J\s. 23. Warszawa, d. 9 czerwca 1895 r. T o m X I V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRE N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a rs z a w ie :
rocznie rs. 8 kw artalnie
Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą :rocznie rs. lo półrocznie 5 Prenum erow ać można w Redakcyi „W szechświata *
i we wszystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
K om itet R edakcyjny W s zec h ś w iata
stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W i., Kram sztyk S„ M orozew icz J., Na- tanson J„ Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W.
-^d ies ZE2ed.a,:iscyi: Z lrakow skie-Przedm ieście, IbTr 0©.
O P O T R Z E B IE
mumi CHEMICZNYCH
DL A R OL N IK ÓW .
O D C Z Y N ' P U B L I C / N V .
Do bardzo niedawnego czasu rolnictwo po
grążone było jeszcze w cieniach niewiedzy.
W szelka głębsza um iejętność, jakiekolwiek doświadczenie naukowe wydawały się zby- tecznemi a naw et szkodliwemi dla sztuki uprawy gleby, k tó ra uchodziła za bardzo łatw ą, m ało złożoną, a przedewszystkiem niem ającą nic wspólnego z t e o r y ą i nauką.
Rolnik zw racał usilną baczność na pogodę lub niepogodę, n a deszcz i słotę,— p rz era żał się widokiem komety, niepokoił wyglądem słońca lub księżyca,— oczekiwał z obawą zmian tem peratury lub pór ro k u ,—drżał przed groźbą burzy, gradu, w iatru, u ra g an u i tym podobnych kataklizm ów, mogących w mgnieniu oka zburzyć całoroczny plon jego pracy, plon zdobyty w pocie czoła, długim mozołem. Rolnik zbierał to tylko, co łask a
wa przyroda zechciała mu zaofiarować z dobrej woli— raz cieszył się wspaniałym dobytkiem, kiedyindziej pochylał się pod ciężkiem brzemieniem niedostatku. Nie był nigdy panem swej upraw y—przeciwnie, śle
po poddawał się siłom przyrody, które w jego mniemaniu były nieuniknione, niczem nie- zwalczone. Ż ył więc w ciągłej niepewności,
! wszystko zdając n a szczęśliwy los, n a szcze
gólny jak iś wypadek.
Rzecz prosta, że w taki sposób pojęte ro l
nictwo wystarczyć nie mogło do zaspokoje
nia potrzeb coraz to szybciej powiększającej się ludności, tem bardziej, że, w m iarę postępu cywilizacyi, ludność owa zwiększała swe wy
magania, żądając pożywienia nietylko obfit
szego, ale coraz to lepszego. Bochenek czar
nego chleba nie w ystarczał ju ż człowie
kowi.
W ówczas nauka przyszła z pomocą rol
nictwu. W y kazała ona, że ziemia nie daje tyle, ile daćby mogła, gdyż nie wszędzie je st upraw iana um iejętnie. Z biegiem czasu nau
ka zrobiła przewrót w m etodach uświęconych
■ przez trądycye, zastępując je m etodam i ści- słemi, opartem i na doświadczeniu i obser- wacyi.
Trzy nauki, powiada uczony francuski Ber-
thelot, przyczyniły się do rozwoju rolnictwa,
354 WSZECHŚWIAT. N r 23.
to je s t fizjologia, m echanika i chemia. M e
chanika d ała świetne sposoby orania, siewu i zbioru. Zapom ocą udoskonalonych maszyn rolnik może dokonać tych pierw szorzędnych czynności daleko lepiej, mniejszym kosztem i w krótszym znacznie czasie niż dawniej.
Ale maszyny nic przez się nie dają, nic nie tworzą, nie zwiększają niczem bogactw a plo
nu, więc doniosłość ich, choć bardzo ważna, je s t jed n ak drugorzędną. Daleko więcej zdziałała dla rolnictwa fizyologia. Z adaniem jej je s t zachowywać i rozm nażać. H ygiena pilnuje zdrowia ludzkiego— m edycyna chroni je od chorób, które usiłuje zwalczyć. Też same nauki zastosować również można do roślin uprawnych, a przy ich pomocy o ch ra
niać te rośliny od chorób, dążących do znisz
czenia całych nieraz plonów. P ró b y robione w tym kierunku uwieńczone zostały j a k n a j - ' łepszemi rezultatam i. W ybór nasion ma pierwszorzędne znaczenie w powiększeniu i ulepszaniu zbiorów. A wieleż to roślin dziś jeszcze pozostaje w stanie dzikim? wieleż je s t takich, do których nie zastosowano wcale upraw y choć prawdopodobnie dadzą się jak - najlepiej hodować? M amy tu przed sobą całe pole do badań, mogących w przyszłości znaleźć zastosowanie praktyczne. D o otrzy
m ania obfitych zbiorów nie dość je s t je d n a k dobrze g ru n t zorać i zasiać na nim wyboro
we nasiona. Trzeba, żeby nasiona owe zna
lazły w glebie odpowiedni i obfity pokarm . W ówczas dopiero roślina będzie m ogła do- biedz pełnego rozwoju. T u wkraczamy już w dziedzinę chemii. Sposoby, zapomocą których rośliny czerpią pokarm z g ru ntu, powietrza i wody, przez długi czas były okry
te tajem nicą i zaledwie wiek m inął od czasu, gdy uczeni zwrócili uwagę n a najw ażniejsze z tych zagadnień.
Chem ia na mocy subtelnego, rozbioru, z b a d ała wszystkie pierw iastki sk ład ające roślinę i poznała z drugiej strony części składowe ziemi— a dzierżąc w swej dłoni ta k doniosłe wiadomości śmiało rozwiązywać poczęła kwestye rolnicze. Założycielem niejako n a u ki rolniczej był Lavoisier, gdyż on pierwszy zastosował do rolnictw a—pozostającego aż do jego czasów w grubym em piryzm ie— m e
tody ścisłe, miernicze. Chem ia jest istotnie wespół z fizyologią, naukow ą podstaw ą ag ro nomii, a postępy tej ostatniej są w ścisłej za-
jleźności od rozwoju nauk. „N auka była do ostatnich prawie czasów stosowaną do prze
m ysłu wyłącznie (powiada uczony francuski D eherain), gdybyśmy poświęcili dla rolnic
tw a tyle milionów, tyle pracy i geniuszu—do jak ich odkryć, do jakich postępów doszli- byśmy dzisiaj! Bylibyśmy panam i przy
rody. ”
D aleko nam wprawdzie do tych absolut
nych rządów, choć w ostatnim la t dziesiątku rolnictwo zrobiło olbrzymi krok naprzód i skutkiem licznych badań zyskało naukowe podstawy.
Pierw sze odkrycia chemiczne, ważne dla rolnictwa, dotyczyły przysw ajania u roślin.
Przysw ajanie to różni się wielce od żywienia się zwierząt. Z w ierzęta przyjm ują pokarm gotowy—rośliny zaś przygotow ują sobie same pokarm organiczny, rozk ład ając ciała mine
ralne na pierw iastki i syntezując następnie te składniki na ciała bardziej złożone i najroz- liczniejsze. Rośliny czerpią pożywienie z p o w ietrza lub gruntu. W szystkie z powietrza po bierają dw utlenek węgla, a niektóre, ja k strąkow e, czerpią tak że i azot, o czem prze
konano się w ostatnich dopiero czasach. J u ż oddaw na wiadomem było, źe rośliny zielone pod wpływem św iatła słonecznego ro zk ła
d a ją dw utlenek węgla z powietrza, przysw a
ja ją c sobie węgiel w nim zaw arty, a wydzie
lając d ru g ą część składową, tlen. Priestley pierwszy za ją ł się tem zjawiskiem, dowodząc że pobieranie dwutlenku węgla z pow ietrza stanow i oddychanie roślin. Do dziś dnia niem al wiele jeszcze znajdziem y osób, prze
konanych, źe rośliny oddychają w sposób całkiem odmienny od zwierząt, gdyż te osta
tnie pob ierają tlen, a wydzielają dwutlenek węgla. Przekonanie to okazało się jed n ak oddaw na my lnem, gdyż ju ż Ingenhous w r.
1779, a następnie Senebier, de Saussure, D utrochet, B oussingault dowiedli, że właści
we oddychanie roślin odbywa się w sposób podobny ja k oddychanie zwierzęce, rozkład zaś dw utlenku węgla przez zielone części roślin pod wpływem św iatła słonecznego je st odżywianiem czyli przyswajaniem . Z węgla w ta k i sposób przyswojonego, pow stają w k o m órkach roślinnych różne ciała organiczne, z których najważniejszem je s t mączka. T a ulegać może następnie rozlicznym przem ia
nom chemicznym, d ając wielką ilość substan^
N r 2 3 . WSZECHSW1AT. 355 cyj organicznych, mianowicie różne odmiany
cukrów i kwasy roślinne, ja k kwas winny, szczawiowy, jabłkow y i t. p.
W iększą część pokarmów rośliny czerpią jednakzgleby.P ierw szy de Saussure w 1804r., rozbierał popioły roślinne, a przekonawszy się, że wszystkie zaw ierają fosforany, wy
wnioskował, że fosforany stanowią s ta łą część składową organizmów roślinnych. Sole te pobierane są z g ru n ta i stanowią pokarm nieodzownie potrzebny do rozwoju roślin.
W ażne to odkrycie pozostało jed n ak dwa
dzieścia la t bez zastosowania i całkiem przy
padkowo dowiedziano się o wielkiej jego do
niosłości. Opowiadają, że w skutek wielkiego nagrom adzenia się po cukrow niach francus
kich węgla zwierzęcego, używanego w fabry
kach z powodu swych własności odbarw iają
cych—węgiel ów, zaw ierający dużo fosfora- now, ja k i kości, z których pochodzi, był rozrzucony po polach. Ja k ż e wielkiem było zdziwienie rolników, gdy spostrzegli, że plony na tych polach były znacznie obfitsze niż na polach sąsiednich. Zaczęto szukać przyczy
ny tego zjawiska, doświadczano wielokrotnie i na różnych roślinach i wreszcie przekonano się, że obfitość plonów spowodowaną zo
stała przez użyźnienie gleby fosforanami, znajdującemi się obficie w węglu zwierzęcym.
Od tego czasu fosforany, spotykane w kościach zwierzęcych i w stanie m ineralnym w przyro
dzie, zostały spożytkowane jako nawóz sztuczny.
Chemia oddała rolnictwu wielką przysługę zbadawszy skład popiołów roślinnych, gdyż na mocy tych badań poznano pierwiastki, z których składa się organizm roślinny, a tem samem i ciała, które czerpane z gruntu stanowią jego pokarm . Stosowanie nawo
zów, użyźnianie g run tu , stało się wówczas za
daniem nieprzedstaw iającem zbyt wielkich trudności, gdyż wypływało ze składu gleby i roślin na niej hodowanych. P rzez długi czas funkcya fizyologiczna kwasu fosfornego w organizmie roślinnym była nieznaną i parę zaledwo lat tem u przekonano się, że kwas ów skupia się w tych miejscach, gdzie zachodzi szybki podział komórek, tam gdzie tworzy się nukleina, niezbędna do ukształtow ania ją d ra komórkowego. W roślinach nukleina wy
tw arza się przy udziale fosforanów— stąd więc wynika, że kiełkowanie je st bezpośrednio za
leżne od ilości tych soli, gdyż embryony mo
gą wówczas tylko tworzyć się z nasion, kiedy te zaw ierają do stateczną ilość fosforu. Loew hodował dla próby te same rośliny w ziemi zawierającej fosforany i bez fosforanów i przekonał się, że bez nich rośliny były żół
te, zawierały w kom órkach m ało tłuszczu i białka, a rozmnażanie się komórek, stano
wiące najważniejszą czynność ją d ra , zostało powstrzymane. Doświadczenie to najwy
mowniej wykazuje, ja k wielkiem jest znacze
nie fosforanów w życiu roślin.
B erthelot wykonał ciekawe eksperym enty w celu przekonania się, w jakim czasie rośliny najwięcej potrzebują tego niezbędnego dla siebie pokarm u. Zauw ażył, że roślina aż do epoki kwitnięcia, bierze z g ru n tu coraz to więcej fosforu, a gdy kwitnięcie się rozpoczy
na, przestaje niejako żywić się fosforem i zw raca się do potażu potrzebnego jej do owocowania. Nawozy fosforne nie są zatem potrzebne roślinie od chwili zakwitnięcia.
Najw iększą jednak przysługę oddała che
mia rolnictwu, gdy przekonano się, że azot wchodzi w skład organów roślinnych. O d krycie to okazało się ważnetn z tego powodu, że azot przyswojony przez rośliny, zostaje spożytkowany przez nie n a wytworzenie n a j
ważniejszych związków przyrody, niezbęd
nych do utrzym ania życia, mianowicie na wytworzenie ciał białkowych, wchodzących do składu protoplazmy, k tó ra je st podstawą wszelkiego życia organicznego na ziemi.
Rośliny zatem, w ytwarzając białko w swych komórkach, urzeczywistniają najbardziej zło
żoną i najpiękniejszą syntezę organiczną, k tó rą tylokrotnie próbowano sztucznie od
tworzyć w laboratoryach,nad k tó rą darem nie przez wiele la t silił się geniusz ludzki, zanim zdołał osięgnąć przybliżone zaledwie re z u lta ty. Przez długi czas sądzono, że azot je st czerpany przez rośliny tylko z gruntu. Tam spotykamy go pod różnemi postaciami i roz- maitem je st jego pochodzenie. Gnicie, but- wienie ciał organicznych w ziemi lub na jej powierzchni wytwarza amoniak lub sole am o
nowe. Są to związki azotu wydzielające się stale przy rozkładzie ciał zwierzęcych i ro ślinnych.
Część am oniaku ulega nitryfikacyi, część zaś u latnia się w powietrze.
N itryfikacyą nazywamy utlenianie am o
356 WSZECHSWiAT. K r 23.
niaku lub ciał organicznych gnijących, z a w ierających azot, na kwas azotny lub jego sole. Proces ten odbywa się tylko w pew
nych określonych w arunkach— dostęp p o wietrza, wilgoć, odpowiednia te m p e ra tu ra , obecność węglanów, są nieodzowne.
Zjawisko nitryfikacyi zajm owało przez długi czas wielu uczonych, a wielkie zasługi nad zbadaniem tych ciekawych przem ian po łożyli Schlossing, M iintz i W inogradsky.
W inogradsky przekonał się, że cały proces nitryfikacyjny je s t ferm entacyą, że je s t dzie
łem mikroskopowych istotek, k tó re odosobnił i zbadał.
B akterye te czerpią potrzebny im do wzro
stu węgiel z węglanów wapnia, m agnezu i in nych obficie znajdujących się w ziemi —■
m ogą więc istnieć i rozwijać się, korzystając z m ineralnego tylko pożywienia.
J u ż sam sposób odżywiania się tych d ro bnoustrojów je st nietylko zadziw iający ale i nadzwyczaj ważny. Zadziw iający, gdyż stanowi wybitny przykład istotek pozbawio
nych chlorofilu, a mimo to ro zk ład ający ch dwutlenek węgla i to naw et bez dostępu p ro mieni słonecznych. A ż do czasu ciekawego tego odkrycia, podobnych zjaw isk nie znano w naukach przyrodniczych i dlatego m usiało być ono wielokrotnie skontrolow ane zanim n au k a u zn ała je za prawdziwe i ważne.
Jednocześnie z tym procesem przysw ajania w ęgla przez bakterye nitryfikacyjne, odbywa się proces drugi, mianowicie utlenianie azo
tu , gdyż drobnoustroje zam ieniają am oniak i m aterye organiczne azotowe, w fazie gnicia będące, na kwas azotny łub, ściślej mówiąc—
n a sole tego kwasu, azotany.
A zot zaś w tak i sposób utleniony na sole, stanowi pierwszorzędny pokarm dla roślin, znaczenie zatem bakteryj nitryfikacyjnych je s t niezmiernie ważne dla rolnictw a. R oz
k ład ając węglany, w ytw arzają one nowe ilości węgla nieutlenionego, mogącego na- pow rót wejść w krążenie, a co ważniejsza, że azot wydzielający się w postaci am oniaku i soli amonowych i jak o ta k i—niep rzydatny w przyrodzie, bakterye te zatrzym ują, u tle n iają i napow rót zw racają go obiegowi, z a m ieniając n a pokarm roślinny.
Część azotu wolnego lub w stanie am onia
ku ulatnia się jed n ak zawsze przy procesach gnilnych. P otrzebne te składniki nie są je d
nak stracone dla gleby, gdyż w powietrzu pod wpływem elektryczności atmosferycznej azot łączy się z tlenem, następnie z p a rą wodną, dając kwas azotny—ten łączyć się znów może z am oniakiem n a azotan amonu.
Deszcz i wilgoć spłókują kwas i sól jeg o n a
powrót, oddając je ziemi.
(Dok. nast.)■
D -r Zofia Joteyko.
RehaMlitaeya termometru.
(Dokończenie).
Widzieliśmy, że N ew ton już zw racał uw a
gę n a konieczność „kalibrow ania” rury ter- m om etrycznej. Stopnie bowiem term om etru odpowiadać winny równym objętościom, sko
ro zaś dzielimy go n a odstępy, równe pod względem długości, to podział ten w tym tylko razie je s t należyty, gdy ru ra wszędzie jednakow ą posiada szerokość. W arunek ten
J
wszakże, przy nieco znaczniejszej zwłaszcza długości ru ry, rzadko je s t spełniany, podział- k a więc zastosow ana być musi do niejeduo- stajności jej średnicy czyli kalibru, albo też do wskazań term o m etru odpowiednią wpro-
! wadzać należy poprawkę. B adanie ru ry term om etrycznej co do jej kalibru polega i w ogólności n a przesuwaniu wzdłuż niej od
dzielnego słupka rtęci i mierzeniu długości jeg o w kolejnych położeniach. Jeżeli słupek ten czyli nitk a rtę c i zachowuje wszędzie d łu gość niezmienną świadczy to, że ru r a posiada w całej swej długości szerokość jedn ostajną, każde natom iast zwężenie jej lub rozszerze- 1 nie zdradza się natychm iast zm ianą długości przesuwanego słupka. P ro s ta ta napozór
! m etoda je st w istocie rzeczy żm udną, tem-
; bardziej, że każde oddzielne przesunięcie słu p k a i jego zmierzenie dotknięte być może pewnym błędem obserwacyjnym, cała więc ro b o ta prowadzi za sobą nagrom adzenie ta -
! kich błędów przypadkowych, które usunąć
m ożna jedynie przez wielokrotne powtórzenie
iSTr 23. WSZECHSWIAT. 357 tego postępowania ze słupkam i różnej dłu
gości i skombinowanie osiągniętych rezu lta
tów. Wiodące do celu tego rachunki p rz e prowadził niegdyś Bessel, uprościł je zaś Oettingen, a bardziej jeszcze w ostatnich czasach Thiessen. Taki wszakże sposób p ró bowania rury term om etrycznej stosować mo
żemy dzięki tylko temu, że rtęć szkła nie wilgoci; gdyby to była ciecz przylegająca do szkła, ja k woda lub alkohol, to przesuwany jej słupek skracałby się ustawicznie przez pozostawianie cząstek swych przy ścianach rury. Je stto więc niewątpliwie jeden z po
wodów, dla których dopiero wprowadzenie rtęci umożebniło budowę dokładnych term o
metrów. Jakąkolw iek zresztą cieczą byłby term om etr ostatecznie wypełniony, do wy
próbowania w każdym razie rtęć tylko użytą być może. P rzy samem odczytywaniu n a
wet term om etru, zupełnie dokładne w skaza
nia dawać może jedynie ciecz, k tó ra ru ry nie wilgoci; przy spadku przynajm niej term o
m etru liczba wskazana przez ciecz do szkła przylegającą będzie nieco zanizką, część bo
wiem cieczy pozostaje do ru ry przycze
piona.
Do nowszych postępów w budowie term o - m etru osiągniętych, należy rozszerzenie g ra nic, w których stosować go można. P od zwykłem ciśńeniem atmosferycznem rtęć wre w tem peratu rze 375° C, ale już znacznie niżej tego stopnia u latn ia się tak szybko, że nie daje wskazań rzetelnych. Ponieważ zaś już w tem peraturze około 150° rtęć traci obojętność swą względem tlenu pow ietrza i łączy się z nim chemicznie, sądzono tedy, że przestrzeń ru ry term om etrycznej ponad rtęcią niezbędnie próżną pozostawiać należy, co sprowadzało zniżenie punktu wrzenia rtęci i zakres działalności term om etru bardziej jeszcze ograniczało. Poznano wszakże, że bez żadnej ujm y dla dokładności term o
m etru można ru rę ponad rtęc ią zapełniać gazem obojętnym, który w żadnej te m p e ra turze na nią nie działa. Użyto więc do tego najpierw azotu, a gdy go zaczęto wtłaczać pod ciśnieniem dochodzącem do czterech atmosfer, zdołano punkt w rzenia rtęci p rz e
sunąć znacznie w górę i otrzym ać term o
metry, dające dokładne wskazania aż do 450°. W ostatnich czasach udało się naw et granicę tę wyżej jeszcze podnieść, a to przez
zastosowanie dwutlenku w.ęgla; skorzystano mianowicie z zagęszczonego dwutlenku węgla, który teraz w tym stanie znajduje się w hand
lu, a przez zapełnienie nim ru ry term om e
trycznej podniesiono ciśnienie na rtę ć aż do osiemnastu atm osfer, co wydało term om etry służące dobrze do 550°. Pomim o tak znacz
nego ucisku, pod jakim rtęć pozostaje, roz
szerza się wszakże ta k samo ja k w próżni, ciecze są bowiem zupełnie prawie nieściśliwe i najpotężniejsze naw et ciśnienie objętości ich wyraźnie nie zmniejsza.
Przez dalsze wzmaganie ciśnienia we
wnątrz term om etru możnaby i wyżej jeszcze punkt wrzenia rtęci podnosić, teoretycznie bowiem m etoda ta miałaby kres swój dopiero w tem peraturze krytycznej rtęci, to je st w tem peraturze, w której żadne ju ż ciśnienie w stanie ciekłym utrzym ać jej nie zdoła; nad pewną wszakże m iarę ciśnienia powiększać nie można, powodowałoby to bowiem znaczne przekształcenie naczynia. Zdołano wszakże i w inny jeszcze sposób podnieść granicę działalności term om etru, bez uciekania się do ciśnień nadm iernych, a to przez zastąpienie rtęc i cieczą w wyższej jeszcze wrącą tem pe
ratu rze. Dogodną ta k ą cieczą termome- tryczną okazał się w szczególności stop po
tasu i sodu, który wre w tem peraturze około 700°, krzepnie zaś przy — 8°; nizki punkt krzepnięcia tem się tłumaczy, że w ogólności aliaże metaliczne topią się łatwiej, aniżeli m etale, z których się sk ład ają ').
Term om etry ta k daleko sięgające są już właściwie pyrom etram i, jeżeli nazwę tę u trzy mamy dla przyrządów, służących do mierze
nia tem p eratu r wysokich 2). P odzialka ich nie może być przedłużeniem jedynie skali zaw artej między 0° a 100°, ale ustanowioną być musi przez odniesienie do term om etru powietrznego; dogodną też pomoc daje umieszczanie kolejne przyrządu w parze różnych substancyj, których tem p eratura wrzenia dokładnie je st znana. Otrzymujemy stąd szereg punktów stałych, stanowiących podstawę podziałki. Z byt znaczna długość
') Ob. „O mierzeniu wysokich temperatur”
Wszechś. z r. 1889, str. 430.
-) Dokładniejszy opis term orne* ru napełnio
nego tym stopem podał Wszechświat w r. 1894,
s<r. 345.
3 5 8 WSZECHSW1AT N r 23.
ru ry term om etrycznej u tru d n ia używanie przyrządu, a zarazem staje się i źródłem błędu; pom iar bowiem tem p eratu ry dawać może re z u lta t dokładny w tym tylko razie, gdy cała ilość rtęci w term om etrze doprow adzoną je s t do tem peratury, którą oznaczyć mamy.
W zgląd ten mieć należy n a uwadze i w zwyk
łych term om etrach, gdy słup rtęc i w ystępuje poza przestrzeń badaną, a pow stającą stąd niedokładność usuwać trze b a przez odpo
wiednią popraw kę rachunkow ą, któ rąb y przy | term om etrach zbyt długich trudno było do- ! kładnie przeprowadzić. A by więc skrócić term om etry do znacznych sięgające te m p e ra tu r, można w różnych ich p u n k tach w trącać rozszerzenia oznaczonej objętości, chociaż w takim razie term om etr m ierzy tem p eratu rę w pewnych tylko, danych odstępach, sto sownie do celu, jakiem u m a służyć. W k aż
dym wszakże razie, pomimo ulepszeń, jak ieb y j jeszcze zaprowadzić się dały, kres ostatecz- j
ny, do którego przydatnym być może term o m etr rtęciowy, m a miejsce około 600°, w tej bowiem tem peraturze wszelkie gatunki szkła ulegają ju ż zmiękczeniu.
Do tem p eratu r przypadających poniżej punktu krzepnięcia rtęci u trzy m a ł się dawny term om etr alkoholowy, wspomniane ju ż je d nak wyżej przyleganie alkoholu do szkła wzm aga się w tem p eratu rac h nizkich i b a r dziej jeszcze, aniżeli w tem p eratu rze zwykłej, dokładności jego szkodzi. A b y więc tru d n o ści te usunąć, poddano doświadczeniu różne inne ciecze, pod wpływem znacznego zimna dopiero krzepnące, a poszukiw ania te uw ień
czone zostały skutkiem pom yślnym , bardzo bowiem korzystną cieczą term om etryczną okazał się toluol, znany już od r. 1838 węglo
wodór, składu C7H 8. Zachow uje on p ły n ność swą lepiej niż alkohol, n iestając się ta k lepkim, a ponieważ wre dopiero w tem p.
110°, można więc na napełnionych nim t e r m om etrach oba sta łe punkty oznaczać, ja k n a term om etrze rtęciowym. P odziałk a zresztą zarówno term om etru alkoholowego ja k i toluolowego ustanow ioną być musi przez porównanie z term om etrem gazowym, a w szczególności z wodorowym, który je s t właściwym przyrządem m ierniczym dla te r
mometrów do tem p eratu r najniższych.
W spomnieliśmy o konieczności unikania r u r zbyt długich, ale podobnież i inne wy
m iary term o m etru przekraczać pewnej g ra nicy nie powinny. Pomimo bowiem dobrego przewodnictwa i słabego ciepła właściwe
go rtęci, jednostajne ogrzanie całej je j m asy, w term om etrze zaw artej, wymaga pewnego czasu, a gdy ilość jej je st zbyt wiel
k a, niepodobna praw ie doprowadzić ją wszę
dzie do jednakow ej tem peratury. D latego też term om etry, w których większe odstępy m iędzy kreskam i podziałki osięgają się przez zastosowanie wielkich kulek, wskazań do
kładnych dawać nie mogą. Dobre więc przyrządy posiadać m uszą naczynie niewiel
kie, ale w ta k drobnym obszarze zaw arta ilość rtęci niewielkim też ulega zmianom objętości, które wyrażnemi być mogą jedynie w ru rach bardzo wązkich, włoskowatych.
D o mikroskopowej wszakże prawie szeroko
ści doprowadzony słup rtęci trudno dostrze
g ać się daje, tem bardziej, że i powietrze w bardzo wązkich zaw arte rurach, skutkiem całkow itego odbicia św iatła n ab iera połysku metalicznego. Niedogodności tej zaradził wszakże szczęśliwy pomysł, polegający na przekształceniu okrągłego otworu ru ry w foi’- mę szczeliny, skąd włoskowata nitk a rtęci zm ieniła się w rozszerzoną wstęgę, daleko le
piej widoczną. D robny ten szczegół urno- źebnił więc znaczniejsze zmniejszenie wymia
rów naczynia.
N ajw iększą wszakże ku term om etrowi nie
ufność wzbudziło dostrzeżone przesuwanie się stałych jeg o punktów, a zwłaszcza punktu topliwości lodu. Gdy wskazania różnych przyrządów okazywały się niezgodne, przypi
sywano to pierw otnie wadliwej ich konstruk- cyi albo też błędom obserwacyi, skoro wszak
że jeden i tenże sam term om etr poddawać zaczęto długoletniej i ścisłej kontroli, przeko
nano się, że rzeczywiście ulega on z biegiem czasu zmianom, często naw et bardzo znacz
nym , a których źródło tkwi w pewnej opie
szałości, ja k ą okazuje szkło względem wpły
wów ciepła. Jeżeli term om etr ogrzewa
my od zera do pewnej tem p eratu ry dosyć wy
sokiej, do 100° dajm y, powłoka jego szklana ulega rozszerzeniu, ale po szybkiem oziębie
niu do tem p eratu ry pierwotnej nie odzyskuje n atych m iast początkowej swej objętości,przez pewien czas utrzym uje się jeszcze niejaka po
zostałość rozszerzenia, a stąd term om etr
i w lodzie topniejącym okazuje tera z stan niż-
N r 23. WSZECHSWIAT. 3 5 9 sży, aniżeli przed ogrzaniem, rozszerzone bo
wiem naczynie przejm uje część rtęci z rury.
Z biegiem czasu, po dniach i miesiącach ca
łych, przyrost ten objętości naczynia zanika, a tem samem punkt topliwości lodu zwolna się podnosi. P rzy powolnem oziębianiu te r m om etru zmiany te zachodzą w obszerności mniejszej, a przez długotrw ałe ogrzewanie
jterm om etru można obniżenie czyli depresyą { punktu zera dalej nieco jeszcze posunąć, ale w każdym razie istnieje granica, której już nie można przekroczyć. J e s tto więc najniższy, czyli najbardziej obniżony punkt zera, od którego odróżnić należy każdochwilowy czyli prze
chodni punkt zera; ten ostatni je s t wynikiem powolnego podnoszenia się, a położenie jego zależy od czasu, jak i upłynął od ostatniego rozgrzania term om etru. Trw ałe rozszerze
nie kulki term om etru wpływać oczywiście
jmusi i n a położenie p unktu w rzenia wody.
Jeżeli więc term om etr ogrzany zostanie znacz
nie wyżej niż do 100°, punkt ten ulega wy
raźnem u obniżeniu; ale i ogrzanie do 100u wywiera wpływ podobny lubo w słabszej mierze. Skoro zaś punkt zera doznaje obniżenia silniejszego, aniżeli punkt wrzenia wody, odstęp przeto między niemi ulega pewnemu powiększeniu.
Objawy te są więc n ader zawiłe, a dopóki statecznego i powolnego podnoszenia się punktu topliwości lodu nie wyróżniano od nagłego i chwilowego jego obniżania, nie można było wydobyć żadnej prawidłowości, a zmienność ta wydaw ała się kapryśną zu
pełnie. P rze d kilkunastu dopiero laty po starannych badaniach P e rn e t zd o łał wyka
zać, że ruchy punktu topliwości lodu u leg ają pewnym prawom. Obniżenie tego punktu zależy od tem p eratu ry ,, do jakiej term om etr był ogrzany i od czasu, przez który ogrze
wanie to trw ało, a z pewnem przybliżeniem proporcyonalne jest do kw adratu tem peratu- ry, gdy term om etr wpływowi je j dostatecznie długo był poddany. P rzy ogrzaniu sięgaj ą- cem powyżej 3003, obniżenie być może bardzo znaczne i dochodzi do kilku stopni; przy ogrzaniu do 100° wynosi tylko kilka dziesią
tych, a przy ogrzaniu do 50° ju ż tylko kilka setnych części stopnia, ale i tem p eratu ra po
kojowa naw et sprowadza wyraźne jeszcze zniżenie p unk tu zera. Znaczy to, żo nie można wprawdzie wskazać, j a k dalece w d a
nym term om etrze obniżać się może punkt jego zera, ale oznaczone obniżenie istnieje dla każdej tem p eratu ry , na ja k ą poprzednio je s t on wystawiony. D aje więc to możność wprowadzenia należytych poprawek i usunię
cia błędu,pochodzącego ze zmienności punktu topliwości lodu.
Gdybyśm y za p u n k t zera przyjmować chcieli wysokość, ja k ą w lodzie topniejącym zajm uje szczyt rtęci po długim wypoczynku term om etru, postępowanie tak ie nie byłoby ścisłem, od chwili bowiem ostatniego roz
grzania term om etru m ógł się punkt ten mniej lub więcej w górę przesunąć. N atom iast zaś, ja k uczą badania P e rn e ta , punkt najsil
niejszego zniżenia po ogrzaniu term om etru do 100° zachowuje położenie stateczne, a o d ległość jego od p unktu wrzenia uważaną być może za niezmienną. N a tej więc zasadzie oprzeć można podziałkę term om etru, jako też poprawki, które do każdorazowych dostrze
żeń wprowadzać należy.
Istotnie wszakże zmienność tę term om etru pokonały ulepszenia w wyrobie szkła. W ró ż nych term om etrach depresyą punktów s ta łych zachodziła w stopniu bardzo różnym, a niekiedy zdarzały się term om etry od w a
dliwości tej zupełnie prawie wolne; na pod
stawie dawniejszych badań R eg n au lta roz
maitość tę tłum aczono słusznie różnicami zachodzącemi w składzie chemicznym szkła, ale dokładnem i rozbioram i różnych odmian szkła, używanych na wyrób term om etrów, zajął się dopiero R udolf W e b er w r. 1883.
Poszukiwania te doprowadziły go do niespo
dziewanego odkrycia, że depresyą nie wystę
puje wcale, lub też bardzo je st słabą przy
najm niej, gdy szkło zawiera jedynie tylko potas lub tylko sód, nie zaś oba te m etale zarazem . Szkło, warunkowi tem u odpowia
dające, zdarzało się dawniej bardzo rzadko w technice; posiada ono bowiem ta k wysoki punkt topliwości, że fabryki szkła umyślnie stosowały mieszaninę soli potasowych i sodo
wych do fab ry k acji szkła, które miało być w płomieniu lampy obrabianem. Podobnież ja k wiele ałiaży topi się w tem p eratu rze niższej, aniżeli ich części składowe od-
| dzielnie, tak też i szkło potasowo-sodowe daje się łatwo obrabiać w płomieniu lampy, gdy
i
szkło, zawierające potas lub sód wyłącznie,
I otrzymywać może ostateczne wykończenie
3 6 0 WSZECHSWIAT. N r 23.
w hucie tylko. W ten więc sposób tajem n i
ca zagm atw anej zagadki rozw ikłaną zo stała i szło już tylko o wynalezienie szkła, któreby, jeden tylko m etal alkaliczny w składzie swym posiadając, m iało pomimo to dostatecznie nizki p unkt topliwości. Z adanie to spełnio- nem też rzeczywiście zostało przez znany z a kład w J enie, technice szkła poświęcony;
poznano tam , że przez d o datek pewnych tlenków m etalicznych wolne od potasu szkło sodowe otrzym uje niższy stopień topliwości, chociaż tlenki te depresyi nie powodują. T a kie więc norm alne szkło jenajskie, używane obecnie do wyrobu term om etrów , uwolniło je od najdotkliw szego źró d ła błędów. K orzyst-
jnem je s t tak że znajdujące się w handlu fran-
jcuskie szkło sodowe (verre dur). G dy w t e r m om etrach ze zwykłego szkła turyngijskiego, po ogrzaniu ich do p unktu w rzenia wody, depresya zera wynosiła 0,4° do l° ,w tych no
wych term o m etrach dochodzi ona do 0,1° co najwyżej. W ybitniej jeszcze przedstaw ia się ta różnica przy silniejszem ogrzew aniu t e r mometrów. W edłu g daw niejszych dostrze
żeń C raftsa w term om etrach ze zwykłego szkła niemieckiego lub francuskiego punkt topliwości lodu, po ogrzaniu do 350°, podno
sił się w ciągu 48 godzin o 6° do 14°; w te r m om etrach natom iast ze szkła jenajskiego, po dziesięciogodzinnem ich utrzym yw aniu w tem p eratu rze 300°, podwyższenie zera wy
nosi zaledwie 0,6° do 1°.
Niem niej znaczne trudności nastręcza jeszcze połączenie z term om etrem podziałki.
Przyjm owaliśm y dotąd, że p odziałka w yryta je s t bezpośrednio na ru rze term om etrycznej;
gdy wszakże term om etr opatrzony j e s t w ska
lę oddzielną, uwzględnić należy i je j rozsze
rzalność przez odpowiednie popraw ki. T e r
m om etry dawniejsze składały się z przyrządu szklanego, przytw ierdzonego do podstawy drew nianej, n a której wycięta b y ła skala.
N a drzewie wszakże podziałkę o drobnych odstępach trudno je s t nakreślić dokładnie;
drzewo n adto pod wpływem wilgoci zmienia swe wymiary czyli, ja k zwykle mówimy, pa- czy się, dlatego też term om etry takie nie mogły bynajmniej do dokładnych pomiarów służyć, niemówiąc ju ż o tem, źe, pomimo przytw ierdzania, term om etr w drewnianej swej oprawie zawsze na usunięcie je s t n a rażony. W prowadzenie skal m etalowych j
w miejsce drewnianych nie zaradziło tru dn o
ściom; podziałka wprawdzie m ogła być do
kładniej wyrobiona i wpływ wilgoci usunięty został, natom iast wszakże powstało nowe źródło błędu z powodu znacznej rozszerzal
ności m etali, gdy słabsza rozszerzalność drzew a pozw alała wzgląd ten pomijać. Istot- nem więc udoskonaleniem było użycie n a po
działkę tegoż samego m ateryału, z którego i term o m etr je s t wyrobiony, to je st szkła.
S kala posiada takiż sam współczynnik roz
szerzalności, ja k ru r a term om etryczna, dąży więc równom iernie z jej rucham i i usuwa b łąd w ynikający z różnicy w rozszerzalności różnych m ateryałów . D okładne wskazania daw ać w ogólności może jedynie term om etr o skali szklanej, ale i połączenie podziałki takiej z term om etrem nastręczało jeszcze pewne przeszkody.
N a jp ro stszą wydawało się rzeczą wyrycie
| podziałki na sam ej ru rze term om etrycznej, j której też dlatego nadano grubość odpowied-
| nią. P rze z opatrzenie jej sm ugą szkła mlecz
nego uczyniono kreski i liczby łatw iej widocz- nemi, zwłaszcza gdy są uczernione m ieszani
ną sadzy i oleju. T erm om etr wszakże zan u rzanym bywa we wszelkie możliwe ciecze, wystawiony je s t na wpływ czynników atmo- I sferycznych, powierzchnia więc jego narażona j je s t n a ciągłe niszczenie, najlepsze bowiem
! naw et szkło nie je s t zupełnie nierozpuszczal
ne; stą d też i podziałka staje się coraz mniej w yraźną i znika stopniowo. O d takiej więc zagłady należało j ą uchronić, a wzór do n a śladow ania nastręczy ły znane powszechnie, tan ie term om etry, w Turyngii głównie w yra
biane, służące do wskazywania tem peratury wody w kąpielach. W przyrządach tych właściw a r u r a term om etryczna je s t wtopiona w d ru g ą ru rę zew nętrzną, w k tó rą wsunięta je s t skalaj na papierze nakreślona. Podobnąż budowę zastosowano więc i do term om etrów naukowych, w których ru rk a term om etrycz
na, w raz ze skalą n a płytce szkła mlecznego w yrytą, mieści się w ru rz e zewnętrznej. N a płaskiej płytce drobiazgow a podziałka daje się n ad to daleko lepiej i dokładniej urządzić, aniżeli na sklepionej ścianie sam ejże rury term om etrycznej. T rzeba jeszcze tylko było podziałkę tę ta k wewnątrz ru ry przytw ier
dzić, by pozostaw ała nieporuszoną, ulegając
przytem wespół z r u r ą term om etryczuą zmia-
N r 23. WSZECHSWIAT. 3 61 nom, od wpływu tem p eratu ry zależnym.
Z początku przytw ierdzano ją w górnym końcu rury, ale osadzenie takie okazało się bardzo wadliwem, przy ogrzewaniu bowiem term om etru skala rozszerzała się od góry ku dołowi, gdy sam a ru ra, u spodu przylutow a- na, w ypełniała się od dołu ku górze. Z u p eł
nie należyte osadzenie skali, zapewniające jej dostateczną ruchliwość i s ta łą zarazem podporę, wprowadził dopiero znany kon
stru k to r Fuess. W urządzeniu tem skala wspiera się na widełkach, wtopionych w dol
ną część rury term om etrycznej; podobneź widełki obejm ują skalę i w górnej jej części, ta k wszakże, źe pozostaje jeszcze drobny od
stęp, by skala pod wpływem tem peratury rozszerzać się m ogła swobodnie. W odstę
pie tym wszakże mieści się sprężyna, która skalę wciąż ku dołowi naciska. Tym więc sposobem ru ra wraz ze skalą razem się ku górze ze wzrostem tem p eratu ry rozszerzają i wysokość słupa rtęci należycie odczytać się daje.
I przy samem wszakże odczytywaniu te r
m om etru unikać należy błędu, który łatw o powstać może, jeżeli oko w kierunku ukośnym spogląda, zwłaszcza, gdy podziałka je st do
syć daleko od słu p a rtęc i usunięta. P a ra - laktyczny tak i b łąd dosyć je s t pospolity, a ciekawą je s t z tego względu anegdota o r a portach, nadsyłanych z pewnej syberyjskiej stacyi meteorologicznej do b iu ra centralnego , w P etersburg u; w raportach tych wysokość barom etru okazywała stateczne z dnia na dzień kołysanie, tak że barom etr w ciągu dni po sobie idących wznosił się i opadał naprze- mian. Praw idłow e te przeskoki zwróciły uwagę biura, a dochodzenie przyczyny wy
kryło, źe do odczytywania barom etru używa
ni byli dwaj podoficerowie, pełniący służbę kolejno co drugi dzień, z których jeden był wzrostu wysokiego, a drugi nizkiego; podofi
cer wysoki spoglądał n a szczyt rtęci z góry, nizki zaś z dołu, pierwszy więc podaw ał za- nizki, drugi zaś zawysoki stan barom etru.
A negdota ta usprawiedliwią potrzebę zale- j cania niezbędnej przy odczytywaniu podzia- łek ostrożności.
Jeżeli kreski dosyć są cienkie, wprawny obserw ator łatw o ocenić może dziesiątą
jczęść odstępu pomiędzy niemi; ponieważ zaś j term om etr dokładny łatw o ua dziesiąte czę- j
ści stopnia podzielić się daje, unikać przeto przy odczytywaniu można błędu przechodzą
cego V,00 stopnia.
Nie należy sądzić, by wszelkie te ulepsze
nia term om etru dla pracowni jedynie nauko
wej znaczenie posiadały, w życiu bowiem powszedniem niezbędnym jest także dokład
ny pom iar tem peratury. Term om etr le k a r
ski, który daje w skazania choćby o stopień tylko błędne, mógłby niebezpieczne powodo-
| wać pomyłki przy badaniach stan u chorego.
W idzieliśmy zaś, że błędy takie w term o
m etrach dawniejszych były nieuniknione już skutkiem depresyi stałych jego punktów.
D latego też zajęliśmy uwagę czytelnika tym rysem rozwoju term om etryi, który świadczy razem , ja k znacznemu w ostatnich czasach
| udoskonaleniu uległy w ogólności wszelkie przyrządy miernicze.
S. K.
S P O S T R Z E Ż E N IA
i nad budową gniazda i składaniem jajek u szerszenia (Vespa Crabro L.).
W ciągu roku 1894 p. K a ro l J a n e t ') ob
serwował szczegółowo budowę gniazda szer
szenia (Vespa C rabro), a nadto sposób sk ładania ja je k i utrzym ania ciepła w gnieź- dzie przez największy ten gatunek os n a szych. Spostrzeżenia te uzupełniają zgro
madzone przez różnych autorów wiadomości o obyczajach szerszeni oraz dorzucają pewną ilość nowych obserwacyj.
Od samego początku zakład ania pierw
szych kom órek gniazda dostrzegam y pewną szczególną sym etryą. Gniazdo badane było zaczęte 14 m aja, pod dachem m ałego kiosku, budowanego w ogrodzie. Ani obecność ro
botników, którzy przyglądali się ciekawie
•) Comptes Eendus, n-r 27, 1 8 9 4 , tom 11 9 ,
u-r 7, 1 8 9 5 , tom 12 0 ,
362 WSZECHŚWIAT. K r 23 szerszeniom, niezabijając icb, ani uderzenia
m łota, w strząsające budową, nie odstręczały m atki założycielki od pracy.
G niazdo szerszeni zaczyna się od niewiel
kiej podstawy, przyczepionej do m iejsca wy
branego przez m atkę. P odstaw a ta wydłuża się ku dołowi, w mniej lub więcej prawidłowy walec na 10—12 mm długi o średnicy 2—
3 mm, na końcu którego zo stają zbudowane pierwsze komórki. Zwykle trzy pierwsze
W reszcie w 65 dni (18 lipca) od zbudowania pierwszej komórki, wykończony został czwar
ty szereg komórek. Gąsienice, wylęgłe z j a jek , doszedłszy do odpowiednich rozmiarów, zaczęły zamieniać się w poczwarki i zaskle
piać w kom órkach, a ju ż 56-go dnia (9 lip
ca) wylęgła się pierwsza robotnica szerszenia.
Budowa drugiego p la stra rozpoczęła się w 69 dni (22 lipca) od początku założenia gniazda,—powstało naprzód wiązanie, utwo-
komórki bywają zakładane jednocześnie; cza
sem pierwsza kom órka pozostaje jakiś b a r dzo krótki czas sam a, ale dwie następne ukazują się tak szybko po tam tej, że można naw et wtedy uważać wszystkie trzy za je d nocześnie powstałe (fig. I, A ). P raw ie n a
tychm iastowe przyłączenie czw artej komórki tworzy figurę o dwu osiach symetrycznych (fig. I , B); następnie przybywa kom órka 5, 6 i dalsze (fig. I, C). W dziewięć dni od rozpoczęcia budowy (23 m aja) p la ste r gniaz
da posiadał 8 kom órek praw idłow o ułożo
nych, z których 4 środkowe zaw ierały po ja jk u (fig. I , D). P o dwudziestu jeden dniach (4 czerwca) cztery środkowe, p ie r
wotne komórki, były ju ż otoczone całym rzędem 10-u komórek, które p. J a n e t nazywa obwodowemi (fig. I, E ). W każdej komórce znajdowało się jajko, przyczepione w kącie wewnętrznym, od którego zaczęły się wy
tw arzać komórki, grubszy koniec ja jk a był zwrócony ku zewnątrz, czyli ku obwodowi | gniazda. W skutek prawidłowego u k ład an ia się kom órek nowopowstających, całość p la s
tr a przedstaw ia najdoskonalszą sym etryą.
Pomiędzy 23—26 dniem istnienia g niazda (w czasie między 6 i 9 czerwca), wylęgły się cztery pierwsze gąsienice z czterech najpierw złożonych ja je k (fig. I, P , 1). W 46 dni (29 czerwca) p laster był utworzony z 3 -ch szeregów komórek współśrodkowo ułożonych, z których pierwszy zaw ierał 4, drugi 10, a] trzeci 16 komórek (fig. 2, G a, b, c).
rzone z przedłużenia dwu ścian równoległych komórki; dwie pierwsze komórki powstały jednocześnie na przedłużeniu wiązania. N a stępne komórki, ja k i w pierwszym plastrze, u k ła d a ją się system atycznie dokoła pierw szych czterech. F ig u ra H , przedstaw iająca
| ogólny wygląd norm alnego p lastra, posiada
ją c 6 osi, nie może dać dokładnego wyobraże
nia o pow staniu pierwszych komórek, co jed n ak bardzo wyraźnie przedstaw ia fig. G, m a ją c a tylko dwie osi i będąca bezpośred- niem następstw em poprzednich. R ouget utrzym uje, że komórki przeznaczone dla kró
lowych nie różnią się od innych w średnicy ale tylko co do głębokości; nie je s t to ścisłe, bo kom órki plastrów wyższych m ają średnicę 8 m m , kom órki zaś plastrów niższych 10,5 mm. W gniazdach Y espa germ anica spostrzeżono (M archal), że liczba plastrów złożonych z kom órek drobniejszych prze
wyższa liczbę plastrów o kom órkach więk
szych. W gniazdach Yespa C rabro stosunek Fig. 2. G a —środkowe komórki, b—obwo
dowe 1-sze, c— obwodowe 2-gie.
_Nr 23.
je st odwrotny — p. J a n e t zbadał gniazdo, w którem po czterech p lastrach drobnoko- mórkowyck następowało osiem plastrów' 0 komórkach wielkich. Samce V. O rabro, również ja k V. germ anica rozw ijają się 1 w wielkich i w' drobnych komórkach.
Pierw szą powłokę, otaczającą gniazdo, bu
duje wyłącznie m atka. Gdy zaczynają się ukazywać pierwsze robotnice,— wtedy one to budują nowe powłoki, obszerniejsze, a nisz
czą pierw otną, zbyt szczupłą. B adając gniazda szerszeni, p. J a n e t zmuszony był czasem dziurawić powłoki, aby zajrzeć do w nętrza i uszkadzać plastry, ażeby wydostać gąsienice; uszkodzenia te były robione pod
czas nieobecności szerszeni. Z a powrotem widocznem było, że uszkodzenia plastrów wzbudzały wielki gniew w robotnicach, gdy tymczasem uszkodzenia powłoki nie zwracały prawie uwagi.
Szerszenie w racające do gniazda, dzielą najczęściej kuleczki żywności, które z sobą przynoszą,—nie dzielą jed n ak nigdy zapasu papki drzewnej zebranej, każdy używa mate- ryału przez siebie zebranego. P raw ie zaw
sze w nowych gniazdach robotnice używały przeważnie przyniesionej papki drzewnej na budowę powłoki; zachowywały jed n ak m ałą cząstkę, k tó rą następnie p rzerabiały i o b ra
cały na budowę komórek. J u ż dawniejsi autorowie wiedzieli, źe szerszenie używ ają na budowę gniazda papki ze zbutwiałego, spróchniałego drzewa; niektórzy utrzym ują, że używają kory drzew żyjących. W edług p. J a n e ta nie jestto ścisła obserwacj a, bo chociaż widział szerszenie psujące we wrześ
niu i październiku korę sąsiednich jesionów, w gniazdach ich jed n ak nie znalazł ani śladu tej kory. Przyczyną, k tóra skłania szersze
nie do rzucania się na drzew a żyjące, jest potrzeba dostania soku z kory. R obotnice w pewnym wieku p rz e sta ją budować nowe komórki a zastępują je w tejże czynności gorliwie młodsze. N a drugi dzień po wy
kluciu się m łoda robotnica potrafi wziąć z brzegu powłoki m iękką papkę, przyniesioną przez starszą, przerobić j ą i użyć do budowy nowych komórek; poza tem J a n e t nie zauważył innego podziału pracy pomiędzy robotnicami.
S kładanie ja je k przez szerszenia może być dobrze obserwowane, jeżeli zachodzi w ko
mórkach, położonych na brzegu plastra,
363
i a zatem niezbyt głębokich. Odwłok samicy je st wtedy znacznie wydłużony, a dwa łuki ( ostatniego widzialnego pierścienia znacznie odstają; pozwalają one wysuwać się żądłu, które bardzo się wyciąga i wygięte ku grzbie
towi owadu wystaje nazewnątrz komórki i prawie w całości je st widzialne a nie bierze żadnego udziału w znoszeniu jajek . Po sze
regu ruchów, powtarzających się prawie w jednakowym porządku, przy każdem zno
szeniu ja jk a ukazuje się cieńszy koniec jajk a, który pod lekkim naciskiem przyczepia się do dna komórki, albowiem je s t powleczony lepkim płynem. J a n e t obserwował znosze
nie ja je k u królowej i robotnic bardzo wiele razy; znoszenie trw a 2 minuty, licząc od chwili wprowadzenia odwłoka do komórki, aż do wyjęcia go stam tąd; bardzo rzadko odby-
F ig . 3. Stopniowa budowa gniazda szerszenia z osłoną; D — sam ica (królowa) w chw ili sp o
czynku.
wa się krócej, ale częściej przeciąga się do 4 minut. Jeżeli przypadkiem dwa ja jk a zo
stan ą złożone jednego dnia do jednej kom ór
ki, z obudwu wykluwają się po pewnym cza
sie gąsienice, które jednocześnie są karmione j przez robotnicę. W e dwa dni po wykluciu 1 się, ta gąsienica, k tó ra znalazła się wlepszem położeniu i otrzym ała więcej pożywienia, szybciej w zrasta i grubieje od drugiej; róż
nica wzmaga się prawie z każdą godziną, a wkrótce uprzywilejowana gąsienica zabiera tyle miejsca w komórce, że jej towarzyszka, nie mogąc już nic dostać, ginie i wysycha;
i obecność jej szczątków w postaci małego
j
czarnego wałeczka okrytego pom arszczoną skórką, nie przeszkadza rozwojowi pierwszej.
Załączony rysunek (fig. 3, A , B, C, D) j wskazuje stopniowy przyrost pierwszej osło
W SZFCHSW 1AT.
A C
1 tLzic.ń ‘te d n i
364 WSZECHSW1AT. N r 23.
ny gniazda, która była zupełnie gotowa po 41 dniach. W tedy kształtem przypom inała balon i służyła do utrzym ywania ciepła, wy
dzielanego wewnątrz gniazdka przez m atkę.
Do chwili wyklucia się pierwszych robotnic (w ciągu 56 dni) m atka, k tó ra sam a musi budować gniazda i zaspakajać wszystkie po
trzeby swego potom stwa, odbywa często wy
cieczki. AVyprawy po papkę drzew ną mogą nie trw ać dłużej nad trzy lub cztery m inuty, ale wyprawy po żywność przeciągają się do 40 m inut.
P o zużyciu przyniesionej kuleczki papki drzewnej n a budowę komórki lub po rozdzie
leniu żywności między gąsienice, m atk a od
wiedza komórki, do których w sadza głowę wyciągając naprzód różki — następnie w 5 lub 10 m inut po powrocie odpoczywa w szcze- gólnem położeniu (fig. 3 C i D ). W chodzi nad gniazdo i zwija się dokoła podstaw y ta k , że koniec jej odwłoka styka się praw ie z żu- wraczkami i w takiem położeniu m a tk a pozo
staje 10—20 m inut, a podczas słoty naw et dłużej. W ten sposób nietylko dobrze od
poczywa, ale przyjm uje najdogodniejsze poło
żenie dla dostarczenia wszystkim jajkom i gąsienicom ciepła, jak ie wydziela.
K iedy w gnieździe napow ietrznem , odkry
łem ze wszystkich stron, p lastry dojdą do ostatecznej średnicy i osłonki nie potrzeb u ją być ciągle zmieniane n a większe, robotnice pokryw ają gniazda licznemi blaszkam i z m a
sy papierow ej, które się grom adzą jed ne na drugich i zam ykają p lastry od zewnątrz.
P ow staje tym sposobem praw dziw a ściana z przegródkam i, a powietrze tam zaw arte nie może się szybko odświeżać i doskonale u trzy muje się ciepło wydzielane przez m ieszkań
ców gniazda. W gnieździe, okrytem wszyst- kiemi powłokami, 8 października 1895 r.
te m p e ra tu ra wynosiła 32° C przew yższając tem p eratu rę zew nętrzną o 16° C. T a różni
ca trw a ła do 19 października, potem sp ad ała o 0,5 C dziennie i doszła do 2,5° C, dnia 4 listopada. Gniazdo zamieszkiwało wtedy pięć jeszcze silnych robotnic i pięć gąsienic du
żych znacznie wychudłych.
Szerszenie nieraz budują gniazdo we
wnątrz wypróchniałych drzew w dziuplach, wtedy często, ja k to stw ierdza Saussure, gniazdo takie bywa pozbawione osłon; p. K . J ą n e t znalazł takie bardzo wielkie gniazdo
w kącie spichrza, pozbawione osłon na trzech czw artych powierzchni. W rzeczywistości gniazda szerszeni w dziuplach drzew i szczeli
nach s k a ł lub murów m ają zawsze przy po
w staw aniu m a łą powłokę, zrobioną przez m atkę; robotnice robią n a niej powłoki coraz to większe w m iarę powiększania się plastrów i niszczenia osłon wewnętrznych. W zetknię
ciu ze ścianą szczeliny osłonki zniszczone nie m ogą być już zastąpione przez nowe i wsku
tek tego gniazdo z tej strony wcale ich nie m a. B ra k ten osłony nie je s t zatem wyni
kiem insty nk tu szerszeni, które j ą u znają za niepotrzebną, lecz następstw em tego faktu, że po zniszczeniu zbyt m ałych osłon, prze
szkoda m echaniczna nie pozwala n a zbudowa
nie większych.
J a j k a do wylęgnięcia potrzebują tej pod
niesionej tem peratury, ja k a panuje w gnieź
dzie; w m aju, gdy tem p eratu ra atm osfery nie je s t jeszcze wysoka, a pierwsza osłona gniazda nie je s t ukończona, gąsienice wyklu
w ają się dopiero po 20-tu dniach, w lecie zaś w ykluw ają się w pięć dni po zniesieniu jajek . Jeżeli odłączym y w lecie od gniazda p laster z jajk am i, to tylko z ja je k zniesionych przed czterem a dniami wykluwają się gąsienice,—
wylęganie się gąsienic z ja je k zniesionych przed trzem a lub dwoma dniami zostanie opóźnione znacznie. Z poczwarek uform o
wane owady przebijają oprzędy i wychodzą nazew nątrz bez pomocy starszych osobników;
po wylęgnięciu się szerszeni komórki zostają oczyszczane, a mianowicie zewnętrzne szcząt
ki błony oprzędowej zrywa staran nie jed n a ze starszych robotnic, albo naw et m atka, k tó ra w kilka m inut po wylęgnięcir się m ło dych szerszeni przychodzi złożyć nowe jajk a.
A . Ś.
Gandawa.
U n iw ersytety belgijsk ie, zarówno rządow e
(G andaw a i L ieg e) ja k i pryw atne „w oln e” (Lou-
vain i B ru k sella), posiadają, w obecnej chw ili
N r 23. WSZECHSWlA'1 3 65 łaboratorya, odpow iadające w zu p ełności w szel
kim wymaganiom. Instytut chem iczny w L ieg e, zbudowany w roku zeszłym pod osobistym k ie
runkiem prof. Springa, słusznie teraz uchodzić m oże za wzór teg o rodzaju budynków. Starsze 0 lat k ilk a laboratoryum gandaw skie nie j e st • obliczone ani na tak w ielką liczb ę słuchaczów , ani na tak różnorodne badania. Laboratoryum słu ży przeważnie do badań analitycznych i orga
nicznych i pod tym w zględem posiada w szystko, co dla chemika potrzebnem być m oże.
U w agę zw iedzającego zw racają nader dokład
ne w agi z glinow em i belkam i, pochodzące od firmy Sartoriusa w Getyndze. Jak w iadom o, w agi tem są czulsze, im belki są dłuższe i lżej ■ sze. Dawniej pośw ięcano lek k o ść na rzecz d łu gości i używano w ag długoram ienńych. M echanik B unge dow iódł, że praktyczniejszem je s t w ręcz przeciw ne urządzenie i w agi now ych konstrukcyj mają belki bardzo krótkie, lecz natom iast nader lekkie. P rzez użycie glinu, k tóry p rzeszło trzy razy od m osiądzu je s t lżejszy , m ożna w wagach połączyć jed n ę i drugą w łasność.
Z przyrządów , służących do dokładnej analizy organicznej, wym ienić warto bardzo prosty 1 praktyczny przyrząd do pochłaniania dw utlen
ku w ęgla. Zwykle do aparatu z ługiem p otażo
wym przyczepia się rurkę w ypełnioną stałym wodanem popasu lub chlorkiem wapnia, a to w tym celu, by zatrzym ać parę wodną, porwaną przez prąd gazów z ow ego roztw oru potażow ego.
U życie rurek polega jed n ak na złudzeniu— są one bowiem znacznie zakrótkie, aby potaż gryzący w nich zaw arty, pochłonąć zdążył całą ilo ść pary wodnej. W laboratoryum tu tejszem używ ają w tym celu dwu kulek z kw asem siarczanym , które stale łączy się z przyrządem absorpcyj
nym Geisłera: cały przyrząd zatem zam iast trzech kulek posiada ich pięć, z których trzy pierw sze, ja k zaw sze, są w ypełnione łu giem potażow ym , dwie ostatnie zaś stężonym kw asem siarczanym . D ogodność tego urządzenia p olega na tem , że pochłanianie w kw asie siarczanym je s t daleko dokładniejsze, a ilość dw utlenku w ęgla określa się odrazu jednem ważeniem , co przy znacznej liczbie analiz przedstaw ia pow ażną oszczędność czasu. Przyrząd ten zasługuje w ięc na ogólne rozpowszechnienie.
L. Br.
K R O N I K A N A U K O W A .
— D ośw iadczenie p. B ały nad gęstością tlenu.
Odkrycie argonu zw róciło uw agę chem ików na pierwiastki: pow stało pytanie, czy znane dotych
czas pierw iastki nie zaw ierają, podobnie ja k azot atm osferyczny, jakichś ciał, dotychczas niezna
nych. Przed paru tygodniam i pism a codzienne podały wiadomość, że odkryty został nowy gaz w tlenie. Sprawa ta przedstaw ia się, ja k zo b a czymy poniżej, znacznie skromniej. W iadom o, że tlen daje, w zależności od warunków dośw iad
czenia, dwa widma. Otóż p. B ały, asystent prof.
R am saya, zadał sobie pytanie, co oznaczają te dwa widma: czy zależą one od różnych drgań cząsteczek jed n ego gazu, czy też pochodzą od dwu różnych gazów , pow stających przez ro z
dzielanie się tego tlenu, jaki obecnie znamy.
O dotychczasowych wynikach swych badań p. B a
ły p rzedstaw ił Tow arzystw u królew skiem u w Lon
dynie referat, który tu dosłownie niem al przyta
czamy. P. B ały przepuszczał iskry elektryczne r ó ż nej długości pom iędzy odpowiedniem i elektrodam i platynowem i przez tlen w przyrządzie podobnym do tego, jak im się posługiw ał J. J. Thomson do doświadczeń z elektrolizą pary '). Gazy p o
w stające na każdym elektrodzie m ożna było zbierać i poddawać badaniom. P. B ały oznaczał przedew szystkiem gęstość tlenu, u żytego do d o
św iadczenia przed przepuszczeniem iskier, a na
stępnie gęstość gazów , zebranych na elektrodach.
W yniki,jakie wypadły przy przepuszczaniu iskier różnej długości, są podobne pod pewnym w zglę
dem do rezultatów otrzym anych przez J. J. Thom sona dla pary wodnej: m ianowicie przy długich iskrach na katodzie zbierał się gaz lżejszy , ani
żeli na anodzie; z krótkiem i iskram i rzecz się m iała odwrotnie. N astępująca tabelka, zaw iera
ją ca w yniki dotychczasow ych dośw iadczeń, po
zw ala sądzić o dokładności pom iarów p. Bały:
G ęstość gazu z e b ran eg o n a k a to dzie p rzy d łu g iej
isk rze .
1 5 .7 8 1 5 .7 9 1 5 .8 0 1 5 ,7 9
G ęstość tle n u użytego do d o św iad czen ia (p rzed p rzep u szc zan iem
iskier).
1 5 .8 8 1 5 .8 7 1 5 .8 9 1 5 .8 8 1 5 .8 8
G ęsto ścjg a zu ze
b ran eg o n a k a to dzie p rzy k ró tk iej
isk rze .