POD ZNAKEM M A
M I E / I Ę C Z N I K
ZW I^ZKY /O D A LICYJ MARJAN/K1CH YCZNIÓW /ZKÓł. /BEDNICH W POL/CE A b R E / R E D A K C J I I ADMI NI / TRACJ I K / J O Z E F W | H K O W / K I ZAKODAME t MAŁOPOL/KA-ŁVKA/ZOWKA
LUTY 1929
Warunki prenumeraty miesięcznika „Pod znaku-ns Marji“ (9 numerów rrcsnie) na rok szkolny 1928/9
z przesyłką pocztową
0ałorcf7.nie :
, : , r s s
kategorii w Polsce: L U « • w Polsce:m i\ j \ » S "“ 315 ?i j * n o ?!
J , J L!* ‘3gra"ICii- ł v ;‘P ojedynczy n o m e r: (pół d lar,;)
Dla 30d.-uczniów * r Dla wszystkich * r nia wsiwtliicli CR sy i młodz. wszelkiej ) OT osób starszych i i R iraWSZ,>tK^ 1 ] f kategorii w Polsce: Ł J 8 ’* w Polsce: zap 'M ' * J‘
Nr konta P. K. 0 . 40;^ 680, Kraków.
TREŚĆ NUMERU: stf
Obowiązek jako p o i n t a 'a pracy sodalicyjnej - I Siweck: . . . . 105
Na Gromniczna — L Bafda . . . . ...107
Jak prowadzać sekcie k * n d v d ató ' 5 — A R u s z k o w s k i...108
Jego tajemnica — F. W " 'ia ' d i l s z v ) ... 109
Rozbłysłaś lilii bielą — Z. H o ffm a n n ...119
PaMć czy nie palić? X J •F in k o w ski... . 113
Wielki P o st'— Z H o ffm a n n ... 115
Wiadomości katolickie z Polski —. ze ś w i a t a ... 115
Wiara i w ie d z a ... ... 118
Rekolekcje naszych sodalisów m: łu r’V'tó v r. 1928 . _ . . . . 119
Z niwy misyjnej — X . Z M a s ło w s k i...121
Z sodalicyj atkademi^ki h — Poznań ...122
Z uroezystoś i i obchodów x naszych s o d a l H a r h ... .... . /• 12,3 Co s'vchać z naszą K o l o n j ą ? ...124
Inni o nas . . . . ... 126
No»-e książki i w ydawnictw a {W inkowski — Dąbrowa — V?rne - Rogoszówna — O lszewski — hert.ini — G h e o n ) ... 127
Przegląd c z a s o p is m ... . ... . . 128
Część urzędow a i o rg a n iz a c y jn a K omunikat Prezy1!um nr 5...129
Medal prezesa s o d a l i r j i ...129
Od W y d a w n i c t w a ... 130
N ek ro lo g ia... ...131
Nasze Sn-awozdania (Będzin — Brzesko — C br/anów — Cieszyn — Końskie — Krosno — Królewska Huta — Mikołów — !'vzdrv — Radom IV. R^dom V. — Sambor — Slonlm >1 — TarnAw II — Tarnów IV — Warszawa I.) . ... ...131
V. W ykaz darów i w k ła d e k ...136
Z A L E G Ł O Ś C I K A S O W E stanowią największą plagę C entrali!
Okładkę projektował Sod. Stefan Żychoń, stud. architekt. W arszawa. (H. sod yimn. Zakopane).
N um er za luty liczy 32 strony druku!
JERZY S1WECK1 S. M.
stud. Uniwersytetu, Warszawa
Obowiązek jako podstawa pracy sodalicyjnej.
l-TOMEWęr' m» mm
Gdziekolwiek się rozejrzymy w życiu dzisiejszem, wszędzie spo
strzeżemy gorączkowe tętno p ra c y : na roli, w laboratorjach, kopalniach, a nadewszystko w fabrykach. Przytem przy nowoczesnej organizacji, maszyny wysuwają się na plan pierwszy, oszałamiają ogromem i pre
cyzją działania tak, że nie dostrzega się w nich nieraz roli człowieka.
Ale przecież człowiek jest ich duszą, człowiek je w ruch wprowadza, ich produkcja od woli człowieka zależy. O d zorganizowanej woli pra
cujących jednostek zależy pomyślność narodu. Im praca będzie miała więcej energji oraz im będzie radośniejsza, tem naród stanie się potę
żniejszy. Jakaż to strona duszy, jakaż cnota jest pracy podstawą i klu
czem pom yślności? Jest nią obowiązkowość. _ _ _ _ _ _ _ Czy słuszne jest jednak zwracać się do młodzieży szkolnej, mó
wiąc o obowiązku? Wszakże często się słyszy zdanie: „Szczęśliwe czasy szkolne : beztroskie, bez obowiązku". Dwa są błędy w tem zda
niu. Pierwszy, że szczęście ma polegać na braku obowiązku, gdy tynl czasem ono zawiera się w zadowoleniu z wypełnienia obowiązku. Dru
gi błąd tkwi w mniemaniu, że czasy szkolne są okresem bez obowiąz
ku. Obowiązki tych młodych lat są conajmniej równe trudom wieku dojrzałego. Kładą bowiem podwaliny pod całe życie i spadają na sła
be jeszcze siły. W wymienionem zdaniu brzmi przytem mylne ujęcie obowiązku, jako przykrej, ciężkiej, zewnętrznej konieczności.
Obowiązek natomiast — „to wewnętrzna konieczność czynienia dobra a unikania zła w uznaniu tego, że Bóg, nasze dobro najwyższe pierwszego od nas żąda, a£ drugie potępia" (Cathrein). _____
Obowiązek — to nie jest tylko przyzwyczajenie do postępowa
nia w pewien sposób. Nie jest to też, jak mniemał Kant, mus wewnę
trzny, przykry a nieznośny. Obowiązek płynie z zewnątrz, bo z prawa Bożego, a jednak z głębi duszy także, bo na miłości Boga się opiera.
1 to fundament najpewniejszy. Przezeń praca nawet najcięższa staje się radosną i twórczą. Albowiem jarzm o moje wdzięczne jest, a brzemię lekkie mówi Chrystus Pan (Mat. 11, 30).
Przeciwnie, jak straszna jest praca, jeśli ją brać tylko, jako śro
dek zdobycia pieniędzy! „Odwalanie godzin" w biurach, stąd brak inicjatywy wszelkiej. Robota wówczas idzie tylko pod dozorem, z oba
wy kary. Taka praca, nawet na wysokich stanowiskach, jest pracą nie
106 POD ZNAKIEM MARJI Nr 5
wolników. Nie na takiej pracy życie w Polsce oprzemy. Przewodzić mają w Ojczyźnie naszej ladzie, co z radością wszelkie trudy podej
mą, bo Bóg- tak chce.
Takie ujęcie obowiązku mają i przedewszystkiem mieć muszą so- dalisi. 1 dlatego i o nich można powiedzieć, że są solą ziemi. Są wy
brańcami, nie ludu, lecz Boga samego. Bo wielką jest łaską do soda- licji należeć. Lecz łaskę tę i zaszczyt trzeba większemi, niż inni mają obowiązkami okupić. Bo zgoła nie robi nikt łaski sodalicji, że do niej należy. Raz wstąpiwszy, obowiązki na siebie przyjęte członek wypeł
niać musi. Niema w tej dziedzinie równości. Kto więcej otrzymał, wię
cej musi zwrócić, jak owi słudzy z przypowieści ewangelicznej, pom na
żali pracą swoją liczbę otrzymanych talentów.
Pod trzema względami większe są obowiązki sodalisów, niż innych ludzi.
Po pierwsze, pod względem patrzenia na życie. Każdy czyn so- dalis powinien podporządkować swemu najwyższemu celowi, umieć wzbu
dzić intencję wyższą dla każdego działania, wszystko skierować ku Bogu. Jest to obowiązek u ś w i ę c e n i a . Przezeń wszystkie nasze obo
wiązki sprowadzamy do obowiązków względem Boga. Narodzeni do życia nadprzyrodzonego w Chrzcie ś w , odżywiając się Sakramentami św. dojdziemy do tego, że całe życie nasze będzie sprawą religijną.
Choć tedy jecie, choć pijecie, choć co innego czynicie — woła św. P a weł (1 Kor. 10, 31) — w szystko dla chwaty Bożej czyńcie. Całe ży
cie nasze to służba Boża, jak to ślicznie ujmuje Marynia w „Rodzinie Połanieckich".
Po drugie, więcej się wymaga od sodalisa pod względem j a k o ś c i obowiązków. Będąc niejako na świeczniku, wszelkie obowiązki, z innych tytułów spadające na nas, musimy wypełniać sumienniej i do
kładniej. Dodajmy w tym punkcie porządek w spełnianiu obowiązków:
ocenę ważności, program i rachunek sumienia.
Po trzecie sodalis ma większą i l o ś ć obowiązków, gdyż organi
zacja nakłada nań pewne zadania specjalne. Nie jest celem tego arty
kułu wyliczanie wszystkich obowiązków sodalisa. W sposób wyczerpu
jący czynią to przykazania Boże, kościelne i ustawy sodalicji. Zwróćmy uwagę tylko na momenty niedoceniane. Naturalną hierarchję stanowią obowiązki względem Boga, bliźniego i siebie samego.
Boga trzeba poznać. Wiadomości religijne pogłębiajmy w miarę rozwoju umysłu. W Polsce panuje w tej dziedzinie gruba ignorancja.
N ie można się dziwić, że ludzie z uniwersyteckiem wykształceniem ma
ją kryzysy duchowe, gdy ich wiadomości religijne pozostają na pozio
mie szkoły powszechnej. Boga trzeba czcić. I to nie, kiedy mi się po*
do b a i jak mi się podoba. Z Bogiem łączy nas Kościół i przez to mo
dlić się trzeba z Kościołem i tak jak Kościół. Nie idzie tu o zaspa
kajanie potrzeb religijnych, lecz poprostu o obowiązek. I dlatego ni
gdy nie będzie dosyć nastawania na to, aby uczniowie chodzili razem na mszę św. do szkolnego kościoła, a nie gdzieindziej. Nie powinno być powodu, dla którego sodalis postąpiłby inaczej. Wreszcie obowią
zuje nas posłuszeństwo i to nie tylko wobec przykazań Bożych i ko
Nr 5 POD ZNAKIEM MARJ1 107
ścielnych ale i rozporządzeń Stolicy Apostolskiej (których się niestety nie zna) i biskupów.
Rozwój sodalicyj przyczynił się już w dużej mit rze do postępu młodzieży w sprawach religijnych i społecznych. Dziwnie jednak bole
sną pozostaje strona rodzinna życia sodalisa. W ielce uspołeczniony i czynny młodzieniec, w domu okazuje lekceważenie rodzicom, pozwa
la się krzątać matce wkoło swojej osoby , nie okazuje żadnej pomocy rodzinie. Cóż warta działalność społeczna takiej jednostki ? Poprawne stosunki w rodzinie — to podstawa życia społecznego. Tam ma zasto
sowanie i zasada posłuszeństwa i solidarności i organizarji pracy, a wszystko musi być połączone cementem miłości. Obowiązku, płynące
go z wdzięczności wobec rodziców nie wyczerpiemy nigdy. Czyńmy więc, co jest w naszej możności. Wprowadźmy atmosferę szczerości, życzliwości i współpracy. Jakie często warunki domowe są ciężkie!
Syn, szczególnie starszy, musi się przyczynić do ulżenia rodzicom, czy drogą korepetycji, czy pomocy w domu. 1 tu nie chodzi o wielkie wy
magania. To są poprostu elementarne obowiązki względem rodziny i społeczeństwa. Ład w narodzie zależy od nas, zależy od tego, jak się zachowamy w tej komórce społecznej, gdzie nas Bóg postawił, w rodzinie. Wiadomo n. p. jak ciężką rzeczą jest posłuszeństwo, gdy się już dorasta, kiedy się ma „własne poglądy". Słuchajmy jednak sta
le. Nieposłuszeństwo — to siew anarchji. Reformę zacznijmy od dziś, natychm iast! Niech sodalicje poświęcą rok bieżący na uzdrowienie sto
sunków rodzinnych w mierze, od poszczególnych jednostek zależnej.
Niech rozważą przyczyny powojennej zmiany na gorsze i niech znajdą środki naprawy. Wielce się tem Polsce przysłużą.
(Dokończenie nastąpi).
LU D W IK BAŁD A S. M.
kl. VIII. gim n. R zeszów II.
Na Gromniczną.
Roje św iateł gromnic wonnych Złocą rozmodlone twarze.
Cisza.. Tylko dzwonków drgnienie Przerywa św ięte milczenie I z fa lą szeptów pokłonnych Przed M arji płynie ołtarze.
P rzeczysta Bogarodzica.
H ołd biorąc od wiernych dzieci, Nagradza głęboką w iarę, Drogocenną serc ofiarę, Bo święcona dziś gromnica W życiow ej chroni zamieci.
Czyto orkan, król zagłady Uderzy w zaciszne chaty.
Czy lodowe gradu strugi Padną w zbożny zagon długi, Z aw sze blask grom nicy blady Uratuje od zatraty
Kiedy promień w iary znika Gdy cel drogi ginie w dali, Wnet staje do w alki z cieniem
— Dziecięcej wiary wspomnieniem Gromnicznego moc płom yka I św iatło w iary rozpali.
Wreszcie, gdy ulata życie, Gdy zw ątpienie duszę dręczy, Gromnica w skostniałej dłoni Ukazaniem cichej toni
— Kędy dusza w wiecznym bycie Boga w idzi w szczęścia tęczy, — Od w ieczystej zguby chroni.
108 POD ZNAKIEM MARJ1 Nr 5
ANDRZEJ RUSZKOWSKI S. M.
Maturzysta sod. Warszawa I.
Jak prowadzić sekcją kandydatów ?
Skoro sekcja kandydatów ma być szkolą przyszłych sodalisów, winna koniecznie posiadać odpowiednie kierownictwo, to znaczy ogól
ny plan pracy, czyli program przez lata doświadczenia wypracowany, oraz osobę instruktora. Nawet ustawy zasadnicze wspominają o ko
nieczności wyboru na to stanowisko sodalisa obznajomionego dokła
dnie z sodalicją, jej ideą i organizacją. Człowiek bowiem, który wpro
wadza w życie jakiś program, a taką właśnie jest rola instruktora, musi ten program znać doskonale i w całej jego treści swobodnie się orjentować. Programowość to właśnie zasadnicza cecha kierowania sekcją kandydatów. Nowy ich zastęp musi być skierowany w łożysko zgóry obmyślone i przygotowane.
Pierwszem więc zadaniem instruktora jest ułożenie tego progra
mu w porozumieniu z Moderatorem i Konsultą, i troska, aby doświad
czenie lat ubiegłych wprowadzić w życie z nowemi udoskonaleniami.
Ogólne zarysy racjonalnego programu byłyby takie:
1. Wyszukać i wybrać z pośród chętnych kilku, czy kilkunastu chłopców, pragnących do sodalicji wstąpić. Tu konieczna jest pomoc Moderatora, który zwykle zna większość uczniów szkoły.
2. Chłopców tych zebrać na początku roku szkolnego na zebra
niu informacyjnem, gdzie w najogólniejszych zarysach przedstawia się im ideę sodalicyjną i jej urzeczywistnianie w życiu organizacyjnem.
Na zebraniu tera zawiadomić ich o terminie pierwszego zebrania zwy
czajnego sekcji, które odbywać się winno co 2 tygodnie, najlepiej w soboty popołudniu.
3. Przygotować tematy referatów na cały rok, przyczem począt
kowo będą je opracowywali sodalisi starsi, a dopiero od Bożego N a
rodzenia stopniowo zaczną je pisać aspiranci i kandydaci. (Co do wy
boru tematów patrz niżej).
4. Jaknajwcześniej powyznaczać referentów na cały rok, aby ka
żdy miał parę miesięcy na wyszukanie źródeł i napisanie pracy.
5. W pierwszych miesiącach objaśnić na zebraniach ustawy za
sadnicze, ustawę Związku S. M. U. S. Ś. w Polsce oraz uchwały zwyczajowe obowiązujące w danej sodalicji, poczem przeprowadzić zt nich egzamin.
. 6. O ile znajdzie się czas, wybrać wjporozumieniu z^Moderato- rem[lekturę na zebrania.)
W organizacji zebrań przestrzegać należy zasad następujących:
Przygotować się do zebrania, żeby potem wszystko składnie następo
wało jedno po drugiem ; ułożyć porządek dzienny tak, aby zebranie trwało najwyżej 45 minut, bo inaczej znużymy tylko i znudzimy nie
wyrobionych jeszcze w pracy organizacyjnej chłopców; przed zebra
Nr 5 PO D ZNAKIEM MARJ1 109
niem zawiadomić wszystkich kandydatów o jego miejscu, czasie i tr e ści, osobiście lub przez sekretarza, zbierając podpisy zawiadomionych;
raz ogłoszonego zebrania bez ważnych przyczyn nie odwoływać; roz
poczynać obrady punktualnie bez żadnych „kwadransów akadem ic
kich"; w miarę możności starać się o to, żeby dyskusja rozwijała się jaknajsilniej, dlatego też można zarządzić dyżury członków starszyzh na tych zebraniach, młodsi bowiem odznaczają się zwykle nieśmiało
ścią, co jednak często jest objawem bojącej się kompromitacji pychy i jako takie winno być możliwie zwalczane. Każdy początek jest tru
dny, lecz aspiranci muszą zrozumieć, że dyskusja, a zwłaszcza oso
bisty w niej udział jest niesłychanie potrzebny i pożyteczny, bo uczy nas mówić bez przygotowania, argumentować i uzasadniać swe uwa
gi, a jednocześnie wnosi zwykle do zebrania coś nowego. Pamiętajmy tylko, że nie wolno dyskusji używać na wycieczki osobiste lub na czczą gadaninę.
(Dokończenie nastąpi).
Jego tajemnica.
O powieść sodalicyjna przez F. W. z mieś. sod. „U nsere F ahne".
(ciąg dalszy)
Zbliżał się szybko koniec misji w miasteczku.
Były to chwile obfitej łaski dla wszystkich jej uczestników.
Przez trzy ostatnie dni przychodził X. Muller codziennie do Ko- lonji, by słuchać spowiedzi świętej studentów. Pełnego dobroci, życzli
wości kapłana polubili oni ogromnie. Więc szli doń jeden za drugim, trochę niespokojni, zalęknieni, by wyznać niepokój swej duszy, by zwierzyć się z potrzebą serca... Niejeden długo, długo klęczał u jego kolan, ale jak potem wychodził z pokoiku, to oko promieniało mu szczęściem i radość paliła się jasnym na obliczu rumieńcem...
Było to już 6 września. Przedpołudniem zaciągnął nasz Alfred swych czterech kolegów do parku i tam długo z nimi nad czemś rozprawiał. Miał znowu „pyszny plan" i trzeba go było z przyjaciół
mi dokładnie omówić.
— No to zabierajmy się zaraz do roboty! — zawołał jeden z uczestników narady. Mamy tylko dwa dni czasu! Ale wiesz Putz! —■
musimy to wspaniale urządzić.
W dwa ostatnie dni misji naszej piątki nie ujrzałbyś ani na le karstwo w Kolonji. I nikt nawet pojęcia nie mial, gdzie się przez cały dzień podziewali.
A oni tymczasem, po drugiej stronie jeziora myszkowali tajem niczo po lasach i znosili na oznaczone miejsce całe stosy suchych gałęzi, chrustu i wszelkiego możliwego paliwa. Stamtąd na własnych, potem zlanych barkach dźwigali to wgórę, na skały groźnie sterczące nad jeziorem. Tam na upatrzonem zboczu układali wszystko, podzie
liwszy na kilkanaście mniejszych części swoje palne zapasy...
110 PO D ZNAKIEM MARJI Nr 5
Nadszedł ostatni dzień misji.
Było to 8 września. Dzionek był iście letni, słoneczny, wspaniały.
W bogato przybranym kościele zgromadzili się mieszkańcy na generalną Komunję świętą. Długiemi szeregami zbliżali się do Stołu Pańskiego... Najpierw kobiety i dziatwa, potem mężczyźni, chłopcy, a wśród nich naszych siedemdziesięciu kolonistów.
Alfred stanął przy wielkim ołtarzu. Z rozpalonemi policzkami, z bijącem sercem śledził wspaniały obraz... Jego plan udał się zna
komicie. Jako rycerz Najświętszego Serca Zbawiciela miał szczęście dokonać naprawdę wielkiego dzieła. Jedno tylko mąciło jego radość głęboką — Lolka nie było przy świętej Komunji...
Na wieczór tego dnia była zapowiedziana uroczysta konkluzja.
Zakończenie misji. I jeszcze raz całe miasto wyległo do kościoła w ra
dosnym, świątecznym nastroju. Ostatnie kazanie pożegnalne, potem procesja z Najświętszym Sakramentem... Rozkołysały się triumfalnie dzwony na wyniosłych wieżycach... Orkiestra grała przepiękne pieśni...
Strzelały huczne moździerze... A procesja posuwała się wolno po uli
cach ozdobionyoh bogato i uroczyście.
Mroczyło się już na dobre, gdy wspaniały pochód powrócił do kościoła. A kiedy złocista monstrancja znowu spoczęła na ołtarzu, wzruszony proboszcz drżącym głosem odmówił wśród zupełnej ciszy, akt poświęcenia miasta i wszystkich wiernych Boskiemu Sercu Zba
wiciela... Potem zaintonował Te Deurn i udzielił błogosławieństwa Najświętszą Hostją...
Samotne i ciemne rysowały się szczyty górskie na tle coraz ciemniejszego nieba. Mroki nocne opuszczały się coraz i coraz niżej i kładły się cicho na falach jeziora, w których powoli przeglądać się poczynały pierwsze gwiazdy.
A tam w górze, na samej krawędzi • skały leżał Alfred i dwaj jego druhowie, ukryci w wysokiej trawie.
Z dołu, z miasta dolatywały ich dźwięki dzwonów i ściszony już mocno huk wystrzałów... Potem zapanowała zupełna cisza i tylko kilka słabych światełek znaczyło w cieniach wieczoru miejsce, gdzie leżało miasteczko... Tak... Już czasl
Dochodziło wpół do dziewiątej.
Nagle — Alfred zerwał się na równe nogi — głęboko w dole, już na krańcu miasta wystrzeliła z sykiem pod niebo rakieta. W jed
nej chwili chłopiec zaświecił przygotowaną zapałkę. Koledzy zbliżyli trzy pochodnie. Już buchnęły silnym, jasnym płomieniem. Chłopcy poskoczyli zwinnie i w mgnieniu oka podłożyli ogień pod ułożone na stoku skalnym chrusty. Dwanaście ognisk zapłonęło z trzaskiem, siejąc potężne blaski wokoło.
W kśnie skcńc2yly się nieszpory, szeroko rozwarły się bramy kościelne i stłcczcne tłumy wypływać pcczęly na plac przed świąty
nią... I nagle, pełni zdumienia stanęli wszyscy, jak skamieniali. Za
brzmiały słowa, okrzyki podziwu...
Nr 5 POD ZNAKIEM MARJ1 111
Na wysokich skałach nad jeziorem płonęło olbrzymie, ogniste serce z krzyżem u góry. W wspaniałym blasku jarzyło się wśród noc
nych ciemności, jak zjawa jakaś nadziemska i pozdrawiało lud wierny i miasto... Blaski i cienie kładły się na powierzchni wody, która zda
ła się płonąć i mienić i błyszczeć...
Wzruszenie ogarnęło ludzi. Niewiasty poczęły płakać z radości...
Mężczyźni w głębokiem milczeniu pościągali kapelusze z głowy... Dy
rygent orkiestry szepnął coś swym ludziom i nagle wśród ciszy noc
nej uderzyły o niebo potężne dźwięki pieśni:
M y chcemy Boga Panno święta O słyszysz naszych wołań głos!
Miłości Boże i dźwigać pęta To nasza chluba, to nasz los!
Na drugi dzień przed obiadem dyrektor kolonji rzekł Alfredowi:
Przyjdź do mnie po obiedzie na górę.
Alfred zjawił się zaraz, wstawszy od stołu.
— Czyś to ty wczoraj wieczór z kilkoma innymi rozpalił ogni
ska na skałach? — Niedobrze zrobiłeś, czyniąc to bez mojej wiedzy.
Mógł się zdarzyć jakiś wypadek, a wiesz, że ja jestem za was wszy
stkich odpowiedzialny. Na szczęście wszystko się udało i ludziom sprawiliście dużo radości. Pamiętaj jednak, jak ci znów coś podobne
go przyjdzie do głowy, żebyś mnie o wszystkiem uwiadomił. Wiesz przecież chłopcze, że wam nie odmawiam niczego, co tylko słuszne i dobre...
Alfred zawstydzony spuścił oczy ku ziemi. Czuł, że postąpił nie
właściwie...
— Tym razem nie będę was karał — kończył dyrektor — chcie
liście dobrze, zamiar był szlachetny i to mnie cieszy... Po mieście dużo o tem mówią, że to studenci z Kolonji tak ślicznie wszystko urządzili... Mam tu nawet list od jakiegoś pana z Domu Zdrojowego, który pisze mi, że chciałby was poznać. Możesz udać się doń z twoi
mi towarzyszami, tak koło czwartej... Masz tu jego kartę wizytową.
T o jakiś hrabia z Niemiec.
Alfred podziękował, skłonił się i wyszedł. Rzuciwszy okiem na bilet wyczytał: Arnold hr. Tirsitz von Kasselburg...
W oznaczonej porze powędrowała nasza piątka do hotelu. Słu
żący zaprowadził ich do pokoju hrabiego. W pięknym apartamencie z widokiem na jezioro i góry zastali chłopcy dwóch mężczyzn zaję
tych ożywioną rozmową. Jeden z nich był niskiego wzrostu, nieco łysy, w złotych okularach, drugi wysoki, chudy z potężną brcdą i or
lim nosem...
— No ! pięknie chłopcy, żeście przyszli do nas, zawołał pierw
szy z owych panów. Oto Lord Gun z Canterbury, mój przyjaciel, ja zaś pisałem do waszego dyrektora. Jestem Hrabia Tirsitz. Pragnąłem was poznać. Zrobiliście nam wczoraj wielką niespodziankę i prawdzi
wą radość.
112 POD ZNAKIEM MARJ1_________________Nr 5
^ ^ ^ A l f r e d skłoniwszy się, przedstawił się, potem wymienił nazwiska swych kolegów. Obaj panowie podali im uprzejmie rękę i prosili siadać.
:W ięc Putz musiał teraz dokładnie opowiedzieć wszystko. Gdy skończył, hrabia rozpromieniony zwrócił się do Anglika:
— Pyszne chłopaki — co ?
— O Yes! wycedził uroczyście lord, zmierzywszy ich przedtem po kolei swym wzrokiem.
Tymczasem hrabia opowiadał gościom, jak niegdyś, jako mło
dy chłopiec widział podobną iluminację w Alpach, w Tyrolu i jak mu się to wczoraj przypomniało i wywołało mnóstwo drogich wspo
mnień dzieciństwa i młodości. Potoczyła się ożywiona rozmowa, chło
pcy ośmielili się i dużo opowiadali o Wiedniu, o swych szkołach...
— Chciałem wam wręczyć mały podarek — rzucił na zakończe
nie Tirsitz. Sprawcie sobie za to jakąś wakacyjną przyjemność.
Wyjął z portfelu kilka banknotów i wyciągnął rękę do Alfreda.
Chłopiec zaczerwienił się po same uszy.
— Panie Hrabio! My nie za pieniądze...
Tirsitz spojrzał nań głęboko, potem z uśmiechem zwrócił się d o j o r d a :
— Zacne chłopaki!
— O Yes! Zna-ko-mi-te!
— Ależ nie trapcie się! Nie myślę wcale o zapłacie! To tylko podarek odemnie, możecie przyjąć spokojnie.
Gdy wrócili do domu, przeliczyli pieniądze. Było równe 50 ma
rek niemieckich (= J 0 0 zł.)
Za dwa dni ks. redaktor wiedeńskiej Gazety Kościelnej otrzymał z poczty list polecony. Wewnątrz znalazł 50 marek i krótkie studen
ckie p is m o :
— Czcigodny Księże Redaktorze! Otrzymaliśmy o i pewnego p a na w podarunku 50 marek. Przesyłamy je W. Księdzu jako ofiarę dla ubogiego studenta, który chce zostać księdzem. Prosimy nie po
dawać w Gazecie naszych nazwisk. Z poważaniem studenci gimna
zjalni i czytelnicy Gazety: Alfred Kinzel kl. IV., Alfons Herzog kl.
IV., Jan Steiger kl. III., Fryderyk Wild kl. IV., Eryk Geisel kl. IV.
(Ciąg dalszy nastąpi).
ZYG M U N1 H O FFM AN N S. M.
stud. uniw. Poznań.
Rozbłysłaś lilji biełą.
Rozbłysłaś lilji bielą Gwiazdą zabłysłaś ranną
O Przenajświętsza Panno — Przecudnej, wiecznej krasy Gwiazdą zabłysłaś ranną, I t Cię po w szystkie czasy K tórej się mroki ścielą .. Zwać będą Czystą f-anną...
I t Cię po w szystkie czasy Z w ać będą śnieźnem kwieciem Jedynem strojnem w świecie W łask najcudniejsze krasy...
Nr 5 POD ZNAKIEM MARJI 113
X. JÓZEF WINKOWSKI.
Palić czy nie palić?
I.
Przemawiając w ostatnim dniu obrad IX. Zjazdu Związku w Lu
blinie w lipcu ub. roku, pozwoliłem sobie wyrazić moje głębokie przekonanie, iż sodalicje marjańskie młodzieży naszej podejmując wiel
ką ideę umiłowania i spełniania obowiązku, powinny wśród innych środków baczną i szczerą uwagę zwrócić także na wzorowe spełnianie wszystkich przepisów szkolnych, na pogłębianie tak małej u nas kar
ności szkolnej, upatrując w tem wszystkiem pierwszorzędne drogi do wyrobienia przyszłych obywateli, przyszłych mężów obowiązku. Wspo
mniałem wtenczas w jednem czy dwóch zdaniach o tym także prze
pisie szkolnym, który wyraźnie zabrania młodzieży palenia tytoniu, a który niestety w szkołach naszych na całej niemal linji spotyka się z uderzającem lekceważeniem, wywołującem w wielu dziedzinach wprost opłakane skutki ‘). Wspomniałem o przygotowaniach podjętych w tym kierunku przez sodalicję zakopiańską i natychmiast spotkałem się już na tem zebraniu z pewnym protestem ze strony kilku dele
gatów sodalicyjnych, odwołujących się do Ustaw sodalicji marjańskiej, w których sprawa palenia szczegółowo jest pominięta, a tylko prze
strzeganie przepisów szkolnych bardzo wyraźnie jest pokreślone 2).
Już wtedy postanowiłem sprawę tę omówić spokojnie i objek- tywnie na łamach miesięcznika, niestety brak czasu aż do dziś od
wlókł wykonanie zamiaru.
Myślę, że wszyscy sodalisi i kandydaci zechcą chwilę uwagi poświęcić zagadnieniu, które uważam za jedno z ważniejszych w n a szej szkolnej, wychowawczej i organizacyjnej dziedzinie. A może ina
czej będą na całą sprawę odtąd spoglądać.
Zgóry zaznaczam, iż mimo podkreślenia znaczenia karności i po
słuchu dla przepisu naszej, własnej, polskiej szkoły, nie w tem prze
cież upatruję punkt ciężkości zagadnienia: „Palić czy nie paiić?“.
Widzę go gdzieindziej.
Jestem zdania, że jeśli jaka organizacja młodzieży, to sodalicja powinna nam wychować l u d z i t w a r d y c h , l u d z i o p a n o w a n y c h , l u d z i w o l n y c h l
Hołdowanie j a k i e m u k o l w i e k nałogowi, niemożność oparcia się mu uważam za dowód miękkości charakteru, za większą lub mniejszą słabość, która czyni poważny wyłom w urobieniu duchowem młodego człowieka i odbija się później fatalnie na jego charakterze.
*) Przepisy Szkolne, nakł. KuratorjumJ Okr. Szk. Krakowskiego, Kraków 1926
§ 9. Dbałość o zd row ie: .Palenie tytoniu jest uczniom szkoły średniej, jako niewąt
pliw ie dla młodego organizmu szkodliwe, bezwarunkowo| wzbronione.
2) Każdy sodalis... w szkole przestrzegając ściśle ,PrzepisówiSzkolnych‘, wytęży usiłowania swoje, aby być przykładnym, sumiennym uczniem i t. d.“ Ustawy Sodali
cji Marj. uczniów szkół średn. w Polsce str. 23, § 20.
F114 PO D ZNAKIEM MARJI Nr 51
Czy zgodzicie się ze mną na ten punkt widzenia?
Nie wątpię !
Sodalis, który „nie może wytrzymać bez papierosa“, sodalis, który czuje się przygnębiony, rozdrażniony, zdenerwowany bez ulubionego dymka, sodalis, który może być nawet głodnym, ale nie może wyrzec się tytoniu, sodalis, który poniża sie do palenia w ukryciu wbrew woli rodziców i władzy szkolnej, który daje przez to zły przykład młodszym kolegom — czy to naprawdę materjał na człowieka przy
szłości, na człowieka zaparcia się, ofiary choćby i bohaterskiej ? Nie można dojść do prawdziwej wartości duchowej inną drogą, jak przez odmawianie sobie i przezwyciężanie siebie. Foerster mówi gdzieś, że człowiek tyle wart, ile się przezwycięży... 3)
I to jest moment pierwszorzędnej wagi. Nie móc się bez czegoś obejść, nie zdobyć się na s ło w o : ,,dziękuję ci, ale ja nie palę“, pod
dawać się bezmyślnie i bez oporu opinji kolegów, to w każdym razie nie stanowi zadatku głębokiego wyrobienia duchowego i siły wewnętrz
nej, której w pierwszym rzędzie domaga się od swych członków- rycerzy sodalicja 4).
Powiedział jeden z zagranicznych wybitnych pedagogów w roz
mowie z polskim, równie wybitnym wychowawcą: N i e z n a m n a r o d u , k t ó r y b y t a k m i ę k k o c h o w a ł s w o j ą m ł o d z i e ż , j a k w y P o l a c y ! I zdaje się w znacznej mierze miał rację... Ale, czy przypadkiem echem stwierdzenia tego faktu nie jest owa rozpa
czliwa już u nas skarga na brak „ludzi“ i wołanie coraz powszech
niejsze o nich??
Czy myślicie, że z tych tłumów młodzieży zaciągającej się upoj
nym dymem tytoniowym od wczesnej młodości — jawnie, a jeszcze częściej tajnie, że z tych tłumów młodzieży zaglądających niestety i do butelki z alkoholem, wyjdą ci upragnieni, ci wyczekiwani, ,ludzie"?
A przecie sodalicja właśnie wzięła sobie za swoje zadanie, za swój punkt honoru takich ludzi w ychow ać!
Zali przymykając oczy na ich słabostki, nałogi, lękając się po
ważnej utraty członków, nie działa przeciw swej naczelnej zasadzie,
nie wypiera się swego ideału?? ____
Oto jest zasadniczy, podstawowy punkt widzenia w^zajmującej nas w tej chwili kwestji.
Z chwilą ustalenia go na samym wstępie, możemy pójść dalej w dziedzinie używania tytoniu, ale t o j już odłóżmy do następnej po
gadanki.
3) Fryderyk W ilhelm Foerster, filo zo fii najw ybitniejszy współczesny pedagog urodź. 1869 w Berlinie, prof. uniw. w Zurichu, potem w Wiedniu, w końcu w Mckta- v chjum , autor licznych, staw nych dzieł w zakresie swych um iejętności.
4) Opowiadał mi sodalis, uczeń k i. VII., źe był przeciwnikiem palenia papiero
sów , jako rzeczy nierozum nej, w drodze na święta B. Narodzenia koledzy poczęsto
w ali go papierosem i już zaczął palić na dobre, dochodząc do 30 i więcej papierosów dziennie.
Nr 5 POD ZNAKIEM MARJI 115
Z Y 0 M U N 7 HO FFM ANN S. M.
stud. uniw. Poznań.
cWielki fPost.
J ę k ty dzwony, ścichly gwary, W dal pom knęły uciech m ary W niezmierzoną dal...
Do p o ku ty! do pokuty!
ton żałobnej płynie nuty S m u te k ja kiś, ta l.
Popamiętaj to człow iecze:
Zycie chwilką ci uciecze Flen, na lepszy świt...
Niechaj duch tw ój się ofiarni A t do grobu ciemnej darni, A ż się skończy byt...
Jękły dzwony, płaczą d zw o n y :
— Z prochu-ś człeku je st stw orzony Obrócisz się w proch...
Jęczą dzw ony, plączą dzwony...
WIADOMOŚCI KATOLICKIE.
K om unikaty „Polskiej K atolickiej A gencji P rasow ej* w W arszaw ie
Z POLSKI.
N iezw yk ła serd eczn ość ż y cz eń n ow oroczn ych N u ncjusza A p ost. d la P ils k :.
W dzień N ow ego R oku, przedstaw iciele w szystkich p ań stw sk ła d a ją uroczyście zyczen. -t P. P rezy d en to w i R zeczypospolitej, a to z g o d n ie z odw iecznym zw yczajem dyp lo m aty cznym p a ń stw katolickich przez u sta N uncjusza, p iastu jąceg o g o d n o ść t. zw. dziek an a k o rp u su dyplom atycznego. O tó ż teg o ro c zn e życzenia w ypow iedziane p rzez J . E . X.
A rc y b isk u p a M arm aggi’ego w yw ołały w całej P olsce o g ro m n ą ra d o ść w skutek niepra ktykow anej w sto su n k a ch dyplom atycznych serd eczn o ści Słusznie zw raca uw agę p ra sa polska, że przez jeg o u sta mówił w łaściw ie sam O jciec św ięty .p o lsk i papież*. O t >
zakończenie tej pam iętnej n a Z am ku w arszaw skim m o w y : .Z ap ew n e, k ażdy rok nowy o tw iera p rz ed naszym um ysłem n ieznane perspektyw y. T ern niem niej dośw iadczeń uczy n a s ufności w św ietlan e przeznaczenie P ańskiei szlachetnej O jczyzny, k tó ra w cią
g u ty ch dziesięciu lat przyw róconej niepodległości um iała zrealizow ać w spaniałe d rielo sw ej konsolidacji, sw ego rozw oju pokojow ego i ogólnego w ysiłku, n a p ra w ię zdumi- w ająceg o . N aró d , k tó re g o roczny p rzy ro st ludności o siąga im ponującą liczbę p raw ie p ó ł m iljona dusz, nie m oże w ątpić o swej przyszłości, w p ro st przeciw nie, n a ró d taki dow odzi nadzw yczajnej zdolności do życia, zdrow ia m oraln eg o , pięknej i silnej m ło
dzieńczości społecznej. M am y szczęście, my, heroldow ie pokoju i b ra te rs tw a pow sze ch n eg o , złożyć w P ańskie ręce, P an ie Prezydencie, w yrazy naszej przyjaźni i podziw u o ra z najlepsze życzenia szczęścia dla tej drogiej, pracow itej, rycerskiej ludności całej Polski, d la ludności te j stolicy, ta k pełnej zapału i inicjatyw y, w reszcie dla wielkiej em i
g ra c ji polskiej, k tó ra p racu je zdała d la pom yślności i n a chw ałę M atki-O jczyzny. O by W szechm ocny Bóg, w k tó reg o ręk ach są losy n arodów i k tó ry cudow nie czaw ^f nad chlubnem dziesięcioleciem m inionem, zsyłał zaw sze n a W aszą E k selen cję i J s g o św ie
tn y R ząd obfitość sw ych b łogosław ieństw i św iatłości Sw ojej. O b y O p a trzn o ść Boża nap ełn iła sw em i w ybranem i łask am i wielki N aró d Polski*.
, B ło g o sław ie ń stw o O jca św . d la S tow . Ml. A k a d . „ J u v e n tu s C h r is tia n a " . S t o w arzy szen ie M łodzieży A kadem ickiej „ Ju v e n tu s C hristiana* o trzy m ało d ep eszę tre ś c i n a stęp . ; .P o ojcow sku w zruszony ho łd em Polskiej K atolickiej M .odzieży A kadem ickiej w yrażonym z racji urządzenia T y g o d n ia R eligijno-W ychow aw czego, O jciec św ięty p rze
sy ła z głęb i s e rc a P apieskie B łogosław ieństw o dla Jej p rac. (— ) K a rd y n ał G a sp a rri" . D e p e s z a pow yższa była odpow iedzią na w ysłaną z okazii organizow ania T y g o d n ia R eligjjno-W ychow aw czego d e p es zę do O jca św.
116 PO D ZNAKIEM MARJI Nr 5
A kadem icka Liga Katolicka Uniwersytetu poznańskiego. W czw artek, 13 g ru d n ia r. b. odbyło się w P c z n a riu zeb ran ie akadem ickie, zw ołane przez d u sz p a sterz a U n iw e rsy tetu Po>n., ks. pra). P ri dzyńskiejjo. N a zeb ran iu tem zo stała założoną A k a dem icka L iga K atolicka U n iw ersy tetu Poznańskiego.
R e z o lu c je w s p ra w ie k r e m a to r jć w . W przepełnionej po brzegi sali T-w a H ig je- n icz n eg o o dbyło się wVi arsz. w dm c 8 g iu c . zorganizow ane przez T ow arzystw o P io tra S k arg i z e b ra n ie w spraw ie palenia zw łok. B ardzo licznie zeb ran i przed staw iciele sp o łeczeń stw a, po w ysłuchaniu odczytu i przem ów ień kilku posłów , uchwalili n a stęp u jące re zo lu c je : .O b y w a te le stolicy P ań stw a, P o la cy k a to licy , zebrani w dn. 8 g ru d n ia 1928 r.
n a w ezw anie T ow arzy stw a im. P ie tra S k arg i w sali T -w a H igienicznej;o, uchw alają co na stęp u je 1) W cb ec te g o , że g rz eb a n ie zm arłych je s t cietyiko trad y cy jn ą ło rm ą p o g rz e b u chrześcijańskiego, lecz po n ad to ferm ą, o dpow iadającą chrześcijańskiej ideologji, w sze lk a p ró b a, u siłująca w prow adzić do rd zen n ie chrześcijańskiego kraju niezg o d n e Z t ą fo rm ą palenie ciał, je s t sp :z ec zn a z nauką K ościoła kato lick ieg o i ob raża uczucia olbrzym iej w iększości sp o łeczeń stw a polskiego. 2) P o n a d to , w o b ec teg o , że zam iar te n Staje w kolizji z n ajpiym ityw niejszem i p o stu latam i praw a o g ólnego i żadnej korzyści d la hig ien y nie przynosi, a p o ciag a za so b ą o g ro m n e koszty i to w chwili, kiedy w k ra ju n a s2ym ty siące żywych nie m ają d ach u n ad głow ą, kiedy dla m łodzieży b ra k b u d y n ków szkolnych, a dla chorych szpitali — ta w yszukana tre s k a o niezw ykłe form y po g rz e b u zm arłych tłum aczyć się tylko d a je sekciarskiem i zapędam i m asonerji, jedynej p ro m o to rk i te g o ro d zaju pogrzebów . W cb e c te g o zeb ran i p ro te s tu ją przeciw ko w p ro w a d za n iu w jakiejkolw iek ferm ie palenia zw łok zm arłych.
F ow iót rzym skiej lelik w ji św. Wojciecha do Gniezna. JE m . Ks. K ard y n ał P ry m a s po d czas sw ego p obytu w Rzymie uzyskał przyznanie k a te d rz e gnieźnieńskiej w a ż r e j relikw ji św. W ojciecha, k tó ra od 1CC0 g o ro k u b y ła przechow yw ana w k ościele św . B a rtło m ieja n a w yspie T yberyjskiej w Rsym ie, a k tó rą z ab ra ł z G niezna w r. 1000 C e sa rz C tto n 111. i złożył w k c ś o e le w ybudow anym p rzez siebie n a w spom nianej wy
spie ku czci tego M ęczennika. Relikwja, przyw ieziona p rzez Ks. P rym asa, jes t najw ię
kszą c zą stk ą ze w szystkich, znajeiujątyoh się n a o łta rza c h relikw ij św . W ojciecha.
ZE ŚWIATA.
R ząd fra n cu sk i zw raca K ościołow i fu n d u sz e zab ran e p rzez C om bes’a. Prefek
ci francuscy otrzymali od ministra Sarraut upoważnienie do zwrócenia gminom k o ś
cielnym funduszów pobożnych funda<yj, zabranych sw eg o czasu przez C om bes’a. Kar
dynał D u bois zawiadomił duchowieństwo paryskie, że prefekt Paryża oddał już do dy
spozycji Związku diecezjalnego furdusze mszalne i polecił wydziałowi opieki publicznej nad biednymi, by zwrócił przekazane mu niegdyś sumy.
B rian d w c b r o n ie k o n g reg a cy j m isy jn y c h . Na posiedzeniu komisji spraw za
granicznych parlamentu minister Briand wypowiedział się w kwestji postanowień, do
tyczących osiedlania się kongregacyj misyjnych w e Francji. Briand wskazał z naciskiem, że możliwie szybkie rozwiązanie tej kwestji w myśl w niesionego przez Rząd artykułu wydaje się nieodzowną koniecznością. K ongregacje misyjne muszą m ieć m ożność zakła
dania w e Francji nowicjatów, celem zapewnienia sobie odpow iedniego przyrostu ludzi.
P re zy d en t C oolid ge dok torem k a to lic k ie g o u n iw ersy te tu . Na katolickim uni
w ersytecie w W aszyngtonie odbyło się uroczyste zamianowanie prezydenta C oolidge’a honorowym doktorem prawa. W obchodzie tym wzięli udział Arcybiskup Curley z Bal
tim ore, jako kanclerz tej wszechnicy, M ons. Ryan, rektor wraz z całem ciałem profe- sorsk iem . Prezydent C oolidge dziękow ał za to zaufanie wysokich sfer katolickich w zglę
dem jego stanowiska, zaw sze popraw nego w ob ec katolicyzmu am erykańskiego, jednej z dźwigni porządku m oralnego tej największej R zeczypospolitej świata.
P re zy d en t H oover a r ó ż a n ie c K ard yn ała M ercier. Karol Mercier, synow iec w ielk ieg o Kardynała belgijskiego, opowiada w .F igaro* ciekawy epizod z życia Her
berta H oovera, ob ecn ego prezydenta Stanów Zjednoczonych, z czasów pobytu jego w charakterze komisarza żyw n ościow ego na okupowanych przez wojska niem ieckie terenach Belgji. K omisarz amerykański i kardynał Mercier odczuwali dla siebie szczery szacunek i poważanie. H oover, żegnając się z kardynałem przed swym odjazdem do Am eryki, prosił g o o jakąś małą pamiątkę, o jakikolwiek przedmiot, który Książę Ko śew ła stale nosił przy sobie. .C ó ż jabym m ógł Pańu d a ć ? “ — zapytał Kardynał Mer-
Nr. 5 PO D ZNAKIEM MARJI 117
cier. , A w ięc swój różaniec naprzykład* — odpow iedział H o o v er. K ard y n ąt zd ziw ił się, że p ro te s ta n t prosi g o o taki uoom inek, jedna<że z całą, w łaściw ą so b ie u p rz e j
m ością uczynił prośbie te j zadość. H o o v e r w rócił do A m eryki. N ajbliżsi jego przy jacie
le, sta le z nim obcujący, opow iadali, że o d tą d zaw sze nosił przy so b ie w kieszeni p a m iątk ę po wielkim Prym asie Belgji. Być m aże, że i dziś jeszcze nie ro z staje się z nią, W ie lk a m a n if e s ta c ja k a to lic k a w M e k sy k u . W ed łu g d oniesień z M eksyku, s to licy, w c zw artek dnia 13 g ru d 250.000 katolików wzięło udział w olbrzym iej pielgrzym ce do k a te d ry N ajśw . M arji P anny G uadelupeńskiej. Była to najw iększa m anifestacja o d chwili w prow adzenia now ych u staw antyreligijnych.
C h rz e s t b r a t a n k a A b d -E l K rim a . W niedzielę dn. 16 g ru d n ia w kościele p a ra- fjalnym św. A ndrzeja w M adrycie o d był się z wielcą uroczy sto ścią c h rze st Ali Ben B rain M ahatou, b ra ta n k a A b d El-K rim a, słynnego w odza Riffenów i niem niej sły n n eg o Ja tab i. Ali z głęb o k iem w zruszeniem i ze łzam i w oczach odpo w iad ał na p ytania, s t a w ian e m u przez proboszcza D on M anuel L opez’a, k tóry p rzy g o to w ał g o d o ch rztu . Ali N ob Brain M ahatou je s t 2 >-letnim, w ykształconym M aurem . Z na Palestynę, E g ip t, R osję, G recję, W łochy i F ran cję. P o pow rocie z podróży b rał tidział w w alkach z w oj
skam i hiszpańskiem i i był w e lo k ro tn ie ranny, d o w o d ząc często k ro ć oddziałam i liczące- mi tysiące ludzi. W jednej z o statn ich bitew d o sta ł się do niew oli. W k ró tce p o tetn , g d y ro d zin a jeg o zo stała zru jn o w an an a w sk u tek w ojny hiszpańskiej, u d a ł się do F ra n cji, a n a stęp n ie do H iszpanii. W chwili obecnej p racu je w pew nem przed sięb io rstw ie rolniczem , k tó re g o kierow nik i je g o m ałżonka byli rodzicam i chrzestnym i A lego. W u ro czystości wzięły udział olbrzym ie tłum y w iernych. N ow o naw róceny R iffen jest, jak z a znacza D on M anuel Lopez, człow iekiem w ykształconym i inteligentnym , sym patycznym i b ard zo poważnym , mówi m ało, ale je s t b ard zo uprzejm y. MSwi i pisze b e zb łęd n ie po hiszpańsku, a prócz te g o zna języki francuski, w łoski i g reck i. S tu d jo w ał m ahom e- tanizm , buddyzm i judaizm i zaznacza, że stu d ia te o raz porów nania tych religij z k a tolicyzm em doprow adziły g o d o przekonania, że praw dę p o sia d a jedynie K ościół k a tolicki.
Biskup-m ęczennik na wyspach Sotowieckich. O p o b y cie rosyjskiego (katolic
kiego) biskupa X. S lo sk an a n a w ygnaniu n a w yspach Sotow ieckich otrzym aliśm y n a s tę p u jącą b e zp o śred n ią w ia d o m o ść: Biskup skazany zo stał na ro b o ty przym usow e w b ło tac h , m usi m ieszkać w nieopalanym b arak u , otrzym uje tylko suchy chleb i szto k fisza, jako pożyw ienie i zaledw ie najniezbędniejsze u b ra n ie i to tylko po d czas pracy. P o z a p ra c ą m usi, podobnie, jak pozostali w ięźniow ie, zdjąć ub ran ie. Z d ro w ie jeg o je s t już całkow icie zniszczone. Z pow odu p rzeziębienia i m orzenia g ło d em w zrok i słuch zaczy
nają m u odm aw iać p o słu szeń stw a i jeżeli s ta ra n ia rz ąd u łotew sk ieg o , by go u w o ln ić ja k o ob y w atela łotew skiego, b ę d ą miały pom yślny re zu lta t, to pow róci s ta m tą d b ied n y
kaleka.
Chrześcijaństwo w katakum bach Rosji. G e o rg e s G o y au , członek A kaderoji F ran cu sk iej, w ierzący katolik, po d aje w wielu dziennikach francuskich, że w o b ec te g o . iż liczne diecezje już od d łu ższeg o czasu z pow odu postęp o w an ia w ładz bolszew ickich nie m ogły być ob sad zo n e i zo stały o sierocone, S tolica św. zm uszona była w końcu m ia now ać now ych biskupów dla Rosji Sow ieckiej. X. Biskup d ’H e rb ig n y u d a w a ł się dw a ra zy w zeszłym ro k u do M oskwy i tam w zupełnej tajem nicy k o n sek ro w ał biskupów . O b ecn ie p ełn ią nowi biskupi sw ój u rząd nieznani i nie poznaw ani, i w te n sp o só b , przypom inający k atak u m b y chrześcijaństw a, z o stała p rzy w ró co n a w Rosji h ie ra rc h ja kościelna.
Z życia katolickiej m łodzieży akadem ickiej Węgier. Walka z pojedynkam i.
N ajw iększa o rganizacja stu d e n tó w katolickich n a W ęg rzech , „E m erican a“ o d b y ła sw o je d o ro czn e w alne zeb ran ie. „Z w ielką ra d o ścią — mówił n a niem Ks. K ard y n ał P ry m as W ęgier S ered i — sp o g ląd am na tę w ielką salę, poniew aż w idzę tu zg ro m ad zo n y przy mnie, św iadom y siebie i go to w y do czynu odłam katolicyzm u w ę g iersk ie g o . (W „Em ericana* zorganizow ani są nie tylko stu d en ci, a łe ta k ż e ci katolicy, k tó rzy p o kończyli wyższe uczelnie i są senjoram i). O b serw u jąc życie, widzimy, że nam , k atoli
kom , n ik t nie p om aga, jeżeli nie pom agam y sobie sam i M usimy nie tylko w yciągać do siebie dłonie w życ u pryw atnem , lecz popierać się w zajem nie i w życiu publicznem . N ie ata k u jąc nikogo, z astrz eg a m y sobie p raw o do zabezpieczenia w łasn eg o m iejsca p o d słońcem przez zg o d ę i w sp ó łp racę katolików przy pom ocy g o d n y ch i spraw iedli
w y c h śro d k ó w ". O dczy tan o n a stęp n ie spraw ozdanie, z k tó re g o wynika, że „E m eric an a 1*
oprócz 2.00J stu d e n tó w po siad a w sw ych sz ereg ach 10.000 pań i panów . „ E m e ric a n a ”
118 POD ZNAKIEM MAR,II Nr 5
w z ięła sobie za zad an ie zw alczać p ojedynek i uczynić go zbytecznym . R a d a h o n o ro w a
» E m e rica n a ’y “, k tó ra jak o o sta tn ia in stan cja ro z strzy g a w sp ra w a ch honorow ych i k tó rej członkam i są byli m inistrow ie, sędziow ie są d u najw yższego, pro feso ro w ie uniw ersy
te tó w i g en erało w ie, w yw iązuje się ze sw oich zad ań z takim tak te m , że ro z strzy g n ię cia jej były uznaw ane p rzez sąd honorow y arm ji, jeżeli je d n a ze stro n b y ła o so b ą w oj
sk o w ą. U dow odniono sp o łeczeń stw u , że dzięki orzeczeniom są d u h o norow ego „Em eri- c ą n a ’y “ w szelkie sp raw y h onorow e m ogły być ro z strzy g a n e pokojow o, b ez pojedynku.
Młodzież katolicka w Grecji. W c en tru m A te n , stolicy n ajbardziej schyzm atyc- k ieg o p aństw a, w nosi się biała, z ciosanego kam ienia zbu d o w an a k a te d ra kato lick a p o d w ezw aniem św. D ionizego. K a te d ra ta je s t ośro d k iem życia kato lick ieg o w G recji. N ie liczna, b o tylko 12.000 licząca g a rs tk a kato lik ó w -G rek ó w , je s t jed n a k b ard zo żyw otna i silnie d o K ościoła przyw iązana. P rz e d p ó łto ra rokiem p o w sta ła tu F e d e rac ja G re ck ie j M ło d zieży K atolickiej, k tó re j dew izą jes t , N iech przyjdzie panow anie C h ry stu sa K ró la ".
F e d e ra c ja liczy około 2000 członków i p o siad a 8 oddziałów w różnych m iastach. A rcy b isk u p ate ń sk i o tac za F e d e rac ję specjalną opieką, podczas W ielkiego P o s tu w r. b.
sam pro w ad ził dla jej ciło n k ó w rekolekcje.
Trzy czwarte duchowieństwa katolickiego w Pekinie to księża chińskiego pochodzenia. Z p o śró d 80 parafij w ik arjatu apo sto lsk ieg o w P ek in ie 64 znajduje się pod kierow nictw em księży tubylczego pochodzenia. O d pięćdziesięciu la t re k to r k a te d ra ln y i jego pierw szy w ikarjusz są Chińczykam i. D w a te ry to rja , k tó re niedaw no z o stały o d d z ie lo n e o d Pekinu, p re fe k tu ra Lihsien i w ik arjat Suanhw afu, m ają biskupów chiń
sk ich i są całkow icie o b sługiw ane przez księży tubylczego pochodzenia.
Pierw szy benedyktyn Chińczyk. Tubylcze opactwo benedyktyńskie w Chinach.
Z ak o n O O. B enedyktynów m a pierw szeg o zakonnika C hińczyka. J e s t nim A lb e rt Y o o g A nn Y uen. D nia 5 p aźd ziern ik a rb. złożył on śluby z ak o n n e p o d im ieniem b r a ta T a d e u sz a Y o n g ’a w o pactw ie św. A n d rz eja w B riig g e w B elgji. W czasie pod ró ży po B elgji biskupi chińscy odwiedzili w spom niane o pactw o po d czas św iąt Bożego N a ro d ze n ia 1926 r. W casie ty ch odw iedzin zrodziła się myśl założenia op actw a b en ed y k ty ń sk ie g o w jed n y m z tubylczych w ik arjató w chińskich. B enedyktyni belgijscy ofiarow ali biskupom D alek ieg o W sch o d u pom oc pracow ników zakonnych, n a k tó rej k iedyś opiera
li się wielcy biskupi średniow iecza, w znosząc gm ach K ościoła w E uropie. W kilka m ie
sięcy p o te m w yjechali dw aj b en ed y k ty n i z B riigge d o Chin, by przy g o to w ać g ru n t dla m iejsco w eg o o p actw a. O p a trzn o ść p o b ło g o sław iła tym poczynaniom . W łaśnie w czasie św ią t B ożego N aro d zen ia 1926 r. Z w iązek katolickiej m łodzieży chińskiej w Belgji wy
d e le g o w a ł dw óch sw ych członków d o k laszto ru św . A n d rz e ja n a u roczystość przyjęcia b isk u p ó w . O b aj d eleg aci byli katolikam i. Je d e n z nich, A lb e r t Y ong, k tó ry już od d a w n a m yślał o w stsp ien iu d o zakonu, p ro sił o przyjęcie do O O . B enedyktynów . 22-go k w ie tn ia 1927 r. o trzy m ał on zakonny h ab it. B ra t T ad eu sz Y ong je s t pierw szym w dziejach b e n e d y k ty n e m p o ch o d zen ia chińskiego. J e g o pro fesja je s t słupem granicznym w histo- rji m isyj. Z akon b en edyktynów , naw iązując do ap o stolskich trad y cji sw ej w sp an iałej histo rji, p ra g n ie te ra z Chinom ofiarow ać te d o b ra, k tó re k iedyś d a ł E uropie. W szystko z d a je się w skazyw ać, że n a D a ltk im W schodzie życie z ak o n n e znajdzie niezw ykle p o d a tn y g ru n t d la sw ego rozw oju.
W iara i wiedza.
Wszelkie odkrycia nowożytne, w szystkie nowe wiadomości, ja k ie zdobywam y, nowe drogi, ja kie odkrywamy, nie mogą w żaden spo
sób zmienić lub zachwiać wieczystych praw d wiary... Zbadałem najszczegółowiej podstawy religji katolickiej, sprawdzałem je, czy
tając dzieła apologetów i aleuszów i wtedy ujrzałem ową prawdę niezbitą, iż każdy umysł, którego nie zepsuły złe żądze lub namię
tności, każdy um ysł jasny, szczery i praw y musi uznać rełigję i mu
si ją ukochać.
Aleksander Volla *
2 (1 7 4 5 —1827) jeden z najw. uczonych w dziedz. elektryczności odkrywca galw anizm u, elektroskopu, kondenzatora i t. d. _j