• Nie Znaleziono Wyników

Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914), nr 18 (2 maja)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914), nr 18 (2 maja)"

Copied!
34
0
0

Pełen tekst

(1)

Najwybitmejsi europejscy profesorzy zalecają ze skutkiem znakomitym, chorym, dotkniętym

jtatrastenją płciową

(N IE M O C Ą ) znany francuzki preparat

STIMULOL

D-ra GLAISEA

gdyż jest to jedyny i wyłączny środek, który szybko przywraca energię płciową, oraz wzmacnia cały układ nerwowy. (Przy całkowitem lub częściowem osłabieniu energii płciowej, w neurastenii, upadku sit, przepracowaniu umysłowem Stimulol D-ra Glaise‘a wywiera szybkie oraz radykalne działanie. Wzmacnia nerwy i mięśnie, usuwa fizyczną niedomogę, wreszcie sprowadza wraz z nowemi siłami rzeźkość ducha)

Działanie Stimulolu zostało starannie sprawdzone w pierwszorzędnych europejskich sanatoryach i doznało entuzyastycznego przyjęcia ze strony powag lekarskich.

Ważne ostrzeżenie: w sprzedaży obiegają bezwar­

tościowe naśladownictwa. Należy przeto żądać we wszystkich aptekach i składach aptecznych prawdzi­

wego Paryskiego Stimulolu D-ra Glaise'a w alumi- niowem opakowaniu z plombą komory celnej. Wszyst­

kie doświadczenia i spostrzeżenia, czynione z tym preparatem, jakoteż najlepsze opinie lekarzy odnoszą się wyłącznie do prawdziwego Stimulolu.

S K Ł A D G Ł Ó W N Y :

Instytut D-ra CALVET, Warszawa, Marszałkowska, 120. Oddz. 6.

T^azirriierz Uora^sKi

F A B R Y K A S Z C Z O T E K I P E N D Z L I.

W arszaw a, B rackaN 222, D ługaN 246. Tel. 147-15.

D f. B ctłfU Ć ^Śf Baackt, PllriS.

Baume Ben&ue

WYLECZENIE ZUPEŁNE

P I W A

P O D A G R Y - R E U M A T Y Z M U N E W R A L G II

D ostać można w e w szystkich aptekach. O ryginalne pudełka zaopatrzone różowa są banderolą podpisem D r. B e n g u ć . 7930

TOW. AKC.BROWARÓW PAROWYCH

HABERBUSCHiSCHIELE

TEL. EK5PED.9-52J 9 2 -8 6 .

Biuro Techniczne

3nż. 3C. Harasimowicza

Urządzenia elektryczne, konser- wacya światła.

Warszawa, Al. Jerozolimskie 23.

Tel. 203-85 i 150-70.

P I W A

Dla dzieci, matek, rekonwa­

lescentów, osób nerwowych I starców. Fosmoza zapew­

nia prawidłowy rozwój krwi, kości i mięśni. Niezbędny pokarm dla dzieci w okresie ząbkowania i rośnięcia.

L iczne o p in je P. p. L ek arzy i O rd y n ato ró w sz p ita li dełą- cza się do każdego p u d e łk a .

D o sta ć w szęd zie.

= C e n a p i n l e l k a 1 r b . =

CZAJA i RECHOWICZ

K R A K Ó W , R y n e k L in A B JYŚ 4 5 . . W YKONANIA PODŁUG A N G IELSK ICH FASONOW

DLA PR ZY JEZD N Y CH W CIĄGU 2 4 GODZIN.

[JA N N O W A K K R A B Ó W .

ulica Floryańska 14 (H o te l pod R ó ż ą ).

MAGAZYN BIE LIZN Y MĘZKIEJ 1 DAMSKIEJ

===== oraz PŁÓ CIEN KORCZY ŃSKICH. - C e n y n a jn iż s z e .9352

• świat" >4 18 z dnia 2 Maja 1914 roku.

(2)

? K £ P* N fl bJ5

« u k or

< Ł > =

« s « s V g ►»«*

tj 8 *O «<

" 2 . S - *

£J 3 & ►, o, °» _ N

i-m Ot |_,

o a , - f t 5 2 o s

£ «:p.n

«73r3 2

° ~ a a

* g j § a o s

° S .0 - ►»«

Ą a a t i a >->2 b 2 S S &

“ “ - o

S"“ * s

> § : - . « J4 5 a o « u 44 o a o c3 <a « s t ^ A — N._

Varsovie/uitomobile

WARSZAWA, ulica KOPERNIKA .Na 4/6.

T e le f o n 3 5 - 3 3 i 5 1 -0 7 .

Wyłączne przedstawicielstwo na Królestwo i Litwę firm samochodowych:

DELAUNAY-BELLEVILLE, MINERWA, LORRAINE-DIETRICH,

OVERLAND,DELAHAYE.

i i

Instalacye firmy

V A R S 0 V I E - A U T O M O B I L E ”

obejmują:

Warsztaty reperacyjne, fabryką karoseryi i garaże

z zamkniętymi boksami.

SPRZEDAŻ WSZELKICH AKCESORYI.

Perfum y

^ e u ru e u re ^ ł^ ą y

Żądać wszędzie. D'OR5AY.I7.RuedelaPaix.PARYZ

ROK ZAŁOŻENIA 1866.

F. W ORONIECKI

WARSZAWA, CZYSTA Ns 2.

W y k w in tn e Z e g a r y i Z e g a r k P r e c y z y jn e . U -s

o E—

z< ce

“■ c - oa Ul «3 a x ?

“ ' S

2 §

■<«

«✓ >

ZAKŁAD WODOLECZNICZY

D= H. Chramca

ZAKOPANE.

Kwiecień, Maj ceny zniżone. Najodpowied­

niejszy czas dla odpoczynku i leczenia.

H u r to w y i d e t a li c z n y s k ł a d p a p ie r u

WŁADYSŁAW BEDNAW 5K1”

W ła śc ic ie l A . SZTURM.

W a r s z a w a , M io d o w a Aft 2 . T e le f o n 7 2 . poleca: Materyały piśmienne i rysunkowe. K sięg i bu ch alteryjne, Reje- stra gosp odarcze, D ruki w s z e lk ie g o rodzaju. A lb u m y d o f o t o g r a f j i ,

do kart pocztowych. Obstalunki z prowinoyi załatwia się odwrotną pocztą.

SKŁAD M ATE R YA ŁO W B ŁA W A TN Y C H

Sabiny Gehrke Chmielna Mo 8

poleca

na sezon wiosenny i letni NOWOŚCI

krajowe I zagrań.

S Z E W I O T Y , s u k n a , w e ł n y c z a r n e , k o lo r o w e . K R E P O N Y j e d ­ w a b n e , w e ł n i a n e i b a w e ł n i a n e . W E L W E T Y a n g i e l s k i e . K R E P Y ż a ł o b n e . M U Ś L IN Y , W O A L E b a w e ł n i a n e o d 18 k o p . B A T Y S T Y , Z E F I R Y p ł ó c i e n k a k o s z u l o w e o d 20 k o p . S A T Y N Y o d 25 k o p . P I K I b i a ł e i p ł ó t n a . K R E T O N Y o d 11 k o p . B I A Ł E to w a r y r ó ż ­

n y c h f a b r y k n a s z t u k i i ło k c i e o d 08 k o p .

P r ó b y n a ż ą d a n i e b e z p ł a t n i e . •«?»• T e le f o n 192-21.

3-konny.

M otor KOBANA

jest ostatnim wyrazem techniki w motorach łodziowych.

J e s t to j e d y 2 - c y l in d r o wy n y m o ­ t o r p r z e n o ś n y . P o b i j a w s z e lk ą k o n s t r u k c y ę . J e s t to r z e c z y ­ w i s t e ź r ó d ł o s iły . P o tę ż n y i s z y b ­ k i — c i c h y i c h o d z ą c y s p o k o j n i e . P o s i a d a p e ł n e 3 k o n i e s i ł y i p o ­ s i a d a z m ia n ę k i e r u n k u b ie g u p o d ­

c z a s r u c h u .

motor do łodzi wiosłowej.

M o to r K o b a n a n i e w y w o ł u je w i b r a c y i , j e d y n e j p r z e s z k o d y w s t o s o w a n i u m o t o r ó w p r z e n o ś n y c h d o ło d z i w io s ło w y c h . J e s t o n d o s k o n a l e z r ó w n o ­ w a ż o n y i n i e t r z ę s i e ł ó d k ą . D o p a s o w y w a s ię d o k a ż d e j ło d z i w i o s ł o w e j w 2 m i n u ty , p o s ia d a n i e z a c h w a s z c z a j ą c e s i ę ś r ó b ę i s t e r , ła tw y d o p u s z c z e n i a w r u c h , p o z w a l a s t e r o w a ć , g d y m o ­ t o r s t o i . K o n s t r u k c y ą s w ą i o d d a w a n e m i u s ł u ­ g a m i d a l e k o p r z e w y ż s z a k a ż d y in n y ty p m o t o r u .

.. Ilu str o w a n y o p is g r a tis. =

W Y Ł Ą C Z N A S P R Z E D A Ż

M . D O M A R A D Z K I, inż.

W a r s z a w a , Ż ó r a w i a 2 6 a . — T e le f o n 2 0 5 - 2 5 .

KOTŁY, MOTORY, MASZYNY

r ó ż n y c h w i e l k o ś c i i s i ł y d o s p r z e d a n i a

T o w a r z y stw o W sp ó ld zielcze H andlu S z m e l c e m

,F £R R A M E N T U M ”

Warszawa: Błuro: Smolna 30. Tel. 184-23. Składy: 41. Jerozolimskie 103. Tel. 166-42.

P o s z u k iw a n i a g e n c i.

A u t e n ty c z n e m a r k i p o ­ c z to w e z a g r a n ic z . m isy ], z g w a r a n c y ą , ż e n i e s ą s o r ­ to w a n e , s p r z e d a ż n a w a g ę . Ż ą d a ć o b ja ś n i e ń p o p o l s k u , u : R . B e c a n n e , d y r e k t o r a m i s y j n y c h m a r e k p o c z t., 41, u l. R e d u t , T u l u z a ( F r a n c y a ) .

Powszechnie znane rowery

»•

p o s i a d a j ą t a k o b r z y m ie i r o z p o w s z e c h ­ n i e n i e , p o n ie w ą * o d r ó ż n i a j ą p r e c y z y j n o ś ć w y k o ń c z e n i® !111 b y w a ł , w y tr a y ^

c ią 1 m i ę * ' k o ś c i ą , c h o d u . N a r o w e r a c h „ O R M O N D E “ je * * ™ m i s t r z e ś w i a t a , j a k ; F r i o l , B a d e r e •>

t a k s a m o m i s t r z e K r ó l e s t w a P o la * g o : G r o n e z e w s k i , T k a c z y k e t c ’ c jj N a u li c a c h W a r s z a w y , n a d r ó g i s z o s a c h n a 100 r o w e r ó w s P?*Xr e s ię 90 m a r k i „ O R M O N D E 44, *

n i g d y n i e z a w o d z ą . Z n a n e d o g o d n e w a r u n k i k u p n a r o z p ł a i y Pb« 3 *5 0 k« m ie s ię c z n ik Ceny przystępne. — Zadatek niewymaflainy.

C e n n ik i b e z p ł a t n ie *

K a n t o r g łó w n y i A d m i n i s t r a c y ą K r ó l e s t w a P o l s k i e g o i R o s y 1-

„The New Maison Ormonde

Warszawa, Nowy-Świftt 72.

S k ła d y f a b r y c z n e : M o s k w a , S m o le ń s k i R y n e k - K i j ó w , M ik o ła je w s k a Ns 3.

Ł ó d ź , S p a c e r o w a Ns 40.

(3)

P R E N U M IR A T A : w W a r s z a w i e k w a rta ln ie Rb. 2. P ó łro c z n ie Rb. 4. R o c z n ie Rb. 8. W K r ó l e s t w i e i C e s a r s t w i e : K w a rta ln ie Rb. 2 .2 0 . P ó łro c z n ie Rb.

4 .0 0 R o c z n ie Rb. 9 . Z a g r a n i c a : K w a rta ln ie Rb. 3. P ó łro c z n ie Rb. 6. R o cznie- Rb. 12. M i e s i ę c z n i e : w W a rs z a w ie , K ró le s tw ie i C e s a r s tw ie k o p . 75, w A us- t r y i : K w a rta ln ie 6 K o r. P ó łro c z n ie 12 K o r. R o c z n ie 24 K o r. Na p rz e s y łk ę „A lb - S z t . " d o łą c z a s ię 50 hal. N u m e r 50 h a l A d r e s : „ Ś W IA T " K ra k ó w , u lic a D u ­ n a je w s k ie g o Nfi 1. C E N A O G Ł O S Z E Ń : W ie rs z n o n p a re lo w y lub Jego m ie ls c e na 1-ej s tro n ie p rz y t e k ś c ie lu b w te k ś c ie Rb. 1, n a 1-e) s tro n ie o k ła d k i ko p. 60- N a 2 -e j i 4-eJ s tro n ie o k ła d k i o ra z p rz e d te k s te m k o p . 3 0 . 3 -c ia s tro n a o k ła d k i i o g ło s z e n ia z w y k łe k o p . 25. Za te k s te m na b ia łe j s tro n ie k o p . 30 K ro n ik a t o ­ w a rz y s k a , N e k ro lo g i I N a d e s ła n e ko p. 75 za w ie rs z n o n p a re lo w y . M a rg in e s y : n a I-e j s tro n ie 10 rb , p rz y n a d e s ła n y c h 8 rb ., na o s ta tn ie j 7 rb- w e w n ą trz 6 rb . A r ty k u ły re k la m o w e z fo to g r a fia m i 1 s tr o n a rb . 175. Z a łą c z n ik i p o 10 rb .

o d ty s ią c a .

Adres Redakcyl I Administracyi: WARSZAWA, Zgoda Na 1.

T e l e f o n y : R e d a k c y l 73-12. R e d a k to ra 6 8-75 . A d m in is tr a c y i 7 3-22 i 8 0-75.

D ru k a rn i 7 -3 6 . F IL IA w Ł O D Z I, u lic a P io tr k o w s k a Nq 81. Z a o d n o s z e n ie d o

d om u d o p ła c a s ię 10 k o p . k w a rta ln ie .

Rok IX. Ne 18 z dnia 2 maja 1914 r.

Teatr Nowoczesny

RÓG JASNEJ I SIE N N E J, = = Przedstaw ienie o godz. 8 i 10-ej.

W niedziele i ś w ię ta o g. 4, 6, 8 i 10.

Ceny m iejsc od 40 kop. do 1.50 kop.

KARMELKI i CZEKOLADĘ

POLECA

CZESŁHW TW HROW SKI

Chłodna N° 36, lei. 72-75

W ydawcy: Akc. Tow. W ydaw nicze „Ś W IA T ” . R edaktor: S tefan Krzyw oszew ski W arszaw a, ulica Zgoda Ne 1 róg Chmielnej.

R e d a k to r o d p o w ie d z ia ln y n a G alicyę: A n to n i C h o ło n ie w sk i, K raków , D u n ajew sk ieg o K® 1.

Do numeru niniejszego dołączam y l-szy tom dodatku książko­

wego za ll-gi k w a rta ł roku bież. Je s t to pierw szy tom znakom itej po­

w ieści A. Dygasińskiego p. t. PAN JĘDRZEJ PISZCZALSKI. Z w ra c a ­ my uwagę P renum eratorów , że dodatki książkow e o trzym a ją tylko ci prenum eratorzy „Ś w ia ta ” , któ rzy oprócz prenum eraty, nadesłali za opraw ę 45 kop. k w arta ln ie (z p rze syłką 60 kop. kw artalnie).

... - - - V

Francuskie Tow. Ubezpieczeń na życie

„ U U R B A IN E ”

Ulgi na w y p ad ek n iezd . do p ra c y F il ja dla K ró l. P o l. Marszałk. 136.

8857 O d d z ia ł m iejski: ulica Moniuszki Nr. 2.

B iu ro K ijow skie: Kijów, ulica Kreszczatik Nr 45.

Najlepsza Czekolada Szwajcarska na mleku

„C a ille rs ”-

ODSTĘPSTWO.

P o ru szo n ą p r z e z nas spraw ę a p o sła zyi narodow ej za N iem n em , B u ­ g ie m i S a n e m oświetla w sze re g u p o n iższych u w a g zn a ko m ity badacz na szej p rzeszło ści, a u to r pomnikowet>o d zieła , , Polityka Łabęckiego ’, p r o f. U niw er­

sytetu Ja g ie llo ń sk ie g o i członek a u str, Izb y p anów , d r, S ta n isła w S m o lk a , O dezw anie się to je d n e g o z n a jśw ietn iejszych u m y słó w w Polsce, oparte i na bezpośredniem znaw stw ie n a szych w spółczesnych stosunków na kresach i na g łę b o k ie j zn a jo m o śc i c zy n n i zów dziejow ych, k tó re te sto su n ki k szta łto w a ły , Powinno w yjątkow ą zw rócić na siebie uw agę.

N O W O Ś Ć ! N O W O Ś Ć !

STEFAN KRZYWOSZEWSKI

99

ROZSTAJE

KOM EDYA W 3-ch AK TA CH . 99

Do nabycia we w szystkich k sięg a rn ia ch .

H o t e l R O Y A L w "SUIOI H U 7 H L r«l«łon: B-OI, l-2».w a r s z a w ie Wlndn. E le k tr y ,z r oIC K ą p iel,

KAZIMIERZ EHRENBERO

Czasy teraźniejsze

Cena rb. 2.20. z przes. 2.50.

Do nabycia we wssyst. księgarniach.

I Z nakom ita czek o lad a gorzka, Z zzz b ia ło -ż ó łte o p ak o w an ie. — fa bry k a a. Pia s e c k i - k r a k ó w.

Krótki rys ratownictwa

"o p ra c o w a ł Dr. J ó ze f Z aw adzki.::

Cena 65 ko p. — - ...■ Do nabycia wszędzie.

KEKTYF1KACYA warszawska

Wyborową „SIWUCHĘ".

Czytelnicy „Świata" pamię­

tają artykuł p. Chołoniewskiego:

Zbiegostwo iv płaszczu ideowym.

Autor zachęcił mnie, żebym za­

brał głos w dyskusyi, zagajonej tym artykułem. Bolesny przed­

miot, a co dziwne, niemal nietknię­

ty, chyba mimochodem w powie­

ści, choć nie godzi się zamykać oczu na jego — niestety — aktual­

ność. Pod świeżem zaś wraże­

niem apostrof p. Chołoniewskiego doszły mnie echa dyskusyi o po­

krewnym przedmiocie, o „iikwida- cyi“ naszycli placówek za Niem­

nem i za Bugiem, i wydawało mi się, że nie należy rozdzielać tych przedmiotów: jeżeli pisać, to o jed­

nym i drugim. W ten sposób jednak rzecz urosłaby do rozmia­

rów nazbyt szerokicli na ramy pis­

ma, w którem ją poruszono. Po­

przestanę tu zatem na spostrzeże­

niach. jakie nasunął mi śmiały atak na objawy dezercyi z szere­

gów narodowych; osobno zaś gdzieindziej rozważę: co sądzić o pomysłach zwinięcia sił, rozpro­

szonych na Litwie i na Rusi, dla ich skupienia w obrębie Polski et­

nograficzne!.

Znam przeciwników, których znajdę w jednem i drugiem zagad­

nieniu; znam poniekąd icli argu- menta i z niejednym postaram się tu rozprawić, uprzedzając zarzuty.

Przędewszystkiem uprzedzę jeden zarzut czy też postulat. Będą pew­

nie żądali, by dyskusya w obu przedmiotach toczyła się na grun­

cie ścisłego rozumowania, wyłącz­

nie na tym terenie, bez apelu do serca, do sentymentu.

Zgóry muszę oświadczyć, co o tern myślę.

Są zagadnienia, których nie można tykać bez częstego wkra­

czania w jedne dziedzinę życia da­

chowego. Tam stykają się ciągle

afekt z intelektem, tam sprawdzają nawzajem swe wymagania, łago­

dząc ich ostrości, i nie usuną zgrzytów, rozdźwięku w duszy, dopóki zgodnym nie uderzają tak­

tem. To sumienie.

I.

Polak w drugiem pokoleniu, od dziecka z Polską zrosły, odziedzi­

czył majątek w Szwecyi, jeżeli się nie mylę, nawet majorat, po wyga­

śnięciu starszej, w Szwecyi pozosta­

łej linii *). Tam, w zamku przodków', gościł raz dwóch polaków, starych

4) Wawrzyniec lir. Engestrón:

(Przyp. Red.).

1

(4)

przyjaciół. Olśnieni Szwecyą, kra­

jem i ludźmi, pod urokiem oświaty szwedzkiego ludu, nie mogli ukryć zdziwienia, że gospodarz pozostał wiernym Polsce, chwilowo przeby­

wał tylko w rodowem gnieździe nad malowniczemi fiordami i dalej pchał taczkę życia w Poznaniu lub w mo­

notonnej wsi wielkopolskiej, gdzie z każdym rokiem hakatyzm coraz do­

tkliwiej zatruwał życie. Miał prawo wskrzesić w sobie tradycyę tylu po­

koleń, u ojca jeszcze żywą, a w nim samym dopiero przyćmioną na pol­

skiej ziemi, w boleściach duszy, przesiąkniętej polskością. Możeby ktoś powiedział, że, wziąwszy w Szwecyi spuściznę antenatów, miał obowiązek służyć ich ojczyźnie. Je­

mu nie przeszło przez myśl analizo­

wać: jakie ma prawo, gdzie obowią­

zek. Przyjaciołom polakom odpo­

wiedział: „Możebym teraz uczul się szwedem, gdyby Polska była wol­

ną; tak, jak jest, to byłaby prze­

cież p o d ło ś ć " . Był to ów zgodny rytm serca L rozumu, odruch szla­

chetnej duszy.

Sam byłem świadkiem, jak to opowiadano w polskim domu nad Niemnem, polskim dopiero w pierw- szem pokoleniu, bo gospodarz, syn irlandczyka z rodu królów Erinu, z matki niemki, po kądzieli miał długi szereg antenatów z niezawodną fi- liącyą, sięgającą do normandzkiego rycerza, co z Wilhelmem Zdobyw­

cą przybył do Anglii. Nadniemeński majątek, gdzie już on się urodził, spuścizna po generale, który pod Su- worowem szturmował Pragę, dona- cya Katarzyny, przeszedł na ojca po rodzonym wuju. Z żywością ir­

landczyka, który w nim się odzywał na każdym kroku, zawołał głośno, jakby usłyszał rozwiązanie zagadki własnego życia: „Toż ja teraz rozu­

miem, dlaczego jestem polakiem".

A był nawskroś polakiem, do dna celtyckiej duszy, z całem, rzecz ja­

sna, dobrodziejstwem inwentarza polskości, w epoce Murawiewa i Mu- rawiewa następców. Tu także tętnił zgodnie , acz nieświadomie, rytm serca i rozumu.

Zatętnilby tak samo świętem o- burzeniem, gdyby kto był spróbo­

wał kusić Libeltów, Szumanów, Le­

lewelów, by sobie przypomnieli nie­

dawnych przodków i wrócili na ło­

no niemieckiej ojczyzny, grzejąc się w słońcu jej powodzenia.

Rzecznicy apostazyi gotowi nam zarzucić brak konsekwencyi, po­

dwójną miarę dla spolszczonych szwedów, anglików, niemców — i dla polaków, nawet tych, co nie de­

pcą prastarej, w pomroce wieków gubiącej się tradycyi, a j e d y n i e tradycyom sześciu, ośmiu pokoleń muszą się sprzeniewierzyć, by uza­

sadnić ideowa ucieczkę z pod po­

szarpanego sztandaru.

Kto nie widzi, nie czuje, że ta podwójna m iara słuszna i sprawie­

dliwa — z tym trudno się rozpra­

wiać.

Niech jednak pamiętają obroń­

cy apostazyi, że i to już coś znaczy:

z Anglią nigdy Polska nie wojowała, ze Szwecyą raz ostatni przed 200 laty; szwed, anglik, włoch, czy fran­

cuz, który został polakiem, nie w y­

zbywa się swojej narodowości, by mnożyć zastępy nieprzyjaciół. Niem­

cy zaś, których przyswoiliśmy sobie w ubiegłym wieku —- dziś to ustało — nie czuli się niemcami. Au- stryacy to byli, prusacy, niekiedy sasi; w Austryi, w Prusiech tłumio­

no wówczas niemieckie ideały, i to też często, w epoce Polenliecler, by­

wało dla niejednego pomostem do polskości. Austryactwo, prusactwo nie dawało im ideałów, bez których duszy czczo na tym świecie. Znajdo­

wali je w Polsce i pod ich promienia­

mi syn spiessbiirgera czy biurokraty, zjadaczy Chleba, przekształcał się w człowieka o aspiracyach, godnych człowieka. Polska tę iskrę w nich rozniecała, swoją tradycyą, odbija­

jącą od dusznej atmosfery po kon­

gresie wiedeńskim, rodzimym oby­

czajem, wielką poezyą, wreszcie martyrologią, która ich samych wio­

dła i na pole Grochowa i na Szpil- berg, na Sybir, na szubienicę. U nich też zgodnie uderzał rytm serca i ro­

zumu, wbrew ostrzeżeniom filister- skiej rozwagi. Tak, r o z u m miał w tern udział; dowodem, że nikt z nich nie żałował przeistoczenia. To, co im dała uboga, prześladowana Polska, co w duszy obudziła i dalszym poko­

leniom przekazała w dorobku, to przeważyło szalę poniesionych ofiar, przeważyło niezrozumiałą dla nieje­

dnego wagą idealnych wartości, któ­

re lepszym naturom opromieniają życie i w ich pojęciu główną wartość życia stanowią.

Chrztem ofiar zdobyli sobie pra­

wo: stawać w jednym szeregu z dziadami lub ojcami dzisiejszych zbiegów z pod polskiego sztandaru, współzawodnicząc z nimi w czyn- nem umiłowaniu przybranej przez się, tamtych odwiecznej ojczyzny—•

Polowie przy Zawiszach. Jakaż przepaść ich dzieli: tamtych „zbie­

gów", nie z pod sztandaru, lecz z pod kapralskiego ladsztoka — od re­

negatów, co opuszczają sztandar, pobryzgany ofiarną krwią ojców, dziadów, by za bezdźwięczną pobud­

ką wskazań genealogicznych prze­

chodzić do nieprzyjacielskich zastę­

pów. Wiodą ich tam rzekomo: zbla- dłe dawno, niby-tradycye rodu, na­

prędce zszyte niezgrabną ręką oschłej erudycyi o wątpliwej wartości nau­

kowej—wszczepiona sztucznie wier­

ność urojonym hasłom, które, jak im się zdaje, miały brzmieć w li­

stach szóstego czy dziesiątego wstecz pokolenia, albo i dawniej je­

szcze. Czyż to nie obłęd, jeśli u nich ten czynni* rzeczywiście coś znaczy, a nie jest raczej, świadomie czy nieświadomie, osłoną tylko in­

nych, realniejszych motywów? Ró­

żne pokusy mogą tu działać; rozwa­

żymy to w dalszym ciągu. Słusznie

mówi p. Chołoniewski, że nie same ordery i odznaczenia bywają dla od- stępców przynętą. Tylko to pewne, że narodowość, w której szeregi się zapisują, nie daje im nic z tego, co Polska dała owym sui generis rene­

gatom ubiegłego stulecia, gdy ofia­

rą dogodności życiowych okupy­

wali promienny ideał życia. Nikt bo­

wiem tego przecież nie weźmie na- seryo, by kogoś porwał czar postaci Kiejstuta, broniącego wyłomów po­

gańskiej Litwy, albo jeszcze staroży- tniejsze a nikomu nieznane tradycyę Żywinbuda, Dowiata, Erdziwiłla, czy też tego Skirmonta, którego chyba z dzielnymi ziemianami mińskiej i wi­

leńskiej gubernii nie wiążą ściślej­

sze węzły od filiacyi Popielów z mi­

tyczną pastwą kruszwickich myszy.

Ku Rusi też nikogo z tych zbiegów nie pociągną ideały Bohuna, Doro- szeńki, Bruchowieckiego; o Chmiel­

nickim nie mówię, nie-ideowym, naj­

większym z renegatów. Nie trady- cya też do nich przemawia, nie ży­

wa i żywotna tradycya drzew genea­

logicznych, obwieszonych ruskiemi lub bibiijnemi imionami, w ósmem al­

bo dziesiątem wstecz pokoleniu fila­

rów schizmy, rzadziej unitów. W ży­

wej tradycyi, gdyby nie była zgasła, przygłuszona bogatą tradycyą osta­

tnich pokoleń, nie brzmiałby głos zachęty do pomnażania dzisiejszych

„Ukraińców". Żywa tradycya rodo­

wa, nie przykrojona do świeżego szablonu, przyświecałaby jednym wzorem: wiernością w służbie Rze­

czypospolitej, umiłowaniem Polski, za którą ruska szlachta, błahoczes- tywa, czy też unicka, mężnie krew przelewała w kresowych bojach z tatarską dziczą, z kozacką czernią.

Dziś jeszcze wielu się waha:

pójść za zbiegami, jak dotąd nielicz­

nymi, czy pozostać na placu, w imię żywej tradycyi ojców i matek, dzia­

dów i pradziadów. Niejeden, w tern wahaniu, patrzy na ów rzekomy „po­

wrót" do nieprzyjacielskiego obo­

zu, jakby na expiacyę winy antena­

tów, domniemanych odstępców Li­

twy i Rusi. Na gorącym uczynku chwyta się tu „fałszywą mistrzynię życia", co sieje kąkol w glebę, nie­

świadomą prawdy, by zbierać spu­

stoszenia; prawdziwa bowiem histo- rya nie wie nic o tych rzekomych aoostazyach. Wie natomiast, że pol­

skości nikt nie narzucał litwinom, Białorusi, poleszukom i wołynia- kom albo Rusi Czerwonej, gdy kre­

sy zwolna dopiero zaludniały się fa­

lą polskiej przeważnie, zruszczonei potem kolonizacyi. Wie, że litewscy panowie i boiary już przed 500 laty zarzucili swój język, przyjęli ruski.

Żywiołowy to fakt; zapóźnieni W rozwoju dziejowym, lgnęli do zubo­

żałej już wówczas kultury sąsiadów, sprzęgniętych z nimi razem w W. X- Litewskiem. Choć w iara katolicka ich oddalała od Rusi, długo język ru­

ski, język Jagiellońskich hramot, li­

tewskiego Statutu, ksiąg sądowych- skarbowych panował niepodzielnie

(5)

Ze sztuki.

K arol W ie ru sz-K o w a lski. W esela.

na Litwie. Urzędowa ruszczyzna u- trzym ywała się całe wieki siłą bez­

władności, aż stała się zawadą w codziennem życiu dla społeczeństwa, które oddawna przenikła polskość, szerząc się żywiołowo nawet wśród politycznych starć z Polską, wraz z powolnem lecz trwałem działaniem wpływów zachodniej cywilizacyi, które szły z Polski i polskość z sobą niosły. Szlachta Litwy i Rusi zró­

wnała się z Koroną w poczuciu na- rodowem, i bodaj nawet, czy w niem rdzennych ziem polskich nie prze­

ścigała, gdy punkt ciężkości dziejów Rzeczypospolitej przesuwał się co­

raz bardziej z nad W isły i z nad W arty za Bug i Niemen.

Kto zaprze się tej tradycyi, opro­

mienionej pamięcią Wiednia, Bere- steczka, Cecory, po urojonym „po­

wrocie" w objęcia etnograficznej Li­

twy i Rusi, nie odkryje tam nic po­

dobnego do tych idealnych wartości, które jego przodkowie razem z pol­

skością wchłaniali przed wiekami, z dorobkiem Piastowskiej Polski i Ja ­ giellońskiej, z językiem pasowanym na rycerza słowa, w poezyi Kocha­

nowskiego, w prozie Reja i Skargi.

Nie znajdzie tam nic z tego, co nie­

dawno Kremerów, Chopinów i Grott­

gerów wprowadzało do Polski, cze­

go dalszy dorobek oni mnożyli i uza- cniali, na chlubę Polski, na pożytek ludzkości. Zastanie pustkę — a w pustce gorączkowe zabiegi, by ją wypełnić. Praw da, w tej pustce spo­

tka się z zasobami, z których, jak

dotąd, tak mało korzystają pionierzy narodowej kultury, ruskiej, litew­

skiej : mało spożytkowane, często je­

szcze nietknięte skarby motywów, drzemiących w duszy chłopa, w jego życiu i obyczaju, w zdobnictwie, w pieśni. Żeby przyłożyć rękę do za­

chowania tych bogactw od grożącej im niwelacyą banalnej cudzoziem­

szczyzny, do ich uruchomienia i roz­

wijania pod promieniami zdrowych impulsów kulturalnych, na to nie trzeba zmieniać narodowości. Są drogowskazy stare i nowe; nie trze­

ba od nich odwracać oczu.

Przebrzmiało dawne hasło: gen- te Rfithenus, natione Polonus; nie galwanizować go dzisiaj. 1 to, co je­

szcze wczoraj było rzeczywistością, zanika niepowrotnie; nie m arzyć już dziś o tern, żeby litewski, żmudzki chłop był tern dla Polski, czem we Francyi, dla Francyi, bask albo bre­

ton. Żywiołowy to fakt: demokra­

tyczny prąd epoki wynosi na wierzch ludowe warstwy, a Polska, ze wszy­

stkiego ogołocona, nie ma czem przyciągnąć do siebie swych basków i bretonów. Ale polak na ziemiach przez nich zasiedlonych, polak o zdrowem sercu i o zdrowym rozu­

mie musi zostać, czem byli rodzice i dziadowie. Zmagając się z przeci­

wnościami, na ojcowiźnie czy w miejskich murach, będzie dzierżył placówkę starej kultury i wiary przodków, którą mu powierzyła — jak kto chce się wyrazić — historya czy Opatrzność, kierująca dziejami.

Nie ulęknie się zgrzytliwego głosu puszczyków, co i nad Wisłą śpiewa Requiem polskości za Niemnem i za Bugiem. Odpowie nań słowami, któ- remi Starowolski odparł zuchwal­

stwo szwedzkiego króla przy, sarko­

fagu Łokietka: Fortuna variabilis, Deus admirałtilis...

II.

Mało znam książek, które warto tak często znów i znów odczyty­

wać, jak Henryka Mariona: De la so- lidarite morale. Essai de psycholo­

gie appliciuee. 5 wyd. 1899, 356 str.

Oto słowa, w których streszcza się główna myśl książki:

„Jeżeli, z jednej strony, we mnie znajduje ujście cała historya moich przodków, jeśli nic nie zginęło z ich uczuć, myśli, dobrych czy złych u- czynków: to znowu moje własne, osobiste przeżycia wpłyną podobnie na całe moje potomstwo, i nic nie zginie, co w nich będzie dobrego, co będzie złego. Pracuję więc dla przy­

szłości, to jest dla przyszłej moral­

ności, przyszłego szczęścia mojej rodziny, mojego kraju, ludzkości — ilekroć, z mojej inicyatywy, choćby jak ciasnym zatoczonej kręgiem, roz­

wijam, kn dobremu zwracając, mo­

ją naturę, choć nieznacznie, niedo­

strzegalnie. Każdym natomiast upad­

kiem rzucam i w blizką i w daleką przyszłość: posiew upadków, błę­

dów, nieszczęść. Gdzież może być 3

(6)

skuteczniejsza pobudka, by powa­

żnie patrzeć na życie"?

Czytałem te książkę po raz pier­

wszy kilka lat przed wojną japoń­

ską. W ciągu całej wojny, gdy obja­

wiła się światu jedna, wielka rewe- lacya niedoścignionych cnót obywa­

telskich w zbiorowej duszy wyspia­

rzy Dalekiego Wschodu, stawał mi zawsze w pamięci Marion, ze swemi głębokiemi obserwacyami i ze swą tezą, logicznie z nich wysnutą: czem jest silne, z pokolenia na pokolenie przeszczepiane, całą duszę człowie­

ka przenikające, poczucie odpowie­

dzialności na dwie strony, wobec minionych pokoleń, i za całą potom­

ność, za przyszłe pokolenia. To na­

ród niezwyciężony, bo zwartą masą zsolidaryzowany z gubiącemi się w pomroce wieków szeregami przod­

ków, tych, których zna i nie zna — a równocześnie z nieskończonemu jak ufa, szeregami potomków, któ­

rym chce nieskażoną przekazać, tak gorącą i żywą miłość Japonii, jak ja po przodkach wziął w spadku. W tern jego siła, niepokonana moc, niewy­

czerpane źródło heroizmu, w yrze­

czenia się siebie dla wielkiej całości, japończyka dla Japonii. Najściślej­

szy tu zespół rytmu serca i rozumu, logiczny wyraz całego poglądu na świąt, cechującego japońską duszę, wszechwładnie nad nią panującego.

Tryska on z wrodzonego uczucia, u japończyków podniesionego do naj­

wyższej potęgi, jakgdyby w każdem pokoleniu mocy mu przybywało: to przywiązanie dzieci do rodziców; co za tern idzie: uległość, posłuszeń­

stwo. W szystko zaś może człowie­

ka mylić, tylko nie ta bezwzględna p e w n o ść , że ma, czy miał rodziców, że każde z nich miało również ojca i matkę,

i

dalej, dalej, w głąb pomro- ki wieków; to rzecz ogólno-ludzka.

Dla japończyka w tym samym stop­

niu p e w n a jest świadomość, przez rodziców wszczepiona, że wszyscy jego przodkowie, znani mu i niezna­

ni, choć ustało ich ziemskie życie, istnieją, żyją dokoła niego, odmienną postacią życia; niedostrzegani prze­

zeń, biorą gorący udział we wszyst- kiem, co się dzieje w nim samym i o- bok niego. Nie odstępuje go nigdy p e w n o ść , że ci przodkowie znają dokładnie, nierównie lepiej, niż żyją- cy na ziemi, nietylko każdy jego u- czynek, lecz i najskrytsze porusze­

nie myśli, uczucia, woli; każde tej woli, od której niezłomnego żądają hartu, słabsze lub silniejsze napięcie.

Ma niewzruszoną p e w n o ść , że gdy swą. wolę dostroi do ich woli, gdy zwłaszcza z siebie czyni ochoczo o- fiarę dla ojczyzny: Japonia, olbrzy­

mi zespół, obejmujący wszystkich, co w szeregu pokoleń zamieszkiwali ojczystą ziemię i dla niej żyli, przyj- mie z umiłowaniem dobrego syna, godnego żyć wiecznie razem, rado­

wać się jej dobrem. Inaczej go ode­

pchnie ten wielki zespół, ze wstrętem wyrzeknie się przeniewiercy i po­

grąży wyrodka w wieczystym w sty­

dzie, przymuszonego tułać się po przestworzu, w odosobnieniu, w bez­

nadziejnej rozpaczy.

Oto t r a d y c y a .' w japońskim poglądzie na świat podniesiona do najwyższej potęgi: to cała tajemnica niedoścignionych cudów patryoty- zmu. Nawskroś pogański, jedną ma analogię ten pogląd na świat i życie z chrześciańskim poglądem. Obcy mu oportunizm, któryby się kierował perspektywą rozkoszy w życiu za- ziemskiem. Nie dla nagrody, jaka mu tam przyświeca, działa japoń­

czyk, nie z lęku odepchnięcia przez zespól przodków, — jedno czy drugie ma za rzecz naturalną, ale impulsem jest mu szczere umiłowanie tradycyi zgasłych pokoleń a w stręt do prze- niewierstwa, do tkwiącej w niern o- hydy.

Heroizm—chleb powszedni tego narodu. Nie było jednak w jego prze­

szłości równie heroicznego wysiłku woli, milionów ludzi i duszy zbioro­

wej, jak. ów zdumiewający, jedyny w historyi skok, dokonany w ostat­

nich dziesiątkach lat, gdy po wieko- wem odosobnieniu, wszedłszy w sty­

czność z Zachodem, przyswoił sobie napoczekaniu zdobycze obcej cywili-’

zacyi, by ratować ojczyznę, jej byt i niepodległość, by — zrównać się z wrogami. Trzeba zdać sobie sprawę, czem dla narodu, który tradycyę tak umiłował: odrzucić jej liczmany, aby ocalić złoto; od ziarna rozpoznać plewę, wyrzec się mnóstwa drugo­

rzędnych wartości, do których lgnę­

ło tyle pokoleń. W mozołach rozró­

żnienia, co złoto a co liczman, gdzie najwyższy heroizm, gdzie przenie- wierstwo, nie mógł się obejść bez krwawych starć, przesileń — w dzi­

wnie krótkim okresie kilku lat — ten jedyny w historyi przewrót, z które­

go wyszła zwycięsko japońska du­

sza, przyobleczona w europejski mundur; że po dawnemu japońska, nieskażona, to okazała w ostatniej wojnie. Dla całego świata nauka:

czem jest, jaką siłę daje tradycya, jeśli potrafi zdobyć się na tę najcięż­

szą próbę heroizmu, by z bogatych, przez wieki uzbieranych zasobów- odrzucić drogą sercu łupiilę, bo w niej próchnieje jądro — a odrodzone jądro zachować dla potomności.

Selekcya istotnej treści tradycyi wśród zbędnych, może nawet szko­

dliwych jej akcesoryów: to problem, godny każdego zdrowego społeczeń­

stwa, stałe zadanie narodowego ży­

cia, w pewnych chwilach naglące.

Obojętny widz — mniejsza o to, francuz czy japończyk — gdyby po­

znał w zarysie polską historyę, dzie­

je polskiego słowa, polskiej myśli i polskich natchnień, zdziwiłby się, że są polacy, co nasze posterunki na Li­

twie i na Rusi wliczają do przeżyt­

ków, do akcesoryów narodowej tra ­ dycyi. Niemniejby się oburzył, że są u nas jednostki, które się wypie­

rają polskiej tradycyi, ojca i matki i najbliższych pokoleń, na rzecz dale­

kich, zbladłych reminiscencyi XVI w,

czy dalszych. Cóżby powiedział francuz o drugim francuzie, któryby

wyrzekł się Francyi, a poczuł się z dnia na dzień baskiem albo breto­

nem, zwłaszcza, gdyby mu ta fanta- zya przyszła do głowy w roku 1870, 1871?

Może Francya znów wkrótce znajdzie się w ogniu, Francya, dziś minowana antymilitaryzmem. Czy obok poległych w boju, padnie poka­

źna liczba dezerterów — ideowych, rozumie się, dezerterów — z tego podobno sam sztab francuski nie zdaje sobie sprawy. To pewne tyl­

ko. że dezerterów na placu bitwy spotka nieubłagany los bez procesu, bez anajizy motywów. Żaden dezer­

ter — to także pewne — nie zechce cynicznie przyznać, że stchórzył:

ideowi zbiegowie i tchórze staną w jednym szeregu, obleczeni w jednaki płaszcz ideowy, który przed kutą ich nie zasłoni. Niejednemu zakręci się łza w oku nad losem ofiar ideo­

wego obłędu; francuz się nie zawa­

ha: „strzelać —• nie strzelać", bo ko­

mendę da -— Francya.

W naszym, stuletnim boju o byt narodu krwawi się dusza, czasami ciało, a nigdy jeszcze nie wysilało się tak wszystko na z a g ła d ę naro­

du, jak dziś, gdy obok dawnych nie­

przyjaciół, co Polskę wykreślili z karty europejskiej, stanęli nowi, nie­

przejednani, z tamtymi sprzymie­

rzeni...

Stanisław Smolka.

D alszy ciąg nastąpi.

H A L IN A OPPELN- BR O NIKO II SKA.

Bajka biała.

Zima, zima mi cie dała, Majko cudna, bajko biała!

Dał mi ciebie halny wiatr, Co od śnieżnych powiał Tatr.

Dał mi ciebie szept tajemny

limb wyniosłych w wieczór ciemny, W Kościeliskach, hen...

Przeszła zima, wiosna płynie.

Ptaki nucą w bzów gęstwinie, u’ kwieciu stanal cały sad.

Kecz kwiat szczęścia uwiadl, zbladł.

Pierzchły śniegu srebrne cuda.

W szystko miraż i ułuda, W dal uleciał sen.

Wiosna cii cie odebrała, haik?!. , żegnaj, bajko biała!

(7)

Z b io ry historyczne W ł. Ł o zińskiego we Lwowie.

Części zbrojowni.

Wystawa zbiorów Wł. Łozińskiego we Lwowie.

Olbrzymie i bezcenne zbiory histo­

ryczne ś. p. lV ł. Łozińskiego przeszły na własność Liuow'a. Obecnie po raz pierwszy otwarto je dla publiczności.

Lata ostatnie przed śmiercią wy­

cofał się ś. p. W}. Łoziński z życia Publicznego, nie stykał się wiele z ludźmi, odosobnił się niemal całko­

wicie. Mógł sobie na to pozwolić, bo wszystko to zastąpił mu świat, któ-

>7 sam stworzył sobie, w którym życia używał w całej pełni. Niewie­

lu danem było bliżej oglądać zacisz­

ną siedzibę przy ul. Ossolińskich, są­

siadującą ze wspaniałą świątynią wie­

dzy narodowej, z Zakładem nauko­

wym im. Ossolińskich, oraz blizkim sobie duchem i treścią pałacykiem- muzeum p. Dąbczańskiej, ale powsze­

chnie znane było, jakie skarby mieści,

’le przepychu niezwykłego zawiera.

I było tak aż do chwili, kiedy szczę­

śliwemu posiadaczowi wszystkiego tego przyszło pożegnać się nazawsze

? ukochanemi zbiorami. Z śmiercią jego opadły pieczęcie, otwarł się se- zam tajemniczy. Pamiętał znakomi­

ty dziejopis Lwowa o mieście swem, bo widział, jak w oczach wzrastał je- So dobytek, jak muzea wypełniały się, przekonywał się, jak dobre ręce

wszystkiem tern władną, jak owoc­

ną jest ich działalność niestrudzona.

Ostatnią wolą wyraził chęć przekaza­

nia puścizny swej najcenniejszej na własność zbiorom miejskim. Intencyę tę z radością przyjęła Rada miasta.

Wł. Łoziński (z p o rtre tu Augustynowicza).

zdając sprawę w ręce wypróbowa­

nych już tylokrotnie doradców swych: prezydenta T. Rutowskiego i dyr. A. Czołowskiego. Po pertrak- tacyach koniecznych, po usunięciu przeszkód, zbiory Wł. Łozińskiego na własność wieczystą przeszły Lwowa.

Nowy właściciel postanowił po­

kazać ogółowi, jak hojnie zbiory na­

sze obdarzył ś. p. Łoziński, a także choćby

w

ten sposób zachować pa­

mięć o nich, dopóki jeszcze całość stanowią niepodzielną, jaką z nich stworzyła praca i zabiegi zmarłego.

W ten sposób przyszło do otwartej właśnie wystawy, która zaznajamia z zawartością zbiorów, zanim przy­

dzielone zostaną Muzeum przem y­

słowemu, Galeryi miejskiej, tudzież Muzeum Narodowemu im. króla Ja ­ na III.

Krótko, ale wyczerpująco scha­

rakteryzował zbiory Wł. Łozińskie­

go prezydent T. Rutowski, otwiera­

jąc wystawę. Rycerską Polskę — mówił — uwzględniają one przede- wszystkiem, tę Polskę, która miecz sw oi niosła ku obronie rubieży wschodnich i południowych Rzeczy­

pospolitej ; tę Polskę, co zasłaniała swe ludy tarczą i piersią własną przed najazdami Wołoszy, Turcyi, tatarów, Moskwy: tę Polskę, której 5

(8)

Fragment jednej z sal.

Z b io ry historyczne W ł. Łozińskiego we Lwowie.

Sala główna.

W

J. 1

,1 i f liii!

Fragment zbiorów.

dzielność wznosiła na owych dale­

kich okrainach posterunki kultury.

Mile uderza widza, iż za wej­

ściem zaraz do sal swobodnie spo­

cząć może oko nie na ścieśnionym magazynie rozmaitości, lecz na prze­

pysznych meblach i jakby dekora- cyach salonów magnackich, bo oka­

zy wszystkie rozmieszczono swobo­

dnie, jak w mieszkaniu prywatnem.

Dzięki temu też zwiedzenie wystawy prawdziwą stanowi rozkosz estety­

czną nawet dla osób, najmniej w ra­

żliwych na „białe kruki" zbierackie—

oglądać ją może każdy, z pewnością, nie bez zaspokojenia umiłowania swego specyalnego. Amator wnętrz nieprędko rozstanie się z prze- pysznemi owemi salami, lśniącemi od mebli i dekoracyi, badacz-specya- lista z zadowoleniem pochyli się nie

Fragment sali głównej.

nad jedną gablotą, bawiąc oko cuda­

mi starożytnej emalii, złotnictwa, mi­

niatury, rzeźby czy podobnych atrak- cyi mnóstwa. Dla gorliwych czytel­

ników powieści historycznej, a za­

tem i dla młodzieży, wystawa zbio­

rów Wł. Łozińskiego, to istna ucz­

ta — tylu tam rycerzy, zakutych w żelazo, tyle zbroić, mieczy, szabli, dzid, włóczni, rzędów końskich, heł­

mów, tarcz, buław i całego rynsztun­

ku bez miary.

Wstępującego na schody wita naturalnej wielkości model jeźdźca w zbroi łuskowej, z rozpiętemi obok skrzydłami hussarskiemi i rynsztun­

kiem rycerskim. Na straży stoją groźnie, milcząco, dwaj rycerze że- laźni. W zacisznym pałacyku, w ko­

mnatach przestronnych, jakby przy­

czajony, unosi się duch bojów przed­

wiekowych, duch dzielnych obroń­

ców gdzieś jeszcze z pól grunwaldz­

kich, z oblężeń tureckich, z obozów powstańczych. Ręka tego, który po mistrzowsku dzieje nasze kreślił, po­

zbierała porzucone te po wszystkich krańcach ziemi, gdzie tylko te zw ar­

te kohorty polskie dotarły, zbroje, nierzadko pogięte i wyszczerbione, bo dobrze spracowane w służbie oj­

czyzny. Mistrzowskie pióro Wł. Ło­

zińskiego nauczyło nas patrzeć na przeszłość, jakbyśmy ją przed oczy­

ma swemi widzieli — reszty uzupeł­

niają doskonale skarby te wszystkie, owe zbroje, koncerze, miecze i szable.

Widzimy zbroje, oglądamy ryn­

sztunek, ale gdzie też ci wszyscy, co ongiś własnością je swoją zwali?

Najdzielniejszych tylko z dzielnych, najpierwszych z pierwszych, radzi- byśmy widzieć. Oto są w galeryi portretów. Na ścianach w obramie­

niu hełmów, tarcz, buław, sztanda­

rów coraz to spoziera na nas pogo­

dne lub groźne, zadumane lub wese­

lem bijące oblicze hetmana, możno- władcy, starosty, króla czy wreszcie dawnej kobiety polskiej. Stefan Czarniecki, Janusz Radziwiłł, Jerzy Lubomirski, Samuel Zborowski, Al­

brecht Radziwiłł, królowie, co zna­

komitsi i Anna Jagiellonka, Barbara Radziwiłłówna, Eleonora królowa, M aryna Mohylanka i poczet innych.

Rycerskiej Polski wspominkiem są te zbiory, a kochającej swą prze­

szłość Polski, pomnikiem. Zbiory Wł. Łozińskiego, to nabytek bezcen­

ny wprost, nieoceniony dla treści, ol­

brzymi dla wartości. Dumni też być mogą lwowianie, iż u nich to właśnie początek wzięły i ich już nazawsze własnością pozostaną, związane przy- tem z pamięcią tego, który szeroko i daleko rozniósł sławę nigdy nie zdobytego grodu.

Litmu. ________ B. Janusz.

(9)

Tak zwane „stopnie” .

Z m a rty ro lo g ii dzieci i młodzieży.

E g za m in y w szkołach średnich nie­

bawem się rozpoczną. Troska powszech­

na powinna towarzyszyć wysiłkom mło­

dzieży. W iktor Gamuiicki, znakomity poeta, poioieściopisarz ipublicysta, iv kwe­

sty i tej bardzo interesujące czyni uwagi, podkreślając niepedagogiczność systemu stawiania stopni.

Samobójstwa małoletnich — rzecz ongi do pomyślenia niemożli­

wa — staja się u nas epidemia. W o- gromnej większości wypadków, mo­

że nawet bez wyjątku we w szyst­

kich, motywem, skłaniającym mło­

dych zrozpaczeńców do targnięcia się na swe życie, są — złe stopnie.

Sprawa, gdzie wchodzi w grę życie ludzkie, jest sprawą ważną.

Jest nawet bezspornie jedną z naj­

ważniejszych. Obowiązkiem społe­

czeństwa: wejrzeć w nią, ład w niej zaprowadzić.

Czy urządzenia szkolne w ostat­

nich latach uczyniono surowszemi, niż były? Sądzę, że nie. Złagodzono je nawet — cokolwiek.

Tak. Tylko cokolwiek. Dowia­

duję się bowiem z wielkiem zdziwie­

niem a z nie mniejszym smutkiem, że podobno w pewnych naszych u- czelniach kacy cielesne, choć nigdy prawie nie wykonywane, dotąd je­

szcze ile iure istnieją. O hańbo!

Czemuż więc przy niezmienio­

nym systemie szkolnym, jego wyni­

ki są dziś inne i boleśniejsze, niż daw­

niej? Oto dlatego, że system stoi oddawna w miejscu, a przez ten czas zmienił się i naprzód poszedł—

człowiek.

Dzieci dzisiejsze i młodzież dzi­

siejsza nie są temi, jakiemi były przed półwiekiem, a tembardziej w dobie dawniejszej. Wzmogło się po­

czucie godności osobistej, zaostrzy­

ła się potrzeba zwyciężania w walce o byt — wysubtelniły się wreszcie nerwy.

W drugiej połowie zaprzeszłe­

go wieku mógł jeszcze ksiądz Kito- wicz pisać o karach szkolnych: „Na sporszych chłopaczków używano kańczuga, a tym nie bito na ciało, ale przez suknie — a i tak, silno przyłożony, dość bólu zadawał. Znaj­

dowały się atoji tak twardego ciała dzieci, że kańczugowe plagi na sa­

mo ciało w ytrzym yw ały bez nazbyt wielkiego bólu"...

Dziś takich dzieci już niema.

Dzisiejsze dzieci są nieskończenie czulsze nietylko na ból fizyczny, lecz i na moralny.

Z mnożącemi się z dnia na dzień samobójczemi zamachami żartować nie można. Dziecko a nawet dorasta­

jący młodzieniec publicznie skarżyć się nie mogą. Muszą ich w tern wyrę­

czać ci ze starszych, którzy duszę dziecka rozumieją, bo ją we wspom­

nieniach swych, jak relikwię naj­

świętszą, przechowali.

Tak zwane „stopnie" są jednem ze stałych a okrutnych udręczeń l i ­

czącej się młodzieży. Niegdyś uczeń żył pod ciągłym strachem „kańczu­

ga", dziś żyje pod ciągłą grozą złe­

go stopnia. I gdyby nawet „stawia­

nie" stopni wydawało najświetniej­

sze pod względem pedagogicznym wyniki, jeszcze by ta okoliczność nie zrównoważyła szkód, jakie wynika­

ją z rujnowania przez nie nerwów ucznia. Cóż dopiero, gdy ta tortura, w celach wychowawczych używana, nie przynosi nauce i uczniowi prawic żadnego pożytku.

„Stopień" ma być wskaźnikiem uzdolnień ucznia i jego postępów w nauce. Twierdzę stanowczo, że nim nie jest.

Przy dzisiejszym systemie u- czeń „odpowiada" dwa lub trzy ra ­ zy (niekiedy raz tylko jeden) w cią­

gu kwartału. Na podstawie tych przygodnych odpowiedzi otrzymuje stopień. Ten stopień stanowi następ­

nie o promocyi — od której nieraz całe szczęście i cała przyszłość mło­

dzieńca zawisły.

Tymczasem zdarzyć się może bardzo łatwo co następuje:

1- o uczeń, pozatem zdolny i pil­

ny, tego właśnie dnia, w którym go

„wyrwano", nie był dostatecznie przygotowany — z powodów, nie­

rzadko od siebie niezależnych;

2- o był tego dnia słaby albo czemś strapiony, i choć umiał lekcyę, nie mógł jej dobrze wypowiedzieć;

3- o zdając sobie sprawę z całego przedmiotu, tego punktu, o który go pytają, wyjątkowo nie rozumiał;

4- o jest nerwowy i nieśmiały;

forma, w jakiej postawiono zapyta­

nie, odebrała mu chwilowo przytom ­ ność umysłu.

W dwóch pierwszych wypad­

kach nie jest winien uczeń. W dwóch przypadkach ostatnich — jest winien nauczyciel. We wszystkich czterech:

zły stopień jest krzywdą, w yrządzo­

ną uczniowi.

A tu zaznaczyć trzeba pewną o- koliczność, na którą większość nau­

czycieli uwagi nie zwraca, pomimo, że jest prosta i jasna. Nauczyciel, stawiając zły stopień uczniowi, bar­

dzo często stawia go również — sa­

memu sobie.

W pewnej szkole zwiedzający ją wizytator zwrócił uwagę, że z jed­

nego przedmiotu uczniowie maią prawie same „dwójki" i „jedynki".

Zmarszczył się, kazał przywo­

łać nauczyciela — wyraził mu zdzi­

wienie i... niezadowolenie.

— Cóż robić! — tłómaczył się pedagog. ■— To dowód, że uczniowie są tępi i leniwi...

— Mylisz się pan

1

— zaprzeczył surowo zwierzchnik. ■— To dowód, że — pan uczyć nie umiesz.

I przedstawił nauczyciela do dy- misyi.

Etymologicznie rzecz biorac, na­

uczyciel jest człowiekiem, do które­

go należy nietidko uczyć, lecz i nau­

czyć. Jeśli przeto nauczyciel ograni­

cza się tylko na zadawaniu lekcyi.

słuchaniu ich i stawianiu stopni, swych obowiązków nie spełnia.

Niestety, jakże wielu jest nau­

czycieli, tak właśnie swe zadanie pojmujących. Odczytali, wyłożyli ustnie lub podyktowali lekcyę, i na tern koniec. Ty, uczniu, możesz li­

czyć się lub nię uczyć, jak ci się po­

doba. Jeśli będziesz umiał, co ci „za­

dano", otrzym asz stopień dobry; je­

śli nie — dadzą ci stopień zły i nie u- dzielą promocyi, to znaczy: skarżą ciebie na stratę roku życia a twego ojca na stratę kilkuset rubli.

Przy tym systemie, ściśle rzecz biorąc, ąni nauczyciel nie jest nau­

czycielem, ani szkoła szkołą. Uczeń nie wychodzi ze szkoły nauczony, jak właśnie być powinno, lecz dopie­

ro w domu, sam lub przy cudzej po­

mocy, uczyć się musi. Właściwą przeto szkoła jest — dom.

Nie powiem nic nowego, gdy na­

zwę urządzenie dzisiejszej szkoły wogóle: przeżytkiem średniowiecz­

nym. Nie ulepszać ją trzeba, lecz — z gruntu przetworzyć. Na zachodzie Europy i w Ameryce już o tern po­

myślano.

Szkoła przyszłości nie będzie po­

przestawała na zadawaniu i słucha­

niu; ona będzie przedewszystkiem i wyłącznie: uczyła. Z instytucyi bier­

nej, krytykującej i kontrolującej, zmieni się w instytucyę czynną i twórczą.

Dziś uczeń, po sześciu lub sied­

miu godzinach męczącego pobytu w szkole, wraca do domu po to tylko, żeby znów sześć lub siedem godzin męczyć się nad książką, kajetem, ry ­ sowaniem map, kreśleniem figur geo­

metrycznych i t. p. Ody jest pilny i sumiennie odrabia wszystko, co mu zadawano, życie jego staje się nie- przerwanem pasmem wyczerpującej pracy, upodobnia się do „ciężkich robót", przy których skazańcowi po­

zostawia się tylko krótkie chwile wolności na przyjęcie posiłku i sen,

W przyszłości cała praca ucznia będzie odbywała się wyłącznie w szkole. Uczeń będzie opuszczał szko­

łę nauczony. Resztę dnia poświęci odpoczynkowi — który zresztą mo­

że być również pouczającym. Nietyl­

ko z książek czerpie się wiedzę.

Przedewszystkiem jednak, w przyszłości nie będzie „stopni".

Przepraszam , będą stopnie — ale zupełnie innego rodzaju.

Stopnie dzisieisze są czemś w rodzaju nagrody lub kary. Umiesz lekcyę? — masz w nagrodę: trójkę, czwórkę, piątkę. Nie umiesz lekcyi?—

masz za karę dwójkę lub jedynkę.

Ta nagroda i ta kara dostają się nie­

tylko uczniowi, lecz i jego rodzicom.

Ze stopni dobrych uczeń i rodzice mają chlubę; ze stopni złych — wstyd.

Dodajmy, że ten wstyd dostajc się często rodzicom najniespodziewa- niej i najniesprawiedliwiej. Uczynili wszystko, co do nich należało: opła­

cili wpis, kupili książki, wzięli kore­

petytora, strzegli dziecko, aby się nie

ŚWIAT. Rok IX. AT? '8 z dnia 2 maja 1914 roku 7

(10)

„łobuzowało", tymczasem chłopiec przynosi w dzienniku lub na cenzu­

rze fatalna „dwójkę". Ta dwójka okazuje, że mimo wszystko, dziecko ich nie nauczyło się tego, co mu było potrzebne.

Rozżalony ojciec lub matka zwra­

cają się do chłopca z wymówką:

— I pocóż my ciebie do szkoły posyłamy?!...

Wymówka najzupełniej słuszna, lecz pod niewłaściwym adresem skie­

rowana.

W przyszłości cel i znaczenie stopni będą zupełnie inne. Te stopnie będzie nauczyciel stawiał wyłącznie dla siebie, to znaczy: dla osobistej informacyi. Z jego notatnika one nie przejdą ani do „dziennika klasowe­

go", ani do „dziennika uczniowskie­

go". ani do cenzur kwartalnych i rocznych. On sam jednak będzie do nich nieustannie zaglądał.

Jaką będzie rola stopni w nowej szkole, objaśnię to na przykładzie.

W yobraźmy sobie ogrodnika, który wziął do wyhodowania kilka­

dziesiąt cebulek kwiatowych, włożył je równocześnie do ziemi lub wody i śledzi codziennie stopniowy proces ich rozwoju.

.Każdą cebulkę umieścił w od- dzielnem naczyniu; każde naczynie oznaczył numerem; następnie te nu­

m ery wciągnął do swego dziennicz­

ka.

Cebulki nie rozwijają się równo­

miernie. Rozwój jednych odbywa się szybciej, innych opieszałej. Te róż­

nice ogrodnik oznacza w swym dzienniczku — stopniami. Cebulkom energiczniejszym daje stopień wyż­

szy, mniej energicznym — niższy.

Stopnie są dla niego wskazów­

ką, jak ma obchodzić się z każdą ce­

bulką. Idzie mu bowiem o to, aby wszystkie doprowadzić do zakwit­

nięcia w jednym i tym samym cza­

sie.

Więc, gdy która z cebulek otrzy­

ma stopień nizki, czyli „zły" — pil­

nie bada, co jest tego przyczyną?

Jednej dla przyspieszenia rozwoju daje więcej światła, innej dostarcza brakujących jej pierwiastków che­

micznych, inną kloszem szklanym nakryw a i t. n.

Cebulkom opieszałym, które są dla niego tern, czem dla nauczyciela źli uczniowie, poświęca więcej uwa­

gi i staranności, niż energicznym, normalnie się rozwijającym.

Stosując do każdej ze swych pupilek inny, dla niej najodpowied­

niejszy sposób postępowania, dopro­

wadza wreszcie wszystkie do pożą­

danej równowagi i —- cel zamierzo­

ny osiąga.

Jak ów ogrodnik z cebulkami, tak postępować będzie nauczyciel przyszłości z uczniami, oznaczając za pomocą stopni uzdolnienie oraz właściwości fizyczne i psychiczne każdego, i stosowpemi środkami u- łatwiając mu rozwój umysłowy.

Wszelkie zaś inne stopnie, wraz z „kańczugiem", rózgą, kozą, klęcze­

niem i t. p„ zostaną wówczas złożo­

ne ad acta.

Zanim to się stanie, nauczycie­

le powinni więcej, niż dotąd, liczyć się z psychiką młodzieży i przy sta­

wianiu stopni przesadzać raczej w wyrozumiałości, niż w surowości.

Wiktor, (iotnuiicki.

Derwisze-tancerze.

K a rtk a z podróży po W schodzie.

W śród parweniuszowskich, dra­

piących jasne niebo kamienic i hotelów krzykliwej europejskiej dzielnicy Pera, pod osłoną akacyi i kasztanów trwa do dziś dnia świąty­

nia mistyczna świata ginącego —

„tekke" derwiszów Mewlewi. Cicha, smutna oaza dzieci Azyi pośród blichtru kramarskiej, niosącej smro­

dliwy kaganek cywilizacyi Europy.

Tu wbrew wszystkiemu, co się o Turcyi najgorszego kiedykolwiek czytało, można raz na tydzień o- świężyć duszę czerstwą i zobojętnia­

ła wobec wszystkiego, co nie prowa­

dzi do użycia — widokiem miste- ryum, ponad wszelki w yraz cudne­

go, pełnego zagadki, jak uśmiech tych, którym za życia dano oglądać świat inny, urodziwszy.

Jakoby rozmyślnie, obrali sobie derwiszt miejsce dla swych eksta­

tycznych modłów tu, gdzie krzyczą szyldy, reklamy, transparenty zwy­

ciężających giaurów, gdzie huczą i dzwonią eksploatujące miasto i pań­

stwo tramwaje jego wierzycieli, gdzie prawowierny muzułmanin sta­

je się na ulicy jakby gościem i z u- czuciem trwogi przechodzi obok po­

tężnych ambasad swych możnych protektorów, którzy mu jeszcze po­

zwalają dla dobra równowagi mo­

carstw — mieszkać i płacić procenty od miliardowych długów—w'Europie.

* * ♦

* * J -€?•

i H

f * d

I ,

n

2

*

K ilkafrazesów z muzyki derwiszów-tancerzy

Wszakże już tyle razy miano prze­

pędzić wyznawców półksiężyca za Bosfor!

Derwisze — „ludzie ubodzy" — naprzekór srogim losom, jakie gnę­

bią „nieuleczalnie zgangrenowany"

świat muzułmański, wielbią Boga w tańcu. On im daje zapomnienie, roz­

prasza gorzką świadomość rzeczy­

wistości, prowadzi do szczęścia mi­

stycznego, do szału, w którym oglą­

dają oblicze Boga.

„Tekke", czyli dom modlitewny derwiszów przy wielkiej ulicy Pera, ma kształt dużej okrągłej sali o błysz­

czącej posadzce; otaczają ją kruż­

ganki dla publiczności, przeważnie obcej, z okratowaną lożą dla muzuł­

mańskich kobiet. Dookoła głównego gmachu chowają się wśród drzew ascetyczne domki mnichów i na­

grobki małego cmentarza. Życie mu­

zułmańskie nie lęka się śmierci i wszędzie z nią się przeplata.

Derwisze-tancerze, stanowiący jeden z licznych zakonów, odpra­

wiają swe modły w Pera w niedzielę po południu. Przybyw ają w liczbie około dwudziestu ze starym imamem, jako mistrzem obrzędu, na czele. U- brani są ubogo, w ciężkie płaszcze o żółtawym lub brązowym odcieniu, z pod których wyziera biała tunika.

Na głowach noszą wysokie kołpaki z sierści wielbłądziej, a fantastycz­

ny ten ubiór czyni ich podobnymi do magów, jakich widywaliśmy na egzotycznych obrazkach, będąc dziećmi.

Przez długą chwilę milczą der­

wisze, rozsiadłszy się na sposób wschodni w półkole, wzdłuż baryery, odgradzającej arenę od widzów.

Szeik, o tw arzy surowej i nieprzyjaz­

nej, spoczywa naprzeciw na czer­

wonej skórze. Nieruchomą ciszę zbiorowej kontemplacyi przerywa je­

go suchy, nerwowo wyrzucany bełkot ważniejszych ustępów modlitwy, a na dźwięk tego głosu rozmodleni po­

chylają do ziemi głowy. Ucho przy­

bysza łowi jeden tylko, stokrotnie powtarzany w yraz: Ałłach...

Lecz nagle w ciszę tę, przydługą już nieco dla tych, co w obrzędzie nie biorą udziału, wślizguje się muzyka czarowna, niewiadomo, skąd zro­

dzona. Cichy, melancholijny płacz skrzypek czy ligawki pastuszej, roz­

snuwa się, niby pajęczyna misternych dźwięków, w krótkie, wyraziste fra­

zesy pospinane, nad rzeszą derwi­

szów; ci, oczarowani, podnoszą gło- wy, prężą szyje, jak ptaki, i rytmicz­

nie powstają z posadzki. Ręce ich szukają w zachwycie czegoś, coby się dało ująć, zataczają kręgi ^pa<l głową, wydłużając postacie. Ciała ich drżą w świątobliwem natchnieniu.

Rozpoczyna się taniec m ajestatycz­

ny, przypom inający Wyspiańskiego

„Wesele".

A flety łkają coraz głośniej, to znów gasną w rzewnym trelu; 2 gędźby czarodziejskiej wymyka siG ton jeden, w nieskończoność ciągu1’ ' ty, skargą nasiąknięty serdeczną-

Cytaty

Powiązane dokumenty

stwo w' życiu danego aktora odbija się całkiem jaskrawo w jego grze scenicznej. to mojem lustrem były rzeźby. Wiele im zawdzięczam. Uczę się roli głośno, bo to

Było to jakgdyby hołdem, składanym przez świat finansów geniuszowi młodszego brata, ale Tom Shurman śmiał się z tego w głębi siebie z calem

Przewłóczy się taki przez całą noc i nad ranem już nie może wytrzymać. Był już zupełnie

wno sto lat temu ukazało się dzieło niespożyte, które tej pięknej, a tak mało przez nas samych szanowanej mowie wzniosło nieśmiertelny

wi Szekspir, „chief good and market of their time is but to sleep and feed“ — „głównem dobrem i targiem życia jest tylko jedzenie i spanie&#34;. Elita

gów morza, a podróżni i towary muszą część drogi odbywać okrętem, stały się główną podnietą do projektów budowy tunelu pod kanałem La Manche. Zanim

Bała się jakiego wybuchu ze strony swej pani, bała się jakiejś już nazbyt grubej arogancyi miss Lucy. Szybko i wprawnie odpięła

ły Sztuk Pięknych chwili może ona oddać jej przysługę istotną, tern większą, że dotąd — z przykrością to muszę zaznaczyć—społeczeństwo Szkołą się