• Nie Znaleziono Wyników

Pieczary, ta k częste w skałach wa­

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pieczary, ta k częste w skałach wa­"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jv(b. 47 (1485).

W arszaw a, dnia 20

TYGODNIK P O P O U R Ił, PHSW IĘCOIT NAUKOM PRZYRODNICZY*.

P R EN U M ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rszaw ie : ro czn ie rb. 8 , kw artalnie rb. 2.

Z prze syłk ą pocztow ą ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

R edaktor „W szechśw iata*4 p rzyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu red ak cyi.

A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A Na, 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi „ Wszechświata** i w e w szy stk ich księgar*

niach w kraju i za granicą.

P I E C Z A R A W M A L I N O W I E

KOŁO WISŁY NA ŚLĄSKU.

Pieczary, ta k częste w skałach wa­

piennych, lub gipsowych, są bardzo rząd­

kiem zjawiskiem w skałach nie u leg ają­

cych rozpuszczającemu działaniu wody.

Fliszowe Karpaty, złożone przeważnie ze skał piaskowcowych, nie m ają przeto większych pieczar naturalnych. Tego ro­

ku jednakowoż podczas pobytu w Wiśle, na Śląsku, poznałem pieczarę wcale zna­

cznych rozmiarów, chociaż powstałą w pia­

skowcu karpackim, która o ile wiem, zbadana jeszcze nie została, jakkolw iek na to zasługuje.

U źródeł Wisły leży rozległa wieś W i­

sła, znana zapewne niejednemu czytelni­

kowi, gdyż zjeżdżają tu letnicy z różnych stron Polski. W południowej części wsi Biała W isła zlewa się z Czarną, a nieco niżej dopływa z prawej stro n y potok Malinka, rozpoczynający się u stóp góry zwanej Malinowem

( 1 0 9 5

m n. p. m.), a leżącej na granicy Śląska i Galicyi.

Górę tę tworzy piaskowiec godulski, wie­

ku dolnokredowego (gault). Hohenegger, twórca geologii Karpat, nazwał ta k kom­

pleks skalny, na wschodnim obszarze Karpat śląskich silnie rozwinięty, a zło­

żony z piaskowców z hieroglifami, z wkła­

dami łupków iłowych, zawierający zaś w górnych poziomach bardzo potężne ła­

wice kwarcowego, mało zwięzłego zle­

pieńca. W okolicy W isły owe zlepieńce są bardzo silnie rozwinięte, np. poniżej złączenia się Białej i Czarnej Wisełki, gdzie leżą naprzemian ze zwięzłemi, si- wemi, grubopłytowemi piaskowcami. Ziar­

na zlepieńca dochodzą wielkości orzecha włoskiego (otoczone kwarce), a płyty zle­

pieńca są popękane i równolegle do k ie­

runku w arstw i prostopadle do niego.

Szczegół ten je st ważny dla w ytłum acze­

nia powstania pieczary, o której mówić będziemy. W arstw y m ają przeważnie kierunek NW-SO, a nachylenie S W (go­

dzina

15),

chociaż są drobne zboczenia od tego kierunku. Piaskowiec godulski tworzy w okolicy W isły w szystkie zna­

czniejsze szczyty (Barania Góra, W ielki Stożek, Czartorya, Magórka), m a więc tutaj takie górotwórcze znaczenie, ja k piaskowiec m agórski w K arpatach gali­

cyjskich.

(2)

738 WSZECHSWIAT J\[ó 4 t Pieczara, k tó rą poznać mamy, leży

w Malinowie, w najwyższej części góry.

W e jś c ie znajduje się na zachodnim sto­

ku, około 50 m poniżej szczytu, a więc n a wysokości nie wiele ponad

1 0 0 0

m.

W ejściem j e s t prostokątna, w głąb się­

gająca szczelina, która załamuje się dwa razy pod k ą te m p ro stym i j e s t około 14 m długa. Zejście w głąb pieczary je s t obecnie bardzo niewygodne. Zrazu scho­

dzimy po świerku, skośnie położonym, n astęp n ie po drabinach, nieco zepsutych i w głębokości

1 0

m od wejścia do staje­

m y się do niewielkiej pieczary, mającej zachodnio-wschodni kierunek. Ku zacho­

dowi pieczara gubi się, gdyż zam knęły ją odłamy skał, k u wschodowi zaś, ja k widzimy n a załączonym szkicu, zgina się pod kątem p ro sty m i przechodzi w długi

( 1 2

metrów), a wązki chodnik, k tó ry zra­

zu się obniża, a n astępnie podnosi się w górę. Najniżej położony p u n k t tego chodnika j e s t równocześnie najniższym p u n k te m całej pieczary; tu taj zbiera się

P rofile p ieczary w M alinow ie.

I. Przekrój p io n o w y -wejścia do pieczary i jej p oczątk ow ej części. II. Przekrój poziom y p ie­

czary (linie kreskow ane oznaczają zejście do pieczary).

woda w y pełniająca małą studzienkę. Ta część k u r y tarza j e s t wązka, gdyż zaled­

wie do

1

m szeroka, w ysokość zaś w y ­ nosi do

8

m. Z ułożenia w a rs tw nie t r u ­ dno stwierdzić, że cały k o ry tarz p o w s ta ł, przez obsunięcie się jednej w arstw y zle­

pieńca, boczne ściany chodnika są po­

w ierzchniam i in n y ch ławic.

Dalszy przebieg pieczary wskazuje r y ­ cina. Pod k ątem prostym zgina się chod­

nik kilka razy, gdzieniegdzie je s t nie­

spełna m e tr szeroki; ku końcowi podnosi się nieco w górę i kończy się nagle za­

walony bryłam i skał, które spadły ze stropu. Obecne zakończenie pieczary jest rzączą nową, gdyż przed 5 laty obsunęły się w arstw y skalne i zam knęły pieczarę, k tó ra w rzeczywistości ciągnie się dalej, Wedle zapewnień górali pieczara była wówczas dwa razy dłuższa niż obecnie.

Prawdopodobnie możnaby i teraz jeszcze oczyścić pieczarę z odłamów skalnych, lecz od roboty tej odstraszają bryły skal­

ne zwisające ze stropu, które w razie sil­

niejszych w strząśnień z łatwością spaść- by mogły.

W pieczarze mierzyłem tem peraturę 7°C, gdy te m p e ra tu ra powietrza zewnątrz pieczary wynosiła 16°C.

Dno pieczary zalega w niższych par- ty ach żwir powstały przez zwietrzenie zlepieńca. Nie znalazłem w nim żadnych kości, chociaż przyznać muszę, że nale­

żałoby pieczarę lepiej przeszukać w tym celu.

Podany plan pieczary wykonałem j e ­ dynie z pomocą kompasu i miary; do­

k ładny pomiar wykazałby pewne, cho­

ciaż nieznaczne różnice.

Kto zwiedził pieczary zwyczajne (np.

w Postojnie, Bialskie, w Kobylim W ier­

chu), ten zauważy odrazu w ybitną różni­

cę pomiędzy niemi, a naszą w Malino­

wie. Pieczary wapienne powstały przez rozpuszczające działanie wód wgłębnych, a tektoniczne w aru n k i okolicy mają ty l­

ko drugorzędne znaczenie. W pieczarze w Malinowie nie widać wcale działania wody, gdyż krzemianowy m ateryał skal­

ny staw ia zbyt silny opór. Natomiast zgodność kieru nk u krużganków podziem­

nych, tę pieczarę tworzących, z kierun­

kiem w arstw , nagłe s k rę ty pod kątem prostym, wązkie, a wysokie kurytarze 0 p ro stok ątn y m przekroju; te wszystkie objawy w skazują, że pieczary w Malino­

wie pow stały przez usunięcie się warstw skalnych. Poprzednio zaznaczyłem już, że w arstw y tutejsze biegną z NO ku SW, 1 że zlepieńce są często popękane wzdłuż w arstw i do nich prostopadle. Nic dzi­

wnego więc, że wytworzył się szereg ob­

(3)

JMś 4f WSZECHSW IAT szernych szczelin nachylonych prostopa­

dle do siebie. Łatwe wietrzenie zlepień­

ca powoduje usuwanie się i zapadanie się mas skalnych, z tej też przyczyny głazy zamknęły część pieczary, której b y t nie może być trwałym.

Pieczary w Malinowie są więc typem pieczar tektonicznych, a typ ten okazuje się tem wyraźniej, że nie były wcale przez człowieka rozszerzane, lub zmie­

niane, co często w innych pieczarach zauważyć można.

Dla informacyi dodam, że pieczarę tę z Wisły łatwo zwiedzić można w ciągu jednego dnia. Po dwugodzinnej drodze dochodzi się do stóp Malinowa, a stąd za godzinę można być u wejścia piecza­

ry. Nieco dłuższa je st droga z Żywca (przez wieś Leśną), jednakowoż i stąd można w ciągu dnia dojść do pieczary, zwiedzić j ą i wrócić.

D r, W. F riedberg.

Z M E T O D O L O G I I N A U K B I O L O G I C Z N Y C H .

N om enklatura najogólniejszych pojęć, na jakie rozpada się całokształt zjawisk życiowych, szwankuje oddawna. Przez długie la ta brakowało n aw et odpowied­

niego słowa, które zawarłoby w sobie wszystkie wyniki myśli i badania nad ustrojeni życiowym wogóle. Pojęcie ży­

cia jako pewnej sum y przejawów zaró­

wno zwierzęcych ja k i roślinnych po­

w staje oddaw na w umyśle ludzkim jak o pewna kategorya, pod którą podciąga się całą sumę obserwacyj, bez względu na to, czy dotyczą one ustrojów czworonoż­

nych, czy też bak tery j, czy mówią o ży­

ciowej teraźniejszości, czy też sięgają w przeszłość lub przyszłość organizmu, czy stw ierdzają ruch lub przemianę

osobnika.

W pew nym całokształcie tkw i dopiero k ateg o ry a życia i k ateg ory a ta winna posiadać swój rep rezentacyjny synonim w systemie nauki.

Otóż do dziś sy stem a ty k a nauki nie posiada takiego term inu, któryby obej­

mował wszystkie badania mające sty cz­

ność bezpośrednią z pojęciem życia.

A jeśli naw et ilość nagromadzonych słów j e s t wielka, to ich zbytek wymownie zdaje się świadczyć o ich nieraz przy- padkowem pochodzeniu. Istota i p rzy ­ puszczalne granice n auk przyrodniczych nie potrzebowały nigdy zbyt szerokich omawiań—stawały się po chwili nam ysłu dla każdego jasnemi.

Zjawiska życiowe kwalifikowały się do łatwego podziału na zoologię i botanikę, które to dwie nauki przez długie lata stanowiły zasadniczy podział w szystkich wiadomości o m ateryi żywej. Dopiero z chwilą, gdy przez w ykrycie drobno­

ustrojów stwierdzono, że pojęcie rośliny i zwierzęcia na pew nym poziomie ściśle się z sobą łączą, a i życie ich w pewnych okresach zadziwiającą w skazuje analo­

gię, poczęto trudzić się nad tem, aby utworzyć ścisłą linię dem arkacyjną po­

między zoologią a botaniką.

Z biegiem czasu powstały nietylko ro­

dzaje i gatunki, lecz grupy całe, które botanicy pragnęli zdecydowanie widzieć u siebie, a których zoologia ze względu na długoletnią tradycyę pozbyć się nie chciała. Z ty m dziwnym, aczkolwiek nieraz nieuniknionym konfliktem sp o ty ­ kam y się nader często i dziś jeszcze.

Całe np. wielkie zworze pierwotniaków bezustannie naprow adza sy stem a ty k a na kw estye sporne, które rozwiązać można chyba tylko w sposób ta k bezwzględny, j a k to uczynił Haeckel przez utw orzenie

„królestwa najprostszych" (Protista). Zni­

kają wówczas pierw otniaki ze w szystkich podręczników zoologii, a część glonów, Myxomycetes, Flagellata, Peridineae, Dia- tomeae znajdzie się również poza for­

malną botaniką.

Z ta k ich k o n ju n k tu r sy stem aty k i

przyrodniczej wyłonić się musiało p y ta ­

nie, czy prawdziwie istnieje potrzeba

utworzenia ogólniejszej kategoryi, k tó ra

objęłaby również i owe nieszczęsne P ro ­

tista, powyłączane z grup zarówno r o ­

ślinnych ja k i zwierzęcych.

(4)

740 WSZECHSWlAT 47 Haeckel przypomniał sobie (1866), że

zdaw na już przecież istnieje term in, z którego z powodzeniem korzystał L a ­ marck. i k tóry szczęśliwie włącza w sie­

bie to wszystko, co ju ż dzięki k rytyce zapalczywych n a tu ra lis tó w w yraźnie za­

czynało się rozklejać. Term inem tym b y ­ ła: biologia.

Słoworód w sk azy w ał już, że wszelkie zjawiska życiowe podpadać tu taj będą, i że term in y zoolog lub botanik tylko tam stosować należy, gdzie wyraźna te­

chniczna lub d y d ak ty czn a powstanie t e ­ go potrzeba.

Więc: biologia, jako n au k a o całej ży­

wej i organizowanej przyrodzie.

Takie rozwiązanie sytuacyi, której do­

niosłość, jeśli n aw et nie była faktyczną, to z pewnością istniała jak o logiczna po­

trzeba powiązania zjawisk, powinno było znaleść szeroki oddźwięk wśród przy ro d ­ ników. Nie ta k wszakże się stało.

W roku 1867 botanik włoski Delpino w swoich „P ensieri sulla biologia vege- ta le “ wyraźnie rozgraniczył „biologię j a ­ ko n au k ę o zew n ętrzn y ch życiowych p rzejaw ach ro ślin n y c h ” od flzyologii, j a ­ ko n au k i „o przejaw ach w ew n ę trz n y c h 11.

F ata ln y ten podział w wysokim je d n a k stopniu oddziałał na m etodykę botaniki, a n astępnie oczywiście i zoologii, k tó ra skwapliwie zastosowała te rm in „biologii"

w nowem znaczeniu, nie przew idując za­

pewne przyszłego pogm atw ania pojęć i wyrażeń.

Biologia przez czas n a d e r długi (i dziś w wielu sferach g m a tw an in a ta trw a da­

lej) posiadała dw a znaczenia, z których jedno ogólne nie znajdowało szerszego zastosowania, drugie zaś ściślejsze, wpro­

wadzone przez D elpina plątało coraz b a r ­ dziej i ta k ju ż zawiłą dydakty k ę p rz y ­ rodniczą.

T ak np. poważni profesorowie i uczeni w ydają najrozm aitszego rodzaju i kalibru

„biologie", z k tó ry ch każda zaw iera dość dowolnie zjaw iska sto su n k u organizmu lub org an u do otoczenia zewnętrznego.

L udw ig w ydaje „Lehrbuch der Biologie der Pflanzen“ (1895), W iesn e r—„Biologie der Pflanzen" (1902,

2

-ie wyd.), Migula—

„Pflanzcnbiologie" (1909), S im ro th —„Bio­

logię zw ierząt

11

i t. p. Poza tem natwo- rzono szereg biologij całkiem specyal- nych, które do reszty wypaczyły logicz­

ny ch ara k ter i pierw iastek samego sło­

wa (Hansgirg — „Blattbiologie“; Loew, K nuih i inni—-„Bluthenbiologie“; Sernan- d e r —„V erbreitungsbiologie“ i t. d.).

Ci, którzy pamiętali o podwójnem zna­

czeniu tego terminu, nie chcąc ro zstrzy ­ gać samowolnie dodawali określniki w ro­

dzaju: „biologia w ścisłem tego słowa znaczeniu" (vide pojęcie Delpina), lub

„biologia w ogólnem pojęciu". Co się kryje pod tem „ogólnem znaczeniem11, nie­

raz istotnie nie wiedziano.

Aby ostatecznie rozstrzygnąć sprawę, o co dopominało się zresztą wielu sy ste­

matycznie myślących przyrodników, pró­

bowano użyć term inu „ekologia

11

(Haec­

kel, Kirchner, Loew, Schroter), który włączyć miał w siebie to, co ta k up o r­

czywie dzierżyła „biologia, w ścisłem znaczeniu tego w yrazu". Pojęcia te nie pokryw ały się je d n a k wzajemnie, co za­

sadniczo zdepopularyzowało ekologię, któ­

rej słoworodne znaczenie (ekołogia=na- uka o gospodarstwie — ekonomia) napro­

wadzało wielu przyrodników na myśl, aby w tej gałęzi nauki rozpatrywać j e ­ dynie środki pomocnicze roślin i zwie­

rząt. Ekologia łatwo stać się mogła w ąskiem k o ry tk iem „ekonomii życia“.

J a k zwykle, ta k i w tym wypadku nie brakło innych, oryginalnych interpreta- cyj tego samego pojęcia, które mimo wszystko z wielkim tru d em przedosta­

wało się na forum lite ra tu ry naukowej.

Goebel np. za pośrednictwem ekologii p rag nął wykazać J a k dalece forma i funk- cya u w aru n k o w u ją się w zajem nie11.

Najskuteczniej zakiełkował term in „eko­

logia" na gruncie geografii roślin, która słowem tem określiła te zjaw iska wege­

tacyjne danej okolicy, które znajdują się w bezpośredniej zależności od czynników zewnętrznych.

Tegoroczny międzynarodowy kongres botaników w Brukseli zdawał sobie w y ­ raźnie sprawę z b a n k ru c tw a tego term i­

nu w znaczeniu, w jakiem go chciano używać początkowo, gdy orzekł że „eko­

logiczna geografia roślin bada rośliny

(5)

N° 47 741 w ich stosunku do w arunków istnienia

(„La phytogeographie ecologiąue etudie les plantes dans leur relation a leur milieu“). Od tej dyagnozy ju ż tylko krok do formalnego orzeczenia, że „eko­

logia je s t nauką, która bada rośliny w ich stosunku do warunków istnienia4', a wówczas nie będzie już złudzeń, że term in ten na wyłączną własność p rzy ­ swoiła sobie geografia roślin, co zresztą stanie się prawdopodobnie bez żalu in­

nych dyscyplin przyrodniczych.

Konieczność jed n ak utworzenia osobne­

go podziału nauk biologicznych, któryby zgromadził i usystematyzował istotnie wszystkie badania, dziś odnoszące się do pojęcia t. zw. biologii ścisłej, zdaje się być uderzająca, jeśli się zważy, że n a ­ wet w takich uniw ersytetach, gdzie k a ­ tedry nauk biologicznych ograniczone są niemal tylko do oficyalnej botaniki i zo­

ologii, utworzono praw ie wszędzie w y ­ kłady, które noszą nazwy bądź to jesz­

cze „biologii w znaczeniu ścisłem“, bądź też „bionomii“, „ekologii

11

i t. p. Wszy­

stkie te te rm in y określają istotnie za­

wsze te n dział zoologii i botaniki, bez którego wykształcenie biologiczne je s t stanowczo niekompletne. Nie można so­

bie bowiem przedstawić biologa, któryby mógł ignorować ogromny wpływ w aru n­

ków zew nętrznych na rośliny i zwierzę­

ta, któryby nie doceniał istoty dziedzi­

czności i w szystkich z nią związanych zagadnień. Ilość problematów, porusza­

nych w dziedzinie, o której mowa, je st nader duża i tylko z wielkim trudem pozwala się ona ująć w karby jakiego­

kolwiek system atu. W ynika to z tego właśnie, że nie ustalono tu pojęcia, k tó ­ rego w yrazem byłaby odpowiednia n a ­ zwa. Szafowano zbytnio pojęciem „ogól- n y “, usiłując mu nadać „ścisłe znacze- nie“ .

Stąd też powstały książki i wykłady, których m atery ał faktyczny, konkretny nie pozwolił się ująć w odpowiedni ty ­ tuł. Znakomici autorowie myśleli tylko

0

tem, aby w czytelniku zapomocą t y ­ tułu w ytw orzyć pojęcie zagadnień n a j­

ogólniejszych, bez względu na ich ściśle sformułowaną całość.

A więc zarówno „ogólna biologia“

(Hertwig) ja k też i „ogólna fizyologia“

(Verworn) red u k u ją wszystkie swe za­

gadnienia do życia i budow y pojedyń- czej komórki, która stanowi również t e ­ m at zasadniczy „biologii komórki" (Gur- wicz). W szystkie te książki m ają is to t­

nie biologię za tło rozpatryw anych zja­

wisk, a komórkę za m ateryał faktyczny.

Jako n au k a „fizyologia ogólna* nie is t­

nieje. Verworn pod term in ten pod sta­

wił flzyologię komórki. To, co H ertwig rozumiał pod „biologią ogólną“, było ró ­ wnież szeregiem spostrzeżeń, odnoszą­

cych się do komórki, którą ro zp atry w a­

no z p u n k tu widzenia cytologii, fizyolo- gii, licznych teoryj dziedziczności, po­

chodzenia i t. p. Podobnie rzecz tę po­

j ą ł Gurwicz, który w pojęciu „biologii komórki

44

rozpatrywał zlepek najróżno- stronniejszyęh wiadomości o komórce.

Te i ty m podobne dzieła, z racyi n a ­ gromadzonego w nich m ateryału w y su ­ wające się na czoło literatury biologicz­

nej, wprowadziły niemałą plątaninę w sprawie zorganizowania karnych sze­

regów takiej dyscypliny zoologicznej i botanicznej, k tó ra połączyłaby to m nó­

stwo badań i przyczyńków, skierow anych do poznania sposobów i przyzwyczajeń życiowych, do powstania, działania i wpły­

wów rośliny lub zwierzęcia.

Definicya tej gałęzi nauk biologicznych wystąpi jasno dopiero wówczas, gdy n a ­ gromadzony, a w różnych dziedzinach rozproszony m ateryał stanie przed nam i w całej swej rozciągłości.

Nazwy odpowiedniej jeszcze nie u s ta ­ lono, lecz sprawa „nowej

41

n au k i je s t ju ż na dobrej drodze.

Protestując przeciw nadużyciom t e r ­ minu biologia, przyczynimy się łatwo do przyspieszenia powstania nowego słowa, które obejmie gałęź wiedzy, dziś ta k ro z­

winiętą, ta k rozpowszechnioną, a... ta k nieznaną.

Sprawie tej kilka słów poświęciło ju ż czasopismo o tak poważnych tradycyach, ja k „Biologisches C e n tra lb la tt“, k tó re w chwili pow stania swego (1881) zdaw a­

ło się rozumieć już swe znaczenie, for­

(6)

742 WSZECHSWIAT JN« 47 mułując swoje cele w „postępach n auk

biologicznych".

W JV° 19 tego pisma za r. b. p. Lind- m an dla określenia tego, co do dziś poj­

mowano pod nazw ą „biologia w ścisłem znaczeniu tego słowa" proponuje wyraz

„ergologia“ J).

„ E rg o n “ oznacza dzieło, pracę, czyn, działalność, w liczbie zaś mnogiej: wpływ, zajęcie, profesyę. Wszędzie zaś tam, gdzie istn ieją organy i organizmy może być mowa o p racy (ergon, erga). Jeśli więc pominiemy ju ż term in y „biologia"

„bionomia‘{ i t. p., w stosunku do pojęć n ag ro m adzo n y ch o „nowej" nauce nie w y trzy m u jące zupełnie k ry ty k i, to nale­

ży dziś rozpatrzeć w yrazy „ekologia“

i „ergologia", z których ostatni zdaje się być odpowiedniejszy dla takiej g ałę­

zi nauki, k tó ra badać ma ta k wielostron­

ne procesy, urząd zen ia i przystosowania.

Na arty k u le p. Lindm ana je d n ak nie kończy się k w estya, k tó ra dla m etodyki n auk biologicznych posiada duże znacze­

nie i znajdzie się zapewne śród tematów najbliższego międzynarodowego kong re­

su zoologów.

D r . R y s z a r d B łę d o w s k i.

O C I E P L E P A R O W A N I A I S T A Ł E J T R O N T O N A .

Teoretycznie p rzedstaw iam y sobie, że utajone ciepło parow ania składa się z dwu części: je d n a część zużytego ciepła p r z y ­ p ad a n a pracę zew nętrzną rozszerzenia się danej su b sta n c y i od objętości właści­

wej płynu do objętości właściwej gazu;

d ruga zaś część zostaje pochłonięta przez dezagregacyę. Pierw szą część n azy w a­

my zew nętrznem , d ru g ą zaś wewnętrz- nem ciepłem parowania.

J) L indm an rozpatruje różnice i k rytyk ę po­

jęcia „biologia" jak o botanik. P rzez to jednak p ie znika d oniosłość samej sp raw y dla zoologii, g d zie dzieję i £ola „biologii" łn e g ły podobnym torem.

Najrozmaitsi badacze podali dużo wzo­

rów m atem atycznych, podług których należy obliczać ciepło parowania.

Podaję tutaj wzór wyprowadzony przez Classiusa jako jeden z pierwszych:

l = T (1)

gdzie

l

oznacza utajone ciepło parowania, T tem p eraturę absolutną, v objętość wła­

ściwą nasyconej pary, v' objętość właści­

w ą cieczy, a d~T~ zmianę ciśnienia pary z tem peraturą.

Ponieważ bardzo często możemy nie brać pod uwagę

v'

wobec v, a

v

obliczyć z dostateczną dokładnością z praw o g a­

zach, dochodzimy do bardzo wygodnego wzoru do obliczeń praktycznych dla czą­

steczkowego ciepła parowania:

T T v

X = 1,985.2,303 log kal. (

2

) Pi

We wzorze ty m X oznacza cząsteczkowe ciepło parowania, i

p2

ciśnienia par odpowiadające tem p eraturo m Tx i 7’2, 1;985 = B i liczba 2,303 przedstawia mo­

duł logarytmiczny.

Pictet (1876) i Tronton (1884) zauwa­

żyli, że utajone cząsteczkowe ciepło pa­

rowania pod określonem ciśnieniem

p

dla rozm aitych cieczy j e s t proporcyonalne do te m p eratu ry absolutnej wrzenia, czy­

li że

gdzie K oznacza prawie tę sarnę liczbę dla rozmaitych substancyj.

Liczba ta dla normalnej tem peratury wrzenia, t. j. dla p =

1

atm., w aha się między

2 0

a

2 1

. Regularność tę nazy­

wamy obecnie praw em Trontona. Póź­

niejsze doświadczenia wogóle potwier­

dzają wzmiankowane prawo, jednakowoż są w yjątki, gdzie

K

w aha się między 26 a 13.

To początkowo zupełnie empiryczne prawo znalazło swoje wytłumaczenie w nauce o stanach odpowiadających sobie.

Przez te słowa rozumiemy, że tempe­

r a tu r a

rL\

ciśnienie

p

i objętość

v

zostają

(7)

WSZECHSWIAT 743 wyrażone w ułamkach tem p eratu ry k r y ­

tycznej T k , ciśnienia krytycznego p k i objętości krytycznej , czyli

Q

v. v 0

Pk , T k , w, -

Jeżeli ta k wyrażone wielkości w staw i­

my do wzoru Clausiusa, to otrzymamy wzór następujący:

X

_ p k

« k

diz

T ~ ETk d S ^ 2 (3)

gdzie r oznacza stałą cząsteczkową dla gazów.

Wychodząc z ju ż wzmiankowanego wzoru Clausiusa, dochodzimy do wzoru, który wyraża, że w odpowiadających so­

bie tem peraturach je s t wielkością niezależną od substancyi.

Ponieważ, ja k to G u ld b e rg 1) pierwszy zauważył, te m p eratu ry wrzenia pod nor- malnem ciśnieniem można uważać jako odpowiadające sobie te m p eratury (

0

= 2/3)}

dochodzimy do praw a Trontona, które tu znajduje uzasadnienie teoretyczne.

Jeżeli je d n ak do wzoru

(3)

wstawimy wielkości obliczone z równania

(rc-f (3 “ —l) — 8 0,

które otrzym ujem y z równania van der Waalsa, wyrażając stałe tego równania przez wielkości krytyczne, to otrzym a­

my, ja k to A. B r a n d t 3) obliczył, dlaTron- tonowskiej stałej liczbę

1 0

,

8

, kiedy do­

świadczalnie znajdowana liczba leży ko­

ło

2 1

.

Widzimy zatem, że różnica liczb te ­ oretycznej i rzeczywistej je s t znaczna.

J. P. Kuenen 3) wygłasza twierdzenie, że dla skroplonych gazów stała Tronto- nowska powinna być mniejsza, więcej zatem się zbliżać do teoretycznej. Żeby się o tem przekonać, w pracy wykonanej

J) C. M. Guldberg, Zoitsch. f. p hys. Chem. 5, 371 (1890).

0 A. Brandt, Journ. der russ. phys. chem.

(2) S5, 417 (1903).

d) J. P. K uenen, D ie Zustandsgl. der G-ase F iiissigk eiten und die K on tinuitatstheorie, str. 155 (1907).

we F ry b u rg u nad ciepłem parowania skroplonych gazów *) obliczyłem odpo­

w iadającą im stałą Trontonowską, Następna tabela zawiera otrzym ane rezultaty:

Substancya

X

~~Tr ~

s o 2 23,3

HJ

18,51

HBr

19,40

HC1

19,06

Cl

2 18,4

n h

3 22,75

h

2

s 21,3

J a k widzimy twierdzenie to nie spraw ­ dza się na badanych tu gazach.

A l f r e d Schnerr.

P O W S T A W A N I E M I E S Z A Ń C Ó W R O Ś L I N N Y C H P R Z E Z S Z C Z E ­

P I E N I E .

Znany j e s t powszechnie fakt otrzym y­

wania mieszańców (hybrydów vel b a s ta r ­ dów) drogą krzyżowania, t. j. zapładnia- nia osobników żeńskich jednego g a tu n ­ ku męskiemi elementami płciowemi (pył­

kiem kwiatowym lub plem nikam i—u rod- niowców) innego gatunku. Cechy g a tu n ­ kowe obojga rodziców zostają tu prze­

niesione za pośrednictwem komórek płcio­

wych na potomstwo.

Wśród zwierząt zwłaszcza wyższych, gdzie rozmnażanie odbywa się jed y nie drogą płciową, je s t to je d y n y również sposób otrzym ywania bastardów. Co in ­ nego u roślin. Wśród tych ostatnich raz otrzymane mieszańce, które również j a k mieszańce zwierzęce pozostają bezpłod­

ne lub ju ż po paru pokoleniach powra­

cają do jednej z form rodzicielskich, mo­

żemy dowolnie rozmnażać drogą wege-

4) Patrz W szechśw iat Ns 43.

(8)

714 W SZECHŚW IAT tacyjną, t. j. zapomocą sadzonek, szcze­

pionek, odkładów i t. d. Ta żywotność organizmu roślinnego, odradzającego się z łatw ością ze sw ych części, daje mo­

żność otrzym ywania mieszańców inną ró­

wnież drogą-— mianowicie w egetacyjnej hybrydyzacyi, gdy proces opisany wyżej nazw iemy płciową hybrydyzacyą.

Już Fenicyanie, staro żytn i Grecy i Rzy­

mianie znali sposób uszlachetniania ro ­ ślin drogą szczepienia, polegającą na tem, że gałązkę (zwaną zrazem) jednej rośliny wszczepiano na łodygę innej ro­

śliny (noszącej nazwę podkładu); gdy n a ­ stąpiło zrośnięcie, staran nie usuwano wszelkie u k azu jące się na podkładzie pę­

dy a pozostawiano pędy zraza. Obcina­

nie było dlatego niezbędne, że pomimo najściślejszego n aw et zrośnięcia zraz i podkład najzupełniej zachowywały swą samodzielność, d ając pędy właściwe sw e­

mu gatunkowi, że zaś gałązki mniej w a r­

tościowego podkładu będą zabierać część soków zrazowi, przeto zostają niszczone.

Nie we w szy stk ich je d n a k wypadkach zraz i podkład pozostają bez wzajem ne­

go na siebie wpływu, co j e s t łatw e do zrozumienia wobec fak tu koniecznej w y ­ m iany soków pomiędzy obu zrośniętemi organizmami, bo w szak soki nieorgani­

czne może pobierać tylko podkład, zraz zaś w y tw arza asymilaty.

W ro k u

1 8 2 6

ogrodnik francuski, J. L.

Adam, przez zaszczepienie Cytisus pur- pu reu s na L ab u rn u m yulgare otrzymał odmianę n azw aną Cytisus Adami, której gałązki (należące do pędów zraza), t. j.

Cyt. p u rp u reu s, dają kw iaty czerwone właściwe Cyt. purpureus i tuż obok żół­

te g rona kw iatów L aburnum yulgare.

S łynny au to r teoryi m utacyjnej, prof.

Hugo de Yries, przeczy tw ierdzeniu, j a ­ koby C. A d am i był mieszańcem szcze- pnym, uw ażając go za re z u lta t h y b ry d y ­ zacyi płciowej. Lecz gdy n aw et o d rzu ­ cimy za de Vriesem ten przykład, to po­

zostanie n am szereg innych, dowodzą­

cych niezbicie, że tą drogą można r ó ­ wnież o trzym ać mieszańce. Tak np. H.

L indem uth, szczepiąc p stro listn e Abuti- lony na zw ykłych zielonych g atu n kach Abutilon, M alyastrum capense, Kitaibelia

vitifolia otrzym ywał pstrolistne pędy wy­

rastające z podkładu, które w razie roz­

mnażania sadzonkami cechę tę zachowy­

wały. Podobneż zjawiska hybrydyzacyi pi*zez w zajemny wpływ zraza i podkła­

du zaobserwowano w rodzaju Ligustrum, Crataegus, Laburnum , Rhododendron i innych.

W ostatnich czasach H. W inkler z Ty­

bingi opublikował (Ber. d. Deutsch. Bot.

Gesell.

8 , 1 9 0 8

i Zeit.

f.

Bot.

5, 1909)

przykłady hybrydyzacyi przez szczepie­

nie w rodzaju Solanum. Spostrzeżenia W inklera kontynuował w roku bieżącym ogrodnik berliński, Wilhelm Hoyer, szcze­

piąc wzajemnie jed n e gatunki na dru­

gich Solanum Lycopersicum, S. nigrum, S. Melongena, S. Dulcamara. Otrzymał cały szereg mieszańców wegetacyjnych, 0 których tymczasowe sprawozdanie znaj­

dujem y w tegorocznym M

2 0

Gartenflo- ra. Metodyka Hoyera była następująca:

w ykonywał szczepienie w szparę; gdy nastąpiło już zrośnięcie pomiędzy pod­

kładem a zrazem, ścinał ten ostatni bar­

dzo krótko, zostawiając z niego ten je ­ dynie mały klin, który tkw ił w szparze podkładu. Pod miejscem ścięcia w y ra­

stały teraz nowe pędy. Zraz i podkład daw ały pędy swego g atunku, te jednak gałązki, k tó re powstawały ak u ra t na li­

nii zrośnięcia się zraza z podkładem mia­

ły w sobie jednocześnie cechy obu ga­

tunków. Wspomniane czasopismo zawie­

ra fotografię jedynej chyba w swym ro­

dzaju rośliny. Widzimy ta m mianowicie na je d n y m pniu pięć rozmaitych pędów.

Z powodu, że był to rezu ltat szczepienia Solanum n ig ru m na S. Lycopersicum, przeto znajdujem y tam niezmienione pę­

dy ty ch obu gatunków; na linii zrośnię­

cia powstałe pędy łączą w sobie cechy obojga rodziców, mamy więc pęd przy­

pominający ogólnym kształtem pomidor (S. Lycopersicum) lecz obleczony naskór­

kiem pozbawionym włosków i gruczoł- ków, czyli taki, ja k i widzimy u S. ni- grurn; tę odmianę prof. W inkler nazwał Solanum koelreuterianum. Z przeciwnej stro n y tejże łodygi mamy pęd o liściach 1 kw iatach S. nigrum lecz z

w ło s is t y m

naskórkiem pomidora, ochrzczony przez

(9)

JSJó 47

W SZECHSW IAT I? f i r tTIC %

Xj^ G 1 E Ł Ł C

poświęcił się S. W. Williston, k to fy egło- Winklera nazwą S. tubingense. W innem

jeszcze miejscu spotykamy gałąź pomi­

dora obleczoną nietylko naskórkiem lecz i pod nim leżącą w arstw ą komórek g a ­ tunku S. nigrum; w sk utek tego jednak, że pomidor posiada bujniejszy wzrost, niż oblekająca go skóra Solanum nigrum, przeto liście tego pędu mają kształt w y­

pukły i powyginany; ten trzeci typ mie­

szańca nazwano S. gaertnerianum.

Wobec faktu, że komórki płciowe w y­

tw arzają się w wierzchołku wzrostu z w arstw y komórek leżącej tuż pod n a ­ skórkiem, przeto nasiona S. koelreuteria- num, mające tylko naskórek S. nigrum pozostałą zaś tk an kę pomidora, daje z n a ­ sion czysty gatunek pomidora; odwrotnie otrzymamy z nasion S. tu b in g en se—ty l­

ko Solan. nigrum; Solanum gaertn eria­

num, posiadające również i w arstw ę le­

żącą pod naskórkiem z g atu n k u Solanum nigrum, odrodzi nam z nasion ten o stat­

ni. W razie rozmnażania sadzonkowego można jed n ak te nowootrzymane g a tu n ­ ki zachować.

Z powyższego wynika, że możność po­

w staw ania mieszańca drogą w egetacyjną a nie tylko płciową wypadnie uważać przynajmniej u roślin za fak t wielokrot­

nie i niezbicie stwierdzony.

Jan Muszyński.

Ł Ą C Z N O Ś Ć 1 W Ę D R Ó W K I ZA G I­

N I O N Y C H K R Ę G O W C Ó W A M E ­ R Y K I P Ó Ł N . I E U R O P Y .

O warunkach, wśród k tórych żył ko­

palny świat zwierzęcy, zwłaszcza starsi przedstawiciele jego, wiemy niewiele.

Porównawcze studya atoli szczególniej zwierząt kręgowrych dają nam podstawy, na k tórych możemy budować wnioski o w ędrówkach i rozwoju fauny i teorye o stosunkach i zmianach w dziedzinie paleogeografii, jako też do pewnego sto­

pnia o w arunkach klimatycznych epok minionych. Badaniom w tym kierunku

sił niedawno właśnie ich wyniki J).

P u nk tem wyjścia dla badań jego była fauna północno - am erykańska, nadzwy­

czaj bogata w kręgowce lądowe. F au n a p iętra pensylwańskiego z pokładów gór- no-węglowych nie posiada żadnych c h a­

raktery sty czn ych cech przynajmniej p ra ­ wie do końca tego okresu. W każdym razie musiała wówczas istnieć łączność z kontynentem wschodnim, z k tó ry m A m eryka posiadała wspólną faunę Ste- gocephalów, mianowicie Branchiosauria, Microsauria i Temnospondyla. Pod ko­

niec okresu nastąpił szybki rozwój i u k a ­ zały się gady właściwe.

Przed rozpoczęciem się okresu perm- skiego połączenie między lądami zostało przerw ane i nastąpiło zupełne i długo­

trwałe odosobnienie permskiej fauny am erykańskiej, której cechę c h a ra k tery ­ styczną stanowiły Pelycosauria, Cotylo- sauria i Pariotichidae; prawdopodobnie ukazała się właściwa salamandra. Od końca okresu permskiego rozpoczyna się długa przerwa, w ciągu której w arunki fizyczne, przynajmniej w znacznej części terenu gór Skalistych, były prawńe je ­ dnakowe; z tego czasu nie posiadamy żadnych wiadomości o faunie lądowej i słodkowodnej, przeciwnie miejscami rozpowszechnione są ch arak tery sty czn e formy morskie, których pochodzenie mo­

że być wyprowadzone od przodków am e­

rykańskich.

Łącznie z ukazaniem się form lądo­

wych w górnym tryasie znajdujem y pe­

wne wskazówki o wędrówkach i ścisłym związku między formami wschodniemi a zachodniemi, z których żadne nie oka­

zują, przynajmniej bezpośredniego, po­

chodzenia od znanych form am e ry k a ń ­ skich z okresu permskiego. Przodków dla Phytosauria, Talattosauria oraz Labyrin- thodontia należy raczej szukać w E u ­ ropie; w podobnem położeniu są poraź pierwszy zjawiające się w A m eryce pół­

nocnej Synaptosauria, Dinosauria, Aeto- sauria i pierwsze ssaki.

!) N a tu rw . R u n d sch au Na 31 rok 1910.

(10)

746

W SZECHSW IAT •Na 47 Tu znów rozpoczyna się przerw a, obej­

m ująca dolną i środko-wą ju rę. Z ju r y górnej znam y formy morskie, zwłaszcza Ichthyosauria, Plesiosauria, które w swej specyalizacyi osiągają wyższość nad po- dobnemi formami k o n ty n e n tu w schodnie­

go. W śród form lądowych, zjawiających się ponownie w końcu okresu ju ra js k ie ­ go i w pokładach dolno-kredowych, znaj­

dujem y w yraźne wskazówki świadczące o istn ieniu wędrówek, lecz dotychczas jeszcze nieznane są w Ameryce północ­

nej mniejsze formy znalezione na wscho­

dzie. W y s tę p u je bogata fauna, składa­

ją c a się przedew szystkiem z Dinosaurów, w yróżniających się różnorodnością g a ­ tunków m niejszych i większych, trawo- żernych i mięsożernych, lecz pośród nich niema ani jednego typu wyłącznie am e­

rykańskiego, niem a ani jednego, któryby w y stępow ał jednocześnie lub wcześniej w Europie.

W pokładach górno-kredow ych sp o ty ­ kają się znów ty p y wschodnie spóźnione, które w Europie ju ż w ym arły, mianowi­

cie rozm aite krokodyle i opancerzone Dinosauria. A więc w czasach mezozo- icznych widzimy ciągłe wędrówki do A m eryki północnej form wschodnich.

Samo przez się n as u w a się pytanie, ja k ą drogą odbyw ały się one.

W górno-węglowym okresie była mo­

żliwa kom u n ik acy a przez północno-atlan­

tycki teren; z drugiej stro n y musimy przypuścić istnienie pomostu lądowego między A m ery k ą południową a Afryką przynajm niej w okresie permskim, o czem świadczy ścisły związek w gromadzie gadów Wśród P roganosauria. Prawdopo- dobnem j e s t także, że w okresie perm- skim A m ery k a północna była połączona z południową, ponieważ istnieje ścisły związek między fauną jednej a drugiej.

Wobec tego możliwem je st, że niektóre g atu n k i w ędrow ały z Afryki w prost do A m ery k i południowej i przez Europę do A m eryki północnej. W iliiston w yraża przekonanie, że istniał je d e n pomost lą­

dowy między A m e ry k ą północną a po­

łudniową i je d e n tran satlan ty cki, i przy­

puszcza, że te drogi wędrówek przeci­

nały n a południu teren atlantycki.

f Przypuszczenia te opierają się w czę­

ści na b rak u pewnych typów, ja k np.

Proterosauria, Proganosauria, Pareiosa- uria, Theriodontia i in. w Ameryce pół- nocrfej. Brak ten mógłby być przez p rz y ­ szłe odkrycia usunięty, ale ponieważ p o ­ kłady mezozoiczne lądowe są dość do­

brze zbadane, przeto możliwość ta je s t mało prawdopodobna.

Przypuszczenia Willistona zgadzają się poniekąd z mapami paleogeograflcznemi wykreślonemi przez geologów, zwłaszcza na podstawie rozprzestrzenienia zwierząt morskich. Koken wprawdzie przypusz­

cza istnienie w okresie permskim połą­

czenia między A m eryką północną a E u ­ ropą, lecz porównanie fauny lądowej dwu kontynentów może doprowadzić jedynie do wniosku, że były one oddzielone przy­

najmniej cieśniną morską, k tó ra s ta n o ­ wiła nieprzebytą zaporę dla zwierząt lą ­ dowych, umożliwiała atoli faunie brze gowej wędrówki ze wschodu na zachód i odwrotnie. Połączenie zaś między je- - dną a d ru g ą A m eryką w czasie od gó r­

nego try a s u aż do okresu dolno - kredo­

wego bynajmniej nie j e s t jeszcze pewne, wobec czego kom unikacya między E uro­

pą a A m eryką północną mogła odbywać się tylko przez bezpośrednie wędrówki zwierząt między temi częściami świata.

Cz. St.

Z D A N I E O Z A K Ł A D A N I U P A R ­ K Ó W D L A O C H R O N Y Z A B Y T ­

K Ó W P R Z Y R O D Y .

S to w a r z y s z e n ie za k ła d a n ia p a rk ó w o c h r o n ­ n y c h w S fcu ttgard zie z w r ó c iło s ię do E r n e ­ sta T h o m p so n a S s to n a , p rzy r o d n ik a , au to ra d zie ł „ Z w ie rz ęta b o h a te r o w ie " , „ B in g o “ , i w ła ś c ic ie la m a łe g o p a r k u o c h r o n n e g o , o w y p o w ie d z e n ie zd an ia co do zak ła d a n ia p a rk ó w o c h r o n n y c h . S e to n p r z y s ła ł n a s t ę ­ p u ją c ą od p ow ied ź:

„C ieszę się b ard zo, że w E u r o p ie z a c z y ­ nają się b u d zić u siło w a n ia , sk ie r o w a n e k u za k ła d a n iu p a rk ó w dla o c h ro n y z a b y tk ó w p r z y r o d y , i p r a c e w ty m k ie r u n k u p o d jęte, w e d łu g s ił sw o ic h c h ę tn ie p o p ie r a ć b ęd ę.

(11)

M 47 WSZECHSW IAT 747

D la o c h r o n y zw ie rz ą t k r a jo w y c h z a ło ż y ­ łe m o k o ło d om u m eg o n ie w ie lk i p ark , a p o w y k o n a n iu p la n u p o c z y n iłe m n a s tę ­ p u ją c e sp o str z e ż e n ia i d ośw iad czen ia: C ał­

k iem n iesp o d z ia n ie o g ro d ze n ie p a rk u m eg o o k azało się p o n iek ą d sz k o d liw em . O grod ze­

n ie to z sia tk i d ru cia n ej, w y so k ie na LO stó p , ch ron i przed p sam i i k łu so w n ik a m i, le c z w y n is z c z y ło m i m oje jarząb k i (B on a- sia s y lv e s t r is ) . J a rz ą b k i, ja k w iad om o, la ­ tają sz y b k o ja k strz a ła , i w le sie od suw ają się p rzed n ie m i m a łe g a łą z k i, u m nie zaś jarząb k i u d e r z a ły w lo c ie ta k g w a łto w n ie o o g ro d ze n ie d ru cia n e, że w s z y s tk ie w y g i­

n ę ły .

Ś p ic h le r z e i k la tk i o ch ro n iłe m w te n s p o ­ sób p rzed sz cz u r a m i, że s ia tk ę d ru cian ą w p u śc iłe m n a d w ie s t o p y w z ie m ię i w y ­ p ro w a d ziłem na d w ie s t o p y n a d ziem ią.

W ięk sza c z ę ś ć p rzy r o d n ik ó w w ie d obrze 0 te m , że sta r e w y p r ó c h n ia łe d rzew a n ie ­ zb ęd n e są do ż y c ia dla V5 c z ę ś c i n a szy c h p ta k ó w , a 1/ i ssa k ó w , i że u su w a n ie ta k ic h d rzew w la sa c h , ja k k o lw ie k dla g o sp o d a r s­

tw a le ś n e g o k o r z y stn e , zdoła z czasem w y ­ n is z c z y ć n a jc e n n ie jsz e g a tu n k i fa u n y le śn e j.

K ie d y p rzed d z ie w ię c iu la t y n a b y łe m park W y n d y g o u l, zw a liło się z cza sem w ie ­ le d rzew w y p r ó c h n ia ły c h , a ic h m ie sz k a ń c y p o zb a w ien i b y li p r z y t u łk u , g d y ż w p o b liżu w c a le n ie b y ło d rzew ta k ic h .

P e w n e g o d n ia o d w ie d z ił m n ie d rw al i z a ­ p ro p o n o w a ł m i, że za z a p ła tą p o u s u w a z p a r­

k u p o z o sta łe j e s z c z e d rzew a sp r ó c h n ia łe . R o z g n ie w a n y tą p r o p o z y c y ą , ro z m y śla łe m c o b y zr o b ić n a leż a ło , i d o sze d łe m do p r z e ­ k o n a n ia , ż e m oim lu b y m m iesz k a ń co m lasu o b o w ią za n y j e s t e m dać ja k ie ś w y n a g r o d z e ­ n ie za z w a lo n e d rzew a sp r ó c h n ia łe .

G n iazd k a s k r z y n e c z k o w e n ie b y ły b y w y ­ sta r c z a ją c e , g d y ż m ie śc ić b y się m ó g ł w n ic h je d y n ie d rob iazg; p o sta n o w iłe m p rze to w y ­ b u d o w a ć w ie lk i p a ła c, m a lu tk ie m ia ste c z k o , dla p o m ie sz c z e n ia z w ie rz ą t le ś n y c h . M iej­

s c e do t e g o ob rałem na m ałej w y s e p c e , g d y ż c h o d z iło m i p r z e d e w s z y s tk ie m o p ta k i 1 n ie to p e r z e . T u ta j k azałem w k o p a ć w z i e ­ m ię 6 słu p ó w te le g r a fic z n y c h , k a żd y d łu g o ­ ś c i 4 4 s tó p , i u m ie śc ić je, ta k sk o śn ie k u so b ie, że n a ziem i tw o r z y ły k o ło o śr e d n ic y

7

stó p , a na w ie r z c h u 3 | stó p . K a żd y słu p o tr z y m a ł p o c z w ó r n e o b icie z d e se k k a s z ta ­ n o w y c h , a w ie r z c h j e g o — p o w ło k ę z ta r c ic , na k tó r y c h ja k n a jsta r a n n iej p o zo sta w io n o k orę, a b y c a ło ść b u d o w y b y ła p od ob n a do d rzew a. S p ód tej b u d ow li o b ło ż y łe m k a ­ m ien ia m i n a 7 stó p w y so k o , a n a w ier zc h u dałem p o r zą d n y d a szek , do środ k a zaś pią- te r k a i d rab ink i; n a zew n ą tr z u m ie śc iłe m li ­ c z n e d z iu p ły , ja k o w ejścia do gn iazd .

T ak z b u d o w a n e s z tu c z n e p u s t e d rzew o p rze d sta w ia ło dla m n ie tę k o r z y ś ć , że p rzez

p o z o sta w io n e o tw o r y m o g łem n ie p o str z e ż o - n y z a c h o w a n ie s ię i ż y c ie k a ż d e g o m ie sz ­ k a ń c a o b ser w o w a ć , u tr z y m y w a ć c z y s to ś ć i p orząd ek , tu d z ie ż sto so w a ć c ią g le p o tr z e b ­ n e środ k i zarad cze. S zk o d n ik i, j a k w ie w ió r ­ k i, s z c z u r y i ro b a ctw o m o g ę ła t w o u su n ą ć , do te g o b o w iem w y s t a r c z y w ło ż y ć do g n ia ­ zda n ie c o siarki, lu b c z e g o ś p o d o b n e g o .

W te n sp o só b p r z y sp o so b iłe m so b ie i z g r o ­ m a d z iłe m na d ogod n em i p ię k n e m m ie jsc u m a te r y a ł do badania, a z w ie lk ie m za d o w o ­ le n ie m p rze k o n y w a m się , że p r a c a m oja n ie p ójd zie n a m arne.

J u ż p rzed u k o ń c z e n ie m d rzew a o sie d lił się z ło to s k r z y d ły d zię cio ł, i zaraz m o g łe m co do j e g o p o ż y w ie n ia p ro w a d zić d z ie n n i­

c z e k , i ro b ić in n e za jm u ją ce sp o str z e ż e n ia . W d r u g ie m g n ie ź d z ie z a m ie szk a ła sow a;

z b o g a c iła on a zaraz w ia d o m o śc i m oje, g d y ż do g n ia zd a p r z y w lo k ła ze zn a cz n e j o d le g ło ­ ś c i d w a m ło d e sz c z u r y , k ilk a k o n ik ó w p o l­

n y c h , i m y sz le śn ą (M us p in e to r u m ).

O b ec n ie m ieszk ają ju ż w d rze w ie i k o ło d rzew a m odre d z ię c io ły , w ie w ió r k i (P te r o - m y s) i m y s z y b ia ło n ó żk i, a raz sc h r o n ił się ta m n a w e t szo p . S p o d ziew a m się , że z c z a ­ sem z w ię k s z y się lic z b a m ie sz k a ń c ó w , a b u ­ d ow la m oja z iśc i n a d zieje w n iej p o k ła d a n e . W a m e r y k a ń sk ic h p a r k a ch o c h r o n n y c h zrob ion o sp o str z e ż e n ie , dzisiaj j u ż p o w sz e c h ­ n ie zn a n e, że z w ie r z ę ta d z ik ie p ozn ają w k r ó tc e och ro n ę, k tó r ą j e c z ło w ie k tu ta j o ta cz a . G a tu n ek , k tó r y o k ilk a n a śc ie k ilo m e ­ tr ó w p oza p ark am i n a d z w y c za j j e s t p ło c h y , tu ta j p o zw a la c z ło w ie k o w i z b liż y ć się n a k ilk a k ro k ó w . I ta k w K a n a d z ie p r a w ie n ig d y n ie m ożna z o b a c z y ć bobra, n a w e t ta m , g d z ie j e s t ro z p o w sz e c h n io n y , t y m c z a s e m w p a rk u A lg o n ą u in m ożn a g o s ta le o b s e r ­ w ow ać p rzy p r a c y . W x \n g lii g o łą b le ś n y n a leż y do n a jp ło c h liw sz y c h p ta k ó w , w lo n ­ d y ń sk im H y d e p a r k u zb liża s ię na k ilk a s tó p , je ż e li się m u ż y w n o ś ć p od aje. J a k s ię te n p ta k z a c h o w y w a ć b ęd zie, je ż e li się z m ie n i c z ę ś c ie j j e g o m iejsc e p o b y tu , t e g o d o tą d n ie zb ad ano.

N a za sa d zie r o z le g łe g o d o św ia d c ze n ia s w e ­ g o tw ier d z ę, że p ark i o ch ro n n e s ta n ą się z czasem bardzo c e n n e m i s ta c y a m i b iolo- g ic z n e m i, i sp ra w ia ć b ęd ą c z ło w ie k o w i ta k ą u c ie c h ę u m y sło w ą , jak w ie lk ie z b io r y d z ie ł sz tu k i. K to p od ejm ie tr u d z a k ła d a n ia t a ­ k ich p a rk ó w , m oże b y ć p e w n y za słu ż o n e j w d z ięc zn o śc i" .

Dr. F. W.

(12)

WSZECHS WIAT JV» 47

S P R A W O Z D A N I E .

Uniwersytet samodzielnych. P. Auer- bach prof. u n iw ersy tetu w Jenie. W ł a d ­ c z y n i ś w i a t a i j e j c i e ń . W ykład popularny zasad nauki o energii i en tro ­ pii z dodaniem literatury przedmiotu spolszczył Konst. Chmielewski. W arsza­

wa. D ru k synów

S t .

Niemiry. Plac W a­

recki

4 . 19 1 1

rok. Cena

25

kop.

Z m a rły p rzed p a ru m iesią ca m i prof. B e r ­ n ard B r u n h e s z w r a c a ł n ie ta k d aw n o j e s z ­ c z e u w a g ę n a d z iw n ie ja sk r a w ą r ó ż n ic ę oo do p o p u la r n o śc i, ja k ą s ię c ie s z ą d w ie z a sa ­ d y te r m o d y n a m ik i. O ile p ie r w sz a j e s t o b e c n ie d o b r ze zn a n a k a ż d e m u śr ed n io w y ­ k s z t a łc o n e m u c z ło w ie k o w i, o t y le d ru g a z tr u d n o ś c ią p rze k r a c z a sz c z u p łe k oła fiz y ­ k ó w . R z e c z p r o s .a , ż e p r z y c z y n y te g o n a ­ le ż y s z u k a ć n ie w ja k im ś p r z y p a d k o w y m z b ie g u o k o lic z n o ś c i, le c z w sa m ej tr e ś c i d w u za sa d . Z asad a z a c h o w a n ia e n e r g ii j e s t p r o s t ­ sz a , b ard ziej p o d a tn a do j a s n e g o s fo r m u ło ­ w a n ia , i, co n a jw a żn ie jsz a , n ie w y m a g a z u ­ p e łn ie s k o m p lik o w a n e g o a p a ra tu m a te m a t y ­ c z n e g o . D la u m y s łó w , p r z y z w y c z a jo n y c h do za s a d y n ie z n is z c z a ln o ś c i m a te r y i, z a sa d y , k tó r a p o d c z a s o b s e r w a c y i n a jp r o s ts z y c h z ja ­ w isk c o d z ie n n y c h z ja w ia się w p r o st in t u ­ ic y jn ie J), zasad a z a c h o w a n ia e n e r g ii j e s t w p r o s t k o n ie c z n e m jej d o p e łn ie n ie m . T o te ż w h is t o r y c z n y m ro z w o ju tej z a sa d y n a j­

w ię k sz ą tr u d n o ś ć p r z e d s ta w ia ło w y tw o r z e ­ n ie s a m e g o p o ję c ia en erg ii; je j n ie z n is z c z a l- n o śc b y ła p r z y j ę ta b ez o p o z y c y i. In a cz ej r z e c z s ię m a z ro z p r a sz a n ie m en erg ii: j e s t on a , do d ziś n a w e t, r e w o lu c y jn a , ż e s ię ta k w y r a ż ę , n ie u k ła d a s ię b o w iem z u p e łn ie w r a m k i m e c h a n ik i, p r z e c iw n ie , j e s t ja k b y d o b itn e in jej z a p r z e c z e n ie m . S fo r m u ło w a n ie je j p r o s te j e s t p r a w ie n iem o żliw e; n a w e t g d y b y ś m y w y b r a li je d n o z n a jp r o stsz y c h s fo r m u ło w a ń , to i w te d y b ez p o m o c y m a ­ t e m a ty k i n ie m o g lib y ś m y w y c ią g n ą ć z n ie ­ g o w s z y s t k ic h w n io s k ó w .

W

d o d a tk u , r o z ­ bija on a z w y k łe , g łę b o k o za k o r z e n io n e p o ­ j ę c ie e n e r g ii, j a k o z d o ln o ś c i w y k o n y w a n ia p r a c y i n ie d aje s ię sp r a w d z ić b ezp o śr e d n io . T e n w ła śn ie c h a r a k te r d ru g ie j z a sa d y sp r a ­ w ił, że p r z e z d łu g i cz a s b y ła on a w p r o st n ie u z n a w a n a p r z e z w ie lu fiz y k ó w , i do d ziś d n ia s t a n o w i n ie p o k o ją c y k a ż d e g o fiz y k a p r o b le m a t. T e m się te ż tłu m a c z y p r a w ie z u p e łn e je j u s u n ię c ie z p ro g r a m ó w s z k ó ł śr e d n ic h . A je d n a k co r a z b a rd ziej d aje się o d c z u w a ć p o tr z e b a sp o p u la r y z o w a n ia te j z a ­

1) D opiero bliższa obserwacjra bardziej zło­

żonych zjawisk (reakcye chemiczne) może wzbu­

dzić wątpliwości; w tedy też zjaw ia się potrzeba doświadczalnego sprawdzenia tej zasady.

sa d y z e w z g lę d u na jej o g ro m n e ż y c io w e i m e to d y c z n e z n a c z e n ie . T o te ż w ro ssy j- sk ie m w y d a n iu s w e g o „ K u rsu fizyki" (tom 3 -c i) prof. C h w olson g o r ą c o o b sta je za w p r o ­ w ad zen iem jej c h o c ia ż b y pod u k r y tą p o sta ­ cią' za sa d y L e C h a telier a i B rau n a do k u r ­ su sz k o ły śr ed n ie j. (U n as b rak ow i tem u zaradza „ F izyk a" d-ra P r . T o m a sz e w sk ie g o i A . M. K a w e c k ie g o , u w z g lę d n ia ją c a obie- d w ie za sa d y ). L ite r a tu r a p o p u larn a te ż p rze d ­ sta w ia się bard zo sk ro m n ie, a u n as je sz c z e g o rzej, n iż g d zie in d ziej: k la s y c z n e o d c z y ty T a ita „ su r q u e lq u e s u n s d es p ro g re s r e c e n ts d e la p h y s iq u e “ i d o sk on ała, ch o ć tro c h ę r o z w le k ła , k sią żk a B . B ru n h esa „La degra- d a tio n d e l ’e n e r g ie “ n ap różn o czek a ją na tłu m a c z a i, co w a żn iejsz e, na n a k ła d cę . To te ż z u c z u c ie m p raw d ziw ej w d z ię c z n o śc i p o ­ w in n a b y ć p o w ita n a b ro szu rk a prof. A u e r - b ach a o t y t u le , w y m ie n io n y m w n a g łó w k u . Z a r z u ty , k tó r e b y m ożn a zr o b ić tr e ś c i d z ie ł­

ka, są n a o g ó ł d rob n e, je d n a k dla ś c is ło ś c i z a n o tu ję je tu ta j: p r z e d e w sz y stk ie m j e s t ona za tr u d n a i w y m a g a d u ż e g o w y s iłk u od sa ­ m o u k a (dla k tó r e g o j e s t p rze zn a cz o n a , jak 0 te m m ożn a w n io sk o w a ć z t y t u łu w y d a ­ w n ic tw a „ u n iw e r s y t e t sa m o d z ie ln y c h " ); na­

s tę p n ie w y d a je m i się z b y te c z n e m sch o la - s t y c z n e d o w o d z e n ie re a ln o śc i e n e r g ii, tem - b ard zięj, że n ie j e s t on o b ez z a r z u tu (str.

1 5 — 21); n ie j e s t t e ż d o ść w y r a ź n ie i jasn o z a z n a c z o n e , c o n a le ż y ro z u m ie ć pod u k ła ­ d em iz o lo w a n y m , stą d n ie ja sn o śc i, c z y obie- d w ie z a s a d y d o ty c z ą w s z e c h ś w ia ta , c z y też n ie. T y le m ożn a p o w ie d z ie ć o tr e śc i; n ie ­ s t e t y , tłu m a c z e n ie je s t b ard zo sła b e i n ie ­ sta r a n n e . Z a ch o w a n a z o s ta ła p raw ie w s z ę ­ d zie n ie m ie c k a b u d o w a zdania; c a łe zd an ia t łu m a c z o n e są s ło w o za sło w e m , sk u tk ie m c z e g o p o w sta ją n iera z p r a w d z iw e z a g a d k i d la n ie s z c z ę ś liw e g o c z y t e ln ik a , k tó r y d o p ie­

ro po p r z e tłu m a c z e n iu p o ls k ie g o zd an ia na n ie m ie c k ie m oże n a r e s z c ie z r o z u m ie ć , co ten zb iór s łó w z n a c z y . A ż e b y n ie b y ć g o ło s ło ­ w n y m , p r z y to c z ę p arę w y r w a n y c h zdań:

„ N a z a sa d z ie p o p r z e d n ie g o p y ta n ie to m o ­ żn a z a m ie n ić in n e m : c z y ch em ia je d y n ą n a ­ u k ą je st? * (str . 1 2 ). „T o sam o w id zim y 1 tu ta j: po te m , ja k o d p ły n ę ło p o k o le n ie c a ­ łe , zasad a e n e r g ii b y ła p r z y ję tą w z u p e łn o ­ ś c i, n a sta ła e p o k a jed n a k p rzesa d zo n ej o c e ­ n y tej zasad y" (str . 3 9 ). M n ożyć p r z y k ła ­ d ów n iem a p o tr z e b y . N iew ia d o m o ta k ż e , n a cz em p o le g a p o za p r z e tłu m a c z e n ie m n a j ę z y k p o lsk i „ sp o lsz c z e n ie " b ro sz u r k i prof.

A u e r b a c h a p rzez tłu m a c z a , g d y ż b ib lio g r a ­ fia, p o d a n a na k o ń c u k sią ż e c z k i, z a w ie ra j e ­ d y n ie d zie ła n ie m ie c k ie (n b . dla s a m o u k a , n a w e t z n a ją c e g o ję z y k n ie m ie c k i, p raw ie w s z y s tk ie z a tr u d n e ) i an i je d n e g o p o l­

s k ie g o . M a ry a n G ro to w sk i.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Uczniowie samodzielnie sporządzają graficzną notatkę dotycząca komizmu: słownego, postaci, sytuacyjnego, z uwzględnieniem jego cech zilustrowanych odpowiednimi dla danego

Natomiast z mecenatu nad zespołami artystycznymi KUL i Studium Nauczycielskiego i Rada Okręgowa będzie musiała zrezygnować, ponieważ zespoły te od dłuższego czasu

Odnotował także, że przy cerkwi znajdowała się drewniana dzwonnica, na której było zawieszonych 5 dzwonów.. Należy sądzić, że nie przeprowadzono koniecznych

Nagroda za pisanie w niewłaściwej sali jest równa -10 punktów (odejmuję 10 punktów od

Miejska Biblioteka Publicz- na w Lublinie i Urząd Miasta zapraszają od 1 do 4 czerwca na Dni Wolności, które będą się odbywać na placu przed CK

Pierwszym więc obowiązkiem Zarządu Związku Polskich Artystów Plastyków, było stworzenie możliwości pracy twórczej tym artystom, tak, by i oni mogli wziąć udział

częła się regularna kanonada, wzm agała się z każdą minutą, aż ziała się w głuche, jednostajne dudnienie.. dopiero potem, sprawiać

Dobrym synonimem social media jest także wyrażenie sieci społecznościowe 3 , bądź też angielskie brzmienie Social Network Sites (SNSs) 4.. Portale te mogą mieć