• Nie Znaleziono Wyników

Za głosem sumienia : z rycinami

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Za głosem sumienia : z rycinami"

Copied!
31
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

^ j m u j ą e e e z y t a n k i i l a s t P o w a ł i e .

I S K I E R K A .

Iii GŁOSEM SUMIENIA

W ydaw nictw o M . A R C T A w W arszaw ie.

Księgarnia „OŚWIATA”

•wa L w ow ie Akademicka L 8

.

Z R Y C IN A M I.

(6)

D R U K A R N IA M IC H A Ł A A R C T A W W A R S Z A W IE , O R D Y N A C K A 3.

1910

(7)

Jaki wypadek miał Bolęfc gSf wriicał do domu.

C zerw iec d obiegał k u końcow i.

P ew n eg o d n ia w połu d n ie ro z w a rły się szero­

ko d rz w i s zk o ły m ie js k ie j i z o k rz y k a m i radości

w y p ł y n ę ł a p rzez nie fa la m u n d u rk ó w uczm ow - skic^ ' W iw a t, niech ż y ją w akacje! — dało się sły- SZeN a 6 ob szern ym placu w rza ło P rzez d łuższą chw ilę, ja k w u lu . W końcu k ilk a o d d zielnych gro m a d e k chłopców zostało jeszcze p rze d szkołą,

i te w n et się ro zeszły. ,

Z serdecznem i słow am i: — «Szczęśliwe] d ro g i, wesołych w a kacji!» — rozeszła się m łodziez do dt>IJeden z uczniów , B o le k P ile c k i, w y s o k i b lo n ­ d y n , d o d a ł na odchodnem :

__ W iecie? ja n ajw cześniej z was w szystkich 'T a k ?™111 S zczęśliw y jesteś!— o d p a rli chłopcy Z P l T o p r l t . d ,o ic ie c oczekuje m nie d o piero iu tr o — m y ś la ł sobie B o lek,— ale zrobię m u niespo­

d zia n k ę i z ja w ię się d zisiaj; p rz y te m m e będzie p o s y ła ł k o n i n a stację. D ro g ę znam przeciez d o ­

b rze. ..

w U e e '1 'u a t e z j dworcu t a W o - g . C oprędzej k u p ił b ile t, a pozostałe p ie nią d ze scho-

(8)

— 4 —

w a ł d ° p ió rn ik a ; ażeby m u zaś b y ło w y g o d n ie i nieść w rę k u ko szyczek, z a rz u c ił t o r n f f ie r S l e k^ 7v Ś n Ch7 lh r ° z!fS ł s*ę trze ci dzw o ne k. Bo- ź m § a WSk0CZJ' d ° w a* ° “ ' 1 P ° ° %

Serce chłopcu b iło n ie s p o k o jn ie .

iu ż b e r i ia k n a i P ^ dzei dojechać. P ew nie bo nó - y Z™r o k ’ gdy z a w ita m do dom u, bo od s ta c ji m am jeszcze d o b ry k a w a łe k n r 7o b yc piechotą Z a p u k a m le k k o J o k n o małaP Ba się przestraszy... A le d o p ie ro będzie uciecha g y p ozn a ją , k to je s t ty m p ó ź n y m gościem ! s p o s t r z e g ł W SY Cyh . Sł° d kich m arzen iach , an i też w iellfim ® Juz drogę, ze zd ziw ie n ie m i a L * V u s ły s za ł o k r z y k k o n d u k to ra , z w ia s tu ­ ją c y , iż trze b a w ysiadać.

cach kB °n S CS em Wv r ?k u 1 to rn is tre m na p le- iu ż n k n ł i «i s k ie ro w a ł się w znaną stronę. B y ło ju z o k o ło siódm ej w ieczorem . B o le k p rz y ś p ie s z y ł k ro k u , s z y b k o m in ą ł z a b u d o w a n i r s S n e S stępm e w io skę i p o la n k ę i

po chwih

z a z ę b ił s?ę

tym Bcz°lsem Wtya°Srr

S t? S,°bi6 ?r ° ^ 0 wiele

k ™ tszą, tym czasem ta d ro g a zd aw ała m u się n ie m ieć k o ń ­ ca; w w y g o d n e j bryczce o jc o w s k ie j ta k ja k o ś p rę d ­ ko m ija ł drzew a... Słońce s k ry ło się Ł o z a la s e m i le k k a m g ła o w in ęła w s zystko P

N a ra z ro z ja ś n iło się c o k o lw ie k — to s k o ń c z y ł się w reszcie n ieznośnie d łu g i las i nr.™™ „ n i ca p rz e d s ta w ił się lu b y w id o k ! P*

d z i ł o ^ n ™ l a k Wiei k a P u rPu r ° w a tarcza zacho- b ły s k i P n lc S r " i r ° z r ?u.cają c n a ° k ó ł złociste biysKi. P ole, p o k ry te m ło d z iu tk im zbożem drze- ^

” u?pr^ ,droŻM Zdawa,y si« odstane 'zloLu ko odetchnął swobodnie, medale- d z im fe j w ioB ce°CZOm ^ ^ ° e g ie ln i w r 0 '

(9)

— B o g u d zię ki, jeszcze ja k ie ś p ó ł g o d z in y i będę w dom u! — p o m y ś la ł sobie, m im o w o ln ie p rz y ś p ie s z a ją c k ro k u .

N a g le tu ż za n im d a ły się słyszeć czyjeś k ro k i.

Boleś jeszcze nie z d ą ż y ł o d w ró c ić się, a b y zo­

baczyć, k to id z ie za n im , g d y n a ra z u c z u ł się p o ­ c h w y c o n y m z t y łu za ram ię.

— N apada m nie k to ś — p o m y ś la ł—i d la ła tw ie j­

szej o b ro n y rz u c ił koszyczek i to rn is te r na ziem ię.

W k ró tc e pozn a ł, że m a do c z y n ie n ia z k im ś s iln ie js z y m od siebie. P rz e s tra c h i z d z iw ie n ie o d ję ły m u w p ie rw s z e j c h w ili m ow ę i zanim zdą­

ż y ł za w o łać o pom oc, le ż a ł ju ż w p o b liz k im ro w ie . N a p a s tn ik zaś, n ie czekając a n i c h w ili, s c h w y ­ cił p o rz u c o n y to r n is te r i z b ie g ł do lasu.

Spłoszone z w ie rzę ta leśne u c ie k a ły p rz e d n im ; szeleszcząc g ałęźm i d rz e w i k rz e w ó w , a uśpione p ta s z k i b u d z iły się z p rze stra ch e m i ze ś w ie rg o ­ tem o pu szcza ły swe g niazd a .

Tym czasem n a p a s tn ik u czuw szy się w g ę s tw i­

nie z u pe łn ie bezpiecznym , u s ia d ł na m chu i p r z y ­ stą p ił do o b e jrz e n ia zdobyczy.

M ro k ju ż p a n o w a ł zu pe łn y.

T o rn is te r n ie z a w ie ra ł n ic szczególnego. B y ły w n im k s ią ż k i i k a w a łe k suchej b u łk i. W je d n e j ih w ili z ja d ł b u łk ę z a pe tytem , b y ł w id o cznie b ąr- łz o w y g ło d z o n y .

N astępnie oczom je g o u k a z a ł się p ió rn ik , a w n im p o m ię d z y s ta ló w k a m i s re b rn a p ó łru b ló w k a .

Na ten w id o k z a ś w ie c iły się oczy n ie g o d z iw ­ co w i; szu k a ł dalej, w y p a d ła ja k a ś k a rtk a , b yła to cenzura. P r z y b la d y m św ie tle w schodzącego k s ię ­ życa s ta ra ł się p rz e czyta ć n a z w is k o napisane na w ie rz c h u c e n z u ry . J a k b y też u m y ś ln ie w ia tr za­

szu m ia ł w ś ró d d rz e w i p rz e p u ś c ił p ro m ie ń k s ię ż y ­ ca na lite r y .

— B olesła w P ile c k i, a d a le j: «R eligja», b a rd z o dobrze.

(10)

— 6 —

— Co zn aczy re lig ja ? — p o m y ś la ł sobie g ra ­ b ie ż c a ,— aha! ju ż wiem , to p ew no le kcja , p o d ­ czas k tó r e j w y k ła d a ją p rz y k a z a n ia B oskie.

— C zy ja choć je d n o pam iętam ? — m yśla ł. — A le żadnego n ie m ó g ł sobie p rz y p o m n ie ć .

M im o w o ln ie s p o jrz a ł k u n ie b u . G w ia z d y m igc ta ły ju ż m ię d z y ś w ie rk a m i na ciem nem tle n ie b f Ś w ia tło księ życa p a d ło w tej c h w ili na tw a rz m p as tn ik a , a z n im jednocześnie d ru g ie , ja ś n ie js z jeszcze tam, z w y ż y n n ie b ie s k ic h p rz e d a rło si p ro s to do d u szy F ra n k a , ta k ie bow iem m ia ł imi<

C hłopiec o p u ś c ił g ło w ę i w z ro k je g o p a d ł ni m ałą książeczkę.

« K a te c h iz m » — p rz e c z y ta ł na okładce, i zacie k a w io n y p rz e rz u c ił k ilk a k a rte k .

— «Czcij ojca tw e go i m a tkę tw o ją » — prze c z y ta ł. — A ch w ięc to ka te ch izm u czy o B o g i i p rz y k a z a n ia c h .

W je d n e j c h w ili p rze d oczam i je g o s ta n ą ł s m u t­

n y o braz je g o dzieciństw a.

W w ilg o tn e j, ciem nej s u te ry n ie z o b a czył sie­

bie i czw o ro jeszcze m n ie js z y c h dzieci, ja k b r u d ­ ne i o b d a rte trw o ż n ie t u liły się do m a tk i. O jca nie p a m ię ta ł: u m a rł, g d y on b y ł jeszcze niem ow lęciem .

M a tk a p o s łu g a m i i p ra n ie m z a ra b ia ła na u tr z y ­ m anie dzieci.

D a le j w id z ia ł sw o ją m atkę na słom ie w ła c h ­ m anach u m ie ra ją cą, a p ó źn ie j siebie i rodzeń stw o , z a b ra n y c h przez lito ś c iw y c h lu d z i do o c h ro n k i.

P o ty m p rz y p o m n ia ł sobie, ja k z najlep sze m i d z ie ć ­ m i z o c h ro n y p rz y s tę p o w a ł do K o m u n ji Ś w iętej i następnie zo sta ł o d d a n y na służbę do p o w ro - ź n ik a

T u z m ie n ił się zu pe łn ie d otych cza so w y tr y b je g o życia.

M a js te r i m a js tro w a b y li to lu d z ie o k r u tn i i bezbożni.

F ra n e k , k tó r y o d m a w ia ł co dzien n ie w o c h ro n ­ ce m o d litw ę , w ogóle c h o w a n y tam po Bożem u,

(11)

tu za p o m n ia ł n a w e t p a c ie rz a —n ie d z ie la czy św ię to n ie is tn ia ły d la niego.

...teraz dopiero spostrzegł, że popełnił kradzież.

(12)

— 8 -

W ty g o d n iu ciężka praca, w y m y ś la n ie i sztu r- chańce; co św ię to m u s ia ł sp rzą ta ć w a rszta t, c z y ­ ścić u b ra n ie m a js tro w i i słuchać je g o g n ie w n y c h gderań.

N ic w ięc d ziw n e g o , że p o z b a w io n y h a r tu ducha i s iły w o li, F ra n e k k ło n ił się do złego i w reszcie w szedł na d ro g ę u p a d k u .

W łaśnie p rz e d w c z o ra j s tłu k ł salaterkę, a o b ity za to przez m a js tra , u c ie k ł od niego.

T u ła ł się czas ja k iś w śró d lasu, aż głodem p rz y c iś n ię ty , u jr z a ł B olesia i rz u c ił się na niego, a b y m u za brać to rn is te r.

Te ra z d o p ie ro spostrzegł, że p o p e łn ił k ra d z ie ż , że został ra b usie m , złodziejem .

— O, Boże! m ój Boże! — w y rz e k a ł z płaczem . I p rz y g n ę b io n y sm u tne m i m yśla m i, z bólem w sercu, o p a rł g ło w ę o p ie ń drzew a, p o d k tó r y m siedział. W k ró tc e sen u n ió s ł go w lepszą*, k ra in ę : w k ra in ę m arzeń, zapom nienia. A n io ł S tró ż z a p ro ­ w a d z ił go p rz e d tro n S tw ó rc y i p o k a z a ł g rz e s z n i­

k ó w d ź w ig a ją c y c h c ię ż a ry p o p e łn io n y c h z b ro d n i na sw ych barkach, a ro z p ro m ie n io n e tw a rz e n ie ­ w in n y c h .

Z p ie rw s z y m b rz a s k ie m słońca F ra n e k ro z ­ w a rł p o w ie k i i m im o w o ln ie rz u c ił s p o jrz e n ie na to rn is te r, nieszczęsne św ia d ectw o nikcze m ne g o p o ­ stępku. W tej c h w ili z e rw a ł się, u k lą k ł i z ło ż y w ­ szy ręce, za w o łał:

— O C hryste , przebacz m i! U c h ro ń m nie n a ­ d a l od złego i nęd zy!

J a k b y o d p o w ie d ź z nieba, ro z le g ł się głos d z w o n k a z ko ścio ła w p o b liz k ie j wiosce.

C h ło piec b ła g a ln ie s p o g lą d a ł k u czystem u la ­ z u ro w i n ie b a i n a g le ja k iś głos p o w tó r z y ł m u w d u szy słyszane n ie g d y ś w d zie c iń s tw ie słow a:

«Zapraw dę, z a p ra w d ę p o w ia d a m wam, iż w e­

selą się a n io ło w ie w niebie, k ie d y g rz e s z n ik za g rz e c h y żałuje.s

(13)

— 9

C zym p rę d zej p o w s ta ł, z a rz u c ił to r n is te r na p le ­ cy i u d a ł się w d ro g ę z m o cn ym p o sta n o w ie n ie m o d d a n ia go p ra w e m u w łaścicielowi,//

K ie ru ją c się za głosem d z w o n ka , w ys z e d ł z la ­ su i z n a la z ł się na w z g ó rz u , u stóp k tó re g o w p ię k ­ nej d o lin ie leżała w ioska.

Z d a le k a b ły s z c z a ł w p ro m ie n ia c h słońca dach now ego ko śció łka , a głos d z w o n n ic y ro z le g a ł się hen, w o ko ło , z w o łu ją c w ie rn y c h na n ab o żeń stw o p oran n e.

F ra n e k , n ie n a m y ś la ją c się d łu g o , u d a ł się do w io s k i.

C zuł się ja k b y o d ro d z o n y , z p rz y je m n o ś c ią p a ­ tr z a ł na budzące się życie.

K o g u ty p ia ły wesoło, tu i ow d zie s k r z y p ia ły ż ó ra w ie u s tu d n i, tam znów w yp u szczan o b y d ło ze stodół, a p a stu s z k o w ie szli z p o g o d n e m i tw a ­ rz a m i i p io s n k ą na ustach.

C h ło piec m ija ł ch aty, i sp o g lą d a ją c z p ew ną b o ja ź n ią na krę cą cych się w ie ś n ia k ó w , z a trz y m a ł się d o p ie ro p rz e d d rz w ia m i gospody.

N ie śm iało z a jrz a ł do w n ę trza.

W ilg o tn a p o d ło g a ś w ia d c z y ła , iż p o rz ą d n a g o ­ sposia n ie d a w n o u k o ń c z y ła s p rz ą ta n ie w izbie, nieduże o k ie n k a b y ły na oścież ro z tw a rte , p rz e ­ puszczając wesołe p ro m ie n ie słońca i świeże ra n ­ ne p ow ietrze .

Za stołem g osp o da rz u s ta w ia ł w n a le ż y ty m p o ­ rz ą d k u s z k la n k i. S po strze gszy chłopca, z n ie śm ia ­ łością za gląd a jące g o do iz b y , d o m y ś lił się, iż to m u s i b y ć ja k iś biedak.

— C hodźno b liż e j! — za w o łał. — Je śli chcesz z a ro b ić sobie p a rę g ro szy, to pracę u nas z n a j­

dziesz.

— B ó g w am zapłać, g osp o d a rz u ! Z p r a w d z i­

wą ochotą będę w s z y s tk o ro b ił, co ty lk o każecie, a b ym na k a w a łe k ch le ba z a p ra c o w a ł — o d rz e k ł F ra n e k .

I ze w zru sze niem p o m y ś la ł sobie, że c h yb a B ó g

(14)

go tu p rz y p ro w a d z ił, a b y go w p ra c y od p o ku s i złego u c h ro n ić .

Tym czasem weszła służąca, niosąc śn ia d a n ie d la gosp o da rza . T en w idząc, że F ra n e k w ciąż jeszcze stoi p r z y d rz w ia c h , k a z a ł m u iść do są­

s ie d n ie j iz b y , g d zie b y ło n a k r y te d la czeladzi.

I zn o w u s ta n ą ł m u ż y w o o braz d z ie c iń s tw a p rz e d oczam i, i ta k, ja k n ie g d y ś w ochronce, u k lą k ł teraz, a b y w sp ó ln ie o d m ó w ić m o d litw y p oranne.

P o w ta rz a ją c słow a m o d litw y za in n em i, d z iw ił się, ja k one b rz m ią obco d la niego.

J a k im to w ięc sposobem stało się, że przez te p a rę m iesięcy ta k zdzicza ł, iż n a w e t p acierza zapom niał?

Po sko ńczo n ym ś n ia d a n iu k a ż d y u d a ł się do sw ego zajęcia, a gosp o da rz z w ró c iw s z y się do żony, rz e k ł:

— Z o s ta w ia m p o d tw o ją o pieką tego o to c h ło p ­ ca... M a g d zię b io rę w pole. Ten chłopiec może ją w y rę c z y ć w d ro b n y c h p o sług a ch p rz y tobie.

Z tem i s ło w y w ło ż y ł d u ż y s ło m k o w y kape lu sz na g ło w ę i w y s z e d ł z chaty.

F ra n e k , zo sta w szy sam z g osp o dyn ią , sta ł d łu ­ go, krę cą c z z a k ło p o ta n ie m czapkę w rę k u . B ie d n y c h ło p a k n ie w ie d zia ł, ja k p ow ied zie ć o zam iarze odesłania to rn is tra , a b y się nie oskarżyć.

Na szczęście g o s p o d y n i z a p y ta ła :

— M usiałeś p ew nie, chłopcze, m ieć n ie z b y t w y ­ g o d n y nocleg, żeś ta k wcześnie do nas zaw itał?

F ra n e k , n ie p rz y z w y c z a jo n y o d d a w n a do ta k u p rz e jm y c h słów , o b la ł się g o rą c y m rum ieńcem i z tru d e m w y k rz tu s ił:

— D o b ra p a n i, toż ja nie m a ją c g ro sza p rz y sobie, d zisie jszą noc w lesie p rze pę d zić m usiałem .

— T a k to w ięc z to b ą źle, biedaku?

— O, źle, b a rd z o ź le !—z a w o ła ł F ra n e k , i rz u ­ c iw s z y się na k o la n a , d o d a ł b ła g a ln ie :

— P ow iem w am w szystko , ja k ro d z o n e j matce, ale nie o d trą c a jc ie m nie od siebie!... Będę dzień

— 10 —

(15)

i noc p ra c o w a ł, b y le b y d la siebie chociaż na k a ­ w a łe k suchego chleba za ro bić!

G o s p o d y n i ze w zru sze n ie m p o d n io s ła chłopca z klęczek, ka z a ła m u usiąść o b o k siebie na ła w ­ ce i ła g o d n e m i s ło w y zachęcała do z w ie rz e n ia się p rz e d n ią ze w sz y s tk ie g o .

F ra n e k o p o w ie d z ia ł w k ilk u p ro s ty c h słow ach h is to r ję swego życia : swe sm utne d zie c iń s tw o p r z y ro d zicach , szczęśliwe czasy w ochronce, d o ­ p ó k i n ie odd a no go do te rm in u , i d a le j, ja k zm u ­ szo ny b y ł u ciekać od sw ego ch le b o d a w cy, aż w k o ń c u ze łk a n ie m w y z n a ł, co u c z y n ił w lesie.

N a stęp n ie płacząc, p ro s ił, a b y m u g o s p o d y n i p o m o g ła odesłać ja k n a jp rę d z e j to rn is te r, dodając, że chce ty lk o zachow ać d la siebie ka te ch izm , za co s k rz y w d z o n e g o chłopca p rz e p ro s i w liście.

S k o ń czyw szy tę opowieść, m ło d y g rz e s z n ik o p u ś c ił ciężko g ło w ę na p ie rs i i z trw o g ą o c z e k i­

w a ł w y ro k u . A le a n i je d n o s łó w k o n a g a n y nie w y s z ło z u s t słuch ają ce j, w z ru s z y ł ją n ie w y m o w ­ n ie ża l chłopca.

P o ło ż y ła ła g o d n ie rę kę na ra m ie n iu s ie ro ty i rze kła :

— Pom ogę ci z chęcią, biedne dziecko! Tam na stole le ż y p ió ro i p a p ie r, trz e b a za ra z to za­

ła tw ić , ażeby u p rz e d z ić m o żliw e p o s z u k iw a n ia . F ra n e k nie k a z a ł sobie tego d w a ra z y p o w ta ­ rzać, i n ie z a d łu g o w ra c a ł ju ż z le k k im sercem do gospody.

U c a ło w a ł z w dzięcznością ręce d o b re j k o b ie ty i p o p ro s ił, a b y m u d ała ja k ą robotę.

— P rz e d e w s z y s tk im — rz e k ła — id ź i u m y j się p o rz ą d n ie , a n astępnie pom yślę o robocie.

Z tem i s ło w y z n ik n ę ła za d rz w ia m i.

W y ją w s z y zza fa rtu c h a w ie lk i p ę k k lu c z y ,o tw o ­ rz y ła k u fe re k i zaczęła w n im p iln ie p rze w ra cać.

P o c h w ili w y d o b y ła stare u b ra n ie swego s y ­ na, b ie lizn ę, niezniszczone jeszcze b u ty i d u ż y k a ­ pelusz s ło m k o w y .

— 11 —

(16)

— 12 —

N ie z d ą ż y ła zam knąć k u fe rk a , g d y ju ż wszedł F ra n e k u m y ty i uczesany.

— Masz, u b ie ra j się w to! — rz e k ła z p ro s to tą do w chodzącego, — zobaczym y, czy będziesz p o ­ d o b n y do m ego syna...

Co rze kszy, o pu ściła alkow ę.

F ra n e k b y ł ta k oszołom iony, że d łu g o nie m ó g ł zebrać m y ś li; n a k o n ie c p a d ł na k o la n a i ze łz a m i w dzięczności w k r ó tk ie j, lecz g o rą ce j m o d litw ie d z ię k o w a ł B o g u za łaskę, k tó re j d o ś w ia d c z y ł.

C oprędzej w ło ż y ł p o d a ro w a n e sobie odzien ie i z w in ą w s z y w tło m o czek sw oje b ru d n e łachm a- n y , w y s z e d ł u ra d o w a n y z1 a lk o w y .

— N iech w am B ó g s to k ro tn ie w y n a g ro d z i, d o ­ b ra p a n i, —z a w o ła ł d rż ą c y m głosem .

— A teraz, rz e k ł — ca łu ją c g o s p o d y n ię w r ę ­ k ę — d a jcie m i co do ro b o ty , g d y ż k to chce jeść, ten m usi pracować... T a k p o w ie d z ia ł p rze d c h w i­

lą gospodarz.

— A ch, p ra w d a , gospodarz...— p o w tó rz y ła w za­

m y ś le n iu k o b ie ta . — C zy on ty lk o p o z w o li tobie, sieroto, pozostać u nas? Z o b a czym y! — d o d a ła — tym czasem id ź o b ie ra ć k a rto fle .

F ra n e k posłusznie s p e łn ia ł ro z k a z y i p r z y r o ­ bocie p rę d k o m u czas u p ły w a ł. P o m ó g ł n a k ry ć do s to łu d la g o sp o da rstw a , a sam w ra z ze s łu ż ­ bą za s ia d ł do w sp ó lne j m is k i.

R adosne szczekanie psa na p o d w ó rz u z w ia ­ stow ało p rz y b y c ie pana dom u.

— N iech będzie p o c h w a lo n y !— rz e k ł wchodząc.

— Na w ie k i w ie k ó w ! — o d p o w ie d zia n o .

— Cóż ty masz za now ego lo k a ja ? — rz e k ł do ż o n y .- W y k r ę ć - n o się, u rw is ie ! W iesz, w cale d o ­ b rze w yg lą d a s z w u b r a n iu mego syn a — m ó w ił o g lą d a ją c F ra n k a .

— N ie gniew asz się, mężu? - p y ta ła g o s p o d y n i dom u, w y c ie ra ją c sobie spoconą tw a rz fa rtu c h e m ,—

c h ło pie c ten ta k źle w y g lą d a ł w łachm anach, są dzi­

(17)

— 13 —

łam , że nie będziesz m ia ł n ic p rz e c iw k o temu, u cz y n iła m .

-n ie c h wam Bóg stokrotnie w yn ag ro d zi!—rzekł sierota

(18)

— 14

— Ja też n ic n ie m am — o d p a rł gospodarz, a z w ra c a ją c się do F ra n k a , dod a ł:

— P a m ię ta j sobie ra z nazawsze, ze co m o ja żona p o sta n o w i, to je s t dobrze!

B ędę w am za to w s z y s tk o w d z ię c z n y do śm ierci. A le ja m w ie lk i g rz e s z n ik — dod a ł, spusz- c z a j ą c ^ ^ ^ p ^ (j r a j j } j u £ ma coś na sumieniu?...

rz e k ł gosp o da rz su ro w o.

F ra n e k s p o jrz a ł b ła g a ln ie .

— N ie g n ie w a j się, mężu, p rz e d czasem rz e ­ k ła g o s p o d y n i ła g o d n ie ,— po o b i e d z i e o p o w ie m ci w szystko. W ów czas u czynisz, co będziesz u w a ­ ża ł za stosowne. T eraz zaś s ia d a jm y do stołu, g d y ż je d ze n ie o sty g n ie . .

Po obied zie g o s p o d y n i p o p ro s iła męża na c h w il­

kę ro z m o w y , a zostaw szy z n im sama, o p o w ie ­ d z ia ła m u w s z y s tk o o F ra n k u i p ro s iła b a rdzo , a b y go n ie o d d a la ł, g d y ż w ie rz y ła w je g o po- PraG ospodarz z g o d z ił się na to p o d w a ru n k ie m , je ż e li ch ło p ie c będzie się d ob rze s p ra w o w a ł.

N a ty m się sko ń czyło.

— B ędzie, będzie z p e w n o ś c ią —rz e k ła p oczci­

w a k o b ie ta , — sam w id zisz, że n a jw id o c z n ie j B ó g

2 0 do nas p rz y p ro w a d z ił, ażeby nie zg in ął.

G ospodarz u d a ł się na p o o b ie d n ią d rz e m k ę do a lk o w y , a s p o tk a w s z y po d ro d ze F ra n k a , rz e k ł.

_ S łu ch a j, chłopcze, p o n ie w a ż b y ła w o la B o ­ s a abyś p o d m o im dachem sch ro n ie n ie znalazł, n ie będę się Jej s p rz e c iw ia ł; u fa m tw o im szcze­

r y m chęciom i d a j Boże, a b ym się na n ic h me ió d t

ZaWl B ędę w s z y s tk o ro b ił, co będzie w m o je j m o c y — o d p a rł F ra n e k , — ażeby b y ć g o d n y m w a ­ szego m iło s ie rd z ia i stać się p o rz ą d n y m czło w ie kiem .

(19)

— 15 —

Co się stało z Bolkiem?

Z o b a c z y m y teraz, co się stało z B o lk ie m . O tóż b ie d n y chłopiec, o p rz y to m n ia w s z y c o k o lw ie k z p rz e ­ s tra c h u , lecz n ie m ogąc jeszcze w yd o s ta ć się o w ła s ­ n y c h siłach z g łę b o k ie g o ro w u , p oczął w z y w a ć r a ­ tu n k u .

N a szczęście u słysza n o go w p o b liz k ie j ce g ie l­

n i, i w k ró tc e ro b o tn ic y p r z y b y li m u z pom ocą.

M ożna sobie w y o b ra z ić , ja k ie b y ło ic h z d z i­

w ienie, g d y w p o tu rb o w a n y m , w b ło cie leżącym chłopcu, p o z n a li m ło d eg o dziedzica.

Z a n ie sio n o go coprędzej do dom u, i B o le k rz e ­ czyw iście u rz ą d z ił ro d z ic o m n ie sp o d zia n kę .

A le ja k ż e in n ą , n iż zam ierzał!... P rze strach , zd u ­ m ienie, radość, u ry w a n e z a p y ta n ia i o d p o w ie d z i n a p e łn iły o d ra z u dom ca ły.

D o p ie ro p ó ź n y m w ieczorem u s p o k o iło się co­

k o lw ie k . U ło ż o n o p rz y b y s z a w y g o d n ie w łó ż k u , ażeby w s p o k o jn y m śnie zn a la z ł o d p o czyn e k. T y l ­ k o tro s k liw a m a tk a z a jrz a ła jeszcze w n o c y do p o k o ju syna, o b a w ia ją c się, czy nie ma g o rą c z k i.

P rz e k o n a w s z y się, że sobie śpi dobrze, u ca ło w a ła czoło je d y n a k a i p o c ic h u o pu ściła p o k ó j.

N a trz e c i d zie ń ojciec k a z a ł jeszcze ra z sobie całą p rz y g o d ę opow iedzieć, g d y ż ch c ia ł ko n ie cz­

n ie z ło d z ie ja oddać w ręce w ła d z y .

— J a k ju ż o jc u w cz o ra j m ó w iłe m — zaczął B o ­ le k, — szedłem sobie s z y b k im k ro k ie m ze s ta c ji, ażeby w am n ie s p o d z ia n k ę zrobić...

— Ś liczn a m i n ie s p o d z ia n k a ! — p rz e rw a ł p a n P ile c k i.

— G d y na d ro d ze do c e g ie ln i...- c ią g n ą ł d a le j B olek.

A le n ie sko ń czył, bo n a g le d r z w i g w a łto w n ie się o tw o r z y ły i do p o k o ju w p a d ła sio strzyczka B olka.

(20)

16

— T a tu s iu , ta tu s iu !— w o ła ła — d la B o lk a z pocz­

ty paczka... ja k a ś duża paczka.

M ó w ią c to, p o ło ż y ła s p o ry p a k u n e k n a stole.

— D la mnie?

— T a k, to d la ciebie— r z e k ł ojciec, p rz e c z y ta w ­ szy adres.

— Oo to może być?

O d d a rto co p rę d z e j p a p ie r i oczom w s z y s tk ic h u k a z a ł się to rn is te r.

B o le k o d ra z u go poznał.

W s z y s tk ie k s ią ż k i le ż a ły w p o rz ą d k u , ty lk o w p ió r n ik u z n a la z ł k ilk a k r o tn ie złożoną k a rtk ę , na k tó r e j n ie w p ra w n ą rę k ą b y ły skreślone n a ­ stępujące słow a:

« P o p ełniłem w ie lk i grzech, n a p a d a ją c w czo ra j ta k n ikcze m n ie na pana. Lecz od d w ó ch d n i n ic n ie ja d łe m , b y łe m b a rd z o g ło d n y . P ó ł ru b la je ­ d n a k, k tó re z n a jd o w a ło się w p ió rn ik u , nie w y ­ dałem na jedzenie, lecz na odesłanie to rn is tra , ale z p ie rw s z y c h z a ro b io n y c h p ie n ię d z y zw rócę je pan u . T y lk o k a te c h iz m zachow ałem sobie na p a ­ m ią tk ę , a b y m nie nad a l, ja k i ty m razem , s trz e g ł od złego. P roszę b a rd zo , niech m i go p an p o d a ­ ru je i p rz e b a c z y m ó j z ły postępek. B ła g a m , niech m n ie pan n ie p o szu ku je , będę się s ta ra ł u s iln ie zostać p o rz ą d n y m czło w ie kie m .*

W szyscy b y li b a rd z o w z ru s z e n i losem n ie z n a ­ nego chłopca, k tó re g o nędza do k ra d z ie ż y s k ło ­ n iła , a k tó r y teraz ta k gorąco tego ża łu je.

— P ra w d a , mężu, że go nie będziesz p o s z u k i­

w ał? — z a p y ta ła p a n i P ilecka.

— A niech go B ó g ma w sw o je j opiece!— o d ­ p a r ł z a g a d n ię ty , m a ch ną w szy ręką.

Co rz e k s z y p a n P ile c k i, w z ią ł kape lu sz i u d a ł się w pole, m a tk a do swego g osp o d a rs tw a , a B o-

(21)

le k, oto czo ny s io s trz y c z k a m i, m u s ia ł im p o ra z dzie­

s ią ty o p o w ia d a ć s w o ją p rz y g o d ę .

— 17 —

.... zaniesiono Bolka coprędzej do domu,

Za głosem sumienia.

(22)

— 18 —

Bolek nauczycielem.

U p ły n ę ło la t k ilk a i p rze z ten czas w iele się o d m ie n iło na świecie, b a rd z ie j na złe, n iż na d o ­ bre, g d y ż b y ły to la ta k lę s k ró żn e g o ro d z a ju . C ią g łe pow odzie, g ra d y i n ie u ro d z a je s ta ły się p o ­ wodem o k ro p n e j nędzy.

N a w e t n a jz a m o ż n ie js i n ie g d y ś lu d z ie d o p ro ­ w a d zen i zo s ta li do zupełnego u p a d k u .

W ś ró d n ic h z n a le ź li się i p a ń s tw o P ileccy. Ci, n ie g d y ś ta k zam ożni lu d z ie , zm uszeni b y li sprze­

dać sw ój p ię k n y m a ją te k i zam ieszkać w p o b liz - k im m iasteczku.

D la B o lk a m in ę ły n ie p o w ro tn ie la ta dziecinne.

W ła ś n ie s k o ń c z y ł z odznaczeniem szkołę i m ia ł na u n iw e rs y te t w stą pić, g d y n a g le ojciec u m a rł.

N ie m o g ło w ięc b y ć m o w y o d a ls z y m k s z ta ł­

ceniu się, trze b a b y ło m yśleć o ja k n a js z y b s z y m w y n a le z ie n iu sobie ja k ie jk o lw ie k b ą d ź posady.

B o le k p o s ta n o w ił zostać nauczycielem . W ła ś ­ n ie w o w y m czasie p ew ien h ra b ia p o s z u k iw a ł nauczyciela, w y c h o w a w c y d la swego syna je d y ­ n aka.

Z p o m ię d z y w ie lu k a n d y d a tó w w y b ra n o mi dego P ile c k ie g o . >

J a koż pew nego d n ia B o le k z ra d o ścią p rz e ­ c z y ta ł lis t, że k o n ie h ra b ie g o będą n a ń oczek w a ły na n a jb liż s z e j s ta c ji k o le jo w e j.

T a k ja k n ie g d y ś ja d ą c do dom u, .w y c h o d ił on teraz z w a liz k ą w rę k u z w a g on u , lecz z ja k : ró ż n e m i m yślam i!...

W ów czas wesołe le tn ie słoneczko p rz y ś w ie c a ł' m u w d ro dze do ro d z in n e j w io s k i, a s ło d k ie n?

rż e n ia n a p e łn ia ły duszę. D ziś o s try je s ie n n y w ia ■ w ra z z deszczem w tó ro w a ły je g o p o n u ry m m j ślom.

G d y ta k s ta ł na s ta c ji, s z u k a ją c oczym a p w ozu, pod sze dł do n ie g o tra g a rz z za p yta n ie m czy n ie na n ie g o czekają k o n ie z O lesiow a.

i

(23)

— 19 —

B o le k k iw n ą ł p o ta k u ją c o g ło w ą i po c h w ili sie­

d z ia ł ju ż w w y g o d n y m pow ozie, w ie z io n y przez p arę s iw k ó w , hen! na now e życie.

Co go tam w ty m o b cym dom u czeka? J a k go p rz y jm ą ? C zy p rz y n a jm n ie j t r a f i na d o b re dziec­

ko, k tó re g o nauczanie ma b y ć o d tą d p o w ie rzo n e

je g o pieczy? . .

Te i ty m p o d o bn e m y ś li n a p e łn ia ły je g o m ło ­ dą głow ę. Coraz gęściejsza m g ła p o k i’y w a ła zie-

mię. . , .

N agle p ow óz z a trz y m a ł się i lo k a j p o m ó g ł B o l­

k o w i w ysiąść.

— Jaśnie p a ń stw o o cze ku ją pan a p ro fe s o ra w y g ło s ił lo k a j.

— D o b rze , n a ty c h m ia s t się staw ię, proszę m nie zam eldow ać, a n astępnie zanieść tę w a liz k ę do przeznaczonego d la m nie p o k o ju .

Po c h w ili dano m u znać, że p a ń s tw o proszą

go do siebie. ,

P ro w a d z o n y przez lo k a ja B o le k, prze szed ł sze­

re g p o k o i, n ak o n ie c z n a la z ł się w obszernej sali.

P ło n ą c y na k o m in k u o gie ń ro z n o s ił naoK oło m iłe ciepło, a o s try trz a s k d rz e w a p rz e ry w a ł p a n u ją -

^ W ^ y g o d n y m fo te lu sie d ziała h ra b in a z ro b o ­ tą w rę k u . S łysząc k r o k i w chodzącego, p o d n io ­ sła g ło w ę i chłodno, choć grzecznie, p o w ita ła p rz y - bVR73

H ra b ia , o w in ię ty w p rz e ró ż n e d e rk i, g d y ż c ie r­

p ia ł b a rd z o na re u m a ty z m , rz e k ł na p o w ita n ie :

— O tóż i nasz n ó w y k o re p e ty to r!

— M am n a d z ie ję — rz e k ła h ra b in a , ze będzie- : ly m o g li s p o k o jn ie p o w ie rz y ć p a n u o piekę n a d

naszym synem . . .

G łę b o k i u k ło n b y ł niem ą o d p o w ie d z ią ze s tr o ­ n y B o lk a . S y tu a c ja w y d a w a ła m u się b a rd z o n ie ­ p rz y je m n ą , g d y na szczęście r o z w a rły się d rz w i i przez n ie w p a d ł z hałasem ś lic z n y chłopaczek.

— C zy to p ra w d a , że m ój n o w y k o re p e ty to r

(24)

— 20 —

p rz y je c h a ł? — zaw ołał, nie sp o strze g szy w p ie rw ­ szej c h w ili B o lk a .

N iebaw em znajom ość z uczniem została za­

w a rta .

— A B o g u dzięki!... P rz y n a jm n ie j będę m ia ł zn o w u z k im h arcow a ć po p o lach i łą k a c h . P ro ­ szę, niech p an będzie d la m nie d o b ry , a ja wza- m ia n , p o s ta ra m się, a b y p a n b y ł ze m nie za d o ­ w o lo n y — m ó w iło h ra b ią tk o , p o d a ją c P ile c k ie m u rękę.

— D z ie ln y m u si b y ć z ciebie chłopiec! — rz e k ł ten o sta tn i, głaszcząc b u jn e lo c z k i L e o n k a .

I serdecznie się u cie s z y ł na w id o k tego m iłe ­ go dziecka.

— C zy w o ln o m i p ro s ić p a n ią h ra b in ę o c h w il­

kę sw obody? c h c ia łb y m u ło ż y ć sw oje rzeczy.

H ra b in a s k in ę ła p o ta k u ją c o g ło w ą , lecz ty m razem ju ż c o k o lw ie k u p rz e jm ie j.

G d y B o le k z w ró c ił się k u d rz w io m , d o d a ła je sz­

cze tonem o b ja ś n ie n ia :

Z w y k le p ija m y h e rb a tę o ósm ej, może pan będzie ta k * d o b ry p o fa ty g o w a ć się na d ó ł o tej godzinie.

— W zupe łn o ści zastosuję się do ro z k a z u p a n i h r a b in y — o d rz e k ł z p o w a ż n y m u k ło n e m P ile c k i i o p u ś c ił salon.

G łucha cisza zaległa zn o w u p o k ó j.

D o p ie ro po d łu ższej c h w ili rz e k ła h ra b in a :

— Ten m ło d y c z ło w ie k w y d a je się d osyć d o ­ brze w y c h o w a n y m , n ie p ra w d a ż?

— D a j Boże, a b y ś m y w reszcie t r a f ili na o d ­ p o w ie d n ie g o w ych o w a w cę d la naszego s y n a !—o d ­ p o w ie d z ia ł z w estchnieniem h ra b ia .

— A ch, m nie n ie ra z do ro z p a c z y d o p ro w a d z a ro z trz e p a n ie L e o n k a ! — n a rz e k a ła h ra b in a .

P oczym w y ją w s z y z kie sze ni p rz e p e łn io n ą za ­ pachem fijo łk ó w chusteczkę, o ta rła oczy i s z y b k o w zię ła się do p orzuco n eg o na c h w ilę zajęcia.

(25)

Podczas g d y ta k ro z m a w ia li tr o s k liw i o los je ­ d y n a k a rodzice, B olesła w , p ro w a d z o n y p rze z L e ­ onka, u d a ł się na g órę do p o k o ju , k tó r y m ia ł d z ie ­ lić w ra z ze sw y m uczniem .

W a liz k a je g o le ża ła ju ż na stole, a p a k a z k s ią ż ­ k a m i stała na podłodze.

F ra n c is z e k — ta k ie b y ło im ię lo k a ja — z ja w ił się zaraz, a b y dopom óc p a n u p ro fe s o ro w i p r z y ro z ­ p a k o w y w a n iu rzeczy.

— P roszę cię, bądź ta k d o b ry i o d b ij m ło t­

k ie m w ie rz c h p a k i, ale z tej s tro n y , gdzie będzie k a r tk a z m ojem n a z w is k ie m — p ro s ił B o le s ła w lo ­ k a ja .

A le lo k a j, s p o jrz a w s z y na w sp o m n ia n ą k a r t ­ kę, n a g le z b la d ł i u p u ś c ił trz y m a n y m ło te k na

ziemię.

S c h y lił się coprędzej, a b y go podnieść i za ra ­ zem u k ry ć c h w ilo w e pom ieszanie.

— P roszę m i p rze b a czyć m o ją n iezręczność!—

w y b ą k n ą ł i p r z y s tą p ił do o tw ie ra n ia p a k i.

W id o c z n ie je d n a k ż e m u s ia ł b y ć n ie p rz y z w y - c z a jo n y do p o d o b n e j ro b o ty , g d y ż ręce m u d rż a ­ ły i co c h w ila o c ie ra ł spocone czoło.

N areszcie u d a ło m u się p a kę o tw o rz y ć ; zaczął więc w y jm o w a ć k s ią ż k i i p o d a w a ł je L e o n k o w i, a ten o d d a w a ł B o le s ła w o w i, u s ta w ia ją ce m u je w b i- bljoteczce.

N a ra z lo k a j n a c h y lił się n a d p a ką n iz k o , ta k n iz k o , że o m ało k re w n ie u d e rz y ła m u do g ło ­ w y ; p od n ió sszy się d o p ie ro po d łuższej c h w ili, w y ją ł z n ie j s ta ry , zn iszczo ny to rn is te r: trz y m a ­ ją c go w rę k u , p a trz a ł na n ie g o ze zdum ien ie m i ja k b y o szo ło m io n y. Po c h w ili d o p ie ro się o c k n ą ł na głos L eo n ka.

— P anie P ile c k i — z a p y ta ł c h ło c z y k , z w ra c a ­ l i się do m ło d eg o nauczyciela, — czy ten to r n i­

ster p ó jd z ie do szafy?

— T a k , L e o n k u ! T o p a m ią tk a z la t daw nych...

Łączą sijj z n im dobre, a także i sm utne w spom ­

— 21

(26)

— 22 —

n ie n ia !... P od a j m i, L e o n k u , tego starego d ru h a , n ie ch m u dam w szafie h o n o ro w e miejsce.

T o rz e k s z y , w z ią ł go od ucznia, p o g ła s k a ł piesz­

c z o tliw ie po w y ta rte j skórze, poczym p o s ta w ił na n a jw id o c z n ie js z y m m iejscu.

— S po czn ij tu, w ie rn y p rz y ja c ie lu — r z e k ł, — t y b yłe ś przecież p ra w d z iw y m k a m ie n ie m w ę g ie l­

n y m m ego życia!...

— K a m ie n ie m w ę g ie ln y m m ego ż y c ia — p o w tó ­ r z y ł lo k a j c ic h o -j-ja k to ła d n ie b rz m i i ja k p r a w ­ d ziw ie !

N ie s ły s z e li ty c h słów a n i Leonek, a n i P ile c­

k i, n ie s p o s trz e g li też, że F ra n c is z e k , obciera- ją c u k ra d k ie m oczy, o p u ś c ił p o cichu p o k ó j i za d rz w ia m i, z ło ż y w s z y ręce, za w o łał:

— O, niezba d an e są T w o je w y ro k i, Boże! N ie opuszczaj m nie, P an ie i n a d a l, ja k dotychczas!

Niespodziewane spotkanie.

I zn o w u m in ę ło la t k ilk a .

B o le s ła w p rz y w ią z a ł się b a rd z o do swego u cz­

n ia i w za m ia n z d o b y ł sobie szacunek i s y m p a tję całego dom u.

L e o n e k r o b ił w n a u k a c h o g ro m n e p o stę p y i ani słyszeć ch c ia ł o rozłące ze sw o im n auczycielem , to też na gorące je g o p ro ś b y ro d zice z g o d z ili się w y s ła ć je d y n a k a w ra z z m ło d y m P ile c k im na d a l­

sze s tu d ja do L w o w a .

W w ig ilję w y ja z d u c a ły pałac b y ł p o ru s z o n y . H ra b in a , z cze rw o ne m i od łez oczym a, w y d a w a ­ ła słu żb ie ro z k a z y , d b a ją c tro s k liw ie , a b y je d y ­ n a k o w i na n ic z y m n ie zb y w a ło . W łasn ą rę k ą co­

ra z to coś w k ła d a ła do k u fe rk ó w L e o n k a . W re sz­

cie, g d y ju ż w s z y s tk o b y ło gotow e, h ra b ia z a w o ­ ła ł do siebie lo k a ja i o z n a jm ił mu, iż p o jed zie

(27)

z paniczem za granicę, a h ra b in a poczęła u s iln ie za k lin a ć w ie rn e g o sługę, a b y L e o n k a s trz e g ł ja k oka w g ło w ie , a będzie sow icie w y n a g ro d z o n y .

— 23 -

- t o ja jestem tym , który pana ograbił w lesie...

(28)

— O p a n i h ra b in o !— z a w o ła ł z g o d n o ś c ią —toć m ie liście p a ń s tw o czas p rz e k o n a ć się o m o im p rz y w ią z a n iu . N ie d la n a g ro d y , lecz je d y n ie przez w dzięczność d la p a ń s tw a będę się tro s k liw ie o p ie ­ k o w a ł paniczem ; może b y ć p a n i h ra b in a z u p e ł­

n ie sp o ko jn a , bo je ż e li ty lk o p anicz je d z ie p o d ta k ą opieką , ja k p a n a P ile c k ie g o , n ic m u się złe­

go stać nie może. Z a u fa n ie , ja k ie p a ń s tw o po­

k ła d a ją we m nie, p rz e jm u je m nie radością, lecz n ie m ogę jechać, d o p ó k i się nie p rz e k o n a m , że p a n P ile c k i n ie będzie m ia ł n ic p rz e c iw k o tem u.

N a tw a rz y F ra n c is z k a w id n ia ło siln e w z r u ­ szenie.

H ra b ia b y ł z a d z iw io n y ty m n ie z w y k ły m żą­

d aniem w ie rn e g o s łu g i, lecz n ie chcąc go sobie zrażać, k iw n ą ł d o z w a la ją co g łow ą.

F ra n c is z e k p o b ie g ł coprędzej do swego p o k o i­

k u , z a m k n ą ł za sobą d rz w i na k lu c z i zaczął p il­

n ie szukać w ko m o d zie . Po c h w ili w y ją ł z n ie j ja k ie ś stare p a p ie ry i u ło ż y w s z y je sta ran n ie , u d a ł się do p o k o ju B olesław a.

T en o s ta tn i k o ń c z y ł w ła śn ie p ako w a ć sw ój k u ­ fe re k , g d y ze zd z iw ie n ie m u jr z a ł wchodzącego 0 ta k późn e j g o d z in ie lo k a ja .

— A ch, pan ie profesorze, p a n h ra b ia żąda, ażebym je c h a ł z paniczem do L w o w a , ale nie w iem , czy p a n p o p rz e jrz e n iu ty c h o to p a p ie ró w n ie będzie się o b a w ia ł w ziąć m nie ze sobą?

Co rze k s z y , p o d a ł g u w e rn e ro w i stare p a p ie ry . Ze zd u m ie n ie m w y s łu c h a ł ty c h słów P ile c k i 1 p rze z samą ciekaw ość zaczął ogląd a ć p a p ie ry . Na w ie rz c h u le ża ło św ia d e ctw o w ie rn e j i u czci­

w ej s łu ż b y u ja k ie g o ś o b e rż y s ty ; p o ty m zn ów za­

św iadczenie d o b re j s łu ż b y u p ew nego o b yw a te la , a n astępnie w p a d ła B o lk o w i w ręce m ała zn is z ­ czona książeczka, na k tó r e j ze zd u m ie n ie m p rz e ­ c z y ta ł le d w o ju ż w idoczne «Bolesław P ile c k i*, a d a le j «Katechizm ».

— 24 —

(29)

— 25 —

S kąd ty masz tę książeczkę?... W iec t v ie- t a t a j Ł “ w o “ Bol es , aw' i ' ź ™ “ 4 y r

S łu g a p a d ł p rze d n im na k o la n a i u c h w v c iw szy rę k ę m łodzieńca, rz e k ł ze łza m i:

g d y ś w le s iJea t]a lSt^ t j m sam y m - k t ó r y p an a n ie ­

m o t m i p a n 1 ° « ™ bU’

się kięc2<’ 6 przed cmC p a dn° v C; e bi6

ker ja k o n a r 7Prty -m m ’ło s ie rd ziu > w y b r a ł m nie ty l- Z tPmi c/ ę ie’ a b y Ci^ w y ra to w a ć . y

- S i 7'P O S ł

służącego, m ówiąc:

w in e S c S1.ę z“ ie n ił> żeś o d p o k u to w a ł niczem i ™ ę S,ę7 ięTC ch^ n ie ’ ab-Vś Jechał z pa- i a snh fi h ^ d° L w o w a ‘ k a te c h iz m zacho- stusowe: ’ C1 p r z y P ° m in a ł zaw sze słowa C h ry -

pewifi°bedzLmiżUje 1 d° “ nie się ucieka’ niech v ien ńędzie, iz go me opuszczę do śm ierci!»

(30)
(31)

Cytaty

Powiązane dokumenty

- opisz podróże Kordiana z aktu II: gdzie był, z kim się w dantm miejscu spotkał , czego dowiedział się o życiu. - podsumowaniem jest monolog na Mont Blanc – jaki cel

Sposób działania tego programu jest następujący: ko- menda wypowiedziana przez człowieka jest przez program przekazywana, w postaci sygnału akustycznego, do

A by ją dostrzec, trzeba się jednak przebić przez warstwy sceptycyzmu, niewiary i lęku, czyli przejść n a inny poziom świadomości.. W praktyce oznacza to

If one connects a horizontal-axis wind turbine rotor with fixed blade pitch angle to a fixed displacement hydraulic pump and then connects the high pressure line to a

Rybicki wypowiedział się za przyjęciem ostrych kryteriów selekcji dla problemów naukowych i praktycznych, choć ujęcie historii nauki czasów nam bliż- szych różnić się musi

Badania tego regionu kontynuował podczas studiów w Wiedniu, a później po ipowrocie do kraju jako docent Uniwersytetu Jagiellońskiego (1919 г.). Najważniejsze w tym rozdziale

We found that placing pinhole centres at a distance of 8 mm from the collimator inner surface yielded optimal image resolution for fixed system sensitivity over the CFOV. A

The literature is reviewed with reference to various definitions of resilience, the relation between concepts of resilience and vulnerability, the conceptualization