Bożena Karwowska
Vancouver : przestrzeń, pamięć, płeć
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (135), 157-173
2012
Podróże
Bożena KARWOWSKA
Vancouver: przestrzeń, pamięć, płeć
Pow ojenni polscy w ygnańcy stosunkow o często w ybierali jako m iejsce osiedle nia m iasta Nowego K o ntynentu, pow stające i funkcjo n u jące na innych zasadach niż m iasta, w któ ry ch trad y c ji w yrastali. W o d ró żn ie n ien iu od Europy, w ielkie m iasta A m eryki Północnej o p ierają swoje istn ien ie na now oczesności, na stałej przem ian ie, na tw orzeniu się cały czas od nowa, na o d rzu can iu h isto rii jako ele m entu, na bazie którego b u d u je się nowoczesność1. Uwaga ta jest szczególnie istotna jeśli chodzi o sytuację p ółnocnoam erykańskiego w ybrzeża Pacyfiku, jest to b o w iem te re n o h isto rii b ardzo kró tk iej, naw et w sto su n k u do h isto rii A m eryki, czyli ta k zw anego Nowego Świata. N ieprzypadkow o tu w łaśnie położone jest Los A nge les, m iasto które stanow i parad y g m at zarówno w spółczesnego m ia sta2, jak i „the fortress city ”3.
Pisząc o idei m ia sta i jego p rze strzen i M ichael de C e rtea u w swojej słynnej książce Praktyki dnia codziennego4 zaczął od opow ieści o N ow ym Jo rk u i jego d ra paczach chm ur. Z górnych p ię te r i tarasów w idokow ych m ożna zobaczyć nie tylko n ieom al całe m iasto, ale także to, co de C erteau nazw ał koncepcją m iasta. W idok z górnego p ię tra wieżowca zdecydow anie różni się od tego, co w idzą stojący na ulicy przechodnie. L udzie m ieszkający na górnych, w idokow ych p ię tra c h m ają
3
Por. Theorizing the City. The N ew Urban Anthropology Reader, ed. S.M. Low, R utgers U niv ersity Press, N ew B ru n sw ick -L o n d o n 1999.
Spaces o f Culture, City-Nation-World, ed. M. F eath ersto n e, S. Lash, Sage P ublications, L ondon 1999, s. 3.
Theorizing the City, s. 10.
4 M. de C erte au The Practice o f Everyday Life, trans. S. R endall, U niv ersity o f C alifo rn ia Press, B erkeley 1984.
2
15
15
8
często poczucie „ p o siad a n ia” m iasta. P an u ją n a d zabudow aną p rze strzen ią, co odróżnia ich od przechodniów łatw o gubiących się na ulicach pom iędzy drap acza m i chm ur. P odział m ieszkańców m iasta dotyczy już nie tylko zam ieszkiw anych przez n ic h dzielnic, ale n ab ra ł c h a ra k te ru trójw ym iarow ego i obejm uje także wy sokość, na jakiej m ieszkają i w idok, jaki roztacza się p rze d ich oczam i. Roger Kem b le 5, zw racający uwagę na au raln e aspekty w ielkich m iast, dodałby tu z pew nością, że wysokość pozw ala na ucieczkę od m iejskiego hałasu.
W Vancouver, najw iększym położonym n a d Pacyfikiem k anadyjskim m ieście, k tó rem u pośw ięcone są n iniejsze rozw ażania, now i em igranci, podobnie jak n a j b ie d n iejsi m ieszkańcy m iasta, przew ażnie zaczynają od m ieszkania w suterenie. Ewa H offm an w spom inając w swojej książce Zagubione w przekładzie pierw sze dni w now ym m iejscu osiedlenia pisze: „Przez pierw sze k ilka d n i zostajem y u p a ń stwa Rosenbergów, jesteśm y zesłani do sutereny, gdzie z n a jd u je się dodatkow e m ieszkanie zazwyczaj w ynajm ow ane lo k ato ro m ” (EH , s. 102)6.
Z agrożenie trzęsieniam i ziem i, a w zasadzie przekonanie, że Vancouver czeka bardzo silny wstrząs zw iązany z położeniem w tak zwanej strefie sejsm icznej spra wiło, że stosunkowo długo panoram a m iasta, czy tak zwana m iejska „linia n ieb a”, nie była im ponująca. K ilka wysokich budynków w D ow ntow n z pobliskim i te re n a m i przem ysłow ym i zw iązanym i z p o rtam i nieom al łączyło się z tym , co H offm an nazywała wówczas (za w zględu na ich wygląd) przedm ieściam i, a które obecnie sta nowią prestiżow e dzielnice m ieszkalne w centrum , praw ie całkowicie zabudow ane drapaczam i chm ur. N a początku lat 60. kw artały m ieszkalne, naw et te położone niedaleko od biurow o-handlow ego cen tru m m iasta, składały się z dom ów jednoro dzinnych, a więc p rzestrzeń m iejska, z którą zetknęła się Ewa H offm an w Vancou ver zdecydow anie różniła się od jej rodzinnego K rakowa. W liście do krakowskiej koleżanki H offm an podkreślała w iejski (lub podm iejski) ch arak ter m iasta, ze zdu m ieniem zauważając „siedzę przy oknie w yglądającym na ogród, w którym rośnie czereśnia, jabłoń i krzaki kw itnących teraz róż. Róże są tu m niejsze i b ardziej dzi kie, ale wyobraź to sobie! To wszystko w środku m ia sta” (EH, s. 116). Pierwszy sa m odzielny (razem z siostrą) pow rót ze szkoły do dom u państw a Rosenbergów nie był dla obu dziewczynek łatwy, pom im o k artk i z adresem , którą pokazywały spotka nym przechodniom prosząc o pomoc. „B łądzim y ulicam i przez kilka godzin, cho dząc zygzakiem w tę i spow rotem przez identycznie w yglądające podm iejskie aleje” (EH, s. 105), zapisała w swoich w spom nieniach H offm an.
Z an im jed n ak pow stały „drapacze c h m u r”, posiadanie m ieszkania z w idokiem lub bez niego zależało od ukształtow ania teren u . Z nacznie bogatsi od R osenber gów Stainerow ie, którzy zajęli się rozw ojem m uzycznego ta le n tu Ewy H offm an, m ieszkali w dom u z w idokiem , choć to p rzede w szystkim otaczająca go ogrodowa
5 R. K ebm le The Canadian City. St. Jo h n ’s to Victoria. A Critical Commentary, H arvest H ouse, M o n treal 1989.
6 E. H offm an Lost in Translation, M inerw a, L ondon 1989. C y taty z tego w ydania przytaczam we w łasnym przekładzie i lokalizuję w tekście po skrócie „ E H ”.
roślinność zwróciła uwagę m łodej em igrantki. N ic w tym dziwnego, skoro w tra dycji, w której w yrosła, w idok z okien dom u na ulicę odróżniał tych, którzy m ieli okna od fro n tu od pozostałych m ieszkańców. „D om państw a Stainerów, z którego roztacza się w idok zarów no na zatokę, jak i na góry wybrzeża Vancouver, otoczony jest dużą p rze strzen ią podw órka i ogrodu” (EH, s. 110), pisze H offm an.
Położenie geograficzne spraw ia, że Vancouver, najw iększe m iasto zachodniej K anady, jest oglądane z w ielu m iejsc rów nocześnie - jako k o n k retn e m iejsce i ja ko „koncepcja m ia sta ” .
W o p in ii Vancouverskiej Izby H andlow ej, często w spieranej przez obyw ateli, jest to d r u gie co do piękności m iasto na św iecie po Rio de Janeiro. Je st tak dlatego, że Vancouver rów nież łączy zazwyczaj nielączące się ze sobą elem enty oceanu i gór w obrazkow ym p rze ciw staw ieniu. G óry Skaliste, z ich ch arakterystycznym i urw iskam i, kończą się tu ta j i, kiedy p atrzy się na nie pod odpow iednim kątem , w ydają się w padać d ram aty czn ie w prost do wodnej p rz estrz en i” (EH , s. 134),
zanotow ała H offm an. Rów nież opisana przez D enise C hong w pośw ięconej h isto rii jej rod zin y pow ieści Dzieci konkubiny7 M ay-ying, babka au to rk i, przypłynąw szy z C h in do V ancouver sta tk ie m w początkach X X w ieku, zw róciła przede wszyst kim uwagę na geograficzne położenie m iasta zauw ażając, że „Góry i m orze w ydają się pom niejszać ludzkie w ysiłki m odelow ania tej m łodej m iejskiej p rz e strz e n i” (D C h, s. 11).
Vancouver z n a jd u je się p om iędzy G óram i W ybrzeżnym i (Coast M oun tain s) i O ceanem Spokojnym . O d środkow ej, rolniczej K anady oddziela je jeszcze p a sm o G ór S kalistych. W racając p am ięc ią do podróży pociągiem z M o n trea lu do V ancouver Ewa H offm an pisze: „Te góry i wąwozy, te zw aliska gór i ogrom ne ko n strukcje kaleczą m oje oczy, kaleczą m oją duszę. Są za duże, zbyt n iech ętn e, nie m ogę sobie wyobrazić uczucia, że jestem ich częścią, że jestem w n ic h ” (EH, s. 100). O d w schodu, północy i zachodu rozwój m iasta ogranicza położenie geograficzne, od p o łu d n ia - polityka i ręka ludzka. M iasta satelickie W ielkiego Vancouver roz- ciagają się bow iem n ieom al do g ranicy ze S tanam i Z jednoczonym i.
Biali osadnicy europejscy, Anglicy i F rancuzi, posuw ali się na Zachód od W scho du. Ich granicą stały się w schodnie stoki G ór S kalistych, sceneria film ow ych we sternów. To obszary znajdujące się praw ie p ółtora tysiąca kilom etrów od Vancouver, oddzielone od niego dwom a p asm am i gór, p ó łp u sty n n ą k ra in ą jezior i w ielkim i, m alow niczym i, choć m o m en tam i rw ącym i i groźnym i rze k am i T h o m p so n i F ra ser. P rzyjeżdzając do Vancouver od w schodu, jak w łaściw ie wszyscy Europejczycy, H offm an w yraźnie pam ięta zm ianę w k rajo b razie Kanady. „Pociąg p rzecina n ie kończące się połacie terenów , większość płask ich i m o n otonnych [...]. K iedy d o jeżdżam y do Gór S kalistych, rodzice sta ra ją się wyrwać m n ie z o tępienia i zm usić do oglądania spektakularnych krajobrazów, przez które p rzejeżdżam y” (EH, s. 100).
D. C hong The Concubine’s Children. Portrait o f a Family Divided, P enguin Books, Toronto 1995. C ytaty z tego w ydania przytaczam we w łasnym przekładzie
i lokalizuję w tekście po skrócie „ D C h ”.
15
0
9
1
G ranica n a tu ra ln a , jaką stanow ią Góry Skaliste, n ie była więc dla osadników , przy byw ających tu p rze d budow ą kolei, łatw a do pokonania.
V ancouver, a w łaściwie tereny, na których później w ybudow ano m iasto, odkry te zostały od zachodu, od strony o cean u 8. H iszpańskie sta tk i w płynęły blisko cy p la, na k tó ry m z n a jd u je się obecnie U niw ersy tet B rytyjskiej K olum bii, jeden z najpiękniejszych na świecie kam pusów uniw ersyteckich. Plaże i wybrzeże z tej strony cypla do dziś noszą nazwę S panish B anks (hiszpańskie m ielizny), ale m ia sto wzięło swoją nazw ę od nazw iska angielskiego k ap itan a , k tó ry odkrył to m ie j sce w 1792 roku. Pochodził z rodziny holenderskiej, stąd Van na początku nazwiska. M iasto pow stało jed n ak znacznie później, bo dopiero około 1860 ro k u w zw iązku z gorączką złota. O ficjalnie zostało założone w 1886 roku. W swojej h isto rii było n ajp ierw ośrodkiem skupiającym ta rta k i, a po tem p o rtem , isto tn y m dla gospo d ark i w la tac h 20. X X w ieku. O becnie jest ośrodkiem turystycznym . D la zap isa nej już jedynie w nazw ach pam ięci o jego h isto rii n ajisto tn iejszy okazał się bar, założony w okresie gorączki złota przez Jacka o przy d o m k u „G ass” . O d jego n a zw iska nazw ana została historyczna część m iasta G astown, z parow ym zegarem . D ziś to jedna ulica, niezbyt zresztą długa, z resta u racjam i, sklepam i dla turystów , b u tik a m i i loftam i dla artystów. D om y zachow ały swoje stare fasady, za którym i w ybudow ano now oczesne, „w ew nętrzne” budy n k i. Powstał zup ełn ie nowy twór, będący pograniczem m ozaiki i p alim p sestu , na k tóry składają się ró żnorodne sty le i kultury.
W p rzy p a d k u Vancouver dodatkow ego c h a ra k te ru ta k ie m u palim psestow i d o daje spięcie równej siatk i ponum erow anych ulic (m iasta am erykańskie budow ane są w edług p la n u przecinających się pod k ątem prostym przecznic), nałożonej na b urzliw ie uform ow any geograficznie krajo b raz gór W ybrzeżnych, w u lk an u Baker (Piekarz), delty rzeki F raser i oceanu Spokojnego z jego n adbrzeżnym i zatokam i. Jedyne, co p rzypom ina o h isto rii i położeniu m iejsca, to nazw y - D ow ntow n w ska zuje na położenie w A m eryce P ółnocnej, gdzie w zorem Nowego Jo rk u nazw ą tą określane były biznesow e c e n tru m , śródm ieście i część historyczna. Piękno m ia sta zaw arte jest w jego anglojęzycznych nazw ach: Fairview, M ountainview , M ount Pleasant. W nazew nictw ie odbija się również geografia: w Lost L agune, False Creek; h isto ria m iasta: Coal H arbour, S tanley Park; a także h isto ria indiańska: C apilano, Tsawassen, D ead m en Islan d . Słowo w ydaje się zwyciężać z arc h ite k tu rą , jeśli cho dzi o przechow yw anie pam ięci, coraz częściej staje się jej jedynym przekazem i zn a kiem przeszłości.
M ieszkańcy V ancouver nie m yślą o sw oim m ieście w kateg o riach „swojego” m iejsca, w ielu z n ic h nie zna jego h isto rii. Jej poznaw aniu nie sprzyja zm ienna arc h ite k tu ra , a lite ra tu ra zw iązana z h isto rią m iasta zaczyna dopiero powstawać. W pow ieści biograficznej Dzieci konkubiny D enice C hong pow racając do tru d n o ści, na jakie nap o tk ała rek o n stru u ją c h isto rię swojej rodziny, pisze:
Por. ww w.vancouverhistory.ca oraz h ttp ://w w w .tourism vancouver.com /vancouver/ a b o u t-v a n co u v e r/h isto ry /
N ie było łatw o odnaleźć ślady fizycznej obecności p rz ed n ich pokoleń. [...] W V ancouver stałam w kiosku, gdzie C h a n Sam kiedyś k u p ił b ile t na podróż do C hin; u siadłam przy barze w BC. Royal C afe, gdzie kiedyś pracow ała M ay-ying; w spięłam się w górę ciem n y m i schodam i w h o telu dla biedaków , gdzie m ieszkała m oja m atka. Ale zanim ucichło echo m oich kroków, kiosk został zburzony, kaw iarnia zam k n ięta, a hotele dla biedaków zagarnięte zostały przez a w an tu rn iczą k u ltu rę narkom anów . (D C h, s. x-xi)
P isarka m ogła odtworzyć przeszłość jedynie dzięki niezapisanym , ale krążącym jeszcze opowieściom .
Sam c h ara k te r im igranckiej przeszłości i starego C hin ato w n - bieda, b ra k edukacji i klau- strofibiczna egzystencja bycia w ykluczonym z w iększej białej społeczności - spraw ił, że dziedzictw em stały się ustne opowieści. [...] To, co m oja m atka słyszała w opow ieściach jej rodziców, uform ow ało pierw sze z jej dziecięcych w spom nień. (D C h, s. x)
M ichael de C e rtau zauw aża, że spacer m ieszkańców po m ieście m oże być p o rów nany do ak tu mowy (język porów nuje on do u m iejętności chodzenia), że aby zrozum ieć w spółczesne m iasto, trzeba przyjrzeć się szlakom jego m ieszkańców . Jeśli w ierzyć literac k im opow ieściom , to zaw łaszczanie m iejskiej p rze strzen i od bywa się pieszo, poprzez spacery, zapuszczanie się w niezn an e jeszcze rejony m ia sta, p o w ro ty w te sam e m ie jsc a p rzy c ią g a ją c e sw oim n ie o sw o jen iem . D ają ce poczucie w olności sw obodne chodzenie po m ieście było jed n ak p rzede w szystkim dom eną m ężczyzn9, dodajm y tu - b iałych m ężczyzn. Jak zauw aża W ilson, kobiety, „tak jak m niejszości, dzieci czy biedacy, nad al nie są w p ełn i obyw atelam i w tym sensie, że n igdy nie otrzym ały pełnego i sw obodnego d ostępu do u l i c . ocalały i rozkw itły w szczelinach m ia sta , negocjując jego sprzeczności na swój własny, p a rty k u la rn y s p o s ó b . ”10. Tak zresztą zostało opisane Vancouver, a w łaściwie jego p rze strzeń społeczna, w pow ieści Jen Sookfong Lee The End of East11, gdyż odwie dziny Pon M ana, jej chińskiego b o h atera, w V ancouverskim P ark u Stanleya b u dziły niechętne zainteresow anie białych przechodniów , ale też negatyw nie ocenione zostały przez m ieszkańców C hinatow n. Poczucie b ra k u ko m fo rtu w p rze strzen i m iejskiego p a rk u uniem ożliw iło Pon M anow i przeżycia estetyczne. I choć nie spo sób nie zauw ażyć (choćby teoretycznie) p ię k n a tego m ia sta , sp a ce ru ją po n im w znacznej części em igranci, którzy w jego p rze strzen i czują się obco.
W przew ażającej o p in ii ludzi jest to piękne m iasto, zapierające dech. Ale m oja d usza nie otw iera się na te piękne m iejsca, które o d rzu cają m nie, poniew aż ja je odrzucam . Chcę m oich krajobrazów w ro zm iarach ludzkich i m ożliw ych do pen etracji; te góry w yglądają
9 M. F eath ersto n e, S. L ash Introduction, w: Spaces o f Culture, s. 3.
10 E. W ilson The sphinx in the city. Urban life, the control o f disorder, and women, U niversity o f C alifo rn ia Press, B erkeley 1991, s. 8.
11 J.S. Lee The E nd o f East, A lfred A. K n o p f C a n ad a, T oronto 2007. C y taty z tego w ydania przytaczam we w łasnym przekładzie i lokalizuję w tekście po skrócie
16
2
dla m nie jak pocztów ka, coś, na co raczej się p a trzy niż w chodzi, i podczas w ielu p o ch m u rn y ch d n i zam ykają V ancouver jak p o n u re ściany (EH , s. 134),
pisze H offm an. Swoje p o ru szan ie się po m ieście określa następująco:
C hodzę po tych ulicach nie w idząc niczego jasno, jakby k u rty n a spadła p rzed m oim i oczam i, k u rty n a, która p rzyciem nia i zaciera wszystko w m oim polu w idzenia. N ie za uw ażam sygnałów, które m ów ią do m nie „m iasto ”: z m ienne zagęszczenia, które przycią gają ludzi w k ieru n k u w spólnego c en tru m ciężkości, w arstw y ludzi, w o d ró żn ien iu od w arstw geologicznych. Puls życia wydaje się tu słaby, zanikający. N iesk u p io n e rozbabra- nie m iasta, jego niedaw no rozpoczęte ro zra stan ie się dom ków jed n o ro d zin n y ch , nie łą czy się w ż ad n ą siatkę m en taln ej w yobraźni, a tym sam ym p atrzen ie na to, co przede m ną, jest w ysiłkiem . (E H , s. 135)
O pierając narrac ję na w łasnym dośw iadczeniu, H offm an opisuje chodzenie, a w łaściw ie b łąd zen ie po m ieście jako w rażenie wzrokowe, porów nuje je p rzy tym do innego dośw iadczenia zniekształcenia wizji, które spotkało ją podczas ogląda n ia po raz pierw szy m eczu p iłk i nożnej. N ie znając zasad gry nie um iała śledzić p iłk i i w rezu ltacie nie m ogła jej n igdy uchwycić w zrokiem , zauw ażając przy tym , że m ożna podążać w zrokiem za p iłk ą tylko wtedy, kiedy m a się w cześniejsze wy obrażenie jej możliwej krzywej ru ch u . „N awet w te dni, k iedy słońce ujaw nia się w p ełnym b la sk u i pow ietrze m a specjalną przejrzystość północy, Vancouver jest p rzyćm ionym św iatem w m oich oczach, i chodzę po n im w statyczności w izualne go b ez ła d u ” (EH, s. 135), podkreśla H offm an.
Szlaki m ieszkańców V ancouver pokazu ją p rzede w szystkim , jak bardzo ludzie żyjący blisko siebie p o trafią należeć do innych przestrzen i, że ich drogi m ogą p o zostawać zup ełn ie odzielne, nie spotykać się i nie przecinać na co dzień. M iejsc w spólnych jest niew iele. N ależą do n ic h szpitale, szkoły i uczelnie wyższe, p o n a d to też n iek tó re m iejsca pracy, centra handlow e, parki. W ielokulturow ość Vancou ver n ie opiera się na d iasporach „w spółuczestniczących” w tym , co tw orzy stała czy też podstaw ow a g ru p a narodow a, n ienacechow ani „odw ieczni” m ieszkańcy m iasta, gdyż tacy po p ro stu nie istnieją. M ozaika ras i narodow ości, ale też m ozai ka lu d z i bogatych i biednych. Vancouver to m iasto w ielokrotnie u znane za n a jle p sze na świecie do życia, ale też z n a jd u ją się tu najw iększe w A m eryce Północnej dzielnice nędzy. N ieprzypadkow o to w łaśnie m iasta zachodniego w ybrzeża stw o rzyły swoje w łasne określenie: skid row, p rze strzeń lu d z i w ykluczonych i w ykolejo nych, uzależnionych od n arkotyków lu b chorych umysłowo. I nie chodzi tu o getta oddzielone p rz e strz e n n ie od in n y c h części m iasta. P rzew ażnie granice m iędzy bogatym i i b ied n y m i są bardzo, bardzo płynne, ale jednocześnie n ie p rz ek rac za l ne. W ystarczy przejść na drugą stronę ulicy, aby zam iast w luksusow ej dzielnicy znaleźć się obok h o te li dla biedaków. M ieszkańcy obu stro n w łaściwie się nie w i dzą i nie p rzekraczają um ow nej granicy, jaką stanow i jezdnia. Tak w łaśnie p am ię ta w schodnią, uboższą część m iasta b o h ater pow ieści The End of East, Pon M an, jako niem ieszające się ze sobą C hin ato w n i dzielnice ubogich.
Pon M an rozm yśla, że nie są proste relacje pom iędzy C h iń czy k am i i m ieszkańcam i h o teli dla biedaków . To tak, jakby się nigdy nie w idzieli - a przecież m uszą, bo zawsze są
ostrożni, żeby utrzym ać dystans. M ają ze sobą więc więcej w spólnego niż myślą. C elem każdego jest, oczywiście, aby uciec. (JSL, s. 202)
O becnie w daw nych dzielnicach nędzy w yrastają wysokościowce zwrócone fron tem do oceanu i odw rócone tyłem do historycznego już C hin ato w n i niew ielu p o zostałych po drugiej stronie jezdni h o te li dla biedaków . Nowe kom pleksy często są strzeżone przez pryw atne firm y i oddzielane od sąsiedztw a, co n ad a je okolicy ch a ra k te r „m iasta-tw ierdzy”, którego w zorcem jest Los Angeles. Tutaj też, nie za wsze poprzez kom pleksy m ieszkalne, ale poprzez dzielnice m iejskie czy p o d m ie j skie części m etro p o lii,
form ow ane są kontury, które n a d ają stru k tu rę stosunkom społecznym , pow odując, że w spólnoty genderow e, o rien tac ji seksualnej, rasy, etniczności czy klasy p rzy jm u ją tożsa m ości przestrzen n e. G ru p y socjalne, z kolei, zostaw iają swój fizyczny ślad na stru k tu rze m iejskiej poprzez form ow anie społeczności [...] i segregację - in n y m i słowy poprzez g ru pow anie się, w znoszenie granic i tw orzenie d y sta n su .12
O ile w yraźnie na p la n ie m iasta zaznaczają się p rze strzen ie zw iązane z tożsam o- ściam i rasow ym i czy etnicznym i, pow stające przestrzen ie genderow e ograniczają się w praktyce do społeczności hom oseksualnych (lub gejow sko-lesbijskich). H e teroseksualne kobiety oraz dzieci - z powodów dość oczywistych - jakkolw iek sta now ią m niejszości społeczne, nie b u d u ją swoich tożsam ości p rzestrzen n ie. Stąd być m oże to w łaśnie w spom nienia kobiece i narrac je pow racające do w spom nień z dzieciństw a stanow ią najisto tn iejszy zbiór tekstów literac k ich b u d u jący ch sia t kę p am ięci o p rze strzen i Vancouver, m oże to w łaśnie p isan ie ofiarow uje im p rze strzeń , w k tórej o d n a jd u ją swoją tożsam ość. W yraźnie zresztą ry su ją się w ich n a rra c ji w spom niane przez F a in ste in granice i dystans.
Z n am ien n e jest też to, że we w spo m n ien iach H offm an nie pojaw iają się m iesz kający w V ancouver przedstaw iciele m niejszości społecznych. B rak w jej n arrac ji choćby In d ia n i Chińczyków, ta k jak b ra k m ieszkających na ulicach lu d z i uzależ nionych i biednych. B rak te n jest tym b ardziej widoczny, że dom , w którym m iesz kała z rodzicam i, z n a jd u je się przy tej samej ulicy M ain, która rozdziela św iaty opisane przez Pon M ana, tyle tylko, że w jej b ardziej południow ej części.
N asze spacery w iodą nas w zdłuż M ain Street, ruderow atej, niskiej części m iasta, która w ygląda jak nie-m iejsce, w rzucone tam przypadkow o, bez p o rząd k u i celu. R ozbabrane p ark in g i, kępki w ąskich, d rew nianych dom ów i dosłow nie pozbaw ione nazw y parterow e cem entow e budow le, w yglądające jak czysty przypadek, tak jakby m iasto zam ieniło się tutaj sam o w śm ietnisko. Ale są też tu taj wystawy sklepowe - które d opiero później uznam za św iadczące o spraw ach biednej, zlej-strony-m iasta, którym i zresztą są, ale na razie h ip n o ty zu ją nas sw oim i nieznanym i p rzed m io tam i. (E H , s. 134)
Tak opisała, pozbaw ione w jej p am ięci m ieszkańców , okolice zam ieszkiw ane przez ch iń sk ic h em igrantów i biedotę. Pozostając fizycznie w p rze strzen i zajm ow anej
12 S.S. F ain stein City Builders. Property, politics and planning in London and New York,
Blackwell, O xford 1994, s. 1.
16
16
4
przez „białego człow ieka”, społecznie zam ykając się w niew ielkiej vancouverskiej g ru p ie polskich Żydów, m łoda im ig ra n tk a psychicznie izoluje się od obrazów In nego - innego od niej sam ej, czującej się jak In n y w sto su n k u do nieokreślonej, p ó łnocnoam erykańskiej norm y. L udzie z „jej” kręgu, o których pisze n ie je d n o k ro tn ie , nie p rzy jm u ją tożsam ości p rze strzen n e j, w yn ajm u ją lu b k u p u ją dom y w zależności od sytuacji m ajątkow ej. O ich w spólnocie stanow i w spólnota kultury, k tó rą rozum ieją tradycyjnie, w znaczeniu, jakie n ad a ł te m u pojęciu Jo h a n n G ott frie d von H erder, czyli jako hom ogeniczną, lingw istycznie zunifikow aną, a u to n o m iczną „wyspę” 13, zaś uczestnictw o w tej w spólnocie jest potw ierdzane b ran ie m u d ziału w obrzędach, p rzede w szystkim p rzyjęciach i sp o tk a n ia ch tow arzyskich. Fizyczna odległość i b ra k sąsiedzkiej w spólnoty nie pozw alały jed n ak na reg u la cję społeczną w edług daw nych norm , co rów nież zauw ażyła H o fm an 14.
K anadyjczycy nieu stan n ie się przenoszą, a im igranci tęsknią do swojej utraco nej, dalekiej ojczyzny. Przecież w obecnym świecie to nie wojny i klęski żywiołowe stanow ią główny m otyw m igracji, ale praca, która wyznacza m iejsce człowieka na ziem i. N iektórzy im ig ru ją całym i rodzinam i, in n i - jak w daw niejszych czasach C hińczycy - to tylko m ężczyźni, którzy na em igracji zarabiali p ieniądze dla rodziny w k raju. W spółcześni m ieszkańcy K anady zm ieniając pracę często przenoszą się do innego m iasta. Szczególnie ci nastaw ieni na sukcesy zawodowe. D zieci wyjeżdżają na studia i przew ażnie nie w racają już do dom u. Im igranci, którzy stanow ią coraz większą część ludności wielkiego Vancouver, tęsknią do swoich ojczyzn i m iast, tra k tując Vancouver tylko jako przystanek na drodze (do lepszego życia). W ielu z tych, którzy nie znaleźli swojego m iejsca w tym m ieście, z pewnością zgodziłoby się z ob serwacją Ewy Hoffm an: „Kiedy chodzę ulicam i Vancouver, jestem ciężarna w idoka m i Polski, ciężarna i chora. Tęsknota zakłada kliszę filmową na wszystko wokół m nie i kieruje mój w zrok do wewnątrz. N ajw iększą obecność we m nie ma rosnący brak, to co u traciłam ” (EH , s. 115) P odobnie powraca do swoich pierw szych vancouver- skich dni Pon M an: „Pam ięta, jak m arzył, żeby przyjechać do Kanady, żeby być z ojcem, i pam iętał, że jak tylko postawił nogę na kanadyjskiej ziem i i zobaczył cienki cień Seid Q uana, natychm iast chciał w racać” (JSL, s. 203). N aw et po w ielu latach odw iedzając to m iasto H offm an przede w szystkim pam ięta towarzyszące jej poczu cie straty i zagubienia, i nadal przysłania ono oglądane piękno.
O cean uderza w skaliste wybrzeże białym i, gw ałtow nie rozsypanym i falam i, na p rzem ian o cienianym i przez c h m u ry i ośw ietlanym i p rzez słońce. O ddycham w tym sam otniczym pięk n ie głęboko i p am iętam , jak w iele lat tem u siedziałam tutaj w chm urze nieszczęścia i niew iedzy, i czułam tylko terro r tej scenerii i jej pustkę. (E H , s. 151)
Opowieść o tym m ieście jest w znacznym sto p n iu n arrac ją em igracyjną, stąd być m oże zaw arty w niej sm u tek i fragm entaryczność, w tle której pobrzm iew ają słowa
13 M. F eath ersto n e, S. L ash Introduction, s. 10.
14 Por. B. Karwow ska Oswajanie samotności. Kobiecy dyskurs imigracyjny „drugiego św iata” w kobiecej perspektywie, „Przegląd H u m an isty czn y ” 2008 n r 5, s. 119-132.
Ewy H offm an: „Vancouver n igdy nie będzie m iejscem , które najb ard ziej kocham , bo tu w łaśnie w ypadłam z siatki znaczeń w lekkość chaosu” (EH, s. 151).
Vancouver nie jest jed n ak m iastem bez h isto rii, a w łaściw ie m ożna pow iedzieć, że m a tyle h isto rii, ile żyje w n im g ru p etnicznych. O pow iadając h isto rię m iasta zacznijm y od tradycyjnie już dom inującej k u ltu ry białego człowieka i jego optyki. G ru p ą narodow ościow ą, która przez wiele dziesięcioleci nadaw ała to n wyższym klasom społecznym , byli Anglicy. Pierw szą stolicą prow incji było - w chodzące dziś w granice ta k zw anego W ielkiego Vancouver - N ew W estm inster, potem zaś poło żona na wyspie V ancouver V ictoria. Pozostało po tej „angielskiej” d om inacji wiele nazw, jak choćby E nglish Bay, główna zatoka Pacyfiku, n a d b rzegam i której roz pościerają się m iejskie plaże, czy m iasto satelickie Surrey (wym awiane inaczej niż angielskie hrabstw o Surrey).
N iedaw no m inęła 150. rocznica p o d p isan ia tra k ta tu , na m ocy którego F ort L angley (obecnie część W ielkiego Vancouver) stał się oficjalnie kolonią brytyjską. Pierw szym b iałym człow iekiem , który postaw ił nogę na te ry to riu m obecnego Van couver był Sim on F razer, poszukiw acz pracu jący dla firm y handlow ej, któ ra połą czyła się dość szybko z „The H u d so n Bay C om p an y ” . „The Bay” to obecnie sieć w ielkich dom ów towarowych, ale kiedyś była to ogrom na firm a handlow a sk u p u jąca tow ar (czyli futra) od trap eró w i stanow iąca swojego ro d za ju odpow iednik rzą d u - dzięki rozległej stru k tu rz e adm in istracy jn ej. F irm a ta w łaściwie zjed n o czyła całe te ry to riu m , na którym zn a jd u je się teraz K anada. W opowieści H off m a n dom tow arow y „The Bay” sp ełn iał w la ta c h 60. isto tn ą rolę w p rze m ian ie em igrantów w K anadyjczyków.
O bfitość rzeczy w H ud so n ’s Bay - vancouverskiej mekce zakupowej - budzi we m nie żą dzę i w stręt, które są sym ultaniczne i w spółzależne od siebie: może to jest w łaśnie stan, który nazywano pożądaniem , albo bardziej ogólnie, grzechem . Och, mieć pieniądze, żeby kupić te skórzane torebki, te bluzki z rayonu, te słodkawe perfum y! M a rn u jem y całe go dziny na m ierzeniu su kienek w złych rozm iarach, żeby tylko zobaczyć jak wyglądają. K ie dy coś jest przecenione, jesteśm y podekscytow ane: być może nas na to stać. Ale stać nas rzadko. M im o to dotykam y i patrzymy, starając się rozróżnić praw dziw ą i sztuczną skórę, sztuczną biżuterię od srebrnej. Ale przedm ioty zagrażają m i - m ogą zmiażdżyć m nie swoją przedm iotow ością, swoim bezorganowym rozm nażaniem się, swoją bezznaczeniowością. D ostaję w H udson’s Bay bólu głowy; wychodzę blada i w yczerpana. (EH, s.136)
D la m łodej Ewy H offm an jest więc T he H udson’s Bay m iejscem inicjacji w k u l tu rę o partą na niezaspokajalnej żądzy posiadania przedm iotów , która napędza spo łeczeństw a rozw ijające się i przy b ra k u trad y cji obcowania z k u ltu rą stanow i jej w ariant zastępczy - zakupy i wycieczki do dom ów towarowych zastępują (również nieobecne w opowieści nowej em igrantki) wyjścia do teatru, na koncerty czy wystawy.
D rugą organizacją jednoczącą K anadę były koleje państw owe, obiecane jeszcze w X IX w ieku Brytyjskiej K olum bii przez p rem iera M cD onalda. D zięki tej o b ietni cy BC przystąpiło do u n ii sześciu prow incji i stało się częścią Kanady. O becnie wy cieczki pociągiem, szczególnie przez Góry Skaliste, to atrakcja turystyczna, ale jeszcze stosunkowo niedaw no była to pow szechna form a podróżow ania. To w łaśnie pocią
16
5
99
1
giem przyjechała do Vancouver z M o n trealu rodzina Wydrów, z córką Ewą, której opisy Vancouver pojaw iają się w niniejszej refleksji w ielokrotnie. I choć dworzec zn ajduje się nadal w tym sam ym m iejscu co w latach 60., na terenach kolejowych, a w łaściwie bocznic kolejowych w pobliżu p o rtu Coal H arb o u r (Wybrzeże W ęglo we), stosunkowo niedaw no pow stały kom pleksy wieżowców, jedne z najdroższych w m ieście. Stanowią jakby n atu ra ln e rozszerzenie dawnego śródm ieścia, Downtown, które dla Ewy H offm an było ta k n apraw dę jedyną p rzestrzenią zasługującą na m ia no m iasta, wszystko poza n im to w jej opisie tylko przedm ieścia. Z an im jednak Vancouver rozrosło się do obecnych rozm iarów jednego z najw iększych m iast wy brzeża Pacyfiku, Polska em igrantka opisała je w następujący sposób:
[...] Vancouver circa 1960 jest surow ym m iastem , niew iele starszym niż wiek, z aro m a tem placów ki nad al do niego przylegającym . Śródm ieście składa się z g ru p n iskich b u dynków, z kilkom a neonow ym i w ystaw am i św iecącymi w ciągu d n ia, od których boli m nie głowa, bo jestem zu p ełn ie do nich nieprzyzw yczajona. Jest niew iele ludzi w części h a n dlow ej, i jeszcze m niej w niekończącej się siatce m ieszkalnych ulic p rzecinających się w niesam ow itej ciszy. (EH , s. 134)
M ay-ying, b o h aterk a Dzieci konkubiny, jadąc do C hinatow n z p o rtu przez m iasto taksów ką, zauważyła:
Taksówka objechała finansow ą część m iasta. Jego w ysokie k am ien n e b u d y n k i i ry tm icz ny przepływ tram w ajów m ów ił o uporządkow anym spokoju. Po d rugiej stronie lin ii tra m wajowej biegnącej pom iędzy N ew W estm inster i Vancouver, zachodnia a rc h iterk tu ra nagle u stąp iła gęstej konglom eracji jedno- i dw upiętrow ych ceglanych b udynków ozdobionych różnorodnym i m arkizam i. D w ie niew ielkie gospodarcze uliczki za Pender, Z au łk i C a n ton i S hanghai, oba pryw atnie zagospodarow ane, były zatłoczone w ysokim i, cie n k im i ru d e ra m i z m ieszk an iam i do w ynajęcia, tu zin am i biznesów , sklepów, restau ra cji, naw et łaźn ią p u b lic zn ą i m ałym teatrem operowym . (D C h, s. 26)
T ru d n o byłoby opow iedzieć h isto rię V ancouver jako h isto rię z a m ie sz k u ją cych tu jeszcze p rze d przy b y ciem kolon izato ró w In d ia n , a w łaściw ie ich różnych szczepów n ależ ąc y ch do ro d z in y w y b rzeżn y ch S alish (C ostal S alish ), H a id a , M asquam . W iem y, że żyw ili się ostrygam i, bo pozo stały po n ic h śm ietn isk a - p laże zrobione z p o tłu czo n y ch dro b n o b iały ch m uszli. M u sieli więc przebyw ać ta m długo i zapew ne było ich dużo. H an d e l z b ia ły m i lu d ź m i i b u dow ane przez n ic h m ia sta zbu rzy ły trad y c y jn ą k u ltu rę In d ia n . N ie z użyciem b ro n i, jak w am e ry k a ń sk im w estern ie, ale w łaśnie p o p rzez w pływ y han d lo w e i k u ltu ro w e oraz m a rg in a liz a c ję ekon o m iczn ą, p le m io n a in d ia ń sk ie zostały u su n ię te ze sw oich terytoriów . In d ia n ie , k tó rzy obecnie n ie p ła c ą p o d atk ó w k a n a d y jsk ic h i m ają b e z p ła tn e stu d ia , m ieszk ają w rezerw atach . W V ancouver p o sia d ają tereny, na k tó ry ch m a ją swoje osiedla. N a w ydzierżaw ionych od In d ia n te re n a c h zbu d o w a ne jest jedno z najw iększych cen tró w handlow ych na W est Vancouver. Zdaw ać by się m ogło, że p o w in n i żyć d o sta tn io , a j e d n a k . S to su n k i in d ia ń sk o -k an a d y j- skie to krw aw iąca ran a. W idać to w yraźnie w V ancouver: z jednej stro n y K an a dyjczycy chw alą się sztuką „pierw szego n a ro d u ”, p o la m i totem ow ym i, w iszącym i
m o stam i, a z d rugiej - w iększość In d ia n żyje w d zieln ica ch nędzy, g raniczących z h isto ry czn y m już C hinatow n.
W la tac h 80. około 30 p rocent m ieszkańców Vancouver należało do tzw. w i docznych m niejszości. O becnie najw idoczniejszą g ru p ą etniczną są A zjaci. W pływ na to m iała em igracja z In d ii (szczególnie osiedlanie się Sikhów, dla których w iel kie V ancouver jest po prow incji P unjab d ru g im p o d w zględem w ielkości sk u p i skiem ), kolejne fale im igrantów ch iń sk ic h (Taiwan, H ong Kong i C hiny Ludowe) oraz przybyszów z innych krajów, ta k ich jak: Filipiny, Korea czy W ietnam . H istorię V ancouver m ożna też opow iedzieć jako h isto rię najliczniejszej tu chyba „widocz nej m niejszości”, czyli Chińczyków. Zacząć trzeba od ta k zwanego „historyczne g o ” C h in a to w n . W o d ró ż n ie n iu od w id o k o w y ch i d o g o d n y c h p o d w ielo m a w zględam i terenów zajm ow anych przez białych, C hinatow n położone jest w p o b liż u terenów pokry ty ch odpływow ym bło tem , osuszonym dopiero stosunkow o niedaw no, w zw iązku z rozrastającym się ry n k iem m ieszkaniow ym w Vancouwer. „Odpływowe w ody False C reek pozostaw iły b ło tn isty m u ł w zdłuż tych wybrzeży, które odstraszyły w szystkich osadników poza C h iń czy k am i” (D C h, s. 27), pisze D enise C hong.
C hińczycy p rzyjechali do B rytyjskiej K olum bii w zw iązku z budow ą kolei. N a w schodzie K anady b udow ali ją em igranci z I rla n d ii (po polsku nazw ani ajrisza- m i), a na zachodzie - robotnicy sprow adzeni z C hin. C hong pisze, że choć p rz e p i sy praw a ograniczały m ożliw ości em igracji chińskiej,
niechęć do chińskiej obecności nie o dstraszała białych dostaw ców szukających taniej siły roboczej do w ycięcia trasy tran sk o n ty n en taln ej lin ii kolejowej przez USA i K anadę. R ządy zaakceptow ały ich tw ierdzenie, że C hińczycy b ęd ą pracow ać za dużo m niej i są bardziej odpow iedzialnym i pracow nikam i niż d o stęp n i b iali robotnicy, głów nie Ir la n d czycy. C hoć w ielu Chińczyków , których wysyłano do n ajbardziej niebezpiecznych prac, zginęła w czasie budow y kolei, rasistow skie resen ty m en ty posuw ały się w zdłuż nowo budow anych torów lin ii kolejowej. (D C h, s. 14)
Ale h isto ria , k tó rą w arto przywołać w zw iązku z Vancouver, to opowieść c h iń skiej kobiety, b ab k i C hong, zup ełn ie n iepodobna do niczego, co m ogłoby być n a r racją E uro p ejk i. D ość ch arak tery sty czn e jest to, że opowieść zn an a jest dzięki w nuczce15, D enise C hong, autorce k siążki Dzieci konkubiny. Jest to h isto ria m łodej chińskiej dziewczyny, któ ra przyjechała do m iasta jako k o n k u b in a C h an Sama, k tóry w yjechał z rodzinnej wsi, aby zarobić na k u p n o ziem i. D ziało się to w p o czątkach X X w ieku, kiedy em igracja C hińczyków do USA była p rak ty czn ie n ie m ożliwa, łatwiej było uzyskać prawo w jazdu do Kanady. Choć sytuacja ekonom iczna V ancouver nie była najlepsza,
praw ie zawsze była praca dla C hińczyków , albo w C hinatow n, albo poza nim : podrzędne, najgorzej p łatn e albo n a jniebezpieczniejsze prace w hali tartak u , kopalni lub na farm ie.
15 Por. B. Karwow ska Współczesna kobieca e/imigracyjna opowieść. N a przykładzie
„Koniecznych K łam stw ” E w y Stachniak, „Ruch L ite rac k i” 2006 n r 6, s. 627-639.
16
16
8
Oczyw iście b iali w łaściciele tartak ó w w zdłuż rzeki F raser, przetw órni ryb w Z atoce Bur- ra rd oraz ogrodniczych i św ińskich farm na pograniczach V ancouver zauw ażyli korzyści z przyjm ow ania do pracy ch iń sk ich brygadzistów z n ajdujących tan ią c h iń sk ą siłę ro b o czą. Jak ą pracę m ężczyzna znajdow ał, zależało w yłącznie od jego znajom ości i tego, jak dużo p ieniędzy m ógł puścić w obieg. W C hin ato w n p raca była zarów no zarobionym p rzy w ilejem , jak i w yśw iadczoną przysługą. Poza C h inatow n, m ężczyzna nie osiągnął nic bez „wpisowego” dla chińskiego brygadzisty. (D C h, s. 21)
Pom im o ciężkiej pracy w ciągu 11-godzinnego dn ia pracy, zarobki Chińczyków były niższe niż innych pracowników, choć nieporów nyw alnie wyższe od tego, ile m ogli zarobić w C hinach.
Chińczycy, w dzięczni, że w ogóle m ają pracę, nie narzekali. W T artak u , gdzie pracow ał C h a n Sam , C hińczycy byli trzeci w skali zarobków po białych i H in d u sac h , zarabiając tylko część ich płacy. M usieli płacić za m ieszaknie i w yżyw ienie, a in n i nie. Ich hotele robotnicze były odseparow ane od hoteli białych, i m ieli przeżyć jedząc tylko soloną rybę, zupę i ryż, (D C h, s. 22)
dodaje Chong.
Sytuacja ekonom iczno-kulturow a spraw iła, że chińska społeczność w V ancou ver składała się w w iększości z m ężczyzn, którzy co kilka lat jeździli w odw iedzi ny do sw oich żon, p rze d e w szystkim w celu zap ew n ien ia ro d zin ie potom stw a. Segregacja rasow a, usankcjonow ana k u ltu rą i praw em , nie sprzyjała w tam ty ch czasach częstym obecnie zw iązkom m ieszanym . O pisując pierw sze lata p o bytu dziadka w Vancouver, C hong zauw aża, że
sto su n ek m ężczyzn do kobiet spadł z 25 do 1 do 10 do 1 w ciągu d e k ad y od jego p rzy jaz du. Ale na ulicach p roporcja była zdecydow anie w iększa. „P o rząd n e” kobiety - żony k u p ców - rzadko wychodziły poza ściany dom u rodzinnego. R obotnik, z drugiej strony drab in y społecznej niż kupiec, swoim dom em nazyw ał hotel dla biedaków i rzadko naw et oglądał kobietę lub dziew czynę, chyba że b ra ta ł się z p ro sty tu tk am i z pobliskiej d zielnicy b ied a ków i n arkom anów (skid row) lub odw iedzał h erb aciarn ie, z których w szystkie z a tru d n iały kelnerki. (D C h, s. 22)
N iek tó rzy m ężczyzni z tej diaspory sprow adzali do K anady konkubiny, aby nie tylko prow adziły im gospodarstw a, lecz także rodziły dzieci (odwożone później do C h in jako w łasność pierw szej żony) i pom agały zarabiać p ien iąd ze na dom i ro dzinę pozostaw ioną w C hinach. D enis C hong pisze:
Prośba o konkubinę nie była n ieznana pośród żonatych m ężczyzn przebyw ających za g ra nicą. Z ona na wsi, w ybrana przez rodziców, była „Zoną-w -dom u”. K onkubina, przysłana z C hin, dołączała do m ężczyzny za granicą i oboje żyli razem w obcym kraju jak m ąż i żo na. Ci, którzy chcieli żyć zgodnie z zachodnim i obyczajam i, upraw om ocniali to aktem ślu bu, ale tylko niew ielu w idziało taką konieczność, bo według pojm ow ania rodziny mężczyzna zawsze pozostaw ał lojalny przede wszystkim w stosunku do „Zony-w-dom u. (D C h, s. 25)
W ta m ty c h czasach, czyli pierw szych dziecięcioleciach X X w ieku, Chińczycy, k tórzy p rzyjeżdzali do Kanady, obłożeni byli specjalnym po d atk iem , im igracja była dodatkow o ograniczana ad m in istracy jn ie w zw iązku z kryzysem , a cena fał
szywych dokum entów i opłata za podróż sta tk ie m były b ardzo wysokie. W pierw szej kolejności kobieta m u siała więc zarobić na zw rot opłat, któ re w niósł mąż. C hińczycy m ieszkali w łaściw ie tylko na teren ie, k tóry obecnie nazywa się h isto rycznie C hinatow n. N aty c h m ia st po p rzyjeździe ko b iety szły do pracy, p rzede w szystkim jako k eln erk i do restau racji. W iele z ta k ich em ig ran tek dość szybko staczało się na m argines życia: zaczynały zarabiać h an d lu jąc w łasnym ciałem , za żywały narkotyków , prow adziły dom y gier i hazardu. Ich los D enise C hong opisa ła w zw iązku z realiam i, w jakich żyła jej babka, M ay-ying, która do Vancouver przyjechała jako
jedna z kobiet, które były przyw iezione do A m eryki w yłącznie ze w zględu na p ro fit z ich pracy. Były w śród n ich re k ru tk i m łodsze niż M ay-ying; Shortie L an skończyła 13 la t na statku. U św iadom iły sobie rzeczyw istość swojego nowego życia dzięki w yznaniom i p lo t kom kobiet z ich kręgu. Słyszało się też o buncie przeciw ko m ężom czy m ężczyznom , którzy je tu przyw ieźli, i o ucieczkach. N iek tó re w spom inały o in n y ch k elnerkach, które kiedyś były w tym sam ym kręgu, które porzu ciły jednego m ężczyznę dla innego. Ciąże były na p o rząd k u dzien n y m , najczęściej te niechciane. N iek tó re k eln erk i m iały kilkoro dzieci z różnych ojców. (D C h, s. 32)
W arunki, w jakich pracowały, były ciężkie, dochodził do tego b ra k szacunku dla kobiet i b rak przepisów dających im ochronę praw ną. W w ielu aspektach obser wacje Ewy H offm an na te m at traktow ania kobiet z polsko-żydow skiej diaspory w V ancouver podobne są do opisu D enise C hong, choć podstaw ow ą różnicą było pozostaw anie białych kobiet w dom u św iadczące o d o sta tk u rod zin y w odróżnie n iu od zysku, jaki C hińczycy czerpali z pracy swoich konkubin.
Były d n i, kiedy keln erk i przychodziły do pracy z wyjątkow o g ru b ą w arstw ą p u d ru na twarzy. Z m yw any przed nałożeniem świeżej warstwy, odkryw ał sin iak i gniew u ich m ęż czyzn. N iezależnie od tego, że k elnerka nie lu biła swojej pracy czy try b u życia z nią zw ią zanego, m ężczyzna, do którego należała, zbyt m ocno kochał pieniądze. K elnerka dostaw ała m iesięcznie zaliczkę w wysokości około 25 dolarów tygodniow o. Z aro b ek ro b o tn ik a, dla porów nania, w ynosił nie więcej niż 15 dolarów , a czasem tylko 8. Pierwszego d n ia każd e go m iesiąca n iektórzy m ężczyźni przychodzili do h erb ac ia rn i osobiście, aby odebrać za robek swoich kelnerek, nie w ierząc, że kobiety oddałyby im go w całości. Z ostaw iali swoim kelnerkom napiw ki, które często były jedynym i p ien ięd zm i na w ychow anie dzieci. (D C h, s. 33)
Babka D enise C hong, której zarobki zatrzym yw ał w łaściciel h erb a c ia rn i jako spłatę d ługu za jej przyjazd do Kanady, oddaw ała swoje n apiw ki m ężowi, który z kolei wysyłał je żonie do C hin. Rów nież jej córki zostały odesłane do C h in i tyl ko najm łodsza, m atka au to rk i cytowanej opowieści, dzięki zak ręto m losu i h isto rii pozostała w K anadzie. To p rzede w szystkim w ojny sprawiły, że część ch iń sk ich dzieci pozostała w K anadzie. N iek tó re zdobyły w ykształcenie, stały się K anadyj czykam i, któ ry ch z C h in a m i i chiń sk ą k u ltu rą niew iele - poza przynależnością rasow ą - łączyło. Ich dzieci i w n u k i piszą teraz o przeszłości rod zin y tworząc n a r rację przypom inającą o realiach niknącego św iata daw nego C hinatow n. Co cieka we i charakterystyczne, pow rót do w spom nień ro dzinnych to dom ena pisarstw a
69
17
0
kobiet, k tó re w swojej tw órczości odkryw ają trau m ę p o p rze d n ich pokoleń; raz jesz cze w śród tych n a rra c ji przew ażają teksty, w których trzecie pokolenie pow raca do św iata swoich dziadków 16.
D o późnych lat 80. K anadyjczycy pochodzenia chińskiego nie byli obecni w k rę gach politycznych, a sytuacja zaczęła się zm ieniać dopiero w zw iązku z p rze ję ciem H ong K ongu przez C h in y Ludow e i m asow ą em igracją ludności H ong K ongu do K anady, a szczególnie do Vancouver. We w stępie do swojej rodzinnej opowieści D enise C hong, pisząc o historycznym już C hinatow n, dodała uwagę, o „kon ty n u acji u p a d k u w czasie gdy nowa fala azjatyckich im igrantów , tych którzy m ają wy starczającą ilość p ien ięd zy by uciec z H ong-K ongu zan im stan ie się on częścią C h in w 1997 roku, om ija stary C hinatow n, w ybierając zapuszczenie k orzeni w roz kw itających su b u rb ia c h ” (D C h, s. xi). W m ieście coraz w yraźniej zachodzą proce sy opisane na p rzykładzie am erykańskiego M iam i, m iasta etnicznego, k tó rem u to n n ad a ją kubańscy im ig ra n c i17. Tak jak w M iam i lingua franca to język h isz p a ń ski, ta k w V ancouver dw ujęzyczność n ie w ynika z obecności oficjalnego w K ana d z ie ję z y k a f ra n c u s k ie g o , ale z p o w s z e c h n e g o u ż y w a n ia ję z y k ó w C h in - m andaryńskiego i kantońskiego. O becnie R ichm ond, m iasto satelickie, część W iel kiego Vancouver, w w iększości zam ieszkuje ludność azjatycka, potom kow ie k u l tu r y c h iń s k ie j, k tó rz y je d n o c z e śn ie dość w y ra ź n ie ró ż n ią się m ię d z y sobą. Tradycyjne k u ltu ry C h in ukształtow ały lu d z i św iadom ych swojej w artości, grzecz nych, liczących się z innym i. C h in y ludow e to źródło im igrantów , którzy w ycho w ani zo stali p rzez rzą d y k o m u n isty cz n e. I ta k na p rz y k ła d C hińczycy z C h in Ludow ych sprow adzili do K anady rodziców, których często tra k tu ją źle, trzym ają jako b ez p ła tn ą opiekę do dzieci, nie dają im żadnych p ien ięd zy - stąd rano w R ich m ond na śm ietnikach w idać starych Chińczyków szukających puszek, b u telek i cze gokolw iek nadającego się do sprzedaży...
Społeczność Vancouver to żywy dowód na tru d n o ści, jakie badacze postkolo- n ia ln i podk reślają w zw iązku z term in o lo g ią w ielokulturow ości i interk u ltu ro w o - ści, które zak ład ają b ra k ce n tru m , ale rów nież stałe istn ien ie m niejszości, a tym sam ym ciągłe m arginalizow anie. Być m oże odpow iedzią na te te rm inologiczne kłopoty jest tw orząca się dzięki uczestnictw u we w spólnej społecznej p rze strzen i „hybrydyzacja” tradycji. C hińczycy p osłu g u ją się na przy k ład pojęciem „b a n an a” - któ ry m określają lu d z i „z w ierzchu żółtych, w środku b ia ły ch ”. We w spółczes nym V ancouver hybrydyzacja jest pojęciem , które łatw o zrozum ieć p atrząc na lu dzi z sąsiedztw a. O tym zetknięciu się światów pisze również Ewa H offm an: „Myślę, że ro zu m iem to ogólnoam erykańskie zw ątpienie n akazujące neofitom m o n o to n n ie pow tarzać m a n try w aszram ach od San F rancisco do U p p er W est Side M a n h a tta n u . Ew angelia oderw ania się ta k sam o dobrze odpow iada k u ltu rz e n ad m iaru , jak i społeczeńsw u całkow itej n ęd z y ” (EH , s. 138). W V ancouver jest tyle różnych
16 Tamże.
17 A. Portes, A. S tep ick City on the Edge. The transformation o f M iam i, U niv ersity o f C a lifo rn ia Press, B erkley 1993.
religii, że szkoły w yznaniow e - dla bezpieczeństw a uczniów - zgrupow ane są na jednej ulicy, k tó rą m ieszkańcy m iasta nazyw ają nieco złośliw ie au to strad ą do n ie ba. In n ą g ru p ą relig ijn ą w V ancouver są Sikhow ie. H isto ria Vancouver zw iązana jest bow iem z różnym i g ru p am i relig ijn y m i z In d ii. Sikhow ie przy jech ali tu na początku w ieku jako p o d d an i brytyjscy (przez H ong Kong) i dość szybko zostali pozbaw ieni praw a głosow ania i osiedlania się w BC, gdyż w prow adzono praw o, na m ocy którego rezy d en tam i B rytyjskiej K olum bii zostaw ali autom atycznie tylko ci p o d d a n i brytyjscy, k tó ry ch rodzice byli poch o d zen ia anglo-saksońskiego. Gdy w 1907 ro k u przypłynęło do Vancouver 900 Sikhów, w m ieście w ybuchły antyraso- we zam ieszki i dem onstracje. Dwa lata później próbow anao w prow adzić prawo, na m ocy którego wszyscy Sikhow ie m ieli być deportow ani z BC do B rytyjskiego H o n d u ra su (Belize), a także ustanow iono praw a znacznie ograniczające im igrację z In d ii do Kanady. Co ciekawe, aby pow strzym ać im igrację Sikhów, przede w szyst kim zabroniono p rzyjazdu do Brytyjskiej K olum bii kobietom , co oczywiście u n ie m ożliw iało zakład an ie tu rodzin, a tym sam ym osiadanie na stałe. W 1911 roku w V ancouver było m niej niż 2500 Sikhów (w tym tylko 3 kobiety), o połowę m niej niż 3 lata w cześniej, a w 1918 było ich już tylko 700. W 1920 ro k u zm ieniono jed n ak praw o uniem ożliw iające przyjazd kobiet i Sikhowie m ogli zacząć sprow adzać do K anady żony i n ie letn ie dzieci. O przybyszach z I n d ii m ów i się zresztą obecnie przew ażnie Indo-Canadian, głów nie w celu un ik n ięcia p y ta n ia o ich przynależność religijną. Są tu bow iem rów nież choćby wyznawcy h in d u iz m u (też pochodzący z In d ii), a także przybyli z In d ii ludzie, którzy nie określają się wyznaniow o. Jest to także społeczność szczególnie znana z dużej ilości gangów przestępczych. W ięk szość dom ów w dzielnicy „ind y jsk iej” jest dobrze strzeżona, dość często na u li cach odbyw ają się strzelaniny. Vancouver to m iasto portow e, a to oznacza przem yt i h an d e l n arkotykam i. W ojny gangów to dla m ieszkańców m iasta nie teoria, ale codzienność. D odajm y do tego, że w ielokulturow ość i tolerancja wiążą się z id e ologią i k u ltu rą klasy średniej, ubogie środow iska „kolorow ych” im igrantów ła- wiej w pisują się w schem aty „m iasta fortecy”, w którym poszczególne grupy walczą o przyw ileje i te ry to riu m w pływów18.
Istnieje też historia polskiego Vancouver, ale również Vancouver wietnam skiego, filipińskiego, niem ieckiego, szwedzkiego, japońskiego i wielu, w ielu in n y c h ... Tylko, czy składają się one na historię wspólną, czy są tylko pow tarzalnym i i podobnym i w ariantam i obserwacji Ewy Hoffman na tem at diaspory narodowo-wyznaniowej, w któ rej znalazła się w Vancouver? Opis party w jednym z polsko-żydowskich domów sta nowi dla niej okazję do ogólniejszych obserwacji:
To taka im itacja kanadyjskiej rozm ow y - u p rzejm a, ograniczona, dobrotliw a. To także rozm ow a bez k ontekstu. C hoć ta niew ielka g ru p a u praw ia najszczerzej p róby asym ilacji, z tru d n o śc ią m ożna by pow iedzieć, że w eszli w sieć kanadyjskiego życia. K ażdy z nich pow iedziałby, że kocha swoją adoptow aną ojczyznę; p o rad zili sobie tu, w końcu m ają
18 Por. P. B h ik h u Rethinking Multiculturalism. Cultural Diversity and Political Theory,
M acm illan Press, L ondon 2000.
17
17
2
więcej bogactw a i spokoju tu ta j, niż m ogli to sobie w ym arzyć w Polsce. Ale ich m iłość jest dziw nie izolacyjna: nie są zainteresow ani kan ad y jsk ą polity k ą czy lokalną k u ltu rą , czy choćby sw oim i sąsiadam i, z którym i, jak ch ętn ie mówią, nie m ają nic w spólnego. (E H , s. 141)
Owa izolacja jest, zd a n ie m H offm an, szczególnie niezro zu m iała w p rzy p ad k u ko biet, któ re nie p rac u ją zawodowo, i choć spędzają w iększość czasu w dom u, nie m ają ochoty na naw iązyw anie kontaktów z sąsiadkam i. D odajm y tu, że wiele z grup narodow ych nie skupia się w tych sam ych dzielnicach - w V ancouver nie istnieje choćby dzieln ica polska. P om im o licznych różnic dostrzec m ożna w iele p o d o b ieństw w sytuacji kobiet z różnych ku ltu r. Być m oże dlatego przyw ołane tu n a r racje pow ieściow e w yraźnie p o k az u ją , że em igracja m ężczyzn n ie jest b ard z o zróżnicow ana; to ze zróżnicow ania p o lity k i w stosunku do im ig racji kobiet w yni kają najisto tn iejsze różnice w opow iedzianych tu historiach. M ężczyźni, przyjeż- dzając do Vancouver, w chodzą w p rzestrzeń publiczną, w spólną, naw et jeśli podlega ona segregacji etnicznej czy klasowej. K obiety b u d u ją ce p rzestrzeń dom ow ą i pry w atną stały się więc głów nym celem p o lityki em igracji.
M iasto, ze swoją n ie zn a n ą jego m ieszkańcom i sfragm entaryzow aną n aro d o wościowo h isto rią, nie jednoczy, nie m a jeszcze tożsam ościotw órczych zdolności Nowego Jo rk u (zwłaszcza jego artystycznych grup) czy C hicago (z jego k u ltu rą czarnych A m erykanów ). K ultu ra i lite ra tu ra polska szukała rozw iązania podob nych (choć rów nież innych) dylem atów poprzez skoncentrow anie się na n a rra cjach lokalnych, ta k zw anych M ałych O jczyznach. W spółczesne Vancouver takiej m ożliw ości n ie daje. B rak w n im n a rra c ji w spólnej, podszytej w arstw am i p alim p- sestowym i, do których odwołać się m ogą wszyscy. K oncepcja m iasta bez h isto rii, z jego ciągłym w ym yślaniem i tw orzeniem się na nowo, nie wytworzyła póki co k ultury, która by ta k ą narrac ję um ożliw iała. Być m oże jednak jej zalążki pow stają w łaśnie w szczelinach, w m iejsk iej opow ieści społecznych m n iejszo ści, p rzed e w szystkim im ig ra n tek b u d u jący ch w swoich n arrac jac h o partych na p am ięci siat kę znaczeń, która tak ą w spólnotę um ożliw i.
Abstract
Bożena KARWOWSKA
University of British Columbia (Vancouver)
Vancouver as seen by its immigrants: space, memory and gender
T h e article provides a d escription o f an urban space o f this relatively yo u n g N o rth - A m e rican city, based o n literary w o rk s by im m ig ra n t w o m e n co nnected w ith Vancouver. W h ile th e constantly changing city does n o t p ro v id e a suitable space fo r "places o f m e m o ry ", functions related to m e m o ry and history have been transferred to language in its various functions, including names o f places and literary w o rks. T h e critical description includes a reflection on roles o f w o m e n and th e ir positioning in th e city, especially in v ie w o f th e ir co n trib u tio n to th e m ulticultural literature tie d to V ancouver and th e m e m o ry o f its inhabitants.