• Nie Znaleziono Wyników

Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 2006, nr 3 (105)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Akcent: literatura i sztuka. Kwartalnik. R. 2006, nr 3 (105)"

Copied!
102
0
0

Pełen tekst

(1)

Sztuka to najwyższy wyraz

samouśwtadomienia ludzkości U

Dzieło sztuki - mikrokosmos odbijający epokę.

J t . f , i 7 • ł

P

Józef Czechowicz

C e n a 10 z ł ( v a t o & )

(105) 2006

literatura i sztuka kwartalnik

N o w a p o w i a ć P a w i a H u e l l e • P a c h o c k l o S t a c h u r y * W i e r s z ę J u c k a I ł t h n c l ^ , Vt\ P r z y b o ś , M & r d n ^ W o d ó r a , J a c k a G u z a • W i e r a M e n i o k o J e r z y m F l c o w s k i m • O p o w i a d a n i a B e r n a r d a N o w a k a • P a t r y c j a M a k z e w s l t ą 0 p r o z i e flamandzkiej • T> burski c z a r o d z i e j z Z a m o ś c i a •

Kąjetan K o / m i a n o m u z y c e • Teatr ^ s i a d ó w w L u b l i n i e

(2)

akcent

s

(3)

Redaguj* knitgiwtn

MOKtKA ADAMC7. YK-GA BfiOWSKA LECHOSŁAW LAMEŃSKI

WALttŁMAK MICHAiSKI (irtmarz H&teji) TADEUSZ SZKÓŁUT

JAROSŁAW WACH

&OGUSŁAW WRÓM.£WSKHmtaklor naczelny) ANS7A WYSOCKĄ

Laminie

M#C Ar±wTkir Mtkrwilri iamta łtwrlft KMb

SdoriinM m i iłlf.^lil KoniulCK^l IM hlll.<JTJl J

Jorwłiz 5cffi/j Sinic współprac lijłf'

Bogusław Ki eh (Francja), Matvk DanietktewIeK. KuU: (USA).

Ewq OtinaJ. JfoefFert, Ludwik. Gawro^h, Michał Głowiński.

Magtf&tena Jankowska, Aluta fCochóńCtyk, hłvan Kovóa (WęgryX Marek Kusiht! (KanadaJ, Jeny Kitinik, Jacek Łukasiewicz.

Łttkait Marrtńcżpy. WbjCitch Młynarski. Danuta Mattwtn (USA).

Dwtintic Opolsh, Wachih- O.tzajca, Mykola Riabczuk (Ukm ma)r

ArtdntJ Sosnowski. S?rgiim;Śremu- WacJurwiok, Mt?lgarziffa Sztachetka.

Jeny Święch, Bohdan Z&rfura

Czasopisma wydawane przy wsparciu rtcnnmiiicznym MinkiilentnB Kutmry

Turner S/5006 zneal iaow urm przy pomocy finansowej Województwa l.otłfKkinifi I Miasru Lublin Numery v. roku 2006 dęfutan&owiiK zoiLdly ptte

KrnirdaH? Senatu HP

(projekt PoUkic rvdvwody. polskie irtaki zapylania) Senat RP ustanowił rofc 200ń fiokiem J^yka frkkiegd

PL ISSN 020B-Ó22D [NDEKSU I! 5207]

O Cupyrighl 20(ta by ..Akccnf

rok XXVI nr 3 (105) 2006

literatura i s z t u k a

kwartalnik

(4)

Nu ptennsj sLcunic ukfodki:

Jerzy T^burikt: Ftehb* IV'. olej, 81 x 65 cm, 20(M r.

Nb t^warlej stronie okladkL;

Jcr/.y Tyttuniki: Martwa natura zjaMkutni, olej, 10 k cm. 2WM r.

Spis treści

Adres redakcji:

20-113 Lublin u?. Grodzka ł.lll piętro te].(0R 1)532-74-*™

e-niail: akcent j>ismo(ii;Eazela,p[

www.akccfrt.,gl|.pt

VtntL-na!ńw nic antówionych rcdakcj? nic zwraca Redakcja /Jiitr^jcja whic prawo dokonywania skrńićw.

inJormucji o prenumeracie na Łraj lia^nnicę udzielają ur/^dv paę-flnwt, Ftueh SA. Ftolpvrwr SA i An Polona.

Cena prenumeraty krajowej r;L rok 20ftfi wyno&i .16 Piem^dze mn£na wpfagać IwjfpoSrfdniu na konlo wydawcy:

Wsthotlniii l-undacja Kultury MAkcent" Bańk PEKAO SA. V O w Lublinie Ar rachunltu: JO 1240150.111 ] 100001751 S6ó7

lub przekazem jmcKlowynł pod adresem redakcji, podając w^ta^lłie adres prenumeratora

i 7J7naczaj!|c na ałwrociepfzdnm „prenumeralc Akcentuj

W I SA „Akwul" rugprwudziciy jest przez następują? ktl^trnir;

Polisti Amencan Bwkslcft, „Nowy Dziennik" - Pohsh American Dajlv News;

21 Weil 38lh Slieei: New York, NY I00JB

Mira Pua„.Polonia" bwkslorc; 2BHfi M i Iwaukee Avc, • Chicago, FL 60614 Wf Fnntji łprwsifli proujfdii:

E.ihrairif PbfonaiM: (K^arnia Polska), [2] Bd SL Gtnnijri, 15U06 1'aryfc

Wydawcy:

Wecfcodekł Fundacja KuElury ..Akf*nl-', 30-112 Lublin, ul. timdjka 3 Hlhlkifckii Nnrodowji fu Jhtnif MtnisUn Kutlmy

D/ifl] Wydtwnkry CŁuSOpisnl ^Irołuiickich O2-OS6 W^TSiawa. al. Niepodlegli 23J

[cl. 22 6WU23-74. icUfas 22 «K-24-Btl C—mail: fczuspatrun(Hhn.ur]i.pl

NikJad JOOOeęi Druk ukończ™ 2j ^ięrprłi ft 2CMW I.

Ilruk: Multidpjk SA-, Lublin, ul. Unicka 4

CenjL/l 10,-

j a « k Dehntl: fttorof 17

Bernard Nowak: Choler jasny. Gore! Gore.' f i l

Więra Men Lok: W oczekiwaniu na powrót autora „Mesjasza "7 28 Uta Pr/yboś: wiersz/t 135

Pawcl HuclLc: Dziwne konsekw encje dziwnego przebudzania i 39 Piotr Biegasiewicz: wiersze/46

Pairyeja Malczewska: Nowa pwm flamandzka - odrodzenie literackie wt Flandrii / 48

Jerzy Sprawka. Z -zamkniętego kręgu i 58 Jacek Guz: wiersze i 62

Sławomir J. Żurek: Zastygłe wpcSszczyŹnie, O świętach żydowskich / 6C Mateusz Madcjuwskiff wiersze /78

Dannsz Pachołki: Jak się pozbyć literatury, czyi i krótka historia Ż Czy Siej opowieści " f 80

Marcin Woción wierne f W

Monika Adaincz.y k-Garbowska: Awo i Jeszunm poeta z Krasne postawu / ff!) Awo[ Jcszunin: w i t t w

Andrzej Jóiwiak: Rondo (opowiadanie} /

Wasyl Mfchno: wiersze w przckJadacti Uohdana Zadury / I M

PRZE K KOJ E Pot ci, poecie

Renata Stawowy: Miłości Józefa Barana (Jóitcl Baran: .Zielnik miłosny i inne liryk:"): Kdyla Dworak; I^aenda do mapy poezji [Andr/ej Niewiti- domski: +Xocja"J: Wojcicth Kruszcwskt: Nie zawsze fragment l Wojciech Wencel: J r a a g o mun<li"j: Artur i hnoflejew; ...the nest is sitence [Ks. Lu- cijan Szezcpuniak SCJ: ^ o b y ł e m e h o r y ^ / ^ J a r o s l a w Wsicb; ÓAniołock...

jKfi. Kyszard K, Winiarski: „Anioły ^rwdm^fcła"]; Paweł Mackiewicz:

Boi znej, na lubomeisktej. Kmftikarz miejsc wstydliwych i peryferyj- nych [Eugenii^z Tkaczy^zyn-Dycki: „lJoe7jn jiko miejsce na ztemi I^SS- 20031; I^Lin-uj: Nie&\iszczairte detonacje nicośM [Adriana Szymań- ska: LhZ dziennika dyweesantkn / U0

Nit' tylku analitycznie

Łukasz Janicki: PopwsiuZbigniew Htrhert,.. (Jcmuaz Dracwucki: „Akno- pt>l i cebula"!: Olgii Bialek-Szwed: Jafiusza Brauna przewodnik po Świecie mediów[)u]Jtł&z llnuinr ..Pytfgatzw-art'.Lj wtad/y. Media.rynek,spoJeczeri-

Agnieszka Przychr^d/ka: Obcy, ale bliscy - o historii i współcze-

S

(5)

snoścl Rrmtfw fAdani Bartosz; ,,Nie bój się Cygana, Na dara Romestar'1]:

Agnieszka Resztzyk; Poetycka ikona Pasji |Ewa Sykula: „Pasja według Pasierba" |; Dariusz Chcnn perek: Nowe edycja dzieł poetów siaropakłdch z Lubelszczyzny Je nagrobne na ćmicnJ Jana Kochanowskiego. r.", Piotr Ciekliński: „Hymny na £więLa Panuj Naiwiftózej"]; Waldemar Michalski:

r,7Jory Shrwnik" współczesnych pisarzy i utuczy literatury [„WspÓłcatóii polscy pisarze i badacze literatury. Słownik biobibliografkzny"!; Tadeusz Szkol ut: Inny Kapuścińskiego [Ryszard Kapuściński: ..Ten Inny"] f 137

PLASTYKA

Lechosław Larnefekń óhedorustycTflym spójrzmy na rfwior Jerzy Tybur- jJti - malarz i animator i 162

Małgorzata Szlaehetka: Lublin wknowany w fotografii (170 MCZYKA

Ludwik Gawroński; Kajuta*i Kotwiono muzyce i obawach 1174 PRZENIKANIA

Abp. Józef ^ycińfki: Samotnośćkryształu 11K2 TEATR

Grzegorz Kondratiuk: Ferment, Pv pierwszym Festiwalu Teulrtiw Europy Śmdkowej r, Sąsiedzi"/ 184

Noty o autorach f 194

PKO BANK POLSKI

IHS

głównym mecenasem J/.i;iLlIrwłłt;i Hibhołcki Narodowej

w 2(XM nłlcu

JACEK DEHNEL

Pr^zez most i dalej

i.

I ta podróż, jak każda. jesi złotą suwmiarką, przemy sinym aparatem s Le<łemna<; i w lec zn y e h okulisLów; rozw iera szeroko powiek i

na tramwajowe szyny, krzewy, niedopałki i zamek: jego rdzawy kolor jest z |>cwnntfcŚ3 znaczący {te powstania i wojny, i Śzaipic).

Każda dziesięciolatka to reprezentantka innej kultury. Ale ta reprezentuje

całkiem inną kulimy. z drugiej strony rzeki:

kurteczka z różowa wy m futerkiem i dżinsy 0 oczywistym kroju, obei sic, lamloj-^e.

Widzisz jej siostry, matkę, szwabi erkę, teściową, jej dzieci, w obfitości, i dzieci ich dzieci.

1 różowe futerka przyszłości. syntetyk w rozmaitości odmian. Sekwencję wydarzeń

i pokoleń jak wykres w książce od biologii;

gonady <lubh seks, ciąże, praca, renta. śmierć

El.

Jedzie się jak przez morze., pośrednich kidów, jakby ci, co wychodzą, skakali w odmęty,

a innych zaśautobus podnosił łaskawie

l morskich toni jak jakich/ rozbitków w polarach, zagubionych Wioślarzy, syreny lub kryl.

Cerkiew, thlffl, krzyki Janeccefc". ogolone głowy.

Mendka z numebmL jej spuchnięte nogi jak kończyny denatki [cztery dni w wersalce).

1*01. Perfumy za

eiłowiek £blizną idqcq od kijcika ust.

Gdzieśmy zstąpili; listku, leszczynowa witko, oposku. królewiczu, myszko, pys/czku, A n k o , w tych płaszczykach z Hanodsa i bulach na miarę.

(6)

zamszowych rękawiczkach, szalikach z okładki?

C/y przecena w Ikci tł nul ae/y len krok?

Polem na krótko inry wymiar: chrom i drewno, przepierzone firn tomy domów. gdzie szeregiem

sio ją kolejne liuclink", łazienki. sypialnie, iwlcgłc scenografie rodzinnego szczę&ia

gdzie trwa. od wejść po dobór dobrych dóbr.

I powrńt: odwrócona k o l e j n i neonów, znów ścisk, P. opowiada ml o Justynianie II Obciftonosym. I u ikr nas nic słyszy, mówimy obcągwarifc. nieznanym dialektem.

w pokrowcu e. włókien szklanych, flicu, trudnych słów, Po dnifiig stronic widać nas/e niiasio Iwwld.

z laptopem, cafe latte i cywilizacją:

tamci się nieco kuli), my się odgarblamy, chiński i cyrylica się anglicy żują,

jak końcowe napisy thrillera len ntosl.

III

Wielki Eogoicta Tmdotoa i sacellurios Stefan

{olbrzymi i, jak pisze Noiwich, ohydny eunuch, klórego nie widziano bez bicza w dłoni), byli ciłtgmeni ii ciężkich wozów z Augusieumaż na Forum Bovis

i tam spaleni żywcem, Justynian llh przez wzgląd napr/yjairi jego ojca z Lnntiofiem,

zosta! potraktowany łaskawie:

obcięto out nos i język, obwożono w łańcuchach wokół llippodromu i zesłano do Cłiersonezu.

E^eontios, Utraciwszy K^riiiginę.

stracił również tylni basilcusa, tron i nos.

odcięty tym razem przez Ap&iinara, który dla niepoznaki przyjął imię 'fyheriusza.

•tymczasem Justynian zbiegi doChazarów

zamówił U złotników MS te /lota, pojął za Żonę siostrę chana łbuzirat

która dla niepoznaki priyjęfa imię Teodory.

lyheriusz cbcial go zgładzi*;. Justynian z Teodorą zbiegli więc

do Bułgarów, [ z bułgarskim chanem,Tcrbclem, przed murami stanęli Bizancjum, ich siły były słabsze, drwali z nich żołnierze cesarza Tybcriusza.

Czwartej nocy Justynian z kil konia śmiałkami przckraJf się do ftrodka prZCz mrę akweduktu, 9

jego pojawienie się wywołało powszechny panikę i zamieszki, Tyberius/ salwował się ucieczki! do Bitymi.

itająwszy pałac Blachernos, Justynian .sprowadzi! swą żonę

i powtórnie objął tron cesarski. Pochwycił, okaleczył Ł stracił Tyberiusza i Lcontlosa, uprzednio post:Lwiwszy im na głowach siopę w purpurowym pantoflu.

Generał Herakliusz, brat Tyberiusza, wraz z najwyższymi oficerami powieszony zosmł na Murach Ludowych,

Innych ciskano do mor/u, naszytych w Worki Starszyzny Rawenny; niby to na bankiet sproszony

już na okrętach zakuto w kajdany, sprowadzono morzem do stolicy i zgładzono.

Jedynie biskupa, łaskawie oblepionego, zesłał Justynian do Pontu, Siedmiu najwyższych dostojników ehersoncskkh kazał upiec, niezliczonych utopii w morzu z ciężarami przywiązanymi do stóp, trzydziestu powiedziono w łańcuchach do Konstanlynopoła, Wreszcie Kilippikos Bandanes zgładził Justyn tana

(głowę jego. bcznos^, posłano do Rzymu i Rawenny)

a lak że eesarzową-matkę, Anastazję, i szeiciolctniego synka.

Ten, ukry ty przez babkę w kaplicy blacherncńskicj, stał, jfl^ną rf^zkę wsparłszy o ołtarz,

W drugiej trzymając U Ł O M E K Kr/yżji Świętego, Z szacunkiem odłożono relikwię do skarbca*

wyprowadzono chłopca i u drzwi kościoła zarżnięto jak owcę (lak pisze kronikarz),

Oto żniwo opacznej 1 ilości, która kcizała Leontiosowi oślepić jedynie i zcslae na Krym Justyniana,

przez wzgtąd na długoletnią jjr/yjuiń z jcj;o ojcem.

rv.

Już pod donwm rozmowa o lej dziwnej wyspie zacnej lewobrzeżności na przeciwnym brzegu

(a w siatkach spienlacz mleka, koc. kieliszki w liczbie absurdalnej h narzuta, przedłużacz i przewód).

że tamci robią swoje zakupy gdzie indziej, i jeśli Michalinie Fv spłonie mieszkanie w wyniku zaprószeniu ognia pi7CK Alicję G.h zresztą dobrze znaną organom <cigania.

3tl

(7)

to L pomocą rodziny fsyn Sebastian, znany organom bezrobotny z BMW, i eórka Żaneta ^ poleci z kredytem (spłacalnym

lub nie) do sklepu MEBLE z neonami BIURA, MIESZKANIA. I tam kupi zestaw ^Klitajmnestra"

lubH1Limpiip<V< (w lamparta, imitacja .skóry j,

w zupełnie innych ksziałtach. w przeciwnych rejestrach smaku. Są mebkrócianki, Fi rany, gipiury,

frędzle. Sebastian weźmie z kumplami i wni^ic.

Córka zrobi kolację i wyjmie z lodówki piwo, A potem będzie iuic. ! w nowym lesie inebli znajdą swe miejsce kry.szial i lokówki.

V.

L wiedy przypominasz sobie roziskrzone

piętro z neonem LAMPY- OŚWIETLENIE. Jakież gwiazdazbion,1 foremne, dzikie konstelacje!

Po pięó. p<ł triy, po dziewięć r róż. zieleń i złoto, rożki, kule i szczyiy - na przeciągły iiłoment

mignęły Ł Okna, ale trwają w powidoku długo, do następnego przystanku, i dalej,

w domu, przez dwa dni, cztery i sześć. L rozu: liesz, że umieć coś oznacza: innych >>praw nic umieć, Że wiedzieć to nie wiedzieć o czym innym. Tracić bez widoków na pełnię. Że jest ci zabrane

zmzulinienie tych ubrari. ludzi, lej połaci

miasta po drugiej stronie Wisły, Że nie pojmiesz rcukiśei z chrzcin, videa z komunii, z pogrzebu, polewania wódeczki ze szwagrami, chlebów kupowanych po cztery, dla catcj rotl/iuy.

Klipsów, futerek. Krzyków: „Kurwa mać, spokojnie \ noiateko sąsiadach „Zwłoki Michaliny

F, znaleziono czwartek w wersalce znanego policji konkubenta denatki, Zdzisławy

C," Tylu innych rzeczy, których twa kulawa wyobraźnia nie zmyćli. Okna mas z. na zachód.

Na wschód - mur. Za nim szare, trochę niebieskiego I wędkarze w kufajkach, \ Siady na piachu.

9] XI - 4 XII 2005

Roza jest różyczką jest pączkiem

W twoich żyłach, Gertrudo, nic płynie już rzeka urijćwr gruhych larw, chrząszczy {i już nie przecieka między żwir i korzenie przez świeczce próclino trumny, resztki koronek i mzwite płótno

ani tamta, wcześniejsza -- krwinki, leukocyty;

porywczy szturm na ciasne, rade kanaliki, na powierzchni błękitne, nieruchome, Delta.

Ukryty nurt nadgarstków. Zespolone drzewa.

Paryż jest ziemią. Pablo i fcrnest są ziemią.

I Alicja jest ziemią. I ziemia. Nie zmienią tego kartki ni płótno. Teraz sama płyniesz

przez unerwienie liści: mleczh perz. rdesl. barwinek, 1 co znaczyło mało, znaezy Itrsi duśo;

dopiero teraz róża jest różą jest różą.

Kumo, pociąg Kiuno - Wanzuwii, 12-33 VI 3005

JciL-tk. Dchittl

K s i ą ż k i n a d e s ł a n e Poeija

Janlw Vtijinović: Śpiclmnitsurnotn&U ^ Wyd. IBeS, Warsawa 2006, ss. 68.

Himantas Salna: Legendo* ir fikrow. Ltgrfdy r Tl LI [ T U C Z E N I E na język polski Wojciech Piotrowicz. U A U „Pttro ofselas". Wilnins 2U05, ss. 79.

Murek Czoku: Ars poetka. r,ł'rondiiLh, Warszaw12006, ss. 54.

Hugertiiisz 11 aj Juk: Sttttik popiołu. Wydawnictwo Ślusk, Kato* Lut: 2(M>6r $&.

Cezary Donurus: Wrersz* politycyte. Wydawnictwo SIEN, [bmwj 2005, ss,

Genowefa Jakubowska-Fijałkowski: Czuty ntr& Instytut Mikołowski, Mikołów

2006, ss. 55,

['rzemyslaw I Jakowicz:Aibo-AUw. Towanystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2006, ss. 5ó. B ibliuttkLi „Toposu", t. 2H.

Agnieszka Gnrońska: Chombu Szalonydl S/riw. Dusttbwrit Mada SzudygB- Wydawnictwo Kontekst, Poznali 2006. ss. 64.

Łukasz Junis/: Swmj- Biuro Literackie, WrociaMV 2006. hk. 45 + 4 nlh.

Jnttck Napiórkowski: Giufmttt krajobrazu. 1(Nowa Okolica ft^iów". Rresztfw MM. 6 1

(8)

BERNARD NOWAK

CHOLER J A S l W

Babcie są obecne w naszym życiu ud zawsze - i zazwyczaj na dość krót- ko. Czasem na bardzo krótko. Miałem to szczęście, że moje dwie odeszły dopiero wtedy, gdy byłem na studiach.

W przypadku babci ze strony ojca był jednak ten rodzaj szczęścia, z któ- regonie nic wynika. Bu pomimo iż była z nami dość diugo, to i tak nigdy jej nit zrozumiałem. Ani ja, ani chyba ktokolwiek z rodziny. Pomiędzy nią a nami istniała jakaś szyba. Mur, z którego tylko czasem wypadała mała cegiełka. To niewiele zmieniało, bo przez szparę nic można by hi nie dobre go zobaczyć. To, t o widzieliśmy. powiększało tylko zamęt, bowiem do ni- czego nic pasowało,

Dotyczyło to nie tyłko nas, jej wnuków. Prawdopodobnie takie samo wra- żenie od nosił też mój ojciec, lak przynajmniej wynika zapowiadali mamy.

[ chyba tak samo odbierała ją córka, zwana w rodzinie MUtze.

i

Zawsze, gdy myślę o tej babci. czuję na piersi ciężar. Wiem dlaczego. Eto zbliżam się do temaiu, którego chciałbym uniknąć. Zapomnieć- Nic pamię- tać o pewnych rzeczach i sprawach. Ale jednocześnie narada we tnnie prze- konanie. ze tak mi postąpić nic wolno. Że czas najwyższy załatwić tę dawną sprawę. \ im jeslem *tar*zyn tym to przekonanie jest silniejsze. Że muszę się z tym zmierzyć. Nic chod/i o święty spokój - chodzi raczej o coś w rodzaju chirurgicznego zabiegu, ważnego dla nas obojga. To przekonanie narastało we mnie latami - i teraz jestem chyba goićw. Powiedzieć, wypluć z siebie wszystko i, choćby na starość, wydorośleć.

Babcia. moja babcia mnie nie łabila. Dzięki niej poznałem to, co nazywa się dramatem odrzucenia.

Sformułowanie „dzięki niej" nic jest oczywiście najszczęśliwsze. Nte bar- dzo przecież jest za t o dziękować. Dramat mój by! ogromny. Przede wszyst- kim nie wiedziałem, dlaczego. Nic miałem, dzieciak. pojęcia. A najgorsze jest, że la niewiedza utrzymuje się do dz.i*. Bo nadal nic wiem. Z lego -

myślę - powodu zawsze z łatwością utożsamiałem się z najnieszczęśliw- szymi bohaterami bajek i literatury dla chłopców - z różnej maści Jasiami, oczywiście głupimi, a przede wszystkim z Brzydkim Kaczątkiem. Przy- gniatał mnie ciężar jej niechęci.

1 to, że zawsze wiedziałem, że jest to z gruntu niesprawiedliwe. Wiedzia- łem też., żc kiedyś jej to powiem. Nic tylko powiem, a]e i przekonam. Iż nie miała racji. A potem jeszcze udowodnię, z. pasją i żarem, że właśnie ja będę najlepszy z jej nielicznej grupy wnuków,

12

Miała nas niewielu. Wydawać się mogło, żc powinna nas kochać- Bo poza nami nic miała na świecie nikogo, Nie Żył jej syn ani córka, nic żył leż mąż.

zaś ze swnją rodziną nie utrzymywała żadnych kontaktów.

Nic żyt jej syn. czyli masz ojciec. 1 \ m bardziej wi^c możnsL by się spo- dziewać, że otoczy nas opi efcą. Że go będz i e chu Lala w j ak imś stopni u zastą- pić. "fakie dla mnie. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Bo niby nas kochała, ale nawet wtedy, gdy mieliśmy takie odczucie, robiła to - że się tak wyrażę - na wyrywki. Raz jedno, raz drugie. Zależnie od humoru. Raz też trzecie, aJe nigdy czwartego - zaś tym czwartym tyłem ja. By leni tym cz.war- tym, nic piątym kołem u wozu. Gdybym byl piąiy, jeszcze bym od biedy rozumiał. A tak „dzięki niej" rozumiałem, że z czterech kól wozu jedno jest zawsze zbyteczne Patrzyłem na jadący wóz i zastanawiałem się. co by się stało, gdyby jedno z nich oduczyć. 7, doświadczenia wiedziałem, żc lak naprawdę nie stałoby się nic. Bo te trzy, naprawdę potrzebne. nawet by nie zauważyły, że to z tylu, odpadłszy. poturSało się do rowu.

2,

Pamiętam wiele epizodów, ale najważniejsze są dwa. Mają leż w sobie dwa z ipech elementów klasycznej tragedii -jedność miejsca i akcji. Może dobrze żc dwa, bo gdyby trzy., pewnie bym tego nic wytrzymał.

Pojechałem do niej z brałem na wakacje, Nie miałem wtedy więcej niż siedem, osiem Im. Pojechałem niezupełnie do niej, bo choć przychodziłem na. obiady, nocowałem u jednej z kuzynek mieszkających w tej sanicj wsi.

Ponoć nie było w jej obszernym domu na moje noclegi miejsca. Przycho- dziłem więe w południe na obiad, zostawałem trochę, a gdy się zmierzcha-

ło, wracałem do kuzynostwa.

Kiedyś na ten obi ad >ię spóż n tleni, B abc i a wycierała wJłś nic schody. Bral.

już po obiedzie i deserze (budyń z. czerwonym sokiemJ. biegał uśmiechnię- ty po podwórzu. Babcia, zobaczywszy mnie, przerwała zmywanie scho- dów, Przerwała po to, by nakrzyczcć za spóźnienie i by znaleźć dla ściery nowe zastosowanie. Byłem dostatecznie blisko, by mogła mnie tą ćcierą okładać. Stałem zaskoczony, a ora, krzycząc i przeklinając, waliła ścierą gdz.ii; popadło. A popadało przede wszystkim na gtowę - ho to taki dogod- ny, najporęczniejszy ze wszystkich punkt- Także po twarzy. Do dziś pamię-

tam jej niepowtarzalny smak.

Oczywiście, żc bytem gapowaty. Oczywiście, żc się zamyślałem, zaeho- wujł|c ptzy tym wszystkie atrybuty idioly. Stałem z otwartą gębq, uśmie- chałem się gapkowato, niszczyłem ubranka, gdy zaś zdziw tenle jakimś ewe^

nementem przekraczało granice wytrzymałości, zdarzał ni i się pewnie i śhnotok. Tak, to wszystko pmwda. jednak - przynajmniej w dzieciństwie - nie byłem za to odpowiedzialny, Kie byłem winny temu. że jestem, jaki jestem. Zebrały się we mnie cechy kilku protoplastów, dostatecznie zdzi-

waczałych. no i łyle- Ona. któm wielu z nich znała, która w dodatku była medykiem, powinna wiedzieć, co to jest. 1 jeśli już chciaJa traktować mnie szczególnie, to mogła na przykład pacjenta. Tymczasem byłem przez nią szczera znienawidzony. Za lo, że nie dorastałem do jej marzeń. Że nie brylowałem wśrtfcl innych dzieci. nie umiałem się zachować wobec jej przyjaciółki pani aptekarz, oraz wobec księdza, któmgo głęboka, wręcz me- tafizyczna Śmieszność i wyczuwalny pod różowym uśmieszkiem fałsz otwierały przede mną wiry spazmów? Przecicz ona - podobnie jak inni do- rośli - też to wyczuwała, przynajmniej w jsfcimć stopniu, Tyle, że jako do- IJ

(9)

rosła umiała nad sobą panować ja zaś nic. W kocica powinna wiedzieć, że jestem jej najprawdziwszym wnukiem. Bo czyż to nie ona była dziwadlcm nad dziwaka - i czy nie ona napiętnowali mnie {przecież nit namaściła, nie byłem Dawidem!...) na całe życie?

Droga ze scen pochodzi Ł lat późniejszych t też jest z pomyjanii. A lala były pranie dojrzał, ho znałem już wówczas muzykę Komedy - poznany późno. To wszystko również łączy się t wakacjami i zamyka moje z babcią doświadczenia jak kl amra, Działo się w iej samej miejscowości, gdzie znów zajechałem w odwiedziny.

Byłem już niemal dorosły. więc babcia najwyraźniej uznała, że nie musi się krygować i swoje uczucia wyrażała wprost Powiedziała memu bratu, abym po prostu do niej nie przychodził, Podporządkowałem się wyrokowi, cóż było robić. Byłem już siary - i niemal zahartowany. Gdy więc chciał™

spotkać się z brałem, podchodziłem pod okno i gwizdałem motyw z ,Astig- matic". Pierwszych osiem taktów. Po chwili następne osiem. Hrat wychylał się przez okno, dogwizdywai dalszy ciąg, Oznaczało to, żc zaraz wyjdzie.

Jeśli tylko się wychylał. lo znaczyło, żc nie może,

Nie wiem. jak (o się siało, że babcia polubiła Komedę. A przynajmniej len początkowy motyw. Nic będę lego dochodził, nie interesuje mnie lo, choć mogę się domy słać. Dość, Że gdy któregoś razu zagwizdałem. wychylił się nie brat, lecz babcia. I chlusnęła na mnie pomyjami, Tym lazicni uskoczy- lem - ale (łb dzid slywę, jak rozbryzgują się na bruku.

3.

Mówię o babci ze strony ojca, czyli HL:lunie Annie Marcie Nowak'Smól- kowsklej, z. domu Weber. Babci - hcierze. Kobiecie w swoich dziwactwach tak niewiarygodnej i do lego stopnia nie liczącej się z opiniami, jakie na swój teniai słyszała, że aż tą obojęmością imponujące). Druga babcia, ze strt>ny mamy. by ła zupełnie inna -czasem Piły się. Że by ta jedną z tych dzie- sięciu sprawiedliwych, o których mówią chasydzi. Sprawiedliwych i nie- znanych, na których opiera się tego świata porządek. Bez których istnienia Bóg skazałby lot świat na zagładę.

Babcia Helena była imion trojga - i nazwisk trolga, D Litego mówiliśmy między sobą, że jest jedna, ak w trzech osobach, I rzeczywiście, jej życio- rysu starczyłoby na trzy normalne kobiety, Nie ulegało wątpliwości, że była kimj wyjątkowy mH czasatui w l a M e na granicy normy, co - jak mi mówio- n o - tłumaczy tLiż po Lmchii moje dziwactwa- Bo los lak dziwnie pokiero- wał, żc babcia jest moją chrzestny matką.

Analogia z Trójcą świętą ma oczywiste granice,,,, a jeśli już można by coś z niej wziąć, to właściwą niektórym koncepc jom cechę nicprzenikaino- we i. Obcości i ciągnącego z tamtej struny zimna. Więc nie byłoby lo podo- bieństwo z chrześcijańskim Mogiem dobra i miłosierdzia - n a w e l nie z tym ze Starego Testamentu - IttZ. jeśli już, l zimnym Bogiem Lagerkvista. Do- hrem i miłosierdziemH ciepłem, była w moim dziecińsswte babcia Icofila.

Babcię Holenę rńwnie dobrze moglibyśmy nazywać Frati-Herr Nowak, bo jej obojętność na niuanse i brak kobiecych cech hyly zaskakujące. Nigdy się nie śmiała - a jeśli, to ironicznie lub szyderczo, Nigdy leż nie płakała.

W eh witach w zruszenia pociągała nosem jak kterf, kto nie ma chusteczki, bo katar dopiero mu się zaczyna. Takie dźwięki wydawała lakże na pogrze- bie syn* - identyczne, może tylko traszkę bardziej głośne. Jej lak zwane akiy miloSci, ich przypływy i odpływy, były całkowicie apodyktyczne i za-

skakująco zmienne. Wybierała jak nic objaśniający decyzji protcsiancki Bóg z lą różnicy, że ona decyzje zmieniała. Początkowo nas to bolało, potem przywykliśmy do jej kaprysów i nawel Iraklowalićmy je z humorem, Gdy więc po raz kolejny zmieniała nalepki na meblach, informujące komu się po jej rfmicrci dostaną, wyrażaliśmy oczywiście radość, a k przede wszystkim wymienialiśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenia. I podziw, że znów zadała sobie tyte trudu - bowiem kanki przylepiała nie na froncie, ale plecach mebli, co zmuszało ją do ciągłego ich odsuwania i przestawiania.

Ten sysiem obejmował wszystkie szalki, komodę, biurko, obrazy, stół i wiel- ki, obity na czerwona lapcz-an.-

Dlaczego moją chrzestną zosiata Helena Anna Marta, tego nie wiem.

Wybór to co najmniej niekonwencjonalny, Zdaje .si^. żc ojciec nie życzył sobie nikogo ze strony mamy, a ponieważ sam już rodziny nie miał. więc musiało się skończyć na babci. I na jej - jakby tego nie było dosyć - ko- chanku. Ojcem clpH&mym został wieloletni kochanek babci, nigdy przeze mnie nie widziany, młodszy od niej o szesnaście lat Stanisław B.

Babcia była zniemczoną Polką albo spolszczoną Niemką. Urodziła się i wychowywała w okolicach Obornik. Ukończyła w Poznaniu szkołę dla położnych. Jej ojciec był rybakiem - wtedy można było nic lylko w Waicie jy bę złowić, ale nawet ją zjeść. Miała ki Ik u br w i. z k(óry ch czę sć zginę! a na wojnie w dalekiej Japonii, a pozowali na Iron tac h pierwszej światowej-

Wk rólce umarli też jej rodzice - i Helena pozostała na świccie sama, Zanim lo nastąpiło, wyszła za mąż za Adama. Z tego związku urodził się mój ojciec, a przed nim dziewczynka Maria. Było lo małżeństwo z miłości, Czyli nieudane- dziadkowie roaeszl i się po kil km latach, lecz nie rozwiedli.

Mieszkali każde w innym kącie Polski i nigdy nic doszło do ich powtórnego spotkania, „Spolkali się" dopiero na pogrzebie. Babcia przyjechała wów- czas do Smolić, po czę&i także po to. aby załatwić sprawy majątkowe. Uom, który kiedyś zbudowała / mężem - za jej posag - postanowiła przekazać

W spadku wnukom. Tak leż się stało - więc IO przy je.i udziale przepmwa- dziliśmy się z Malborka na poznańską wieś.

Malżeristwo dziadków ro/padlo się 7. powodu chorobliwej zazdrości Ada- ma. Gdy babcia jechała do porodu, na drugą czy trzecią wieś. w dzień a czę- sto w nocy, dziadek wyruszał za nią na przeszpiegi. PowodOw do podejrzeń nie było - więc ir/eba było uciec się. jak to czynią zazdrośnicy, do konfabu- lacji!. A że nic jesi to sytuacja do wytrzymaniu, łalwo dochodziło do awan- tur. Wybuchały jak pożar na suche j ściółce. Obydwoje byli uparci i nieustę- pliwi.. Dziadek tłukł talerze, babcia olwierata okno i wyrzucała półmiski.

Połetn jechali kupować nowy serwis.

Było to więc małżeństwo dobrane, t-hyba z rodzaju odi et amo, bo w póź- nych latach babcia wracała do tych historii niejednokrotnie. Wracała., prze- klinają Adama niczym pijany furman. W takiej aimosłerze wychowywał się ojciec i jego stflj-sza, legendarnej piękności sioslra, której niezwykłą uro- dę poświadczają ocalałe 1'otog rafie.

Ciocia Miitze nie dożyła czterdziestu lat, Zmarła na gru^heę w czasie drugiej wojny. Nigdy nie wyszła Za mąż. ale adoratorów miała kilkunastu - i to wcale nie platonicznych. I b oczywiście przesada, którą łatwo spraw- dzić. albowiem Miitze zadawala się tylko z ollceramiH zaś w Grudziądzu nie mogło ich być wielu, I i ż y na cmcn[arzu4 na którym nigdy nie bytem, w za-

(10)

pomnianym, a m o ż e j u ż zlikwidowany m grobie, (Kiedyś dręczyła mnie my?f1. Liby grób odszukać, jednak by tein w tym mieście lylko raz, i to notą.

Ftzejechałem przez znany mi z opowiadań mosi, zatrzymałem się na chwil- kę i patrząc w wody Wisły myślałem o ich - cioti i ojca - dzieciństwie,)

Babcia przyjechała na pogrzeli córki w obsiawie niemieckich żandarmów;

w tym czacie siedziała w obozie w Stutlbof, Także za to darzyła Niemców ezystą, żywą nienawiścią. Ta inwersja dotyczyła też ojca - obydwoje woleli niższych rasowo Słowian, Więc przyjechała na ten jeden dzień, po którym znów wróciła do obozu.

Przeżyła go, choć z trudem. Do wszystkich dolegliwości doszła rana za- dana w biodro niemieckim bagnetem - mna głęboka i groźna. Ale wyszła z tego. miała s ilny oigan Izm i doży ła, na jednej nerce, dziewięćdziesięcui lal. Mógłbym więc w miarę dobrze ją poznać,

Nie wiem, czy poznałem, Nie mani takiego wrażeniu, Była osobą za- mkniętą, powściągliwą i chłodną. Tak naprawdę nic pasowało do niej nawet słowo ..babcia", bo z wizerunku babci, takiego, jaki znamy, nieraiała w sti- bie nic. Nic było mowy o jakichś czułościach czy oczekiwanych przez wnu- ki pieszczotach, nie było też żadnego Eam siedzenia w kółeczku czy roz- mów o tyrn J a k lo dawniej bywało.,. Nic, nic z łych spraw. Do końca życia pozostała nie żoną, nic wdową, a lym bardziej nie babcią, lecz - kobietą.

Dumną, samodzielną, odnoszącą się do wszystkiego z dystansem.

1 twardego karku. Wtedy wyobrażałem sobie, że właśnie na tym polega zachodnie wychowanie, zachodnia formacja - potem zobaczy łon, że jeśli lak. lo jest ona właściwa bardziej ntfli Niemcom Anglikom. Czyli Anglo- Sa^om,

5.

Było w niej pęknięcie, na dwie. a może nawet i te trzy osoby. Jedna z nich to zimna, wręcz; nieczuła matka, drugu - oddana swe] pracy, uwielbiana przez pacjentki położnu. Te nie mogły się nadziwić jej sercu, czułości i bez- granicznemu oddania. J była w pracy doskonała. Jak 10 dzi.< mówi lud - perfekcjonistkai profesjOnałistka, Dzięki temu Opływała w t wszystko, na- wet w najgorszych, pełnych nędzy latach. Przyjęła osiem tysięcy porodów i nte miała jednego śmiertelnego przypadku. Nawel gdy by Im staruszką, p<?

osiemdziesiątce, przysyłano po nią. aby pomogła w szczególnie trudnej sy- tuacji. Mówiono, że z tak .skomplikowanym przypadkiem ntoże sobie pora- dzić tylko pani Nowakowa.

Była kobietą wysoką* prosto się ti/y mającą, o wielkich jak Walpurga pier-

•ilaełi. Wysoką, ale i urodziW^ dobrze ubraną i zamożną. Nic zostawiła jćd- nak gros/a spadku, ale żadne z nas, wnuków, nie miało o to grama żalu.

Więcej; byliśmy tak wychowywani, u uważaliśmy to za prawidłowe i natu- ralne. Ostatecznie dlaczego miałaby odkładać cokolwiek dla nas - to było wypracowane i zaoszczędzone przez nią, więc przeznaezjone dla niej i lylko dla niej. i zanim zmarła, wszystko zdążyła wydać lub przetracić. Przyszła na lwiąt bez niczego - i bez niczego odeszła. To, co po niej zostało, to smollcki dom i kilka fotografii, A leraz nie marny i tego domu.

Skojarzenie ł>abci z Walpurgą - a dalej t z uczestniczkami Walpurgisnacht, nic do końca jest przypadkowe. Jej syn często mówił o niej Dmchet, czyli smok, a w_jej późniejszych latach dzieci, gdy szla ulicą lub jechała rowe- rem. uciekały wołając: „Wied/ma! Wiedźma I..."1 Na szczęście bal>ei iini w głowic było kojarzyć lo ze swoim wyglądem.

16

Bo była babcia pierwszego sortu dziwakiem - w ostatnich lalach także z ubioru. Wielka i siwa, / laską, zgięta wpół, posuwała się ulicą stukając 0 kamienie, a raczej szukając po omacku drogi- Miiiłajuz bardzo słabe oczy 1 nosiła niezwykle silne okulary z ciężkimi, wypukłymi jak lekarskie bańki szkłami. Razem dawało to zaskakujący efekt. Gdy jechała rowerem, czło- wiek mfidy nie hy! pewny, pdz.ie niemal HŁBWidonu pani skręci.

Leczyła le ocz.y uki-jplająe do nich leki, które niewiele mogły zmienić.

[5opiero w ostatnich tatach jej wzrok iruszkę się poprawił -- na skutek wy- padku. Była wiedy akurat w Smolicach, w swoim pokoju. My siedzieliśmy u siebie, ona u siebie. W pewnej chwili dobiegł nas jej pełen bólu kr/yk.

[Obiegliśmy natychmiast. Babcia, bez okularów, siała przy zawsze zajętym mcdykamenlanni siole i krzyczała w nleboglosy. Okazało się. że macając ręką po buteleczkach wzięła nic kfople. lecz płyn na odciski. Płyn spalił jrtłną z zasłaniających spojówkę błon.

W dni zimne babcia zakładała kapelusz, gdy jednak mióz byl szczególnie dokuczliwy, wkładała pod kapelusz zwoje ligniny. Lignina jednakowró zważywszy jej położenie, między denkiem i schowaną w siatce fryzurą - miała sk lonność do wysuwania się. Żeby le mu zapobiec, babć la przy klej ata ligninę plastrem. Do kapelusza. A że plaster puszczał, pasemka ligniny wysuwały się i Wisiały ?. kiórejś strony z pewnym nawet wdziękiem.

Latem, przy ostrym słońcu, babcia używała plastra do celów innych. Skle- jała nim okulary, Nosi la wówczas dwie pary. normalne i przeciwsłoneczne, zcspawanc różowymi wsiążeczkami. I tak właśnie przystrojona wyruszała w każdą ze s woich podróży

Lubiła się przemieszczać. Mieszkała chyba - jeśli dobrze liczę - w dzie- sięciu miejscach. Najpierw by to to Kiszewo kolo Obornik, polem Poznań, ffóźniej Sinolice, Pępowo, Nicpan. wreszcie Pomorze -Chełmno, Rudnik, Grudziądz i Sadlinki. Na konioc Kwidzyn .gdzie doszła do kresu burzliwej drogi. Częściowo były to przenosiny podyktowane pracą, myślę jednak, że w jakimś stopniu jej niespokojną naturą i nieumiejętnością albo brakiem potrzeby nawiązywania bliższych kontaktów.

Była jedyna w swoim rodzaju. Niepowiarzahia i boska. Była — Lirchety- pem. A jeśli archetypem, lit na pewno gdzieś istnieje. Musi i sinieć. Także bez takich jak ona zawaliłby się świat,

6.

Szkoda, że nie ocalał żaden z jej listów - pisanych niby czcionką polską, ale lak naprawdę czymś w rodzaju szwabachy. Lubiła pisywać, i to teksty

^żniiic i nie do odczytania, Gdy taki cpislol do nas przychodził, zaczynała się zabawa. Próbował mzsylabizować go każdy - od mamy zaczynając, przez nas. a na panu Krause kończąc Pan Krause był Niemcem, ale leż me dawał rady. Próbował, brał szkło, ustawiał się ze słońcem i nic. Rozło-

żywszy ręce oddawał nam kartkę i, różowy i siwy, dygotał w niemym śmie- chu. W koiicu więc epistoła pozostawała na szafce jak najczystsza literatu- ra, tajemnicza jak mane tekel falts, pełna ukrytych i symbolicznych sensów, Jedyne, co dało się odcyfrowywać, to jej potrójny, z zawijstsai u i obszernymi jak u Franciszka Starowieyskiego, podpis.

Mowa polska też się hahci nic udawała. Kaleczyła ją, nie mogąc poradzić Sobie z przysłowiowo km^hni3| fleksją. Nie radziła sobie także z rodzajami.

Z trudem rozróżniała, co męskie, a Co nijakie. Dlatego na przykład nigdy nie mówiła .jasna choleFa". Używała tego zwrotu chęinic, ale troszeczkę

1 7

(11)

inaczej niż my. T z wielkim trudem rozróżniała style. Jedyne, 00 opanowała, to właśnie ironię 1 sarkazm - ale już Z przekleństwami było £0rtKj. Nic wychwytywali ich gatunku ani ciężaru, i to do końca życia. Sypały się z ust w zupełnie dowolnych miejscach, z silą nie panującą do sytuacji, czasem na granicy sensu - jak wtelkia monologi MannowskiegoPeppeckoma, Mając dzicwięćdzicsiąl lal swobodnie operowała .^kuwami", „psimi krewiami".

czasem i grubszą zwierzyną, nie zwracając uwagi na kręcące się w- pobliżu dzieci.

Podróże, o których już wspomniałem, stanowiły lakże manifestację jej niezależności. Przemieszczała się chętnie - i zawsze sama. Dopiero w bar- dzo późnych latach Zgodziła się raz czy dwa, aby jej towarzyszyć. Ale

i wtedy trzeba było ubierać to w specjalne słowa, siosować podstępy, bo bez tego - gdyby jechać w charakterze opiekuna - nic zgodziłaby się za

nic. Uzbrajała się na te wyjazdy w stosowną ilość wiktualOw, w kawę ido niej młynek {lubiła parzyć tylko świeżo zmieloną}, no i wielki, nocny bu- dzik, Nastawiała go na godziny przesiadek. Gdy zbliżaliśmy się do wła- ściwej stacji, budzik, wywołując dezorientację pasażerów, dzwonił w jej torbie jak szalony.

D/iś, gdy staram się ją trochę zrozumieć, myślę, iż właśnie niezależność była w jej charakterze czy nut oprócz chłodu najważniejszym. Próbuję zro- zumieć - lecz wiem. że nie dotrę do niej. Nic zrozumiem nigdy. Nie tylko dlatego, że nic żyje. Żc powtórzę: nie mam do niej dohnsgo ktucza. Pozosta- je na horyzoncie jako nieczytelna. Jakonicprzenikalnc dziwadlo, z którym

ani razu nie zdarzyło się nikomu z nas dobrzer szczerze i głęboko porozma- wiać. Najprawdopodobniej więc było właśnie lak; minio iż wybrała życic lulaj, czuła się w Polsce obco i nigdy w nią tak naprawdę nie wrosła. Może była jak (en Fołak, którego spotkałem niedaleko Lyonu - a który zosiał tam po wojnie. Mężczyzna ożenił się i miał dzieci, pracował i żył wśród Francu- zów - ale każdego dnia godzinami sial w oknie, oparty łokciami o parapet mruczał cos pod nosem 1 huśtał się w przAI i lyl niczym dziecko.

7.

Dobrze przynajmniej, ze dzięki niej wiem, co lo jest odrzucenie. Więcej - wiem, na czym poleca idea predcstynacji. Tego bezlitosnego skazania na nicość. Na śmietnik. Na niezrozumiały kaprys jakiegoś tam Boga. Dlatego bliższy mi jesl Kain niż, Abel. Nic dowierzam wyjaśnieniom o jego winie.

Bliższy mi też Ezaw niż Jakub. Bo nie przekonuje mnie gadanina o jego lekkomyślności. Nie lubię leż Józefa, nadętego i samolubnego zarozumial- ca, i - bliższy mi Judasz niż Jezus, Bo Jezus, jakkolwiek ohna/oburczo to

zabrzmi, wyszedł na swym nieszczęściu lepiej.

Widzę fą na ganku smolićkfcgp domu. Stoi oparta o laskę. Spod kapelu- s/ji wyślizgują się białe jak mleko włosy. Wielka, ubrana na czarno, wypro- stowana, Na nosie okulary o tak wielu dioptriach, żc oczy ^lają się nieczy- telne. Są jak błękitnawe ameby. Nic wiem, co w tych oczach jesl - ani w-jem.

jaka pod tymi tanami znajduje się - czy raczej pływa - dusza. Słoi tam.

Moja babcia. Moja chrzestna, Matka mojego ojca. Stanęła na ganku po pięć- dziesięciu latach nieobecności. Ganku domu, który zbudowała jako młoda

mężatka, a mierząc dzisiejszymi miarami jako smarkula, Bo ileż miała - może dwadzieścia, może dwadzieścia cztery łata, Doifln, w którym u lodziła dwójkę dzieci. Tu przyjechała z rodzinnych strun, tu kładła podwaliny losu - tu przeżyła młodość i wszystkie lata małżeństwa. Tu wróciła. CoCZUlu.

gdy znów jechała wic strony V Co czuła stojąc na nieismiejijcym dziś ganku*

oparta drugą rVką l i a klamce, której dotykał jej mąż? Której sięgała Miitze, potem sięgał mały Bernard? Co czuła, gdy s;uria. po pięćdziesięciu latach separacji, slanęła przed tym domem? Czy w ogóle potrafi la cokolwiek czuć?

Choćby dla siebie i przed sobą. Może tak. nie wietn. w każdym razie nigdy 0 tym nie mówiła.

Dziadek juz nie żył t przyjechała na pogrzeb, Nier nieprawda. - przyjecha- ta, aby uregulować sprawy własnościowe. Od razu, nie pozwalając tm za- schnąć. Nic zaniedbując ich, kuć póki gorące. Póki dziadek jeszcze ciepły,

Bo jeszcze, choć w trumnie, nie całkiem był ostygł.

To ta kobieta. Widzę ją dobrze. Ta, dzięki klórej pierwszy raz i w pełni poznałem owo dziwne i przerażające słowo - krzywda1'. Słowo - lieib.

Słowo, klórt, na moje wyczucie, musi być niezwykle stare. Należeć do naj- starszych. jakie zna język. Słowo, które nie pochodzi od niczego, nie ma żrtidloslowu. Nie ma. bo samo jest /rodłem - ho jest z. grupy podstawo- wych, klórych istnienia nie ma potrzeby tłumaczy ć« Z łych, Mfre się tłu- maczą sanie. Są wsobne. Nic pochodzą od niczego. Są, bo s ą- j a k Matka, Ojciec, Bóg, Jak ból, śmierć, plącz, strach. Takiego podstawowego słowa, jednego z nich, nauczyła nlnie babcia.

Nie piszę dz.iś o niej, by się na niej mścić - nie daj Panic Boże! Na Hele- nie Annie Marcie. Puirójnej i potrńjnie niezrozumiałej. Pewnie leż samot- nej. N ie piszę teżr by j ą, gdy j uż ntc n EC może. ośmieszać. Potrzeba jest i nna.

Ppswę, skurojuż nie zrozumiem, by się z nią i przed nią rozliczyć 7, tego. co mi zafundowała.

Ona już nic nie może. Odeszła od naw i gdzieś tani jesl - albo i nie. Jej usla są pełne piasku, oczodoły tez. Jej długie nogi. wreszcie rozprostowane, leżą dwa tneuy pod ziemią. W resztkach elastycznych pończoch. A ja jestem tu -jeszcze jestem. Więc dopóki jestem, to jeszcze mam tiwiżliwość mówić- 1 mówię, Ja, mężezyzna-dziecko, za chwilę starzec, mówię d/i ś do niej tak;

„Nie wiem. ohca kobieto, czy Ci lo do czegoś potrzebne - i czy jest to jakoś i gdzieś ważne. Nie wiem także, czy tego chcesz. Ty - nieczuła, bez scrca, zawsze daleka, Aie jeżeli jest ważne, lo wiedz, żc lwój wnuk, który za niedługo będzie w podobnych latach, dorósł 1 ciągle jeszcze żyje. Wiem.

idioci, żyją król ko, ale mnie się udu to.

Wiesz, donos lem do lego, aby coś tam zrozumieć. I Ci powiedzieć. Nie- wiele. Bo nie mam wiele do powiedzenia. Ale jedno chciałbym. Jedno proste słowo, tak proste jak słowo k r z y w d a " . Ze Ci - wybaczam. To, co mi wyrządziłaś. Celowo czy bez zastanowienia. To już dzisiaj nieważne.

Babciu, którą chciałem kochać, spoczywaj w pokoju. "Odpuszczają Ci się grzechy Twoje*- Bo już wiem, że nic ma innej drogi.

Może Ci się lo do czegoś! lam przyda''.

8.

Taki obraz babci zostanie w mojej pamięei. Nic na to nic poradzę. Obraz przypominający budzące lęk boginie, a może szekspirowskie wiedzmy.

Czarna sylwetka, białe włosy, kapelusz z. lignin^ i grube okulary. Laska w ręku, a na piersi, zamiast laurowego wieńca, przełożona przez głowę -•

żaga. Czyli pila z. paląkiem. z którą podróżowała, bo laka była potrzeba.

Zęby żagi chroń i ly ją z przodu j ak sy rnbo I. One najlepiej oddawały jej nalu- rę. Nie pozwalały podejść, Tuż. obok błyskał na purpurowej baretce przy- pięty do kostiumu Zloty Krzyż Zasługi.

(12)

„ G O R E ! GORG:"

W latach malborKkiego mortusu jezdzili-iniy na wakacje do dość jeszcze Wtedy licznych wujków i ciołek, By ja to formą rodzinnej pomocy, W owych czasach bardzo popularna. Nikt nic by I w sianie dopomagać pieniędzmi, ale przyjąć nn kil kanaście dn i je< Ino czy drugie d zieeko n ie sta n ow i lo dla niko- go problemu. Tam. gdzie jest czwórka, wyżywi się piąte Czy szóste.

Dalę ustalano listownie. Gdy już nadchodził ten dzieli, zazwyczaj w kilka dni po rozdani u św i sideciw, marna o d p r o w a d z a nas na dworzec i wsadzała do odjeżdżającego w kierunku Toni ni a pociągu. Odjeżdżaliśmy z maty łezką, mann na peronie robiła się c o ^ z mniejsza, a my, w miarę jak pociąg wpadał w turkot, stawaliśmy się coraz bardziej podnieceni i zadowoleni.

Wprawdzie rozdawaliśmy ?>ię z manią, ate za to zaczynały się wakacje.

Gorsze lub lepsze, Jednak pachnące przygodą i zupełnie innymi nastrojami niż te. które oferował na co dzień Malbork,

Ełoskonate wiedzieliśmy, na której stacji powinniśmy wysiąść: był a to ta sama trasa, którą przebywaliśmy do babci Heleny Anny Mjirty i której przy- stank i umiem wyliczyć dod?.LĆ. AJt do hahe i n ie zachodzi! iśmy - a przynaj • mniej nie pierwszego dnia. Na trzeci czy czwany lak. ale nawet wtedy bar- dziej zc strachu niż potrzeby. Baliśmy się, że gdy się dowie, iż byliśmy tuż koto niej, zrobi nom prędzej t / y pó£niej awanturę. 1 jaszcze będzie się w tym dopatrywać ntdzinnego spisku,

Na wsi wszystko było inne. Nie tylko domy i poła w miejsce miejskiego bruku, nie tylko mowa i zwierzęta, ale przede wszystkim inny rodzaj wol- ności. Najpierw to, że wakacje, ale potem i przede wszystkim prawic całko- wity hiak nadzmi nad naszymi poczynaniami* Dorośli pracowali zabiera- jąc czasem do pomocy w polowych zajęciach swoje własne poeicchy. jednak nam zostawiano niemal zupełnie wolną rękę. Nie dlatego, że niewiele po^

trafilibyśmy zrobić, ale przede wszystkim przjtz wzglstd na ewentualne |jo- mówienia i płotki. Ciociu obawiały się, aby im nie zarzucano, iż wysługują się miejskimi dzieciakami.

Oczywiście, nie było to dta nikogo dobre. Nawet my. miejscy, mieliśmy z tego powodu wyrzuty sumienia, jednak feszcze gorsze od wyrzutów było poezutie izolacji. Odróżniania od rówieśników, którzy nie patrzyli na to wszystko przychylnym okiem. Nic zrośliśmy się wtedy z nimi i nie zaprzy- jawiliśmy - i tak juz zostało do dziś. Gdy więc od czasu do czasu zdarza nam się, już dorosłym, spotkać, nic dzieje się nic. Nie łączą nas żadne współ- oe wspomnienia, przeżycia i żadne wakacyjne przygody. Przeżywaliśmy je sami, na władny rachunek, na marginesie tamtych wiejskich egzystencji.

Byliśmy po trochu jak opisywajii w rosyjskiej literaturze letnicy czy dzi- siejsze mieszczuchy, lętÓTC przyjeżdżaj ą do agroturystycznych gospodarstw, by podziwiać krowę czy spoconych przy żniwnej pracy wieśniaków. Któ- rych dzicei, owych letników, jeżeli zaprzyjaźnią się / miejscowym Stasz- kiem bądź Józkiem, opowiadają potem o nich w mieście niczym o spotka- nych na przedpotopowej drodze diplodokach

1.

Zupełnie inaczej niż u Heleny Anny Marty było u babci Teofili. Nit jeździliśmy d o niej sami. zawsze odwoziła nas mama. Sami nic bylibyśmy

chyba w stanic pokonać czekających nas trudności. Trzy przesiadki plus czwarta autobusowa to było dla nas za dużo. Ale mama jechała z nami także dlatego, żeby o d w i e s i ć Swoich najbliższy eh, Dzięki naszym waka- cyjnym wyjazdom mogła wrócić na chwilę w rodzinne strony. Mogia znów pogawędzić z ulubionym bratem, a wieczorem, jak dawniej, nsiąść przed chatą zc Swoją matką. Siedziały na ławeczce, trzymały się za ręce i roz- mawiały.

Tę babcię kochali wszyscy. Nie tyiko domownicy, ale Także przyjezdni.

Wychodziła nam zawsze naprzeciw. Naprzeciw, czyli aż do kapliczki na rozstajach, stojącej pod osłoną potężnego jesiorta* lirzewo posadził przed łuty jej hrat, zanim wyjechał do Brazylii, krzewy bzu urosły sarnę. Chroniły figurkę przed zawiewającym od strony pól kurzem tak samo. jak Matka Boska chroniła przed ziem całą wieś, Habcia była jak ona. Niewysoka i lek- ko przygarbiona, jak wystrugana z jednego, poszarzałego już ze Maroni kawałka drewna.

Stały więc i czekały na nasz przyjazd we dwie - jedna ziemska, dmjia niebiańska. Obydwie w sukniach do ziemi, w chustkach na głowie, zakuta- ne w lalbany. tak że widać było tytko twarz i dłonie.

Wycałowani, wyściskuni, podnieceni i rozgadani, zbliżaliśmy się do to- nącej wśród zieleni wsi. Jej umk natychmiast rzucał się w oczy. Hyla do*

kladnie taka. jak w opisach dziewiętnasłowiecznych autorów, ydy zaczyna- li swoje opowieści właśnie od obrazu domostw, zagród i okolic. Także o tej wsi można było powiedzieć, że wśród zieleni siedziała. Gliniane chałupki tonęły między krzewami bzów. większych i mniejszych lip oraz dość skrom- nych sadów. Od łąk i torfowisk podchodziły do zagród leszczynowe zagaj- niki, na horyzoncie, na krtfcu piaszczystych pól ciemniały niewielkie świer- kowe i sosnowe, lakic jak na całym Mazowszu, laski. To była wieś jak ze siarego obrazka, na wpół realna, na poły bajeczna. Wieś doskonale zharmo- nizowana z krajobrazem i zbudowana z tego, co joż w krajobrazie było.

Z drewna, gliny i słomy. A czapy słomianych dachów nadawały jej charak- teru lak starodawnego, że nie zdziwiłbym się, gdyby z którejś z zagród wy- szli na drogę trzej rozczochrani Kieillliczc.

Dom babci, też pobielany i też kryły strzcchą, hył pierwszy z brzegu.

Szliśmy w jego stronę raźno, weseli i szczęśliwi. Gdy zob;tczytiśmy, że reszta rodziny wyszła naprzeciw i czekała na nas w zwartej, cieirmicjącej na Ile ścian enipcc. wtedy, zdjąwszy sandałki, ruszaliśmy do nich jak na wy- ścigi. Mama i babcia, zakryte tumanami kurzu, pozostawały daleko z tyłu.

Gościna trwała irzy. czasem czicry dni. To hyly pełne ciepła chwile. Byli- śmy wszyscy nizem. jak w wielkim gnieździe, w którym panuje wesoły EO^gardiasz dntwslych i dziecięcych głosów. Oswajaliśmy się / kuzynami, słuchaliśmy nowości, podsłuchiwaliśmy rozmowy dorosłych. Roztaczał się przed nami nowy świat, 7, ciLrkawi]śc,-i:| nastawialiśmy usz.u. gdy mama wy- pytywała o znajomych, o ciotki i pociotków, o losy koleżanek ze szkoły.

Oni pytali mamę o nasze malborskie życic.

Zawsze, gdy to się działo, cieliłem i nasłuchiwałem łych opowieści ze zdziwieniem. Dziecko zna maikę z jednej strony, zna zazdrośnic i za- chłannie - więc potem, gdy słyszy opowieści sprzed lat, długo nie może •nę przyzwyczaić do myśli, że ona istniała kiedyś takie dla innych. 1 że lakżc inm mają do niej jakieś, choćby docierające z przesz łr^cu prawo.

Dziwne było nie tylko to, ezjego dowiadywałem się o mamie, ale również to, eo mówiła o nas. O swoich dzieciach. I co mówiła o naszym życiu w Mid-

21 3tl

(13)

'>. \ Nu1 / f h \ i-i i [ii Len i M u Ł/.y dixla W, al a, EI I C u k ięgo nie miah I miej wystarczało jednak, żc opowieść o d o i ™ znanych dniach słyszałem jako relację o czymś zupełnie innym ni z to. co odczuwałem sam. Wszystko było inaczej - i niejako na eksport. Czułem, żc nagle itasz dom, kuchnie i ściany stawały się w Opowiadaniu całkiem inne. A znajomi, dla mnie nieważni, zajmowali w łych opowieściach niewspółmiernie dużo miejsca. Im dłużej opowieść trwała. tym też częściej wypływały na wierzch zdarzenia, o któ- rych nie miałem pojęcia.

Ale było coś jeszcze gorszego. £ )lóż w moim widzeniu dziecięcego świa- ta główny osobą, bohaterem i narratorem byłem zawsze ja, zaś W Opowieści Mamy spadałem nawel nie na drugie, łecz na jedno z dalszych miejsc. Nie muszę dodawać, żc był to upadek bolesny. Mało tego, Olo mówiono o innie - nie ktoś inny, obcy, ate moja mama — w trzeciej ONobic. Siedziałem tedy prawie się nie ruszając i nie dowierzając własnym uszom, tłlo ja, który tak dobrze siebie znałem, który znalem swój glos. ciepło ciała i jego zapachy wszystkie krostki i blizny, kolor paznokci i białe pod nimi wykwity - ja, ten mój JA, stawałem się dla innych jakimś obcym, zupełnie mi nieznanym

„Bernardem", Było pewne, żc chodzi o dwie różne osoby, I tak samo jak uważnie słuchali opowieści mamy. w takim samym stopniu oiki z nich nie zwracał najmniejszej uwagi na umie, Na mnie siedzącego z boku. przecież na podorędziu.

Jedną z. atrakcji tego wyjazdu był odpust. Największy w okołiey. Niewąt- pliwe wydarzenie religijne, ale także kulinarne, handlowe i właśnie rodzin- ne, Ci wszyscy, których losy porozrzucały po całej nowej Polsce, powojen- nej, zjeżdżali slp w rodzi tnie strony na wielkie familijne spoi kania. Przez, lny, cztery dni kotłowało się w każdym domu Zalipia, nie tytko u babci.

Dla nas, dzieci, była lo okazja do spotkań z wujkamt i ciotkami, o których słyszeliśmy tylko w opowieściach. Ale co ważniejsze, widnieliśmy wtedy, często po raz pierwszy na własne oczy, naszych rówieśników. Kuzynów i kuzynki, o któtych zazwyczaj wiele nie mówiono, bo kto i co może powie- dzieć o dzieciach. "łyie tylko, ż i są, mają imiona, poszły już do szkoły czy pierwszej komunii. Żc są ładne czy średnio udane.

A dla nas był 10 raj. Po kilku chwilach nieufności, po obejrzeniu się od stóp do giów tworzyliśmy własny, kierujący się innymi hierarchiami świat. Roz- budzonej ciekawości, niespodzianek i otwartej, dziecięcej fantazji. Dorośli wracah do wspomnień lub opowiadali o iymH co się wydarza w ich dalekim życiu, myśmy wspomnień nie mieli. My mieliśmy kitka zmyślonych na po- czekaniu. bohaterskich lub niesamowitych historyjek, a przede wszystkim ów n»wy. otwierający si^ pnwtl nami niczym dookolnc pola, horyzont.

Wyprowadzali nas na to pole ei, którzy je znali. Kazik. Józek czy Romka wiedli nas (dorośli siedzieli już za stołem) na łąki. aby przepali kować kro- wy. pokazsić torfowiska, zebrać rząsę dla kaczek (ub sprawdzić, czy w wię- cierzach nie ma ryb. Biegliśmy z nimi na bosaka, czując pod stopami ciepłe, mazowieckie piaski* Hicgliśmy chwytając w nozdrza świeże, jak lo ntówią - prosto od krowy, wiejskie powietrze. Dorośli świętowali nad pełnymi ta- lerzami, otwierali się i weselili kolejnym kieliszkiem, nam wystarczał za- pach wody, konia w stajni i miękkiej torfiastej ląkir

Nie było CZJSU na wszystko - było go tylko lyic* aby z grubsza rozpoznać leren. Sprawy inne musiały poczekać do chwili, gdy po kilkudniowym świę-

23 lowaniu dni wrócą do normy i potoczą się zwykłymi, ale wakacyjnymi ki>-

leinami. Tę granicę wyznaczała owa kościelna uroczystość. Po niej jcszcze przez dziert. półtora lrwały resztki świętowania, jednak zaprawione już

wyjazdami, pożegnaniami i łzami. Ale i pełnym satysfakcji uczuciem syto- ści. „No, kochani, tośmy się ugościli.., - słyszało się r<u. po raz.. - Tośmy sobie pogadali, zobaczyliśwa się, nacieszyiiśwa, Czas wracać - i do zoba- czenia za rok!"

Pr/edtem by ta jeszcze ca odpustowa niedziela. Duchowe święto innego, niż przy stole, rodzaju. Święto przy stole Pańskim. Dzień, w którym nie- przebrane, kolorowe tłumy c i s n ę ł y ze wszech stron do drewnianego, pięk- nego jak stajenka betlejemska kościółka, Widać ich było z każdej strony - drobne grupki lub dłuższe wężyki ludzi. Szli całymi rodzinami, czasem też

konno, jeśli ktoś bogatszy miał bryczkę i ub jakiś inny, bryczkopodobny pojazd. Kierunek pokazywała wieża: dla śpiochów i słabo widzących po- myślano o dźwięku dzwonu.

Kościółek jent wymalowany w najbardziej fantazyjne kwiaty. Ściany za- pełniają postaci nieznanych świętych i obrazów przedstawiających cuda, jakimi kiedyś Bóg w swe; dobroci o b d a r ł ludzkość - zanim się jeszcze nie poddała zepsuciu, Tera/ przychodziliśmy do Niego my. Ze swoimi wi- nami. Wyznać je i zmyć, poprosić o przebaczenie i obiecać. ż:uEiwie i szcze- rze przyobiecać Mu sianowe?^ poprawę.

Pamiętam dumy na zewnątrz i niewiarygodny ścisk w środku. Śpiewy, za- pach kadzidła i podniesiony w górę monstrancję. Kolorowy omat księdza, papierowe banknoty na tacy. Odświętne garnitury, nic rzadko z zapachem gry- zącej w nos naftaliny. Białe koszule i ów krawat na gumce, z może nie do końca stosowną baletnicą. Pamięiam śpiew Eudzi, tych, którzy rozsypali się, rozjechali po całym Bożym świecie, Miejskim i nicrziidko grzesznym, a teraz wrócili (u, w rodzinne strony, aby u źródeł zaczerpnąć sity na następny rok.

Stoję wśród modlącego się ludu, Ludu tak przemienionego, ze wydawać się mogło, iż powinien być wzięty od razu. z całym tym kościołem, do nieba,

[ twarze moich wujostwa. Pfiorane bruzdami, spalone na wiejski brqz.

Zniszczone troską i ciągłym, innym niż malborski, ale też mortusem. Twa- rze dobrze mi znane, a w tej chwili zupełnie Inne. Nic tylko, że starannie ogolone, pod prawione szminką i henną, ale z niemal obcym wyrazem* Aż trudno mi je poznać, szczególnie po widokach przy stole. Jeszcze niedawno wesołe i zaczerwienione, jeszcze usta roześmiane lub jedzące* tu podlegały niewiary godnej odmianie, Tferaz były rozmodlone, rozśpiewane i po brzegi pełne skupienia.

Oto wraca od komunii ciocia. Drobiąc nóżkami i lekko się kolebiąc. Idzie jakby była czymś zafrasowana, to jednak frasunek niecodzienny. Niezgor-

sza la moja tiocifl, nie ma się czego wstydzić, Stawia stopy ostrożnie, jak kotka, ona, kobieta dość cięż kawa. jakby starała się nie zmylić kroku, nie chwiać - aby me urazić trzymanego na języku opłatka.

Zaraz za niy, trochę się ociągając, podąża wujek. Pierwsze, co uderza w jego wyglądzie, lo brak crtapki, Teraz widać, że jest całkiem siwy.

Niezgrabnie mu w tym gamilurzc, dużo lepiej pasuje mu drelich. Ręce trzyma złożone. Też nie najlepiej, bo składu rzadko. O wiele zgrabniej ści-

skają Styliako Widet, zaś przy wieczornym pacierzu ledwie jedną zahacza o drugą. Ale to nieważne - ważna jest twarz, na którą nawet nie powinie-

nem zerkać, Ale zerkam, zaskoczony i pełen pokory.

(14)

Olo moi wujostwu. Biały jak ycłł^h Bolek, gderliwa i trochę przyglośna Nastka. Wyrwami na jedną minutę z codziennego wyglądu. Z domu i Stajni, z. gumowców. Wujek bez papierosa, ciocia hez przydeptanych laczków. Idą razem - i idą osobno. Teraz każdy iesi ł Nim i wobec Niego. Oni i IJńg, Bóg i oni. Kn choć na co dzień nie nadużywają Boskiej uwagi, wiedzą, że On jest, I dobrze wiedzy, kim -są wobec Niego sami

Msza dobiega końca, ksiądz intonuje dawna Polski Tyś Królową,, ,14, ludzie zaczynają wychodzić. Wysypujemy się wraz z nimi ni przykościelny plac. W milczeniu, słysząc za plecami .,Wcj{ w opiekę naród caly.,,h\ szu- kamy oczyma przyjezdnych krewniaków. Są wszyscy, już się zbieniją w kupkę, już się gromadzą wokół hahei. Zaraz pójdą na cmentarz. Musimy iść z nimi. aby postać przy grobach tych. o których nie wiemy nic,

Alcnct-jakby nic by b a n i cmentarza, ani inszy, idziemy na wielką, zapeł- nioną odpustowy mi stragani" ni lakę, Zanim wrócimy do domu, na też od- [lustowy obiad, na^apimy się na kolorowe, udające bogactwu cudeńka. Na wielkiego, białego koguta, klónsmu dmucha się przez rurkę w tylek, a on chrypi jak prawdziwy, na gliniane piszczałki, na sprzedawane na sztuki kor-

ki d» korkowca alhti, dla uhoz.szycli, zwykłe kapiszony.

Potem jeszcze wydamy nasze grosiwo. Dorośli kupią jakieś ciastka, po- dobno pyszne, dokładnie takie same jak tamte, które ojciec dzisiejszego piekarza wyrabia! w czasie wojny. A my? My, niezbyt wyposażeni w go lówkę, pobiegniemy na lody!...

Właśnie tam. w czasie wakacji w Zalipiu, jadłem je pierwszy raz. Nie w mieście, gdzie chyba były drogie, ale po uroczystym i największym w okolicy odpuście. Były nowością i niesłychaną atrakcją, dzieciarnia ci- snęła się do Lodziarza jak do ula.

Lodziarz stal przy wielkiej k<tnwi na mlek". Pokrzykując ,.ljxly, lodyŁ"

częstował chętnych L inkasował należność z wprawą amerykańskiego auto- matu. Szło mu jak z płatka. Gadał, uśmiechał się, pobierał gotńwkę i raz za rajem .sięgał do wypełnionej śmietankowym cudem przepaści. Ale ÓW po- częstunek, choć był zwykłym wydawaniemftorcji, miał w sobie pewną oso- bliwość. Otóż le lody były bez wafla,,

Przesadzam, kawałek wafelka był w cenie uwzględniony też. Ale jako dodatek, na koniec. Dzieciaki podchodziły do mistrza, otwierały spragnio- ne usta, a mąjstef ceremonii wsuwał im do środka łyżkę, zwykłą łyżkę do zupy. tyle że tym razem pełną upragnionego eliksiru. Było to tuk zwane, pojedyncze tub podwójne, zależnie od zapłaty, Chapnięfie, I wtedy wciskał tak poczęstowanemu szczęśliwcowi ów skrawek, niewątpliwie przez pry- waciarską oszczędność, waflu,

Paiuięiam ten dramatyczny* straszliwy doprawdy moment jakby to było teraz. Zimny kawałek pulpy wypełniał jamę aż po migdały - i mroził szkli- wo zębów tak. że zdawało się pękać niczym rozsadzany mrozem staw. Oczy wychud/ity na wierzch, ><ila odrach u* uby roto wypluć, była przepotężna.., jednak potężniejsza była determinacja, aby Za nic nic utracić lyEko^o zdo- bytej ambrozji tłdbiegaEiśmy w bok, stawaliśmy z rozdziawioną gębą i ła- piąc oddech, ciepły powiew lala, ratowaliśmy się przed kaiastrotą owym małym okrawkiem wafelka. To była druga, zupełnie już świecka i skrojona na dziecięcą miaręŁ komunia.

24

3.

Jeździliśmy do tej babci, a ona przyjeżdżała tło nas. Niezbyt często, bo jej ręce ciągle były potrzebne w gospodarstwie, ale czasem tzik. Przyjeżdżała do Malborka jeszcze w czasach, gdy żył ojciec, a potem do Smolie. W

znańskie przyjechała chyba tytko raz. Ta wizy la, a właściwie pobyt, miała po trochu charakier rewanżu za tę wakacyjny pomoc, jakiej udzielała nam babcia w latach największej biedy.

Ojciec zaprosit k tedyś babć i ę do ki na. C hc i ał j ej zrobić przyjemność. B yła w nim pierwszy raz. w- życiu - i chyba jedyny. Po powrocie trójka dorosłych usiadła przy stole i opóźniając ćwiartkę dzieli la się wrażeniami. O ile wiem, babcia by Ja z tego wyjścia zadowolona, ale nie do tego stopnia, aby stać się ki nu ii miką. Bo jednak, tam na ekranie, był inny świat, inne wrażeniu. na- zbyt rhiwoczesne, z którymi nie chciała się już Oswajać- Za to clięlnie przy- jechała du Smolić. ł to chyba na cały rok, a może troszkę mniej.

Dobrze było mieć ją w domu. Wiedzieć, że jest i że jest jak u siebie, Że wreszcie może sobie porozmawiać z mamą do syta i " ws/ysikioi. Takie o tym, na co przy odpustowym obiedzie me zawsze jest dobry momcnl, Nieraz więc /a^tawałiśmy jc obydwie, rnalkę l córkę, jak siedząc przy slołc wymieniały jakieś uwagi albo razem radziły, co i jak zrobić z tamtym lub owym. Babcia zajmowali się ie* natm, ale chyba bardziej kuchnią, przygo- towując nam posiłki i próbując też opanować spmwy związane z ciągle wymagającym poratowania ubraniem. Dobrze było ezuć i wiedzieć, że prócz mamy jesi w domu jcszcze jedna osoba, klńra nas kocłia i o nas dba. Nie muszę dod awać, że n igdy si ę o tym nic mówi lo, B yło to oczy wistc, u jedno- cześnie tak potrzebne, jak świeży powiew we żniwa.

Było też. dobrze widzieć, jak te dwie kobiety, matka i córka, żyją obok

^ebie w całkowitej /.genIzie. Różnice zdari, jeśli się zdarzały, były minimal- ne i pozostawały nawet p<i dłuższej rozmowie. Było ni uznanie rozbieżno- ści, odmienności punktów widzenia, przy zachowaniu pełnego, jaki Zaw^/e należy się rodzicom, szacunku. Oczywiście nie umieliśmy określać takimi słowami lego nidzaju sytuacji, jednak widzieliśmy jej najlepszą posiać.

Uczyliśmy się lego i zapamiętywaliśmy. Uczyliśmy się spokoju i harmonij- nego mieszkania pod wspólnym dachem. Dziś to wszystko uleciało w nie- byt, ale wtedy tak właśnie było.

Także my byliśmy |jrzez jej obecność lepsi. Rozumulejsi i bardziej się starający, t patrzący na normalną rodzinę i normalnych ludzi, których cza- sem było w naszym oioczcniu troszkę brak. Coś nas do tej normalności nakłaniało, coś podsuwało zachowania i pomysły, któie wcześniej chyba nie przyszłyby nam do głowy. Ale także zachowania, które dziś mają dla mnie rangę rodzinnego symbol uh a nawet mógłbym powiedzieć,, ze stano- wią kamk ć węgielny dla tej mojej pry walnej miUi logii. Ta kii sytuacją by In na przykład wspólne. soboLnic mycie. Było to mycie generalne, którego mama pilnowała od najmłodszych lat.

Dziś to jest sprawa prosta, zarówno w mieście, jak i na wm, wtedy jednak nie bylo jeszcze tych wszystkich cywilizacyjnych udogodnień, które spro-

wadziły zabiegi higieniczne z. wyżyn rytuału do poziomu zwykłej codzien- nej czynności. Właśnie tak; sprowadziły z wyżyn. I odebrały myciu, ablu- cji, jej uroczysty charukter. Bo to sobotnie mycie było czymś więcej riiżli

tylko dbałością o higienę.

Rytuał miał swoje fazy. Najpierw podgrzewało się większą ilość wody.

W kociołku, a dodatkowo jeszcze w garnkach. Przygotowywało się rvtzni- 25

Cytaty

Powiązane dokumenty

samienie go narratorem (dodajmy, że hatć nowi e Jedynego wyjścia wzorom a- ni są na samym Witkacym; lubią to. myślą jak on r nawet mają podobny wygląd). Włodzimierz Bolecki

ł jeszcze raz się odezwałem, po miesiącu, przed moją wyprawą do Gwinei Hissau. Wiedziałem, że tam był. Porad mial /mrę. Ale najbardziej doświadczyłem Ryszarda

szykując się do czegoś bardziej metafizycznego wszystko odbywa się w czasie teraźniejszym i śnieg zbija się w płucach brązowych dni epoki a miejsca tam jest dosyć tylko

stapiają się w jedno i bolą smak letniego popołudnia wbity w papier aż biała kartka z biłgorajskim zaśpiewem.. z

Sądzono wreszcie, że poważna dyskusja rozpocznie się być może dopiero po opublikowaniu biografii Kosińskiego, nad którą Sloan kończył Książka Sloana ukazała się w Ameryce

Wykorzystując wcześniejsze przygotowania zdołano uruchomić (po- mimo zaskoczenia jakim był dla Dowództwa Wojsk Łączności wybuch Powstania) przewidziane połączenia

Wiedniem i Wysłanie kanonika Denhoffa do Rzymu, a rok później akwarelę do tzw. albumu cesarskiego p t Sobieski na koniu pod Wied- niem. Nadto znane są jeszcze dwa rysunki koni

już opłakałem wszystkich co zginęli nie będę aż tak smutny by płakać nad sobą aż lak przewrotny by mieć siebie żywym lub umarłym przed czasem który rychło przyjdzie