• Nie Znaleziono Wyników

Giewont : ilustrowany kwartalnik zakopiański poświęcony sztuce, literaturze i sprawom rozwoju Zakopanego. 1924, nr 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Giewont : ilustrowany kwartalnik zakopiański poświęcony sztuce, literaturze i sprawom rozwoju Zakopanego. 1924, nr 1"

Copied!
128
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

STANISŁAW BIRTUS

ZAKOPANE „BAZAR POLSKI"

PIERWSZORZĘDNY MAGAZYN NOWOŚCI

PO LEC A :

BIELIZNĘ DAM SKĄ I MĘSKĄ N O W O ŚC I DLA PAŃ I PA N Ó W BIELIZNĘ S T O Ł O W Ą I POŚCIEL KAPELUSZE I CZAPKI SPO R TO W E

BLUZKI KRAW ATY

SZLAFROCZKI RĘKAWICZKI

PŁA SZCZE UBRANIA SPO R TO W E

KO STJU M Y PA RA SO LE

W EŁN Y PARASOLKI

P Ł Ó T N A KORONKI

SZALE ŻABOTY

ŻAKIETY W ŁÓ C ZK O W E OBUWIE ORYGINALNE AMERYKAŃ-

PO Ń C Z O C H Y SKIE I ANGIELSKIE

TELEFON Nr. 34,

(3)

PAŹDZIERNIK 1924. NR. 1

GIEWONT

I L U S T R O W A N Y K W A R T A L N I K Z A K O P I A Ń S K I

P O Ś W I Ę C O N Y S Z T U C E , L I T E R A T U R Z E I S P R A W O M R O Z W O J U Z A K O P A N E G O R E D A K T O R I W Y D A W C A : A D A M K O W A L C Z E W S K I-S IE D L E C K I

R E D A K C JA I A D M IN IS T R A C JA : Z A K O P A N E , „ H O T E L S P O R T " , K R U P Ó W K I „ G IE W O N T " .

B ib lio te k a J a g i e l l o ń s k a

100202 6 745

R

O Z PO C Z Y N A JĄ C wydawnictwo „Giewontu", ilustrowanego czasopisma w Zakopa­

nem, pragniemy przedewszystkiem służyć sprawie rozwoju i rozkwitu jednego z najpię­

kniejszych zakątków naszego kraju.

Zdając sobie sprawę z trudności naszych poczynań, odrazu szczerze apelujemy do w spół­

pracy i pom ocy wszystkich, którym Zakopane jest ukochane i drogie. Bez tej pom ocy pro­

jekty nasze spełzną na niczem.

„Giewont" ukazywać się będzie kwartalnie, jako zeszyt o przeszło stu stronach, w treści całkowicie niemal poświęconej Zakopanemu, za wyjątkiem działu literacko - artystycznego.

Zycie towarzyskie, sport, taternictwo, zawody narciarskie, warunki klimatyczne, wszystko to będziemy się starali odzwierciedlić na łamach „Giewontu".

Poza tern w sezonie zamierzamy wydawać sporadycznie ilustrowane „biuletyny", kolejno pośw ięcone różnorakim dziedzinom życia miejscowego.

„Giewont" winien zapełnić lukę w życiu kulturalno-towarzyskiem, dać miłą rozrywkę umysłową, lecz nadewszystko szerzyć w jak najszerszem tego słowa znaczeniu kult umiło­

wania Tatr i tego najcenniejszego klejnotu w diademie gór, jakim jest bezsprzecznie i winno być Zakopane.

„Giewont" z biegiem czasu, dla każdego przygodnego czytelnika winien być bodźcem, zachętą i serdecznym nakazem jak najszybszego zapoznania się z tym zakątkiem naszego kraju, jakich mało równie uroczych jest na świecie.

Ponad to „Giewont" dla każdego przyjezdnego będzie doradcą, wskaźnikiem i wy­

czerpującym a niemylnym informatorem i przyjacielem podróży, dla stałych zaś mieszkań­

ców ożywieniem życia umysłowo-towarzyskiego i dyskretnym przypomnieniem „tego o czem się nie mówi", a co bezwarunkowo w interesie i dla dobra Zakopanego musi ulec sanacji.

Jak najszersze omówienie braków i potrzeb, jak najwydajniejsze danie pola inicjatywie, słowem oświetlenie i ujęcie wszystkiego co dla dobra i rozkwitu Zakopanego przyczynić się może, będzie wskaźnikiem w naszej pracy i dążeniach. Zaznaczyć także należy, że „Gie­

wont", jako czasopismo ilustrowane, pośw ięcone, poza wyż wskazanym celem, literaturze, sztuce, sportom, taternictwu i życiu towarzyskiemu, najzupełniej obcy będzie wszelkiej polityce, ujmować będzie wszelkie sprawy tyczące Zakopanego objektywnie i rzeczowo, li tylko i jedynie dobro i korzyści, piękno i estetykę Zakopanego mając na sercu.

O becne warunki bytowania w Zakopanem są na przyszłość dla obu stron, t. j. tak dla przyjezdnych jak i dla stałych mieszkańców nie dość wygodne i wdzięczne, by na dłuższy czas utrzymać się mogły. Zmiana i to szybka jest konieczna, a łącznikiem znakomitym w po­

czynaniach tych, może i powinna być inteligencja miejscowa, zespolona w jednem haśle:

„wszystko dla Zakopanego". — „Giewont" pragnie służyć tym właśnie poczynaniom.

R E D A K C J A .

(4)

R O M A N T Y Z M G Ó R .

U rok, jaki czaruje taternika, gdy spojrzy z niebotycznych szczy­

tów T atr na przestrzenny świat, ten świat godny wszechstworzenia, bar­

dziej malowniczy, wspa­

nialszy, w znioślejszy, udziela się całej niemal inteligencji polskiej i ob­

cej, oraz każdej duszy wrażliwej na cudo natury, czułej i tkliwej na widok olbrzyma „gór i skał“.

Urok ten każe wierzyć, że ziemia dźwigająca, jak Atlas, ten ciężar gór, ma­

sę lasów, olbrzymią sieć wąwozów wystawiła bo­

skiej Naturze kolos-po- mnik, by nim złożyć hołd wszechpanującemu tutaj Pięknu. Gdyby góral miał polot greckich poetów, stworzyłby mit o tytanie górskim, zazdrośnie patrzącym na królestwo Boga

„za chmurami", dumnie podnoszącym czoła wyso­

kopiennych szczytów, nigdy nie obawiającym się skier błyskawicznych zygzaków, huku dział z Bo­

żych piorunów z za okopów chmurnych, wyrzuca­

nych ludziom na ziemię. Żeby umysł górala był, jak stopa jego, tak chybki i zwinny, mogłaby pi­

sana literatura mieć romantyzm wielki, większy od biblijno-uczonej trzech wieszczów tworzonych na ziemi obcej, pod obcem niebem, w obcej Szwaj- carji francuskiej czy włoskiej. Natenczas pozdro­

wienia Mickiewicz nie przesyłałby ze Spliigen Ma- rylce, Słowacki nie szukałby zacisza w Telia ka­

pliczce, na szczycie Jungfrau, Krasiński nie pisałby Przedświtu na jeziorze szwajcarskiem przy boku hr. Potockiej. W romantyce wizyjnej na Łomnicy, szczycie Mnicha może miałby apokaliptyczne Zjawy ks. Piotr, tam śród śnieżnoskalnych zwałów ocze­

kiwałby lud męża Opatrzności, może Pankracy tam walczył o okopy św. Trójcy, a Henryk z Tatr rzucił się w przepaść z szablą. Może Ukraina by­

łaby zastąpiona Tatrami, a kobziarz byłby tak śpiewny jak lirnik, czarnobrewy i hej-kozacze dumki i szumki też miałyby oparcie o piękno swoiste. Mo­

że, może . . . gdyby wieszcze znali Podkarpacie i Tatry polskie i gdyby granice trzech zaborów nie odcięły Małopolski od Mazowsza czy Kresów wschodnich.

Nie wyrażamy tych tęsknot spóźnionych dla­

tego, by dać wyraz szowinizmowi miejscowemu, ani też dlatego, żeby sprawdzić się miały słowa Tetm ajera w wierszu „Patrjota": Niechaj śmierdzi jak śmierdziało, byle tylko narodowo, lub wolę polskie łajno w polu, niż fijołki w Neapolu. Nie, nie banalną swojszczyzną zatruć i zbrzydzić chcemy piękne Tatry, ale i naród u góry i dołu,

od podstaw do szczytu rozumiałby poezję wiesz­

czą lepiej, widząc terytorjalnie bliżej, plastyczniej i sprawdzialniej. Piramidy, Sfinks, Jungfrau, Mont- blanc — to legenda, możliwa do obejrzenia dla wybrańców. Dla reszty to kabalistyka abstrakcyjna jak „ślepa m ap a"...

Coś nie coś słyszymy o Tatrach w „Konfede­

ratach barskich" i „Irydjonie". Goszczyński widział na własne oczy Tatry z Worcellem i Zaleskim po r. 1831 jako emisarjusz demokratyczny i wy­

gnaniec.

„Ciekawość moja — słowa autora „Dziennika podróży po Tatrach" — zaspokojona po części, a w największej części rozbudzona bardziej. W i­

działem Zakopane i Kościeliską, zajrzałem w T a ­ try, ale w czasie tak nieprzyjaznym, tak dorywczo, że nie mogę powiedzieć, bym już wszedł choć na ślad prawdziwego wyobrażenia o Tatrach". Niżej czytamy: „Zakopane jest to miasto wsi i doliny w Tatrach, idącej w tymże kierunku, co dolina Kościeliska; przedziela je Giewont i pasma wzgórz...

Dolina ta jest wdzięczną, jak Kościeliska, obej­

muje jednak przedmiot godny widzenia". N astę­

puje piękny ustęp prozy romantycznej Goszczyń­

skiego:

„Śliczny poranek spełnił przepowiednie wczo­

rajszego wieczora. Pogoda na cały dzień pewna.

Olbrzymia gromada nagich szczytów wydawała się jak skąpana w świetle i świeżości; tylko groźniej­

sze od innych lodowce błyszczały wiecznym śnie­

giem. Kto choć raz w życiu nie oddychał górskiem a polskiem powietrzem, kto go nie skosztował z przyprawą świeżości porannej, ten nigdy nie pojmie tej tajemniczej, błogosławionej władzy, jaką góry wywierają na wszystkie zmysły, czucia, na całą istotę człowieka".

To nie czcze słowa; serce i oko romantyka spotkały się na jednej platformie odczuwania pię­

kna ze szczytu tatrzańskiego!

Romantyzm w podświadomem ujmowaniu zja­

wisk i tu ma pole, czy do demonizmu oglądanego nad czarodziejskim „stawem", czy uroczem, jasnem

„okiem" z wody morskiej; świat wyobraźni zasi­

lałby w mgłach siny zwał skalisty, tatrzańsko- osjaniczny! Powrót do natury da się pomyśleć lepiej tam, gdzie kultura piastowska, prymityw sztuki i nauki. Zdziczenie śród gór może wyjść z nagrodą grozy romantycznej, zbójnictwa i greckiego życia stadłowego wraz z skałą tarpejską. Tak i słońce i mrok i taniec i mord mają miejsce godne mi­

strzów i arcydzieł. Pozytywizm poznał Tatry, ale ze swego punktu widzenia. Po romantycznej żało­

bie nastąpiła praca oświatowa, od podstaw. Mosty, koleje, budowle, schroniska, uzdrowiska poczęły się mnożyć jak grzyby po deszczu. Górala wzięto za okaz zoologiczny, wykopalisko i małpoluda jaskiniowego, dzieci jego emancypowano w idei:

wszystko przez lud dla ludu. To racjonalistyczne traktowanie góroznawstwa miało charakter wy­

(5)

M o rskie O ko . Fot- H. S.

cieczkowo-naukowy, amatorski, desperacki lub pa- nienkowaty. Każdy szukał swego „bzika“, za któ­

rym gonił jak Don Kiszot. Ale poezja żyła i nur­

towała . . .

Poeta jest dzieckiem natury i wyobraźni, a nadto swego otoczenia. Dlatego te trzy czynniki od­

grywają poważną rolę w kształtowaniu się tw ór­

czości, samoobjawiającej artystę. A zwłaszcza bło­

gosławionym wprost momentem jest zetknięcie się poety z przyrodą. Przyroda jako pejsaż i jako symbol — oto dwie formy, w jakich ukazuje się ta krynica, odświeżająca młodość i zdrowie. A r­

tysta upaja się tchem przyrody, powiewem wiatru, kaskadą wody górskiej, ciszą czy poszumem drzew, obłokiem czy gromem, padającym z ołowianych chmur, wschodem czy zachodem słońca, malowni- czością dekoracji, wynikającej z ugrupowania drzew, gór, skał, chałup czy dróg strojnych rzędami roz­

łożystych drzew. W tenczas budzi się w artyście bóg przestrzenny, bóg natury, bóg panteistyczny.

Oko wciska się w rozczulone i roztkliwione serce poety i widzi tam to, czem upojone oko nakar­

miło serce: macierzystym chlebem i krynicznem mlekiem krajobrazu. Za sercem idzie dusza, jaźń, soczewka wnętrzna artysty. Ona, marzycielska jak powój, wiesza się przepaścistych urwisk skał, wśliz­

guje się w obłoki i dumnie spogląda w ciszę i nie­

skończoność świata — niemych, lecz żywotnych — organizmów. A wtedy to, co czuje, co słyszy, co widzi, co odgaduje, kreśli w notatniku myśli i uczuć i rzuca społeczeństwu, światu ukochaną pieśń piękna.

- 3

Lecz przyroda budzi refleksje. Tęsknota za czemś co było, a co się rozwiało, dążenie ślepe do czegoś co niepokoi, kusi, pokutuje, łka. Ko­

chanie zła i dobra, kłamstwa i prawdy, serca i rozumu, mężczyzny czy kobiety przesuwa się jak cień, rzucając nastroje, wspomnienia, przeżycia.

I to, czem się człowiek karmi, co literatura kryje w nurtach poezji, co poezja opiewa w liryzmie, co miłość opiewa, co romantyzm zawarł — posia­

dają Tatry w pogłosach literatury tatrzańskiej, poganizmie rozbójnika, ezoteryzmie gazdy-filozofa, bajce Sabały, fujarce pastucha, w podzwonnem bydła, poganianego w góry. Mamy prawo pisać 0 wielkim sakramencie Tatr: romantyzmie górskim.

Stosunek artysty do przyrody bywał różny z biegiem lat i wieków. Mądrość scholastyczna zabijała poetyczne spojrzenie na świat organiczny, dedukowała, mistycyzm szukał w astrologji i alche- mji satanistycznych demonów lub opatrznościo­

wych zbawców. Humanizm odkrył prometeizm sztuki w genjuszu artysty. Barok wynaturzył czło­

wieka, więc i przyrodę. Sielanki rozluźniły zmysł oka chucią strojną w pasterskie ozdoby Laury 1 Filona. Szekspir nawet las ardeński maluje jak Morus Utopję, ma charakter przyroda teatralna, teatr w teatrze, aktor śród błaznów, Polonjuszów i Rozenkranców. Dla kontrastu lub dla wzruszeń oślepiają piorunowe błyskawice niewinnych, tu­

łaczka po lasach zdetronizowanych ma kalejdosko­

powy raczej charakter. Malarstwo holenderskie dopiero zindywidualizowało przyrodę po teozo-

(6)

ficzno-mistycznych fe­

nomenach świata przy­

rody z kwiatków św.

Franciszka. Przyrodę nie miasto, ale wieś przeka­

zała w czystości, w praw­

dziwej tradycji piosen- karstwa i balladowości, zwłaszcza synowie Ger- manji, a to wzięli dopie­

ro za hasło reformy pię­

kna: H erd er, Burger, Goethe i inni. W Szwaj- carji Rousseau dobył z ziemi wychowawczo- religijny i społeczny ka­

pitał. I odtąd Szwaj- carja stała się ziemią obiecaną liryki roman­

tycznej. Przyroda bez­

względnie przywróciła fantazji jej zdrowie, jej czar, jej niewinność, jej kobie­

cy, szósty zmysł intuicyjnego wróżenia czy jako Ne­

mezis, czy jako wróżka z „Manfreda" Byrona. Z przy­

rodą wraca miłość w helleńskiej formie Am ora i Psyche, Platona i W enus. Za Szwajcarją W ło ­ chy. Czy znasz ten kraj? — oto ustawiczne entu­

zjastów "pytania, następnie, Grecja z ruinami i cy­

prysami, A rabja stepowa i beduinowa, Ganges i Nil. Donżuanerja i donkiszoterja, wędrownictwo i włóczęgostwo, pustelnictwo i apostolstwo bez obszaru, bez stepu, bez morza i bez gór nie da­

łyby się pomyśleć. Mickiewicz ■— góry krymskie, Słowacki — szwajcarskie i W schodu, Krasiński — Wezuwjusz i zatoki, Malczewski — Mont blanc zwiedza, Goszczyński natomiast Tatry i pisze na­

wet dziennik podróży po Tatrach. Spotykamy tam i Zakopane i Morskie Oko. Ale Goszczyńskiego zajmuje to, co Chodakowskiego, Staszyca i Bro­

dzińskiego: swojszczyzna, krajoznawstwo, obycza­

jowość, ale i prometeizm gór. I może tu nie wpływ ponurego, mglistego Osjana, ale tułaczka i cier­

pienie wykrzesały symbol z gór.

Najwięcej liryzmu dobyli Słowacki i Tetmajer Kazimierz. Pierwszy w „Szwajcarji" znalazł lek i objawienie, drugi w Janosiku i zbójnikach nowo­

tarskich. Tu i tam na tle gór uczucie smutku, tęsknoty, szukania własnej duszy, zagubionej w me- lancholji, która niszczy. Ciągle Słowacki się skarży:

„ale jestem bardzo smutny", „bardzo samotny",

„samotność tak zupełna, jaką czuję, złą jest dla człowieka" i w. in. A było Słowackiemu smutno nad jeziorem, w górach, w pobliżu Veytoux. Smu­

tny, bo jak sam się zdradzał: był zabity na sercu.

Sniadecka wracała jak wizja, Eglantyna i W odziń­

ska nie dawały mu spokoju. Chciał się rozpylić w sercach, one chciały mieć na wyłączną wła­

sność.

W zajem nie mówić obryw anym kw iatkiem : K ochasz!... i p an i kochasz m nie szalenie...

G d y nas ró żo w a p o ró żn iała sprzeczka, A zg o d y ciągle zab ran iały św iadki.

P am iętasz, luba, jak te białe kw iatki, je d e n m ów ił: nic — a d ru g i: tro szeczk a.

Dzisiaj sam otny, dzisiaj bez nadziei

B łądząc po skałach — w szystkie m oje sm utki Z biegły się razem do białej sto k ro tk i, C o była sio strą s to k ro te k w alei.

Rw ałem ją: listki leciały w błękicie A ż n a jezioro ze skały, gdziem siedział.

Błędna gwiazda smutku i przeznaczenia miała odpowiednik za Polski granicami w Shelley’u, przyjacielu Byrona; utopił się, raczej utonął, za­

skoczony przez burzę, a ciało spalono na stosie śród równiny „nad morzem w Lido", tak ze smut­

kiem komunikował Słowacki. Prawdą głos, że spa­

lił niby Patroklesa Achilles Byron w zatoce zato­

pionego przyjaciela pod Liwornem. Mniejsza z tern, wszystko dobrze fotografuje liryzm poety w gó­

rach, a serce miłością łamane i szarpane.

K. Tetm ajer mógł za Janem Kochanowskim powiedzieć: „lepsza pewna wolność, niż rozkosz wątpliwa", ale i „Co komu rzecze białogłowa, pisz jej na wietrze i na wodzie słowa". Ale za romantykami też szedł. U Mickiewicza czytał: „dwa serca pałające na dwu krańcach ziemi rozmawiają jak gwiazdy promieńmi drżącemi", za Krasińskim mógł pisać o kobiecie:

N ie być — lecz w yróść m usisz n a dziew icę, P rzech o d ząc zw olna św iat te n bólu cały.

Zrazu był pisarz plejady krakowskiej nazwany nastrojowcem i pesymistą, erotomanem i nirwani- stą, bo opiewał ciało kobiety, żądza i zmysły na­

wiedzały łoże panieńskie; nie szło to na marne, język bogacił się o gamę przeżyć, dreszczy, unie­

sień i pocałunków. Śmiało grzmiał głód ciała, nie cofał się przed kochanką, co „kocham pisała przez ha", bo jak mówił poufnie „myśli się mroczą od zmysłów pożaru". Leda, Afrodytę, Sulamitka — wszędzie lubieżność i wszędzie kochanka. I one nie dawały spokoju poecie:

S ą nieskończone zm ysłów upojenia, B ezdnie p o żąd ań , b e z k re sy słodyczy...

S ą w yszukanej rozk o szy poryw y, W izje, gw ałcące n a tu rę , m ęczeń stw a P rzew zb ran y ch p rag n ień , n iesytu szaleństw a.

W śró d szału żądzy o k rucieństw popędy, Jak iejś pieszczoty nieludzkiej straszliw ej

P o żąd ań w ściekłe, spienione obłędy.

Tem perament unosił Pegaza, krew fermento­

wała, wicher przebiegał członki, głowa nurzała się w tumanie żądz: poeta gór — kochał! Hymn do miłości przeszedł w hymn do Nirwany.

D aw niej się — mówi — trz e b a było zużyć, przeżyć, By p rz e sta ć k ochać, podziw iać i w ierzyć;

D ziś — pierw sze n asze myśli są zw ątpieniem , N u d ą, sz y d erstw em , w s trę tem i przeczeniem .

A dalej:

My nie trac im y nic, b ośm y odrazu Nic nie przynieśli...

Leopardi i W eltschmerz zanucili kruczą pieśń lecz i to mija!

Je d n e j k o b iety nie zostaw iam w d ro d ze.

S ą jakieś cienie, czy też były — có ż?

Z dziew iczem sercem żyw ot mój p rzechodzę.

A lbom je o d d al gw iazdom g ó r srzeżodze, Szum ow i lasu, w odzie, w schodom zórz!

1 tu jest transfiguracja poety-pesymisty.

(7)

Góry go ocuciły, góry poruszyły i góry p o d­

niosły. Lotem sokoła zatoczył skrzydła do szczy­

tów górskich. Kocha teraz przestrzeń, światło, wicher, sny niewymowne, Zawiszę i Janosika.

S łyszycie? oto ro sn ą p o n ad nam i m ury — T ych tęsknic, k tó re d u sza od w ieku, od św iata P o czątk u od tysięcy lat, od milionów

W ysnuw a z siebie w p rz estw ó r! P ię trz ą się i m nożą, D o sięg ają niebios i anielskich tro n ó w ,

I ta k a z nich o g ro m n a m oc w niebo w ylata, A ż P a n B óg rz ek n ie: „ S tań się !“

Zakopane! Odkrycie istotne, ta wioska zaka­

zana i „zakopana" miała być Kalifornją pomysłów?

Dr. Radziszewski oznajmił, że to kolonja tatarska,

Witkiewicz znalazł oryginalny styl, Matlakowski referaty i prace dorzucił, rozgadano się o „stylu zakopiańskim", o meblach, ubierano się po góral­

sku. Słowem, głowy potracono. Asnyk zwiedza góry i pisze sonety, Nowicki jest taternikiem, Sienkiewicz nuci o Sabale, Modrzejewska szuka wrażeń, Witkiewicz pisze „Na przełęczy", O rkan

„tworzy", Tetmajer „rzuca się" o sto iat wstecz, do tych niezależnych, niespańszczyźnionych war­

chołów, górali woli i swawoli, boju i rozboju, mi­

łości i podłości. Szuka iłów polskiej namiętności i odnajduje w języku Podhala takie „polskie du­

sze" jak ojców jego szlacheckie kontusze.

A. B. Cyps.

Z a k o p a n e w ra n n e j m gle. Fot. H. S.

LAS CIEMNOSMRECZYŃSKI

Z gór stromych, z białych ścian, z murów wyso­

k ic h i świętych Stoczyło się grzeszne życie i w dół strugam i ściekło.

Tam w dole się rozsiadło, rozlało w kłęby i męty I wyrósł las ciemnosmreczyński — zielone piekło.

W górach ostro, czysto, cnotliwie. Tu ciepło, [duszno, zgniło.

Lepki to rf czarną piersią karm i potwory:

Pap rocie ludzkiego wzrostu, storczyki jakich nie było, Drzewa o mięśniach siłaczy, kukły i mandragory.

Tu zbiegła się reszta boginek. M nich zla z ł tu [i Krwawy Juhas.

Żyją i dyszą w ognisku zielonem, krzyczą i straszą [wściekle.

Życie wygnane z g ó r czystych pieni się, tryska [i bucha

I tańczą drzewa grzesznie splecione w Ciemno- [smreczyńskiem piekle.

M A R J A P A W L IK O W S K A .

5

(8)

O N G I A D Z I Ś .

Gwarno dziś i lud­

no pod T atrami i w T a­

trach, a chodzenie w góry stało się dla zmęczonego obecne- warunkami bytu człowieka dolin, łaknącego na chwilę bodaj szerszego od­

dechu, piękna i ze­

tknię­

cia się z przyrodą — poprostu potrzebą życiową. Nie brak jednak ludzi, których w góry pędzi tylko cieka­

wość, chęć zaspokojenia pewnych ambicji — lub wreszcie to tylko, że chodzenie stało się „modnem “.

O stosunku człowieka do gór i przyrody gór­

skiej, o skutkach walki trjumfującej dziś techniki z żywą przyrodą, o stosunku kultury do natury — pisano wiele; sprawy te możnaby rozważać nader obszernie.

Pismo nasze, otwierając swe łamy dla wszel­

kich spraw turystyki tatrzańskiej i poświęcając jej specjalną uwagę, nieraz będzie mogło zabrać głos i w tych kwestjach. Nie od rzeczy więc będzie, gdy na wstępie w krótkim rzucie oka wstecz — uprzytomnimy sobie w streszczeniu dzieje rozwoju polskiej turystyki tatrzańskiej.

W Tatrach i na Podhalu czasy, dla innych oko­

lic już historyczne, giną w pomroce wieków, toną w poszumie puszcz bezkresnych, które jeszcze w XIII—XIV wieku zalegały całe Podhale, gdy pierwsze ludzkie osiedla posuwać się zaczęły od założonego w 1252 r. Nowego Targu — ku T a­

trom.

Niewiele wiemy o pierwszych osadnikach na Podhalu; kilka skąpych i suchych wzmianek kro­

nikarskich nie daje nam pojęcia o ich życiu i wa­

runkach bytu. W rębywali się oni coraz głębiej w lasy i — zdaje się — w XV w. doszli do stóp Tatr. Nieznaną też jest data założenia Zakopa­

nego — o czem mówi obszerniej tylko znana legenda —- wiemy jedynie, że w 1578 r., za Ste­

fana Batorego, osiadł na zakopiańskiej dolinie pierwszy Gąsienica, uchodzący za założyciela Za­

kopanego, protoplastę licznego dziś rodu.

Na „skalnem Podhalu" osiadł tedy polski lud góralski — ale wnętrze T atr było jeszcze „księgą 0 siedmiu pieczęciach"; lęk i groza jaką zdawna budziły góry w sercach ludzkich, zabobon, wresz­

cie lasy nieprzebyte, pełne dzikiego zwierza, bro­

niły długo ludziom dostępu do Tatr. Tylko śmiały zbójnik przedzierał się przez ich szczyty w lip­

towskie i spiskie doliny — „na chleb, na mięso, na wino, na złoto" — dla rozkoszy walki, a może 1 zażycia „ślebody" nieograniczonej wśród tajem ­ niczej puszczy tatrzańskiej. Szedł tam i myśliwy-

góral, „polować", by w niedostępnych turniach

„ślakować" ostrożne kozice lub nawet zmierzyć się z władcą lasów tatrzańskich — niedźwiedziem. Szedł wreszcie juhas z „kierdelem" owiec, a ślady ich racic przetorowały już przed kilkuset laty nieje­

den z dzisiejszych szlaków turystycznych.

Ludzie z dolin, „ze świata" — przekraczali progi tajemniczej świątyni gór — nieśmiało i trwożnie — zrazu tylko jako poszukiwacze skarbów (w XVII—

XVIII wieku), które, jak sądzili, tu spoczywały w olbrzymich ilościach, ukryte czy „zaklęte" — a rozliczne modły i „sposoby" czarnoksięskie do­

pomagać miały w ich wydobyciu.

Próbowano też, i to również od XV w. po­

cząwszy, kopać w Tatrach rudy żelazne czy sre­

brne — lub nawet złoto — a ślady tych mozolnych lecz mało wydatnych robót, prowadzonych przez królewskich urzędników polskich, oglądać dziś możemy na każdym kroku, zwłaszcza w Tatrach Zachodnich.

Z początkiem XIX w., w ślad za pierwszym polskim badaczem naukowym Tatr, Staszicem, przybywać zaczynają tu uczeni, przyrodnicy, pisa­

rze i poeci — przyczyniając się do stopniowego zbadania i poznania wnętrza gór, a oczarowani urokiem dziewiczej przyrody, roznoszą sławę Tatr po kraju.

Wreszcie w latach sześćdziesiątych ub. stulecia, zjawiają się pierwsi goście, „panowie ze świata".

Jakże inaczej wyglądało tu podówczas! Szybko zapadają w mrok zapomnienia czasy, gdy od Kra­

kowa jechało się dwa dni wózkiem góralskim, wyboistą i uciążliwą drogą ku dalekim, tajemni­

czym, mało znanym Tatrom , gdy w miejscu dzisiej­

szych Krupówek, wśród gę­

stych „gajów" zrzadka tylko ciemniały kalenice dachów niskich, staroświeckich—lecz pięknych — chałup, gdzie przybysz z miasta znajdował jedynie pierwotne i surowe warunki pobytu wśród ludu góralskiego. W ieś była od­

ludna i cicha, a w niedziele, wśród tłumu górali wylęga­

jących po kazaniu ks. Stolar­

czyka, pierwszego probosz­

cza w Zakopanem, ze stare­

go kościółka przy ulicy Ko­

ścieliskiej, ówczesnem cen­

trum wsi — zrzadka tylko widniały postacie „panów"

z miasta.

A „fajni" to bywali pa­

nowie, ci pionierzy ruchu tu­

rystycznego i letniskowego;

nie brakło wśród nich ludzi o wielkich sercach i nazwi­

skach, którzy całem sercem

- 6 -

(9)

M o rskie O k o o d s tr o n y C zarnego S ta w u .

umiłowali Tatry, lud góralski i całą tę piękną, lecz biedną podhalańską krainę, „kasiechleb końcyaskała zacyna". Ludzie ci, jak Dr. Tytus Chałubiński, „od­

krywca" uzdrowiska zakopiańskiego ze swym nieod­

stępnym towarzyszem Sabałą, „Homerem Tatr", ks.

Stolarczyk, Stanisław Witkiewicz, artysta malarz, twórca „stylu zakopiańskiego", W alery Eljasz,rautor pierwszego przewodnika po Tatrach, Prof. L. Swierz i tylu, tylu innych—przeszli do historji Podhala, stali się „legendowemi postaciami zakopiańskiemi", lecz ślady i skutki ich działalności kulturalnej, arty­

stycznej i turystycznej pozostały niezatarte.

Gdy w r. 1885 doprowadzono kolej żelazną do Chabówki, z początkiem każdego lata, przez wyniosły garb góry Obidowej, przez „miasto"

Nowy Targ i ciche podtatrzańskie wioski, prze­

suwały się rokrocznie coraz to dłuższe szeregi okry­

tych płótnem „furek" góralskich, zwożących go­

ści. Zakopane staje się uzdrowiskiem, „stacją kli­

matyczną" wysokogórską, jedyną na ziemiach pol­

skich".

„Odkrywcze wyprawy" Dra Chałubińskiego, ks. Stolarczyka, Eljasza w głąb Tatr, te owiane już dziś nieledwie romantycznym urokiem legendy, huczne i wesołe wycieczki w kilkudziesięciu „chło­

pa" przy dźwiękach muzyki góralskiej i gęślików Sabały— doprowadziły do „zdobycia" najwyższych szczytów Tatr — a w ślad za tern, coraz powszech­

niej, zaczęto zwiedzać góry, w towarzystwie prze- wodników-górali, zachwycać się niemi, rozumieć je wreszcie. Nauczono się cenić to, co góry naj­

droższego dać mogą człowiekowi: hart woli, du­

cha i ciała, swobodę myśli, zapomnienie o „dol­

skich" drobnych sprawach i bólach — tembardziej, że były to czasy ucisku i niewoli Narodu, który wołał wraz z poetą:

T atry ! czem uż jak siedzib szu k ające ptak i Myśli m oje k u w aszej zam arłej pustyni

L ecą p rzez m głę tę s k n o ty i przez m arzeń szlak i?

O pusty n i ta trz a ń s k a ! bo n a tym o bszarze C ałej mojej O jczyzny — o sk aln a św iątyni W to b ie jednej są jeszcze — sw obody ołtarze!

W tym to „złotym okresie" Zakopanego po ­ wstała w r. 1873 myśl założenia Towarzystwa T a­

trzańskiego; ogniskując prace i poczynania wszyst­

kich miłośników T atr i Podhala — stało się ono w ciągu pięćdziesięciu przeszło lat swego istnienia istotnym gospodarzem T atr i przyczyniło się nie­

zmiernie do rozwoju samego Zakopanego.

Racjonalne udostępnienie gór przez budowę, wyznaczenie a nawet ubezpieczenie ścieżek i szla­

ków turystycznych, oraz budowę schronisk, po ­ pieranie i publikowanie we własnych wydawnic­

twach prac i badań naukowych w Tatrach i na Podhalu, ochrona przyrody górskiej, popularyzo­

wanie znajomości swojskich gór i wpojenie w spo­

łeczeństwo nasze umiłowania i zrozumienia ich piękna, zachowanie swoistego charakteru podha­

lańskiego zdobnictwa (założenie Szkoły zawodo­

wej przem. drzewnego w Zakopanem), wreszcie organizacja przewodnictwa górskiego i ratownictwa w czasie nieszczęśliwych wypadków turystycznych—

oto były w ogólnym zarysie idealne cele i realne zadania Towarzystwa Tatrzańskiego, którym przez 7

(10)

pół wieku potrafiło ono chlubnie sprostać w naj­

trudniejszych nawet warunkach.

W reszcie z końcem r. 1899 kolej żelazna do­

szła do samego podnóża Tatr, a Zakopane staje się w coraz szybszem tempie stacją klimatyczną i turystyczną europejskiego znaczenia.

Coraz liczniej zjeżdża w tych latach inteligen­

cja polska ze wszystkich zaborów i rozwija się żywy ruch turystyczny w pojęciu nowoczesnem, ogarniając, mimo politycznego podziału T atr mię­

dzy Austrję i W ęgry — nie powodującego coprawda trudności granicznych — cały ich obszar. Co więcej, turyści nasi zapuszczając się w najdalsze gór za­

kątki, zdobywają pierwszeństwo przed W ęgrami i Niemcami.

O bfita literatura naukowa i opisowa, przewo­

dniki i mapy, pojawiające się coraz liczniej na pół­

kach księgarskich, umożliwiły też teoretyczne po ­ znanie T atr; turyści zaczynają chodzić samodziel­

nie, bez przewodnika-górala, a zmaganie się z nie­

bezpieczeństwami gór, niemniej jak wprowadzenie do turystyki — na wzór alpejski — momentu spor­

towego, niepozbawionego nawet cech sportowego współzawodnictwa — stwarza „sztukę dla sztuki", prawdziwą umiejętność wspinania się po skałach, z zastosowaniem techniki alpinistycznej; „Z do­

bycie" i pokonanie wszystkich prawie, nawet naj­

trudniejszych turni i ścian skalnych, kończy okres

„odkrywczy" w poznaniu Tatr. Tak powstaje typ

„taternika", polskiego turysty wysokogórskiego, a założona w r. 1903 Sekcja turystyczna Tow.

Tatrz. doprowadza w latach przedwojennych sport górski do poziomu najsłynniejszych zagranicznych klubów.

O d r. 1904 zaczęto zwiedzać niedostępne do­

tąd w porze zimowej Tatry na nartach, których użycie stało się wkrótce powszechnem. Powstaje w r. 1907 Sekcja Narciarska Tow. Tatrz., a póź­

niej i inne kluby narciarskie, uprawiające prócz turystyki zimowej, także narciarstwo sportowe i organizujące corocznie liczne zawody narciarskie.

Zaroiły się góry rzeszą ludzką, a w ślad za prawdziwymi miłośnikami piękna przyrody lub szczytnego zmagania się w górach z własnem „ja"

w śmiałym taternickim czynie — za ludźmi, dla których Tatry są „świątynią dumania" i skarbnicą dalekich od szarzyzny życiowej wrażeń i marzeń — przyszli z dolin zwabieni „modą" chodzenia w góry, ludzie inni, nie umiejący czytać w otwartej księ­

dze przyrody, wnosząc za sobą gwar i hałas wy- cieczkowców podmiejskich, zaśmiecenie i oszpece­

nie najpiękniejszych zakątków Tatr, obdzierając je masowo z najrzadszych kwiatów, niszcząc wreszcie lekkomyślnie lub złośliwie drogi i schroniska Tow.

Tatrzańskiego. W dalszych skutkach najazdu sno­

bizmu na Tatry, pojawiły się projekty „ucywilizo­

wania" ich przez budowę kolejek, restauracyj i t. p., nie liczące się z tern, że te jedyne na naszych ziemiach góry, ta niewielka wyspa pierwotnej przy­

rody — nie wytrzymują pod względem rozległości porównania z Alpami. Celem przeciwdziałania opi­

sanym wypadkom, chcąc uratować Tatry z myślą o przyszłym polskim „Parku Narodowym", powstała w r. 1922. Sekcja Ochrony T atr Tow. Tatrz.,

a dzięki inicjatywie i pracy najwybitniejszych mi­

łośników i znawców gór, rozwinęła żywą i nader skuteczną działalność. Sekcja Przyrodnicza Tow.

Tatrz. zgrupowała pracowników na polu badań przyrodniczych, organizując też odczyty, wycieczki naukowe i t. p.

_ Na duszę młodego pokolenia — nie pozostały Tatry bez wpływu, hartując ciało i wolę na ma­

jącą nadejść godzinę p ró b y ...

Z chwilą wybuchu wojny światowej — ruch tu­

rystyczny prawie zamiera. Najwybitniejsi taternicy spieszą pod sztandary Legjonów Polskich, lub, wcieleni do armij zaborczych, spędzają długie lata tułaczki zdała od Tatr. Wielu ginie — wielu wsku­

tek zawieruchy wojennej rozprasza się po świecie...

A z chwilą powstania niepodległej Polski — bronić trzeba było granic przed nawałą wrogów.

Czasy wojenne nie sprzyjały turystyce, a zwie­

dzanie T atr w czasie wojny było, z powodu trudności komunikacyjnych, z braku aprowizacji i przyborów turystycznych w Zakopanem — pra­

wie uniemożliwione.

Niemało przyczynili się też do tego nasi nowi sąsiedzi w Tatrach — Czesi; złudnemi okazały się nasze nadzieje odzyskania ziem etnograficznie pol­

skich u podnóża Tatr, a niedoszły plebiscyt i krzyw­

dzące rozstrzygnięcie Rady Ambasadorów, dające nam małe i to najuboższe skrawki Spiszą i O ra­

wy — i ograniczające nas do kilku dolin po półno­

cnej stronie — nie rozszerzyło nigdzie naszego stanu posiadania w Tatrach.

Sprawa rewindykacji Jaworzyny i pięknych d o ­ lin Białej W ody i Jaworowej, które historycznie i etnograficznie, a także ze względu na geogra­

ficzną granicę, leżąc po północnej stronie Tatr, nam się należały — została ostatecznie w b. r.

przegraną. Winić musimy sami siebie, a raczej czynniki odpowiedzialne, które nie umiały dość zręcznie i energicznie upomnieć się o słuszne prawa Polski. Jaworzynę i piękne doliny T atr W y­

sokich przyznała Rada Ambasadorów powtórnie i ostatecznie Czechom, choć nawet Komisarze Państw Ententy w Komisji Delimitacyjnej, badającej tą granicę na miejscu, przyznali nam jednogłośnie prawo do niej.

Z chwilą przejścia Słowaczyzny w ręce Cze­

chów, spotkali się polscy turyści, chcący odwie­

dzić dawną „węgierską" stronę Tatr, z szykanami a nawet aresztowaniami ze strony „pobratymców".

Dziś to jednak ustało, a legitymacja Polskiego Tow. Tatrzańskiego jest respektowana przez straż­

ników czeskich jako przepustka graniczna w ca­

łych Tatrach.

Naodwrót, przeprowadzenie granicy państwo­

wej w Tatrach wywołało z naszej strony koniecz­

ność utworzenia strażniczych oddziałów wojsko­

wych. W r. 1919 powstała więc Kompanja W y­

sokogórska Strzelców Podhalańskich, która w cięż­

kich zrazu warunkach, dzięki ofiarnej pracy kilku oficerów-taterników — nietylko spełniała świetnie zadanie obrony i ochrony Tatr, lecz także przy­

szła z wydatną pomocą Tow. Tatrzańskiemu w od­

budowie i konserwacji schronisk i dróg, zniszczo­

nych w czasie wojny. Zlikwidowana w ostatnich

(11)

latach, formuje się ona znowu, zapewne już na stałe.

Ten krótki rzut oka na przeszłość polskiej turystyki — zamyka okres miniony. W ojenna za­

wierucha skończyła się, a choć niestety nie wszyst­

kie granice nasze pomyślnie ustalone zostały, może teraz polski taternik i turysta spoglądać ze szczy­

tów T atr z dumą i radością na rozległe obszary zmartwychwstałej Rzeczypospolitej.

W nowych warunkach obecnych rozwinęło Pol­

skie Tow. Tatrzańskie żywszą jeszcze działalność;

w myśl zreformowanego statutu powstają we wszystkich miastach Rzpltej Oddziały P. T. T., pracujące skutecznie w kierunku organizacyjnym, naukowym, turystycznym i propagandowym, a w sa­

mych Tatrach rozpoczęto szereg robót dla dosto­

sowania się do wymogów czasu.

Co jest jeszcze w Tatrach do zrobienia? Co można, powinno się lub wolno nam jeszcze zrobić, by pozostawić je pokoleniom następnym przynaj­

mniej w takim stanie, w jakim my je zastajemy!

Nie wolno, dla dogodzenia własnej wygodzie czy może dla spodziewanych realnych korzyści, wprowadzać w Tatry tego, przed czem ucieka z dolin znękany życiem człowiek XX wieku. Mu­

szą one pozostać na zawsze oazą, rezerwoarem ży­

wej, dziewiczej przyrody, krynicą wzniosłych wra­

żeń, przeżyć i natchnień, muszą stać się polskim

„Parkiem Narodowym" — są bowiem duchową wła­

snością całego Narodu.

Mając to na uwadze, Tow. Tatrzańskie rozu­

mie, że obecnie nie chodzi już o budowę nowych szos, dróg lub sztucznych udogodnień; jest ich dosyć, a dalsze zagęszczanie ich sieci mogłoby upodobnić Tatry do parku podmiejskiego, nisz­

cząc bezpowrotnie piękno przyrody górskiej.

Drogi istniejące utrzymuje się więc tylko w sta­

nie dobrym, a dla ułatwienia orjentacji nawet dla mniej wprawnych, w czasie mgły i t. p., wobec tego, że dziś już mało kto chodzi z przewodni­

kiem — opracowano nowy klucz barwnych zna­

ków przydrożnych. Prace nad wykonaniem ich są w toku (w roku ubiegłym wykończył Oddział Zakop. P. T. T. znakowanie doliny Pięciu Stawów Pol.). To samo robi Czeski klub turystyczny po stronie południowej.

Daleko ważniejszą i palącą wprost potrzebą stała się przebudowa starych schronisk P. T. T.

Nie mając na myśli tworzenia w górach wielkich

hoteli czy przedsiębiorstw restauracyjnych, musiało jednak P. T. T., będąc oddawna niejako „gazdą"

w Tatrach, zatroszczyć się, by coraz liczniejsze rzesze turystów znalazły tam znośny nocleg i przytułek.

Przy Morskiem Oku istnieje dostatecznie ob­

szerne i doskonale zagospodarowane schronisko Oddz. Krakowskiego P. T. T., natomiast stare, szczupłe schronisko w punkcie tak ważnym jak Hala Gąsienicowa — jest teraz najzupełniej niedo- statecznem.

O ddział Warszawski P. T. T. rozpoczął więc tam w r. 1921, nie szczędząc niesłychanych wprost kosztów i zabiegów, budowę monumentalnego schroniska. Olbrzymie bloki granitowe, znajdujące się w okolicy, były materjałem, z którego wyko­

nano tę budowlę, przypominającą wyglądem jakiś zamek średniowieczny. W ewnątrz będzie ona urzą­

dzona nowocześnie i celowo. Uznając w całej pełni nakład pracy i kosztów poniesionych, lecz mając na uwadze doświadczenia alpejskie ze schroniskami kamiennemi, trzeba pozostawić czasowi i praktyce rozstrzygnięcie pytania, czy wspaniałe to schro­

nisko okaże się wygodnem.

W reszcie w roku bieżącym rozpoczął O ddział Zakopiański P. T. T. budowę obszernego, drew­

nianego schroniska w dolinie Pięciu Stawów Pol­

skich (na miejscu dawnego). Mimo bardzo skrom­

nych środków pieniężnych, a głównie dzięki ini­

cjatywie, ofiarnej pracy i zabiegom Inż. K. Stry- jeńskiego, dyrektora Szkoły Zawodowej przem.

drzewnego w Zakopanem, dźwigają się szybko zręby tej pożytecznej budowli w Zakopanem, skąd w lecie r. b. częściowo przewieziona ona zostanie do doliny Pięciu Stawów; transport ten, ze względu na to, że jedynym dostępem jest wąska, stroma, skalista perć — będzie niesłychanie uciążliwy.

To też każdy, idący w góry i korzystający tam ze schronisk, dróg i urządzeń Pol. Tow. T a­

trzańskiego, uważać powinien za swój moralny obowiązek przynajmniej zapisanie się w poczet jego członków. Na razie — niestety tak nie jest, a nawet Czesi zawstydzają nas, naród wielki, ilo­

ścią członków swego klubu turystycznego.

Oby cele idealne, znaczenie i pożyteczność prac Pol. Tow. Tatrzańskiego — ale też i jego potrze­

by — znalazły w dobie obecnej wśród społeczeń­

stwa naszego i ogółu turystów lepsze zrozu­

mienie!

Tadeusz Zwoliński.

(12)

»O ksza« D o m p r o fila k ty c z n y . S a n a to rju m » O d ro d ze n ie «.

T O W A R Z Y S T W O „ O D R O D Ź E N I E “.

Na południowym stoku Gubałówki, zdała od pyłu i gwaru Krupówek, wznoszą się na paru- morgowej przestrzeni, zabudowania Towarzystwa Domów Zdrowia „O drodzenie".

Niewielu zapewne z tych, którzy przybywają na wywczasy do Zakopanego zwiedzali tę Instytucję i niewielu też zna jej pożyteczną działalność. A je­

dnak gdyby tam poszli i uchylili owej zasłony, która dzieli świat zabaw i przyjemności od świata cierpienia i choroby, ujrzeliby widok niezwykły.

Ujrzeliby młode życia dotknięte straszną chorobą płucną, a wśród nich i te cierpiące, trawione go­

rączką twarze i te już wyleczone, uśmiechnięte, wracające do zdrowia, a wydarte, że tak powiem, śmierci.

O d skromnych początków zaczęła się praca Towarzystwa „O drodzenie": założone w r. 1913 przez Klarę Jelską, w ciągu 11 lat istnienia przy współdziałaniu ludzi dobrej woli, rozrosło się w poważną Instytucję społeczną, która posiada własne dwa domy — Sanatorja dla chorób płuc­

nych, jak wspomnieliśmy, na Gubałówce i Dom Profilaktyczny przy ul. Zamojskiego.

Rezultaty leczenia są uwidocznione w zesta­

wieniach statystycznych „O drodzenia", z których się okazuje, że liczba wyleczeń sięga 70°/0. Nic to dziwnego, gdyż poziom leczenia sanatoryjnego stoi tam bardzo wysoko i mimo szczupłości po­

mieszczenia, jest to obecnie jedno z najpoważniej­

szych Sanatorjów w kraju. „O drodzenie" przezna­

czone jest dla niezamożnej, polskiej młodzieży męskiej i żeńskiej, wszelkich stanów i zawodów.

Niema tu różnic i równie dobrze znajdują miejsce studenci, jak i młodzież rzemieślnicza, a wspólne obcowanie niezwykle korzystnie wpływa na poziom wyrobienia tak pod względem intelektualnym, jak i towarzyskim. Szkoda, że „O drodzenie" jest zbyt małe i nie może pomieścić setek zgłaszających się kandydatów, wskutek tego bowiem giną setki

młodych istnień, które mogłyby wrócić do swoich zawodów i pracować dla Polski.

Ale może już wkrótce skończy się okres od­

rzucania podań i próśb błagalnych, pisanych łzami, bo oto Towarzystwo „Odrodzenie" przy wielkich wysiłkach i ofiarności jednostek, zakupiło już część materjałów na mające powstać na terenie G uba­

łówki murowane duże Sanatorjum.

Daleka to wprawdzie jeszcze droga, ale ci, którzy stoją na czele tej pożytecznej Instytucji i którzy oddają się całą duszą idei ratowania mło­

dego pokolenia, ufają, że społeczeństwo, a prze­

dewszystkiem Rząd Polski, nie zostawi ich samych i przyjdzie z pomocą wielkiemu dziełu leczenia niezamożnej chorej polskiej młodzieży.

Na czele „Odrodzenia" stoją: Prezes Franci­

szek Kosiński, W iceprezes poseł M edard Kozłow­

ski, sekretarz Klara Jelska, oraz Członkowie W y­

działu: Dr. Stanisław Adamski, p. Urszula Brzo­

zowska, p. Marja Chylińska, Drowa Helena Cza­

plińska i p. Marja Kopecznowa..

Dyrektorem jest Dr. Józef Żychoń, lekarzem kierującym Dr. Stefan Jasiński, asystentami Dr.

Tumalewicz i Dr. Jagoszewski.

P odczas p o siłk u w S a n a t. »O drodzenie«.

(13)

Z E Z Ł O T Y C H K A R T .

C H A Ł U B I Ń S K I - S T O L A R C Z Y K - S A B A Ł A — W I T K I E W I C Z . Czem by­

łoby dziś Za­

kopane, gdy­

by nie Ci czte­

rej mężowie, z tych kart na nas patrzący, trudno odga­

dnąć.

Główna i nie­

podzielna za­

sługa rozwoju Z a k o p a n e g o i przeobraże­

nia z biednej górskiej wioski w największe u z d r o w i s k o Polski, do nich należy.

Gdyby nie wojna i przez nią spowodo­

wana w ciągło­

ści życia nie tylko Zakopa­

nego, ale i ca­

łego świata, lu­

ka, ciągłość

P o m n ik T. C h a łu b iń skieg o. dziejów i ży­

cia, podtrzy- mywałaby tradycją pamięć o tern, co minęło, a więc i o tern, czem byli w Zakopanem.

Starsza generacja, ta jeszcze swym wiekiem, współ­

życiem i współpracą bliższa tych trzech, wymiera po­

woli a w każdym razie schodzi z życia, w cień zacisza domowego, gdzie własnemi wspomnieniami żyjąc, niezdolna staje już się do podtrzymywania tradycji — młodsza generacja, ta która swem dzieciństwem w te dzieje wrasta, dzięki powojennym warunkom, a i samej wojnie, rozproszona po rozległych zie­

miach ojczystych, względnie zmianą życia i przej­

ściami wojennemi wytrącona z zwykłej kolei ży­

cia, zachowując pamięć o przeszłości, luki spo­

wodowanej wojną nie ma sił wypełnić i przez to, najmłodsza generacja zaczyna tracić łączność „mię­

dzy dawnemi a nowemi laty“ — a na mogiłę i pa­

mięć ludzi przeszłości zasuwać się zaczyna coraz głębszy cień zapomnienia...

Słowa te odnoszą się głównie do tych, co rok rocznie w miesiącach letnich lub zimowych odwie­

dzają Zakopane, bo nie śmiem nawet przypusz­

czać, aby ktokolwiek ze stałych mieszkańców Za­

kopanego nie wiedział jeszcze i nie znał dziejów własnego kraju.

W imię więc tej tradycji, na kartach nowo po­

wstającego pisma, choć parę słów ich pamięci po ­ święcić pragnę.

Ksiądz Stolarczyk, syn ludu, urodzony w W y­

sokiej pod Jordanowem w roku 1816 — obejmuje probostwo w Zakopanem.

Inaczej to Zakopane przed ośmdziesięciu laty wyglądało. Parę, czy — kilkanaście lub kilkadzie­

siąt skromnych osiedli, karczma i nowo postawiony kościółek — to wszystko — a wokół lasy, hale i znów lasy, lasy bez końca i kresu... a w tych osiedlach, wśród tych puszcz lud półdziki, nieuświa­

domiony — lud w pierwotnych zwyczajach i w ta- kiejże wierze żyjący.

W takie środowisko przybył młody proboszcz — ale, że zdrowie miał niespożyte, siłę niedźwie­

dzią i hart ducha człowieka nieulękłego, pokonał trudności — lud, dzikość, narowy i stare prze­

sądy opanował i zwalczył, kładąc przez to pod­

waliny pod przyszłe kulturalne Zakopane.

Szczupłość miejsca nie pozwala mi na szcze­

gółowe skreślenie dziejów tego niepospolitego człowieka — faktem jest jednak, że jako pierw­

szy proboszcz zakopiański, rozpoczyna swą posta­

cią nową kartę w dziejach Zakopanego.

Zamiłowany i zapalony taternik schodził całe Tatry. Niema w Tatrach szczytu, któregoby nie zwiedził; pierwszy z Polaków wchodzi na G er­

lach; zapalony taternik, zapałem tym porywa górali, a później przybywa z roku na rok, coraz liczniej łaknącą wypoczynku wśród cudnej przy­

rody, inteligencja polskiego społeczeństwa.

Gdy wiek i trapiąca go słabość — reuma­

tyzm — nie pozwalają mu na szczytowe wycie­

czki, idzie w towarzystwie swych przyjaciół w hale, skąd rozmiłowanym wzrokiem pogląda w słońcem lub księżycem oświetlone turnie i szczyty.

Jeden z założycieli i długoletni Członek Pol.

Tow. Tatrzańskiego, do ostatnich chwil życia, nie ustaje w pracy, skupiając około swej postaci w latach siedmdziesiątych i ośmdziesiątych ubie­

głego stulecia, życie sezonowe Zakopanego.

Po blisko pół wiekowem trwaniu na stanowi­

sku proboszcza zakopiańskiego, zmarł żałowany przez wszystkich, 6 lipca 1893 r. Z księdzem Stolar­

czykiem łączy się bezpośrednio drugie nazwisko — jeszcze bardziej pro­

mienne i kochane, na­

zwisko Dr. Tytusa Chału­

bińskiego.

Kto był Chałubiński?...

Lekarz, przyrodnik, ta ­ ternik, a przedewszyst- kiem człowiek — czło­

wiek w najszlachetniej- szem znaczeniu tego mia­

na. Urodzony w 1820 r., uczestnik powstania wę- giersk. 1848ipolsk. 1863 roku — zobaczył T atry

po raz pierwszy w 1852, K s. S to la r c z y k .

11

Cytaty

Powiązane dokumenty

Notarjusz nie pobiera swego wynagrodzenia we formie stałych poborów od Państwa, a pobiera je od wypadku do wypadku od slron, w których sprawie swą czynność

na Sejmie Wielkim. treści na trzecie] stronie okładki.. Piattoli zrozumiał, że równouprawnienie stanu trżeciegó jest nakazem czasu. 1790 3o -Warszawy, ‘ gdzie

Tern różnią się od swoich następców, dla których pierwiastek żydowski bardzo często jest tylko zewnętrzną pokrywą, czczą formą, nic nie mówiącym

dowe, wcale przyzwoity hotel, dokoła Rechobotu olbrzymie połacie ziemi, obsiane winem, migdałami, pomarańczami. Dalej zawadzamy o małą wprawdzie, lecz

sięć razy oprawca ponawiał cięcie, a zawsze bezskutecznie, bowiem szyja skazańca stała się jako kość słoniowa.. Rozwścieczony monarcha jął badać obecnych,

Matjasz Bersohn (Tobiasz Kohn, lekarz polski XVII w. Kraków 1872) a jego biografia znajduje się też we wszystkich podręcznikach historji żydowskiej, ileże jest zawarta

Dzieje się to zaś dzięki poziomowi duchowemu obywateli, 0 który się starano przez lat dziesiątki, co w p a ­ jano dzieciom już od wczesnego dzieciństwaA. Do

tego kierunku jest Pablo Picasso —malarz wędrownych kuglarzy i cyrkówek (początkowo). - Nie mam zamiaru w dzisiejszym artykule wtajemniczać niewtajemniczonych we wszystkie arkana tej