• Nie Znaleziono Wyników

i^dres IRedałccyi: Krakowskie-Przedmieście, 3STr SS.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "i^dres IRedałccyi: Krakowskie-Przedmieście, 3STr SS."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV& 4 2 . Warszawa, d. 18 Października 1891 r. T o m X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W Warszawie: ro c zn ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztow ą: ro c zn ie „ 10

p ó łro cz n ie „ 6

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie.

A leksandrow icz J ., Deike K.., D ickstein S., Hoyer H., Jurkiew icz K ., Kw ietniew ski W ł., K ram sztyk 8.,

N atanson J ., P rauss St. i W róblew ski W.

„ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h treśó m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz z w y k łeg o d ru k u w szpalcie a lb o je g o m ie js c e p o b ie ra się za p ierw szy r a z k o p . 7 '/i.

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za d alsze kop. 5.

i^dres IRedałccyi: Krakowskie-Przedm ieście, 3STr SS.

ALEKSANDER EDMUND

BECQUEREL.

W s p o m n i e n i e p o ś m i e r t n e .

Nazwisko B ecąuerela dobrze je s t znane we współczesnych dziejach fizyki, u zd o l­

nienie bow iem i zam iłow anie do badań fizycznych utrzy m u je się w rodzinie tćj już w trzeciem pokoleniu, ja k niegdyś rodzi- j

na B ernoullich służyła długo m atem atyce, a Cassinich astronom ii. A leksander E dm und B ecąuerel prow adził w dalszym ciągu p r a ­ ce, którym się oddaw ał ojciec jego, A ntoni C ezar, a z kolei znów zajęcia swe przek azał synowi, H en ry k o w i B ecquerelow i, który , w krótce po śm ierci dziada zasiadł jak o to* i

w arzysz ojca w akadem ii nauk.

A lek san d er E d m u n d B ecąuerel u rodził się w P a ry ż u w roku 1820. W siedem na­

stym ro k u życia przy jęty został do szkoły norm alnej, a w ro k późniśj do szkoły p o li­

technicznej, wolał je d n a k korzystać z wy­

kładów ojca, k tó ry był wówczas profesorem fizyki w M uzeum, a uzyskaw szy w tym

j czasie stanowisko p re p arato ra, stał się też odtąd jego współpracow nikiem . Stopień

! doktora uzyskał w ro k u 1840, w ro k u 1844

| rospoczął w y k ład fizyki na fakultecie nauk ścisłych, w ro k u 1852 objął k ated rę fizyki stosowanej w konserw atoryjum s z tu k i rze­

miosł, a ostatnio w nowym instytucie agronom icznym w P ary ż u . Z m arł dn ia 11 M aja r . b.

Z wielu p ra c jego znaczna liczba przeszła ju ż daw no z pism, w których rospraw y swe zamieszczał, do podręczników fizyki.

W spom nim y tu pobieżnie tylko o najw aż­

niejszych.

W początkach swego zawodu naukow ego ogłosił w raz z ojcem d ługi szereg badań nad tem p eratu rą pow ietrza i g ru n tu — w owym czasie nie posiadano jeszcze p rzy ­ rządów m eteorologicznych, k tóreb y same notow ały swe wskazania, ja k to się dzieje w dzisiejszych obserw atoryjach, obaj więc badacze z niezm ordow aną gorliwością po k ilkakro ć dziennie odczytyw ali stan ro z ­ licznych sw ych term om etrów , um ieszczo­

nych w ogrodzie botanicznym w P aryżu.

N astępnie je d n a k zaniechał ciepło, a dzia­

łalność swą podzielił m iędzy optykę a elek ­ tryczność.

(2)

658 W SZECH ŚW IA T. N r 42.

Co do elektryczności, badał p rzew o d n i­

ctwo różnych ciał, spraw dził praw o Jo u la , tyczące się ilości ciepła w yw iązyw anego w sk u tek p rz ep ły w u p rą d u , sta ra ł się ustalić teo ry ją stosu; dośw iadczenia je g o w tym celu prow adzone zn alazły zastosow anie p rzy budow ie różnych ogniw g alw an icz­

nych; a jak k o lw iek by ł stronnikiem teoryi chemicznej stosu, bad an ia jeg o n ad ogn iw a­

mi term o-elektrycznem i w ykazały, że róż­

nica p oten cyjału może się m iędzy dw om a ciałam i w ytw orzyć i bez udziału objaw ów chem icznych. E lek tro liza, a w szczegól­

ności galw an oplasty ka, często uw agę jeg o ściągały; ro zjaśn ił też n iek tó re kw estyje elektro litycznego p raw a F a ra d a y a .

W dziedzinie m agnetyzm u m iał w ażny ud ział w o d k ry ciu , że m agnetyzm nie je s t bynajm niej w yłączną własnością żelaza;

w ykazał, że k o b alt i n ikiel, choćby zupełnie wolne od żelaza, zachow ują się w zględem m agnesu tak samo, j a k ten ostatni m etal, że ta k samo do ciał m agnetycznych zaliczyć należy naw et znaczną ilość gazów , tlen m ia­

now icie. O k azał też, że ciało samo przez się nie je s t w yłącznie m agnetycznem , lub dyjam agnetycznem , ale że własność ta zależy od środka, w którym ciało się m ieści. T ak np. wosk, k tó ry je s t dyjam agnetycznym w pow ietrzu, staje się m agnetycznym w ros- tw orze chlorku w apnia; szkło natom iast, m agnetyczne w p ow ietrzu, staje się ciałem dyjam agnetycznem w rostw orze, dajm y, pe­

wnej soli żelaza, k tóra je s t ciałem od niego silniej m agnetycznem .

W ięcej je d n a k znane są b adania optycz­

ne B ecquerela, zeb rane razem w dziele „L a lumi&re, ses causes et ses effets”. W szcze­

gólności przytoczyć tu należy poszukiw ania nad działaniem chem icznem św iatła, k tó re się znacznie przyczyniły do rozw oju fo to­

grafii, a w r. 1848 B ecąuerel zdołał uchw ycić na płycie fotograficznej barw y w idm a, ja k o tem mieliśmy niedaw no sposobność w spo­

mnieć, pisząc o nowej m etodzie L ip p m a n n a (ob. W szechśw iat z r. b., str. 126). B arw y te w szakże, k tó re w ciemności dotąd dobrze się przechow ały, n ik n ą rychło pod w p ły ­

wem św iatła.

Ze w szystkich zaś prac E d m u n d a B ecque- re la najw ięcej chw ały m u zjed n ały i n a j­

bardziej zao k rąg lo n ą całość stanow ią ba­

dania nad fosforescencyją i fłuorescencyjąT rospoczęte w ro k u 1860. Zbudow any p rze­

zeń fosforoskop posłużył do w ykazania, że różnica między obu kategoryjam i tych z ja ­ wisk je s t ilościową tylko a nie jakościową-, pozw ala on dostrzegać je tam , gdzie w b ra ­ ku dokładnej m etody badań nie przypu sz­

czano ich zgoła.

J a k b y przejście od jeg o prac elek try cz­

nych do optycznych stanowi odkrycie, je s z ­ cze w r. 1840 dokonane, że pod w pływ em prom ieni rozw inąć się może siła elektro- w zbudzająca na pow ierzchni oddzielającej dw ie ciecze, j a k p rz y zetknięciu soli ch lo­

rowej i tlenow ej; n a tej zasadzie o p arł b u ­ dowę swego ak ty n o m etru chemicznego.

R ospraw y B ecąuerela mieszczą się w P a ­ m iętnikach i S praw ozdaniach akadem ii nauk, w rocznikach fizyki i chemii oraz w rocznikach zakładów naukow ych, w k tó ­ ry ch by ł profesorem . D zieła, k tóre o p ra ­ cował wespół z ojcem, ja k „T raitó de phy- sique te rre stre et de m eteorologie” (1847),

„Traite d’eiectricite et de m agnetism e”, są ju ż obecnie oczywiście przestarzałe.

S. K.

K O N G R E S

M E T E O R O L O G IC Z N Y

w ] V E o t i a c l i i j i i m .

(D o k o ń czen ie).

P on iew aż z poró w nań barom etrów głó­

wnych (w zorcow ych) rozm aitych krajów okazało się, że baro m etry te różnią się n ie ­ kiedy o ‘/ 2 m ilim etra, a tymczasem spo­

strzeżen ia barom etryczne m ają być prow a­

dzone ze ścisłością do 0,1 m ilim etra, przeto postanow iono j a k można najczęściej p o ró ­ w nyw ać ze sobą baro m etry głów ne k rajó w i sieci m eteorologicznych, sąsiadujących ze sobą, w ypadki porów nań ty ch ogłaszać i uw zględniać je p rzy spostrzeżeniach, czy­

nionych n a stacyjach. Również tem p eratu ­ ry postanow iono odnosić do term o m etru po­

w ietrznego i w tym celu porów nyw ać skale

(3)

N r 42. C w s z e c h ś w i a t. 659 term om etryczne, szczególniej odnoszące się

do tem p eratu r poniżaj 0° C z tymże term o­

m etrem. P o d łu g oświadczenia p. M ascarta biuro m iędzynarodow e m iar i wag w P a ry ­ żu chętnie się podejm ie tych porów nań i do­

starczać będzie st.acyjom głów nym term o­

m etrów ze skalą, porów naną z term om etrem pow ietrznym .

Co się tyczy oznaczania w ilgotności po­

w ietrza, zalecono do pow szechnego użycia stosow anie się do postanow ienia kongresu rzym skiego, m ianowicie utrzym yw ania p sy­

chrom etru w p rzestrzeni system atycznie i ciągle przew ietrzanój. Z resztą żadnych zm ian nie zaprow adzono w dzisiejszym spo­

sobie oznaczania tego ważnego elem entu klim atycznego.

P y ta n ia , odnoszące się do deszczu, dały powód do d ług ich dyskusyj, pow tarzają­

cych się na każdym kongresie. Co do spo­

sobu ustaw iania pluw ijom etru postanowiono utrzym ać decyzyją k o n g re su rzym skiego, orzekającą, że pluw ijom etr nigdy nie powi­

nien być umieszczony n a dachu, z tym wszakże dodatkiem , że tam gdzie na w ierz­

chu domu znajd u je się platform a, lub taras, pluw ijom etr stać może. K w estyja: ja k ie dnie należy zaliczać do dni opadu? d ała po ­ czątek tak długim rospraw om i była powo­

dem w yrażenia ta k różnorodnych opinij, że postanowiono przy jąć za zasadę propozycy- ją, zrobioną przez H a n n a na poprzednim kongresie. M ianowicie: każdy dzień, w k tó ­ rym opad jak ik o lw iek wynosił przy n aj­

mniej 0,1 m ilim etra, zaliczać do dni opadu, ale prow adzić osobną ru b ry k ę dni tych, w których opad wynosił przynajm niej 1 mi­

lim etr.

N adto kongres u zn a ł za potrzebne dla nauki m ierzenie śniegu; wszakże z pow odu mało rozw iniętych m etod dotychczasowych nie pow ziął żadnego postanow ienia pod tym względem. Pow iększenie liczby stacyj plu- w ijom etrycznych było także na porządku dziennym kongresu. L ecz oczywiście rzecz ta je st tak ściśle zw iązana ze środkam i ma- teryjalnem i, jakiem i rosporządza każda sieć, że kongres m usiał się ograniczyć n a w y­

rażeniu tylko życzenia, aby tak ważny dział spostrzeżeń m eteorologicznych m ógł jak n ajp ręd ze j dojść do należytego rozw i­

nięcia.

W dalszym ciągu był rozbierany bardzo w ażny przedm iot, nieuw zględniany dotąd należycie na stacyjach m eteorologicznych lądu stałego E u ro p y , m ianow icie oznacza­

nie czasu i stopnia usłonecznienia (insola- cyi). P rz y b rak u dostatecznie udoskonalo­

nych narzędzi, kongres w strzym ał się od ostatecznej decyzyi, ja k ic h przyrządów i j a ­ kich metod należy w tym celu używać.

Zdaniem większości członków konferencyi najlepiej je s t używać p rz y rząd u Stokesa (kula szklana).

P ro f. H ildebrandsson przedstaw ił zja z d o ­ wi swój atlas chm ur i now ą ich klasyfika- cyją, znane zresztą ju ż poprzednio z ogło­

szonych p rac przez niego i przez A b er- crombyego. P o dłuższej dyskusyi kongres postanow ił w ydać w skróceniu pom ieniony atlas do u ży tk u praktycznego i w prow adzić do in stru k cy j m eteorologicznych tę nową klasyfikacyją chm ur. N adto, na p rzed sta­

w ienie także H ildebrandssonn, postanow io­

no na pewnój liczbie stacyj, rozrzuconych na całej pow ierzchni ziem i, zaprow adzić stałe i system atyczne m ierzenie wysokości chm ur i k ieru n k u ich biegu w różnych w a r­

stwach atm osfery. W arszaw a została objętą pomiędzy tem i stacyjam i.

Do w szelkich redukcyj spostrzeżeń i ich obliczania postanow iono przyjąć za obowią­

zujące ogłoszone świeżo tablice m eteorolo­

giczne m iędzynarodow e (T ables m eteorolo- giques in ternatio nales ’).

Do znaków dotąd używ anych w publi- kacyjach m eteorologicznych postanow iono w prow adzić jeszcze jed en , służący do poka­

zania, że przynajm niej połowa pow ierzchni g ru n tu , znajdującego się w okolicach danej stacyi m eteorologicznej, je s t po k ry ta śnie­

giem. Znak ten jest tak i [#] (p ro sto k ąt z gw iazdką we środku).

N a tych wzm iankach m usim y poprzestać, jakko lw iek nie stanow ią one i dziesiątej części pytań, d otkniętych n a kongresie. A le niepodobna mówić o wszystkiem , wym a­

gałoby to bardzo obszernego artyk ułu.

Zresztą n iek tó re ważniejsze i bardziój nasz ogół m eteorologów obchodzące przedm ioty

P a tr z W szechśw . z r. b „ s tr. 156.

(4)

660 W SZECH ŚW IA T. Nr 42 i ta k będą przed staw io n e naszym czy teln i­

kom w osobnym arty k u le .

K o n g re s zakończył swoje posiedzenia d. 2 W rześn ia o godzinie 7-ój wieczorem, w y ­ braw szy kom itet stały m iędzynarodow y, p o ­ m iędzy obow iązkam i którego leży także z a ­ jęcie się zastosow aniam i m eteorologii do rolnictw a. D otąd p rz ed m io t ten by ł bardzo mało dotykany na kongresach, zajętych in - nemi spraw am i; dziś wchodzi on na p o rz ą ­ dek dzienny zajęć konferencyj m eteorolo­

gicznych, co dla naszych stacyj ma n ie ­ zm iernie żyw otne znaczenie.

Podczas kongresu, ja k zw ykle byw a na takich zjazdach, urząd zan o w spólne w y­

cieczki i w spólne biesiady, przyczyniające się niem ało do tem lepszego poznania się członków zjazd u i zaw iązania stosunków , n ieraz bardzo pożytecznych. .Tak to bowiem pięknie zaznaczył M ascart w pożegnalnej biesiadzie, kongresy i zjazdy tak ie nietyle są ważne ze w zględu na swoje „urzędow e postanow ienia", gd y ż najczęściej okazuje się, że z wielu powodów p raktycznych w d a­

nej kw estyi „stanow czo zdecydow ać nic nie m ożna”, ale d latego, że ludzi zbliżają do siebie, że tw orzą ze w szystkich m eteorolo­

gów całego św iata je d n ę fam iliją, której każdy członek wie napew no, że w potrzebie znajdzie w każdym za k ątk u ziem i życzli­

wego i oddanego nauce człow ieka, k tó ry daną spraw ę załatw i z najw iększą chęcią i pożytkiem dla n au k i. Spom iędzy takich wycieczek i biesiad w spólnych najbardziej zajm ującem i były: zw iedzenie obserw ato- ry ju m astronom icznego, w ycieczka na j e ­ zioro S ta rn b e rg (p am iętne śm iercią L u d w i­

k a I I ) i pożegnalna biesiada.

W obserw ato ryjum , urządzonem odpo­

wiednio do obecnych w ym agań nau k i, z n a j­

duje się sław ny re fra k to r, roboty F ra u e n - liofera, rodzony b r a t sław niejszego jeszcze re frak to ra dorpackiego. D o spostrzeżeń je s t on ciągle używ any. Z n a jd u ją się tam także p rz y rzą d y , których L am o n t używ ał w swoich pam iętnych pracach n a d m ag n e­

tyzm em ziem skim : w szystkie te p rz y rząd y b y ły w ykonane w łasnem i jeg o rękam i.

Oczyw iście obecnie nie są one używ ane.

M ascart, najlepszy bezw ątpienia znaw ca tych rzeczy spom iędzy obecnych, p rz y g lą ­ dał się ze szczególną bacznością tym p rz y ­

rządom i słuszną zro b ił uwagę, że takie re- lik w ije pow inny być z w iększą czcią i p o ­ szanow aniem zachow yw ane.

W ycieczka po jeziorze S ta rn b e rg nie­

zm iernie przyjem ne po sobie zostaw iła w spom nienie. W spólny obiad był urządzo ­ ny w T utzin g . U czestniczyli w niej w szy­

scy członkow ie ko ng resu z bardzo m ałem i w yjątkam i. Niestety, w yjątki te by ły małe pod w zględem liczby, ale nie znaczenia;

nie było bowiem na wycieczce N eum ayera, którego sama ju ż pow ierzchow ność piękna i pow ażna stanow i niepospolitą ozdobę każ­

dego zgrom adzenia. Je g o przem ów ienia odznaczają się niepospolitą siłą: nie słysza­

łem rów nie pięknie i prosto m ówiącego po- niem iecku. Sw oje przem ów ienia zw ykle sam tłum aczył na ję z y k angielski, którym w łada rów nież sw obodnie ja k niemieckim.

J e d n a k poniew aż był w calem zgrom adze­

niu praw dopodobnie n ajstarszy wiekiem , przeto , oprócz w obow iązkow ych posiedze­

niach kongresu, nie przyjm ow ał udziału w innych zebraniach.

P odczas obiadu wygłoszono m nóstwo mów w różnych językach. Rospoczął g o ­ ścinny i uprzejm y nasz gospodarz, d r L an g , bardzo dow cipnem przem ów ieniem , w no­

sząc toast n a cześć dam obecnych na wy­

cieczce. Zony i córki bowiem niek tórych członków uczestniczyły w przejażdżce.

Przem ów ieniom i oświadczeniom , zaciska­

jącym coraz ściślejsze w ęzły pom iędzy ludźmi ze wszystkich stro n św iata, nie było końca. I ja k k o lw ie k praw dziw ych m onachijczyków w zgrom adzeniu było n ie ­ w ielu, to wszakże przysłow iow a m onachij­

ska „G em iithlicbkeit” panow ała w całej p e ł­

ni. Niem niej ostatnie zgrom adzenie poże­

gn aln e w ieczorem dnia 2 W rześnia, przy w spólnej uczcie było bardzo serdeczne i po­

zostaw iło po sobie wspomnienie takie, ja k ie się w ynosi ze stosunku z ludźm i ta k wy­

sokiego znaczenia naukow ego i tak d y sty n ­ gow anym i.

W pryw atnych rozm ow ach z rozm aitym i członkam i kongresu, m iałem sposobność przekonać się, że nasza skrom na sieć m eteo­

rologiczna ma dobrą opiniją i wcale niezłe uznanie, lepsze może, aniżeli na to za słu ­ guje-

(5)

N r 42. W SZECHŚW IAT. 661 A kadem ik, d y re k to r W ild , od samego

początku założenia jć j okazyw ał zawsze szczere zajęcie się nią i był gotów do udzie- I lenia nam wszelkiej pomocy, ja k a tylko j

była w jego możności. T u taj osobiście wy- ! raził mi w bardzo serdeczny sposób całą j swoję sym patyją do naszych stacyj,zachęca- j jąc do dalszego rozw oju i w ytrw ałości. Całe jeg o obejście najzupełniej odpow iadało tem u j

wysokiem u stanow isku, ja k ie w nauce zaj- j inuje. H ann , d y re k to r In sty tu tu m eteorolo­

gicznego w W iedniu, bardzo troskliw ie wy- j

p y ty w ałsię o powodzenie swojego, ja k n a z y ­ wał, „najbliższego sąsiada”. Nasze stacyje zawsze w nim znajdow ały chętnego doradz- cę i przyjaciela. Z nakom ity d y re k to r b e r­

lińskiego In sty tu tu m eteorologicznego, von Bezold, m onachijczyk z pochodzenia, jest, ja k się okazało, bardzo mocno zajęty na- szemi stacyjam i, zna je doskonale i szcze­

rze p ra g n ie ich rozw inięcia. Z jego wielu uw ag i wskazówek wyciągniem y niejednę korzyść. S ym patyczna g ru p a am erykanów (G reely, A bbe, H a rrin g to n i R otch) wie wszystko co się dzieje w m eteorologii na całej pow ierzchni ziemi, zna więc i nasze stacyje (obserw acyje posyłam y im od po­

czątku założenia); żałow ali tylko, że rospraw w naszym P am iętn ik u Fizyjograficznym czy­

tać nie mogą z pow odu języka. P ra w d z i­

wej niespodzianki doznałem przy poznaniu jen erała G reely. P raw dopodobnie każdy, kto zn a ł jego podróż do bieguna północne­

go, tak nieszczęśliwą i tak ą ciężką, w ysta­

wiał sobie, tak ja k i ja , że je stto ja k iś ogo­

rzały, o żelaznej budow ie m arynarz, k tó ­ rego zmódz nie są W stanie ani burze, ani fale, ani w ichry, ani głód. Tym czasem p a ­ trząc na tę wyniosłą, w iotką, o pięknych, cokolw iek południow ych rysach tw arzy p o ­ stać, o ruchach m iękkich, w ykw intnych, salonow ych, wierzyć się praw ie nie chce, aby to był jeden z tych, którzy tę tak straszną w ypraw ę przeżyli. T w arz jego jed n ak nosi na sobie ślady w ielkiego zm ę­

czenia, może choroby: praw dopodobnie ciężka, przym usow a dyjeta, której tak d łu ­ go w tej podróży był poddany, niem ało się do tego przyczyniła.

W. K.

NOW SZE BADANIA

NAD FAUN4 PELAGICZNĄ MORZA

(„ P L A N K T O N E M ”).

(D o k o ń czen ie).

P ow racając do spostrzeżeń H aeckla, z a ­ znaczym y, że bijolog ten odróżnia roczne, miesięczne, dzienne i godzinne w ahania w składzie plan kto nu ; pew ne zw ierzęta ukazują się grom adnie w pew nych okoli­

cach m orza co k ilk a lat, inne znów w pe­

w nych tylko miesiącach roku, jed n e w z i­

mowych, inne w letnich, jeszcze inne w p e ­ wnych tylko dniach, zależnie od stan u po­

gody i k ie ru n k u w iatru, wreszcie są i takie, które w ystępują na pow ierzchni m orza ty l­

ko w pew nych godzinach dnia; jedn em słowem , co godzinę sk ład plan kto nu może być odm ienny, jak że więc pogodzić z tem tw ierdzenie H ensena, ja k o b y skład p lan k ­ tonu był zawsze mniej więcej taki sam?

Co się tyczy różnic plank ton u, zależnych od miejsca, H aeckel zw raca uwagę przede- wszystkiem n a różnice klim atyczne. Ilo- ściowość p lan kton u, pow iada on, m ało jest zależna od różnic klim atycznycli pom iędzy strefam i, jakościow ość zaś je s t bardzo za­

leżna i przytem tak, że różnorodność g a­

tunków , składających plankton, w zrasta, gdy posuw am y się od biegunów do ró w n i­

ka. T a ostatnia okoliczność objaw ia się nadzw yczajnem bogactwem form w okoli­

cach zw rotnikow ych. „W czasie podróży m ojej, powiada H aeckel, przez okolice zw rotnikow e oceanu Indyjskiego, jak o też w podróży do C ejlonu i z powrotem , po­

dziwiałem praw ie codziennie wielkie bo­

gactw o życia pelagicznego na zw ierciad la­

nej pow ierzchni m orza. W nocy cały ocean, ja k tylko ogarnąć było m ożna okiem, p rz ed ­ staw iał jed n o lite, iskrzące się morze świa­

tła. W oda świecąca, k tó rą czerpaliśm y w nocy w iadram i, p rzed staw iała ta k gęsty, rój skupionych obok siebie nocnych zwie­

rz ą t świecących (m ałżoraczki, salpy, pyro- somy, meduzy i t. d.), że p rzy blasku tego

(6)

662 W SZECH ŚW IA T. N r 42.

św iatła pelagicznego m ogliśm y podczas cie­

mnej nocy czytać w yraźnie książkę... S ta d a w ielkich m eduz i ry b latających calem i dniam i tow arzy szy ły okrętow i naszem u”.

A le nietylko, tw ierd zi H aeck el, pod w zględem jakościow ym p la n k to n m órz zw rotnikow ych przew yższa p la n k to n o k o ­ lic um iarkow anych i chłodny ch, ale nie u stępuje mu także pod w zględem ilościo­

wym. X dlatego też H aeck el sprzeciw ia się stanowczo tw ierd zen iu H ensena, ja k o b y p lankton okolic zw rotnikow ych był „u d e­

rzająco b ied n y pod w zględem ilościow ym , czyli ze w zględu na liczbę form ży ją c y c h ”.

H aeckel przypuszcza, że H ensen doszedł do takiego w niosku w skutek zb y t pospiesznie robionych obserw acyj i zb y t k ró tk ieg o cza­

su, ja k im ro sporządzał. P o d tym w zglę­

dem poglądy H aeckla stw ierd za także w z u ­ pełności C hierchia (1885), le jtn a n t o k rę tu BV e tto r P is a n i”, k tó ry zebrał w ciągu trz y ­ letniej podróży naokoło ziemi cenną kolek- cy ją zw ierząt pelagicznych. „Jakość i ilość organizm ów , pow iada C hierchia, zam iesz­

kujących okolice m órz zw rotnikow ych, przew yższa w szelkie p o jęcie”.

N ajw ażniejszą przyczynę, w a ru n k u jącą zm ienne i nierów nom ierne rozm ieszczenie p lan k to n u w m orzu, stanow ią, w edług H aeckla, p rą d y m orskie. Z asadnicze z n a ­ czenie prądów tych dla w szelkich badań n ad planktonem je s t pow szechnie znane, a w now szych czasach M u rra y i C hierchia w iele o niem pisali.

Zoologowie w ypraw y „N ationala" z w ró ­ cili rów nież uw agę na doniosłość tych p r ą ­ dów dla fauny i flory pelagicznćj. B r a n d t ') podnosi „w ielkie znaczenie prąd ó w m o r­

skich, jak o środka i ham ulca w ro sprze- strzen ian iu się organizm ów p la n k to n u ” i zaznacza, „że w rozm aitych p rą d ach a tla n ­ tyckich w ystępow ały zaw sze liczne form y, których nie było w okolicach, przedtem zw iedzonych”. H ensen w spom ina także

„o nadzw yczajnie bogatych połow ach p la n k ­ tonu, sprow adzonego przez specyjalne p rą ­ d y ”. Ze względu n a stosunek do p lan k to -

') K. B rand t, 1889. U eb er d ie b io lo g isc h e n U n te r - su ch u n g en der P la n k to n E x p e d itio n . V erh a n d l. d.

G esellschaft ffir E rdk u n d e in B erlin.

[ n u, H aeck el dzieli p rą d y m orskie na: 1) H a lic o rre n ta (w ielkie p rąd y oceaniczne), 2) B ath y co rren ta (rozm aite p rą d y głębino­

we), 3) N eroco rrenta (p rądy przy brzeżn e) i 4) Z oocorrenta (m iejscowe p rą d y p lan k - toniczne, czyli drogi w ypełnione m asą zw ie­

rząt). P ierw sze z tych prądów , t. j. wielkie oceaniczne, przenoszą p lan k to n na dalekie p rzestrzenie, a wszyscy praw ie badacze d o ­ tychczasow i (M urray , R aube, C hierchia, W yyille Thom son i inn i) jednozgodnie tw ierdzą, że prąd y te są b ardzo bogate w p lan k to n . D ru gie, t. j . p rąd y głębinow e, m ają niem ałe znaczenie dla pionow ych wę­

d ró w ek batypelagicznych zw ierząt, a więc w yw ierać też m uszą w pływ n a plankton.

Trzecie, t. j. prąd y przybrzeżne, przynoszą p lank to n z m orza otw artego k u brzegom i naodw rót przyczyniają się do przenoszenia form pelagicznych przybrzeżnych na morze otw arte i one zatem niem ałe m ają znaczenie dla określenia składu plank ton u. N ajcie­

kaw sze atoli są p rą d y czw artej z wyżej w ym ienionych k atego ryj, a m ianowicie tak zw. przez H aeckla: Z oocorrenta, litoralne p rą d y zwierzęce. „Do najdziw niejszych i najw ażniejszych zjaw isk w bijologii m o­

rza, pow iada H aeckel, należy masowe sk u ­ p ianie się ciał pływ ających, k tó re stanow ią d ług ie i w ąskie drogi zgęszczonego p la n k ­ to n u ”. Z w ierzęta i rośliny w ystępują w tych zo oco rren tach w w ielkiem m nóstwie i w nie- zw ykłem skupieniu. M ilijony m ilijonów drobnych istot ze wszystkich wyżej w ym ie­

nionych g ru p ustrojów planktonicznych ro ­ j ą się i tw o rzą „scenę, o k tó rej piękności

przeko nać się możemy tylko n aocznie”, i Z nakom icie sch arak tery zo w ał te p rą d y zw ierzęce R yszard Greeff, przytoczym y też za H aecklem w yjątek z odnośnego opisu I tego au to ra. „S poglądając podczas spokoj­

nego m orza z wzniesionego p u n k tu na sze­

ro k ą pow ierzchnię wody, spostrzegam y tu i owdzie ostro zarysow ane, błyszczące sm u­

gi, k tó re krzyżują pow ierzchnię wody, ja k o dłu gie, w ąskie wstęgi. D rogi ich i miejsca, w któ ry ch w ystępują, są, zdaje się, n ie re ­ g u la rn e i ciągle u leg ają zm ianie. To są liczne, to znów w niew ielkiej w ystępują ilości, albo też b rak ich zupełnie, dziś wy- n u rz a ją się tu taj, j u tr o gdzieindziej; je d n e 1 m ają taki kieru nek , inne w prost przeciw ny,

(7)

N r 42. w s z e c h ś w i a t. 663 lu b też z pierw szym się krzyżujący... Jeśli

zbliżym y się do tych prądów , zauważymy, że panuje w nich w rzeczyw istości prąd, różny od k ie ru n k u ru c h u w ody otaczają­

cej... S praw iają one w rażenie szczegól­

nych rzek, przecinających ocean i posiada­

jący ch w łasne k o ry ta i brzegi, k tó re pom i­

mo wielkich zm ian w czasie i m iejscu ich w ystępow ania, zachow ują je d n a k w ciągu każdorazow ego, często k rótkiego bardzo istnienia pew ną sam odzielność. N apotkaw ­ szy taki p rą d w nieznacznej odległości od brzegu, m ożna zauważyć, że drobniejsze i lżejsze przedm ioty pływ ające... zostają do p rą d u w ciągnięte. K aw ałk i drzew a, korki, siano, w yrw ane z dna w odorosty i t. p., w szystko to p ły nie pow oli prądem w sze­

regu różnobarw nym . A le obok tych p rz ed ­ m iotów, co d la nas je s t naj w ażniejsze, p o ­ ryw ane zostają przez p rą d y takie różne zw ierzęta i n ap ełn iają je często w tak w iel­

kich m asach, że gotow iśm y przypuszczać, że to nie m echaniczne w prost poryw anie zw ierząt przez wąski p rąd, pow oduje tak w ielkie nagrom adzanie się tychże, lecz, że zw ierzęta te dowolnie w yszukują gładkich i spokojnych dróg, być może w zw iązku z pew nem i w arunkam i życia... T e drogi zw ierzęce, napoty k an e w m orzu, stanow ią zaw sze najpew niejszy i najbogatszy sk a r­

biec dla t. z w. fauny pelagicznej, ja k k o l­

w iek p rzy w ielkiej ich zm ienności i zależ- i ności od m orza spokojnego nigdy niem oż­

na z pew nością na nie liczyć. Pow staw anie tych dziw nych prądów i znaczenie ich dla historyi n atu ra ln ej m orza je s t jeszcze zu­

pełnie praw ie ciem ne”.

W końcu zajm ującej pracy swojej Haec- kel k ry ty k u je m etodę liczenia objętości i wagi połow ów planktonicznycb, w prow a­

dzoną i używ aną przez H ensena, w co ju ż ! w tem m iejscu wchodzić nie będziemy.

J a k widzim y, praca H aeekla je s t n ad ­ zw yczajnie ważna dla zajm ującej nas kwe- i

styi, a jakkolw iek w ynika z niej oczywiście, że bijologiją plan kto nu znam y dotąd b a r­

dzo mało, że nie um iem y objaśnić sobie dotąd w ielu niezm iernie ciekaw ych stro n przedm iotu tego, to w każdym razie je d n a k dojść m usim y do w niosku, że cała ta kwe- sty ja je st o wiele bardziej złożona, niż I tw ierdzi H ensen, że w y p raw a „N ationala" i

nie w yczerpała bynajm niej zadania, nie rozw iązała zagadnień planktologicznych i że dla w ielu jeszcze przyszłych w ypraw zoologicznych otw iera się bardzo szerokie i wdzięczne pole do badań w tym k ie ­ ru n k u ').

D r J ó zef Nusbaum.

TECHNOLOGIJA

NAFTY I WOSKU ZIEMNEGO,

i i

R opa naftow a w stanie surowym żadnego praktycznego zastosow ania nie ma. Z tej m ięszaniny bardzo złożonej najrozm aitszych w ęglow odorów , ja k ą ona nam przedstaw ia, m usim y w ydzielić n iektóre składow e części, tak, by one m iały własności, odpow iadające żądaniom praktyki. W samej zaś ropie naf­

towej surowej cechy ch arak tery sty czn e j e ­ dnej g ru p y w ęglow odorów , bardzo dla nas cenne, są zobojętnione przez cechy w prost przeciw ne inn6j g ru p y . N ap rzy kład wy­

żej wrące części składow e ropy posiadają bardzo ważną dla techniki m aszynowej w ła­

sność sm arow ania pow ierzchni trących się, tymczasem w ropie naftow ej cechy te zu­

p ełn ie się znoszą przez węglowodory o p u n k ­ cie wrzenia niskim. K o rzy stając z n iek tó ­ rych własności fizycznych, wchodzących w sk ład ropy, można ropę naftow ą rozdzie • lić n a dow olną ilość g ru p , z w ybitnie róż- nemi cecham i fizycznemi.

■) Streszczona w końcu arty k u łu niniejszego praca H aeekla w yw ołała ze stro n y uczestników wyprawy

„ N atio n ala1* w ielki protest przeciw ko surowej i, zda­

niem naszem , słusznćj pod w ielu w zględam i krytyce H aeekla. P rof. Hensen w świeżo ogłoszonej rospraw ce swojćj p. t. „ P la n k to n E xpedition und H aeckel’s D ar- w inism us“, 1891, przekonyw ająco dowodzi, że wbrew m niem aniom H aeekla, m etoda liczenia liczby osobni­

ków i wagi złow ionego plan k to n u m a swą w artość ści­

śle naukow ą, ale z drugiej strony nie uspraw iedliw ia się należycie z zarzutu wyciągnięcia zbyt pospiesznego i błędnego, zdaniem H aeekla, wniosku, co do „rów no- m ierności“ p lanktonu.

(P rzy p . au to ra ).

(8)

664 W SZECH ŚW IA T.

Jeżeli ropę ogrzew ać, to wydzielają, się z niój najłatw iój i n ajp ierw części n a jlo t- niejsze, t. j. gazy, następnie części posiada­

ją c e coraz wyższy p u n k t w rzenia, a pod sam koniec dopiero z najw yższym punktem w rzenia. Jednakow oż dokładnego ro zd zie­

len ia w edług p u n k tu w rzenia osięgnąć przez dystylacyją niem ożna, n aw et tak ie sk ła ­ dniki, j a k gazy, nie mogą być łatw o i d o ­ kładn ie wydzielone. O ddzielanie p o jed y n ­ czych dystylatów k o n tro lu je się p rzy p o ­ mocy term om etrów , lu b areom etrów , w sk a­

zujących w danćj chw ili ciężar w łaściw y dystylatu. T en d ru g i sposób areom etrycz- ny jest w p raktyce fabrycznój pow szechnie używ any, gdyż użycie term om etrów p rz e d ­ staw ia pew ne trudności. Bez w zględu na sposób oddzielania dystylatów pojedyń- czych, w szystkie d y sty lato rn ie nafty dzielą przedew szystkiem ropę surow ą na trzy g ru ­ py produktów , mianowicie:

I. Części najlotniejsze v. benzyny, dysty- lujące się do 150° C.

II. Części św ietlne v. naftow e, od 150°

do 300° C.

I I I. Pozostałości v. maź, od 300° C do końca dystylacyi.

Jeż eli pod uw agę weźmiem y tylko trzy pow yższe ogólne g ru p y , w tedy sk ład p ro ­ centow y głów niejszych ro p przedstaw i nam się w następujących liczbach:

r. a m e ry k . r. k a u k a s k a r . g alic.

I. benzyn 10— 12% 5 - 1 0 % 3— 6 % II. nafty 60 — 75 % 32— 5 3 ,5 % 55— 65%

III. pozostał. 5— 10% 3 6 —60% 30—40 % P rz y jm u ją c zaś za zasadę do podziału ro p y surow ćj — ciężar właściw y, o trzy m a­

my, że

r. a m e r. r . k a u k . r. g a lic .

I. benzyny do 0,725 0,762 0,723 II. nafty „ 0,820 0,825 0,831 II I. pozostałości do 0,98.

J a k widzim y z tego, niem ożna ro p n afto­

wych m ierzyć je d n ą stałą m iarą; je d n e d ają więcój części lekkich, dru g ie więcój nafty, in n e znow u bogate są w oleje ciężkie.

Stosow nie do tego, co głów nie opłaca się otrzym yw ać, czy n aftę do ośw ietlania, czy sm ary, oceniam y d any g atu n ek ro p y w e­

d łu g procentow ćj w ydajności żądanego p ro ­

du ktu . T ak n ap rzy k ład , jeżeli chodzi nam 0 p ro d u k t św ietlny, naftę, to ropa am ery­

k ań sk a będzie najlepszą, bo d aje nafty 70% , najgorszą kauk aska, gdyż ona daje ty lk o 3 3% , galicyjska będzie średnią, gdyż tój części w ydaje około 60% . P rzeciw nie zaś na w yrób sm arów nafta kaukaska b ę­

dzie najlepszym prod u k tem surow ym . N a w yrób lekkich produktów , t. zw. b en zy n, nigd zie dotychczas bardzo nie zw racano uwagi. P rz y ogrzew aniu ropy w ydzielają się n ajp ierw części lżejsze, potem w m iarę podnoszenia się tem p eratu ry d y sty lują czę­

ści coraz cięższe. P o czątek dysty lacy i leży często znacznie niżój 100°, końca dystylacyi oznaczyć niem ożna. J a k a je s t zależność ciężaru właściwego dystylatów p rz y ró ż­

nych tem p eratu rach w czasie dystylacyi może okazać n astęp ująca tablica, którój j e ­ d nak za ogólną norm ę brać nie należy, p u n k t w rzen ia ciężar właściw y przy 17,5°C

75° 0,725

100° 0,750

150° 0,790

200° 0,826

250° 0,850

W czasie dystylacyi tem p eratu ra w rzenia stopniow o się podnosi, przyczem zm ienia

| się rów nież gęstość i prężność p a r stopnio­

wo: gęstość p ar w zrasta, a prężność zm niej- i sza się. W m iarę, j a k p ro d u k ty lotniejsze uchodzą, p ły n dystylow any zagęszcza sięr n ie idzie zatem je d n a k , żeby płyn y wysoko w rące oddzielały się dokładnie od płynów nisko w rących, gdyż p rzy tem p eratu rze, przy którój p a ru ją w ęglow odory nisko w rą­

ce już i pary wysoko w rących posiadają pe­

wną prężność i m echanicznie są poryw ane z param i w ęglow odorów niżćj wrących.

L ek k ie dystylaty, j a k uczy p ra k ty k a , za­

wsze za w iera ją dom ięszki płynów cięższych.

Jeżeli naftę handlow ą poddać dystylacyi m ożna z niój w ydzielić do 1 0% benzyn 1 10—1 5% oleju ciężkiego, pomimo, że tych dw u ciał um yślnie do niój nie dodaw ano.

D an y p ły n można dystylow ać rozm aicie, albo przez proste ogrzew anie go w n aczy­

niu, albo uskuteczniać dystylacyją p arą wo­

dną, stąd będziemy m ieli dw a rodzaje d y ­ stylacyi:

1) D y sty lacyja bespośrednia, p rzy ogrze- , w aniu kotłó w dystylacyj nych w prost ogniem.

(9)

N r 42. W SZECHŚW IAT. 665 2) D ysty lacy ja za pośrednictw em p rz e ­

grzanej pary w odnej.

K ażdy z dw u ro dzajów dystylacyi ropy może ulegać zm ianom w zględnie do tego, czy robotę prow adzim y bez przerw y, d oda­

ją c stale świeżej ropy w m iarę ubyw ania, czy też doprow adzam y za każdym razem dystylacyją do końca i nanow o ją potem rospoozynamy.

Będzie to:

1) dy sty lacy ja n ieprzerw ana, lub 2) dystylacyja peryjodyczna.

D ystylacyja bespośrednia, czyli w prost na ogniu, używa się najpospoliciej, chociaż ma ona swe niedogodności, k tó re je powoli u su ­ wają z techniki naftow ej. P rz y ogrzew a­

niu ropy naftow ej w kotle dystylacyjnym , poziom jej z początku podnosi się, w skutek rosszerzania się ropy, następnie zaś, w sku­

tek stopniowego odprow adzania dystylatu, poziom p ły n u , pozostającego w kotle, sto­

pniowo opada. Je ż e li poziom płynu opa­

dnie w ko tle niżej kanałów , w yprow adza­

jących gazy płom ienne do kom ina, wtedy ściany kotła, niestykając się z płynem , od działania z zew nętrznej strony płom ienia i gorących gazów, mocno się rospalają, p ra ­ wie do czerwoności, a w tedy pary naftow e przedew szystkiem będą się stykały z rospa- lonemi ścianam i kotła, a więc będą ulegały w skutek tego roskładow i na węglow odory lżejsze i koks. Zachodzący tu rosk ład i wy­

dzielanie n a ścianach ko tła koksu, w pływ a n a zm niejszenie ilości dystylatu, a je d n o ­ cześnie na zw iększenie ilości używ anego paliw a. W sk u tek bowiem osiadania koksu, będącego złym przew odnikiem ciepła, potrze­

ba w celu dalszego rozgrzew ania płynu, sil­

niej pod kotłem palić, przez co zw iększa się ilość paliw a. D ru g i sposób dystylow a- n ia ropy naftow ej, nierów nie racyjonalniej- szy i m ający wiele niezaprzeczonych zalet, szczególniej ze w zględu ekonom icznego, m ianowicie dystylacyja p a rą wodną, dotąd je s t jeszcze bardzo mało w użyciu. D ysty­

lacyją p arą w odną można uskuteczniać dwo­

jak im sposobem: raz, używ ając p a ry nasy­

conej, oznaczonej tem p eratu ry i oznaczonej prężności, po w tóre, stosując parę p rz eg rz a­

ną. P ie rw sz y sposób je s t dlatego niedogo­

dny, że p a ra nasycona, w m iarę tego, ja k jej tem p eratu ra w zrasta, staje się bardzo sprę­

żystą i w yw iera na naczynia zam ykające ciśnienie dochodzące do kilkudziesięciu a t­

m osfer. W idocznem to je s t z tablicy, w ska­

zującej nam zależność ciśnienia p ary w o­

dnej od tem peratury, podług obserwacyj R egnaulta.

Ilość atm osfer T em p eratu ra

1 100°

5 152°

10 180°

15 198°>

20 213°

25 224°

R ozum ie się, że ciśnienia 25 atm osfer żaden kocioł dystylacyjny nie w ytrzym a.

Tym czasem , kiedy p ara nienasycona, czyli inaczej mówiąc przegrzana, zachow uje się ja k gaz doskonały, może przy zw ykłem ci­

śnieniu okazyw ać tem p eratu rę 400°— 800°, w tym razie kocioł w ytw arzający p arę i ko­

cioł dy stylacyjny mogą być zw ykłem i ko­

tłam i, w ytrzym ującem i ciśnienie 1—2 atm o­

sfer. D la p rzeg rzania pary puszcza się ją z k o tła do dość długiego u k ład u ru r , po ­ mieszczonego w prostym piecu i ogrzew a się w nich zapomocą płom ienia, przechodzą­

cego pi-zez całą kom orę pieca do kom ina.

T ak a przeg rzan a para, doprow adzona w n a d ­ m iarze do płynu dystylow anego odnaw ia silniej atm osferę ponad płynem , sp raw ia większy ru c h w parach węglow odorowych, prędzej u prow adza p ary z kotła, przez co nie m ają one czasu na stykanie się ze ścia­

nam i kotła, nie ulegają więc roskładow i lub kondensacyi. P a ra w odna nie w yw iera na w ęglow odory żadnego d ziałania chem icz­

nego, nie może psuć nafty, ja k to niekiedy przeciw ko tem u sposobowi podnoszono, chyba gdyby p arę dopuszczano do nafty o bardzo znacznej tem peraturze. P r z e ­ grzana p ara, ja k wyżej zaznaczyliśm y, zb li­

ża się bardziej do gazów, niż do p ary , przee odjęcie jej pewnej ilości ciepła, jeszcze się nie sk rapla, pozostaje p arą dotąd, póki nie będzie oziębioną do granicy, poza k tó rą przechodzi w stan płynny. W czasie więc dystylacyi p ara taka nie sk rap la się w kotle dystylacyjnym , nie daje wody p łynnej, m o­

gącej powodować zaburzenia w dystylacyi.

D ystylacyja peryjodyczna, czyli p rz ery ­ w ana, najpow szechniej dzisiaj wszędzie uży ­

(10)

6 6 6 W SZECHSW IAT. N r 42.

w ana, polega na tem, że z ro p y odpędza się w szystko, co można, p rzy danej k o n stiu k - cyi k o tła, n astępn ie się kocioł w ypróżnia, studzi, nanow o n apełnia ro p ą i nanow o dy- styluje. Z w y kle się tak prow adzi dystyla- cy ją, że w jed n y m ko tle odpędza się benzy­

ny i n aftę św ietlną, czyli t. zw. środek, p o ­ zostałość zaś m azistą przeprow adzam y do innego kotła i tam też ona u leg a p rz e ro ­ bieniu na oleje ciężkie. Sposób dystylacyi przeryw anej posiada cały szereg wad te­

chnicznych, traci się p rzy tym sposobie wiele czasu n a częste n apełnianie i w y ­ próżnianie kotła, m arn u je się dużo paliw a i t. d.

D y sty lacy ja n iep rz erw an a w zasadzie je s t tak że dystylacyją peryjodyczną z tą różnicą, że przerw y w robocie nie tak często się po ­ w tarzają. T en rodzaj dystylacyi odznacza się tem, że dopływ ro p y do k o tła je s t n ie ­ przerw anym , przez co poziom ro p y w kotle przez cały czas dystylacyi je s t stały, n ie ­ zm ienny. D y sty lacy ja tak a odbyw a się znacznie prędzej, przyczem zaoszczędza się wiele paliwa, zysk uje na czasie i niem a tych licznych niedogodności, z któ rem i walczyć trze b a przy dystylacyi pery jo d y czn ćj. D y ­ stylacyją n iep rzerw an ą rzad ko p row adzi się w jed n y m tylko kotle, najczęściej są do tego brane dw a lub trz y kotły. W tym razie w każdym kotle odpędza się tylko pew ną część, reszta przechodzi do następnego, gdzie ulega ju ż wyższej tem peraturze. P o ­ mimo tych w szystkich zalet dystylacyi nie­

p rzerw an ej, dotąd m ało je s t ona w użyciu.

Z akłady N obla na K au k azie, w B ak u , tego sposobu używ ają, przyczem a p a ra t dystyla- cyjny tam w prow adzony je s t jeszcze b a r­

dziej skom plikow any, o bejm uje bowiem kilkanaście pojedyńczych kotłów dystyla- cyjnych. O prócz tych dw u sposobów is tn ie ­ j ą jeszcze dystylacy je pod zw iększonem ci­

śnieniem i pod zm niejszonem .

Chociaż obiedw ie m etody m ają bardzo racy jo n aln e zasady, jed n ak że nie m ogą się poszczycić popularnością. Isto ta dystylacyi polega na tem , że część płynu ogrzew aniem zam ieniam y na parę, k tó ra jak o lżejsza od pły n u w ydziela się z pow ierzchni i masy p ły n u i stara się zająć p rzestrze ń ponad nim, ja k n a j w yżej, a poniew aż coraz więcej tych p a r się w ydziela, przeto je d n e części

p ary zostają usuw ane przez drugie. P a rę usuniętą poza obręb naczynia dystylacyjne- go można oziębić w chłodnicach i znow u na płyn zam ienić. O dpow iednio do tego każ­

dy p rzy rząd dystylacyjny m usi składać się z n astępu jących części: k o tła dystylacyjne- go, w k tórym się ogrzew a płyn dystylow a- ny, oziębiacza lub wężownicy, zagęszczają­

cych p ary w ęglow odorów i z o dbieralnika, czyli naczynia, dokąd ścieka skroplony w oziębiaczach płyn. Całe to urządzenie byw a robione z blachy żelaznej, a niekiedy i z m iedzianej. K o tły form y bardzo ro z ­ m aitej, to leżące, to stojące, to znow u kom binacyje obudw u tych sposobów byw ają przew ażnie żelazne, z blachy do '/ 2 cala grubej, objętości rów nież bardzo niestałej, bo je d n e byw ają m iary 30 beczek zw ykłych naftow ych, inn e dochodzą do 150, osobliwie d y sty larn ie am eryk ańsk ie celują ogrom em swych kotłów . P o d takiem i kotłam i palą najczęściej pozostałościam i, t. zw. m azią naftow ą, czyli tą częścią ropy naftow ej, któ ­ ra pozostaje jeszcze w kotle, po odpędzeniu benzyn i nafty świetln6j. Śród k ilk u spo­

sobów opalania m azią naftow ą, jed en jest tylko n ajracy jo naln iejszym i najbardziej opracow anym i rospowszechnionym . Ten sposób polega n a pulw eryzow aniu mazi, t. j.

n a rozdzielan iu jój na nadzw yczaj drobne cząsteczki, k ro p elk i, które, w skutek tego mogą jak n ajd o k ład n iej się zm ięszać z tle-

! nem , a zapalone dają w ysoką tem peraturę.

P u lw eryzow anie mazi m ożna uskutecznić ściśnionem pow ietrzem , w tłaczanem pom­

pą, lub co ła tw iej, dogodniej i taniej, ci­

śnieniem p ary w odnej, k tó rą można mieć z k o tła parow ego, znajdującego się praw ie w każdym zakładzie przem ysłow ym . B u ­ dowa przyrządów do pulw eryzow ania mazi naftow ej je s t taż sama co i pokojow ych ros- pylaczów do wody k olońskiej. T en sposób op alania niety lko w dy stylarniach nafto­

wych może być stosow anym , owszem w k aż­

dym zakładzie przem ysłow ym może z k o ­ rzyścią być użyty. Ja k o w yborny p rz y ­ k ład korzyści, w ynikających z zastąpienia w ęgla kam iennego przez maź naftow ą, moż­

na przytoczyć, że parow iec, k ursujący z E u ­ ropy do A m eryki, n a takiej zam ianie w cią­

gu jed n eg o tylko przejazd u oszczędził 2 5 0 0 0 rubli. Nic też dziwnego, że am ery ­

(11)

N r 42. W SZECHŚW IAT. 667 kanie ten m atery jał opałow y nazyw ają p a­

liwem przyszłości.

S k raplan ie p a r węglow odorów dokonyw a się za pomocą, zim nej wody, w której je s t zanurzony oziębiacz naftow y. T ak i p rz y ­ rząd musi być zbudow any z dobrego p rz e ­ w odnika ciepła, tak, aby ciepło płynu n a f­

towego przez ściany wężownicy dobrze i p rędko udzielało się oziębiającej wodzie.

D obrem i przew odnikam i ciepła są metale, a z nich żelazo najb ard ziej się tu nadaje ze względu na cenę jego. C iepło właściwe p a r naftow ych wogóle je s t nieznaczne, przez co one dość łatw o się sk ra p la ją , lecz ozię- biacze m ają n a celu nietylko samo skro­

plenie, lecz jeszcze i studzenie płynu ju ż skroplonego.

W p raktyce naftowej je st przyjęte, że pow ierzchnia oziębiacza musi być trz y razy większa od pow ierzchni pły n u parującego w kotle. Je stto zasada em piryczna, a więc nie może być ufundow ana na ścisłych obli­

czeniach. D ystylacyja rospoczyna się od tego, że kotły n apełnia się ropą. N apeł­

n ian ie to uskutecznie się zapomocą ru r id ą ­ cych od zbiornika, położonego poza k o tło ­ wnią i znacznie wyżej. P o napełnieniu kotła ropą do pew nej objętości jego, 2/ 3 albo */ł, zaczyna się palenie pod kotłem i rozgrzew anie kotła i ropy w nim zaw ar­

tej. O grzew anie to trz e b a ostrożnie i p o ­ wolnie prow adzić, tak, aby po rospaleniu ognia pod kotłem dystylacyja się ledwie rospoczynała w kilk a godzin. R obi się to w celu, aby przedew szystkiem w ydzieliły się z ropy rospuszczone w niej gazy, po­

w ietrze i lotne w ęglow odory, a oprócz tego, żeby pozw olić odparow ać wodzie, k tó ra z a ­ wsze jest obecną w ropie naftow ej. D zie­

lenie dysty latu ro p y naftow ej, czy to po ­ d łu g tem peratu ry, czy ciężaru właściwego, nie je st zawsze stałe, a zależy od tego, ja k ie pro d u k ty są specyjalnością danej dystylar- ni i jak ich produktów w ym agają konsu­

menci, przyczem ilość otrzym yw anych dy- etylatów zm ienia się w bardzo rozległych granicach. P ie rw o tn ie prow adzono d y sty ­ lacy ją ropy jed y n ie tylko w celu otrzym ania n afty św ietlnej, a w szystkie p ro d u k ty ubo­

czne pozostaw ały bezużytecznem i; z rozw o­

je m zaś przem ysłu naftow ego zaczęto naftę rozdzielać n a coraz w iększe ilości dystyla­

tów, z których każdy znalazł osobne specy- ja ln e zastosow anie. P ierw szą g ru pę stano­

wią benzyny, z następującem i poddziałam i, w porządku idąc od najlotniejszych do bar­

dziej zbliżonych do nafty św ietlnej: cymo- gen, rhigolen, gazolina N r l,g a z o lin a N r 11 czyli benzyna C, (kanodol, keroselen, eter naftow y), benzyna B czyli właściwa, ben­

zyna A albo ligroina.

D ru g ą g ru p ę tw orzy nafta św ietlna bez żadnych poddziałów . Ciężar właściwy nafty rosciąga się od 0,78 do 0,87; najczęściej nafty handlow e okazują c. wł. 0,81. T rzecią gru p ę produktów otrzym ujem y, poddając pow tórnej dystylacyi pozostałości. Dysty- larnie kaukaskie dzielą w następujący spo­

sób tę grupę:

olej gazowy

„ sukienniczy

„ wrzecionowy.

„ maszynowy,

„ cylindrow y, używ any głów nie do sm arow ania cylindrów m aszyn parow ych, bo tylko przy ich wysokiej tem p eraturze może służyć ja k o sm ar.

W edług nom enklatury galicyjskiej z po­

zostałości otrzym ujem y:

oleje solarow e, w ulkanow e, petrolow e,

„ niebieskie,

„ zielone.

K oks je s t ostatnim produktem , po w stają­

cym przy dystylacyi. T w orzy się w skutek ostatecznego roskładu resztek ropy nieprze- dystylow anych. N afta otrzym ana przez d y ­ stylacyją nie może być b ra n a do palenia w lam pach wprzód, nim zostanie oczyszczo­

na, posiada bowiem cały szereg wad: pali się kopcącym płomieniem, posiada n ieprzy­

jem ną woń i barwę ciemną, posiada niski p u n k t zapalności, może zaw ierać cały sze­

reg ciał obcych, zanieczyszczeń, które nie­

korzystnie oddziaływ ają na proces i samo zjaw isko palenia. D la usunięcia tych wad naftę poddaje się chem icznem u czyszczeniu kwasem siarczanym i sodą gryzącą. Ściśle niemożna powiedzieć, n a czem polega czy­

szczenie obudw om a temi odczynnikam i, do jak ich właściwie prostych reakcyj chem icz­

nych da się ten proces sprow adzić? P rz y działaniu kw asu siarczanego na naftę o trzy j m uje się smołę czarną, a odstała nafta staje się tem płynniejszą i jaśniejszą, im więcej

[oleje solarow e,

(12)

6 6 8 W SZECH ŚW IAT. Nr 42.

do czyszczenia użyto kw asu siarczanego. 1 P roces ten da się mniój więcćj p rzedstaw ić |

w ten sposób. P rzed ew szystkiem kw as siar­

czany za b ie ra z nafty resztki w ody, k tó ra j

w jak ik o lw iek b ąd ź sposób m ogła się tam znaleść. N iektóre ro p y zawierają, azot, a p rz y dystylacyi d ają am o n ijak gazow y, J k tó ry częściowo rospuszcza się w dystylacie i wchodzi w zw iązki z obecnem i tam k w a ­ sami organicznem i. W tym razie przy czy- J

szczeniu n afty m ocniejszy kw as siarczany rozłoży te zw iązki i am onijak w ydzieli z d y ­ stylatu. W ęglow odory arom atyczne zawsze są w nafcie, chociaż niezaw sze w tym sa ­ mym stosunku i pow odują ko pcenie p ło ­ m ienia z n afty nieczyszczonśj. P od d ziała­

niem kw asu siarczanego dają one odpow ie­

dn ie kw asy sulfonow e, rospuszczalne w n a d ­ m iarze kw . siarczanego. Z achodzącą tu re ­ akcyj ą m ożna w yrazić wzorem

O n I L n —e"f- H aS 0 4 = C n H a n — 5 ( H S 0 3) - ( - H aO

W ym ienione tu procesy chem iczne są ty l­

ko głów niej szemi p u n k tam i skom plikow a­

nego działania kw asu siarczanego. D ru g ą czynnością je s t czyszczenie sodą gryzącą, w celu usunięcia z n afty resztek kw asu sia r­

czanego. O bok tego zachodzi tu jeszcze i więcej re ak cy j, ale n a tu ra ich je s t rów nież ciem ną, j a k i przy działan iu kw asu. C zy­

szczenie fabryczne n afty dystylow anćj od­

byw a się p rzez m echaniczne skłócenie jój n ajp ierw z kwasem, a potem z ługiem . J e s tto czynność niebardzo skom plikow ana i niew iele czasu w ym agająca.

O bok n afty św ietlnej, mam y różne oleje sm arowe ja k o głów ne p ro d u k ty dystylacyi ro p y naftow ej, a następnie ju ż ja k o p ro ­ d u k ty uboczne w azelinę i parafinę. W o s ta ­ tnich czasach oleje m in eraln e sm arow e wy rugow ały w w ielu m iejscach in n e sm ary dotąd używane. T ak szybkie rospow szech- nien ie oleje m ineralne zaw dzięczają swoim cennym własnościom , do ja k ic h przed e­

w szystkiem zaliczyć p o trzeba ich lepkość znaczną, obojętne zachow anie się względem części sm arow anych m etalicznych i o p o r­

ność w zględem utleniającego d ziałan ia p o ­ w ietrza. W a zelin a je s tto nazw a rodow a w szystkich ty ch prod u k tó w , k tó re dystyla- to rzy ropy naftow ej zechcą puścić w św iat szeroki, nazyw ając w n ajro zm aitszy sposób

masę n aw p ół stałą, otrzym yw aną z najcięż­

szej m azi naftow ej, p rzy zw ykłej tem p era­

tu rze zastygającej i filtrow aniem kilkakro- tnem przez węgiel odbarw ionej.

P arafin a znajdu je się w ropie naftowój w stanie rospuszczonym i może z mój być w ydzielona przez w ym rażanie, przyczem k ry stalizu je się w łuski, m ające niekiedy do kilk u centym etrów średnicy.

W. Rouba.

Towarzystwo Ogrodnicze.

(D o k o ń czen ie).

Z m ia n y d o strz e ż o n e w S p iro g y ra p o d w pływ em n isk ie j t e m p e r a tu r y daję, się zestaw ie z zac h o d zą - c em i p o d w p ły w e m n ie k tó r y c h in n y c h c zy n n ik ó w . B a d a ją c p o d m ik ro s k o p e m m o i S p ir o g y r a m aju s- c u la w d n ie sło n e cz n e, a u to r w id z ia ł n ie ra z podo- b n eż z b liż e n ie zw ojów śro d k o w y c h w s tą ż k i ch lo ­ rofilow ej. N ie re g u la rn o ś ć ta p o w ta rz a się w e w szy­

stk ic h k o m ó rk a c h n ici. B liższe b a d a n ie w y k a za ło , że p r z y c z y n ą teg o u ło ż e n ia chlorofilu j e s t z b y tn ie o św ie tle n ie , że p o w s ta je ono p ra w d o p o d o b n ie ja k o o b jaw w ra żliw o śc i j ą d r a n a św ia tło . P o d o b n ie ż ja k św ia tło , z d a ją się o d d z ia ły w a ć i in n e c zy n n ik i, n p . n is k a te m p e r a tu r a . J e ś l i p o d ra ż n ie n ie j e s t sil­

n iejsz e , z ac h o d z ą in n e z m ia n y , k tó r y c h ź ró d łe m ró w n ie ż j e s t j ą d r o k o m ó rk i. T a k p rz y m e c h an ic z - n e m u s z k o d z e n iu k o m ó rk i (n p . n a c iś n ię c iu sz c zy p , c z y k a m i) w s zy s tk ie n ic i p ro to p la z m a ty c z n e , n a k tó ­ ry c h zaw ieszo n e j e s t ją d r o , z o sta ją w c ią g n ię te ; j ą d r o p r z y b ie r a k s z ta łt o k rą g ły i u m ie sz cz a się p rz y śc ia n c e k o m ó rk i. P o d o b n e z ac h o w a n ie się d a je się d o s trz e d z i w p ierw sze j c h w ili d z ia ła n ia czy n n ik ó w c h e m ic z n y c h , zab ó jczy c h d la k o m ó rk i, lu b o d b ie ra ją c y c h w odę, n p . alk o h o lu . W n osim y stą d , że j ą d r o je s t n a jb a r d z ie j w ra ż liw ą częścią k o m ó rk i, że j e s t ono n ie ja k o o śro d k ie m r e a k c y j k o m ó rk i n a c zy n n ik i z e w n ę trz n e . B a d a ją c k o m ó r­

k i u le g łe ta k ie j z m ia n ie , w sk u te k p o d ra ż n ie n ia m e ­ c h a n ic z n e g o , zau w a ż y m y w k ró tk im c z a sie , że w s tą ż k a c h lo ro filo w a t r a c i sw ój k s z ta łt p ie rw o tn y w s k u te k p ę c z n ie n ia ; b r z e g je j w ycinany s ta je się g ła d k im . J e d n o c z e ś n ie d o s trz e g a m y w n iej n ie ­ zw y k łe n a g ro m a d z e n ie m ą c z k i, o c z e m ła tw o p r z e ­ k o n a ć się, p o ró w n y w a ją c te k o m ó rk i z o b o k leżą- cem i n o rm a ln e m i. N a g ro m a d z e n ie to w ięc zo staje w zw iązk u , z je d n e j s tro n y , z z e rw a n iem k o m u n i- k a c y i p o m ię d z y p ire n o id a m i a ją d r e m , k tó r ą s ta ­ n o w ią w k o m ó rc e n o rm a ln e j n ici p r o to p la z m a ty ­ czn e, z d ru g ie j — z d e z o rg a n iz a c y ją w s tą ż k i c h lo ­ rofilow ej. P ra w d o p o d o b n e m z d aje się a u to ro w i

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego przyj- mując temat przewodni X Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicz- nego, stał na stanowisku, iż w warunkach toczących się zmian

necznych doprowadziło, ja k wiadomo, do bardzo ciekawych wniosków o własnościach, zwłaszcza zaś o składzie chemicznym słońca. Od czasu badań epokowych Bunsena

Szczególniej tyczyło się to ptaków, które przylatyw ały do brzegów Europy z północy i których wskutek tego nigdy nic widziano wysiadu­.. jących

gu doświadczeń osobistych i w ogólności akkom odacyja doskonali się dopiero przez ciągłe ćwiczenie.. P óki bowiem przedm ioty wszystkie przedstaw iają się

jącego opór rosszerzaniu się gazu, część zaś, w wieloatom owych cząsteczkach, służy do spotęgowania ruchu atomów w cząsteczce. L ekk ie więc atomy, skupiając

liły mu dojechać do rodzinnego m iasta, gdzie znalazł się w praw dziw ie opłakanym stanie, k tóry byłby naw et stanowczo k ry ty ­ czny, gdyby nie m iał

skich, zauw ażył, że żołądek i kiszka ślepa posiadają odczyn kw aśny, kiszki zaś cienkie słabo alkaliczny (te ostatnie są zatem jed y - nem miejscem, gdzie

| do w rzenia pew ną określoną liczbę funtów wody, to tak aż sama waga wodoru, spalając się, ogrzeje do w rzenia przeszło cztery rifzy większą