Jerzy Kaczorowski
Paradoks niekomunikatywności
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 2 (26), 133-143
Roztrząsania
i rozbiory
Paradoks niekomunikatywności
Albo się u k ry w a sw e zdanie, albo siebie się u k r y w a poza s w y m zdaniem. Kto postępuje inaczej, nie zna dróg świata lub należy do zakonu świętego szaleństwa.
(Nietzsche)
Pow iem to, co m y ślę — odparła pospiesznie Alicja — to znaczy, m yślę to, co powiem... a to jedno i to samo jak wiesz (...)
— U c i e b i e t o j e s t t o samo — pow iedział K a -
pelusznik i na t y m rozm owa urwała się.
(P rzy gody A licji w k ra in ie czarów )
D w a p rzyk ład y niekom unikatyw ności. K ażdy chyba, kto jechał w arszaw skim tram w ajem , był św iadkiem , jeśli nie uczestnikiem , tak ie j w y m ian y zdań: „Czy pani teraz w y sia d a ” ? — p y ta u przejm ie przecisk ający się do w yjścia pasażer. „Nie w ysiadam , w ychodzę” — odpow iada zagadnięta urażonym tonem . S pójrzm y na przytoczoną rozm ow ę jako na ak t kom un ikacji ję z y kow ej. W u jęciu w ielofunkcyjności k o m u n ik atu idźm y za koncepcją Jakobsona.
D om inującą fu n k cją dla naszego te k s tu pow inna być n iew ątpliw ie fu n k cja refe re n c y jn a . N adaw cy chodzi o uzyskanie określonej in fo r m acji. P y ta n ie jego dopuszcza dw ie m ożliw e odpowiedzi: „Tak, w y siad am ” lu b „Nie, nie w y siad am ” . I tylko p rzy zaistnieniu jednego z ty ch dw u w arian tó w m oglibyśm y mówić, że kom u n ik at te n jako całość spełnia swój n a tu ra ln y cel referencyjności. Czy zatem w w e r sji przytoczonej n astęp u je pożądana odpowiedź? „Ależ jasne, że> ta k — m ożem y odrzec — ty le że jest ona w yrażona w sposób fig u ra ty w n y . W te n sposób poza in fo rm acją przy k u w a także uw agę jej k ształt; pojaw ia się w ięc tu ta j dodatkow o fu n k cja poetycka. N iem niej p o stu lat in form acyjności je st w y raźnie zachow any. S to sując ram ę m odalną, m ożna by te słowa w yrazić: «Tak, w ysia dam , ty lk o uw ażam , że praw idłow o pow inno się tą czynność n a z y
wać sło w em 'w ychodzą'». N ależy w ięc tu m ówić co najw yżej o n a d
m iarze in fo rm acji (część p odkreślona)” .
U jęte w cudzysłów rozum ow anie pow inno w ydaw ać się tra fn e , gdyż jest to sposób podejścia u sank cjon ow an y określoną k o nw encją badaw czą. Pow inno, ale rozm ow a odbyła się w tra m w a ju , nie n a
R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z BIO R Y 134
sem in ariu m i praw dopodobnie gdy już w reszcie ta dam a odk orko- w ała przejście i oboje znaleźli się n a ulicy, on pom yślał o niej ,,ta c h am k a” , a ona n aw zajem „co za p ry m ity w ” ! Dlaczego tak o sobie pom yśleli? Bo — p rzy zn ajm y — ona w cale go nie chciała p o in fo r m ować. To znaczy nie chciała odpowiedzieć m u n a pytanie. O czym zatem m u kom unikow ała?
P raw dopodobnie w języ k u potocznym w arszaw iaków słowo „ w y siad ać” m a szczególnie m ocny odcień p ejo raty w n y , biorący się z u żyw ania go w fu n kcji, k tó rą najogólniej u jm u je pojęcie „k o ń czyć się” . W stylizow anej n a folklor w arszaw ski piosence słyszym y (cy tu ję z pam ięci): „ J u tro zaś f ra je r znów i w ysiadka” . To p rz e nośne znaczenie słowa „w ysiadać” jest zresztą obecne i w potocz n y m języ ku ogólnopolskim ; używ am y go w takich zw rotach, ja k „serce m i w y siad a” czy „K ow alski w y siad ł” w znaczeniu „nie po w iodło m u się” , „zachorow ał” , n aw et „ u m a rł” . N iem niej język lite rac k i uznaje całkow icie popraw ność zw rotów „wysiąść z pociągu” , „w ysiąść z tra m w a ju ” i dla m ieszkańca L ublin a czy K rak ow a są one odbierane jako zupełnie n a tu ra ln e , m im o iż m ają oni św iado mość znaczenia przenośnego. W m entalności przeciętnego w arsza w iak a jedn ak p resja znaczenia przenośnego jest silniejsza; p asa żerka w tra m w a ju odeb rała p y tan ie „czy pani w ysiada?” przede w szystkim jako insy n u ację „czy z panią jest kiepsko?” , ty m m oc n iej, jeśli by ła w starszy m w ieku — i zareagow ała przede w szyst kim na to. Je j odpow iedź to oburzone „nie jest jeszcze ze m ną ta k źle, jak p an m y śli” , a w d rugiej dopiero kolejności znaczy ona „w idać, żeś p an z p ro w in cji” (gorszy) — gdyż owa dam a dzieli ludzi na tych, któ rzy m ów ią „w ysiadam z tra m w a ju ” (gorsi, p ro w incjusze) i na tych , k tó rz y z niego „w ychodzą” (lepsi, swoi, t u tejsi).
W rzeczyw istości więc przytoczony dialog-kom unikat m a c h a ra k te r niespójny. M am y tu p rzeciw staw ienie dw óch kodów, k tó ry c h dom i n a n ty in fo rm acy jn e w y m ija ją się. De facto nie jest to więc dialog, lecz dw ie w ypow iedzi m onologowe. W drugiej w ypow iedzi narzuca się m entalność in terlo k u to ra. Nie m ożem y jed n ak opisanego zja w iska przypisyw ać w yłącznie fu n k cji em otyw nej, gdyż jego rzeczy w ista fu n k cja jest n iek o h e ren tn a z przew idyw aną rolą dialogu jako kom u nik atu. Je st ona w ty m p o ten c jaln y m kom unikacie czynnikiem d e stru k cy jn y m . Spraw ia, że p rzestaje on być tym , czym pow inien się stać — k o m unikatem , a s ta je się, jak stw ierdziliśm y, p a rą m o nologów.
Z achow anie naszej w arszaw ian k i p rzypom ina raczej sy tu ację opi saną przez W icklera (C zy je ste śm y g rzeszn ika m i?): gdy do sam ca pow iana zbliża się in n y paw ian, a tam te n to uważa za chęć agresji, d em o n stru je w te d y swój penis, co m a działać n a przeciw n ika o d stra szająco. D am a poczytała p y tan ie pasażera w łaśnie za a k t agresji i zareagow ała wrogo, odpychająco, „a n ty in fo rm a c y jn ie ” . D om inu
jąc ą więc fu n k cję tego członu dialogu, k tó ry należał do n iej, m oże m y nazw ać um ow nie fun k cją d em o n stra tyw n ą.
D rugi przykład:
„— A w ięc spotkamy się jutro? — Tak.
— Gdzie? — Gdzie chcesz. — O której godzinie? — Obojętne.
— Dobrze. Tylko ja cię bardzo proszę: bądź punktualny”! 1
P ozostaw m y na boku możliwość, że pow yższy dialog je s t su rre a li styczną igraszką; w tak im w y p ad k u sy tu acja by łab y stosunkow o jasna: należałoby go po trakto w ać jako te k st literack i o dom inującej fu n k cji poetyckiej. Załóżm y, że rozm ow a ta jest prow adzona serio. Z auw ażm y, że pierw szy in te rlo k u to r (pytający) zachow uje się po dobnie ja k pasażer z tra m w a ju : prag n ie uzyskać określoną in fo rm a cję. Odpowiedzi drugiego m ożna in te rp re to w a ć dw ojako: albo rzeczy w iście m a czas i chce pozostaw ić decyzję w y bo ru m iejsca i te rm in u p artn ero w i, albo prag n ie, by ten się od niego zw yczajnie odczepił. Kończąca dialog rep lik a in te rlo k u to ra pierw szego każe nam (ze w zględu na zachow anie spójności tek stu) p rzy jąć drugą możliwość. W takim w y p ad k u in te rlo k u to r d rugi m a dw ie m ożliwości uzew n ę trz n ie n ia sw ojej postaw y: pow iedzieć po pierw szym zadanym p y tan iu „Odczep się” albo zacząć grać. W idzim y, że w y b ra ł d rug i sposób: udaje, że zgadza się n a spotkanie. P a rtn e r tra k tu je jed n ak jego odpowiedź pow ażnie i dopiero po trzeciej dostrzega, że m a do czynienia z grą: z niechęcią u k ry tą za m aską akceptacji, że ich dialog to były w łaściw ie dw a monologi, że kod jego i kod p a rtn e ra b y ły odm ienne — ro zw ijały się rów nolegle. Jeśli w ięc chciał u ra to wać kom unikatyw no ść rozm owy, m usiał przyjąć konw encję ta m tego — gry; i ta k też postąpił. U ratow ał w ten sposób spójność tek stu , sprow adzając go do poziom u nonsensu.
J a k a jest fu n k cja dom inująca tego drugiego kodu w ystępującego w an alizow anym dialogu? T ru d n o m ów ić o referencyjno ści, skoro m am y tu p rzykład dezinform acji, p rzy n ajm n iej dążenia do opóźnie nia i osłabienia inform acji. A w ięc w łaściw ie an ty referen cy jn o ści. To „o d gryw anie” chęci przez niechęć, tę an ty re fe ren c y jn o ść n a z w ij m y m etaforycznie fu n k cją teatralną.
N iedostrzeganie przez tra d y c y jn ą teo rię k om unikow ania się pew nych isto tnych aspektów tego zjaw iska w y daje się być zw iązane z jej n astaw ien iem „izolacjonistycznym ” , inaczej m ów iąc „im m a- n en ty zm em ” . K o m u n ik at jest na ogół ro zp a try w a n y jak o zam knięta s tru k tu ra , k tó re j gran ic p iln u ją dw ie kategorie — nadaw cy i od
1 3 5 R O Z T R Z Ą SA N IA I R O ZBIO RY
biorcy. S tru k tu ra ta przy tłacza obie kategorie, to leru je tylk o ich rolę służebną. Jeśli badacz zwróci się k u k tó re jś z nich, w ychodzić m usi od ko m unik atu , co jest zresztą zrozum iałe, poniew aż istn ien ie n adaw cy i odbiorcy jest u w aru n k ow ane istnieniem ko m u n ik atu . To „w sobne” ujęcie zjaw iska k o m unikow ania się pozwoliło na do strzeżenie w ielu isto tn ych faktów . P ew ny ch rzeczy jed n ak nie jest w stanie uchwycić. Przeszkodą są tu dw ie jego cechy: pierw sza — ignorow anie osobowego (ludzkiego) c h a ra k te ru nadaw cy, czyli po m ijan ie psychologicznego asp ek tu procesu kom unikacji; dru g a — złudzenie, że każda w ypow iedź jest kom unikow aniem , czyli życzli w ym w y jaśn ien iem czegoś tam odbiorcy. P rz y całych zasługach tego u jęcia w y d aje się, że zb y t uw ażnie bada się tu zaw artość tab a k iery , zapom inając, czem u ona służy. My zatem zacznijm y od nosa.
Perwersja autofilii. Po co w ogóle w ypow iadam y się? N iew ątpliw ie po to, aby kom uś coś oznajm ić, ale to — tylko m iędzy innym i i od czasu do czasu. A poza tym ? Często nasze w ypow iadanaie się bliższe jest czynności fizjologicznej niż aktow i inform acji. Czasem p o trze b u jem y się „w ygadać” , ta k jak po trzeb u jem y um yć ręce czy napić się wody. P ija n y fe ld k u ra t K atz ze S z w e jk a czy B ankier z Małego
księcia niew ątpliw ie w ypow iadają się, m ają naw et p oten cjaln y ch
odbiorców, a jed n ak k w estie dialogu w ypow iadane przez nich od dziela od tego, co m ów ią ich rozm ówcy, „przepaść sem an tyczna” . N ierzadko chodzi nam (obojętnie czy to sobie uśw iadam iam y, czy
nie) o zadem onstrow anie naszej inteligencji, błyskotliw ości, dow cipu — in n y m i słow y o narzucenie drugiej osobie jakiegoś aspektu naszego obrazu siebie. Z nakom ite literack ie opisy tak ic h w łaśnie „dialogów ” znajdziem y u P ro usta, gdy m ówi o salonach pani V er d ü n n czy księżnej O riany.
W reszcie m ów im y, by podtrzym ać e le m en ta rn ą więź społeczną. N ie n a tu ra ln e jest, b y dw ie osoby idące ulicą m ilczały przez dłuższy czas. P o d trz y m u je m y więc k o n tak t za pom ocą banałów na te m a t pogody. Siedząc n a ław ce w p ark u , gaw ędzim y często jak dw aj sta rc y w yg rzew ający się n a ław eczce przed dw orkiem w Soplicowie.
«Tak, tak, Protazeńku» rzekł klucznik Gerwazy, «Tak, tak, Gerwazeńku» rzekł woźny Protazy.
Jeśli m ożna tu m ówić o Jakobsonow skiej fu n k cji fatycznej, to tylko w tak im rozum ieniu, w jakim tę fu n k cję pełni rzucanie do siebie piłki przez dwóch graczy, to znaczy na płaszczyźnie jakiegoś nadko- m u n ik atu , k tó ry już nie m a c h a ra k te ru w erbalnego. Na płaszczyź nie języka, któ rą się zajm u jem y , fu n k cja ta w ty m w y p ad k u nie odgryw a roli. W ydaje się, że w szelkie truizm y, jakim i się obrzu cam y każdego dnia, służą ty lk o do p od trzy m an ia więzi w sensie socjologicznym, a nie językow ym . Można przypuszczać, że taki w łaśnie sens przyśw ieca w ielu zebraniom naukow ym , k tó ry ch rola in form acy jn a byw a zepchnięta na dalszy plan.
137 R O Z T R Z Ą SA N IA I R O ZBIO RY
W om aw ianych w yp adkach kom unikow anie m a więc c h a ra k te r po zorny. W łaściw ie w y stęp u je tu dem onstrow anie. W ektor skierow any w akcie in fo rm acji k u drugiej osobie jest tu ta j zakrzyw iony jak haczyk: w ychodzi od nas, ale i na nas w skazuje.
Fobia adresata. Podczas gdy dem onstrow anie jest ignorow aniem p a rtn e ra , gra pow odow ana jest przesadnym lękiem przed odbiorcą. N astaw ienie nadaw cy na odbiorcę n ab ie ra cech patologicznych, staje się dla niego czymś w ro dzaju m anii prześladow czej. Jeśli uznam y n iekom unikatyw ność za patologię kom unik atu, to w w yp ad ku de m onstrow ania m ożem y mówić o p e rw e rsji autofilii, w w y padku zaś g ry o fobii adresata.
L ęk przed ad resatem w yw ołuje u nadaw cy reak cję obronną — chęć uk ry cia praw dziw ego oblicza k o m u n ik atu za m aską pseudoinform a- cji. M askow anie to może m ieć postać w zględną lub totaln ą.
P ierw szy w yp adek zachodzi, gdy istn ieje więcej niż jeden odbiorca. N astępuje wówczas podział odbiorców na dw ie kategorie: tych, dla k tó ry c h w łaściw a treść k o m u n ik atu m a być nieczytelna oraz takich, któ rz y d y sp o n ują kluczem do ew en tualnego rozszyfrow ania p ra w dziw ych in te n c ji nadaw cy. Z n ana jest histo ria o tym , jak Boy w y danie K artezju sza o p atrzy ł ban d ero lk ą z napisem „Tylko dla do ro sły ch ” . Po śm ierci M arii Ossowskiej ukazał się w jed n y m z d z ie n ników nekrolog podpisany „P rzyjaciele z K K K ” . Dla tych, k tó rzy w iedzieli, co te n sk ró t oznacza, in fo rm acja była czytelna, pozostali skazani byli n a fałszyw e odczytanie tego kom un ikatu . Nie trzeb a chyba przekonyw ać, że w łaśnie liczne inform acje prasow e są p rz y kładem n astaw ienia na dw ojakiego odbiorcę.
Z drugim przy padk iem m am y do czynienia, gdy in ten cją jest całkow ita dezinform acja. P rz y k ła d y na to znaleźć m ożna nie ty lk o w historii p rasy i dyplom acji, lecz także w Biblii, na p rzy k ład w rozm ow ie starego Izaaka z synem Jak u b em , k tó ry podstępnie przyw łaszcza sobie przyw ilej p ierw orództw a 2.
D obrym p rzy k ład em fobii a d re sa ta jest zachow anie się baronow ej de C am brem er w rozm ow ie z n a rra to re m W p o szukiw an iu stracone
go czasu:
„— Na Boga, po malarzu takim jak Monet, który jest po prostu geniuszem, niechże pan nie wym ienia starego majstra bez talentu jak Poussin. Powiem wręcz, że on mi się w ydaje najtępszą piłą, jaka istniała pod słońcem. Cóż pan 2 „A mając udzielić mu błogosławieństwa, zapytał go jeszcze:
«Ty jesteś syn mój Ezaw?» Jakub powiedział: «Ja jestem». Rzekł więc: «Po daj mi, abym zjadł to, co upolowałeś, synu mój, i abym ci sam pobłogosławił». Jakub podał mu i on jadł. Przyniósł mu też i wina, a on pił. A potem jego ojciec Izaak rzekł do niego: «Zbliż się i pocałuj mnie, mój synu!» Jakub zbli żył się i pocałował go”.
R O Z T R Z Ą S A N IA I R O ZBIO R Y 138 chce, ja nie mogę przecież tego nazwać m alarstwem . Monet, Degas, Manet, tak, to są malarze! (...).
Wkładała tyleż skrupułu co gorliwości w zaznajomienie mnie z ew olucją w ła snego smaku. I czuć było, że fazy, przez jakie przeszedł ten smak, były w ed le niej nie mniej ważne niż różne etapy samego Moneta (...)
— A le — rzekłem czując, iż jedynym sposobem zrehabilitowania Poussina w oczach pani de Cambremer jest powiadomić ją, że Poussin stał się znów modny — pan Degas upewnia, że nie zna nic równie pięknego jak Poussiny w Chantilly.
— A? N ie znam Poussinów w Chantilly — rzekła pani de Cambremer, która nie chciała być innegot zdania niż Degas — ale m ogę m ówić o tych, co są w Luwrze; istne ohydy.
— On je także niezmiernie podziwia.
— Muszę je obejrzeć jeszcze raz. Wszystko to już zatarło mi się trochę w gło w ie — odparła po chwili milczenia, tak jakby przychylny sąd, jaki miała z pewnością niebawem w ydać o Poussinie, miał zależeć nie od biuletynu, który jej w łaśnie zakom unikowałem , ale od dodatkowego i tym razem osta tecznego zbadania, jakiemu zamierzała poddać Poussina w Luwrze, aby mieć możność skorygowania sw ego sądu” 3.
B aronow ej w rzeczyw istości nie stać na w łasny sąd o m alarstw ie. Nie u jaw n ia jed n ak tego, lecz u d aje kom petencję, k ry ty k u ją c P o u s sina, gdyż jak się jej w ydaje, tak a jest pow szechna opinia o ty m artyście. W te n sposób zabezpiecza się przed dem askacją: w szak ta k sądzi większość w yrobionej publiczności. G dy n a rra to r bu rzy w niej przekonanie o pow szechności sądu, że Poussin jest słabym m ala rzem , baronow a, by móc dalej grać k o m p etentną, m usi zm ienić swo je „opinie” n a użytek odbiorcy. Nie m oże tego uczynić jeszcze w tra k c ie tej rozm owy, gdyż b y łab y to dem askacja; p rzy n a jb liż szej okazji jed n a k będzie ju ż w ielbiła arty z m Poussina, ra tu ją c w ten sposób szansę uzn an ia jej za kom p eten tn ą przez osoby, k tóre nie znały jej daw nych sądów.
B yw ają w ypadki, że n astaw ien ie n a podw ójnego ad re sa ta je st n a s ta w ieniem na tę sam ą osobę jednocześnie. W czasie zam ieszek w pew n ym k ra ju zaniepokojony d y k ta to r w ezw ał głównodowodzącego, by się upew nić, jakie są zam iary w ojska. „A rm ia w ypełni swój obo w iązek ” — odpow iedział generał, pozostaw iając d y k ta to ra w n iep e w ności, czy jest to obowiązek wobec niego, czy w obec „lu d u ” , k tó ry się zbuntow ał. O dpow iedź była jednocześnie szyfrem i dezinform a cją. G enerał nie mógł odpow iedzieć jasno, gdyż nie w iedział, czego się pow inien bać więcej — d y k ta to ra czy gniew u ludu.
A w dziele literackim? Dzieło literackie, w edług pow szechnie obo w iązującej opinii będące k om unikatem , także nie jest w olne od p e rw e rsji niekom unikatyw ności. Jeśli, zgodnie z naszą p rak ty k ą,
w y jd ziem y nie od k o m un ik atu, lecz od nadaw cy, czyli fizycznego au to ra , zauw ażym y tu rów nież zjaw iska dem onstrow ania i te a tra l ności.
To pierw sze w iąże się ze specyfiką a k tu tw orzenia, k tó ry dokonuje się nie ty lk o jako próba znalezienia przez a u to ra k o n tak tu z czyteln i kiem , lecz także z im p e ra ty w u w ew nętrznego, ignorującego gusta
odbiorcy, a n aw et jego istnienie.
ó w im p e raty w w e w n ętrzn y p rzejaw ia się w n ajp ro stszy sposób w zachow aniu dziecka, k tó re m u d ajem y do rysow ania k red k i i k a w a łe k p a p ie ru albo pudełko z klockam i. R ysunki dziecka ani inne jego tw o ry o c h arak terze arty sty c z n y m nie są nastaw ione na od biorcę. Są ty lk o rodzajem ek sp resji nie liczącej na czyjeś zrozum ie nie. Dobrze, m ożna by zapytać, ale czy w tak im razie zachow anie tak ie nie jest p rzejaw em fu n k cji ek spresyw nej czy też, jak chce Jakobson, emotywTiej? G dyby to uznać, byłoby to tylk o opow iedze niem się za croceańsko-diltheyow ską teo rią twórczości. Rzeczywiście, zarów no tw órczość dziecka, jak nasze sam otne taneczne im prow izacje w y d a ją siępełnić tę rolę: być arg u m en tam i za słusznością teorii tw órczości jako ekspresji. S p raw a w y daje się bardziej subtelna, gdy m ów im y o tw órcach dojrzałych. T utaj słuszniejszy w ydaje się po gląd, że dzieło jest rez u lta tem k o n flik tu m iędzy konw en cją (kod, k tó ry m operu je odbiorca) a in d y w id u aln ą ekspresją a rty sty . A uto r sta je się tu w rogiem czyteln ik a jako re p re z e n ta n ta konw encji. W dziele zn ajd uje to odbicie w p rzen ik an iu się dwóch naw zajem zw alczających się kodów: ,,ekspresyw nego” i „konw encjonalnego” . P rz y słowie „ e k sp resy w n y ” użyłem w ty m w y pad ku cudzysłowu, gdyż pierw szy kod (wyraz) m a w stosu nk u do drugiego c h a ra k te r a n ty k o m u n ik acy jn y . E k sp resja nie w spom aga tu kom unikatyw ności, lecz jej przeszkadza (sytu acja podobna jak w przykładzie z tra m w ajem ). D latego w olim y ją tu określić jako dem onstrację.
W y d aje się, że p rzed staw ion y pogląd na dzieło literackie może w y tłu m aczyć przyczynę niedocenienia pew nych utw orów przez w spół czesnych. Tę stronę u tw o ru , k tó ra jest dem onstrow aniem , w spół czesny autorow i odbiorca odbiera jako „szum ” w kodzie „konw en c ji”, jako objaw zaciem nienia. Całość jest dla niego niespójna, a ty m sam ym jej w artość um niejszona. Dopiero w dalszych sw ych dziejach u tw ó r m a szansę zrobienia k ariery . Dzieje takiego niezrozu m ianego dzieła, później na nowo „odkrytego” , m ożna porów nać do dziejów w ielu m etafor, k tó re uległy procesow i leksykalizacji. W zle- ksykalizow anej m etaforze ulega w y ta rc iu szew dw urodności, dzięki czem u może ona w ejść w obieg językow y. N iedoceniona twórczość może zostać o d k ry ta, gdy h isto ria w y p ra c u je tak i ty p kodu, k tó ry będzie ją mógł ująć jako spójną całość.
N atom iast fu n k cja te a tra ln a w ydaje się być obecna w ty ch utw o rach, k tó re z ró żnych w zględów sz y fru ją pew ne kom unikow ane treści. N ajp o p u larn iejsze sposoby szyfrow ania to ucieczka w historię
(K onrad W allenrod , C iem ności k r y ją ziem ią), fa n ta sty k ę lub g ro
teskę (Mrożek). F u n kcja ta m a praw dopodobnie znaczenie w tzw. pow ieściach z kluczem i utw o rach przesyconych sym bolizm em . W r a dykalnej postaci dezinform acji może się ona pojaw iać w pew ny ch utw orach sk rajn ie aw angardow ych, k tó ry ch p rzykładem może być k o n cert dwóch pianistów na ubiegłorocznej (1974) W arszaw skiej Jesieni, k tórzy przez dw ie doby bez przerw y tłu k li na fo rte p ia n a ch te n sam k ró tk i m otyw m uzyczny. Być może, że nie jest ona obca osław ionem u Finnegans W ake Jo y ce’a, powieści, k tó rej n ik t nie zrozum iał.
W ydaje się jednak, że fu n k cja ta może mieć dla lite ra tu ry bardziej zasadnicze znaczenie. Z p u n k tu w idzenia teorii kom unikacji dzieło p rzy jęto uw ażać za k o m u n ik at literack i. K o m unikat z isto ty swej m usi zaś spełniać w a ru n e k praw dziw ości. P ow staje p y tan ie czy, skoro, jak to — w y d aje się — udow odnił Ingarden, elem en tarn e cząstki dzieła m ają c h a ra k te r ąuasi-sądów , całość dzieła nie je st jakim ś k om unikatem pozornym , qu asi-ko m u n ika tem . S praw a jest w a rta , sądzę, specjaln ej uw agi i w nikliw ej analizy. G dyby tak było rzeczywiście, m oglibyśm y mówić, że fu n k cja te a tra ln a jest naczelną k o n stru k ty w n ą fu n k cją twórczości.
Dialog czy monolog? Ignorow anie paradoksu niekom unikatyw ności (spraw a „szum ów ” w kom unikacie jest jed n a k innej n a tu ry ; nieko- m unikatyw ność m a c h a ra k te r celowy, zorganizow any i je st niejako k om unikatem a rebours, jego parodią) wiąże się chyba w dużej m ierze z tym , że na ogół przyglądano m u się jednostron nie: jako w ypow iedzi monologowej skierow anej przez nadaw cę w stro n ę odbiorcy. Gdy odbiorcy zam knięto usta, spraw a przed staw iała się prosto. Tym czasem n a jn a tu ra ln ie jsz a postać k o m u n ik atu językow ego m a k ształt dialogu. W dialogu role nadaw cy i odbiorcy ciągle zm ie n iają się, nadaw ca jest jednocześnie odbiorcą, sy tu acja jest więc bardziej złożona. Oczywiście jeśli p o tra k tu je m y dialog w sposób n a tu ra ln y jako jeden kom unikat, a nie dwa odrębne, co je s t chyba zbyt daleko idącym u łatw ieniem . Taki, sądzę, pow inien być p u n k t w yjścia analizy: od dialogu jako spójnej całości. D opiero teraz, gdy uznam y te n fakt, m ożem y zabrać się do operacji, k tó ra w ykaże, że spójność w ielu ko m unikatów o ch arak terze dialogow ym m a ch arak te r pozorny. Tak postępow ałem , analizu jąc dw a p rzy k ład y w pierw szej części a rty k u łu . S ta ra łem się w ykazać, że w pew nych ty p ach kom unikatów dialogow ych spójność jest ru jn o w an a przez dw ie fu n k cje, z pow odu k tó ry ch do k o m u n ik atu w krad a się monologowość. J,est t<^ jed n a k m onologowość różna od tej, od k tó re j się przed c h w ilą ' odżegnałem , nie istn ieje ona bow iem w izolacji, lecz jest neg aty w n ą reak cją osłabiającą czynniki in te g rac y jn e istn iejące zw yk le w przeciw nej części dialogu, jest rew oltą m onologu przeciw dyk ta tu rz e kom unikatu. W ek strem aln y ch p rzypadkach na sk u tek de stru k c y jn e j roli obu fu n k cji k o m un ik at zam ienia się w bełkot.
141 R O Z T R Z Ą SA N IA I RO ZBIO R Y
Z asada d e stru k c ji dialogowości obow iązuje także n a tere n ie dzieła literackiego. Dw a głosy: a u to ra i konw encji są w nim z sobą sprzecz ne.
Trudno o wspólny język. Dlaczego nie m ożem y się porozum ieć? Dlaczego, ilekroć ko m un ik ujem y , k o m unikujem y nie to, co chcem y w yrazić? Bow iem n aw et dobra w ola poinform ow ania o czymś nie w ystarcza. G dy ju ż w yłuszczym y m yśli, z niepokojem stw ierdzam y, że oaza, do k tó rej chcieliśm y przybyć, była zw ykłym m irażem . D arem fo rtu n y m ożem y nazw ać zbieg okoliczności, kied y o d k ry w a m y A m erykę, m yśląc, że to Indie.
W h isto rii m yśli ludzkiej obok przekonania o kom unikatyw ności istn iał zawsze d ru gi n u rt, k tó ry stw ierd zał niem ożność porozum ienia. Nie m a pow odu, by n au k a o kom u nikacji dzisiaj ignorow ała jego istnienie, to le ru ją c reflek sję o n iekom unikatyw ności na tere n ie eseju filozoficznego i fab u ły literackiej.
R efleksja ta w iną za niekom u nik aty w ność obarcza nieprzystaw alność n azw y do rzeczy i słowa do m yśli.
„Ludzie pierwotni — ironizował Nietzsche — tworząc jakieś słow o byli prze konani, że dokonują odkrycia. Jakże odmiennie przedstawiało się to w rze czywistości! — potrącali o jakieś zagadnienie i w mniemaniu, że je rozwiązali, tworzyli przeszkodę do jego rozwiązania. Obecnie przy każdym poznaniu poty kamy się o skam ieniałe, m artwe słow a i łatw iej przy tym złamać nogę niż słow o”.
N ietzsche był zdania, że m yśli nie m ożna oddać w słow ach, bowiem
„wyrażamy sw e m yśli zawsze tym i słowy, które mamy na podorędziu. Lub, by w ypowiedzieć me podejrzenie w zupełności: w każdej chw ili mamy tylko taką myśl, dla której posiadam y na podorędziu słowa mogące ją w przybli żeniu w yrazić” (Jutrzenka).
Szczególnie mocno odczuw ali tę niem ożność w yrażenia się poeci. „Język kłam ie głosowi, a głos m yślom kłam ie” — u trzy m y w ał Mic kiewicz, to samo czuli Słow acki i N orw id. R om antycy zrozum ieli niem ożność jasności i zdecydow ali się na ciemność. W ielka Im p ro w i
zacja zostaje u rw a n a nie tylk o dlatego, by nie dopuścić do blu źn ierst-
w a, lecz także, by w yrazić nieufność do słów niezdolnych unieść po tęgi uczucia. Słow acki w o statn im okresie twórczości pisał ty lko frag m en ty . N ajw ażniejszy n u r t poezji współczesnej jest Syzyfową w alką o adekw atność n azw y do rzeczy i m yśli do w ypow iedzi. Poezja ta nie doszła jeszcze tam , gdzie d o tarli ro m a n ty cy — do n ien azy w al- n ej sfery ciemności.
Możliwość porozum ienia się zaprzepaszcza ludzka skłonność do s tru k - turalizo w ania, upraszczania, ujm ow ania w schem aty.
„Nie «poznawać», lecz system atyzow ać — pisał autor Zaratustry — narzucić chaosowi tyle regularności, form, ile w ym agają nasze praktyczne potrzeby.
R O Z T R Z Ą SA N IA I R O ZBIO R Y 142 W kształtowaniu się rozumu, logiki, kategorii miarodajną była p o trz e b a : nie potrzeba «poznawania», lecz podporządkowywania, schem atyzowania, w celu «porozumienia» się, obliczenia (...)” (Wola mocy).
N ajgłębiej może w lite ra tu rz e w y raził ten problem Gom browicz. W jego pow ieściach św iat je st tw orzony sztucznie, s tru k tu ra liz o w a - n y przez bohaterów — paty k i, pocałunki w K osm osie k o n s tru u ją groteskow y k sz ta łt fikcji.
W reszcie nasze przyw iązanie do stw orzonych przez nas k o n s tru k - tów. Jakże często w dysk u sjach dążym y nie do zw ycięstw a rac ji, lecz do racji zw ycięstw a. Z nana rep lik a Hegla: „Tym gorzej dla fak tó w ” u jm u je to n ajlep iej. Z by t często cieszym y się z sukcesów n au k i nie dla p raw d y , lecz dlatego, że jest to n au k a polska lu b francuska, m arksistow ska lub katolicka. D zisiejszy k ry zy s a u to ry
tetów jest votum nieufności rzuconym kultow i fikcji przez a u te n tyczność, czci przedm iotow ości przez podm iot.
N astępna przeszkoda to operow anie kom unałem . W ym iana k o m u nałów nie jest w y m ian ą inform acji. J e st ty lk o p o d trzy m y w aniem w ięzi społecznej. S p raw ia ona tylko, że czujem y się tożsam i ze społecznością, a w ięc bezpieczni. S a rtre m ówi o „trzech koncen try czn y ch kręgach pow szechności” . Są to
„krąg charakterów, krąg komunału m oralnego oraz krąg sztuki, w łaśnie po w ieści. Jeżeli (...) udaję szorstkiego poczciwca, zajm uję m iejsce w kręgu pierwszym ; jeżeli widząc, że jakiś ojciec odmawia pieniędzy córce, powiem : «Czy nie strach na to patrzeć? I pomyśleć, że ma tylko ją jedną na świecie... Ach, niechże pani da spokój, przecież nie zabierze tego z sobą do grobu» — znajdę się w drugim; w trzecim, jeśli powiem o jakiejś młodej kobiecie, że to Tanagra, o pejzażu, że to Corot, o historii jakiejś rodziny, że jest balzakow- ska. N atychm iast inni, którym te dziedziny są łatw o dostępne, godzą się ze mną i rozumieją mnie; moja postawa, mój sąd, moje porównanie znajdują w nich pełny oddźwięk, a tym samym zostają usankcjonowane. Działa to kojąco na innych, kojąco na mnie samego, ponieważ schroniłem się w tę neutralną i wspólną sferę, która nie jest ani całkow icie przedmiotowa, bo ostatecznie pozostaję wr niej z w łasnej woli, ani całkowicie podmiotowa, bo w szyscy mogą m nie tam odnaleźć i znaleźć tam samych siebie, lecz którą można by nazwać jednocześnie podmiotowością przedmiotu i przedmiotowością podmiotu. Skoro utrzymuję, że jestem tylko taki, skoro zapewniam, że nie ma we m nie żadnych tajnych skrytek, wolno mi w tych granicach dyskutować, wzruszać się, oburzać, m anifestow ać swój «charakter», a nawet zdobywać się na «oryginalność», to znaczy zestawić kom unały w taki sposób, w jaki dotąd tego jeszcze nie uczyniono: wszakże istnieją nawet «banalne paradoksy». W sum ie dana mi jest swoboda zachowania subiektywizm u w granicach obiektywności. I im bardziej będę w tych ciasnych granicach subiektywny, z tym większym spotkam się uznaniem: dowiodę w ten sposób, że subiekty wizm jest niczym i że nie trzeba się go obawiać” 4.
143 R O Z T R Z Ą SA N IA I R O ZBIO R Y
P arado ks niekom unikatyw ności jest w śród nas ta k w szechobecny, że nie budzi naszego sprzeciw u. Ż y jem y m im o niego jak mimo sp raw codziennych. O pętani obsesją znaczenia, zachow ujem y się w stosunku do rzeczy niezrozum iałych jak dw ie K rólow e wobec m ałej A licji — w m uszam y w nie znaczenia:
„— Powiedziałam tylko «jeśli»! — zaczęła błagalnie Alicja żałosnym tonem. Obie Królowe spojrzały na siebie i Czerwona Królowa zauważyła wzdrygając się lekko: — Ona powiada, że powiedziała tylko «jeśli»...
— Ach, lecz ona powiedziała o w iele więcej! — jęknęła Biała Królowa zała mując ręce. — Och, o w iele więcej!
— To prawda, sama wiesz, że powiedziałaś w ięcej — powiedziała Czerwona Królowa do Alicji. — Zawsze m ów prawdę... pomyśl, nim zaczniesz mówić... a później zapisuj wszystko.
— Jestem pewna, że to nie miało znaczenia, które... — zaczęła Alicja, lecz Czerwona Królowa przerwała jej niecierpliwie:
— O to w łaśnie mam pretensję! Powinnaś była chcieć, żeby to miało znacze nie! Jak przypuszczasz, jaki może być pożytek z dziecka, które nie ma zna czenia? Naw et żart powinien mieć znaczenie... a mam nadzieję, że dziecko chyba jest w ażniejsze niż żart” 5.
A m y — pozostaw m y znaczenie znaczeniu i idźm y w ciem ność.
Jerzy Kaczorow ski
Horoskopy, czyli świat uporządkowany
Z pojęciem horoskopu jak o w ypow iedzi będącej p rognozow aniem przyszłości o p a rty m n a w iedzy astrologicznej, mó w iącej o potężnych w pły w ach ciał niebieskich n a losy jednostki, w iąże się oczekiw anie pow iew u m etafizyki, tajem niczości i w ielo
znaczności. A d resat horoskopu, czyli ten jego czytelnik, k tó ry tra k
4 We w stępie do Portre tu nieznajomego Natalie Sarraute.
5 Autor ze w stydem przyznaje, że ukrył zakończenie tej rozmowy, które brzmi: „— Znajduje się ona w takim stanie um ysłu — powiedziała Biała Królowa — że chce zaprzeczyć czemuś... ale nie w ie, czem u”. Bał się bowiem, że słowa te czytelnik może odnieść do n ie g o ..
Lecz, jeśli dotyczą one rzeczywiście autora, to autor zw yciężył! Oto czytelnik rzeczyw iście może się przekonać, że funkcje teatralna i dem onstratywna są wśród nas.