■
ŚCIBOR
C 5?
KWIAT LOTUSU
S E N
B I J Ą D Z W O N Y — K A M I E Ń W Ę G I E L N Y P I E Ś Ń
D R U T Ó W T E L E G R A F I C Z N Y C H
K rak ów . — D ru k W . L . A n c z y c a i Spółki.
KW IAT LOTUSU
Stojąc przy stole układała w sze
rokiej, przeźroczystej, szklanej cza
rze, pęk lilii wodnych, który jej był przyniósł przed chwilą.
Schyliła przytem nieco głowę, a promienie zachodzącego słońca, w padające przez wielkie weneckie okno, kładły złote odblaski n a jej jasnych włosach. — On siedział w rogu okna z papierosem w ręku i śledził oczyma każde jej poru
szenie. W idział, że w zrok jego czuła, że ją mięszał i to go cie
szyło, a może i wzruszało. — Mil
czeli oboje. — N areszcie ona, chcąc przerw ać nieco kłopotliw ą ciszę,
a jakby snując dalej pasmo w ła
snych myśli, odezw ała się półgło
sem :
— »Te lilie wodne są cudne, ale nasuw ają mi zaw sze na myśl kw iat, który musi być jeszcze sto
kroć piękniejszym. Ów tajemniczy kw iat lotusu, k tó ry opiew ają poe
ci. — Ach! jakżebym chciała zo
baczyć go... choć raz jeden w ży
ciu!...*
— »Na razie byłoby to nieco trudnem« — odrzekł z uśm ie
chem — »ale pojedź pani do E g i
ptu. Chociaż nie wiem, czyby się podróż opłaciła, bo, w edług zda
nia niektórych botaników, kw iat ów ja z nie istnieje, a raczej od wieków kw iatów w ydaw ać zaprze
stał* .
— »Ach! nie mów pan tego!
KW IAT LOTUSU 5
Nie psuj mi mego m arzenia!..
W ie pan, ze ja już od dzieciństwa, kiedy się jeszcze z moją sta rą F ra n cuską uczyłam mitologii, ukocha
łam ten kw iat i w ytw orzyłam so
bie o nim w głębi duszy jakąś czarow ną legendę. — P an się śmieje — a ja jednakże widziałam go doskonale oczyma wyobraźni i m arzyłam , że kiedyś... kiedyś będę go szukać i odnajdę, choćby na krańcu św iata, — Że wtedy zerw ę go, a tem sam em zdobędę szczęście, wielkie, promienne, cu
downe jakieś!... To były m arzenia dziecka!... Ale i teraz wierzę, że ten kw iat żyje, że istnieje, że roz
kw ita gdzieś... tam... i że są ludzie szczęśliwi, którzy go widzą... zry
wają...*
— »I zdobyw ają szczęście« —
dokończył — »ale, kiedy pani wi
działa tak jasno w swych m arze
niach ów kw iat cudowny, czy nie zechce mi pani powiedzieć, jak on wyg'ląda?...«
— »I owszem! Musi przede- wszystkiem być trochę podobnym do tych lilii wodnych, tylko wię
kszy i o wiele, wiele piękniejszy.
Kołyszący się na wysokiej łodydze, o liściach szerokich, lśniących, po- przerzynanych purpurow em i żył
kami. Ze złocistego kielicha w y
łaniają się, podobnie ja k u róży, płatki olśniewającej białości, lekko przy końcach na różowy kolor za
barwione... Cały kw iat pokryw a drobny pyłek złoty... promienny, tęczowy pierścień nad nim się unosi... Ach!... widzę go tak w y
KWIAT LOTOSU 7
ra ź n ie ! Ale to tak trudno słowami opisać...«
— »Nie wiele się pani pomy
liła!... Tak w istocie opisują go nam. botanicy, choć o owym pier
ścieniu żaden nie wspomina, połóż
my go więc na karb bujnej ima- ginacyi. — K w iat ten rzeczyw i
ście od najstarszych czasów jest nam znanym . Między innymi P li
niusz w X III-ej księdze pism swo
ich przytacza... A le może ja panią nudzę?.
Żywo potrząsnęła głową.
— »Mów pan d a le j!«
— »Otóż Pliniusz, pilny badacz przyrody, podaje nam, co sam za
uw ażył, m ianowicie: że kw iat lo- tusu zanurza się w wodzie o za
chodzie słońca i pozostaje w niej, aż do północy — a zanurza tak
głęboko, że go ręk ą dosięgnąć nie można. Po północy zaś, podnosi się zwolna i o wschodzie słońca w ystępuje znowu ponad pow ie
rzchnię wody, całkiem rozwinięty.
Kocha się w słońcu i bez niego żyć nie m oże; codziennie, gdy ono znika i on dobrowolnie topi się w głębinie, gdyby nie ukazało się więcej i on pozostałby na zaw sze pod wodami...
Z tego też powodu starożytni E gipcyanie cześć oddawali tej ro ślinie, poświęconej słońcu. N a po
m nikach egipskich i indyjskich często napotkać możemy rysunki, w yobrażające kw iat lotusu, bądź sam, bądź wieńczący głow ę Ozy
rysa lub Izydy. — Zwano go wów
czas kw iatem słońca. — Horus, bożek słońca, także wyobrażanym
KW IAT LOTOSU 9
byw a w postaci męża, siedzącego na kw iecie lotusowym!...«
Porzuciwszy lilie na stole, w sparłszy głow ę na ręku, słucha
ła go z błyszczącemi oczyma. — Po chwili milczenia ciągnął d a le j:
— »W iele najrozm aitszych le
gend, jak rój różnobarw nych mo
tyli , krąży wokoło cudownego tego kw iatu, bądź przekazanych nam ze starożytnych czasów, bądź później przez poetów w ytw orzo
nych. — Oto jedna z nich, która najw ięcej do mnie przem aw ia:
Ozyrys, Bóg żyw ota i słońca, a zarazem możnowładca E giptu, zakochał się w cudnej dziewicy, Izydzie.
...Nic już go na świecie nie cie
szyło, ani boska potęga, ani roz
ległość pań stw a jego, ani pałac
n a stu kolum nach z czarnego m ar
m uru, ani łódź szczerozłota, w ośm aligatorów zaprzężona, w której używ ał przejażdżki po Nilu.
...Nękany miłością i niepokojem, dniami całym i błąkał się nad brze
gam i Nilu, w yczekując chwili, gdy śliczna Izyda przyjdzie w tow arzy
szek gronie, rw ać kw iaty nadbrze
żne, szukać w piasku perłowych, lśniących muszli, lub łowić ryby na złotą wędkę. — P a trz a ł w tedy na nią z daleka, rozm iłowanem okiem śledził jej kroki, na skinie
nie jego w yrastały przed nią n aj
piękniejsze kw iaty, przeźroczyste konchy sam e do stóp jej się to
czyły, a ryby o tęczowej łusce na wędkę przypływały. — Ale...
może z powodu szalonej swej mi
łości, zbliżyć się do niej nie śm iał —
KW IAT LOTUSU
bał się przestraszyć, zrazić dzie
wicę, bał się, ze spłoszona jego śmiałością, nie powróci więcej.
...Piękna Izyda (jak każda kobie
ta) wiedziała doskonale, że bożek ją uwielbia, lecz będąc pew ną swojej nad nim w ładzy, dręczyła go nie- litościwie. — A ni razu nie rzuciła okiem w jego stronę, dary jego przyjm ow ała z udaną obojętnością, a zarazem stroiła głow ę w lilie wodne, uśm iechała się rozkosznie do tow arzyszek swoich, przybie
rała najwdzięczniejsze, najpow ab
niejsze ruchy i postawy, słowem
»kokietowała* biednego bożka w ten sam sposób, jakim dzisiej
sze panie nas biednych nieraz do rozpaczy przyprow adzają.
...1 trw ało to dość długo, aż na
reszcie razu pew nego nieśmiały
bożek zdobył się na odw agę i w y
słał do ukochanej, podczas, gdy się przechadzała na wybrzeżu, w iernego p tak a Ibisa z zap y tan iem : coby itczynić miał, aby miłość jej pozyskać ? — Dziewica dumną była w prawdzie, ale i nieskończenie dobrą, to też, nie nam yślając się długo, odpowiedziała:
— »Powiedz panu tw emu, że p rag n ę kw iatu cudnego, jakiego jeszcze św iat nie widział, kw iatu, któryby m iał w sobie w ładzę da
wania ludziom szczęścia i nieśm ier
telności. Zanim go nie otrzymam, do prośby jego przychylić się nie mogę«.
...Po tych słowach, odwróciwszy się, jakby od niechcenia, pogoniła za błękitną libellą i w krótce zni
kła. z wybrzeża.
KW IAT LOTUSU
...Ozyrys, siedząc na omszałym kam ieniu nad brzegiem wody, nie
cierpliwie oczekujący wyroku sw e
go, na słowa Ibisa skam ieniał.—
Takiej odpowiedzi się nie spodzie
wał. — Mógł rzucić pod stopy Izydy skarby i klejnoty całego św iata, m ógł podzielić się z nią połową królestw a swego, ale dać jej władzy udzielania nieśm iertel
ności — nie mógł, ponieważ sam a nieśm iertelną nie była, a mogła stać się nią tylko, zostawszy m ał
żonką jego, na co znów jedynie pod tym w arunkiem przystać chciała.
...Nieszczęśliwy bożek, pałający miłością, a obecnie m iotany bez
g raniczną rozpaczą, gniew nym ru chem ręki odpraw ił Ibisa, i u kry
wszy tw arz w dłoniach, zapłakał.
I na cóż mu się zdało być bogiem i królem?... N ajbiedniejszy z p a sterzy, pasących na zielonych łą kach, białe, złotorogie jego woły, m a kochankę, z któ rą się pieści...
Każdy z rybaków , zaciągających przez dzień cały sieci na Nilu, spotyka w ieczorem w progu domu swego żonę, k tó ra go pocałunkiem wita... Tylko on, on jeden, bóg i król ich w szystkich, ukochanej zdobyć, rozkoszy miłości zaznać nie może.
...I p ła k a ł— a łzy jego spadając zamieniały się w perły najczystsze i błyszczały na zielonej m uraw ie, kroplom rosy podobne. I w swej boleści pogrążony, nie zauważył, ja k słońce zaszło na w idnokręgu poza olbrzymią głow ą czarnego siinksa, jak gw iazdy powoli zapa
KW IAT LOTUSU 15
lały się na niebie i odzw ierciadlały w Nilu u stóp jego, jak mijała godzina za godziną, a ż nareszcie św itać poczęło...
...Razem z różaną jutrzenką scho
dziła piękna Izyda po bazaltow ych schodach sw ego p ałac u , chcąc użyć porannego chłodu i ciało ra n n ą kąpielą w Nilu odświeżyć.
Biała jej szata z przeźroczystej tkaniny, pod ram ionam i na pier
siach złotą klam rą spięta, odsła
niała kibić przedziw nego kształtu i toczone ram iona o złotaw ym po
łysku. — N a dumne czoło opa
dała przepaska turkusow a, przy
trzym ująca krucze, o błękitnych cieniach włosy, sięgające niemal aż do m ałych jej stopek, w zło
ciste obutych sandały.
Szła tak cudna, prom ienna i jak jutrzenka różowa, zaledw ie doty
kając ziemi, aż doszedłszy do brze
gu, stan ęła jak w ryta. — Tam, opodal, o kilkanaście kroków u j
rzała Ozyrysa, siedzącego n a tym samym kamieniu, z którego wi
działa go przeszłego wieczora, wy
syłającego do niej Ibisa...
...Jakposągnieruchom y, boleścią złamany, z tw arzą w dłoniach ukrytą, siedział tu widocznie od wczoraj.
...Zmieszała się dziewica, gdyż wiedziała, że ona była tej boleści powodem. Przez chwilę sta ła bez
radna, nie w iedząc co czynić — potem, ciekawością zdjęta, cicho, ostrożnie, ręk ą unosząc kraj białej szaty, zbliżyła się do boskiego m łodziana. — U jrzała go w całej
KWIAT LOTUSU 17
pełni piękności i siły, siedzącego w śród pereł łez swoich — boską pow agą jaśniejące czoło przecinała bruzda głęboka... pierś jego cięż
kie podnosiły w estchnienia... a p er
ły wciąż padały u stóp jego...
Boskie uczucie przeniknęło ser
ce dziewicy... Ciałem jej w strzą
snął dreszcz nieznany... W jednej chwili zrozum iała cały ogrom jego miłości i całą wielkość swej winy.
I zapom inając o wszystkiem, ni
czego już nie żądając, jedynie po
tęg ą miłości wiedziona, rzuciła się do stóp bożka, miłości tylko p ra gn ąca i miłość ofiarująca.
...Ozyrys ruchem tym z bolesnej ocknięty zadumy, odsłonił oczy, w y
ciągnął do ukochanej ram iona... Izy ■ da w nie się rzuciła i usta ich złą
czyły się w pierw szym pocałunku.
...W tejże samej chwili u stóp ich wyłonił się z wody Nilu nieznany dotąd, cudownej piękności kw iat lotusu. P rośba Izydy została wy
słuchaną, dobrowolna ofiara przy
jętą. Pocałunek bogów zrodził kw iat szczęścia i nieśm iertelno
ści*.
*
— »No i có ż... jakże się pani podoba moja leg en d a ?«
— »P rześliczna!... i jak pan umie opow iadać! ... Słuchałabym tak i słuchała...«
U rw ała, bojąc się, że pow ie
działa zawiele. P a trz a ł na nią, jak stała ze spuszczonemi oczyma, skubiąc w zakłopotaniu kw iat lilii w odnej... W swej białej sukni, w aureoli złotych włosów w około
KWIAT LOTUSU 19
dziecinnej jeszcze tw arzy czk i...
cała różana w blasku wieczornej zorzy... w ydała mu się dziwnie piękną i pociągającą.
W myśli- porów nał ją do p ą czka róży, który teraz pod w pły
wem gorących słów jego rozkw i
tać poczynał. W sta ł i zbliżył się do niej, ona też postąpiła krok naprzód. Stali teraz oboje w sze
rokich ram ach otw artego okna.
P rzed sobą mieli rozległy widno
k rą g na łąki i staw y, w których odzwierciedlały się tęczowe kolory roziskrzonego nieba. Była cisza, lecz dochodziły ich z daleka roz
liczne dźwięki w ieczoru, recho
tan ie żab, lekki szum trzciny, tu i owdzie plusk wody, naw oływ a
nie bydła... tam z pod lasu odgłos fujarki pastucha. Milczeli ujęci uro
kiem chwili. Nareszcie on półgło
sem, jakby nie chcąc mącić otacza
jącej ich ciszy, znowu mówić po
czął:
— »Dziwny, tajem niczy urok wywiera na nas ten św iat fan tastyczny. Ja sam, choć, jak pani w ie, jestem człowiekiem trzeź
wym, raz zagłębiw szy się w k ra i
nie m arzeń, tracę g ru n t pod no
gam i i daję się unosić na skrzy
dłach wyobraźni tam daleko... do tych cudownych, jakby z bajki wziętych krajów. Zdaje mi się wtedy, jak pani, ze ja tam kie
dyś będę z pew nością... być m u
szę. I czemuż n ie ? ... Podróż do E giptu nie jest wykluczoną, osta
tecznie wszystko na świecie jest możliwem. W idzę się tam w yra
źnie, ale nie jako sam otny, błą
KW IAT LOTUSU 21
kający się podróżnik... W idzę się z to w arzy szk ą.,. kobietą piękną, ukochaną, moją...
...Razem zwiedzamy ruiny staro żytnych św iątyń i pomników, r a zem ze szczytu piram idy patrzym y na zachód słońca, razem w cie
niach nocy podziwiamy olbrzymią, potw orną głow ę sfinksa... Razem płyniemy łódką po falach tego Nilu zielonego, w którym kąpały się córki Faraonów i razem o wscho
dzie słońca zryw am y, z nurtów jego p ow stający, nieśm iertelny kw iat lo tu su ...«
Słuchała go w upojeniu. Słowa jego brzm iały jej w, uszach jak czarow na m elodya, słodycz ich piła, jak napój rozkoszny, całą du
szą... A on zbliżył się jeszcze i mó
wił coraz ciszej, go ręcej...
— »Lecz... na co szukać ta k daleko?... N iepotrzebny nam E g ip t i wody Nilu... K w iat lotusu mamy częstokroć blizko siebie, tylko go nie widzimy, lub widzieć nie chce
my. Czemze je st ów kw iat cudo
wny, jeźlin ie symbolem miłości?...
Bo miłość jedynie daje nam szczę
ście i nieśm iertelność, ponieważ sam a jest wieczną. Miłości mojej, i szczęścia mego nie pójdę szukać daleko, bo one są tu... przy mnie...
Czy w tej chwili nie czujesz tego, u k ochana?... Szczęście, miłość, nieśmiertelność, kw iat lo tu su , to T y!...«
Z ad rżała... przym knęła oczy...
Objęło ją ram ię mężczyzny, a usta jego przylgnęły do świeżych ust dziewczyny długo — namiętnie...
KWIAT LOTUSU 2 3
Cicha, ciepła, gw ieździsta noc letnia. Ona stoi w oknie... cała biała, w płaszczu rozpuszczonych swych złotych włosów i spogląda to w gw iazdam i usiane niebo, to w odbicie jego na źw ierciadlanej tafli stawów. Nie zapaliła św iatła.
Nie chce, by w domu wiedzieli, że jeszcze nie śpi. Boże!... czyżby ona dzisiaj usnąć zdołała?... Stoi tak, nie wie jak długo, chwil kilka, czy kilka godzin?... i m arzy, m a
rzy... Tysiące myśli tłoczy jej się do głowy, chaotycznie, bezładnie...
Co się to dzisiaj stało?... Jakież w ielkie, św ietlan e, niezasłużone spotkało ją szczęście!... Zdaje jej się, ja k gdyby nagle otw arły się przed nią w szystkie zaklęte skarby św iata. J a k gdyby dziś dopiero
pojęła znaczenie wielkich zag a
dnień życia...
T a k !... miłość 1... to szczęście, w ieczność, to klucz do w szyst
kiego, to treść życia, to życie sam o! ...
Czy ona go koch a?... K ochała go zawsze... tak... jego jednego...
jak daleko pam ięcią sięgnie... tylko było to uczucie spokojne, trochę dziecinne, nieuświadomione — do
piero dziś... ach!... ona naw et nie wiedziała, że m ożna kochać tak...
tak zupełnie inaczej... ta k jak ona go dziś kocha! A on?... Nie powie
dział jej »kocham«, ale czyż każde jego słowo nie było miłością?...
A ta legenda bogów?... A ten po
całunek... Z akryw a oczy rękami...
Czuje go do tej chwili — przeni
knął ją całą... przejął ją ja k Izy-
KW IAT LOTUSU 2 5
dę nieznanym, dreszczem... A więc to jest miłość?...
»Szczęście, miłość, nieśm iertel
ność, k w iat lotusu, to Ty!...« Jak on to ślicznie pow iedział!.. Ale nie dziw... przecież on taki rozu
mny, piękny, dobry, szlachetny!...
Bo i czegóż on nie umie? I go
spodarz zawołany... i taki w ykształ
cony... i tak pięknie śpiewa... A jak konno jeździ!... ja k strzela! A jak on to przeszłego roku tonące dzie
cko w yratow ał!... skoczył do wody i wyciągnął... O!... ona dobrze p a m ięta. .. A tej biednej staruszce kiedyś na lekarstw o dał całego rubla!... A jakie m a śliczne oczy!
J a k się niemi n a nią ta k spojrzy ja k na przykład w czoraj, to aż jej w sam em sercu coś zadrga... I to
wszystko teraz będzie dla niej, dla n ie j!... bo przecież on jest teraz jej, a ona je g o !... N a zawsze, na całą wieczność!... Tylko... czy ona w arta takiego szczęścia?...
O ileż on lepszym jest od niej!...
O ile wyżej stoi! Ale to nic, bę
dzie się s ta ra ć ... dla niego po
praw i się ze w szystkich w ad swo
ich, będzie mu czytać w oczach każde życzenie, będzie żyć tylko dla n ie g o !... Ach! on, o n !...
K tóra to godzina?... Księżyc już zaszedł, musi być po północy. Cie
kawość, co on teraz robi, drogi, kochany?... Czy już zasnął, m y
śląc o niej?... Czy tak jak ona czuwa i niespokojnie m arzy i ta k tęskni?... Spyta go ju tro ... Ach!
jutro 1... Co jej to jutro przynie
KWIAT LOTUSU
sie?... Dziś... to było jakby przed
mowa książki, jutro dopiero zacznie się powieść cała , powieść jej ży
cia I...
.. .Widzi się jako narzeczona z pierścionkiem na palcu... musi być turkus z brylantam i... Co po
wiedzą przyjaciółki?... A potem...
w ślubnej sukni, w welonie, z w ian
kiem na głowie, ślubuje m u wie
czną miłość przed ołtarzem , a on się na nią patrzy... patrzy... A po
tem?... potem zaw sze razem ... Jak oni się będą kochać!... i... cało
w a ć ... Ach! tak jak w czoraj! — tylko... może to źle myśleć o tem?...
A potem... kto wie? Może pojadą razem nad brzegi Nilu, ostatecznie wszystko n a świecie jest możli- wem, mówił wczoraj. A ona jest m a ję tn ą ...
I widzi się znowu na m ałej łódce, z nim razem , w śród szeroko rozla
nej zielonej tafli olbrzymiej rzeki...
dobijają do brzegu i tuż przed nimi wychyla się z wody prze
piękny, uroczy, tajem niczy kw iat lotusu, ja k ich miłość św ięty i nie
śmiertelny. ..
Przyciska rękam i głośno bijące serce.
— »Boże jak iem ja szczęśli
wa !...«
Ale cóż to?... szelest jakiś, jakby kto z tam tej strony domu drzwi otw ierał?...
A teraz słychać ciche kroki, ot t u ...
W ygląda oknem, jak aś biała po
stać... to Marysia karbow ego... Co Marysia robi we dworze o tej go-
KW IAT LOTUSU 29
dżinie?.,. Boso, w rozpiętym g o r
secie... Czy tylko kto u nich nie chory? Może przyszła po lek ar
stwo?. ..
Chce na nią wołać — coś ją w strzym uje...
Znowu jakiś szelest, pośpieszne, znane kroki — to o n i...
R zuca okiem n a swój strój i g w ał
townie cofa się w bok za firankę.
Słyszy przyciszone w ołanie:
— »Maryś!«
— »A pon cego chce? Pseciezw a sie jus po żeg n ali.. .«
— »Nie m ogłem w ytrzym ać, boję się, żeby ci się co złego nie stało, odprow adzę cię do czwo
raków !...«
— »E, nie trza, trafie sama...«
Jak i on dobry — myśli ona — i wychyla głow ę z poza firanki, aby
choć z daleka ujrzeć tego złotego, u k o chanego...
Teraz podbiega do n ie j... co to ? ... obejmuje ją w pół, przy ciąga do siebie... M arysia się w y
ryw a.
— »Puść tnie p o n !...« szepcze gniewnie. »Po co to głupstw a w y ra b ia ć !... co innego w stancyi...
Jesce kto o bacy! ... p a n ien k a .,.«
On spogląda ku górze — ona cofa się.
— »Panienka śpi, w oknach cie
mno. M aryś, kochanie moje, tylko r a z !...«
D ziew czyna, widocznie uspoko
jona, już się nie broni, on pochyla się ku niej, obejmuje ją, przechyla jej głow ę na sw oje ram ię i całuje w u sta , tak samo, jak ją dzisiej
szego wieczoru... długo, gorąco...
KW IAT LOTUSU
dłużej, goręcej jeszcze. Potem ca
łuje w oczy, we włosy, w szyję, w białą koszulę na piersiach i zno
wu do u st pow raca. Chwila mil
czenia... Słychać tylko szm er po
całunków i przyśpieszonych odde
chów.
Ona zapomina o wszystkiem...
w ychyla się przez okno, drżą pod nią k o lan a, trzęsie się jak w fe
brze, ale patrzy, słucha, pije ten ból, jak przed paru godzinam i roz
kosz piła.
Po chwili, długiej jak wiek, sły
szy znowu głos Marysi, w którym d rg a n u ta żalu:
— »Całować to pon u m i, ale sie pon i ta k zemnom nie ożeni, ino z panienkom, bom ja biedna dziew cyna, a panienka b o g ata!...«
On odpowiada niedbale, z w y
muszonym, cichym śm iechem:
— »No, to jeszcze nie wiadomo, jeszczem się nie zobow iązał — dziś odjechać mogę. A choćby też i tak było, to i ta k zaw sze ciebie, Ma- ryś, lubić będę...«
I znów u sta jego szukają ust dziewczyny.
Ona stoi w oknie jak posąg.
Sam a już nie wie, co się z nią dzieje, coś w niej zlodowaciało, zam arło ... Zdaje jej się, że już nic nie czuje. Jak b y z ogrom nego oddalenia słyszy znowu głos Ma
rysi :
— »No! dość już te g o ... Noc tera kruciusieńka, m use być w do
mu, zanim ta ta nie pudom w yda
wać obroków«.
— »K tórędy pójdziesz?... drogą?«
KWIAT LOTUSU 33
— »A juści! żeby mie Stróże widzieli! Polece ogrodem , bez p a r
kan pseleze...«
— ^Przesadzę cię...«
»Abo ja chce?... jesce ponu uciekne...«
Zaczyna b ied ź, on za n i ą , zni
k ają w alei...
Ona pozostaje w oknie. N a r a zie nie może sformułować swoich myśli. Co się to stało?...
Niedaw ny nadm iar szczęścia, obecny ból, pocałunek bogów, jej w łasny, to co w idziała przed chwi
lą, kw iat lotusu, chaotycznie mie
szają się w jej głow ie, w irują w kółko z nadzw yczajną szybko
ścią, spraw iając fizyczny ból.
Chcąc się uspokoić, ciśnie w dło
niach rozpalone skronie, a jedno
3
cześnie czuje przejm ujące zimno w całem ciele.
Co się sta ło ? ... Czy to, co wi
działa, było straszn ą m a rą , czy też jej szczęście snem było tylko?...
Czy teraz cierpieć zaczęła, czy od wieków tak cierp i?... Nie zdaje sobie z tego spraw y, a zarazem jest jej tak , jakby jej la t przy
było. P oznaje, że niczem jest wobec tego, co teraz widzi i ro zumie... to, co jej się zdawało przed paru godzinami, iż pojęła i zrozu
m iała z życia. Obecnie zajrzała w przepaść tak ciemną, bezdenną, w strętn ą, że zabrakło jej odw agi na dalszą drogę ż y c ia ...
Machinalnie pow tarza jego sło
w a: »szczęście, miłość, nieśm ier
telność, kw iat lotusu, to Ty!« — A potem : »Jeszczem się nie zobo
KW IAT LOTUSU 35
wiązał, dziś odjechać mogę, a choć
by i tak było, to i ta k zaw sze cie
bie, M aryś, lubić będę«.
A w ięc... to jest m iłość?...
W iara, uczciwość, szlachetność, to wszystko bańki m ydlane?...
W ięc pocałunek nie zobowią
zuje?... W ięc można kochać inną,
&. inną poślubić, dlatego, że ta biedna, a tam ta b o g ata? ...
W ięc on, poślubiwszy ją , ko
chałby swoją drogą Marysię, K a
się, Józię, i jedną po drugiej po
rzucał , gdyby go baw ić p rze
stały?... Lub była ona dla niego, równie jak ta m ta , tylko jednym z takich epizodów m iłosnych, bo mu się na razie podobała?...
W ięc taki jest św ia t? .,, takie życie?... tacy m ężczyźni?... Ideał swój u b rała we w szystkie kw iaty
3*
wyobraźni, ozłociła w szystkimi prom ieniami swojej duszy, a on sam odarł się ze wszystkiego!...
W ięc na cóż żyć jeszcze?... On wyjedzie, zapomni, wyśmieje... Ale ona?.,. Cóż się z nią teraz sta nie?. .,
Tu już siły ją opuszczają. G wał
towny ból ujście sobie toruje. Gło
wę opiera na poręczy okna, tw arz ukryw a w rozpuszczonych w łosach i wybucha nam iętnym , rozdziera
jącym płaczem.
Ł ka spazm atycznie, potem, wy
czerpana, płacze wolniej, ciszej...
Płacze nad sw oją m iłością, nad złudzeniami pierwszej młodości, które już nie powrócą, nad utra- conem szczęściem...
Gwiazdy bledną, a ona płacze...
KWIAT LOTUSU 3 7
Ś w it szarzeć zaczyna, a ona p ła cze. .. tylko, i e łzy jej w perły się nie zam ienią i ze wschodem słońca kw iat lotusu dla niej nie zakw itnie...
W li p c u 1901.
S E N
N a m arm urow ych schodach bia
łego p a ła c u , z głow am i w spar- tem i o alabastrow ą kolum nę, którą gęsty bluszcz zielonym wieńcem oplatał, w purpurow ym blasku wschodzącej jutrzenki, siedzieli młodzieniec i dziewica.
W koło szum iały lekko ciemne cyprysy i oleandry różowe... u stóp ich z porfirow ego basenu strzelał wysoko w górę srebrny wodo
trysk i opadając, rozsiew ał do
koła deszcz tęczow y... upajająca woń róż i heliotropów, gęsto bry
lantam i rosy osypanych, napeł
niała pow ietrze, a on mówił do n ie j:
— » P ó jd ź, ukochana moja!...
daj mi piękność swą!...
Niechaj te lica, do listków pol
nej róży podobne, niechaj te oczy, o fiołków barw ie, niechaj te włosy złote, jak łan dojrzałego zboża, niechaj ta kibić w ysm ukla jako lilii kw iat w spaniały, m oją się stan ą własnością!...
...Ja piękności tyle należycie uczcić potrafię!... Czoło tw e dya- demem z brylantów skrzących uw ieńczę, których ogień jasnym i prom ieniam i głow ę tw ą otoczy...
Śnieżne łono perłam i najczyst- szemi pokryję... A labastrow e ra m iona wężam i złotymi opaszę...
stopy białe w złote obuję san
dały... W schodnie tkaniny i mu
SEN 43
śliny indyjskie na ram iona ci z a rzucę. .. Od czerwieni rubinów i szm aragdów seledynu szaty tw e mienić się będą... W szystkie sk ar
by moje u stóp twoich złożę, złoto
głowiem drogę ci uścielę i cho
dzić będziesz w w ieńcu z promieni na czole, przecudna i jaśniejąca jako piękności królowa I... P ó jd ź!,...«
Skończył i p atrzał na nią pełen zachw ytu, lecz zarazem tryum fu
jący i zw ycięstw a pewien.
Ale dziewica brw i ściągnęła i su
rowy w yraz osiadł na cudnem obli
czu, a głos jej drżał w ew nętrznym gniew em , gdy odpow iadała:
— 3.I cóż mi ofiarujesz, nie
szczęsn y ?!... Z łoto... Klejnoty...
Szaty drogie?,.. Czyliż staw iasz mię tak nizko, iż m niem asz, że zadowolnię się błyskotkam i temi
i marnościami?... Czy oprócz pię- kności mej i ciała nic więcej we mnie nie widzisz?... O jakże m arną w oczach twoich być muszę, jeśli już od ciebie niczego innego spo
dziewać się nie mogę!... W ta kim razie biada mnie!... Piękność prędko przem ija, a gdy ten mój jedyny dla ciebie urok utracę...
i cóż mi pozostanie?!...«
Zatrw ożył i zm ieszał się mło
dzieniec, gdyż zrozum iał, że zbłą
dził. U jął rękę dziewicy i b łag al
nie, p atrząc jej w oczy, mówił:
— »W ybacz, ukochana moja!...
Zbłądziłem, sądząc cię m iarą ogó
łu... Tobie nie w ystarczy uczcze
nie twojej piękności, tyś nad to wyższa...
...D aj mi umysł twój!...
.. .Rozum twój b y stry ... myśl
SEN 45
tw oją lotną... w yobraźnię barw ną...
pamięć źw ierciadlaną posiąść mi pozwól!... J a im pokarm u dostar
czyć potrafię!...
.. .Zgłębimy tajem nice nauki i przyrody...
...Podziwiać będziemy cuda na
tury i pomniki ludzką ręk ą w znie
sione!... Zwiedzimy k raje dalekie, przepłyniem y morze... zaprow adzę cię na szczyty niedostępnych gór...
z błyszczących lodowców spoglą
dać będziemy na św iat, błękitnie
jący w oddali... Zstąpim y w ta je mnicze podziemne pieczary... do
trzem y do serca białej pustyni...
i przedrzem y się przez liany dzie
wiczych lasów!...
»Czy chcesz poznać i objąć umy
słem wszystko, co człowiek objąć może?... Czy chcesz jako królowa
mądrości jasn e tw e czoło ozdobić aureolą mądrości jedynie na po
dziw ludziom i światu?...
Czy to w ystarczy ci, ukochana moja?... Jeżeli tak jest, to pójdź!...
pójdź ze mną!...«
Zamilkł i p atrzał jej w oczy...
tym razem nie byto już tryum fu w jego w zroku, lecz oczekiwanie i — nadzieja.
Ale zawiódł się znowu. Dzie
wica w estchnęła i sm utnie potrzą
snęła głową.
— »Nie!... to mi nie w y star
cza!...* odrzekła. »Naco szukać szczęścia w k rajach dalekich, n a tu rę znajdziemy wszędzie.
...Naco gonić za w rażeniam i, któ
re ułudą być m ogą, naco zgłębiać tajem nice nauki, które może wysu
szą serce i napełnią je goryczą...
SEN 4 7
Prócz piękna i mądrości inne są je szcze, stokroć cenniejsze rzeczy...
...Czy już nic więcej dla mnie nie znajdujesz?...*
U giął w tedy młodzieniec ko
lano przed dziewicą i podnosząc ku niej oczy miłości pełne, mówił g o rą c o :
— »Ukochana moja, daj mi serce tw e!...
...Wiem już czego pragniesz!...
W zgardziłaś królestw em piękna i mądrości, bo chcesz zostać Miło
ści królową... I m iałaś słuszność!...
Czemże jest w szystko wobec Mi
łości? 1...
...Złóż m i więc w darze serca tw ego zalety... Daj mi tkliwość swą... daj litość i współczucie...
dobroć i słodycz jego mi daruj...
i uniesienia jego i zachwyty... i ten
cień melancholii, co na dnie jego mieszka... I miłość sw oją mi daj!...
...Ja cię kocham!... pójdź ze m ną!...
...W p rastary m lesie, zdała od lu
dzi i św iata, ja ci zbuduję chatkę m aleńką, na wzór domku p u stel
nika... Żyć w niej będziemy w y
łącznie dla siebie... Żywić nas bę
dą owoce w łasnego ogródka... wo
dy dostarczy przeczysta skalna krynica... Głowę sw ą zdobić bę
dziesz w dzwonki liliowe i różowe wrzosy... Na łonie cudnej natury dzień cały zejdzie nam błogo na miłości i pieszczocie... A gdy wie
czorem legniem y na miękkiem po
słaniu z mchu i wonnych ziół, do snu kołysać nas będzie szum sta rych dębów i pieśni słowika.
...Ty będziesz moją, a ja twój..
SEN 49
Z oczu tw ych pić będę życie, a rozkosz z u st tw ych różanych...
Kiedy spoczniesz na mojem Sonie, gdy cię do serca m ego przycisnę, a twoje w łasne przy niem żywiej zabije... gd y nas w zajem ny uścisk połączy... w tenczas dopiero po
znasz, co to rozkosz... co szczę
ście... W tenczas istotny cel życia zrozumiesz!...
Królowo serca mojego, czyż i te
ra z pójść ze m ną nie zechcesz?...«
W głosie jego dźw ięczała proś
ba błagalna... palące, ledwo po
w strzym yw ane pragnienie biło z jego oczu — czekał jednak nie
pew ny i drżący, gdyż doświad
czenie nauczyło go, jak trudno zdobyć kobietę...
N a licach dziewicy lekko odwró
conej płonął rum ieniec, wywołany
4
nam iętnem i jego słowy. Zwolna podniosła kn niemu spuszczone oczy i rzekła pow ażnie:
— »Zdaje ci się, że dajesz mi wiele, lecz dla mnie i to jeszcze za mało... Serce, to jeszcze nie wszystko. Miłość nie jest jedynym życia celem. M arzyłam i ja o mi
łości, lecz innej niż tw oja. Było to uczucie niezgłębione jak morze...
jak śnieg nieskalane... jak fala po
tężne, a zarazem pogodne jak r a nek majowy.
...Rozpierało serce... pochłaniało w szystkie w ładze umysłu... prze
nikało całą moją istotę... W ierz mi [ ... kto go raz zakosztował, choćby w yobraźnią tylko, ten ni
gdy już żadnem innem zadowolnić się nie zdołał...
...Gdy ukochałam ciebie... gd y c ię
SEN 51
z pośród tysiąca w y b rałam , są
dziłam , ze przy tw ym boku za
znam w pełni tego dotąd tylko prze
czuw anego uczucia... że serca na
sze tym sam ym świętym ogniem zapłoną... że istoty nasze przenikną się w zajem nie i zleją w jedną św ia
tłość potężną i prom ienistą... że oczyszczone z w szystkiego, co zmysłowe i ziemskie, tajem nym , a nierozerw alnym połączone w ę
złem , jako wonny dym kadzidła uniosą się w przestw orze...
...Czyżbym zbyt górnie m arzy
ła?... czyżby uczucie to było ułudą wyobraźni tylko?... A le nie!... po biciu mego łona... po myśli płomie
niu... po całej mej istocie, oczekiwa
niem drżącej... czuję, że uczucie to istnieje, że żyje we mnie, dla mnie samej nie u ch w y tn e... że
+*
jego jasność niew idzialna unosi się pomiędzy nami, czekając póki oboje wspólnie rąk po nią nie wy
ciągniemy!...
...Ukochany m ó j!... po raz ostatni zbierz um ysłu tw ego władze,., roz
nieć płom ień serca tw ego!... się
gnij aż do głębin tw ej istoty...
Spojrzyj, czy nie leży tam ono jako perła cudow na, tobie samemu dotąd niewidzialna... jako struna złota, czekająca z upragnieniem ręk i, któraby dotknięciem cudo
wny z niej dźwięk dobyła...
...Szukaj!... gdyż inaczej biada mnie i tobie!... W miłości naw et szczęścia nie znajdziemy, bo serca nasze dla odmiennych biją idea
łów !...«
Teraz ona z rękom a, złożonemi ja k do modlitwy... z oczyma prze-
SEN
pełnionemi oczekiwaniem i trw ogą i z sercem głośno bijącem... całą duszą zaw isła u u st jego. Chwila ta roztrzygnąć m iała o szczęściu, lub nieszczęściu ich życia i o ca
łej ich wieczności...
Młodzieniec tym razem nie zna
lazł odpowiedzi. P ow stał od kolan dziewicy, oddalił się kroków parę i w niemem zamyśleniu utonął.
Głęboka bruzda przecięła młode jego czoło, z pod którego przebi
jała ciężka w ew nętrzna walka. Oto po raz trzeci prośba jego odrzuconą została. Czegóż chciała od niego ta kobieta?... Uczcił jej piękność, złożył hołd jej umysłowi... miłość sw ą jej ofiarow ał! D ał wszystko, co m ógł i posiadał. Czyliż istniało co więcej n a świecie?... Czemże
jest to uczucie, którego ona p ra gnie?... Gdzie go szukać?...
A może to w szystko jest ig ra szką tylko?.... może ona go zwo
dzi, by nam iętność jego podnie
cić?... może oto za chwilę śmiać się z niego będzie, że zam iast głowę sobie łam ać, nie weźmie jej w r a miona?... O! jeśli tak jest!...
Lecz nie — oto siedzi nieru
choma i blada, z oczyma utkwio- nemi w niego, oczekująca słowa z jego ust, jak w yroku życia, lub śm ierci, a głośne bicie jej serca słyszy aż tu!...
Kocha go!... wie, że jeżeli po
wie słowo, pójdzie za nim, gdzie ją poprowadzi — lecz on nie chce ofiary. P rag n ie posiąść ją szczę
śliwą — dobrowolnie się oddającą.
Lepiej stokroć całe życie samo
SEN 55
tnym pozostać, rdz zniewolić uko
chaną istotę...
Tak... widzi to teraz... ona z nim nie m ogłaby być szczęśliwą... jest dla niego nadto wysoka... nadto nieuchw ytna... myśl jej k rąży w sfe
ra c h , których on dosięgnąć nie może...
D ziw na jest przeznaczeń dro
ga!...
Oto tę jedną ukochał nade- wszystko, a szczęścia dać jej nie zdoła!...
Z rękom a na piersiach skrzyżo- wanemi, jak posąg milczący i nie
ruchomy, sta ł posępnie p atrząc wdal... przed siebie.
Tymczasem z nieba znikł już blask purpury i zastąpiła go ja sność złota, tęczowemi opalu b a r
wami się mieniąca. Liliow a m gła poranną opadała coraz niżej, przy słaniając kw ieciste łąki niby p rzej
rzystego muślinu rąbkiem . Szum cyprysów i oleandrów ucichł. Uczy
niła się w pow ietrzu w ielka cisza, spokoju i oczekiwania pełna. Tylko zapach róż i heliotropów zdwoił się jeszcze i płynął w górę jak dym wonnej ofiary, w schodzącemu słońcu przeznaczonej.
N atu ra cała oczekiw ała słońca.
D w a serca ludzkie — objawienia.
I wyszło nareszcie słońce z poza skał kraw ędzi i od razu prom ie
niami swymi oblało św iat od koń
ca do końca. Oświeciło zarazem góry i doliny, niebotyczne drzew a i nikłe w traw ie stokrocie, w e
zbrany górski potok i m ały stru
SEN
myczek, pałac bogacza i wieśniaka ch atk ę , jako wielkie dobrotliwe bóstwo, zarówno dary sw e pomię
dzy wszystkich, rozdzielające...
Jeden z tych prom ieni padł na pochylone czoło m łodziana i jakby za dotknięciem różdżki czarodziej
skiej, otw arły się skarby duszy jego i przejrzał...
W yciągnął ku słońcu ram iona i stał w niemym zachwycie, a z o- blicza jego prom ieniała myśl jasna i święta. Poczem pow ażny i jakby natchniony zbliżył się do dzie
wicy.
— »Ukochana moja«, przem ó
w ił: »Zbłądziłem trzy razy. P ro siłem cię o p iękność, o umysł i o serce — gdy przedew szystkiem należało mi prosić cię o duszę!
Uczucie, którego pragniesz je st — dusz łącznością!...
...Złączmy więc dusze nasze!...
...Stopimy je w ogniu miłości, jako kruszce szlachetne... wcieli
my się w siebie... zespolimy z sobą na wieki!... Będziemy oboje jako jeden prom ień św iatła... jeden a- kord lutni... jeden zapach kw iatu.
...Oto ja czysty — tobie, przeczy
sta, czystość m ą składam w ofie
rze!... Miłości naszej świętej i pro
miennej nam iętność ziem ska nie skala... brud św iata nie splami...
...Ręka w rękę i serce przy sercu pójdziemy przez drogę życia.
. . . / będziemy jako dw a ciała, a je
dna dusza / . . .
...Przed chwilą kochałem tylko ciebie!... teraz chciałbym św iat
SEN 5 9
cały przycisnąć do łona!... M arzy
łem o znikomem osobistem szczę
ściu... Czyi wolno nam go zaży
w ać w gnuśności, gdy wokoło nas cierpią miliony?... Zresztą już ża
dna klęska... żadne nieszczęście w ew nętrznego szczęścia naszego nam nie odbierze, bo stanie się ono rdzeniem duszy naszej!...
...Ty, rów na mnie, lecz słodsza i doskonalsza istoto! w skażesz mi drogę po w y ży n ach , na któreś mię zawiodła. Przejdziem y przez życie, czyniąc dobrze. Będziemy głodnych nakarm iać... chorych le
czyć... zw ątpionych pokrzepiać!...
...Siostry tw e , mniej od ciebie szczęśliwe, cierpiące i wybawienia czekające, będziemy z poniżenia podnosić i rozkuwać z p ęt odwie
cznej niewoli... Będziemy opowia
dać św iatu nowe słowo praw dy, równości i czystej miłości!...
...Duszo mojej duszy!... teraz wiem juz, ze pójdziesz ze mną!...«
Na licach dziewicy jaśniała r a dość niebiańska. W tej chwili naj
większe spotkało ją szczęście. Oto ukochany najw yższe odniósł zwy
cięstwo i wzniósł się za n ią , ja snym ducha szlakiem w nieskoń
czone .przestw orza.
Stanął na wysokości jej m a
rzeń... zrozum iał i ukochał jej ide
ały... dat uczucie, którego pożądała całą duszą!... postaw ił ją na równi ze sobą, na m iejscu, któ re jej się od wieków należało!...
W szystkie jej pragnienia zostały spełnione!...
SEN
61
W ięc złożyła dziewica obie swe ręce w dłonie młodzieńca i objąw szy go wzrokiem niew ypowiedzia
nej miłości pełnym , uroczystym w yrzekła głosem :
— »Pójdę z tobą! ty ukochany i w ybrany!... pójdę z tobą wolna i szczęśliwa, albow iem tyś zrozu
miał duszę moją i odgadł serca mojego pragnienia... W spółpraco
wniczką ci będę i tow arzyszką w ierną. Balsam em stanę ci się na ciernie drogi żywota... orzeźw ia
jącym róży zapachem w utrudze
niu... pieśnią w odpoczynku chwi
lach...
Spieszmy tam , gdzie cierpią, gdzie p ła c z ą ... kędy w niewoli w zd y ch ają... Idźmy, nadm iarem szczęścia naszego z drugim i się
podzielić... Miłość nasza czysta, poświęceniem opromieniona, p rze
wodniczką nam będzie...
Pójdźmy, nowe słowo opowia
dać św ia tu !...«
■s
I w stała... Zakołysały się, lekko potrącone, zielonego bluszczu zwo
je, a szelest szat jej powiewnych, drżeniu motylich skrzydeł podo- bien — zbudził mię.
Spojrzałem zdumiony wokoło...
Młodzieniec i dziewica zniknęli...
Zam iast p ałacu , ogrodu i wodo
trysku ujrzałem szare ściany mego pokoju — i serce ścisnęło mi się boleśnie, kiedy poznałem — że to był tylko — mojej duszy Sen!...
W e w r z e ś n i u 1901.
BIjn DZWOMY...
Biją dzwony!... Biją dzwony!...
jak dźwięcznie... a zarazem jak poważnie i uroczyście... W ietrzyk przynosi mi ich tony, to miękkie i pieszczotliwe jak piosnka dziew
częcia, to pełno brzm iące jak org a
nów chór potężny... to radosne, to znów sm utne jakieś... zadum a
ne... Tysiące w dźwięku ich roz
różniam głosów, zlew ających się razem w wielką, nieskończoną h a r
monię, któ ra koi duszę, a serce kołysze i do m arzeń usposabia...
Jak i cudowny wieczór!... pierw szy to raz tej wiosny tak miło słońce dogrzew a... to też prosi
łem siostry, by me łóżko do otw ar
tego przysunęła okna...
Piękny widok z tego poddasza...
Jakto dobrze, że pomimo w szyst
kiego nie dałem się przenieść do szpitala... Siostra tw ierdziła, że mi tam będzie lepiej... m ateryalnie, może... ale nie byłbym sam...
Od la t wielu byłem samotnym, ale sam byłem rzadko... to zby
tek, na który w alczących o byt, w pocie czoła zdobyw ających chleb powszedni, nie stać... Teraz, p ra cować już nie m ogę i — nie po
trzebuję...
Izdebka zapłacona do końca kw artału... Nie pożyję ta k długo...
Siostra H y a c y n ta , anioł dobroci, pam ięta o w szystkich moich po
trzebach. Żyję nakoniec sam dla siebie, używ am w pełni sam otno
ści, nie nudzę się nigdy — m y
ślę... marzę... tworzę... ale już nie
B IJĄ D ZW O N Y .
piszę — naco?... dzieła nie do
kończę...
Biją dzwony!., już od daw na nie w słuchiw ałem się w ich dźwięki, tak jak dzisiaj... unikałem ich, ucie
kałem od nich... A jednak były mi one tow arzyszam i życia w ier
nymi... W e w szystkich w ażniej
szych jego okolicznościach, odzy
wały się jak potężny akom pania
m ent radosny lub sm ętny do pie
śni w łasnej mej duszy...
Jakże daleko sięgają te wspo
mnienia!... aż do najpierw szych la t dzieciństwa mego!...
Pam iętam ... jak pew nego ran a ubrano n a s , braciszka i mnie, w odśw iętne sukienki... iść mie
liśmy do kościoła... na chrzest sio
strzyczki m ałej... Do kościoła?... ni
gdy dotąd w kościele nie byłem,
5 *
czasam i tylko, z daleka, widy
wałem jego wieżę z błyszczącą u szczytu kulą... Pełen ciekawo
ści dreptałem małem i nóżkami obok ojca, trzym ającego nas za ręce. Tymczasem zajm owały mię niem ało konie, po obu stronach drogi na łące się pasące, czer
wona p arasolka m atki chrzestnej i ogrom ny czepiec p iastunki, sio
strzyczkę niosącej. N araz w szyst
kie ciekawości te zgasły przed innem w rażeniem . Pow ietrze za
drgało głosem w ielkim , pięknym, zupełnie mi nieznanym... Głos ten p rzejął mię zachw ytem , lecz i bez
wiedną, tajem niczą trw ogą.
— »Co to jest, tatku?« po ci
chu spytałem .
— »To dzwony, synku«, z uśmie
chem odpowiedział.
B IJĄ D Z W O N Y . 6g
— »A czemu one się ta k tłu ką?...*
— » One się nie tłuką, lecz dzwo
nią n a chw ałę Bożą!«
— »Na chw ałę Bożą...« powtó
rzyłem cicho...
Nie rozum iałem w praw dzie do
b rze, co to znaczy, ale instynkto
wnie czu łem , że to coś o wiele w ażniejszego od rzeczy, które mie zajm owały przed chwilą.
Umilkłem... dzwony biły dalej..
Zazwyczaj ogrom nie ruchliw e dziecko, szedłem teraz cichy, za
słuchany, jakby zahypnotyzowany nowym dla mnie dźwiękiem. Ani spostrzegłem , kiedy weszliśmy do kościoła, kiedy ochrzczono siostrzy
czkę... nic z tego nie pam iątam , jedno wielkie w rażenie pochłonęło mię całkowicie...
Było to pierw sze moje z dzwo
nami spotkanie. I od tego czasu znaliśmy się dobrze. Z roku na rok głos ich lepiej rozumiałem...
W zyw ały m ię do modlitwy, do n auki, do pracy, zw iastow ały mi spoczynku chwile. Nigdy głos ich przykrym mi nie był... Kochając go, nauczyłem się być mu posłu
sznym... Zajął on jakby miejsce sum ienia w dziecięcej mej duszy, stał się tym głosem dobrym , do Boga wołającym.
A chl dzwony dzieciństwa m e
go!... Słodka, sw obodna, radosna harm onia w aszych tonów, do dziś dnia dźwięczy mi w duszy...
Biją dzwony...
Tak jak dziś, biły mi niegdyś
B IJĄ D ZW O N Y ..
w piękny lipcowy poranek. Mia
łem w tedy la t osiemnaście... W wi
gilię dnia tego, ukończywszy szko
ły, przyjechałem na w ytchnienie do m ej wsi rodzinnej. Późno wie
czorem przeciągnęła się w domu gaw ęda... Pomimo tego nazajutrz o wschodzie słońca byłem na no
gach. Ciągnęło mię po prostu do tych ojczystych p ó l, do tych łąk, do lasu, do tej sw ojskiej rzeczki...
O ja k ie się czułem szczęśliwym!...
Nie tyle z pomyślnie osiągniętego celu, z pochw ał otrzym anych, jak z tego, ze byłem tu , u siebie, wpośród swoich!...
W ybiegłem w pole... Stanąłem na grobli za ogrodem... Białe opary podnosiły się ze sta w u , łąka bły
szczała od rosy i kw iatów jak sreb rn a tk an in a, drogim i kam ie
I
niami przetykana... N a w zgórzach lekką falą kołysały się złote łany dojrzew ającego zboża, w oddali błękitniał l a s , a obok w parow ie huczała rzeczk a, w artko po k a m ieniach rw ąca...
Jakież to w szystko było piękne!
jakież miłe, urocze!... Oczu nie m ogłem oderw ać od tego dobrze znanego, a zaw sze now ego dla mnie widoku...
I w ezbrało mi serce ogrom ną miłością do tej ziemi, do całej tej cudnej natury, do tego nade m ną błękitnego n ie b a , i zapragnąłem podzielić się z drugim i tego uczu
cia ogromem... W ylać, wypowie
dzieć, wyśpiew ać to, co mi duszę przepełniało!...
I nie wiem jak się to stało...
Słowa popłynęły mi w prost z serca
B IJĄ D ZW O N Y . n
potężną falą, ułożyły się w zgłoski i rym y, sharmonizow ały w jedną całość, i stworzyłem hym n uw iel
bienia natu ry i dziękczynienia dla B oga!
Pam iętam go po dziś dzień...
Są w nim w iersza i rym u usterki, ale myśli są piękne, wzniosłe, prze
pełnione nadziemskiem szczęściem, które ow ładnęło m ną w chwili, gdy poczułem w sobie isk rę Bożą...
W tem z wieży naszego w iej
skiego kościółka ozw ał się głos dzw onu, na poranne wzywający modlitwy... U kląkłem na rosą po
krytej murawie i wzniósłszy ręce ku niebu, modliłem się modlitwą w łasn ą, ułożoną przed chwilą...
Modlitwą szczęścia, miłości i dzięk
czynienia...
Bicie dzwonu czułem jakby
w piersi sam ej, w której biło mi serce radością przepełnione nie
zmierną... Zdawało mi się, że cała moja istota rozkołysana, rozdzwo
niona, jakby w zachw ycenie wzię
ta, przem ienia się w wielką, prze- sło d k ą, cudow ną melodyę pieśni wdzięczności dla Boga, który mię stw orzył poetą!...
Ileżto la t upłynęło!... Ile nie
szczęść zwaliło się n a mnie... Jak ciężko ręka losu do ziemi mię przygniotła... A jednak nic w mej pamięci zatrzeć nie zdoła wspo
m nienia chwili tej najjaśniejszej...
najszczęśliw szej w m em życiu!...
Biją dzwony!...
J a k lekko, wesoło, jak nęcąco, pieszczotliwie biły mi w p arę la t później na siostry weselu... gdym,
B IJĄ D Z W O N Y . 75-
przy radosnym ich dźwięku, w pro
w adzał do kościoła śliczną, mło
dziutką , od szczęścia zapłonioną narzeczoną... I ja czułem się wtedy lekki i szczęśliwy... Gdyśmy tak razem szli przez kościół, w itani Ż3rczliwymi uśm iecham i i spojrze
niam i zebranych, w idziałem , źe się one nietylko do siostry odno
szą... Czułem, ze połowa tych spoj
rzeń i uśmiechów była dla mnie...
szczególniej ze strony młodych dziewcząt...
I nie dziw... młody, przystojny, z początkującą sław ą p o e ta , któ
rego świeżo w ydaną » Symfonię dzwonów« niezw ykle pochlebnie oceniła krytyka, m ógł się podobać dziewczętom...
I one mi się podobały... P atrząc n a siostrę, wzruszonym, lecz pe
wnym głosem pow tarzającą przy
sięgę, m yślałem sobie: kiedy tez ja wybiorę jedną z tych pięknych, opodal stojących, na dozgonną to
w arzyszkę życia?... Kiedy przyj
dzie ta chwila, ze ukocham o gro
m ną miłością i naw zajem ukocha
nym zostanę?... Tym czasem jednak podobały mi się w szystkie... i wie
czorem przy tań cu , gdy m ię raz po raz w ybierały, gdy jedna mię prosiła o kw iatek, d ru g a o w ier
szyk w album ie, inna o wspo
mnienie... w szystkie zdaw ały mi się rów nie ponętne, i jak motyl wpośród kw iatów , przelatyw ałem od jednej do drugiej, we w szyst
kich zakochany, w szystkie razem gotowy w jednym uścisku połą
czyć...
O świcie dopiero udałem się na
B IJĄ DZW ONY. 77
spoczynek i ukołysany melodyjnym dźwiękiem rannego dzwonu, zasną
łem rozm arzony... szczęśliwy...
I juz więcej tak radośnie, sw o
bodnie, nie biły mi nigdy...
' Ach ta noc straszn a, rozpaczy pełna... gdy m ię, wesoło baw ią
cego się w sąsiadów domu, u bo
ku ślicznej ich córki, któ rą pierw szą młodocianą miłością kochać zaczynałem , przeraził groźny głos dzwonów, bijących w m iasteczku n a trwogę...
W szyscy wypadliśmy nag an ek ...
O grom na czerw ona łuna zale
w ała niebo na zachodzie... To u nasi...
Ja k ja w tedy dopadłem konia...
jak pędziłem na przełaj przez pola i role... jak sadziłem przez rowy
i płoty w ośw ietleniu krw aw ego blasku pożaru!...
A dzwony wciąż biły... W ołały za mną, strasznym , rozpaczliwym, śm iertelnej trw ogi głosem : Spiesz się... spiesz się... i wbijałem ostrogi w boki konia...
I przybyłem za późno!...
Gdy w padłem na dziedziniec, gasła już łuna na niebie... przy blasku pochodni ujrzałem zam iast rodzicielskiego domu potw orne, dymiące się zgliszcza... Do uszu mych doleciał rozdzierający krzyk kobiety... roztrąciłem tłum ludzi, tłoczących się dokoła...
Tu... na ziemi, pod odwiecznym dębem, osmalonym pożarem , leżał mój ojciec z roztrzask an ą cza
szką... Na trupie jego zemdlona m atka... Nad nimi, jakby skam ie
B IJĄ D ZW O N Y . 79
niały, stał b ra t mój, czarny, ob
szarpany, praw dziw e widmo nie
szczęścia ...
A dzwony wciąż biły ponuro...
strasznie!...
Z krzykiem rozpaczy padłem na kolana przed tą g ru p ą śmierci i bo
leści... Nie wiem, co się dalej sta ło?... O szalałem , zapadłem w ni
cość, zdaw ało mi się, że umarłem...
Jed y n a rzecz, któ rą jeszcze słysza
łem i czułem, to nieustanne bicie dzwonów... n atrętn e, dręczące...
W gryzało mi się ono w mózg, ostrym zgrzytem przesuw ało po w szystkich nerw ach, płomiennym nożem o b racało , w se rc u , dopóki nie otrętw iałem zupełnie...
A potem to straszne zapalenie mózgu... W gorączce leżałem nie
wiedząc o Bożym świecie... U pro
g u śmierci...
To jedno z choroby pamiętam , że w m alignie wciąż prześlado
wały mię dzwony. N apełniały po
kój , tłoczyły się wkoło łóżka, spiżową piersią przygniatały mi ciało... i wciąż biły nad głow ą, tu ż , tuż... przeraźliw ie, sycząco, fałszywie... tak, że znękany, do rozpaczy doprowadzony piekiel
nym h ałasem , zatykałem uszy i głośno w ołałem ratunku...
[ dziw na rzecz... pierw szy błysk przytomności, znów one spowodo
wały. Głos ich zbudził mię dnia pew nego z długiego męczącego snu. Zrazu zdaw ało m i się, że śnię jeszcze... Ale nie, nie był to już ów zg rzy t przeraźliw y, który mię dręczył przed chwilą... Dźwięk
B IJĄ D Z W O N Y ... ‘ 8 l
smtitny, cichy, jakiś bezdennie obo
jętny i przygnębiający, unosił się w chłodnem jesiennem pow ietrzu, jak sk a rg a beznadziejna, jak ci
che, rozpaczliw e łkanie...
U m ilkł... za chwilę b ra t mój w szedł do pokoju... Oczy miał za
płakane... W ręku trzym ał długą, kościelną świecę... U jrzaw szy mię z otw artem i leżącego oczyma, szyb
kim ruchem schow ał ją poza sie
bie... lecz ja w tej jednej chwili zrozum iałem w szystko... Przed chw ilą biły mi dzwony na m atki pogrzebie...
W olno przychodziłem do sił.
Od dzieciństw a byłem słabego zdrow ia, a p rzebyta choroba nie
zata rte po sobie zostaw iła ślady...
T rzeba jednak było pracow ać,
by żyć. Byliśmy zrujnowani. Za
częły się dni ciężkie.
Codzienna w alka o byt... chłód, głód nieraz... czoło uznojone p ra cą... U pokorzenia, odmowy, w y
zyskiwania niegodne... A dla mnie przedew szystkiem konieczność in
nej pracy, niż ta, do której byłem stw orzony. Lecz... by tw orzyć, po
trzeba c z a su , sw obodnego um y
słu... zaspokojenia choć najpierw - szych potrzeb codziennych...
Czułem jak z dnia na dzień tw órczość m oja zanika, niby stru mień źródłem nie podsycany. Zda
wało mi się, że zgasiłem iskrę Bożą... że talen t mój do ziemi za
kopałem...
Co ja w ycierpiałem wtedy!...
B rat jeszcze gorzej ode mnie znosił nieszczęście. Z estarzał się,
B IJĄ D ZW O N Y . 83
sposępniał; chm urny i milczący, dniami całymi w domu się nie pokazywał... aż do chwili...
I jeszcze jedno wspomnienie...
rozdzierające... straszne...
Szary, zam glony św it zimowego poranka... O stry w iatr północny przejm uje aż do szpiku kości i sy
pie w oczy tum anam i śniegu, sp ra
w iając ból jakby od ukłócia szpi
lek... Ulice praw ie puste. N a placu pod kościołem jest nas nie wielu, w m ilczącą zbitych grom adę... Żan
darm i z karabinam i stoją wokoło. . N ikt nie mówi... tu i owdzie słychać ciężkie w estchnienie, lub przytłu
mione łkanie.
.. .N araz z wieży kościelnej, odzywa się dzwon przeciągłym ję k ie m , jakby konającego czło-
6*
wieka, a n a ten sygnał otw ierają się drzw i więzienia i zaczynają wychodzić pod żandarm ów strażą długie szeregi skazańców ... Idą wychudli, bladzi, w szarych w ię
ziennych sierm ięgach, łańcucham i skuci... a pomiędzy nimi jest mój brat!...
Dnia poprzedniego dozwolono nam pożegnać się... n a zawsze...
T eraz przyszedłem tylko, by go zobaczyć po raz ostatni... Spo
strzeg a m ię, spogląda... chce coś mówić... lecz już oczy żandarm a niespokojnie śledzą w tłumie za jego spojrzeniem. W skazuje więc tylko sk u tą ręk ą ku niebu i znika mi z oczu...
Z asłaniają mi go inni, młodzi, starzy, mężczyźni, kobiety, jak w pogrzebow ym orszaku, wszyscy
B IJĄ D ZW O N Y .
tym sam ym dążący szlakiem , ku kibitkom, które wywieźć ich mają hen! na północ... daleko...
A dzwon wciąż jęczy... żałosny, beznajdziejny, żegnając w ygnań
ców w długą, zimową, bezpow ro
tną drogę...
Po takich p rzejściach, po tylu cierpieniach, zdaw ało mi się, że moje serce zam arło... że już ni
gdy szczęśliwym nie będę... A je dnak... dziw ną ironią losu, szczę
ście miało mi się uśm iechnąć je szcze raz n a to, by mię opuścić n a zawsze...
Poznałem ją... Była m łoda, sa
m otna i jak ja zarabiała na chleb powszedni... To nas zbliżyło...
J a k dziś pam iętam ... Pew nego w ieczora w czesną wiosną, po cało