lii, D u rh a m , R ipon, L incoln i inne. Z ycie przen io sło się n a zachód: Shef­

field, L eed s, B irm in g h am , M an ch este r, Li- Yerpopl, nędzne mieściny p rzed dw om a wie­

k am i, dziś liczą m ieszkańców n a setki tysięcy.

N iem a k ra ju , o k tórym m ożna by było po-

[ wiedzieć, że je s t bez przyszłości; ja k również:

; niem a takiego, któryby był bezw zględnie z a ­ bezpieczony od upadku. N ajn ęd z n iejsza p u ­ sty n ia może się zaludnić ju tr o , jeżeli się w niej znajdzie złoto lub dyam enty. Cóż in-

! nego stało się z A u stra lią , K alifo rn ią , T ra n ś- w aalem ? A le zato z drugiej stro n y n a jb o ­ g atszy k ra j upadnie prędko, jeżeli się w yczer­

pie źródło jeg o bogactw .

I I I .

T a o sta tn ia uw aga zbliża nas do trzeciego z p y ta ń , postaw ionych we w stępie do n in iej­

szego a rty k u łu . W idzieliśm y, źe stosunek człow ieka do ziemi u leg a ciągłym zm ianom . P o zo staje jeszcze zobaczyć, czy zm iany te m ogą się odbyw ać nieograniczenie, czy też m ają one swój kres.

Z iem ia i człow iek zm ien iają się nie je d n a ­ kowo : w ciągu k ilk u n astu ostatnich wieków człowiek do pew nego sto p n ia odnow ił się z u ­ pełnie, ziem ia pozostała praw ie ta k a , ja k ą była. A je d n a k zakres zm ian pierw szego je s t szczuplejszy. Człowiek, chociażby o siąg ­

n ą ł ja k najw iększą doskonałość, chociażby ja k n ajb ard ziej rozluźnił więzy, nałożone nań przez n a tu rę , nie p o tra fi w żadnym ra z ie pozbyć się ich zupełnie, nie potrafi w yłam ać się z pod praw swego istnienia, nie będzie w stan ie żyć bez pow ietrza, wody, ciepła, po­

karm ów .

Z iem ia n a to m ia st m a znacznie szerszy z a ­ k res zm ian. W iem y, że inne c ia ła niebieskie, w yszedłszy ze stan u m gław ic, p raech o d zą kolejno przez sta n gw iazd i p lan et, żeby skończyć, rozsypaw szy się n a kom ety i m e­

teo ry . I ziem ia kroczy t ą sam ą d ro g ą powoli, ale stale. W pierw szych j ej ok resach ludzie nie mogli n a niej istnieć, ze w zględu n a nieod- powiedniość w arunków ówczesnych, to sam o je d n a k m ożna powiedzieć o przyszłości naszej p lan ety , kiedy nie będ zie on a m ogła d o s ta r­

czyć naw et n ajniezbędniejszego m inim um w arunków życiowych. K siężyc doszedł już do tak ieg o sta n u , ziem ia dąży dziś dopiero, ale niem niej pewnie.

Bez w ątpienia liczne wieki dzielą nas je s z ­ cze od tej chwili, kiedy życie wszelkie z a g a ś­

nie n a ziemi. A je d n a k m am y ju ż w yraźne wskazówki, źe się zbliżam y do niej. N a zie­

mi niem a ju ż tego bujnego rozw oju roślinno­

(6)

758 W SZBCHS WIAT. N r 48.

ści, tych p o tężnych form zw ierzęcych, k tó re zam ieszkiw ały j ą w m inionych epokach. D zi­

siejsze je j tw o ry są b ard ziej urozm aicone le ­ piej w ykończone, ale d elik atn iejsze, ro z w ija ­ ją c e się powolniej i tru d n ie j.

T o w yczerpyw anie się ziem i pow inno s t a ­ nowić ostrzeżenie d la człow ieka, żeby oszczęd­

nie używ ał je j zasobów, k tó re o d n a w ia ją się bardzo wolno. T ym czasem człow iek w łaśnie nie zw raca n a to n ajm n iejszej uw agi i, ja k m arn o traw n y sp ad k o b ierca, czerpie zazw y­

czaj pełnem i g a rśc ia m i z bogactw , k tó re u b ie g łe w ieki n a g ro m a d z iły n a pow ierzchni ziem i lu b w je j łonie. N ie m yśli on nic o p rzy szło ści, niszczy, nie odbudow ując, w b ru ta ln y sposób w yciąg a z ziem i, co tylko m oże, nic n ie d a ją c jej w zam ian. N a rz ę d z ia, coraz b ard ziej udosk o n alo n e, p rz y śp ie sz a ją je d y n ie je g o ru in ę , gdyż sposób ek sp lo atacy i się nie zm ienia. S k u tk i ta k ie j g o sp o d a rk i m ożna widzieć ju ż i t e r a z : okolice, niegdyś żyzne, dziś s ta ły się jało w em i, p o k ła d y p ró c h ­ nicy w y czerp u ją się coraz b a rd z ie j, ź ró d ła w ysychają, lasy 'z n ik a ją , k lim a t w ro z m a i­

ty c h m iejscowościach p o g a rs z a się. Je sz c z e k ilk an aście wieków tak ie j n ieprzezorności, a m ożem y p rz e d czasem sprow adzić chwilę, w k tó rej n a sz a ziem ia nie będzie w stan ie dać ludziom niezbędnych w arunków istnienia.

Czyż je s t ja k i środek d la unik n ięcia tej ostateczności? Z n ajd z iem y go łatw o , jeżeli, o p ie ra ją c się n a zdobyczach n a u k i, będziem y użytkow ali z b o gactw ziemi ro zsąd n ie i z m y­

ślą o przyszłości. C złow iek nie powinien n i­

gdy zapom inać, źe je s t is to tą zależn ą od z ie ­ mi, że bez niej nie może istnieć oraz że p ra w ­ dziw ą cywilizacyą je s t je d y n ie ta , k tó re j ro z ­ wój p o zo sta je w ścisłym zw iązku z pra w am i, rząd zącem i n aszą ziem ią.

(Z arty k u łu L. G allouedeca, w Reyue Scienti- fique)

streścił B . D ya k o w sk i.

Szkic z historji medtjctjnij

O D C Z Y T

Prof. D-ra H. Magnusa.

(Streszczenie).

E g ip t b y ł k o leb k ą sztu k i lek arsk iej; tu w alk a z cho ro b ą już w zam ierzchłej przeszło­

ści nietylko system atycznie b y ła prow adzoną, ale p rz y b ie ra ła n ad to oryginalne, a naw et dzi­

w aczne form y. E gip cy an ie, zgodnie z naiw ­ nym swym poglądem n a życie i jego objaw y, uw ażali, źe chorobę z sy ła ją n a ludzi bogowie.

W o b ec tego oczywiście p rzedstaw iciele ich na ziem i, k a p ła n i, je d n i tylko m ogli coś poradzić n a owe złow rogie d a ry nieba. O bow iązek te n , włożony n a nich przez sam ego duch a czasu, sp ełn iali k a p ła n i ch ętn ie i z n a jle p ­ szym sk u tk iem , k tó ry nietylko tem się o b ja ­ w iał, że n a p e łn ia ł złotem kieszenie kapłanów ; owszem p raw dziw ą przynosili u lg ę cierpiącej ludzkości J u ż w n ajd aw n iejszy ch czasach s ta ro egipskiej cywilizacyi s ta ra li się k a p ła n i z a pom ocą nabożeństw i p ra k ty k sym bolicz­

nych oddalić owego złośliw ego gościa, choro­

bę. Ś ro d k i lecznicze nie były wówczas z u ­ pełnie zan ied b an e, ale w każdym ra z ie o d rę b ­ n ą g ra ły rolę. Z a śro d e k n ajp rzed n iejszy i n ajsk u teczn iejszy , bez k tó reg o żad n a p o ­ w ażniejsza słab o ść leczoną być nie m o g ła, uchodził sen w św iątyni. P a c y e n t m u siał z ko­

nieczności je d n ą lub k ilk a nocy tam p rz e ­ spać. Je d n ak o w o ż nie od snu sam ego spo­

dziew ano się wyleczenia; m iał on raczej s łu ­ żyć do w ykrycia stosow nego le k a rstw a n a d a ­ n ą słabość. P rz y p u szc zan o bowiem , źe to m usi być obow iązkiem ja k o ta k o sum iennego boga w ejść w bezp o śred n i stosunek z chorym , k tó ry z ta k p ełn e m zaufaniem p rzychodził snu zażyć w św iątyni. P oniew aż zaś m a rz e ­ nie senne najlepszym w ydaw ało się sposobem do zaw iązan ia owego stosunku pom iędzy człow iekiem a bóstw em , przyjm ow ano więc ja k o rzecz niew ątpliw ą, źe bóg we śnie okaże się c ierp iącem u i w prost objawi m u, j a k u s u ­ n ą ć tra p ią c ą go dolegliwość. K a p ła n a zaś rzeczą było, sny owe tłu m aczy ć i w yw niosko­

wać z nich śro d k i przez b o g a zalecone.

(7)

N r 48. WSZECHSWIAT. 759 Z re s z tą ów sen w św iątyni bynajm niej nie

o d b y w ał się w sposób p ro sty . K rew ni o d ­ p ro w ad zali chorego do sam ego p ro g u św ią­

ty n i. T u przyjm ow ali go k a p ła n i w stro jac h św iątecznych i p rz y odgłosie śpiewów w pro­

w adzali go do w n ętrz a. P rzed ew szy stk iem chorego k ąp an o i całe ciało n a cieran o mu wonnem i m aściam i i olejkam i. N astęp n ie poddaw ano go operacyi o kadzania. W śró d n ajro z m aitszy ch tajem niczych c e re m o n ij, przyw oływ ań i zak lęć bogów, przy dźw iękach m uzyki tłu m k apłanów o ta c z a ł chorego, któ ry zn ik ał w wonnym dym ie k ad zid eł i powoli p rzech o d ził w sta n kom pletnej ekstazy. P ro- cesyonalnie prow adzono go co ra z dalej Wgłąb św iątyni. S tanąw szy nareszcie p rzed o łta ­ rzem , k a p ła n i sk ła d a li ofiarę z b a ra n a o po­

złacanych rogach, a gdy krew ofiary try s n ę ła w górę i obficie z b ry z g a ła tw a rz i ręce ch o re­

go, pochód ru sz a ł znów dalej. M a ła tylko g a r s tk a n a jsta rsz y c h k ap łan ó w , wziąwszy pom iędzy siebie chorego, w stępuje z nim do najśw iętszego p rz y b y tk u p o grążonego w t a ­ jem niczym półm roku. T u nareszcie sta je chory przed posągiem b oga, m ającego p rz y ­ nieść m u ulgę w cierpieniu; oblicze jeg o , ła- godnem oblane św iatłem , zd aje się ożywiać i uśm iechać łask aw ie do b łag ająceg o o po­

moc. K a p ła n i u stó p posągu rozpościerają sk ó rę z d a r tą z tylko co ofiarow anego b a ra n a i chory może nareszcie złożyć na niej zm ę­

czone członki i spocząć, w dychając wciąż świeżo p rz e la n ą krew i wonne ka d zid ła. P o ­ woli o d d a la ją się k a p ła n i je d e n za drugim i chory p o zo staje sam z b ogiem i ze swojem cierpieniem . G łę b o k a cisza za le g a i ju ż kle­

j ą m u się do snu zm ęczone powieki, gdy znów odzyw ają się m elodyjne śpiewy; ale b rz m ią ta k sła b o i ta k ła g o d n ie, że przypu- ścićby m ożna, że pochodzą one z k ra in y b ło ­ gosław ionej, gdzie nieznane są cierpienia i n ę d z a ziem ska. C horem u nieledw ie się zd aje , że n a sk rz y d łac h tej m uzyki sam bóg z wysokości niebiańskich p rz estrze n i z stęp u je k u niem u i niesie u lg ę i w ybaw ienie od wszel­

kich cierp ień i dolegliwości.

T a pom oc n a d ziem sk a o b ja w ia ła się w n a j­

rozm aitszy sposób. C zasam i śpiącem u nic się nie śniło. Podniecenie w ynikające z ta k niezw ykle przepędzonego d n ia, działanie a ro ­ m atycznych m aści i wonnych kad zid eł, a co n a jb a rd z ie j m ocna i niczem niezachw iana

w iara w siłę u z d raw iającą owego snu w św ią­

tyni sprow adzały n a chorego mocny, g łęb o k i i rzeczywiście krzepiący sen. P o p rzeb u d ze­

niu się nie m ógł w praw dzie żadnego snu o p o ­ wiedzieć py tającem u kapłanow i, ale ośw iad­

czał, źe się czuje pokrzepionym i zdrow ym . Pom oc boga o k a z ała się tu ta j szybką i bez­

po śred n ią. W ed le k a p ła n a bóg sam w cza­

sie snu o d ją ł cierpienie. I ta k uzdrow iony człowiek odchodził szczęśliwy i wdzięczny, w ysław iając wszędzie cudow ne skutki snu w św iątyni. I słusznie wielbił swego b o g a, w ierzył bowiem, że on je d e n m ógł go uw ol­

nić od tra p ią c y c h go dolegliwości. W te d y n ikt się jeszcze nie dom yślał, że silna w ola działać może u zd raw iająco na cierpiące c ia ­ ło; niezn an ą b y ła su g g esty a i jej siły leczące.

In n i znowu n a jro zm aitsze sny opow iadali k a ­ płanow i. T em u zalecił bóg zażycie silnej tru cizn y , ta m te m u — upuszczenie co najm niej 120 funtów krw i; te n m iał w śród zimy w sko­

czyć nago do rzek i, iDny w reszcie m iał p ły ­ wać, polować i konno jeździć. Sław ny m ów ca, A ry sty d es, k tó ry w skutek zajęć swego powo­

ła n ia uległ silnej n eu rasten ii, m iał spożywać ogrom ne ilości rodzynków . W ogóle n a jd z i­

w aczniejsze myśli przechodziły przez ro z g o ­ rączkow aną głow ę chorego. A le żaden z tych środków , objaw ionych chorem u w czasie je g o snu, nie m ógł być odrazu przez niego sa m e ­ go zastosow anym . P raw o kontrolow ania n a ­ leżało wyłącznie do kapłanów i oni to um ie- ję tn e m tłum aczeniem snów spraw iali, że n aw et niebezpieczne śro d k i, j a k silne t r u ­ cizny, bez szkody chorego stosow ane by­

ły. Jeżeli zaś ra d y i polecenia boga były zb y t ciem ne, je ż e li sny chorego zbyt by ły fan tasty czn e, to i wtedy k a p ła n i zręcznem w ytłum aczeniem ty ch dziw adeł p rzy w racali spokój do znękanego um ysłu. T ak im sposo­

bem każdy odchodził zadow olony i szczęśli­

wy, jed n i ju ż uzdrow ieni, inni w p o siad a­

niu środka, k tó ry w edług zaręczeń k a p ła n a niew ątpliw ie m ia ł sprow adzić wyleczenie. J e ­ żeli zaś, mimo sta ra n n e g o i pilnego stosow a­

nia, wyleczenie nie następow ało i chory z n a ­ rzek an iem i wymówkami pow tórnie u k a z y ­ w ał się u w rót św iątyni, wtedy biedak nie do­

zn aw ał ani zbyt u p rzejm ego, an i pocieszają­

cego przy jęcia. O św iadczano m u zimno i obo­

ję tn ie , że widocznie zbywa m u na koniecznej

pobożności, w skutek czego bogowie zu pełnie

(8)

760 WSZECHSWlAT H r 48 o nim w iedzieć nie chcą; nie p o z o sta je m u

za tem nic, j a k tylko wynosić się i sam em u s ta r a ć się o wyleczenie.

T ru d n o byłoby n a w e t przypuścić, aby ów sen w św iątyni dozwolony był chorym bez­

p ła tn ie . S łu d zy bogów ta k ż e żyć m usieli, a w ystaw ne cerem onie były kosztow ne. Czy więc sen o k azał się pom ocnym , czy nie, chory m usiał p o rząd n ie zapłacić; tylko, że z a p ła ta nie była w ręczan ą pojedynczem u k ap łan o w i, ale całem u zg ro m adzeniu. S posób, w ja k i się uiszczano, byw ał n a jro zm aitszy . N ie k tó re zg ro m ad zen ia bardziej p ra k ty c z n ie z a p a tr u ją ­ ce się n a te stosunki, m iały ceny sta łe i ż ą d a ły a k u ra tn e g o uiszczenia się, inne znow u ta k prozaiczny a k t, ja k p łacen ie, o taczały ró in e - mi tajem p.iczem i cerem oniam i; ta k n. p. cho­

ry , k tó ry szu k ał u zdrow ienia w św iątyni w O ropie, m usiał h o n o ra ry u m sk ła d a ć w ź ró ­ dle pośw ięcanem , zn a jd u ją c em się przy tej św iątyni. N iekiedy h o n o rary u m to było ko­

losalne, m a ją te k cały p o ch łan iało . C horzy ofiarowali n ieraz św iątyni znaczne obszary ziemi w raz z dom em i u p raw n em i g ru n ta m i.

S a m a cerem onia czyli r y tu a ł owego sn u ści­

śle był zastosow any do stan o w isk a i m a ją tk u chorego. Osoby b o g a te albo wpływowe z a j­

m u jące stanow isko były odprow adzone na | m iejsce spoczynku z w ielką pom pą p rz ez całe zgrom adzenie kapłanów . M niej zam ożni m usieli p o p rz e sta ć n a m niejszej p arad zie , a biednych bez* żad n y ch śpiewów i muzyki pakow ano do jak ieg o ciem nego z a k ą tk a św ią­

tyni. W reszcie nadm ienić w ypada, że bogo­

wie s ta ro ż y tn i w swojej leczniczej d ziała ln o ­ ści obierali sobie każdy zu pełnie o d rę b n ą s p e ­ c ja ln o ść . T a k n. p. okuliści m ogą się p o ­ chw alić, że n a O lim pie w osobie M inerw y m a ją boską przedstaw icielkę swej sztuki.

K tokolw iek w G recyi za ch o ro w ał n a oczy, w ędrow ał do św iątyni A th e n y ; ta k uczynił D iom edes, gdy wśród m o rd erczej w alki-pod in u ra m i T ro i, nagle ciężko zaniem ógł n a oczy. T o sam o z ro b ił L ik u rg , gdy w walce z A lk a n d re m p o s tra d a ł je d n o oko i z a g ro ż o ­ ny b y ł u t r a t ą d ru g ie g o . W obudw u p rz y ­ p a d k a c h o p o w iad ają historycy o św ietnym sk u tk u snu w św iątyni i o rów nie św ietnych h o n o ra ry a c h złożonych przez pacyentów . W E gipcie Iz y d a s p e łn ia ła ze szczegółnem upodobaniem pow ołanie boskiego okulisty.

Czyż więc seD w św iątyni p o sia d a ł rzeczy ­

wiście znaczenie lecznicze, czy też był popro- stu środkiem wynalezionym do n a p e łn ia n ia kieszeni chciwych kapłanów ? W ed łu g n a ­ szego z a p a try w a n ia niezaw odnie pierw sze przypuszczenie je s t słuszne, czyli, że sen w św iątyni m iał isto tn e siły u zd raw iające.

A sił tych w su g g esty i szukać należy. M ocna w ia ra w n a stą p ić m ające w św iątyni wylecze­

nie w wielu b ard zo p rzy p ad k ach niezaw odnie d z ia ła ła uzdraw iająco, S k u tek , k tó ry lekarz now ożytny przy p isu je suggestyi i bypnozie, w staro ży tn o ści przypisyw ano bogom . Sen w św iątyni nie był zatem niczem innem ja k nowoczesnym snem hypnotycznym , p rzy o b le­

czonym w pobożną sz a tę naiw nej, dziecinnej niem al w iary. S en w św iątyni nietylko z a ­ w ierał zupełnie zdrow y p ierw iastek te ra p e u ­ tyczny, aie n a d to był on g ru n tem , n a którym ostatecznie w ykw itnąć m ia ła m edycyna n a u ­ kowa. Z achodzące tu stosunki niezm iernie s ą ciekaw e zarów no ze w zględu n a stanow is­

ko społeczne le k a rz a w owych staro ży tn y ch czasach, ja k i d la ówczesnego sposobu stu- dyow ania sam ej m edycyny.

W sk u te k cńjgłego obcow ania z chorem i, k a p ła n i nabyw ali znacznych stosunkow o w ia­

dom ości i dośw iadczenia lek arsk ieg o i g o rli­

wie s ta ra li się o pogłębianie i dopełn ian ie tychże. W szystko, co po strzeg an o u cho- ry ch , przybyw ających do św iątyni, spisyw ali, obserw ując z arazem i p rzeb ieg choroby.

W ta k i sposób pow staw ały coraz obszerniej­

sze zbiory h isto ry i chorób, k tó re ostatecznie sta w a ły się podręcznikam i. R ozm aite św ią­

ty n ie dochodziły z czasem do p o siad an ia ogrom nych ta k ic h zbiorów z opisam i chorób w szystkich niem al narządów ciała, podających z arazem cenne terap eu ty czn e i dyagnostycz- ne przepisy. To, co z ty ch n o ta t doszło do naszych czasów , dowodzi, ja k ą one zaw ierały pow ażną sum ę w ybornych spostrzeżeń. T a k np. p ap y ru s je d e n pochodzący z r. 1500 p rz e d C h r., a odnaleziony przez E b e rs a je s t doskonałym podręcznikiem okulistyki i zaw ie­

r a cały szereg spostrzeżeń, m ających dziś

jeszcze w ielką w artość. Z biegiem czasu

słu ż b a bogom p rz e s ta ła być jed y n e m i wy-

łączn em zad an iem kapłanów ; do obowiązków

ich n ależało ta k ż e study owanie owych histo-

ry j chorób. N ow ow stępujących do k a p ła ń ­

skiego kolegium nowicyuszów uczyli sy ste m a ­

ty czn ie s ta rs i i dośw iadczeni w sztuce lekar-

(9)

J \ r 48. WSZECHSWIAT 761*

skiej tow arzysze d yagnostyki i sposobu lec ze­

nia chorób, i ta k św iątynia powoli p rz y b ie ra ­ ła c h a ra k te r szkoły le k a rsk ie j, k tó ra monopo- ! lizo w ala zarów no p rak ty c zn e stosow anie, ja k i i sarnę n a u k ę sztu k i lek arsk iej. K to w owych czasach czu ł pociąg do studyów m edycznych, te n m usiał z konieczności przedew szystkiem | być p rz y ję tjm do tego lub owego zg ro m ad ze­

n ia kapłanów . D opiero, gdy p rzy o b lek ł św ię­

t ą sukienkę słu g o łta rz a , m ógł się oddać nauce sztu k i lek arsk iej, p rz e strz e g a ją c je d ­ n a k ściśle drogi w skazanej snu przez k a ­ p ła ń sk ie kolegium . Ono to b ra ło w rę k ę m edyczne w ykształcenie now icyusza, niepoz- w alając pod żadnym pozorem odstępow ać od ra z p rzep isan y ch form i m etod. Sw obodna i sam odzielna n a u k a m edycyny nie egzysto­

w ała; tego tylko m ożna i trz e b a było się uczyć, eo k a p ła n i uznali za dobre. N iek tó re z tych kolegiów k ap łań sk ich zdobyły sobie niepospolitą sław ę i wziętość; do nich to n a ­ pływ ali ze w szystkich stro n św iata chciwi wiedzy uczniowie. T akiem i były szkoły k a ­ p łań sk ie w K nidos i K os. N ajw iększy g e ­ niusz lek arsk i staro ży tn o ści, H ip p o k ra te s, o j­

ciec m edycyny, p o b ie ra ł nauki w Kos.

Jak k o lw iek w te n sposób pow ołanie ka p ła ń sk ie z biegiem czasu znacznie się zmieniło i słu g a bogów s ta ł się z czasem profesorem m edycyny, to zm iana t a niczem nie n a ru sz a ła h ierarch iczn eg o p o rz ą d k u w kaście k a p ła ń ­ skiej. S u k n ia k a p ła ń s k a i ściśle p rz e strz e ­ g any porządek h ierarch iczn y zapew niał p rz e ­ dzierzgniętem u w le k a rz a kapłanow i zbyt wielkie przyw ileje wobec innych stanów , aże­

by dobrow olnie się icb w yrzekał. D lateg o te ż owo napozór dziwne połączenie osoby k a p ła n a i le k a rz a wieki całe p rz e trw a ło i do­

piero po ciężkich i długich w alkach o sta te c z ­ nie n a s tą p ił rozdział.

Po nabyciu niezbędnych wiadomości m łody stu d e n t k a p łań sk i był p rz y jęty do kolegium i sk ła d a ł przysięgę na dochow anie obow iązu­

ją cy ch ta m p raw . W te d y dopiero b y ł do­

puszczony do p ra k ty k i lek arsk iej. M łody nasz kolega w staro ży tn o ści wolnym był zu ­ pełnie od tro sk dziś zaczynającego p ra k ty k ę lek arza. N ie p o trzeb o w ał on z obaw ą w yglą­

d ać pierw szego p acy en ta, nie d ręczy ła g o kon- k u re n cy a z sz a rla ta n a m i, cudow nikam i i ow- cz a rz an i. P r a k ty k a p rzy ch o d ziła sam a z sie­

bie. P oniew aż bowiem wolno p rak ty k i* ący ch

lekarzy nie było, przeciw nie, pomoc le k a rs k ą wyłącznie tylko w św iątyniach znaleźć było m ożna, więc n a tu ra ln ie każdy, kto p o trz e b o ­ wał lek arza, m usiał się do św iątyni zw racać.

P rzełożony zgrom adzenia k o n sta to w ał p rze­

dewszystkiem tę lub ową chorobę i leczenie je j pow ierzał jed n em u z podw ładnych sobie kapłanów . To, czy w ybrany k a p ła n lek arz do prow adzenia kuracyi odpowiednio był uzdolniony, albo też czy p o siad ał pełne z a u ­ fanie pacyenta, to zupełnie w rach u b ę nie we' odziło. A rc y k a p ła n postanaw iał, a z a ­ rów no lekarz ja k i pacyent musieli być po­

słuszni. Poniew aż zaś ślepe posłuszeństw o względem przełożonego było obowiązkiem k a p ła n a lek arza , m usiał więc ślepo postępo­

wać wedle wskazówek św iętych ksiąg le k a r­

skich i k u racy ą prow adzić ściśle w edług ich przepisów . A n i n a włos od nich od stąp ić nie m ógł bez n a ra ż e n ia w łasnej skóry. Je ż e li pomimo sk ru p u latn eg o p rzestrzeg an ia w ska­

zówek danych przez owe księgi, p acy en t

j

u m ierał, lekarzow i żadnej nie przypisyw ano

j

winy. K rew ni zm arłego musieli w tym przy-

■ p ad k u , równie ja k k ap łan i, poddać się ko-

| nieczności; lepszego bow iem leczenia n a d to,

j

k tó re w skazyw ały księgi św ięte, w żadnym razie być nie m ogło.

Jak k o lw iek silnemi były pęta, którem i s ta ­ ro ż y tn a cyw ilizacya k ręp o w ała myśl le k a rz a , to w końcu i one zerw ane zostały. S ta ro g re c - k a m edycyna ro zlu źn iła ju ż ów zw iązek po­

między m edycyną a sz tu k ą lek a rsk ą i wyzwo­

liła z niego le k a rz a . A le poniew aż k ażd a rzecz na tym świecie m usi mieć i ciemne sw o­

je stro n y , więc i wyzwoliny owe nie sarnę ty l­

ko radość i szczęście przyniosły. C hw ila, w k tó rej po ra z pierwszy sz tu k a le k a rsk a sw obodną m yślą wznieść się m ogła w górę, b y ła zarazem chwilą narodzin dwu n a d e r szkodliwych i s t o t : reklam y i sz a rla tan ery i.

A nie sam a tylko w alka o chleb pow szed­

ni w y d ała n a św iat lek arzy szarlatanów ; w znacznej części przyczyniła się m edycyna fachow a, cechow a raczej, do ich rozpow szech­

nienia. G dy bowiem wolność myśli w kie­

ru n k u m edycyny p rzy zn an ą i dozw oloną zo­

s ta ła , w net wysoko w ystrzeliła spekulacya

i zaczęto określać isto tę choroby na mocy

najdziw aczniejszych wywodów filozoficznych,

z pom inięciem wszelkich w skazów ek p ra k ­

tycznych. A niebezpieczeństw o leżało, w tem ,

(10)

762 WSZECHSWIAT. N r 48 że owo teo rety czn ie zbudow ane tłu m aczenie

ch o ro b y zn ajd o w ało bezw arunkow e z a sto so ­ w anie w je j leczeniu. Leczenie chorego n a ­ rz ą d u nie stosow ało się do objaw ów choroby, ale k ierow ało się jed y n ie owemi hypotetyczne- m i w yobrażeniam i. T a k zwany naukow y sy­

ste m zapanow ał z żelazn ą surow ością i sk u ł m edycynę w nierów nie cięższe p ę ta niż te, k tó re niegdyś n a k ła d a ł n a n ią h ierarc h iczn y u stró j wieków staro ż y tn y ch . S k u tk i tego m etodyczno dogm aty czn eg o leczenia boleśnie o d b ija ły się n a skórze cierp ią cej ludzkości;

śm iało rzec m ożna, że m ało co na świecie ty ­ le krw i i łez wycisnęło, ty le bólów i cierpienia sprow adziło i dziś jeszcze sprow adza, ja k n ieu b łag an y d o g m a t w m edycynie. O gniem i nożem w ojow ała cechow a, ta k zw ana n a u ­ kow a m edycyna w późniejszych epokach s ta ­ rożytności w G recy i i R zy m ie w sposób ta k o k ru tn y , że ludzkość cierp iąca w zw ątpieniu i rozpaczy rz u c a ła się w o b ję c ia pierw szego lepszego s z a rla ta n a , k tó ry obiecyw ał wyle­

czenie szybkie i niebolesne.

(D oli. nast.).

Z powodu artykułu: „Epifyty europejskie".

(W szechśw iat z r. b., str. 695. )

A rty k u ł p. M. T w ardow skiej pod pow yż­

szym ty tu łe m , n a su n ą ł mi p a rę myśli, k tó re p ra g n ę tu w k rótkości rozw inąć.

N a w stępie zaznaczam , iż w yraz ty tu ło w a ­ ny „ E p ify ty ” uw ażam za niew łaściw ie u ży ty , gdyż te m m ianem określam y rośliny, k tó ry ch n a tu ra ln e m stanow iskiem j e s t p o w ierzch n ia innych roślin, najczęściej k o r a gałęzi i poi drzew nych. E p ify ty pożyw ienie swoje c z e r­

p ią przew ażnie z p o w ietrza, w c h łan iając p rzez korzenie i liście p o trz eb n e im do życia i rozw oju gazy, ja k o też wodę deszczową.

N iew ątpliw ie w b a rd z o m a łej ilości zużyw ają one ta k ż e n a swój p o k a r m : rozłożoną p o ­ w ierzchnię k o ry , butw iejący m ech, pył o ra z pom iot p ta si, z n a jd u ją c e się w szczelinach k o ry , lecz nigdy nie k o rz y s ta ją z soków swej p o d p o ry . N ajw ięk szą ilość p rzed staw icieli

roślin epifytów z a w ierają rodziny storczyko- w atych (O rchideae) i an an aso w aty ch (B rom e- liaceae), k tó re , ja k to wyżej w spom niałem , o b ra ły sobie ko rę drzew za najw łaściw sze stanow isko. P odobnych ro ślin jaw nokw ia- towych w E u ro p ie nie posiadam y, a więc do epifytów euro p ejsk ich zaliczone być m ogą ty lk o m chy, p o ro sty i t. p. skrytokw iatow e.

R ośliny jaw nokw iatow e, wym ienione przez a u to rk ę ja k o epifyty eu ro p ejsk ie, m ożna ro z ­ dzielić n a trzy główne g ru p y , w edług ro d z a ju p odłoża, z k tó reg o rośliny te czerpią swe p o ­ żywienie. D o pierw szej g ru p y zaliczym y ro ś­

liny rosnące n a sk a ła c h i budynkach; do d ru ­ giej t e — , k tó re początkow o k o rz y sta ją c z p o ­ żyw ienia z aw arteg o w próchnie drzew nem , ostatecznie korzeniam i próchno p rz e r a s ta ją , d o s ta ją się do ziemi, a n astęp n ie ro zw ijają się w w aru n k ach p ra w ie norm alnych. Do trzeciej w reszcie g ru p y w łączym y rośliny, któ ry m do życia w y starcza n a d e r m a ła ilość ziemi, z e b ra n a w rozdw ojeniu g a łę z i drzew ­ nych, a p o w sta ła z opadu pyłu z pow ietrza.

Ciekaw em byłoby d o k ła d n e zb ad an ie bio- nom ii i fizyologii roślin powyższych trzech g ru p .

B ard zo wiele je s t roślin, k tó ry ch sta n o ­ w iskiem sta łe m lu b przypadkow em są szcze­

lin y s k a ł i m urów . R ośliny sta le tra fia ją ce się n a sk a ła c h nazyw am y skalnem i, a życie ty c h dob rze ju ż poznanem zo stało . T e , k tó ­ r e przypadkow o zjaw iają się n a m u ra c h lub bu d y n k ach , d la biologii p rz e d sta w ia ją jeszcze wiele nierozw iązanych zag ad n ień . M o g ą one z a d aw a ln iać się n a d e r m a łą ilością ziemi, ja k tra w y , złożone i t. p., alb o też w ym agają głęb szeg o p o d ło ża d la swych korzeni, a w t a ­ kim razie p o k arm swój czerpią z w apna, k tó ­ r e służyło do sp a ja n ia m urów , ja k brzoza, b e rb ery s, ja ło w iec i t. d. W szy stk ie je d n a k rośliny tra fia ją c e się n a podobnych stanow is­

k ach , o d zn aczają się b ard zo w ielką o d p o rn o ­ ścią n a spiekotę i posuchę letn ią, a korzenie ich m uszą zw alczać silne i d łu g o trw a łe p rz e ­ m arzan ie w ciąg u zimy.

Rośliny zielne lub drzew ne, tra fia ją ce się n a p ró ch n iejący ch drzew ach — dow odzą, że p ró c h n o tych drzew , z d o d atk iem wody desz­

czowej, ja k o te ż wody s iłą w łoskow atości p rz e d o s ta ją c e j się z ziemi, w y starcza do wy­

żyw ienia i pew nego rozw oju d an y ch roślin.

I tu b iologia z fizyołogią p rz e d sta w ia ją n am

(11)

N r 48. WSZECHS WIAT. 763 obszerne pole do b a d a ń . N otow anie roślin

w podobnych stanow iskach znalezionych, z dokładnem określeniem g a tu n k u o b u m iera­

ją c e j karm icielki, oraz m łodego, w spartego n a niej organizm u, niezaw odnie może być ciekawem i p rz y d a tn e m . A le , k to szczerze p ra g n ie b ad ać podobne rośliny, te n nie pow i­

nien zadaw alniać się okazam i, k tó re mu p rz y ­ r o d a i p rz y p a d e k p rze d oczy nasuną,. D o ­ k ła d n e b a d a n ia porów naw cze możemy z ł a ­ tw ością prow adzić w naszej pracow ni. W tym celu należy pew ną ilość jednakow ych do n i­

czek n apełnić próchnem np. dębow em , ta k ą ż ilość doniczek— próchnem wierzbowem i t. d.;

n astę p n ie w dwie przypuśćm y doniczki z próchnem dębow em i w dwie z w ierzbo­

wem — , zasadzim y z ia rn a czereśni; d alej, w dwie — z dębow em i d w ie —w ierzbowem — z ia rn a świerków i t. d., d o b ie ra ją c dowolnie ta k g a tu n k i p ró ch n a, ja k o też i g a tu n k i ro ś ­ lin, k tó re n a niem myślimy hodow ać. N a s tę p ­ nie, p o d d a ją c wszystkie doniczki, z a w ie ra ją ­ ce je d e n g a tu n ek n a s io n — jednakow ym w a­

runkom , bez w zględu n a rodzaj p ró ch n a p rz e ­ konam y się, iż sta le w pew nych ro d z a ja c h p ró ch n a n asiona danej rośliny b ę d ą szybciej wschodzić, niż w innych; — źe w niektórych ro d z a ja c h p ró ch n a wcale wschodzić nie będą, alb o te ż po wzejściu w krótce zginą; — źe je d n e sta le b ęd ą ro sły słab o , inne zaś ro zro s­

n ą się bujnie. Porów naw szy w szystkie o trzy ­ m ane w te n sposób wyniki poznam y d o k ła d ­ nie, o ile pewne rośliny je d n e m i tem sam em p róchnem wyżywić m ożna. Z e n iek tó re roś­

liny w próchnie dobrze się ro zw ijają, o tem w iedzą najlep iej ogrodnicy, k tó rz y używ ają czystego p ró c h n a dębow ego do hodowli k rz e ­ wów R h o d o d e n d ro n a rb o re u m . W tym że próchnie zasian a p a lm a L iv isto n a sinensis d.obrze wschodzi i pięknie się ro z ra sta , zaś k ie łk u ją c e n asio n a H ip p e a s tru m v itta tu m z o s ta ją zabite przez n a d m ia r g a rb n ik a .

P rzejd ziem y wreszcie do trze ciej g ru p y roślin. W ia d o m ą je s t rzeczą, iż k a ż d a ro ś ­ lin a do zu p ełn eg o swego rozw oju, od wzejścia z z ia rn a aź do w y dania d o jrzały ch i wy­

kształco n y ch nasion, p o trz e b u je pew nej niez­

b ęd n ej, a d a ją cej się określić, ilości ciep ła, św ia tła , czasu, m iejsca i pożywienia. T u szczególną uw agę zw rócić p ra g n ę n a m ini­

m a ln ą a w y sta rc z a jąc ą ilość pożyw ienia, ja k ą rośliny z n a jd u ją w rozdw ojeniach gałęzi |

!

i

drzew nych. K a ż d a isto ta ży jąca chce żyć i przekazać swe życie n astępnym pokoleniom.

Je d n ak że, by mieć możność życia, należy o r ­ ganizm swój przystosow ać do w arunków, w ja k ic h nas okoliczności postaw iły. R o ślin ­ k a, k tó ra w zeszła n a korze drzew a, czując p rzy ssaw kach korzeniow ych bardzo sk ą p ą ilość pożywienia, zdobytych soków nie m a r ­ nuje, nie w y tw arza z nich ani w yniosłej, ro z ­ gałęzionej łodygi, ani bujnych i licznych liści, lecz poprzestaje n a krótkiej i cieniuchnej ja k n itk a łodyżce, n a p a ru nędznych listk ach

| i spieszy wydać kw iatek, w ypełnić swe nasion- k a, k tó re m ają dać życie nowemu, może szczęśliwszemu, pokoleniu. T u znowu otw ie­

r a się nam nowe pole do b a d a ń . M ając pew ­ n ą ilość naczyń, któ ry ch objętość będzie rów ­ ną 1, 2, 3 i t. d. centym etrom sześciennym , n ap ełn ijm y je b a rd z o pożyw ną ziemią, odpo­

w iednią d la rośliny, k tó rą myślimy poddać b ad an iu , następ n ie zasiejm y w nich ziarn a, I um ieśćm y w jednakow ych w a ru n k ach co do

ciepła, św iatła, wilgotności i t. d., a rozwi­

ja ją c e się rośliny w skażą nam najm niejszą ilość niezbędnej im do rozw oju ilości ziemi.

W m niejszych naczyniach wszystkie rośliny zginą przed wydaniem nasion lub kwiatów;

w w iększych — stopniowo co ra z to silniejszy o k a ż ą rozwój. J a k bardzo rośliny m ogą zm ieniać swą p ostać p rzystosow ując się do n a d e r m ałej ilości pożyw ienia, lub też k o rzy ­ s ta ją c z n ad m iaru soków, tego najlepszym p rzykładem je s t pospolicie w ogrodach spo­

tyk an y A m a ra n tu s speciosus. N a pożywnej ziemi w ciągu jed n eg o la ta dosięga on wzro­

stu 7 stóp, a ło d y g a przy ziemi miewa 7 do 8

| cali w obwodzie. Ilość i wielkość rozgałę-

| zień, liści i kw iatów , je s t stosow ną. T aż s a ­ m a roślina, po w stała z równie zdrow ego na-

| sienią, k tó re p ad ło na glebę n ieu ro d zajn ą,

| byw a na dw a cale wysoką, o p a trz o n ą kilku drobnym i listkam i i zakończoną kilku kw iat- I kam i, z których w ykształcą się zupełnie p r a ­

widłowe nasiona, zdolne wydać olbrzym ią (w porów naniu) roślinę, byleby tylko ilość p o ­ żywienia i inne w arunki były sprzyjające.

S t. M akowiecki.

(12)

764 WSZECHSWIAT N r 48.

ODPOWIEDŹ )lfl K R Y TY K Ę.

I znowu muszę, ja k p rze d 8-iu la ty , ująć za pióro w obronie mego słownika, na k tó ry poraź drugi niełaskaw je st prof. Rostafiński.

Sąd specyałisty dla przeciętnego czytelnika je s t decydującym i dlatego powinien się opierać na praw dzie i sprawiedliwości, je śli n ietna krzyw ­ dzić autora, a c z y n n ik ó w w błąd wprowadzać.

Ze nie cliodzi mi o drobnostkę, biorę na św ia­

dectwo w yrazy : nieuctwo, partactw o, zm yślenia i pofalszowania.

Takich wyroków o p rac y naukowej nie rzuca się na w ia'r; dlatego pytam w prost : na jak iej podstaw ie o piera a u to r praw o skierow ania ich ku mnie?

P an R. u trzym uje i dowodzi, że słownik roi się od błędów i. fałszów, — że nic nie w art — ja odrazu staw iam tw ierdzenie, że prof. R. się myli i podejm uję się to objaśnić.

Oto p. R. sądzi słownik, nie wchodzę w to ro z­

myślnie, czy uierozm yślnie, z zupełnie niew łaści­

wego stanow iska i chce w idzieć w m em dziełu to, czego j a d ać nie za m ierza łem . P. R nieuznając potrzeby pracy przygotow aw czej, — nie chce w mej uznać tego charakteru. A przecież to je s t ide;| główną przedsięw zięcia.

Ja daję zbiór nazici.sk ja k o pierw szą podstaw ę do wszelkich prac krytycznych, — pan R. sądzi go, ja k b y był właśnie o sta tn im wyrazem, pracy krytycznej. J a o niczem nie decyduje , nic nie p o p ra w ia m , — pan R. wymawia mi, że poprawiam i to źle, że zm yślam i fałszuję.

J a zawsze tw ierdziłem , że na słownik k ry ty c z ­ ny, decydujący, je ś li ma być dziełem trw ałem — nieczas jeszcze, że poprzedzić go musi inw entarz dorobku naszej mowy, że wykonanie obu zadań p rz e ra sta siły oraz kom petencyą jednostki. J a k ­ żebym dawał w mym słowniku to, o czem pow ia­

dam, że może być wykonane przez innych dopie­

ro po jego wydrukowaniu?

Zdefiniowałem to jasno naprzód w odezwach publicznych i w listach pryw atnych do prof. R., potem w przedm ow ie, następnie w odpow iedzi na krytykę w 1889 (W szechśw. VIII str. 6 7 3 ) — ale ja k widzę napróżno.

Dlaczego pan R. za ją ł ta k niewłaściwe, a n a­

wet zdum iewające stanow isko, to ju ż tajem nica, k tórej tu zgłębiać nie chcę. W ystarcza, że j e zajął i stąd oczywiście płynie sprzeczność w yro­

ków z rzeczyw istością. Jeżeli je d n a k kto, to prof. R , k ł óry od la t wielu układa słownik we­

dług innej zasady, powinien się poznać na c h a ra k ­ te rz e mojego, bo wie najlep iej, ja k a je s t różnica między obu rodzajam i pracy. P rof. R pragnąłby pow agą swoją zapieczętow ać archiw a, z których buduje swój słownik, j a zaś chcę je otworzyć dla w szystkich i ułatw ić zarówno pracę u źródeł, ja k kontrolę prac decydujących.

Jeielim nie dostał cennych bez wątpienia mate- ryałów w 1885 r. to nie dlatego, że nie chciałem, ale dla'ego, że p. R. udzielenie mi ich uczynił zależnem od warunków, których wierny zasadzie objektyw izm u przyjąć nie mogłem.

Można nie akceptować czyjegoś założenia, — m ożna dowodzić bezuż) teczności przedsięw zię­

cia, — ale niewolno sądzić pracy z innego założe­

nia, bo się popełni absurd i grzech przeciw ety ­ ce. Teraz wskażę ja k mi krytyk narzuca punkt wyjścia, dogodny dla niego : „K rytyka moja, pisze p, R ., będzie się odnosić ,do tej części ma- tery ału , którą pan M. ja k o właściwie oznaczoną sam u zn n je 71. Otóż wcale tego nie uznaję! a na dowód proszę przeczytać § 12, 13, 19 i 22 i wiele innych mej przedmowy.

„Nie zapuszczam się, są słowa moje, w d o raź­

ne krytykow anie s^nonimiki polskiej... stać się to powinno po wydaniu słownika przedm iotem studyów dla grona in n y h pracow ników ” (str. 4) pragnę tylko, przez uproszczenie synoniniiki i zgrupow anie ułatw ić dostęp do nazwisk, k tó re inaczej znalazłyby się zirpełnie rozproszone w tym tomie. Ale i w grupow aniu można się mylić, n oże więc krytyk m a racyą. Przypuśćm y więc, że w sprow adzaniu nazwy polskiej od syno­

nimu przedlineuszow skiego do nowego— tu i ow­

dzie się mylę, ja k w B alaustium , gdzie rzeczywi­

ście dawne B alaustiw m nie odpowiada nazwie B alaustion Hook., a jed n ak przez nieuwagę zb li­

żyłem je do siebie. Czy upoważnia to do tw ier­

dzeń, że daję fałszywy i fałszowany m ateryał?

Czy to niweczy wartość słownika, a omyłkę topi w chaosie? Bynajnaiinniej.

D la objaśnienia przytoczę słowa nie nowe, bo znów w yjęte z § 19 przedmowy: „Aby ułatwić k o ntrolę naukow ą oraz praktyczne użytkowanie, nie przecinam nigdzie nici, ja k ie łączą pierw otne synonimy z nazwiskami, do jakich takowe po- sprow adzałem . Pozostaw iam tedy ślad, ja k ą d ro g ą doszedłem do przedstawionych wyników” .

Co to jest? To je s t właśnie zabezpieczenie p rzed złemi skutkam i możliwych błędów moich.

Te nici spraw iają, że nie może być mowy na­

w et w razie omyłki w grupowaniu, o pofałszowa- niu m atery ał", ani naw et o utrudnieniu p o trze b ­ nej popraw ki. (P od ru b ry k ą Balaustion np. przy nazwie polskiej, należącej do B-ium je s t ten ostatni w yraz zostawiony w nawiasie),

Skoro stwierdziłem niewłaściwość p u nktu w yj­

ścia krytyki — ja k ą ż wartość m ają argum enty?

D w ojaką jeszcze. Jedne; wypływające z fałszy­

wego założenia, u p ad a ją same, inne, dotyczące technicznej strony roboty zostają w sile. P ierw ­ szych je s t wiele, one są duszą i osią kry ty k i, — drugich bardzo mało.

To te ż wyznam, że przeczytaw szy z a rzu ty i odtrąciw szy frazesy, powiedziałem sobie : tylko tyle? Toż sa m uznaję w swej pracy wiele nie­

dokładności, ale nie tak ciężkich, ja k ie mi a u to r staw ia. Jedne z nich znajdą możliwe sprostow a­

nie w suplem encie, inne w erratach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Niskie wartości częściej towarzyszą kształtowaniu się lokalnych szczytów, wysokie wartości częściej pojawiają się przy kształtowaniu lokalnych minimów. Wskaźnik

Na sk utek zróżnicowania zwięzłości skał doskonale zaznaczają się terasy erozyjne, jak i progi skalne w dolinach oraz różne inne form y erozji wstecznej. Jed

Y alaoritis znów tw ierd ził, że kom órki rozrodcze tw orzą się z białych ciałek krw i.. N ussbaum a nie w ytrzym uje również kry- ty ki, gdyż w istocie

wa tlen pow stający przy asym ilacyi, lecz z dotychczasowych obserwacyj pewnem je st to tylko, że p rzy podniesionej asym ilacyi w zrasta i roskład zieleni i że

skich, zauw ażył, że żołądek i kiszka ślepa posiadają odczyn kw aśny, kiszki zaś cienkie słabo alkaliczny (te ostatnie są zatem jed y - nem miejscem, gdzie

527 najm niej czyste pow ietrze lądowe, a w skutek tego.. pow ierzchnia w odna dostatecznej szerokości

5) zarządzenie nr 18/11/2016 Prezydenta Miasta Lublin z dnia 14 listopada 2016 r. w sprawie określenia wzoru kart oceny w otwartych konkursach ofert na realizację zadań

Podstawowe pojęcia, przykłady i twierdzenia dotyczące grup, pierścieni i ciał.. (1) Ile wspólnych wyrazów ma ją stuwyrazowe ciągi arytmetyczne 5, 8,