• Nie Znaleziono Wyników

Pan Tadeusz : tekst na podstawie pierwszego wydania

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pan Tadeusz : tekst na podstawie pierwszego wydania"

Copied!
430
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)

**■

'

(7)

A D A M M I C K I E W I C Z

PAN TADEUSZ

TEKST NA PODSTAWIE PIERWSZEGO WYDANIA

PRZEDMOWA

PROF. DR. MANFREDA KRIDLA

Z 24 ILUSTRACJAMI E. M. ANDRIOLLEGO

W A R S Z A W A 1 9 3 4

W Y D A W N I C T W O J. P R Z E W O R S K I E G O

(8)

®*'W£8Wse ß i\

XÎNeiujntt^y'

T u %

O dbito w d ru k a m i „G raf ja". W arszaw a,

(9)

P R Z E D M O W A

Pan Tadeusz jest zjaw iskiem niezwykłem i wyjątkowem zarów no w literaturze polskiej, ja k i (częściowo) w twórczości Mickiewicza.

Żeby niezwykłość tego zjaw iska zrozumieć, trzeba sobie uświa­

domić m om ent dziejowy, w którym powstało, uprzednie koleje ewo­

lucji poetyckiej Mickiewicza i ch arak ter poezji polskiej po r. 1831.

M om ent historyczny był — ja k wiadom o — ponury, praw ie bezna­

dziejny, zarówno dla narodu, ja k i dla jego „kw iatu“ — em igracji.

W związku z klęską pow stania polska poezja rom antyczna wzięła n a swoje b ark i patetyczne i wzniosłe zadanie „prow adzenia d alej wojny narodow ej pióram i“. Mickiewicz podał tu to n zasadniczy w I I I części Dziadów. Dzieło to nie było niespodzianką w twórczości autora poprzednich części Dziadów ani K onrada W allenroda, prze­

ciwnie ujaw niło te pokłady jego psychiki, k tóre były zw iązane ści­

śle z światem tajem nic, m istyki, prom eteizm u. I w tym k ieru n k u zdawało się wszystko dalej iść. B ezpośrednio po Dziadach z r. 1832 pow stają Księgi narodu i pielgrzym stw a polskiego, n aro d u idealne­

go i pielgrzymstwa jeszcze bardziej wyidealizowanego. Pom im o in ­ nej form y i innego przeznaczenia, rzecz jest mocno związana z ideo- logją Dziadów, jest rzeczywistem prow adzeniem piórem wojny prze­

ciwko całem u światu w im ię praw swego narodu.

D otąd wszystko jest zrozum iałe i jak b y norm alne, włącznie 2 współpracownictwem w P ielgrzym ie polskim , piśm ie, będącem kontynuacją „katechizm u“ o pielgrzymstwie. Te ostatnie fazy dzia­

łalności Mickiewicza przypadają n a lata 1832 i 1833. I oto właśnie w końcu r. 1832 (8 grudnia) poeta donosi w liście do swego przy­

jaciela, A. E. Odyńca jakby od niechcenia: „Piszę teraz poeraa szla­

checkie, w rodzaju H erm ann i Dorothea; już ukropiłem tysiąc

wuerszy. Podoba się bardzo szlachcie tutejszej. D uch poetycki czuję

(10)

w sobie; ale tyle m iałem zgryzot... tyle kłopotów, korekty i prócz tego różnych bazgrań, rozpraw ek, artykułów, projektów , że sam nie wiem, ja k czasem mogę kilkanaście wierszy skleić“.

W zupełnie innych słowach donosił Mickiewicz o pisaniu Dzia­

dów. B yła tam właśnie mowa o „kontynuacji wojny“, o nadziei p o ­ ety, że „bezczynnie ręk i n a piersiach w tru m n ie nie złoży“, o n a ­ d aniu „naszem u dążeniu“ ch a rak teru „religijno - m oralnego“. A tu ­ ta j: „poenia szlacheckie“, „podoba się szlachcie“ i w późniejszych listach: „Żyję tedy w Litw ie, w lasach, karczm ach ze szlachtą, ży­

dam i etc.“ — „znajdziesz opisy naszego życia domowego, polowań, koncepty palestranckie... Pisanie tych rzeczy baw iło m nie niezm ier­

nie, przenosząc m ię w nasze m iłe strony rodzinne...“

Postawa więc z gruntu odm ienna. A przy tern: „D uch poetycki czuję w sobie“ i lekceważące słowa o „różnych bazgraniach“ czyli zapewne o artykułach publicystycznych i innych podobnych p i­

smach...

O dm ienny też był ten „duch poetycki“, który Mickiewicz obecnie uczuł w sobie. Możnaby rzec duch poetycki w stanie „czystym“, bez przymieszek „w ojennych“, t. j. dokonywania patetycznego gwałtu n ad życiem i poezją, m ieszania tych dwóch różnych dziedzin. Nie znaczy to oczywiście, aby „duch“, z którego wypłynęły Dziady, był

„gorszy“ i m niej poetycki — był on tylko inny, z innych podłoży przebogatej i skom plikow anej n atu ry Mickiewicza wyrosły. Piękna i siły poetyckiej posiadał tam ten poem at nie m niej, ale charakter ich był zupełnie odrębny i in n e nastaw ienie poetyckie, inna posta­

wa wobec zadań poety .

Niezawsze jed n ak m roczny i ponury świat Dziadów i „wojny na pióra“ przepełniał psychikę Mickiewicza. Sonety erotyczne i krym ­ skie, szereg drobnych utworów świadczy o tem , że potrafił on czasa­

m i odwrócić się od tam tych spraw, a pełną piersią przylgnąć do świata Tealnego i jego pięknu i wielkości dawać wyraz w swojej twórczości. Coś podobnego było także w okresie Pana Tadeusza.

I w tem właśnie leży zaznaczona n a wstępie niezwykłość tego zjawi­

ska, zarówno w tym okresie twórczości Mickiewicza, jak i w tej epo­

ce poezji polskiej. W ielki genjusz poetycki, wiedziony niczem in-

nem , tylko najgłębszym , najczystszym instynktem poetyckim , nie

(11)

w ahał się w okresie „burzy i n a p o ra “, wybujałego rom antyzm u, pro- metejsKo - mistycznych wzlotów, używania poezji jak o narzędzia do zdobycia rzekomo absolutnych praw d filozoficznych, hdstoryeznycbi i narodowych — stworzyć poem atu, niem ającego z całym tym świa­

tem praw ie nic wspólnego. Pisanie tego poem atu „bawiło niezm ier­

nie“ Mickiewicza, jego rodzaj przypom inał m u Goethego i W altera Scotta... Jakże tu daleko odbiegliśm y od tw orzenia w cierpieniu, walce i rozdarciu, od m istycyzm u i m esjanizm u! T rzeba było na to wielkiego p an a i władcy w dziedzinie poezji, żeby tak na p rzek ó r wszystkiemu: całej ponurej rzeczywistości, wymaganiom, stawia­

nym przez nią poetom — oderwać się od niej i dać „norm alny“ nie­

jak o p o e m a t , nic tylko poem at, pokazać swoim rodakom , że poezja niekoniecznie musi szybować po zaświatach, że poeta nieko­

niecznie musi „cierpieć, aby śpiew ał“, że, słowem, stać nas jeszcze n a czysto artystyczną wizję człowieka i świata...

*

N ajw ażniejszą też rzeczą w Panu Tadeuszu jest owa w izja arty ­ styczna, to, co stanowi znamię wszystkich wielkich dzieł poetyckich:

doskonałe stworzenie nowej, prawdziwej, nie ulegającej żadnej w ąt­

pliwości rzeczywistości, „unieśm iertelnienie“ je j zapomocą słowa poetyckiego, n adanie je j jedynych, koniecznych, niepow tarzalnych kształtów.

Pewien inteligentny i wykształcony literacko cudzoziemiec, zapy­

tany, co uważa za główną „ideę“ Pana Tadeusza, odpowiedział, że idej takich jest bardzo dużo, na każdym k roku m ożna się z niem i

«potkać: grzybobranie, kaw a z kożuszkiem, m rówki Telim eny, bi­

gos, wieprzak, uciekający przed burzą i zatrzym ujący się n a chwilę, aby uszczknąć jeszcze garść sm akowitej traw y i t. d., i t. d.

W tern żartobliw em powiedzeniu k ry je się słuszne i jedynie racjo­

n aln e sform ułowanie charakteru poezji wogóle, a poezji epickiej w szczególności. Istotną i jedyną „ideą“ Pana Tadeusza jest stwo­

rzenie nowej, prawdziwej rzeczywistości — a nie u n ja Korony z Li­

twą, nie zaścianek szlachecki, jako „kom órka“ narodowości, nawet

n ie bohaterstw o i poświęcenie Robaka. To »ą tylko poszczególne ele­

(12)

m enty tam tej, najistotniejszej „idei“, k tóra jest tak rozległa, że za­

m yka w sobie wszystko. Wszystko się w niej łączy i zbiega, wszy­

stko w je j świetle staje się ważne i potrzebne, m a swój cel, sens i zna­

czenie; niem a rzeczy, z tego p unktu widzenia „wyższych“, ani „niż­

szych“, bo chodzi o stworzenie ż y c i a , k tóre nie składa się z idej, lecz z konkretnych, rzeczywistych faktów fizycznych i psychicznych.

W tem znaczeniu m ożna powiedzieć, że wszystko w Panu Tadeuszu jest „ideą“, a więc wyprawa n a Moskwę tak samo, ja k polow anie na szaraka, zbratan ia Litwinów z K oroniarzam i ta k samo, ja k strojenie się Zosi — ofiara R obaka tak samo, ja k życie przyrody i obyczaje zwierząt. Bo wszystko to są objaw y tego samego życia, którego praw ­ dziwy poetycko i wszechstronny obraz m iał być przedstaw iony w po­

emacie.

Mickiewicz też nigdy i nigdzie nie d aje nam do poznania, jakoby m iał jakiś inny cel przy pisaniu poem atu. Świadczą o tem wymow­

nie choćby zacytowane powyżej, uryw ki z jego listów ; wspom ina lam o Litwie, o stronach rodzinnych, życiu domowem, lasach, k a r­

czmach, szlachcie, żydach, a nie o żadnych ideach czy problem a­

tach.11') Coprawda, wiadomo, że poem at zm ieniał m u się i rozrastał pod ręką, że go ponosiły wyzwolone przez niego samego zjawy po­

etyckie — ale ponosiła go z pewnością nietylko postać ks. R obaka, ale cały ten świat poetycki razem wzięty (z w ieprzakam i w łącznie);

wszak i w tych księgach, w których R obak zaczyna się wysuwać na pierwszy plan, nie oddał m u się całkowicie, nie poświęcił jem u wy­

łącznie całego dalszego ciągu dzieła, ale nurzał się dalej w stronach rodzinnych, w życiu domowem, w łąkach i lasach. Pozatem , ukoń­

czywszy już poem at, i zdając sobie może sprawę z tego, że coś inne­

go wyrosło z zamierzonej pierw otnie „sielanki“ — m im o wszystko jed n ak zachował pierw otny t y t u ł , który wszakże nic nie mówi, ho określa postać drugorzędną utw oru oraz jeden jego epizod (za­

jazd ). Świadczyłoby to, że kwestja tytułu była wogóle dla poety obo­

jętn a, że n ie chodziło m u wcale o to, aby zawrzeć w nim to, co sta­

nowi istotną „treść“ poem atu; nie byłoby to zresztą rzeczą łatwą.

*) Porówn. też ustęp Epilogu, zaczynający się od słów: „Chciałem pominąć, ptak małego lotu...“

Z

(13)

Niem niej pozostaje charakterystycznem , że nde dał żadnego ty tu łu wymyślnego, nic, coby w nim przypom inało jakąkolw iek ideologję w potocznem tego słowa znaczeniu.

*

Rozważania o idei Pana Tadeusza możemy rozszerzyć także na jego t e m a t . Tem atem tym nie są oczywiście ani dzieje T adeu­

sza Soplicy, an i dzieje jego ojca zosobna wzięte, ani tem bardziej his tor ja zajazdu. Jest nim raczej zespół różnorodnych wątków i mo­

tywów, dających w sumie całokształt życia pew nej zbiorowości ludz­

k iej w określonej przestrzeni i w określonym czasie. W śród elem en­

tów poem atu dwa szczególnie w ybijają się na pierwszy p la n : ludzie i p rzyroda; pozostają one z sobą w ścisłym związku, łączą się w zwarty, jednolity n u rt bytow ania wiejskiego, „sielskiego“, do któ ­ rego w znacznej m ierze zastosowaćby się dały słowa N orw ida o „wsi polskiej“ :

Przeszłość twa — zawsze wczora!

Przyszłość — ręką doaiężna!

U ciebie zawsze — pora, Tyś wczasów księżna...

Rzecz n atu raln a, że ab y było dzieło sztuki, wszystkie te elem enty nie mogą iść luzem obok siebie, czy po sobie, lecz muszą być w ja ­ kiś sposób zorganizowane, złączone w jakąś całość, posiadającą „po­

czątek, środek i koniec“, ja k mówił Arystoteles — posiadającą „to­

talność“, ja k mówią dziś form aliści rosyjscy. Toteż i w Panu Tade­

uszu poszczególne motywy u kładają się w pewne związki, zwane w ątkam i czy fabułam i. T akim w ątkiem są np. dzieje Tadeusza, i działalność R obaka, i spór o zamek, i h istorja zajazdu. W ątki te łączą się z sobą ściślej lub luźniej, zazębiają się o siebie silniej lub -’abiej, jedne przew ażają w tej, inne w tam tej części poem atu, nie­

które nawet, ja k sprawa Jacka Soplicy, zaw ierają w sobie najw ięcej

„ładunku“ emocjonalnego i dramatycznego. Z tern wszystkiem jed ­

nak tru d n o jed en z nich, biorąc poem at, jako całość — uznać za

(14)

główny i naczelny, za najw ażniejszy i nadający ton całem u dzieła, około którego wszystkoby się obracało i do którego wszystkoby dą­

żyło, jako do swego naturalnego ujścia i rozwiązania. Jest to naw et zasadniczo niemożliwe w poemacie epicznym, gdzie pojedyncze ele­

m enty posiadają swoją dość daleko idącą autonom ję, muszą być w pewnych wypadkach pokazane wszechstronnie, do gruntu niejako

„w yczerpane“, gdzie m om ent staje się niekiedy sam w sobie punk­

tem centralnym , niezależnym od innych (pozornie), przeznaczo­

nym do zupełnego „wyżycia się“. To, co go łączy z innem i m om en­

tam i, to tylko owo spajające wszystko pojęcie całości, totalności ży­

cia, wszechstronnego i do szczegółów sięgającego obrazu zbioro­

wości.

*

Zachwycamy się tern, że w Panu Tadeuszu wszystko jest takie

„praw dziw e“, tak ie „jak w życiu“, tak zrozum iałe i proste. Skąd ta prawdziwość płynie? Chwila zastanow ienia wystarcza, aby stwier­

dzić, że nie chodzi tu o t. zw. zgodność z życiem czy z rzeczywisto­

ścią. W poemacie bowiem wcale nie jest i nic może być „tak, ja k w życiu“, zawiera on już pewne życie z o r g a n i z o w a n e , od­

powiednio ułożone i oświetlone, składające się z takich, a nie innych w y b r a n y c h elementów. Pozatem nie wiemy nic (albo też wie­

m y bardzo mało) o tern, ja k to życie, przedstaw ione w Panu Tade­

uszu, w rzeczywistości, w owej epoce wyglądało. Nawet wiedza hi­

storyków jest bardzo ułam kowa — a cóż dopiero mówić o przecię­

tnym czytelniku? Cóż on wie o tem , ja k się przedstaw iała Nowo- gródczyzna na początku wieku ubiegłego? A m im o to czuje słu­

sznie, że świat, zobrazowany w poem acie, jest światem p r a w ­ d z i w y m .

Skąd to pochodzi? Stąd, że praw da p o e t y c k a jest innego rodzaju, niż praw da ż y c i o w a , że rządzi się innem i praw am i, inna ją obowiązuje logika. Jeżeli czujem y wszyscy, że „tak było na­

praw dę“, ja k to Mickiewicz przedstaw ił w Panu Tadeuszu, to nie dlatego, iż jeszcze dzisiaj Nowogródczyzna wykazuje wiele tych sa­

m ych (rzekomo) cech, n ie dlatego, że większość postaci poem atu

m iała swoje pierwowzory w rzeczywistości, ale dlatego, że poeta mo-

(15)

«3 swego genjuszu właśnie s t w o r z y ł (czyli powołał do życia z niczego) i puścił w ruch cały świat fikcyjny, „wymyślony“, że po­

trafił nam jego praw dę z n ieodpartą siłą narzucić. P otrafił swoje postaci tak postawić, tak kazać im myśleć, czuć i działać — w ypad­

ła tak skonstruować, przyrodę ta k „odm alować“, że na chwilę nie przychodzi nam n a myśl, aby w danej (rzeczywistości artystycznej jnogło być inaczej. Gdyby było inaczej, byłoby właśnie, w danych warunkach, w danej przestrzeni i czasie źle, niepraw dziw ie, niem oż­

liwie.

W tern jest potęga genjuszu poetyckiego i n a tem polega praw da poetycka nowej, odrębnej rzeczywistości, k tórą on tworzy. Dlatego ież nie to nas obchodzi, czy dana postać jest „wzdęta“ z jakiejś oso­

by rzeczywistej, czy dany wypadek, np. zajazd istotnie zdarzył się, ozy mógł zdarzyć n a Litwie ówczesnej, i nie to też stanowi o ich wartości w poem acie — ale ich stanowisko, rola, znaczenie w da­

nym zespole motywów artystycznych, ich w ynikanie z danej kon­

cepcji artystycznej, ich umotywowanie w danej konstrukcji, której w „życiu“ nigdy n ie było, a k tóra istnieje tylko w dziele poetyc- kiem , w tak iej, a n ie in n ej jego formie...

*

Owa rzeczywistość poetycka m oże być jed n ak kształtow ana w bardzo rozm aity sposób. Sposób, użyty przez Mickiewicza w P anu Tadeuszu, nazywa się e p i c k i m i posiada długowieczną tradycję i kulturę. Poetę epickiego cechuje przedewszystkiem to, że terenem jego zainteresowań są p r z e d m i o t y same w sobie niejako, że zwraca uwagę n a nie głównie, a n ie n a reakcje psy­

chiczne, jak ie one w nim wywołują. To zaś „zwracanie uwagi“ m a również specjalny charakter. Nie jest to lotne „spojrzenie“ synte­

tyczne, chw ytające w przedm iocie jego ogólny zarys, jego główne cechy, lecz przypatryw anie m u się baczne, wytężone, zbliska dla wykrycia szczegółów, z k tórych się składa. Porównaóby to m ożna z t. zw. „zbliżeniam i“ w sztuce film ow ej: *) dla dania widzom

*) Termin stosowany przez p. Jerzego Putramenta w przygotowywanej da

druku pracy o strukturze nowel Prusa.

(16)

możności bliższego przyjrzenia się jakiejś tw arzy lub je j wyrazowi w danym momencie, powiększa się ją w ielokrotnie i „zbliża“ na ekranie. P odobnie postępuje poeta epicki, choć oczywiście nie zupełnie identycznie; skupia uwagę na opisywanym przedm iocie, bierze go p o d ścisłą obserwację, w ypełnia nim cały czas i przestrzeń n a danym odcinku, przywraca wagę i znaczenie m o m e n t o m i s z c z e g ó ł o m . T a rehabilitacja szczegółów, drobiazgów, rzeczy z „wyższego“ p u n k tu widzenia nieważnych, a naw et godnych po­

gardy, jest cechą istotną wszelkiej prawdziwej i rasowej epiki. D la­

tego też i w Panu Tadeuszu tyle m iejsca poświęcono przedm iotom , sprawom i zjawiskom, k tóre ludziom , uważającym się za „duchy wyższe“, w ydają się zbyt przyziem ne, m aterjalistyczne, tryw ialne nawet, ja k : polowania, grzybobrania, dokładne i smakowite opisy rozm aitych potraw i napojów , ich sm aku, zapachu, sposobu przy­

rządzania, szczegółowe relacje o strojach, urządzeniu domów, zwyczajach towarzyskich, zwierzętach, topografji m iejsc i ł. p.

U jaw nia się w tem pew na postawa wobec życia, stworzonego przez poetę, w której łączy się i ciekawość, i zamiłowanie, i roz­

kosz estetyczna, i przedewszystkiem a f i r m a c j a życia, życzliwy, pogodny do niego stosunek. Postawa tak a sprawia, że wszystko interesuje, zaciekawia, wszystko m a swój sens i znaczenie, nic nie jest przypadkow e, że się jest w samym środku życia, rozum ie i od­

czuwa jego rytm...

W ażniejsze jed n ak są konsekwencje czysto artystyczne takiego stanowiska. W ydobywanie n a pierwszy p la n m om entów i szczegó­

łów zmusza poetę epickiego do ukazyw ania ich w całej pełni kształtów, w całej rozmaitości specyficznych cech indyw idualnych, w grze barw i światłocienia. P otrzebny jest do tego bardzo bystry wzrok, bardzo subtelne czucie form i nieom ylne w ładanie n ad sło­

wem poetyckiem, jako odpow iednikiem różnolitych znam ion

przedm iotu opisywanego. Mickiewicz zalety te posiada w stopniu

ta k wysokim, ja k żaden z poetów polskich. Mocą tej cudownej

władzy, o której definicję trudnoby się kusić, um ie on w zjawisk*,

m om enty, w przyrodę żywą i m artw ą tchnąć życie, ująć je, osadzić

niejako w ich autonom ji i samowystarczalności, a równocześnie

mocno powiązać z otoczeniem. S tąd żyją one same dla siebie i ży­

(17)

ją w iimycli, przez innych i dla innych. Przedewszystkiem jed n ak same w sobie. P am iętam y wszyscy mnóstwo takich mom entów z Pana Tadeusza, k tóre dzięki tym właściwościom w rażają się odra­

zy w pam ięć i trw ają w n iej na stałe. Czy to będzie np. opis za­

chodu lub wschodu słońca, czy lasu w takiem lub innem oświetle­

niu, czy gestów R ejenta, czy sposobu, w ja k i Podkom orzy zbliża się do stołu, a Zosia wbiega przez okno, czy rozm aitych zabiegów Teli­

m eny, czy poloneza n a traw niku, czy dram atycznej spowiedzi Ro­

baka — zawsze tam i wszędzie wszystkie te m om enty i zjawiska wi­

dzim y ta k dokładnie, jasno, precyzyjnie, jakbyśm y właśnie patrzyli n a „zbliżoną“ przez sztukę filmową twarz. Ew okacyjna siła epicka Mickiewicza nie m a isobie równej w poezji polskiej.

*

Omówiony powyżej prym at szczegółu epickiego w poem acie w pływ a w sposób decydujący na jego ch arak ter ogólny, n a b ra k wszelkiej „ideologji“ w znaczeniu populam em (t. j. świadomego przeprow adzania pewnych koncepcyj intelektualnych) oraz okre­

śla zasadnicze cechy jego kom pozycji.

Tam , gdzie — ja k w epice — chodzi o rozległy i bogaty obraz pew nej zbiorowości, gdzie pan u je „szeroki dech“ opow iadania, lubującego się w swobodzie i rozlewności — tam , z n atu ry rzeczy, n iem a m iejsca dla koncentracji, centralizacji poszczególnych ele­

m entów około jakiegoś naczelnego motywu, dążenia niejako ich wszystkich do jednego kulm inacyjnego punktu. Zwyczajnie też poem aty epickie odznaczają się wieloplanowoścaą kom pozycji, pa- ralelnem prow adzeniem k ilku wątków, zazębiających się m niej lub więcej o siebie, mnogością epizodów i momentów, ham ujących roz­

wój w ydarzeń, k tóre płyną równo i statecznie. Coś podobnego m am y rów nież w Panu Tadeuszu. Główną jego zasadą kom pozy­

cyjną jest niew ątpliw ie ustaw ienie poszczególnych elem entów i motywów w ten sposób, aby z tej konstrukcji najwyraziściej i n a j­

pełniej wyłonił się obraz społeczeństwa szlacheckiego n a przeło­

m ie wieku X V III i XIX. S tąd tak a — k ilkakrotnie tu już podkre­

ślana — staranność i skrupulatność w grom adzeniu charaktery­

(18)

stycznych, drobiazgowych rysów świata ludzkiego i przyrody, stąd pasja w zagłębianiu się w te rysy i jakby niemożność oderw ania się od nich, wreszcie zasadnicza luźność budowy, przechodzenie od je ­ dnych motywów do innych z swobodą, przypom inającą n iek ied y dawnych powieściopisarzy („a teraz opuśćmy na chw ilę naszego bohatera i zobaczmy, co robi ten drugi“ ).

Nie da się jed n ak zaprzeczyć, że obok te j naczelnej zasady kom ­ pozycyjnej dość wcześnie wyłoniła się w konstrukcji poem atu in n a, skupiająca niektóre jego elem enty około sprawy ks. R obaka.

W płynęły n a to rozm aite powody: atm osfera epoki, w której roz­

grywa się akcja, zbliżająca się wyprawa N apoleona n a Moskwę, m oże również aktualne wówczas na em igracji zagadnienie działal­

ności emisarju8zów w Polsce. Ale najw ażniejsze były niew ątpli­

wie względy wewnętrzno - poetyckie. Sprawa przygotowania Li­

twy n a przybycie wielkiej arm ji, „oczyszczenia dom u z śmieci“, wywołania powstania i rozwiązanie, jak ie zn a jd u je ona w zajeź- dzie — były pierw szorzędnej wagi motywem, uw ypuklającym to, czego zobrazowanie stanowiło jeden z głównych celów artystycz­

nych poem atu: psychikę polską w je j różnorodnych, górnych i po­

ziom ych uczuciach i instynktach, w je j „iśoiźnie“, urobionej przez wieki, ale też u rabianej (choć bardzo wolno) przez nowego ducha czasu. Tym sposobem ks. R obak w tej postaci, w jak iej się uka­

zuje m niej więcej od drugiej połowy poem atu, i związane z nim sprawy wchodzą rów nież dokładnie w zakres ogólnego tem atu Pana Tadeusza, pojętego tak, ja k powyżej. Kom pozycyjnie są one więc ¡usprawiedliwione i umotywowane, choć niew ątpliw ie „fabu- łę“ poem atu przesuwają niejako na inny tor, względnie obok daw­

nego toru (Tadeusz, Zosia, Telim ena, zamek) ustanaw iają nowy, któ ry w pewnych p u n k tach z dawnym się krzyżuje. W ynikiem te­

go jest z pewnością pewne zachwianie równowagi: rzecz nastaw io­

n a i puszczona w jednym k ierunku, przechyla się zwolna w inny.

F abuła pierwszych ksiąg traci n a znaczeniu, je j postaci i w ypadki schodzą na drugi plan. Ale n ie dzieje się to bez ważkiej rekom - pensaty: m iejsce bladego nieco (stosunkowo!) i n ajm niej z©

wszystkich postaci ciekawego Tadeusza zajm uje Jacek - R obak,

indyw idualność wybitna, wnosząca do poem atu dech w ielkich p rz e­

(19)

żyć, atm osferę przełomów dziejowych, ducha E uropy innej, niż ją sobie wyobrażali ludzie ty p u Podkomorzego i Sędziego.

*■

Mówiąc poprzednio o epickim sposobie tw orzenia rzeczywisto­

ści poetyckiej, wspomnieliśmy tylko m im ochodem o środkach ję ­ zykowo - słownych, zapomocą których przedm ioty i zjawiska po­

woływane są do życia. Ale właściwie wszystko, co się tam mówiło, odnosiło się przedewszystldem do słowa poetyckiego, wielkiego re­

alizatora wszelkich zamierzeń twórczych. Słowo Mickiewicza spra­

wia bowiem ten cud, że wymyślony przez niego świat jest dla nas prawdziwy i rzeczywisty, że składające się nań przedm ioty i zjaw iska widzim y „jak żywe“ przed sobą.

N iełatw o określić, n a czem polega istota tego „słowa“, jak ie są zasadnicze znam iona s t y l u poety w P anu Tadeuszu, t. j. indywi­

dualnego sposobu ekspresji poetyckiej, swoistej m etody dobierania i ustaw iania słów tak, że z n ich się tworzy nowa rzeczywistość, nowe życie, obrazy, opisy, postaci, wypadki. W ydaje się bowiem napozór, że nic nadzwyczajnego się tu ta j n ie dzieje: słowa są te sam e, jak ie czytam y ciągle gdzieindziej, jak ich używamy sam i w mowie potocznej. A jed n ak są inne, m ają w sobie coś, co wzru­

sza, porywa, każe zapadać w zadum ę, cieszy, bawi, zdum iewa, nie­

pokoi...

Oczywista rzecz, że te ostatnie cechy właściwe są wszystkim sło­

wom prawdziwie poetyckim . Ale u Mickiewicza, i specjalnie w Pa­

n u Tadeuszu, zachodzi właśnie ten fakt, że m a te rja ł słowny jest nam bliższy, bezpośredniejszy, odczuwany jako zewnętrznie m niej kunsztowny, niż np. u Słowackiego, Malczewskiego i Norw ida, m n iej wymyślny i niezwykły. (Podobnie m a się rzecz z „m aterja- łem dźwiękowym“, czyli t. zw. tem atam i lub m otywam i Beethovena w stosunku np. do W agnera). Otóż ta p r o s t o t a (względna) jest niew ątpliw ie jedną z cech znam iennych języka poem atu. W ystar­

czy wziąć pierwsze jego wiersze, aby się o tern przekonać. Mamy tam słowa takie, ja k : Litwa, ojczyzna, zdrowie, cenić, dowie, stra­

cił i szereg innych, jeszcze bardziej „potocznych“. I to samo znaj­

(20)

dziemy n a przestrzeni całego poem atu. Znajdziem y i mnóstwo ta­

kich, k tóre są jeszcze bardziej potoczne (może naw et „prozaicz­

n e“ ), bo pochodzą z gwary: dóm, użątek, smug, grabliska, tylko aż i t. p. Wszystko to razem jed n ak jest idealnie stopione z tym świa­

tem , który m a wyrażać, służy idealnie celowi, który sobie poeta po­

stawił, realizuje go tak, że innego sposobu realizacji nie możemy sobie wyobrazić. Pan Tadeusz, napisany językiem M arji, Króla- Ducha albo Prom ethidiona, nie byłby P anem Tadeuszem.

P rostota i zwykłość samego m a te rja łu nie oznacza jed n ak prosto­

ty ozy pospolitości ekspresji. Znowu tu taj nasuwa się porów nanie z Beethovenem : prościiutkie naogół jego tem aty układane są w ta ­ k ie zespoły i związki, w prow adzane w ta k ie kom binacje i warja- cje, w praw iane w tak różnorodny ry tm i tem po, że tw orzą się z te­

go niesłychanie bogate, niezwykłe, skom plikow ane całości, oszała­

m iające kunsztem i naw et niekiedy w yrafinow aniem artystycznem.

P odobnie jest u Mickiewicza. Słowa n ab ierają siły, blasku, b a r­

wy, znaczenia i dynam iki em ocjonalnej przez nieom ylny wybór, zastosowanie, umiejscowienie, wprow adzenie w związki i stosunki z innem i, akcent rytm iczny, kadencję... E picki, precyzyjny opis byłby niem ożliwy bez tego d a ru ostrego widzenia wszystkiego i nie­

omylnego „osadzania“ wszystkiego w słowach, k tóre są konieczne, jedyne i niezastąpione. W wierszu: „na n iej zrzadka ciche grusze siedzą“-—i przym iotnik (e p ite t): c i c h e , i czasownik: s i e d z ą — nie mogłyby być zastąpione innem i wyrazam i bez rozbicia tego właśnie, zam ierzonego obrazu m iedzy i grusz. T ak sam o jest cią­

gle, n a każdym k ro k u : w opisie drzwi z z a s z c z e p k a m i i k o ł k i e m , pociągania z d z i e c i n n ą r a d o ś c i ą za sznu­

rek zegara kurantow ego, sukienki białej ś w i e ż o z k o ł k a z d j ę t e j , d erkacza co s z y b u j e w t r a w i e , jako szczu­

p ak w N iem nie i t. d., i t. d.

T ak samo jest i w obszerniejszych opisach, obrazach, rozm o­

wach, przemowach, dialogach, charakterystykach. Wszędzie p re­

cyzyjność, jasność, dokładność, pewność, czystość, zwięzłość, plasty­

ka, konkretność, idealne zharm onizow anie z otoczeniem...

W p a rtja c h lirycznych te same praw ie cechy, tylko że niesione

i przepojone przez u k ry ty n u rt uczuciowy: „T ak nas powrócisz

(21)

cudem na ojczyzny łono, Tymczasem przenoś m oją duszę utęsknio­

ną...4 Pomyślm y tylko, ile skondensowanego znaczenia mieści 6ię w tym c u d z i e , ile miłości w tein ł o n i e ojczyzny, ile cierpienia w tej duszy u t ę s k n i o n e j ! Żadne przysięgi i zaklęcia nie zdo­

łałyby wyrazić w sposób bardziej przejm ujący uczucia patrjotycz- nego, niż ta prosta m etafora: ojczyzny łono, nasuw ająca skojarze­

n ia z ukochaną m atką, na której łonie m ożna skłonić głowę i zna­

leźć schronienie przed burzam i żywota...

*

Dla wzmożenia siły ekspresyjnej słowa poeta posiada jeszcze je­

den potężny środek; jest n im r y t m , ów tajem niczy, cudowny ruch, owo jedyne w swoim rod zaju falow anie dźwięków mowy, które jest duszą wiersza. N a czem polega uro k i czar tego ruchu, tego dotychczas nie udało się zbadać dokładnie; faktem jest jed ­ nali, przez wszystkich odczuwanym, że rytm posiada w sobie jakąś odrębną siłę, że jest elem entem sam odzielnym , a m imo to nieod- dziełnym od istoty wiersza, że nie łączy się ściśle ani ze znaczeniem słów, ani z ich zabarw ieniem , a jed n ak wpływa na nie w jakiś spo­

sób, choćby przez to, że „niesie“ słowa na swojej „fali“, że decy­

duje o lakiem , a nie innem ich um iejscowieniu i następstwie, o ta ­ ki em, a nie innem sąsiedztwie ich i wzajem nym stosunku. N iem ałą też ro lę odgrywa tu ustawienie i następstwo samych dźwięków, niezależnie już od znaczenia i barw y em ocjonalnej, k tóre się w nich zam ykają. W rezultacie wytwarza się pewne t e m p o , pewien t a k t (jak w muzyce) spowodowany zewnętrznie kolejnością zgło­

sek akcentowanych i nieakcentow anych, akcentowanych silniej lub słabiej, posiadających akcent główny lub poboczny — wewnętrz­

nie zaś przez pew ne konieczności artystyczne, k tóre wym agają ta­

kiego właśnie, a nie innego rozkładu elem entów dźwiękowo - sło­

wnych.

Zastanaw ianie się dłuższe n ad budow ą wiersza w Panu Tadeu-

&zu> jego rytm iką i rodzajem rymów zaprow adziłoby nas zadaleko.

Jest to dziedzina zbyt specjalna. T rzeba się więc ograniczyć do

zwrócenia n a n ią uwagi, do podkreślenia je j zasadniczego znacze­

(22)

n ia dla całokształtu wyrazu artystycznego i do zaznaczenia, że Mi­

ckiewicz, ja k w innych dziedzinach kunsztu poetyckiego, tak i w te j, ujaw niał mistrzostwo ogrom nej m iary. Można naw et rzec, że mistrzostwo większe, niż w czem innem , niem al absolutne.

Mogła go czasami zawodzić i zawodziła kom pozycja, móo-ł budo­

wać swoje utw ory z elem entów heterogenicznych, mógł w prow a­

dzać do nich czynniki, umotywowane względami poaapoetyckie- m i, mógł naw et czasami w stylu, zwłaszcza utworów młodzieńczych,

„nie dociągnąć“ — ale n ad wierszem w znaczeniu pewnego zespo­

łu rytm iczno - dźwiękowego panow ał z pewnością i nieom ylnością absolutnego władcy, który nie zna w ahań, pom yłek, potknięć sie.

T ak samo m a się rzecz i w Panu Tadeuszu. Pisany jest trady- cyjnyrn, częstym w poezji polskiej trzynastozgłoskowcem, utrzy­

m anym w równem, jednostajnem tem pie przez cały ciąg poem atu, z bardzo nielicznemu w yjątkam i. Zdawałoby się, że ta jednostajna rytm iczność może działać nużąco przez swoją m onotonję. Tym­

czasem wiemy wszyscy dobrze, że tak nie jest. Bo też i owa „rów­

ność“ rytm iczna jest tylko pozorna. W praw dzie każdy wiersz składa się z trzynastu zgłosek i z dwóch członów, z których pierw ­ szy liczy siedem, a drugi sześć zgłosek (cezura po 7-m ej), wpraw dzie rozkład akcentów głównych jest praw ie zawsze rów nom ierny, jed ­ n a k urozm aicenie i ruch w prow adza tu akcent poboczny, niestały, niesłychanie żywy i ruchliw y, któ ry bynajm niej nie zawsze pada n a te sam e zgłoski. W ystarczy pod tym względem porównać kilk a wierszy, następujących po sobie, aby się o tern przekonać. R ezul­

tatem jest przy zasadniczej, podstawowej równości tem pa rytmioz- nego jego w ielkie urozm aicenie, uzależnione od funkcji poetyckiej każdego słowa, jego celowości w danym zespole elementów.

D ziałanie r y m u , jego znaczenie i rola w wierszu, należy ¡rów­

nież do kwestyj trudnych i niew yjaśnionych jeszcze należycie.

Ogólnie rzec można, że ten współdźwięk końcówek wierszy zam y­

k a je niejako w pew ien specjalny sposób, łączy z sobą w całości dźwiękowe i strukturalne, ho rym y „naw ołują się“ wzajem nie n a­

leżą do siebie, istnieją n ie niezależnie od siebie, ale w pew nej wspólności; pozatem słowa n ab ierają przez współdźwięk specjalne­

go znaczenia, a raczej znaczenie ich podnosi się przez to, nabiera

X X

(23)

dobitności i wyrazu. Często eą one w wierszu słowami „najw a­

żniejszemu“ w tym sensie, że na nich skupia się jego „treść“. Je ­ żeli chodzi o rytm , to rym y w spółdziałają z n im przez to, że two­

rzą dlań równie specjalne, bo „dźwiękowe“ granice i przerwy, za­

znaczają silniej akcenty, dalej posiadają wspólny z n im elem ent

„pow tarzania się“, którego są odrębną odm ianą.

Rym owanie więc, o ile m a spełniać wszystkie te zadania, nie jest

„sztuką łatw ą ani m ałą“. Pan Tadeusz n ie byłby arcydziełem, gdyby i ta sztuka nie stała w nim bardzo wysoko. Cechą ch a rak ­ terystyczną jego rymów jest właśnie to, że idealnie podkreślają wartość słów „ważnych“, pełnych znaczenia, że znakom icie harm o­

n iz u ją z rytm em przez dobitne zaznaczanie akcentów końcowych, że wreszcie przez swą prostotę, względną łatwość (dużo rymów gram atycznych), a w każdym razie b ra k wyrafinowania i kunszto- wności, stanowią doskonałą jedność z ogólnym charakterem poe­

m atu.

*

T akie oto są najw ażniejsze cechy Pana Tadeusza, jako d z i e ł a s z t u k i . Najważniejsze, gdyż w iele jeszcze miożnaby mówić 0 l i r y z m i e tego poem atu i jego różnorodnych skutkach, a h u ­ m o r z e rzewnym i afirm atywnym , o sposobach c h a r a k t e r y ­ z o w a n i a i w prow adzania w ruch postaci poszczególnych i tłu ­ m u, o n a s t r o j u , przepełniającym poem at, o roli p r z y r o d y 1 t. p. Ale to wszystko nie zm ieniłoby zasadniczo ogólnej linjii, ja ­ k iej się tu trzym aliśm y, ani n ie podważyłoby rezultatów , do któ ­ rych doszliśmy. Chyba jednem u liryzm owi należy się kilk a słów, jak o tem u elementowi, ktÓTy w pew nych częściach poem atu wy- stępuje silnie i wyraźnie, ale niew idzialnie przenika całość, n ad aje je j pew ny specjalny nastrój i nie pozwala rozrzewnionem u i tę ­ skniącem u poecie zapuszczać sondy psychologicznej zbyt głęboko w postaci i w ypadki, aby n ie natrafić tam n a objawy zbyt przy­

kre, a może i ponure...

Samo odwrócenie się poety od współczesności, a zwrócenie się do

tego świata, który odchodził już nieuchronnie w przeszłość, świad-

(24)

czyło, że zam iarem jego było nie „targać wnętrznościam i“, n ie są­

dzić i nie prorokować, lecz utrw alić, unieśm iertelnić w sztuce

„k raj la t dziecinnych“. O prom ienił go też blaskiem najwyższej sztuki poetyckiej i dzięki tem u właśnie — a nie czem u innem u — podniósł ten m ały skrawek ziemi nowogródzkiej i ten m ały świa­

tek polski n a wyżynę uniw ersalną, uczynił go zrozum iałym , b li­

skim i pięknym dla każdej duszy ludzkiej. W tern też leży jego znaczenie dla literatu ry polskiei i światowej.

M anfred K rid l

t

(25)

P A N T A D E U S Z

C Z Y L I

O S T A T N I Z A J A Z D N A L I T W I E

H I S T O R J A S Z L A C H E C K A z r. 1811 i 1812,

WE DWUNASTU KSIĘGACH, WIERSZEM

(26)
(27)

K S I Ę G A P I E R W S Z A

i

(28)
(29)

G O S P O D A R S T W O

T E E S i

Powrot panicza — Spotkanie się pierwsze w pokoiku, drugie u sto łu — Ważna Sędziego nauka o grzeczności — Podkomorzego

uwagi polityczne nad modami — Początek sporu o Kusego i Sokoła — Żale Wojskiego — Ostatni Woźny Try-

Łunalu — Rzut oka na ówczesny stan polityczna Litwy i Europy

Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie_

Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,

Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.

P anno święta, co jasnej bronisz Częstochowy I w O strej świecisz Bram ie! Ty, co gród zamkowy Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!

Ja k m nie, dziecko, do zdrowia powróciłaś cudem, (Gdy od płaczącej m atki pod Twoję opiekę Ofiarowany, m artw ą podniosłem pow iekę;

I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu Iść za wrócone życie podziękow ać Bogu), T ak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.

Tymczasem przenoś moję duszę utęsknioną Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, Szeroko nad błękitnym Niem nem rozciągnionych;

Do tych pól m alowanych zbożem rozm aitem ,

W yzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem ;

(30)

Gdzie bursztynow y świerzop, gryka jak śnieg biała, Gdzie panieńskim rum ieńcem dzięcielina pała, A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą Zieloną, ma niej zrzadka ciche grusze siedzą.

Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju, Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,

Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podm urow any;

Świeciły się zdaleka pobielane ściany, Tern bielsze, że odbite od ciemnej zieleni T opoli, co go bronią od w iatrów jesieni.

Dóm m ieszkalny niewielki lecz zewsząd chędogi, I stodołę miał wielką i przy niej trzy stogi U żątku, co pod strzechą zmieścić się nie m oże;

W idać, że okolica obfita we zboże,

I widać z liczby kopie, co wzdłuż i wszerz smugów Świecą gęsto jak gwiazdy; widać z liczby pługów O rzących wcześnie lany ogrom ne ugoru,

Czarnoziem ne, zapew ne należne do dw oru, U praw ne dobrze, nakształt ogrodowych grządek:

Że w tym dom u dostatek mieszka i porządek.

B ram a na-wciąż otw arta przechodniom ogłasza, Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza.

W łaśnie dw ukonną bryką wjechał m łody panek I obiegłszy dziedziniec zawrócił przed ganek, W ysiadł z powozu; konie porzucone same, Szczypać traw ę ciągnęły pow oli pod bram ę.

We dworze pusto: bo drzwi od ganku zam knięto Zaszczepkami, i kołkiem zaszczepki przetknięto.

P odróżny do folw arku nie biegł sług zapytać, Odem knął, wbiegł do dom u, pragnął go powitać, Dawno dom u nie w idział; bo w dałekiem mieście Kończył nauki, końca doczekał nareszcie.

W biega i okiem chciwie ściany starodaw ne

Ogląda czule, jako swe znajom e daw ną

(31)

/

Też same widzi sprzęty, też same obicia, Z którem i się zabawiać lubił od powicia;

Lecz m niej wielkie, m niej piękne niż się dawniej zdały.

I też same p o rtre ty na ścianach wisiały.

Tu Kościuszko w czamarce krakow skiej, z oczyma Podniesionem i w niebo, miecz oburącz trzym a;

Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów, Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów, Albo sam na nim padnie. Dalej w polskiej szacie Siedzi R ejtan żalośny po wolności stracie, W ręku trzym a nóż, ostrzem zwrócony do łona, A przed nim leży F edon i żywot K atona.

Dalej Jasiński, m łodzian piękny i posępny;

Obok K orsak, towarzysz jego nieodstępny, Stoją na szańcach P ragi, na stosach Moskali, Siekąc wrogów, a P raga już się wkoło pali.

N aw et stary stojący zegar kurantow y

W drew nianej szafie poznał, u wniścia alkowy;

I z dziecinną radością pociągnął za sznurek, By stary Dąbrowskiego usłyszyć m azurek.

Biegał po całym dom u i szukał kom naty,

Gdzie mieszkał, dzieckiem będąc, przed dziesięciu łaty.

W chodzi, cofnął się, toczył zdum ione źrenice Po ścianach; w tej kom nacie m ieszkanie kobiece?

Któżby tu m ieszkał? stary stryj nie był żonaty;

A ciotka w P etersburgu mieszkała przed laty.

To nie był ochm istrzyni pokój! F ortepiano?

Na niem noty, i książki; wszystko porzucano N iedbale i bezładnie; nieporządek miły!

N iestare były rączki, co je tak rzuciły.

Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta Do ubrania, na krzesła poręczu rozpięta.

A na oknach donice z pachnącem i ziołki, Geranjum, lewkonija, astry i fijołki

Podróżny stanął w jednem z okien — nowe dziwo:

W sadzie, na brzegu niegdyś zarosłym pokrzywą,

(32)

Był m aleńki ogródek ścieżkami porznięty, Pełen bukietów traw y angielskiej i mięty.

D rew niany, drobny, w cyfrę powiązany płotek Połyskał się wstążkami jaskraw ych stokrotek.

G rządki widać że były świeżo polew ane;

Tuż stało wody pełne naczynie blaszane, Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki;

Tylko co wyszła; jeszcze kołyszą się drzwiczki Świeżo trącone, blisko drzwi ślad widać nóżki Na piasku, bez trzew ika była i pończoszki,

Na piasku drobnym , suchym, białym naksztalt śniegu Ślad wyraźny lecz lekki, odgadniesz, że w biegu Chybkim był zostawiony nóżkami drobnem i Od kogoś, co zaledwie dotykał się ziemi.

P odróżny długo w oknie stał, patrząc, dum ając, W onnem i powiewami kw iatów oddychając,

Oblicze aż na krzaki fijołkow e skłonił, Oczyma ciekawemi po drożynach gonił, I znowu je na drobnych śladach zatrzymywał, Myślał o nich i czyje były odgadywał.

P rzypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie Stała m łoda dziewczyna — białe jej ubranie W ysmukłą postać tylko aż do piersi kryje, O dsłaniając ram iona i łabędzią szyję.

W takiem Litw inka tylko chodzić zwykła z rana, W takiem nigdy nie bywa od męzczyzn widziana;

Więc choć świadka nie m iała, założyła ręce Na piersiach, przydaw ając zasłony sukience.

Włos w pukle nierozw ity, lecz w węzełki małe P okręcony, schowany w drobne strączki białe, Dziwnie ozdabiał głowę, bo od słońca blasku Świecił się, jak korona na świętych obrazku.

Tw arzy nie było widać, zwrócona na pole Szukała kogoś okiem, daleko, na dole;

U jrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie,

Jak biały p tak zleciała z park an u na błonie,

(33)

1 wionęła ogrodem, przez plotki, przez kwiaty, I po desce o partej o ścianę kom naty,

Nim spostrzegł się, wleciała przez okno, świecąca, Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca.

Nócąc chwyciła suknie, biegła do zw ierciadła;

W tem ujrzała m łodzieńca i z rąk jej wypadła Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła.

Tw arz podróżnego barwą spłonęła rum ianą, Ja k obłok gdy z jutrzenką napotka się ranną;

Skrom ny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił, Chciał coś mówić, przepraszać, tylko się ukłonił I cofnął się; dziewica krzyknęła boleśnie,

Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie;

Podróżny zląkł się, spojrzał, lecz już jej nie było.

Wyszedł zmieszany i czuł, że serce m u biło

Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć.

Tymczasem na folw arku nie uszło baczności, Że przed ganek zajechał któryś z nowych gości.

Już konie w stajnię wzięto, już im hojnie dano Jako w porządnym domu i obrok i siano:

Bo Sędzia nigdy nie chciał, według nowej mody, Odsyłać konie gości żydom do gospody.

Słudzy nie wyszli w itać, ale nie myśl wcale, Aby w domu Sędziego służono niedbale;

Słudzy czekają, nim się pan W ojski ubierze, K tóry teraz za domem urządzał wieczerzę.

On P an a zastępuje i on, w niebytności

P ana, zwykł sam przyjm ować i zabawiać gości (Daleki krew ny pański i przyjaciel dom u).

Widząc gościa, na folw ark dążył pokryjom u

(Bo nie mógł wyjść spotykać w tkackim pndermanie,/

W dział więc jak mógł najprędzej niedzielne ubranie Nagotow ane z rana, bo od ran a wiedział,

Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział.

(34)

P an W ojski poznał zdała, ręce rozkrzyżował I z krzykiem podróżnego sciskał i całował;

Zaczęła się ta p rędka, zmieszana rozmowa,

W k tó rej la t k ilku dzieje chciano zam knąć w słowa K ró tk ie i poplątane, w ciąg powieści, pytań, W ykrzykników i w estchnień i nowych powitań.

Gdy się pan W ojski dosyć napytał, nabadał, Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał.

„D obrze, mój Tadeuszu“ (bo tak nazywano M łodzieńca, k tó ry nosił Kościuszkowskie miano Na pam iątkę, że w czasie wojny się urodził),

„D obrze, mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele.

Stryjaszek myśli w krótce sprawić ci wesele;

Jest z czego w ybrać; u nas towarzystwo liczne Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne, Dla skończenia dawnego z panem H rabią sporu, I pan H rabia ma ju tro sam zjechać do dw oru;

Podkom orzy już zjechał z żoną i z córkam i.

Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbam i, A starzy i kobiety żniwo oglądają

P od lasem, i tam pew nie na młodzież czekają.

Pójdziem y, jeśli zechcesz, i w krótce spotkam y Stryjaszka, Podkom orstw o i szanowne dam y“ . P an W ojski z Tadeuszem idą pod las drogą, I jeszcze się dowoli nagadać nie mogą.

Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło, Mniej silnie ale szerzej niż we dnie świeciło, Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze Na spoczynek pow raca: już krąg prom ienisty Spuszcza się na wierzch boru, i już pom rok mglisty.

N apełniając w ierzchołki i gałęzie drzewa,

Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa;

(35)

I bór czernił się nakształt ogromnego gm achu, Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu;

W tem zapadło do głębi; jeszcze przez konary Błysnęło, jako świeca przez okienic szpary, I zgasło. I w net sierpy grom adnie dzwoniące We zbożach, i grabliska suwane po łące, Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe, U niego ze dniem kończą pracę gospodarze.

„P an świata wie, jak długo pracow ać p o trzeba, Słońce, Jego robotnik, kiedy znidzie z nieba, Czas i ziem ianinowi ustępow ać z pola .

T ak zwykł mawiać pan Sędzia; a Sędziego wola Była ekonom owi poczciwemu świętą,

Bo naw et wozy, w k tó re już składać zaczęto K opę żyta, niepełne jadą do stodoły;

Cieszą się z niezw yczajnej ich lekkości woły.

W łaśnie z lasu wracało towarzystwo całe, Wesoło, lecz w porządku; naprzód dzieci małe Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzym -;, Obok p an P odkom orzy otoczon rodziną;

P anny tuż za starszem i, a młodzież na boku;

P anny szły przed młodzieżą o jakie pół k roku (Tak każe przyzw oitość); n ik t tam nie rozprawi 0 porządku, nikt męzczyzn i dam nie ustawiał, A każdy mimowolnie porządku pilnował.

Bo Sędzia w dom u dawne obyczaje chował, 1 nigdy nie dozwalał, by chybiano względu Dla wieku, urodzenia, rozum u, urzędu;

Tym ładem, mawiał, dom y i narody słyną, Z jego upadkiem domy i narody giną.

Więc do porządku wykli domowi i słudzy;

I przyjezdny gość, krew ny albo człowiek cudzy, Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało, Przejm ow ał zwyczaj, którym wszystko oddycha'

K rótkie były Sędziego z synowcem w itan ia1

Dał mu poważnie rękę do pocałowania

(36)

I w skroń ucałowawszy, uprzejm ie pozdrowi!;

A choć przez wzgląd na gości niew iele z nim mowil, Widać było z łez, k tó re wylotem kontusza

O tarł prędko, jak kochał pana Tadeusza.

W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru I z łąk i z pastwisk razem wracało do dworu.

Tu owiec trzoda, becząc, w ulice się tłoczy

I wznosi chm urę pyłu; dalej zwolna kroczy *

Stado cielic tyrolskich z mosiężnemi dzwonki.

Tam konie rżące lecą ze skoszonej łąki;

Wszystko bieży ku studni, której ram ie z drzewa

Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa. >

Sędzia choć utrudzony, chociaż w gronie gości, Nie chybił gospodarskiej, ważnej powinności:

Udał się sam ku studni; najlepiej z wieczora Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora;

Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy, Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy.

W ojski z Woźnym Protazym ze świecami w sieni Stali i rozpraw iali nieco poróżnieni,

Bo w niebytność W ojskiego Woźny pokryjom u Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu, I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska K tórego widne były pod lasem zwaliska.

Pocóż te przenosiny? P a n W ojski się krzywił I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił, Lecz stało się; już późno i trudno zaradzić,

\Volal gości przeprosić i w pustki prowadzić.

Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył, Dlaczego urządzenie pańskie przeinaczył:

We dworze żadna izba nie ma obszerności D ostatecznej dla tylu, tak szanownych gości;

W zam ku sień wielka jeszcze dobrze zachowana,

Sklepienie całe — wprawdzie pękła

(37)

O kna bez szyb, lecz latem nic to nic zawadzi;

Bliskość piwnic wygodna służącej czeladzi.

T ak mówiąc, na Sędziego m rugał; widać z miny, Że miał i taił inne, ważniejsze przyczyny.

0 dwa tysiące kroków zamek stal za domem, Okazały budową, poważny ogromem,

Dziedzictwo starożytnej rodziny H oreszków ; Dziedzic zginął był w czasie krajow ych zamieszkow.

D obra cale zniszczone sekwestram i rządu, Bezładnością opieki, w yrokam i sądu,

W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli, A resztę rozdzielono między wierzycieli.

Zam ku żaden wziąść nie chciał, bo w szlacheckim stanie T rudno było wyłożyć koszt na utrzym anie;

Lecz H rabia, sąsiad bliski, gdy wyszedł z opielą, Panicz bogaty, krewny Horeszkow daleki, Przyjechawszy z wojażu upodobał mury, Tłumacząc, że gotyckiej są architektury;

Choć Sędzia z dokum entów przekonyw ał o tem, Że arch itek t był m ajstrem z W ilna, nie zas Gotem.

Dość, że H rabia chciał zamku, właśnie i Sędziemu Przyszła nagle taż chętka, nie wiadomo czemu.

Zaczęli proces w ziemstwie, potem w głównym sądzie, W senacie, znowu w ziemstwie i w guberskim rządzie;

W reszcie po wielu kosztach, i ukazach licznych, Spraw a wróciła znowu do sądów granicznych.

Słusznie Woźny powiadał, że w zamkowej sieni Zmieści się i palestra i goście proszeni.

Sień wielka jak refektarz, z wypukłem sklepieniem Na filarach, podłoga wysiana kam ieniem ,

ściany bez żadnych ozdób, ale m ur cnędogi;

Sterczały wkoło sarnie i jelenie rogi Z napisam i: gdzie, kiedy te łupy zdobyte;

T u ż myśliwców herbow ne klejnoty w yryte,

(38)

I stoi wypisany każdy po im ieniu,

H erb Horeszków, Pólkozic, jaśniał na sklepieniu.

Goście weszli w porządku i stanęli kołem ; Podkom orzy najwyższe brał miejsce za stołem:

Z wieku nw i z urzędu ten zaszczyt należy;

Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży.

P rzy nim stał kw estarz, Sędzia tuż przy B ernardynie B ernardyn zmówił k ró tk i pacierz po łacinie,

Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli, I cholodziec litewski milcząc żwawo jedli.

P an Tadeusz, choć młodzik, ale praw em gościa, Wysoko siadł przy dam ach obok Jegom ościa;

Między nim i stryjaszkiem jedno pozostało P uste miejsce, jak gdyby na kogoś czekało.

Stryj nieraz na to miejsce i na drzwi poglądał, Jakby czyjegoś przyjścia był pewny i żądał.

I Tadeusz w zrok stryja k u drzwiom odprow adzał, I z nim na m iejscu pustem oczy swe osadzał.

Dziwna rzecz! miejsca wkoło są siedzeniem dziewic, Na k tó re mógłby spojrzeć bez wstydu królew ic, W szystkie zacnie zrodzone, każda m łoda, ładna;

Tadeusz tam pogląda, gdzie nie siedzi żadna.

To miejsce jest zagadką, m łódź lubi zagadki;

R oztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwo słów kilka wyrzekł, do P odkom orzanki, Nie zmienia jej talerzów , nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, Z którychby wychowanie poznano stołeczne;

To jedno puste miejsce nęci go i mami, — Już nie puste, bo on je napełnił myślami.

Po tem m iejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki po sam otnej łące;

Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę

Lilja jezior skroń białą wznosząca nad wodę.

(39)

Dano trzecią potraw ę. W tem pan Kodkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, Rzekł: „Muszę ja wam służyć, m oje panny córki, Choć stary i niezgrabny“ . Zatem się rzuciło K ilku m łodych od stołu i pannom służyło.

Sędzia z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza,

Nalał węgrzyna i rzekł: „Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem ,

I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki;

Ale codzień postrzegam , jak młódź cierpi na tem, Źe nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem.

Dawniej na dw ory pańskie jachał szlachcic m łody;

Ja sam łat dziesięć byłem dworskim W ojewody, Ojca Podkom orzego, Mościwego P ana

(Mówiąc, P odkom orzem u ścisnął za kolana);

On m nie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił.

W mym dom u wiecznie będzie jego pam ięć droga, Codzień za duszę jego proszę P an a Boga.

Jeźlim tyle na jego nie korzystał dworze Ja k drudzy, i wróciwszy w dom u ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni W ojewody względów, Doszli potem najwyższych krajow ych urzędów, Przynajm niej tom skorzystał, że mi w moim domu N ikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił kom u

W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało, Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą.

Niełatwą, bo nie na tem kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem w itać łada kogo;

Bo taka grzeczność m odna, zda mi się kupiecka, Ale nie staropolska, ani też szlachecka.

Grzeczność wszystkim należy, lecz każdem u inna;

Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna,

(40)

I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pew na odm iana.

Trzeba się diugo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdem u pow inna uczciwość wyrządzić.

1 starzy się uczyli; u panów rozmowa Była to historyja żyjąca krajow a

A m iędzy szlachtą dzieje domowe pow iatu:

Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą;

Więc szlachcic obyczaje swe trzym ał pod strażą.

Dziś człowieka nie py taj: co zacz? kto go rodzi?

Z kim on żył, co porabiał? każdy gdzie chce wchodzi, Byle nie szpieg rządowy, i byle nie w nędzy.

Jak ów W espazyjanus nie wąchał pieniędzy,

I nie chciał wiedzieć skąd są, z jakich rąk i krajów : T ak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów!

Dość, że ważny i że się stępel na nim widzi, Więc szanują przyjaciół jak pieniądze żydzi“ .

To mówiąc, Sędzia gości obejrzał porządkiem ; Bo choć zawsze i płynnie mówił i z rozsądkiem , W iedział, że niecierpliw a młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza.

Ale wszyscy słuchali w m ilczeniu głębokiem ; Sędzia Podkom orzego zdał się radzić okiem, Podkom orzy pochw alą rzeczy nie przeryw ał, Ale częstem skinieniem głowy potakiwał.

Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał;

Więc Sędzia jego p u h ar i swój kielich nalał, I dalej mówił: „G rzeczność nie jest rzeczą m ałą:

Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, W tenczas i swoją ważność zarazem poznaje:

Ja k na szalach, żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciw nej szali.

Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnę_

Grzeczność, k tórą pow inna młódź dla płci nadobnej;

(41)

Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroiy, Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty.

Stąd droga do affektów i stąd się kojarzy W spaniały domów sojusz — tak myślili starzy.

A zatem “ — T u pan Sędzia nagłym zw rotem głów;.

Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy,

Znać było, że przychodził już do wniosków mowy.

W tem brząknął w tabakierę złotą Podkom orzy, I rzekł: „Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej:

T eraz nie wiem, czy m oda i nas starycb zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę m niej zgorszenia.

Ach, ja pam iętam czasy, kiedy do Ojczyzny Pierw szy raz zawitała m oda francuszczyzny!

Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów W targnęli do nas hordą gorszą od Nogajów, P rześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę, P raw a i obyczaje, naw et suknie stare.

Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, O patrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, praw a, toalety.

Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza;

Bo P an Bóg, kiedy k arę na naród przepuszcza, O dbiera naprzód rozum od obywateli.

I tak, m ędrsi fircylcom oprzeć się nie śmieli, I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, Bo już sam w ew nątrz siebie czuł choroby zaród;

K rzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory;

Zm ieniano wiarę, mowę, praw a i ubiory.

Była to m aszkarada, zapustna swawola,

Po k tó rej miał przyjść w krótce wielki post — niewolal

„Pam iętam , chociaż byłem wtenczas małe dziecie, Kiedy do ojca mego w oszmiańskim powiecie

Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierw szy człowiek, co w Litwie chodził po francusku-

23

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zapowiedziane kontrole ministra, marszałków i woje- wodów zapewne się odbyły, prokuratura przypuszczalnie też zebrała już stosowne materiały.. Pierwsze wnioski jak zawsze:

osób na terenie Żoliborza, Bielan i Łomianek, jest dowo- dem na to, że właściwa organizacja pracy i sprawny zespół osiągający dobre efekty może skutecznie działać w modelu

Obecnie ży- jemy w burzliwej epoce gwałtownej globalizacji, od której, jak się zdaje, nie ma odwrotu, zatem z dużą dozą prawdopodobieństwa mo- żemy zakładać, iż już

Rozwiązania należy oddać do piątku 29 listopada do godziny 15.10 koordynatorowi konkursu. panu Jarosławowi Szczepaniakowi lub przesłać na adres jareksz@interia.pl do soboty

Jak wynika ze statystyk GUS, nasze społeczeństwo się starzeje i coraz więcej osób będzie uzyski- wać świadczenia emerytalne, na- tomiast odprowadzających skład- ki będzie

Niedawno obliczono, że w ciągu ostatniej dekady więcej Żydów stało się wierzącymi (jest to oczywiście przybliżona rachuba) niż we wszystkich siedemnastu stuleciach po

O ile jednak u Lacana nie ma mowy o pre-zwierciadlanej tożsamości, o tyle w twórczości Leśmiana, co starałem się wykazać, pojawia się wątek materialnego naznaczenia,

Tak oto PRL-owskie wykształcenie i przekonanie, że lepiej budować przez bagna, niż odcinać rolników od ich pól, w przypadku obwodnicy Augustowa dało po raz pierwszy o sobie znać