• Nie Znaleziono Wyników

Widok Stanowisko tekstualne nie istnieje

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Widok Stanowisko tekstualne nie istnieje"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanley Fish

Stanowisko tekstualne nie istnieje

I.

Kilka lat temu odwo¿¹c ojca do jego mieszkania, dojecha³em do skrzy¿owania ze œwiat³ami; pali³o siê czerwone. Ojciec rzek³ tylko: „JedŸ przed siebie”.

Co mia³ na myœli? Wtedy nie przysz³o mi do g³owy, ¿e chcia³ powiedzieæ: „Nie zatrzymuj siê, grzej œmia³o”. Zrozumia³em natomiast, ¿e jego s³owa maj¹ nastêpu-j¹ce znaczenie: „Jak tylko zapali siê zielone, jedŸ prosto; nie skrêcaj ani w prawo, ani w lewo”. Jak doszed³em do takiego wniosku? Wiele osób wyt³umaczy³oby to w ten sposób, ¿e odrzuci³em proste, dos³owne znaczenie i zast¹pi³em je znacze-niem, które odpowiada³o mojemu pojmowaniu intencji ojca.

Mój tok rozumowania by³ nastêpuj¹cy: ojciec nie móg³ mieæ na myœli tego, co powiedzia³ – nie móg³ wydaæ mi polecenia, które oznacza³oby z³amanie prawa – wiêc szybko (i bez specjalnego zastanowienia) wybra³em znaczenie, które „mia³o wiêcej sensu”. Taki wywód jest zgodny z rozró¿nieniem (typowym dla tradycyjnej filozofii jêzyka) pomiêdzy znaczeniem zdania i znaczeniem, które ma na myœli mówi¹cy; pomiêdzy znaczeniem, jakie wypowiedŸ ma ze wzglêdu na zestaw two-rz¹cych j¹ jednostek leksykalnych i struktur sk³adniowych, a znaczeniem, które mówi¹cy sobie zamierzy³, ale którego nie osi¹gn¹³. W³aœnie dlatego, ¿e te dwa znaczenia siê od siebie ró¿ni¹ (tak przynajmniej zwykle siê twierdzi), mo¿na je rozdzieliæ, a skoro jest to mo¿liwe, mo¿na te¿ dojœæ do wniosku (jak to widaæ na powy¿szym przyk³adzie), ¿e mój ojciec powiedzia³ X, choæ mia³ na myœli Y; jego s³owa, pojmowane dos³ownie, wyra¿a³y jedno, choæ zamierza³ powiedzieæ coœ in-nego. Moj¹ reakcjê mo¿na opisaæ zatem w kategoriach dokonanego wyboru: za-trzymuj¹c siê i czekaj¹c na zielone œwiat³o, zdecydowa³em siê post¹piæ zgodnie z zamierzonym znaczeniem ojca – jego intencj¹ – a nie z dos³ownym znaczeniem zdania, które wypowiedzia³. Powtórzmy: taki wybór jest nam dany, poniewa¿ mo¿-na rozró¿niæ dwa opisane wczeœniej zmo¿-naczenia.

Jestem przekonany, ¿e sêdzia Antonin Scalia uzna³by taki opis mojego rozumo-wania za jak najbardziej prawid³owy, choæ chcia³bym podkreœliæ, ¿e przytaczam tu nie w³asne pogl¹dy, a tylko opis, pod którym mogliby siê podpisaæ niektórzy filozo-fowie. Z drugiej strony rêczê, ¿e Scalia wszelkimi si³ami broni³by siê przed zasto-sowaniem takiego wywodu do sfery interpretacji prawnej. Albowiem, jak sam twier-dzi w ksi¹¿ce A Matter of Interpretation [Kwestia interpretacji], w naszym kraju mamy rz¹dy prawa – spisanych przepisów prawnych – a nie ludzi; w zwi¹zku z tym „orzekanie znaczenia prawa na podstawie intencji ustawodawcy, a nie na

(2)

podstawie tego, co opublikowano w przepisach”1 by³oby niczym innym, jak

naru-szeniem zasad demokracji. Wszak „przedmiotem naszych dociekañ” jest to, co zo-sta³o „wypowiedziane” [„said”], a nie „przyœwiecaj¹ca wypowiedzi intencja [what is „intended”]”2. „Ludzie mog¹ mieæ ro¿norakie intencje, ale dla nas wi¹¿¹ce s¹

tylko ustanowione przez nich prawa”3. Dla Scalii liczy siê nie tylko kwestia zasad

demokracji, ale tak¿e zapewnienia stabilnoœci i przewidywalnoœci prawa, albowiem s³owa s¹ zapisane i mo¿na zawsze siê do nich odwo³aæ, czego nie da siê powiedzieæ o intencjach. W³aœnie dlatego intencje stanowi¹ niedostateczne ograniczenie swo-body sêdziów, którzy mogliby pokusiæ siê o zmianê znaczenia [rewrite] prawa pod pozorem jego interpretacji.

Konkretna groŸba [przyjêcia intencji za przedmiot interpretacji] polega na tym, ¿e z mniejsz¹ lub wiêksz¹ premedytacj¹ odwo³uj¹c siê do niewyra¿onych inten-cji ustawodawcy (…) sêdziowie bêd¹ chcieli kierowaæ siê w orzekaniu swoimi w³asnymi celami i pragnieniami (…). Jeœli ma siê podj¹æ decyzjê nie na podsta-wie tego, co mówi zapis ustawy, ale na podstapodsta-wie tego, jakie by³o jego zamie-rzone znaczenie, (…) najsensowniejszym sposobem rozwi¹zania kwestii inten-cji takiego zapisu jest postawienie sobie pytania: jakie intencje przyœwieca³yby osobie rozs¹dnej i inteligentnej. W ten sposób niechybnie dochodzimy do wnio-sku, ¿e znaczenie prawa jest takie, jakie byæ powinno naszym zdaniem (…).4

Tak wiêc choæ Scalia móg³by uznaæ, ¿e mia³em racjê wybieraj¹c intencjê moje-go ojca, a nie dos³owne znaczenie jemoje-go s³ów (to Scalia tak opisa³by ca³¹ sytuacjê, a nie ja), uzna³by, ¿e nie mam racji dokonuj¹c podobnego wyboru, gdybym by³ sêdzi¹, który musi wybraæ pomiêdzy tym, co stanowi prawo (rozumiane dos³ow-nie), a opisem intencji (stworzonym na podstawie nie wiadomo czego) tych, którzy je ustanawiali.

W rozumowaniu Scalii i innych zdeklarowanych tekstualistów ca³a kwestia zawsze sprowadza siê do tego samego – do wyboru miêdzy czymœ dostêpnym i namacalnym (tekstem i wbudowanym w niego sensem), a czymœ nieobecnym i opartym wy³¹cznie na przypuszczeniach [speculative] (intencj¹ autora); a jeœli kwestiê stawia siê w ten sposób, decyzja Scalii nosi wszelkie znamiona rozs¹dnej i uzasadnionej. Ale czy rzeczywiœcie postawienie nas przed takim wyborem jest czymœ oczywistym? S¹dzê, ¿e nie, mimo ¿e na pierwszy rzut oka trudno temu wyborowi coœ zarzuciæ. Przede wszystkim jednak ¿eby mo¿na by³o mówiæ o doko-nywaniu jakiegokolwiek wyboru, musimy mieæ do czynienia z dwoma ró¿nymi bytami [entities]. W przypadku tego konkretnego wyboru, potrzebne nam jest zna-czenie tekstu – znazna-czenie, jakie zdanie posiada jako swoj¹ w³aœciwoœæ – którego moglibyœmy siê trzymaæ, lub od którego moglibyœmy odejœæ. Tylko wtedy mo¿na by podj¹æ decyzjê o wyborze znaczenia tekstu albo je odrzuciæ na rzecz innego znaczenia. W takim razie jakie znaczenie tekstu odrzuci³em, kiedy zrozumia³em, ¿e mój ojciec mówi: „Jak œwiat³o zmieni siê na zielone, jedŸ prosto, a nie skrêcaj”?

(3)

Tekstualista odrzek³by, ¿e odrzuci³em dos³owne znaczenie „jedŸ przed siebie”, a wiêc znaczenie, które pojawia siê, gdy dokonamy analizy gramatycznej wypo-wiedzianych s³ów: trybu rozkazuj¹cego „jedŸ” i okolicznika sposobu „przed sie-bie”. Jednak gdybym zrozumia³ s³owa ojca w taki w³aœnie sposób, to nie dlatego ¿e us³ysza³bym je bez zwi¹zku z jak¹kolwiek intencj¹ towarzysz¹c¹ jego wypowie-dzi, ale dlatego ¿e odebra³bym je jako wyraz intencji odmiennej od tej, która kaza³a mi zrozumieæ je jako polecenie, bym jecha³ prosto, a nie skrêca³. Pytanie brzmi zatem, z którym z dwóch (choæ mo¿e byæ ich znacznie wiêcej) wy¿ej wspomnia-nych zamiarów ojciec zwróci³ siê do mnie takimi s³owami? Odpowiedzi na to pyta-nie pyta-nie udziel¹ s³owa same w sobie, popyta-niewa¿ gdyby mia³y tak¹ zdolnoœæ, pyta-nie trze-ba by w ogóle stawiaæ pytania i problem interpretacji sam by siê rozwi¹za³. Intencji nie da siê oddzieliæ od znaczenia, ani te¿ uznaæ, ¿e jest z nim sprzeczna. Nie mamy do czynienia z wyborem pomiêdzy tym, co mój ojciec powiedzia³, a tym, co chcia³ powiedzieæ, ale pomiêdzy dwoma ró¿nymi okreœleniami tego, co chcia³ powiedzieæ. Czy zamierza³ (by³o jego intencj¹) przekazaæ wskazówki synowi, który bez reszty zaprz¹tniêty akademickimi sprawami móg³ zapomnieæ, którêdy jechaæ, czy te¿ mo¿e chcia³ (by³o jego intencj¹), by syn z³ama³ przepisy, byæ mo¿e ze wzglêdu na pilne spotkanie, na które by³ umówiony, albo móg³ poczuæ gwa³towny ból w klatce pier-siowej, albo po prostu robienie na przekór w³adzom i zwi¹zane z tym ryzyko spra-wia³o mu satysfakcjê?

No tak, powie na to tekstualista, ale jedna z tych intencji jest zakodowana w samym jêzyku, stanowi zatem intencjê zdeterminowan¹ przez tekst – dopiero na jej podstawie mo¿na mówiæ o szczególnyh okolicznoœciach, a jeœli one nie zaistnia-³y, „JedŸ przed siebie” znaczy tyle, co s³owa: jedŸ przed siebie. Niezupe³nie. Za³ó¿-my, ¿e wypowiedŸ mojego ojca pada w toku rozmowy, w trakcie której zadajê mu pytanie: „Gdybyœ spieszy³ siê na wa¿ne spotkanie, albo Ÿle siê poczu³, albo gdyby mia³ miejsce jakiœ inny powa¿ny wypadek, powiedzia³byœ mi: <Zatrzymaj siê na czerwonym œwietle>, czy raczej: <JedŸ przed siebie>?” Gdyby wtedy ojciec od-rzek³: „JedŸ przed siebie”, zrozumia³bym, ¿e nie jest to polecenie i nie ka¿e mi ³amaæ przepisów, lecz chodzi³oby mu o to, ¿e tak w³aœnie powinienem post¹piæ w jednej z opisanych przeze mnie sytuacji. Nie odebra³bym wówczas jego s³ów jako trybu rozkazuj¹cego, ale jako odpowiedŸ na moje pytanie i by³oby to dla mnie oczywiste od razu, a nie dopiero po uprzednim przeanalizowaniu dos³ownego zna-czenia. Same w sobie s³owa „JedŸ przed siebie” nie maj¹ ¿adnego z góry okreœlone-go znaczenia, czy to zwi¹zaneokreœlone-go z trybem rozkazuj¹cym, czy z czymkolwiek in-nym. Nabieraj¹ znaczenia dopiero, kiedy odbieramy je przez pryzmat intencji; znaczenie ulegnie jednak zmianie, jeœli przypiszemy im inn¹ intencjê.

Tekstualiœci mog¹ jednak dalej obstawaæ przy swoim. Powiedz¹, ¿e w mojej hipotetycznej sytuacji znaczenie zdania „JedŸ przed siebie” jest zdeterminowane przez kontekst s³owny – przez pytanie, które ojcu zada³em. A kontekst to nic inne-go, jak tylko wiêkszy fragment tekstu, wiêc czy to, jak zrozumia³em odpowiedŸ

(4)

ojca, nie jest mimo wszystko zdeterminowane przez sam tekst? Czy¿ w ostatecz-nym rozrachunku to nie tekst okreœla znaczenie? Spróbujmy jednak rozbudowaæ moj¹ hipotetyczn¹ sytuacjê: mog³em siê w koñcu myliæ, s¹dz¹c, ¿e ojciec odpowia-da na moje ogólne pytanie; mo¿e rzeczywiœcie poczu³ nag³y ból w chwili, kiedy je zadawa³em i kaza³ mi jechaæ przed siebie (mog³em naraziæ go na niebezpieczeñ-stwo, Ÿle zrozumiawszy jego wypowiedŸ). Móg³ te¿ byæ pogr¹¿ony w zadumie, w ogóle mnie nie s³uchaj¹c i w³aœnie w tej chwili oprzytomnia³, po czym chcia³ mi przypomnieæ, ¿e droga do jego domu wiedzie na wprost, a nie w lewo, czy w prawo. Nie zmienia to mojego stanowiska: tekst jako taki, bez wzglêdu na d³ugoœæ lub z³o¿onoœæ, nigdy nie okreœla znaczenia; z kolei intencja - przyjêta jako za³o¿enie, odkryta, czy te¿ ujawniona – zawsze mo¿e zmieniæ znaczenie, które do tej pory nie budzi³o zastrze¿eñ. I to nie dlatego, ¿e to, co zosta³o powiedziane, uznaliœmy za mniej istotne od tego, co by³o intencj¹ mówi¹cego, ale dlatego ¿e dotychczasowy sposób rozumienia intencji zosta³ zast¹piony innym.

A gdyby intencja w ogóle nie wchodzi³a w rachubê? W takim przypadku nie doœæ, ¿e nie by³oby mowy o znaczeniu, to nawet nie by³oby powodu, ¿eby siê go doszukiwaæ. Mianowicie gdybym by³ przekonany, ¿e za tym, co s³yszê albo na co patrzê, nie stoi jakakolwiek intencja, nie móg³bym tego uznaæ za jêzyk, tylko za zestaw przypadkowych znaków (coœ w rodzaju pozbawionego sensu ci¹gu liter [„garbage”], jaki wystukujemy na klawiaturze komputera, by sprawdziæ, czy od-powiada nam dana czcionka), za zwyk³y ha³as towarzysz¹cy np. odchrz¹kiwaniu. Z kolei na tej samej zasadzie, dŸwiêki wydawane przez mojego ojca mia³y dla mnie znaczenie (tj. us³ysza³em je jako s³owa), dlatego ¿e odebra³em je jako wypowiedŸ istoty zdolnej do nadawania sensu swojemu dzia³aniu, zdolnej do przekazywania swoich intencji i w³aœnie w tej chwili zgodnie z tymi zdolnoœciami postêpuj¹cej. Musia³em tylko ustaliæ, jak¹ konkretnie intencj¹ akurat siê kierowa³ (czy chodzi³o mu o X, czy mia³ na myœli Y?); nie mia³em natomiast ¿adnej mo¿liwoœci ustalenia ani nawet domniemania, co znacz¹ jego s³owa w oderwaniu od intencji jego wypo-wiedzi. W momencie, w którym staram siê zrozumieæ same s³owa, w momencie, kiedy s³yszê je jako s³owa i traktujê jako wypowiedŸ jêzykow¹, zak³adam istnienie przyœwiecaj¹cego im zamiaru – by daæ mi wskazówkê co do kierunku; by przeka-zaæ polecenie; ponagliæ; sk³oniæ do z³amania prawa. Dopiero w œwietle tego zamia-ru dŸwiêki staj¹ siê s³owami i nabieraj¹ znaczenia. S³owa same w sobie, pozbawio-ne o¿ywiaj¹cej je intencji, nie maj¹ mocy, ani semantyczpozbawio-nego kszta³tu; nie s¹ jeszcze jêzykiem. Kiedy ktoœ powiada nam (jak to maj¹ w zwyczaju tekstualiœci), ¿e jest w stanie zrozumieæ s³owa w oderwaniu od intencji, po czym zadowolny z siebie przystêpuje do interpretacji tekstu, to tak naprawdê bazuje ju¿ na intencji, któr¹ bezwiednie za³o¿y³. Ci¹g liter i spacji w rodzaju „JedŸ przed siebie” nie posiada naturalnego, dos³ownego, ani oczywistego znaczenia; posiada jedynie znaczenia (a jest ich nieskoñczona iloœæ), które jawi¹ siê nam w wyniku za³o¿enia ró¿nych intencji. Scalia pisze z aprobat¹ o s³owach sêdziego Jacksona, który mia³ oœwiad-czyæ: „Nie wnikamy w to, co mia³ na myœli ustawodawca; chcemy natomiast

(5)

wie-dzieæ, co oznacza przepis prawny”5. W moim przekonaniu, jeœli kogoœ nie

intere-suje intencja, nie jest te¿ zainteresowany znaczeniem. I nie chodzi o to, ¿e – jak to kiedyœ mówi³o siê o mi³oœci i ma³¿eñstwie – jedno idzie z drugim w parze; znacze-nie i intencja s¹ wrêcz znacze-nieroz³¹czne.

W omawianej wczeœniej sytuacji istnieje jeszcze przynajmniej jeden mo¿liwy wariant. Za³ó¿my, ¿e jestem pewien, i¿ mój ojciec ka¿e mi siê zatrzymaæ na czer-wonym œwietle, po czym jechaæ prosto, ale, by zrobiæ mu psikusa, lub wykazaæ okreœlon¹ kwestiê jêzykow¹, postanawiam przejechaæ przez skrzy¿owanie na czer-wonym œwietle. Znam jego intencjê (w jedyny mo¿liwy sposób, w jaki j¹ mo¿na „znaæ”, tzn. jestem co do takiej, a nie innej intencji przekonany), ale podejmujê decyzjê, aby post¹piæ tak, jakby jego intencj¹ by³o coœ innego. Gdyby mnie za to zgani³, móg³bym zawsze odpowiedzieæ: „Przecie¿ sam w³aœnie to kaza³eœ mi zro-biæ, mówi¹c <JedŸ przed siebie>”. Innymi s³owy, móg³bym na potrzeby takiej roz-mowy przyj¹æ postawê nieszczerego tekstualisty, chocia¿ wiem doskonale, ¿e to nie jego s³owa same w sobie, ale rozumiane jako noœnik intencji ojca nabieraj¹ konkretnego znaczenia. Widaæ tutaj wyraŸnie, ¿e w³aœnie dlatego, i¿ znaczenie maj¹ dopiero s³owa rozumiane jako wyraz intencji, istnieje mo¿liwoœæ celowego przypi-sania im intencji, która w przekonaniu odbiorcy wcale za nimi nie sta³a. Z tej mo¿-liwoœci czêsto korzystaj¹ osoby zajmuj¹ce stanowiska kierownicze. WyobraŸmy sobie, ¿e jestem dziekanem i otrzymujê list od przewodnicz¹cego komitetu odpo-wiedzialnego za przygotowanie raportu, którego wnioski bêd¹ stanowiæ wytyczne dla rozwoju mojego wydzia³u na najbli¿sze piêæ lat. W liœcie czytam: „Szanowny Panie Dziekanie, niniejszym rezygnujê z przewodniczenia pracom Komitetu Œwie-tlanej Przysz³oœci. Podejmujê tak¹ decyzjê, poniewa¿ nie jestem w stanie wykony-waæ powierzonych mi zadañ bez dodatkowej przestrzeni biurowej niezbêdnej do przechowywania poufnych materia³ów i organizowania spotkañ. Jak Panu zapew-ne wiadomo, wielokrotnie wystêpowa³em z proœb¹ o odpowiednie pomieszczenie, ale nie otrzyma³em pozytywnej odpowiedzi. Z powa¿aniem, John Smith”. Za³ó¿my dalej, ¿e jako dziekan otrzymujê mnóstwo takich listów (jest to zreszt¹ zgodne z prawd¹) i wiem, ¿e przynajmniej w przypadku po³owy z nich chodzi o swego rodzaju fortel – ich autorzy nie chc¹ podawaæ siê do dymisji, tylko targuj¹ siê i upominaj¹ o swoje. Przyjmijmy te¿, ¿e profesor Smith, ze znanych mi zarówno osobistych jak i zawodowych powodów, wcale nie zamierza podawaæ siê do dymi-sji; chce tylko coœ wynegocjowaæ. W takiej sytuacji wszystkie atuty s¹ w moim rêku. Jako ¿e s³owa same w sobie nie mog¹ przekazywaæ znaczenia, znaczenie zaœ zmienia siê w zale¿noœci od przypisanej im intencji, której s³owa nie s¹ w stanie podwa¿yæ (gdyby mia³y tak¹ zdolnoœæ, oznacza³oby to, ¿e znaczenie jest rzeczywi-œcie zawarte w nich samych); poniewa¿ s³ów nie obroni przed przypisaniem im takiej a nie innej intencji ¿adna iloœæ wyjaœnieñ, choæby nie wiem jak precyzyjnych i dobitnych (nawet dopisek: „Jestem sk³onny rozwa¿yæ Pañskie propozycje” nie daje tutaj wystarczaj¹cej gwarancji), mogê œmia³o przyj¹æ rezygnacjê Profesora Smitha, jeœli tylko jest ona po mojej myœli, mimo ¿e wyczuwam fa³sz w jego

(6)

s³o-wach. Gdyby po fakcie chcia³ zaprotestowaæ utrzymuj¹c, ¿e nie by³o jego intencj¹ sk³adanie rezygnacji, móg³bym mu odrzec ze zdziwieniem (choæ tak¿e ze œwiado-moœci¹ w³asnej dwulicowoœci): „Przecie¿ Pañskie s³owa mówi¹ co innego”.

Zwróæmy uwagê, ¿e nie dysponowa³bym takim rozwi¹zaniem, gdyby s³owa rzeczywiœcie mia³y sta³e albo przynajmniej w miarê stabilne znaczenie. W takim wypadku mo¿na by wzi¹æ je pod lupê i wydobyæ z nich takie znaczenie, które mu-sia³bym uznaæ ze wzglêdu na niepodwa¿alne fakty jêzykowe; s³owa listu same z siebie wykluczy³yby zatem znaczenie, które stara³em siê im przypisaæ. Oczywi-œcie istniej¹ s³owa, których znaczeniu muszê siê podporz¹dkowaæ, jeœli na przyk³ad moje odczytanie intencji mówi¹cego nie trafi do przekonania tym, którzy maj¹ je uwierzytelniæ, albo jeœli brakuje mi pomys³ów i postanawiam zaakceptowaæ pierw-sze leppierw-sze znaczenie, jakie przyjdzie mi do g³owy, albo jeœli takie znaczenie jest okreœlone regu³ami umowy spo³ecznej, która zak³ada, ¿e nawet przypadkowe pod-niesienie rêki w czasie aukcji skutkuje zakupem nikomu niepotrzebnego grata. Jed-nak w ka¿dym z wymienionych tu wypadków to nie s³owa zmuszaj¹ mnie do zaak-ceptowania takiego, czy innego znaczenia, tylko któraœ z niemo¿liwych do przewidzenia [contingent] okolicznoœci w ramach konkretnej, empirycznej sytu-acji. W teorii nic nie stoi na przeszkodzie, by dowolna sekwencja s³ów sta³a siê noœnikiem danej intencji. Do historii przesz³o pytanie Wittgensteina: „Czy mo¿na powiedzieæ <bububu>, maj¹c na myœli <Jeœli nie bêdzie padaæ, wybiorê siê na spa-cer>?”6 OdpowiedŸ brzmi: tak. Naturalnie byæ mo¿e nie uda siê przekazaæ

zamie-rzonego znaczenia (czy w ogóle jakiegokolwiek znaczenia) s³owami „bububu”, ale niepowodzenie to nie oznacza, ¿e czegoœ takiego nie mia³o siê na myœli. Tak wiêc mimo ¿e powodzenie komunikacji s³ownej jest kwesti¹ przypadku, zale¿n¹ od in-nych ludzi i okolicznoœci zewnêtrzin-nych, powodzenie intencji (jeœli tylko za³o¿yæ, ¿e nie jest siê umys³owo upoœledzonym w stopniu uniemo¿liwiaj¹cym kierowanie siê intencjami) mo¿na przyj¹æ za pewnik. Wittgenstein pisze o ca³ej sytuacji tak, jakby stanowi³a ona skrajn¹ ewentualnoœæ, podczas gdy tak naprawdê nie ma w niej nic nadzwyczajnego. Równie dobrze mo¿na zapytaæ: „Czy da siê powiedzieæ <tak>, maj¹c na myœli <nie>?” albo: „Czy da siê powiedzieæ <Myœlê, ¿e tak>, maj¹c na myœli <W ¿adnym wypadku>?” W obu przypadkach odpowiedŸ brzmi: tak.

II.

Wszystko, co napisa³em powy¿ej, sprowadza siê do tezy postawionej w tytule tego eseju: stanowisko tekstualne nie istnieje. A nie istnieje ono z braku tego, czego móg³by broniæ kandydat na tekstualistê. Ktoœ taki jak Scalia powie, ¿e tym czymœ jest sam tekst i ¿e jego znaczenie mo¿na odczytaæ przygl¹daj¹c siê uwa¿nie konfi-guracji jednostek leksykalnych (opieraj¹c siê na ich definicji w standardowych s³ow-nikach) i struktur gramatycznych, a w razie niejasnoœci lub dwuznacznoœci siêga-j¹c po pomoc do historii ustawodawstwa lub precedensów prawnych. Ale, jak stara³em siê wykazaæ, jednostki leksykalne i struktury gramatyczne same z siebie nie okreœlaj¹ znaczenia – nie maj¹ nawet charakteru jednostek leksykalnych i

(7)

struk-tur gramatycznych – dopóki nie zaczniemy ich postrzegaæ jako efektu czyjejœ nace-chowanej intencjonalnie dzia³alnoœci. Tekst, którego znaczenie wydaje siê od razu jasne i oczywiste, to tekst, którego kontekst intencjonalny zosta³ ju¿ wczeœniej przy-jêty bez zastrze¿eñ, choæ stabilnoœæ i klarownoœæ takiego tekstu mo¿na zawsze podwa¿yæ, wysuwaj¹c argumenty przemawiaj¹ce za innym kontekstem intencjo-nalnym (i innym oczywistym znaczeniem). W pierwszej kolejnoœci mamy do czy-nienia z okreœleniem lub za³o¿eniem intencji; dopiero potem mo¿emy mówiæ o tek-œcie i jego znaczeniu. Krótko mówi¹c, tekst nie jest bytem niezale¿nym lecz pochodnym i wtórnym – najpierw musi pojawiæ siê inny byt (o¿ywiaj¹ca go inten-cja), by tekst zaistnia³ jako tekst. A czegoœ, co stanowi pochodn¹ innego bytu, nie mo¿na z kolei okreœlaæ w kategoriach Ÿród³a czy te¿ umiejscowienia znaczenia. Wykluczone jest te¿ stanowisko kompromisowe, wed³ug którego tekst jest czêœcio-wym Ÿród³em znaczenia, a resztê czerpiemy po trochu z pojêcia intencji, historii i kontekstu. Takie pluralistyczne albo syntetyczne podejœcie7 ma tê sam¹ wadê, co

pe³nokrwisty tekstualizm: coœ, co nie ma w³asnej to¿samoœci ani w³aœciwoœci (oprócz czysto materialnej w³aœciwoœci zwi¹zanej z kszta³tem i pust¹ przestrzeni¹ spacji), coœ, co raz za razem ulega podporz¹dkowaniu, coœ, co nie jest bytem samym w sobie, a jedynie narzêdziem, nie mo¿e odpowiadaæ za czêœæ znaczenia, na tej samej zasadzie, na jakiej nie mo¿e odpowiadaæ za ca³oœæ. Nie da siê oprzeæ metody na czymœ, co nie istnieje, na pojêciu (mowa o tekœcie), które ani niczego nie wytwa-rza, ani niczego nie okreœla, którego po prostu nie ma, kiedy brakuje o¿ywiaj¹cego je ducha.

W³aœnie dlatego, ¿e same s³owa ani nie rodz¹, ani nie objaœniaj¹ znaczenia, nie mog¹ te¿ byæ podstaw¹ do rozstrzygania sporów o to, jakie znaczenie ma dana wypowiedŸ lub dany tekst. W œrodowisku badaczy zajmuj¹cych siê twórczoœci¹ Miltona trwaj¹cy od stuleci, nierozstrzygniêty spór (którego koñca ci¹gle nie wi-daæ) dotyczy znaczenia s³ów „dwurêka maszyna” [two-handed engine] w wersie 130 poematu Lycidas: „A oto ku drzwiom dwurêka maszyna siê zbli¿a/Cios zadaæ gotowa jeden raz najwy¿ej”8. Niezainteresowanych poezj¹ Miltona zaskoczy,

a mo¿e i zbulwersuje informacja, ¿e zu¿yto ju¿ hektolitry atramentu i góry papieru komputerowego, podejmuj¹c próby wyjaœnienia tej zagadki. S³owniki, bestiariu-sze, zapisy debat parlamentarnych, dzie³a teologiczne, zapiski s¹dowe, œrednio-wieczne alegorie, edykty królewskie – wszystko to i wiele innych „Ÿróde³” prze-trz¹œniêto do tej pory w poszukiwaniu wskazówek. Ale wskazówek co do czego? Bo nie co do tego, co znaczy samo wyra¿enie, lecz wskazówek pozwalaj¹cych okreœliæ, który z kilkudziesiêciu opisów owego znaczenia (a ka¿dy opis poparty jest wnikliwymi badaniami) da siê przekonuj¹co powi¹zaæ z tym, co Milton mia³ na myœli. Wcale nietrudno przypisaæ takiemu wyra¿eniu znaczenie, jakie ktoœ, maj¹c okreœlone intencje, móg³ sobie zamierzyæ. Trudnoœæ polega na tym, by udowodniæ ponad wszelk¹ (lub niemal wszelk¹) w¹ptliwoœæ, ¿e takie w³aœnie znaczenie mia³ na myœli Milton (a nie twórca s³ownika, autor bestiariusza, czy ojciec koœcio³a), kiedy zasiad³ do pisania swojego poematu. (Nawet jeœli zamiarem Miltona by³o

(8)

pozostawienie znaczenia „dwurêkiej maszyny” w¹tpliwym i niejasnym, tak¹ inten-cjê równie¿ mo¿na by, przynajmniej w za³o¿eniu, wykazaæ.) Nic nie da szczegó³o-wa analiza licznych materia³ów historycznych, albowiem materia³y te, bez wzglê-du na to, jak wszechstronne i jak uwa¿nie by ich nie przestudiowaæ pod ka¿dym k¹tem, nie podsun¹ nam znaczenia „dwurêkiej maszyny”. Powodzeniem (przynaj-mniej tymczasowym) mo¿e siê zakoñczyæ natomiast dokonanie odpowiedniego wyboru takich materia³ów i pos³u¿enie siê nimi do wykazania, jakie znaczenie zo-sta³o przez Miltona zamierzone. Skutek takiego wywodu bêdzie siê sprowadza³ do przekonania tych, którzy obstawali przy nieco innym rozumieniu intencji pisarza, by zaniechali swoich starañ i przyznali nam racjê.

Wspomnia³em w jednej z uwag w nawiasie, ¿e taki spór mo¿e nigdy nie zostaæ rozstrzygniêty. Nie jest to wniosek teoretyczny, czy te¿ kwestia nieod-³¹cznej dwuznacznoœci jêzyka (w³aœciwoœci¹ jêzyka nie jest ani dwuznacznoœæ, ani jednoznacznoœæ, a kto s¹dzi inaczej jest tekstualist¹), lecz obserwacja em-piryczna. Minê³o 350 lat, a dwurêka maszyna wci¹¿ stanowi zagadkê i idê o zak³ad, ¿e tak ju¿ pozostanie (chocia¿ nigdy na pewno nie wiadomo). Z ca³¹ pewnoœci¹ Miltonowi przyœwieca³a jakaœ intencja i gdybyœmy tylko potrafili do niej dotrzeæ, dowiedzielibyœmy siê, co znaczy „dwurêka maszyna”, jednak odpowiedzi na to pytanie nie znaleziono od tylu lat, ¿e mo¿e ju¿ nigdy to siê nie uda. Jeœli zajmujemy siê literaturoznawstwem, nie ma w tym zreszt¹ nic strasz-nego; to nawet dobrze siê sk³ada. Od 40 lat usi³ujê zrozumieæ znaczenie Raju utraconego9 i nikomu nie przysz³o do g³owy, by stan¹æ nade mn¹

z zegarkiem w rêku i zapowiedzieæ, ¿e muszê ukoñczyæ swoj¹ pracê do przy-sz³ego tygodnia, miesi¹ca, roku, czy tysi¹clecia. Ponadto w moim zawodzie odbieram nagrody za przygotowywanie cyklicznych sprawozdañ ze stanu mo-ich dociekañ, a gdybym zmieni³ zdanie co do znaczenia Raju utraconego, móg³-bym opublikowaæ mój nowy pogl¹d, dok³adaj¹c kolejn¹ cegie³kê do swojego CV. Jak ktoœ kiedyœ powiedzia³, taka praca to ¿yæ, nie umieraæ.

Jednak s¹ dziedziny, w których taki stan rzeczy jest nie do zaakceptowania. Jedna z nich to prawo. Tam spory musz¹ zostaæ rozstrzygniête szybko, w prze-ciwnym razie dochodzi do zastoju w ca³ej instytucji. Najproœciej rzecz ujmu-j¹c, prawnicy czêsto nie maj¹ „œwiata ca³ego i tyle¿ czasu”10, by doszukiwaæ

siê znaczenia zamierzonego przez autora (lub autorów w przypadku konstytu-cji, decyzji S¹du Najwy¿szego, ustaw, itp.). Nad nimi ktoœ rzeczywiœcie stoi z zegarkiem w rêku i dlatego musz¹ siê spieszyæ, by przedstawiæ ostateczne wnioski. W³aœnie ró¿nica pomiêdzy prac¹ prawnika i prac¹ literaturoznawcy (zbli¿on¹ pod tym wzglêdem do naszych codziennych zajêæ domowych) po-zwala zrozumieæ, dlaczego wielu autorów, których eseje ukaza³y siê w tym tomie11, na wstêpie przyznaje, ¿e teza, i¿ znaczenie tekstu to kwestia intencji

autora (lub autorów), brzmi dobitnie i jest byæ mo¿e nawet prawdziwa, ale, jak zaraz dodaj¹, takie postawienie sprawy nie wyczerpuje problemu, tylko go

(9)

upraszcza, a w gruncie rzeczy niczemu nie s³u¿y. I tak Kent Greenawalt zgadza siê co do tego, ¿e intencjonaliœci „potrafi¹ zaproponowaæ precyzyjny opis zna-czenia i interpretacji, który nie stoi w sprzecznoœci z faktami ¿ycia spo³ecznego i odpowiednimi wartoœciami”12 (nic mi nie wiadomo o tym, ¿eby wartoœci

mia-³y coœ wspólnego z ca³¹ spraw¹), zaœ Adrian Vermeule wspomina o „intuicyj-nym uroku”13 intencjonalizmu, jednak obaj szybko zostawiaj¹ intencjonalizm

samemu sobie i omawiaj¹ stanowiska, które ich zdaniem s¹ daleko bardziej owocne. Mog³o by siê wydawaæ, ¿e Greenawalt i Vermeule reprezentuj¹ alter-natywne postawy w kwestii znaczenia – daj¹ wszak alteralter-natywne odpowiedzi na pytanie, co znaczy tekst – ale w gruncie rzeczy porzucaj¹ po prostu zagad-nienie znaczenia, a w³aœciwie podporz¹dkowuj¹ je swoim wyobra¿eniom na temat tego, jak przebiega i jak powinna przebiegaæ praca prawnika.

Trzeba przynaæ, ¿e Samuel Rickless wykazuje siê w tej kwestii uznania godn¹ szczeroœci¹:

Dla wielu jest oczywiste, ¿e w³aœciwa funkcja sêdziego sprowadza siê do in-terpretowania prawa, a wiêc wyjaœniania jego znaczenia. (…) Coœ w tym jest: wyjaœnianie znaczenia z ca³¹ pewnoœci¹ stanowi czêœæ tego, czym sêdziowie powinni siê zajmowaæ, wydaj¹c wyrok. Ale zasadnicz¹ funkcj¹ sêdziego jest orzekanie, czyli rozstrzyganie sporów prawnych, a wielu z nich nie da siê, in-nych zaœ wrêcz nie powinno siê, rozstrzygaæ na drodze wyjaœniania znaczenia.14

Innymi s³owy, kwestia znaczenia jest ciekawa i czasem nawet istotna, ale przede wszystkim musimy zaj¹æ siê nasz¹ prac¹, a poszukiwanie znaczenia mo¿e nie przy-nieœæ ¿adnych rezultatów i w zwi¹zku z tym w niczym nam nie pomo¿e, albo – prowadz¹c do absurdalnych wniosków – mo¿e wrêcz postawiæ pod znakiem za-pytania sens naszych dzia³añ. Przyk³adem takiego absurdu s¹ dla Ricklessa prawo-dawcy, którzy ustanawiaj¹ przepis „zakaz poruszania siê pojazdami po parku”, rozumiej¹c przez to „psom zakaz wstêpu na teren miasta”15. By³oby b³êdem

zda-niem Ricklessa, „gdyby sêdzia uzna³, ¿e ów przepis zabrania psom wstêpu na teren miasta, a nie samochodom wjazdu do parku”16. I tak, i nie. By³oby to b³êdem jako

element polityki spo³ecznej, a w sferze public relations stanowi³oby to prawdziw¹ katastrofê, a wiêc tak¿e pomy³kê z politycznego punktu widzenia, jednak w war-stwie interpretacyjnej mo¿na by orzeczenie sêdziego oceniæ jako prawid³owe. Gdy-by okaza³o siê, ¿e ci, którzy wprowadzili ów przepis, przez „zakaz poruszania siê pojazdami po parku” mieli na myœli „psom zakaz wstêpu na teren miasta”, wtedy takie w³aœnie znaczenie mia³aby ich formu³a. (Ca³y jêzyk ma naturê umown¹ [code-like], w zwi¹zku z czym mamy tu do czynienia nie tyle z napiêciem pomiêdzy zwyk³ym, dos³ownym znaczeniem i znaczeniem umownym, co z napiêciem miêdzy dwoma formami znaczenia umownego, z których jedna zosta³a przyjêta przez wiêk-sz¹ grupê ludzi.) Mo¿na wówczas dojœæ do wniosku, ¿e z rozmaitych wzglêdów spo³eczeñstwo nie jest w stanie zaakceptowaæ takiego znaczenia i zaproponowaæ,

(10)

by go nie uznawano, lecz trzeba jasno zdaæ sobie sprawê z tego, co siê w takiej sytuacji robi: odrzuca siê znaczenie przepisu po to, by móc go stosowaæ w sposób sensowny (brzmi zabawnie, prawda?). W ten sposób potwierdzilibyœmy tezê Ric-klessa, ¿e w przypadku niektórych sporów po prostu nie powinno siê „rozstrzygaæ na drodze wyjaœniania znaczenia”17.

Greenwalt przychyla siê do tego pogl¹du, stwierdzaj¹c, ¿e czêsto orzecznictwo nie stara siê precyzyjnie okreœliæ znaczenia tekstu. Dodaje, ¿e w wielu przypadkach „takie postêpowanie jest jak najbardziej po¿¹dane”18. Vermeule z kolei wyjaœnia,

dlaczego takie postêpowanie mo¿e byæ po¿¹dane. Badanie znaczenia tekstu („mak-symalizowanie intencjonalizmu”19, jak to Vermeule okreœla) „poci¹ga za sob¹ koszty

bezpoœrednie i potencjalne zwi¹zane z zapuszczaniem siê coraz dalej i dalej w po-szukiwaniu dowodów na takie czy inne intencje ustawodawcy”20. Maksymaliœci s¹

nara¿eni jego zdaniem na „dezorientacjê spowodowan¹ du¿¹ iloœci¹ sprzecznych dowodów”21 i w rezultacie podejmuj¹ decyzje, które cechuje brak spójnoœci i

pre-cyzji. Lepiej odwo³aæ siê do „ograniczonego zestawu materia³ów Ÿród³owych” – zestawu z góry zdefiniowanego jako Ÿród³o znaczenia – poniewa¿ wtedy interpre-tator od razu wie, ¿e poszukiwanie znaczenia mo¿na bêdzie ograniczyæ do tych¿e materia³ów. Vermeule okreœla tê strategiê mianem „optymalizowania intencjonali-zmu”22. Optymalizuj¹cy intencjonalista „korzysta z zasady ograniczaj¹cej:

rezy-gnuje z dalszych poszukiwañ, jeœli spodziewane korzyœci z nich p³yn¹ce s¹ mniej-sze, ni¿ wymagane koszty”23. Z podsumowania Vermeule’a wynika, ¿e taka zasada

„usprawiedliwia rozpatrzenie ograniczonej iloœci informacji, które mog³yby mieæ wp³yw na intencje ustawodawcy”24. Taka zasada usprawiedliwia znacznie wiêcej

– tak¿e zaniechanie poszukiwañ znaczenia, gdy tylko pojawi¹ siê pierwsze trudno-œci, albo kiedy trzeba bêdzie zwiêkszyæ nak³ady. Warto siê zastanowiæ, czy za³o¿e-nie, na którym oparte jest to usprawiedliwienie – wydajnoœæ ma priorytet w stosun-ku do prób zrozumienia, co znaczy dane prawo – by³oby do zaakceptowania, gdyby przedstawiæ je jasno i bez ogródek. Vermeule koñczy swój esej wyra¿aj¹c nadziejê, ¿e „uœwiadomi on wszystkim ju¿ interpretuj¹cym, a tak¿e ucz¹cym siê dopiero interpretacji prawa, i¿ metoda maksymalizuj¹ca nie jest nieunikniona, albowiem stanowi tylko jedn¹ z mo¿liwoœci poœród dostêpnych strategii podejmowania decy-zji”25. Rzeczywiœcie, stanowi jedn¹ z dwóch mo¿liwoœci w sytuacji, kiedy mamy

do czynienia z wyborem pomiêdzy interpretacj¹, a czymœ, co interpretacj¹ nie jest (jest natomiast analiz¹ kosztów i zysków). Osoba dokonuj¹ca wyboru, do którego zachêca Vermeule, przestaje byæ interpretatorem, poniewa¿ nie interesuje jej ju¿ pytanie „Co znaczy ten tekst?”. Zosta³o ono zast¹pione pytaniem „Co mo¿emy z tym tekstem zrobiæ?”, na które odpowiedŸ brzmi: „Co tylko chcemy, albo co uznamy za s³uszne”. Scalia obawia³ siê, ¿e dociekanie intencji nara¿a nas na legity-mizacjê kaprysów interpretatora26. Powinien raczej ¿ywiæ obawy przed sytuacj¹,

w której dochodzi do rezygnacji z takich dociekañ, a interpretator (które ju¿ w³aœci-wie nim nie jest) ma pe³n¹ swobodê wyboru, jak sformu³owaæ wnioski bêd¹ce wy-razem jego pogl¹dów i preferencji27.

(11)

Nie mam nic przeciwko stosowaniu tak zwanych zasad ograniczaj¹cych. S¹ one w powszechnym u¿yciu – wspomnieliœmy zasadê, która mówi, ¿e podnosz¹c rêkê w czasie aukcji, stajemy siê w³aœcicielami nikomu niepotrzebnego grata, na-wet jeœli nie taka by³a nasza intencja – i zawsze mo¿na powo³aæ siê na ich wagê dla utrzymania stabilnoœci i przewidywalnoœci prawa. Chodzi mi tylko o to, ¿e zasady ograniczaj¹ce nie s¹ zasadami interpretacyjnymi, lecz zasadami, które mówi¹ nam, kiedy nale¿y zaprzestaæ interpretacji i zaj¹æ siê czymœ innym. Jestem jak najbar-dziej sk³onny przyznaæ, ¿e w pewnych przypadkach (mo¿e nawet w wielu) poszu-kiwanie znaczenia albo napotyka na zbyt du¿e trudnoœci, by system prawny móg³ efektywnie funkcjonowaæ, albo wrêcz mo¿e prowadziæ do podwa¿enia sensu dane-go przepisu prawnedane-go, a wtedy upieranie siê przy poszukiwaniu znaczenia by³oby niezdrowe. Twierdzê jedynie, ¿e uœwiadomienie sobie przeszkód, jakie stoj¹ na drodze do okreœlenia znaczenia i przyjêcie do wiadomoœci, ¿e czasami zajmowanie siê znaczeniem w ogóle nie ma sensu, nie zmieniaj¹ faktu, i¿ odpowiedŸ na pytanie „Co znaczy tekst?” brzmi: „Tekst znaczy to, co ma na myœli jego autor [what its author intends]”. A skoro tak, to tekst nie bêd¹cy tworem intencjonalnym ¿adnego autora, nie ma znaczenia, poniewa¿ nie jest w ogóle tekstem.

III.

Tak te¿ nale¿y podejœæ do rozbudowanego przyk³adu, jaki proponuje nam Wal-ter Sinnott-Armstrong. Jego punkt wyjœcia jest nastêpuj¹cy: w drzewo uderzy³ pio-run i „pozostawi³ na nim œlady [marks]”, które mo¿na odczytaæ jako s³owo „STOP”28. Ponadto Sinnott-Armstrong zak³ada, ¿e od wielu lat „kierowcy, którzy

doje¿d¿aj¹ do skrzy¿owania i widz¹ to drzewo, zatrzymuj¹ siê za ka¿dym razem”. Pewnego dnia jeden z kierowców nie zatrzymuje siê (mo¿e nale¿a³o by powiedzieæ, ¿e „przejecha³ drzewo”?), a w jego samochód uderza pojazd innego kierowcy, któ-ry opiera³ siê na za³o¿eniu, ¿e doje¿d¿aj¹cy do drzewa zatrzymuj¹ siê29.

Sinnott-Armstrong ka¿e nam wyobraziæ sobie, ¿e w nastêpstwie tego wypadku toczy siê sprawa w s¹dzie i sêdzia „przyznaje odszkodowanie kierowcy, z którym zderzy³ siê ten, który nie zatrzyma³ siê przed drzewem, a wyrok zostaje podtrzymany w s¹dzie drugiej instancji”30. Podsumowuj¹c, Sinnott-Armstrong stwierdza, ¿e po

pierwsze taki wyrok wcale nie jest „ra¿¹co nieprawid³owy”, a po drugie okoliczno-œci zdarzenia „wskazuj¹, i¿ œlady na drzewie maj¹ prawnie obowi¹zuj¹ce znacze-nie s³owne”31. A jednak te dwa wnioski nale¿a³o by rozdzieliæ. Kwestia, czy wyrok

jest prawid³owy b¹dŸ nieprawid³owy, nie ma zwi¹zku z tym, czy œlady pozostawio-ne przez piorun maj¹ znaczenie, czy te¿ nie. W uzasadnieniu takiego wyroku mo¿-na mo¿-na przyk³ad wykorzystaæ argument, i¿ kierowca, który siê nie zatrzyma³, ponosi odpowiedzialnoœæ za dzia³anie nieostro¿ne i lekkomyœlne, poniewa¿ zwyczaje, na-wyki i zwi¹zane z nimi zdolnoœci przewidywania zachowañ innych ludzi by³y w tym przypadku silnie zakorzenione wœród okolicznych kierowców. Mo¿na by te¿ upieraæ siê (choæ to ju¿ uznano by pewnie za przesadê), i¿ w interesie spo³ecznym le¿y przestrzeganie takiego zwyczaju, mimo ¿e nie istnieje dla niego ¿adne

(12)

uzasad-nienie prawne. Tutaj tok rozumowania móg³by wygl¹daæ nastêpuj¹co: „powszech-nie znane i uznawane [publicly accessible]”32 znaczenia s³ów – nawet znaczenia

s³ów, których tam nie ma – s¹ niezbêdne z punktu widzenia przewidywalnoœci pra-wa. Mianowicie nale¿y wzi¹æ pod uwagê, ¿e wszyscy cz³onkowie spo³ecznoœci lo-kalnej traktowali œlady na drzewie tak, jakby to by³o s³owo. My wiemy jednak, ¿e owe œlady s³owem nie by³y. W najlepszym razie przypomina³y wyraz – nie stworzy³ ich wszak nikt dzia³aj¹cy celowo – w zwi¹zku z czym s¹d, opieraj¹c swój wyrok na tym, ¿e wielu okolicznych mieszkañców postêpuje tak, jakby œlady mia³y znacze-nie, uzna³by za podstawê swojej decyzji pomy³kê, jako ¿e œlady na drzewie nic nie znacz¹, maj¹ bowiem charakter przypadkowy [random]. S¹d nie uprawomocni³by w ten sposób jêzykowego znaczenia œladów, tylko pomy³kê pope³nian¹ przez tych wszystkich, którzy myœl¹, ¿e œlady maj¹ znaczenie. (Samo zagadnienie s¹dowego uprawomocnienia pomy³ki nie jest wcale takie osobliwe – do tego rodzaju sytuacji dosz³o, kiedy gimnastykowi Paulowi Hammowi pozwolono zatrzymaæ z³oty me-dal33.) S¹d, który wyda³by taki wyrok, nie zaj¹³by tym samym stanowiska co do

ogólnej kwestii interpretacji zwi¹zku pomiêdzy znaczeniem i intencj¹ – s¹d ów zajmowa³by siê prawem, a nie filozofi¹ jêzyka – i móg³by podj¹æ ostateczn¹ decy-zjê w ogóle nie wypowiadaj¹c siê na temat tego, czy œlady na drzewie oznaczaj¹ „stop”. Tego rodzaju kwestiê prawn¹ – czy nale¿y popieraæ takie zachowanie i uprawomocniæ w ten sposób od dawna pope³nian¹ i nios¹c¹ za sob¹ powa¿ne konsekwencje pomy³kê? – da siê bez wiêkszych trudnoœci oddzieliæ od pytania, czym jest znaczenie tekstu. S¹d, który zachowa³by siê tak, jak to zak³ada Sinnott-Armstrong, post¹pi³by dok³adnie wed³ug wytycznych Vermeule’a dla interpretato-rów optymalizuj¹cych - pomijaj¹c zupe³nie zagadnienie znaczenia, aby podj¹æ de-cyzjê na podstawie takich przes³anek, jak wydajnoœæ, stabilnoœæ, przewidywalnoœæ, które uzna³by za wa¿niejsze z punktu widzenia swoich zadañ.

Sinnott-Armstrong móg³by mi odpowiedzieæ (jak to zreszt¹ czyni w swoim ese-ju), ¿e jego przyk³ad dowodzi, i¿ kwestia znaczenia jest rozstrzygana przez wspól-notê interpretatorów, a nie intencjê autora: œlady mog¹ nabraæ znaczenia, nawet jeœli nikt go nie mia³ na myœli, pod warunkiem ¿e takie znaczenie uzgodni¹ ze sob¹ ci, którzy stykaj¹ siê z owymi œladami: „Znaczenie œladów zale¿y od sposobu, w jaki rozumie je miejscowa spo³ecznoœæ, a nie od sposobu, w jaki powsta³y”34.

Mo¿na to okreœliæ jako regu³ê „decyzja nale¿y do interpretatorów (czytelników)”, czêsto zreszt¹ spotykan¹ w literaturze przedmiotu. I tak na przyk³ad Richard Shu-sterman twierdzi, ¿e „konieczne do zagwarantowania znaczenia intencje mo¿na by powierzyæ czytelnikom tekstu (lub kolektywowi wspólnoty interpretacyjnej), a nie jego pierwszemu, <historycznemu autorowi>”35. Takie stanowisko w jego

przeko-naniu znajduje uzasadnienie w historii recepcji tekstów, historii, w ramach której okreœlenie znaczenia tekstu podlega kolejnym zmianom wraz z nadejœciem nowego pokolenia czytelników. Zdaniem Shustermana to intencje tych czytelników, a nie intencja autora, „wywieraj¹ wp³yw na kierunek i kszta³t rozumienia (…) w sposób zupe³nie nie do przewidzenia przez autora”36. Jako ¿e takie rozumienie zmienia siê,

(13)

zmieniaj¹ siê równie¿ „w³aœciwoœci i znaczenia” tekstu, poniewa¿ „interpretacja i wiedza zawsze wywo³uj¹ zmiany w przedmiocie, którym siê zajmuj¹”37. W

zwiê-z³y sposób ujmuje to Raymond W. Gibbs, Jr: „Czytelnicy (i s³uchacze) czêsto (…) wykraczaj¹ poza to, co pisarz (lub mówca) mia³ na myœli”38.

Z empirycznego punktu widzenia jest to oczywiœcie zgodne z prawd¹: histo-ria recepcji dostarcza wielu dowodów na to, ¿e temu samemu tekstowi przypisuje siê krañcowo odmienne znaczenia. Mo¿na tak¿e powiedzieæ, ¿e owe znaczenia „wykraczaj¹” poza intencjê autora. Pytanie tylko, czy to „wykraczanie” oznacza niepowodzenie w staraniach zmierzaj¹cych do ustalenia znaczenia (staraliœmy siê ustaliæ zamierzone przez autora znaczenie, ale posunêliœmy siê za daleko), czy mo¿e stanowi raczej pozytywne osi¹gniêcie w³aœnie dlatego, ¿e uda³o nam siê w imiê swobody czytelnika przezwyciê¿yæ ograniczenia narzucone przez w¹-sko rozumiane intencje autora? Czy „wykraczanie” to niefortunna konsekwencja trudnoœci, jakie w niektórych przypadkach towarzysz¹ ustalaniu, co autor mia³ na myœli, czy te¿ odnosi siê ono do twórczych aspektów lektury, do sytuacji, kiedy czytelnicy zapuszczaj¹ siê œmia³o tam, gdzie przed nimi nie wa¿y³ siê jesz-cze wkroczyæ ¿aden interpretator? To jasne, ¿e Sinnott-Armstrong, Shusterman i Gibbs wybraliby drug¹ opcjê, która „wykraczanie” traktuje jako cel interpretacji i powód do dumy. Ale przecie¿ nie taka motywacja przyœwieca czytelnikowi, który usi³uje podwa¿yæ wczeœniejsze interpretacje, by zast¹piæ je swoj¹. Taki czytelnik jest przekonany, ¿e (w koñcu) odkry³ prawdziwe znaczenie tekstu – znaczenie, które autor mia³ na myœli. Gdyby by³o inaczej, kolejni interpretato-rzy nie zadawaliby sobie trudu, by wykazywaæ, ¿e poprzednie odczytania by³y b³êdne, albo ¿e argumenty przytoczne dla ich poparcia by³y niezbyt przekonywa-j¹ce, a dopiero ich interpretacja rozwi¹zuje ca³¹ zagadkê. Jeœli jednak w tym wszystkim chodzi tylko o to, ¿eby wykazaæ siê wiêksz¹ pomys³owoœci¹ od kolegi po fachu, mo¿e po prostu od razu przejdziemy do rzeczy, daruj¹c sobie wszystkie te interpretacyjne spory i wywody? Wszak maj¹ one sens tylko wtedy, gdy mowa o „tym samym” tekœcie, który wspólnie uznajemy za przedmiot naszych docie-kañ. Sinnott-Armstrong, Shusterman i Gibbs nie odró¿niaj¹ empirycznej trudno-œci – rzeczywitrudno-œcie nie³atwo ustaliæ, co znaczy dany tekst nawet wtedy, gdy wielu interpretatorów ju¿ wczeœniej próbowa³o tego dokonaæ – od programowego po-stêpowania [agenda] polegaj¹cego na wysuwaniu jak najwiêkszej liczby propo-nowanych znaczeñ. Je¿eli ktoœ kieruje siê takim programem, dlaczego ca³kiem nie pozbêdzie siê argumentów na poparcie swojej interpretacji i towarzysz¹cego jej wywodu? Mo¿na równie dobrze pozbyæ siê te¿ samego tekstu, do czego i tak dochodzi, jeœli przyjmiemy za³o¿enie, ¿e interpretacja zawsze zmienia to, co jest jej przedmiotem (i nie ma w tym nic z³ego). Zak³adaj¹c coœ takiego – przyjmuj¹c regu³ê „decyzja nale¿y do czytelnika” – nastawiamy siê nie na w³aœciwe zrozu-mienie tekstu (choæby dlatego, ¿e nie ma ju¿ tekstu), lecz na stworzenie interpre-tacji, która spe³ni nasze oczekiwania i zamierzenia.

(14)

Mo¿na by zaoponowaæ, wskazuj¹c, ¿e w koñcu niewiele ró¿ni stanowisko oparte na regule „decyzja nale¿y do czytelnika” od wersji intencjonalizmu, któr¹ proponu-j¹ Larry Alexander, Steven Knapp, Walter Benn Michaels i autor tego tekstu. Po-wtarzamy ci¹gle, ¿e intencjonalizm to po prostu w³aœciwa odpowiedŸ na pytanie, czym jest znaczenie tekstu, a nie metoda. Œwiadomoœæ, ¿e staramy siê dotrzeæ do intencji, nie pomaga nam w ¿aden sposób w interpretacji tego czy innego tekstu. Musimy jeszcze ustaliæ, czym jest ta intencja, a w wiêkszoœci przypadków próba takiego ustalenia prowadzi do sporów, w których interpretatorzy, wysuwaj¹c ró¿ne koncepcje intencji powo³uj¹cej tekst do ¿ycia, w odmienny sposób opisuj¹ jego „w³aœciwoœci i znaczenia”. Czy w takim razie przedstawiona tutaj historia owych korekt i wci¹¿ nowych opisów nie przypomina jednak tego, co Shusterman okreœla jako „ci¹g³e, budz¹ce nieustaj¹ce spory konstruowanie rozumienia i interpretacji”39

tekstu? Byæ mo¿e, ale nawet gdyby obie historie – i ta, w której bior¹ udzia³ poszu-kiwacze autorskiej intencji, i ta, w której interpretatorzy wierz¹ w swoje prawo (i obowi¹zek) do wykraczania poza ow¹ intencjê – by³y identyczne pod wzglêdem swojego przebiegu, tylko cz³onkowie pierwszej grupy byliby w stanie podaæ po-wód (zak³adaj¹c, ¿e nie jest nim dobra zabawa), dla którego zajmuj¹ siê tym, czym siê zajmuj¹ i pozytywnie lub negatywnie ustosunkowuj¹ siê do ustaleñ innych in-terpretatorów. Tylko ci, którzy d¹¿¹ do okreœlenia intencji, mogliby pochwaliæ siê przedmiotem badañ nadaj¹cym sens ich wysi³kom.

W³aœnie dlatego stanowisko intencjonalne jest tak istotne, mimo ¿e nie przed-stawia sob¹ ¿adnej wartoœci metodologicznej. (Nie wskazuje nam, jak postêpowaæ, a jedynie opisuje, co robimy.) Ktoœ przekonany o tym, ¿e usi³uje ustaliæ intencjê, napotkawszy nowe informacje, mo¿e zawsze postawiæ sobie pytanie: czy pozwala-j¹ mi one lepiej poznaæ przedmiot moich badañ? Ktoœ o odmiennych przekonaniach nie mo¿e sobie postawiæ tego rodzaju pytania albo dlatego, ¿e nie istnieje przed-miot jego badañ albo dlatego, ¿e takich przedprzed-miotów jest zbyt wiele i nie da siê ich odró¿niæ. W gruncie rzeczy istnieje tylko jedna logiczna odpowiedŸ na pytanie „co znaczy tekst?” Nie mo¿e on znaczyæ tego, co uznaj¹ za jego znaczenie czytelnicy, bo wtedy rywalizacja na interpretacje by³aby pozbawiona regu³ (i nie da³o by siê ustaliæ zwyciêzcy). Sta³aby siê gr¹ w rodzaju tej, któr¹ H. L. A. Hart okreœli³ ironicznie jako „sêdziowan¹ przez samych zawodników [the game of scorer’s di-scretion]”40. Tekst nie mo¿e te¿, jak siê wczeœniej przekonaliœmy, znaczyæ tego, co

znacz¹ s³owa same w sobie (na takim przekonaniu zasadza siê stanowisko tekstu-alne, które nie ma jednak racji bytu), poniewa¿ bez domniemania intencji same s³owa (nawet nie s³owa – przypomnijmy sobie drzewo ze œladami po piorunie) nie znacz¹ nic. Znaczenia tekstu nie znajdziemy tak¿e w s³owniku, który mówi nam o s³owach w nim zawartych, poniewa¿ s³ownik zawiera tak naprawdê zapis do-tychczasowych intencji, jakimi kierowali siê u¿ywaj¹cy danego wyrazu, a wiêc zapis wielu mo¿liwych znaczeñ pozbawiony jakichkolwiek wskazówek co do tego, które z nich jest w³aœciwe, a wiêc oddaj¹ce intencjê autora. (Poza tym kolejny autor mo¿e rozszerzyæ zakres znaczeniowy danego wyrazu – tak dokonuj¹ siê czêsto

(15)

zmiany w leksyce – w sposób, który bêdzie wymaga³ wprowadzenia poprawek do s³ownika.) Tekst nie znaczy równie¿ tego, co okreœlaj¹ obowi¹zuj¹ce w danej chwi-li konwencje, poniewa¿ konwencje nie maj¹ intencji i nie tworz¹ tekstów. Znacze-nie tekstu Znacze-nie sprowadza siê te¿ do tego, co móg³by przez zawarte w nim s³owa rozumieæ przeciêtny lub idealny interpretator, poniewa¿ nikt taki nie by³ tego tekstu autorem, a przypisanie mu autorstwa na zasadzie odgórnej decyzji sprowadza siê do zmiany tekstu, a nie jego interpretacji. Zostaje nam tylko jeden kandydat i jedna odpowiedŸ na postawione wczeœniej pytanie: tekst znaczy to, co ma na myœli jego autor.

Skoro tekst znaczy to, co ma na myœli jego autor, wiele sporów o to, jak powin-na wygl¹daæ interpretacja prawa, traci swoj¹ wagê i sprowadza siê zaledwie do ilustracji tego, jak silnie jedna pomy³ka mo¿e oddzia³ywaæ na ca³¹ dziedzinê. Przyj-rzyjmy siê na przyk³ad pracy Johna Manninga Textualism and the Equity of the Statute [Tekstualizm a system prawa s³usznoœci]41. Gdy tylko uœwiadomimy sobie,

¿e w przekonaniu Manninga taki tytu³ okreœla dwie odmienne mo¿liwoœci interpre-tacji, wiemy ju¿ (przynajmniej ja wiem), ¿e na kolejnych 127 stronach nie znajdzie-my niczego, co stanowi³oby wartoœciowy wk³ad w teoriê. Pierwsze zdanie drugie-go akapitu Manninga brzmi: „Kwestia wyboru pomiêdzy tekstem i celem zawsze stanowi³a problem dla prawników zajmuj¹cych siê interpretacj¹ zapisów ustawo-wych (…)”42. Wcale nie. Jeœli zajmujemy siê interpretacj¹ zapisów ustawowych

(a pamiêtajmy, ¿e prawo nie musi siê zawsze do tego sprowadzaæ), to ju¿ z za³o¿e-nia staramy siê zrozumieæ cel ka¿dej ustawy. Problem (je¿eli przyjmiemy, ¿e to w ogóle w³aœciwe s³owo) interpretacji zapisów ustawowych stanowi¹ spory miê-dzy tymi, którzy na ró¿ne sposoby opisuj¹ przebieg i zadania samego procesu in-terpretacji prawa, jednak te ró¿nice nie przek³adaj¹ siê (i nie mog¹ siê przek³adaæ) na odmienne sposoby interpretowania, poniewa¿ istnieje tylko jeden taki sposób. Historia, któr¹ Manning przytacza, to nie – wbrew temu co sam twierdzi – historia wzlotów i upadków ró¿nych opcji interpretacyjnych. Nie istniej¹ ró¿ne opcje inter-pretacyjne, mimo ¿e mamy do czynienia z ró¿nymi (jednak nie opcjonalnymi) spo-sobami realizacji zadania polegaj¹cego na ustaleniu intencji (do tego w³aœnie za-wsze i bez wyj¹tku sprowadza siê interpretacja). W zwi¹zku z tym historia Manninga to historia upadków i wzlotów ró¿nych sposobów opisywania interpretacji. Kiedy zwraca on uwagê, ¿e „regu³a <dos³ownego znaczenia> [the ‘plain meaning’ rule] w koñcu zast¹pi³a prawo s³usznoœci jako elementarne prawo w Anglii”43 albo ¿e

ju¿ na wczesnym etapie sprawowania swojej funkcji „Marshall, Sêdzia Naczelny S¹du Najwy¿szego, zacz¹³ siê sk³aniaæ ku teorii <orzekania w myœl intencji usta-wodawcy> [the faithful agent theory] jako zasadniczej podstawie interpretacji za-pisów ustawowych [statutory interpretation]”44, Manning tak naprawdê

przywo-³uje przyk³ady zmian w teoretycznych opisach interpretacji, a nie w samej praktyce. Oczywiœcie teoretyczne opisy równie¿ maj¹ swoj¹ historiê i dla badacza mog¹ one stanowiæ przedmiot zainteresowania; jeœli uzna, ¿e warto siê swoj¹ wiedz¹ podzie-liæ, mo¿e zawsze przedstawiæ nam historiê zmian, jakie zasz³y w sposobie

(16)

opisy-wania interpretacji zapisów ustawowych. Nie dowiedzielibyœmy siê jednak z takiej historii ani jak dawniej interpretowano – to ju¿ wiemy: ustalano lub poszukiwano intencji - ani jak interpretowaæ siê powinno. (To te¿ ju¿ wiemy.) Mo¿e i regu³a dos³ownego znaczenia zast¹pi³a d¹¿enie do ustalenia zamiaru [purpose] w pod-rêcznikach prawa, ale poniewa¿ regu³y tej nie da siê zastosowaæ – znaczenie w oderwaniu od zamiaru nie istnieje, a zamiaru nie da siê wywieœæ ze s³ów samych w sobie – fakt ten w najmniejszym nawet stopniu nie wp³ywa na interpretacjê. Esej Manninga móg³by stanowiæ interesuj¹cy wk³ad w dyskusjê nad interpretacj¹, gdy-byœmy spojrzeli na niego jako na opis przyk³adów, gdzie w poszczególnych okre-sach rozmaici interpretatorzy szukali œladów prowadz¹cych do intencji. Wtedy moglibyœmy dowiedzieæ siê czegoœ na temat ró¿nych strategii realizacji jedynego mo¿liwego zadania, jakie pozwala nam okreœlaæ to, co robimy mianem interpretacji – zadania polegaj¹cego na próbie ustalenia, co mia³ na myœli rozmyœlnie dzia³aj¹cy osobnik gatunku ludzkiego.

IV.

Czas na podsumowanie; pos³u¿ê siê do tego celu esejem Natalie Stoljar. Profe-sor Stoljar dokonuje przegl¹du ró¿nych metod interpretacji prawa i w pewnym momencie przedstawia listê najczêœciej spotykanych zarzutów wobec intencjonali-zmu. Pierwszy z nich ma charakter „epistemologiczny”45: jako ¿e dowody na tak¹,

a nie inn¹ intencjê „s¹ czêsto niejednoznaczne, niekompletne lub niejasne, interpre-tator mo¿e napotkaæ trudnoœci ze sformu³owaniem przekonuj¹cego uzasadnienia tezy, i¿ jego interpretacja jest zgodna z rzeczywist¹ intencj¹ danego autora”46.

Tyl-ko ¿e to nie zarzut wobec stanowiska, które mówi, ¿e tekst znaczy to, co ma na myœli jego autor. Je¿eli ju¿, to mamy tu do czynienia co najwy¿ej ze skarg¹ na potencjalne trudnoœci z ustaleniem owej intencji. Zak³adaj¹c, ¿e powy¿sze stanowi-sko jest s³uszne, empiryczne trudnoœci zwi¹zane z wprowadzeniem go w ¿ycie maj¹ charakter ni mniej ni wiêcej tylko w³aœnie empiryczny, w zwi¹zku z czym nie mog¹ w najmniejszym stopniu podwa¿yæ intencjonalizmu.

Trzeba sobie jasno powiedzieæ, ¿e dowody empiryczne nie s¹ w stanie ani podwa-¿yæ, ani te¿ wesprzeæ stanowiska intencjonalnego. Stanowisko to nie ma z dowodami empirycznymi nic wspólnego - jego sens sprowadza siê do koncepcji, która nie zosta-³a wywiedziona z doœwiadczenia. To skomplikowana teza, wiêc siêgnijmy po pomoc w jej rozwiniêciu do fragmentu Politycznego liberalizmu pióra Johna Rawlsa47.

W Wyk³adzie II Rawls analizuje podstawowe elementy pojêcia obywatelstwa. Ostat-ni z Ostat-nich zak³ada, i¿ „obywatele posiadaj¹ w³aœciw¹ moraln¹ dyspozycjê psycholo-giczn¹ [reasonable moral psychology]”48. Innymi s³owy „maj¹ zdolnoœæ

przyswaja-nia sobie koncepcji sprawiedliwoœci i uczciwoœci oraz pragnienie, by postêpowaæ zgodnie z ich wymogami”49. Rawlsowi nie chodzi, jak nas natychmiast zapewnia,

o to, ¿e obywatele rzeczywiœcie maj¹ tego rodzaju pragnienie i da siê to potwierdziæ empirycznie. Chodzi mu natomiast o to, ¿e ci, którzy akceptuj¹ to, co okreœla on jako

(17)

„zamys³ polityczny”, powinni postêpowaæ tak, jakby je mieli, powinni – niczym ak-tor odgrywaj¹cy rolê - stwarzaæ pozory posiadania dyspozycji psychologicznej, któ-r¹ przypisuj¹ im (takiego okreœlenia u¿ywa sam Rawls) za³o¿enia politycznego libe-ralizmu. Najkrócej rzecz ujmuj¹c, taka dyspozycja to jak „pierwotne stanowisko”, artefakt i zabieg rozumowy. (W tym miejscu Rawls opiera siê na Kancie, który stwier-dza, ¿e wewnêtrzny status moralny obywateli nie ma znaczenia w pañstwie zorganizo-wanym w oparciu o formalny imperatyw szacunku dla autonomii innych, poniewa¿ w takim pañstwie nawet diabe³ bêdzie zachowywa³ siê zgodnie z tym imperatywem, a wiêc wbrew sobie bêdzie postêpowa³ w³aœciwie.) Dlatego te¿ Rawls okreœla dyspozy-cjê, ktor¹ opisuje, jako „filozoficzn¹, a nie psychologiczn¹”: „Nie jest to dyspozycja, której Ÿróde³ mo¿na doszukaæ siê w nauce o naturze ludzkiej – to raczej system pojêcio-wy (…) bêd¹cy pojêcio-wyrazem pewnej politycznej koncepcji osoby i pewnego idea³u obywa-tela”50. Czyli, inaczej mówi¹c, moralna dyspozycja psychologiczna Rawlsa nie

stano-wi odpostano-wiedzi na pytanie „Jak naprawdê ludzie postêpuj¹?” (tak brzmi zasadnicze pytanie Psychologii), ale pokazuje, jaki model postêpowania nale¿y za³o¿yæ (czyli przy-pisaæ obywatelom), jeœli podstawowe zasady zamys³u politycznego maj¹ byæ komplet-ne i racjonalkomplet-ne. Jak pisze Rawls w dalszej czêœci swojej pracy, „Brak uzasadnienia ze strony psychologii kognitywnej nie ma tu nic do rzeczy”51, poniewa¿ istotna jest

spój-noœæ ca³ego zamys³u, a nie jego zgodspój-noœæ z rzeczywistymi zachowaniami obywateli. Tak samo rzecz siê ma z intencjonalizmem. Stwierdzenie, i¿ interpretacja zawsze i bez wyj¹tku sprowadza siê do ustalenia intencji, nie stanowi odpowiedzi na pytanie „Co siê dzieje w umyœle interpretatora?” – odpowiedŸ na takie pytanie wymaga³aby analizy fal mózgowych, procesów myœlowych, praktyk instytucjonalnych i wielu in-nych zabiegów. Stwierdzenie to stanowi natomiast odpowiedŸ na pytanie „Jak musi wygl¹daæ interpretacja – co musimy za³o¿yæ – ¿eby takie pojêcia jak porozumienie, spór, b³¹d, weryfikacja i korekta mia³y jakikolwiek sens?”. Intencjonalizmu nie obali, ani nawet nie podda w w¹tpliwoœæ ca³y szereg empirycznych trudnoœci (takich jak wielu autorów tego samego tekstu, dzie³o napisane dawno temu, bezosobowe autor-stwo instytucjonalne), przed którymi staje interpretator usi³uj¹cy ustaliæ intencjê. Sta-nowisko intencjonalne mo¿na by poddaæ w w¹tpliwoœæ albo nawet obaliæ, gdyby ktoœ zdo³a³ wykazaæ, ¿e istnieje jakaœ inna odpowiedŸ na pytanie „Czym jest znaczenie tekstu?”, która by³aby do racjonalnego pogodzenia [rationally compatible] z takimi pojêciami jak porozumienie, spór, b³¹d, weryfikacja i korekta. Jak dot¹d nikomu to siê nie uda³o i w¹tpiê, by coœ takiego mia³o siê zdarzyæ w przysz³oœci.

Kolejny czêsto spotykany zarzut – Stoljar nazywa go „zarzutem nieistnie-j¹cej intencji”52– jest bliskim krewnym pierwszego. Opiera siê na tym, ¿e

w grupach, jakimi s¹ cia³a ustawodawcze, „pojedyncze osoby kieruj¹ siê ró¿-nymi celami i intencjami. Jak zatem po³¹czyæ indywidualne intencje, tak aby intencja grupowa stanowi³a wiarygodne odzwierciedlenie intencji odpowiedzial-nej za ustawê?”53. Tak postawione pytanie myli intencjê z motywem – mimo ¿e

(18)

motywami podpisuj¹c siê pod dan¹ ustaw¹, mog¹ te¿ postêpowaæ zgodnie ze wspóln¹ intencj¹, by ustawa zosta³a przyjêta i zaczê³a obowi¹zywaæ. Ale za-³ó¿my, ¿e ró¿ni cz³onkowie cia³a ustawodawczego rozumieli coœ innego przez konkretne sformu³owania u¿yte w ustawie – u¿yto s³owa „kaczka” i czêœæ g³o-suj¹cych zrozumia³a, ¿e chodzi o ptaka, a pozostali myœleli o kaczce dzienni-karskiej. Co pocz¹æ w takiej sytuacji? J. L. Austin powiedzia³by pewnie, ¿e sprawa wygl¹da paskudnie, bo mamy do czynienia z dwoma ró¿nymi tekstami i dwoma niezale¿nymi znaczeniami; nie ma te¿ sposobu, by je sprowadziæ do wspólnego sensu, trzeba wiêc pomyœleæ o jakimœ innym rozwi¹zaniu na przy-sz³oœæ. To by³aby jednak bardzo nietypowa sytuacja. W wiêkszoœci przypad-ków teksty stworzone przez wielu autorów nie stanowi¹ specjalnego problemu dla interpretatorów. Ci sami teoretycy, którzy wysuwaj¹ „zarzut nieistniej¹cej intencji” wobec intencjonalizmu g³oszonego przez Knappa i Michaelsa, bez wahania opieraj¹ swoj¹ interpretacjê ich pogl¹dów na za³o¿eniu wspólnej obu badaczom intencji. Albo weŸmy inny przyk³ad: Perri O’Shaughnessy, autorka bestsellerowych krymina³ów. W jej ksi¹¿kach na wewnêtrznej stronie ok³adki widnieje adnotacja informuj¹ca, ¿e autorkami powieœci s¹ dwie siostry54. Mimo

to na jednej z pierwszych stron wœród cytowanych fragmentów recenzji za-chwalaj¹cych ksi¹¿kê – napisanych prze kogoœ, kto z pewnoœci¹ ma dostêp do tego rodzaju wiadomoœci – mowa o dorobku O’Shaughnessy i jej fabu³ach; inni recenzenci, tak¿e œwiadomi ca³ej sytuacji, chwal¹ sposób realizacji zamys³u autorki. A gdyby tak okaza³o siê, ¿e jedna z sióstr zamierza³a napisaæ najzwy-klejszy krymina³, a druga alegoriê wojny z terroryzmem i ani jedna, ani druga nie zna³a intencji siostry, kiedy pracowa³y wspólnie nad rêkopisem? Znowu mielibyœmy do czynienia z dwiema intencjami, dwoma tekstami i dwoma zna-czeniami, a recenzenci byliby w kropce, nie wiedz¹c które z nich opisaæ. Rze-czywiœcie jest to dylemat, ale w ¿aden sposób nie podwa¿a on tezy, ¿e tekst znaczy to, co ma na myœli jego autor.

Istnieje jeszcze inna mo¿liwoœæ: zamiast dwóch osób maj¹cych ró¿ne intencje, jedna osoba maj¹ca ró¿ne intencje. Taka mo¿liwoœæ, jak twierdzi Stoljar, ka¿e nam zmierzyæ siê z „zarzutem nieokreœlonoœci”55:

Nawet w najprostszych przypadkach, takich jak interpretacja wspó³czesnych tekstów autorstwa pojedynczych pisarzy, autorzy czêsto maj¹ kilka ró¿nych in-tencji równoczeœnie. Na przyk³ad autorzy mog¹ mieæ na myœli zarówno konkret-ne pomys³y na zastosowanie przepisu – dajmy na to, przyzwolenie na segregacjê rasow¹ – i ogólny zamys³, który mo¿e polegaæ na ochronie zasady równoœci.56

Tacy autorzy nie maj¹ jednak dwóch intencji, tylko jedn¹ – ich intencj¹ jest przyzwo-lenie na segregacjê, przy czym intencja ta jest podporz¹dkowana za³o¿eniu, ¿e nie ma sprzecznoœci miêdzy segregacj¹ a równoœci¹. (Takie w³aœnie za³o¿enie przyœwieca³o nie-jednomyœlnemu wyrokowi w sprawie Plessy’ego57.) Mo¿na siê z tym nie zgadzaæ i

(19)

upie-raæ, ¿e autorzy ci pope³niaj¹ b³¹d myœl¹c w ten sposób, bo segregacja ju¿ z definicji jest sprzeczna z zasad¹ równoœci, ale by³by to zarzut wobec rozumowania, które sk³oni³o ich do przyjêcia tej konkretnej intencji, a nie wywód zmierzaj¹cy do ustalenia, czy w ogóle j¹ maj¹ albo czy nie kieruj¹ siê dwoma ró¿nymi intencjami. Czy autor mo¿e mieæ dwie sprzeczne ze sob¹ intencje i tak dobieraæ s³owa, by by³y noœnikiem obu? Zapewne, ale w takim przypadku powiedzielibyœmy, ¿e jest to autor „o dwóch umys³ach”, a ka¿dy z nich tworzy swój w³asny tekst i osobne znaczenie. Czyli znowu casus sióstr pisz¹cych krymina³y, tyle ¿e tym razem obie osobowoœci mieszcz¹ siê w jednej czaszce58.

Jestem pewien, ¿e istnieje jeszcze wiêcej takich zagadek i wiêcej ciekawych sytuacji hipotetycznych, których celem jest wykazanie, ¿e znaczenie tekstu nie spro-wadza siê do intencji autora. Ale pora ju¿ koñczyæ – ¿ycie jest krótkie, czas ucieka, a ja udowodni³em to, co zamierza³em. Tak wiêc ju¿ po raz ostatni, ¿eby wszystko by³o jasne, powtarzam, co nastêpuje:

- Tekst znaczy to, co ma na myœli jego autor. - Nie istnieje znaczenie w oderwaniu od intencji.

- Nie istnieje stanowisko tekstualne, poniewa¿ tekst jest wtórny w stosunku do intencji [intention is prior to text]; bez intencji nie ma tekstu.

- Nie istnieje wybór miêdzy znaczeniem zamierzonym, konwencjonalnym, s³ow-nikowym, czy te¿ znaczeniem przypisywanym tak zwanemu przeciêtnemu lub ide-alnemu, czy te¿ rozumnemu podmiotowi. Wybieraæ mo¿na tylko spoœród okreœlo-nych na ró¿ne sposoby intencji. S³owniki i konwencje nie maj¹ intencji, a autorem tekstu, który w³aœnie interpretujemy, nie jest ¿aden tak zwany przeciêtny lub ideal-ny, czy te¿ rozumny podmiot.

- Jeœli nie staramy siê ustaliæ intencji, to nie interpretujemy; czasami jednak nie zale¿y nam na tym, ¿eby zajmowaæ siê akurat interpretacj¹ (zanim wszak¿e za-czniemy zajmowaæ siê czymœ innym, powinniœmy upewniæ siê, czy rzeczywiœcie o to nam chodzi).

- Intencji czytelników, pomijaj¹c intencje polegaj¹ce na d¹¿eniu do ustalenia intencji, nie mo¿na traktowaæ jako interpretacji; intencje czytelników powo³uj¹ do istnienia nowe teksty.

- ¯adne z powy¿szych stwierdzeñ nie ma charakteru metodologicznego. Œwia-domoœæ, ¿e zajmujemy siê ustalaniem intencji, nie pomaga nam w jej znalezieniu – – dalej musimy zbieraæ skrzêtnie materia³y i budowaæ z nich wywód. Z kolei przekonanie, ¿e zajmujemy siê czymœ innym, nie przeszkadza nam

(20)

w interpretowaniu tekstu, bo wówczas i tak szukamy intencji, nawet jeœli upieramy siê, ¿e jest inaczej.

- Interpretacja nie jest zagadnieniem teoretycznym, tylko empirycznym, w zwi¹z-ku z czym powinno siê zaprzestaæ wszelkich sporów na temat jej istoty. (Ju¿ to widzê!)

To by by³o na tyle. Mi³ego dnia. (I co mam przez to na myœli?)

Prze³o¿y³ Leszek Drong Przek³ad przejrza³ i poprawi³ Jacek Mydla

Przypisy:

1 Antonin Scalia, Common-Law Courts in a Civil-Law System: The Role of the United States

Federal Courts in Interpreting the Constitution, w: A Matter of Interpretation: Federal Courts and the Law (pod redakcj¹ Amy Gutmann), Princeton, Princeton University Press 1997, s. 3 i 17.

2 Scalia, Common-Law Courts, s. 16. 3 Scalia, Common-Law Courts, s. 17. 4 Scalia, Common-Law Courts, s. 17-18. 5 Scalia, Common-Law Courts, s. 23.

6 Ludwig Wittgenstein, Philosophical Investigations: The English Text of the Third Edition

(t³um. G.E.M. Anscombe), Prentice Hall 1973, s. 18e.

7 Opis stanowiska pluralistycznego znajdzie czytelnik w eseju Kenta Greenawalta A

Plura-list Approach to Interpretation: Wills and Contracts, „San Diego Law Review” 2005, 42, s. 533. Stanowisko syntetyczne omawia Samuel C. Rickless w pracy A Synthetic Approach to Legal Ad-judication, „San Diego Law Review” 2005, 42, s. 519.

8 John Milton, Lycidas (red. C.A. Patrides), New York, Holt 1961, s. 6. W oryginale ten

dwuwiersz ma nastêpuj¹ce brzmienie: „But that two-handed engine at the door/Stands ready to smite once, and smite no more” – przyp. t³um.

9 John Milton, English Minor Poems, Paradise Lost, Samson Agonistes, and Areopagitica,

Chicago, Encyclopaedia Britannica 1952, s. 93-334.

10 Andrew Marvell, To His Coy Mistress, w: Andrew Marvell (red. Frank Kermode i Keith

Walker), Oxford, Oxford University Press 1990, s. 24, w. 1.

11 Chodzi o „San Diego Law Review” no. 42 z 2005 roku, w którym ukaza³ siê niniejszy

artyku³ - przyp. t³um.

12 Greenawalt, A Pluralist Approach, s. 536.

13 Adrian Vermeule, Three Strategies of Interpretation, „San Diego Law Review” 2005, 42,

s. 607.

14 Rickless, A Synthetic Approach, s. 521. 15 Rickless, A Synthetic Approach, s. 521-22.

(21)

16 Rickless, A Synthetic Approach, s. 522. 17 Rickless, A Synthetic Approach, s. 521. 18 Greenawalt, A Pluralist Approach, s. 537. 19 Vermeule, Three Strategies, s. 613. 20 Vermeule, Three Strategies, s. 613-14. 21 Vermeule, Three Strategies, s. 614. 22 Vermeule, Three Strategies, s. 614. 23 Vermeule, Three Strategies, s. 614. 24 Vermeule, Three Strategies, s. 614. 25 Vermeule, Three Strategies, s. 628. 26 Scalia, Common-Law Courts, s. 17-18.

27 W prywatnych kontaktach Profesor Vermeule obstaje przy tym, ¿e wcale nie zrezygnowa³

z poszukiwania znaczenia na rzecz analizy kosztów i zysków. Twierdzi natomiast, ¿e interpretator optymalizuj¹cy „potrafi uchwyciæ intencjê w sposób dok³adniejszy ni¿ maksymalizuj¹cy”. Ma to sens tylko wówczas, gdy przez maksymalizuj¹cego interpretatora Vermeule ma na myœli kogoœ, kto bêdzie szuka³ dowodów na potwierdzenie intencji nawet wtedy, kiedy ju¿ jest przekonany, ¿e zdo³a³ ustaliæ intencjê jako tak¹. Móg³by tak postêpowaæ, gdy¿, jak zauwa¿a Vermeule, „ka¿de Ÿród³o informacji o intencji nale¿y z za³o¿enia uznaæ za dopuszczalne” - Vermeule, Three Strategies, s. 613. Moim zdaniem jednak taka osoba nie zajmowa³aby siê interpretowaniem, tylko teoretyzowaniem. To znaczy, postêpowa³aby zgodnie z wywiedzion¹ z teorii tez¹, ¿e pogl¹d, który sobie wyrobiliœmy, mo¿e w ka¿-dej chwili zostaæ obalony przez nieznane nam jeszcze materia³y, które wci¹¿ czekaj¹ na odkrycie i w zwi¹zku z tym ¿aden pogl¹d nie jest wystarczaj¹co pewny [secure], dopóki nie zbadano i nie uwzglêdniono ka¿dej potencjalnie istotnej informacji. Krótko mówi¹c, w takiej sytuacji interpretacja to, s³owami angielskiego poety Edmunda Spensera, „niekoñcz¹ca siê praca” – Edmund Spenser, The Faerie Queene (red. A.C. Hamilton), London, Longman 1977, ksiêga IV, pieœñ xii, strofa 1, wiersz 1. Tak postêpuj¹cy interpretator nie musia³by siê jednak obawiaæ, ¿e okreœli intencjê mniej precyzyjnie ni¿ interpretator optymalizuj¹cy. Stan¹³by za to przed realn¹ groŸb¹, ¿e wcale nie bêdzie mu dane dotrzeæ do intencji, poniewa¿ dla osoby reprezentuj¹cej takie stanowisko teoretyczne ta chwila mo¿e nigdy nie nadejœæ. Z jednej strony mamy zatem stwierdzenie, ¿e interpretacjê zawsze mo¿na zmieniæ pod wp³ywem nowych informacji, które to stwierdzenie stanowi tylko empiryczn¹ obserwacjê doty-cz¹c¹ historii recepcji. Natomiast co innego oznacza teza, ¿e nieznane dot¹d materia³y, które teoretycz-nie – ale teoretycz-niekoteoretycz-nieczteoretycz-nie – mo¿emy odkryæ w bli¿ej teoretycz-nieokreœlonej przysz³oœci, powinny rzucaæ cieñ na nasze wysi³ki zmierzaj¹ce do ustalenia intencji wypowiedzi lub tekstu. Ró¿nica po raz kolejny polega na interpretowaniu z jednej strony i teoretyzowaniu z drugiej. Sprowadza siê to do tego, ¿e nie ma tak naprawdê intencjonalistów maksymalizuj¹cych, a w³aœciwie, dok³adniej rzecz ujmuj¹c, ci, którzy po-stêpuj¹ jak intencjonaliœci maksymalizuj¹cy, nie s¹ w ogóle intencjonalistami, tylko (kiepskimi) teore-tykami. Jeœli zrezygnowaæ z rozró¿nienia na maksymalizuj¹cych i optymalizuj¹cych intencjonalistów, mamy do czynienia tylko z intencjonalistami, a wiêc interpretatorami, którzy szukaj¹ informacji na temat intencji. Gdzie bêd¹ ich szukaæ zale¿y tylko od tego, co uznaj¹ za istotn¹ informacjê i gdzie ich zdaniem istnieje du¿e prawdopodobieñstwo jej znalezienia. Intencjonalista mo¿e równie dobrze dojœæ do wniosku, ¿e takich informacji nie znajdzie w historii ustawodawstwa i poprzeæ swoje wnioski solidnymi argumentami opartymi na danych empirycznych. Jeœli jednak powodem, dla którego rezy-gnuje z analizy historii ustawodawstwa, jest to, ¿e „spodziewane korzyœci z takich badañ p³yn¹ce s¹ mniejsze, ni¿ wymagane koszty”, nie jest tak naprawdê interpretatorem, bo nie kieruje siê

(22)

przes³anka-mi interpretacyjnyprzes³anka-mi – tj. zwi¹zanyprzes³anka-mi z imperatywem ustalenia intencji – tylko powodaprzes³anka-mi, które wynikaj¹ z politycznych i ekonomicznych uwarunkowañ istniej¹cych w danej bran¿y.

28 Walter Sinnott-Armstrong, Word Meaning in Legal Interpretation, „San Diego Law

Re-view” 2005, 42, s. 465.

29 Sinnott-Armstrong, Word Meaning, s. 474. 30 Sinnott-Armstrong, Word Meaning, s. 474. 31 Sinnott-Armstrong, Word Meaning, s. 474. 32 Sinnott-Armstrong, Word Meaning, s. 488.

33 Hammowi pozwolono zatrzymaæ z³oty medal w gimnastyce zdobyty na Letniej

Olimpia-dzie w 2004r, pomimo ¿e sêdziowie pope³nili b³¹d przy podliczaniu wyników. Decyzja zosta³a uznana za ostateczn¹ przez Sportowy S¹d Arbitra¿owy. Szczególy na temat decyzji mo¿na znaleŸæ pod http://www.tas-cas.org/en/pdf/yang.pdf (dane z 23.04.2005r).

34 Sinnott-Armstrong, Word Meaning, s. 475.

35 Richard Shusterman, Interpreting with Pragmatist Intentions, w: Gary Iseminger, red.,

Intention and Interpretation, Philadelphia, Temple University Press 1992, s. 167 i 169.

36 Shusterman, Interpreting, s. 173. 37 Shusterman, Interpreting, s. 173.

38 Raymond Gibbs, Jr., Intentions in the Experience of Meaning, Cambridge, Cambridge

University Press 1999, s. 261.

39 Shusterman, Interpreting, s. 173.

40 H. L. A. Hart, The Concept of Law, Oxford, Clarendon Press 1994, s. 142.

41 John F. Manning, Textualism and the Equity of the Statute, „Columbia Law Review” 2001,

101, s. 1.

42 Manning, Textualism, s. 4. 43 Manning, Textualism, s. 55. 44 Manning, Textualism, s. 86.

45 Natalie Stoljar, Survey Article: Interpretation, Indeterminacy and Authority: Some Recent

Controversies in the Philosophy of Law, „Journal of Political Philosophy” 2003, 11, s. 470 i 479.

46 Stoljar, Survey Article, s. 470 i 479.

47 John Rawls, Political Liberalism, New York, Columbia University Press 1993. 48 Rawls, Political Liberalism, s. 86.

49 Rawls, Political Liberalism, s. 86. 50 Rawls, Political Liberalism, s. 86-7. 51 Rawls, Political Liberalism, s. 120. 52 Stoljar, Survey Article, s. 479. 53 Stoljar, Survey Article, s. 479.

54 Biografia sióstr-pisarek znajduje siê na ich stronie internetowej - http://www.perrio.com

(dane z 23.04.2005r). Przyk³ad opar³em na ich powieœci Invasion of Privacy z 1996r.

55 Stoljar, Survey Article, s. 479. 56 Stoljar, Survey Article, s. 479.

Cytaty

Powiązane dokumenty

ZaáóĪmy, Īe komórek jest tyle, iĪ sąsiednie komórki niewiele siĊ róĪnią z punktu widzenia nasycenia materiaáami – moĪna je uznaü za takie same.. MoĪemy wiĊc wyliczyü

[r]

[r]

¿e przeciwstawiaj¹cym je spo³eczeñstwu, co jest szczególnie szkodliwe i naganne wobec niezwykle trudnej sytuacji ochrony zdrowia w Polsce.. Zda- niem przewodnicz¹cego ORL w

pellets) na absorpcj tłuszczu i konsystencj otrzymanych z nich chrupek. Zawarto tłuszczu w chrupkach i ich tekstura zale ały jednocze nie od wilgotno ci peletów

Max Planck zauwa¿y³, ¿e promieniowanie cia³a doskonale czarnego mo¿na wyt³umaczyæ w ramach te- orii Maxwella, jeœli siê dokona jednego, wydawa³oby siê, ma³o

Zaproponowano koncepcjê strategii zachowania p³ynnoœci finansowej w ujêciu harmonizacji w przedsiêbiorstwie wytwarzaj¹cym nawozy mineralne oraz w wyspecjalizowanym gospodarstwie o

Dostosowanie przemys³u rolno-spo¿ywczego do standardów sanitarnych, weterynaryjnych i ochrony œrodowiska Unii Europejskiej jest najistotniejsz¹ kwesti¹ umo¿liwiaj¹c¹