P IĄ T E K D N IA 6. L U T E G O 1829.
P O D D A N Y P O W I E Ś Ć
P R Z E Z IG N A C E G O C H O D ŹK Ę .W y ią te k z N ow orocznika M elitele. (*)
P iotr b y ł synem stolarza, i równie iak iego ojciec i całe rodzeństwo poddanym b y ł Woiewody
T«*. Matka ie
go była mamką i e dyn ego syna Woiewody; skutkiem iej zasług m ały P iotruś został chłopcem pokoiowym małego Woiewodzica. Przyjęto metrów i Guwernerów dó Pana, a słudze uczyć się i czytać na w p ó ł pozwolono, a na wpół kazano. Gniewał się i nadym ał P an icz, gdy nau
czyciele na zawstydzenie go i dla wzbudzenia w nim wię
kszej do nauk ochoty, chwalili poiętnego i pilnego P iotru
(*) C zyteln iko m n a w si o sia d łym zapewne m iło będzie p o zn a w a ć w w y ią tk a c h , celniejsze nowości S t o l i c y z b y t nieświe
że , zb yt d ro g ie , lub zb yt m iern e, ażeby nabyw anie ich poszcze
gólne nciązliw em bydź nie m ia ło .
sia, który nauczywszy się \f k ró tk im czasie czytać, z przy
słuchania się tylko pojmował do b rze nau k i, i pisał ukrad
kiem prawie , ale daleko foremniejsze litery , niżeli iego Pan, który przez kilka godzin ua d zień , m ęczył się , p ła k a ł , gryzł pióra i nauczycieli— — Nakoniec Woiewoda da
wny Iezuickich konwiktów wychowaniec, z własnego przy
kładu wróżąc dla syna w publicznej szkole ochotniejszą n a u k ę , i nie mało ważąc przysposobienie mn ze szkol
nych kollegów, przyszłych w publicznym obywatelskim zawodzie p rzy ia ció ł, postanowił go do niej Wyprawić.
P iotruś dość się poduczył iak na poddanego, Władysław potrzebow ał starszego s łu g i, a zatem Piotruś m iał pozo
stać w domu. Natura nierozdzielała swych darów podług względów tego św iata; Piotr m iał W sobie wrodzoną do nauk zdolność, słuchał do tego codziennych napom nień, w których nauczyciele przekładali Władysławowi konie
czną ich potrzebę^ i nieskończone z nich pożytki; i gdy W ładyś przypominaiąc zdania swych w dzieciństwie pia
stu n e k , nie bardzo w ierzył tym uczonym wywodom, bli
żej m niem ał że Panu wielkiemu na nic albo nie bardzo m ało uczonność się przyda. Piotr trafiał zawsze po lek
cjach na słowa matki »ucz się P io trze, ucz się; Bóg cię pobłogosławi gdy mię słuchać bądziesz! ” — Dowiedziaw
szy się więc że iego nadzieie w k ró tc e się iuż m iały za
kończyć, pobiegł z tą smutną nowiną do m a tk i, która wnet ze łzami stanęła przed Woiewodą. »Czegóż chcesz?
rz e k ł do wchodzącej, kochana Maryno?” — »Jaśnie Wiel
możny Panie! mój P io tru ś. . )>Bądź spokojna p rzer
w ał omylony Wciewroda, twój Piotruś od ciebie się nie oddali, nie poiedzic do szkół z moim synem , ale wezmę go do moi ego dw oru, bo mi powiadaią że będzie zeń do
bry ch ło p ak .” » Ale bo ia p rzyszłam , rzekła rzucaiąc
—
8 3
—się do nóg zdziwionego Woiewody, prosić IWgo. Pana a- by Piotr iechał do szkół z P aniczem ” — »Iak to? albo on chce tego?” — »Ach i bard zo !” — A tobicż moia k o chana na co się przyda syn rozumny? »Ia chcę IW . Pa
nie rze k ła szczerze prosta kobieta, aby lepiej um iał Boga chwalić i Paniczowi służyć.” — W ytrzym yw ał dotąd nie
cierpliwie tą scenę Pan W ładysław, lecz dłużej nie mo
gąc dotrwać: ia nie chcę takiego sługi odezwał się m ru
k liw ie ;— nowe i nie bardzo przyiem ne zadziwienie dla W oiew ody;— S pojrzał na syna i po krótkim nam yśle:
»ty ńiechcesz r z e k ł, i dla czegóż niechcesz?,, — Władyś m ilc z a ł, wstyd mu było wyznać, że się lę k ał w szko
łach pierwszeństwa Piotra nad sobą,r i że iuż go w domu za to nie lu b ił;
Ojciec pokilkakrotnie i surowym tonem zapytanie p o w tarz ał, aż nakoniec Pan W ładysław się ro zp łak ał.
Woiewoda w ziął pod rę k ę Xiędza la n a , który i w domu i w szkołach m ia ł przewodniczyć wychowaniu W ładysława, odprowadził go do odległego o k n a, i r z e k ł dobitnie i z cicha : » Xięże la n ie ! uważałeś w szystko?” — Xiądz ła ń się s k ło n i ł:— » Bardziej serce niż głowę syna mego tobie poruczam ;” •— Xiądz' łan sk ło n ił się znow u— »a ty odezwał się do syna, ponieważ Piotra sługą swoim mieć nie chcesz, więc go na służącego w szkołach dla Xiędza lana przeznaczam. Zostawi on m u , iak się spodziewam dość czasu do n a u k i” — leszcze raz Xiądz łan się u k ło n ił : Woiewoda pożegnał chcącą mu do nóg upaśdź Ma
ry n ę , a Piotruś przeiąwszy matkę w s ie n i, dowiedział się z radością o w szystkiem , i poszli razem układać się do jutrzejszej wyprawy.
6*
Nazaiutrz gdy iu§ wszystko do wyiazdu Pana W ła
dysława było gotowe, i gdy Woiewoda pożegnał na gan
ku , do poiazdu z Xiądzem łanem wsiadaiącego sy n a, r z e k ł ieszcze do kłaniającego mu się P io tra : »no pamię
ta j, abym nie żałował żem ci się uczyć pozw olił” — B ył
by z niego wyborny kred en sarz, odezwał się stoiący wśród innych dworskich Pan Michał Bałbasewicz, marszałek dworu Woiewody, ale kiedy się ten ptaszek poduczy, to kto wie co z niego będzie?— »Bydź może marszałkiem mego d w o ru , odpowiedział Woiewoda poglądaiąc surowo na Pana Michała. Brunatny pons wystąpił na Pana mar
sz ałk a , poznał że niewcześnie wyiechał z uwagą , pokrę
c ił czarnego wąsa i m ilczał, ale postanowił w duchu za najpierwszą zręcznością wypłacić się za tę iak powiadał, konfuzją, komuż ? niewinnemu Piotrowi.
Pilnością i poięciem przewyższał Piotr w szkołach nadzieie nauczycieli; ale ani iego łagodny u k ła d , ani sta
ranie i przestrogi Xiędza la n a , ani kary nawet nie o- chraniały go od codziennego prześladowania, do którego urodzenie iego stawało się powodem. Każdy z iego kolle- gów będąc w domu rodziców Paniczem , m niem ał się bydź poniżonym siedząc w iednej ławce z synem sto larza— P.
W ładysław bowiem każdemu to objawił — a że ieszcze
S t o l a r c z y k ,
(tak go po studencku przezwano) iak na złość
lepiej od wszystkich paniczów się u czy ł, m usiał więc to znosić od kilkudziesięciu co w domu znosił od iedne- g" 0 . Nie chciał wyrzec się w szystkiego, i wrócić do ro*
dziców: dobrotliwe iednak napom nienia Xiędza la n a, i
częste widywanie się z m atką pragnącą koniecznie iego
n a u k i, utrzym ywały go w szkołach. Ale gdy po latach
kilku utracił m atkę, a ojciec więcej o własnem rzemiośle
z którego liczne rodzeństwo ży w ił, niżeli o naukach syna m yślał: gdy z wiekiem rozwiiaiące się poięcie delikatniej mu czuć dawało codzienne upokorzenie, gdy poznał że w nieszczęśliwym swym stanie przy największem swem u- kształceniu, nigdy nie będzie m ógł użyć najdroższych praw człow ieka, postanowił ie sam sobie zapewnić, prościej mówiąc uciec ze sz k ó ł; dokąd? sam nie w iedział, lecz w upatrzonej chwili ru szy ł w drogę.
Lat blisko dwadzieścia m inęło. Na dworze Woie
wody zapomniano że b y ł Piotr na świecie, nawet Pan Bałbasew icz, zawsze z honorem piastuiący la sk ę, najza
służ cńszy z dworskich Woiewody, p rze stał iuż przypo
minać , że trafnie niegdyś przepow iedział, zły skutek z nauk Piotra. Czas przyniósł iuż czerstwą starość Wo- iew odzie, pochylił ku ziemi Xiędza la n a , uwieńczył m irtem skronie iego wychowańca, osypał szronem , nie
gdyś kruczy wąs m arszałka dw o ru , nawet w tym przecią
gu urodziła się w zrosła, i zamąż poszła córka Woiewody.
Zięciem iego został Podkanclerzy L itew ski, z obowiąz
ku swoiego większą część roku przemieszkuiący w sto
licy: ten gdy raz z iednym z najpierwszych prawników Warszawskich Szambelanem Koniuszyńskim , radził w ga
binecie o ważnym processie swoiego teścia, niespodzia
nie w tej chwili z powodu tegóż processu od Woiewody przysłany wszedł Pan Bałbasewicz i po pierwszcm p rz y witaniu oddał Podkanclerzemu listy od swego Pana. Pan Szambelan natychmiast wyjśdź p ra g n ą ł, lecz zatrzym ał go Podkanclerzy, zapewniaiąc że listy teścia właśnie za
wierać muszą rzecz o której rad zili, i wnet czytacie za
czął. T ym czasem ukłoniwszy się w zaiem nie, rzucili o-
kiem na siebie dwaj obecni goście; wzrok m arszałka po-
kilkakrotnie padał na Pana Szam belana, i zatrzymywa?
się zdawał. Pan Szambelan odszedł od okna i czytał ga
zetę. Przybiegłszy rz e k ł obracaiąc się do Szam belana,
»zgadłem mój kochany Panie P i ę t r z ę ! .. .. Na to nazwanie iakby wypchnięty z k ąta, porwał się raptem i zawołał Bałbasewicz »a niech szatan mię porw ie. Iaśnie Wielmo
żny! !! — i nagle zam ilkł iak by wątpiąc czy się nie my
l i ł — »A toż co się znaczy? zapytał zdziwiony Podkan
clerzy. M arszałek stał iak wryty pokręcał wąsa i uto
p ił wzrok w Szambelana. B ył to wzrok sokoli, wzrok któ
ry lękliwą młodzież do wyznania figlów przy m u szał, wi
nowajcę i winę poznaw ał; wzrok niestety! samemu nie
gdyś Szambelanowi znaiomy. Nie dziw więc że go w tej chwili aż do głębi serca przenikał. Nie cofaiąc go Pan Bałbasewicz odpowiadł niedbale Podkanclerzem u: »nic to IW . Panie rozum iałem , zdawało m i s ię . . . i nawet iest podobieństw o.. . ” Pan Szambelan tym czasem przebąknąw - szy z wyraźnem pomieszaniem niezręczną iakąś przyczynę pośpiechu, pożegnał krótko Podkanclerzego i skwapliwie sią oddalił. »Co to wszystko ma znaczyć zapytał się po
wtórnie zdziwiony Podkanclerzy, wytłóinacz się Panie Bałbasewicz! — Powtarzam IW. Panią że niech mię sza
tan porwie ieżeli z tym Panem Szambelanem dawno się nie znamy — »Co ci się roi! Szambelan Koniuszyński iest podobno z P odola, a ty z Litwy, on m łody a t y . . . — Ko- niuszyński patrz ie g o ! przerw ał kręcąc głową Bałbasc*
w icz, Koniuszyński, iak się przepolszczył! Koniuszonek Panie , Piotr jK oniuszonek, poddany n asz, chcę mówić Woiewody moiego Pana poddany, który przed laty 20 n i fa llo r uciekł ze szkół dokąd go i wozić nie radziłem a za to pamiętam co mi Woiewoda pow iedział: Koniuszo
nek Panie ! którego ojciec stolarz i bracia żyią ieszcze ,
k t ó r y ... Podkanclerzy z tego nieskładnego opowiadania M arszałka niemogąc nic zrozumieć, przerw ał ie i porzą
dniej o wszystkiem rozpytywać się zaczął. Częstokroć najmniejsze podejrzenie długo taioną od razu odkrywa prawdę. Bałbasewicz najmocniej iuż b y ł przekonany że iej doszedł i że poznał w Szambelanie Piotra K oninszon- ka. Podkanclerzy po ścisłem wypytaniu s ię , najbardziej przypomniawszy sobie pomieszanie i eg o , spieszne wyjście i podobieństwo nazwiska wyraźnie w zakończeniu tylko zm ienionego skłonnym b y ł także uwierzyć M arszałko
w i; a gdy nad Lem d u m a ł: — »nie masz czasu do stracę*
ce n ią , ten się odezw ał, taki ptaszek widząc się poznanym długo tu nie posiedzi. IW . Pan powagą swą niech mi wyiedna sposób pojmania Iegomości choćby cum brach ia m ilita r i a niech go tylko raz porwę w moie r ę c e , ręczę że dostawię na miejsce. P ro sz ę, co to za odwaga Plebeiu- sz a , podejść nawet maiestat króla i zostać Szambelanem!
Hm! m ruczał dalej, on Szam belanem !. . . »a ia dotąd m ar
szałkiem , m usiał zapewne pomyślić, gdyż zaczerwienił się nagle i postąpiwszy k ro k nap rzó d , z heroiczną odwagą zaw ołał wPozwól tylko IW . P a n ie , stanę sam ieżeli tego potrzeba b ę d z ie , przed lego Królewską Mością, przecie*
żem za lego przywileiem strażnik Inflancki. — wUspokój się mości strażniku In fla n ck i, rz e k ł Podkanclerzy i zo
staw całą tę okoliczność moiej uwadze. Odpocznij raczej po drodze, ia temczasem do iutra i prawdy dojdę i posta
nowię co mam dalej czynić. — »Ale IW . Panie czy by nie
lepiej było abym ia poznawszy zbiega iako sługa Woie-
w ody.. — »Waćpan zapominasz żem ia iego zięciem , i że
tu bez moiej woli nic działać niepowinineś. Do iutra
Panie M arszałku, i ani słowa przed nikim ! rozumiesz
mię WPan? —■ U k ło n ił się i m usiał odejśdź Bałbasewicz,
oburzony ze zawsze iegó odrzucono plany. Byłby on sam niezawodnie oddał wizytę Panu Szambelanowi, ale o- statnie słowa Podkanclerzą i tej mu w zbroniły wolności, rezygnował się więc z cierpliwością zapowiedzianego ocze
kiwać iutra. Aby iednak darmo czasu nie tracić, odwie
dził iakie m iał w Stolicy znaio-mości, zaszedł nawet do sądownictwa, a gdziekolwiek niby nawiasem o Szambelanie Koniuszyńskim z a p y ta ł, wszędzie iednozgodne iego cha
rak teru i iego biegłości w prawie i iego powszechnej wzię- tości słyszał pochwały. Za każdym razem wychodząc po
k rę c a ł głową i pom rukiw ał: »trudno będzie iak widzę!
oprzem y się podobno o K ró la ! proszę un iżen ie! ktoby się spodziewał? Miał bydź podemną kredenserzem , a te r a z . . . do stu katów! musi bydź znow u: albo n ie! zrobię go szafarzem na pam iątkę szambelańskiego klucza : h e ! h e ! he! i w tych słodkich marzeniach urodzony strażnik Inflancki, zabrał się do spoczynku na drogę.
Podkanclerzy tymczasem z innego wcale punktu tę rzecz rozważał. — Z nał on od lat kilku Szambelana i szacował go iako człowieka pełnego rozsądku, honoru i cnoty; wszystko co otaczało tron Stanisława A ugusta, tchnęło lu4zkością i oświeceniem, które ze stolicy iakby z ogniska , rozchodziło się po całym kraiu ; w tych uczu
ciach Podkanclerzy, postanowił użyć wszelkich sposobów, aby ochronić i oswobodzić człow ieka, którego przymioty tak dalece nad urodzenie wyniosły. Niżeli iednak coko- wiek przedsięwziął poiechał pierwej do n ie g o , aby przel- konać się o prawdzie domniemań m arszałka i zapobiedz bez .zwłoki gwałtownej rozpaczy, w której by odkrycie to pogrążyć mogło Szambelana.
[Dokończenie nastąpi.J
— 89 —
W ESELE BALLADA. (*) p r z e z A • Ę . O dynca, Na zamku Kasztelana
Brzmi muzyka dobrana, Hałas głuszy kapelę P uhar krąży w około Wszyscy bawią w eso ło , Prócz tej czyie wesele.
I nie dziw Panna m łoda la k róża: iak iagoda:
la k cbwast w zimie pan młody:
N iz k i, ły sy , pękaty, Lecz Starosta bogaty.
Ojciec kazał więc gody, Idzie ta n iec; na przedzie Pan Starosta rej wiedzie , Za nim szlachta się w ali,
W tem ))gość” k rz y k n ą ł odźwierny, I towarzysz pancerny
Zbrojno w kroczył do sali.
Kasztelan gdy go z oczył,, Zaraz ku drzwiom poskoczył ,
P ełen gniewu i trw ogi:
))Mowiłem iuż A ca n iiy Ze ludziom iego stanu, Za wysokie me progi.’
— )) Nie tak z b y t, iak się ro i Gdym ie m ógł przejśdź we zbroi.”
(*) Z dawnych czasów Polskich, (także z Meliteli'.)
Drwiąc mu rycerz odpowie : Każdy z nas na zagrodzie , Równy iest Woiewodzie ,
A cóż Kasztelanowi? ,>—
Kasztelan w wściekłym gniewie , C o 1 ma począć sam nie wie , Nanic iuż nie pamięta.
»Hola ! szlachta panowie ! Kto się bratem mym zow ie, Za drzwi tego natręta I ł>
Wzsyscy taniec rzucili, Wszyscy szabel dobyli, Słysząc gniewny głos Pana.
»Co ty? kto ty? zuchwały!
Gdy chcesz unieść łe b cały , Precz z domu Kasztelana! **
Młodzian się nie ustrasza, D obył wzaiem pałasz a,
1 wstrząsaiąc nim dumnie:
»Przez Bóg żywy! (*) tej chwili Po swoj łe b się nachyli, Kto k ro k postąpi ku mnie.
»Ale nieęhcę uczt krw aw ić, Nie długo mam tu baw ić, Chciałbym tylko, Panow ie!
Pannie młodej winszować, Taniec z nią przetańcować , I wypić za iej zdrowie.
» Natożem w krwawych boiach, W ciągłych trudach i znoiach
(*) D a w n y P o lski- w y k r z y k n ik .
— 91 —
Kraj piersiami z a sła n ia ł;
By mię ladą kasztelan, Waszem wsparciem ośmieIan , la k psa z domu w yganiał?ł>
»Dobrze m ow i; zuch ! brawo!
Zostań z n a m i, masz prawo ! Do stu katów m agnaci!
Kto chce doznać iak nasze W yostrzone p a ła sz e ,
Niech łe b wzniesie nad braci.
))Brawo! brawo I pójdź z Uami, Zaprowadzim cię sa m i,
Winszuj ! ieśli iest czego!
Wypiiemy iej zdrowie , P o te m , bracia Panowie Dalej nieskończonego l ” (*) I wnet krzycząc zuchwale , Wiodą hurm em przez s a lę , Do Kasztelanki prosto.
Zbladły drżące m atrony, Sam Kasztelan strwożony, S k ry ł się na bok z Starostą.
Kasztelanka stru ch lała, Gdy rycerza u jr z a ła : Z apłonęła i zbladła, Chciała w stać, lecz siły Nagle ią opuściły, Na ręce iego padła.
»Wody, w ódki, la w e n d y !”
K rzyk się rozległ w net wszędy
(*)
N ieskończonymzw ał sie taniec
,w którym m eiczyzni lab
dam y zostawszy z kolei na środku,‘7 p a ry sobie dobierali
.Lecz się pomoc spóźniła.
Rycerz gdy nikt nie słucha Szepnął iej coś do u ch a, Kasztelanka ożyła.
» T e ra z , bracia panowie Szczerych kochanków zdrowie!
— Vivant! pijmy k o le ią !ł> —
» Kto ich dzieli dla z ło ta , Niech mu niem za żywota Czarci gardło zaleią! ”
—-»Brawo, pow iedział, brawo!
Każdy kochać ma prawo.
Wiwat śmiałość ż o łn ie rsk a ! Serce sercem się p ła c i, N ikt nie wyższy nad b ra c i, Wiwat rowność b ra te rs k a ! —
»Hej muzyko, polskiego ! Dalej nieskończonego ! Idzie taniec po s a li, Młody Rycerz na przedzie
Z K asztelanką rej w iedzie, Za nim szlachta się wali.
S ta n ą ł— koło młodzieńca Tancerka się o k rę c a , D łoń w d ło n i, oko w oku.
Wszyscy się okręcali , Zamięszanie na sali, Nic nie widać w natłoku.
Znowu taniec spokojny
Lecz gdzież tancerz ów zbrojny?
Próżno okiem go śledzą.
To figura nie zwykła!
4
— 93 —
Pierwsza para gdzieś znikła Lecz gdzie i iak niewiedzą.
W tem podworzec zam kow y, Zabrzm iał brzękiem podkowy,
»Pancerny porw ał m łodą 1”
•— )>Hej do k o n i. do b r o n i, Kto ich pierwszy dogoni j Co chce weźmie n ag ro d ą! *
R zekł Kasztelan i prosto Z zadyszanym sta ro s tą ,
Z biegł na dwór — iuż na koniu.
»Niech mych skarbów nie szczędzi, Kto pierwszy ich dopędzi i
I puścił się po b łoniu, n Gdzie tam próżna m o z o ła ! Ktoś ze szlachty zaw oła,
Muszą lecieć iak zprocy, W reście trzeba warjata Za złoto gubić b r a ta , Lub k a rk łam ać po nocy.
— ))D obrze mówisz Wojciechu Zawołali śród śmiechu:
Krzywdą się nie zbogacim.
Przebawm y tu noc c a łą , W ypijmy co zostało,
A nic na tem nie stracim^ 7 la k rzekli i tak zrobili ^
A gdy wszystko w ypili, Do domu poiechali.
Starostę koń gdzieś z rz u c ił,
Kasztelan sam p o w ró c ił,
I iuż nie wiem co dalej. —•
Gniew iest dowodem m iło ści p o dobaiącym sig kobietom .
I
użsię stało Hrabio pisała sławna Ninon. Nie zobaczysz mię iuż , wątpliwą lub trwożną o twe uczucia;
widziałam wczora ze kochasz, i że mię kochasz tak iak pragnę; dałeś mi nareśeie' dowód ze' wszystkich najwię
cej czyniący wrażenia. Wchodzisz kiedy piszę, ukrywam przed tobą wyrazy którem skreśliła,' ta taiemnica obu
dzą twą ciekawość, chcieć ią zaspokoić iest przyrodzonym rzeczy biegiem ; ia się opieram^ nastaiesz , trwam w u- p o rz e , gniew cię u nosi, czynisz mi tysiąc wyrzutów, o- belgi tuż za niem i, tłuczesz mi porywczo kałam arz , pa
p ie r mi z rą k furkliwie wydarty i niechcąć czytać drzesz ony w kaw ałki... Mogła bym cię uspokoić słówkiem:
do ciebiem to p is a ła , lecz twój gniew nadto m iał w o- czach pow abu, iżbym koić go m iała. Widzę cię ieszcze w krześle, przygnębionego trapiącemi uwagami; wstaiesz żywo strasznem na mnie miotaiąc spojrzeniem , wycho
dzisz z przysięgą iżem ci o h y d n a ..'., nigdy ś mi nie po
wiedział nic mocniej przekonywaiącago iż iestem kocha
n ą , a kochaną z zapałem. Z iaką chciwością serce Tmoie uważało wśzystkie twe poruszenia, iaką słodycz znajdo
wało w łaianiach! chwili której zaklinałeś się iż poczwa
rą byłam w twych oczach, czułam iż mię dobrowolnie i silniej aniżeli kiedy przekonywałeś o twoiej nam iętno
ści. Ledwie wyszedłeś pśopieszyłam podjąć gruzy k ała
marza i papieru listki. Zwyciężca nie ma większej rado
ści przy niszczeniu okopów zdobytego m iasta, niżeli ia do
świadczałam, zachowywaiąc te drogie znaki twego gnie
wu a raczej twoiej ku mnie miłości, leżeli kiedy staniesz
m i się niewiernym, wymowne to będą świadki uczuć iakić
,dla m n ie m ia łe ś . A ch n ie w ym aw iaj so b ie teg o u n ie s ie n ia r o z u m ia ła b y m &e n ie ie s te m k o c h a n ą , g d y b y ś m ię k o c h a ł z u m ia rk o w a n ie m , Ile£ s tra s z n a p o staw a z k t ó r ą w y sze d ł e ś m ia ła w d z ię k ó w , z d a ło m i się w id z ie ć b o ż k a w o jn y m o w iąceg o W e n e r z e iź ią k o c h a , le c z g ło s e m m o g ący m w zb u d zić p o s tra c h i b o ia ź ń w e w s z e lk im p o s tr o n n y m . Ia - k ie£ w ięc m e sz c zę śc ie . S p o tk a ła m p r z e c ie d u s z ę w y n io s łą i m ę z k ą , s e rc e z a z d ro ś n e i p a ln e , sło w e m ta k ie s te m k o c h a n ą , i a k k o c h a n ą b y d ź zad a m .
W A R S Z A W A .
W łó£ kapelusz ż piórami i nasuń go — przewyb ornie ; pokaz się z włosami tfe^esanemi i rozdzielonemi — bardzo d o b rze, u- strój ie w p erły lub djamentyj nie trzeba le p ie j, ale trzeba iz
b y ręka artysty dała się poznać że sj>osobu którym te diamen
ty są ułożone ,> z udatności k s z ta łtu : trzeba twórczego genjuszu lub ścisłego naśladowania starożytności. Miej swój tryb w stro- i u : to rzecz głów na y bo dzisiaj wszystkie ubiory są oboiętne , dzisiaj ten sław ydopiął k to stw orzył modę. A tu iak wszędzie genjusz ludziom przewodniczy.
Nastała w W arszawie1 lrioćfa koloru Piaskow ego- W ielu ele
gantów nosi zwierzchnie surduty zimowe z sukna tej barw y K ołnierz tych surdutów iest sukienny, guziki iedw abne. Niektó
rzy odbywaią w izyty poranne w majtkach koloru piaskowego do czarnego lub granatowego fraka. P okazuią się tez i płaszcze piaskowe o czterech kołnierzach. Nie modemy ręczyć atoli za trw ałość tej mody, we względzie płow ienia i plamistości przy- swoionego koloru, zbudowanej iak się zdaie n a p ia sk u .
P a r i s . S u r les coijfures desoirees o upose tres-souvent des p a p illo n s en pierreries n u a n cees; qulquefois on en place u n a u m ilie u d u fr o n t. JDans une c o iff u re toute de c h eveu x, un.
seul p a p illo n en b rilla n t e ta it f i x e entre les d e u x to u jfes dc
c h e v e u x , su r une tresse q ui tra v e rsa it le fr o n t.
On emploie aussi y pour ornemeut de c o ijfu re s, beaucoup de tongues-epingles a y a n t pour t&te, soit: u n oiseau m ouche, soit nne fle u r d tor9'ou d*argent, ou % dc p e rle s , o zł meme composee d e pierreriesi
Ouelqueś fe m m e s , m ais il est de rigueur aue celles-la so- ient p a rfa in te n t jo lie s, po rten t les cheveux com pletem ent re- lep es a
lachinoise su r le f r o n t , coques sont placees sur le som m et de la te te , et entremelees de rubans ou de jleiirs*
S Z A R A D A . Bez głowy mogę zadadź żądłem ranę.
Z głową służyłam dawniej naprzem ianę, W walecznej przodków niepodbitych dłoni , Za sprzęt rolniczy lub za przedm iot broni.
--- — K . / I Z - Pismo perjodyczne Motyl iawi się co Piątek w Nu*
merach arkuszowych z ryciną kolorowaną przy każdym N um erze; dwanaście Numerów stanowi kwartalny kom
p le t. Prenum erata w Stolicy wynosi złp . 10. po Woie- wództwach złp . 12. W Stolicy prenumerować można u B rze zin y Ulica Miodowa, M agnusa tam że, Ciechanów*
skiegOy Podwale, F abre P oirier Krakowskie-Przedmie- ście, W em m era. tamże * w S k ła d z ie p a p ie ru z Jezior
ne j Ulica W ierzbowa, D a l Trozza Ulica Senatorska, K elichena Ulica D ługa j E . H udszona tamże.
Explication de la gravure_ Nro... 6. Chapeau de S a tin : robe de gros de. N a p les•• Canezou efi blonde.
C oijfure ornee de sensitive. R obe de crepe g a rn ie de rubans.
Objaśnienie ry c in y N o. 6. Kapelusz
atłaso w y , S u k n iagro->
d e n a p lo w a , P e le ry n k a blondynow a.
Upięcie ozdobne c z u łk ie m czyli
rośliny N o ti me tangere.
Su-*k n ia k re p o w a o sz y ta w stążkam i.