• Nie Znaleziono Wyników

Chwilowo pozostały tylko wspomnienia. Nad Morskim Okiem

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Chwilowo pozostały tylko wspomnienia. Nad Morskim Okiem"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

NR 5/278

MAJ 2020

Chwilowo pozostały tylko wspomnienia.

Nad Morskim Okiem

Ciągle jeszcze nie mamy możliwości przemieszczania się po kraju, nie mówiąc o dalszych wyjazdach. Do parku czy lasu najlepiej udać się na samotny spacer.

Zanim będzie możliwe zorganizowanie jakiejkolwiek wycieczki w większej grupie, będziemy musieli jeszcze trochę poczekać (mam nadzieję, że już niedługo). W tej sytuacji można robić plany przyszłych wycieczek, można podróżować

Nad Morskim Okiem

w przestrzeni wirtualnej, ale także wracać do wspomnień. Niedawno wśród przewodników górskich i widokówek, darowanych mi przez członków rodziny, odnalazłam zestaw kilku czarno-białych fotografii tatrzańskich z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Te kilka fotek sprowokowało falę wspomnień z mojego pierwszego wyjazdu w Tatry. To były wakacje 1970 roku. Byłam wtedy małą dziewczynką i ojciec zabrał mnie na całe dwa tygodnie w góry. Uczestnikami tego wyjazdu byli jeszcze dwaj koledzy mojego taty i ich synowie. Do dziś pamiętam ich imiona: Darek i Piotrek. Z perspektywy czasu wyobrażam sobie, że opieka nad

Nad Morskim Okiem

nami była nie lada wyzwaniem dla naszych ojców. Byliśmy na tyle nieduzi, że trzeba nam było jeszcze trochę „matkować”, ale jednocześnie na tyle wyrośnięci, że byliśmy ciekawi świata, gór, a głowy mieliśmy pełne pomysłów. Darek był najstarszym z naszej dziecięcej grupy, był już w Tatrach wcześniej, w naszych dziecięcych oczach uchodził za znawcę gór. Gdy tylko udało się nam umknąć spod kurateli naszych ojców wskrabywaliśmy się pod jego wodzą, gdzie się tylko dało, by zobaczyć więcej i być wyżej, być bliżej gór.

Panorama Tatr z Gubałówki fot. K. Gorazdowska

Mieszkaliśmy w Zakopanem, musiało to być gdzieś blisko przecięcia ul. Chałubińskiego i Zamoyskiego, bo pamiętam, że ciągle przechodziliśmy obok pomnika Dra Tytusa Chałubińskiego.

Ciągle też z dziecięcą ciekawością dopytywaliśmy się o postać siedzącego w dole pomnika górala Sabały (nie pamiętam tylko czy w uniesionej dłoni trzymał smyczek czy też smyczka nie było).

Naszą bazą była przedwojenna willa wzniesiona w stylu zakopiańskim. Do

dzisiaj pamiętam ogromne drewniane płazy, z których wzniesione zostały ściany willi, wióry sosnowe skręcone w warkocze, które stanowiły uszczelnienie płazów i ogromny dach pokryty gontem.

Stacja Kolejki w Kuźnicach fot. T. Hermańczyk

Okazuje się, że dość dokładnie pamiętam wycieczki jakie robiliśmy w czasie tego wyjazdu. Górskie szczyty zdobywaliśmy głównie korzystając z kolejek (Kasprowy Wierch i Gubałówka), zrobiliśmy całą trasę

Droga z Morskiego Oka do Doliny Pięciu Stawów Polskich Mięguszo- wieckie Szczyty i Mnich

fot. L. Święcki

wokół Morskiego Oka, a ponadto chodziliśmy dolinami. Pamiętam wywierzysko w Dolinie Chochołowskiej i jaskinie w Dolinie Kościeliskiej, gdzie my, dzieci, nie mogliśmy chodzić. Pamiętam gwar Krupówek, letnie burze i zapach rześkiego górskiego powietrza o świcie - to do czego teraz tęsknię najbardziej przeglądając stare pocztówki...

Ewa Sobczuk

(2)

„MOJA KORONKA” (odc.9)

BESKID ŚLĄSKI – SKRZYCZNE (1257 m n.p.m.) („Śnieg, narty i… słaba kobitka”)

Cna koronczarka z Koniakowa, Do wielkich wyzwań zawsze gotowa Pokazała ciało swe śliczne

Wchodząc w stringach na Skrzyczne Aż rozbolała od tego ją…głowa!

Skrzyczne z okolic Małego Skrzycznego – 3 lutego 2018 r.

Udało mi się WEJŚĆ na Skrzyczne!

Rzadko się to zdarza, bo – jak to zwykle bywa w przypadku szczytów, na które wwozi wyciąg krzesełkowy – na ogół się na nie… wjeżdża.

Ja jednak wszedłem i wejście to do dziś doskonale pamiętam (tak „dało mi w kość”). Mieszkaliśmy z Marylką i Piotrem oraz z jeszcze jednym moim kolegą – Pawłem w schronisku na Skrzycznem.

Wyciąg krzesełkowy na Skrzyczne - lata sześćdziesiąte XX w.

Mój Tata przed schroniskiem na Skrzycznem - lata sześćdziesiąte XX w.

Była zima i oczywiście codziennie zakładaliśmy narty.

Schronisko było bardzo „prymitywne”

– np. rano – do mycia – wystawiano wiadro z wodą. Musiało tej wody wystarczyć dla wszystkich mieszkańców! Ale nocowanie tu miało

dwie zalety.

Wieczorem, gdy wyciągi narciarskie zostały już zamknięte, a wszyscy „niedzielni turyści” zjechali do Szczyrku, w schronisku zostawali tylko mieszkańcy i wtedy robiło się naprawdę sympatycznie. W bufecie pojawiały się potrawy niedostępne w środku dnia (schabowy podawany wieczorem dla mieszkańców schroniska to był zupełnie inny schabowy niż ten serwowany

„w dzień”!), pojawiała się gitara, a siarczysty mróz, rozgwieżdżone niebo i oświetlony w dole Szczyrk rekompensowały brak wygód.

Druga zaleta związana była z możliwością zjazdu trasą „FIS”, która zawsze była zamknięta dla normalnych

„śmiertelników”. Żeby nikt nią nie jeździł – tego pilnowali „ochroniarze”, którzy wjeżdżali na górę rano jednym z pierwszych krzesełek. Tak więc, jeśli wstało się odpowiednio wcześnie, jeszcze przed pierwszym kursem kolejki, można było dwa (a przy dużym szczęściu trzy!) razy „Fis”-em zjechać. To był nasz codzienny rytuał. Niestety, podczas takiego „nielegalnego” zjazdu Paweł wybił sobie bark (jako lekarz doskonale postawił sobie diagnozę!) i trzeba było wezwać GOPR. Ale, żeby nie wydało się, że nielegalnie korzystamy z „FIS-owskiej”

trasy musieliśmy połamanego Pawła przetransportować przez las do trasy

„damskiej” i tam dopiero położyć Go na śniegu i wezwać pomoc! Paweł już do końca pobytu nie założył nart i tylko

„zagipsowany” przechadzał się po obłym szczycie Skrzycznego!!!

Któregoś dnia po rannym przebudzeniu zobaczyliśmy, że wszystko pokryte jest świeżym śniegiem.

Zobaczyliśmy (a właściwie – usłyszeliśmy!) również, że wieje wiatr i „wyciąg stoi”. Ale możliwość samotnej jazdy w puchu wzięła górę i postanowiliśmy zjechać na dół, licząc na to, że wiatr ucichnie i wyciąg zostanie

Widok współczesny schroniska na Skrzycznem 3 lutego 2018 r.

uruchomiony. To był rzeczywiście niezapomniany zjazd – rysowaliśmy

„dziewicze” zbocza śladami naszych nart i upajaliśmy się fantastyczną jazdą.

Jechaliśmy przez polany Małego Skrzycznego, a potem pustymi (!) trasami do Czyrnej! Nikogo nie spotkaliśmy!!!!!

Bajka!

W Szczyrku trochę „zabawiliśmy”, wypiliśmy jakieś piwo i postanowiliśmy wracać. Oczywiście dowiedzieliśmy się, że

„dziś wyciągi już nie ruszą”,

Z „Akwarium” do Czyrnej – 2 lutego 2018 r.

rozpoczęliśmy więc wędrówkę na szczyt.

Szliśmy „najkrótszą drogą”, czyli pod słupami wyciągu. Na nogach mieliśmy narciarskie „skorupy”, narty na ramionach. Śnieg co chwilę się zapadał, wpadaliśmy w zaspy i już w połowie drogi wiedzieliśmy, że „lekko nie będzie”.

Byliśmy głodni i czuliśmy jak „uchodzi

(3)

z nas powietrze” Nie wiem ile trwała ta

„wspinaczka”, ale zmierzchało gdy dotarliśmy na szczyt. Widok Pawła, który czekał na nas na górze był najpiękniejszym widokiem tego dnia! Byliśmy tak zmęczeni, że mogliśmy tylko rzucić się na łóżko!

Hala Skrzyczeńska - 31 stycznia 2018 r.

Skrzyczne - 3 lutego 2018 r.

To wszystko co opisałem poprzednio dotyczyło Piotrka i mnie. Marylka była

„cała w skowronkach” i uważała, że powinniśmy się jeszcze wieczorem gdzieś przejść. Tak powstała historia o „słabej kobitce”. Piotrek, patrząc na swoją żonę

„Białe Szaleństwo” i „Kolorowy Zawrót Głowy” - 2 lutego 2018 r.

znalazł potwierdzenie teorii, w myśl której to kobiety same wymyśliły to, że są

„słabe” (co jest oczywistą nieprawdą!), tylko po to, żeby pozwolić mężczyznom na to, by byli „silni i rycerscy”!!!

Na Skrzycznem bywałem również kilka razy na wiosnę i jesienią. Bez tłoku.

Mogłem podziwiać piękne łąki. Beskid Śląski jest dla mnie bardzo bliski tak odległościowo (można tu szybko dojechać z Łodzi) jak i emocjonalnie. Nie zapomnę

„narciarsko-pieszej” wędrówki, gdy przyjechałem tu w początkach maja licząc, że będzie jeszcze śnieg. Zamówiliśmy sobie nocleg na Klimczoku, ale kiedy dotarliśmy na miejsce okazało się, że wszędzie jest zielono i wyjazd narciarski zamienił się w rajd pieszy. Przeszliśmy z Klimczoka na Równicę (pierwszy nocleg), potem na Stożek (drugi nocleg), potem pod Baranią Górę (niestety w schronisku nie było miejsc musieliśmy więc zejść do Wisły) skąd wróciliśmy na Klimczok

„zamykając kółko”. W tej wycieczce uczestniczył mój „instytutowy” kierownik, więc początkowo miałem tremę wynikającą z tego, że towarzyszy mi szef, wybitny uczony i w dodatku dużo starszy ode mnie pan. Ale Pan docent Gdula (pisząc ten tekst staram się nie wymieniać nazwisk, ale tu robię wyjątek!) okazał się przemiłym towarzyszem wędrówek:

zawsze życzliwym i serdecznym. Gdy ostatniego dnia wracaliśmy na Klimczok całą drogę niósł w ręku tajemnicze zawiniątko. Po dojściu do schroniska okazało się, że były to kupione w Wiśle…

Stożek - 12 stycznia 1985 r.

Stożek - 12 stycznia 1985 r.

kremówki, które przeniósł przez góry by na Klimczoku podziękować nam za wspólną wędrówkę!

Pisząc o Beskidzie Śląskim nie mogę nie wspomnieć jeszcze jednego – ważnego dla mnie miejsca. To schronisko na Stożku (i jego kierownik – prawdziwa legenda – Jan Cięgiel!). Byłem tu na obozie narciarskim ŁKN PTTK (znów „moim”

instruktorem był wspomniany wcześniej

Waldek). Była to „zima stulecia”.

Temperatura spadła poniżej 30˚C (wszystkie polskie buty narciarskie

„Kasprowy” pękały jak wafelki!). Ale przy tak niskiej temperaturze spadły w nocy

„tony śniegu” – prawdziwego puchu, który niczym nie związany nie stanowił żadnego oporu dla narciarza. Zjeżdżaliśmy po pas (dosłownie!) w śniegu ciągnąc za sobą pióropusz białego pyłu!

Widok ze Skrzycznego (w dole, we mgle - Szczyrk) - 3 lutego 2018 r.

Mimo, że mam liczne „piesze wspomnienia” to Beskid Śląski kojarzy mi się głównie z zimą i nartami, a uosobieniem tego jest właśnie Skrzyczne, na którym na nartach byłem

„1000 razy”! Jest to więc szczyt należący do Korony Gór Polski, na którym – dzięki narciarskim trasom – bywałem chyba najczęściej!. Widziałem jak zmienia się ośrodek narciarski, znałem nawet osobiście „prawdziwego ministra” – Eryka Porąbkę, twórcę Górniczego Ośrodka Narciarskiego, wiceministra górnictwa i energetyki, a jednocześnie prezesa Komisji Narciarskiej Zarządu Głównego PTTK (Piotrek został kiedyś odznaczony odznaką „Zasłużony dla Energetyki”, a ponieważ w nagłówku legitymacji była nazwa tego ministerstwa, próbował na tę legitymację – jako górnik (!) wchodzić wejściem „dla fundatorów”!). Ośrodek narciarski w Szczyrku był w latach osiemdziesiątych prawdziwą „ski-areną”:

system orczyków umożliwiał przemieszczanie się po różnych trasach, których było… ponad 10 km! To było

„Coś”. Potem nastąpił upadek tego

„narciarskiego „El Dorado”. Dopiero kilka lat temu sprzedano starą infrastrukturę nowemu inwestorowi, który pobudował tu nowe, „kanapowe” wyciągi i przygotował trasy.

Miałem kilkudziesięcioletnią (!) przerwę w wyjazdach narciarskich do Szczyrku i gdy zawitałem tu znów w 2018 roku musiałem szukać starych,

„znajomych” miejsc („Akwarium”,

„Cielętnik”, „Golgota”, „Juliany”,

„Bieńkula”). Zmieniło się też schronisko na Skrzycznem, ale dla mnie pozostanie w pamięci tamto, do którego brnąłem przez zaspy w towarzystwie „słabej kobitki”…

Jacek Karczewski

(4)

Dolina za Bramką - małe jest piękne?

W stronę słonka…

W Tatrach niekoniecznie się trzeba dużo nachodzić, by dotrzeć w ładne miejsce.

Dowodem na istnienie takiego miejsca, które bardzo lubię, jest urokliwa Dolinka za Bramką. Posiada ona wiele atrakcji.

Nastrojowa cisza, wapienne i dolomitowe bramki i skałki w otoczeniu – to uroki tego niezwykłego miejsca, nieco niesłusznie zapomnianego przez współczesnych turystów. Tu nawet w sierpniu, kiedy na innych szlakach jest bardzo tłoczno, nie spotkamy licznych turystów, a przecież nieraz poszukujemy ciszy i spokoju w Tatrach – tu ją znajdziemy. Niemniej jednak, przed 120-130 laty, Dolinka za Bramką była jednym z „obowiązkowych”

punktów na mapie tras wycieczek

Niżne Jasiowe Turnie

tatrzańskich ówczesnych turystów. Na fotografii Stanisława Bizańskiego z 1889 r.

widoczna jest górna „bramka” skalna.

Ponad nią na zdjęciu widzimy grupę turystów, a w tle lesisty masyw Łysanek, na który w końcu XIX wieku poprowadzono szlak turystyczny, czyli tzw. „Perć ponad Skałki”. Łysankami zachwycał się też Mieczysław Karłowicz.

Chodził tu Walery Eljasz, Szymanowski, Stryjeński, Oppenheim z Rudą Wandą, być może Witkacy i wielu "wielkich" naszego dawnego Zakopanego. Mała, w sensie

rozmiarów, dolinka przyciągała dawnych wielkich zakopiańskiego świata, swoją mikrym rozmiarem, bo małe jest piękne...

Dolinka za Bramką to, obok sąsiadujących z nią Małego Żlebku, Suchego Żlebku, a także Spadowca, Dolinki ku Dziurze, to jedna z najmniejszych reglowych dolinek tatrzańskich, o długości zaledwie 1,9 km.

Przewodniki fachowe podają, że ma 100 ha powierzchni. Jest to dolinka reglowa, wcięta w północne stoki Łysanek, położona w pobliżu Krzeptówek. To bardzo rzadko odwiedzane miejsce przez tatrzańskich turystów, chociaż urokliwe, bo jak pisał Tadeusz Zwoliński w swoim przewodniku z roku 1937: „dolina niewielka, lecz nader urocza, godna zwiedzenia”. Zwoliński dobrze wiedział co

Mech w kilku kolorach i metrowy wodospadzik, bo trudno go nazwać wodospadem, w górnej części Dolinki za Bramką

jest dobre i warte zwiedzenia a co nie, więc warto mu zaufać i wybrać się w te strony. Dolinka leży nieopodal Krzeptówek, których główną atrakcją turystyczną jest chałupa Jana

Poniżej kolejny metrowy wodospadzik ze zwalonym drzewem i starymi bukowymi liśćmi

Krzeptowskiego „Sabały” oraz sanktuarium matki Boskiej Fatimskiej.

zacznijmy od pierwszego z tych miejsc.

Naprzeciwko północnego wylotu Doliny Za Bramką, na wysokości ok. 912 m n.p.m.

znajduje się ta piękna, drewniana chałupa znanego tatrzańskiego „barda”

i gawędziarza, „Sablika”, „ostatniego Mohikanina góralszczyzny”, „polowaca”

i ponoć zbójnika – Jana Krzeptowskiego Sabały. Warto ją zwiedzić przy okazji zwiedzania dolinki. Obok chałupy ładna kapliczka z figurą Matki Boskiej. Będąc w tej części gór warto z pewnością odwiedzić Sanktuarium na Krzeptówkach.

Sprzed wejścia do kościoła rozpościera się naprawdę piękny widok na Giewont.

Pod tą skałką po prawej stała w Dolince za Bramką altana Towarzystwa Tatrzańskiego

Spod chałupy Sabały dochodzimy do regli, a stamtąd w lewo do wylotu dolinki. Dnem doliny prowadzi znakowany, zielony szlak turystyczny. Po przejściu kilkudziesięciu zaledwie metrów ścieżki mijamy pierwszą

„bramkę”, między dwoma turniami wapiennymi (ponoć dawno temu, aby umożliwić przejście, wysadzono skały w powietrze), a po prawej stronie widoczne są fantastyczne skały o kilkudziesięciometrowej wysokości, przybierające różną formę i kształty, a w tle natomiast widać masyw dolomitowych Jasiowych Turni. Antoni Wrzosek w 1933 roku pisał o nich w sposób następujący: "... gdzie indziej zaś zwięzłość skały nie zależy zupełnie od przebiegu warstw i tam tworzą się fantastyczne formy skalne w kształcie grzybów, kolumn, kogutków itp." Góralscy przewodnicy tatrzańscy i taternicy nadali wybitniejszym z tych skałek różne nazwy, np. Dziadula, Kohutek, Matka Boska, czy Zakonnik. Czasami widać na tych skałach wspinaczy. Obok ścieżki szemrze niewielki potok. Wokół ścieżki wznoszą się piękne buki (kolory – jesienią!, wtedy zdecydowanie najpiękniej) i grupa dużych

(5)

5

Wapienne turniczki

głazów wapiennych, tworzących drugą

„bramkę” skalną. Wyżej szlak prowadzi przez mostek, nieopodal potoku, na którym tworzy się mały, ale ciekawy wodospadzik i wyżej przez kolejny mostek do trzeciej, ostatniej w tej dolinie bramki skalnej. W XIX wieku mieściła się tutaj drewniana altana turystyczna, wzniesiona przez Towarzystwo Tatrzańskie, która okazała się jednak obiektem nietrwałym.

Została więc rozebrana, obecnie w tym miejscu jest ławeczka. Miejsce śliczne – pod nogami szumi potok, a wokół przeciekawe w kształtach dolomitowe turniczki. Wyżej szlak się kończy przy zbiegu kilku małych potoczków. Powyżej idziemy w prawo i tam szlak zielony się kończy przy kopcu kamieni. Górna część dolinki rozdziela się na dwie części:

Dolinkę spod Jatek i Dolinkę spod Łysanek.

Tam już jednak wejść nie wolno.

Zielony szlak którego przejście tam i z powrotem zajmie ok. 40 minut

Wracamy tą samą drogą. Cała wycieczka zajmie 1,5 godziny. Jeżeli chodzi o atrakcje przyrodnicze tego miejsca, to z rzadkich w Polsce roślin występują tutaj m.in.

storzan bezlistny (ostatnio nie potwierdzono jego występowania,

Skałka, nazywam ją Panienka z Ustronia

Lepiężnik - śnieżny wojownik, wyjątkowo lubi okolice Potoku za Bramką

na opisanym stanowisku prawdo- podobnie wyginął) i jarząb nieszypułkowy.

Nie tylko one jednak. Ładny jest tu las reglowy i ciekawie prezentują się świerki, rosnące bezpośrednio na głazach, a jest ich kilka w górnej części dolinki... Są też skałki, ładny potok, wodospady niewielkie i takie same prożki na potoku. Zimą wiedzie doliną ładny, krótki spacer na nartach biegowych, śladowych lub turowych.

Przy ostatniej, trzeciej bramce chwila odpoczynku – niby po czym – więc powiedzmy, chwila na relaks :). Tu stała altana TT. Dolinka za Bramką, perełka w świecie Tatr, gdzie szum potoku przeplata się z historią, Sabałą

i wycieczkami bez programu z XIX wieku, gdzie każdy krok prowadził ku Tatrom – ku wolności. Zapraszam więc na spacer do tej

W połowie dolinki potok opada przez niewielki próg

dolinki – naprawdę warto! Udostępniona przez TPN w czasie pandemii dolinka jest niemal pusta, ale zdarzają się tutaj turyści, pamiętajcie o zakrywaniu ust maseczką lub po prostu bufikiem - każdy go przecież ma :) - i o bezpieczeństwie, miłego zwiedzania!

Tekst i zdjęcia Wojtek Szatkowski

Po prawej przysiadł orzeł?

(6)

6

Zwrot ku Tatrom – Biblioteka

Siedzę w domu, przeglądam zdjęcia, porządkuję swoje półki z „niezbędnymi”

rzeczami i … nuda.

Wtedy sięgam do swojej biblioteki i tak myślę, że mam w niej książki na każdą okazję. Bo sami popatrzcie!

Od czego by tu zacząć? W takich momentach zawsze się mówi: „Od początku” to i ja zacznę od początku.

Chyba pierwsza książka, która wprowadziła mnie w świat Tatr to była

„Róża bez kolców” Zofii Urbanowskiej.

Zachwycałem się opisami przyrody tatrzańskiej, wyobrażałem sobie jak wędruję razem z bohaterami tej opowieści po dawnych Tatrach. To z niej dowiedziałem się o występowaniu skrzelopływki bagiennej, pracy na gazdówce, czy pobycie pierwszych gości pod Giewontem.

Zofia Urbanowska często przebywała w Zakopanem (pierwszy jej pobyt miał miejsce w 1890 roku). Owocem tych pobytów była powieść Róża bez kolców, mająca za tło tatrzańską przyrodę i podhalański folklor. Utwór był publikowany w częściach na łamach

"Wieczorów Rodzinnych" (1900-1901), wydanie książkowe nastąpiło w 1903 roku.

Ponieważ te stare czasy bardzo mnie zainteresowały, więc sięgnąłem po następną pozycję z tego kręgu: „Księga Tatr” Jalu Kurka. W niej odszukałem dawne zakopiańskie czasy i legendarne postaci. Choć po latach okazało się, że Jalu Kurek trochę konfabulował w swoim spojrzeniu na ówczesne Zakopane to i tak z wypiekami na twarzy ponownie przeniosłem się w dawne czasy.

Po Witkiewiczu książce „Na przełęczy”

i po „Skalnym Podhalu” Tetmajera trzecie epokowe dzieło o Tatrach i o Zakopanem, najbogatsze w prawdę i przykuwające tą prawdą, owoc wielkiej miłości całego życia i pełni poznania Tatr. Zarazem kronika i epopeja, przemawia dojrzałością prostoty, a mimo że tyle w nią wnikło i tragizmu, i smutku, i żalu (śmierć Klimka Bachledy i nadzwyczajna reakcja łez znieczulonej staruchy) ma pomnikowy spokój i hart (postaci ks. Stolarczyka pokrewny) i działa uspokajająco i urzekająco. Prof. Juliusz Kleiner o „Księdze Tatr”.

Później zachwyt dawną góralszczyzną przeniósł się na Tatry, które zacząłem poznawać turystycznie i taternicko.

Z całym zaangażowaniem czytałem poszczególne tomy „Przewodnika taternickiego Tatry Wysokie” Witolda Henryka Paryskiego. Tu odnalazłem

prawie realny tatrzański świat skał, dróg, grani i bohaterów, którzy po tych

„moich” Tatrach chodzili.

Oto przewodnik, który od pokoleń stanowi lekturę obowiązkową miłośników Tatr. Szczegółowy opis poszczególnych partii tych gór uzupełniają dane historyczne, ryciny, mapki, klasyfikacje dróg górskich i czasy przejścia. Dzięki niemu w terenie wysokogórskim znajdziemy wszystkie drogi zarówno turystyczne, jak i taternickie – znane już w czasie powstawania przewodnika.

25-tomowe dzieło pisane przez ponad 30 lat jest jednym z najważniejszych dzieł

Witolda H. Paryskiego – wspinacza, badacza i miłośnika Tatr.

Później poszła już lawina, głównie spowodowana przez kultową książkę Wandy Gentil-Tippenhauer i Stanisława Zielińskiego „W stronę Pysznej”.

Zostałem zaczarowany. Ponownie wędrowałem po Tatrach, wspinałem się na szczyty i granie, ratowałem turystów i taterników, cieszyłem się ze zwycięstw i smuciłem z tragedii. Poszedłem na długie wyrypy na nartach w każde zakątki Tatr. To wszystko wprawdzie wirtualnie jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, ale przesiąknąłem tą książka na zawsze. Przez nią poznałem magię Tatr i zdobyłem fenomenalnych przyjaciół.

Ani to kronika, ani dokument, ani też księga poświęcona pamięci Józefa Oppenheima, świetnego narciarza i taternika, wieloletniego kierownika Pogotowia Ratunkowego. W stronę Pysznej jest książką o Józiu Oppenheimie, wesołym kompanie, rzetelnym towarzyszu wypraw, dobrym człowieku.

Jest to próba wykorzystania cudownej mocy wspomnień: wskrzeszenia zmarłych i zgromadzenia rozproszonych, odtworzenia dawnych emocji i nastrojów.

Pierwsi narciarze i ratownicy, którym przewodził Zaruski, głośne wyprawy Pogotowia i huczne "wyrypy", turyści, wpinacze i górale-przewodnicy - oto ładunek wspomnień wybranych z trzydziestu zakopiańskich lat.

W tej lawinie muszę napisać o kilku książkach, do których wracam co chwila, bo wyryły się w pamięć i stanowią

(7)

7 nieodłączną część mojej wędrówki przez

40 lat po Tatrach.

„Komin Pokutników” Jana Długosza Komin Pokutników to proza wyrastająca z doświadczenia. Jan Długosz był wybitnym taternikiem i alpinistą mającym potrzebę literackiego destylowania swoich górskich przeżyć. Był osobowością artystyczną, jak wielu ludzi gór przed nim i po nim. Zdawał sobie sprawę z istnienia fascynującego zjawiska kulturowego zwanego piśmiennictwem tatrzańskim czy szerzej literaturą górską, i świadomie wpisywał się w ten żywy strumień polskiej refleksji o człowieku wobec żywiołu gór, o jego uczestnictwie w grze między kulturą i naturą.

Pozostawił po sobie środowiskową legendę. Na szczęście to nie tylko to.

Komin Pokutników to coś więcej niż klasyka literatury górskiej , to intrygująca proza artystyczna zakorzeniona i w naszej tradycji literackiej, i w życiu jej autora.

„Ród Gąsieniców” Józefa Kapeniaka zachwyciła mnie umieszczeniem historii rodu (tak popularnego pod Giewontem) na przestrzeni czasów zbójnickiej

„ślebody”, aż po zakończenie II wojny światowej.

Dzieje najstarszego rodu góralskiego w Zakopanem - rodu Gąsieniców, tym samym ukazuje historię Zakopanego i okolic, tradycję, obyczaje oraz język górali. Zawartość tomu:

- "Ród Gąsieniców" - obejmujący lata od przełomu XVIII/XIX stulecia do końca XIX wieku;

- "Konary" - obejmuje lata 1900-1939;

- "Krwawi i Hyrni" - obejmuje lata okupacji i czasy tuż po II wojnie światowej

„Miejsce przy stole” Andrzeja Wilczkowskiego. Książka, która opowiada o latach powojennych w taternictwie i z humorem, pasją przenosi nas do tej, wydawało by się, siermiężnej rzeczywistości. Ale wtedy też było pięknie – jak udowadnia autor.

Kultowa pozycja polskiej literatury górskiej - panorama powojennego środowiska wspinaczy opisuje działalność tatrzańską w latach 1945-1955.

„Magia nart” - Beaty Słamy i Wojciecha Szatkowskiego została nagrodzona w konkursie organizowanym przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek tytułem „NAJPIĘKNIEJSZEJ KSIĄŻKI ROKU 2016”. Autorem tego świetnego projektu jest Bartłomiej Witkowski.

Współwydawcą książki jest Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem - to opowieść o prawdziwej pasji, a zarazem pierwsza tak kompletna próba spisania historii tatrzańskiego narciarstwa. Fascynująca wycieczka, a właściwie „wyrypa” przez lata i góry. Zaczyna się w 1888 roku, kiedy pionier polskiego narciarstwa Stanisław Barabasz zleca wykonanie swoich pierwszych nart. Kończy ponad sto lat później wraz ze śmiercią jednego z najwybitniejszych trenerów w historii polskiego narciarstwa, Tadeusza Kaczmarczyka. Dwa tomy stanowią także potężne kompendium wiedzy o największych nazwiskach, rozwoju techniki i sprzętu, a nawet strojach do jazdy na nartach.

A później było jeszcze lepiej. Lepiej, bo dziś ukazuje się dużo górskich książek i można stracić fortunę na kupienie wszystkich ukazujących się pozycji.

Wszystkich wymienić nie sposób, sami powinniście śledzić dawne i obecne górskie książki. Wydano dużo biografii, wiele opowieści z gór wysokich, a i szczególnych opowieści napisanych z dowcipem np. „Jak dobrze nam zdobywać góry” Ludwika Wilczyńskiego i Witolda Sas - Nowosielskiego czy

„Górskie przygody i draki” Andrzeja Machnika.

Ja kupiłem ostatnio ciekawą pozycję:

„Fotografie Tatr 1859-1939” - Jarka Majchera i Bogusława Szybkowskiego, ciekawe studium fotografii tatrzańskiej i jej najważniejszych przedstawicieli.

Na koniec wypada napisać o serii

„Zdobycie Tatr” Jana Kiełkowskiego.

Autor zakładał 5 tomów omawiających zdobywanie Tatr, aż do lat nam współczesnych. Do tej pory ukazały się 3 tomy. Niestety autor zmarł 5 kwietnia 2020 roku w wieku 76 lat i co dalej z tym wydawnictwem nie wiem.

Tatry są dla wielu z nas górami najważniejszymi. Choć stanowią niewielkie pod względem obszaru pasmo, zostały szeroko opisane w literaturze polskiej, niemieckiej, węgierskiej, czeskiej i słowackiej. Doczekały się również swojej encyklopedii, największej, jaką poświęcono jednemu pasmu górskiemu, oraz niezwykle szczegółowych przewodników, alpinistycznych i turystycznych. Nie doczekały się jednak opracowania własnej szczegółowej historii eksploracji alpinistycznej, mimo że po obu stronach grani głównej są kolebką alpinistów należących przez wiele lat do ścisłej czołówki we wszystkich górach świata.

Tymi słowami Jan Kiełkowski zaczyna niezwykłą epopeję,

jaką niewątpliwie jest siedmiotomowe dzieło pt. „Zdobycie Tatr”. Jego pierwszy tom zatytułowany jest „Prehistoria i początki tater- nictwa do roku 1903”

No cóż, o książkach można by bez końca.

Każdy ma „swoje” najważniejsze górskie pozycje, które przynoszą mu wspomnienia, przekazują ciekawostki i fakty. Wracamy do nich ostatnio rzadziej, bo inne media odbierają nam czas. Ale bardzo proszę zróbcie porządek na swoich półkach i weźcie do ręki swoje cenne książki, które dawały Wam kiedyś radość, spokój, przekazywały cenne informacje, mobilizowały do planowania wypraw, wycieczek i wyjazdów. Może warto jeszcze wejść na tą drogę, która zaprowadziła nas w te miejsca wyjątkowe i do tych przyjaciół prawdziwych, których teraz siedząc w domu tak nam brakuje.

Biblioteki nasze czekają wystarczy tylko sięgnąć na półkę.

Krzyś Pietruszewski

Cytaty z portalu lubimyczytać.pl

(8)

8

NAJBLIŻSZE SPOTKANIA / lektury

1 – 3.05.2020 – Sześć dni w Tatrach - z Tytusem Chałubińskim wycieczka bez programu

6.05.2020 – Ja, Pustelnik - spotkanie z Piotrem Pustelnikiem

13.05.2020 – Pępek świata - Wspomnienia z Zakopanego Rafała Malczewskiego

20.05.2020 – Uciec jak najwyżej - z Ewą Matuszewską uciekamy w świat Wandy Rutkiewicz.

27.05.2020 – Z historią filozofii po góralsku zapozna nas Józef Tischner

dla nieobecnych spotkanie na YouTube https://www.youtube.com/watch?v=1Z6_KR4IhRQ

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Spotkania odbywają się w sali 313 ŁDK, początek o godzinie 18:00. Ostatnie spotkanie w miesiącu w sali 221 ŁDK.

Składu dokonały: Natalia Golimowska, Ola Lesz. Adres do korespondencji 90-113 Łódź, Traugutta 18;

e-mail: natkago@wp.pl; http://pttlodz.org, www.facebook.com/ptt.lodz

Cytaty

Powiązane dokumenty

lejki do specjalistów się skrócą i czy poprawi się efektywność działania systemu ochrony

W latach 1981–1983 Jubilat prowadził seminarium magisterskie, w którego ramach powstały dwie prace poświęcone temu uczonemu (Danuta Cader, Jan Baudouin de Courtenay w

jeżeli prawdopodobieństwo przejścia W jest mniejsze niż liczba losowa R, to potraktuj stary stan jako nowy i wróć do kroku

Dokładna analiza wskazała na obecność DNA kobiety (24–48% preparatu), chromosomu Y (zapewne płodu) i genomów bakterii: Staphylococcus saprophyticus (gronkowiec) (37–66%)

Zwróciłem jego uwagę na to, że wystarczy jedy- nie na początku dotknąć magnesu przewodem, a następ- nie można go odsunąć (tutaj pewna uwaga: nie należy utrzymywać

W

Gdzie jest więcej?... Gdzie

część ludności Podlasia. W cza- sie wojny Ich synagogi i kirku- ty zniszczyli hitlerowcy. Wraz z upływem lat elementy żydow- skiej zabudowy znikają z podla- skich miast i