• Nie Znaleziono Wyników

Niebezpieczne historie : moja działalność kurierska

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Niebezpieczne historie : moja działalność kurierska"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Wanda Barciszewska

Niebezpieczne historie : moja

działalność kurierska

Palestra 27/8(308), 66-72

1983

(2)

Niebezpieczne historie

(M oja d ziała ln o ść k u rie rsk a )

W połow ie (października 1939 r. d o b iła m do B udapesztu. Z organizow any Ko* m ite t P om ocy Uchodźcom w y cią g ał osoby cyw ilne do p ra c y , do k tó r e j zgłosiła się m oja m a tk a i rozpoczęła u rzę d o w a n ia n a Ca,lvin te r 8. J a n ato m ia st u d a ła m się do polskiego k o n su la tu , p o sz u k iw an o bow iem osoby zn ającej język w ęgierski. P rz y ją ł m n ie p e łe n u ro k u .konsul Z a ra ń s k i i uznał, że m ogę być pom ocna w jego p ra c y , a m ianow icie w k o n ta k ta c h z tw o rzo n y m i p rz e z W ęgrów obozam i w o jsk o ­ w y m i d la .polskich żołnierzy i oficerów . Rozpoczął się zorganizow any p rz e rz u t in te rn o w a n y c h do tw o rzą cej się a r m ii p o lsk iej w e F ra n c ji. W yjeżdżałam w ięc pod w skazane a d re sy z p lik a m i p rzy g o to w a n y ch d o k u m e n tó w i p rzek azy w ałam je pol­ skiem u k o m e n la n ta w i obozu. P oczątkow o ak c ja ta n ie -napotykała szczególnych trudności. Z ooo-zu z a b ie ra ła m d o k u m e n ty in te rn o w a n y ch , o d d a w a ła m konsulow i Z a ra ń s k ie m u ; w konsulacie przyg o to w y w an o odpow iednie dow ody, k tó re w ra c a ły do obozu. N adeszła zim a, zim a 100-lecia, ja k m ó w ili W ęgrzy, k tó rzy takich, zasp śn ieżn y ch w B udapeszcie n ie p a m ię ta li W a ru n k i p rz e rz u tu sta w a ły się coraz cięższe, a w yjeżdżających było coraz w ięcej, ja.k rów nież coraz w ięcej ludzi p rz y b y ­ w ało z P o lsk i przez tzw. zieloną granicę.

W ielu i n te n o w anych p o d ch o rąży ch i oficerów , o czekujących w obozach n a p rz y ja z d łą cz n ik a czy łączniczki, n ie m ogąc doczekać się te rm in u ich p rz e rz u tu , p rz y je ż d ż a li na w łasn ą rę k ę do B udapesztu, zgłaszając się do jeszcze istn ie ją c e j w te d y a m b a sa c y p o lsk iej czy k o n su la tu z żądaniem p rze rz u cen ia ich p rzez J u g o ­ sław ię d o F ra .ie ji. D r W a w rz y n iak , ro d em z P oznania, p rzep ro w ad zał b a d a n ia s ta n u zd ro w ia , a jego d ec y zje b y ły w iążące. K ażdy chciał być bardzo zdrow y, k a ż d y r w a ł się do p olskiej a rm ii, k a ż d y chciał w alczyć — o b o ję tn ie n a ja k im froncie,, byle ja k n ajp rę d z e j -uwolnić k r a j od o k ru tn eg o najeźdźcy.

W ieści przynoszone p rzez u c iek a jąc y ch z k r a ju były coraz t r a ^ m i e j s z e : a re s z to ­ w an ia , rozstrz* liw an ia, w yw ożenie d o o'bozów -koncentracyjnych; w śród „m en c- kultćW ” — cy w iln i u-chodźcy. Nie było rodziny, k tó ra b y kogoś z -pozostaw ionych Dliskich n ie straciła. T rzeba było m yśleć o -podtrzym aniu ducha w śród -uchodźców. W In sty tu c ie K u-ltury P o lsk iej, p row adzonym przez d y r. Z ałęskiego, tw orzy się d r u k a r n ię tygodnika „M ateriały O bozow e”. Tenże In s ty tu t sta je się p u n k te m k o n ta k to w y m -dla już d ziała ją cy ch k u rieró w . Z o staję -zaangażow ana d,o I n s ty tu tu P o lsk ieg o do p rac y w re d a k c ji „M ateriałó w O bozow ych” pod k ie ro w n ic tw em K a z i­ m ie rz a T ychoty. D y re k to r Załęsiki w szczyna a k c ję z a p isu stu d e n tó w n a U n iw e rsy te t P a z m a n y P e te r T udom apyos E g y etem w B udapeszcie. D ostępne k ie ru n k i d la p o l­ sk ic h stu d e n tó w to filologia slaw istyczna, g erm a ń sk a i ro m ań sk a , m edycyna, chem ia, fa rm a c ja . P o lite ch n ik a b u d ap e sz teń sk a i w y d zia ł p ra w a d la k o b ie t n ie ­ d o stę p n y . Z ap isu ję się w ięc n a filologię, trz e b a bow iem m ieć d o k u m e n ty , k tó r e w a k c ji n ie będ ą budziły w ątp liw o ści w ra z ie z a trz y m a n ia przez -władze w ęg iersk ie.

W połow ie stycznia 1940 r. w In sty tu c ie zjaw ia -się ako-mpaniato-r J a n a K ie p u ry S ta n is ła w U r a t a j n , p rz e d s ta w ia ją c się nazw iskiem Ur.ski, z p la n e m u tw o rz e n ia te a tru . W ścisk ij już rozm ow ie ze imną w y jaśn ia, że d z ia ła w p o ro zu m ien iu z Pol­ sk im K o m ite te n o ra z w ład zam i k o n su la tu . Z ap a d ła d ec y zja u tw o rze n ia takiego te a tr u , p rz y czym ró d m ę sk i re p re z e n to w a n y je st przez b a ry to n a o p e ry lw o w sk ie j B obasie w ieża, "en o ra o p e ry p o zn a ń sk ie j W itolda Ł uczyńskiego, ta n c e rz y o p t i j w a rsz a w sk ie j K adejkę i Salomonowiskiego, akto-rów te a tr u w arsza w sk ie g o J. N

(3)

i-N r 8 (308) III dział te m a ty c z n y 67

w ińskiego i G ielniew s kiego. B ra k n a to m ia s t a k to rk i do obsady ró l kobiecych i w ła ś n ie n a m n ie zw rócono u w ag ę ze w zględu n a m ój udział w ak a d em ii 11-listo- padow ej i in n y c h w ieczorach k u ltu ra ln y c h , ju ż w cześniej organ izo w an y ch w YMCA d la uchodźców .

G dy w y ra ziłam zgodę, ,U rski w raz z k o n su lem Z a ra ń sk im w y ja ś n ili m i szerszą działalność te a tr u , k tó ra b y ła zw iązan a z now ą fo rm ą p rz e rz u tu n a zachód in te r ­ n ow anej p o lsk iej arm ii.

Z o stałam w ięc a k to rk ą w całym tego słow a znaczeniu. Z byszek G ro to w sk i p isa ł scenariusze, d o w cip n e skecze czy te ż je d n o - lu b d w u ak tó w k i, p e łn e d ra m a ty c z n y c h napięć i p a trio ty z m u . Ż adejko i Saloonanow ski uczyli tan eczn y ch kroków , a U rsz- ta jn ak o m p a n io w a ł m i, gdy d e k la m o w a ła m w ie rsz e W ierzyńskiego, N orw ida, K a ­ sprow icza i in n y c h poetów .

P re m ie ry m ia ły m ie jsc e oczyw iście w B udapeszcie, a n a stę p n ie z o cen zu ro w an y m p ro g ra m em t e a tr je ch a ł w te re n , p rze d e w szy stk im do obozów w ojskow ych, n ie o m ijają c rów nież obozów cyw ilnych uchodźców . W itano n as w szędzie z szalo­ nym e n tu zja zm em n ie ty lk o d la teg o , że ludzie b y li z ła k n ie n i słow a polskiego, p o l­ sk ie j pieśni, ale szła ju ż fam a , że z te a tre m n a d ra n e m obóz opuszczało zaw sze k ilk u d z ie sięc iu o fice ró w czy żołnierzy. P rz e p a d a li jaik k a m fo ra . B iedny k o m e n ­ d a n t w ę g ie rsk i z d rż e n ie m w glosie w ita ł nasz te a tr , a p rz y k o la c ji po s p e k ta k lu

b ła g aln ie p a trz y ł w n asze tw a rz e i po k ilk u k ie lisz k ac h w in a pro sił, żeby z b y t dużego m a n k a n ie m ia ł n astęp n e g o d n ia w sta n ie ludzi w obozie.

P rz ed św ię tam i w ielkanocnym i .1940 r. te a tr jeździł ze zdw ojoną en erg ią, gdyż h a wiosnę m ia n o sporo lu d z i p rze rz u cić przez D ra w ę czy S aw ę n a stro n ę ju g o ­ słow iańską. T rzeb a było podać p u n k ty k o n ta k to w e i w skazać m a rsz ru tę. A k to rzy te a tr u , k o rz y sta ją c z p o cz ęstu n k u k o m e n d a n ta w ęg ie rsk ieg o obozu, s p ija li w inko, ja n a to m ia st z o fice re m k o n ta k to w y m p rz e k a z y w a ła m decy zję i dyspozycje. W je d ­ n y m z obozów , gdy późną no cą "w yjeżdżaliśmy, zjaw ił się oprzytomniały w ęg ie rsk i k o m e n d an t obozu i p ro sił n as, b y w raz z n a m i te j nocy n ik t nie uciekał, bo on m iałby szczególne niep rzy jem n o ści. Nie m o żn a było m u zrobić przykrości, a m łodzi ludzie m u sieli o d czekać k ilk a d n i; w ra ca liśm y z n a jd a le j położonego obozu w bo k od B alato n u d o B u d a p esz tu i „zgłosilśm y się po n ic h n ib y po rzekom o .pozostawio­ ne k o stiu m y ”.

W „W ieściach P o lsk ic h ” p isano o te a tr z e szerokie recenzje, a m n ie sp raw o zd a w ca nazyw ał m łodą, w yb itn ą, u ta le n to w a n ą a k to rk ą . Nie ty le o tę rodę a k to rk i chodziło, ile o z a ła tw ien ie .spraw, b y ja k n a jw ię c e j lu d z i m ogło w y d o stać się n a Zachód.

P a d ła F ra n c ja . W ówczas zm ieniono m a rsz ru tę , ale ciągle jeszcze przez Ju g o ­ sław ię, ty lk o że n a p o łu d n ie p rzez T u rc ję do I I K o rp u su iw A fryce. T ą d ro g ą szli ju ż m atu rzy ści z B a la to n -B o g lar w sie rp n iu 1940 r. — g ru p a z m oim b ra te m na czele. To o n p rz y je c h a ł do m n ie po in s tru k c ję n ie w iedząc, że od w ła sn e j siostry je o trzy m a. Z ginął pod T obrukiem 4.X.1941 r. w d yw izjonie p o d k arp a ck im .

P otem z te a tr u (Wyjechali Ż adejko, S alo m o n o w sk i i in n i. T ym czasem H alszk a O lszaniecka (O lszańska) zaczęła tw orzyć oddział kobiecy AK. Ju ż w cześniej b y ła m w ZWZ, potem b y ła m łączniczką p łk a K orkozow icza, k tó ry m ie sz k ał w P e sth id e g k u t w obozie in te rn o w a n y ch . M ieszkał ta m a d w o k a t B a r d z i k , pseu d o n im „ S ta ­ nisław L u b elsk i”. Z ginął w obozie k o n c e n tra c y jn y m Flossenbiirg. Był deleg atem S.N. n a W ęgry. Od n ich przew oziłam in fo rm a c je d o obozów.

W ty m czasie w In sty tu c ie K u ltu ry P o lsk ie j (Lengyel K u ltu r Intezet) w re p rac a. Prócz „ M ate riałó w O bozow ych” d r u k u je się k sią żk i d la p o lsk iej szkoły p o cz ątk o ­ wo w B alato n -B o g lar, n a s tę p n ie w B a la to n -Z a m a rd i. Jed n o cześn ie p rzychodzą r e ­ g u larn ie k u rie rz y . J e d n i to k u rie rz y „B azy”, k tó r ą k ie ru je p. F itz, p se u d o n im

(4)

„F ietow icz”, g ru p u jąc y w okół sieb ie ludow ców . In n i k u rie rz y to k u rie rz y „Pla­ ców ki”, k ie ro w a n e j przez K. T ychotę.

P ew nego d n ia zjaw ia się w In sty tu c ie K u ltu ry m ój kolega szkolny Z ygm unt G ra etzer, k tó re m u cudem udało :się uciec z o k u p o w an e j Bydgoszczy. Szczytem m a rz e ń czło w iek a d w u d zie sto p a ro letn ieg o je st zostać łącznikiem , być k u rie re m na k ra j, b y — ja k m i w y ja ś n ia — okupić n iecn y czyn kogoś z b lisk iej rodziny, kto ze w zględu n a sy tu a c ję p rz y ją ł y o lksiistę. Z y g m u n t zostaje k u rie re m pod pseudo­ nim em „Z y g m u n t K o lsk i”. J e s t w g r u p ie ta k ic h już w y tra w n y c h k u rie ró w jak M ietek N aw ro t i Z y g m u n t N ow akow ski, przeze m nie zw any „G ru b y m ” . T a tró jk a m oich n a jse i deczniej,szych p rzy ja ció ł, k tó rz y w s k ry to śc i p o p rz y jśc iu z k r a ju zaw sze z a p ew n ia ją minie, że p o w ró t do k r a ju to ju ż będzie za m ną. N iestety, nie m a n a to d ec y zji m ojego szefa z „P la có w k i” a n i też d e le g a ta S.N. adw . B ardzika (pseudonim „ S ta n isła w L u b e lsk i”).

W reszcie z a p a d a decy zja i zo sta ję p rze rz u co n a, a le m o ja droga biegnie d o Poz­ n an ia. C ała droga n ie b y ła ta k a n iebezpieczna, albow iem z o stałam w yposażona w odpow iedn le niem ieck ie d o k u m en ty . Po za ła tw ien iu sp ra w w p u n k cie k o n ta k to ­ w ym w P oznaniu, p o sta n o w iła m je d n a k nie w ra c a ć o d r a z u przez W iedeń do B udapesztu. N ied alek o P oznania, bo w W olsztynie, b y ł stalag X X I A, w któ ry m jeńcem w o jen n y m b y ł m ój ojciec. P o stan o w iłam ra n n y m pociągiem ud ać się do W olsztyna i dostać się d o sta la g u , u p rzednio d o w iedziaw szy się w P oznaniu, że m ożna o trz y m a ć zezw olenie n a w idzenie z jeńcem w ojennym , ale trz e b a m ieć d o k u m en ty , k tó re n ie m ogą w zbudzać p odejrzeń N iem ców . P a m ię ta m do­ k ła d n ie, że b y ł to p ią te k , w iosna 1942 r. W p ociągu z bijący m se rc em przygoto­ w y w ała m się do rozm ow y z k o m e n d an te m tego sta la g u i doszłam do w niosku, że będę u d a w a ła by łą p a c je n tk ę m ojego ojca, p rz y b y w a ją c ą zasięgnąć jego ra d y po o p era cji d o k o n an e j przez n iego w 1939 r. w Bydgoszczy.

D oszłam do obozu jeńców . Z m a k sim u m odw agi, n a ja k ą m ogłam się zdobyć, w eszłam d o b a ra k u , w k tó ry m , ja k p o in fo rm o w a ł innie żołnierz sto jąc y n a w arcie, m ieściła się kan celaria. N ik t n ie żą d ał ode m n ie o k a z a n ia żadnego d o k u m e n tu , n a pew no d ecy d o w ała pew ność sieb ie i tu p e t, z ja k im w eszłam , i b ez b łę d n ą n ie m ­ czyzną z a żą d ałam rozm ow y iz k o m e n d a n te m obozu. Po pół godzinie z ja w ił się w y so k i N iem iec w m u n d u rz e W eh rm a ch tu . K ró tk o w y jaśn iła m cel m ego p rzy b y cia i p ro śb ę k o n su lta c ji z d re m D ziem bow skim , je ń ce m tego obozu. O patrzność chyba spow odow ała, że n o g i m ia ła m straszliw ie p o p u ch n ięte , czym p ręd zej w sk azałam na n ie i w y ja ś n iła m , że od pew nego czasu ta k ie w łaśn ie m iew an i o b ja w y , a m oi le ­ k arz e są b e2 rad n i. O ficer W eh rm a c h tu b ły sk aw iczn y m w zrokiem o b rzu c ił m o ją postać — ja s n a blo n d y n k a, o n ie b iesk ich oczach n ie b u d ziła W n im w ątpliw ości, że m oże to być w yłącznie N iem ka, a ta k ie j trze b a je d n a k pom óc. W yjaśnił, że za­ bio rą m nie d w aj żołnierze d o sąsiedniego b a ra k u , ido k tó reg o zo stan ie d o p ro w a ­ dzony jeniec, a le rozm ow a nie może przekroczyć 20 m in u t.

S erce w aliło m i ja k m łotem . W prow adzona zostałam do ja k ie jś izby b a ra k o ­ w ej, p rz y sia d ła m n a k rz e se łk u i o c z y w lepiłam w drzw i, m o d ląc się, b y m ój ojciec, w idząc w łasn e, u k o ch a n e dziecko, n ie uczynił jakiegoś ru c h u czy n ie za­ chow ał się w sposób, k tó ry m ógłby rzu c ić cień p o d ejrz en ia . M in u ty w y d aw ały się godzinam i, g d y n a g le d rz w i się o tw o rzy ły d weszło zn o w u drwu żołnierzy W e h r­

m ach tu , a z nim i w m u n d u rz e oficera W o jsk a P olskiego w szedł m ój ojciec. S ie­

dząc i nie podnosząc się, p ierw sza d u m n ie p o w ita łam go jako m ojego le k arza , p rzy p o m in a ją c rzekom ą o p era cję . Mój ojciec stał, p a trz y ł i w olno pow iedział, że p rzy p o m in a sobie m nie, że p a m ię ta o p era cję , k tó ra b y ła dla niego b ardzo cieką w a, i zaczął zadaw ać m i p y ta n ia co do s ta n u zdrow ia. P oczęstow ał niem iaszk ó w

(5)

III dział te m a ty c z n y 69

N r 8 (308)

a n g ie ls k im i papierosam i. J a k się okazało, sta la g X X I A b y ł stalag iem , w k tó ry m m ieścił się szpital. Ja k o jeniec w o jen n y m ój ojciec, zn a ją cy k ilk a języków , p ełnił fu n k c ję le k arza . W sta la g u ty m było sporo A nglików , F ran cu zó w , N orw egów . S tąd też m ój ojciec w spó łp raco w ał z podziem iem n o rw e sk im i ich w y w iad em , za co p o śm ierci został odznaczony przez k ró la H aa k o n a VI „ F rih etsk o rse m ”. B ył je d y ­ n y m P o lak iem p o sia d ający m ta k w ysokie w o jen n e odznaczenie .norw eskie („Nie u m a rłe ś zap o m n ia n y ” .— to k sią żk a , k tó re j a u to re m je st red. W ilczur; u k az ała się w 1970 ;r„ .mówi m iędzy innym i w łaśn ie o m oim ojcu).

P o u p ły w ie 20 m in u t żołnierze ośw iadczyli, że to koniec w idzenia, ale że m ogę sta ra ć .się jeszcze ju tro o k r ó tk ą rozm ow ę, skoro n ie o trz y m a ła m jeszcze w szyst­ k ic h w skazów ek dotyczących dalszego leczenia. S k in ęła m głow ą m ojem u ojcu, k tó ­ re m u w tym mom encie' d rgały u sta , i usłyszałam , ja k pow iedział: „A ndrzej zginął, b y ła m sza żałobna w W arszaw ie”. K iw n ęłam głow ą. B ra t m ój zginął pod T o b ru - k ie m 4.X.1941 r. w w iek u 18 la t ja k o k a n o n ie r w D yw izjonie P o d k arp ac k im .

S k ąd się d ow iedział? P ra w d ę zn ałam tylko ja, n a w e t m ojej m atce w y ja śn io ­ n o , że b y ła to m y ln a in fo rm ac ja, k tó ra z L o n d y n u w listo p ad zie 1941 r d o B u d a p e s z tu D latego b ie d n a m a m a do sw ojej śm ierci ciągle czekała p o w ro tu m ego b rata... T ak su g esty w n ie w yjaśn io n o jej w B udapeszcie rzekom ą pom yłkę w p rz e k a z a n e j z rz ą d u lo ndyńskiego in fo rm a c ji o jego śm ierci. N ie w ied ziałam , że ojciec był zw iązany z działalnością podziem ną w spółjeńców innych narodow ości, k tó rz y o trz y m y w a li sta łe in fo rm a c je różnym i drogam i.

' O d prow adził m n ie do b ra m y znow u in n y żołnierz. G dy m in ę ła m obóz, poszłam p rę d k o w k ie ru n k u dw o rca, gdy n ag le za sobą usły szałam głos k o biety, k tó ra m ów iła do sły szaln y m przeze m nie półszeptem : „P roszę się nie bać, ja p a n ien k ę znam ” (tu padło m oje p raw d ziw e nazw isko). Z d rę tw ia łam . P rzy sp ieszy łam k ro k u , nie o d w ra c a ją c się. P otem padło n az w isk o p rzy ja ció ł m oich rodziców , ziem ian z n ie d a le k ie j okolicy. O w a osoba m ó w iła d a le j: „P roszę m n ie przepuścić, ja będę szła pierw sza. Proszę się n ie bać, dam sch ro n ien ie n a dzisiejszą noc”.

D oszłam d o w n io sk u , że trz e b a zaw ierzyć. Z resztą nie było innego w yjścia. Z o sta łam dop ro w ad zo n a n a d alekie przedm ieście W olsztyna. J a k a ś c h a łu p in a z p o d ­ daszem . Z aprow adzono m n ie n a ow o poddasze, K obieta ta sp rz ą ta ła b a r a k i k a n c e ­ la r i i obozu, ,a p rze d w o jn ą b y ła p a n n ą służącą w je d n y m z m a jątk ó w ziem skich.

P óźnym w ieczorem n a ty m ż e p o d d aszu zebrało się k ilk u n a stu P o lak ó w — k o ­ b iety , m ężczyźni. P ra w ie do ra n a m ów iłam im, co się d zieje n a Z achodzie, że m u sz ą się trzy m ać, że p rz y jd ą jeszcze tr u d n e chw ile, ,ale zw yciężym y. K arm io n o m nie, p a m ię ta m , upieczoną k u r ą i ja jk am i. Chcieli od d ać w szystko, by leb y m się do b rze czuła, bezpiecznie. In stru o w a li, ja k d n ia następ n eg o , to je st w sobptę, n a ­ leży pójść jeszcze ra z do obozu. Będzie inny o fice r W eh rm a ch tu , a ty m sam y m m ogę n a p ew n o dostać n o w e w idzenie, n ie w sp o m in a ją c o dzisiejszym . R ano p o ­ w ę d ro w a ła m p ro w a d zo n a znow u przez m o ją o p ie k u n k ę do obozu. Bez tr u d u d o s ta ­ ła m zezw olenie n a w idzenie.

T ym razem m ój ojciec w kroczył z czekoladą, p ap ie ro sa m i i an g ie lsk im rę c z n i­ k iem , w y ja śn ia ją c m i p rz y w ręczeniu, że 'to koledzy A nglicy o b d a ro w a li jego p a c je n tk ę tym i p rezen tam i. W y jaśn ił m i, że m ów ił im po a p e lu w b a r a k u o sp o tk a ­ niu, k tó re było dla niego n ieb y w ały m przeżyciem , bo p rzy p o m in ało m u la t a p rz e d ­ w o jen n e. W szystko, co m ów ił, było ta k ie w yw ażone, rozum ne — o b y d w o je z ro ­ zum ieliśm y, że k ażd e z mas je st zaan g ażo w an e w p ra c y k o n sp ira c y jn e j.

N iestety, w idzenie było b ard z o k ró tk ie . W yprow adzono m n ie p ie rw sz ą; gdy s ta ­ łam już za d ru ta m i, w id ziałam jaik szedł przy g arb io n y , p ro w a d zo n y przez tych d w u żołnierzy. Ju ż się nie o b ejrz ał, z a b rak ło m u siły. To było o sta tn ie sp o tk a n ie

(6)

z m oim ojcem . P oszłam n a dw orzec i w ra c a ła m n a jp ie r w do W iednia, do naszego p u n k tu . Po k ilk u d n ia c h b y ła m w B udapeszcie, w y sy ła jąc za raz lis t n a blankiecie o flag o w sk im do ojca, ab y w ied ział, że w ró c iła m do m a tk i.

B ytności w W iedniu b y w ały częste. M iałam ta m p u n k t k o n ta k to w y w m ieszka­ n iu p e w n e j ary .sta k ra tk i w ied eń sk iej. Po w ojnie, o dziwo, n ig d y nie m ogłam tra fić p o d te n adres, a było ito ta k n ie d a le k o S tep h a n s Dom. T u p am ięć zaw iodła.

Nie m ogę pom inąć w tym k ró tk im w spom nieniu z c z a s ó w /jk u p a c ji m oich po­ w ią z a ń z g ru p ą p. S ław y W endow ej, tzw. piłsudczyków . Z d ru g iej stro n y p. Ja n a s p ro p o n o w a ł w sp ó łp racę z nim . M nie, m łodej dziew czynie, obce były w ów czas p ro ­ g ra m y polityczne poszczególnych stro n n ic tw . M oim celem b y ła -walka z o k u p an tem . N ie d o ro słam w ów czas do o ce n y stro n n ic tw politycznych, uw aż ała m , że każde z ty c h stro n n ic tw .m iało p rz e d e w szy stk im n a celu w a lk ę z N iem cam i. B yłam już przecież w oddziałach A K g ru p a C W ęgry. A k o n ta k ty z księdzem M iodońskim i in n y m i pozw alały służyć k ra jo w i, gdzie ty lk o m n ie potrzebow ano. Dużo zw łaszcza d a ły m i k o n ta k ty z p. S ław ą W endow ą, z k tó rą łączyły m n ie szczere w ięzy p rzyjaźni; ró w n ież p ię k n a żona a d iu ta n ta R ydza-Sm igłego k o n ta k to w a ła się ze m ną. W łaśnie d zięk i ty m k o n ta k to m zo stałam zaproszona do p. S ław y n a p rzy jęcie do jej m iesz­ k a n ia , k tó re zajm o w ała w ra z ze sw ą m a tk ą , p ełn ą u ro k u sta rsz ą p an ią. Był to d zień p rze rz u cen ia R ydza-S m igłego do B udapesztu. Z e b ra n i licznie b. d y g n ita rze w o jsk o w i oczekiw ali p rzy b y cia R ydza, k tó ry następ n eg o d n ia m ia ł być p rze rz u ­ cony do Polski. R ydz-S m igły p rzy b y ł w to w arz y stw ie m iędzy innym i b. w icem i­ n is tra k o m u n ik a c ji P iaseckiego. G dy w szedł do m ie sz k an ia Sław y, m ia ł n arzu co n ą p elery n ę. B yła to ch w ila dużego w zru sze n ia , n ie m n ie j je d n a k m io ta ły m ną sprzecz­ n e uczucia. Oto w szedł m ój u w ielb ian y przed w ojną m a rsz a łe k , do któ reg o we w rz eśn iu stra c iła m n ie ty lk o w szy stk ie uczucia sy m p a tii, ale zrodził się b u n t p rze ciw k o jego p o sta w ie w odza, k tó ry porzucił w ojsko i uciekł do R um unii, po ­ z o sta w ia ją c arm ię bez naczelnego dow ództw a. S tała m w ięc p ełn a b u n tu i k ry ty k i n a k o ń cu w szereg u w ita ją c y c h go gości. Nie mógł b ie d n y m a rsz a łe k R ydz nie zau w aż y ć m oich w rogich spojrzeń, k tó ry ch n ie b y ła m w sta n ie p o k ry ć uśm iechem . P rz y s ta n ą ł i z a p y ta ł m nie, dlaczego z ta k ą niechęcią, n ie m a l w rogością, w ita m go. P ow iedziałam bez o g ródek to, co czułam . P ogładził m n ie po w łosach i pow iedział d o m n ie (cytuję nieo m al dosłow nie): „H isto ria m n ie oceni, d z isia j za w cześnie (...), a le w iedz M ała, ja ja d ę d o k r a ju i będę ta m w alczył, by o k u p ić sw ój czyn (...)”. N astępnego d n ia po te j w izycie został p rze rz u can y do P o lsk i Ju ż w ów czas b y ł chory, ja k m ów iła m i p an i S ław a. U m arł w k ra ju , nie moigąc z b ronią w rę k u w alczyć z o k u p an tem . N a jego grobie, g robie ZA W ISZY , n a P ow ązk ach spoty­ k a ła m się w D zień Z aduszny z p a n ią S ław ą, k tó r a do śm ierci b y ła m u zaw sze w iern a .

Do ciekaw szych z a d a ń m oich n ależało ró w n ież w y jeżd żan ie n a sam ą granicę w ę g ie rsk ą po k u rie ró w , a le ty lk o w ów czas, gdy p rzy d a rz y ło im się nieszczęście w p o sta c i p rz y ła p a n ia ich przez p olicję w ęgierską, tzn. „kogutów ”. Owi stróże bezpieczeństw a, u b ra n i w d u ż e czako przyzdobione p ió ra m i z kogucich ogonów , p rzy p o m in a li a k to ró w z w eso łej o p e re tk i, chociaż byli n ie ra z groźni. B iedny k u rie r p rz y ła p a n y przez straż g ran ic zn ą w ęd ro w ał do are sztu . G dy u daw ało m u się za­ w iad o m ić n a s w B udapeszcie, w sia d a ła m w pociąg i je ch a łam w y ja śn ia ć ow ym „kogutom ”, że to w ła śn ie m ój u k o ch a n y n arz ecz o n y zo stał przez n ich chyba przez p o m y łk ę osadzony w areszcie. Z y g m u n t S zeru d a (Rosiński) o p isu je w sw ojej k siążce „N iebezpieczne h is to rie ” , ja k to on w łaśn ie w o k resie , n ie ste ty , zbyt k r ó t­ k im d w u k ro tn ie m ia ł p ech a n a sam ej granicy. P ech te n n o ta b en e p rze ślad o w a ł go stale, bo przy p ie rw sz ej w p ad c e w yciągałam go z tego p o ste ru n k u jako uko ch

(7)

a-

)---N r 8 (308) III dział te m a ty c z n y 71

nego narzeczonego, a z a dru g im razem coś w id ać p om yliłam , bo p 'z y je c h a ła m po ukochanego b r a ta i te n sam R en d o r (policjant) m ia ł p rzyjem ność ze m n ą p ro ­ w adzić rozmowę, w y k az u jąc m i z uśm iechem , że m uszę się zdecydow ać, czy k r e w ­ n ego szukam , czy narzeczonego, bo ta sam a osoba n ie może być r łz braciszkiem a ra z n aju k o ch a ń szy m chłopakiem . Skończyło się n a k ilk u b u te lk a c h w ina. A lt b y ł to ro k 1942, później było, n ie ste ty , coraz o strz e j. Z aw sze je d n a k udaw ało się p rzek o n ać k o m e n d a n ta p o ste ru n k u i w yjech ać triu m fa ln ie do B udapesztu, nie pozostaw iając n a m iejscu żad n y ch dow odów , k tó r e św iadczyłyby, kim są napraw a* ow i m łodzi ludzie. D latego k u rie rz y n a z y w a li m n ie sw oim breloczkiem szczęścia, a d a w a n e na drogę ta liz m a n y nosili w k ie szo n k a ch u w ażając, że im n a p ra w d ę szczęście przynoszę.

K iedyś b ra ła m udział w p rze rz u cie żony i có rk i p u łk o w n ik a angielskiego. N ie­ ste ty , w y p ra w a nasza n ie u d ała się, zo staliśm y z ła p a n i n a sam ej g ran ic y przez Czechów. P raw dopodobnie o w a w y p ra w a b y ła b y się skończyła trag iczn ie, g d jb .' nie szczęśliw y zbieg okoliczności, ta k że o sta te czn ie u dało m i się uciec z rą k policji n a m a łej stacyjce. Tę ucieczkę zaw dzięczam b u fe to w e j na tej stacy jce ko­ lejow ej. Z nała ona dobrze, o dziwo, m g ra G rzeszczuka, p ra c o w n ik a In sty tu tu K u ltu ­ r y P olsk iej w B udapeszcie. (P rzech o w ała m nie, a n a s tę p n ie dzięki jej pom ocy i jej znajom ym przew ieziono m nie n a stro n ę w ęg ie rsk ą. Do dziś nie wiem , co stale się z o w ą Polką, żo n ą A nglika, i jej có rk ą , z k tó r ą rozdzielono mnie w czasie przew ożenia z jed n ej m iejscow ości do d ru g iej.

D nia 16 m a rc a 1944 r. zaw iadom ił m n ie m in is te r sp ra w w ew n ętrz n y ch A ntal telefonicznie, że o 4 ra n o w o jsk a n ie m ie ck ie p rz e k ro c z y ły granicę W ęgier i za p a rę godzin będą w B udapeszcie. N akazał n aty c h m ia sto w e opuszczenie m ieszkania przy D ohany utca, zaw iadom ienie, kogo jeszcze u d a się pow iadom ić, by zdążono zniszczyć d o k u m e n ty i lik w id o w ać się z o ficjaln y c h m ieszkań, bo N iem cy m a ją listę P olaków i p rz y stą p ią n a ty c h m ia st do a re sz to w a n ia . T elefo n o w ałam przez godzinę, a potem w ra z z m a tk ą uciek łam z a b ie ra ją c , co n ajpoti zebniejsze. Do m ojego m ie sz k an ia jeszcze przez ty d z ień chodzili b o h a te rsk o m oi koledzy, ja k np. Miecio S chm iedla, i zab ierali, co niezbędne, niszcząc z a ra z e m w szystko, co m o­ głoby stanow ić jakik o lw iek p o d e jrz a n y m a te ria ł dla w roga. U k ry w a łam się je sz ­ cze p rzez pó łto ra m iesiąca.

R ozlepiane p la k a ty in fo rm o w a ły o w ysokich n a g ro d a c h za w s i azanie m ojego ad resu . Z o stałam are szto w a n a w hotelu, którego w łaściciel udzielił m i sch ro n ien ia. A resztow ało m n ie aż 6 oficeró w gestapo. N o tab e n e d n ia poprzedniego o d e b ra ­ łam od M ietka N aw ro ta i Z y g m u n ta N ow akow skiego m a te r ia ły do szy fro w an ia i p rz e k a z a n ia dalej. P ła sk a te cz k a z a m y k a n a n a zam ek b ły sk a w i :zny leżała na k rze sełk u , na k tó ry m p rzy sia d ła m w koszulince, a gestap o w cy szaleli rozcinając p o k ry cia foteli i m&teraee w łóżku. Nic n ie znaleźli. Z n ie tk n ię tą i nie otw orzoną teczk ą w yszłam z ,nimi d o sa m o ch o d u w ra z z m o ją m a tk ą , k tó rą are szto w a n o r a ­ zem ze mną. D ojechaliśm y n a F o u tca do w ięzienia, w k tó ry m już siedzieli moi koledzy, szefow ie, k tó ry m n ie u d ało się zbiec w d n iu w kroczenia N iem ców lu b k tó rzy już później byli are szto w a n i n a ulicach B udap esztu . U staw ie no n as w 's z e - regu pod ścianą, pod k tó rą ju ż stało sporo W ęgrów , A nglików , tego d n ia rów nież aresztow anych.

C zekałyśm y n a o d d a n ie rzeczy. P ow ied ziałam w ów czas m ojej m atce, że m u sim y zjeść d o k u m e n ty z teczki, bo n ie m ogą w paść w ręce gestapo. S tra c h do sta rc za ł śliny n a konsum pcję zaszyfrow anych bibuł. N ajtrudniejiszą ko n su m p cję sta n o w ił m ały k a le n d a rz y k p rzy n ie sio n y z P olski, w k tó ry m b y ły p o d p isy kolegów z AK czekających n a m nie w k ra ju . K ale n d arzy k m iał znaczek P olski W alczącej i tr o ­

(8)

c h ę je d n a k tw a r d ą o k ła d k ę. Z ostał zjedzony bez p opicia G dy o d d a ła m teczkę, b y ła zu p e łn ie p u sta . Nic n ie w padło w ręce w roga.

N igdy nde b y ła b y m w p ad ła w ręc e gestapo, gdyby n ie fa k t, że z a p ad ła decyzja, iż m uszę czek a ć w B udapeszcie n a p o w ró t Z y g m u n ta S zerudy (Rosińskiego), k tó ­ r y m ia ł w ró cić z Ju g o sła w ii od Tito. D opiero po w o jn ie tenże Z y g m u n t przy słał m i w y cin k i sw oich a rty k u łó w o p isu jąc y ch dzieje n asze n a W ęgrzech. Rząd lon­ d y ń sk i p rz e z A d am a M eissn era p rze k aza ł m ojej m a tc e 100 tys. pengo n a w y k u p ie ­ nie m n ie z g estapo; p ieniądze m ia ła o trzy m ać Z ofia K rzem ieniow a. M a tk a zw róciła p ie n ią d z e M eissnerow ej tw ierd ząc, że w y k u p ien ie m n ie z gestapo budzi w ą tp li­ w ości, a p ie n ią d z e n a a k c ję w Polsce b a rd z iej są potrzeb n e. K rzem ieniow a, ja k się p o te m okazało, b y ła a g e n tk ą gestapo, za co po w o jn ie by ła sądzona w W a r­ szaw ie. M e issn e r u w ażał czyn m o jej m a tk i ;za w y ją tk o w o b o h a te rsk i, stra c iła ju ż syna, tr a c iła córkę, a ona uznała, że p ieniądze są p otrzebne w k ra ju . A dam M e issn e r b y ł d eleg a tem m in is tra s k a rb u S tra ssb u rg e ra . Dla w y ja ś n ie n ia należy d o d ać, że m a tk a m o ja po m ie sią cu została zw olniona z w ięzienia n a sk u te k in te r­ w e n c ji sw ojego szw agra gen. T a m o k i U rs N andora.

W ydano w y ro k n a m nie, k tó ry m i odczytano: b y ł to w y ro k śm ierci. O dziw o, w ty d z ie ń p o ty m w y ro k u zab ran o m nie z celi i zo stałam w y w iezio n a w ra z z g ru ­ p ą P olaków , lu d z i m ało zaan g ażo w an y ch w podziem iu, do A ustrii. B yli ta m : H an k a F ilip k iew cz, c ó rk a m a la rz a prof. F ilip k iew icza z K ra k o w a, straconego w M a u t­ h a u se n , P. Z aw oyski, obecnie prof. w B erkeley, i inni. Ich o g a rn ą ł szczyt p rz e ra ­ żenia, gdy m n ie d o n ic h sprow adzono. W yw ieziono n a s do fa b ry k i M essersch m id ta I II w W ollersdorf. Zaczęła się o lb rzy m ia ak c ja . R ząd lo n d y ń sk i zdecydow ał o d ­ b icie m nie. Zgłosił się k u r ie r Z y g m u n t G retzer, w ów czas p seu d o n im „K olski” (żyjący d z isia j pod W aszyhgtonem w S w anlake). Na szczęście do a k c ji n ie doszło, k u r ie r p rz e sp a ł odjazd pociągu z W iednia do W o llersd o rf-T ro tzd o rf, a m n ie g e sta ­ po za b ra ło d o W iener N e u sta d t na przesłuchanie. K olskiego zaw iadom iono, że już m n ie w obozie n ie m a i siedzę w w ięzieniu. P rzez n ie o m al w iększość w ięzień eu ro p e jsk ic h , gdzie w ożono m n ie n a k o n fro n ta c ję , i p rzez obóz k o n c e n tra c y jn y L a n c e n sd o rf d o ta rła m w k o ń cu do R a v en sb ru c k , gdzie ju ż nasze podziem ie w ie ­ działo, że m a się m n ą z a ją ć, g d ybym t u t a j się zjaw iła. D zięki pom ocy „R avens- b ru c z a n e k ” p rzeżyłam .

P rz e słu c h iw a n o m nie w ta k ic h w ięzieniach, ja k W iedeń, P ra g a , D rezno, L ipsk, B rno, K a rlsb a d ; w W iedniu p rze b y w a łam d w u k ro tn ie . N ajw iększych je d n a k o b r a ­ żeń d o zn ałam w w ięzien iu w W iener N eu stad t, gdzie m n ie dosłow nie z m a sa k ro ­ w an o w czasie p rze słu c h a n ia , n a stę p n ie trzy m an o w p iw nicach gestapo, a po ja k im ś n ie zn an y m m i czasie w nocy przew ieziono do w ięzienia p o ła m an ą , n ie ­ p rz y to m n ą . P o d a ję ty lk c te w ięzienia, w k tó ry c h dochodziło d o p rz e słu c h a ń i k o n ­ f ro n ta c ji z ró żn y m i ludźm i. N ik t n igdy m nie n ie rozpoznał i ja rów n ież nikogo, m im o że k o n fro n to w a n o m n ie z ludźm i m i znanym i.

Z R a v en sb riick p o je ch a łam tra n sp o rte m 2500 P olek do S zw ecji, a w g ru d n iu 1945 r. p o w ró ciłam do Polski.

J A N JACEK NIKISCH

A dwokatura wielkopolska w Ruchu Zachodnim

(fragm enty)

N ie m a ją c k a r ty m obilizacyjnej, w d n iu 1 w rz e śn ia 1939 ro k u opuściłem n a d ­ g ran ic zn y R aw icz po godz. 3 °°, gdy w ładze ew a k u o w a ły się, a w p o ra n n e j m gle

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie jest też zgodne z prawdą zamieszczone na tej samej stronie zdanie „Podczas krzepnięcia temperatura ciała się obniża.” Nieco dalej, w omówieniu wrzenia brak jest informacji

Zakłada się, na co zwracano uwagę w rozdziałach III i IV, że dla osiągnięcia wysokiej efektywności nauczania języka obcego niezbędne jest, aby nauczyciel języka

kwestię żydowską przede wszystkim poprzez przesunięcie Żydów z Niemiec, a później z Europy, na Madagaskar lub do Palestyny, co zresztą miłe było syjonistom (fakt kontaktów

Prekursorem wprowadzania powierzchni z miedzi w Polsce jest Europejski Instytut Miedzi, który we współpracy z Wojewódzkim Szpitalem Specjalistycz- nym Ośrodkiem Badawczo-Rozwojowym

Są też zmuszani do pracy na SOR, gdzie ich kom- petencje są często niewystarczające. I druga strona me-

Paradoksem jest, że w środowisku szpitali klinicznych co najmniej od pięciu lat toczy się dyskusja nad aspek- tami organizacyjno-prawnymi prowadzenia tych badań, ukazująca trudności

Inne badania wykazały, że zakaz bezpośrednich kontaktów lekarzy rezydentów z przedstawicielami spowodował uniezależnienie się lekarzy od działań marketingowych firm

” W systemie dodatkowych ubezpieczeń mogłyby uczestniczyć tylko wybrane przez ubezpieczycieli placówki – ok.. 230 szpitali i nie więcej jak 30