' v C ; v: : V ' -
Biblioteczka dl
Mały Kościuszko
2 1 2 ^ 2 6 X=°=-
/ i g r a dla chłopców
na tle życia Tadeusza Kościuszki
z dodanieni igry:
W an d a, Im ieniny Mamy, Dwa talary w butach i kilka wierszy do n au c z e n ia się na pam ięć.
Cena 15 fen., z oprawą 25 fen, N a p i s a ł J ó z e f C h o c i s z e w s k i .
G N I E Z N O 1913.
N ak ła d em J. Chociszew skiego.
Czcionkami drukarni „ L a b o r “ w e Wrześni.
A
• V <-■■■/:■'
: . - ■ y - ; f) .•■/•:
■ - i -
«¥ h;:;ä $ ^ ■ ■ . ■ • . v
■ ' 'i . v
l- '
^ I r '■ - v 1 ■ 'i vi;- r'':/'r ■‘■i::
■
' ■ ■ ...
' v r v ' . ' * / ' ^ ■ 1 '• v. . -
’ - ... , r U 1 - .
Mały Kościuszko
— üO“ —
Igra dla chłopców
na tle żyda Taöeusza Kośduszfci.
Z dodaniem kiiku komedyjek.
N apisał Józef Chociszewski.
G N IE Z N O 1913.
N ak ład em J. Chociszew skiego.
Czcionkami drukarni „ L a b o r " w e Wrześni.
U
5 Lit
i
Mały Kościuszko,
Ig ra dla chłopców na tle życia Tadeusza Kościuszki.
O S O B Y :
P an i Działecka, wdowa, j P a n Am broży, stry j K azia.
Kazio, jej syn. j Chłopcy wiejscy.
Rzecz dzieje się n a wsi przed domem pani Działeckiej.
SC E N A I.
P an i Działecka. Kazio.
Pani Działecka. Kaziu! Kaziu! zewsząd dochodzą mnie skargi, że się nie chcesz nic uczyć i że jesteś bardzo niegrzeczny.
Kazio. Mamo, ja ciebie bardzo kocham, ja się będę dobrze uczył i będę wciąż grze
cznym.
Pani Działecka. W ciąż przyrzekasz a za chwilę zapominasz i wpadasz w dawne błędy.
Kazio. Jnż się poprawię.
W czoraj podarłeś na nic sukienkę i powa
lałeś się w błocie.
Kazio. To był przypadek.
Pani Działecka. O grodnik się skarży, żeś popsuł piękne kw iaty i podeptałeś zagony.
K azio. N ieum yślnie to zrobiłem, macha
jąc szabelką. Zagony są trochę podeptane z powodu ćwiczeń wojskowych, jakie odby
wam z chłopcam i wiejskimi. Mamo! J a będę takim sławnym wodzem polskim jak Tadeusz Kościuszko.
Pani Działecka. Pójdź, K aziulku, niech cię uściskam , dobre masz serce, gdybyś tylko był posłusznym, grzecznym i pilnym w nau
kach, cieszyłabym się niezmiernie. Nie pragnę, abyś był takim sławnym wojownikiem, jak Kościuszko. D la mnie byłoby dosyć, gdybyś wyrósł na porządnego człowieka, któryby się przyczyniał dla dobra ojczyzny i zgotował mi pociechę na stare lata.
Kazio. Mamo, zobaczysz, że będziesz miała ze mnie pociechę.
Pani Działecka. Jeżeli już mowa o K oś
ciuszce, który jest chlubą Polaków , powiedz yn.orgz o tym polskim bohaterze,
K a zio (deklamuje).
Tadeusz Kościuszko.
Wiersx, X, Tomickiego.
Co to za obraz M atko, n a ścianie?
E y cerz z pałaszem w chłopskiej sukm anie, Czw orograniata czapka na głowie.
Powiedz mi, m atko, ja k on się zowie?
— Z araz ci powiem, moje serduszko, To jest nasz rodak, sławny K ościuszko.
Czy żyje jeszcze? — U m arł od dawna, A le cześć jego ta k a jest sławna, Że dziś w obrazach ozdabia ściany, Panów i km iotków , bo wciąż kochany.
I żaden P olak jego im ienia
J u ż nie wypowie dziś bez wzruszenia. —
— J a k ie m a im ię? — On Tadeusza Im ię tu nosił; piękna to dusza, A m iłosierny, ja k rzadko który, Bił się za Polskę, wrogów tłu k ł z góry, Aż sam spadł z konia, krw ią swą zalany.
Oto wiesz teraz, synu kochany.
A czy się więcej, o nim nie dowiem? — D osyć n a dzisiaj, później ci powiem.
Pani Dziatecka. Ładny to wierszyk, ale nie umiesz go dobrze na pamięć. Jeżeli chcesz być sławnym jak Kościuszko, powinieneś nau
czyć się dobrze wierszyka o jego czynach.
Kazio. Nauczę się później.
pewne uczyć.
K azio (całuje panią Działecką w rękę).
Mamo, chiopcy wiejscy już się zebrali, a więc będę odbywa! z nimi ćwiczenia wojskowe.
Później lekcye odrobię. Zobaczysz mamo, że będę bardzo pilnym.
Pani Działecka (z westchnieniem). Idź, już niedobry chłopcze. (Kazio odchodzi). Czuję sama, że za bardzo tem u dziecku ulegam.
N ie powinnam mu była pozwolić na ćwicze
nia, niechby był najprzód przygotow ał się na jutro do szkoły. To ta k zwykle bywa, gdy się ma tylko jedno dziecko.
S C EN A II .
P ani Działecka. Ambroży.
Ambroży. Dzień dobry, dzień dobry, wi
tam kochaną panią bratow ą.
P ani Działecka. To pan Ambroży. Jakże się miewasz, kochany bratuniu. Oczekiwałam cię z niecierpliwością.
Ambroży. Odebrawszy list pani D obro
dziejki, wyruszyłem natychm iast w drogę. Co u was słychać? W yczytałem z listu,' że nie możesz sobie dać rady z Kaziem. Uważałem
już to dawniej, że chłopaka za bardzo pie
ścisz, pozwalasz na wszystko, patrzysz na błędy przez szpary. Oj, doczekasz się ładnej po
ciechy. P an i Augustyriska pieściła, chuchała jedynaka i czego się doczekała? Oto sprze
dał wieś n a kolonizacyę, potem zaczął fałszo
wać weksle i podrabiać pieniądze. Skazano go na 10 lat ciężkiego więzienia. Widziałem, jak go prowadzono w kajdanach przez Gniezno.
Pani Dziatecka. O Boże! Boże! Mój K azio m iałby się dopuścić czegoś podobnego?
Ambroży. Jeżeli nie będzie inaczej cho
wany, zmarnieje, a ty będziesz nieszczęśliwa.
Pani Dziatecka. Co począć? J a już głowę tracę. Czuję, że jestem za słabą.
Ambroży. W tym celu dziś umyślnie przyjechałem . Trzeba coś stanowczego po
stanow ić i wykonać, gdyż chłopiec rozpuści się jak bicz dziadowski.
Pani Dziatecka. Jestem ci bardzo wdzię
czna, kochany bracie, żeś przyjechał. Twoja doświadczona rada będzie niezawodnie zba
wienną.
Ambroży. Co robi teraz Kazio?
Pani Dziatecka. Odbywa ćwiczenia woj
skowe z chłopcami. Mówiłam mu, żeby wprzód
nie mogłam się oprzeć.
Ambroży. N ic to złego, że K azio gro
madzi chłopców i uczy ich obrotów wojsko
wych. A le wszystko w swoim czasie. N aj
przód nauka, a potem zabawa. Kazio, w ten sposób chowany, utraci wszelką chęć do pracy i w yrośnie na próżniaka. Jakież on czyni po
stępy w naukach?
Pani Dziatecka. Nauczyciele się skarżą na niego, mówią, że do psich figli jest pierw szym, a w naukach ostatnim.
Ambroży. T rzeba tem u koniecznie za
radzić. Słuchaj, pani bratowo. Mam nieco grosza i ładny kaw ałek ziemi. Oczywi
sta rzecz, że część m ajątku trzeba przezna
czyć na cele narodowe, większą jednakże część jestem gotów zapisać Kaziowi, ale pod wa
runkiem , że jego wychowanie będzie zupełnie inne, aniżeli dotychczas.
Pani Działecka. N iech już pan Am broży uczyni, co uzna za najlepsze. W szakżeż jako stryj masz nietylko obowiązki, ale i prawa względem Kazia.
Ambroży. Wezmę na pewien czas chłopca w opiekę i pod mój kierunek. T ylko bardzo
— 9 —
proszę nie brać go w obronę i nie psuć tego, co zasieję. Jeżeli bratow a nie usłucha mojej rady, natychm iast odjadę i niech się potem co chce robi.
Pani Dziatecka. P anie Ambroży, bracie mego niezapomnianego męża, w tobie jedyna moja nadzieja. Nie opuszczaj twego bratańca, ja ci żadnych przeszkód staw iać nie będę.
{Słychać śpiew za sceną: „P atrz, Kościuszko, na nas z nieba.“)
Ambroży. Z kąd się ten chłopiec nau
czył różnych piosenek, bo wiem, że on umie śpiewać: nietylko o K ościuszce, ale także:
„Boże coś Polskę“ ; — „Jeszcze Polska nie zginęła“ itd.
Pani Dziatecka. Kazio do pieśni po
siada szczególne zamiłowanie. Je st w mojej wsi włódarz na łaskawym chlebie, nazwiskiem C zerniakowski, który niegdyś walczył w poi- skiem wojsku. G ra on dość dobrze na skrzy
pcach i umie bardzo wiele pieśni polskich.
Do niego biega wciąż Kazio, uczy się pieśni i ćwiczeń wojskowych. Stary wiarus nie po
siada się z radości, kiedy panicz komenderuje chłopakam i. A i to jeszcze trzeba wyznać, że Kazio dzieli się chętnie cukierkam i, owo
cami, jakie odemnie dostaje, z dziatw ą wiej
ską, gdyż mdwi, że jako wódz musi się sta
rać o swoje wojsko.
Ambroży. To mi się bardzo podoba, ale należy się starać, aby na tern nic nie traciła nauka. W szystko w swoim czasie. Ależ oto nadchodzi arm ia Kazia. Odejdźmy trochę na bok i przypatrzm y się niepostrzeżeni obro
tom wojskowym [wchodzi K ozio i chłopacy).
SC EN A I I I .
Kazio. Marsz, marsz! Raz, dwa, trzy.
Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Stój! Na prawo! N a lewo! N a prawo w ty ł zwrot.
Na ramię broń! Do nogi broń! Prezentuj broń! Cel, tuj, pal! (Chłopcy krzyczą: Pif, paf, pif.) Stój!*)
*) Ćwiczenia mogą się z kw adrans odbywać. Oczy
w ista rzecz, że należy poprzednio chłopców cokolwiek wyćwiczyć, aby mieli pojęcie co to j e s t : N a praw o, n a lewo, n a ram ię bron itd . L iczba chłopców może być dowolna. Może być chorągiew ka i bębenek. J e żeli chłopcy jako tako m aszerują, wywołuje ten w y
stęp wielką radość między widzami. Jeżeli um ie ktoś grać n a skrzypcach, niech w ystąpi jako grajek.
— 11 —
Doboszu, zabęknij na pobudkę. Teraz stanąć i zaśpiewać:
(Chłopcy śpiewają jakąkolwiek pieśń narodową, której się powinni nauczyć
na pamięć).
ąda szyk wojskowy, czyniąc
— Domagała, rękę więcej naprzód! — K rzepecki, prosto się trzymać! — Ceglarek na dzied do aresztu, bo m undur nie- wychędożony! — W iśniewski, trzymaj prosto karabin! — Podoficer W achowski uważaj na re k ru ta Jan k a , bo on za wiele kręci głową.
[azio. Żołnierze polscy! Zbliża się chwila, źe jrzymy na nieprzyjaciela. Idźcie śmiało naprzód, jak niegdyś wojsko K ościuszki pod Racławicami. Rzućcie się na armaty, a skoro je zabierzecie, bitw a będzie wygrana. P am ię
tajcie, że jesteście Polakam i, rodziliście się na polskiej ziemi, to też brońcie tej ziemi.
Hasłem naszem: Śmierć lub zwycięstwo! dla
tego zakom endeiuję do ataku, a wtedy uderz
cie żołnierze śmiało.^/-
N aprzód! Do ataku! Ognia!
różne uwagi,/tip .
A
Szeregowiec M arcin, głowę(Chłopcy rozbiegają się po scenie i krzyczą: Bij, goń, pal, siecz I Dalosz bębni, podchorąży m acha chorą
gwią, K azio w ola: N aprzód za arm aty , wysiekajcie kanonierów, marsz, m arsz do boju, niech żyje O jczyzna).
[Chłopcy wpadają, g dzie stoją ukrycip. D zia- łecka i p. Ambroży).
Ambroży. Uspokójcie się, gdyż goto- wiście w zapale walki poczytać nas za nie
przyjaciół.
Kazio. W szakżeż to stryjek Ambroży. W i
tam kochanego stryja (całujeg o W rękę). W oj
sko do odwrotu.
Ambroży. Co to ma znaczyć?
Kazio. Bawimy się, stryjaszku, w woj
sko polskie. M ieli z drugiej strony być Turcy, ale jeszcze nie mogłem utworzyć armii tu reckiej.
Ambroży. Na dziś rozpuść już wojsko.
Przywiózłem nieco karmelków i pierników. P o dziel to między dzielne wojsko polskie a potem rozpuść żołnierzy do domu, gdyż mam z tobą niejedno do pomówienia.
Kazio. Żołnierze! pójdziecie teraz na kw atery, żołd będzie wam wydany. Stańcie w szeregu i w ykrzyknijcie: Niech |żyje pan
— 13 —
Ambroży (Chłopcy krzyczą: Niech żyje!) A teraz marsz! marsz!
Ambroży. Chłopiec jak iskra. Może być z niego pożyteczny obywatel, ale trzeba go wziąć w kluby (Kozio wchodzi).
SCEN A IY . Ambroży, Kazio.
Ambroży. Powiedz, mój K aziu, skąd do tego przyszło, że się bawisz ta k chętnie w żoł
nierzy?
Kozio. W idzi stryjaszek, jabym chciał być takim sławnym wodzem, jak nasz K oś
ciuszko, dlatego już się zawczasu wprawiam do życia wojskowego.
Ambroży. N ie można tego ganić. A więc ty chcesz naśladować Kościuszkę!
Kozio. T ak, stryjciu kochany.
Ambroży. Kościuszko uczył się bardzo dobrze. Zobaczymy, jakie są twoje postępy w naukach.
Kozio. Bo to widzi kochany stryjaszek, jeszcze teraz w początkach niekoniecznie mi się w naukach powodzi.
Ambroży. Przynieś twoje zeszyty.
Kazio (idzie do pokoju obok i przynosi zeszyty) (Ambroży za nim patrzy w drzwi otwarte). O to są moje zeszyty, trochę w nie
porządku, ale ja się poprawię.
Ambroży. W idziałem, że w twoim po
koiku w ielki nieporządek. K siążki i zeszyty leżą na ziemi. A tram ent z kałam arza wylany.
(Przegląda zeszyty). Zeszyty mi się wcale nie podobają. P ełno żydów. Pism o nieła
dne, głoski krzywe. K a rty pobrudzone. Mąsz już na jutro odrobione lekcye?
Kazio. P rzepraszam drogiego stryjka, jeszcze się na jutro nie przygotowałem , bo te wojskowe ćw iczenia...
Ambroży. Mój kochany chłopcze! K ażdy człowiek, stary czy młody, ma do spełnienia obowiązki, k tóre przedewszystkiem należy wypełnić. N ajprzód obowiązek, a potem za
bawa. Ćwiczenia wojskowe, jakie odbywasz z chłopcami, są tylko zabawą. Ja k się nau
czysz dobrze lekcyi, możesz się baw ić w ró żne gry, a i zabawa w żołnierzy jest dla ciebie odpowiednią.
Kazio. Przepraszam stryjka.
Ambroży. N ie przepraszaj wciąż, tylko się szczerze popraw. Chcesz naśladować Ko-
— 15 —
ściuazkę, czy możesz mi opowiedzieć o życiu i czynach Kościuszki?
KflZio. Kościuszko w ygrał bitwę pod Racławicami.
Ambroży. I co więcej.
K azio. Był sławnym wojownikiem, tj.
wojował i był sławnym. Spadł z konia krw ią zalalany i ... i...
Ambroży. W idzisz, jesteś duży chłopak i chcesz być wodzem, a o Kościuszce nie mo
żesz nic porządnego powiedzieć.
Kazio. J a się później nauczę.
Ambroży. W ciąż przyrzekasz poprawę, a popraw y nie widać. Słuchaj co ci powiem.
K ościuszko przedew szystkiem w młodości bardzo dobrze się uczył. K iedy uczęszczał do szkoły kadetów w W arszawie, wstawał o trzeciej godzinie rano, a ty o siódmej lub naw et o ósmej godzinie w stać nie chcesz.
Przywiązywał sobie Tadeusz, gdy szedł spać, sznurek do wielkiego palca u nogi i k ład ł ów sznurek na korytarz. Stróża uprosił, że gdy rano w stał, pociągnął za sznurek, a K o
ściuszko natychm iast wstawał. Czy także robiłeś coś podobnego?
Kazio. Jeszcze nie.
Ambroży. K ościuszko prześlicznie ryso
wał. Razu pewnego król polski przeglądając jego zeszyt rysunkowy, zobaczy! spłaszczoną muchę. N adm ienił zatem, aby muchy z ze
szytów wyrzucić. N a to zwrócił młody Tadeusz uwagę królowi, że ta mucha nie jest zabita, ale narysowana. I ta k było w istocie.
Widzisz, jak K ościuszko um iał znakomicie rysować. A twoje rysunki. Aż przykro na nie patrzeć.
K a ziu (z płaczem). Ach! stryjku ko
chany, dołożę wszelkich starań, aby mamę i stryja zadowolnić.
Ambroży. K ościuszko przez w ytrw ałą pilność uzbierał sobie zapas pożytecznych wia
domości. Znał dobrze m atem atykę, która jest dowódzcom wojskowym bardzo potrzebna. H i- storya powszechna była jego ulubioną nauką.
Czytał najchętniej życiorysy sławnych i za
służonych mężów. U m iał też mówić kilku językami. Później poświęcał się gorliwie we F rancyi inżynieryi.
Kazio. Co to jest inżynierya?
Ambroży. J e s t to nauka, złączona ściśle z m atem atyką. Inżynier tworzy plany do fortec, mostów i różnych innych budowli.
— 17 -
Umie też sypać wały, bić kanały, wytykać nowe drogi itd. Zajmują się także inżyniero
wie rozm aitemi maszynami. Kościuszko był znakom itym inżynierem.
Kazio. J a także będę inżynierem.
Ambroży. Powoli, mój chłopcze. N aj
przód trzeba się nauczyć dobrze czytać i pi
sać, rachować. Trzeba poznać różne języki, potem historyę naturalną, historyę powsze
chną, geografię, fizykę i m atem atykę. A wiesz ty, gdzie się najprzód odznaczył K ościuszko odwagą i dziełami wojennemi.
Kazio. Nie wiem.
Ambroży. To źle. K ościuszko walczył w Ameryce, gdzie okazał tak ie zdolności i mę
stwo, że go mianowano generałem. K tórego roku i gdzie ogłosił pow stanie?
Kazio. T akże nie wiem.
Ambroży. Pow stanie rozpoczęło się w K ra kowie d. 24. m arca 1794 r. K ościuszko ogło
szony był wodzem czyli naczelnikiem pow sta
nia. Powołał on chłopów pod broń i kazał im się uzbroić w kosy. Są to sławni polscy kosynierzy, którzy się najwięcej odznaczyli w bitw ie pod Racławicami. Czy wiesz,
2
jak się nazywali ci dwaj włościanie, którzy się przyczynili do zwycięstwa?
KflZio. Przyznam się otwarcie, że nie wiem.
Ambroży. B artosz G łow acki i Stach św iatecki. O ni rzucili się na armaty. P ó źniej walczył K ościuszko przeciw Prusakom i Rosyanom pod Szczekocinami. W W ar
szawie wybuchło pow stanie d. 17 kw ietnia za staraniem szewca Ja n a K ilińskiego, któ ry się urodził w Trzemesznie. Gdy W arszaw ę oto
czyli M oskale i Prusacy, pospieszył K ościu
szko na pomoc stolicy. W licznych poty
czkach byli nieprzyjaciele pobici. P od M a
ciejowicami d. 10. października 1794 r. sto
czył Kościuszko nieszczęśliwą bitwę. P anny dostał się w niewolę. Później udał się do P rancyi i Szwajcaryi, gdzie zakończył życie d. 15. października 1817 r. A gdzie pocho
wany?
Kßzio. Zdaje mi się w K rakow ie.
Ambroży. Czy wiesz, jakim go pom ni
kiem uczcili rodacy.
K,azio. Wiem, wiem, stryjaszku, oto na jego cześć usypano mogiłę przy Krakowie.
— 19 —
Ambroży. J a k się będziesz dobrze uczył i sprawował, pojadę z tobą do Krakowa.
K azio. Dziękuję stryjciowi, już ja się będę dobrze uczył, zaraz od dziś rozpocznę poprawę.
Ambroży. K ościuszko kochał lud wiej
ski, tj. włościan, dlatego nosił chłopską sukmanę i czapkę krakuskę. O bok wielu cnót i zalet odznaczał się Kościuszko w ielką wstrzemięźli
wością, zamiłowaniem pracy i oszczędnością.
W obozie jadł te same potraw y, jakie jadali żołnierze. N ie cierpiał próżniactwa. W wol
nych chwilach trudnił się tokarstwem . Dla siebie był bardzo oszczędnym, dla ubogich miłosiernym. Znane jest opowiadanie o ry
marzu warszawskim i o koniu Kościuszki, który stawał przed każdym ubogim. Brzydził się nieszczęsnem pijaństwem, mawiał on nie
raz, że dla dobra ludu polskiego należy zmniej
szyć liczbę karczem i wypędzić z nich ży
dów. Teraz będziesz posiadał trochę dokła
dniejszą wiadomość o Kościuszce.
Kazio. Dziękuję bardzo kochanemu stryj
kowi za to piękne opowiadanie.
Ambroży. D aruję ci na pam iątkę dzi
siejszej rozmowy: K siążeczkę o Kościuszce
wydaną w Poznaniu. Czytaj sobie w niej często i naucz się wierszyków, tam podanych.
Kazio. O będę czytał, dziękuję stry j
kowi. (Wchodzi pani Działecka). Mamo, mamo, stryj mi darował książeczkę o K o
ściuszce. J a już się poprawię, ale na prawdę, bo ja mamie przyrzekałem , ale się na tem- skońezyło.
Ambroży. Chłopcze, jakbyś nie usłuchał i chciał się tylko wciąż bawić, wtedy rózga albo dyscyplina będzie w robocie, a nie radzę ci spróbować mej ręki.
Pani Działecka. Sądzę, że K azio oszczę
dzi mi tego w stydu i zm artwienia, że miałby być rózgą napędzany do posłuszeń
stwa i nauki. Kochany panie Ambroży. Ze
brały się tu z całej wsi dzieci. Dziś już późno, zatem niech się trochę pobaw ią pod przewodnictwem Kazia. Ju tro rano o 6-tej godzinie sam a go obudzę.
Kazio. Dziękuję mamie, ale myślę, że sam wstanę.
Ambroży. W yjątkow o spełnię dziś to życzenie, tym więcej, że dziś mam jeszcze wiele z panią siostrą do pomówienia i jestem strudzony długą podróżą. Kaziu, możesz się
dzisiaj bawić, ale pod warunkiem , że opowiesz wprzód dzieciom życie Kościuszki. Potem poproś w lódarza Czerniakowskiego i urządźcie wielkie ćwiczenia żołnierskie.
Kazio. A ch! jakim szczęśliwy. Dziękuję mamie, dziękuję stryjowi. Daloszu, zabębnij, niech wojsko się stawi do apelu. (Chłopcy wbiegają). Uszykow ać się w szeregi. Ba
czność! S tać cicho.
Dziś wam opowiem o Tadeuszu Kościuszce, który tyle uczynił dobrego dla Polski, że każde polskie dziecko powinno znać dokładnie jego życie i czyny. Zanim przystąpię do opowia
dania wnoszę okrzyk;
Niech żyje Tadeusz Kościuszko!
(Zasłona spada).
Powyższa igra niezawodnie podobać się będzie, jeżeli grające dzieci jako tako odegrają swe role. G łó
wna rzecz, aby zebrać z 4 do 10 chłopców, którzyby się wyuczyli maszerować podług kom endy. Chłopców m ogą zastąpić wyjątkowo dziewczęta i to naw et nie
przebrane za chłopców. Pieśni m ożna śpiewać ro zm aite podług tęgo, jak się m ali aktorzy nauczą. Z a
leca się, aby wisiał gdzie na ścianie obraz Kościuszki, n a k tó ry K azio deklam ując wierszyk, praw ą ręką wskazuje.
Imieniny Mamy.
D yaiog d la p an ien ek przez S ew erynę D uchińską.
Janinka. Czemuś, H elenko, ta k zadum ana?
Helenka. Alboż nie zgadłaś z jakiej przyczyny?
Drogiej Mamuni dziś imieniny!
Jak b y ją uczcić? myślę od rana I nic się jakoś nie klei w głowie.
Janinka. Id ź do Babuni, ona ci powie;
Ja umyśliłam zapytać dziadzi.
Helenka. W szak od Babuni powracam przecie!
Janinka. I cóż, Helenko, jakże ci radzi?
Helenka. Babunia rzekła: „K ochane dziecię!
Cóżbym ci mogła szepnąć do uszka, I mnie mam unia jak tobie drogą, Ale w tern rady nic nie pomogą, Lepiej własnego spytaj serduszka;
Co ci odpowie, miłem być musi Dla ukochanej waszej Mamusi.
G dy czuje serce, gdy myśli główka, To z u st się same potoczą słówka“.
Janinka. Pewno i dziadek tak mi odpowie.
Oj te Babunie! Oj ci Dziadkowie!
Im łatwo myśleć i mówić łatwo, Żadnej litości nie ma nad dziatwą!
- 23 —
Helenka. Że nas kochają, nie w ątpić o tem, W szak my jedynym dla nich klejnotem ! Lecz im kochanie oczu nie llepi,
Skoro ta k czynią, musi być lepiej.
T rzeba pomyśleć... jedyną rada
Janinka. Tyś przecież starsza, wymyśl początek.
Helenka. Coś w mojej głowie już się układa, Chciałabym tylko pochwycić wątek!
W iem! wiem! jak uczcić M atunię drogą!
Będzie to pewnie rzecz bardzo mała, Ale dziateczki dają co mogą.
Janinka. I cóż?
Helenka. M ateczka tyle nam dała, T ak się nad nam i codzień mozoli.
Skarby nauki składa powoli
Do główek naszych, jak złote ziarnka, Ju ż się ich spora zebrała m iarka;
Idźm y więc do niej razem, — i śmiało P rzed nią tę m iarkę wysypmy Całą.
Janinka. J a k to rozumiesz?
Helenka. Powtórzm y o to
Co pozostało w pamięci naszej Z jej wszystkich nauk.
Janinka. Pójdę z ochotą,
Ale rzecz jedna bardzo mnie straszy.
Helenka. Czego się lękasz?
Janiaka. Umiemy tyle,
By to powtórzyć trzeba dni kilka.
Czyż na to jedna wystarczy chw ilka?
Helenka. Czekaj... tę trudność łatw o uchylę — Między nauki wybierzmy tem i
Jedyną tylko: o . Polskiej ziemi!
Janiaka. O Polskiej ziemi! co nam ta k droga!
Za nią się codzień modiim do Boga.
0 niej M amunia mówi nam dziwy 1 nieraz łezka tryśnie jej z oka O! bo ta ziemia długa, szeroka,
Niegdyś przesławna, ten raj prawdziwy, Dziś jak sierota, sama na świecie.
Obcy ją przybysz stopam i gniecie, Zabrał jej skarby, nałożył pęta, Sto la t już tw ardą siecze ją chłostą.
Helenka. A ona przecież stoi niezgięta, Oczyma w słońce pogląda prosto I coraz nowe szeregi synów Do bohaterskich sposobi czynów.
O tej Ojczyźnie, dziś nam nieznanej, W szak cuda praw i M am unia nasza.
Choć n a trzy części kraj rozszarpany, Przyszłość nas P olski nic nie przestrasza, O na się własną odrodzi siłą,
Słońce nie zgasło, lecz się przyćmiło —
— 25 —
To naszej drogiej M ateczki słowa;
Dziś je powtórzę, rozwinę kartę, U każę na niej Gopło i W artę, I białą W isłę, co jak królowa U stóp W awelu pysznie się toczy, W stęgą W arszawie błyska przed oczy, O krąża m iasta i wsie bez liku,
Zaczem utonie na dnie B ałtyku.
Ztąd ja powiodę na Wschód oczyma, Ukażę Niemen, jak szumno płynie P o czarodziejskiej K ow na dolinie, Sławny na wieki w pieśniach olbrzym a!
I D niepr ukażę, co stare grody Z pluskiem oblewa sinemi wody, Pogw arza raźniej, to znów boleśniej W ta k t ukraińskiej B ohdana pieśni, — A gdy w mogiły spojrzy junacze, Ze skal na skały jak jeleń skacze, Aż zmordowany po cichu tonie W Czarnego morza głębokiem łonie!
W skażę M ateczce mej ukochanej D niestr, co się wije podolskim jarem, I niezmierzone pszenicy łany
Tam, kędy wrzały boje z Tatarem . Potem halickie ukażę m iasta:
Nasz Lwów i Przemyśl, i one góry,
K tórych w ierzchołki spowite w chmury Strzegły od wieków dziedziny P iasta.
Janinka. Dość już, H elenko, wzięłaś mi całą P olskę od morza po drugie morze.
Lecz i mnie jeszcze coś pozostało.
I ja M amuni mój datek złożę:
Powiem o W andzie sławnej ta k długo, Bo wziąść nie chciała Niemca za męża.
I o K rakusie, co swą maczugą K rw i niesytego smoka zwycięża Powiem o Piaście, jak on z pokorą Z pługiem na rolą prowadzi woły,' Ja k mu Bóg z nieba zesłał Anioły, J a k go Lechici na króla biorą.
Powiem o M ieszku, jak u stóp krzyża Głowę książęcą z miłością zniża, J a k Bóg w nagrodę dobrego czynu Pobłogosławił mu w Chrobrym synu.
A tego naród w czci wielkiej chowa O n miecz wyszczerbił w bram ach Kijowa, I złote trąby zatopił w Dnieprze,
Aby zagrzm iały na czasy lepsze!
Potem o pięknej powiem Jadw idze Co jak jutrzenka nad Polską, świeci...
Helenka. S tó j! to za długo będzie, jak widzę.
D roga M ateczka przyjm ie od dzieci
— 27 —
Ten mały d atek ; — pochwali może?...
R esztę na później zostawić trzeba.
J a dodam tylko: Dzięki Ci, Boże, T y nam zesłałeś A nioła z nieba, Co nas otacza skrzydły białemi, Składa nam w serca plon ta k bogaty, Daje nam poznać na polskiej ziemi Tw ą ręką siane kłosy i kwiaty!
Janinka. O Boże dobry, co mieszkasz w niebie, A ziemię karmisz słońcem i rosą,
My wyciągamy ręce do Ciebie!
Niechaj Anieli Stróże poniosą Do tronu Twego dziatek błaganie:
Naszej M atuchnie, błogosław Panie!
Niechże nam będzie przewodnią gwiazdą, Uczy nas chodzić drogi Twojemi,
A dla wygnańców uściel znów gniazdo W pięknej, szczęśliwej praojców ziemi.
Wanda.
Ig r a sceniczna na tle dziejów ojczystych, przez M. Zielińską.
(W anda, córka K rak u sa, cała w bieli żałobnej*), sie
dzi, przędząc na wrzecionie, w ojcowskim dw orcu;
Sława, jej rów iennica, córka Sław om ira wojewody, siedzi u nóg jej także z wrzecionem w ręce, ocierając
skrycie oczy, u b ran a z krakow ska).
Wanda. Sławo! ty łzy kryjesz przedem ną!
Sława. Nie, nie...
Wanda. Czyżbyśmy czyniły daremno.
Śluby siostrzane w poranek wiośniany, T ak, jak braterstw a ślub czynią młodziany?...
Czyiiż im tylko bogowie dozwolą D zielić się bratnią niedolą i dolą?...
Z przędzy żyw ota snuć nić szczerozłotą I nigdy nie być bezbratnim sierotą?
My zaś, za płoche na przyjaźń istoty, Grińmy w sieroctwie, jeśliśmy sieroty...
*) W niektórych miejscowościach do dzisiaj cien
kie białe odzienie oznacza żałobę.
— 29 —
Sława. Siostro! o siostro! nie jestem ja p ło ch a!
(Klęka je j a nóg).
Ślubna tw a wierną ci będzie, bo kocha!
Wanda. A więc łez nie kryj i dziel się ża ło b ą!
Sława. O bogi! siostro, ja płaczę... nad tobą!
Wanda. Nie płacz! ta k płakać nie wolno ci, [dziecko!
Los się nadem ną urąga zdradziecko, Ale ty nie płacz i nie draźń ty losu, N iech on nie słyszy ni płaczu, ni głosu, A ni westchnienia twojego, siostrzyco, Żyj ty swobodna i otrzyj z łez lico.
Sława. G dy ty przepłaczesz młodości godziny?..
Wanda. Tlakie są losy K rakusa rodziny.
Nie wiesz, czy zgoda na wiecu daleka?
Sława. Naród się syna twych ojców odrzeka...
Tyle jest pewnem, lecz zresztą w rą swary, K ażdy chce radzić, choć naw et nie stary, Każdy innego pożąda mieć pana;
Jed n i b ratanka chcą twego, młodziana, In n i zaś mówią, że rzecz niesłychana, Aby miał sądzić i rządzić tak młody, Słowem, daleko w śród ludu do zgody.
T ak mi powiadał to ojciec dziś rano.
W krótce usłyszym, co przez dzień zdziałano.
Wandą. A więc nie dosyć nieszczęścia nad nami, G dy, wedle wieści, tępim y się sami!
W co, ja powtarzam , nie wierzę! nie wierzę!
B rata zagładził nie brat, jeno zwierzę W lesie tym ciemnym; lecz dosyć złej wieści, A by ród K ra k a na w ieki zbył części!
Ano nie dosyć nad nami tej zgrozy, Jeszcze i naród na wrogie obozy Z tąd się podzielił przeciw ko sam sobie, Aby kość K ra k a zadrżała w swym grobie Żalem ojcowym nad ludu niedolą!
Bólmi takiem i, co w grobie zabolą!
Co to?...
Sława. To ojciec mój w raca snadź z rady!
Ale... z nimi inni też idą z grom ady!
Wanda. Bogi! dlaczegóż ick idzie ta k wielu?
Sława. Ufaj w mym ojcu a twym przyjacielu!
N ie drżyj tak , siostro!
Wanda. O losy! o bogi!
G dy ta k raz pierwszy szli tłum nie w te progi, Szli mi oznajmić, że ojciec mój kona;
D rugi raz byłam ja tak nawiedzona, G dy mi wieszczono, żem brata straciła;
Cóż mi gotuje raz trzeci zła siła?...
Sława. Ciężką niedolą dotknęły cię bogi, Gorzko przez ciebie przem awia żal srogi,
— 31 —
Pomnij wszelako, że to przyjaciele, K tórych twój ojciec posiadał tak wiele, Jak o panował nad ludźmi wspaniale, D zielić przychodzą sieroce twe żale!
O to nadchodzą!...
(Wojewodowie i starszyzna wchodzą ze Sła
womirem na czele).
Sławomir. W ando! o W ando! K rakusa ty córo!...
Wanda. D ruhu ojcowy, cóż wieścisz ponuro?
Czyliż za mało mam jeszcze boleści?
Jakichże jeszcze mam lękać się wieści?
Sławomir. W ando! my, ojca twojego druhow ie;
T eraz jesteśm y narodu posłowie;
Naród, po ojcu K rakusie sierota,
W żalu i trw odze bez wodza się m iota;
Syn K rakusow y zabity zdradziecko, D rugi, zniesławion pogłoską zbójecką, Ju ż być nie może nam sędzią i panem;
Tyś nam została w twem gnieździć krw ią [zlanem, T y nieskażona z K rakusa rodziny,
Z drogiej krw i wodza, ty, szczątku jedyny, Ty bądź nam wodzem, królew ska dziewojo!
{Jeden z Wojewodów występuje naprzód, poda
ją c czapkę książęcą na wezgłowiu; wszyscy przyklękają. Wanda cofa się).
Wanda. Słyszę, lecz pojąć mi strach mowę tw oją./
O to mój oręż! {wstrząsa wrzecionem) z nim [pójdęż ja w boje?...
Sławomir. M arne twe strachy i mdłe słowa tw o je!
W ola grom ady, wielkiego człowieka, Daje ci rozkaz, a oręż cię czeka!
(Jeden z wojewodów przypasuje W andzie oręż, leżący wraz z czapką na wezgłowiu).
Wanda [cofając~się z trwogą).
Sławo! o siostro, pójdź, broń mnie przed [niemi!
W szak służąc bogom przejść mamy po ziemi!...
Sławomir. T ak! lecz ci nie tej być Sławie sio- [strzycą, Niemcy z zachodu orężmi już świecą!
Niechaj z tą czapką duch razem ojcowy (Jeden z wojewodów wkłada czapkę książęcą
na głowę Wandy).
W stąpi na ciebie na głos narodowy.
Stawa ci siostrą, wiedź lud twój do sławy!
( Wanda ujmuje oręż i ja k senna wznosi głowę, którą miała trwożnie schyloną w czasie wkła
dania czapki).
Wanda. Bogi!... kto woła z orężnej mię wrza- [wy?...
— 33 —
Sławomir. Bogi wołają cię głosem narodu, N aprzód! ostatnia z K rak u sa ty rodu!...
Wanda. Do boju!
(Podnosi miecz w górę i wychodzi z wolna W’ uniesieniu, wszyscy idą za nią).
Główny warunek, aby pozyskać doczesne i wieczne szczęście.
Monolog, który może wygłosić mężczyzna, kobieta, chłopiec lu b dziewczynka.
Gorzałka i wogóle alkoholiczne napoje, do k tórych należą także wino i piwo, od
wodzi od Boga i służby Bożej, a prowadzi człowieka do wiecznej męki w piekle. O d
ciąga od kościoła, a wiedzie do szynku. Go
rzałka mnoży rozboje, zabójstwa, samobój
stwa, kradzież, nieczystość, obmowę, zgorsze
nie, podpalania i oszustwo.
Gorzałka niszczy zdrowie, sprowadza go
rączki, puchlinę, suchoty, wrzody szkaradne, szaleństwo; skraca życie i zapraw ia je ró- żnemi chorobami.
3
G orzałka niszczy dobytek, uboży gospo
darza, sieje niezgodę pomiędzy małżeństwem, w yrzuca z m ajątku, a w końcu daje w rękę kij i torbę dziadowską.
G orzałka trzym a lud w ciem nocie i po
niżeniu, sieje głupotę, odbiera człowiekowi ro
zum, robi go bydlęciem i pośmiewiskiem w szystkich ludzi trzeźwych i pracowitych.
G orzałka ciągnie ludzi do karczm y, gdzie m arnują czas przeznaczony na pracę, gdzie hulają do upadłego, robią burdy i aw antury, zadłużają się i niszczą do ostatniego.
G orzałka oddaje rzem ieślników i robotni
ków w ręce żydow skich lichwiarzy; pozbawia ich zarobku, prowadzi do długów i nędzy.
G orzałka jest trucizną dla ciała i duszy;
największem złem, jakie tylko Bóg mógł do
puścić na utrapienie rodu ludzkiego.
G orzałka jest największem nieprzyjacie
lem szczęścia doczesnego i wiecznego.
D la tego też bracia m oi: K to kocha Boga z całego serca, z całej duszy i ze w szystkich s i ł swoich, niechaj raz na zawsze wyrzecze się gorzałki i wogóle alkoholicznych napojów.
— 35 —
K to kocha żonę swą i dziatki swoje, a pragnie aby nie um ierały z głodu i zimna, niechaj się raz na zawsze wyrzecze gorzałki.
K to pragnie, aby mu rola dobrze ro dziła, bydełko się dobrze chowało, aby mu nie zabrakło pożywienia na ciężkim przed
nówku, niechaj się raz na zawsze wyrzecze gorzałki.
K to chce być zdrów, silny, ochoczy do pracy, nie znać co to choroby, kłopoty, zm ar
tw ienia, niechaj się raz na zawsze wyrzecze gorzałki i podobnych rzeczy.
K to chce być wolnym od grzechu, uni
kać w ystępku, chce mieć czyste sumienie, kto chce unikać więzienia i sądu, kto chce być kochanym od Boga, a szanowanym od ludzi, niechaj się raz na zawsze wyrzecze gorzałki.
K to nie chce walać się w rynsztokach, rowach i kałużach, kto nie chce być pośmie
wiskiem ludzi i podobnym bydlęciu, niechaj się raz na zawsze wyrzecze wódki.
K to nie chce wdawać się w pożyczki, w zastawy, długi, kto nie chce płacić procen
tów żydom i wogóle lichwiarzom, kto nie chce na starość chodzić z dziadowskim kijem i torbą,
straszyć po wsi dzieci i psy, kto nie chce siedzieć pod kościołem i wyciągać rękę po jałmużnę, niechaj się raz na zawsze wyrzecze gorzałki.
K to chce żyć długo i doczekać się ną starość pociechy z wnuków, niechaj się raz na zawsze wyrzecze gorzałki.
Nareszcie: K to chce w ostatniej godzi
nie um ierać pojednany z Bogiem i żałowany od ludzi, kto chce stanąć z radością, a nie z bojaźnią na sądzie Boskim i stanąć po p ra
wicy Zbawiciela, niechaj się raz na zawsze wyrzecze gorzałki.
B racia moi, podajm y sobie ręce i przy- rzeczmy uroczyście przed Bogiem, że na w ieki porzucam y pijaństw o; że n ik t i nigdy nie ujrzy nas pijanych; że unikać będziemy upicia się, jak zaraźliwej choroby i wszel- kiem i sposobami starać się, aby żony i dzieci nasze i czeladka żyli w trzeźwości.
A T y Boże wielki, Stwórco nasz najlepszy, Ojcze najdobrotliw szy, rzuć na nas m iłosier- nem okiem i pobłogosław naszym chęciom;
dopomóż łaską swoją, abyśmy umiłowali trze
źwość, unikając szkaradnego pijaństwa.
— B7 —
O Boże nasz, na kolanach (klęka) bła
gamy Cię; zwróć k u nam miłosierdzie Twoje i skieruj, na dobrą drogę, abyśmy służąc Ci wiernie i cnotliwie i wychwalając Im ię Twoje przenajświętsze, zasłużyli na żywot wieczny.
Amen. W ł. L . A nczyc.
Dwa talary w butach.
D o przedstaw ienia dla dzieci w teatrzykach domowych.
Scena przedstaw ia drogę, drzew a i krzaki.
O S O B Y : Szym on, wieśniak.
A ntoś, syn bogatego kupca.
G rzybicki, nauczyciel Antosia.
SC EN A I.
Szymon. P o t leje się z czoła; srodze jestem zmęczony, trzeba zatem odpocząć. Od wschodu słońca orzę pole. P raca ciężka, ale użyteczna, gdyż ludzie z niej chleb mają. Mój Boże! ciężka moja dola. W dom u żona chora, dzieci wołają chleba, a zkąd go wziąć? Gdyby to człowiek m iał kaw ałek własnej ziemi! Ale
nie nam biedakom myśleć o czemś podobnem.
Dziś koniec tygodnia, będzie wyplata, ale nie
wiele dostanę, bodaj 8 złotych. K u p i się chleba, soli, okrasy i już po pieniędzach, a tu buty koniecznie wołają o wyporządzenie. D o
brze, że mi się przypom niały buty, trzeba je zdjąć, mogę boso woły poganiać (zdejmuje buty). Położę też kamzelę, bo mi gorąco, przecież mi tu jej n ik t nie porwie. H ej da
lej do roboty, niedługo w ieczór; odpoczną sobie woły i ja prześpię się po całodziennej pracy. Co tam się smucić — choć bieda to hoc, a więc sobie zaśpiewam:
Chłopek ci ja chłopek, W polu dobrze orzę,
W szystko m i się dobrze dzieje, C hwała Tobie Boże*).
(śpiew niknie w oddaleniu) S C E N A H . G rzybicki, Antoś.
Orzybicki. Jak iż to cudny wiosenny wie
czór! Słońce już się chyli ku zachodowi;
*) M ożna też inną odpow iednią piosnkę zaśpie
wać. Jeżeli odgryw ający rolę Szym ona m a glos do
b ry, niech prześpiew a k ilk a zwrotek.
— 39 —
wody, łąki, lasy i pola jakby złotem oblane;
skowronek wysoko nad nami kończy p io sn tę i spuszcza się ku ziemi; tu Świercz polny ćw ierka, tam odzywa się derkacz. Mimowoli przychodzi na pamięć prześliczny wiersz Se
w eryny D uchińskiej o wiośnie:
N iezabudki w dole rosną, K onw alijka w lesie dzwoni, Róża w ola: „W itaj wiosno!“
I w ybuchła kłębem woni.
I dziew anna głowę złoci, J a k n a gody d ru h n a młoda, P od szeroki liść paproci K rasna tu li się jagoda.
O stu letn i dąb jem ioła L iść obwija ta k miłosno, M acierzanka z cicha w oła:
„W itaj wiosno! słodka wiosno!“
(Z pola dochodzi odgłos piosnki SzymonaĄ U bogi to robotnik, ciężko pracuje, a jednak śpiewa. Znam go, jest to poczciwy Szymon) k tó ry od św itu do zm roku wciąż w pracy:
aż pot z niego kipi. Szkoda, że ta k i biedny Antoś. Niezawodnie to jego bul}
i kamzela.
Qrzybicki. P atrz, A ntosiu, jaki ten czło
w iek oszczędny, chodzi boso, aby nie nadw e
rężyć obuwia.
A ntoś (ogląda buty). Jak ie ciężkie buty.
P rzychodzi mi na myśl, że mógłbym wypłatać pięknego figla.
Qrzybicki. Cóż takiego ?
Antoś. O to przechowam buty w krza
kach, potem się schowamy i będziemy pa
trzeli, co ów człowiek zrobi, gdy nie znajdzie butów-
Qrzybicki. W stydź się, A ntosiu, że chcesz spraw ić przykrość oraczowi. O n ciężko pracuje przez dzień cały; chciałby niedługo wrócić do żony i dzieci, a ty pragnąłbyś, aby z godzinę szukał butów. A możeby zaczął przeklinać lub wyzywać sprawcę tego figla.
Poradzę ci co innego, jeżeli chcesz konie
cznie spłatać figla. Szymon je st ubogim czło
wiekiem. Włóż mu w każdy b u t talara, a po
tem patrz co on będzie czynił, gdy pocznie wciągać obuwie na nogi. T o będzie także figiel, k tó ry nikom u nie zaszkodzi, owszem biedakowi pomoże.
Antoś. Z największą chęcią na to się sgadzam. Przepraszam za moje chwilowe za-
_ 41 —
pomnieuie. J a dopraw dy nie chciałem spra
wić Szymonowi przykrości. Mam w skar
bonce 10 talarów. Jeżeli mi pan nauczyciel pozwoli, włożę w buty 2 talary, ale proszę mi pożyczyć, jak przyjdziemy do domu, od
dam z podziękowaniem.
Orzybicki (wyjmuje pieniądze i daje A n
tosiowi). Podoba mi się twoje dobre serce.
Masz tu 2 talary i włóż czemprędzej, gdyż Szymon w krótce tu przybędzie. (Antoś wkłada w każdy b u t po talarze.)
Antoś (skacząc). Ciekawym bardzo, jaką minę zrobi wieśniak, gdy wyjmie z butów ta lary. A to dopiero figiel, doskonały figiel.
Dziękuję panu Grzybickiem u, że mi tak do
brze poradził. {Orzybicki i Antoś chowają się za drzewo, zdała słychać pieśń: ,, Wszystkie nasze dzienne sprawy“ lub podobną. N ie
długo zjawia się Szymon).
Szymon. Bogu dzięki! skończona robota.
Ju tro się pójdzie do kościoła, gdzie się po
modlę serdecznie za żonę i dzieci. T rzeba się spieszyć, aby wołom dać siana i wody. P ra cowały ciężko, niech się więc pożywią i od
poczną. W dzieję teraz buty na nogi, bo ja
koś mokrawo na drodze [wzuwa — po małej
chwili mówi:) Co to jest? tam coś w bucie leży (ściąga i przewraca, z buta wylatuje ta
lar). Laboga, co to mą znaczyć? T alar?
A zkąd on się tu wziął? Czary czy co? Zo
baczę w drugim bucie. T akże ta la r? O Je- zusinku, o M atko B oska Częstochowska! Czy to cud! W ielka to pomoc dla dzieci i cho
rej żony. Ale czy też to moje pieniądze?
Znalezioną rzecz trzeba oddać właścicielowi.
A le gdzież go szukać? (zamyśla się).
Orzybicki (na stronie). W idzisz A ntosiu, jaki to poczciwy wieśniak.
Szymon (klęka). Oddam pieniądze na ręce księdza proboszcza, jak się n ik t nie zgłosi, zapewne będą moje. D zięki Ci skła
dam , Boże, za ów datek, któ ry będzie dla mnie wielką pomocą. Niech Twoje wszech
mocne Im ię będzie błogosławione — (powstaje z ziemi, a ujrzawszy Orzybickiego i Antosia mówi:) Moi państwo, znalazły się tu u mnie w butach dwa talary. Czy nie wiecie, zkąd się tam wzięły? Może kto zgubił? Byliście w pobliżu, a więc zapewne mnie oświecicie.
Orzybicki. Te pieniądze wam się należą, możecie je śmiało zatrzymać.
- 43 —
Szymon. Czy to jeno praw da? ktoby w dzisiejszych ciężkich czasach chciał da<5 za nic dwa talary ? Jestem w potrzebie, ale nigdy moja ręka nie sięgała i nie sięgnie po cudzą własność.
Grzybicki. U spokójcie się poczciwy czło
wieku. T en panicz, syn bogatych rodziców, chciał wam przechować buty, bo on lubi we
sołość i pustotę, zwyczajnie jak dzieci. Potem namyślił się jednakże i włożył w każdy bu t po talarze, ciesząc się na wasze zdziwienie, gdy znajdziecie pieniądze.
Szymon. K iedyć tak, to wierzę i przyj
muję z podziękowaniem wielki i niespodzie
wany podarunek. Co dzień z żoną i dziećmi m odlić się będę za kochanego panicza. Niech ci Bóg błogosławi, dobre dziecko i ta M atka Najświętsza, K rólow a nieba i ziemi. Żyj długo i szczęśliwie, niech się doczekają twoi rodzice i nauczyciele z ciebie pociechy.
Grzybicki. Cóż na to powiesz A ntosiu?
W idzisz, że zawsze lepiej spraw iać ludziom uciechę, aniżeli przykrość.
Antoś. Drogi panie nauczycielu, nie umiem ci wyrazić, jak mi błogo i przyjem nie
w tej chwili! Dam chętnie więcej, jeżeli ro
dzice pozwolą.
Grzybicki. Powiedźcie mi, poczciwy Szy
monie, gdzie mieszkacie?
Szymon. Tam w dolinie pomiędzy dwiema topolam i jest moja słomiana chata. Mówię moja, bo w niej m ieszkam, aleć ona nie moja.
Śniło mi się wczoraj, że ta chata i kilka mórg ziemi były moją własnością. Ale takie sny się nie spełniają. Zostańcie z Bogiem państw o, spieszno mi do domu, a woły gło
dne czekają przy pługu (wszyscy odchodzą).
SC E N A I I I .
(Po małej chwili słychać za sceną płacz Antosia i krzyk Orzybickiego).
Grzybicki. R atujcie, kto w Boga wierzy, toniemy, spieszcie czemprędzej, gdyż rwiąca woda nas unosi. Boże, zmiłuj się nad nami!
(W pada Szymon zadyszany).
Szymon. Nieszczęście, kto tu wola? Ach, to głos tego pana i owego dobrego dziecka.
Choćbym m iał życie stracić, a muszę was oca
lić. Zaraz, zaraz będę z pomocą! ach, to ten dobry panicz tonie. O M atko Boska, dopo
móż, mi, abym ich wyratował. (Wybiega a po
— 45 —
małej chwili niesie Szymon Antosia, Orzy- bicki postępuje za nim, woda ciecze ze wszyst
kich).
Orzybicki. Połóżcie, poczciwy Szymonie, A ntosia na murawę. Stracił on przytomność, gdyż nałykał się zawiele wody. Teraz trzeba go lekko poruszać, aby woda wychodziła. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa, gdyż chłopczyk był tylko k ró tk i czas pod wodą. Ju ż zaczyna oddychać, już otw iera oczy. Antosiu, A nto
siu, kochane dziecko.
Antoś. Co się stało? gdzież jestem? Ach prawda, wpadłem we wodę, pan G rzybicki za mną, a potem nie wiem co się działo, tylko to sobie przypominam, że woda szła mi ustam i i nosem.
Orzybicki. W skoczyłem za tobą w wodę, ale w tem m iejscu był nader bystry prąd strum ienia, dla tego nie mógłem cię pochwy
cić, a przytem sam popadłem w niebezpie
czeństwo utonięcia. Zacząłem wołać o pomoc, a w net nadbiegł dobry Szymon, któ ry naj- pi’zód ciebie pochwycił i na brzeg wyciągnął, potem mnie podał rękę i wybawił z gro
źnego niebezpieczeństwa. Podziękujm y oby
dwaj Szymonowi.
Antoś {podaje rękę). Niech wam Bóg zapłaci, Szymonie, za to, żeście nas ocalili.
O jakże się ucieszą moi dobrzy rodzice! Oni ci tak że podziękują.
GrzybickL I ja ci dziękuję serdecznie, żeś mnie i to dziecko, pociechę i nadzieję ro
dziców, ocalił od utonięcia.
Szymon. Nie ma za co dziękować, wszakżeż dopełniłem tylko świętego obowiązku chrześciadskiego, gdyż Bóg wszechmogący każe nietylko miłować bliźnich, ale także do
pom agać im w nieszczęściu. Ale niech pań
stwo pospieszą do mej chaty, aby się trochę ogrzać i odpocząć, a ja pobiegnę duchem do m iasta, aby rodziców panicza uspokoić i z wo
zem przyjechać.
Grzybicki. Idziem y z tobą, poczciwy wieśniaku. Śniło ci się kiedyś, że chata w której mieszkasz i kilk a mórg pola było twoją własnością. Sen twój się spełni, gdyż rodzice A ntosia chętnie ci wynagrodzą.
Antoś. Będę czule prosił ojca i m atki, aby kupić chatę i pole dla Szymona.
Szymon. Widzi, Bóg, że nie dla nagrody rzuciłem się w wodę, aby panów uratować.
— 47 —
Grzybicki. Jestem aż nadto przekonany*
ale wiem i to, że rodzice A ntosia będą chcieli okazag ci swą wdzięczność.
Antoś. Cieszę się, że zamiast przecho- wąć buty włożyłem w nie dwa talary. Szy
mon byłby szukał obuwia i może nie przy
szedłby na czas, aby nas ocalić. Trzeba zaw
sze słuchać starszych i nie czynić nikomu, przykrości.
Szymon. Ale teraz idźmy jak najprędzej do mej zagrody, gdyż państwo możecie się przeziębić.
Grzybicki {do publiczności). Pozwólcie państwo, że usłucham y rady poczciwego wie
śniaka, a zatem : D obra noc.
[Zasłona spada).
P i e ś ń
n a mogile Tadeusza Kościuszki.
Tutaj to w sercu tej świętej mogiły, P rochy mych braci zamknięte, P rochy wielkie, prochy święte, P ola Racławic dotychczas płodniły,
D uchu K ościuszki, aniele tej ziemi, B ądź ich aniołem, prosim y za niemi!
Ojcowie kw iaty w tych prochach posieli, Posieli kw iatów zarody,
Co na tryum fach swobody
Zwycięzkim wieńcem ustroją mścicieli.
D uchu Kościuszki, aniele tej ziemi, Bądź ich piastunem , prosim y za niemi;
D opóki W awel skargam i boleści, Będzie jęczał w burzy tonie, Niech dopóty na ich łonie, Oko księżyca rosy nie popieśoi.
D uchu K ościuszki, aniele tej ziemi, K ryj je przed światem, prosim y za niemi!
Aż kiedy drobna gwiazdeczka, ostrzela W nętrzną mogiły ciemnicę,
To przyjdą nasze dziewice
Po kw iat tryum fu ze łzam i wesela.
Duchu K ościuszki, aniele tej ziemi, Pozwól im kw iatu, prosim y za niemi!
Wezmę ja dzisiaj do swojej zagrody Szczyptę tej ziemi w zarobku, Poczem wierzch dziki nagrobku Zostanie naszej ołtarzem swobody.
D uchu K ościuszki, aniele tej ziemi, Czuwaj nad nam i i modły naszemi.
S. Goszczyński,
— 49 —
Pogrzeb Kościuszki.
Biją razem w szystkie dzwony jak ludowe glosy, Jęczą, kwilą, modlitwam i rw ą się przez niebiosy, A nad niem i dzwon Z ygm unta, żałość górująca, W szystkie chłonie, — a to niby ojczyzna płacząca.
W cudzych stronach n a tułactw ie w iódł żywot boleści, Jasnow idza nie zwabiły uwodzące wieści,
Aż dopiero teraz w raca n a ojczyste łany,
A le w tru m n iel w raca w trum nie hetm an ukochany.
Towarzysze już hetm ana n a ram ionach niosą, O hylą oczy, co żałosną zwilżyły się rosą, D alej p an y i kapłany, wojska jeno trocha,
A hen z ty łu chm ura chłopstw a — to najgłośniej szlocha.
Toć to dzieci są hetm ańskie, szlochająż ja k dzieci!
W tłum ie kosa racław icka podniesiona świeci.
To ich sztandar! w koło niego tłum jęcząc, w ykrzyka:
„K oso nasza, choć zdaleka p atrz n a N aczelnika.“
Oj panowie! zróbcie miejsce, niech się zbliżą chłopi, N iech tę trum nę m iłow aną ich łza szczera skropi, Bo ten h etm an nie hołdow ał pysze i potędze, Bo on staw ał w ich szeregu, chodził w ich siermiędze.
*
I n a zam ek m iędzy królów ponieśli hetm ana, I rozw arła się św iątynia, złotem nabijana, U jej proga stanął K m ita i „co zacz o n ? “ pyta;
Swój! swój! świętszy od waszeei, — puszczaj mości [Km ita.
Zaruszały się posągi, królowie um arli
N a kam iennych sarkofagach n a dłoniach się w sparli, 4
I ciekawie każdy patrzy, stare sny ucisza, I spojrzeniem wniebowziętem w ita tow arzysza.
D ługobrody król n a i innych wyżej z loża wstaje, I przem aw ia: „ J a król chłopków, rękę ci podaję, W żdy obadw a m y uczcili zapom niane sługi I kochali lu d gołębi, — ja pierwszy, ty d ru g i.“
J u ż h etm an a wyniesiono pod nam iot rozpięty, G dy ozwał się słodkim głosem doń Stanisław św ięty:
„S nać ty o m nie zapomniałeś, o polskim patronie, Jeźli praw da, że krzyknąłeś raz — „F inis P o lo n ia e l"
N a to h etm an : „O mój ojcze 1 choć sercem przelękłem Z anurzałem się w boleściach, ty ch słów nie wyrzekłem 1 Eaczej z mojej biednej piersi to ojczyzna wzięła, Z czego w krótce pieśń uro sła: „Jeszcze nie zginęła 1“
*
P rz y ołtarzu arcypasterz i śpiewak Sybilli W znosi ręce, każda głowa n a piersi się chyli, A w dziedzińcu k orni chłopi o głaz biją czołem, Oni, co gdy kościół pełny, stoją przed kościołem.
*
J u ż skończono mszę żałobną; w chłodne ziemi łono W miejsce gdzie król chciał spoczywać, h etm an a spu-
[szczono;
Ten co z pługiem może chodził w ubóstw ie za m łodu, Spoczął w króla katakom bie —■ hetm an, k ró l narodu!
A gdy za nim drzw i zaparli, rygle zasunęli,
Chłopstwo wniosło krzyk rozpaczy: „O ch już go zam- [knęli.11
— 51 —
„Och, już wzięli N aczelnika, och, już ty nie naszy!
Ciemność sklepień, blask pozłoty, serca nasze straszy;
Tobie króle tow arzystwem i pany w sobolach, Lepiej tobie z nam i leżeć na zielonych polach.
N a zielonem, czystem polu, n a zielonej łące Ita ż d y p ta k b y ciebie w itał i słońce wschodzące, Śród upałów twej mogile cień dałyby T atry, Z dobrą wieścią od ojczyzny latały b y w iatry.
Z białej W isły m gła powstaje, w górze świeci słonko, My czapkam i tobie kłonim , z kosą idziem łąką, Tybyś cieszył się z jej brzęku, choć śpiący i niem y, Cóż dopiero kiedy kosy na sztorc nabijem y 1 Jeźli P a n Bóg zagniew any skryje się na niebie, Łatw iej znaleźć tw ą mogiłę, w pomoc wezwać ciebie, T rudne pism a n a nagrobkach, m ało kto z nas czyta, D ziecko wskaże n a m ogiłę: „A czyja to ? “ — spyta.
T ak lu d żali się i m arzy: uryw ane słowa
Zwolna cichną, lud w eichoścLjakiś zam iar knowa;
Z am k n ął uszy n a głos św iata, własnej głębi słucha N a g le spłonął, krzyczy, biegnie — dobył iskry z ducha.
*
I m ogiłę w nieborosłą sypie lu d serdeczny,
Próżna-ż o n a ! cóż w n ią schować n a spoczynek wieczny?
Kości w polskim relikw iarzu złożył wódz-jasnowidz — L u d zatroskał się i m y ś li „H ej, do Maciejowic!
S tarzy ludzie pam iętają to miejsce śród błonia, K ędy ra n n y i om dlały hetm an u p ad ł z konia,
Więc tę ziemię krwią przesiąkłą bierzcie ja k sakram ent, Złóżcie w u rn ę i mogile dajcie n a fu n d am en t.“
Tak zrobili. Z blaskiem zorzy do ofiarnej pracy B iegną pany i kapłany, cMopy i wojacy,
W szyscy razem , wszyscy rów ni, zm ięszano a tłum nie, J a k p rzykazał duch miłości p racu ją rozum nie.
Miłość wiąże i um acnia, — praca idzie chyżej, A krakow ska cała ziem ia wola: „W yżej 1 wyżej!
N iech m ogiła w szystkim oczom zaświeci donośnie.“
I m ogiła Bogu m iła rośnie, rośnie, rośnie....
I urosła; już ją zewsząd widzi k raj daleki, K ażd a ch ata n a n ią patrzy. Od w ieku po wieki Stać jej w straży będą Miłość i W iara — dwie służki;
W awel runie, a zostanie: M ogiła K ościuszki.
_____________ Kornel Ujejski.
Tadeusz Kościuszko.
W iersz Józefa Chmielewskiego.
Gdzie nadobne imię P olski naszej słynie, W szędzie nasz bohater K ościuszko jest znany;
W ielka jego sława nigdy nie zaginie,
K ochał sercem naród, jest też więc kochany.
L itw a go zrodziła na P olski pociechę, Bo bronił Ojczyzny, bronił świętej wiary Swobodę wnieść pragnął pod wieśniaczą strze-
[chę, N ad P olsk ą rozwiesił wolności sztandary.