• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik, 1945.04.08 nr 19

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik, 1945.04.08 nr 19"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

ODRODZENIE T Y G O D N I K

Rok II ' Kraków, dnia 8 kwietnia 1945 r. Nr. 19

Ma r c e l i n a Gr a b o w s k a

Geneza powstania warszawskiego

Powstanie w arszaw skie je st fa k te m h is to ­ rycznie świeżym. A n a lizę jego — poza b ra ­ kiem dostatecznego m a te ria łu — u tru d n ia to, że oparte o ż y w io ło w y p o ry w narodu ’ stało się b lis k ie sercu w ie lu P olaków , ja k o w id o m y p rz e ja w k o n s p ira c y jn e j pracy, choć b y ło je j załam aniem i b a n kru ctw e m .

Jeśli m im o to sta ra m y się odsłonić w te j c h w ili jego u k ry te źródło to dlatego, że w y ­ jaśnienie szeregu zagadnień ma doniosłe, aktualne znaczenie. T y lk o w ydobycie na ja w zbrodni i błędów może uchronić nasz dalszy rozw ój od błądzenia po m anowcach h is to rii.

Ogień, k tó r y zniszczył W arszawę, m usi być ogniem oczyszczenia. Nieszczęście pow stania w arszawskiego zm niejszy się znacznie, je ś li w ty m oczyszczającym ogniu spalą się w p ły ­ w y narodow ych z b ro d n ia rzy i błędy tych, co do te j z b ro d n i d opuścili nieświadom ie.

K T O W Y W O Ł A Ł P O W S T A N IE ? Powstanie, ja k o p u n k t przełom ow y życia podziemnego, je st najciekaw szym a zarazem n a jb a rd z ie j ciem nym jego etapem. Przebieg Powstania znany je st z licznych opowiadań, d ru ko w a n ych ju ż w okresie oku p a cji. A le zarówno naoczni św iadkow ie ja k i ci, k tó rz y na podstaw ie opow iadań s ta ra li się w y ro b ić sobie jasny pogląd na sprawę pow stania, nie o ś w ie tlili zagadnień istotnych. P yta n ia : kto w y w o ła ł pow stanie i dlaczego ono w swoim przebiegu w ykazało ty le nieudolności i bez-"

s iły — pozostały bez odpowiedzi, m im o że zadawane są często i przez szeroki ogół.

A przecie są to spraw y, k tó re muszą zo­

stać w yjaśnione. N a ró d ma praw o wiedzieć, k to się p rz y c z y n ił do załam ania sił. konspi­

ra c y jn y c h , zm a rn o w a ł dorobek w ie lo le tn ie j p ra cy w najcięższych w a ru n ka ch , spowodo­

w a ł zniszczenie stolicy, nędzę i tułaczkę se­

tek tysięcy lu d zi.

Do ciągnięcia korzyści ze zw ycięstw a zgło­

siłoby się w ie lu , do odpow iedzialności za klęskę — n ik t. W ybuch pow stania p ropa­

ganda niem iecka i re a k c y jn a p rz y p is y w a ła

»agentom so w ie ckim ", k tó rz y ja k o b y dążyli do „u ja w n ie n ia s ił k o n s p ira c ji“ . Vf sze ro kie j' o p in ii n ie rza d kie są głosy, któ re uw ażają, że pow stanie b yło aktem p ro w o k a c ji n ie ­ m ie ckie j, przedsięw ziętym dla rozb ro je n ia k o n s p ira c ji i zniszczenia narodu. W szystkie te oskarżenia i poglądy są fałszyw e i błędne.

A n i pow stanie nie u ja w n iło sił k o n s p ira c ji — b y ły one dużo większe n iż zm obilizowane W c h w ili w yb u ch u — ani nie leżało w in te ­ resie N iem iec, k tó re w mom encie w ybuchu Powstania ogrom nym W ysiłkie m s ta ra ły się P rzeciw staw ić w ie lk ie j ofensyw ie A r m ii Czer­

wonej. Z aró w n o przyczyn w yb u ch u pow sta­

nia, ja k i jego spraw ców , należy szukać W p o lskie j rzeczyw istości p o lityczn ej. A choć nie zgłaszają się sami, choć jia w e t zacierają ża sobą ślady, choć pochopnie u m yw a ją rę ­ ce — fa k ty m ó w ią zb yt głośno, w skazują dość w yra źn ie k im są ci, k tó rz y w z ię li na sie­

bie tę w ie lk ą odpowiedzialność.

P O L IT Y C Z N E PO D ŁO ŻE P O W S T A N IA W k o n s p ira c ji is tn ia ła w ie lk a liczba p a rty j 1 orga n iza cji. Szeroki ogół in te lig e n c ji, n ie ­ zo rie n to w a n y w " rozproszkow anych odła­

mach, odw racał się części zniechęcony od po­

lit y k i, a chcąc spełnić, sw ój obowiązek wobec okupow anej ojczyzny, zw racał się do „c z y ­ stej w o js k ó w k i". Za taką było uważane P. Z. P. (P olski Z w iązek Powstańczy), póź­

niejsze A K .

Tymczasem A K napraw dę „czystą w o j- skó w ką “ n ie było. N ie należy zapominać, że sztab A K pozostawał w rękach o fic e ró w za­

w odowych, re k ru tu ją c y c h się z grona sanacji lu b je j zw o le n n ikó w . Reżym sanacyjny bo­

w iem u c z y n ił ze sfe r w ojsko w ych w a rstw ę U przyw ile jo w a ną i n a w e t w okresie najcięż­

szego k ry z y s u b ro n ił je j uprzyw ilejow anego bytu.

T r z e b a r o z d r a p y w a ć r a n y n ie w o li , a b y s ię n ie z a b l i ź n ił y b ło n ą p o d ło ś c i. St. Żeromski

Wobec tego A K , budowane w p o ję c iu ogó­

łu na podstawach pa trio tyczn ych , w rzeczy­

w istości stało się a tutem sanacji i jedną z najw ażniejszych m ożliw ości j e j p o w ro tu do w ładzy. Poprzez A K znienaw idzona po­

wszechnie sanacja sięgała głęboko w s iły na­

ro d u i zdobyw ała zam askow any dostęp do m a s,.u tra co n y na sku te k rządów dow rześnio-

w ych.

Dostęp ten b y ł ta k zamaskowany, że w ie lu lu d z i do dziś dnia n ie zdaje sobie sp ra w y z właściwego ch a ra k te ru A K , chociaż w iele fa k tó w w okresie k o n s p ira c ji spraw ę tę na­

leżycie w y ja ś n iło .

Zam askow anie b yło konieczne ze w zględu na zrozum iałą niechęć narodu do sanacji. Do zbrodni p o lityczn ych, popełnionych w czasie dow ojennym , doszła ostateczna ko m p ro m ita c ja na początku w o jn y p o lsko -n ie m ie ckie j. M im o politycznego rozproszkow ania k o n s p ira c ji, na ty m je d n ym punkcie wszyscy b y li ze sobą zgodni: sanacja nie może w ró p ić! T a k m y ­ ślała o lb rzym ia większość narodu.

Sanacja w ie d zia ła o ty m doskonale, ale z p o w ro tu b y n a jm n ie j nie zrezygnowała. Po­

zbaw iona skru p u łó w , n ie przebierająca w środkach, n ie tra c iła nadziei, że pokona w szelkie przeszkody. Za b ro ń służyła je j przede w szystkim w ie lo le tn ia p ra k ty k a prze­

n ik a n ia we w szystkie ośrodki polityczne. A le sięgnęła też po inne a tu ty.

K ie d y M atuszew ski, K o c i towarzysze zna­

le ź li się na e m ig ra c ji w Londynie, zostali od razu przez Sikorskiego odcięci od m ożliw ości odegrania poważniejszej ro li. W y je c h a li w ięc do A m e ry k i, aby wobec rodaków , słabo obe­

znanych z polską rzeczywistością, odegrać ro lę apostołów „rzetelnego p a trio ty z m u “ . U da­

ło im się to w znacznej m ierze. Z d o b y li po­

ważną pozycję na terenie P o lo n ii a m e ryka ń ­ skie j, podporządkow awszy sw oim w p ły w o m prezesa P o lo n ii Ś w ie tlik a . Kongres P o lo n ii w F ila d e lfii w lecie ubiegłego ro k u pokazał, ja k znaczne są jeszcze w p ły w y sanacji. Sa­

na cja p o tra fiła przeprow adzić na kongresie sw ó j program .

N ajw ażniejszą je d n a k spraw ą po śm ierci Sikorskiego b yła osoba jego następcy. Sosn- k o w s k i, naczelny w ódz a rm ii e m ig ra cyjn e j na zachodzie, zastępca prezydenta, stał się sztandarową postacią sanacji. Z sanacji w y ­ ró sł i w n ie j szukał oparcia.

Te trz y ośro d ki: sztab A K , Polonia am ery­

kańska i Sosnkow ski — to podstaw y dzia­

łalności sanacyjnej. N ie d a w a ły je j one je d ­ n a k dostatecznej g w a ra n c ji zw ycięstw a. W o­

bec tego sanacja sięgnęła po inne jeszcze oparcie dla swoich zabiegów: młodzież. Nie m ając do n ie j dostępu bezpośrednio, na sku ­ te k p o lity k i p rzedw ojennej, działała na nią przez A K , a także naw iązała k o n ta k t z n a j­

a k tyw n ie jszą częścią m łodzieży re a k c y jn e j — NSZ („N a ro d o w y m i S iła m i Z b ro jn y m i“ ).

N aw iązanie k o n ta k tu , b yło rzeczą ty m ła tw ie jszą , że w NSZ g ru p o w a ła się młodzież o id e o lo g ii faszystow skiej, a w ięc b lis k ie j p ro g ra m u sanacyjnego. M om ent połączenia A K z NSZ u ja w n ił — ja k żaden in n y — fa - szystow sko-sanacyjne oblicze A K . A n i B a­

ta lio n y C hłopskie, ani inne organizacje o od­

cieniu dem okratycznym , n ie doznały p rzystę­

p u ją c do A K ta k serdecznego p rzyję cia , ja k faszystow skie NSZ. S pecjalny rozkaz B ora w „B iu le ty n ie In fo rm a c y jn y m “ uczcił „ r a ­ dosną c h w ilę “ połączenia A K z „wartościom w y m w kła d e m o b yw a te lskim i id e o w ym “ (słowa rozkazu), w niesionym przez odłam oenerow sko-eńdecki.

Poza m a n e w ra m i p o lity c z n y m i .n ie zanied­

b yw a ła sanacja starej m etody zabiegania 0 w zględy społeczeństwa środkam i n a tu ry m aterialnej^ U ła tw ił je j nieśw iadom ie dzia­

łalność zdecydowany je j p rz e c iw n ik gen. S i­

k o rs k i przez podporządkow anie na początku k o n s p ira c ji czynnika politycznego (delegat rządu) c z y n n ik o w i w ojskow em u. K ie d y się z o rie n to w a ł w sytu a cji, b yło ju ż za późno.

Zarządzenie m ające zm ienić porządek rzeczy n ie ¿m ieniło ju ż fa k tó w .' Sanacja opanowała podziem ne' życie. Pieniądze z L o n d yn u prze­

p ły w a ły przede w szystkim przez ręce sanacji, k tó ra też zdążyła opanować w szystkie po­

w ażniejsze p la c ó w k i p ra c y społecznej, ja k RGO itp .

Sanacji m ało zależało na w alce z N iem ca­

m i. U w zg lę d n ia ła ją ty lk o o tyle, ile trzeba b yło, by zadow olić nienaw iść narodu, zapał do w a lk i i by' nie zdemaskować sw ych is to t­

n ych zam ysłów. W ła ściw ym celem sanacji b y ło -zachować s iły do opanowania w ła d zy 1 odpowiedniego u ro b ie n ia o p in ii p ublicznej.

T y m się tłu m a czy znane hasło „sta n ia z b ro ­ n ią u nogi“ , stąd na jw ię ksza aktyw ność w y ­ kazana p rz y wyznaczaniu k ie ro w n ik ó w p rz y ­ szłej a d m in is tra c ji (w ojew odów , starostów i w ażniejszych urzędników ).

K lę ska N iem iec ryso w a ła się coraz w y ra ź ­ n ie j. Co w A K było patriotycznego i a k ty w ­ nego rw a ło się do czynu, coraz tru d n ie j było u trzym a ć zasadę stania z b ro n ią u nogi, zwłaszcza wobec rosnącego te rro ru niem iec­

kiego i rozgoryczenia w narodzie. I oto ko n ­ sekw encja historyczna okazuje się silniejsza od ra ch u b y sanacyjnej. S anacji w ysuw a się ż rą k jeden a tu t p o lity c z n y po d rugim . Sosn­

k o w s k i tra c i stanow isko zastępcy prezydenta, zagrożone też jest jego naczelne dowództwo.

Procesy p rze ciw »dezerterom.“ u k ra iń s k im i ży­

d o w skim z a rm ii p o lskie j w A n g lii, wreszcie procesy p rze ciw p o ls k im oficerom o posta­

w ie dem okratycznej w P alestynie, ro z w ija ­ jąca . się opozycja polityczna na terenie A n g lii — p o d m in o w u ją jego stanow isko do reszty.

Ś w ie tlik o w a Polonia, to wypieszczone dziecko sanacji, przeżyw a sw oje gorzkie f ia ­ sko. Spraw a l in i i Curzona, poruszona przez

R ynek Starego M iasta w W arszawie

kongres fila d e lfijs k i, n ie doczekała się od­

pow iedzi od Roosevelta. Coraz głośniej było n a to m ia st o podróży p ro f. Langego i ks. O r- lem ańskiego do M oskw y, o ich w izycie, zło ­ żonej P ierw szej A r m ii P o lskie j w ZSRR.

Ic h re la cje z n a jd u ją żyw y oddźw ięk w spo­

łeczeństw ie p o ls k im ; obelgi i w ym ysły, ja ­ k im i obrzuca ich prasa sanacyjna w k ra ju ,

u zm ysła w ia ją nam, ja k bolesne i niespodziane b yło d la n ie j uderzenie z te j strony. N ie w y ­ m yślne a ta k i sanacji (Lange zostaje Yniano- w a n y „Volksdeutschem “ ) nie zm ie n ia ją fa k tu , że przez w iz y tę Langego została zdemasko­

w ana w A m eryce k ła m liw a propaganda sa­

n a c y jn a : stw ierdzenie patriotycznego ch a ra k­

te r u 'W o js k a Polskiego w Z w ią z k u Radziec­

k im s ta n o w iło ży w y dowód swobody, w ja ­ k ie j to w o jsko fo rm o w a ło się i ro z w ija ło .

M ik o ła jc z y k przyjeżdża do W aszyngtonu.' Po k o n fe re n c ji z Rooseveltem i n ie w ą tp liw ie pod w p ły w e m pew nych sugestyj, zaznajam ia się ze stosunkam i w A m eryce nie przez Ś w ie tlik a , ale przez Langego i to do reszty podważa akcje sanacyjne na terenie P o lo n ii am erykańskiej.

Wreszcie w samym k r a ju NSZ, w ita n e ta k entuzjastycznie przez władze A K , rozpoczyna serię m o rd ó w w p o lskich wsiach i w yd a je ro b o tn ik ó w p olskich w ręce gestapo. M ło d y elem ent oenerow ski o tw a rcie m a n ife stu je sw oje dążenia, niebaczny, że odsłaniając k a rty przed czasem, osłabia szanse zw ycięstw a — w łasne i p ro te k to ró w .

W dodatku odzyw ają się głosy, dem asku­

jące do reszty działalność A K przez u ja w ­ nienie zatajonych do niedaw na szczegółów.

„W ie ś “ , agencja in fo rm a c y jn a S tro n n ic tw a Ludowego, skarży się na to, że cz y n n ik i p rz y jm u ją c e o ddziały w ojskow e S tro n n ic tw a (B a ta lio n y Chłopskie) ro z b ija ją w artościow e je d n o stki, narzucają oddziałom w łasnych o fi­

cerów, b ru ta ln y m , bezwzględnym tra k to w a ­ n iem rozgoryczają ludzi, rodzą poczucie k rz y w d y i bunt. To samo podnoszą inne orga­

nizacje dem okratyczne w spółpracujące dotąd z A K . Przez k o n tra s t z czułym tra k to w a n ie m m łodzieniaszków z NSZ u ja w n ia się coraz w y ra ź n ie j p o lity c z n y ch a ra k te r A K .

To samo S tro n n ic tw o Ludow e, k tó re p ie rw ­ sze uderzyło na alarm , zaczyna w prasie, u ja w n ia ć inne m achinacje sanacyjne. Poka­

zuję się, że m im o istn ie n ia czterech stro n ­ n ic tw ja k o o fic ja ln e j re prezentacji p o lity c z ­ nej „L o n d y n u “ , p rzygotow yw ana obsada a d m in is tra c y jn a u w o ln io n ych ziem w yra źn ie uw zględnia ty lk o lu d z i Z’ jednego odłam u:

sanacji.

F a k ty mnożą się, dow ody są niezbite. Nie mogą ich ju ż p rzysło n ić frazesy o p a trio ­ tyzm ie, ani o. bezpartyjności zbrojnego czy­

nu. O szukiw ane społeczeństwo dostrzega oszustwo. S taje się rzeczą bezsporną i po­

wszechnie jaw ną, ze sanacja, k tó re j zdecy­

dow any głos narodu nie pozw ala w ró cić do w p ły w ó w , p rzyg o to w u je się nie ty lk o do po­

w ro tu , ale naw et do natychm iastowego o b ję ­ cia władzy.

S k u tk i nie dają na siebie długo czekać.

A K zaczyna tra c ić najw artościow sze ele­

m enty na rzecz A L . Sosnkowski lada dzień może stracić dowództwo. Polonia a m erykań­

ska zaw iodła. NSZ w y ła m u je się spod dy­

scypliny. B ardziej świadome elem enty A K sta w ia ją opór p o lityczn ej a k c ji sanacyjnego dow ództwa. W dodatku rozbita dotąd demo­

k ra c ja zaczyna się jednoczyć w rosnącą siłę, godzącą w odsłonięte sanacyjne plany. Czas p ra cu je przeciw sanacji. B u rzy je j w ie lo le tn ie zabiegi. Pozostaje ju ż ty lk o działanie, i to szyb­

kie. Sanacja, tracąc jeden za d ru g im p rz y g o to ­ w yw ane a tu ty zwycięstwa, sięga po o sta tn i:

in ic ja ty w ę pow stania i urządza się tak, aby ta in ic ja ty w a znalazła się w yłącznie w je j rękach. W łączona w b re w w szystkim w apa­

ra t k o n sp ira cyjn y, w yd a je rozkaz i zaska­

k u je n im zarów no naszych sojuszników , ja k też polskie w ładze konspiracyjne.

(2)

K A Z IM IE R Z BRANDYS

Rozsądek

W ojn a przetoczyła się przez nas w k ilk u naw rotach. D oznaliśm y w ciągu ty c h la t klę s k nie ty lk o m ilita rn y c h i nie w szystko zło, k tó re się działo, b yło cudzą w iną. Rzecz w ty m , że w ró w n e j m ierze nie starczyło nam s ił ja k rozsądku. C i spośród nas, k tó rz y ch cie li walczyć, m u s ie li w alczyć na dwóch fro n ta c h : z obcym najeźdźcą i z k ra jo w y m nierozum em . Z ostaliśm y oswobodzeni od o k u ­ panta, ale d ru g i n ie p rz y ja c ie l je st jeszcze m iędzy n a m i i k to w ie co m u w g ło w ie p o ­ w stanie. W olność to w ie lk a rzecz, ale "z w o l­

ności trzeba się w yw iązać. T y m b a rd zie j, gdy się ją zdobyw a „n ie sw oim cudem “ . B y ło u nas dużo odw agi w o je n n e j, p rz y jd z ie czas, b y wykazać rozwagę c yw iln ą . Dlatego pokój będżie dla nas może cięższą próbą, n iż pięć ■ czy sześć la t w o jn y.

Po p ie k le pow stania, po sm u tn ym pejzażu w arszaw skim — P la n ty zapachniały nam czymś w ięcej n iż wiosną. W ty m mieście w o jn a przestała być praw dą. P o w ita liś m y K ra k ó w ja k zawieszenie b ro n i po p ię c iu z i­

m ach w arszaw skich. N ie je d n i, na P lantach, w w iosennym słońcu w sp o m in a ją h u k dział nad W isłą i N a rw ią w try b ie przeszłym M a r­

n y czy V erdun.

Są czasy, w k tó ry c h nie ma odpoczynku.

Ż y je m y w ta k im czasie. W ie lk a przeszłość je s t spraw ą zaszczytną, ale trzeba um ieć ją p o tw ie rd z ić w dziełach teraźniejszych, bo świadomość, że się dało ś w ia tu Chopina, trzech wieszczów i Skłodow ską, może ła tw o .stać się satysfakcją w yłącznie p ry w a tn ą , je ś li n ie uczyni się wszystkiego, aby M ic k ie w ic z , C hopin czy K o p e rn ik m o g li u rodzić się po­

w tó rn ie na te j samej ziem i.

W ty m celu prócz szkół, w ysta w , ko n ce r­

tó w i książek, prócz tu r b in i e n e rg ii elek­

tryczn e j potrzebna je s t um iejętność, k tó re j nie p o tra fię nazwać inaczej, ja k zm ysłem ciągłości i p rze w id yw a n ia . N a ró d słaby czy siln y, w ie lk i lu b n ie w ie lk i, b yw a narażony na k ry z y s y w sw oim trw a n iu . R ównowagą n ie jest zaletą naszego w ie k u , ani k ra ju , w k tó ry m żyjem y. Ż y je m y w k ra ju k a ta s tro f, z k tó ry c h n ie je d n e j można b yło uniknąć, gdyby nie pochopność do k a ta k liz m ó w w ła ­ snego pom ysłu. S tolicę s tra c iliś m y w ciągu dw óch m iesięcy i treści» n ie m a te ria ln e j, k tó ra z n ią przepadła, nie odzyskam y nigdy. K a ­ m ienice na K ru c z e j da się odbudować, ale spalonych cym e lió w b ib lio te k i K ra s iń s k ic h żaden cud nie w skrzesi.

Rzecz w ięc w tym , że zawsze, o każdej go­

dzinie, w pow odzeniu i w biedzie — należy pam iętać nie ty lk o o tym , co można zyskać i wygrać, ale i o tym , co ła tw ę przegrać i u tra cić. Trzeba znać i szanować bogactwo ziem i, po k tó re j się stąpa. Postać ziem ianina, k tó r^ " jesienne z b io ry tr w o n ił w zim ow ym sezonie, ma sw ojskie prow eniencje. Polska z b y t długo b y ła ziem ią, zdaną na le k k o m y ś l­

n ych dzierżawców . Trzeba czerpać naukę z w ie lk ic h d zie jó w tych dni, k tó re są epoką spełniania obow iązków . L u d ra d zie cki dał czołgi ra d zie ckie j a rm ii, k tó ra choiała b ro n ić bogactw ra d zie ckie j ziem i. P rzygotow ać w o j­

nę a przygotow ać się do w o jn y — to dw ie różne spraw y. P rzygotow ać się do w o jn y — znaczy dać n a ro d o w i możność trw a n ia bez zapaści, bez ru jn u ją c y c h załamań. C zołgi broi- n ią muzeów i szkół, nie ty lk o pieszych d y - w iz y j, bombowce służą nie ty lk o sztabom a r- m ij, ale i tym , co sieją, orzą, uczą i m a lu ją . Życie narodu p o w in n o być w olne od p a ro - ksyzm ów , trzeba um ieć przew idzieć i w y ­ przedzić p o trze b y tego organizm u, k tó ry w pew nych m om entach w ym aga stali, w in ­ n ych tłuszczów lu b kaloszy. N ależy u m ie ję t­

nie i ro ztro p n ie w prow adzać n aród w okres grożących burz, koncentrow ać odporność m a ­ te ria ln ą i duchową. Kogo w o jn a zastała p rz y s to lik u w k a w ia rn i, ten ła tw o padał je j o fia ­ rą. W ie lu z nas z h u k ie m pierw szych poci­

sków u jrz a ło przepaść ro z w a rtą u stóp. Spot­

k a liś m y w o jn ę w stanie bezbronności i u ro ­ je ń . N ik t nie p rzyg o to w a ł nam g ru n tu i nie w y ty c z y ł dróg, szlak na Zaleszczyki b y ł je ­ d y n y m szlakiem , na k tó ry m dzierżaw cy za­

grożonej zie m i szukali ocalenia.

Może być rzeczą w ą tp liw ą , ja k s p e łn iliśm y nasze o b o w ią zki w o jn y , ale je st rzeczą pew ­ ną, że zbliża się czas, aby zdać egzamin po­

k o ju . I ty lk o w ty m św ie tle można uznać owe a rm is tic iu m , zaw arte na P lantach. M u sim y szykować muzea, szkoły, ks ią ż k i i te a try dla żołnierzy, k tó rz y w rócą z fró n tń , bo je ś li po raz d ru g i spotka ich zaw ód 1 nie dostaną do rę k i narzędzi p o ko ju, ja k nie dostali przed sześciu la ty in s tru m e n tó w w o jn y , w ra z z n i­

m i p o w tó rn ie w p a d nie m y w otchłań, z k tó re j ty m razem żadna pomoc nas nie wydobędzie.

To jedno. Po dru g ie p o w in n iś m y szykować pisane dzieje ty c h c h w il, k tó re dotychczas m ia ły n a jw y ż e j p ry w a tn y c h dziejopisów.

Z m ysł ciągłości, zm ysł zachow ania d ó b r jest konieczną cechą narodu, k tó ry chce trw a ć w czasie. W ojn a przew ala się przez nas w ty ­ siącach aspektów, nie m am y w ła ściw e j p e r­

s p e k ty w y teraźniejszości, ja k a k o lw ie k synte­

za je s t nieosiągalna. Jedno co możemy uczy-, nić, to zbierać, klecić, składać, k a w a łe k po k a w a łk u , m iesiąc do miesiąca, grom adzić, skupiać d o ku m e n ty tych la t, w k tó ry c h ży-

cyw ilny

liś m y bez książek, a rch iw ó w , b ib lio te k . W ty c h czasach, w k tó ry c h ta k często b y li­

śmy sam otni, z ro d z ił się w nas ja k iś in s ty n k t chom ika — grom adzenia zapasów, chow ania p ro d u k tó w w s k ry tk a c h do czasu w olności.

Przyszłość — oto czym żyliś m y n a jż y w ie j.

Z d a w a liśm y sobie spraw ę z tego, że n a w e t je ś li skończy się nasze życie, to z n im nie skończy się w szystko; n a u czyliśm y się sza­

c u n ku d la całości, k tó re j jesteśm y m o le ku łą i d la czasu, którego jesteśm y fragm entem . To, co zostało stw orzone podczas ty c h p a ru la t w ojennych, na pew no nie b y ło tw orzone z m yślą o doraźnej sław ie lu b szybkim z y ­ sku. Z aczynając zdanie, n ie można było m ieć pewności, czy starczy życia, aby je zakoń­

czyć, każda c h w ila m ogła być ostatnią, każdy za m ia r m ógł być niespełniony. A le w£>rew te m u p o w s ta ły wiersze, ro zp ra w y, essaye,, po­

w ieści. Świadom ie czy nieśw iadom ie w y k o -

Z O F IA N A ŁK O W SK A

W ĘZŁY

To b yło jedno w id m o tego w ieczoru — O xeński. D ru g ie czekało ju ż z b oku sw ojej ko le i, chcąc ze swej stro n y też być w sp o m ­ niane i rozważone.

A le o n im , o Jasiu Ż ołnie, w zdragała się myśleć. T k w ił g łębiej w czasie, b y ł d a w n ie j­

szy. W y w o d z ił się z zam ierzchłej m łodości, gdy K asia i T e kla b y ły małe. Ten b y ł na­

p ra w d ę w in ą je j wobec męża, to b yło zdradą.

N ie w tedy, gdy w K ra k o w ie ch o d zili rozm a­

rze n i na B ło n ia i na szosę za Salw atorem , n ie p e w n i i zdziw ie n i, n ie podejrzew ający w sobie w in y , nie śmiąc ważyć się na inne szczęście. A le później, gdy ty le ,s ię zm ieniło.

P rz y w o z ił w te d y na w ieś w ykopane z ziem i, zardzew iałe „s p lu w y “ , czyścił je i o liw ił p rz y stole ja d a ln y m pod n a fto w ą wiszącą lam pą, w to w a rz y s tw ie psów, k o tó w i dzieci, o każ­

dej chvyili w y s ta w ia ją c siebie i cały ten m a ły ro d z in n y dom na zgubę. I śpiew ał p rz y ty m '■

łagodnym tenorem tę -niezapomnianą, lud o w ą piosenkę, od k tó re j p rze le w a ł się do dziś w A gacie wstrząs rozkoszy.

Tam na p o lu szyszki, Na p o lu kam yszki,

Za stodołą buczyna, b u -c z y -n a . . . Na k o m in ie popiół,

— D aj m i Jasiu spokój,

B om ja biedna dziewczyna, d zie w -czy-n a . . . A ja k pójdziesz orać,

To m nie p rz y jd ź zawołać,

Pomogę ci zaganiać, za-ga-niać . . . Ja k zorzem y zagon,

To p ó jd zie m y do dom,

B ędziem y się nam aw iać, n a -m a -w ia ć . . . Ja k się nam ów iem y,

To się pobierzem y,

Będziem y się szanować, s z a -n o -w a ć . . . Tak, nie chciała pam iętać, że pom agała m u w te j robocie, nauczyła się składać i ro z k ła ­ dać broń, nauczyła się na zawsze te j p io ­ senki. T u nie oskarżała nikogo, ty lk o siebie — a je j w in a n ie kończyła się na n ie j. Z m ie n iła przez n ią n a tu rę rzeczy koło siebie, zm ie n iła re la c je lu d zi, poprzesuw ała w zajem ne ich m iejsca, skazała ich na życie w niew iedzy.

N a w e t on, Żołna, nie d o m y ś lił się, ja k b yło napraw dę. I k ie d y odszedł po te j k ró tk ie j go­

rącej m iłości, n ie d o w ie d zia ł się n ig d y, k im b y ł wobec n ie j i wobec je j najbliższych.

D ługo m yślała, że resztę życia odda na od­

cierp ie n ie te j w in y , k tó re j żadną skruchą, żadnym ślubow aniem ju ż na w ie k i nie mogła napraw ić.

K o le je w o jn y u ła tw iły tę sprawę, p o z w o liły , że została sama ze sw oją tajem nicą. Jednak trw o g a leżała na prze d łu że n iu każdej m yśli, trw o g a , że kiedyś, w ja k iś sposób s tra szliw y w ró c i do n ie j ta rzecz.

Przez w ie le la t m yślała, że z tego n ig d y się ju ż nie podźw ignie. A ż znacznie później, w Paryżu, naszła na n ią je j druga, ostatnia młodość.

A gata u ro d z iła ju ż w te d y w szystkie swoje dzieci, ostatnie, Sonka, m ia ło b lis k o trz y lata.

Szarpiące burze i m a rtw e cisze m iło ś c i z Ro­

manem b y ły daw no w ygasłą przeszłością.

„W iedziałaś, że ko ch a liśm y się w tobie o b a j“ , p o w ie d zia ł O xeński. 1 oto stoi ju ż gotowe trzecie’ w id m o tego wieczoru.

P rz e k lin a li ją i b ło g o s ła w ili je d n y m i n ie ­ om al słow am i, k o c h a li ja k b y w ed łu g jednego tekstu. Sam go je j p rz y p ro w a d z ił, tego A ra - m owicza, do ich paryskiego mieszkania, sam s p ra w ił to; od czego c ie rp ia ł on i od czego c ie rp ia ła ona — jeszcze raz w życiu, w k tó ry m ty lk o cierpienie je st ważne.

Ż yć w ogniach te j krzy ż u ją c e j się m iłości, w je j k ró tk ic h spięciach, w je j Cichych b ły ­ skaw icach — cóż to b y ła za m ęczarnia! I ja -

*) C ią g d a ls z y . P o r . n r 13, 14, 15, 16, 17 1 18 „ O d r o ­ d z e n ia “ .

n yw a n o pracę d la przyszłości, o fic ja ln ą p u s t­

kę tych la t w yp e łn ia n o n ie w id z ia ln y m p i­

smem, k tó re kiedyś dopiero wolność m ia ła u ja w n ić , ja k gorący hlask ś w ia tła u ja w n ia kreślone sym patycznym a tram entem ta je m ­ nicze słowa. I stało się ta k, że ciągłość zosta­

ła zachowana; m am y lite ra tu rę i sztukę tego okresu, ja k ą — to się okaże, ale co n a jw a ż ­ niejsze — czyjeś ręce będą m o g ły w p rz y ­ szłości odw racać te k a rtk i, tw orzone w w o ­ je n n ych wiosnach i jesieniach, w lu b e ls k ic h lasach czy w Sam arkandzie, na Solcu czy No­

w o g ro d zkie j.

Groza o k u p a c ji n ie m ie c k ie j . na ziem iach p o ls k ic h nie b y ła grozą jednego czy k ilk u fa k tó w , je d n e j czy k ilk u zbrodni, je d n e j czy k ilk u śm ierci; p ra w d a o te j grozie m usi być p ra w d ą nie jednego świadectwa, nie jednego zeznania, lecz w szystkich m o żliw ych . G ro ­ madne „ j ’accuse“ w procesie T rzeciej Rzeszy p o w in n o zostać spuścizną naszego pokole­

n ia — nie ty lk o , aby w in n i nie u m k n ę li k a ­ rze, lecz aby z d zie jó w ty c h la t uczynić spra­

w ę ja w n ą , w iadom ą i żyw ą d la tych, k tó rz y n ie słyszeli salw egzekucyjnych na u lic y Piu-*

są, czy ję k u w p iw n ica ch k rip o .

Jeden z n a jd zie ln ie jszych o b y w a te li W a r­

szawy, d y re k to r M uzeum Narodowego, S ta-

Ż Y C IA

k ie czarodziejskie szczęście! T ym szczęściem cały św ia t tę tn ił, od niegb m ie n ił się i k o ­ łysał.

A le i to niedobre b yło w e w spom nieniu.

N ie p rzyje m n ie b yło to myśleć. Z ja k ą ż p rz y ­ krością p a trz y ła tu przed niedaw ną ch w ilą , że do A ra m o w icza podchodzi je d n ak W yso- k o ls k i, że z n im p o u fn ie rozm aw ia. S tała słu ­ chając dziwacznych słów Oxeńskiego i nie o d ry w a ła zarazem oczu od' ta m ty c h dwóch lu d zi, k tó ry m nie m ogła przeszkodzić w tym , że m ó w ili ze sobą, ja k przyja cie le . To ona ich ta k u s ta w iła , to ona w yznaczyła ich s to ­ sunek w zajem ny. I gdy ta k śledziła tę ich bliskość, p rzeciw ną naturze, nagle o b ró cił się w je j stronę A ra m o w icz i szedł k u n ie j — ciężki, opasły, senny, — b y p o w ita ć całą je j rodzinę. Po bólu w sercu uczuła, ja k 1 zbladła.

W p rz e ciw ie ń stw ie bow iem do Oxeńskiego, A ra m o w icz b y ł kiedyś je j kochankiem „szczę­

ś liw y m “ .

S praw a je j z n im i b y ła jeszcze w ciąż żywa, pełna nie p oko ju , b y ła ta k w ie lo ra k a i płyn n a, że teraz jeszcze A gata zm ieniała się od n ie j w sw oich oczach.

Wobec Oxeńskiego zdarzało je j się przez miesiące i la ta być urażoną w sw ych uczu­

ciach m acierzyńskich teściową. Ja k b y na cały ten czas zam ykała w sobie przegródkę, w k tó ­ re j leżała je j zm arnow ana m iłość. N ie kie d y b y w a ła d la ń ju ż ty lk o p rzyb ra ń ą m a tką , b io ­ rącą go w obronę przed g w a łto w n y m i u n ie ­ sie n ia m i gnie w ó w K a ta rz y n y . W idać docho­

d z iły w n ie j do głosu różne, ja k nauczał k ie ­ dyś D zianw a, po k o le i je j „ja ź n ie “ . G d y m ilk ły inne, pozostawał je d y n ie jam esow ski sucial self.

A przecież dotąd jeszcze tr w a ł w e w n ą trz n ie j zawsze d ający się rozeznać zapach i k o ­ lo r ty c h la t, gdy to „zaczynała się“ K asia i A gata m ia ła obok siebie ich nowe, ich m łode szczęście. Ż e r d la rozpaczy b y ł jeszcze blisko i n aw et w męce i w n ienaw iści i zgrozie zn a jd ow a ła niew ym ow ne upojenie. Bo n a j­

tru d n ie js z e do w y trz y m a n ia b yło nie to, że się ko ch a li, ale gdy odeszli się kochać ta k daleko. I A gata raz jeszcze w ie rz y ła , że to b yło n a jw ię c e j, co — m ając — z w łasnej w in y u tra c iła .

T a k samo zm ieniała się jeszcze je j spraw a z A ram ow iczem . M iędzy lu d ź m i p rz y b ie ra ł wobec n ie j ten sam ton, od w ie lu la t żar­

to b liw ie czołobitny, którego n ie znosiła. W y­

starczyło, że p ow iedział ze starośw iecką grzecznością: „a, pani generałow a!“ W y s ta r­

czyło usłyszeć jeden jego niem odny ko m p le ­ m ent, żć je st zawsze „u ro cza “ albo gorzej:

„n ie c z u ła “ , by stracić pewność siebie, by po­

myśleć, że oto je d n ak kiedyś ją m ia ł. Że o ty m pam ięta. I w ie, że pam ięta o ty m ona.

Czasami je d n ak, gdy w ja k im ś dom u w spól­

n ych znajom ych m usiała dłużej znosić jego obecność i w ysłu ch iw a ć cichym głosem ro b io ­ n ych je j w y rz u tó w , wówczas o d w ra ca ły się ich role. Z d a w a ł się pam iętać raczej n ie to, że m u się oddała, ale że zerw ała z n im tak nieoczekiw anie i ła tw o . Doszedł do w niosku, że „n ie kochała go n ig d y “ . M ogła w te d y m y ­ śleć, że napraw dę jakoś z je j pow odu- c ie r­

p ia ł, że p rz y n a jm n ie j ta k m u się zdawało.

N ie w ą tp liw ie się na n ie j zaw iódł. „Ivlózg, z im n y mózg, piękne ciało i ani o d ro b in y ser­

ca“ , — to b y ły te pretensje,- k tó re s k ła n ia ły ją do żartów , śm ieszyły swą staroświecczyzną.

M u sia ła je d n a k i w te d y przyznać, że p u n k t:

„p ię k n e c ia ło “ b y ł naw et w tych lepszych sy­

tuacjach w y ją tk o w o p rz y k ry .

I jeszcze raz d z iw iło ją , że w tych p re te n ­ sjach p ośm iertnych obaj ci ludzie — o ta k odm iennych przez n ią w yznaczonych sobie ro ­ lach, — po daw nem u p rze m a w ia ją do n ie j po­

dobnym tonem i podobnym i słowam i. Bo „n ie r czuła“ i „bez serca“ m ia ło ten sam sens, co

„n ie lu d z k a “ .

(C ią g d a ls z y w n a s t ę p n y m n u m e r z e ) .

n is ła w Lorentz, w ię zio n y przez załogę SS, ja ­ ko z a k ła d n ik w czasie pow stania, c z te ro k ro t­

nie skazany na śmierć, w ciągu dw óch m ie ­ sięcy grozy i pełnej świadomości' n ie u c h ro n ­ nego końca — noc w noc sp isyw a ł na k a r t­

kach k ro n ik ę tych c h w il i w szczelnych b u ­ te lka ch za ko p yw ał conocne w spom nienia na m uzealnym dziedzińcu, ' i o w ykra cza nie t y l ­ ko poza korzyść, interes czy rozgłos, ale poza życie i śmierć, k tó re j człow iek ó w u n ik n ą ł cudem czy p rzypadkiem . S pisyw anie w spom ­ n ie ń p rz y b iu rk u może być p rzyje m n e i p rz y ­ nieść sławę, ale kreślenie n o ta te k o chw ilach, k tó re m ia ły w szelkie cechy c h w il ostatnich, da się w y tłu m a czyć je d y n ie tro ską o p ra w d ę tych c h w il i o losy te j p ra w d y , k tó ra m ogła ła tw o przepaść w ra z z człow iekiem , co b y ło ­ b y stra tą d o tkliw szą , n iż jedna ludzka śm ierć.

M u s im y ciągle oglądać się z zew nątrz w sze - ro k ie j panoram ie i zdawać sobie sprawę z te ­ go, k im jesteśm y i k im nam być nie w o ln o , co m am y czynić i czego nam czynić n ie w o l­

no; na czas naszego życia m am y w rę k u n ie ty lk o w łasne losy, ale i losy tych, k tó rz y u ro ­ dzą się po nas, podobnie ja k nasi p o p rze d n i­

cy przesądzili sw ym życiem nie ty lk o w łasną ale i naszą dolę, co dobrze czujem y na -skó­

rze. Z le w e j i z p ra w e j jesteśm y zahaczeni, ja k ogniw o w łańcuchu, którego całość i c ią g - / łość p o w in n a być naszą m yślą powszednią.

W szystko co um iem y, w szystko o czym w ie ­ m y nie je st naszą w yłączną własnością. O w znany ko n se rw a to r, którego p racow nię do­

brze p a m ię ta ją m alarze i h is to ry c y sztuki, nie chciał za życia zdradzić ta je m n ic y swego ku n sztu i zm a rł w ra z z n ią w ojenną czy n ie - w ojenną śm iercią. Dziś p rzyd a ła b y ,śię z n a jo ­ mość te j zagadki i pew nie p rzyd a ła b y się n ie ­ raz w przyszłości. Jednym z obow iązków ży­

cia jest, aby ja k n a jm n ie j zabierać z swą

śm iercią. 1

K toś, w ja k ie jś ifie d a w n e j rozm owie, na­

zw a ł nas „ko m p o sto w ym pokoleniem “ . Te słowa mogą m ieć pełen grozy d źw ię k dla tych, k tó rz y w id z ie li nawóz, w y tw a rz a n y przez N iem ców ze spalonych ciał, ale to n ie odbiera im dobrego sensu. Z naszych do­

świadczeń, przeżyć, z naszej w ojennej m ą ­ drości, z naszych zw ycię stw i u padków — po­

w in n y w yrosnąć w przyszłości zdrow e po­

ż y tk i. Niechże raz wreszcie w Polsce nie p ó j­

dzie coś na m arne, niechże r a z 'w końcu zo­

stanie ja ka ś nauka po szkodzie. P raw da tych p ię ciu ' la t zaświadczy nie ty lk o o naszej krzyw d zie , ale i o naszej naturze. M osty, to ­ ry , tunele — s tra c iliś m y za spraw ą przem o­

cy, lecz stolicę zru jn o w a n o nam s w o js k im tem peram entem , n ie m ów iąc ju ż o tysiącach sw ojskich nóg i rą k , k tó re d e ptały i d a rły własne, w arszaw skie dobro. Jakiego losu b y ­ lib y ś m y godni, gdyby po ty m co zaszło pa­

m ięć spalonych bibliotek, archiwów, p ie rw ­ szych w ydań Reja, a k tó w Tom ickiego, n a j­

starszych d ru k ó w i pism — nie stała się , przestrogą polskiego sum ienia na czas n ie ­

skończony?

Można znieść wszystko, gdy się u ra to w a ło ja ką ś jedną rzecz bezw zględnie drogą i b li­

ską. Podczas e w a k u a c ji W arszaw y spotyka­

łem lu d z i p ó łnagich i półżyw ych, k tó rz y nie ra to w a li sw ych ubrań, ale c h w y ta li rę k o p i­

sy. „M ogę żyć, bo w yn io słe m to z ognia“ — cieszył się w P ruszkow ie ktoś, k to u c h ro n ił od zniszczenia sw oją w ojenną twórczość i nie m ia ł na sobie n ic prócz spodni, koszuli i p łó ­ ciennego płaszcza. W b re w w szystkiem u, co nieraz się m ó w i — w c h w ila ch ^katastrof w a rto ści n ie m a te ria ln e stają się na<ł w szyst­

k ie inne cenniejsze. P rzyw iązanie do trw a n ia , ciągłości, dbałość o łagodne następstwo cza­

su je st n ie w ą tp liw ie w łaściw ością je d n ostki.

Rzeczą pożyteczną b y ło b y pam iętać, że w ró w n e j mierze dotyczy to na ro d u i że ko ­ lu m n y Z yg m u n ta będzie b a rd zie j b ra k, n iż fir m y H aberbusch i Schiele.

Dlatego K ra k ó w je st dziś w artością szcze­

gólnie w ie lk ie j ceny. P olska pozostała tu nie­

tk n ię ta . K a żd y k ro k o fia ro w u je nam n a j­

piękniejsze z nią spotkanie, każdy załom czy w ystęp odsłania nam głę b oki rew ers rzeczy w ,czas przeszły, k tó r y um acnia nas w czasie teraźniejszym i — o czym zawsze należy p a ­ m iętać — na kła da o b o w ią zki na przyszłość.

„W o lę być g ło d ny niż n ie w idzieć W a w e lu “ . Słyszałem ta k ie z d a n ie .. Jest w n im w ie lk a ra cja , bo żywność p rz y p ły n ie w końcu z z ie ­ m i szeroką, o b fitą fa lą — lecz W aw elu nie w o ln o u tracić.

A zatem, jeszcze w czasie w o jn y , ale ju ż w p rzedw iośniu p o k o ju w a rto pośw ięcić ja ­ kąś m yśl Codzienną dniom , k tó re n ie są da­

lekie. K ra k ó w n a stra ja historycznie, ukazuje w ie lk i odłam dziejów , odsłania s ta ry szlak przeszłości. To m iasto może nieco sennie ale ostrożnie i w y trw a le żegluje w czasie; jest przez to w pew nej m ierze niebezpieczne, nie tru d n o w n im popaść w w ą s k i tra d y c jo n a ­ lizm , k tó r y w dzisiejszym czasie w ie lk ic h przem ian b y łb y szczególnym nonsensem. A le w 7 tych p a ru uwagach, w k tó ry c h ta k często pow raca słowo „ciągłość“ , m a ono na oku ciągłość istn ie n ia , nie ko n ty n u a c ję treści, tr o ­ skę o całość i zachowanie substancji, nie o je j skostnienie. T a substancja m u si istnieć, trw a ć o każdym czasie, aby no\ve fo rm y m ogły w n ie j znaleźć pełny, o s try w yra z; każda przem iana, je ś li nie m a być ko zio łkie m w próżni, m usi się dokonać w dobrze w yp o ­ sażonym organizm ie. I ty lk o o tę ciągłość chodzi. Bo n a w e t re w o lu c ja , rozsądnie ■ po­

jęta, zm ienia je d yn ie u k ła d m a te rii, w zajem ­ n y stosunek je j członów, ale oszczędza ją samą. O ty m należy pamiętać.

(3)

J U L IA N PRZYBOŚ ,

Z teorii i praktyki poetyckiej

T ru d n ie j n iż poezje pisać o poezji. N ic n ie w p ra w ia m nie w ta k i stan niezdecydowania, ja k konieczność u sta w ie nia drogow skazu z p a l­

cem m ierzącym w jedną ty lk o stronę je j św iata. Ile k ro ć , zmuszony okolicznościam i, pisałem a rty k u ł, ty le k ro ć czułem, kończąc, ułomność tego co pow iedziałem ; w ię c e j: usta­

w icznie tow arzyszyła m i świadomość, że n ie ­ dopowiedzenie je st nieodłączną przypadłością teoretyzow ania. N ie k ie d y w yd a w a ło m i się naw et, że odw rócenie m oich tw ie rd z e ń też b y ło b y słuszne — w in n y m układzie odczu­

w a n ia poetyckiego. To też najczęściej p is y w a ­ łem a rty k u ły p rze ciw ko sobie. Zam knąw szy pew ien k rą g tem atów i fo rm , dążyłem do przekroczenia jego osiągniętej ju ż zw artości i w te d y w łaśnie uprzedzałem sw oją pracę te o re tyczn ym i propozycjam i. Rzadko m ie w a m w ą tp liw o ś c i, ja k i k s z ta łt ostateczny w in ie n m ieć w iersz, k tó r y piszę. Zazwyczaj w ie m to nieo m yln ie , u tw ó r w ciągu u k ła d a n ia je st ja k p e w n ik m atem atyczny. A le nie m am ani odro­

b in y te j pewności, gdy u s iłu ję dom yślić się, ja k pow inienem pisać u tw o ry , k tó ry c h jesz­

cze kszta łto w a ć nie zacząłem i n ie w iadom o k ie d y zacznę. Stoi się w te d y na rozdrożu:

w ie le dróg w iodących w różne stro n y w ie ­ dzie k u m iejscom p o e tyckich urzeczyw istnień, ale na pew ien, ten w ła śn ie a nie in n y okres czasu, jedna ty lk o ścieżka p ro w a d zi do celu.

K tó ra ?

T rudność polega nie ty lk o na tym , że p ra k ­ ty k u ją c poezję p ra g n ę ło b y się każdy je j ho­

roskop n a ty c h m ia s t spraw dzić, każdy zarys p ro g ra m u w y p e łn ić treścią, że w ięc ufać m u można ty lk o na m ia rę w łasnej w ydajności.

Nie sposób pisząc o poezji w ogóle, nie opi­

sać je j na obwodzie własnej, szczególnej. T ro ­ chę krytycznego zastanow ienia i skrom ności m usi p rzyw ieść teoretyzującego poetę do re ­ fle k s ji: czy w n io s k i w ysn u te z w łasnych, je d n ostko w ych doświadczeń mogą być po­

mocne tym , k tó rz y n ie m ie li ta k ic h samych doświadczeń? N ie jestem k ry ty k ie m , nie um iem pasjom sw oim nadać, ostudziwszy, fo rm o b ie k ty w n e j oceny i obdarzyć n im i spra­

w ie d liw ie w szystkie dążności współczesnej poezji. N ie jestem te o re tykie m na tyle , żebym u m ia ł odłączyć od siebie p ra k ty k a .

Trzeba zacząć od sp ra w elem entarnych.

Poezja to m ow a w iązana w p rze ciw ie ń stw ie do m ow y niew iązanej, prozy. Poezja je st p rze ­ ciw ie ń stw e m prozy. G dyby u ją ć istotę poezji ty lk o na podstaw ie sposobów posłu giw a n ia się słowem, można by o kre ślić ta k : poezją jest to, co nie jest prozą. Pseudoklasykom w yd a w a ło się, że zespół re g u ł w ystarcza do zrobienia z p ro zy poezji. D opiero rom antyzm obudził poczucie odrębności m o w y p o e tyckie j ta k żywe, że starczyło go na w ie k p ra cy w y ­ nalazczej dla k ilk u n a s tu genialnych poetów.

D la ro z w o ju m o w y p o e tyckie j w ie k X I X do­

ko n a ł w ięcej n iż k ilk a w ie k ó w naśladow ania kla sykó w . Ściślejsza świadomość tego co po­

etyckie doprow adziła do usunięcia z poezji g a tu n kó w prozaicznych. Z a m ie ra ją rodzaje do niedaw na upra w ia n e w m ow ie w iązanej, te - r eny opróżnione przez wiersze coijaz szerzej zagarnia proza. K to dziś pisze powieść — Wierszem? K to ry m u je komedię? Chyba ep i­

gon, m aniak przeszłości. A ż przyszedł sym ­ bolizm i w y m ió tł ostatecznie z poezji p ie r­

w ia s tk i o p iso w o -n a rra cyjn e , oczyszczając ją do liryki.

I je d yn ie lir y k a działa na r.as w dziełach daw nych m is trz ó w ja k o tw ó r nieodparcie P oetycki; je d y n ie lir y k i nie p o tra filib y ś m y Przełożyć na ję z y k prozy. I oto k ry te riu m — też negatyw ne — poezją jest to, co nie da się Powiedzieć językiem potocznym, prozą. Po cóż zadawać sobie dziw aczny tru d pisania w ie r ­ szem o rzeczach, k tó re ró w n ie dobrze można Wyrazić prozą? Odw rócenie tego tw ie rd ze n ia : że nie jest poezją to, có się da przetłumaczyć na język prozy— w ym aga p a ru słów w y ja ś n ie - nia. N ie znaczy to, żeby poezja m ia ła w y ­ rażać ja k ie ś stany niew yrażalne, niedostępne Przeciętnemu o b yw a te lo w i, wyobcowane z do­

świadczeń społecznych. Nie ma dobrego w ie r­

sza, który by nie mógł być powszechnie zro­

zumiany i odczuty. A le najobszerniejszy k o ­ mentarz, n ajdokładniejsze ro zw in ię cie treści u tw o ru poetyckiego nie da jego zawartości, jego isto ty, jego — poezji.

Jak sztucznym tw o re m w y d a je się dzisiaj np.

rom antyczna powieść poetycka. N a w o ły w a n ia . uo „w ie lk ic h “ (c z y ta j: obszernych) fo rm poezji,

do e p ik i, dum y, poem atu opisowego — są dowodem nieporozum ienia z poezją i cz y te l- h ika m i. Nie ma takiego zapotrzebowania spo­

łecznego w X X wieku. To ty lk o zapóźnione u te ra tu ry m łodych naro d ó w i szczepów, k tó re hie m ia ły w d o ro b ku tw ó rczym swojego w ie ­ ku X IX , mogą jeszcze nadrabiać braki i upra­

w iać anachroniczne g a tu n ki.

Poezje czyta się zawsze na tle prozy. To kontrastow e tło , w yczuw alne nieśw iadom ie W czasie spożywania w ie rs z y ,, u w yd a tn ia ' b ;erw szy p la n w yo b ra źn i p o e tyckie j. Poezja w n a jb a rd z ie j czujnych, czołowych swoich d rg n ię c ia c h je s t nie ty lk o w y tw ó rn ią no­

w ych fo rm odczuwania i oceniania zja w isk, 0 wieczna korektorka siebie samej. G dy p ro - Ce'- u n ie zw ykle n ia języka, przeciw sta w ie n ia g0 ję z y k o w i prozy dojdzie do stanu odczu­

wanego ja k o nienaturalność, sztuczność, m oż- na z pew nością w różyć ry c h ły z w ro t do p o - 1

toczności słó w i wyobrażeń, można m ieć p e w ­ ność, żę w kredow e ko ło poezji m u si w ta rg ­ nąć codzienny św ia t w yobraźni. Bo n a jb a r­

dziej a rty s ty c z n y w iersz w in ie n m ieć w yg lą d ta k p rze ko n yw a ją cy i n a tu ra ln y , ja k gdyby się dzia ł bez tru d u , a koniecznie ja k oddech.

Do p rą d ó w ekstrem istycznych, w yznających m it poezji czystej i p rzygody duchow ej, Jan K o tt za lic z y ł w czam buł awangardę k ra ­ kow ską. N ie p o d ją łb y m się obrony stanow isk estetycznych w szystkich b y ły c h kolegów , z k tó ­ ry m i spotykałem się na k a rtk a c h „ L i n ii “ . To pewna, że rimbaudyzm byl postawą dawno przezwyciężoną i nie b yło w awangardzie ani jednego zw o le n n ika a w a n tu ry duchow ej, m ęczennika niew yrażalnego. H is te rii nieskoń­

czoności p rz e c iw s ta w ia li poeci kra ko w scy tr o ­ skę o w yraz, o lite ra tu rę . N ik t z nich, na szczęście czy nieszczęście, nie złam ał pióra, n ie z a m ilk ł. M it poezji czystej w znaczeniu, jakie nadaje m u K o tt, b y ł tw o re m w y r a fi­

now anego estetyzmu. Dalszemu w y n a tu rz e n iu u le g ł w te o rii księdza B rem onda i w jego in ­ te rp re ta c ji d z ia ła ł pośrednio na pewne koła warszawskie. M a ten m it sw oje źródło w po­

m ieszaniu pojęć: m o d litw y i natchnienia. Jak każda złudna w ia ra doprow adzał sw oich w y ­ znaw ców do rozczarowania, a w końcu do pustego w ie lk o s ło w ia maskującego, nudę i w y ­

czerpanie. W yznaw cy Brem onda ko ń c z y li na h ie ra tyczn ych gestach w pustce, na egzor- cyzmach w ypędzających rzeczywistość.

Inaczej ma się spraw a z ideą poezji ja k o m o w y w iązanej, zw ię złe j; ja k o m o w y swo­

is te j, odrębnej od m o w y prozy; poezji ja k o p rze ciw ie ń stw a prozy; poezji ja k o zespołu sw oistych śro d kó w e ksp re sji; ja k o w y ra z u t a ­ k ic h stanów i doświadczeń, d la k tó ry c h m owa potoczna, k o m u n ik a ty w n a nie ma słów. Szukano te rm in u , k tó r y b y najszczelniej przystawał do takiego ideału poezji i znaleziono nazwę: po­

ezja in tegralna, tj. zupełna, najgęstsza, s tu ­ procentowa. N ie kie d y, to praw da, s ta w ia ­ no Znak rów ności m iędzy nazwą „ in te ­ g ra ln a “ — „czysta “ , ale pod tą czy tam tą e ty k ie tą rozum iano zawsze je d n o: m owę prze­

topioną w ty g lu fo rm y w złoto tak zw artej treści, że bliskie milczeniu. M ó w ię t u * — bo muszę — za siebie. Fundam entalną zasadą, na k tó re j budow ałem sw oją p ra k ty k ę i te­

o rię poetycką, b yła i je st zasada rygoru. D ą ­ żyłem i dążę do n ajsurow szej d y s c y p lin y tw ó rcze j, do se le kcji tre ści w e w n ę trzn e j i do n a jw ię ksze j celności w y ra z u ; do zw artości ta k ie j, aby nie ty lk o żadne słowo n ie było zbędne, ale żeby jego n a jd alszy odblask zna­

czeniowy d z ia ła ł w ścisłej zgodzie z odcie­

n ia m i znaczeń w szystkich słów, w szystkich zdań — i w szystkich wzruszeń w poemacie.

Wobec ta k ic h w ym ogów (n ie w ła ściw ym b y ­ łoby, powiedzieć, że je sobie sta w ia m — w y ­ n ik a ją one z m o je j n a tu ry ) ostać się mogą wzruszenia, k tó ry c h s tłu m ić n ie sposób, treści nieodparte już, jedyne, ta k ie k tó re się nie p o w ta rza ją i k tó re angażują całego człow ie­

ka. A b y im dać w yraz, trzeba znaleźć z a - każdym razem na nowo nową zasadę układu, trzeba w ynaleźć ks z ta łt ta k niepodobny do d a w n ie j narysow anych, ja k niepodobne jest w ciąż nowe doświadczenie poetyckie. Każdy u tw ó r ma być ró w n a n ie m serca, m atem atycz­

nie określoną d e fin ic ją stanu lirycznego. To je s t ideał, jakże rzadko — może n ig d y — osiągalny.

V/ różnych czasach ró ż n y m i słow am i okreś­

lałem to samo. Paradoksalne hasło: „K ażde zdanie poem atu w in n o być p o in tą “ ukazy­

w ało ten ideał zw a rcia w iz ji i m yśli, tr a fia ­ ją cych n a js iln ie j, bo w ciąż o d kryw a n ych i zdobyw anych przez w y n a la z k i m ow y. Pa­

radoks ów b y ł też w yrazem p rotestu prze­

ciw k o „w o d o le js tw u “ , „o p is y w a e tw u “ , prze­

ciwko poezji wrażeń i nastrojów. W iersz po­

wszechnie u nas u p ra w ia n y da się sprowadzić do jednego zaledw ie z ia rn ka poetyckości, p ły ­ wającego w m orzu prozaicznej „w o d y “ . Tą prozaiczną wodą jest albo opis jakiegoś b ła ­ hego zdarzenia czy fra g m e n tu rzeczywistości, albo drobne opow iadanie, coś ja k „m a ły fe ­ lie to n “ , „m ig a w k a “ w dzienniku, albo łezka, se n tym entalny skecz. B y w a ją też wiersze, w k tó ry c h ta woda się k łę b i, są to retoryczne quasi rim b a u d o w skie „drapieżności“ , b u ń ­ czuczne d y ty ra m b y . C ały sens i pow ód pisa­

n ia m niejszej lu b w iększej ilo ści zw ro te k sprowadza się do p o in ty, do końcowego zda­

ni0 mającego działać na słuchacza n a js iln ie j;

w poincie z a w a rty je st pom ysł p o e ty c k i ca­

łości u tw o ru . P roponow ałem kiedyś ta k i _ n e g a tyw n y — spraw dzian w a rto ści wiersza:

Z ły jest wiersz, w którym bez szkody dla wyrazu artystycznego skreślić można strofę, zdanie czy słowo. Stosując to k ry te riu m bez­

w zględnie — z w iersza ty p u im p re sjo n istycz­

nego ocalić by można ty lk o zdanie końcowe, pointę, owo jedyne ziarno poetyckie utopione w rozlew nej, rym o w a n e j prozie.

P ow ierzchow ności doznań poetów w raże- niow ców , przypadkow ości n a s tro jó w p rz e c iw ­ staw iałem doznania dogłębne. C ytat, k tó ry przytacza K o tt („Zgasłe m ity po e tyckie “ ,

„O drodzenie“ , n r 16), nie je st w yznaniem w ia ry oderwańca, przem awiającego za M a i- larm em . A k c e n t w n im należy położyć na to, że liry z m je st wynikiem ostatecznym codzien­

nych doświadczeń. „L a s k a z p o w ie trz a “ nie je s t w yobrażeniem w ym yślo n ym ty lk o dla

p rz y k ła d u la s k i p o e tyckie j p a r excellence, je st to c y ta t z wiersza, w k tó ry m m a sw oje konieczne istnienie, w ynika z doświadczenia.

N ie p o jm u ję , nie chcę uw ierzyć, że ktoś w sztuce ty lk o „e ksp e rym e n tu je “ tzn. pisze czy m a lu je na n ib y , na próbę, że za to co podpisuje sw oim n azw iskiem bierze ty lk o Do­

ło w i czną odpowiedzialność. U tw ó r lite ra c k i, ja k każde dzieło ludzkie, ulega w ciągu pow staw ania przem ianom ; a u to r zanim nada je j ostateczny kszta łt, poddaje sw oją w iz ję w ie lu doświadczeniom i próbom . A le chyba żaden odpowiedzialny autor nie zda się na przypadkowość formy, nie poprzestanie na szkicu tam , gdzie konieczny obraz. U nas, co p ra w d a , zb yt p ro s to tliw i n o w a to rzy w p la ­ styce i tzw . fu tu ry ś c i n a w o ły w a li do ekspe­

rym e n to w a nia , ale biorąc z b yt dosłownie, da­

w a li się nabrać (zam iast nabierać p u b lic z ­ ność) temu, co u Francuzów b yło p ó ł-za b a -

wą, maską. W yra fin o w a n a g ie rk a p e rs y fla - żu — u nas ociężała w k a ry k a tu rę p ro g ra ­ m ów . D zisiaj nie dostrzegam już, w przeci­

w ie ń s tw ie do K o tta , „tra g e d ii n a d re a lizm u “ ; nie trzeba brać z b yt pow ażnie rzekom o n a u ­ ko w ych a s p ira c ji te j b u ffo n a d y lite ra c k ie j, a „słowa na w o ln o ści“ futurystów uważać za co innego ja k chybiony, bo p o w ta rza n y ka w a ł.

O d w ró t w ię c od eksperym entow ania je st rzeczą pew ną, ty m pew niejszą, że „e ksp e ry­

m entow ano“ w sztuce na o k ra ja c h E u ro p y —- na Zachodzie m is ty fik o w a n o , kpiono. N ie są­

dzę natom iast, żeby k ie d y k o lw ie k nastąpił w poezji, ja k przypuszcza K o tt, o d w ró t od

„p ro b le m u te c h n ik a rtystyczn ych “ . Nigdy nic przestaną pasjonować poetów sprawy sztuki poetyckiej. G dyby zam arła dyskusja na te tem aty, skończyłoby się życie lite ra c k ie ; gdy­

by poeci przestali ciągle, ustawicznie odkry­

wać nowe sposoby wyrażania uczuć, ustałaby twórczość poetycka. Bo istotą twórczości jest odnowa, niepoprzestaw anie na osiągniętym ju ż zasobie poetyckiego gospodarstwa, w y n a ­ lazczość.

M ó w ię tu o poezji ja k o o tw o rz e n iu poetyc­

k im , a n ie o poszczególnych poezjach, czy całych tom ach poezji. T a k p o ję te j poezji można nie znaleźć n a w e t w setce tom ów , bo o co chodzi? N ie o p o w tarzanie w yp ra co w a ­ nego ju ż standardu formy, ale o tw orzenie nowego w yra zu , jeszcze skuteczniej k s z ta ł­

cącego serce i głow ę czytelnika. T a k p o ję te j poezji nie zagraża ry c h łe zejście do muzeum technicznych osobliwości. S tw orzyć n o w y j ę ­ z yk p o e tycki — na to trzeba p ra cy całego poko len ia talentów .

Id e a ln y m odbiorcą poezji b y łb y słuchacz o d w o ja k ie j n ie ja k o w ra ż liw o ś c i: czuły czu­

łością dotychczasową, o w yo b ra źn i u k s z ta ł- conej na najlepszych wzorach, a równocześnie o tw ie ra ją c y sw oją w ra żliw o ść tw ó rczym od­

stępstwom od daw nych czułości. Taką w ra ż ­ liw o ścią sam okrytyczną, ustaw icznie k o ry g u ­ jącą swoje n a w y k i, w in ie n b y oznaczać się c z y te ln ik u p ra g n io n y przez poetę. A le ilu jest ta kich ? Jak m ało ich n a w e t w śród poetów, w słuchanych zazwyczaj ty lk o w e w łasny śpiew. Pospolici słuchacze w zruszają się ba­

n a ła m i, dociera do nich ty lk o to, co biegnie po dawno u ta rty c h koleinach słów i uczuć.

N astaw ienie słuchacżą p o w in n o być inne: w y ­ ostrzenie uwag^ na to co już przeżyte i go-*

towość do przyjęcia nowego, jeszcze, nie p rze ­ żytego wzruszenia. Bo d o b ry w iersz liry c z n y to d e fin ic ja niezaznanego dotychczas przeży­

cia. I taka je st kształcąca ro la p o e zji: posze­

rzenie naszej w zruszeniow ości, organizow a­

nie w yobraźni.

N ic ta k dow odnie nie zdradza pisarza ja k jego poezja. N ie można kłam ać w liry c e . N ie można się u k ry ć poza w y m y ś lo n y m i posta­

cia m i ja k w pow ieści czy dram acie, w liry c e odsłonić się m usi cały, zupełny człow iek, oso­

bowość m usi się przejrzeć w lu strze społecz­

nym . I w łaśnie w liry c e pew nych poetów, a nie w powieści, o d b iło się n a jja s k ra w ie j na­

puszone, „m o ca rstw o w e “ oblicze P o lski prze d - w rześniow ej. W ojn a zdarła m aski, w y trą c iła z w y k rę tn y c h póz. Zapatrzonym w św ia t u ro ­ je ń odsłoniła w blasku pożarów — rzeczy­

wistość, uśw iadom iła p ra w d ę n a jp ie rw szą : że jednostka bez społeczeństwa nie znaczy nic, poeta bez słuchaczy, śpiewak sobie a muzom, jest ja k głuchoniemy gestykulujący na trybunie.

A w ięc p o w ró t do rzeczyw istości w poezji, realizm . Hasło to je s t ta k ogólnikow e, że pyta samo o siebie. Powrót nie może być odwro­

tem. N ie można p rze kre ślić ogrom nych od­

k ry ć p o e tyckich ostatnich stu la t, nie w olno zatrzym ać się na rom antykach. N ie sposób po uśw ia d o m ie n iu sobie podstaw ow ej p ra w ­ dy o poezji w racać do rym o w a n ych p o w ia ­ stek „z życia“ . Je ślib y to hasło m ia ło ozna­

czać odw rócenie się od „p ro b le m u te ch n ik p o e tyckich “ , t j : od obow iązku wynalazczości w zakresie śro d kó w w yra zu , nie p rz y ją łb y go żaden p ra w d z iw y poeta. O baw iam się, by re a liz m w poezji nie b y ł p o ję ty ja ko „c h w y ­ tanie rzeczyw istości na gorąco“ , ja k o re p o r­

taż wierszem lu b rym ow ana p u b licystyka.

O baw iam się, że poeci m n ie j a m b itn i osłabną w w y s iłk a c h tw órczych, zszarzeją niepodnie- cani w ym ogiem odkryw czości. O baw iam się, b y w w ezw aniu K o tta nie dosłyszano lekce­

ważenia fo rm y , ro z z u c h w a liło b y to a u to ró w hasełkow ej prozy rym o w a n e j o „szlachetnej tre ś c i“ , a przestarzałej, epigonicznej fo rm ie ,

d oprow adziłoby do n a gm innej tro m ta d ra c ji.

Tego się obawiam .

H asło re a liz m u w prozie je s t jasne, ro zu ­ m ie m y o co chodzi, można wskazać p rz y ­ k ła d y s ty lu realistycznego: T o łsto j, Prus. A le re a lizm w liryce ? N ie może przecież oznaczać

„panatadeuszow ania“ , n a w e t „P a n Tadeusz“

na n ic się nie przyda ja k o • s ty listyczn y w zór dla współczesnego p o e ty -re a lis ty . W ię ­ cej p ow iem : ani „D z ia d y “ ani l ir y k i rzym skie czy lozańskie nie mogą być/ ta k ja sn ym p rz y ­ kładem s ty lu ja k ja k ik o lw ie k u ry w e k T o ł­

stoja czy Prusa. Dlaczego? Bo istotą s ty lu je d y n ie trafnego w poezji — je st wieczna w y ­ nalazczość, n u rt m o w y n ig d y nie za krze p ły w k s z ta łt ustalony, w to co się w łaśnie pospo­

lic ie nazywa stylem , n u rt m o w y ciągle rzeź­

biący sobie nowe brzegi. Dlatego też, nie moż­

na wskazać poecie m is trz ó w jego stylu , nie można m u przepisać s ty lu , k tó r y m ógłby kształtow ać jego ś ro d ki w y ra z u Tam gdzie się kończy wynalazczość — kończy się poezja, a zaczyna powtarzanie, stylizacja, zdobnictwo.

To dlatego poezja je s t n a jb a rd z ie j postępo­

w y m ga tu n kie m lite ra c k im , najczulszym m ie r­

n ik ie m napięć tw órczych.

Czy to znaczy, że każdy poeta m u si zaczy­

nać od nowa, że nie może czerpać z zasobów tra d y c y jn e j poetyki? Przecie całe pokolenia lite ra c k ie „o d k ry w a ły “ w przeszłości swoich m istrzó w , p ra w ie każda szkoła poetycka m ia ła swojego patrona. M ło d a Polska naw iązyw ała do Słowackiego, w lite ra tu rz e dw udziestole­

cia b y ły g ru p k i poetów w yznające N o rw id a , a do M ic k ie w ic z a p ie lg rz y m o w a li wszyscy.

Zdaje m i się, że się to n ie w zór, nie m istrza o d k ry w a w przeszłości, lecz siebie w w y b ra ­ nym poecie. To ty lk o po potw ierdzenie swoich zalet lu b w a d zw raca się teraźniejszość do przeszłości. Ze S łow ackiego b ra ii dekadenci M ło d e j P o lski ty lk o to, co b yło w n im złe i najgorsze: ch o ro b liw ą fantastykę, barokow e zdobnictw o i m istyczny męt. N o rw id słu żył argum entam i ideologom re a k c ji. M ic k ie ­ w ic z . . . ty lu p o w o ły w a ło się na niego, że stawszy się pozornie własnością w szystkich, do dzisiejszego d n ia nie został jeszcze od­

k ry ty . M ic k ie w ic z je s t n a jm n ie j znany ja k o poeta.

Jest jeszcze inna zasadnicza przyczyna trudności- naw iązania do sztu ki klasyków . W ie lcy poeci w y n ik a ją z d łu g ie j e w o lu c ji k ie ru n k ó w artystycznych, w dziele sw oim do­

p row adzają do doskonałości idee poetyckie niosące całe pokolenie talentów . Osiągają szczyty przez ich p o p rze d n ikó w nie osiągnięte, a dla następców — nieosiągalne. Nie można rozwijać idej artystycznych rozwiniętych już do absolutnej pełni, naw iązyw ać n ic i do w ą tk u skończonego. Ze szGzytu droga wiedzie ty lk o w dół. Dlatego też n ik t jeszcze nie p o d ro b ił M ickie w icza , bo M ic k ie w ic z jest ta k ściśle, ta k okrągło z a m kn ię ty w sobie, że, b y p rzeniknąć w jego krąg, trzeba b y mieć jego geniusz. W zorow anie się na n im , naśladow nic­

two, w szystkie świadome „n a w ią z y w a n ia “ da- ' w a ły w w y n ik u k a ry k a tu rę jego sty lu i po - .

stawy. A ja k ła tw o czerpali ze Słowackiego poeci M ło d e j P olski, ęo p ra w d a ź b ra k ó w i skaz jego artystycznego dziedzictwa.

Ja k w ięc nawiązać do tra d y c ji sztu ki w ie l ­ k ie j, ja k poprzez krzepiące je j w spom nienie tw o rzyć sztukę współczesną, godną m in io n ych okresów św ietności. Sądzę, że je st tylko , je ­ den sposób: nie naśladując, nie pisząc w edług w zoru, p rz y ją ć równie mocną a Współczesną po­

stawę twórczą. K la s y c y zanim s ta li się k la s y ­ k a m i m ie li, m u s ie li m ieć przeszłość uchodź­

ców ze starego i o d k ry w c ó w nowego św iata poezji. A u to r „ K a r t o f li“ i ten sam a utor

„C z a ty rd a h u “ to d w a j ró żn i artyści. Nowe w a ru n k i społeczne domagają się nowego w y ­ razu. R ew olucja francuska dość długo s tro iła się w szaty antyczne, ale w y ra z iła się tw ó r­

czo przez re w o lu c ję rom antyczną.

Po spustoszeniu w ojennym , jakie g o nie do­

znała E uropa od czasu w o jn y trzydziesto­

le tn ie j, zrozum iała je st dążność do konser­

w a c ji tego ćo ocalało, troska o ciągłość k u ltu ­ ra ln ą , oglądanie się za w ie lk im i w zoram i w przeszłości. Głosząc realizm , nie w ystarczy pow ołać się na przodków , trzeba okre ślić na czym m a polegać jego tw órcza nowość, to, co go ma różnić od dawnego, a nie to, co go upodabnia.

R ealizm oznacza w ierność rzeczywistości, ale ja k po ję te j? N ie b yło k ie ru n k u lite ra c ­ kiego, k tó ry b y n ie p o w o ły w a ł się na jakąś rzeczywistość. N a js k ra jn ie js i idealiści tw ie r ­ d z ili, że w yra ż a ją p ra w d ę — „w e w n ę trz n ą “ . R ozum ieli przez to swoje u ro je n ia . G dy m o­

w a o poezji, a w ięc liry c e , ła tw o o n ieporo­

zum ienie, bo przecie bohaterem wiersza jest zawsze „ ja liry c z n e “ autora, ale właśnie o rodzaj tego „ja “ chodzi, o jego legitymację społeczną.

Jeśli lir y k a porom antyczna b y ła przew aż­

nie spowiedzią egotystów, liry k a , ja k ie j ocze­

k u je nasz czas, będzie wzruszeniem człowieka uspołecznionego. Ile p a sji, ile bohaterskiego w y s iłk u w y d a tk o w a li poeci w dążeniu do sztucznego ra ju ! Iaea „a b s o lu tu “ pochłaniała całe ż y w o ty uta le n to w a n ych poszukiwaczy w łasnej odrębności. Otaczało się nim bem tych pasjonatów złudy, opętańców w łasne­

go „ j a “ . Dotychczas p o k u tu je w yobrażenie o poecie, ja k o o o d lu dku , jednostce poza spo-

Cytaty

Powiązane dokumenty

dzi, przez którą się przewija mnóstwo jeńców włoskich i francuskich, można obserwować, jak co zgrabniejszy spośród nich wyszukuje sobie już po kilku dniach

Dzieje Polski odbywają się nie tylko nad Odrą i Nisą, ale w każdym słowie, które ugruntuje prawdę o ziemi sięgającej po Nisę i Odrę, i w każdej

Sprawa przez to jest ważna, ponieważ od świadomego swoich celów realizmu powieści Prusa zdaje się, być droga niedaleka do na­.. turalizmu, jako rzekomo

Gdy jednak pierwszy Farys jakby naprzekór klęsce politycznej, prześladowaniu 1 rozproszeniu filomatów oraz rozgromieniu dekabrystów, na przekór niewoli i rozpaczy

Abstrahujemy tutaj od sporadycznych wypadków wynaturzeń, dla których jednak i tak prawie zawsze da się jako praprzyczynę wyśledzić podłoże socjalne.. W ten

Żart, humor tych czasów był wówczas w rękach najmodniejszych poetów, którzy uważali się za wrogów faszyzmu i w wielu wypadkach może istotnie nimi byli.. Ale

tego czynu przyłączyli się nawet ci, co znali tajemnicę rozkazu, zdawali sobie sprawę z nie­. właściwości terminu, z niedostateczności

Jego rówieśnicy wcale nie byli przysposobieni do tego i gdy upływały lata po roku 1848 Norwid coraz bardziej się przekonywał, że jego poczucie przynależności