• Nie Znaleziono Wyników

WITOLD GOMBROWICZ

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "WITOLD GOMBROWICZ "

Copied!
302
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

DZIENNIK (1953-1956)

(3)

WITOLD GOMBROWICZ

D ZIELA ZEBRANE

TOM VI

INSTYTUT ' LITERACKI

PARYZ 1971

L

(4)

WITOLD GOMBROWICZ

DZIENNIK

(1953-1956)

INSTYTUT

PARYZ

l

p L

LITERACKI

1971

(5)

WITOLD GOMBROWICZ - DZIEŁA ZEBRANE

© COPYRIGHT POUR LA LANGUE POLONAISE INSTITUT LITTERAIRE, S.A.R.L., 1971

Biblioteka Narodowa

1/ltiilł~J//1

30001010318193

BIBLIOTEKA

«

KULTURY

»

TOM 205

IMPRIME EN FRANCE

Editeur: INSTITUT LITTERAIRE, S.A.RL., 91, avenue de Poissy, Mesnil-le-Roi

par 78-MAISONS-LAFFITTE

;91~

w

~4l'5/4

(6)

SŁOWO WSTĘ:PNE

T om niniejszy obejmuje teksty mego dziennika, drukowanego w "Kulturze"- uzupełnione fragmentami dotttd nieogłoszonymi.

Pozostało mi jeszcze coś w zapasie, ale tej reszty - bardziei prywatne; - wolę nie zamieszczać. Nie chcę narażać się na

kłopoty. Może kiedyś ... P6źniej. ,

Dziennik ten to pisanina dość bezładna, z miesi4ca na miesi4c - zapewne nie raz się powtarzam, nie raz sobie zaprzeczam.

Uładzić to? Oczyścić? Wolę aby nie było zanadto wylizane.

Dwa artykuły z tych lat zostały zamieszczone na końcu ksittżki ponieważ łqcztt się z problematyk4 dziennika i życiem moim z tego okresu.

Witold Gombrowicz

(7)

1953

(8)

Foniedziałek

Ja.

Wtorek Sroda

Ja.

Czwartek

Ja.

Piqtek

Ja.

Józefa Radzymińska dostarczyła mi wielkodusznie kilkunastu numerów Wiadomości i Życia} a zarazem wpadło mi w ręce kilka egzemplarzy prasy krajowej. Czytam te polskie gazety jak opo-

wieść o kimś doskonale i blisko znanym, kto jednak nagle wyje-

chał, na przykład do Australii i tam doświadcza dziwnych przygód... które o tyle już nie rzeczywiste iż dotyczą kogoś

innego i nowego, będącego jedynie w stanie luźnej identyczności

z dawniej znaną nam osobą. Tak silna jest obecność czasu na tych stronicach, że odzywa się w nas głód bezpośredniości, chęć życia i niedoskonałej chociażby realizacji. Lecz życie jest jak za

szkłem - oddalone - wszystko jakby nie nasze już, jakby widziane z pociągu.

Gdybyż dał się słyszeć w tym królestwie przemijającej fikcji

głos rzeczywisty! Nie - to albo echa sprzed lat piętnastu, albo wyuczone śpiewy. Prasa krajowa, śpiewając na obowiązującą nutę,

milczy jak grób, jak otchłań, jak tajemnica, a prasa emigracyjna jest - poczciwa. Niewątpliwie duch spoczciwiał nam na emi-

11

(9)

gracji. Prasa emigracyjna przypomina szpital, gdzie rekonwales- centom daje się tylko lekkostrawne zupki. Po cóż rozdrapywać

rany? Dlaczego dokładać jeszcze surowości do tej, którą namaściło

nas życie i, zresztą, czyż nie powinniśmy zachowywać się grzecznie skoro dostaliśmy klapsa? ... Panują wiec tutaj wszystkie chrześci­

jańskie cnoty, dobroć, ludzkość, litość, poszanowanie człowieka,

umiar, skromność, przyzwoitość, rozwaga, rozsądek i wszystko co

się pisze jest przede wszystkim dobrotliwe. Tyle cnót! Nie byliśmy

tak cnotliwi gdyśmy mocniej trzymali się na nogach. Nie ufam cnocie tych, którym się nie udało, cnocie zrodzonej z biedy i cała

ta moralność przypomina mi słowa Nietzschego: "Złagodzenie

naszych obyczajów jest następstwem naszego osłabienia".

W przeciwieństwie do głosu emigracji, głos Kraju rozlega się

ostro i kategorycznie, trudno uwierzyć, aby to nie był głos

prawdy i życia. Tu przynajmniej wiadomo o co chodzi - białe

i czarne, dobre i złe - tutaj moralność brzmi gromko i bije jak

pałka. Ten śpiew byłby wspaniały gdyby śpiewacy nie byli nim

przerażeni i gdyby nie czuło się w ich głosie drżenia, które budzi

litość ... W gigantycznym milczeniu kształtuje się nasza niewy- znana, niema i zakneblowana rzeczywistość.

Czwartek

"Kraków. Posągi i pałace, które im

wydają się bardzo wspaniałe - które, dla nas, Włochów, są bez większej wartości".

Galeazzo Ciano "Dziennik".

Artykuł Lechonia w Wiadomościach pt. "Literatura polska i literatura w Polsce".

Jak dalece to może być szczere? Wywody te zmierzają jesz- cze raz (ach, już tyle razy!) do wykazania, że równi jesteśmy

najlepszym literaturom światowym- równi, ale zapoznani i nie- docenieni! Pisze (a raczej mówi, gdyż to był odczyt wygłoszony

w Nowym Jorku dla tamtejszej Polonii):

"Nasi uczeni w piśmie przez to, że przeważnie tylko polskiero

zajęci, nie mogli spełnić zadania wyznaczenia naszej literaturze

właściwego miejsca wśród innych, znalezienia światowej rangi dla naszych arcydzieł ... Tylko wielki poeta, mistrz swej własnej mo- wy... mógłby dać swym rodakom pojęcie o poziomie naszych poetów, równych największym na świecie, przekonać ich że ta poezja jest z tego samego metalu, tej samej najwyższej próby co Dante, Rasyn i Szekspir".

12

(10)

I tak dalej. Z tego samego metalu? To chyba niezbyt udało się Lechoniowi. Gdyż właśnie materia, z której zrobiono naszą literaturę jest inna. Porównywać Mickiewicza z Dantem lub z Szekspirem, to porównywać owoc z konfiturą, produkt natu- ralny z produktem przetworzonym, łąkę, pole i wioskę z katedrą

lub miastem, duszę sielską z duszą miejską, osadzoną w ludziach, nie w naturze, naładowaną wiedzą o świecie rodzaju ludzkiego.

Byłże Mickiewicz mniejszy od Danta? Jeśli już mamy oddawać się tym pomiarom, powiedzmy, że oglądał on świat z łagodnych

wzgórz polskich podczas gdy Dante wyniesiony został na szczyt

potężnej góry (z ludzi złożonej), z której inne otwierają się

perspektywy. Dante, nie będąc może "większy", wyżej był

umieszczony: dlatego góruje.

Mniejsza z tym jednak. Idzie mi raczej o staroświeckość me- tody i niekończącą się nigdy powtarzalność tego krzepiącego stylu.

Gdy Lechoń z dumą nadmienia, że Lautreamont "powoływał się

na Mickiewicza", zmęczona myśl moja wydobywa z przeszłości ileż, tej podobnych, dumnych rewelacji. Ileż to razy ten i ów,

może Grzymała, albo i Dębicki, wykazywali urbi et orbi, że jed- nak sroce nie wypadliśmy spod ogona gdyż "Tomasz'Mann uznał Nieboską za wielkie dzieło" lub "Quo Vadis tłumaczone było na wszystkie języki". Tym to cukrem od dawna się krzepimy.

Ale chciałbym doczekać chwili, w której koń narodu zębami złapie za słodką rękę Lechoniów.

Rozumiem Lechonia i jego przedsięwzięcie. To, przede wszyst- kim, patriotyczny obowiązek, mając na uwadze moment dziejowy na przymusowej obczyź:nie. To rola polskiego pisarza. A po wtóre, on zapewne w pewnej mierze wierzy w to co pisze - mówię

"w pewnej mierze" gdyż są to prawdy z gatunku wymagającego dużo dobrej woli. I, naturalnie, jeśli idzie o "konstruktywność"

to ten występ jest całkowicie konstruktywny i na sto procent pozytywny.

Dobrze. Ale mój stosunek do tych spraw jest odmienny. Kie-

dyś zdarzyło mi się uczestniczyć w jednym z tych zebrań poświę­

conych wzajemnemu polskiemu krzepieniu się i ·dodawaniu du- cha ... gdzie, odśpiewawszy Rotę i odtańczywszy krakowiaka, przy-

stąpiono do wysłuchiwania mówcy, który wysławiał naród albo- wiem "wydaliśmy Szopena", albowiem "mamy Curie-Skłodow­

ską" i Wawel, oraz Słowackiego, Mickiewicza i, poza tym, byliś­

my przedmurzem chrześcijaństwa a konstytucja Trzeciego Maja

była bardzo postępowa... Tłumaczył on sobie i zebranym, że jesteśmy wielkim narodem, co może nie wzbudzało już entuzjaz- mu słuchaczy (którym znany był ten rytuał - brali w tym udział

jak w nabożeństwie, od którego nie należy oczekiwać niespo-

<o 1,__\ o.,.(:"

~ ~ 13

z BN-::

7 ~ODO~ ""

(11)

dzianek) niemniej jednak było przyjmowane z rodzajem zado- wolenia, że stało się zadość patriotycznej powinności. Ale ja

odczuwałem ten obrządek jak z piekła rodem, ta msza narodowa

stawała mi się czymś szatańsko szyderczym i złośliwie grotesko- wym. Gdyż oni, wywyższając Mickiewicza, poniżali siebie - i ta- kim wychwalaniem Szopena wykazywali to właśnie, że nie dorośli

do Szopena - a lubując się własną kulturą, obnażali swój pry- mitywizm.

Geniusze! Do cholery z tymi geniuszami! Miałem ochotę po-

wiedzieć zebranym: - Cóż mnie obchodzi Mickiewicz? Wy jes-

teście dla mnie ważniejsi od Mickiewicza. I ani ja, ani nikt inny, nie będzie sądził narodu polskiego według Mickiewicza lub Szo- pena, ale wedle tego co tu, na tej sali, się dzieje i co tu się mówi.

Gdybyście nawet byli narodem tak ubogim w wielkość, że naj-

większym artystą waszym byłby Tetmajer lub Konopnicka, lecz

gdybyście umieli mówić o nich ze swobodą ludzi duchowo wol- nych, z umiarem i trzeźwością ludzi dojrzałych, gdyby słowa wasze

obejmowały horyzont nie zaścianka, lecz świata ... wówczas nawet Tetmajer stałby się wam tytułem do chwały. Ale tak jak rzeczy

się mają, Szopen z Mickiewiczem służą wam tylko do uwypukle- nia waszej małostkowości - gdyż wy z naiwnością dzieci po-

trząsacie przed nosem znudzonej zagranicy tymi polonezami po to jedynie, aby wzmocnić nadwątlone poczucie własnej wartości

i dodać sobie znaczenia. Jesteście jak biedak, który chwali się, że jego babka miała folwark i bywała w Paryżu. Jesteście ubogi- mi krewnymi świata, którzy usiłują imponować sobie i innym.

Nie to wszakże było najgorsze i najdotkliwsze, najbardziej

upokarzające i bolesne. Najstraszniejsze było, iż poświęcano życie, współczesny rozum na rzecz nieboszczyków. Gdyż tę akademię można było określić jako wzajemne otępianie się Polaków w imię

Mickiewicza ... i żaden z obecnych nie był tak niemądry, jak to zgromadzenie, które stanowili i które ziało kiepskim, pretensjo- nalnym, fałszywym frazesem. Zgromadzenie zresztą wiedziało

o tym, jest niemądre - niemądre ponieważ dotyka spraw, których ani myślowo ani uczuciowo nie opanowało - i stąd ten szacunek, ta skwapliwa pokora wobec frazesu, ten podziw dla Sztuki, ten język umówiony i nauczony, ten brak rzetelności

i szczerości. Tu recytowano. Lecz zgromadzenie było nacechowane

skrępowaniem, sztucznością i fałszem także dlatego, iż brała w nim

udział Polska, a wobec Polski Polak nie umie się zachować, ona go peszy i manieruje - onieśmiela go w tym stopniu nic nie

"wychodzi" mu właściwie i wprawia go w stan kurczowy - zanadto chce Jej pomóc, zanadto pragnie Ją wywyższyć. Zauważ­

cie, wobec Boga (w kościele) Polacy zachowują się normalnie 14

••

(12)

i poprawnie - wobec Polski tracą się, to coś do czego się jeszcze nie przyzwyczaili.

Przypominam sobie herbatkę w pewnym argentyńskim domu, gdzie mój znajomy, Polak, zaczął mówić o Polsce - i znów, na- turalnie, wyjechał na stół Mickiewicz, Kościuszko wraz z królem Sobieskim i bitwą pod Wiedniem. Cudzoziemcy grzecznie przy-

słuchiwali się gorącym wywodom i przyjmowali do wiadomości, ,,Nietzsche i Dostojewski byli polskiego pochodzenia" i że

"mamy dwie nagrody Nobla w literaturze". Pomyślałem, że gdyby

ktoś wychwalał w ten sposób siebie lub swoją rodzinę, byłby to gruby nietakt. Pomyślałem, iż ta licytacja z innymi narodami na geniuszów i bohaterów, na zasługi i zdobycze kulturalne, jest właśnie wysoce niezręczna pod względem taktyki propagandowej - gdyż z naszym półfrancuskim Szopenem i niezupełnie rdzen- nym Kopernikiem nie możemy wytrzymać konkurencji włoskiej,

francuskiej, niemieckiej, angielskiej, rosyjskiej; więc ten punkt widzenia skazuje nas właśnie na podrzędność. Cudzoziemcy jednak nie przestawali słuchać cierpliwie, jak słucha się tych, co to,

mając pretensję do arystokracji, co chwila przypominają, iż pra- pradziadek był kasztelanem liwskim. A wysłuchiwali z' tym więk­

szym znudzeniem, że nic ich to nie obchodziło, ponieważ sami, jako naród młody i pozbawiony na szczęście geniuszów, byli poza konkursem. Ale słuchali z pobłażaniem i nawet z sympatią, gdyż ostatecznie wczuwali się w sytuację psychologiczną del pobre polaco; ten zaś, przejęty swoją rolą, nie ustawał.

Ale moja sytuacja, jako literata polskiego, stawała się coraz bardziej drastyczna. Nie palę się bynajmniej do reprezentowania czegokolwiek poza własną osobą, jednakże te funkcje reprezen- tanta narzuca nam świat wbrew naszej woli i nie moja wina, że dla tych Argentyńczyków byłem przedstawicielem współczesnej literatury polskiej. Miałem więc do wyboru: albo ratyfikować ów styl, styl ubogiego krewnego, albo go zniszczyć- przy czym zniszczenie musiałoby się odbyć kosztem wszystkich mniej lub

więcej pochlebnych dla nas i korzystnych informacji, jakie zostały

podane do wiadomości, i to byłoby zapewne z uszczerbkiem na- szych, polskich, interesów. A przecież nie co innego, jak właśnie godność narodowa nie pozwoliła mi na żadne kalkulacje - gdyż jestem człowiekiem o zaostrzonym, niewątpliwie, poczuciu god-

ności osobistej, taki zaś człowiek, gdyby nawet nie był związany

z narodem więzami zwyczajnego patriotyzmu, będzie zawsze pil-

nował godności narodu, chociażby z tego tylko względu, że nie

może od narodu się oderwać i wobec świata jest Polakiem -

stąd wszelkie poniżenie narodu poniża i jego osobiście wobec ludzi. Te zaś uczucia, niejako przymusowe i niezależne od nas,

15

(13)

stokroć silniejsze niż wszystkie nauczone i oklepane sentymenty.

Kiedy opanowuje nas takie uczucie, silniejsze od nas, dzia-

łamy niejako na oślep i chwile takie są ważne dla artysty, gdyż

wówczas wyrabiają się bazy wypadowe formy, określa się postawa wobec palącego zagadnienia. Cóż powiedziałem? Zdawałem sobie

sprawę, że tylko radykalna zmiana tonu może przynieść wyzwole- nie. Postarałem się więc o to, aby w głosie moim przejawiło się lekceważenie i zacząłem mówić jak ktoś, kto nie przywiązuje większego znaczenia do dotychczasowych osiągnięć narodu, czyja

przeszłość mniej warta jest od przyszłości - dla kogo najwyż­

szym prawem jest prawo teraźniejszości, prawo maksymalnej swobody duchowej w danej chwili. Uwydatniając obce pierwiastki w krwi Szopenów, Mickiewiczów, Koperników (aby nie myślano, że mam coś do ukrywania, że cokolwiek może mi odebrać swo-

bodę ruchów) powiedziałem, że przecież nie należy brać zbyt na serio metafory jakobyśmy my, Polacy, ich "wydali"; gdyż oni tylko urodzili się wśród nas. Cóż ma wspólnego z Szopenem pani Kowalska? Czy dlatego, że Szopen napisał ballady wzrasta

choćby o szczyptę, ciężar gatunkowy pana Powalskiego? Czy bitwa pod Wiedniem może przysporzyć chociażby łut chwały panu

Ziębiekiemu z Radomia? Nie, nie jesteśmy ( mówiłem) bezpo-

średnimi spadkobiercami ani wielkości przeszłej ani małości - ani rozumu, ani głupoty - ani cnoty, ani grzechu - i każdy za siebie tylko jest odpowiedzialny, każdy jest sobą.

Tu jednak doznałem wrażenia, że nie jestem dostatecznie głę­

boki i że (jeżeli ma być skuteczne, co mówię) należałoby potrak-

tować rzecz na szerszą skalę. Przyznając więc, że do pewnego stopnia - w wielkich osiągnięciach narodu, w dziełach jego twór- ców ujawniają się cnoty specyficzne, właściwe danej gromadzie, i te napięcia, energie, uroki, które rodzą się w masie i jej wyraz

stanowią - uderzyłem w samą zasadę narodowego samouwiel- bienia. Powiedziałem, że jeśli naród prawdziwie dojrzały powinien z umiarem sądzić własne zasługi, to naród prawdziwie żywotny

musi nauczyć się je lekceważyć, musi on koniecznie być wyniosły

w stosunku do wszystkiego co nie jest dzisiejszą aktualną jego

sprawą i jego współczesnym stwarzaniem się ...

"Destrukcja" czy "konstrukcja"? Rzecz pewna - te słowa były burzące o tyle, że podkopywały pracowity gmach "propagan- dy", a nawet mogły zgorszyć cudzoziemców. Ale jakaż rozkosz:

mówić nie dla kogoś, a dla siebie! Gdy każde słowo utwierdza

cię silniej w sobie, przysparza ci siły wewnętrznej, wyzwala z ty-

siąca strachliwych kalkulacji, gdy mówisz nie jak niewolnik efek- tu a jak człowiek wolny!

Et quasi cursores, vitae Iampada tradunt.

16

(14)

Ale dopiero na samym końcu mojej filipiki, znalazłem myśl, która wydała mi się --:- w ~t?Ios~erz~ owej mętnej. impr'?wizacji - najcelniejsza. A ,ml~r:o~lcl~, z~ ruc w~asnego ru~ moze czło­

wiekowi imponowac; Jezeh w1ęc ImponuJe nam w1elkość nasza lub nasza przeszłość, to dowód, że one w krew nam nie weszły.

Piątek

Najbardziej charakterystyczne w Wiadomościach są listy czy- telników.

"Do Redaktora Wiadomości: W ostatnim numerze Zbyszew- ski, jak zawsze, nieprzemyślany, Mackiewiczowi brak perspekty- wy, za to Naglerewa palce lizać. - Feliks Z.".

"Do Redaktora Wiadomości ... Szkoda, że nasi pisarze tak ma- ło pracują nad sobą, dobry materiał, ale nieoszlifowany, jeden tylko Hemar jest prawdziwym Europejczykiem. Trzeba praco-

wać! Józef B.".

,,Do Redaktora Wiadomości ... W poprzednim liśćie pisałem, że pan Roman lepszy od Zeromskiego, teraz powiem, że w ogóle najlepszy, a niech Cię kule biją, panie Romanie, za ten ostatni wyczyn, toż to perełka!!! Tylko tak dalej! Całusy dla dzieci!

Konstanty F.".

Poczciwy kącik! Kącik gdzie i pan Wincenty może się wyję­

zyczyć i pan Walery dać wyraz swemu oburzeniu i pani Francisz- ka popisać się swoją wiedzą. Cóż w tym złego? Nic, zapewne, nic. Wszak w ten sposób popularyzuje się literaturę i od tego

rośnie oświecenie.

A jednak to pokątne wyżywanie się osób, które nie zdobyły

sobie prawa do figurowania na innym miejscu, mniej poczciwym ...

otóż mówię, ta poczciwość mnie mierzi. Gdyż Literatura jest da-

surowych obyczajów i nie należy podszczypywać jej po ką­

tach. Cechą literatury jest ostrość. Nawet ta literatura, która dobrodusznie uśmiecha się do czytelnika, jest wynikiem ostrego, twardego rozwoju jej twórcy. I literatura dążyć musi do zaostrze- nia życia duchowego, nie zaś do takiej pokątnej tolerancji.

Szczegół ten, w zasadzie bez znaczenia, jest jednak charakte- rystyczny, gdyż uwydatnia inwazję miękkości w dziedzinę, która powinna być twarda. Literaturze, zmiękczanej nieustannie przez rozmaite poczciwe ciotki, fabrykujące powieści lub felietony, przez dostarczycieli pośledniej prozy i poezji, przez mięczaków obda- rzonych łatwością słowa, literaturze grozi to niebezpieczeństwo, iż

17

(15)

stanie się jajkiem na miękko, zamiast być - co jest jej powo-

łaniem - jajkiem na twardo.

Sobota

Z artykułu p. B.T. w Wiadomościach: "Ośmielę się jednak

wyrazić podejrzenie, że polski optymizm - wbrew pozorom - wywodzi się po prostu z lenistwa myślenia ... Zawsze, ilekroć

sytuacja staje się trudna, uciekamy się do tradycji 'podnoszenia na duchu' ... ".

A obok, na tej samej stronie, w artykule pana W. Gr.:

"Zaczęliśmy zapominać, że wielkość literatury opiera się na JeJ samopańskości... Sztuka nikomu nie służy ... ".

Upał. Osłabieniu memu nie chce się czytać dalej... niemniej te zwroty budzą niepokój. Mógłbym podpisać się pod nimi, treść

ich jest mi bliska. I właśnie dlatego, że bliskie pod względem treści, stają się niepokojąco wrogie. Gdyż treść pochodzi od ko-

goś innego, jest wynikiem innych światów, innego stylistycznego, duchowego zaplecza. Wystarczy, abym przeczytał któreś z dalszych

zdań pana W. Gr.:

"'Fircyk w zalotach' to literatura prawdziwa ... cacko samo- wystarczalne, jak samowystarczalnym cackiem jest zdrowy czło­

wiek w wesołym słońcu lub w przewiewnym cieniu ... " .

... a już ta kombinacja cacko-zdrowie, kojarząc się z tym co mi wiadomo o tym autorze z innych jego prac, oddala mnie od niego i sprawia, że tamta jego wypowiedź staje się niesympa- tyczna. Jak wiele zależy od tego, na czyich ustach jawi się opinia, która jest i naszą, którą popieramy. I myślę, że ideom w Polsce zawsze brak było ludzi... to znaczy, że ludzie nie byli w stanie zapewnić ideom nie tylko dostatecznej siły, lecz i tej magnetycz- nej atrakcyjności jaką dysponuje dusza dobrze "rozwiązana". Co jest tym dziwniejsze, iż mieliśmy wyjątkową ilość szlachetnych a nawet wzniosłych pisarzy. A jednak osobowość Zeromskiego, czy Prusa lub Norwida, ba, nawet Mickiewicza nie była zdolna

wzbudzić (przynajmniej we mnie) tego zaufania, jakim wypełnia

po brzegi Montaigne. Wygląda to tak jak gdyby pisarze nasi na drogach swego rozwoju coś w sobie zataili i, w następstwie tego zatajenia, nie byli zdolni do wszechstronnej szczerości, jak gdyby ich cnota nie wszystkim gatunkom grzechu zdolna była spojrzeć

w oczy.

Lecz powyżej cytowane zdania także z innego powodu mnie

rażą. Autodydaktyczne "my" ... My, Polacy, jesteśmy tacy a tacy .. . Nam, Polakom, zdarza się to a to ... Wadą nas, Polaków, jest że .. . 18

(16)

Ten styl jest męczący, gdyż jest nagminny, któż z nas dzisiaj nie poucza w ten sposób narodu? Oto jedna z tych pułapek stylistycz- nych, jakie czyhają na piszącego i którym - sądzę po sobie -

niesłychanie trudno się wymknąć.

I, jak zawsze, to stylistyczne pośliznięcie jest objawem po-

ważniejszej choroby. Błąd tego ujęcia zamyka się w aforyzmie:

medice, cura te ipsum. Rzeczywiście, to "my" jest grzecznościo­

we - gdyż tu autor przemawia jak wychowawca jak ten, który konfrontuje nas z Europą i nie bez bólu stwierdza nasze niedocią­

gnięcia. Czai się więc za taką pozornie skromną uwagą wcale spory ładunek zarozumiałości, nie mówiąc już o tym że ciężka dosyć pedadogia takich sformułowań jest z tych co to przychodzą zbyt tanio, zbyt łatwo... na które każdy może sobie pozwolić, robiąc minę "Europejczyka". Ale główny i fundamentalny korzeń

tego błędu tak głęboko sięga dna naszego, że trzeba by nie lada operacji abyśmy mogli mu powiedzieć na zawsze: żegnaj.

Jak to określić? To kwestia energii i żywotności. To sprawa samego stosunku naszego do życia. Ach, Adaś w szkole wciąż zastanawiał się jakie ma wady i jak je wyplenić, pragnął on być pobożny, jak Zdziś, praktyczny, jak Józio, rozumny"jak Henryś, dowcipny, jak Wado ... za co bardzo chwalili go nauczyciele. Ale koledzy go nie lubili i chętnie go tłukli.

(17)

l l

Poniedziałek

Po 16-godzinnej, wcale znośnej jeździe autobusem z Buenos Aires (gdyby nie tanga, którymi ział głośnik!) - zielone wzgó- rza Salsipuedes i ja wśród nich z książką Miłosza pod pachą, któ- rej tytuł "Zniewolony Umysł". Wobec tego, że wczoraj lało, dziś

dobiegam z lekturą do końca. A więc to wam było sądzone, taki los wasz, taka droga, dawni znajomkowie, przyjaciele, towarzy- sze z Ziemiańskiej lub z Zodiaku - tu ja - tam wy - tak to wszystko się określiło - tak zdemaskowało. Miłosz opowiada

historię bankructwa literatury w Polsce gładko i jadę jego książką

poprzez ten cmentarz potoczyście i równo, jak zaprzedwczoraj autobusem po wyasfaltowanej szosie.

Przerażający asfalt! Nie przeraża mnie, że tempara mutantur,

przeraża mnie, że nos mutamur in illis. Nie przeraża mnie zmiana warunków życia, upadek państw, zagłada miast i inne gejzery niespodzianek, tryskające z łona Historii, ale to, że facet, którego

znałem jako Iksa, nagle staje się Igrekiem, zmienia sobie osobo-

wość jak marynarkę i zaczyna działać, mówić, myśleć, czuć wbrew sobie samemu, napełnia mnie lękiem i zażenowaniem. To okrop- ny bezwstyd! To śmieszny zgon! Stać się gramofonem, w który wsadzono płytę z napisem "His master's voice" - głos mojego pana? Cóż za groteskowy los tych pisarzy!

Pisarzy? Oszczędzilibyśmy sobie wiele rozczarowań nie nazy-

wając "pisarzem" każdego, kto potrafi "pisać" ... Znałem tych

"pisarzy" - były to osoby przeważnie niegłębokiej inteligencji i dość szczupłych horyzontów które za mojej pamięci nie stały

(18)

się kimś ... wobec czego dziś nie mają właściwie z czego rezygno-

wać. Te trupy odznaczały się za życia następującą właściwością:

iż łatwo przychodziło im fabrykować swoje oblicze moralne i ideo- logiczne, zyskując w ten sposób pochwałę krytyki i poważniej­

szego odłamu czytelników. Ani przez pięć minut nie wierzyłem

w katolicyzm Jerzego Andrzejewskiego, a po przeczytaniu kilku stronic jego powieści powitałem w kawiarni Zodiak jego cierpięt­

niczą i uduchowioną twarz miną tak wątpliwą, iż obrażony autor natychmiast zerwał ze mną stosunki.

Ale i katolicyzm i cierpienia książki zostały przyjęte okrzyka- mi "hosanna" przez naiwniaków, biorących odgrzewaną sieka- ninę za krwisty befsztyk z polędwicy. Rozpijaczony nacjonalizm Gałczyńskiego, zresztą naprawdę utalentowanego, tyleż był wart co intelektualizmy Ważyków, czy też ideologia grupy "Prosto z mostu". W kawiarniach warszawskich, podobnie jak w kawiar- niach całego świata, istniało wówczas zapotrzebowanie na "ideę i wiarę", wobec czego pisarze z piątku na sobotę zaczynali wierzyć

w to lub w tamto. Co do mnie, zawsze uważałem to za dzieciń­

stwo; a nawet udawałem że mnie to bawi, choć w głębi serca strach mnie zdejmował na widok tego wstępu do' późniejszej

Wielkiej Maskarady. Wszystko to było przede wszystkim tanie i nie mniej tania była, w większości wypadków, ckliwa ludzkość

rozmaitych kobiet, poetyckość Tuwima i grupy Skamandra, wy- nalazki awangardy, szały estetyczno-filozoficzne Peiperów, Brau- nów, oraz inne objawienia życia literackiego.

Duch rodzi się z imitacji ducha i pisarz musi udawać pisarza, aby w końcu stać się pisarzem. Literaturn przedwojenna w Polsce

była z małymi wyjątkami niezłą imitacją literatury, ale na tym koniec. Ci ludzie wiedzieli jaki powinien być wielki pisarz -

"autentyczny" - "głęboki" - "konstruktywny" - więc skwa- pliwie starali się spełnić te postulaty; ale psuła im zabawę świa­

domość, że to nie ich własna "głębia" i "wzniosłość" prze ich do pisania, ale że - na odwrót - wytwarzają w sobie owe

głębie, aby być pisarzami. Tak dokonywał się ten subtelny szan-

taż wartościami i już nie wiadomo było czy ktoś nie głosi pokory po to jedynie aby się wywyższyć i wybić, lub czy ktoś nie głosi

bankructwa kultury i literatury po to, aby stać się dobrym litera- tem. Im większy zaś był wśród tych istot, spętanych własnymi sprzecznościami, głód prawdziwej i czystej wartości, tym bardziej rozpaczliwe stawało się poczucie nieuchronnej i z zewsząd na-

pierającej tandety. O, te inteligencje wypracowane, poziomy wy- śrubowane, subtelności wyciągane za włosy, męki duszne dla czy- telników! Jeden tylko był środek, ażeby wydostać się z tego

piekła: ujawnić rzeczywistość, obnażyć cały ten mechanizm i lo-

(19)

jalnie uznać prymat ludzkiego przed boskim -lecz tego właśnie bała się i nie tylko nasza literatura, do tego za nic nie chcieli

przyznać się literaci-choć to jedynie mogło ich uzbroić w nową prawdę i szczerość. Oto powód dla którego polska literatura przedwojenna coraz bardziej stawała się naśladownictwem. Ale zacny narodek, który ją brał na serio, bardzo zdziwił się widząc,

jak jego "czołowi pisarze", przyparci do muru przez moment dzie- jowy, poczęli zmieniać skórę, przyswoili sobie gładko nową wiarę i w ogóle zaczęli tańczyć, jak im zagrano. Pisarze! Lecz właśnie

w tym sęk, że byli to pisarze którzy za nic nie chcieli przestać być pisarzami, gotowi do najbardziej heroicznych poświęceń, aby tylko utrzymać się przy swym pisarstwie.

Wcale nie twierdzę, że gdybym został poddany tym samym, co oni, ciśnieniom, nie zrobiłbym tej samej plajty i nawet uważam

to za bardzo prawdopodobne - ale przynajmniej nie wygłupił­

bym się, jak oni, gdyż byłem szczerszy w stosunku do siebie samego i mnie te absolutne wartości tak obficie nie dobywały się

z gardła. Wówczas, w rojnych i gwarnych kawiarniach Warszawy,

już jakbym przeczuwał zbliżający się dzień konfrontacji, ujawnie- nia i obnażenia, wskutek czego wolałem na wszelki wypadek uni-

kać frazesów. A jednak nie wszystko jest bankructwem w tym bankructwie i dziś w książce Miłosza skłonny jestem szukać ra- czej nowych możliwości rozwoju niż znamion ostatecznej katastro- fy. Interesuje mnie pytanie: jak dalece te ponure doświadczenia mogą zapewnić pisarzom Wschodu wyższość nad ich zachodnimi kolegami.

Albowiem jest pewne, że, w swoim upadku, górują oni w ja-

kiś specjalny sposób nad Zachodem i Miłosz niejednokrotnie pod-

kreśla swoistą siłę i mądrość, jaką zdolna jest zapewnić szkoła fałszu, terroru i konsekwentnej deformacji. Lecz Miłosz sam jest

ilustracją tego swoistego rozwoju, gdyż jego spokojne, potoczys- te słowo, które z tak śmiertelnym spokojem przypatruje się temu, co opisuje, ma smak pewnej specyficznej dojrzałości, nieco od- miennej od tej, która zakwita na Zachodzie. Powiedziałbym, że

w swojej książce Miłosz walczy na dwa fronty: tu idzie nie tylko o to, aby w imię kultury zachodniej potępić Wschód, lecz także

o to, aby Zachodowi narzucić własne, odrębne przeżycie, stamtąd

wyniesione, i swoją nową wiedzę o świecie. I ten pojedynek, już

nieomal osobisty, polskiego nowoczesnego pisarza z Zachodem, gdzie gra toczy się o wykazanie własnej wartości, siły, odrębności,

jest dla mnie ciekawszy niż analiza spraw komunizmu - która,

choć wyjątkowo przenikliwa, nie może już wnieść elementów absolutnie nowych.

On sam, Miłosz, kiedyś powiedział coś w tym rodzaju: że

(20)

różnica pomiędzy intelektualistą zachodnim a wschodnim na tym polega, pierwszy nie dostał dobrze w d ... W myśl tego aforyzmu atut nasz (włączam w to i siebie) stanowiłoby, że jesteśmy przed- stawicielami kultury zbrutalizowane;, a więc bliższej życia. Ale

Miłosz sam doskonale zna granice tej prawdy- i byłoby żałosne,

gdyby nasz prestiż miał zasadzać się wyłącznie na tej zbitej części ciała. Gdyż zbita część ciała nie jest częścią ciała w stanie normal- nym, a filozofia, literatura, sztuka muszą być jednak na użytek

osób, którym nie powybijano zębów, nie podbito oczu i nie zwi-

chnięto szczęki. I patrzcie na Miłosza, jak on - jednak - usiłuje przystosować swe zdziczenie do wymogów zachodniego wydeli- kacenia.

Duch i ciało. Bywa że wygody cielesne wzmagają ostrość duszy· i za zacisznymi firankami, w dusznym pokoju burżuja rodzi się surowość, o jakiej się nie śniło tym, którzy z butelkami rzucali

się na tanki. A zatem nasza kultura zbrutalizowana przydałaby się tylko wówczas, gdyby stała się czymś przetrawionym, nową postacią prawdziwej kultury, przemyślanym i zorganizowanym

wkładem naszym w ducha uniwersalnego.

Pytanie: czy Miłosz, czy literatura polska na wolności, są

w stanie spełnić choć w części ten program?

Piszę to wszystko w moim pokoiku i muszę już kończyć, gdyż kolacja czeka na mnie w pensjonacie Las Delicias. Zegnaj

więc chwilowo, dzienniczku mój, wierny psie mej duszy - ale nie wyj - pan twój wprawdzie wydala się, ale powróci.

Sroda

Od pewnego czasu (i, być może, wskutek monotonii mojej tutaj egzystencji) ogarnia mnie ciekawość, której nigdy dotąd nie

doświadczyłem z tak wydestylowaną intensywnością - cieka-

wość, co zdarzy się za chwilę. Przed nosem moim - mur ciem-

ności, z którego wyłania się najbardziej bezpośrednie zaraz, jak

groźne objawienie. Za tym rogiem ... co będzie? Człowiek? Pies?

Jeżeli pies, jakiego kształtu, jakiej rasy? Siedzę przy stole i za

chwilę objawi się zupa, ale... jaka zupa? To· tak zasadnicze doznanie nie zostało dotąd należycie opracowane przez sztukę, człowiek jako instrument przetwarzający Niewiadome w Wia- dome, nie figuruje w liczbie jej naczelnych bohaterów.

Skończyłem książkę Miłosza.

Niezmiernie pouczająca i pobudzająca lektura dla nas wszyst- kich, dla literatów polskich - także wstrząsająca. Bez przerwy prawie myślę o tym, gdy jestem sam, i coraz mniej mnie intere- suje Miłosz-obrońca zachodniej cywilizacji, a coraz bardziej Mi- 23

(21)

łosz-przeciwnik i rywal Zachodu. Tam, gdzie on usiłuje być od- mienny od zachodnich pisarzy, jest dla mnie najważniejszy. Wy- czuwam w nim to samo, co we mnie tkwi, to jest niechęć i lek-

ceważenie w stosunku do nich, zmieszane z gorzką bezsilnością.

Zestawienie Miłosza z Claudelem, na przykład, albo z Cocteau, albo nawet z Valerym, dziwne nasuwa wnioski. Oto zdawałoby się, że pisarz polski, ten kolega Andrzejewskiego i Gałczyńskiego,

bywalec Ziemiańskiej, dysponuje większym zasobem realizmu i bardziej jest ,,nowoczesny" i, w dodatku, bardziej swobodny du- chowo, bardziej otwarty na rzeczywistość i bardziej wobec niej lojalny; a dalej odnosi się wrażenie, że jest może bardziej jeszcze samotny; a dalej, że odrzucił resztki tych złudzeń, jakich czepiają się jeszcze zachodni wieszczowie (gdyż Valery, choć całkowicie

wyprany z iluzji, nie przestał jednak być człowiekiem związanym

z pewnym środowiskiem i z pewnym ładem społecznym - a Mi-

łosz jest zupełnie wysadzony z siodła). Więc można by sądzić, że owa zbrutalizowana kultura dostarcza - i nie byle jakich - przewag. Lecz to wszystko jak gdyby niedoprowadzone do końca,

niedopowiedziane, nieskonsolidowane i brak nam może tego osta·

tecznego uświadomienia, które by nadało pełną odrębność i siłę

naszej prawdzie. Brak nam klucza do naszej zagadki.

Jak drażni niejasność naszego stosunku do Zachodu! Polak,

konfrontujący się ze światem wschodnim, jest Polakiem określo­

nym i z góry wiadomym. Polak, zwrócony twarzą na Zachód, ma

mętne oblicze, pełne niejasnych gniewów, niedowierzania, tajemni- czych zadrażnień.

Czwartek

Pada deszcz i jest dosyć zimno. Wobec czego przez cały dzień czytałem Braci Karamazow w znakomitym wydaniu, obejmują­

cym także listy i komentarze Dostojewskiego.

Pit;tek

Poczta. R. przysłał mi listy i pisma, wśród nich ostatnia Kultura. Dowiaduję się z niej, że Miłosz otrzymał Prix Europcen za powieść, której nie znam: La prise du pouvoir. W tej samej Kulturze - uwagi Miłosza o "Slubie" i "Trans-Atlantyku".

Sobota

Większość nielicznych listów, które odbieram ex re Trans- Atlantyku, nie jest ani wyrazem protestu z powodu "obrazy naj-

(22)

świętszych uczuć", ani polemiką, ani nawet komentarzem. Nie.

Jedynie dwa potężne zagadnienia trapią tych czytelników: jak

śmiem pisać słowa z dużej litery w środku zdania? Jak śmiem używać słowa g ... ?

Co myśleć o poziomie intelektualnym i wszelkim innym po- ziomie osoby, która dotąd nie wie, że słowo zmienia się zależnie

od tego jak jest użyte - że nawet słowo "róża" może stać się niepachnące, gdy jawi się na ustach pretensjonalnej estetki, a na- wet słowo "g ... " może stać się doskonale wychowane, gdy posłu­

guje się nim świadoma swych celów dyscyplina?

Ale oni czytają dosłownie. Jeśli ktoś używa wzniosłych słów

-szlachetny; jeśli krzepkich- silny; jeśli ordynarnych- ordy- narny. I ta tępa dosłowność panoszy się nawet na najwyższych

szczeblach społeczeństwa - więc jakże marzyć o literaturze pol- skiej na szerszą skalę?

Wtorek (w dwa tygodnie później, po powrocie do Buenos Aires)

Otrzymałem list od Miłosza, w którym zawiera się następują-' ca krytyka Trans-Atlantyku.

nPrzy okazji chcę podzielić się z panem myślr; o pana pisaniu.

Chwilami mam wrażenie, że postępuje pan jak Don Quijote, który

nadawał życie swoiste wiatrakom i baranom. Z perspektywy kra- jowej (czy w ogóle tęgiego bicia, jakie się dostało) ,,Polacy", których pan próbuje wyzwolić z polskości, sr; biednymi cieniami o niezwykle słabym stopniu istnienia ... Inaczej mówir;c, postępuje

pan czasami jakby tamto, to jest cała ta likwidacja, straszliwie skuteczna, tam w Polsce, nie istniała, jakby Polskę zmiótł kata- klizm księżycowy, a pan przychodził ze swoją odrazr; do niedoj-

rzałej, prowincjonalnej Polski sprzed 1939 roku. Być może roz- prawianie się na własnq rękę jest potrzebne, a nawet konieczne, tylko że dla mnie to sr; ludzie zbyt gruntownie już rozprawieni.

I mnóstwo spraw jest gruntownie już rozprawionych. To bardzo trudne zagadnienie, które polega na tym, że marksizm likwiduje (na tej zasadzie, na jakiej np. zburzenie miasta likwiduje spory

małżeńskie, troski o meble itd.) n.

nAle tu jest jakaś rtihilistyczna pułapka i przebywamy pomię­

dzy chęciq przemawiania do ludzi w Polsce to jest tworzenia

jakiejś formacji post-marksistowskiej (która musi marksizm prze-

trawić i wchłonąć) a chęcią zupełnie własnej, samodzielnej myśli

(która nie może liczyć się z temperaturą tam, w krajach pod- 25

(23)

bitych, panującq, realnq jednak i zmieniającq zarówno przeszłość

jak przyszłość). Kiedy pana czytam, zawsze o tej sprawie myślę ... ".

Na co odpisałem:

11Drogi panie Czesławie,

,,Jeśli dobrze zrozumiałem, pan wysuwa przeciw "Trans- Atlantykowi" dwa zastrzeżenia: że rozprawiam się z Polskq sprzed roku 1939, która się ulotniła, pomijając Polskę obecną, Polskę

rzeczywist4,. i że myśl moja zanadto, jak kot, chodzi własnymi

drogami, że ja mam swój świat, który może się wydać chimerycz- ny albo przestarzały".

11Ale jak słusznie pan mówi, ocenia pan tę sprawę z perspek- tywy krajowej. A ja nie mogę widzieć świata inaczej, jak tylko z własnej perspektywy".

"Ażeby wprowadzić pewien ład w moje uczucia, postanowi-

łem sobie (i już bardzo dawno) :i:e będę pisał tylko o własnej rzeczywistości. Nie mogę pisać o Polsce obecnej, ponieważ jej nie znam. Ten "pamiętnik" jakim jest mój ,,Trans-Atlantyk" do- tyczy przeżyć moich z roku 1939, w obliczu ówczesnej polskiej katastrofy".

uCzy takie rozprawianie się z Polską przeszłr; może być ważne

dla Polski obecnej? Wspomina pan w liście don Kiszota - a ja

myślę sobie, że Cervantes pisał don Kiszota, aby rozprawić się

ze złymi romansami rycerskimi swojego czasu, z których nie zosta-

ło ani śladu. A don Kiszot pozostał. Z czego nauka taka, i dla skromniejszych autorów, że o rzeczach przemi;ających można pisać

w sposób nieprzemijający".

"Poprzez Polskę z 1939-go "Trans-Atlantyk" celuje we wszystkie Polski teraźniejszości i przyszłości, gdyż mnie idzie o przezwyciężenie formy narodowej, jako takiej, o wypracowanie dystanm do wszelkiego "stylu polskiego", jakiby on nie był. Dziś Polacy w Kraju też poddani sr; pewnemu "stylowi polskiemu", który tam rodzi się pod presją nowego życia zbiorowego. Za sto lat, jeśli pozostaniemy narodem, wytworzą się wśród nas inne formy i późny wnuk mój będzie się buntował przeciw nim, po- dobnie jak dziś ja się buntuję".

"Atakuję formę polską, ponieważ to jest moja forma ... i po-

nieważ wszystkie moje utwory pragn4 być w pewnym sensie (w pewnym - bo to tylko jeden z sensów mojego nonsensu) rewizjrt stosunku współczesnego człowieka do formy - formy, która nie wynika bezpośrednio z niego, tylko tworzy się "między"

(24)

ludźmi. Nie potrzebuję chyba panu mówić, że myśl ta wraz ze wszystkimi

;e;

rozgałęzieniami jest dzieckiem czasów dzisiejszych, w których ludzie z całą świadomością przystąpili do formowania

człowieka - a mnie się zdaje nawet, że jest kluczową dla dzi- siejszej świadomości".

"Ale, choć nic nie przeraża mnie bardziej, niż anachronizm,

wolę nie wiązać się zanadto z hasłami dnia dzisiejszego, które

zmieniają się szybko. Uważam, że sztuka powinna trzymać się

raczej z dala od sloganów i szukać własnych dróg, bardziej osobis- tych. W utworach artystycznych najbardziej mi się podoba to tajemnicze odchylenie, które sprawia, że utwór, przylegajqc do swojej epoki, jest jednak dziełem wyodrębnionej jednostki, ży­

jqcej własnym życiem" ...

Podaję tę wymianę listów, aby wprowadzić czytelnika w roz- mowy takich jak Miłosz i ja literatów, szukających - każdy po swojemu - swojej linii pisarskiej. Muszę jednak uzupełnić to pewnym komentarzem. List mój do Miłosza byłby o wiele szczer- szy i pełniejszy, gdybym zawarł w nim tę prawdę, że mnie bynaj- mniej tak bardzo na tych tezach, drogach, problemach,nie zależy;

że wprawdzie zajmuję się tym, ale raczej od niechcenia; a w grun- cie rzeczy jestem przede wszystkim dziecinny ... Czy Miłosz także

jest przede wszystkim dziecinny?

Sroda

Miłosz jest pierwszorzędną siłą. To pisarz o jasno określonym

zadaniu, powołany do przyśpieszenia naszego tempa, abyśmy na-

dążyli epoce - i o wspaniałym talencie, znakomicie przystoso- wany do wypełnienia tych przeznaczeń swoich. Posiada on coś na

wagę złota, co nazwałbym "wolą rzeczywistości", a zarazem wy- czucie punktów drastycznych naszego kryzysu. Należy do nielicz- nych, których słowa mają znaczenie (jedynie co może go zgubić,

to pośpiech ) . .

Ale pisarz ten przetworzył się obecnie w speca od Kraju, a zatem i od komunizmu. Tak jak rozróżniłem Miłosza Wschod- niego i Zachodniego, tak też może należałoby zrobić rozróżnienie między Miłoszem, pisarzem "absolutnym", a Miłoszem, pisarzem obecnego tylko momentu dziejowego. I właśnie Miłosz Zachodni (to jest ten, który w imię Zachodu osądza Wschód) jest Miło­

szem mniejszego kalibru i bardziej doraźnym. Miłoszowi Zachod- niemu można postawić szereg zarzutów, które dotyczą właściwie

27

(25)

całego tego odłamu literatury dzisiejszej, żyjącej jednym tylko problemem: komunizm.

Pierwszy zarzut taki: że oni przesadzajt;. Nie w tym znacze- niu że wyolbrzymiają niebezpieczeństwo, ale w tym, że nadają

tamtemu światu cechy demonicznej nieomal wyjątkowości, czegoś niebywałego a zatem i zaskakującego. A to podejście nie da się pogodzić z dojrzałością - która, znając istotę życia, nie pozwala

się zaskoczyć jego zdarzeniom. Rewolucje, wojny, kataklizmy -

cóż znaczy ta pianka w porównaniu z fundamentalną grozą. istnie- nia? Mówicie, że dotychczas czegoś podobnego nie było? Zapo- minacie, że w najbliższym szpitalu dzieją się niemniejsze okru-

cieństwa. Mówicie, że giną miliony? Zapominacie, że miliony

giną bez przerwy, bez chwili wytchnienia, od początku świata.

Przeraża was i zdumiewa tamta groza, ponieważ wyobraźnia wa- sza zasnęła i zapominacie, że o piekło ocieramy się na każdym

kroku.

Jest to ważne- gdyż komunizm może być skutecznie osądzo­

ny tylko z punktu widzenia najsurowszej i najgłębszej egzystencji, nigdy - z punktu widzenia życia powierzchownego i złagodzo­

nego - mieszczańskiego. Ponosi was, właściwa artystom, chęć

wyjaskrawienia obrazu, nadania mu możliwie największej wyra-

zistości. Stąd literatura wasza jest wyolbrzymianiem komunizmu i budujecie w wyobraźni zjawisko tak potężne i tak wyjątkowe, iż

niewiele brakuje, abyście padJi przed nim na kolana.

Pytam więc, czy nie byłoby zgodniejsze z historią i z naszą wiedzą o świecie i człowieku, gdybyście potraktowali ten świat

zza kurtyny nie jako świat nowy, niesłychany, demoniczny, lecz tylko jako zaburzenie i spaczenie zwyczajnego świata; i gdybyście

nie zatracali właściwej proporcji pomiędzy tymi konwulsjami wzburzonej powierzchni a nieustannym, potężnym i głębokim życiem, które toczy się pod spodem?

Drugi zarzut: sprowadzając wszystko do tej jednej antynomii

pomiędzy Wschodem a Zachodem musicie - to jest nieuniknio- ne- ulec schematom, które sami stwarzacie. I tym bardziej, że

nie podobna rozróżnić co jest w was dążeniem do prawdy, a co

dążeniem do mobilizacji psychicznej w tej walce. Nie chcę po-

wiedzieć przez to, że uprawiacie propagandę - chcę powiedzieć, że odzywają się w was głębokie instynkty zbiorowe, które dziś każą ludzkości skupiać się na jednym tylko boju. Płyniecie z prą­

dem wyobraźni masowej, która juź stworzyła sobie swój język,

swoje pojęcia, obrazy i mity, i prąd ten unosi was dalej niżbyście pragnęli. Ile jest w Miłoszu z Orwella? Ile w Orwellu z Koestle- ra? Ile w nich obu z tych tysięcy i tysięcy słów, które dzień w dzień produkują - na ten sam temat - maszyny drukarskie,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Już też wiadomość o nadzwyczajnej, żal się Boże, wybitności, wielkości mojej lotem strzały po wszystkich Rodakach się rozeszła: nazajutrz w Biurze niskimi

poniekąd z ojca na syna, w coraz subtelniejszych inkarnacjach przy czym, gdy starszy syn był kawalerzystą, młodszy oddawał się dyplomacji - a trzeci bywał

więcej nie mógł się zdobyć? Biorę pióro.. &#34;Przeze mnie droga tam, gdzie Zło wieczyście Sobą się kazi i siebie przeżera&#34;. A wykładnia mego wersetu

2. Zauważalna jest koncentracja na zagadnie ­ niu znaczenia wyrażeń, nie rozwaza się zaś wcale kwestii użycia wyrażeń ani kontekstu takiego użycia 3. Jest to, rzecz

1 Th, jak można przypuszczać, drewniana budowla znajdowała się zapewne w pobliżu grodu, może na miejscu, gdzie lokalizuje się także najstarszy przygrodowy

W praktyce, uczestnicy sporu mogą zgadzać się co do „aktualnego stanu wiedzy ” , mimo że wcale takiej zgody nie ma, mogą różnić się pozornie a mogą też

Przeniesienie siedziby biblioteki centralnej z ul. Dąbrowskiego w Wirku jest konieczne z powodu złego stanu technicznego dotychcza- sowego budynku, który niszczony

Marta Żbikowska i Ewa Adruszkiewicz piszą w „Głosie Wielkopolskim”: „Jeśli planowane przez Ministerstwo Zdrowia zmiany wejdą w życie, leków nie kupimy już ani na