• Nie Znaleziono Wyników

mumi J\s. 23.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "mumi J\s. 23."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\s. 23. Warszawa, d. 9 czerwca 1895 r. T o m X I V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRE N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a rs z a w ie :

rocznie rs. 8 kw artalnie

Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą :

rocznie rs. lo półrocznie 5 Prenum erow ać można w Redakcyi „W szechświata *

i we wszystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

K om itet R edakcyjny W s zec h ś w iata

stanow ią Panow ie:

D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W i., Kram sztyk S„ M orozew icz J., Na- tanson J„ Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W.

-^d ies ZE2ed.a,:iscyi: Z lrakow skie-Przedm ieście, IbTr 0©.

O P O T R Z E B IE

mumi CHEMICZNYCH

DL A R OL N IK ÓW .

O D C Z Y N ' P U B L I C / N V .

Do bardzo niedawnego czasu rolnictwo po­

grążone było jeszcze w cieniach niewiedzy.

W szelka głębsza um iejętność, jakiekolwiek doświadczenie naukowe wydawały się zby- tecznemi a naw et szkodliwemi dla sztuki uprawy gleby, k tó ra uchodziła za bardzo łatw ą, m ało złożoną, a przedewszystkiem niem ającą nic wspólnego z t e o r y ą i nauką.

Rolnik zw racał usilną baczność na pogodę lub niepogodę, n a deszcz i słotę,— p rz era żał się widokiem komety, niepokoił wyglądem słońca lub księżyca,— oczekiwał z obawą zmian tem peratury lub pór ro k u ,—drżał przed groźbą burzy, gradu, w iatru, u ra g an u i tym podobnych kataklizm ów, mogących w mgnieniu oka zburzyć całoroczny plon jego pracy, plon zdobyty w pocie czoła, długim mozołem. Rolnik zbierał to tylko, co łask a­

wa przyroda zechciała mu zaofiarować z dobrej woli— raz cieszył się wspaniałym dobytkiem, kiedyindziej pochylał się pod ciężkiem brzemieniem niedostatku. Nie był nigdy panem swej upraw y—przeciwnie, śle­

po poddawał się siłom przyrody, które w jego mniemaniu były nieuniknione, niczem nie- zwalczone. Ż ył więc w ciągłej niepewności,

! wszystko zdając n a szczęśliwy los, n a szcze­

gólny jak iś wypadek.

Rzecz prosta, że w taki sposób pojęte ro l­

nictwo wystarczyć nie mogło do zaspokoje­

nia potrzeb coraz to szybciej powiększającej się ludności, tem bardziej, że, w m iarę postępu cywilizacyi, ludność owa zwiększała swe wy­

magania, żądając pożywienia nietylko obfit­

szego, ale coraz to lepszego. Bochenek czar­

nego chleba nie w ystarczał ju ż człowie­

kowi.

W ówczas nauka przyszła z pomocą rol­

nictwu. W y kazała ona, że ziemia nie daje tyle, ile daćby mogła, gdyż nie wszędzie je st upraw iana um iejętnie. Z biegiem czasu nau­

ka zrobiła przewrót w m etodach uświęconych

■ przez trądycye, zastępując je m etodam i ści- słemi, opartem i na doświadczeniu i obser- wacyi.

Trzy nauki, powiada uczony francuski Ber-

thelot, przyczyniły się do rozwoju rolnictwa,

(2)

354 WSZECHŚWIAT. N r 23.

to je s t fizjologia, m echanika i chemia. M e­

chanika d ała świetne sposoby orania, siewu i zbioru. Zapom ocą udoskonalonych maszyn rolnik może dokonać tych pierw szorzędnych czynności daleko lepiej, mniejszym kosztem i w krótszym znacznie czasie niż dawniej.

Ale maszyny nic przez się nie dają, nic nie tworzą, nie zwiększają niczem bogactw a plo­

nu, więc doniosłość ich, choć bardzo ważna, je s t jed n ak drugorzędną. Daleko więcej zdziałała dla rolnictwa fizyologia. Z adaniem jej je s t zachowywać i rozm nażać. H ygiena pilnuje zdrowia ludzkiego— m edycyna chroni je od chorób, które usiłuje zwalczyć. Też same nauki zastosować również można do roślin uprawnych, a przy ich pomocy o ch ra­

niać te rośliny od chorób, dążących do znisz­

czenia całych nieraz plonów. P ró b y robione w tym kierunku uwieńczone zostały j a k n a j - ' łepszemi rezultatam i. W ybór nasion ma pierwszorzędne znaczenie w powiększeniu i ulepszaniu zbiorów. A wieleż to roślin dziś jeszcze pozostaje w stanie dzikim? wieleż je s t takich, do których nie zastosowano wcale upraw y choć prawdopodobnie dadzą się jak - najlepiej hodować? M amy tu przed sobą całe pole do badań, mogących w przyszłości znaleźć zastosowanie praktyczne. D o otrzy­

m ania obfitych zbiorów nie dość je s t je d n a k dobrze g ru n t zorać i zasiać na nim wyboro­

we nasiona. Trzeba, żeby nasiona owe zna­

lazły w glebie odpowiedni i obfity pokarm . W ówczas dopiero roślina będzie m ogła do- biedz pełnego rozwoju. T u wkraczamy już w dziedzinę chemii. Sposoby, zapomocą których rośliny czerpią pokarm z g ru ntu, powietrza i wody, przez długi czas były okry­

te tajem nicą i zaledwie wiek m inął od czasu, gdy uczeni zwrócili uwagę n a najw ażniejsze z tych zagadnień.

Chem ia na mocy subtelnego, rozbioru, z b a ­ d ała wszystkie pierw iastki sk ład ające roślinę i poznała z drugiej strony części składowe ziemi— a dzierżąc w swej dłoni ta k doniosłe wiadomości śmiało rozwiązywać poczęła kwestye rolnicze. Założycielem niejako n a u ­ ki rolniczej był Lavoisier, gdyż on pierwszy zastosował do rolnictw a—pozostającego aż do jego czasów w grubym em piryzm ie— m e­

tody ścisłe, miernicze. Chem ia jest istotnie wespół z fizyologią, naukow ą podstaw ą ag ro ­ nomii, a postępy tej ostatniej są w ścisłej za-

j

leźności od rozwoju nauk. „N auka była do ostatnich prawie czasów stosowaną do prze­

m ysłu wyłącznie (powiada uczony francuski D eherain), gdybyśmy poświęcili dla rolnic­

tw a tyle milionów, tyle pracy i geniuszu—do jak ich odkryć, do jakich postępów doszli- byśmy dzisiaj! Bylibyśmy panam i przy­

rody. ”

D aleko nam wprawdzie do tych absolut­

nych rządów, choć w ostatnim la t dziesiątku rolnictwo zrobiło olbrzymi krok naprzód i skutkiem licznych badań zyskało naukowe podstawy.

Pierw sze odkrycia chemiczne, ważne dla rolnictwa, dotyczyły przysw ajania u roślin.

Przysw ajanie to różni się wielce od żywienia się zwierząt. Z w ierzęta przyjm ują pokarm gotowy—rośliny zaś przygotow ują sobie same pokarm organiczny, rozk ład ając ciała mine­

ralne na pierw iastki i syntezując następnie te składniki na ciała bardziej złożone i najroz- liczniejsze. Rośliny czerpią pożywienie z p o ­ w ietrza lub gruntu. W szystkie z powietrza po bierają dw utlenek węgla, a niektóre, ja k strąkow e, czerpią tak że i azot, o czem prze­

konano się w ostatnich dopiero czasach. J u ż oddaw na wiadomem było, źe rośliny zielone pod wpływem św iatła słonecznego ro zk ła­

d a ją dw utlenek węgla z powietrza, przysw a­

ja ją c sobie węgiel w nim zaw arty, a wydzie­

lając d ru g ą część składową, tlen. Priestley pierwszy za ją ł się tem zjawiskiem, dowodząc że pobieranie dwutlenku węgla z pow ietrza stanow i oddychanie roślin. Do dziś dnia niem al wiele jeszcze znajdziem y osób, prze­

konanych, źe rośliny oddychają w sposób całkiem odmienny od zwierząt, gdyż te osta­

tnie pob ierają tlen, a wydzielają dwutlenek węgla. Przekonanie to okazało się jed n ak oddaw na my lnem, gdyż ju ż Ingenhous w r.

1779, a następnie Senebier, de Saussure, D utrochet, B oussingault dowiedli, że właści­

we oddychanie roślin odbywa się w sposób podobny ja k oddychanie zwierzęce, rozkład zaś dw utlenku węgla przez zielone części roślin pod wpływem św iatła słonecznego je st odżywianiem czyli przyswajaniem . Z węgla w ta k i sposób przyswojonego, pow stają w k o ­ m órkach roślinnych różne ciała organiczne, z których najważniejszem je s t mączka. T a ulegać może następnie rozlicznym przem ia­

nom chemicznym, d ając wielką ilość substan^

(3)

N r 2 3 . WSZECHSW1AT. 355 cyj organicznych, mianowicie różne odmiany

cukrów i kwasy roślinne, ja k kwas winny, szczawiowy, jabłkow y i t. p.

W iększą część pokarmów rośliny czerpią jednakzgleby.P ierw szy de Saussure w 1804r., rozbierał popioły roślinne, a przekonawszy się, że wszystkie zaw ierają fosforany, wy­

wnioskował, że fosforany stanowią s ta łą część składową organizmów roślinnych. Sole te pobierane są z g ru n ta i stanowią pokarm nieodzownie potrzebny do rozwoju roślin.

W ażne to odkrycie pozostało jed n ak dwa­

dzieścia la t bez zastosowania i całkiem przy­

padkowo dowiedziano się o wielkiej jego do­

niosłości. Opowiadają, że w skutek wielkiego nagrom adzenia się po cukrow niach francus­

kich węgla zwierzęcego, używanego w fabry­

kach z powodu swych własności odbarw iają­

cych—węgiel ów, zaw ierający dużo fosfora- now, ja k i kości, z których pochodzi, był rozrzucony po polach. Ja k ż e wielkiem było zdziwienie rolników, gdy spostrzegli, że plony na tych polach były znacznie obfitsze niż na polach sąsiednich. Zaczęto szukać przyczy­

ny tego zjawiska, doświadczano wielokrotnie i na różnych roślinach i wreszcie przekonano się, że obfitość plonów spowodowaną zo­

stała przez użyźnienie gleby fosforanami, znajdującemi się obficie w węglu zwierzęcym.

Od tego czasu fosforany, spotykane w kościach zwierzęcych i w stanie m ineralnym w przyro­

dzie, zostały spożytkowane jako nawóz sztuczny.

Chemia oddała rolnictwu wielką przysługę zbadawszy skład popiołów roślinnych, gdyż na mocy tych badań poznano pierwiastki, z których składa się organizm roślinny, a tem samem i ciała, które czerpane z gruntu stanowią jego pokarm . Stosowanie nawo­

zów, użyźnianie g run tu , stało się wówczas za­

daniem nieprzedstaw iającem zbyt wielkich trudności, gdyż wypływało ze składu gleby i roślin na niej hodowanych. P rzez długi czas funkcya fizyologiczna kwasu fosfornego w organizmie roślinnym była nieznaną i parę zaledwo lat tem u przekonano się, że kwas ów skupia się w tych miejscach, gdzie zachodzi szybki podział komórek, tam gdzie tworzy się nukleina, niezbędna do ukształtow ania ją d ra komórkowego. W roślinach nukleina wy­

tw arza się przy udziale fosforanów— stąd więc wynika, że kiełkowanie je st bezpośrednio za­

leżne od ilości tych soli, gdyż embryony mo­

gą wówczas tylko tworzyć się z nasion, kiedy te zaw ierają do stateczną ilość fosforu. Loew hodował dla próby te same rośliny w ziemi zawierającej fosforany i bez fosforanów i przekonał się, że bez nich rośliny były żół­

te, zawierały w kom órkach m ało tłuszczu i białka, a rozmnażanie się komórek, stano­

wiące najważniejszą czynność ją d ra , zostało powstrzymane. Doświadczenie to najwy­

mowniej wykazuje, ja k wielkiem jest znacze­

nie fosforanów w życiu roślin.

B erthelot wykonał ciekawe eksperym enty w celu przekonania się, w jakim czasie rośliny najwięcej potrzebują tego niezbędnego dla siebie pokarm u. Zauw ażył, że roślina aż do epoki kwitnięcia, bierze z g ru n tu coraz to więcej fosforu, a gdy kwitnięcie się rozpoczy­

na, przestaje niejako żywić się fosforem i zw raca się do potażu potrzebnego jej do owocowania. Nawozy fosforne nie są zatem potrzebne roślinie od chwili zakwitnięcia.

Najw iększą jednak przysługę oddała che­

mia rolnictwu, gdy przekonano się, że azot wchodzi w skład organów roślinnych. O d ­ krycie to okazało się ważnetn z tego powodu, że azot przyswojony przez rośliny, zostaje spożytkowany przez nie n a wytworzenie n a j­

ważniejszych związków przyrody, niezbęd­

nych do utrzym ania życia, mianowicie na wytworzenie ciał białkowych, wchodzących do składu protoplazmy, k tó ra je st podstawą wszelkiego życia organicznego na ziemi.

Rośliny zatem, w ytwarzając białko w swych komórkach, urzeczywistniają najbardziej zło­

żoną i najpiękniejszą syntezę organiczną, k tó rą tylokrotnie próbowano sztucznie od­

tworzyć w laboratoryach,nad k tó rą darem nie przez wiele la t silił się geniusz ludzki, zanim zdołał osięgnąć przybliżone zaledwie re z u lta ­ ty. Przez długi czas sądzono, że azot je st czerpany przez rośliny tylko z gruntu. Tam spotykamy go pod różnemi postaciami i roz- maitem je st jego pochodzenie. Gnicie, but- wienie ciał organicznych w ziemi lub na jej powierzchni wytwarza amoniak lub sole am o­

nowe. Są to związki azotu wydzielające się stale przy rozkładzie ciał zwierzęcych i ro ślinnych.

Część am oniaku ulega nitryfikacyi, część zaś u latnia się w powietrze.

N itryfikacyą nazywamy utlenianie am o­

(4)

356 WSZECHSWiAT. K r 23.

niaku lub ciał organicznych gnijących, z a ­ w ierających azot, na kwas azotny lub jego sole. Proces ten odbywa się tylko w pew­

nych określonych w arunkach— dostęp p o ­ wietrza, wilgoć, odpowiednia te m p e ra tu ra , obecność węglanów, są nieodzowne.

Zjawisko nitryfikacyi zajm owało przez długi czas wielu uczonych, a wielkie zasługi nad zbadaniem tych ciekawych przem ian po ­ łożyli Schlossing, M iintz i W inogradsky.

W inogradsky przekonał się, że cały proces nitryfikacyjny je s t ferm entacyą, że je s t dzie­

łem mikroskopowych istotek, k tó re odosobnił i zbadał.

B akterye te czerpią potrzebny im do wzro­

stu węgiel z węglanów wapnia, m agnezu i in ­ nych obficie znajdujących się w ziemi —■

m ogą więc istnieć i rozwijać się, korzystając z m ineralnego tylko pożywienia.

J u ż sam sposób odżywiania się tych d ro ­ bnoustrojów je st nietylko zadziw iający ale i nadzwyczaj ważny. Zadziw iający, gdyż stanowi wybitny przykład istotek pozbawio­

nych chlorofilu, a mimo to ro zk ład ający ch dwutlenek węgla i to naw et bez dostępu p ro ­ mieni słonecznych. A ż do czasu ciekawego tego odkrycia, podobnych zjaw isk nie znano w naukach przyrodniczych i dlatego m usiało być ono wielokrotnie skontrolow ane zanim n au k a u zn ała je za prawdziwe i ważne.

Jednocześnie z tym procesem przysw ajania w ęgla przez bakterye nitryfikacyjne, odbywa się proces drugi, mianowicie utlenianie azo­

tu , gdyż drobnoustroje zam ieniają am oniak i m aterye organiczne azotowe, w fazie gnicia będące, na kwas azotny łub, ściślej mówiąc—

n a sole tego kwasu, azotany.

A zot zaś w tak i sposób utleniony na sole, stanowi pierwszorzędny pokarm dla roślin, znaczenie zatem bakteryj nitryfikacyjnych je s t niezmiernie ważne dla rolnictw a. R oz­

k ład ając węglany, w ytw arzają one nowe ilości węgla nieutlenionego, mogącego na- pow rót wejść w krążenie, a co ważniejsza, że azot wydzielający się w postaci am oniaku i soli amonowych i jak o ta k i—niep rzydatny w przyrodzie, bakterye te zatrzym ują, u tle ­ n iają i napow rót zw racają go obiegowi, z a ­ m ieniając n a pokarm roślinny.

Część azotu wolnego lub w stanie am onia­

ku ulatnia się jed n ak zawsze przy procesach gnilnych. P otrzebne te składniki nie są je d ­

nak stracone dla gleby, gdyż w powietrzu pod wpływem elektryczności atmosferycznej azot łączy się z tlenem, następnie z p a rą wodną, dając kwas azotny—ten łączyć się znów może z am oniakiem n a azotan amonu.

Deszcz i wilgoć spłókują kwas i sól jeg o n a­

powrót, oddając je ziemi.

(Dok. nast.)■

D -r Zofia Joteyko.

RehaMlitaeya termometru.

(Dokończenie).

Widzieliśmy, że N ew ton już zw racał uw a­

gę n a konieczność „kalibrow ania” rury ter- m om etrycznej. Stopnie bowiem term om etru odpowiadać winny równym objętościom, sko­

ro zaś dzielimy go n a odstępy, równe pod względem długości, to podział ten w tym tylko razie je s t należyty, gdy ru ra wszędzie jednakow ą posiada szerokość. W arunek ten

J

wszakże, przy nieco znaczniejszej zwłaszcza długości ru ry, rzadko je s t spełniany, podział- k a więc zastosow ana być musi do niejeduo- stajności jej średnicy czyli kalibru, albo też do wskazań term o m etru odpowiednią wpro-

! wadzać należy poprawkę. B adanie ru ry term om etrycznej co do jej kalibru polega i w ogólności n a przesuwaniu wzdłuż niej od­

dzielnego słupka rtęci i mierzeniu długości jeg o w kolejnych położeniach. Jeżeli słupek ten czyli nitk a rtę c i zachowuje wszędzie d łu ­ gość niezmienną świadczy to, że ru r a posiada w całej swej długości szerokość jedn ostajną, każde natom iast zwężenie jej lub rozszerze- 1 nie zdradza się natychm iast zm ianą długości przesuwanego słupka. P ro s ta ta napozór

! m etoda je st w istocie rzeczy żm udną, tem-

; bardziej, że każde oddzielne przesunięcie słu p k a i jego zmierzenie dotknięte być może pewnym błędem obserwacyjnym, cała więc ro b o ta prowadzi za sobą nagrom adzenie ta -

! kich błędów przypadkowych, które usunąć

m ożna jedynie przez wielokrotne powtórzenie

(5)

iSTr 23. WSZECHSWIAT. 357 tego postępowania ze słupkam i różnej dłu­

gości i skombinowanie osiągniętych rezu lta­

tów. Wiodące do celu tego rachunki p rz e ­ prowadził niegdyś Bessel, uprościł je zaś Oettingen, a bardziej jeszcze w ostatnich czasach Thiessen. Taki wszakże sposób p ró ­ bowania rury term om etrycznej stosować mo­

żemy dzięki tylko temu, że rtęć szkła nie wilgoci; gdyby to była ciecz przylegająca do szkła, ja k woda lub alkohol, to przesuwany jej słupek skracałby się ustawicznie przez pozostawianie cząstek swych przy ścianach rury. Je stto więc niewątpliwie jeden z po­

wodów, dla których dopiero wprowadzenie rtęci umożebniło budowę dokładnych term o­

metrów. Jakąkolw iek zresztą cieczą byłby term om etr ostatecznie wypełniony, do wy­

próbowania w każdym razie rtęć tylko użytą być może. P rzy samem odczytywaniu n a­

wet term om etru, zupełnie dokładne w skaza­

nia dawać może jedynie ciecz, k tó ra ru ry nie wilgoci; przy spadku przynajm niej term o­

m etru liczba wskazana przez ciecz do szkła przylegającą będzie nieco zanizką, część bo­

wiem cieczy pozostaje do ru ry przycze­

piona.

Do nowszych postępów w budowie term o - m etru osiągniętych, należy rozszerzenie g ra ­ nic, w których stosować go można. P od zwykłem ciśńeniem atmosferycznem rtęć wre w tem peratu rze 375° C, ale już znacznie niżej tego stopnia u latn ia się tak szybko, że nie daje wskazań rzetelnych. Ponieważ zaś już w tem peraturze około 150° rtęć traci obojętność swą względem tlenu pow ietrza i łączy się z nim chemicznie, sądzono tedy, że przestrzeń ru ry term om etrycznej ponad rtęcią niezbędnie próżną pozostawiać należy, co sprowadzało zniżenie punktu wrzenia rtęci i zakres działalności term om etru bardziej jeszcze ograniczało. Poznano wszakże, że bez żadnej ujm y dla dokładności term o­

m etru można ru rę ponad rtęc ią zapełniać gazem obojętnym, który w żadnej te m p e ra ­ turze na nią nie działa. Użyto więc do tego najpierw azotu, a gdy go zaczęto wtłaczać pod ciśnieniem dochodzącem do czterech atmosfer, zdołano punkt w rzenia rtęci p rz e­

sunąć znacznie w górę i otrzym ać term o­

metry, dające dokładne wskazania aż do 450°. W ostatnich czasach udało się naw et granicę tę wyżej jeszcze podnieść, a to przez

zastosowanie dwutlenku w.ęgla; skorzystano mianowicie z zagęszczonego dwutlenku węgla, który teraz w tym stanie znajduje się w hand­

lu, a przez zapełnienie nim ru ry term om e­

trycznej podniesiono ciśnienie na rtę ć aż do osiemnastu atm osfer, co wydało term om etry służące dobrze do 550°. Pomim o tak znacz­

nego ucisku, pod jakim rtęć pozostaje, roz­

szerza się wszakże ta k samo ja k w próżni, ciecze są bowiem zupełnie prawie nieściśliwe i najpotężniejsze naw et ciśnienie objętości ich wyraźnie nie zmniejsza.

Przez dalsze wzmaganie ciśnienia we­

wnątrz term om etru możnaby i wyżej jeszcze punkt wrzenia rtęci podnosić, teoretycznie bowiem m etoda ta miałaby kres swój dopiero w tem peraturze krytycznej rtęci, to je st w tem peraturze, w której żadne ju ż ciśnienie w stanie ciekłym utrzym ać jej nie zdoła; nad pewną wszakże m iarę ciśnienia powiększać nie można, powodowałoby to bowiem znaczne przekształcenie naczynia. Zdołano wszakże i w inny jeszcze sposób podnieść granicę działalności term om etru, bez uciekania się do ciśnień nadm iernych, a to przez zastąpienie rtęc i cieczą w wyższej jeszcze wrącą tem pe­

ratu rze. Dogodną ta k ą cieczą termome- tryczną okazał się w szczególności stop po­

tasu i sodu, który wre w tem peraturze około 700°, krzepnie zaś przy — 8°; nizki punkt krzepnięcia tem się tłumaczy, że w ogólności aliaże metaliczne topią się łatwiej, aniżeli m etale, z których się sk ład ają ').

Term om etry ta k daleko sięgające są już właściwie pyrom etram i, jeżeli nazwę tę u trzy ­ mamy dla przyrządów, służących do mierze­

nia tem p eratu r wysokich 2). P odzialka ich nie może być przedłużeniem jedynie skali zaw artej między 0° a 100°, ale ustanowioną być musi przez odniesienie do term om etru powietrznego; dogodną też pomoc daje umieszczanie kolejne przyrządu w parze różnych substancyj, których tem p eratura wrzenia dokładnie je st znana. Otrzymujemy stąd szereg punktów stałych, stanowiących podstawę podziałki. Z byt znaczna długość

') Ob. „O mierzeniu wysokich temperatur”

Wszechś. z r. 1889, str. 430.

-) Dokładniejszy opis term orne* ru napełnio­

nego tym stopem podał Wszechświat w r. 1894,

s<r. 345.

(6)

3 5 8 WSZECHSW1AT N r 23.

ru ry term om etrycznej u tru d n ia używanie przyrządu, a zarazem staje się i źródłem błędu; pom iar bowiem tem p eratu ry dawać może re z u lta t dokładny w tym tylko razie, gdy cała ilość rtęci w term om etrze doprow adzoną je s t do tem peratury, którą oznaczyć mamy.

W zgląd ten mieć należy n a uwadze i w zwyk­

łych term om etrach, gdy słup rtęc i w ystępuje poza przestrzeń badaną, a pow stającą stąd niedokładność usuwać trze b a przez odpo­

wiednią popraw kę rachunkow ą, któ rąb y przy | term om etrach zbyt długich trudno było do- ! kładnie przeprowadzić. A by więc skrócić term om etry do znacznych sięgające te m p e ra ­ tu r, można w różnych ich p u n k tach w trącać rozszerzenia oznaczonej objętości, chociaż w takim razie term om etr m ierzy tem p eratu rę w pewnych tylko, danych odstępach, sto ­ sownie do celu, jakiem u m a służyć. W k aż­

dym wszakże razie, pomimo ulepszeń, jak ieb y j jeszcze zaprowadzić się dały, kres ostatecz- j

ny, do którego przydatnym być może term o ­ m etr rtęciowy, m a miejsce około 600°, w tej bowiem tem peraturze wszelkie gatunki szkła ulegają ju ż zmiękczeniu.

Do tem p eratu r przypadających poniżej punktu krzepnięcia rtęci u trzy m a ł się dawny term om etr alkoholowy, wspomniane ju ż je d ­ nak wyżej przyleganie alkoholu do szkła wzm aga się w tem p eratu rac h nizkich i b a r ­ dziej jeszcze, aniżeli w tem p eratu rze zwykłej, dokładności jego szkodzi. A b y więc tru d n o ­ ści te usunąć, poddano doświadczeniu różne inne ciecze, pod wpływem znacznego zimna dopiero krzepnące, a poszukiw ania te uw ień­

czone zostały skutkiem pom yślnym , bardzo bowiem korzystną cieczą term om etryczną okazał się toluol, znany już od r. 1838 węglo­

wodór, składu C7H 8. Zachow uje on p ły n ­ ność swą lepiej niż alkohol, n iestając się ta k lepkim, a ponieważ wre dopiero w tem p.

110°, można więc na napełnionych nim t e r ­ m om etrach oba sta łe punkty oznaczać, ja k n a term om etrze rtęciowym. P odziałk a zresztą zarówno term om etru alkoholowego ja k i toluolowego ustanow ioną być musi przez porównanie z term om etrem gazowym, a w szczególności z wodorowym, który je s t właściwym przyrządem m ierniczym dla te r ­

mometrów do tem p eratu r najniższych.

W spomnieliśmy o konieczności unikania r u r zbyt długich, ale podobnież i inne wy­

m iary term o m etru przekraczać pewnej g ra ­ nicy nie powinny. Pomimo bowiem dobrego przewodnictwa i słabego ciepła właściwe­

go rtęci, jednostajne ogrzanie całej je j m asy, w term om etrze zaw artej, wymaga pewnego czasu, a gdy ilość jej je st zbyt wiel­

k a, niepodobna praw ie doprowadzić ją wszę­

dzie do jednakow ej tem peratury. D latego też term om etry, w których większe odstępy m iędzy kreskam i podziałki osięgają się przez zastosowanie wielkich kulek, wskazań do­

kładnych dawać nie mogą. Dobre więc przyrządy posiadać m uszą naczynie niewiel­

kie, ale w ta k drobnym obszarze zaw arta ilość rtęci niewielkim też ulega zmianom objętości, które wyrażnemi być mogą jedynie w ru rach bardzo wązkich, włoskowatych.

D o mikroskopowej wszakże prawie szeroko­

ści doprowadzony słup rtęci trudno dostrze­

g ać się daje, tem bardziej, że i powietrze w bardzo wązkich zaw arte rurach, skutkiem całkow itego odbicia św iatła n ab iera połysku metalicznego. Niedogodności tej zaradził wszakże szczęśliwy pomysł, polegający na przekształceniu okrągłego otworu ru ry w foi’- mę szczeliny, skąd włoskowata nitk a rtęci zm ieniła się w rozszerzoną wstęgę, daleko le­

piej widoczną. D robny ten szczegół urno- źebnił więc znaczniejsze zmniejszenie wymia­

rów naczynia.

N ajw iększą wszakże ku term om etrowi nie­

ufność wzbudziło dostrzeżone przesuwanie się stałych jeg o punktów, a zwłaszcza punktu topliwości lodu. Gdy wskazania różnych przyrządów okazywały się niezgodne, przypi­

sywano to pierw otnie wadliwej ich konstruk- cyi albo też błędom obserwacyi, skoro wszak­

że jeden i tenże sam term om etr poddawać zaczęto długoletniej i ścisłej kontroli, przeko­

nano się, że rzeczywiście ulega on z biegiem czasu zmianom, często naw et bardzo znacz­

nym , a których źródło tkwi w pewnej opie­

szałości, ja k ą okazuje szkło względem wpły­

wów ciepła. Jeżeli term om etr ogrzewa­

my od zera do pewnej tem p eratu ry dosyć wy­

sokiej, do 100° dajm y, powłoka jego szklana ulega rozszerzeniu, ale po szybkiem oziębie­

niu do tem p eratu ry pierwotnej nie odzyskuje n atych m iast początkowej swej objętości,przez pewien czas utrzym uje się jeszcze niejaka po­

zostałość rozszerzenia, a stąd term om etr

i w lodzie topniejącym okazuje tera z stan niż-

(7)

N r 23. WSZECHSWIAT. 3 5 9 sży, aniżeli przed ogrzaniem, rozszerzone bo­

wiem naczynie przejm uje część rtęci z rury.

Z biegiem czasu, po dniach i miesiącach ca­

łych, przyrost ten objętości naczynia zanika, a tem samem punkt topliwości lodu zwolna się podnosi. P rzy powolnem oziębianiu te r ­ m om etru zmiany te zachodzą w obszerności mniejszej, a przez długotrw ałe ogrzewanie

j

term om etru można obniżenie czyli depresyą { punktu zera dalej nieco jeszcze posunąć, ale w każdym razie istnieje granica, której już nie można przekroczyć. J e s tto więc najniższy, czyli najbardziej obniżony punkt zera, od którego odróżnić należy każdochwilowy czyli prze­

chodni punkt zera; ten ostatni je s t wynikiem powolnego podnoszenia się, a położenie jego zależy od czasu, jak i upłynął od ostatniego rozgrzania term om etru. Trw ałe rozszerze­

nie kulki term om etru wpływać oczywiście

j

musi i n a położenie p unktu w rzenia wody.

Jeżeli więc term om etr ogrzany zostanie znacz­

nie wyżej niż do 100°, punkt ten ulega wy­

raźnem u obniżeniu; ale i ogrzanie do 100u wywiera wpływ podobny lubo w słabszej mierze. Skoro zaś punkt zera doznaje obniżenia silniejszego, aniżeli punkt wrzenia wody, odstęp przeto między niemi ulega pewnemu powiększeniu.

Objawy te są więc n ader zawiłe, a dopóki statecznego i powolnego podnoszenia się punktu topliwości lodu nie wyróżniano od nagłego i chwilowego jego obniżania, nie można było wydobyć żadnej prawidłowości, a zmienność ta wydaw ała się kapryśną zu­

pełnie. P rze d kilkunastu dopiero laty po starannych badaniach P e rn e t zd o łał wyka­

zać, że ruchy punktu topliwości lodu u leg ają pewnym prawom. Obniżenie tego punktu zależy od tem p eratu ry ,, do jakiej term om etr był ogrzany i od czasu, przez który ogrze­

wanie to trw ało, a z pewnem przybliżeniem proporcyonalne jest do kw adratu tem peratu- ry, gdy term om etr wpływowi je j dostatecznie długo był poddany. P rzy ogrzaniu sięgaj ą- cem powyżej 3003, obniżenie być może bardzo znaczne i dochodzi do kilku stopni; przy ogrzaniu do 100° wynosi tylko kilka dziesią­

tych, a przy ogrzaniu do 50° ju ż tylko kilka setnych części stopnia, ale i tem p eratu ra po­

kojowa naw et sprowadza wyraźne jeszcze zniżenie p unk tu zera. Znaczy to, żo nie można wprawdzie wskazać, j a k dalece w d a ­

nym term om etrze obniżać się może punkt jego zera, ale oznaczone obniżenie istnieje dla każdej tem p eratu ry , na ja k ą poprzednio je s t on wystawiony. D aje więc to możność wprowadzenia należytych poprawek i usunię­

cia błędu,pochodzącego ze zmienności punktu topliwości lodu.

Gdybyśm y za p u n k t zera przyjmować chcieli wysokość, ja k ą w lodzie topniejącym zajm uje szczyt rtęci po długim wypoczynku term om etru, postępowanie tak ie nie byłoby ścisłem, od chwili bowiem ostatniego roz­

grzania term om etru m ógł się punkt ten mniej lub więcej w górę przesunąć. N atom iast zaś, ja k uczą badania P e rn e ta , punkt najsil­

niejszego zniżenia po ogrzaniu term om etru do 100° zachowuje położenie stateczne, a o d ­ ległość jego od p unktu wrzenia uważaną być może za niezmienną. N a tej więc zasadzie oprzeć można podziałkę term om etru, jako też poprawki, które do każdorazowych dostrze­

żeń wprowadzać należy.

Istotnie wszakże zmienność tę term om etru pokonały ulepszenia w wyrobie szkła. W ró ż ­ nych term om etrach depresyą punktów s ta ­ łych zachodziła w stopniu bardzo różnym, a niekiedy zdarzały się term om etry od w a­

dliwości tej zupełnie prawie wolne; na pod­

stawie dawniejszych badań R eg n au lta roz­

maitość tę tłum aczono słusznie różnicami zachodzącemi w składzie chemicznym szkła, ale dokładnem i rozbioram i różnych odmian szkła, używanych na wyrób term om etrów, zajął się dopiero R udolf W e b er w r. 1883.

Poszukiwania te doprowadziły go do niespo­

dziewanego odkrycia, że depresyą nie wystę­

puje wcale, lub też bardzo je st słabą przy­

najm niej, gdy szkło zawiera jedynie tylko potas lub tylko sód, nie zaś oba te m etale zarazem . Szkło, warunkowi tem u odpowia­

dające, zdarzało się dawniej bardzo rzadko w technice; posiada ono bowiem ta k wysoki punkt topliwości, że fabryki szkła umyślnie stosowały mieszaninę soli potasowych i sodo­

wych do fab ry k acji szkła, które miało być w płomieniu lampy obrabianem. Podobnież ja k wiele ałiaży topi się w tem p eratu ­ rze niższej, aniżeli ich części składowe od-

| dzielnie, tak też i szkło potasowo-sodowe daje się łatwo obrabiać w płomieniu lampy, gdy

i

szkło, zawierające potas lub sód wyłącznie,

I otrzymywać może ostateczne wykończenie

(8)

3 6 0 WSZECHSWIAT. N r 23.

w hucie tylko. W ten więc sposób tajem n i­

ca zagm atw anej zagadki rozw ikłaną zo stała i szło już tylko o wynalezienie szkła, któreby, jeden tylko m etal alkaliczny w składzie swym posiadając, m iało pomimo to dostatecznie nizki p unkt topliwości. Z adanie to spełnio- nem też rzeczywiście zostało przez znany z a ­ kład w J enie, technice szkła poświęcony;

poznano tam , że przez d o datek pewnych tlenków m etalicznych wolne od potasu szkło sodowe otrzym uje niższy stopień topliwości, chociaż tlenki te depresyi nie powodują. T a ­ kie więc norm alne szkło jenajskie, używane obecnie do wyrobu term om etrów , uwolniło je od najdotkliw szego źró d ła błędów. K orzyst-

j

nem je s t tak że znajdujące się w handlu fran-

j

cuskie szkło sodowe (verre dur). G dy w t e r ­ m om etrach ze zwykłego szkła turyngijskiego, po ogrzaniu ich do p unktu w rzenia wody, depresya zera wynosiła 0,4° do l° ,w tych no­

wych term o m etrach dochodzi ona do 0,1° co najwyżej. W ybitniej jeszcze przedstaw ia się ta różnica przy silniejszem ogrzew aniu t e r ­ mometrów. W edłu g daw niejszych dostrze­

żeń C raftsa w term om etrach ze zwykłego szkła niemieckiego lub francuskiego punkt topliwości lodu, po ogrzaniu do 350°, podno­

sił się w ciągu 48 godzin o 6° do 14°; w te r ­ m om etrach natom iast ze szkła jenajskiego, po dziesięciogodzinnem ich utrzym yw aniu w tem p eratu rze 300°, podwyższenie zera wy­

nosi zaledwie 0,6° do 1°.

Niem niej znaczne trudności nastręcza jeszcze połączenie z term om etrem podziałki.

Przyjm owaliśm y dotąd, że p odziałka w yryta je s t bezpośrednio na ru rze term om etrycznej;

gdy wszakże term om etr opatrzony j e s t w ska­

lę oddzielną, uwzględnić należy i je j rozsze­

rzalność przez odpowiednie popraw ki. T e r­

m om etry dawniejsze składały się z przyrządu szklanego, przytw ierdzonego do podstawy drew nianej, n a której wycięta b y ła skala.

N a drzewie wszakże podziałkę o drobnych odstępach trudno je s t nakreślić dokładnie;

drzewo n adto pod wpływem wilgoci zmienia swe wymiary czyli, ja k zwykle mówimy, pa- czy się, dlatego też term om etry takie nie mogły bynajmniej do dokładnych pomiarów służyć, niemówiąc ju ż o tem, źe, pomimo przytw ierdzania, term om etr w drewnianej swej oprawie zawsze na usunięcie je s t n a ­ rażony. W prowadzenie skal m etalowych j

w miejsce drewnianych nie zaradziło tru dn o­

ściom; podziałka wprawdzie m ogła być do­

kładniej wyrobiona i wpływ wilgoci usunięty został, natom iast wszakże powstało nowe źródło błędu z powodu znacznej rozszerzal­

ności m etali, gdy słabsza rozszerzalność drzew a pozw alała wzgląd ten pomijać. Istot- nem więc udoskonaleniem było użycie n a po­

działkę tegoż samego m ateryału, z którego i term o m etr je s t wyrobiony, to je st szkła.

S kala posiada takiż sam współczynnik roz­

szerzalności, ja k ru r a term om etryczna, dąży więc równom iernie z jej rucham i i usuwa b łąd w ynikający z różnicy w rozszerzalności różnych m ateryałów . D okładne wskazania daw ać w ogólności może jedynie term om etr o skali szklanej, ale i połączenie podziałki takiej z term om etrem nastręczało jeszcze pewne przeszkody.

N a jp ro stszą wydawało się rzeczą wyrycie

| podziałki na sam ej ru rze term om etrycznej, j której też dlatego nadano grubość odpowied-

| nią. P rze z opatrzenie jej sm ugą szkła mlecz­

nego uczyniono kreski i liczby łatw iej widocz- nemi, zwłaszcza gdy są uczernione m ieszani­

ną sadzy i oleju. T erm om etr wszakże zan u ­ rzanym bywa we wszelkie możliwe ciecze, wystawiony je s t na wpływ czynników atmo- I sferycznych, powierzchnia więc jego narażona j je s t n a ciągłe niszczenie, najlepsze bowiem

! naw et szkło nie je s t zupełnie nierozpuszczal­

ne; stą d też i podziałka staje się coraz mniej w yraźną i znika stopniowo. O d takiej więc zagłady należało j ą uchronić, a wzór do n a ­ śladow ania nastręczy ły znane powszechnie, tan ie term om etry, w Turyngii głównie w yra­

biane, służące do wskazywania tem peratury wody w kąpielach. W przyrządach tych właściw a r u r a term om etryczna je s t wtopiona w d ru g ą ru rę zew nętrzną, w k tó rą wsunięta je s t skalaj na papierze nakreślona. Podobnąż budowę zastosowano więc i do term om etrów naukowych, w których ru rk a term om etrycz­

na, w raz ze skalą n a płytce szkła mlecznego w yrytą, mieści się w ru rz e zewnętrznej. N a płaskiej płytce drobiazgow a podziałka daje się n ad to daleko lepiej i dokładniej urządzić, aniżeli na sklepionej ścianie sam ejże rury term om etrycznej. T rzeba jeszcze tylko było podziałkę tę ta k wewnątrz ru ry przytw ier­

dzić, by pozostaw ała nieporuszoną, ulegając

przytem wespół z r u r ą term om etryczuą zmia-

(9)

N r 23. WSZECHSWIAT. 3 61 nom, od wpływu tem p eratu ry zależnym.

Z początku przytw ierdzano ją w górnym końcu rury, ale osadzenie takie okazało się bardzo wadliwem, przy ogrzewaniu bowiem term om etru skala rozszerzała się od góry ku dołowi, gdy sam a ru ra, u spodu przylutow a- na, w ypełniała się od dołu ku górze. Z u p eł­

nie należyte osadzenie skali, zapewniające jej dostateczną ruchliwość i s ta łą zarazem podporę, wprowadził dopiero znany kon­

stru k to r Fuess. W urządzeniu tem skala wspiera się na widełkach, wtopionych w dol­

ną część rury term om etrycznej; podobneź widełki obejm ują skalę i w górnej jej części, ta k wszakże, źe pozostaje jeszcze drobny od­

stęp, by skala pod wpływem tem peratury rozszerzać się m ogła swobodnie. W odstę­

pie tym wszakże mieści się sprężyna, która skalę wciąż ku dołowi naciska. Tym więc sposobem ru ra wraz ze skalą razem się ku górze ze wzrostem tem p eratu ry rozszerzają i wysokość słupa rtęci należycie odczytać się daje.

I przy samem wszakże odczytywaniu te r­

m om etru unikać należy błędu, który łatw o powstać może, jeżeli oko w kierunku ukośnym spogląda, zwłaszcza, gdy podziałka je st do­

syć daleko od słu p a rtęc i usunięta. P a ra - laktyczny tak i b łąd dosyć je s t pospolity, a ciekawą je s t z tego względu anegdota o r a ­ portach, nadsyłanych z pewnej syberyjskiej stacyi meteorologicznej do b iu ra centralnego , w P etersburg u; w raportach tych wysokość barom etru okazywała stateczne z dnia na dzień kołysanie, tak że barom etr w ciągu dni po sobie idących wznosił się i opadał naprze- mian. Praw idłow e te przeskoki zwróciły uwagę biura, a dochodzenie przyczyny wy­

kryło, źe do odczytywania barom etru używa­

ni byli dwaj podoficerowie, pełniący służbę kolejno co drugi dzień, z których jeden był wzrostu wysokiego, a drugi nizkiego; podofi­

cer wysoki spoglądał n a szczyt rtęci z góry, nizki zaś z dołu, pierwszy więc podaw ał za- nizki, drugi zaś zawysoki stan barom etru.

A negdota ta usprawiedliwią potrzebę zale- j cania niezbędnej przy odczytywaniu podzia- łek ostrożności.

Jeżeli kreski dosyć są cienkie, wprawny obserw ator łatw o ocenić może dziesiątą

j

część odstępu pomiędzy niemi; ponieważ zaś j term om etr dokładny łatw o ua dziesiąte czę- j

ści stopnia podzielić się daje, unikać przeto przy odczytywaniu można błędu przechodzą­

cego V,00 stopnia.

Nie należy sądzić, by wszelkie te ulepsze­

nia term om etru dla pracowni jedynie nauko­

wej znaczenie posiadały, w życiu bowiem powszedniem niezbędnym jest także dokład­

ny pom iar tem peratury. Term om etr le k a r­

ski, który daje w skazania choćby o stopień tylko błędne, mógłby niebezpieczne powodo-

| wać pomyłki przy badaniach stan u chorego.

W idzieliśmy zaś, że błędy takie w term o­

m etrach dawniejszych były nieuniknione już skutkiem depresyi stałych jego punktów.

D latego też zajęliśmy uwagę czytelnika tym rysem rozwoju term om etryi, który świadczy razem , ja k znacznemu w ostatnich czasach

| udoskonaleniu uległy w ogólności wszelkie przyrządy miernicze.

S. K.

S P O S T R Z E Ż E N IA

i nad budową gniazda i składaniem jajek u szerszenia (Vespa Crabro L.).

W ciągu roku 1894 p. K a ro l J a n e t ') ob­

serwował szczegółowo budowę gniazda szer­

szenia (Vespa C rabro), a nadto sposób sk ładania ja je k i utrzym ania ciepła w gnieź- dzie przez największy ten gatunek os n a ­ szych. Spostrzeżenia te uzupełniają zgro­

madzone przez różnych autorów wiadomości o obyczajach szerszeni oraz dorzucają pewną ilość nowych obserwacyj.

Od samego początku zakład ania pierw­

szych kom órek gniazda dostrzegam y pewną szczególną sym etryą. Gniazdo badane było zaczęte 14 m aja, pod dachem m ałego kiosku, budowanego w ogrodzie. Ani obecność ro­

botników, którzy przyglądali się ciekawie

•) Comptes Eendus, n-r 27, 1 8 9 4 , tom 11 9 ,

u-r 7, 1 8 9 5 , tom 12 0 ,

(10)

362 WSZECHŚWIAT. K r 23 szerszeniom, niezabijając icb, ani uderzenia

m łota, w strząsające budową, nie odstręczały m atki założycielki od pracy.

G niazdo szerszeni zaczyna się od niewiel­

kiej podstawy, przyczepionej do m iejsca wy­

branego przez m atkę. P odstaw a ta wydłuża się ku dołowi, w mniej lub więcej prawidłowy walec na 10—12 mm długi o średnicy 2—

3 mm, na końcu którego zo stają zbudowane pierwsze komórki. Zwykle trzy pierwsze

W reszcie w 65 dni (18 lipca) od zbudowania pierwszej komórki, wykończony został czwar­

ty szereg komórek. Gąsienice, wylęgłe z j a ­ jek , doszedłszy do odpowiednich rozmiarów, zaczęły zamieniać się w poczwarki i zaskle­

piać w kom órkach, a ju ż 56-go dnia (9 lip­

ca) wylęgła się pierwsza robotnica szerszenia.

Budowa drugiego p la stra rozpoczęła się w 69 dni (22 lipca) od początku założenia gniazda,—powstało naprzód wiązanie, utwo-

komórki bywają zakładane jednocześnie; cza­

sem pierwsza kom órka pozostaje jakiś b a r ­ dzo krótki czas sam a, ale dwie następne ukazują się tak szybko po tam tej, że można naw et wtedy uważać wszystkie trzy za je d ­ nocześnie powstałe (fig. I, A ). P raw ie n a­

tychm iastowe przyłączenie czw artej komórki tworzy figurę o dwu osiach symetrycznych (fig. I , B); następnie przybywa kom órka 5, 6 i dalsze (fig. I, C). W dziewięć dni od rozpoczęcia budowy (23 m aja) p la ste r gniaz­

da posiadał 8 kom órek praw idłow o ułożo­

nych, z których 4 środkowe zaw ierały po ja jk u (fig. I , D). P o dwudziestu jeden dniach (4 czerwca) cztery środkowe, p ie r­

wotne komórki, były ju ż otoczone całym rzędem 10-u komórek, które p. J a n e t nazywa obwodowemi (fig. I, E ). W każdej komórce znajdowało się jajko, przyczepione w kącie wewnętrznym, od którego zaczęły się wy­

tw arzać komórki, grubszy koniec ja jk a był zwrócony ku zewnątrz, czyli ku obwodowi | gniazda. W skutek prawidłowego u k ład an ia się kom órek nowopowstających, całość p la s­

tr a przedstaw ia najdoskonalszą sym etryą.

Pomiędzy 23—26 dniem istnienia g niazda (w czasie między 6 i 9 czerwca), wylęgły się cztery pierwsze gąsienice z czterech najpierw złożonych ja je k (fig. I, P , 1). W 46 dni (29 czerwca) p laster był utworzony z 3 -ch szeregów komórek współśrodkowo ułożonych, z których pierwszy zaw ierał 4, drugi 10, a] trzeci 16 komórek (fig. 2, G a, b, c).

rzone z przedłużenia dwu ścian równoległych komórki; dwie pierwsze komórki powstały jednocześnie na przedłużeniu wiązania. N a ­ stępne komórki, ja k i w pierwszym plastrze, u k ła d a ją się system atycznie dokoła pierw ­ szych czterech. F ig u ra H , przedstaw iająca

| ogólny wygląd norm alnego p lastra, posiada­

ją c 6 osi, nie może dać dokładnego wyobraże­

nia o pow staniu pierwszych komórek, co jed n ak bardzo wyraźnie przedstaw ia fig. G, m a ją c a tylko dwie osi i będąca bezpośred- niem następstw em poprzednich. R ouget utrzym uje, że komórki przeznaczone dla kró­

lowych nie różnią się od innych w średnicy ale tylko co do głębokości; nie je s t to ścisłe, bo kom órki plastrów wyższych m ają średnicę 8 m m , kom órki zaś plastrów niższych 10,5 mm. W gniazdach Y espa germ anica spostrzeżono (M archal), że liczba plastrów złożonych z kom órek drobniejszych prze­

wyższa liczbę plastrów o kom órkach więk­

szych. W gniazdach Yespa C rabro stosunek Fig. 2. G a —środkowe komórki, b—obwo­

dowe 1-sze, c— obwodowe 2-gie.

(11)

_Nr 23.

je st odwrotny — p. J a n e t zbadał gniazdo, w którem po czterech p lastrach drobnoko- mórkowyck następowało osiem plastrów' 0 komórkach wielkich. Samce V. O rabro, również ja k V. germ anica rozw ijają się 1 w wielkich i w' drobnych komórkach.

Pierw szą powłokę, otaczającą gniazdo, bu­

duje wyłącznie m atka. Gdy zaczynają się ukazywać pierwsze robotnice,— wtedy one to budują nowe powłoki, obszerniejsze, a nisz­

czą pierw otną, zbyt szczupłą. B adając gniazda szerszeni, p. J a n e t zmuszony był czasem dziurawić powłoki, aby zajrzeć do w nętrza i uszkadzać plastry, ażeby wydostać gąsienice; uszkodzenia te były robione pod­

czas nieobecności szerszeni. Z a powrotem widocznem było, że uszkodzenia plastrów wzbudzały wielki gniew w robotnicach, gdy tymczasem uszkodzenia powłoki nie zwracały prawie uwagi.

Szerszenie w racające do gniazda, dzielą najczęściej kuleczki żywności, które z sobą przynoszą,—nie dzielą jed n ak nigdy zapasu papki drzewnej zebranej, każdy używa mate- ryału przez siebie zebranego. P raw ie zaw­

sze w nowych gniazdach robotnice używały przeważnie przyniesionej papki drzewnej na budowę powłoki; zachowywały jed n ak m ałą cząstkę, k tó rą następnie p rzerabiały i o b ra­

cały na budowę komórek. J u ż dawniejsi autorowie wiedzieli, źe szerszenie używ ają na budowę gniazda papki ze zbutwiałego, spróchniałego drzewa; niektórzy utrzym ują, że używają kory drzew żyjących. W edług p. J a n e ta nie jestto ścisła obserwacj a, bo chociaż widział szerszenie psujące we wrześ­

niu i październiku korę sąsiednich jesionów, w gniazdach ich jed n ak nie znalazł ani śladu tej kory. Przyczyną, k tóra skłania szersze­

nie do rzucania się na drzew a żyjące, jest potrzeba dostania soku z kory. R obotnice w pewnym wieku p rz e sta ją budować nowe komórki a zastępują je w tejże czynności gorliwie młodsze. N a drugi dzień po wy­

kluciu się m łoda robotnica potrafi wziąć z brzegu powłoki m iękką papkę, przyniesioną przez starszą, przerobić j ą i użyć do budowy nowych komórek; poza tem J a n e t nie zauważył innego podziału pracy pomiędzy robotnicami.

S kładanie ja je k przez szerszenia może być dobrze obserwowane, jeżeli zachodzi w ko­

mórkach, położonych na brzegu plastra,

363

i a zatem niezbyt głębokich. Odwłok samicy je st wtedy znacznie wydłużony, a dwa łuki ( ostatniego widzialnego pierścienia znacznie odstają; pozwalają one wysuwać się żądłu, które bardzo się wyciąga i wygięte ku grzbie­

towi owadu wystaje nazewnątrz komórki i prawie w całości je st widzialne a nie bierze żadnego udziału w znoszeniu jajek . Po sze­

regu ruchów, powtarzających się prawie w jednakowym porządku, przy każdem zno­

szeniu ja jk a ukazuje się cieńszy koniec jajk a, który pod lekkim naciskiem przyczepia się do dna komórki, albowiem je s t powleczony lepkim płynem. J a n e t obserwował znosze­

nie ja je k u królowej i robotnic bardzo wiele razy; znoszenie trw a 2 minuty, licząc od chwili wprowadzenia odwłoka do komórki, aż do wyjęcia go stam tąd; bardzo rzadko odby-

F ig . 3. Stopniowa budowa gniazda szerszenia z osłoną; D — sam ica (królowa) w chw ili sp o ­

czynku.

wa się krócej, ale częściej przeciąga się do 4 minut. Jeżeli przypadkiem dwa ja jk a zo­

stan ą złożone jednego dnia do jednej kom ór­

ki, z obudwu wykluwają się po pewnym cza­

sie gąsienice, które jednocześnie są karmione j przez robotnicę. W e dwa dni po wykluciu 1 się, ta gąsienica, k tó ra znalazła się wlepszem położeniu i otrzym ała więcej pożywienia, szybciej w zrasta i grubieje od drugiej; róż­

nica wzmaga się prawie z każdą godziną, a wkrótce uprzywilejowana gąsienica zabiera tyle miejsca w komórce, że jej towarzyszka, nie mogąc już nic dostać, ginie i wysycha;

i obecność jej szczątków w postaci małego

j

czarnego wałeczka okrytego pom arszczoną skórką, nie przeszkadza rozwojowi pierwszej.

Załączony rysunek (fig. 3, A , B, C, D) j wskazuje stopniowy przyrost pierwszej osło­

W SZFCHSW 1AT.

A C

1 tLzic.ń ‘te d n i

(12)

364 WSZECHSW1AT. N r 23.

ny gniazda, która była zupełnie gotowa po 41 dniach. W tedy kształtem przypom inała balon i służyła do utrzym ywania ciepła, wy­

dzielanego wewnątrz gniazdka przez m atkę.

Do chwili wyklucia się pierwszych robotnic (w ciągu 56 dni) m atka, k tó ra sam a musi budować gniazda i zaspakajać wszystkie po­

trzeby swego potom stwa, odbywa często wy­

cieczki. AVyprawy po papkę drzew ną mogą nie trw ać dłużej nad trzy lub cztery m inuty, ale wyprawy po żywność przeciągają się do 40 m inut.

P o zużyciu przyniesionej kuleczki papki drzewnej n a budowę komórki lub po rozdzie­

leniu żywności między gąsienice, m atk a od­

wiedza komórki, do których w sadza głowę wyciągając naprzód różki — następnie w 5 lub 10 m inut po powrocie odpoczywa w szcze- gólnem położeniu (fig. 3 C i D ). W chodzi nad gniazdo i zwija się dokoła podstaw y ta k , że koniec jej odwłoka styka się praw ie z żu- wraczkami i w takiem położeniu m a tk a pozo­

staje 10—20 m inut, a podczas słoty naw et dłużej. W ten sposób nietylko dobrze od­

poczywa, ale przyjm uje najdogodniejsze poło­

żenie dla dostarczenia wszystkim jajkom i gąsienicom ciepła, jak ie wydziela.

K iedy w gnieździe napow ietrznem , odkry­

łem ze wszystkich stron, p lastry dojdą do ostatecznej średnicy i osłonki nie potrzeb u ją być ciągle zmieniane n a większe, robotnice pokryw ają gniazda licznemi blaszkam i z m a­

sy papierow ej, które się grom adzą jed ne na drugich i zam ykają p lastry od zewnątrz.

P ow staje tym sposobem praw dziw a ściana z przegródkam i, a powietrze tam zaw arte nie może się szybko odświeżać i doskonale u trzy ­ muje się ciepło wydzielane przez m ieszkań­

ców gniazda. W gnieździe, okrytem wszyst- kiemi powłokami, 8 października 1895 r.

te m p e ra tu ra wynosiła 32° C przew yższając tem p eratu rę zew nętrzną o 16° C. T a różni­

ca trw a ła do 19 października, potem sp ad ała o 0,5 C dziennie i doszła do 2,5° C, dnia 4 listopada. Gniazdo zamieszkiwało wtedy pięć jeszcze silnych robotnic i pięć gąsienic du­

żych znacznie wychudłych.

Szerszenie nieraz budują gniazdo we­

wnątrz wypróchniałych drzew w dziuplach, wtedy często, ja k to stw ierdza Saussure, gniazdo takie bywa pozbawione osłon; p. K . J ą n e t znalazł takie bardzo wielkie gniazdo

w kącie spichrza, pozbawione osłon na trzech czw artych powierzchni. W rzeczywistości gniazda szerszeni w dziuplach drzew i szczeli­

nach s k a ł lub murów m ają zawsze przy po­

w staw aniu m a łą powłokę, zrobioną przez m atkę; robotnice robią n a niej powłoki coraz to większe w m iarę powiększania się plastrów i niszczenia osłon wewnętrznych. W zetknię­

ciu ze ścianą szczeliny osłonki zniszczone nie m ogą być już zastąpione przez nowe i wsku­

tek tego gniazdo z tej strony wcale ich nie m a. B ra k ten osłony nie je s t zatem wyni­

kiem insty nk tu szerszeni, które j ą u znają za niepotrzebną, lecz następstw em tego faktu, że po zniszczeniu zbyt m ałych osłon, prze­

szkoda m echaniczna nie pozwala n a zbudowa­

nie większych.

J a j k a do wylęgnięcia potrzebują tej pod­

niesionej tem peratury, ja k a panuje w gnieź­

dzie; w m aju, gdy tem p eratu ra atm osfery nie je s t jeszcze wysoka, a pierwsza osłona gniazda nie je s t ukończona, gąsienice wyklu­

w ają się dopiero po 20-tu dniach, w lecie zaś w ykluw ają się w pięć dni po zniesieniu jajek . Jeżeli odłączym y w lecie od gniazda p laster z jajk am i, to tylko z ja je k zniesionych przed czterem a dniami wykluwają się gąsienice,—

wylęganie się gąsienic z ja je k zniesionych przed trzem a lub dwoma dniami zostanie opóźnione znacznie. Z poczwarek uform o­

wane owady przebijają oprzędy i wychodzą nazew nątrz bez pomocy starszych osobników;

po wylęgnięciu się szerszeni komórki zostają oczyszczane, a mianowicie zewnętrzne szcząt­

ki błony oprzędowej zrywa staran nie jed n a ze starszych robotnic, albo naw et m atka, k tó ra w kilka m inut po wylęgnięcir się m ło ­ dych szerszeni przychodzi złożyć nowe jajk a.

A . Ś.

Gandawa.

U n iw ersytety belgijsk ie, zarówno rządow e

(G andaw a i L ieg e) ja k i pryw atne „w oln e” (Lou-

vain i B ru k sella), posiadają, w obecnej chw ili

(13)

N r 23. WSZECHSWlA'1 3 65 łaboratorya, odpow iadające w zu p ełności w szel­

kim wymaganiom. Instytut chem iczny w L ieg e, zbudowany w roku zeszłym pod osobistym k ie­

runkiem prof. Springa, słusznie teraz uchodzić m oże za wzór teg o rodzaju budynków. Starsze 0 lat k ilk a laboratoryum gandaw skie nie j e st • obliczone ani na tak w ielką liczb ę słuchaczów , ani na tak różnorodne badania. Laboratoryum słu ży przeważnie do badań analitycznych i orga­

nicznych i pod tym w zględem posiada w szystko, co dla chemika potrzebnem być m oże.

U w agę zw iedzającego zw racają nader dokład­

ne w agi z glinow em i belkam i, pochodzące od firmy Sartoriusa w Getyndze. Jak w iadom o, w agi tem są czulsze, im belki są dłuższe i lżej ■ sze. Dawniej pośw ięcano lek k o ść na rzecz d łu ­ gości i używano w ag długoram ienńych. M echanik B unge dow iódł, że praktyczniejszem je s t w ręcz przeciw ne urządzenie i w agi now ych konstrukcyj mają belki bardzo krótkie, lecz natom iast nader lekkie. P rzez użycie glinu, k tóry p rzeszło trzy razy od m osiądzu je s t lżejszy , m ożna w wagach połączyć jed n ę i drugą w łasność.

Z przyrządów , służących do dokładnej analizy organicznej, wym ienić warto bardzo prosty 1 praktyczny przyrząd do pochłaniania dw utlen­

ku w ęgla. Zwykle do aparatu z ługiem p otażo­

wym przyczepia się rurkę w ypełnioną stałym wodanem popasu lub chlorkiem wapnia, a to w tym celu, by zatrzym ać parę wodną, porwaną przez prąd gazów z ow ego roztw oru potażow ego.

U życie rurek polega jed n ak na złudzeniu— są one bowiem znacznie zakrótkie, aby potaż gryzący w nich zaw arty, pochłonąć zdążył całą ilo ść pary wodnej. W laboratoryum tu tejszem używ ają w tym celu dwu kulek z kw asem siarczanym , które stale łączy się z przyrządem absorpcyj­

nym Geisłera: cały przyrząd zatem zam iast trzech kulek posiada ich pięć, z których trzy pierw sze, ja k zaw sze, są w ypełnione łu giem potażow ym , dwie ostatnie zaś stężonym kw asem siarczanym . D ogodność tego urządzenia p olega na tem , że pochłanianie w kw asie siarczanym je s t daleko dokładniejsze, a ilość dw utlenku w ęgla określa się odrazu jednem ważeniem , co przy znacznej liczbie analiz przedstaw ia pow ażną oszczędność czasu. Przyrząd ten zasługuje w ięc na ogólne rozpowszechnienie.

L. Br.

K R O N I K A N A U K O W A .

— D ośw iadczenie p. B ały nad gęstością tlenu.

Odkrycie argonu zw róciło uw agę chem ików na pierwiastki: pow stało pytanie, czy znane dotych­

czas pierw iastki nie zaw ierają, podobnie ja k azot atm osferyczny, jakichś ciał, dotychczas niezna­

nych. Przed paru tygodniam i pism a codzienne podały wiadomość, że odkryty został nowy gaz w tlenie. Sprawa ta przedstaw ia się, ja k zo b a ­ czymy poniżej, znacznie skromniej. W iadom o, że tlen daje, w zależności od warunków dośw iad­

czenia, dwa widma. Otóż p. B ały, asystent prof.

R am saya, zadał sobie pytanie, co oznaczają te dwa widma: czy zależą one od różnych drgań cząsteczek jed n ego gazu, czy też pochodzą od dwu różnych gazów , pow stających przez ro z­

dzielanie się tego tlenu, jaki obecnie znamy.

O dotychczasowych wynikach swych badań p. B a­

ły p rzedstaw ił Tow arzystw u królew skiem u w Lon­

dynie referat, który tu dosłownie niem al przyta­

czamy. P. B ały przepuszczał iskry elektryczne r ó ż ­ nej długości pom iędzy odpowiedniem i elektrodam i platynowem i przez tlen w przyrządzie podobnym do tego, jak im się posługiw ał J. J. Thomson do doświadczeń z elektrolizą pary '). Gazy p o­

w stające na każdym elektrodzie m ożna było zbierać i poddawać badaniom. P. B ały oznaczał przedew szystkiem gęstość tlenu, u żytego do d o­

św iadczenia przed przepuszczeniem iskier, a na­

stępnie gęstość gazów , zebranych na elektrodach.

W yniki,jakie wypadły przy przepuszczaniu iskier różnej długości, są podobne pod pewnym w zglę­

dem do rezultatów otrzym anych przez J. J. Thom ­ sona dla pary wodnej: m ianowicie przy długich iskrach na katodzie zbierał się gaz lżejszy , ani­

żeli na anodzie; z krótkiem i iskram i rzecz się m iała odwrotnie. N astępująca tabelka, zaw iera­

ją ca w yniki dotychczasow ych dośw iadczeń, po­

zw ala sądzić o dokładności pom iarów p. Bały:

G ęstość gazu z e ­ b ran eg o n a k a to ­ dzie p rzy d łu g iej

isk rze .

1 5 .7 8 1 5 .7 9 1 5 .8 0 1 5 ,7 9

G ęstość tle n u użytego do d o św iad czen ia (p rzed p rzep u szc zan iem

iskier).

1 5 .8 8 1 5 .8 7 1 5 .8 9 1 5 .8 8 1 5 .8 8

G ęsto ścjg a zu ze­

b ran eg o n a k a to ­ dzie p rzy k ró tk iej

isk rze .

1 6 ,0 0 1 6,01 1 6 ,0 2 1 6 .0 4 1 6 ,0 6 1 6 .0 5 Przeciętna gęstość tlenu w edług innych bada­

czy, wynosi 1 5 ,8 8 7 . U żywając do dośw iadcze­

nia tlenu w ystaw ionego poprzednio w ciągu trzech dni na działanie krótkich iskier, B ały znalazł gęstość gazu zebranego na katodzie = 1 5 ,7 5 . Oto w szystko, co dotychczas p. B ały m ógł przed­

staw ić, zapow iadając jednocześnie, że prowadzi sw e badania w ciągu dalszym .— N a zasadzie p o­

w yższego wywnioskowaćby można, że pod w p ły­

wem w yładowań elektrycznych tlen ulega elektro­

lizie i w ydziela z siebie (przy iskrach krótkich)

') W szechśw iat, 1 8 9 4 , pary wodnej i ga zó w .”

n-r 17: „E lektroliza

Cytaty

Powiązane dokumenty

1 jako posiadające właściwości zaburzające funkcjonowanie układu hormonalnego ani składników o właściwościach zaburzających funkcjonowanie układu hormonalnego zgodnie z

Powyższe informacje powstały w oparciu o aktualnie dostępne dane charakteryzujące produkt oraz doświadczenie i wiedzę posiadaną w tym zakresie przez producenta. Nie stanowią

Nazwy niebezpiecznych komponentów wymienione na etykiecie Zawiera: dekan-1-ol, etoksylowany. Zwroty wskazujące rodzaj zagrożenia H226 Łatwopalna ciecz i pary. H318

Należy zastosować procedury monitorowania stężeń niebezpiecznych komponentów w powietrzu oraz procedury kontroli czystości powietrza w miejscu pracy - o ile są

Powyższe informacje powstały w oparciu o aktualnie dostępne dane charakteryzujące produkt oraz doświadczenie i wiedzę posiadaną w tym zakresie przez producenta. Nie stanowią

Działanie toksyczne na narządy docelowe – narażenie jednorazowe W oparciu o dostępne dane kryteria klasyfikacji nie są spełnione.. Działanie toksyczne na narządy docelowe

Unikalna patentowana technologia zamrażania firmy Nice Tech oznacza, że po rozmrożeniu warzywa i owoce mają taką samą konsystencję, smak i.. właściwości organoleptyczne

Nazwy niebezpiecznych komponentów wymienione na etykiecie Zawiera: d-limonene; izotridekanol, etoksylowany; α-pinen. Zwroty wskazujące rodzaj zagrożenia H226 Łatwopalna ciecz