• Nie Znaleziono Wyników

Giewont : ilustrowane czasopismo zakopiańskie poświęcone sztuce, literaturze i sprawom rozwoju uzdrowisk. 1926, nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Giewont : ilustrowane czasopismo zakopiańskie poświęcone sztuce, literaturze i sprawom rozwoju uzdrowisk. 1926, nr 2"

Copied!
158
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

I-RZĘDNY HOTEL, RESTAURACJA, KAWIARNIA W RESTAURACJI WIECZ. MUZYKA SALONOWA RENDEZ-YOUS WYTWORNEGO TOWARZYSTWA

I-RZĘDNY HOTEL, RESTAURACJA, KAWIARNIA W RESTAURACJI WIECZ. MUZYKA SALONOWA RENDEZ-YOUS WYTWORNEGO TOWARZYSTWA

(3)

Wyłączne zastępstwo: Jan Kowalski i Ska.,Kraw/ Biura: RadziwiłOWSka 23 / Wystawa: Basztowa 16

1

(4)

Bracia Bilewscy

K raków

Rynek Główny

Bielizna angielska i francuska Płaszcze sportowe * Przybory podróżne Pledy Walizy Kufry

W ytw orn a K o n fe k c ja M ęska

(5)

SANATORJUM POLSK. CZER. KRZYŻA W ZAKOPANEM.

S anatorjum je st Z akładem Leczniczym przeznaczonym dla osób u których w skazanem je st leczenie klim atyczno - djetyczne. W szczególności Zakład przyjm uje: uzdrow ieńeów po w szystkich ostrych chorobach dróg oddechowych, p ro filak ty k ó w t. j. osoby dotk n ięte dziedzicznem obarczeniem , względnie skłonnością do schorzeń gruźliczych; chorych z zam k n iętą gruźlicą płuc z bezwzględnym w ykluczeniem ^gruźlicy o tw artej i t. zw. gruźlicy chirurgicznej — a w reszcie dla osób w yczerpanych, nie w ym agających żadnego szczególnego leczenia, a tylko p o trzebujących w ytchnienia i odpoczynku.

ObłożnieŁ'chorych, względnie chorych u któ ry ch leczeniem klim atycznem nie m ożna spodziew ać się osiągnięcia p opraw y — S anatorjum nie przyjm uje.

P odstaw ow ym sposobem leczenia je s t ta k dziś szeroko w zagranicznych uzdrow iskach stoso­

w ana m etoda hygieniczno - d jetetyczna B rem her‘a i D ettw ailer‘a. Ciągłe przebyw anie n a wolnem i czystem pow ietrzu pod p o sta cią już to w erandow ania, już to przechadzek i t. p. stosow anych indy­

w idualnie z uw zględnieniem stan u i potrzeb chorego, ścisłe ujęcie ca ło k sz tałtu życia chorego poddane stałem u nadzorow i lekarskiem u, w reszcie dobry i pożyw ny w ik t — oto zasadnicze cechy sposobów leczenia w Zakładzie. W w ypadkach w skazanych stosuje się nadto wszystlCe najnow sze zabiegi i ś ’odki lecznicze ja k odmę sztuczną (pneum othoraks), h elio te ra p ję, n aśw ietlen ia la m p ą kw arcow ą, leczenie tu b e rk u lin ą, w lew ania dożylne w apna, soli i t. p. W Zakładzie p rac u je stale 3-ch lekarzy nadto w ykw alifikow any personel pom ocniczo-lekarski.

P rzyjęcie uzależnia się od zbadania lekarskiego na m iejscu. Dzieci do la t 15-tu S anatorjum nie przyjm uje.

Pokoje zam aw iać można osobiście w Zarządzie Z akładu lub drogą listow ną za złożeniem za­

datku. W razie n ieprzybycia kuracju sza w ciągu dni 3-ch od oznaczonego term in u — zam ówienie u p a d a i z zad atk u p o trą c a się 5-dniową całkow itą o płatę w raz z pensjonem . W czasie sezonu le t­

niego (czerwiec — sierpień) oraz zimowego (grudzień — m arzec) wobec olbrzym iego napływ u k u ra ­ cjuszy — pokoje zam aw iać należy w cześniej (około 4-ch tygodni).

S anatorjum położone je s t n a sk raju Zakopanego w obszernym p a rk u z w idokiem n a połu­

dniowy łańcuch gór. Zakład posiada P racow nię R ontgena, lam pę kw arcow ą, la b o ra to rju m b ak te\jo lo - giczne, am bulatorjum dentystyczne, a p a ra ty do elektryzacji, w łasne elektryczne ośw ietlenie, dźwig elektryczny, centralne ogrzewanie, kanalizację, wodociągi, łazienki oraz salony tow arzyskie i inne.

W czasie sezonów Zakład przyjm uje na okres m inim alny m iesięczny, k ró tszy p obyt w sezrn ie uzależ­

nia się od w olnych p o k d . W chłodnych porach ro k u P. T. K uracjusze w inni zaopatryw ać się we w łasne ciepłe o k rycia do w erandow ania ja k : w orki futrzane, pledy etc. Bielizna pościelow a w łasna pożądana.

S A N A T O R J U M O T W A R T E P R Z E ' Z C A Ł Y R O K

3

(6)

Firma istnieje od roku 1898

ZDZISŁAW ZDANOWICZ

KRAKÓW, SŁAWKOWSKA 3 (HOTEL SASKI), TEŁ. 0516

*

Magazyn galanteryjny, skład bieli­

zny, kapeluszy, płaszczy, zarzutek, o b u w i a , przyborów do podróży

¥

Posiada na składzie tow ary krajow e i zagraniczne pochodzenia angielskiego, francuskiego, wiedeńskiego i włoskiego, najlepszej jakości, po cenach najniższych

Z am ów ienia na prow incję uskutecznia się odw rotną pocztą za zaliczeniem . Konto P. K. O. Kraków Nr. 404.634.

(7)

5

(8)

Na „Przełęczy“ St. Karpowicza

N a k o p a n e ' ^ K r u p ó w k i

S t ^Karpowicz

&

SKotel / SKawiarnia / ^Restauracja

&

SKoncert codziennie

(9)

M A R Z E C 1 9 2 6 PRINTED IN PO LA N D

N r - 2

GIEWONT &

ILUSTROWANE CZASOPISMO ZAKOPIAŃSKIE

P O Ś W IĘ C O N E SZTUCE, LITERATURZE I SP R A W O M R O Z W O JU U Z D R O W IS K

R E D A K T O R I W Y D A W C A : A D A M K O W A L C Z EW SK I-SIE D LEC K 1

REDAKCJA I A D M IN ISTRA C JA : D RU K A R N IA KATOLICKA, KATOWICE-ZAŁĘŻE, ULICA MICKIEW ICZA 46-48

Biblioteka Jagiellońska

Jan Gwalbert Pawlikowski

TATRY I YELLOWSTONE-PARK. 100202 6 746 W walce dyplomatycznej z Czechami p rz e ­

graliśmy spór o Jaw orzynę. Tak zw any spór 0 Jaw orzynę — bo w rzeczy samej nie o J a ­ w orzynę chodziło, ale o należną nam pozycję w Tatrach. Nie chcę tu mówić ani o powodach ani o skutkach tego zaw stydzającego nas w y ­ niku sporu; i przyczyny i skutki sięgają da­

leko poza spraw ę lokalnego przesunięcia g ra­

nicy i utratę tylu to a tylu kilometrów tery- torjum. W sprawie Jaw o rzyn y źwieroiedlą się inne ogólne niedomogi, błędy, zaniedbania, sła­

bości, a ta przegrana, to opłakane tych niedo­

mogów świadectwo . . . Chcę pozostać na te ­ renie czysto taternickim.

Przegranie tedy sporu jaworzyńskiego od­

sunęło nas od głównego łańcucha Tatr, pozo­

stawiło najwyższe wzniesienia po stronie cze- skosłowackiej i krajowi kilkakrotnie od Polski mniejszemu, dało kilkakrotnie w iększy w y ­ sokogórski teren turystyczny. Za naszą od­

robiną T atr stoi zaś nietylko kilkakrotnie większy, niż po tamtej stronie „hinterland“, ale w dodatku „hinterland" o bez porównania większej intenzywności zapotrzebowania, ci­

snący się tłumem do tego ciasnego „okienka do nieba11, tego wąziutkiego strumyka świeże­

go powietrza, tłoczący się aż do uduszenia ku temu skraw kow i ziemi, który zdaje się jakby cały na butach pielgrzymów miał być roznie­

siony. Dawniej i tego natłoku nie było 1 Tatr ów nie dzieliła granica państwowa, tak że całe T a try traktowaliśmy jak własne. Ten to stan posiadania utraciliśmy, Czesi zaś jako szczęśliwy Benjaminek dostali, to czego nigdy nie mieli i za czem wcale głodu dotąd nie czuli,

— bo co do Słowaków, to tych było w T a ­ trach zawsze najmniej.

Stało się. Ale praw dziw a sztuka życia po­

lega na tern, aby w każdem położeniu znaleźć sposób jego możliwie najlepszego wyzyskania,

przystosow ania się do niego. I to nam też po­

zostało. Czy i to „przefujarzym y11 jakeśmy przefujarzyli granicę głównego grzbietu ta ­ trzańskiego, ten mur naturalny stworzony przez Boga, pozwalając na to, aby sąsiad przez mur przelazłszy na naszym ogrodzie gospoda­

ro w a ł? Zwalaliśmy naszą porażkę na różne rzeczy — słusznie czy niesłusznie, na większe niż u Czechów trudności w budowie państwa, brak konsolidacji wewnętrznej, brak w yrobio­

nych dyplomatów, położenie międzynarodowe itd. Słyszało się i to, że walki ostrej z Czecha­

mi trzeba było unikać ze względu na korzyści ich przyjaźni. Tak jakby przyjaźń zdobywało się przez pozwalanie na to, aby nas nie szano­

wano. Ale w ysuw ano jedno na p o c i e c h ę m a ­ m y i tak tytuł do szacunku niezaprzeczony, naszą kulturę duchową. Otóż właśnie teraz otwiera się walka, nie walka, ale współza­

wodnictwo pokojowe w dziedzinie kultury.

Obyśm y i w tej nie zostąli. w tyle!

Nasi dzielni komisarze deilimitacyjni (nie oni to zaiste zawinili jaw orzyńską porażkę!)

— pp. W alery Goetel i Bronisław Romaniszyn mimo ciężkiego i bolesnego zawodu, który mógł złamać niejednego, mie opuścili rąk, ale podjęli przedewszystkiem spraw ę konwencji turystycznej. Niechże na- tych Tatrach, które nie są nasze, mamy przynajmniej zapewnioną jaką taką służebność. Ći, którzy dopiero co byli przeciwnikami, poczęli teraz jak zgodni sąsiedzi radzić o wspólnem użytkowaniu spor­

nego dotąd dobra. Ale nie dość na tem, —•

w związku z konwencją turystyczną, podnieśli komisarze nasi myśl daleko szerszą i głębszą, która — co do mnie wyznają, że w b re w ocze­

kiwaniu — znalazła chętny i pełny, oddźwięk u Czechów: myśl utworzenia z T atr wspólnego rezerwatu, w postaci dwóch, zjednoczonych przez jednolite z obu stron u staw y — polskiego

BrW. S»|.

1953

(10)

i czesko-słowackiego, parków narodowych.

W ten sposób T a try — nie formalnie w p r a w ­ dzie, ale jednak faktycznie — stałyby się ro­

dzajem terytorjum neutralnego, zarządzanego zgodnie na podstawie wspólnego porozumie­

nia, terytorjum, którego ustrój warunkuje po­

trzeba kulturalnej, idealnej natury, chęć zacho­

wania w pierwotnej, nieskażonej postaci wspólnego klejnotu. Oto jest plaster, kojący na ranę jaw orzyńską i na wzajemną niechęć dwóch narodów. T a try stać się mają miejscem podania sobie dłoni; w alka zamienić się ma w przyjazne współzaw odnictwo w tern, kto je bardziej ukocha, kto szybciej, sprawniej, ofiar­

niej przystąpi do wspólnego dzieła.

— P a rk narodowy, w chodzący w granice dwóch państw, niema dotąd przykładu w Eu­

ropie, a ma jeden, w Ameryce. Jest nim sław ny Yellowstone-Park, leżący na terytorjum S ta ­ nów Zjednoczonych i Kanady. Nie dziw zatem, że już dlatego spraw a takiego międzynarodo­

wego tw oru na gruncie europejskim budzi mię­

dzynarodow e zainteresowanie. Budzi je w świeeie politycznym, bo taki obrót sporu

jaworzyńskiego, jest w istocie czemś nieocze- kiwanem, czemś co staw ia obie strony w nie­

zw ykle korzystnem świetle jako narody o w y ­ sokiej duchowej kulturze. Dla nas w sty d po­

rażki jaworzyńskiej rozw iew a się, Czesi odsu­

w ają od siebie pozory zachłannego m ateria­

lizmu, — dobro zdobyte ma być nie źródłem zysku, ale w spaniałym pomnikiem dla piękna i wiedzy. Samolubną — po obu stronach — jest tylko ch w ała uczynku. W obliczu cywili­

zowanego św iata park narodow y tatrzański jest dużerń zw ycięstw em już nie tej czy owej strony, już nie przeciwników, ale obu rów no­

cześnie sojuszników.

Ale oczywiście obok tego politycznego za­

interesowania niemniejszem, a trw alszem jest zainteresowanie sfer naukowych. R ezerw at tatrzański ma bowiem bardzo duże naukowe znaczenie, sam w sobie przedewszystkiem, ale też jako przykład jeden z najznamienitszych,

— a może najznamienitszy — rezerw ató w w Europie. A jego międzynarodow y charakter, który oczywiście przedstaw ia pokonanie nie­

zw ykłych trudności, szacunek i zainteresow a­

nie dla tego dzieła powiększa. Jednym z obja­

w ó w tego zainteresowania jest pismo, które nasi komisarze delimitacyjni otrzymali (przez pośrednictwo prof. Choppelier w Pogau), od najwybitniejszego członka Kuratorjum parków narodow ych amerykańskich, dyrektora ogrodu zoologicznego w Nowym Jorku, p. Hornaday‘a.

Składając życzenia pomyślnego dojrzenia spraw y, przesyła p. H ornaday cenne uwagi, oparte na am erykańsko-kanadyjskich doświad­

czeniach, które dla czytelników nie będą bez interesu.

P. H ornaday radzi przedewszystkiem, aby nie opierać ustroju parku na traktacie między­

narodowym, ale na autonomicznych osobnych ustaw ach obu państw. T rak tat międzynarodo­

w y bowiem jest trudny do skonstruowania a jeszcze trudniejszy do zmiany, skutkiem cze­

go wszelkie dopełnienia i poprawki nie łatwo mogą być wprowadzone. Jeszcze trudniejszą jest sp raw a administracji takiego międzynaro­

dowego terytorjum. Toteż ustrój am erykań- sko-kanadyjskiego Yellowstone-Parku opiera się na odrębnych ustaw ach Stanów i Kanady.

Porozumienie obu państw ma tylko na celu ujednostajnienie ile możności obu ustaw, a tak samo i zmiany odbywają się przy obustronnem porozumieniu obu komisyj, którym pieczę nad parkami każde z państw powierza. Ta sama zasada przyśw iecała od początku idei parku — czy parków tatrzańskich polsko-czeskich. Na­

czelną w ładzą dla parków w Stanach jest mini­

sterstw o sp raw wew nętrznych, przy którem istnieje osobny w ydział dla parków narodo­

wych, których w Stanach poza Yellowstonem jest jeszcze cały szereg. Bezpośredni nadzór ma komisja (kuratorjum) — z pięciu członków mianowanych przez ministra spraw wewn.

a pełniących sw e funkcje bezpłatnie, tylko za zwrotem kosztów własnych. Komisje Stanów i Kanady porozumiewają się ze sobą i odby­

wają wspólne zjazdy. Liczny personal strażni­

czy dobierany, starannie czuwa nad porząd­

kiem i w ykonyw aniem przepisów w parku.

Mówiąc o zakresie ochrony zaczyna p. H.

od następującej wielce charakterystycznej usil­

nej przestrogi; „W pierwszym rzędzie dora­

dzam usilnie zabezpieczenie się przeciw jakim­

kolwiek zakusom ze strony interesów handlo­

wych. Wiem z własnego — 25 letniego do­

świadczenia, ile p racy poświęcić musimy w al­

cząc stale na naszych kongresach z pryw atne- mi przedsiębiorstwami, usiłującemi w y zy sk ać siłę wodną, drzew o budulcowe, paszę, a nie­

kiedy także środki komunikacyjne, jak linie ko­

lejowe itp. na w łasną korzyść, co w wysokim stopniu drażniłoby nasze społeczeństw o/1 Ochraniarze am erykańscy są zatem w tern szczęśliwem położeniu, że za nimi stoi społe­

czeństwo, to „materjalistyczne" społeczeństwo am erykańskie! U nas, gdzie idea ochrony przyrody — mimo naszego „'idealizmu11 zwol­

na się dopiero przyjmuje, musimy być przygo­

towani na walki jeszcze cięższe.

— W szelka tedy exploatacja przem ysłowa jest w parkach amerykańskich wykluczona.

W szczególności niewolno exploatować sił w o ­ dnych ani uży w ać w ody do nawodniań. Nie­

woliło wycinać drzew, w szczególności zaś

„drzew dojrzałych", tj. starych, które są ozdo­

bą lasu. P r z y budowie schronisk może być dozwolone tylko użycie drobniejszego budulca.

Szczegółowe przepisy istnieją dla zapobieżenia pożarom leśnym. Niewolno budować dróg i kolei poza wskazanemi koniecznością. Nie­

wolno spożytkow yw ać paszy. Zwierzęta pod­

legają absolutnej ochronie. O ile znajdą się zw ierzęta niebezpieczne, dozwolonem będzie ich usunięcie tylko straży parku. „Polowanie dla przyjemności, sport łowiecki i zawodo ve

(11)

Kasperowy ( ia*$oLcKł • J F o t. H. S.

myśliwstwo nie są dopuszczone11. — Zaginio­

ne gatunki mają być sprowadzone i osiedlone napowrót w ich naturalnych siedliskach.

W obec grożących wciąż ze strony prze­

m ysłow ców ataków na nietykalność parku, przestrzegła p. H. że u staw y wzbraniające winny być w y raźn e i surowe.

Specyficzny charakter mają przepisy, do­

tyczące używ ania parku przez publiczność.

Trzeba zauw ażyć przytem, że Yellowstone- P a rk jest kilkanaście razy w iększy od Tatr.

Ztąd w ynika sp raw a urządzenia letnisk i hoteli w obrębie samegoż parku. I tę spraw ę bierze w rękę rząd, aby ją pokierować bez naraże­

nia interesów ochrony; wykonanie zresztą mo­

że oddać przedsiębiorstwom pryw atnym . U nas dla szczupłości i dzikości T atr spraw a ta nie istnieje; miejscem letnisk jest Podtatrze. Ale do Yellowstone mimo jego olbrzymich rozmia­

rów, dostęp jest zawisły od osobnego w k aż­

dym w ypadku pozwolenia, i połączony z pew ­ ną opłatą, idącą na cele utrzymania personelu ochronnego.

Takie to wskazania, na podstawie swych 25 letnich doświadczeń, daje nam p. Hornaday.

Jest rzeczą interesującą, że projekt przez pol­

ską stronę przed poznaniem jeszcze wskazań p. H. w ygotow any, w zasadniczych punktach zupełnie temi samemi rządzi się zasadami.

Różnice wynikają z różnicy stosunków, które u nas są zresztą daleko bardziej skonplikowaiie.

T a try nie są ziemią dziewiczą ale expIoatowa- ne są zdawna na drzewo i paszę, a stanowią

przedmiot własności prywatnej. O wykupnie przez państwo tej własności, i to wykupnie na cele niegospodarcze, praktycznie nłemoże uyć mowy. Trzeba tedy poprzestać jedynie na ustaw ow em ograniczeniu użytkowania. Dla­

tego to T a try nie mogą być w całości reze r­

w atem zupełnym. Zasadniczo m a się je tedy podzielić na dwie strefy: strefę ściślejszej i strefę luźniejszej ochrony. Ta druga obejmie

— ogólnie mówiąc — regle, gdzie las podlega eksploatacji, pierwsza zaś okolice wyżej poło­

żone, schodząc jednakże tu i ówdzie w granice reglii, gdzie tego w ym ag ać będzie szczególny interes naukow y lub krajobrazowy. Gospodar­

ka leśna ma podlegać rozmaitym ogranicze­

niom a przedewszystkiern kontroli czynników do ochrony reze rw atu powołanych. Najtrud­

niejszą kwestją stanowią pastwiska. W zasa­

dzie zupełne ich usunięcie tylko w yjątkow o będzie ^otrzebne, wszędzie natomiast w y m a ­ gać będą ograniczenia. „Przebydlenie11 hal jest wielokrotnie powodem zniszczenia darni, ogo­

łocenia stoków z wszelkiej roślinności, a nadto zniszczenia lasów, otaczających, i to w ich górnej granicy, gdzie są najcenniejszemi po­

mnikami przyrody i gdzie odnowienie ich jest najtrudnieisze. — Wykluczenie lub ogranicze­

nie innych rodzajów użytkowania przedstawia o tyle mniej trudności, że użytkowanie takie aktualnie niema miejsca, zatem w nabytych praw ach jego zakaz wyłomu nie robi.

Dla szerokich rzesz, zwiedzających T atry szczególny interes przedstawiać będą ograni-

(12)

ćzema mające się nałożyć turystyce. Tu prze­

dewszystkiem w ażne są ograniczenia nałożone stawianiu budynków, zatem i schronisk, tu­

dzież budowie dróg i ścieżek. Budowle w s tre­

fie górnej wogóle są wykluczone, z wyjątkiem

— u nas — schronisk już istniejących; u Cze­

chów, którzy mają schronisk stosunkowo za mało, ilość ich i umiejscowienie mają być z gó­

r y oznaczone. To samo dotyczy dróg jezdnych a także ścieżek. Drogi jezdny nie mają nigdzie wychodzić poza granicę lasów, a ścieżki winny zachować typ pierwotny a nie zamieniać się w ścieżki „spacerowe." W strefie dolnej ogra­

niczenia podobne istnieją, ale są luźniejsze.

Szczególne niebezpieczeństwo zag raża celom rezerw atu ze strony zwiedzających. To też szereg przepisów obostrzonych karami określi zachowanie się w górach. Chodzi o ochronę flory i fauny, o niezaśmiecanie gór, o posza­

nowanie ciszej górskiej itp. Nie ulega w ątpli­

wości, że sposób chodzenia po Tatrach z przed lat czterdziestu był o wiele przyjemniejszy — bo swobodniejszy. Paliło się ognie przy obozo­

wiskach, rąbało w tym celu — i na posłanie kosówkę, śpiewało i hukało do woli, dla s w a ­ woli strącało głazy — olbrzymie nieraz — w przepaść, słuchając ich huku, płoszyło się uwidzianie kozice, aby napatrzeć się ich w s p a ­ niałym skokom, znosiło się ze sobą do domu całe naręcza kwiatów. Ale to było w tedy, kie­

dy w czasie całotygodniowej, w pełnem lecie w ycieczce spotykało się jedną lub dwie małe grupki turystów , a czasem nie spotykało się żadnej. Pod tym tylko warunkiem d aw ny typ zachowania się w T atrach byłby możliwy do utrzymania. To jednak skończyło się na zaw sze

— i z tern trzeba się pogodzić. Inaczej mieli­

byśm y w Tatrach zaśmiecony jarmark, a las, kosodrzewina zw ierzęta i k w iaty p rzedstaw ia­

łyb y ponury obraz zupełnej dewastacji, zanim- by zupełnie nie znikły. T a try stają się rodza­

jem muzeum, gdzie trze b a zach o w y w ać się do przepisów i gdzie co krok czy tam y: „upra­

sza się o niedotykanie przedmiotów!"

Na konferencji polsko-czechosłowackiej, któ­

ra się odbyła 6. i 7. w rześnia w Zakopanem, podstaw ą dyskusji był projekt w y gotow any przez stronę polską. W e w szystkich zasadni­

czych punktach osiągnięto zupełne porozumie­

nie. Okazało się przytem, że Czesi stawiali po­

stulaty ochronne jeszcze dalej idące od na­

szych. Między innemi — i to reprezentant w ła ­ śnie interesów turystycznych, delegat klubu turystycznego czeskiego, — stawiał żądanie wykluczenia skautu i campingu na terenie p a r­

ku narodowego, a dalej kwestjonował potrze­

bę robienia ścieżek a naw et znaczenia szlaków na szczyty mniej uczęszczane. Ze strony tu ry ­ stycznej stawiano tylko pewne zastrzeżenia, co do projektowanego przez Czechów abso­

lutnego zamknięcia niektórych w ażnych te re ­ nów turystycznych jako reze rw ató w kozico- wych. Zażądano pewnej rewizji granic tych terenów, dozwolenia zwiedzania ich małym grupom tury stó w za specjalnemi pozwoleniami

i przyjęcia zasady rezerw ató w lotnych tj. zmie­

niających sw e miejsce co pewien okres czasu.

To stanowisko Czechów względem ochrony p rzyrody było dla nas pewną niespodzianką, ale sprawili oni nam jeszcze drugę. Oto oka­

zało się, że jakkolwiek u nas spraw a ochrony przyrody zapoczątkow aną była dawniej, oni zaczynają nas już na tern polu wyprzedzać.

Podczas kiedy u nas od początku r. 1920 w y g o ­ tow any przez tym czasow ą Komisję Ochrony P rz y ro d y projekt u staw y o organizacji ochro­

nę przyrody do; diziś nie doczekał się załatw ie­

nia, u nich ustaw a ochronna wchodzi już w ży­

cie, istnieją praw ne organa ochrony a nawet docentura ochrony przyrody na Uniwersytecie praskim! U nas czynniki społeczne w yprzedzi­

ły społeczeństwo czeskie, rząd pozostał w ty ­ le, — u Czechów odwrotnie — rząd kroczy przodem i niezasypia spraw. Obyśmy nie dali się zdystansow ać także i w sprawie parku na­

rodowego! Dotąd inicjatywa jest w naszych rękach; czy tak będzie i wtedy, kiedy dalsza akcja przejdzie w ręce rządu i organów usta­

w o d aw czy ch? . . .

Biorąc udział w konferencji polsko-czecho­

słowackiej, jako referent u staw y rezerw ato ­ wej, nie mogłem się oprzeć szczególnemu uczu­

ciu. Oto przed kilkunastu laty po raz pierwszy w ypłynęła sp raw a ochrony T atr z okazji pro­

jektu, inż. Dzieślowskiego budowy kolejki na Świnicę i założenia kamieniołomu w dolinie S taw ó w Gąsienicowych, tudzież budowy hote­

lu szczytowego. Z kilkoma zaledwie przyja­

ciółmi zaczęliśmy akcję przeciw temu. Oświad­

czały się przeciw nam w imię kultury i postę­

pu, interesów gospodarczych i Bóg wie czego jeszcze, wielkie naw et społeczne i naukowe powagi, poparcie kolejki uchwaliło było Tow.

i atrzańskie, popierał tę myśl W ydział Krajo­

wy, rząd centralny przyrzekł subwencję! Na jednym z w ieców gości w Zakopanem uchw a­

lono popierać nietylko kolejkę, ale wysunięto szereg innych jeszcze postulatów — jak np.

./ydaje się to legendą!) budowę całego szeregu altan („utulni") naokoło Morskiego Oka, i zaprowadzeniu na niem gondol. Mówiło się o w yzyskaniu siły Wielkiej Siklawy i Wo- dogrzmiotów. I czegóż się jeszcze nie mówiło!

W kilka lat później, w roku 1912, powstaje je­

dnak już przy Tow. Tatrzańskiem Sekcja Ochrony Tatr. Z jej inicjatywy wychodzi sze­

reg broszur przeciw kolejce. Tow. Tatrzańskie, które się tym czasem wycofało ze swego sta­

nowiska względem projektu kolejki, przy ob­

chodzie swego czterdziestoletniego jubileuszu powierza referat „o przyszłych drogach Tow.

Tatrzańskiego" prezesowi Sekcji Ochrony T atr! Swoją drogą na drugi dzień — w b rew opinji Sekcji — uchwala budowę „dworku pol­

skiego na reglu Czarnego Stawu! . • . U pływa kilka lat, powstaje rząd polski — i pierwszy jego minister oświaty inicjuje u staw odaw stw o ochrony p rzyrody w Polsce. Tow. Tatrzańskie uchwala zasadę nie budowania więcej schro­

nisk i nie dopuszczania dróg jezdnych do głębi

(13)

Fragment Parku F o t. H . s.

Tatr, tudzież zaniechania robienia dalszych ścieżek, a utrzym yw ania tych, co są w ch arak­

terze ścieżek prymitywnych. A w tym roku konferencja polsko-czechosłowacka i jedno­

myślna zgoda przedstawicieli dwóch naro­

dów, przy udziale reprezentantów obu rządów, na zachowanie T atr w charakterze parku naro­

dowego w stanie o ile możności pierwotnym!...

Tak to zmieniają się czasy i poglądy. Nie można jeszcze powiedzieć, aby stanowisko to było powszechnem. Oto np. w jednej z k sią­

żek niedawno w yszłych o Polsce w spół­

czesnej, — zresztą doskonałej — przy omawia­

niu T atr powiedziano, że niestety nie są one jeszcze należycie udostępnione i brak im kultu­

ralnych urządzeń. Niewątpliwie — brudzie i w iarygodne schroniska mogą i powinny być schludne i wygodne — ale tez tylko tyle. Za tern oczywiście jesteśmy wszyscy. Ale kiedy się dziś mówi np. o poprawie urządzeń tu ry ­ stycznych nad Morskiem Okiem, to nie mówi się już o hotelu na morenie, z tarasami, na któ­

rych rozbrzmiewa muzyka, i o gondolach i „utulniaeh“ — ale mówi się o wygodnym, ob­

szernym budynku, cofniętym o kilometr co naj­

mniej od jeziora, z przerwami drogi jezdnej przed tymże ostatnim kilometrem — a o w y ­

tępianiu wszelkich śladów kultury ludzkiej po­

za tą nieprzewidzialną granicą. — „Kultura41 ma tam w prowadzić nie trotoary i altany — ale kosodrzew i limbę. Tak się dziś zmieniły pojęcia o kulturze. Kulturą były dawniej kier­

masze, odbywane w miejscach i dniach odpu­

stów. Do konfesjonałów naw et dochodziły dźwięki k atarynek i w y w o ły w a n ia ja rm ar­

cznych arlekinów i akrobatów. Dziś człowiek kulturalny chce w świątyni tatrzańskiej być kulturalny chce w świątyni tatrzańskiej być, jeśli już nie można sam na sam z Bogiem, to przynajmniej wśród spokoju i ciszy umożliwia­

jących kontemplację i skupienie. Na kiermasz dość — aż nadto — miejsca na Krupówkach.

Jeżeli jednak tyle się zmieniło w ciągu lat kilkunastu, daje to otuchę i na przyszłość. Ra- dzibyśmy nieco szybszego tempa — czasem zdaje nam się, że stoimy w miejscu. Ale pocie­

szajmy się słowami poety:

W ie d z ie ć j a k tr a w a r o ś n ie , p r ó ż n o s i l i s z o k o L e c z ła c n o d o j r z y s z , ż e j u ż w y r o s ła w y s o k o .

W tern c z e r p u fn o ś ć , n ie j e d n o ta k rą k lu d z k ic h d z ie ło N ie w id a ć ja k o r o ś n ie n a r a z s k ą d ś s ię w z ię ło .

( R i i c k e r t

Z m ą d r o ś c i h r a m i n ó w) .

11

(14)

O Fundacji Zamoyskich.

S p raw a ta zasługuje na szczególną uwagę.

Nie każdy bowiem wie, co się kryje w oficjal­

nej, skromnej nazwie Fundacji: Zakłady Kór­

nickie. Społeczeństwo tu i ówdzie wie coś nie­

coś o rozmaitych Fundacjach dobroczynnych łub oświatowych, o celach ściśle ograniczo­

nych, w y łączn ych : Fundacja Skarbka, Funda­

cja Kickicb, Zakład Hecla, Szpital Frenklówny, Ossolineum i może jeszcze kilka.

Inny zgoła charakter noszą Zakłady Kór­

nickie. O bszary wielkie, bo przeszło 19000 hek­

tarów, około 13 000 w Wielkopolsce, a 6000 w Małopolsce. Tam klucz Kórnicki i Trzebaw - ski, tu Dobra zakopiańskie. Wielkie i istotnie piękne szmaty polskiej ziemi, w znacznej czę­

ści odkupionej, w ydartej, niemal odbitej, jak Morskie Oko, od obcych, od wrogów. Stare lasy sosnowe, żyzne orne łany, prześliczne je­

ziora, na jednym z nich przepiękna w y sp a z ru ­ inami zameczku, pod Poznaniem,, i wysokie najwyższe w Polsce góry tatrzańskie z pięk­

nymi lasami świerkowymi, z Morskim Okiem i Czarnym Stawem , staw em Smreczyńskim.

Na Rysach, na Mięguszowickim, na Żabim, w y ­ ryte być mogą krótkie napisy: „Odzyskał dla Polski Zamoyski".

Dolina Roztoki, Morskie Oko, Wodospady Mickiewicza, Wołoszyn, Tarasów ka, Dolina Kuźnic, Białego, Strążysk, Za Bramką, Małej Łąki, Kościelisk, P y szn a i Ornak stały się w ła ­ snością narodową, niepodzielną na zaw sze póki Polska będzie polską.

Nadto Zakład Kórnicki, ten który po cichu konspiracyjnie pod oczami zaborców dokształ­

cił i w y ch o w ał już przeszło 4000 Polek; jeszcze fabryki (papiernia, trzy tartaki, elektrownia) i liczne domy w. Kórniku i Zakopanem. W a r ­ sztaty pracy, dzięki którym skromnie co p ra­

wda, ale wiele ludzi losem gnanych prze­

trw ało w uczciwej pracy i umiłowaniu w s z y ­ stkiego co krajowi służyć mogło. W ia ry w lepszą i niepodległą przyszłość i pracy wśród i dla swoich.

To wielkie mienie pryw atne przeistoczone w Fundację, od pokoleń już w y g asły ch Dzia- łyńskich, było redutą bojową i um ysłow ą spra­

w y polskiej, a znakomicie powiększone przez Zamoyskiego, w którego żyłach krąży ła k rew Działyńskich, stać się ma od niedawna, od chw ili' śmierci śp. W ład y sław a Zamoyskiego wcieleniem wszechstronnej jego troski o pod­

niesienie ducha narodowego w pracach i m y ­ ślach, skromności osobistej i ofiarności spo­

łecznej.

To wielkie mienie przekazane Narodowi prawie bez długów ma służyć kilku celom, ma służyć ludziom dobrej woli szerokiego ogółu, Ma budować naukę niższą, średnia i wyższą, ma doskonalić na zdolniejszych. Za lakonicz­

nym, miniaturowym prawie statutem Fundacji ułożonym przez śp. Fundatora, k ryją się ważne,

W ładysław Zam oyski

może na wieki obliczone skutki. Dziwny, nie zawsze i nie wszędzie pojmowany rozum Fun­

datora przeczuwał i w aży ł zw ycięstwo w w al­

ce o byt narodow y w uzbrojeniu jednostek możliwie licznych w hart i wiedzę tak wielkie, by zdolne były w y trzy m a ć rywalizację z na­

rodami, które nie doznały materjalnych i mo­

ralnych cięgów niewoli. Tego hartu śp. Fun­

dator składał liczne dowody i naprawdę — wiedzą ci, którzy nań patrzyli — był niedości­

gnionym przykładem.

A jeśli żyjąc i pracując miewał często maskę chłodnego rozumu, to zdarł ją i istotną treść sw ych marzeń i czynów, swych nadzieji z go­

rącego serca płynących wyjaw ił w przepięk­

nym liście do P rezyd en ta Rzeczypospolitej 16. lutego 1924 r.

.Test to spowiedź i testament, cześć oddana tradycji, i apel do przyszłości. W dzisiejszych niezbyt bogatych w p o ry w y ducha czasach, raczej zmaterializowanych, zakleszczonych ciężkim przemysłem i międzynarodowym han­

dlem, w czasach, nad którymi zdaje się po­

w iew ać sztandar w postaci k arty am erykań­

skiej buchalterji, list ten jest bilansem k r w a ­ w y ch mozołów niezależnych hardych duchów, odchodzącego wczoraj, a śmiałym i odważnym preliminarzem, pełnym nadzieji na niepewne jutro.

List ten winien się znaleść w wypisach szkolnych, jako w zó r męskiego szlachetnego stylu i m ow y polskiej:

„Już dawno, za czasów niewoli, postano­

wiliśmy to, cośmy posiadali tak zabezpieczyć, by i nadal polskiej służyło sprawie."

(15)

Tor saneczkowy w Kuźnicach. F ot. H . S.

Dzisiaj, gdy możemy się zwrócić do Sejmu, do Senatu i do Rządu Polskiego, składamy przed nim prośbę, by raczyli zamierzonemu przez nas dziełu zapewnić opiekę R zeczy­

pospolitej i potwierdzić załączony statut.

Od rozbioru Polski każde powstanie Naro­

du, celem odzyskania utraconej niepodległości, jakiś przyniosło zaszczyt rodzinie właściciela Kórnika: śmierć, lub w y rok śmierci Działyń- skiego. —

My, którym ostatni z nich spuściznę swą przekazał, wydaleni z Kórnika przez Niemców, od długiego, bo trzydziestu-kilku letniego sze­

regu lat, niejedną musieliśmy p rzerw ać rozpo­

czętą pracę. Nie mogliśmy niejednego tak w y ­ konać, jakbyśm y pragnęli. Mamy jednak na­

dzieję, że jak uzyskamy potwierdzenie tu przedstawionego statutu, pozwolenie, by m a­

jątki nasze nieruchome, tak odziedziczone, jak na wrogach zdobyte zostały zapisane na nie­

podzielną własność narodową i zapewnienie, że one pozostaną polem pracy polskiej i chrze­

ścijańskiej, a że Zarząd Zakładami już w tych majątkach istniejącemi, lub mającemi w nich powstać, oddany będzie w ręce ustawionego tym statutem kuratorjum, — to się nie jedno da uzupełnić na chwałę i pożytek Ojczyźnie.

Dla zaznaczenia stosunku „Zakładów Kór- nickich“ do Kościoła i Ojczyzny, pragnęlibyśmy gorąco, by patronat nad Zakładami Kórnickiemi raczyli przyjąć P rezy d en t Rzeczypospolitej i X. Prym as, do których, jak i do Ich następców,

pełni w iary i nadzieji zw racam y się z prośbą serdeczną, by łaskaw ą raczyli otoczyć opieką dzieło, powstałe z gorącego' umiłowania Ojczy­

zny i z pragnienia, by tych zakładów praca nie przestała za Bożą pomocą, przy udziale synów wszystkich ziem polskich, w najdalsze czasy polskiej służyć sprawie.

Do Kuratów, do Członków Zarządu, do przyszłych Naczelników, Kierowników Zakła­

dów i poszczególnych działów, którzy jakikol­

wiek udział brać będą w pracy przez Zakłady Kórnickie podjętej, zw racam y się z równie serdeczną prośbą, by strzedz raczyli Zakłady Kórnickie przed każdym, którego by nie pole­

cały jego dzielność, zdolność, roztropność, nie­

skalane ręce, przed wszystkiem, co by najlżej­

szą Krajowi ujmę przynieść mogło, — pamięta­

jąc, że na pracowniach, które z wielu w ysiłków i poświęceń powstały, od długiego szeregu lat w rzała praca licznych Polaków i Polek w Imię Boże, w służbie Polski."

Prócz tych dóbr materialnych, które by można w aloryzować, Fundacja posiada i sk a r­

by idealne; to zamek Kórnicki z bogatą biblio­

teką, pięknymi zbiorami historycznymi, zbio­

rem licznych manuskryptów bardzo starych i licznych narodowych pamiątek. Naprzykład ołtarz 'połow y Sobieskiego, lub rękopis „Dzia­

dów" Mickiewicza i wieli innych. Dalej liczne naukowe w ydaw nictw a. Starożytne meble, bogata zbrojownia. P r z y zamku jeszcze do­

brze zachowanym, a pamiątającym czasy W a-

13

(16)

lezego, piękny stum orgow y park z rzadkiemi okazami drzew k rajow ych i egzotycznych.

Niepodobna rzeczy tych oceniać.

Z tych murów, z tych zbiorów, z tych ksiąg i snujących się po zamku wspomnień, tradycji i legend, wieją w otoczenie i grają jakieś dziwne surmy, jakieś nieodparte nakazy, za każdym razem, gdy się n adarzy sposobność iść naprzód z piersią i pięścią. Toć praw ie wczoraj, gdy Wielkopolska powstała, —- pierw szą kompanią co się do Poznania przeciw Niemcom zwaliła, była kompanja Kórnicka, a czyn ten nie był spóźnioną paradą, lecz miał swoje pełne w o ­ jenne znaczenie.

S trzeszczając powyższe z grubsza tylko przed­

staw iające mienie Fundacji, praw ie nieodłużo- nej i wciągu ostatnich dwóch lat doprow adzo­

nej pod względem gospodarczym do znacznego porządku (zdezorganizowanego w Zakopanem wojną), a w Kórniku trzydziestu-kilkuletnią b a­

nicją śp. Fundatora przez P ru sa k ó w i dawelua- cją powojenną, z powodu której k ontrakty dzierżaw ne b y ły bez w artości dochodowej (materjalne dobra przedstawiają przeszło 7000 hek taró w roli w 19 folwarkach, około 10 000 h ek tarów lasów nieźle zagospodarowanych, pod Poznaniem i w Tatrach, około 1000 h ek ta­

rów rybnych jezior, w reszcie około 100 hekta­

ró w łąk, pastwisk), nieużytków i pomniejszych terenów, nakoniec handlowe domy, kilka do­

m ów czynszow ych, no i pałac Działyńskich na S tarym R ynku w Poznaniu. Dobra zaś idealne to tradycja patriotycznych ofiar i prac, bibljo- teki (Kórnicka, Batignolska, Lelewela), zbiory pamiątek i zbrój, p ry w atn e zbiory śp. Funda­

tora z jego licznych podróży, s ta ry zamek wie.

lokrotnie plondrowany i p rzetrząsan y przez w rogów, i połowa T a tr skalistych z Morskim Okiem i najwyższemi naszemi szczytami:

szlachetne strofy historyczne, najpiękniejsze zakątki polskiej ziemi.

Ten narodow y dar zorganizow any i uprze­

m ysłow iony należycie może dać wielkie do­

chody, tak znaczne w niedalekiej przyszłości, według opinji dokładnie cały majątek za lat dziesięć, że śp. Fundator nie w ahał się w y z n a ­ czyć Fundacji kilka celów, a w szystkie wiel­

kiej wagi, i znacznego pożytku narodowego.

Mianowicie:

Ufundowanie Naukowego Instytutu Leśne­

go. Instytut ten w Polsce, która ma znaczne i różnorodne wielkie przestrzenie leśne; bagni­

ste, .nizinne, równinowe, podgórskie, górzyste i wysokogórskie — jest niezbędnie potrzebnym i s tw o rzy konieczne uzupełnienie nauki tw ó r ­ czej gospodarstw a narodowego, podobnie jak dziś P u ła w y chlubnie reprezentują naukę go­

spo d arstw a rolnego w Polsce. Społeczeństwo zdaje się niedoceniać tej myśli, może dlatego, iż nie wie, nie jest poinformowane, na jak niz- kim poziomie znajduje się w Polsce gospodarka leśna, jak mało w Polsce m am y uczonych leśni­

ków, a jak wiele leśnych kupców, dla których

kąd płynie spłukana gleba gór. Instytut Leśny Naukowy będzie tym aniołem stróżem, który nie dopuści do dłuższego trw an ia dzisiejszej leśnej gospodarki w Polsce, i tym, bezstronnym rzeczoznawczą, który obmyśli i przeprowadzi w życie ustaw ę leśną, dostosowaną do różno­

rodnych w aru n k ó w przyrodniczych. Dziś las na Ornaku podlega tym samem paragrafom prawie co las na Helu.

U trzymanie i rozwój szkoły Gospodarstwa Domowego dla Kobiet jest drugim celem Fun­

dacji, Szłoka ta jest już czynna czterdziesty trzeci rok, łoży się na nią rocznie około siedem­

dziesięciu pięciu tysięcy złotych, i obecnie ma sto dwadzieścia uczenie. Są to znane w P o l­

sce ,,czepczule“ z pod strzech słomianych i z pod wieżyc pałacowych. Ta do ostatnich lat zakonspirowana szkoła prócz nauczania tych prac, jakie kobieta w gnieździe swym każda znać powinna, kształciła młode dusze wierzyć, pracow ać i spodziewać się każdej przytomnej godziny, że Polska odżyje. I od­

żyła. Z tą chwilą dla szkoły powstają nowe zadania jawne i radosne, a dla kierowników jej nowe troski; rozbudować się, rozszerzyć zakres nauk, zdobyć p ra w a publiczne, polep­

szyć, to co z musu było za skromne, zachowu­

jąc jednak ducha i zasadę, które przez lat czterdzieści trzy z P a r y ż a przez Kórnik, Lubo- wlę, Kalwarię, B y stre zaprow adziły szkołę na stałe do Kuźnic, a d a ły Polsce przeszło cztery tysiące, to znaczy pułk, oddanych spraw ie nie­

wiast. Nie pierw szy to a może nie ostatni pułk Działyńskich i Zamoyskich, a w każdym razie bardzo miły.

Trzecim celem Fundacji są stypendja dla * najzdolniejszych. Marzeniem ofiarodawcy było, by co rok dwunastu młodzieńców w yk sz tałc o ­ nych w, kraju — dla w y ższych studjów, dla specjalizacji, do czasu póki wiedza dotychczas wolnych ludów p rzew yższać będzie stan nauk do niedawna ujarzmionej Polski — mogło udać się do najlepszych uczelni, do najkulturalniej- szych ośrodków pracy, a po doświadczeniu w racało służyć Polsce, a to nie bagatela. Jeśli los pozwoli, to ten cel pochłonie rocznie chyba ze sześćdziesiąt ty się cy złotych. Są i cele skromniejsze; gospodarcze kursa, ze szczegól­

nym uwzględnieniem nauki o kooneratyw ach dla włościan, popieranie w ychow ania młodzie­

ży męskiej w duchu narodowym, konserw acja zamku, parku, bibljotek i zbiorów ku utrwaleniu tradycji, dzięki której pow stały i przetrw ały, wreszcie wykonanie zobowiązań, postanowio­

nych przez Fundatora, opieki nad starymi to­

w arzyszam i pracv, k tó rzy razem równocześnie z Nim przechodzili złe i dobre chwile, którzy nigdy nie patrzyli na szampan, a nieraz jadali suchy chleb z ziemniakami.

A pewna część dochodów ma być przezna­

czana' na mel or acj ę, upr z e m y słow taiie i w' Ogó­

le podnoszenie mienia tak, by jaknajwięcej rąk

(17)

Na szczyt.

Tadeusz Zwoliński

WYCIECZKA ZIMOWA NA

W yiskrzona gwiazdami noc zimowa spowi­

ła w ciszę dolinę zakopiańską, drzemiącą pod grubym kobiercem śniegu. Dachy chat, płasz­

czyzny rozległych pól, zbocza okolicznych w zgórz i skute w lodowe pancerze granie da­

lekich szczytów — lśniły seledynową poświatą księżyca na tle ciemnych lasów sm rekow ych i zalegających doliny czarniejszych jeszcze cieni. — Pogoda zapowiadała się znakomicie.

W taki to wieczór, dnia 23. m arca 1923 — w yruszyliśm y parokonnemi saniami, zaopa­

trzeni w liny, raki i wszelki sprzęt górski (pod­

pisany w raz z bratem Stefanem i p. Tad. Ma­

lickim) — w stronę Łysej P olany, mając w projekcie w y p ra w ę narciarską na Szeroką Jaw orzyńską, nader rzadko zwiedzany szczyt między dolinami Białej W ody a Jaw orową, skąd roztacza się w spaniały panoramiczny widok na T a try Wysokie.

Rozmarzeni urokiem cudnej nocy księżyco­

wej nie spostrzegliśmy nawet, kiedy minęliś­

my doskonałą sanną leśniczówkę w Zazadniej.

Dalsza jednak droga w znosząca się na wierch Porońca, przetorow ana była w głębokim śnie­

gu już tylko jako w ąski ubity szlak, w którym para koni nie mogła znaleźć miejsca — to też co chwila to jeden, to drugi z nich zapadał po brzuch w śniegu. Idziemy za saniami, popy­

chamy je; wreszcie — zaprzęgam y konie na długiej linie turystycznej jednego przed dru­

gim.

Sposób ten — mimo pesymistycznych z a ­ p atry w ań naszego furmana okazał się prakty-

SZEROKĄ JAWORZYŃSKĄ.

cznym, to też wcale prędko wydostajem y się na szczyt Porońca. Tu jednak szlak przetoro- w an y kończy się, zmuszając nas do odesłania koni. W kładam y plecaki, przypinamy narty, w ędrujemy dalej. Załamująca się co chwila skorupa szreni uniemożliwia spodziewany mi­

ły zjazd, to też docieramy dobrze już po pół­

nocy do schroniska na Łysej Polanie, gdzie- na rozesłanych materacach doczekaliśmy świtu.

Daleka czeka nas droga, więc opuszczamy gościenne progi przed wschodem słońca; tęgi mróz, niebo przeczyste, pogoda „m urow ana11, humory naszej trójki świetne —• suniemy więc żw aw o linją gościńca ku Roztoce.

Zimowy poranek w górach . . . Przydrożne smreki lśnią narosłemi gęsto blaszkami i k r y ­ ształami sadzi, sterczącemi na każdej igiełce, każdej gałązce . . . Narty nasze przerzynają stw ardniałą skorupę szreni z metalicznym chrzęstem, miażdżą za każdem posunięciem nogi mirjady lodowych gwiazd, igieł, płatków, tw orzących na powierzchni śniegu przedzi­

wne, zawiłe desenie — zwiewną, kruchą, prze­

lotną fantazję czarodziejki — zimy.

Za krzakami, na lewo, obłok pary unoszący się w lodowatem powietrzu wskazuje potoku Białki wśród zasp śnieżnych.

Słońce w yziera z za rozłożystego cielska Szerokiej Jaworzyńskiej, złocąc pierwszem dotknięciem wyniosłe czuby Wołoszyna i Mie­

dzianego — gdy docieramy wreszcie w y s o ­ kim, fantastycznie osędziałym lasem do schro­

niska Pol. Tow. Tatrzańskiego (zamkniętego, jak zwykle na zimę) w Roztoce.

[Fot. h . s.

15

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wkrótce też pojawił się pier­.. wszy artykuł

działbym raczej pewna dezoryenta- cya zapanowała u nas w pewnej części opinii po wywłaszczeniu. Lecz była to chwila, która trwała krótko. Depresya została

Uratować go mogło tylko małżeństwo z Izą, lecz żeby się z nią ożenić, trzeba było prze- dewszystkiem zmienić się zupeł- 7... Nietylko zasnąć nie .mógł,

gnitarzy, którym powierzoną jest ho ­ dowla tych drzew, żaden śmiertelnik nie może się do nich zbliżyć. Zaś

Można, bez przesady nawet powiedzieć, iż idzie ona w pierwszym szeregu tego, co kulturę ludziom niesie, bo gdzie tylko zjawia się trochę światła, nieco

skiego. Nazwisko to znane we Lwowie. Chmieliński rzeźbi oddawna. Dopiero jednak w ostatnich czasach odważył się, zachęcony przez przyjaciół, wystąpić

dnościami, o które tak łatwo było się potknąć, odbyła się z takiem mistrzostwem, że widz miał tu przed sobą nie- tylko skończone dzieło gry aktorskiej,

śledztw karnych, ba nawet wystarał się dla klientki o koncesyę na dom rozpusty i sam partycypował w jego zyskach. Zdobywszy przez podobne praktyki wielki