• Nie Znaleziono Wyników

te 32 (1219).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "te 32 (1219)."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

te 32 (1219). W arszawa, dnia 13 sierpnia 1905 r. Tom XXIV.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUM ERATA „W SZECHŚW IATA W W a rsza » y ie: rocznie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2.

Z

p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118.

Prof. dr. L. R h u m b l e r .

M ECH AN IK A I ŻY CIE KO M ÓRKI \).

Stara „vis v italis“ na początku nowego

?Tulecia zdaje się odżywa nanowo, chociaż

co praw da w zmienionej cokolwiek postaci.

Neo witaliści, któ ry ch ta k wielu w ostatnich

c z a s a c h liczym y naw et pom iędzy w ybitniej­

szymi um ysłam i, pozbawili tę starą siłę ży­

ciową ju ż zupełnie wszelkiego pierw iastku mechanicznego, k tó ry jej dawniej jeszcze po­

wstawał. Odtrącono, że się tak w yrażę, owe- imi słynnem u czarownikowi z w ieku 18-go

ręce,, za k tó ry c h pom ocą m ógł mechanicznie

■rować m ateryą uorganizow aną, pozosta­

wiając m u tylko um ysł, k tó ry działając w teraźniejszości, zna ju ż tajn ik i przyszłości i z tego powodu teraźniejszość m etafizycznie przystosowywa iprzypasow uje do przyszłych celów. D aw ne pojęcie ,,siły życiow ej“ zna­

mionowało jeszcze pewien mechaniczny punkt widzenia, współczesne natom iast „en- telechia“ (Driesch), „inteligencya rozwojowa'1,

«dom inanty 11 (Reincke) i t. p. usuwają go już zupełnie, czynią go naw et zupełnie niemożli-

Ł) O dczyt, w y g ło szo n y n a 76 zjeździe p rz y ro ­ dników i le k arzy niem ieckich we W ro cław iu , w y ­ dany w osobnej o d b itc e w L ip sk u u B a rth a z p rz y ­ pisami i w skazów kam i lite ra tu ry .

wym. M ateryą w edług nich rządzą czynni­

ki niem ateryalne. E ntelechia Drieschowska, coś n ak ształt myśli, powstającej wszakże bóz mózgu, coś kierującego m asą substancyi ży­

wej k u pew nem u celowi, przycżem nie istnie­

je środowisko, gdzie m ogłoby ono powstawać i droga, którąby się rozchodziło, jest jakoby już w jajk u dyfuzyjnie rozlane. W ykształca ona każdą cząstkę celowo niezależnie od tego, czy cząstka owa pozostaje dalej w związku z innem i, czy też ręk a badacza oddzieliła ją od nich i tym sposobem dała jej zupełną nie­

zależność.

Pow stała w skutek podziału jajk a, kom ór­

ka, wyizolowana w odpowiednim czasie, w y­

kształca się pod działaniem czynników, nie dających się w ytłum aczyć m ećhanistycznie, t. j. n a podstaw ie praw fizyki i chemii, w od­

powiedni em bryon, cokolwiek praw da m niej­

szy niż ten, co się rozw inął z całego j a j ­ ka, chociaż przed oddzieleniem ta cząstka całego jajk a m iała znacznie węższy zakres działalności rozwojowej.

To, co się z tych procesów kształtow ania dało w ytłum aczyć m echanistycznie, np. ukła­

d an ie się blastom eronów w edług praw a n a j­

m niejszej powierzchni, przybieranie kształtu kulistego przez kom órki zarodkowe pod dzia­

łaniem napięcia powierzchniowego, którem u .to tłum aczeniu neowitaliści nic zarzucić nie

! mogą, je s t w edług nowej tej nauki zaledwie

(2)

498 WSZECHŚWIAT JS6 32

„środkiem kształtow ania się“, nigdy zaś isto­

tą kształtow ania się zarodkowego. T ą osta­

tnią jest jak iś celowy p la n —entelechia,, k tó ­ ra, sama zupełnie nie podlegając praw om m e­

chaniki rządzi w szystkiem i tem i m echani- stycznie dającem i się zanalizow ać zjaw iska­

mi. Oto pięta achilesow a neow italizm u. J e ­ żeli uznaje on potrzebę m echanistycznych

„środków kształtow ania się“, to najbliższem | zadaniem jego powinno być w ykazanie, w ja ­ k i sposób m echaniczne te spraw y zostają w y ­ w oływ ane przez niem echanistyczne czyn­

niki, a czego on do tąd nie u czynił i p raw d o ­ podobnie uczynić nie p otrafi.

Poznanie uczy nas, że procesy m echani- styczne, t. j. zachodzące na zasadzie p raw fi­

zycznych i chem icznych, m ogą być w yw oły­

w ane tylko przez tak ie same przyczyny i mogą mieć tylko tak ie sam e skutki. Istn ie ­ nie system atu m echanicznego, k tó ry m iałby inny p u n k t w yjścia, sprzeciw ia się w szystkim naszym doświadczeniom naukow ym i zja­

wiska takiego w żaden sposób sobie przed­

staw ić nie możemy. Jeżeli jed n a k wbrew neow italistom tw ierdzim y, że w szystkie prze­

m iany m atery i i jej przegrupow ania nie ty l­

ko podczas rozw oju em bryonalnego, leczw o- góle podczas w szystkich procesów życiowych dokonyw ać się m uszą koniecznie m echani­

cznie, gdyż m aterya, z k tó rą pracuje życie i w której się rozw ija, fizycznie biorąc, je s t I niczem innem , ja k „m asąu, k tó ra, jakkolw iek byłaby złożoną, nie może uchylać się z pod praw rządzących m asam i, t. j. z pod praw fizyki i chemii, to z tego nie w ynika jeszcze że jesteśm y w stanie poznać m echanizm ży­

cia aż do najdrobniejszych szczegółów lub że w organizm ie nie m oglibyśm y spotkać swoistego rodzaju energii, k tó ry b y wogóle poza nim nigdzie nie w ystępow ał.

O dw rotnie, jeżeli zw rócim y uw agę na psychiczne w łasności organizm u, praw dopo­

dobnie ta k jest istotnie, lecz w każdym razie jakikolw iek byłby tu rodzaj energii, m usi on działać m echanicznie a przeto i sam być m e­

chanicznym .

Zanim wszakże p rzystąp i się do rozstrzy­

g an ia p y t a ń , czy istotnie organizm om są w łaściw e takie sw oiste życiowe, m echani­

cznie jed n a k działające rodzaje energii, gdzie m ogą one mieć swoje siedlisko, w edług ja ­ kich p raw działają i t. p., należy przedtem

szczegółowo rozpatrzyć, a je s t to rzeczą zna­

cznie łatw iejszą, ze w zględu na zdobyte na polu nieorganicznem doświadczenie, w jakim stopniu m ożna zjaw iska życiowe powiązać z rodzajam i energii i m echanizm ami, znane- mi nam z m echaniki ciał nieżyjących, za­

rów no organicznego ja k nieorganicznego po­

chodzenia.

D la organów większych i ich systematów, które to jednostki są bardziej dostępne do­

świadczeniom i analizie, fizyologia znalazła cały rząd takich mechanizmów", które można

■ I zbudować n a zasadzie znanych praw mecha­

niki, zupełnie nie przy jm u jąc istnienia spe- cyalnych czynników życiowych, że przy­

pom nę tu tylko o optyce fizyologicznej, 0 system ie ru ch u krążenia krwi, o mechani­

ce chodzenia i t. d. Dowodzi to, że życie 1 zw ykła m echanika nie wykluczają się wza­

jem nie.

Życie je s t dziełem wspólnem komórek, ich części składow ych i produktów . Jeżeli tedy ' działalność w iększych organów daje się wy­

tłum aczyć na zasadzie m echaniki, to powsta­

je p ytanie — czy nie m oglibyśm y zarówno poznać m echaniki części składowych tych organów, m ianowicie m echaniki komórek osobno wziętych. Pow odzenie mechaniki na­

rządów pobudza w nas odw agę do zajęcia się m echaniką kom órkow ą.

Będziem y wszakże musieli przedtem jesz­

cze zwalczyć trzy, ja k na pierwszy rzut oka się wydaje, nie m ało ważące wątpliwości.

Popierw sze kom órki składające rozmaite organizm y a zarów no rozm aite organy zdają się być ta k różne, inaczej mówiąc są tak wyindyw idualizow ane, że może słuszne jest zdanie, że na całej kuli ziemskiej niema riwu kom órek, które m ożna byłoby uznać za zbu­

dow ane do najdrobniejszych s z c z e g ó łó w

identycznie. Na podstaw ie tego, każda in­

dyw idualnie zbudow ana kom órka może przed­

staw iać zupełnie indyw idualnie zbudowany m echanizm , a wobec tego znowu trudno przypuścić istnienia pew nych cech w s p ó l­

nych w tej nieskończenie wielkiej ilości me­

chanizmów, czyli niepodobna mówić o ja­

kiejś jednolitej m echanice komórkowej.

Obawa ta upada jedn ak, g d y zważymy, że

naw et proces ta k ważny, ja k podział komoi-

ki, dokonyw a się zawsze bez względu na

różnice kom órek, we w szystkich z monoton-

(3)

jV» 32 WSZECHŚWIAT 499

ną prawie prawidłowością; we wszystkich

z a c h o d z ą zawsze jedne i te same lub zupeł­

nie praw ie podobne przegrupow ania części składowych plazm y i jądra. W idocznie tedy, że jakkolw iek różnią się one swą budową wewnętrzną, w tym razie działają w nich je ­ dnakowe m echanizm y, zresztą niżej zobaczy­

my, ja k jednakow y m echanizm może wiązać

się z rozm aitym chemizmem.

Drugie przypuszczenie może opierać się

na fakcie złożoności substancyi żywej i tw ier­

dzić, że u kładanie się cząsteczek w tej b ar­

dzo złożonej substancyi, musi mieć bai'dzo złożone przyczyny, dla których w ykrycia lu ­ dzie nie posiadają odpowiednich środków.

Zarzut te n odeprzeć daje się dwojako:

1 ) Nieskończenie zaw ikłana złożoność me- olmnicznej pracy kom órek staje się ju ż z tego względu m ało praw dopodobną, że pracują

ono bardzo praw idłow o, a w iem y że mecha­

nizm może to czynić wtedy tylko, im jest

m niej złożony. A stronom np. buduje sobie zegar, od którego prawidłowej działalności zależy w artość poszukiw ań jego, nie z n aj­

większą lecz z najm niejszą ilością kółek

i ząbków, gdyż wie, że każde nowe kółko

m oże być źródłem now ych zaburzeń w sp ra­

wa ości m echanizm u. Mniejszej złożoności towarzyszy większa praw idłow ość w działal­

ności; zdanie to m usi być uwzględniane za­

równo przez organizm y, jak przez każdy in ­ ny m artw y m echanizm .

2) T eorya K a n ta i Laplacea pochodze­

n ia system atu planetarnego dowodzi, że nie- zbżoność system atu m echanicznego nie n a­

kłada więzów na pojedyńcze części składowe

co do rozwoju ich lub kształtow ania się. 0 1 - Wzymie p ra-jaje ciał nieorganicznych i org a­

nicznych, ogrom na k ula ognista pod działa­

niem sił prostych, napięcia powierzchniow e­

go i graw itacyi, wydzieliła planetę ziemską, nr której rozw inęło się życie organiczne, po­

czynając od pierw otniaków a kończąc na człowieku. M amy przeto dane do tw ierdze­

nia, że w zasadzie cały ten złożony w ynik ostateczny w szystkich ogrom nie złożonych procesów kształtow ania się może być dzie­

l n i stosunkowo niewielkiej ilości czynników niechanicznych.

trzeci zarzut czyniony w czasach obec­

nych m ateryalistycznej m echanice komórko- WeJ głosi, że właściwe pole działania m ateryi

żywej bardzo być może leży w granicach ultram ikroskopicznych, w najm niejszych nie­

widocznych dla nas cząstkach m ateryi. Na to można z łatw ością odpowiedzieć, że we­

dług najnowszych obliczeń w granicach u ltra ­ m ikroskopicznych niema ju ż m iejsca dla złożonych mechanizmów, gdyż w najm niej­

szych widocznych cząstkach plazmy (l/ 2t [J.) mieści się w edług E rrery 1000, w edług zaś K endrika 1250 molekuł białkowych; ciałko więc, dziesięciokrotnie od tego obecnego

„minim um visibile“ mniejsze, składałoby się ju ż zaledwie ze 100 - 125 molekuł. Obli­

czenia te ostudzają zapał tych, którzy dla wy­

jaśnienia zjawisk życiowych z lekkiem ser­

cem przypisują takim ultram ikroskopicznym cząstkom własności najbardziej złożone, nas zaś utw ierdzają w dążeniu, aby widoczne przejaw y życia kom órki rozłożyć na widocz­

ne mech ani styczne czynniki.

Złożoność i indyw idualna rozm aitość m a­

tery i organicznej nie w ym aga bynajm niej, aby współrzędnie i wszystkie dokonywające się w niej zjaw iska m echaniczne były rów ­ nież złożone i wyindyw idualizow ane, t. j.

aby każda kom órka zosobna m iała swój spe­

cyficzny mechanizm. W szak fizyka dowo­

dzi nam , że substancye chemicznie bieguno­

wo różniące się, pomimo to w wielu w ypad­

kach zachow ują się jednakow o, byle tylko posiadały ten sam stan skupienia; tak znamy przecie dynam ikę tylko ciał stałych, cie­

kłych i gazowych, nie uwzględniając ze szcze­

gólną uw agą chemicznej ich istoty. W yni­

kiem różnic chem icznych są pewne poszcze­

gólne odm iany i m odyfikacye, wielka jednak ilość praw bez w yjątku obowiązuje wszystkie, jakiekolw iek są, ciała o jednakow ym stanie skupienia. Stąd w yciągam y wniosek: m echa­

niczne podobieństw a nie w ym agają istnienia podobieństw chemicznych, a złożoność che­

m iczna—złożoności mechanicznej.

Na m ocy tego, pomimo rozmaitości kom ó­

rek, opartej na rozm aitości chemicznych ich części składowych i wzajem nego ich ułożenia się, m ożna było przypuścić, że jeżeli działa­

jące substancye komórkowe posiadają je d n a ­ kowe skupienie lub przynajm niej bardzo po­

dobne, to dokonyw ają się w nich jednakow e procesy mechaniczne.

Pierw szem też zadaniem m echaniki ko­

mórkowej było ustalenie zdania co do stanu

(4)

500 WSZECHŚWIAT JMa 32 skupienia m ateryi żywej. Nie mana tu ido-

żności przedstaw ienia, ja k w ahano się przy- tein pom iędzy stanem ciekłym resp. ciągną­

cym się a m iękkim do stałego, mogę tylko j

wskazać, że większość badaczy, którzy się tą spraw ą zajm owali, ze starszych Max Schulze, Haeckel, K uhne, z m łodszych B erthold, Biitschli, Quincke, O. L ehm ann, Verworn, Jensen, A lbrecht, P iitte r —wypow iedziała się z całem przekonaniem za tem , że żyjąca pro- toplazm a posiada w łasności cieczy, jak k o l­

wiek n ik t z nich nie zaprzecza, że wew nątrz niej znajd ują się zawieszone m niejsze lub większe rozm aitej postaci ciałka stałe. W e­

dług mnie, dla wielu kategoryj kom órek bez | w ątpienia dowiedziono ciekłego stanu sku­

pienia ich protoplazm y, z chw ilą kiedy uda­

ło się wyjaśnić, że podpada ona nie pod jedno jakieś, lecz pod w szystkie fizyczne k ry tery a cieczy.

Pozostaw iona samej sobie podczas życia, nie w ykazuje żadnej dającej się zmierzyć

„wewnętrznej elastyczności'1 ', b rak jej dalej, jak wogóle w szystkim cieczom, dającej się zauważyć ściśliwości, co widać z tego, że p rą ­ d y protoplazm atyczne dokonyw ają się z j e ­ dnakow ą szybkością, zarów no w części ko­

m órki pozostającej pod ciśnieniem naw et do 7 atm ., ja k i tam gdzie ciśnienie pozosta­

je zwykłem. Dalej podlega ona trzem p ra ­ wom włoskowatości. J a k w ym aga tego p ier­

wsze praw o, w środow isku p łynnem w y k a­

zuje ona dążność do jaknajw iększego zm niej­

szenia swej powierzchni, co pozwala poznać, że działa tu, ja k w innych cieczach, napięcie po­

wierzchniowe; w edług drugiego praw a, m a­

cza ścianki naczynia pod jednym zawsze kątem a przeniesiona na pow ierzchnię wody, zarówno ja k większość innych cieczy, zosta­

je rozciągnięta (przyczem naty ch m iast um ie­

ra) przez powierzchniow e siły wody n a n ie­

skończenie cienką błonkę; nareszcie, praw o trzecie: podnosi się ona w szklanej rurce włoskowatej sama, co nigd y stać się nie może z ciałem stałem .

W szystkie te charakterystyczn e dla cieczy własności, (brak „elastyczności w ew nętrznej “ i ściśliwości podleganie praw om w łoskow a­

tości), stwierdzone zostały u nagich p rotopla­

stów Rhizopoda wszelkich gatunków , u ślu­

zo wcó w i kom órek zarodkow ych, a również n pew nych jeszcze roślinnych.

Zdobyto więc g ru n t dla analizy mechani- stycznej przej awów życiow ych ty ch komórek, teraz należy rozpatrzeć się wiele też zdobyto na tem polu.

Zdobyczy ty ch nie będę szeregował w po­

rządku chronologicznym , ja k po kolei do nich przychodzono; w edług m nie daleko le­

piej przedstaw ić je ze stanow iska systema­

tyczno-mech anicznego.

Nie będzie to nazbyt śmiało, jeżeli powiem, że wszystkie znane dotąd mechaniczne prze-

1 jaw y życia Rhizopodów, mianowicie nagich i opancerzonych pełzaków, a także śluzowców i białych ciałek krw i dają się już w ytłum a­

czyć na zasadzie m echaniki cieczy.

Sw oisty sposób ruchu pełzaków, który stąd zwie się am ebow atym , dokonywujący się bez pomocy jakichkolw iek odpowiednich organów ruchow ych—nóg, rzęs lub innych znanych w świecie zwierzęcym, wyjaśnia się

zupełnie, jeżeli zastosujem y w d a n y m przy­

padku praw a napięcia powierzchniowego.

Gdzie na pow ierzchni ciała pełzaka wskutek zew nętrznych lub w ew nętrznych, fizycznycli czy też chemicznych wpływów zmniejsza się

napięcie, w tę stronę przelewa się plazma, tw orząc występującą naprzód t. z. nibynóżkę, czemu tow arzyszy zupełnie określony rodzaj prądu, gdyż musi on odpływać od miejsc w których napięcie powierzchniowe nie zmniejszyło się jeszcze do tego czasu w kie­

ru n k u nibynóżki, aż nie ustali się nowa rów now aga w napięciu całej masy. Tłum a­

czenie to należy do najpierw szych zdobyczy m echaniki kom órkowej i dane zostało przed 20 laty przez B ertholda. Zasadniczy punkt jego pozostał dotychczas bez zm iany, zacho­

dzą tylko różnice co do zdania, co właściwie w yw ołuje osłabienie napięcia powierzchnio­

wego w m iejscu, w którem tw orzy się niby- nóżka. Jakakolw iek będzie ostateczna od­

powiedź na to pytanie — czy istotnie ma ra- cyę B erthold, przyjm ując za sprawcę zja­

w iska różnicę w w arunkach adhezyi między protoplazm ą a podścieliskiem, po którem peł­

za ameba, czy też słuszne je s t zdanie, Biit- schlego i Quinckego, czy Y erworna, który widzi przyczynę osłabienia napięcia w utle­

nianiu się w tem m iejscu na powierzchni znajdujących się cząstek plazm y, jakakolwiek będzie dalsza droga teoryi p r z e d s t a w i a n e j ,

w każdym razie m echanistyczne tłumaczenie

(5)

r\ó 32 W SZECHŚW IAT 501 zjawiska znajduje w tem główne swe oparcie,

że Biitschlomu udało się otrzym ać tak ą mie­

szaninę cieczy, k tó ra w ciągu 6 -ciu dni w sku­

tek miejscowych czasowych zmian w napię­

cia powierzchniowem pełzała niezależnie, odtwarzając w zupełności rodzaj ruch u ameby i obraz prąd ó w w jej ciele. Dalej, jeżeli ostatnia różnica w napięciu powierzchnio- wem plazm y je s t głów nym czynnikiem r u ­ chów nagich, nie posiadających błonki ciał komórkowych, należy przypuścić, że wszy­

stkie środki, które zw ykle oddziaływ ają fi­

zycznie n a napięcie powierzchniowe cieczy, wywierają swój w pływ jednakow o i w w ypad­

ku ruchu protoplastów . Fizyka uczy nas, żt napięcie powierzchniow e jakiejkolw iek cieczy podlega wpływ om przem ian chemicz­

nych, ciepła, elektryczności a także oddziały­

wa na nie i dotknięcie się ciał innych. Bliż­

s i obserwacya w ykazuje, że istotnie dzieje sio to samo w przypadku wym ienionych w y­

żej organizmów.

Wiemy ze zjaw iska chem otropizm u, że roz­

puszczone związki chemiczne, działając z je- dnej strony n a amebę, spraw iają to, że ża­

le n ie od w arunków , pełznie ona zupełnie mimo woli praw idłow o w kierunku ku p rą ­ dowi substancyi, a w tedy m am y do czynie- n: z chem otropizm em dodatnim , lub też po­

rusza się ta k samo w kierunku odwrotnym, co nazywamy zjawiskiem .chem otropizm u od- j‘ anego. W w ypadku pierwszym dany zwią- zek chem iczny w m iejscu zetknięcia się z protoplazm ą w yw ołuje osłabienie napię­

ci;: na jej powierzchni, ruch zaś chemotro- p-cznie odjem ny sprow adzony zostaje przez zwiększenie się w tem miejscu napięcia_

0 słuszności takiego tłum aczenia przekony- w , nas to, że zjaw iska tylko co opisane dają się naśladować łatw o, ja k to w ykazałem ja a potem B ern stein z rozm aitem i cieczami umieszczonemi w środowisku, w którem się nie rozpuszczają, jeżeli skierujem y na nie z rurki w łoskow atej prąd jakiejkolw iek sub­

stancyi chemicznej, k tó ra w m iejscu zetknię­

cia się z cieczą w yw ołuje zmniejszenie się lub zwiększenie jej napięcia powierzchniowego

1 co za tem idzie, am ebow aty ruch jej naprzód lub wstecz.

To samo, co o chem otropizm ie kom órek amebowatych, m ożna powiedzieć o termo- tropizmie ich i galw anotropizm ie, o którym

| mówi J . Loeb, że jest to zapewne tylko pro­

d u k t sztuczny laboratoryjny, w przyrodzie

| zwykle nie występujący.

W pierwszym razie napięcie zostaje zmie­

nione przez ciepło, w drugim zaś przez prąd elektryczny.

W iele też spraw biologicznych w yjaśnia się, jeżeli praw o napięcia powierzchniowego zastosujem y do wypadków zetknięcia się organizmów pełzakow atych z ciałam i stałe- mi. Można tu wyprow adzić prawo, które dawniej już nazwałem praw em im portu.

B rzm i ono: Jeżeli ciało obce dotyka naraz dw u powierzchni nie m ieszających się m ię­

dzy sobą płynów, to zostaje ono oblane przez ten płyn, lub, ja k się wyraziłem , zostaje ono im portow ane w ten płyn, do którego posia­

da większą adhezyę. Jeżeli ciało stałe jest zbyt ciężkie, aby mogło zostać poruszone, to płyn do którego posiada ono większą ad­

hezyę oblewa je zupełnie; jeżeli zaś płyn w skutek jakichkolw iek przyczyn, np. w sku­

tek przylepienia się do podścieliska, nie po­

rusza się łatw o, ciało stałe wchodzi samo w tedy w niego, poczem płyn za niem zlewa się z powrotem i nie zmienia swego konturu.

Oba te rodzaje pogrążania się ciała stałego w ciecz, zarówno aktyw ne zalanie ja k pasy­

wne wciągnięcie, daje się obserwować u am e­

by podczas przyjm ow ania przez nią pokarm u i naśladować bez większej trudności zapo­

mocą cieczy nieżyjących.

N aw etżyw ienie się znanego żarłoka Amoe- ba yerrucosa, która potrafi, nie w ykonyw ając żadnych ruchów, wciągnąć w siebie i zwinąć w kłębek nitkę oscylaryi 2 0 razy dłuższą niż jest sama, nie uchyla się od analitycznego doświadczenia m echanicznego. K ropla chlo­

roform u leżąca w wodzie, czyni to samo z nitką, jeżeli dotknie jej swą powierzchnią, np. z cieniutką n itk ą szelakową, której ad- hezya do chloroform u jest bardzo znaczna.

Z zupełnym spokojem wciąga ona ją w e­

w nątrz i zwija zupełnie tak samo jak ameba nitk ę w odorostu.

A oto jeszcze jedno ciekawe doświadcze­

nie. Jeżeli ta k a sam a kropla chloroform u dotknie się cieniutkiej nitki szklanej wysze- lakow anej, ta o statn ia zostaje w ciągnięta w e­

w nątrz kropli. Następnie wszakże pow łoka szelakowa nitk i rozpuszcza się w chlorofor­

mie i n itk a szklana, posiadająca jak w iado­

(6)

502

w s z e c h ś w i a t

A'ó 32 mo większą ad h ezję do wody, zostaje wyrzu- j

eona z kropli na zew nątrz. Analogiczne zja- i wisko m am y, g d y ameba przyjm ie jak o po- | karm jakąkolw iek okrzemkę; po straw ieniu j miękkich części tego wodorostu, tw ard y je ­ go pancerzyk zostaje w yrzucony z organizm u.

W obu w ypadkach działają jed n e i te same przyczyny, obecność i nieobecność rozpusz­

czającej się substancyi. Rozpuszczanie się substancyi ciała obcego w yw ołuje z fizyczną koniecznością większą adhezyę m iędzy cia­

łem a plazm ą am eby (fizyczne w aru n k i roz­

puszczania się polegają na zasadzie: adhezya je s t większą niż kohezya), usunięcie zaś sub­

stancyi tej przez straw ienie odw raca w aru n ­ k i i ciało stałe, np. pancerzyk okrzem kowy, m usi być w yrzucony na zew nątrz organizmu, o ile posiada większą adhezyę do środowiska płynnego, w którem organizm się znajduje.

Zarów no w zajem ne oddziaływ anie che­

miczne w aru nk uje istnienie odpowiedniej adhezyi m iędzy dwiem a substaneyam i, czem w łaśnie objaśnia się to, że rozm aite zaw ar­

tości kom órki am ebow atej, np. jądro lub współżyjące z nią w odorosty nie zostają w y­

dzielane na zew nątrz. Potrzebę takiego tłu ­ m aczenia w ykazał po raz pierw szy P feffer.

T łum . Ad. Cz.

(I)K)

ZM IANY NA SŁOŃCU A POGODA.

W ciągu la t o sta tn ic h —pisze W . Lockyer w J\la 1858 angielskiej N atu rę — zwrócono szczególniejszą uwagę na kw estyę stosunku pom iędzy plam am i i w yskokam i słonecznemi a pogodą oraz na możliwość przepow iadania na tej podstaw ie c h a ra k te ru nadchodzących pór roku. W m arcu r. b. ukazał się w N a­

tu rę arty kuł, ogłoszony przez B iuro Pogody Stanów Zjednoczonych, przedstaw iający stan ogólny zagadnienia o przepow iadaniu pogo­

dy na dłuższy czas naprzód. A rty k u ł ten stw ierdza, że postęp zarów no w długości te r­

m inu, ja k i w dokładności przepow iedni po ­ gody, zależy od dokładnego zbadania i zro­

zum ienia ciśnienia atm osferyczngo na zna­

cznych przestrzeniach oraz od oznaczenia wpływów n atu ry , praw dopodobnie, słonecz­

nej, które w aru nk u ją m niej lub więcej no r­

m alny rozkład ciśnienia nad pow ierzchnią ziemi.

W num erze kw ietniow ym czasopisma

„Popular Science M on thly “ profesor Ernest Brown, rozpatrując kwrestyę stosunku po­

między plam am i słonecznemi a pogodą, wy­

licza cały szereg zagadnień, oczekujących na rozwiązanie. Zdaniem tego badacza stosu­

nek tak i stw ierdzić się nie daje. J e st rzeczą wysoce praw dopodobną, pisze Brown, że w pływ bezpośredni przestrzeni, zajętej przez plam y, jest nieznaczny w 7 porów naniu ze skutkam i, które w atm osferze naszej powsta ją z innych przyczyn. W końcu na popar­

cie swego zdania B row n przytacza następu­

jące słowa prof. Clevelanda Abbego: „klucz, do zagadnienia o pogodzie nie należy szukać w słońcu lub wogóle wr jakim kolw iek wpły­

wie zew nętrznym , ale raczej w warunkach, istniejących w samej atm osferze; warunki te można w ykryć jedynie przez staranne zba­

danie praw w ew nętrznych ruchu całkiem niezależnie od ciał zew nętrznych, które mo­

gą zmodyfikować w y nik i“.

Z astanaw iając się nad trudnościam i, które napotyrk a badanie w arunków meteorologicz­

nych na powierzchni ziemi, Brow n zwraca uw agę na to, że obserwacyj, czynionych w jednem miejscu, nie należy łączyć z obser- wacyam i, czynionemi w innem miejscu, po­

nieważ je s t rzeczą teoretycznie możliwą a naw et praw dopodobną, że m aximum w je­

dnem m iejscu obserwacyi zdarzyć się może jednocześnie z m inim um w innem miejscu

1 obserwacyi. T ak np. roczne średnie mogą w ykazać, że m axim um deszczu w jednem m iejscu zdarzało się zawsze jednocześnie z m inim um deszczu w innem miejscu i vice versa.

W przytoczonym ustępie mieści się ważna uw aga, która, ja k w ykazały ostatnie badania odpow iada rzeczyw istem u faktowTi m eteoro­

logicznemu: fak t ten został stanowczo usta­

lony gdy chodzi o ciśnienie, i przeto należy go uw ażać za wielce praw dopodobny, gdy chodzi o opad, ten o statn i bowiem zależy od pierwszego.

W przypadkach takich zm ian ciśnienia stw ierdzono, że zachodzi w ahanie się barome­

try czne n a wielką skalę, którego istnienie po­

tw ierdziły prace prof. B igelow az W eatterB u- reau. Zdaje się być rzeczą praw ie niew ątpli­

wą, że powyższa zm iana ciśnienia okaże się

właśnie „kluczem 1' do całej sytuacyi; słone-

(7)

JNJfi 32 WSZECHŚWIAT 503

cznego jej początku ju ż przedtem doszukiwa­

no się w zm ianach częstości wyskoków, któ­

re koniec końców, związane są z plam ami słonecznemi.

Aż do czasów obecnych, ci, co usiłowali wytłumaczyć zm iany pogody na podstaw ie zmian słonecznych, poszukiwali takiego sk u t­

ku działania słońca, któryby bądź zwiększał, bądź zm niejszał ilość opadu na całej kuli ziemskiej jednocześnie. W ynikiem było to, żo zbadanie wielkiej liczby danych sta ty sty ­ cznych w ykazało, że w niektórych okolicach ilość deszczu zmienia się proporcyonalnie do ilości plam słonecznych, w innych zmiana zachodzi w kieru nku odw rotnym , a jeszcze w innych nie widać pomiędzy tem i czynni­

kami żadnego związku. Faktycznie wywo­

dy te, aczkolwiek zupełnie słuszne, doprow a­

dziły do wniosku, że zależność pogody od spraw słonecznych je s t mocno w ątpliw a, po­

nieważ uznano za niemożliwe, by wyniki tak sprzeczne m ogły mieć swe źródło w je ­ dnej i tej samej zm ianie słonecznej.

Takie niepraw idłow e posługiw anie się hy- potezą było praw dopodobnie przyczyną, dla której nastąpiło opóźnienie w postępie badań nad związkiem pom iędzy zm ianam i słonecz­

nymi a m eteorologicznemi.

Stwierdzone obecnie istnienie owego w aha­

nia się barom etry cznego w ykazuje, że działalność słońca m usi wyw ierać na atm o­

sferę naszę w pływ podwójny, przyczem dwa is skutki m uszą być przeciwnego rodzaju.

Wynik tak i je s t rzeczą całkiem naturalną, i dziwić się ty lk o należy, że nie pomyślano o tem dawniej.

Ponieważ ilość pow ietrza w atm osferze naszej je st stała, przeto większe nagrom a­

dzenie jego z jednej strony ziemi z koniecz­

ności m usi pociągnąć za sobą zmniejszenie się jego cjuantum u antypodów . G dy słońce grzeje z większą mocą, wówczas atm osfera ogrzewa się silniej, i w skutek tego pow stają silniejsze prądy w stępujące ciepłego powie­

trza, dając początek przestrzeniom o ciśnie­

niu wyraźnie niższem. Jednakże gdzieś n a ­ stąpić m usi kom pensata, i rzeczywiście znaj­

dujemy ją na przeciw niej stronie kuli ziem­

skiej, dokąd przybyw a powietrze, uprzednio

°grzane, i zstępując, daje początek przestrze- m. o ciśnieniu nadm iernem . To przenosze­

nie się pow ietrza tam i napow rót staje się ty m sposobem w ażnym bardzo czynnikiem w badaniu zm ian pogody w każdej okolicy, ponieważ opady są ta k ściśle powiązane ze zm ianam i ciśnienia.

Poza obrębem części środkowych tych dwu wielkich przestrzeni, które zachowują się w powyższy sposób wahadłowy, zm iany ciś­

nienia pow inny mieć inny okres i rzeczywiś­

cie okres tak i ujaw niają. Wóbec tego jest rzeczą niesłychanie ważną, gdy usiłujem y oznaczyć w pływ słońca na naszę atm osferę, oddzielić okolice, ponad którem i zm iany mo­

gą być pochodzenia czysto słonecznego, od tych okolic, w k tó rych ujaw niają się zm iany zmodyfikowane przez mechanizm samej a t­

m osfery.

A zatem niem a powodu, dla którego nale­

żałoby zapatryw ać się pesym istycznie na próby rozw iązania zagadnienia o zależności pom iędzy zm ianam i na słońcu a kaprysam i pogody. Olbrzymi zasób gotowego m aterya- łu czeka tylko n a należyte zużytkow anie.

Jednocześnie należałoby poczynić starania celem zapew nienia ciągłości tym obserwa- cyom oraz poukładać dane w szeregi, najdo­

godniejsze dla ty ch specyalnych badań.

(N a tu r ę ). S. B.

Z H IST O L O G II GRUCZOŁU GAZOW EGO W P Ę C H E R Z U PŁA W N Y M

R Y B KOŚCISTYCH.

Morfologia i fizyologia pęcherza pław nego posiada dotychczas dużo stron ciemnych, których oświetlenie zajm owało w ostatnich czasach uwagę wielu badaczów, o czem nieje­

dnokrotne m ieliśmy sposobność wspom inać również we Wszechświecie. Ostatnio w „Ana- tom ischer A nzeiger 14 znajdujem y obszerną rozpraw ę pani K aroliny Reis i prof. Józefa N ussbaum a pod podanym powyżej tytułem , k tó ra ze względu na ciekawe swe w yniki za­

sługuje na streszczenie. W roku zeszłym

prof. N ussbaum wespół z p. Bykowskim

opisał w Sprawozdaniu A kad. Krakowskiej

ta k zw any „organo rosso“ (Emery), czyli

gruczoł gazowy u jednego z przedstawicieli

ryb kościstych, a m ianowicie u ryby-pasó-

rzy ta E ierasfer Cuvieri. W ostatniej zaś

(8)

504 wNś 32 pracy prof. N ussbaum wespół z pan ią Reis

zajm uje się histologią porów naw czą tego organu u rozm aitych przedstaw icieli ryb kościstych. A natom ia g ruczołu gazowego opisana już była przez kilku badaczy, a m ia­

nowicie przez Coggiego, C orninga, Y incenta i Barnesa, Ja e g e ra i w. in., którzy jednak mało zajm owali się stron ą histologiczną tego przedm iotu.

N ajciekaw iej w bad an iach prof. Nussba- um a przedstaw iała się ry b a rajsk a (Macropo- da viridi-auratus) doskonały objekt do badań nad kw estyą ta k zw anych trophospongiae, po raz pierw szy od k ry ty ch przez H olm grena w rozm aitych n arząd ach różnych zwierząt, a zupełnie zaprzeczanych przez Blochm ana i R am on y Cajala, p rzynajm niej w kom ór­

kach nabłonkow ych w alcow atych u pijawek.

Prof. N ussbaum znalazł jed n a k rzeczywiście (w p rep aratach stud. W eigla) typow e tro p h o ­ spongiae H olm grenow skie u ty ch samych pijawek. Co do jednego N ussbaum zgadza się z Blochm anem , a m ianow icie zam iast używanej przez H olm grena nazw y kom órki błonicowe dla znajdujących się pom iędzy ko­

m órkam i nabłonkow em i blaszek — proponuje nazwę przegródek m iędzykom órkow ych.

Co dotyczę gruczołu gazowego, to u nie­

który ch kościstych (np. u F ierasfer, Ophi- dium, Charax) pęcherz pław ny ty lko na m a­

łej przestrzeni po stronie brzusznej opatrzo ­ n y jest gruczołem gazow ym , utw orzonym z nabłonka wielowarstwowego, a na m iej­

scach pozostałych w ysłany je s t jedn ą w ar­

stw ą nabłonka płaskiego, przeciw nie, u ry by rajskiej gruczoł gazow y zajm uje większą część stro n y brzusznej pęcherza i prze­

chodzi w gruczołow y nabło n ek walcowa­

ty, k tó ry pokryw a boczną i grzbietow ą stronę pęcherza, ta k iż m ożna powiedzieć, że gruczoł gazow y zajm uje całą w ew nętrzną powierzchnię pęcherza. N a stronie brzusz­

nej jest on najlepiej rozw inięty i tu łączy się z leżącą pod nim siatk ą cudow ną (rete mirabile), czyli ta k zw anym „orga no vascola- re ań terio re“ (przednim narząd em naczynio­

wym) opisanym przez E m eryego. U Macro- póda ten splot naczyniowy leży niesym etry­

cznie, po stronie pi'awej od linii środkowej, u innych ry b w sam ym środku.

W m iejscu najbardziej ‘ roz winię tem , t. j.

w pobliżu n arządu naczyniow ego gruczoł

posiada budowę następującą: W arstw a na­

błonka walcowego skierow ana ku światłu pęcherza tw orzy w wielu m iejscach wypukli- ny kanalikow ate, które przebiegają w roz­

m aitych kierunkach, rozgałęziają się i zrast;

ją swemi końcami, ta k że na przecięciach gru­

czołu widać dużo św iateł gruczołowych okrążonych nabłonkiem walcowatym, lub kostkow ym . In n e św iatła, które pozostały pom iędzy zrośniętem i kanalikam i, są jaki)' przew odam i pozagruczołowemi, wypełnione- mi po większej części przez idące z narząd’:

naczyniowego naczynia włoskowate z malr, ilością tk an k i łącznej. W ty ch miejscac gdzie w ypukliny kanalikow ate zrastają sio wzajem nie, nabłonek w alcow aty przechod:

w kostkow aty lub wielościenny. W pozo­

stałych mniej rozw iniętych miejscach gru­

czołu gazowego, np. po stronie grzbietowe;

pęcherza, w arstw a wysokiego nabłonka wal­

cowatego daje oddzielne krótkie, ślepo za­

kończone w ypukliny kanalikow ate.

Gruczoł daje wydzielinę gazową. Prócz tego znaleziono w św iatłach kanalików, jak również w świetle pęcherza szczególne masy ziarniste lub kłaczkowate, również produkty sekrecyi gruczołu, które zapewne drogą dal­

szych przem ian chem icznych dostarczają również zaw artości gazowej pęcherza.

Co dotyczę m echanizm u sekrecyi gazowej, to przebiega on u M acropoda ta k samo jak u Fierasfer. W niektórych m iejscach w na­

czyniach krw ionośnych gruczołu widać szcze­

gólne ciało ziarniste, zapew ne produkt roz­

p adu ciałek krwi, a więc należy przypuścić, że tw orzenie się w ydzieliny gazowej w ota­

czających kom órkach gruczołow ych odbywa się kosztem rozpadających się ciałek krwi.

Gaz w ydziela się w zarodzi kom órek gruczo­

łow ych w postaci pęcherzyków, które łączą się w większe pęcherze, i zapewne pod dzia­

łaniem zwiększonego ciśnienia gazowego w stępują do św iatła pęcherza pławnego.

Co dotyczę m asy ziarnistej lub kłaczkowa- tej, barw iącej się zapomocą eozyny na czer­

wony, a zapomocą m ieszaniny V an Giesona na b ru n atn y kolor, k tó ra to m asa, ja k wspo­

m inaliśm y wyżej, w ypełnia św iatła wypuklin

kanalikow atych a także światło pęcherza, to

podług autorów jest ona produktem rozpadu

kom órek gruczołow ych, w czem rozchodzą

się z dotychczasow ą hypotezą, wypowiedzią-

(9)

JNfó 32 WSZECHŚWIAT 505 ną przez Jaeg era, podług którego jest to pro­

dukt rozpadu białych ciałek krwi. Autoro- wie na poparcie swej hypotezy podają, fakt, że rzeczywiście obserwowali rozpad komórek gruczołowych, k tó ry się odbywa w sposób następujący: W kom órkach ty ch jądro roz­

pada się na 2 — 3 części (u M acropoda), lub nawet n a całą kupkę m ałych odcinków (u Ophidium); po takiej fragm entacyi jąd ra i a często i przed nią)zaródź blednieje i rozpa­

la się na drobne ziarnka i grudki; nakoniec komórka ginie zupełnie i prod uk ty jej roz­

padu w stępują do św iateł gruczołu a stąd do św iatła pęcherza. Prócz tego zauważono

»odobny rozpad u pojedyńczych komórek nabłonkowych w sąsiedztwie światła pęche- za. D rogą dalszej przem iany chemicznej . masy tej tw orzy się zaw artość gazowa pę­

cherza pław nego.

Z funkcyą wydzielniczą gruczołu połączo­

ne jest istnienie t. zw. trophospongiae i ka- lalików w zarodzi kom órek gruczołowych.

W komórkach nabłonkow ych, wyściełających wiatło pęcherza, widać wyraźnie przegródki międzykomórkowe, barw iące się świetnie szczególnie zapomocą m etody Yan Giesona;

przegródki te sięgają listew ek granicznych, ilnie tu rozw iniętych. Z tem i to przegród­

kami m iędzykom órkowem i są w ścisłym wiązku trophospongiae Holm grenowskie, które tu widoczne są doskonale i w ystępują pod wpływem najrozm aitszych metod kon­

serwowania (sublim at, sublim at z kwasem octowym, sublim at z kw. azotowym) i bar­

wienia (szczególnie zapomocą erytrozyny, eozyny, fu k sy n y S, w kom binacyi z żelazo- hem atoksyliną, a także m ieszaniny Erlicha).

W ystępują w postaci utw orów nitkow atych w m iejscu typow em , powyżej jądra, przy- czem rozróżniam y m niej lub więcej poziomą nić głów ną i od niej idące ku górze i ku do­

łowi rozgałęzienia, łączące się gdzieniegdzie siatkowato i opatrzone zgrubieniam i ziarni- stemi rozm aitego kalibru. W niektórych komórkach gałązki te splatają z jednej lub kilku stron jąd ro i dochodzą aż do podstaw y komórki; grubsze gałęzi trophospongiów dochodzą aż do przegródek m iędzykom órko­

wych.

Te przegródki w arunkach w pewnych podlegają znacznym zmianom, a mianowi­

cie stają się płynnem i i na ich miejscu zja­

w iają się przestrzenie, dochodzące aż do li­

stewek granicznych, które je zam ykają. Au- torow ie zauważyli takie samo rozpływ anie się w trophospongiach, przez co w zarodzi zja­

w iają się cienkie kanaliki, kom unikujące się z przestrzeniam i międzykomórkowemi. Prze­

strzenie te w chłaniają w siebie soki odżyw­

cze, które oddają komórkom sąsiednim zapo­

mocą tych w łaśnie kanalików w ew nątrzko­

mórkowych; odpowiadają więc przestrze­

niom lim fatycznym , ja k to przypuszczał Holm gren.

Z istnienia tego subtelnego aparatu odżyw­

czego wnioskować należy, że kom órki g ru ­ czołu gazowego odżyw iają się bardzo in ten ­ sywnie. Godny uw agi jest fakt, że, ja k w y­

żej wspomnieliśmy, pęcherzyki gazowe n aj­

liczniej zjaw iają się w tych częściach kom ó­

rek walcowatych, gdzie najbardziej rozwi­

nięte są trophospongiae albo też kanaliki, t. j. powyżej ją d ra lub między jądrem a rąb ­ kiem pokryw ającym swobodną powierzchnię komórek. Co dotyczę źródła pochodzenia przegródek m iędzykomórkowych, to autoro- wie zgodnie z H olm grenem przypuszczają, że są one produktem niżej leżącej tkanki łącznej. Skonstatow ali oni, że przegródki te są przedłużeniem ścianek naczyń krwionoś­

nych gruczołu, a mianowicie śródbłonka (endothelium).

W ten sposób przedstaw ić sobie możemy przebieg procesu odżywczego. Soki odżyw­

cze z naczyń w łoskow atych w stępują do ko­

m órek tkankołącznych, stąd do połączonych z niem i przegródek międzykomórkowych; te rozpływ ają się i tw orzą przestrzenie m iędzy­

komórkowe; stąd soki przez kanaliki (zmie­

nione trophospongiae) przechodzą do zarodzi komórek. Obficie odżywiane komórki g ru ­ czołowe w ytw arzają wydzielinę albo bezpo­

średnio w postaci pęcherzyków gazowych, albo pośrednio— drogą rozkładu, w ytw arza­

jąc masę ziarnistą lub kłaczkowatą. W y­

dzielina albo bezpośrednio wstępuje do świa­

tła pęcherza pław nego, albo pośrednio po­

przez św iatła tubuli, w padających do świa­

tła pęcherza. Rozpadłe kom órki nabłonko­

we odradzają się drogą podziału m itotycz- nego kom órek pozostałych przy życiu.

A. E.

(10)

506 WSZECHŚW IAT JMÓ 32

W Z A JE M N E ST O SU N K I OW A D Ó W PA SORZYTN YCH.

( D okończenie).

Do pospolitych i bardziej znanych błon- kówek pasorzytnych należy b ary łk arz (Micro- g aster s. Apanteles) z rodziny mączeli (Bra- conidae). Szczególnie pospolity je s t g a tu ­ nek M icrogaster glom eratus, m aleńki czarny owad (3 mm długi) z żółtem i nogam i i prze- zroczystem i skrzydłam i o blado-brunatnych żyłkach. Składa on ja jk a w liszki bielinka kap u stn ik a (Pieris brassicae), po kilkadzie­

siąt w jednę liszkę. Z jaje k lęg ną się dro­

bniutkie larw y, żywiące się sokam i liszki.

P o ostatniem linieniu przed przekształceniem się w poczwarkę, w y ra sta ją im szczęki, któ- rem i przegryzają skórę gąsienicy i w y­

dostają się n a zew nątrz.

Zaraz po w ydobyciu się zaczynają one snuć sobie oprzęd i przed upływ em 24 g o­

dzin przekształcją się w żółtaw e lub b iała­

we beczułeczki, pokryw ające w znacznej liczbie skórę gąsienicy. Pospolicie (ale zu­

pełnie niesłusznie) zowią je „jajam i gąsieni- czem iw. Z oprzędów ty ch po upływ ie 10—12 dni wydobyw ają się m ałe oski i lecą szu­

kać now ych ofiar.

Ody zwrócim y uw agę na nadzw yczajną mnożność baryłkarzy i fak t, że z jednej liszki zabitej przez ich larw y lęgnie się kilkadzie­

siąt owadów, które m ogą zarazić tyleż n o ­ wych liszek, nie będziemy się dziwić, że owad ten je s t ta k bardzo pospolity: kto się zajm o­

w ał przez dłuższy czas hodow lą gąsienic k a­

pustnika, m iał niejednokrotnie możność prze­

konania się, że na kilkanaście hodow anych liszek znajdzie się przynajm niej p a rę z ara­

żonych przez bary łk arza i dających w ho ­ dowli nie m otyle, ale oski. W y nik a stąd ogrom ne znaczenie baryłk arza, ja k o tępicie- la niem niej pospolitego kap u stn ik a.

Takie samo znaczenie m ają i in ne g a tu n k i tego owada, wszystkie one bowiem (z w y ­ ją tk ie m dwu) p asorzytują na gąsienicach m otyli. Do bardziej znanych i użytecznych

j

należy M icrogaster nem orum , osiedlający się ; n a gąsienicach prządki sosnówki (Bom byx i s. G astropacha pini). J e s t to znakom ity

j

obrońca borów.

Ale niestety baryłkarze same stają się bardzo często ofiarą innych pasorzytnych błonkówek.

Prof. Sajo opowiada następujący przykład z własnego doświadczenia:

Z hodow anych liszek k ap u stnik a otrzym ał przeszło 100 oprzędów b ary łk arza (M. glo­

meratus); ale z oprzędów tych nie w ylągł się ani jeden baryłkarz, ale wyłącznie małe po­

łyskujące bleskotki z g a tu n k u Diplolepis m icrogastri. Jakże łatw o można było obser­

w ując pierw szy raz b aryłkarza dojść do błędnego wniosku, że te w yklute owady są to właśnie baryłkarze i uznać je, za bar­

dzo pożyteczne i zasługujące na ochronę!

Tym czasem jest to pasorzyt drugiego rzę­

du a zatem szkodliwy i należy go nie ochra­

niać, ale tępić.

Spraw a gm atw a się jeszcze bardziej i sta­

je się jeszcze trudniejszą do rozw ikłania, gdy w grę wejdą pasorzyty trzeciego rzędu, osie­

dlające się na drugorzędnych, oraz czwarto- rzędne, napastujące trzeciorzędne. Zadanie staje się wówczas praw dziw ie sfinksową za­

gadką!

Podobny przykład opisał Schultz (w r.

1891) w „B erliner Entom ologisches Zeit- sćhrift". H odow ał on m ianowicie larw y kło- potka (Spondylis buprestoides), m ałego chrzą­

szcza z rodziny kózek (Cerambycidae) i prze­

konał się, że są one napastow ane przez 3 g a­

tun ki m uchy wierzchołówki (Lapliria gibbo- sa, L. flava i L . gilva). Można je zatem uw a­

żać w stosunku do k łopotka za pasorzyty pierwszego rzędu.

Z dalszych poszukiw ań Schultza wynika, że te m uchy m ają znów swego pasorzyta, m ianowicie błonkówkę, zwaną żgłębcem (Rhyssa) a należącą do rodziny właściw ych gąsieniczników (Ichneumonidae). To więc będzie pasorzyt drugiego rzędu. A le i on ma również swego pasorzyta (już trzeciego rzę­

du), w postaci jakichś mączeli (Braconidae), których g a tu n k u Schultz nie m ógł dokładnie określić.

Poniew aż dalej jest rzeczą bardzo pospoli­

tą, że na m ączelach osiedlają się bleskotki (Chelcididae), można więc z dość dużem praw dopodobieństw em przypuścić, że sta­

ranniejsze poszukiw ania doprow adziłyby do

o dkrycia jak ichś bleskotek na m ą c z e l a c h

(11)

JSIo 32 WSZECHŚWIAT 507 Schulza i w ten sposób mielibyśmy ju ż p a­

s o r z y ta czwartego rzędu w stosunku do kło- potka.

W ypadki takie zdarzają się znacznie czę­

ściej, niż się to m niem a powszechnie, a w y­

brnięcie z kłopotu w tak im razie i właściwe rozstrzygnięcie kw estyi nie jest bynajm niej rzeczą łatw ą.

W yobraźm y sobie położenie badacza, k tó ­ ry hodując pew ną liczbę larw jakiego owadu, widzi nagle ja k z nich wydobywa się nie je ­ den, ale kilka gatun k ów pasorzytów. J a k tu rozstrzygnąć, które z nich sączyjem i pasorzy- tami i jakie ich je s t zatem właściwe znacze­

nie? Odpowiedzieć na to pytanie można je ­ dynie po przeprow adzeniu długich i cierpli­

wych hodowli z tem i w szystkiem i owadami.

Do niedaw na rozstrzygano tę kwestyę w sposób bardzo prosty, ale też i bardzo nie­

dokładny. Uw ażano mianowicie, że w szy­

stkie owady, które się wydobj7ły z larwy, sto­

czonej przez pasorzyty, są jej pasorzytam i pierwszego rzędu. Tym czasem w rzeczywi­

stości nie zawsze tak bywa.

W śród szkodników borowych jedno z p ier­

wszych m iejsc zajm uje trąd sosnowiec (Lo- phyrus pini), owad błonkoskrzydły z rodzi­

ny pilarzy (Tenthredinidae). Ma on na szczę­

ście dość licznych wrogów, wśród których między innem i wym ienia się zwykle paso­

rzytne gąsieniczniki z rodzaju wszczędotka (Cryptus), a m ianowicie g atunek Cr. nube- culatus.

Otóż m ożna mieć pewne i bardzo uzasa­

dnione wątpliwości, ja k pow iada prof. Sajo, czy ten wszczędotek je s t istotnie pasorzytem pierwszorzędnym trąda. Ju ż w r. 1877 u d a ­ ło się B rischkem u wyhodować tego wszczę­

dotka z larw innych gąsieniczników, m iano­

wicie szperacza (Exetastes) i pęczoła (Campo- plex pugillator). J e s t rzeczą wielce w ątpli­

wą, aby ten sam pasorzyty (Cryptus) obierał sobie gospodarzy z ta k rozm aitych grup, jak pilarze i gąsieniczniki. A gdy jeszcze weźmie­

my pod uw agę, że pęczoł (Campoplex) sam należy do pasorzytów pierwszorzędnych trą ­ da, to pow inniśm y raczej przypuścić, że wszczędotek je s t drugorzędnym pasorzytem trąda, osiedlającym się na pęczole. W ta- kiem ośw ietleniu kw estyi przestaje on być owadem pożytecznym i powinien być zaliczo­

ny do szkodliwych.

J e s t to przypuszczenie, wielce praw dopo­

dobne, ale zawsze tylko przypuszczenie. Że zaś rozstrzyga ono bardzo ważne pytanie praktyczne o szkodliwości lub pożyteczności pewnego gatunku, należałoby więc koniecznie zamienić je w pew nik i zdecydować sta­

nowczo, czy wszczędotek jest owadem szko­

dliw ym czy też pożytecznym.

Stanowcze rozstrzygnięcie tej kw estyi bę­

dzie wym agało starannych i licznych hodo­

wli tego owadu. Trzeba będzie mianowicie hodować okazy trą d a w zupełnie odosobnio­

nych skrzynkach tak, aby żadne owady nie m ogły się do nich dostać. Do skrzynek tych trzeba będzie wpuszczać osobniki wszczę­

dotka, aby m ogły one złożyć swe jajk a na larw ach trąda. Jeżeli z larw tych przez ca­

ły ten czas nie wydobędzie się ani jeden okaz wszczędotka, to należy przypuścić, że rzeczywiście, nie je st on pasorzytem samego trąda.

Żeby jednak wyjaśnić ostatecznie kwestyę znajdow ania ty ch owadów przez Brischkego j n a larwach trąda, trzeba będzie wówczas wy­

konać jeszcze jedno doświadczenie, m iano­

wicie hodować w jednej skrzynce larw y tr ą ­ da w raz z pęczołami i wszczędotkami. Jeżeli z takiej hodowli otrzym am y nowe okazy wszczędotka, to możemy wówczas tw ierdzić ju ż z zupełną pewnością, że jest to pasorzyt drugiego rzędu dla trąda, a zatem z naszego pu n k tu widzenia szkodnik.

J a k widzimy, droga do rozstrzygnięcia, czy dany paso rzy t jest dla nas szkodliwy czy też pożyteczny, nie jest bynajm niej łatw a i krótka. A tym czasem takich kwestyj w ąt­

pliw ych nasuw a się m nóstw o na każdym kroku.

T ak samo nierozstrzygniętem jest to p y ­ tanie w stosunku do innego gąsienicznika, zwanego niecalcem (Hemiteles). Zazwyczaj w zm iankuje się w podręcznikach, że H em i­

teles areator i H. fuh-ipes pasorzytują na larw ach prządki sosów ki (G astropacha pini) i zwójki zieloneczki (Tortrix yiridana,) ale że także znajdow ano je i na larw ach trą d a

(Lophyrus pini).

W ydaje się to ju ż odrazu rzeczą w ątpliw ą,

zazwyczaj bowiem owady pasorzytne m ają

ograniczoną liczbę gospodarzy, napadają na

larw y, należące do jednej rodziny, a naw et

do jednego rodzaju, a nie do dwu rzędów.

(12)

508 WSZECHŚWIAT - j\ó 32 W ątpliw ość staje się jeszcze większą, gdy

w yczytam y dalej, że trzeci g atu n e k niecalca (Hemiteles modestus) p asorzytuje na liszkach pewnego mola (Heliodines Roesella) i na la r­

wach ogłódka (Scolytus d estru cto r), a więc na owadach, z k tórych jed en należy do m o­

tyli, a d ru gi do chrząszczów.

I znów je s t rzeczą wielce m ożliwą, że wszystkie te g a tu n k i niecalca nie są byn aj­

m niej p asorzytam i w ym ienionych owadów roślinożernych, ale raczej jakichściś blesko- te k lub mączeli, a dopiero za ich pośredni­

ctw em —drugorzędnem i tam ty ch .

M amy n aw et pew ne dowody, p rzem aw ia­

jące za tem: Hem iteles fulvipes wydobyw a się bardzo często z oprzędów b a ry łk arza (Mi- crogaster glom eratus) w raz z Diplolepis rni- crogastri; H em iteles m elanarius, H. palpa- to r i H. vicinus znajdow ano jako pasorzyty na siercince (Pterom alus puparum ), znanej pasorzytnej błonkówce w ielu m otyli.

W te n sposób m am y duże uzasadnienie do przypuszczenia, że różne g a tu n k i niecalca (Hemiteles) pasorzytują na różnych bleskot- kach lub m ączelach i są zatem pasorzytam i drugiego rzędu dla w ym ienionych wyżej mo­

ty li lub chrząszczów.

Ale tu zaraz nasu w a się samo przez się pytanie, czy są one w łaściw ie pasorzytam i drugiego czy też może trzeciego rzędu? Bo z tego, że z oprzędów baryłkow ca otrzym ano jednocześnie okazy Hem iteles i Diplolepis m ożna wyprowadzić dw ojaki wniosek: albo że oba te g a tu n k i są pasorzytam i baryłkow ca, albo też że jeden z nich je s t pasorzytem d ru ­ giego A zatem na mocy tego, co wiemy dotychczas, można niecalca (Hemiteles) z ta ­ k ą samą słusznością uw ażać za pasorzyta drugiego rzędu w zględem m otyla, ja k i za trzeciorzędnego. To zaś zm ienia zupełnie jego znaczenie dla nas.

Jeżeli ta k m ało pewności m am y co do zn a­

czenia dawno poznanych pasorzytów , cóż do­

piero mówić o tych, z którem i n au k a znacznie później zabrała znajomość!

Tym czasem na każdym kroku nasuw a się potrzeba k o rzy stania z u słu g owadów poży­

tecznych.

Obecnie, gdy oceniono należycie znaczenie n a tu raln y ch wrogów różnych szkodników , do w alki z niem i sprow adza się bardzo czę­

sto takich wrogów z innych okolic a nawet z innych części świata. Jak że ostrożnym trzeba być, żeby, przesyłając taki owad po­

żyteczny nie w ypraw ić go w podróż wraz z jego pasorzytam i, któ re nie tylko zniszczą go tam doszczętnie na obczyźnie, ale mogą jeszcze przenieść się na inne tam eczne owa­

dy, wolne dotychczas od nich. Albo gdy się przesyła owad pasorzytny, jakże pewnym być należy, że to je s t pasorzyt pierwszego a nie drugiego rzędu, ja k łatw o zam iast ko­

rzyści m ożna przynieść niepow etow aną szko­

dę tak ą przesyłką.

Gdyby np. w Am eryce zjaw ił się nasz trąd sosnowiec (Lophyrus pini) i am erykanie za­

pragnęliby sprow adzić z E u ro p y jego natu ­ ralnych wrogów, na liście ich znaleźliby różne g a tu n k i wszczędotka (Oryptus), a tym ­ czasem, jakeśm y widzieli, znaczenie tego pa­

sorzyta je s t bardzo dwuznaczne i nikomu nie m ożna go polecać z czystem sumieniem, jak o obrońcę lasów.

Prof. Sajó, zajm ujący się ciągle badaniem różnych szkodników owadzich, byw ał nie­

jednokrotnie w tem położeniu, że przesyłał do A m eryki pożyteczne owady. Otóż, jak sam powiada, trzym ał się zawsze przytem następującej zasady: 1 ) żeby przesyłać jedy­

nie gatunki, których pożyteczność jest nie­

w ątpliw ie stw ierdzona i 2 ) żeby je przesyłać tylko w stanie dorosłym , poczw arki i larwy bowiem m ogą zawsze kry ć w sobie jakiego pasorzyta, który nieproszony przedostanie się w ten sposób na obczyznę.

Posyłając np. naszę nieocenioną biedronkę siedm iokropkową (Coccinella septem puncta- ta), w ybierał on do posyłki wyłącznie owady dorosłe, pomimo że nieraz g in ął w drodze cały transport. Poczw arki byłyby nałtatw iej- sze do przesłania, ale w ątpliw ą je s t bardzo rzeczą, aby am erykanie byli zadowoleni, g d y ­ by z nich zam iast biedronek w ydobyły się bleskotki lub rączyce. T aka posyłka mo­

g łab y się stać prawdziwrą puszką Pandory dla fau n y am erykańskiej.

Przesyłając biedronkę lub inny owad dra­

pieżny, możemy jeszcze b y ć spokojni, że po­

syłam y g atu n ek istotnie pożyteczny. Ale co do pasorzytów , to jakeśm y widzieli, istnieje m nóstw o w ypadków w ątpliw ych, co do któ­

ry ch nie um iemy powiedzieć, czy m am y do czynienia z pasorzytam i pierwszego czy też I

i

(13)

JSfi 32 WSZECHŚWIAT 509 drugiego i’zędu, a tymczasem w tem właśnie

leży jądro spraw y.

L iteratu ra, dotycząca owadów pasorzyt­

nych, je s t naw et bogata, ale że powstała ona przeważnie w czasach, gdy zwracano jedynie uwagę na stronę opisową, zawiera więc mnóstwo braków co do sposobów życia i gospodarzy danych pasorzytów.

Najokazalej przedstaw ia się literatura, do­

tycząca gąsięniczników w łaściw ych (Ichneu- monidae), zaw iera bowiem opisy wszystkich prawie gatun kó w europejskich, ale strona biologiczna jest uwzględniona ta k słabo, że w określaniu znalezionego owadu n apo ty ­ kam y tysiączne trudności, wiele bowiem nadzwyczaj podobnych gatunków różni się jedynie trybem życia.

Co do mączeli (Braconidae), to dotyczącą ich litera tu rę zebrał i zestawił przed kilku la­

ty prof. M arshall i obecnie posiadam y do­

kładne opisy około dw u trzecich gatunków , zam ieszkujących Europę; ale szczegóły, za­

notow ane o życiu, dotyczą zaledwie jednej trzeciej gatunków ; co do reszty panuje m nóstwo wątpliwości albo naw et zupełna niewiadomośó.

B leskotki i inne drobne pasorzytne błon- kówki są zbadane jeszcze mniej dokładnie ze względu na większą trudność samych ba­

dań. A i co do rączyc (Tachicea) spraw a przedstaw ia się nie o wiele lepiej.

R ozstrzygnąć te w szystkie wątpliwości i uzupełnić istniejące braki można jedynie drogą długich i licznych doświadczeń, zapo- mocą m nóstw a system atycznie i starannie urządzanych hodowli tych pasorzytów, one bowiem jedynie zapoznają nas dokładnie z biologią danych owadów i rozstrzygną za­

gm atw ane stosunki, panujące w tym świecie pasorzytów. Doświadczalny kierunek, p a n u ­ jący obecnie w naukach przyrodniczych, p o ­ zwala się spodziewać, że spraw a ta zn aj­

duje się na dobrej drodze i że z każdym dniem będzie się zmniejszać ilość w ątpli­

wych kw estyj. W każdym jednak razie świat owadów pasorzytnych będzie jeszcze d ługo'przedstaw iał bardzo ciekawe i wdzię­

czne pole do doświadczeń i poszukiw ań.

B . Dyakowski.

Z P O W O D U A R T Y K U Ł U

„C Z Ł O W IE K I B A K T E R Y E Z IE M I " .

W ostatnim num erze „ W sz e c h ś w ia ta ", w z a j­

m ującym a rty k u le p. t. „C złow iek i b a k te ry e zie- m i“ , p. H . R .. id ąc zresztą za E . I. B a rrilem p rz y ­ p isu je dro b n o u stro jo w i B aciłlus E llenbachiensis zdolność asym ilow ania azotu w olnego, w rów nym sto p n iu co C lostridium P asteu rian u m .

W ciekaw ej tej k w esty i ośm ielam się zabrać głos i dodać pew ne sprostow anie.

Is to tn ie w ielu autorów z C aronem i prof.

J . S toklasą n a czele są tego zdania, że B ac.

E lle n b . przysw aja azot w olny z pow ietrza, z a k ła - djr zaś p. f. B a y e r i s-ka w E lb e rfe ld z ie sp rz e d a ­ ją n aw e t suche hodow le czyste te g o m ik ro b a zm ieszane z ziemią, pod e ty k ie tą t. z. alin itu , dla zasiew ania go w gleb ie, ja k to się podobnie czy­

n i z B acterium radicicola B ey er. (t. z. n itra g in ą), a b y pośrednio w te n sposób zaopatrzyć roślinj^

u p raw n e w zw iązki azotowe, dające się łatw o asy- m ilować. P r a k ty k a je d n a k oraz b a d a n ia n au k o ­ w e o statnich czasów b y n ajm n ie j nie p o tw ie rd z ają zdania w yżej w ym ienionych autorów an i rek la m y w zm iankow anych zakładów — i obecnie sprawę, tę n ależy uw ażać za ro z strz y g n ię tą ju ż zupełnie na n iekorzyść rzekom ych zdolności Bac. E lle n b .

J a k o dow ód przytoczyć można je d en chociażby sz e re g liczb, otrzym anych przez H . L a u c k a 1).

O trzym ano zbioru z pól dośw iadczalnych:

N iezarażonego Zarażonego Bac. E lle n b . Bac E lle n b . Jęczm ienia . . 1 1 5 2 fu n t. 1 1 3 9 funt.

G rochu . . . 1 6 5 0 „ 1 5 9 6 „ O w s a - . . . 1 4 7 0 „ 1 1 1 2 „

Co w ięcej, te n sam badacz tw ie rd z i, że B ac.

E lle n b . je s t to najpospolitsza b a k te ry a — Bac.

su b tilis, S tu tz e rz a ś i H a r tle b 2) — że h odując go na pożyw kach, zaw ierających su b stan cy e białkow e, d aje się zauw ażyć uw alnianie pew nej ilości azotu w postaci zw iązków lotnych, czyli w łaściw ość w ręcz o d w ro tn a asym ilow aniu azotu w olnego.

A oto co m ówi o te j sp raw ie znana pow aga prof.

A lfre d K och w podstaw ow em dziele p. t. T ech- nische M ykologie, w ydaw anem pod red a k c y ą prof. L a f a r a ( J e n a 1 9 0 4 — 1 9 0 5 . G. F isch e r, tom I I I , s tr. 21): „S p ostrzeżenie to (C arona o asym i­

low aniu azotu w olnego przez Bac. E lle n b .) nie zostało stw ierdzone ani na innych polach do św iad ­ czalnych, ani przy pomocy ścisłych hodow li do­

n iczkow ych".

*) W issenschaftliche und practische S tudien iiber dłe E n tste h n n g und W irksam keit der beiden landw .—-bakteriologischen Im pfdiinger, N itrag in un d A linit, m it besonderer B eriicksichtigung des letzteren. C e n tralb latt f. B akteriol. und Paras.

1899 Abt. I I . Ko 1 - 3 .

3) U n tersuchungen iiber das im A lin it enthalte- ne B akterium . Oeńtralb. f. B akt. un d P aras.

1898.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Potem jeszcze bardzo długo były raz w tygodniu targi, ale już mniejsze, to już nie było to, co kiedyś.. Kiedyś, to były te stragany rozmaite, te zabaweczki, te piłeczki

Gdy idzie o przykłady tego, co składa się na system uniwersalnych wartości kul ­ turowych, da się z różnych kontekstów wydobyć następujące:.. szacunek dla

Seans filmowy odróżnia się od fazy lustra jedną zasadniczą cechą, wymienioną przez Metza w Le signifiant imaginaire i komentowaną później po wielokroć w tekstach

[r]

Jedyne miejsca, gdzie będziemy używać algorytmu subtypowania to te, gdzie nie będziemy mieli wy- boru, bo inaczej type-checking zakończy się fiaskiem.. Jeżeli f jest typu t1 ->

Jeśli samorząd pozostanie właścicielem tego majątku, to nawet jeśli spółka upadnie, nie można prowadzić egzekucji na tym majątku, można go po- wierzyć innej spółce, czy

Zamkowa 636212S częściowo posiadacz samoistny-Gmina Ogrodzieniec, częściowo Skarb Państwa, częściowo własność prywatna asfaltowa - stan dobry Podzamcze ul..

Liczbą pierwszą nazywamy liczbę naturalną, która ma dokładnie dwa różne dzielniki: 1 i samą