Alina Witkowska
Wiersz zdegradowany, albo koncert z
Adamem
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 78/1, 165-173
1987
ALINA WITKOWSKA
W IESZCZ ZDEGRADOWANY, ALBO KONCERT Z ADAMEM W spraw ie tej, k tó rą można by prozaicznie nazw ać w alką Tow iań- skiego z M ickiewiczem, w dużej m ierze poruszać się w ypadnie w kręgu hipotez. Z dwóch co n ajm niej powodów, o niejednakow ej randze poznaw czej. „Nie nasza rzecz tw orzyć archiw a” — pisał Goszczyński w Dzien
n ik u S p ra w y Bożej 1, nie tylko przeciw staw iając w artość żywego słowa m artw ocie dokum entu, ale także podważając sensowność konserw ow ania dowodów złego czy fałszywego tonu. Zło n ależy unicestw iać, nie zaś ,,zm arm urzać” w d okum entalnych zapisach. Spraw a zaś m iędzy Tow iań- skim a M ickiewiczem dotyczyła zła i fałszywego tonu, poruszała zatem główne sprężyny w ew nętrznego życia sekty. P rzeto nie została u doku
m entow ana, chociaż w pew nym momencie wokół niej koncentrow ało się w szystko i wszyscy. W tedy też rozstrzygnęły się sp raw y tow ianizm u, jego ch a ra k te ru i znaczenia. Oczywiście dzięki D ziennikowi S p ra w y Bo
żej w iem y o tym sporze więcej niż przed uw ażną lek tu rą zapisków Gosz
czyńskiego. Może z czasem w ydarzenia te jeszcze obrosną faktam i. Ale czy to zm ieni gruntow nie naszą szansę poznawczą?
J a k w yraził się M ickiewicz w r. 1847,
Każdy człowiek ma w sobie piekło, ziemię i niebo. [...] Wszystko to są tajemnice, które ten by tylko jasno w yłożył, który by sam już przepaść za sobą zam k n ął2.
Nie w arto się więc unosić pychą antropologiczną, że dostępne nam może być poznanie pełne, zwłaszcza w kw estii dwu osobowości tej m ia
ry, co M ickiewicz i Towiański.
Ale coś niecoś jednak w iem y zarówno o przebiegu konfliktu, jego n a ra stan iu w czasie, o głów nych zawęźleniach, jak też o czynnikach spraw czych i przedm iocie całego sporu.
1 S. G o s z c z y ń s k i , Dziennik S p ra w y Bożej. Opracował i wstępem poprzedził Z. S u d o l s k i przy współpracy W. К o r d а с z u k, Μ. Μ. M a t u s i а к. T. 1.
Warszawa 1984, s. 117. Dalej do tego tomu odsyłam skrótem D. Liczby po skrócie oznaczają stronice.
2 A. M i c k i e w i c z , Przemówienie do braci (z 3 IV 1847). W: Dzieła w s z y s t kie. Wyd. Sejmowe. T. 11. Warszawa 1933, s. 450—451.
IGG A L I N A W I T K O W S K A
W iem y więc n a pew no, że przed deg radacją M ickiewicza nastąpiło niezw ykłe w p ro st jego w yw yższenie, którego dokonał sam Tow iański.
P u n k te m k u lm in acy jn y m tej apologii jest rok 1844, ściślej jego p ierw sza połowa, gdy M ickiewicz p rzy stąp ił do upow szechniania z k a te d ry w Collège de F rance — Nowego O bjaw ienia i zapowiedzi nowego m e
sjasza. J e st wów czas M ickiewicz zw any filarem S p raw y Bożej i jej m i
n istrem , a także w y b ra n y m i ukochanym b ratem . W ylew y niekłam anego uczucia wdzięczności i podziw u zapełniają listy Towiańskiego:
Od chw ili błogosławionej zejścia się naszego, w ieleś uczynił, o bracie mój!
dla Boga, dla Sprawy i dla mnie. W trudnościach, w niepodobieństwie początku, drgnięciem przeciwnym nie utrudniłeś mnie — wagą twą ziemską wsparłeś mnie — poddanie się Twe jawflym uczyniłeś — ziem ię zw yciężyłeś.
Ukochałeś jak brat ziarno Boże, nową ideę — ohydziłeś doktrynę, drogę, na której w zniosłeś się — opuściłeś, przeniosłeś być m aluczkim na drodze Pańskiej. [...] Dlategom Ciebie tak w iele ukochał, od w ielu odróżnił, a to spra
w iedliw e uczucie m iłosierny Bóg pozw olił bez usterku dochować.
przebiłeś się przez przeciwności w ielkie, w yniosłeś w olę Pana. Tak się w szystko spełnia, cośmy w rzutach ducha snuli, przy pierwszym zejściu się. Bogu chwała i dzięki za t o 3.
W ielce to w ażne, czułe i zobow iązujące o kreślenie roli M ickiewicza zam ykało się wszakże w ziem skich pojęciach o czyichś zasługach i wdzięczności za nie. Tow iański znalazł jedn ak m iarę inną, zaczerpniętą z w ew nętrznej aksjologii S p raw y Bożej i jej św iata wyobrażonego. P rz e m ienił M ickiewicza w św. P io tra.
T rudno w tak d elik atn ej m ate rii o precyzy jne stw ierdzenie, czy cho
dziło o m yślenie przez analogię, o język sym boliczny, czy o tra n sfig u - rację bardziej dosłow nie pojętą. W iele zależy tu od in te rp re ta c ji osoby sam ego Tow iańskiego i jego zw iązków z C hrystusem . G dyby uznać, że Tow iański był ponow ionym C hrystusem , M ickiewicz m ógłby być d ru g im św. P iotrem . Albo też daw niej b y ł św. P io trem i przechow ał w kolejny m w cieleniu ducha Piotrow ego. Pozostańm y p rzy bardziej zracjonalizow a
n ym podobieństw ie roli. Tak czy inczej, w zhierarchizow anym świecie Tow iańskiego zajm ow ał M ickiewicz - św. P io tr m iejsce u szczytu d ra b iny w ielkich duchów. P isał Tow iański do M ickiewicza w r. 1845:
Z w oli najwyższej podać tobie bracie powinienem drogę Twoję, zastosować dla Ciebie św iatło dane i dać się mające, okazać misją, m yśl Bożą na Tobie leżącą [...], aby Piotr założył opokę, na której zbudować nowy Kościół Chrystu
sow y p o w in ien 4.
* Listy do M ickiewicza z 29 II 1844 i 1 IV 1844. W: Współudział Adam a Mickie
wicza w S prawie A ndrzeja Towiańskiego. L isty i przemówienia. T. 2. Paryż 1877, s. 143— 144, 169. Dalej do tej publikacji odsyłam skrótem W. Pierw sza liczba po skrócie oznacza tom, następne — stronice.
* List z 24 V 1845 (W 1, 235).
Ju ż we wcześniejszym liście, ze stycznia 1844, Tow iański, głęboko poruszony w ykładem z 26 X II 1843 — uznał go za epokę w dziejach S praw y — uchylił rąb k a tran sfig u racy jn y ch tajem n ic sugerując, że
„duch w ielki P io tra Ś^yiętego w pełności urzędu swego w Spraw ie Bożej s ta n ą ł” 5.
Czy m ożna się było posunąć dalej w aw ansow aniu czyjejś roli? W ąt
pliw e. Ale niew ątpliw ie wolno było oczekiwać dalszych niezw ykłych, do
konań św. P io tra jako budowniczego nowego Kościoła. I Tow iański nie k ry ł, że n a takie dokonania liczy. W jednym z listów pisał w prost: „sko- roś dotąd tak dostał — jakaż nadzieja na przyszłość” 6.
Ale Mickiewicz zawiódł nadzieje. Po dym isji z posady profesora stał się przede w szystkim gorliw ym tow iańczykiem , zastępcą M istrza w Kole i urzędnikiem S praw y pełnym rozlicznych pom ysłów aktyw ności kło
pocących N ajw yższy Urząd.
W ty ch nie spełnionych n adziejach u p atryw ać należy źródeł kry zy su w ich w zajem nych stosunkach i w zrastającej, zwłaszcza w r. 1846, e n e r
gii „docisków ”, jakie począł spuszczać Tow iański na głowę byłego św.
P io tra. Byłego, gdyż nazew nictw o to już nie pow raca, w yp iera je nowe, zupełnie inaczej k ształtu jące obraz Mickiewicza. Obraz, w k tó ry m za
czynają przew ażać ry sy dw uznaczne etycznie lub w prost negatyw ne.
Nigdy nie podw aża Tow iański wielkości Mickiewicza. W szakże po
jaw ia się sugestia, że — być może — Mickiewicz je st tylko wielkim, człowiekiem , z w szystkim i Oigraniczeniami, jakie to pojęcie niosło. A więc skażeniem pychą rozum u, suchością inteligencji, brakiem d a ru bezpo
średn ich drgnięć duszy k u Bogu. Je st w ielkim człowiekiem podług s ta ry ch w yobrażeń. A — jak notow ał Goszczyński — „nie bracia w ielcy robią Spraw ę Boga, ale bracia czyści” (D 291). W edle tegoż Goszczyń
skiego — a jest on do pewnego m om entu przekaźnikiem poglądów To- w iańskiego i jego otoczenia —· Mickiewicz błąka się „po m iejscach bez
w odnych” , czyli jałow ych obszarach inteligencji, jak objaśnia to pojęcie a u to r zapisków. W ogóle w ygląda na to, że z czasem w oczach osób bliskich M istrzow i w szystkie wypow iedzi Mickiewicza nosiły skazę ziem skiej wielkości. Pod datą 10 IV 1846 notow ał Goszczyński:
Gadał [Mickiewicz] w ielkie prawdy o prostocie, o chłopie, ale w tym widać było w ielkość poety, profesora, wymownego człowieka, nigdy chłopa, nigdy Mistrza tego tonu; i dlatego to było niepłodne, i dlatego to bracia egzaltacją do niższego, do M ickiewicza, oddalali się od wyższego, od Mistrza. [D 278—279]
Sam Tow iański w ielokrotnie daw ał do zrozum ienia, że w niew ielkiej m a cenie d a ry um ysłu i tale n tu M ickiewicza, jeśli nie służyły one w prost wielkości S praw y i dziełu Bożemu. Ja k w spom inał poeta, jeszcze u po
5 List do M ickiewicza z 27 I 1844 (W 1, 131).
e List do M ickiewicza z 29 III 1844 (W 1, 144).
168 A L I N A W I T K O W S K A
czątków ich znajom ości Tow iański mocno zbagatelizow ał dotychczasow e jego osiągnięcia. Mówił:
Z pisania i profesorstwa żadnej zasługi nie masz; [...] Będąc w e Francji i umiejąc po francusku, czemuś Boga nie pytał, dlaczego ci dał tę znajomość języka, co masz ze swą nauką robić. Gdybyś zaczął był swą pracę od rozw ią
zania tego pytania, może bym Cię był już zastał ministrem F ra n cji7.
K ry ty cy zm wobec dokonań poety będzie u Tow iańskiego z latam i w zrastać i stan ie się jed n y m z w ażnych punktów oskarżenia M ickiewi
cza — człow ieka i sługi S p raw y Bożej. Zdaniem Tow iańskiego Mickiewicz nigdy nie zdołał pokonać w sobie skłonności poety, ducha poety. I w ten sposób zm arn o traw ił d ar łaski, udzielonej m u przez niebo. Zwłaszcza zachow ał skłonność do poezji — jak to określał Tow iański — d elekta- cy jn ej, do m arzeń, lotów ducha, do puszczania natchn ien ia w eter, czyli w n e rw y i w yobraźnię. Tow iański w ogóle skło nn y by ł sądzić, że czło
w iek m a w rodzoną um iejętność m arn o traw ien ia łaski, robienia z niej u ży tk u podług zw yczajów św iata, nie w edle p raw i potrzeb ducha. Oto znam ienne słow a z „rozm ow y z b rate m S ew ery n em ” :
Młody człowiek odbiera potrącenie łaski, każe zaprzęgać konie, leci na zabawę sąsiedzką i otrzymuje nazwisko przyjemnego w towarzystwie; zmarno
traw ił łaskę na salonie. Tak obracają łaskę panowie na w ygody i zbytki życia;
kobiety na w ym ysły w stroju i swojej letkości. Pisarz puści ją w imaginacją i w yleje w rom an s8.
P isarstw e m rom ansów w praw dzie M ickiewicz się nie splam ił, ale ciężko zgrzeszył w poezji. Tam zm arnow ał d ary Boże, łaskę obrócił n a natch n ienie poetyckie. Ja k postrzeżenia M istrza zanotow ał Goszczyński,
[Mickiewicz] rad by zostać w poezji delektacyjnej, delektować się niebem.
A poeta co zobaczy w niebie, powinien spełnić na ziemi. Inaczej poezja jest łechtanie się niebem — w ielka zbrodnia! [D 338]
Także w p ro st do M ickiewicza, w liście z 28 V 1845, sform ułow ał Tow iański to samo oskarżenie: „w szelkie w y zyw y łaski poszły na w ielkie płody, na arcydzieła” (W 1, 237).
Nie sądzę, aby te c y ta ty p o tw ierd zały pop ularne przekonanie, że Tow iański zabronił M ickiewiczowi pisać. Nie po to m u przyznał ty tu ł Wieszcza S p raw y i nie po to później jako wieszcza intronizow ać usiłow ał Goszczyńskiego, aby za nic m iał w szelkie pisanie. Sam zresztą w yznał, że gdyby nie objaw ienie m isji, jakie otrzy m ał „z w y ż e j” , „puściłby się w poezją”. To nie każde pisanie było naganne, to fałszyw a była poezja M ickiewicza i on sam jako poeta. Tow iański w iele k o rzystał z obrazów ,
7 Te słowa Towiańskiego przytacza Mickiewicz w Przemówieniu do stróżów siódemek i do braci przez nich w e zw an yc h (z 21 XI 1844). W: Dzieła wszystkie, t. 11, s. 334.
8 Zawierającą te słowa „rozmowę” przytacza Goszczyński (D 87).
m yśli, idei M ickiewiczowskich, zwłaszcza zaw artych w III części Dziadów, ale zarazem m usiał czuć ich artystyczną suw erenność oraz M ickiewi
czowską wolność tw órcy. A więc i twórcy, i w ytw oru sw oistą niezależ
ność. Rzecz więc szła o służebność wobec Spraw y i o dopuszczalne g ra
nice wolności. Tow iański m usiał się bać, mógł mieć tego dowody nam nie znane (przede w szystkim z rozmów z poetą), że niezależność Mic
kiew iczow skiej strefy poezji jest ciągle znaczna, a także jego gotowość bycia poetą. N aw et wówczas, gdy poezji nie tw orzył lub w ydaje nam się, że nie tw orzył.
P rzyp adek Goszczyńskiego, poety nie tej m iary, ale jednak rzeczy
w istego poety, dowodzi, jak w ielką, jak podstaw ow ą spraw ą całej egzy
ste n c ji stać się mogła potrzeba tw orzenia w słowie. I zarazem jak ciężko było poddać się dyktatow i czyichś wym agań, ingerencji, zaleceń. W dużej m ierze o tę b arierę w ym agań rozbiła się ,,sp ółka” Goszczyńskiego z To- w iańskim . O graniczenia wolności i reżim posłuszeństw a, podporządkow a
n ia — akceptow ane w życiu tow iańczyka — nie zostały zaakceptow ane jako w ytyczne dla poety. Losy Goszczyńskiego potw ierdziły, jaką siłą jest niezależność tw órców i jak groźną k o n k u ren tk ą sek ty stać się może poezja.
Tow iański był człowiekiem w ielkiej bystrości, rychło więc zapew ne zorientow ał się, iż w ym ykają m u się spod kontroli całe obszary egzy
ste n c ji Mickiewicza, a także — jak trudno jest czyjąś wielkość uczynić fu n k cją Spraw y. Toteż rozpoczął szereg działań o różnym stopniu skom plikow ania, k tó re m iały na celu albo odzyskanie M ickiewicza ujętego w karby , albo zm inim alizow anie jego roli w Kole Spraw y Bożej. W ydaje się, że Tow iański w ogóle nie przew idyw ał możliwości u tra ty M ickiewi
cza. W ręcz przeciw nie, ogrom nie m u zależało na tym , aby człowiek najb ard ziej w sekcie znam ienity torow ał jej drogę w świecie. A nikogo drugiego n a m iarę Mickiewicza M istrz nie m iał i już nigdy nie zdołał pozyskać.
Toteż w alkę z M ickiewiczem i zarazem o M ickiewicza nazw ał To
w iański koncertem , k tó ry gra z Adam em . Ja k tru d n y to koncert, dowodzi dalszy tok m etafory: „Postaw ienie Polski to będzie już tylko sztucz
k a ” (D 338). Porzućm y pytanie, czy był to koncert, czy raczej zapasy, istotna pozostaje skala zjaw iska, rozm ach n ad an y spraw ie. W osobliwej, sp iry tu aln e j rzeczywistości Towiańskiego, zdom inowanej przez duchy i in te rak c je m iędzy nim i, M ickiewicz okazyw ał się gigantyczną potęgą, niezw ykłym mocarzem. Toteż M istrz, k tó ry chciał, aby pałeczka d y ry gen ta przy nim pozostała, zadał sobie tru d w ieloraki. Przedsięw ziął po
sunięcia z zakresu, by tak rzec, prag m aty k i służbow ej, w końcu m niej istotne, choć zapew ne am bicjonalnie dla Mickiewicza nieprzyjem ne. P o
dzielił władzę w Kole paryskim m iędzy B rata Wieszcza i B rata W odza, jesienią 1845 w prow adzając n a ten urząd poczciwego bezmózgowca K a rola Różyckiego, ślepo m u oddanego; począł kreow ać k o n k u ren cyjn e w o-
170 A L I N A W I T K O W S K A
bec M ickiewicza a u to ry te ty w sekcie, a to lansow ał S ew eryn a Pilchow - skiego, psychopatycznego p ó ław an tu rn ik a, k tó ry w końcu skom prom ito
w ał się przyjęciem opieki am basady rosyjskiej, a to próbow ał znaleźć zastępcę na urzędzie wieszcza, w yraźnie celując w Goszczyńskiego.
N ader u m iejętn ie począł także organizow ać k ry ty k ę oddolną działań M ickiewicza, p ły n ącą od zw ykłej braci tow ianistycznej, zarzucającej poe
cie już to pychę, ju ż to „ton m orzący”, czyli ucisk wolności, w ew n ętrz
nej duchow ej swobody. W ciągnięty w tę akcję Goszczyński w ypom niał M ickiewiczowi w n o tatk a ch Dziennika pychę, n ieb ra te rstw o i u p ajania się „adoracją sw oich niew olników ” (D 309). W y rzu ty i oskarżenia stały się codziennością życia M ickiewicza.
W w ielkiej stra te g ii w alk i gigantów nie o d g ry w ały one pierw szo
planow ej roli, ale niew ątp liw ie M ickiewicz ty m i n iep rzyjazn ym i aktam i był um ęczony i zapew ne siebie także m iał na m yśli, gdy w pam iętny m liście do Tow iańskiego z 12 m aja 1847 k ry ty k o w ał stosun ki w sekcie, porów nując ją do trzody w ilków , „k tó ra tow arzysza rannego rozdziera i pożera” 9. A jeszcze później, gdy ju ż pew ny by ł trafności sw ojej sece
sy jn e j decyzji, ze spokojną godnością stw ierdzał:
Wielu z nich [tj. braci] ma ze mną ton księdza Jełowickiego w Rzymie.
„Popraw się!”, a razem: „Poddaj się m nie!” Są i tacy, którzy już miłość w łasną w m ięszali w ten długi proces przeciwko m n ie 10.
L inia m elodyczna w koncercie Tow iańskiego nie tu jed nak przebie
gała. O d najd u jem y ją w w ypow iedziach M istrza precyzujących now ą rolę M ickiewicza i nowe odczytanie sym bolicznego sensu jego żywota.
Tu zaw arł T ow iański jad y najsroższe i w te j sferze dokonał znaczą
cych aktów d eg radacyjnych. N iegdysiejszy św. P io tr okazał się tylko m ocarzem ziemi, niew olnikiem ducha ziemi, a może w p ro st duchem ziemi.
W Tow iańskiego k lasy fik acji duchów niechrześcijańskich, nie-B o- żych, Duch ziemi (może rem iniscencja z Dziadów drezdeńskich?) sta ł u szczytu tabeli i rozporządzał najw iększą mocą. D latego też postać M ic
kiew icza niebyw ale olbrzy m ieje w w ypow iedziach M istrza. J e st on „w iel
kim [...] w rogiem p raw d u ch a”, „m ocarzem ziem i”, „w ielkim duchem w yzw olonym w m arz en iu ” n . R ozporządza przeto siłą straszn ą i niszczą
cą, groźną dla innych. A by dać pojęcie o tej sile, M istrz uciekał się do porów nań, np. z carem M ikołajem . M ickiewicz okazyw ał się nie tylko potężniejszy od cara, ale i bardziej groźny, bow iem car mógł unicestw ić człow ieka, M ickiewicz zaś m ordow ał ducha w człowieku. Mógł także,
9 A. M i c k i e w i c z , Dzieła. Wyd. Narodowe. T. 16. Warszawa 1955, s. 120.
10 List do Towiańskiego z 25 II 1849. W: jw., s. 329.
11 Określenia zaczerpnięte z listu A. T o w i a ń s k i e g o do K. Towiańskiej i A. Guttowej z 11 II 1846 (W 2, 24—26) oraz ze S łó w Andrzeja Towiańskiego
<W 2, 32).
m iał laką moc, unicestw ić posłannictw o sam ego Towiańskiego, w ydrzeć m u jego m isję i zmienić jej ch arak ter. Bo tak chyba należy rozum ieć w yznanie Towiańskiego.
Ja drżę na widolc upiora, tj. ducha wielkiego wyzwolonego w marzeniu, i to jest spółka, aby bracia nasi lękali się złego. Taki duch wielki, gdybym się naginał do niego, mógłby mi misją moję odebrać [...]12.
D latego Tow iański czuł się w obowiązku rzucić w yzw anie tej strasz
nej sile i stanąć do duchowego pojedynku. P ojedynek ten w swoim pojęciu w ygrał, zdarł koronę z duchowego k ró la Polaków. „Dziś korona z d a rta w R ichtersw il, kiedy szczyt słowa [tj. Towiański] zm ierzył się ze szczytem ducha ziemi [tj. z M ickiewiczem]” (D 366). K ról przestał królow ać, stał się nikim . Tak brzm iał w e rd y k t zwycięzcy zanotow any przez Goszczyńskiego: „Adam, przez skoki, loty ducha, przez e te r — król, jest już dziś niczym ” (D 349). N aw et poszczególne u tw o ry M ickie
w icza w ydaw ać się poczęły M istrzow i jakieś niew ydarzone. D ziwiła go m yśl w iersza Na Alpach w Splügen, zaś aniołki w Dziadach u jaw n ia ły sfałszow ane pojęcie ducha 13. Zapew ne też nie cenił Pana Tadeusza, nie lubił bowiem gaw ędy szlacheckiej, w k tó rej raził go fałszyw y ton ziem ski i h a rm id er słów uniem ożliw iających skupienie ducha.
Są jed n ak zw ycięstwa, k tó re nie cieszą. W swoim m niem aniu To
w iański pokonał Mickiewicza, tego, którego suw erenność była dla niego niebezpieczna. Ale przecież chciał zatrzym ać M ickiewicza i uczynić z n ie
go narzędzie ziem skich sukcesów Spraw y Bożej. Nowego Mickiewicza, pozbaw ionego groźnej siły, nie w yzbytego jednak wielkości i — jak m a
w iał M istrz — pozycji w świecie. W tym n ajpew niej celu słał do poety ta k wiele listów o zróżnicow anej tonacji — od pojednania do gróźb.
Znane i od daw na przez badaczy zauważone „straszenie” M ickiew i
cza stanow iło n ajpew niej część strateg ii pozyskiw ania. Inaczej określić by je trzeba jako niskie ak ty ludzkiej mściwości. M istrz niew ątpliw ie b y ł zazdrosny i m ściw y jak Jahw e, ale nie mściwość kierow ała jego pom y
słam i — licznym i wówczas — ponownego odczytania sensu żywotów M ickiewicza. Ta le k tu ra dróg żyw otu ducha w różnych w cieleniach była pom yślana jako katecheza, nauczanie zm ierzające do zrozum ienia i na
praw y . G roźby stanow iły zatem część p lan u edukacji m oralnej.
M istrza bowiem dręczyło p ytanie o brak ziemskiego sukcesu S praw y Bożej, ta k św ietnie rozbłysłej w pam iętnym , błogosławionym — jak gc określał — r. 1844, gdy M ickiewicz głosił z k a te d ry tajn ik i Nowego O bja
w ienia, księża m iotali z am bon słow a pełne gniewu, a dziennikarze ćw i
czyli swe pióra w antytow ianistycznej satyrze. G dyby Tow iański był tylko człow iekiem próżnym , i tak m iałby za czym tęsknić. Jeśli zaś był
11 Słowa Andrzeja Towiańskiego (W 2, 32).
xi Zob. notaty Goszczyńskiego z rozmowy o poezji prowadzonej z Towriańskim (D 352—353).
172 A L I N A W I T K O W S K A
przyw ódcą duchow ym przek o n any m o zleconej m u przez Boga m isji religijnej, wówczas m usiał się spodziewać dalszego rozw oju w ypadków , k tó re um ocnią św iętą Spraw ę w śród urzędów św iata tego. Inaczej cała logika m etafizyczna, n a k tó rej o parł sw e działania, odczytanie woli Bożej i znaków tej woli, okazałyby się w ątpliw e.
Takiego w ątp ien ia Tow iański nie dopuszczał, szukał więc błędu gdzie indziej, w M ickiewiczu przede w szystkim . W jego niedopełnieniu i nie- realizacji celu żyw ota m u przeznaczonego. N aw et więcej — przeznacza
nego od w ieków, albow iem i w poprzednich w cieleniach Mickiewicz grze
szył tym sam ym niedopełnieniem obowiązku. S tąd le k tu ra w iekow ej biografii ducha M ickiewicza w y dobyw ała tę sam ą skazę. Adam M ickie
wicz był to bowiem
Duch w ielki — stary — pierwiastkow y Izrael — a na polu Chrystusowym znany z m ęczeństwa, w ytrw ałości, charakteru, z surowych żyw otów zakonnych — cechy te przeszłości dochowane dotąd — w iele w w iekach cierpiał dla n ie- wypróżnienia — a po wypróżnieniu w iele cierpiał dla niemnożenia iskry czystej ofiarami przez Chrystusa podanymi — dla pieparcia dobrowolnego iskrą mnożo
ną na ciało — dla odrzucenia nici Chrystusowej w życiu, w praktyce — dla
tego powodzenia nagle przeryw ały się — po św ietnych początkach, końce ży
w otów boleśne. Od kilku w ieków ciągły o to upominek Boży [...]14.
Tow iański przeznaczył sobie rolę egzekutora testa m e n tu wieków.
Postanow ił w ym óc n a M ickiewiczu owo dopełnienie, tym razem sp le cione z jego w łasną m isją i sukcesem S p raw y Bożej. Myśl tę w p rost w yłożył Goszczyńskiem u:
Adam przebył liczne żywota — zawsze w ielki, sław ny na ziemi, a zawsze posąg, bez ruchu. W tym żywocie kres. Pow ołany jest ostatecznie do przyjęcia ruchu. [D 388]
S traszenie M ickiewicza było tylko drobną tak tyk ą, „m ałą sztu czką”
w w ielkiej stra te g ii dopełnienia. Pogróżki, że w n astęp n y m w cieleniu cofnie się on do form zw ierzęcych albo jeszcze niższych, że zachow a pam ięć grzechu i w ty ch nędznych form ach będzie m usiał od now a podjąć tru d dopełnienia, nie m ają sensu sam oistnego. Są rozpaczliw ą próbą zm uszenia M ickiewicza, aby to on, w im ieniu Towiańskiego, do
konał cudu ziem skiej realizacji S p raw y Bożej.
Nie rozw ażajm y tu ta j k w estii sto su n k u M ickiewicza do im ag inacy j- nego p o rtre tu w łasnej osoby i do szczegółów roli m u przypisanej. W ia
domo, są tak ie w ypow iedzi osób postronnych, że poddany ty m sądom i osądom m ęczył się okropnie. Zwłaszcza zarzut niedopełnienia m usiał boleśnie n akłu w ać jego sum ienie ciągle nękane niedopełnieniem pow stań czym. N iem niej znalazł dość siły, aby oprzeć się bezw zględnem u p ro gram ow aniu sw ej osoby, a n aw et znaleźć godny dystan s od ludzi n a
14 List do M ickiewicza z 28 V 1845 (W 1, 236—237).
kazujących m u prace giganta. W jednym z listów czasu W iosny Ludów pisał:
Nie naśladujcie tych braci, zatrzymanych w bezwładnej pysze, którzy chcą, żeby ktoś w ielkie rzeczy robił, był wielkim człowiekiem, a sobie tylko zosta- wują łatw ą pracę: rządzenia samowładnego tym w ielkim człow iekiem 15.
W koncercie z M ickiewiczem zabrakło więc trium falnego finału, w łaś
ciwie cały k on cert rozpadł się w zgrzytach i dysharm onii. Ale niezm or
dow any Tow iański nie chciał uznać kom pozytorskiej i dyrygenckiej k lę ski. Raz po raz pojednaw czo w zyw ał Mickiewicza do b ratersk iej spółki i „harm oniow ania” z jego duchem. D arem nie. Ale zarazem Mickiewicz nigdy publicznie, a może także w ew nętrznie, nie oskarżył Tow iańskiego i nie zakw estionow ał jego posłannictw a. Czy rzeczywiście fu n d am en t w ia ry w Towiańskiego został nie naruszony, czy może w iara zam ieniła się w w ierność i lojalność malgré to u t? Może tak w łaśnie było, skoro w persew erujący m w tow ianizm ie w ątku św. P io tra dopatrzył się Mic
kiew icz przede w szystkim problem u wierności.
Lepiej byłoby św. Piotrowi, gdyby nie uznał najprzód słowam i Chrystusa za Syna Bożego, niżeli że później czynem go odbiegł, kiedy się zaparł, że nie zna, albo kiedy tonął przez n iew ia r ęie.
Tej słabości Mickiewicz nie pokazał, niezależnie od tego, czy ktoś uzna go za ponowionego biblijnego św. P iotra, czy też jedy nie za k re a cję św. P io tra — m ianow anego i zdegradowanego przez tw órcę Nowego O bjaw ienia.
15 A. M i c k i e w i c z , list do J. Łąckiego z 16 V 1848. W: Dzieła, t. 16, s. 223.
18 A. M i c k i e w i c z , Przemówienie w Kole (27 II 1843). W: Dzieła w s zy stk ie, t. 11, s. 147.