• Nie Znaleziono Wyników

"Legenda romantyczna i szydercy", Maria Piwińska, Warszawa 1973, Państwowy Instytut Wydawniczy, „Historia i Teoria Literatury. Studia”, komitet redakcyjny: Alina Brodzka, Maria Janion (redaktor naczelny), Janusz Krzyżanowski, Aniela Piorunowa (sekretarz r

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Legenda romantyczna i szydercy", Maria Piwińska, Warszawa 1973, Państwowy Instytut Wydawniczy, „Historia i Teoria Literatury. Studia”, komitet redakcyjny: Alina Brodzka, Maria Janion (redaktor naczelny), Janusz Krzyżanowski, Aniela Piorunowa (sekretarz r"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Jerzy Ziomek

"Legenda romantyczna i szydercy",

Maria Piwińska, Warszawa 1973,

Państwowy Instytut Wydawniczy,

„Historia i Teoria Literatury. Studia”,

komitet redakcyjny: Alina Brodzka,

Maria Janion (redaktor naczelny)... :

[recenzja]

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 65/1, 320-328

(2)

M a r t a P i w i ń s k a , LEGENDA ROMANTYCZNA I SZYDERCY. (Warsza­ w a 1973). Państw ow y Instytut W ydawniczy, ss. 454, 2 nlb. „Historia i Teoria L ite­ ratury”. Studia. K om itet Redakcyjny : A l i n a B r o d z k a , M a r i a J a n i o n (redaktor naczelny), J u l i a n K r z y ż a n o w s k i , A n i e l a P i o r u n o w a (se­ kretarz Redakcji), Z o f i a S z m y d t o w a , K a z i m i e r z W y k a , S t e f a n Ż ó ł ­ k i e w s k i . („Historia Literatury”). [T.] 33. Instytut Badań Literackich Polskiej Akadem ii Nauk.

Pod koniec sw ej obszernej, rzetelnie udokumentowanej książki, pisanej z dy­ stansem historyka literatury i w rażliw ością krytyka, autorka stwierdza: „Genealogii współczesnych »szyderców« można szukać u samych rom antycznych źródeł. Można podważanie i literackie zaprzeczenie magicznym słow om zaczynać od Kordiana, prowadzić przez Beniowskiego, Fantazego, i dalej śledzić proces transformacji ro­ m antycznego języka i w alki z legendą u Prusa, u W yspiańskiego, później u Now a- czyńskiego, Żeromskiego, Broniewskiego, aż po futurystów. Grozi to jednak napi­ saniem historii literatury polskiej” (s. 432).

To prawda. I w tym zdaniu m ieści się metodologiczne założenie pracy. Bo dzieje legendy romantycznej obserw ow ane przez Piw ińską z odległości najbardziej współczesnych, ostatnich wydarzeń literackich (i teatralnych) nie są po prostu dzie­ jami recepcji. K siążki o recepcji epoki przez epokę, prądu przez prąd, pisarza przez pisarza można i trzeba konstruować w rozmaitych układach krzyżowych, jeśli nie w nieskończoność, to w mnogich kombinacjach, ale o rom antyzm ie trzeba inaczej, bo to szczególna epoka, a raczej szczególne jest miejsce, jakie zajm uje ona w procesie rozwojowym literatury polskiej. Romantyzm jest stale obecny jako epo­ ka klasyczna (jeśli pod term inem klasyczność rozumieć wzorzec), bywa przedmio­ tem kultu i normą oraz celem sporów i polemik. „Siła fatalna” polskiego roman­ tyzmu — to termin znany i problem w ielokrotnie podejmowany. Czy literatura nasza m oże w ybić się na nie-rom antyczność ? Tak sparafrazowane pytanie mam y prawo postawić zw ażywszy, że ciężar poromantycznego spadku pochodzi z polityczno-na- rodowego nadania. Ci, którzy przed kilku laty uznali kulturę romantyczną za nie­ czytelną, om ylili się srodze (s. 22). N ie trzeba już z nimi polem izować. Ci, którzy się chcieli od niej wyzwolić, też popełnili błąd, tyle że był to nieraz błąd błogo­ sławiony. W yzwolenie przez zaprzeczenie jest fikcją — przypomina autorka zdanie Brzozowskiego, ale najsłuszniej dodaje: „Postawa »nihilistyczna« m a jednak w lite­ raturze polskiej tę niew ątpliw ą zaletę, że »mści się« na ogół z korzyścią dla lite ­ ratury” (s., 25). I to jest w łaśn ie tem at tej bystrej książki, której część 1 poświęcona jest badaniu samej legendy romantycznej, część 2 — jej krytykom, część 3 — szydercom.

Romantyzm jest w literaturze polskiej tym, czym X V II-w ieczny klasycyzm w literaturze francuskiej, a „Sturm - und D rangperiode” w niem ieckiej — tak przy­ w ykło się mówić. Piw ińska dowodzi, że romantyzm jest czymś nieporównanie w ażniejszym ze w zględu na „szczególną, tragiczną i sym boliczną historię Polski jako uzasadnienie szczególnej i w yższej funkcji polskiej literatury romantycznej — funkcji objawienia, słow a epoki i wiecznej pobudki do czynów ” (s. 40—41). Przy­ toczone zdanie brzmi m oże nadto patetycznie, ale pamiętajmy, że odtw arza ono styl tamtej epoki, dziedziczony przez nas jako składnik historycznej świadom ości. Stąd trudność pisania o romantyzmie, bo „Jeżeli nie uwierzymy, że Polska ma do spełnienia m isję zbaw ienia świata, to ani jej historia, ani jej dzieje społeczne (sw oiście socjologizuje przecież także i M ickiewicz) nie będą nam m ogły w yjaśnić fenomenu kulturotwórczej roli naszego romantyzmu” (s. 41). Badacz rom antyzmu

(3)

jest poniekąd jego wytworem , a w ięc może się stać sam przedmiotem badania. Z tego niebezpieczeństw a autorka zdaje sobie w pełni sprawę.

Rozdział 4 części 1 nosi tytuł H istoria nie w yjaśn ia w szystkiego. Interpretacja genetyczna — zdaniem Piw ińskiej — naw et m aksym alnie poszerzona o cały ro­ mantyzm europejski, o historię kryzysu m yśli ośw ieceniow ej, w yjaśni tylko połowę prawdy. Drugiej połowy szukać trzeba na drodze interpretacji mitograficznej. Oba sposoby postępowania mają być niesprzeczne, w ięcej — mogą się znakomicie do­ pełniać.

Autorka cytując Junga koncepcję uniwersalnego m itu bohatera pisze: „Konrad w idziany jako heros m ityczny pozwala w ejść w ową, nie poddającą się kontroli rozumu, sferę działania romantyzmu. Podobnie jak D ziady zobaczyć można nie tylko w perspektyw ie historycznej i estetycznej, lecz także jako wprowadzenie w sferę, w której »...było coś mistycznego i tajemniczego« J, jako coś, co należy do dziedziny wiary, religii. Tak c h c i a ł Mickiewicz, tak je p i s a ł , tak — póź­ niej — i n t e r p r e t o w a ł w prelekcjach” (s. 44—45; podkreśl. J. Z.).

P iw iń sk a w ielokrotnie analizuje romantyzm jako system „zabiegów i w ybie­ gów ”, które z literatury m iały uczynić coś w ięcej niż literaturę, bo sw oistą nową mitologię. D ziady, a co najmniej ich część II, łatw iej zrozum ieć przy pomocy feno­ m enologii religii niż za pośrednictwem ludoznawstwa — twierdzi Piwińska. Polski bunt rom antyczny nie ma w sobie dandyzmu, a raczej polski bohater romantyczny szybko przestaje być dandym, ponieważ m usi odtwarzać akt inicjacji heroicznej, ofiary i m ęki. D w oistość D ziadów polega m. in. na dwoistości ich czasu, czasu św iętego i czasu świeckiego zarazem. Term inologia Eliadego nie pojawia się tu jako modne i efektow n e inkrustowanie, lecz jest istotnie użyteczną eksplikacją. Chodzi bowiem o to, że romantyzm nie wyrażał świadom ości m itycznej, a raczej nie tylko ją w yrażał, lecz przede w szystkim kształtował. Romantyzm w ięc jako sztuka do­ puścił się sw ego rodzaju uzurpacji. Literatura zawsze opowiadała mity, ale ro­ m antyczna estetyka z pasją obalała gatunkową różnicę m iędzy m item a sztuką (s. 85).

Tylko — czym jest mit? Piw ińska używ a tego terminu najczęściej w znaczeniu przyjętym przez Cassirer a, nieraz zgodnie z opisem m owy mitycznej, dokonanym przez B arthes’a. N ie zawsze użycie term inu jest tu dostatecznie jasne i konsekw ent­ ne. Autorka posługuje się językiem filozofii ze swobodą, ale pewna niechęć do pedanterii nieraz utrudnia odbiór i zmusza czytelnika do domysłów.

Wiadomo, że co innego rozumiemy pod term inem mit, gdy m ówim y o m icie Edypa czy Orfeusza, i co innego, gdy m ówim y o m icie K ościuszki czy księcia Józefa. Mit Edypa czy Orfeusza nie ma sw ej historii, należy do czasu zaprzeszłego, choć obow iązuje i znaczy zawsze, w ięc wczoraj i jutro. Natom iast „Kościuszko” czy „Książę Józef”, jeśli są mitami, to w zupełnie innym sensie. Mają początek, czas i m iejsce narodzin oraz ograniczone terytorium działania. Można by je po prostu nazywać stereotypam i m yślowo-obrazowym i czy legendam i, gdyby nie to, że strukturalnie i funkcjonalnie przypominają m ity w łaściw e. Gurvitch odróżnia mity kosmogoniczno-teogoniczne, charakterystyczne dla społeczeństw archaicznych, od m itów socjopolitycznych, wytw arzanych przez społeczeństw a historyczne.

Autorka nie zajm uje się teorią mitu, lecz jedynie przyjmuje pew ne już ob ie­ gowe sposoby użycia terminów. Jeśli dobrze rozumiem jej intencje, to rzecz jest poświęcona nie mitom socjopolitycznym , a w ięc nie w ytw orzonym w tym czasie

1 A. M i c k i e w i c z , Dzieła. W ydanie Jubileuszow e. T. 3. W arszawa 1955,

(4)

mitom w rodzaju mitu Napoleona, ale odnowieniu, im itow aniu i podjęciu przez romantyczną literaturę m itów kosmogonicznych. W łaśnie — im itowaniu. „Wydaje się, że korzystanie z dorobku religioznawstwa będzie pomocne dla orientacji w tej dziedzinie. Pozw oli określić »materię«, zobaczyć, na ile m i t o p o d o b n e te kon­ strukcje są rzeczyw iście podobne do mitów, religii, na ich wzór, z ich »chwytów« budowane. Pozwoli w ięc, po pierwsze, zobaczyć je jako szereg świadomych i celo­ w ych zabiegów. Po drugie, w tradycji, która ilziała jak wiara, m oże pomóc uchw y­ cić tę sferę irracjonalną wiary i sposób w idzenia świata, jaki form owała” (s. 59; podkreśl. J. Z.).

Mitów socjopolitycznych nie ma potrzeby im itować, ponieważ są produktywne i wym ienne. Mity kosmogoniczno-teogoniczne są niepowtarzalne w sw ej postaci inwariantnej. I tu w łaśnie Piw ińska znajduje klucz do rozum ienia literatury ro­ m antycznej oraz jej dalszych, z niczym nieporównywalnych losów i znaczeń: ro­ m antyzm żywi się aktualną materią dziejów narodowych, ale przeżyw a je na kształt i podobieństwo m itów w łaściw ych. W ten sposób Polska jest i Prometeuszem, i Chrystusem, a raczej jest jeszcze raz Prom eteuszem i Chrystusem, tzn. ponawia ofiarę, cierpienie, śmierć, odkupienie, skowanie, w yzw olenie czy zmartwychwstanie.

Z kolei spróbujmy problem romantycznego m itotwórstw a zbadać narzędziami herm eneutyki biblijnej. Dwa podstaw owe dla tego postępowania pojęcia to: typ i antytyp. Być typem znaczy: prefigurować, obrazować, zapowiadać zdarzenie przy­ szłe — tak np. zdarzenia i osoby Starego T estam en tu obrazują, czyli naświetlają osoby, przedmioty, zdarzenia w księgach N ow ego T esta m e n tu 2. Być antytypem — znaczy ow ą zapowiedź zrealizować. Tak np. Oblubieniec i Oblubienica z Pieśni nad

pieśniam i są typami Chrystusa i Kościoła, a w ięc Chrystus i Kościół są antytypami

Oblubieńca i Oblubienicy.

Oba człony jednakowo należą do m itu (tu: prawdy objawionej), ale to, co zapowiedziane, jest poniekąd w ażniejsze jako spełnienie. Tak w ięc Polska m esja- nizm u jest jakby mitu drugą częścią, antytypem , spełnieniem ; czyli wszystko, co zapisane przedtem było w ludzkiej świadom ości zbiorowej lub w ludzkich księgach, istniało po to, by się spełnić w przyszłych losach Polski.

Muszę wyznać, że nie jestem bynajmniej pewien, czy w łaściw ie zrozumiałem sens dociekań Piw ińskiej, poniew aż zastosowanych tu przeze m nie term inów Gur- vitcha oraz następnie pojęć i narzędzi herm eneutyki biblijnej autorka nie używa. N ie streściłem w ięc poglądów autorki, lecz dokonałem sw oistego przekładu. Czy uprawnionego i trafnego?

Piw ińska ma św ietne pióro, giętkie i celne. Ogarnia w ielkie całości procesu i dostrzega drobne szczegóły, istotne dla konstrukcji większych segm entów. Pisze stylem własnym , w którym w idać doświadczenie najlepszej publicystyki. A le dlatego bardzo trudno tę książkę po prostu referować, książkę programowo daleką od chłodu bezosobowych roztrząsań. Piw ińska znakom icie czyta interpretowane teksty, ale to jest sw ego rodzaju „close reading”. Autorkę ta zniewalająca siła romantycznej tra­ dycji niepokoi ; śm iem twierdzić, że i irytuje, chociaż napawa podziwem . Piw ińska chce sobie poradzić z „terrorem ideału, który zam ienił się w terror form y polskiej” (s. 103). Słowo form a użyte tu w gom browiczowskim znaczeniu w iąże część 1 tej książki z następnym i rozdziałami.

„Jednocześnie w tej nowej w ierze romantycznej kryje się od ch w ili jej naro­ dzin, od W ielkiej Im prow izacji, autodestrukcja i rewizja, konfrontacja z faktem, jakiej dokonał pierwszy — Konrad, któremu przecież Bóg nie odpow iedział. [...]

(5)

Podawszy intencję jako fakt, tworząc taki wizerunek Polski i Polaka, roman­ tyzm nakazuje »powtórzyć«, to jest zrealizować fakt, którego — nie było. Niebieską Jeruzalem... Przeniósłszy historię w dziedzinę osobistego obcow ania z Opatrznością, utożsam iwszy św iadom ość narodową z religią, a religię z intuicją i uczuciem, w ielki romantyzm polski pod hasłem Kościoła W olności narodów i ludzkości całej stał się siłą i rozkazem ” (s. 103).

Rzekłbym : N iebieska Jeruzalem nie może być ani faktem , ani nie-faktem , jest bowiem obietnicą. Piw ińska jednak zaraz dodaje: „Program polityczny romantyzmu był najszlachetniejszym m oże z przejawów politycznej m yśli ludzkości. A le nie był programem tylko. Opierał się na świadomości mitycznej, na micie, który obiecuje realizow ać na ziem i to, co K ościół przezornie odsuw ał w zaśw iaty” (s. 103).

N aw iasem m ówiąc, w tym, co obiecuje Kościół, nie ma żadnej „przezorności”, przym ówka w ięc zbyteczna, ale nie w tym rzecz. Owo ziem skie dopełnienie mitu z jednej strony, a z drugiej potrzeba mitycznego uzasadnienia społecznego progra­ mu — to bardzo istotna obserwacja. Tylko że taka dwuskrzydłowość mitycznego m yślenia nie jest przecież nowością. W prawdzie autorka nigdzie expressis verbis nie twierdzi, że romantyzm jest przełomem niczym nie poprzedzonym, ale też i jego antecedencjam i się nie zajmuje. Zresztą nie jest do tego zobowiązana — pi­ sze książkę o literaturze w ieku X X w obec tradycji romantycznej. Niem niej warto m oże zwrócić uw agę na to, że ow o społeczno-polityczne dopełnianie mitu to w łaści­ wość staropolskiego m esjanizmu. Piotr Skarga romantyków, ksiądz Marek romanty­ ków — to nie tylko legendy, heroizacje czy proste pomyłki historyczne, lecz kon­ tynuacje prorockiej topiki.

Część 2, zatytułow ana K r y ty c y , zajm uje się trzema w ersjam i dyskusji z roman­ tyzmem, a m ianow icie Brzozowskim, Irzykowskim i Boyem. Brzozowski oczyw iście okazuje się najbardziej w nikliw ym krytykiem polskiego spadku romantycznego: szukał „sposobu połączenia romantycznego buntu i aktyw izm u historycznego z pro­ gramem rew olucji socjaln ej” (s. 125). Brzozowskiem u chodziło jednak nie tylko 0 literaturę, a raczej chodziło o literaturę w takim zakresie, w jakim pomaga ona w postępowaniu diagnostycznym i terapeutycznym wobec narodu. Interesujący roz­ dział 5 tej części nosi tytuł W ydobyć i przem ienić „ciemne ja zbiorow e”. Analizuje tu autorka problem podświadomości w ujęciu Brzozowskiego:

„N ajgłębsze i niezm ienne »ja« podświadome u Brzozowskiego jest różne niż »ja« freudowskie. Składa się nań i biologia, której demonizm wydobył według Brzozowskiego Przybyszewski, i także, a nawet przede w szystkim — paradoksalnie, przy założeniu jego niezm ienności (co świadczy, że Brzozowski tej niezmienności nie traktował jako absolutnej) — historia. Owo »najgłębsze ja« jest bowiem zanu­ rzone »w ciem nym ja zbiorowym« i jest irracjonalnym stopem historii z biologią dokonywanym w retortach narodu, co sprawia, że społeczeństw o istnieje nie tylko jako »irracjonalna więź« i »mus uczuciowy«, lecz że w łaśn ie tu, »w ciem nym kró­ lestw ie m otywów, które rozstrzygają o naszej w oli [...], muszą istnieć podstawy 1 podwaliny naszego społecznego istn ien ia « 3” (s. 141—142).

Jeśli pierwszym stopniem ku stworzeniu nowej kultury jest bluźniercze obale­ nie istniejącej (s. 144), to poczesne m iejsce w procesie rewizyjnym przeciw roman­ tyzm owi zajmować p ow inien śmiech. W iedział i pisał o tym Brzozowski. A le zna­ mienne, że m yśl o śm iechu i sam śm iech tak często oddzielnie chodzą — Brzozow­ ski teoretyzował, a Boy się śmiał. Dlatego o Brzozowskim pisze się z szacunkiem,

(6)

0 Boyu z sympatią. Brzozowski chciał romantycznie przezwyciężyć romantyzm, co byłoby nowym klasycyzm em (s. 193). Boy miał jaśniejszą receptę: kurs praktycz­ nego racjonalizmu i uniwersalizm u kultury francuskiej. Chciał w ypełnić lukę kla­ sycyzmu w literaturze polskiej i odesłać romantyzm na w łaściw e miejsce, czyli uczynić go „tylko literaturą” (s. 193). Boy zwracał się do Francji, poniekąd iner­ cyjnie, bo zgodnie z tradycyjnym i regułami ogłady polskiego inteligenta. Brzozow­ ski za wzór podsuwał A nglię — nie z przypadkowej sym patii, lecz ze świadomego wyboru, z rozumowania, z analogii. Brzozowski nie chciał inności kultury polskiej, najdobitniej zam anifestowanej w literaturze romantycznej, przezwyciężać przez tłum ienie lub zastępowanie, lecz zam yślał ową odrębność przekształcić w w ar­ tość dodatnią w edle historycznego m odelu Anglii, która sw oją izolację w ygrała 1 uczyniła potęgą.

Tak w ięc słusznie i dociekliw ie spostrzegła Piwińska, że spór o stosunek k ul­ tury polskiej do Zachodu wykracza poza dyskusje literackie (s. 195).

Pozostaje w reszcie Irzykowski — najtrudniejszy orzech do zgryzienia. Piwińska w nikliw ie analizuje kw estię określoną tytułem rozdziału 16: Irzykow skiego m oder­

nizm , ja k i być pow inien, dowodząc, że kluczem do przeprowadzonej przez Irzy­

kowskiego krytyki kultury, jak i do jego pozytywnego programu, jest ciągle Pałuba. Stanowi ona i przezwyciężenie, i kontynuację modernizmu. Istotnie, bez P alu by trudno sobie wyobrazić, a i zrozumieć literaturę X X wieku. Ten rozdział św ietnie prowadzi do analizy literatury szyderców, przede w szystkim do twórczości pokole­ nia wojennego. Irzykowski, który krytykował literaturę polską po r. 1905 za to, że rozwijała się zupełnie inaczej niż „powinna”, nie był upartym doktrynerem i złośli­ w ym starcem, lecz żywą osobowością. „[...] Irzykowski pozostał człow iekiem młodym i przyjacielem m łodych, co nie jest rysem charakteru tylko, lecz rysem programu. Można przypomnieć jeszcze, że spotykając się często i prowadząc żarliw e dyskusje w czasie w ojny z pisarzami zw iązanym i z okupacyjnym pism em »Sztuka i Naród«, zafascynowanym i Brzozowskim, p o raz trzeci przeprowadzał chyba tę sam ą walkę, i po raz trzeci został zwyciężony. Lecz jego »klęska«, jak się zdaje, w ielce przy­ dała się tym, co go »pokonywali«” (s. 239).

Istotnie, krytyk romantyzmu, rozumianego jako historyczny aktyw izm i w iesz­ czy obowiązek, powinien się rozminąć z poetami-kombatantami. Piszę „powinien”, bo w gruncie rzeczy mamy ubogą dokumentację do głośnych skądinąd spotkań. W y­ dany już po ukończeniu L egen dy rom an tyczn ej i szyderców pam iętnik Andrzeja Trzebińskiego potwierdza to tylko, cośm y w iedzieli: fascynację połączoną z prze­ kornym sp rzeciw em 4. I dlatego Piw ińska ma rację, gdy stosunku pokolenia w o ­ jennego do Dwudziestolecia nie rozpatruje jako relacji osoba—osoba czy naw et dzieło—dzieło, lecz w rozciągniętej diachronii o szerokim paśmie. Z natury rzeczy trudniej w tedy o dowody, a łatw iej o hipotezy proceduralnego porządku historycz­ noliterackiego. Taką hipotezą, nęcącą, błyskotliwą, z rozmachem łączącą brzegi od ­ dalone, jest zw iązek klerkizmu Irzykowskiego z krytyką romantycznej legendy. Dla Irzykowskiego filozofia klerka n ie była — jak dla Brzozowskiego — programem zbudowanym z klęski. Znamienne, że w łaśn ie w czasie okupacji autor C zynu i sło­

w a roli krytyka nadawał sens niem al sakralny. „Jest on — jako indywidualista! —

jedynym strażnikiem znicza »duszy«, która ginie w barbarzyńskim potopie zbioro­ w ych politycznych zbrodni [...]” (s. 230). Pisał przedtem jeszcze w Słoniu w śród

porcelany : „ P o l i t y c e p o l i t y c z n e j p r z e c i w s t a w i a m p o l i t y k ę 1 i-4 A. T r z e b i ń s k i , K w ia ty z d rzew zakazanych. Proza. Słow o w stępne i opra­ cow anie Z. J a s t r z ę b s k i . W arszawa 1972, s. 115.

(7)

t e r a t ó w j a k o i n t e l e k t u a l i s t ó w , i upatruję dla niej nawet przyszłe centra hierarchiczne” (cyt. na s. 232—233). To naw et zabawne, jak odepchnięty mit rom antycznego w ieszcza powraca innym i drzwiam i w kształcie „zbiurokratyzo­ w anym ”.

Część 3, S zydercy, zajm uje się pytaniem o dzieje legendy romantycznej w cza­ sie drugiej w ojn y i po wojnie. Twórczość Baczyńskiego, Trzebińskiego, Gajcego, uzupełniana raz po raz odesłaniam i do W itkacego i Gombrowicza, oraz Mrożek i Różewicz — to głów ne punkty oporu, jaki literatura polska staw iała terrorowi rom antycznych stereotypów. Piw ińska pyta: „Czemu literatura romantyczna rozu­ m iała swą kreacyjność jako m itotwórstwo i jaki kształt programowy -przybrało to m itotwórstwo w polskim romantyzmie. Dlaczego w yw iedziony z tej literatury pe­ w ien system znaków, zm ienny zresztą, pełni w naszej kulturze szczególną funkcję. Dlaczego p ełn ić ją może do dziś, choćby w literaturze nazywanej szyderczą, która nie jest przecież ani spóźnioną parodią poezji w ieszczej, ani karykaturalną w ersją historii w alk w yzw oleńczych, lecz sposobem m ówienia o współczesności” (s. 247).

Autorka polem izuje z publicystyką w stylu Zbigniewa Załuskiego, który po­ m ieszaw szy zakresy historii i literatury powstaw ał przeciw „fałszowaniu” prawdy o dziejach w alk w yzw oleńczych przez kabaretowych prześm iewców. A przecież to nie „Stodoła” ze swoim Ubu K rólem zapoczątkowała ten nurt, to w ogóle nie kwestia godziw ego lub niegodziwego żartu z narodowych świętości, lecz problem znacznie w ażn iejszy i trudniejszy: rozum ienia literatury jako krytyki „systemu ję­ zykow ego k ultury” (s. 434), a raczej jako w ypow iedzi o wypowiedzi. Piw ińska pro­ w adzi tu spór nie o ocenę jednego pisarza, jednej formacji czy jednego prądu, ale 0 głębokie rozum ienie procesu historycznoliterackiego. Literatura zawsze w ypowiada się o literaturze i przy pomocy literatury. Autorka używa tu terminu m etajęzyk 1 pisze: „O kreślenie kultury jako sw oistego języka — metajęzyka, system u znaków wbudow anych w język i ponad językowych — które, przyjęte za Rolandem Barthes’em, sta ło się podstawą znacznej części przedstawionej tu pracy — to okre­ ślenie m ożna przecież zobaczyć także, między innymi, jako próbę nowego określenia starej jedności treści i formy, znaku z tym, co przezeń oznaczane” (s. 406).

W ydaje m i się, że term in m etajęzyk został tu nie całkiem w łaściw ie użyty. Po pierwsze, term in język ma w cytow anym zdaniu dwa znaczenia: jedno — w ogóle kod; drugie — język naturalny, etniczny. Stąd niezręczność: język — system zna­ ków w budow anych w język i ponadjęzykowych. Po wtóre, literatura jako zbiór dzieł literackich będących w ypow iedzią (wtórną) o innych w ypowiedziach (pierw­ szych) posługuje się tym samym kodem, nie przysługuje jej w ięc miano m etaję­ zyka. W tym w ięc sensie nie mają charakteru m etajęzykowego żadne stylizacje i w ew nętrzne polem iki, czerpią bowiem sw oje w yposażenie leksykalne i syntaktycz- ne z tego sam ego kodu.

Rzecz jednak nie jest taka prosta. Jeśli na kod składają się leksyka, syntaktyka i kategorematyka, to kod literatury jest w ielokategoryjny. I m oże się zdarzyć, że kategoria św iata przedstawionego, bohatera, schematu fabularnego będzie się prze­ ciw staw iać kategorii stylu językowego. Takie sytuacje obserw uje autorka w e w spół­ czesnym dramacie absurdu — u Mrożka, u Różewicza, gdzie np. w zniosły schem at fabularny zderza się z niskim językiem. I w takim w ypadku m ożemy m ówić o m e­ tajęzykowym zachowaniu. M etajęzykowy charakter ma bowiem w szelka instrukcja użycia kodu oraz zmiana tej instrukcji. Taką instrukcją było to, co starożytni na­ zyw ali decorum.

(8)

i-wińskiej, była jednak potrzebna, ponieważ użyciu zbyt uniwersalnego pojęcia m eta­ języka towarzyszy w tej książce także nadto ogólnikowe posługiw anie się pojęciem groteski. Groteska Trzebińskiego i Gajcego ma kontynuować spór o romantyzm z pierwszych czterech dekad w. X X i zapowiadać powojenny teatr absurdu: „Przez w ybór podobnych patronatów, podobnej estetyki, przez podobny stosunek do tra­ dycji i kultury polskiej, literatura pokolenia w ojennego — m owa szczególnie o Trze­ bińskim, Gajcym, nawet i Baczyńskim — stanow i rodzaj mostu m iędzy w ielką krytyką kultury a »szydercami«” (s. 251). Fragment, z którego w yrw an y jest ten cytat, słusznie polem izuje z tezą Załuskiego i dowodzi, że postawa szyderstwa nie rodzi bierności, bezideowości, leseferyzm u. W szerszym jednak kontekście proee- sualnym m ost takowy — jak sądzę — zbudowany jest na zbyt kruchych funda­ mentach. Z kilku powodów. Baczyński został tu przywołany z pew nym zastrzeże­ niem — i słusznie. Trzebiński i Gajcy — to za mało, by m ówić o pokoleniu. Bo­ rowski by do tej form uły nie pasował. Ważne ogniw o w dziejach szyderstwa — Witkacy — pojawia się w tej książce często, ale prawie zawsze oglądany z perspek­ tyw y Trzebińskiego.

N ie twierdzę, że podkreślana w ielokrotnie w tej książce w spólnota pokolenio­ w a nie istniała lub że była nieistotna, ale myślę, że autorka nie doceniła różnic, jakie dzieliły SiN od Borowskiego, od Baczyńskiego i od tych, którzy debiutowali w praw dzie po wojnie, ale znaczący tekst swej biografii zapisyw ali w czasie okupacji inaczej niż ich rówieśnicy zw iązani z Konfederacją Narodu.

W ogóle Piw ińska przecenia poetów z grupy SiN. Trzebiński, szczególnie jako autor K w ia tó w z d rzew zakazanych, nie budzi mego zachwytu, a le to oczyw iście kwestia gustu, która nie ma nic w spólnego z oceną tezy Piw ińskiej. A le nietrafne jest — już poza w szelk im i gustami — uchylenie pytania o SiN jako grupę (s. 284), a w ięc o poglądy i biografię jej członków. A przecież wobec romantycznej tradycji w łaśnie relacja: życie—twórczość, czyn—słowo, nabiera szczególnego znaczenia. Odpowiedź na te pytania może być trudna, ale niesłuszne jest godzenie sprzeczności.

Przypuszcza Piwińska, iż „może oburzające i nieśw iadom e chyba w łasnej po­ staw y m anifesty Gajcego oraz ataki S iN -u na »Skamander« i na tradycyjnopatrio- tyczne postawy jednocześnie, należy czytać poprzez C zyn i słow o, Program ofobię i całą krytykę literatury D wudziestolecia w Słoniu w śród porcelany, by stały się bardziej w ytłum aczalne” (s. 284).

N ie podzielam tego przypuszczenia. Ataki na Leśm iana i skam andrytów były wyrazem wulgarnego nacjonalizmu i nie Irzykowski im patronował. Piw ińska ceni sobie tych poetów i zarazem brzydzi się nacjonalizmem, szuka w ięc w ytłum aczenia i niechcący bagatelizuje program polityczny grupy.

Zdecydowanie m ocną stroną pracy Piwińskiej są interpretacje: głębokie, mądre, ostro widzące cienką siatkę powiązań w ew nątrz dzieła. Mniej przekonuje rysunek procesu historycznoliterackiego, ow a lin ia łącząca poszczególne punkty czy raczej kręgi; natom iast analizy zakreślonych tym i kręgam i obszarów są znakomite. I kiedy autorka bierze pod lupę konkretne osobowości i dzieła, w ynik obserwacji m ówi nieraz co innego niż formuła syntetyczna. Gdy autorka pyta o reakcję po­ szczególnych poetów na ów czas nieludzki, w odpowiedzi szuka raczej różnic niż

podobieństw:

„Baczyński i Trzebiński, każdy inaczej, w inny sposób mówią: ta w ojna jest nieporównywalna z innym i i m y jesteśm y inni. [...] W eszliśm y razem z nią w zu­ pełnie inny świat. M usieliśm y mu sprostać. Ponieważ jest to św iat nieludzki, zaprze­ czenie wszystkiego, czego nas uczono o kulturze, historii, ludzkości — by m u spro­ stać, m usieliśm y sam i przekroczyć granice człow ieczeństw a, co jest naszą w in ą tra­

(9)

giczną. Moim losem i wyborem niech będzie m ożliw ie pełna świadomość tej winy, artystyczna i etyczna odpowiedzialność za cały czas nieludzki w obec tego, co ludz­ kie w przeszłości i przyszłości — to stanow isko Baczyńskiego. Ponieważ to św iat nowy i inny, by mu sprostać, m usim y go zrozumieć — to stanow isko Trzebińskiego. Musimy przetworzyć samych siebie i w szystkie kategorie określania świata, bo nic lub prawie nic z przeszłości do niego nie pasuje. Musimy jak najprędzej zrozumieć się jako w ytw ór drugiej w ojny — naszą myśl, działania, uczucia, sztukę” (s. 278— 279).

Jak najtrafniej to autorka odtworzyła. A le czy w łaśn ie tu nie należy szukać związku poezji i polityki? Ten szkic do portretu Trzebińskiego zawiera przecież w y ­ tłum aczenia imperialnej ideologii.

W nikliw a i odkrywcza jest analiza dramatu Trzebińskiego A b y podnieść różę i jego zw iązków z dramaturgią W itkacego i prozą Gombrowicza. Trzebiński był pojętnym uczniem, tzn. takim, który um iał zrobić krok naprzód. Witkacy przewidy­ w ał nieuniknioną katastrofę, która pogrzebie w szelk ie m etafizyczne wartości: sztukę, religię, filozofię, a wraz z nim i elitę społeczeństw a — artystów. Trzebiński w ycho­ dził z podobnego przeświadczenia, jego bohaterowie „także należą do sw ego rodzaju elity społecznej odmiennej i izolowanej od m as i tego, co dzieje się na zew nątrz” (s. 293). Bohaterow ie W itkacego spóźniali się w stosunku do historii, bohaterowie Trzebińskiego próbują historię wyprzedzić. Ci sportowcy z A b y podnieść różę „są w łaśnie antycypacją odm etafizycznionego św iata” (s. 295) — to nie oni historię, ale historia ich m usi dogonić. Trzebiński zgodnie z w łasnym i rozważaniam i teoretycz­ nymi — pokazuje to precyzyjnie Piw ińska — uczynił osią sw ego dram atu problem „człowiek—rzecz”, problem reifikacji stosunków ludzkich, gry sam ych już tylko m echanizm ów, w dowcipnie okrutnej grotesce sprowadzonych do kapitalnej, bardzo teatralnej gry w pingponga bez piłeczki. Racja, że Trzebiński jest pojętnym uczniem autora S zew ców , prawda też, że z zadziwiającą w nikliw ością dostrzegał tematy, które stać się m iały dręczącą obsesją współczesnej literatury, ale przesadą chyba jest tw ierdzenie: „Żaden z jego równieśników, z nierównieśników także mało kto, pojął tak do końca faszyzm ” (s. 302).

I ostatnia uwaga krytyczna: sytuacja zam knięcia i otoczenia w A b y podnieść

różę, ów elitarny hotel „Maroko”, w yspa supernowoczesnego luksusu otoczona i za­

grożona przez wzburzone rozruchami miasto, to oczyw iście parafraza z W itkacego (M aciej K orbow a, K u rka wodna, Oni), ale także z Peipera (Skoro go nie ma), tu w ogóle n ie wymienionego. Może Trzebiński tego dramatu Peipera nie znał, ale też chodzi m i nie o filiacje, nie o zapożyczenia, lecz o poszerzenie przykładów kon­ w encji dramatopisarskiej poza linearny układ Witkacy—Trzebiński—szydercy.

To już ostatnia pretensja. Teraz m ożna by długo w yliczać zalety książki, które w streszczającym referowaniu mogłyby zblaknąć. Zalety te to liczne, hojnie rozrzu­ cone piękne interpretacje poszczególnych utworów, nieraz może tylko pomysły i za­ rysy, ale zaw sze celn e i odkrywcze. W ostatnich rozdziałach części 3 mniej zabiega Piwińska o konstrukcje historyczne, bardziej jej natomiast zależy na pokazie pięk­ nej sztuki czytania dramatu. W rozdziale 7, pt. M rożka d ia lek tyk a magiczna, za ­

w a rta jest znakomita analiza sposobu kreowania rzeczywistości przez autora Policji

i Tanga. Oby tę analizę w zięli pod uw agę inscenizatorzy, którzy lubią do dziwności dodawać dziwność! Teatr absurdu jest form ułą pojemną, zbyt pojemną. Piw ińska mówi rzeczy najciekawsze, gdy szuka w ew nętrznego zróżnicowania jednoimiennych formacji intelektualno-artystycznych :

„Rosnący trup u Ionesco jest absurdalny. Jest jednak, istnieje materialnie. [...] Rosnące trupy, nosorożce, ludzie o gęsich głowach, ludzie zakopani w ziemi, wzięci

(10)

na smycz, w yrzuceni na śm ietnik, mordercy bez poborów, goście z antyświata i Apokalipsa — w szystko to w teatrze absurdu jest naprawdę: w rzeczywistości i na scenie. U Mrożka nie ma tygrysa w łazience, Karola, zabawy. Wszystko to jest po­ m yślane [...]. Rzeczywistość w teatrze Mrożka nie jest absurdalna. Absurd to for­ ma, w jaką jego bohaterowie ujm ują rzeczywistość i siebie” (s. 345).

Św ietna jest analiza Mrożkowej triady, czyli stale powtarzającego się układu: 1) oprawca, 2) jego pomocnik, 3) ofiara. Role pomocnika i ofiary są wym ienne: Okulista w K arolu jest kandydatem na „trzeciego”, ale zwierzyna zostaje nagania­ czem, czyli „drugim”, a w ięc „średniakiem”. Gdy brak „trzeciego”, a za to dwóch jest drugich, obaj zostają ofiaram i (S trip-tease). Średni w ysługuje się Grubemu i za to dostanie szynkę i żeberka Małego (Na pełn ym m orzu). Trzeci nie jest jednak u Mrożka bierną ofiarą. Trzeci to w ogóle najciekawszy problem: „proces, który za­ chodzi w świadom ości M ałego — od buntu do m esjanizm u — można nazwać ro­ m antycznym dram atem ideologii” (s. 355). W Tangu natom iast w szyscy kolejno próbują sił i kolejno grają trzy role.

Mrożek — trafnie stw ierdza autorka — nie parodiuje czynu romantycznego. To w ogóle nie są parodie. Mrożek językiem w ieszczym w yraża polowanie na czło­ w ieka (s. 349). Może nie w szędzie językiem wieszczym ; w szędzie jednak Mrożek obserw uje proces rozpadania się system u tradycyjnej kultury, pękania w iązań m ię­ dzy człow iekiem a światem . „U Mrożka to pęknięcie w yraża się jako jakieś odpy­ chanie m iędzy słow em a bytem, jako wzajem na odpowiedniość ich odwrotności”

(s. 414). W K ynologu polega to na paradoksalnej zgodzie m iędzy sielankow ym w ier­ szem Fredry a sadystyczną sytuacją. W S trip -tea se egzystencjalna frazeologia ko- egzystuje ze służalczą zgodą na niewolę.

„U Różewicza wygląda to inaczej. Język i rzeczyw istość splątane są ze sobą w e w spólnym jakby bezznaczeniu, rozpływającym się rozpadzie, niekoordynacji. Język awangard artystycznych, filozofów , nauk jest tak samo pusty jak język biurokratyczny czy pedagogiczny, jak powszedni język rozmów rodzinnych” (s. 414). Za późno już na romantyczne odpow iedzi — pozostały jednak wr jego twórczości ro­ m antyczne pytania „o prawdę, o czyn i słowo, o obowiązki artysty” (s. 387). Czy to są w yłącznie romantyczne pytania? W ydaje mi się, że Różewicz porusza się w znacznie szerszym spektrum tradycji. Słusznie pisze autorka, że Różewicz „naj­ w iększy spór toczy nie z »tradycjami« [domyślam się: romantycznymi; J. Z.], lecz z eks-aw angardą” (s. 392). Różewicz eksponuje niską zmysłowość, ale nie są to obsesje; w czasach, w których Freud znany jest lepiej niż sennik egipski, nie ma co w m otyw ach skatologicznych dopatrywać się obsesji, ponieważ są to raczej św iadom e kolaże.

Na Różewiczu i Mrożku kończy Piw ińska rozważania o w spółczesnym polskim teatrze szyderstwa. Bardzo w ysoko ocenia rolę tej form acji w polskim życiu arty­ stycznym i intelektualnym . Przypom inając jeszcze raz trzy przyczyny, które — w ed le Irzykowskiego — złożyły się na rzekom y niedorozwój polskiej literatury, a m ianow icie: uległość wobec historii, plagiatowość awangard i skłonność do ro­ m antycznych nawrotów, Piw ińska stwierdza, że żadnego z tych zarzutów nie można by postaw ić teatrow i absurdu. Teatr ten w yw odzi się z doświadczeń polskiej lite ­ ratury i polskiej historii i w tym w łaśnie sensie jest opisem kryzysu kultury w w iek u XX. N ie jest plagiatowy. N ie powtarza romantyzmu i n ie jest uległy w obec historii, choć m yśli kategoriam i historycznej tradycji „odrębnej i szczegól­ n ej” i tem u stylow i m yślenia zawdzięcza „swą oryginalność” a zarazem u niw er­ salne walory.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W w y­ niku tak zorganizowanej pracy następuje eliminacja zleceń przekazywanych bez­ pośrednio aplikantom przez innych członków zespołu, oo pozwała patronowi

Pogląd ten nasuwa pewne uwagi. Po pierwsze, trudno wymagać od stron, by w momencie zawierania umowy przedwstępnej znały już dokładnie wysokość odszkodowania,

Pod tym kątem widzenia dokonuję też wy­ boru problemów-wątlków w pełnej świadomości, że jest to wybór pozostawiający poza .płaszczyzną wprowadzenia wiele

Nie wydaje się możliwe stanowisko, że sprzedaż spółdzielczego prawa do lokalu nabytego w drodze przydziału spółdzielni jest jednak źródłem przychodu w

Z dziewięciu rozdziałów, z których składa się monografia, pięć pierwszych (Istota wyroku wydanego w procesie cywilnym. Wyrok cywilny jako skutek procesu

VI Chyba niezbyt fortunnie sformułowany został art. Zadba o to niewątpliwie Naczelna Rada Adwokacka. Czy nie było lepiej przyjąć sformułowanie, że przepis

Ustawa o radcach prawnych daje prawo przedsiębiorstwom korzystania z usług adwokata, natomiast ustawa o adwokaturze nie daje prawa osobom fizycznym korzystania z

bieta, która dziecko przysposobiła.8 9 W ten sposób rozproszone zostały wątpliwości, które zarysowały się w piśmiennictwie prawa pracy w kwestii uprawnienia do