“ Mgła”
Natalia szła jesiennymi ulicami miasta, otulona w ciepły, kraciasty szal.
Myślała w tej chwili właściwie tylko o jednym: żeby nie oblać kolejnego sprawdzianu z matmy… Ach, chyba nie tylko o tym…Cały wieczór próbowała skupić się na równaniach, niewiadomych, ale tak naprawdę błądziła gdzieś w okolicy parku i ostatniej zupełnie nie romantycznej rozmowy z Marcinem…Czyżby to był koniec tej niedoszłej, wielkiej miłości, której spodziewała się poznając wysokiego bruneta o ciemnych, rozmarzonych oczach…Tak, marzyła o uczuciu tu i teraz ale też o matmie - miała przecież własne i to całkiem ambitne plany na przyszłość…
I matma, i Robert…Nie spała pół nocy i teraz idzie do szkoły, jak nigdy - wczesnym rankiem. Chyba będę pierwsza, to przynajmniej zajmę dobre miejsce w jedynce, tylko którą ławka…- myślała przeskakując kałużę. Może usiądę za Elką, jest dobra z matmy…A może uda mi się z telefonem…Tylko będzie za mało czasu…Czuła, że za chwilę ogarnie ją panika, przecież ma być w przyszłości architektem. Już teraz w jej komputerze najwięcej miejsca zajmują projekty domów, biurowców, niezwykłych, dziwnych budowli, a na tapecie… zdjęcie jej i Roberta na grillu u Pawła. Cholera, oszalałam czy co, muszę przestać o nim myśleć! Mam swój honor, a w ogóle co ja sobie wyobrażam! Wielka miłość, on jest…Jest… Jedno, co przychodziło jej do głowy, że jest - idealny…i to wkurzało ją najbardziej.
Pogrążona w rozmyślaniach Natalia, nie zwróciła uwagi na fakt, ze miasto było dziwnie milczące, że nie minęła żadnej osoby, żadnego psa czy buszującego zwykle o tej porze w pobliżu szkoły, rudego, grubego kota. Jej szybkie kroki odbijały się echem od kamienic na głównej ulicy, po której wiatr rozwiał złote, nie sprzątnięte dziś przez nikogo, liście klonu. Nie wzbudził jej zdziwienia nawet fakt, iż przy drzwiach do szkoły nie zastała dziś ochroniarza, który witał codziennie uczniów mrukliwym : „Dobry ”i rzucał znudzone spojrzenia w stronę ich niezmienionych butów nie robiąc im jednak żadnych uwag dopóki nie usłyszał na korytarzu kroków jakiegoś dyżurującego nauczyciela. Omijając szatnię, Natalka poszła mrocznym korytarzem w stronę sali „jedynki” i zajęła najlepsze miejsce obok drzwi. Wyjęła z plecaka zeszyt, przebiegając oczami kolejne rzędy liczb, które dzisiaj stanowiły dla niej prawdziwą mękę. Nagle, poczuła coś dziwnego- jakiś powiew chłodu, ciszy szept…Coś ledwie wyczuwalnego, a jednak, poczuła niepokój, jakby muśnięcie w twarz. Odwróciła się, patrząc na koniec korytarza i miała wrażenie że jest spowity we mgle. Wyjrzała za okno- Skąd taka mgła? Rzeczywiście, nagle całe miasto spowiła mgła, przesuwająca się powoli jak ogromne skupiska nieokreślonych w swych kształtach, tajemniczych postaci… Kurczę, co tak cicho,
dlaczego nikogo jeszcze…Przerażenie zatrzymało na moment nawet jej myśli…Było już po 8.00. Nagle zrozumiała, że jest sama w pustej szkole, a za oknem dzieje się coś dziwnego. Otworzyła w telefonie internet….
-Cholera - Warknęła pod nosem. Mimo iż szkoła była wręcz w centrum miasta, ona nie łapała zasięgu. Nawet szkolne wifi, do którego wykradła hasło nie działało.
Dzieje się coś niepokojącego. Idąc do liceum nikogo nie widziała. Nie zwróciła na to początkowo uwagi, fakt. Postanowiła rozejrzeć się po szkole. Pustej szkole, która w ten ponury i mglisty dzień wydawała się bardziej przerażająca niż wizja sprawdzianu z matematyki. Zaczęła od pierwszego piętra. Minęła automaty z tą paskudną kawą o dziwnym posmaku. Robi się niedobrze na samą myśl.
- Halo! Ktoś tutaj jest? - Wołała po korytarzu z nadzieją, że ktoś ją usłyszy.
Odpowiadało jej echo i tykający, zegar pamiętający czasy kiedy szkoła liczyła może dwadzieścia parę lat. Zobaczyła jakiś ruch za oknem. Podbiegła do niego. Przyparła palce do lodowatej szyby i obserwowała bacznie otoczenie. Drzewa, krzaki i błoto przed wejściem do internatu, nic niezwykłego. Wyruszyła do szatni po kurtkę, nie przejmując się niezmienionym obuwiem. Otworzyła ciężkie, metalowe drzwi, które skrzypnęły pod wpływem siły i wyszła na dwór. Pierwsze co w nią uderzyło to zimny wiatr, który wiał w jej stronę. Stała chwilę rozglądając się, dopatrując jakiejś żywej duszy na tym świecie. Ktoś położył jej na ramieniu ciężką rękę.. Serce zaczęło jej szybko bić, przeszły po niej nieprzyjemne, ciarki. Była przerażona. Za żadne skarby świata nie chciała się odwrócić.
Natalka, jak ja się cieszę, że cię widzę. - Usłyszała ciepły, niski i znajomy głos Roberta. Odetchnęła, jednak nie była zadowolona do końca, że jedyną osobą, którą teraz spotkała chłopaka w którym się podkochiwała. Była zawstydzona i trochę przejęta.
- Boże, mógłbyś mnie nie straszyć? Ale hej! Też się cieszę, że cię widzę. W sumie jesteś pierwszą osobą, którą spotkałam. - Odwróciła się na palcach już bardziej spokojna.
-
- Ty też nikogo nie widziałaś? W całym mieście są pustki, nikogo nie ma. Co dziwne sklepy są otwarte, ale żadnego ekspedienta tam nie ma. Wiesz może coś więcej na ten temat?
-
- Nie, niestety nie wiem. Moja szkoła też świeci pustkami. Nie łapię nawet zasięgu.
Przez chwilę stali w milczeniu wsłuchując się w dźwięk liści, zakłócany od czasu do czasu przez krakanie wron. W końcu dziewczyna otrząsnęła się z otępienia.
Warto by było rozejrzeć się po mieście, i zobaczyć co się dzieje. Ruszyli w stronę rynku, gdzie zazwyczaj był największy ruch. Dzieciaki wzorkiem omiatały pobliskie puby, restauracje czy budki z kebabami. Nic. Wszystko jest martwe.
- A co z twoimi rodzicami? Widziałaś ich rano? - Niezręczną ciszę przerwał Robert
- Nie, wstaję o siódmej a oni o tej porze już są w pracy. Nie widziałam ich też wieczorem, ale uznałam po prostu, że wzięli nadgodziny. Z resztą często biorą nadgodziny, nic nowego i nic niezwykłego. Skoro mnie o to pytasz, zakładam, że też jesteś w takiej samej sytuacji.
Pokiwał głową w ramach potwierdzenia, tego co mówiła. Szli powoli zaglądając do pobliskich restauracji, malutkich sklepików wbudowanych w mieszkania, budek z kebabami, które zawsze niezależnie od okazji były otwarte, księgarni, butików. Niestety, jedyne co widzieli to pustkę i mgłę, która z minuty na minutę stawała się coraz gęstsza utrudniając poszukiwania.
- Błądzimy jak dzieci we mgle, dosłownie i w przenośni. Chodźmy do mojego mieszkania, bo i tak i tak nic nie wskóramy a prędzej się zgubimy i tyle z tego będzie.
- A ty przypadkiem nie mieszkałaś na Wrzosowej?
- No tak, przecież tam idziemy, tutaj w prawo skręcamy, obok stopu.
- Natalka, przecież tu nie ma żadnego stopu czy też żadnego zakrętu.
- Wydaje ci się tutaj na pewn..- zmieszana zaczęła doszukiwać znajomego otoczenia, które mogłoby ją zaprowadzić do jej osiedla. - No takiej pogody to jeszcze nie było. Nie mogę nawet dostrzec tego co mam przed nosem.
***
Ciekawym zjawiskiem jest to, jak szybko traci się poczucie czasu wędrując w poszukiwaniu właściwej alejki, aby dotrzeć do wymarzonego celu. Można było odnieść wrażenie, że malutki, marmurowy pomnik powstańca stojący przy drodze patrzył na nich z nijaką litością. Zapewne zakładał się z wronami, czy ta dwójka znajdzie drogę do celu.
- Hm- Chłopak mruknął pod nosem.
-Co ci? Lepiej zamiast analizować tą mgłę rusz dupę. A nie - szybko uciszył ją chłopak.
- Mogłabyś przez chwilę chociaż mi nie marudzić i robić wywodów? Zobacz.
Tam obok tej ławki, na przystanku gdzie zazwyczaj czekamy na busa, wydaje mi się, że ktoś tam jest. - Wskazał palcem na ledwo widoczne miejsce.
-A cię kiedyś walnę - Przyjrzała się i dodała- Doskonale wiesz, że przez tą mgłę ledwo co widać, coś tam przypomina jakiegoś mężczyznę w czarnym wdzianku, ale pomyśl racjonalnie. Gość wygląda jakby się wyrwał z kiczowatej imprezie halloweenowej a przypominam ci, że jest na to tak trochę za wcześnie. - Upomniała kolegę
- No może masz rację. A tak zaczepiając temat przystanku i wczorajszego dnia. Miałem dziwny sen.
- No dawaj, pochwal się nim
- Wracaliśmy autobusem, tak jak zawsze do domu. Wiesz, że mamy trochę do niego. Zaczęliśmy się chyba kłócić o coś? Puenta jest taka, że byliśmy tylko my w małym autobusie, no i kierowca. Wiesz, ten stary, opryskliwy. Jak my go nazywaliśmy? Bodajże Bramobor? No..wiesz o którego mi chodzi. Wówczas wyjątkowo śmierdziało alkoholem w busie. Nie wiem czy od niego czy po prostu z powodu tej sytuacji z koronawirusem. Specyficznie tego dnia jechał zwalniał, przyspieszał i jakoś tak coraz zjeżdżaliśmy na bok. Stwierdziliśmy, że znowu chce bawić się w mistrza szosy. A później? Później jedyne co pamiętam z tego snu to dźwięk klaksonu, huk. I ciemność. A potem się obudziłem. Wiesz co dalej było. Mgła, opustoszałe miasto i tym podobne.
-A powiem ci, że miałam taki sam sen. Kropka w kropkę. - Zaskoczona odparła.
Ponure, szare bloki charakterystyczne dla czasów komunizmu, asfaltowa ścieżka imitująca chodnik przywitały ich swoją przytłaczającą aurą. Po wspinaczce na trzecie piętro. Natalka przeszukiwała plecak w poszukiwaniu kluczy.
-Weź się może zamknij a nie rżysz jak koń.-Warknęła na chłopaka gdy usłyszała, że ten śmieje się z niej.
-Mogłabyś być trochę milsza, co? -Zganił ją chłopak.
-Dobra, dobra. Przepraszam. - Rzuciła od niechcenia dalej szukając kluczy.
-Jak to jest, że wy kobiety gdy kogoś przepraszanie umiecie zrobić to tak, że ja czuję się tak gdybym coś złego powiedział.
-No widzisz! Talent - uśmiechnęła się szyderczo ostatecznie znajdując klucze.
Lokum było stosunkowo duże biorąc pod uwagę, że nastolatka była jedynaczką. Przeszli do salono-kuchni. Dziewczyna postanowiła przygotować herbatę dla rozluźnienia i rozgrzania.
-Podasz pilot do telewizora? Zobaczę czy może znajdę wiadomości na ten temat. - mówiąc na odchodne do dziewczyny
-Pewnie - Podała pilot po czym wróciła do przygotowywania napojów.
- To już szaleństwo!- Nastolatek przerzucał czarnym, pilotem energicznie po kanałach. Na każdym kanale ekran śnieżył albo był lazurowo-niebieski - Natalia z wściekłością przerzucała kanały, ale efekt był ten sam. Rzucił pilotem w białą ścianę salonu.
- Uspokój się! Zachowujesz się irracjonalnie!. To wszystko da się logicznie wytłumaczyć. - Potrząsnęła nim jednak jej ukochany był...był teraz nieobecny wzrokiem.Właściwie wpatrywał się w okno. Nie oderwał wzroku nawet gdy machała mu przed nosem dłonią. - Co ci jest! Co ty odwalasz?
- Sp-spójrz przez okno...Po prostu spójrz…-wymamrotał
-Chłopie co ty odwalasz? - Krzyknęła nerwowo. Pomaszerowała tupiąc wzburzona zachowaniem Roberta do okna brudnego od zacieków, kurzu i niedokładnego mycia jedynej córki państwa Romanowiczów. Spojrzała na asfaltową ulicę i zamarła. Po tej asfaltowej ulicy chodziła humanoidalna, wychudzona aż do kości kreatura. Wysoka na około siedem, może osiem metrów zamiast głowy miała dwie syreny umiejscowione na kikucie. Wydawało jej się, że w tych dwóch syrenach były zęby.
Kły. Trudno było to określić.Nie miała nawet oczu. Monstrum gwałtownie odwróciło głowę...Odwróciło się w stronę okna przez, które obserwowała go dziewczyna. Tak przynajmniej się jej wydawało. Sparaliżowało ją, nie mogła się ruszyć i wpatrywała się w tego potwora tak samo jak on w nią. Zapadła chwila ciszy, głuchej ciszy zakłóconej przyśpieszonym biciem serca i nerwowym oddechem. Robert szybko powalił dziewczynkę na podłogę i zasłonił brązowe rolety sprawnym ruchem.
- Po cholerę się w to coś wpatrywałaś! Poderwać go chciałaś czy co? - Krzyczał na Natalię, przestał się gdy ta zaczęła płakać. - Przepraszam. Nie powinniśmy teraz się kłócić i na siebie krzyczeć.
-Co to jest? Co tutaj się dzieje. To wszystko nie ma sensu. - Wyszlochała. - Nikogo nie ma w tym pieprzonym mieście, BA! Wszystko pokrywa jakaś psychodeliczna mgła jak w...w...w jakimś silent hill. Wsz-wszystko tutaj przypomina horror.
Jesteśmy od-odcięci od świata.
- Sam nie wiem co tutaj się dzieje. Zostańmy ile możemy. To coś nie powinno tutaj wejść. Jest po prostu za wysokie. A i do balkonu też raczej nie dosięgn…
Huk rozbijanej szyby przerwał pocieszanie dziewczyny. Kawałki szkła leżały na świerkowych panelach dodatkowo zaczęły wyć syreny. Jeden z szklanych odłamków skaleczył nastolatka w nogę. Poderwali się błyskawicznie i mieli już uciekać gdy dziewczyna podbiegła po plecak. Z szyby wystrzeliła koścista ręka z ostrymi szponami łapiąc natalię za kostkę. Pisnęła z bólu i przerażenia. Złapał ją za rękę i wyrwał ją z uścisku bestii. Wybiegli sprintem z bloku. Oddalając się od budynku zauważyli nie jedną kreaturą a parę. Biegli dalej. Trzymał cały czas kurczowo nastolatkę za rękę. Po tym gdy stracili z oczu bloki i te syreno-głowę stwory.
Zdyszana zatrzymała chłopaka. Postanowili iść do supermarketu i się tam rozejrzeć za prowiantem. Nie szli głównymi drogami. Skracali sobie drogę po odludnych miejscach, chodzili przez wąskie uliczki zasypane burymi liśćmi i błotem i po wyschniętych krzakach. W pewnym momencie byli zmuszenii przejść przez cmentarz. Ogrodzony betonowym, zamszonym murkiem, z tradycyjną furtką, jak do zwykłego podwórka. Robert otworzył bramkę od której odchodziła zgniło-zielona farba olejna. Wkroczyli na teren cmentarzyska. Przechodzili między wąskimi alejkami aby dotrzeć ku celu.
- Spójrz! Na tych nagrobkach są nasze imiona i nazwiska - Pociągnęła chłopaka aby ten się zatrzymał i spojrzał na jej znaleziska. Odsuwając tandetne, plastikowe kwiatowe wieńce z nagrobku.
- Pewnie to zbieg okoliczności, może po prostu ktoś miał tak samo na imię i nazwisko jak my. - Próbował uspokoić ją chłopak.
-Spójrz na datę! Mają naszą datę urodzenia i...i datę śmierci. 28 października.
Przecież to przedwczorajsza data. - Wpatrywała się dalej w zimny, marmurowy i ponury grób z płaskorzeźbą aniołka stojącego przy złotych napisach wyrytych w mogile. Wydawał się na nich patrzeć, ze smutkiem w oczach.
-Fakt trochę to dziwne i irracjonalne. - Rozglądał się po innych nagrobkac. szukając logicznego wytłumaczenia.
-Rozejrzyj się! Na wszystkich jest takie samo epitafium! Na każdym!
- Oby to był głupi żart, albo sen. Albo jakaś halucynacja po zielsku czy innych lekach.- Zabrał dziewczynę z cmentarza prosząc ją aby teraz była cicho.
Dotarli do wielkiego marketu, największego w ich miasteczku. No i w zasadzie jedynego. Budynek miał wielki świecący na czerwono napis z logo. Jedna literka była przypalona przez co z “Tesco” można było przeczytać jako “Teco”. Z minuty na minutę mgła robiła się gęsta. Z trudnością mogli dostrzec świecący napis czy nawet swoje zmarznięte wręcz sine ręce. W środku panowała ciężka atmosfera, bardzo nieprzyjemna. Wydawało się, że coś ich tutaj nie chce. Rozdzielili się, aby szybciej znaleźć potrzebne im artykuły.
Błądząc między regałami szukając wafli czy innych sucharów rozmyślała nad teraźniejszymi wydarzeniami. Cała ta sytuacją przytłaczała ją. Wszystkie te stwory, mgła, brak oznak życia w mieście gdzie zawsze było głośno i widziała zabieganych ludzi idących do pracy z teczką i kawą w ręce. Uczniów maszerujących jak na skazanie do szkoły z przepełnionymi, ciężkimi tornistrami. Ekspedientki kłócące się z pobliskimi żulami o to, że więcej nie sprzeda im żadnego piwa czy wódki bo jest poranek. No i Robert. Była w nim zauroczona, chyba nawet się w nim podkochiwała, ale to nie był czas i miejsce na wyznania miłosne. Ich jedynym celem teraz było wydostanie się z tego piekła. Od dalszego dołowania się nad swoim losem oderwał ją dźwięk zrzucanej paczki chipsów z górnej półki. Zawładnęło ją mistyczne poczucie ciekawości owianej strachem. W życiu każdego człowieka pojawiają się momenty kiedy wie, że nie powinien tego robić, ale jednak coś sprawia, że stojąc nad przepaścią decyduje się dokonać krok do przodu. Tak było i teraz. Powoli jak wystraszony, ale zarazem jak ciekawy kot podchodziła do paczki pełnej niezdrowych smakołyków po których ryzyko pochorowania się od nich było pełne jak i oczywiste. Schyliła się aby je podnieść, ale w tym czasie spadła kolejna paczka i kolejna. Coś było nie tak. Cofnęła się parę kroków do tyłu. Powoli podniosła głowę do góry. Na półce siedział człowiek. Nie, to nie był człowiek. Kolejna kreatura, która uciekła z piekła albo z opowiadań Stephena Kinga czy innego pisarza o bujnej i przerażającej wyobraźni. Mająca paręnaście kończyć zakończona nie dłońmi, ani łapami, a raczej czymś na obraz pajęczych odnóży zakończonych ostrymi pazurami.
Nienaturalny uśmiech rozciągający się od ucha do ucha, zniekształcona głowa z brakiem nosa przyprawiała o dreszcze na samą myśl i te puste oczodoły. Jednak miała skierowaną głowę w jej stronę.
Zaczęła iść do tyłu nie spuszczając to z oczu. Sytuacja w której się znalazła była absurdalna. Gdy dotarła do końca zapełnionego regału prowadzącą na bardziej otwartą przestrzeń zaczęła uciekać Ile sił w nogach. Usłyszała nieludzki krzyk ,
usłyszała tupanie, bieg tej obrzydliwej postaci. Wpadła na Roberta i wskazała palcem w stronę monstrum biegnącym za nią. Ten przyglądając się potworowi i zdając sobie sprawę, że nie uciekną wepchnął dziewczynę do szafki po czym sam się w niej schował. Zatkał jej usta i kazał nie oddychać. Stawonóg wpadł do alejki i wsłuchiwał się w otoczenie by namierzyć dziewczynę. Domyślił się, że stwór nic nie widzi. Wyjął z kieszeni metalowy scyzoryk, który trzymał jeszcze od czasu ogniska.
Wyszedł cichutko z drewnianej szafy po czym rzucił swój przedmiot jak najdalej umiał. Ten wylądował dobrę paręnaście metrów od nich i uderzył w szklaną lodówkę. Upiór usłyszawszy dźwięk w ciągu parunastu sekund zniknął z pola widzenia pary. Natalia wyszła z szafy powolnym krokiem i gdy miała już coś powiedzieć chłopak przytaknął swój palec do ust w geście prosząc o zachowanie ciszy.
Skradając się wyszli z marketu, starali robić się to bezgłośnie. Po wydostaniu się z budynku. Zapadła cisza. Głucha cisza. Patrzyli się na siebie nawzajem. Nie wiedzieli co powiedzieć. Jak to skomentować, jednak myśleli o całej sytuacji to samo, to nie wszystko to koszmar z którego nie mogą się wydostać. Przechadzali się po ulicach, zmęczeni. Robiło się zimniej, coraz zimniej a oni nawet nie wiedzą gdzie się podziać i co teraz robić. Idąc po dróżce wyłożonej kamykami mimo gęstej mgły dostrzegli tą samą postać, którą widzieli na przystanku. Nie mając pomysłu co zrobić dalej, z bezradności zwrócili się do mężczyzny. Hej! Proszę się pana. - zawołał stanowczym głosem lecz drżącym. - Nie wiemy co się tu dzieje, całe miasto opustoszało dodatkowo pokrywa je mgła. Spotkaliśmy jakieś kreatury z piekła rodem, które o włos nas nie zamordowały. Już naprawdę nie wiemy co robić. -Przybysz popatrzył się na dwójkę smutnym wzrokiem pełnym współczucia, milczał. Schował jedynie chude palce w kieszenie spodni i rozglądał się po okolicy jak gdyby chciał uniknąć kontaktu wzrokowego z nastolatkami
- Proszę niech pan odpowie, nie chce tutaj dalej być, nie wiem gdzie moja rodzina, wszystkie tutaj stworzenia chcą mnie zabić. Nie wiem co tutaj się dzieje. Nie chce żyć w takim świecie - Szlochając zwróciła się do człowieka.
Nie mógł dalej nie odpowiadać. Milczeć. To co powie i tak im w niczym nie pomoże,.
Głęboko westchnął. Znowu omiótł pobliskie budynki wzrokiem po czym głębokim, barowym głosem odparł - Ale przecież wy nie żyjecie.