• Nie Znaleziono Wyników

WSZECHŚWIAT 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "WSZECHŚWIAT 1"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

W SZECHŚW IAT

1

(2)

Z alecono do b ib lio te k n auczycielskich i licealn y ch pism em M in istra O św iaty nr IV/Oc-2734/47

W ydano z pomocą finansow ą Polskiej Akadem ii Nauk

TR EŚĆ ZESZY TU 3 (2125)

M i c h a j ! o w W., K ry te ria do b o ru tre śc i z z a k resu ochrony p rzy ro d y i jej

zasobów w now ym m odelu k sz ta łc e n ia przyrodniczego . . . . . 57

B i l i ń s k i Sz., G łosy o w a d ó w ... 61

P o m a r n a c k i L., Z o b se rw ac ji n a d z im o r o d k ie m ... 64

D y m i ń s k a M., G likozydy n aserco w e pochodzenia r o ś lin n e g o ...66

M a z u r s k i K. R., W spółczesna k a rto g r a fia gleb w P o l s c e ...70

D robiazgi przy ro d n icze B a w ełn a a z a g ad n ien ie w a rto śc i leczniczej ro ślin „b aw ełnopodobnych” flo ry p olskiej (n am iastk i w a ty b aw e łn ia n e j) (W. J. P a j o r ) ...71

W y m ierając y w iąz — 600-letni p o m n ik p rzy ro d y (A. K aczm arek ) . . . 72

S a m a n d a ry n a — tr u ją c a w y d zie lin a sa la m a n d ry p la m istej (A. C zar­ necki) ... 73

Ż yw ica ja k o środow isko życia ow adów (D. K a m i ń s k a ) ...74

D zikie łabędzie n a plaży (J. P ł o t k o w i a k ) ... 75

C o p ern ican a W ystaw a k o p ern ik o w sk a w B ibliotece Ja g iello ń sk ie j (B- G om ółka) . . 76

R o z m a i t o ś c i ... - • 77

R ecenzje K o p e rn ik — A stro n o m ia — A stro n a u ty k a (E. R y b k a ) ... . 7 9 S. M. K l i m a s z e w s k i : Ś w iat ow adów (J. J o ń c z y ) ... 79

K leine E n zyklopadie — A tom . S tr u k tu r d e r M a terie (B. K uchow icz) 80 P ro f. E. R y b k a o życiu, tw órczości i n au ce K o p ern ik a (J. M ietelski) 80 S p ra w o z d an ia II O gólnopolskie S em in a riu m z D y d ak ty k i Biologii (D. Cichy) . . . 81

I n a u g u ra c ja o lim piad p rzedm iotow ych (J. Z d eb sk a -S ie ro sław sk a ) . . 82

L isty do R ed ak cji Q ui pro quo w „G odach życia” (Z. M a k o w s k i) ...84 K siążki n a d e sła n e

S p i s p l a n s z

I. W O LIŃ SK I PA R K NARODOW Y. Z alew Szczeciński. Fot. J. H ereź n iak Ila . K W O K A CZ, T rin g a nebularia. Fot. J . P rzy b y sz

Ilb . BIEG US ZM IENNY, C alidris alpina, w szacie jesien n ej. Fot. J . P rzybysz I l i a , b. JE Ż , Erinaceus europaeus L. F ot. W. S tro jn y

IV a, b. ŁA B ĘD ZIE n a plaży. Fot. J. P ło tk o w ia k

O k ł a d k a : K W IA T S ŁU PK O W Y w ierzby. Fot. T. K roczek

(3)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

O R G A N P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. KOP ERNI KA

(Rok założenia 1875)

M ARZEC 1974 ZESZYT 3 (2125)

W ŁO DZIM IERZ M IC H A JŁO W (W arszaw a)

K R Y T E R IA D O B O R U T R E Ś C I Z Z A K R E S U O C H R O N Y P R Z Y R O D Y I J E J Z A S O B Ó W W N O W Y M M O D E L U K S Z T A Ł C E N IA

P R Z Y R O D N IC Z E G O *

W grudniu 1972 roku na Zgromadzeniu Ogólnym Organizacji Narodów Zjednoczonych zostały jednomyślnie zaakceptowane przez wszystkie państw a zasady ochrony środowi­

ska, które uchwalono na konferencji ONZ w 1972 r. w Sztokholmie. Delegacja polska nie brała udziału w konferencji sztokholmskiej z powodów politycznych, ze względu na dys­

krym inację zastosowaną przez organizatorów w stosunku do niektórych państw dem okra­

tycznych, a w szczególności do NRD. Sytuacja jednakże, pod koniec roku 1972 uległa rady­

kalnej zmianie. Delegacja Polska w ONZ gło­

sowała za włączeniem do program u działania tej organizacji zagadnień ochrony środowiska w skali globalnej i za powołaniem specjalnej agendy, która też powstała jako pewnego ro­

dzaju wyspecjalizowany organ Narodów Zjed­

noczonych i w skrócie nosi nazwę UNEP. No­

wy ten organ, m ający charakter międzypańst­

wowy, którego Rada Wykonawcza składa się

• R e fera t w ygłoszony n a p le n a rn y c h o b rad ach II Ogólno­

polskiego S em in ariu m z d y d a k ty k i i biologii, zorganizow ane­

go przez S ekcję D y d ak ty k i Biologii Pol. Tow arzystw a P rz y ­ ro d n ik ó w im. K o p ern ik a i In s ty tu tu P ro g ram ó w Szkolnych M inisterstw a O św iaty i W ychow ania.

Egfe. oh. | . i Y_ . {A \ r M A

z przedstawicieli 56 państw, w tym również Polski, obradował w lecie 1973 roku. Na n a­

radzie tej, w której brała udział także delega­

cja polska, podkreślono m. in. wagę zagadnień naukowych i dydaktycznych dla pomyślnego rozwiązania problem atyki ochrony oraz racjo­

nalnego kształtowania środowiska życia współ­

czesnego człowieka. W w yniku tych badań zo­

stała zwołana w sierpniu roku 1972 w Aspen (w stanie Colorado, Stany Zjednoczone) kon­

ferencja niewielkiej grupy ekspertów, która miała doradzić dyrektorowi nowego programu ONZ zajmującego się środowiskiem, drowi M.

S t r o n g o w i , w jaki sposób m a ukształto­

wać program i jak ustalić jego powiązania z nauką. Nie będę streszczał tu taj przebiegu tej bardzo interesującej narady. Chcę przed­

stawić tylko swoje osobiste wrażenie z tego spotkania, także ze względu na to, że odpowie­

dnie m ateriały nie będą publikowane, jak to jest przyjęte w organach konsultatyw nych zwoływanych przez ONZ.

Na naradzie tej z dosyć surową odprawą, a naw et jak gdyby z lekceważeniem, spotkały się tezy głoszone przez tzw. „Klub Rzymski”

i opublikowane w postaci książki Granice

(4)

58

w zrostu. Książka ta ma w ydźwięk na wskroś katastroficzny i zapowiada zagładę naszej cy­

wilizacji, m niej więcej za sto la t (zresztą na różnych odcinkach w różnym czasie). Ogólna wymowa tego, co mówili specjaliści zebrani na naradzie w Aspen, sprowadza się do tego, że o ile diagnozę stanu aktualnego postaw ioną w dokum entach K lubu Rzymskiego można uz­

nać w zasadzie za trafną, o tyle prognoza jest wadliwa przede wszystkim pod względem m e­

todologicznym, ponieważ zakłada prostą ek stra ­ polację w szystkich kierunków rozw oju ze sta­

nu obecnego, nie przew idując jakichkolw iek zmian, w tym także oczywiście żadnych zmian politycznych (np. w spraw ach Trzeciego Św ia­

ta, w spraw ach likwidacji w ojen itd.). Jest to pierwsze w rażenie ogólne z n arad y w Aspen.

Drugie polega na tym , że wszyscy, w tym ta k ­ że odpowiednie organy ONZ, odczuwają po­

trzebę zbudowania konkretnego i k o n stru k ty ­ wnego program u ochrony i kształtow ania ży­

cia współczesnego człowieka, a następnie jego realizacji w skali globalnej. Po trzecie, istnie­

je świadomość powszechna, że takiego p rogra­

m u bez udziału nauki i bez oparcia się na roz­

w iązaniach naukowych, zbudować się nie da.

Stąd poszukiwania ścisłych kontaktów z n au ­ ką.

Na powyższej naradzie zakom unikow ana zo­

stała decyzja dyrektora program u dr M. S tron- ga — i to w sposób kategoryczny — że w zwią­

zku z pow staniem nowej agendy organizacji ONZ nie ma on zam iaru urucham iać żadnych nowych program ów naukowo-badawczych, ani powoływać nowych instytucji, zam ierza bo­

wiem oprzeć się na program ach już istn ieją­

cych i działających. Chodzi o program y o cha­

rak terze globalnym, które są obecnie w toku, obejm ujące w zasadzie w szystkie k raje świata.

N ajpow ażniejszym spośród nich jest program UNESCO „Człowiek i biosfera”, k tó ry prokla­

mowany został w 1970 r. i obecnie znajduje się w stanie daleko idącej konkretyzacji. Opraco­

w ane zostały dosyć szczegółowo program y roz­

wiązywania zagadnień, które skupione są w 13 tzw. projektach badawczych w ram ach ogólnego program u „Człowiek i biosfera”. Cały szereg tych projektów jest już obecnie w stadium realizacji.

I tu przechodzimy do zagadnień, które nas bliżej pow inny dziś interesować, mianowicie do spraw dydaktycznych i wychowawczych.

Otóż we w szystkich dyskusjach — także w ra ­ mach Rady K oordynacyjnej program u „Czło­

wiek i biosfera” — która zbiera się regularnie co roku, i w której bierzem y udział — mówi się o ogromnej roli dydaktyki, w ychow ania i szkolenia w zakresie problem atyki ochrony środowiska. W ram ach program u „Człowiek i biosfera” UNESCO kilkakrotnie dyskutow ało nad tym i spraw am i. O rganizatorzy program u podchodzą do tego zagadnienia na ogół od stro ­ ny praktycznej, tzn. rozważając, jak kształcić specjalistów, którzy będą mogli konkretnie uczestniczyć w badaniach naukow ych podej­

m owanych w ram ach 13, a w przyszłości p ra ­ wdopodobnie 15 projektów program u „Czło­

wiek i biosfera”. Dlatego też, jeżeli chodzi

o życie szkolne, to nie spodziewałbym się, by prace prowadzone w ram ach program u „Czło­

wiek i biosfera”, zajmowały się zagadnienia­

mi, takim i jak program y szkolne, m etody n au ­ czania w szkole itd. Niemniej jednak niew ąt­

pliwie ogólne problem y wychowania będą tam rozważane, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, że trzynasty projekt tego program u zajm uje się problem atyką percepcji środowi­

ska, odbioru przez człowieka jakości w arunków życia, tzw. jakości życia. Spraw y te niew ątpli­

wie wiążą się bardzo ściśle nie tylko z psycho­

logią, ale również z naukam i pedagogicznymi.

Przechodząc do spraw krajow ych chciałbym podkreślić, że także w Polsce nie stoimy w miejscu, jeżeli chodzi o problem atykę śro­

dowiska. Zmiany, jakie następują w tym za­

kresie, zachodzą tak szybko, że trudno by było w tej chwili powiedzieć, w jakim stopniu będą one w pływ ały na program y szkolne, a także na przebieg całej pracy szkoły. Spośród w aż­

niejszych faktów należy odnotować powstanie M inisterstw a Gospodarki Terenowej i Ochrony Środowiska oraz powołanie zespołu ekspertów w w yniku uchwał VI Zjazdu PZPR. Zespół ekspertów ma do I k w artału 1974 roku opracować, i poddać pod szeroką ogólnonaro­

dową dyskusję, program ochrony i kształtow a­

nia środowiska w Polsce w perspektyw ie do lat dziewięćdziesiątych naszego stulecia. Nie ulega wątpliwości, że sformułowanie tego program u przez zespół ekspertów będzie także rzutow a­

ło na życie szkoły. Dlatego też trudno dzisiaj mówić szeroko o jakichkolwiek zmianach dy­

daktycznych, programowych, wychowawczych, nie uwzględniając tego fak tu i nie przygoto­

wując się do modyfikacji tych planów i pro­

gram ów w w yniku dyskusji nad raportem ze­

społu ekspertów w spraw ach środowiska, jaka będzie m iała miejsce w roku obecnym.

Wreszcie należałoby podkreślić fakt, który obserw ujem y na całym świecie, ale ze szcze­

gólną siłą u nas, gdyż byliśm y w czołówce krajów , które staw iały zagadnienie ochrony człowieka, jako zagadnienie ogólnonarodowe.

Zaszły obecnie bardzo poważne zmiany w św ia­

domości społecznej w k rajach wysoko rozwi­

niętych na całym świecie. Mówiąc obrazowo można powiedzieć, że obudził się in sty n k t sa­

mozachowawczy narodów i że narody dzisiaj zaczynają w ywierać określony nacisk na swoje rządy pod hasłem ochrony środowiska. Jeżeli chodzi o kraje kapitalistyczne, obserw uje się nacisk na decydujące tam kręgi przemysłowe.

Problem atyka ta na każdym kroku staw iana jest bardzo konkretnie. W ystarczy powiedzieć, że w południowych Włoszech m iały miejsce strajki, którym nadano nazwę strajków ekolo­

gicznych, ponieważ protest kierowano tam nie tylko przeciw złym w arunkom życia w ogóle, ale również przeciwko konkretnym przedsię­

wzięciom, które mogły mieć ujem ne skutki ekologiczne dla tych prowincji.

Jeżeli chodzi o nasz kraj, to sądzę, że zmia­

ny, jakie zaszły w postawach ludzi, w świado­

mości społecznej, w dość dużym stopniu znaj­

dują swoje odbicie w prasie. Jeszcze parę lat

tem u prasa nasza szeroko zajmowała się spra­

(5)

59 wami środowiska, ale wyłącznie z punktu wi­

dzenia ogólnego, gdy starano się po prostu przekonać ogół, że są to spraw y ważne, groź­

ne itd. W dyskusjach tych, które rozwijał m.

in. klub dziennikarzy „K rajobrazy”, brak by­

ło często momentów konkretnych. Teraz jest sytuacja zupełnie odmienna. Przeglądając p ra­

sę znajdujem y tam dużo artykułów poświęco­

nych zagadnieniom środowiska, jednak już o charakterze konkretnym . Chodzi najczęściej 0 określone przedsiębiorstwa, o zanieczyszcze­

nie konkretnych zbiorników wodnych, a nawet często o pojedyncze drzewa rosnące na ulicach takich czy innych miast. Notowane są także coraz częściej przykłady rozeznań pozytyw­

nych. W ydaje mi się, że przem iany te są b ar­

dzo charakterystyczne i nader pozytywne.

Po tym wstępie, który uważałem za niezbę­

dny, ponieważ według naszego mniemania szkoła powinna być ściśle powiązana z życiem, a tu właśnie chodzi o szeroki n u rt życia, który w dodatku toczy się z ogromną szybkością, mogę przejść do konkretnych zagadnień dy­

daktycznych.

Chciałbym spróbować odpowiedzieć na py­

tanie czy potrzebne są zmiany w naszych pro­

gram ach szkolnych, idące w kierunku uwzglę­

dniania problem atyki środowiska i jego ochro­

ny.

Wydaje mi się, że nasze aktualne program y szkolne, 'Ogólnie biorąc, załatw iają sprawę po­

zytywnie. W program ach szkoły podstawowej 1 średniej oraz w podręcznikach poświęca się u nas zawsze sporo uwagi zagadnieniom ochro­

ny przyrody i jej zasobów, i to w różnych klasach i na różnych poziomach. Oczywiście, należałoby może nieco unowocześnić term ino­

logię, dokonać pewnej aktualizacji inform acji o obecnym stanie przyrody i środowiska życia człowieka w Polsce. Nie sądzę jednakże, aby z tego pu n k tu widzenia była potrzebna jakaś radykalna rew izja programów szkolnych. Nie oznacza to jednak, że nie istnieją w tych pro­

gramach pewne luki, które należałoby już w najbliższym czasie uzupełnić. Chodzi m. in.

0 wprowadzenie pewnych pojęć. Wydaje mi się, że z większym naciskiem i dokładniej n a­

leżałoby wprowadzać na lekcjach biologii po­

jęcie ekosystemu, którym obecnie bardzo sze­

roko się na świecie operuje i które pod wzglę­

dem terminologicznym jest wyjaśnione. Wie­

my obecnie np., że ekosystem i biogeocenoza (w ujęciach autorów radzieckich) — to w za­

sadzie to samo.

Należałoby w program ach szkolnych więcej mówić o ekosystemach, które są przez człowie­

ka odkształcane okresowo i celowo, jak to m a miejsce w rolnictwie. Należałoby wprowadzić 1 nieco obszerniej opracować pojęcie agroce- nozy, zwłaszcza że w naszym krajobrazie agro- cenozy są czynnikiem dominującym. Wreszcie, nie ograniczając się tylko do środowiska n atu ­ ralnego, jakie m am y w parkach narodowych i rezerw atach (oczywiście naturalnego tylko w pew nym stopniu), którego znaczenia i wagi my, jako biologowie, nie możemy nigdy prze­

cenić i zawsze będziemy bronić, należałoby także mówić o ekosystemach, które są prze-

1 *

kształcone przez człowieka w sposób zupełnie radykalny, i są właściwie zbudowane w sposób sztuczny. W sztucznych ekosystemach, w któ­

rych człowiek współczesny przeważnie żyje i które czasami nazywa się już naw et nowym term inem , określając je jako biotechnocenozy (miasta i ośrodki przemysłowe, skupienia za­

kładów przemysłowych itd.), ważne jest zacho­

wanie elementów przyrodniczych. Jako biolo­

gowie jesteśmy zainteresowani, aby młodzież szkolna nie m iała takiego stosunku do tych spraw, że praw dziw a przyroda istnieje tylko w parkach narodowych i to w postaci szczą­

tkowej, natom iast w innych środowiskach bio­

log nic już nie m a do powiedzenia. Przeciwnie, należałoby uzasadnić pogląd, że właśnie kształ­

towanie sztucznych biotechnocenoz powinno się odbywać przy udziale biologów i opierać się na podstawie praw przyrody. Praw a roz­

woju społecznego nie powinny stawać w ja­

skraw ej sprzeczności z praw am i przyrodniczy­

mi, należy szukać sposobów pogodzenia tych dwóch potężnych sił. W ydaje mi się, że rów ­ nież w zakresie nauki o człowieku należałoby więcej danych przytoczyć na tem at zdolności adaptacyjnych organizmu ludzkiego. Dziesię­

cioletnie badania przeprowadzone w ramach Międzynarodowego Program u Biologicznego przyniosły bardzo dużo interesujących m ate­

riałów, których ogólnym wynikiem jest stw ier­

dzenie, że organizm ludzki cechują dość sze­

rokie granice przystosowalności do warunków środowiska. Jednakże możliwości adaptacyjne człowieka są oczywiście ograniczone i przekro­

czyć ich nie można. W związku z tym należy m. in. dokładnie określać normy dotyczące róż­

nych czynników środowiskowych, które dzia­

łają ujemnie na organizm człowieka. To wiąże się z pojęciem tzw. dopuszczalnych skażeń śro­

dowiska, o których trzeba wspomnieć w szkole i program ach szkolnych. W tej dziedzinie dzie­

ją się rzeczy niepomyślne. Istnieją wskaźniki dopuszczalnych skażeń środowiska, znane jest naw et tego ty p u wydawnictwo, obejmujące norm y stosowane w różnych krajach, ale w y­

daje się, że norm y te są wypracowywane bez udziału lekarzy i biologów, na podstawie w pro­

wadzenia jakichś średnich, opartych na tym, że jeżeli jednak człowiek jakoś ujem ne dzia­

łanie w ytrzym uje, to prawdopodobnie jest to właśnie dopuszczalna norma. Normy niektó­

rych skażeń w poszczególnych krajach różnią się niekiedy dziesięciokrotnie od norm stoso­

wanych w innych krajach. To samo przez się już wskazuje, że spraw a wymaga gruntow nej rewizji. W szkole powinno się wiedzieć o tym, że istnieją dopuszczalne norm y skażeń i zanie­

czyszczeń środowiska życia w mieście, w za­

kładzie pracy, w środowisku mniej lub więcej

naturalnym , i że norm y te muszą być oparte

na podstawach biologicznych. Należałoby też

w program ach wspomnieć o zjawiskach m uta-

genezy, które w ostatnich czasach nabrały

szczególnego znaczenia, kiedy to okazało się, że

wśród niezliczonej ilości różnych chemicznych

substancji, wprowadzanych do środowiska,

bardzo poważny procent nie jest wprawdzie

bezpośrednio szkodliwy dla obecnie żyjącego

(6)

pokolenia, lecz w yw iera ujem ny w pływ na właściwości dziedziczne i może powodować po­

w staw anie wrodzonych chorób i wad g enety­

cznych następnych pokoleń.

Biorąc pod uwagę, że zm iany w zakresie problem atyki środowiska następ u ją bardzo szybko, oraz że wielkie program y naukowe, które są obecnie urucham iane lub będą u ru ­ chamiane, dostarczają wciąż nowego m ateriału i now ych danych, jestem przekonany, że pro­

gram y szkolne nie mogą za tym nadążyć i że nie m a zresztą potrzeby ich częstych zmian.

Głównym zadaniem w ydaje się należyte in ­ form ow anie o tych spraw ach nauczyciela, k tó ­ ry w życiu codziennym szkoły pow inien sam niejako aktualizować program y, i sam z w ła­

snej inicjatyw y dzielić się now ym i wiadomo­

ściami, które przecież do nas napływ ają nie­

m al co tydzień. Przykładowo: konw encja gdań­

ska o ochronie żywych zasobów B ałtyku, sta ­ nowiąca ważne modele rozw iązania w dziedzi­

nie ochrony środowiska, zapewne dopiero za lat parę uwzględniona będzie w program ach i podręcznikach. Nauczyciel biologii i geogra­

fii już teraz musi być przygotow any do daw a­

nia na ten tem at odpowiedzi uczniom, bądź po­

ruszania tego tem atu z w łasnej inicjatyw y. Są­

dzę, że w tym w ypadku pew ną pozytyw ną ro ­ lę pow inny odegrać naukow e czasopisma bio­

logiczne, odpowiednie działy program ów r a ­ diowych i telew izyjnych, prasa codzienna, a także specjalnie zaplanow ane w ydaw nictw a naukow e i popularnonaukow e, jak rów nież właściwie przeprow adzone dokształcanie n au ­ czyciela n a konferencjach dydaktycznych, po­

święconych w całości tej problem atyce, albo uw zględniających ją w różnych kontekstach.

Oczywiście, w ażną spraw ą je st przygotow anie i publikowanie odpowiedniej literatu ry . Je st to zagadnienie, które należałoby rozwiązać drogą przygotow ania odpowiednich podręczników, a zwłaszcza książek dla nauczyciela.

Chciałbym zasygnalizować, że w pierw szym kw artale bieżącego roku ukazało się w ydaw nic­

two, które może być potraktow ane jako tego rodzaju obszerny podręcznik zagadnień ochro­

ny przyrody i jej zasobów oraz ochrony środo­

wiska. Chodzi o w ydaw nictw o PWN, opraco­

wane przez zespół autorski, stanow iące k o n ty ­ nuację książki w ydanej w 1965 r. pod redakcją profesora W ładysław a Szafera Ochrona p rzy­

rody i je j zasobów. Sądzimy, że będzie ono sta­

nowiło poważną pomoc dla nauczycieli. Sądzę jednak, że w zagadnieniu tran sm isji w ielkiej problem atyki ochrony i kształtow ania życia współczesnego człowieka nie możemy obejść się bez twórczego podejścia samego nauczycie­

la, który powinien interesow ać się tym i sp ra­

w am i na bieżąco i nie oglądając się na p rogra­

m y szkolne i n a ich odgórne unowocześnienie w prowadzać odpowiednie elem enty te j proble­

m atyki do swojej pracy dydaktycznej.

Z tego, co mówiłem uprzednio, w ynika, iż obecnie ogromną rolę odgryw a na świecie w spraw ach środowiska opinia społeczna. Stąd wniosek, że w kształtow aniu tej opinii, zw ła­

szcza tych pokoleń, które przecież konkretnie będą m usiały rozwiązać zagadnienie środowi­

60

ska życia w ciągu najbliższych dziesięcioleci, ogrom ną rolę wychowawczą pow inna odgry­

wać szkoła. Dlatego też z całą odpowiedzialno­

ścią w ysunąłbym dyskusyjną tezę, że główne zadanie szkoły, jakie w ynika z obecnej sy tua­

cji w zakresie problem atyki środowiska, nie jest zadaniem naukow ym czy zadaniem n au ­ czania, lecz przede wszystkim zadaniem w y­

chowawczym.

Sądzę, że można by sformułować tezę, iż współczesna nauka badawcza stoi wobec n a j­

bardziej kompleksowego problem u spośród wszystkich, jakie kiedykolwiek były przed nią staw iane. P roblem atyki środowiska życia współczesnego człowieka nie można będzie rozwiązywać siłami pojedynczej wiedzy współ­

czesnej. Potrzebny tu będzie bardzo szeroki wachlarz w spółpracujących ze sobą dyscyplin, począwszy od dyscyplin hum anistycznych, a kończąc na technicznych. F akt ten powinien w określony sposób odbić się również na życiu szkoły. Nie można powiedzieć, że spraw y och­

rony przyrody i jej zasobów, ochrony i kształ­

tow ania środowiska, są zagadnieniami, które w szkole „załatw ia” nauczyciel biologii. Jest zagadnienie kompleksowe. Problem atykę tę pow inien uwzględnić zarówno nauczyciel bio­

logii, jak też fizyki, chemii, geografii, zajęć technicznych, języka polskiego czy nauki o społeczeństwie. Przedstaw iciele nauk hum a­

nistycznych, działający w szkole, mogą przed­

staw ić społeczne akcenty i aspekty tego zagad­

nienia, tak jak to się dzieje rzeczywiście na świecie. Sądzę, że nauczyciel języka polskiego m a pod tym względem dużo do zrobienia. Nie mówię już o przedm iotach, które m ają w yraź­

ne zadanie polityczno-wychowawcze. W zw ią­

zku z ty m w ydaje m i się, że idealne rozw iąza­

nie spraw y polegałoby na tym, ażeby w każ­

dej szkole w ram ach planu dydaktycznego szkoły, nad którym przecież rady pedagogicz­

ne zastanaw iają się co roku, była omówiona problem atyka ochrony i kształtow ania śro­

dowiska, jako obowiązująca we wszystkich przedm iotach oraz nastąpiło skorelowanie na tej płaszczyźnie nie tylko np. pracy nauczy­

ciela biologii i geografii, którzy są najbliżej tych zagadnień, lecz także pozostałych przed­

miotów nauczania. Fakt, że udział opinii spo­

łecznej jest w rozw iązywaniu problem atyki środowiska ta k obecnie istotny, nakłada na szkołę odpowiednie zadania wychowawcze.

W ram ach program ów wychowawczych, które m ają być we wszystkich szkołach o p ra­

cowywane, zagadnienia ochrony i kształtow a­

nia środowiska życia współczesnego człowieka znaleźć pow inny swoje miejsce. Oddziaływanie wychowawcze i to skoordynowane przez cały zespół nauczycielski w tym kierunku, przyno­

sić powinno odpowiednie w yniki pozytywne.

Chciałbym wreszcie w yrazić przekonanie, że w spraw ach środowiska współczesna nauka stanęła nie tylko wobec najbardziej kom plek­

sowego zagadnienia, jak to w ykazał np. prze­

bieg II K ongresu Nauki Polskiej, na którym , we

wszystkich niem al sekcjach, oprócz różnych

spraw specjalnych, nieuchronnie w racano do

zagadnienia udziału danej dyscypliny w roz­

(7)

61 wiązywaniu naukow ych problemów ochrony

i kształtow ania środowiska. Jest to zarazem najbardziej praktyczny i najbardziej związany z życiem problem, jaki kiedykolwiek został po­

stawiony przed nauką. Spraw a przedstaw ia się w ten sposób, że nie poddając się nastrojom katastroficznym , uznać należy tezę, iż — jeżeli nie zostaną podjęte pozytywne prace oraz kon­

kretn e wielkie wysiłki, dla pogodzenia rozwo­

ju społecznego i cywilizacyjnego z niezłomny­

mi praw am i przyrody, które należy rozwinąć w ciągu najbliższych dwóch pokoleń — to św iat i ludzkość rzeczywiście mogą się znaleźć w sytuacji kryzysowej.

W ydaje mi się, że z tego faktu również szkoła pow inna wyciągnąć konkretne wnioski i pokazać na tym przykładzie związek pomię­

dzy rozważaniami teoretycznym i, które mogą być dyskutow ane na lekcjach, a praktyką zwią­

zaną z konkretną organizacją najbliższego oto­

czenia. Sądzę, że należałoby rzucić hasło, aże­

by w ram ach program u wychowawczego szko­

ła dołożyła starań w przekształceniu swego najbliższego środowiska, a w szczególności oto­

czenia w zasięgu swego oddziaływania, w spo­

sób zgodny z założeniami, które będzie się gło­

siło w ram ach określonych przedmiotów nau­

czania. Nie chodzi tylko o założenie takiego czy innego ogródka dla celów dydaktycznych, ale również o to, ażeby wywierać określony w pływ poprzez uczniów i ich rodziców na n a j­

bliższe środowisko ich życia, na jego pozyty­

wne przeobrażenie i przekształcanie w duchu ogólnych założeń teoretycznych ochrony śro­

dowiska.

Przy niewielkich tylko zmianach progra­

mowych należy zostawić nauczycielom szeroką swobodę w prowadzania zagadnień środowiska i jego ochrony do lekcji i wszelkich zajęć szkolnych. W tym zakresie należy pomóc n au­

czycielowi przede w szystkim przez odpowied­

nią literatu rę i w ydaw nictw a ciągłe. Należy to traktow ać jako wielkie zadanie wychowawcze szkoły współczesnej i w związku z tym pro­

blem atykę ochrony i kształtow ania środowiska włączyć do program u wychowawczego każdej szkoły. Chodzi też o to, by zademonstrować powiązanie na ty m odcinku teorii z praktyką poprzez aktyw ne uczestnictwo w najwłaściw ­ szym ukształtow aniu otoczenia szkoły.

SZC ZEPA N B IL IŃ S K I (K raków )

GŁOSY OWADÓW

W śród zw ie rz ą t bezk ręg o w y ch ty lk o staw onogi zdol­

ne są do w y tw a rz a n ia słyszalnych dla człow ieka gło­

sów służących do po ro zu m iew an ia się, in n e b e z k rę ­ gow ce p ro d u k u ją je d y n ie „h a ła sy ” będące k o n se k w e n ­ cją różn y ch czynności życiow ych (np. po ru szan ie się, p o b ie ra n ie p okarm u). O czyw iście nie m a zw ie rząt „n ie­

m y c h ”. O sobniki każdego g a tu n k u m uszą p orozum ie­

w ać się i rozpoznaw ać, ale nie zaw sze o dbyw a się to p rzy pom ocy dźw ięków .

U staw onogów stw ierd zo n o pięć sposobów w y tw a ­ rz a n ia głosu: 1) s try d u la c ja (pocieranie), 2) w ib ra c ja błon, 3) w y rz u c a n ie gazu lu b pian y , 4) u d erz a n ie o podłoże, 5) w ib ra c ja w yrostków . O w ady posłu g u ją się w szy stk im i pięciom a w y m ienionym i sposobam i, n a ­ to m ia st sk o ru p iak o m , p ajęc za k o m i w ijom , w łaściw y je st ty lk o pierw szy.

N ajczęstszym i n a jsz e rz e j znanym sposobem w y tw a ­ rz a n ia głosu u ow adów je s t stry d u la c ja . S tw ierdzono ją u p rze d staw ic ie li n a s tęp u jący c h rzędów : p ro sto - skrzydłych, chrząszczy, m otyli, pluskw iaków , b ło n k o ­ skrzy d ły ch i m uchów ek. A p a r a t stry d u la c y jn y sk ła d a się ze sm yczka (pars stridens), zbudow anego z szeregu ząbków lu b że b erek o raz z p le c tru m (żyłka ćw ierkająca), k tó re sta n o w i o s tra k ra w ę d ź jakiegoś elem e n tu sz k ie­

letow ego. Głos p o w sta je p rz y p o cieran iu sm yczka o p le c tru m lu b n a o d w ró t. L o k aliza cja obu części a p a ­ r a tu w ciele o w ad ó w je s t b a rd z o różna.

N ajbardziiej zn a n y m i ow ad am i stry d u lu ją c y m i są n ie w ą tp liw ie p ro sto sk rzy d łe , a w śró d nich k o n ik i p o l­

ne, p a sik o n ik i i św ierszcze. U k oników polnych (C hor- tip p u s, G om phocerus) sm yczek z n a jd u je się n a w ew ­ n ę trz n e j p o w ierzch n i u d ty ln y c h nóg, m a on postać grzebienia p o k ry teg o m a ły m i g u z k a m i P odczas r u ­

chów nóg grzebień p o cieran y je s t o je d n ą z żyłek na sk rzy d le (radius m ediana; ryc. 1). A p a r a t ta k i ro zw i­

n ię ty je s t u sam ców , a le sp o ty k a się go i u sam ic (C h ortippus brunneus). W g ru p ie te j m ożna w yróżnić k ilk a ro d zai śpiew u: śpiew ry w a li (w k tó ry m odzy­

w a ją się na p rze m ian dw a sam ce), m a znaczenie przy u trz y m a n iu d y sta n su m iędzy sam cam i, rza d zie j w y raża sta n podniecen ia; śpiew zalotny, tow arzyszący zalotom . W p rzy p a d k u , gdy sam ice p o sia d a ją a p a r a t s tr y d u la ­ cyjny, ich śp ie w oznacza gotow ość do k o p u la cji i po ­ w o d u je zbliżanie się sam ców .

S am ce p asik o n ik ó w (Tettigonia, Scudderia, B arbi- tistes) p o sia d a ją n a dolnej stro n ie lew ej p o k ry w y g ru -

Ryc. L R uchy nóg w czasie s try d u la c ji u kon ik ó w pola­

n y ch (wg B. D um ortier)

(8)

62

bą zą b k o w an ą s tr u k tu r ę — je s t to sm yczek. P o k ry w a p ra w a , leżąca w czasie spoczynku pod lew ą, z a o p a trz o ­ n a je s t w p le ctru m . D źw ięk p o w sta je podczas r u c h u p o k ry w (ryc. 2). P ró c z tego n a p o k ry w ie p ra w e j z n a j­

d u je się jeszcze lu sterk o , b ło n ia ste p ó lk o otoczone z g ru b ia łą żyłką, k tó re m u p rz y p isu je się ro lę w zm a c­

n ia n ia dźw ięku.

U p asik o n ik ó w z ro d z a ju sio d la re k (E p h ip p ig e r),

Ryc. 2. R uchy p o k ry w w czasie s try d u la c ji u p a s ik o n i­

ków , P S — sm yczek (wg B. D u m o rtie r)

k tó re c h a ra k te ry z u ją się skróconym i p o k ry w a m i, obie płcie m a ją dobrze ro zw in ię ty a p a r a t dźw iękow y, a lu ­ s te rk a z n a jd u ją się n a obu p o k ry w a c h : p ra w e j i le ­ w ej. N iem n iej sam ce p rz y w a b ia ją sam ice nie ty lk o p rz y pom ocy śp iew u ; d o d atk o w y m im p u lse m w sk a z u ­ ją cy m d rogę sam icom są d rg a n ia podłoża (np. rośliny), spow odow ane w ib ra c ją całego ciała.

S m yczek w ielu p asik o n ik ó w b a d a n y b y ł w m ik r o ­ skopie skanniingow ym , okazało się, że je s t on zb u d o ­ w a n y z m a sy w n y ch ząbków , czasam i w y k a z u ją c y c h rzeźbę (np. u siodlarek). Z ąb k i te w m ia rę czas>u u le g a ją stę p ie n iu , w m ie jsc ac h p o cieran y c h p rze z p le c tru m (ryc. 3).

U zn an y ch z „ m u z y k o w a n ia ” św ierszczy a p a r a t dźw iękow y w y stę p u je je d y n ie u sam ców . J a k w y k a ­ zały o b se rw ac je w m ik ro sk o p ie sk an n in g o w y m , ząb k i sm y czk a są tu cienkie, g ła d k ie i p rz y ro śn ię te ty lk o częścią śro d k o w ą (ryc. 4). P rz y p u sz c z a ln ie m ogą one w ib ro w a ć n iezależn ie od p o k ry w . U św ierszczy, oprócz śp iew u zalotnego, w y stę p u je p o p rze d zając y w alk ę śp iew ry w a li. W a lk a toczy się n ie o sam icę, lecz o z a j­

m o w an y te re n . K ażdy sam iec m a w łasn y re w ir, a gdy n a ta k i o b szar w ta rg n ie obcy sam iec, n a s tę p u je ro z ­ p o zn a n ie (przy pom ocy czułków ), po tem w yżej w sp o m ­ n ia n y śp ie w i w reszcie w alka.

W śród chrząszczy n a jle p ie j z n a n e są głosy w y d a -

Ryc. 3. a) Z ą b k i sm y czk a u T e ttig o n ia (wg R. S ellier);

b) zą b k i sm yczka u o p aślik a (B a rb itiste s), w idoczne stę p ie n ie spow odow ane p o cieran ie m o p le c tru m (wg R. S ellier); c, d) z ą b k i sm y czk a u sió d la rk i (E p h ip p i­

ger) (wg R. S ellier)

w a n e przez kózki (C eram bycidae). N iek tó rzy p rz e d s ta ­ w iciele tej ro d zin y p o sia d a ją n a te rg icie śró d tu ło w ia że b erk o w an ą p o w ierz ch n ię (sm yczek), po k tó re j p rz e ­ su w a się ty ln a k raw ęd ź p rze d tu ło w ia sp e łn ia ją c a rolę p le c tru m (ryc. 5). P o w sta je p rzy ty m skrzypiący dźw ięk, k tó ry u dużych g a tu n k ó w m oże być słyszany p rzez człow ieka. S try d u la c ja zachodzii u zaniep o k o jo ­ n ych sam ców i sam ic, podczas k iw ając y ch ru ch ó w głow y i p rze d tu ło w ia. U chrząszczy z rodziny k ału ż- n ico w aty ch (H ydrophilidae) sm yczek z n a jd u je się na

Ryc. 4. Z ąb k i sm yczka u św ierszczy (wg R. S ellier)

Ryc. 5. A p a ra t stry d u la c y jn y kózek, P S — sm yczek, P L — p le c tru m , m — śró d tu łó w , p — p rz e d tu łó w (wg

B. D um o rtier)

bokach pierw szego se g m en tu odw łoka, a p le c tru m sta n o w i p o k ry ta d ro b n y m i guzkam i boczna k ra w ę d ź po k ry w y . D źw ięk p o w sta je p rzy w ah ad ło w y ch ru c h a c h o d w ło k a n a boki. W m ik ro sk o p ie scanningow ym w y ­ k azan o d w a głów ne ty p y sm yczka: blaszk o w aty ii zą b ­ k o w an y (ryc. 6).

P oza p ro sto sk rzy d ły m i i chrząszczam i stry d u la c ja u ow adów w y stę p u je dość rza d k o . N iekiedy sp o ty k a się ją u m otyli, tu szczególnie in te re su ją c o p rz e d sta ­ w ia się w y d a w a n ie głosów u sów kow atych (N o ctu id a e).

U sów ki T hecophora fo v e a sm yczek z n a jd u je się n a ty ln e j nodze i m a p o sta ć szeregu ząbków . Na ty ln y m

Ryc. 6. S m yczek u k ału żn ic o w aty c h : a) ty p b la szk o w a­

ty, b) ty p ząb k o w an y (wg Y. M aillard)

(9)

63

skrzydle w y stę p u je p le ctru m , w p ostaci zg rubiałej żył­

ki, oraz p ęc h erzy k rez o n acy jn y (ryc. 7). U in n y c h g a ­ tunków , sm yczek m oże znajd o w ać się n a przednich odnóżach, a p le c tru m n a p rzed n im skrzydle. Podobny do trz a sk ó w dźw ięk w y d a w a n y je st w locie, sk rzy d ła w ted y p o cieran e są p rzez odnóża.

P odobnie dobrze p o zn an ą m etodą w y tw arza n ia

Ryc. 7. A p a ra t stry d u la c y jn y u T hecophora fovea:

a) ty ln e skrzydło z p ęch erzy k iem rezonacyjnym (strzałka) b) ty ln a noga ze sm yczkiem (strzałka) (wg

B. D um ortier)

dźw ięku je s t w ib ra c ja błon, stw ie rd z o n a u cykad. Na brzusznej stro n ie pierw szego segm entu odw łoka sa m ­ ców (sam ice b ard z o rz a d k o p o sia d ają n a rz ą d y dźw ię­

kowe) w y stę p u ją dw ie p okryw y, za k ry w a ją c e w ejście do ja m ty m p a n aln y ch . W ja m ie ty m p a n a ln e j zn a jd u je siię b ło n a dźw iękow a, do k tó re j z pom ocą ścięgna p rz y ­ czepia się po tężn y m ięsień (ryc. 8). P rz y skurczu m ię ś­

n ia błona w p u k la się, a p rzy rozk u rczu p ow raca do sta n u w yjściow ego. Te zm iany k sz ta łtu błony uw aża się za źródło silnego d źw ięku (ryc. 9). C ykady posia­

d ają też w o rk i re z o n acy jn e w y p ełn iają ce p ra w ie całą ja m ę tułow ia. P o dobnie ja k i p rostoskrzydłe, cykady śp ie w ają przy różnych o kazjach. Ś piew zw ykły służy do p rz y w a b ia n ia sam ic oraz do w sk az y w an ia m iejsca, w k tó ry m z n a jd u je się sam iec, działa też pobudzająco n a in n e sam ce. W ty m o sta tn im p rz y p a d k u w y stę p u je tzw. śp iew p rze m ien n y , w k tó ry m od zy w ają się na p rze m ian d w a sam ce. Ś piew zalotny w y stę p u je przed lub w czasie zalotów i m oże m u tow arzyszyć osobliwy taniec. O prócz tych dw óch, często w y stę p u jąc y ch p ie ­ śni, rzad ziej sp o ty k a się głosy p rzy z w a lając e (u sam ic p o siad ający ch n a rz ą d y dźw iękow e), głosy k o p u la c y j­

n e i pieśni ry w a li. C ykady w y d a ją też głosy nie zw ią­

zane z ro zm nażaniem , głosy ostrzegaw cze i społeczne

(służące do p rzy w o ła n ia dużej gru p y osobników danego g atunku).

Z nacznie rza d zie j sp o ty k a n ą m e to d ą je s t w y tw a rz a ­ nie głosu poprzez w y rz u ca n ie gazu lu b pian y . Z a in te ­ re su ją c y p rzy k ła d może służyć tu p isk w ydaw any przez zaniepokojoną lu b sc h w y tan ą zm ierzchnicę t r u ­ pią głów kę (A ch e ro n tia atropos). P isk te n sk ła d a się z dw óch szybko p o w tarz an y ch dźw ięków . P ierw szy z n ich je s t n isk i i p o w sta je podczas w cią g an ia po ­ w ie trz a przez tr ą b k ę a p a r a tu gębowego, w k tó re j p o d ­ noszący się słu p gazu p o w o d u je w ib ra c ję ep ip h a ry n x u (p ły tk a oddzielająca gard ziel od trąb k i). D rugi, w ysoki dźw ięk p o w sta je podczas w y rz u ca n ia p o w ietrza przez trąb k ę , k tó ra działa te ra z ja k gw izdek, p rzy czym epi- p h a ry n x je s t podniesiony (ryc. 10). Ten sposób w y d a ­ w an ia dźw ięku je s t u n ik a ln y i w y stę p u je ty lk o u w y ­ m ienionego g atu n k u .

S yki w y d aw an e są przy w y rz u ca n iu p o w ietrza (lub piany) przez p rzetch lin k i. Sposób te n stw ierdzono u n ie k tó ry ch m otyli, chrząszczy (pływ akow ate) i k a r a ­ czanów. Tak, ja k w p rz y p a d k u zm ierzchnicy tru p ie j głów ki, syki są w y razem za n iepokojenia lu b słu żą do o d strasza n ia w roga.

Ż y jące w chodnikach w s ta ry m drew n ie chrząszcze, z rodziny k o ła tk o w aty c h (A n o b id a e), w y d a ją dźw ięki u d e rz a ją c głow ą lu b in n ą częścią ciała o podłoże.

U A n o b iu m proces ten zachodzi w dw óch etapach, w pierw szy m ow ad unosi się n a przednich nogach, w d ru g im u d erz a m ocno głow ą o dno ch odnika (ryc.

11). J a k o oś o b ro tu służy d ru g a p a ra nóg. P o w stają cy w te n sposób dźw ięk znany je st pod nazw ą „cykania z e g a ra ”, ro la jego je s t nie w yjaśniona, być może zw ią­

zany je s t z o d szu k iw an iem osobników przeciw nej płci.

O sta tn ia m e to d a W ytw arzania dźw ięków polega n a w ib ra c ji sk rzy d e ł w czasie lotu. P rzypuszcza się, że n ie k tó re sów kow ate (N o ctu id a e) p ro d u k u ją w ten spo-

Terpnom ramontw

Ryc. 8. A p a ra t dźw iękow y cykad, Bd — błona dźw ię­

kow a, L w r — lew y w o re k rezonacyjny, M — m ięśnie (wg J. P ringle)

Ryc. 9. O scylogram y głosów k ilk u g a tu n k ó w cykad

(wg J. P rin g le)

(10)

64

Ryc. 10. D ziałanie e p ip h a ry n x u w czasie w y d a w a n ia głosu u zm ierzchnicy tru p ie j głów ki. S trz a łk i g ru b e w sk a z u ją k ie ru n e k p rze p ły w u p o w ietrz a: E p — e p i- p h a ry n x , phc — g ardziel, p r — tr ą b k a ; a) p o w sta w a ­ nie d źw ięku niskiego, b) p o w sta w a n ie d źw ię k u w y so ­

kiego (o b jaśn ien ia w tek ście; w g B. D u m o rtie r) sób u ltra d ź w ię k i, a m a ją c ró w n o c ze śn ie zdolność ich o d b ie ra n ia, m ogą o rien to w a ć s ię w p rz e s trz e n i podob­

n ie ja k n ieto p erze.

D źw ięków , a w łaściw ie d eto n ac ji, p ro d u k o w a n y c h p rzez n ie k tó re biegacze (np. A p tin u s , B ra ch y n u s) n ie d a się zaliczyć do ża d n ej z w y że j om ów ionych g ru p . O w ady te m a ją b ard z o d o b rze ro z w in ię te gruczoły an a ln e , k tó ry c h w y d zie lin a g ro m ad zo n a je s t p rze z dw a k u rc z liw e w oreczki u chodzące k a n a lik a m i p o n a d odby­

tem . W y d zielin a z a w ie ra m ięd zy in n y m i k w a s azoto-

Ryc. 11. W y tw a rz a n ie d źw ięku u A n o b iu m sp. (opis w tek ście; w g B. D um ortier).

w y i lipidy. S k ła d n ik i te w y rz u ca n e n a z e w n ą trz ek s­

p lo d u ją , p rz y czym tw o rzy się b ia ła fo sfo ry zu jąc a w ciem ności p a ra , zdolna do o p arz en ia n a w e t lu d z k iej skóry.

P o d a n y tu p rze g ląd ow adów w y tw a rz a ją c y c h d źw ięki n ie je s t b y n a jm n ie j w y czerp u jący , p rz y k ła ­ dów zn am y o w iele w ięcej. N iekiedy cele i sposoby w y d a w a n ia dźw ięków n ie zostały do dziś w yjaśnione.

LE O P O L D P O M A R N A C K I (Radom )

Z O B S E R W A C J I N A D Z IM O R O D K IE M

Z im o ro d ek (Alcedo a tth is L.) nie n a le ż a ł nigdy w P olsce do p ta k ó w pospolitych, chociaż w y stę p u je p ra w ie w e w szy stk ich dzieln icach k ra ju . U lu b io n y m jego sied lisk iem są m a łe rzeczki oraz o d d alo n e od sie ­ dzib lu d zk ich stru m ie n ie , k tó ry c h brzeg i p o ra s ta ją s ta ­ r e drzew a. Z nacznie rza d zie j sp o ty k a się n a d s ta w a m i ry b n y m i czy je z io ra m i zap ew n e z tego w zględu, że ich brzeg i są zazw yczaj płaskie, p ozbaw ione stro m y c h u r ­ w isk, w k tó ry c h w y g rz eb u je głębokie n o ry , m ieszczące gniazdo.

Z im o ro d ek je s t tr w a le zw iązan y z w odą, gdyż jego po żyw ienie sta n o w ią d ro b n e ry b k i, p rze w a żn ie u k le je o raz o w ad y i ich la rw y , ja k też żabie k ija n k i. W oko­

licach pozbaw ionych rzeczek oraz stru m ie n i n ie sp o ­ ty k a się go zupełnie.

W w ie lu okolicach p ta k te n d o tą d jeszcze w y stę p u ­ je, a je d n a k jego sta n o w isk a n ie są zn a n e z tego po ­ w odu, że p ro w a d z i sk ry ty tr y b życia, u n ik a ją c w y ra ź ­ n ie zbędnego u k a z y w a n ia się w m ie jsc a c h lu d n y c h , k tó ry c h o sta tn io n ie ste ty p rz y b y w a coraz w ięcej.

Od w czesnych godzin p o ra n n y c h do zach o d u słońca p rz e sia d u je n ie ru c h o m o n a gałęzi drze w a pochy lo n ej poziom o n a d lu stre m w ody, n a ro zm a ity c h w y so k o ś­

ciach, albo n a su c h y m p a ty k u w y sta ją c y m z n u r tu s tru m ie n ia i baczn ie o b se rw u je g ó rn e w a rs tw y w ody, czy n ie u k aż e się ta m coś, co n a d a w a ło b y się do spoży­

cia. N a w id o k zdobyczy p ta k p o ch y la się siln ie k u do­

łow i p rz y jm u ją c pozycję p ra w ie p ionow ą i ce lu ją c sw ym ostry m , d ługim dziobem u d e rz a w w odę, n u r ­ k u je , by za p a rę se k u n d u k a z a ć się ju ż n a d je j po­

w ierz ch n ią ze zdobytym łupem . Dość często z d a rz a ją się i „ p u d ła ”, a łow ca p o w ra c a n a sw ój p u n k t o b se r­

w a c y jn y z niczym . N iem al zaw sze w m om encie a ta k u n a ry b k ę w y d a je szybki, o stry okrzyk: p i—pi—pi, k tó ­ ry m p rz e d e w szy stk im z d ra d z a sw ą obecność w tej okolicy.

Po w y n u rz e n iu się z w ody, leci n a gałąź, n a k tó re j czatow ał. T u p a ro k ro tn ie u d e rz a o nią z łap a n ą zdoby­

czą, k tó rą połyka, s ta ra ją c się u sta w ić ją w dziobie w te n sposób, b y b y ła sk ie ro w a n a głow ą w dół, a nie od w ro tn ie. P o spożyciu sm acznego k ąsk a, p ta k ponow ­ n ie za sty g a w b ezru ch u , o d d ając się o b se rw ac ji lu s tra w ody.

Z im o ro d ek je s t w y b itn y m sa m o tn ik iem i poza o k re ­ sem lęgow ym n a w e t sam iec z sam icą żyją oddzielnie.

R ów nież i m ło d e po opuszczeniu g n ia zd a nie in te re s u ­ ją się zu p e łn ie rodzeństw em .

W połow ie m a ja n a s ta je okres godow y. W ówczas s a ­ m iec, lecąc n isk o n ad w odą w zdłuż za k rę tó w s tru m ie ­ n ia czy rzeczki, o d sz u k u je sam icę i trz y m a się ju ż stale w je j pobliżu, u p a tru ją c odpow iednie m iejsce n a p rz y ­ szłe gniazdo. P o k ażdym z e rw a n iu się to w arz y szk i do lotu, sam iec p odąża za raz za n ią z p o p isk iw a n ie m i s a ­ dow i się w b lisk im je j sąsiedztw ie. T rw a to do chw ili, gdy p ta k i p rzy stą p ią do k o p an ia nory, służącej do u k ry c ia gniazda.

W d ru g ie j połow ie m a ja zim orodki w y sz u k u ją o d ­

pow ied n io stro m y b rzeg rzeki, o sypujący się do w ody

i w ie rc ą w n im p rzy pom ocy dziobów głęboki tunel,

zakończony ob szern iejszą k o m o rą, m ieszczącą w ła śc i-

(11)

65

Ryc. 1. Z im orodek

we gniazdo, złożone z g a rstk i ości rybich, k tó re ptak i w y d a la ją z żołądka w p o staci k u listy ch w ypluw ek, ro z ­ sypujących się po w yschnięciu. C zasam i w yściółkę gniazda obok ry b ich ości sta n o w ią ta k ż e sk rzy d ła w a ­ żek.

O bserw ow any przeze m nie tu n e l zn a jd o w ał się na w ysokości 3 m e tró w n a d p ow ierzchnią w ody. W raz z kom orą lęgow ą m ie rzy ł 68 cm długości, zaś średnica otw o ru w lotow ego w y n o siła 7 cm. W d niu 20 czerw ca w gnieźdżie zn ajd o w ało się 6 ja j, p ra w ie okrągłych, o lśn iąc ej b ia łe j skorupce. W arto jeszcze zaznaczyć, że k o ry ta rz nie b iegnie poziomo, lecż lek k o w znosi się ku górze, co m a zap ew n e zapobiegać za to p ie n iu kom ory lęgow ej w ra z ie p rz y b o ru w ody w rzece.

K a rm ie n iem m łodych z a jm u ją się oboje rodzice, k tórzy żyw ią je jeszcze przez k ilk a dni po opuszczeniu gniazda. W edług o b se rw ac ji H ein ro th a , w gnieźdżie przy otw orze w lotow ym czeka n a rodziców to pisklę, na k tó re p rz y p a d a k o lejn o ść o trzy m an ia pożyw ienia.

Po p rze łk n ięc iu k ą s k a p isk lę u su w a się n a bok, a jego m iejsce z a jm u je n a stę p n e . W te n sposób k arm ie n ie m łodych odbyw a się w e w zorow ym p orządku. M niej w ięcej po ty g o d n iu od opuszczenia gniazda ro d zin a ro zp a d a się, a k aż d y osobnik, zarów no s ta ry ja k i m ło ­ dy, o b ie ra w łasn y re w ir, do któ reg o b ro n i w stę p u in ­ nym p ta k o m tego g a tu n k u .

Z ch w ilą n a s ta n ia chłodów i za m a rz an ia w ód, zim o­

ro d k i stopniow o p rz e su w a ją się pojedynczo coraz d a ­ lej n a p ołudnie, gdzie sp ę d za ją okres zim y, p o w ra ca jąc do n as p rzy końcu m a rc a , gdy tylk o sp ły n ą całkow icie kry, a m ę tn e w ody w iosenne n a b io rą przejrzystości.

W praw dzie i w czasie zim y m ożna niekiedy spotkać n a d w o ln y m od lo d u p o to k iem p o chyloną sylw etk ę te ­ go p ta k a, czatu jąceg o n a ry b k i, lecz będ zie to z całą pew nością osobnik z k ra jó w północnych, k tó ry w cza­

sie sw ej w ęd ró w k i z a trz y m a ł się czasowo w Polsce.

Bow iem n a w e t w czasie odlotu zim orodki n ie tw o rzą grup, a lecą pojedynczo.

W n o rm aln y ch w a ru n k a c h b y to w an ia, p ta k i są b a r ­ dzo p rzy w ią zan e do sw ych sta n o w isk i rok ro czn ie p o ­ w ra c a ją w te sam e m ie jsc a oraz do „p u n k tó w ob ser­

w ac y jn y ch ” z p o p rzed n ich la t. Z n a ją c dobrze okolice, w k tó ry c h p rz e b y w a ją zim orodki i chcąc je spo tk ać — w y sta rc zy ty lk o cich u tk o sk o n tro lo w ać te p a ty k i w y ­ sta ją c e z w ody czy n aw isie n a d n ią gałęzie, n a k tó ry ch p ta k i zw ykły czatow ać n a zdobycz, a bez w ątp ien ia spotkam y je ta m bez tru d n o ści. N iejed n o k ro tn ie m o­

głem się o ty m p rzek o n ać osobiście, a n aw e t dem on-

Ryc. 2. L etnie siedlisko zim orodka. Fot. L. P o m arn ac k i stro w ałe m je różnym przygodnym obserw atorom , k tó ­ rzy tego pięknego p ta k a d otąd w życiu nie w idzieli.

T rz eb a je d n a k podchodzić do tych m iejsc bardzo ostrożnie, gdyż zim orodek je st czujny i, o ile tylk o do­

strzeże w czas człow ieka, zbliżyć się do siebie n ie po ­ zwoli.

P ta k ten n a jc h ę tn ie j zam ieszkuje okolice p agórko­

w ate, k tó re p o sia d ają stru m y k i o b y stry m prądzie. Są one d la niego konieczne z tego w zględu, że m a ją czy­

stą, b ardzo p rz e jrz y stą w odę, w k tó rej dobrze m ożna dostrzec każdą zdobycz, czego nie da się pow iedzieć o rzeczkach nizinnych, zazw yczaj o słabszej w idocz­

ności. W okresie deszczów p otoki g órskie rów nież p r ę ­ dzej pozbyw ają się m ę tn ej w ody niż nizinne, k tó re n ie ra z n a w e t przez k ilk a dni p o siad ają ciągle zanie-

Ryc. 3. Zim ow e siedlisko. Fot. L. P o m arn ac k i

2

(12)

66

czyszczone koryto, nie d ając e zim orodkow i m ożliw ości polow ania.

W o sta tn ic h la ta c h w y stę p u je je d n a k znacznie po ­ w ażn iejsze zagrożenie jego eg z y ste n cji n a s k u te k m a ­ sow ego z a tru w a n ia naszych wód śro d k a m i c h e m ic zn y ­ mi, za b ija ją c y m i w szelkie życie biologiczne i ty m s a ­ m ym sk a zu ją ce tego ślicznego p ta k a n a śm ierć głodo­

w ą lu b z a tru c ie skażonym p o k arm em . P o n iew aż te z a ­ tru c ia dotyczą ju ż nie ty lk o m a ły c h rzeczek, p rz e p ły ­ w ają cy c h przez o siedla przem ysłow e, ale przez ich sp ły w do dużych rze k zanieczyszczane są coraz siln iej i te o statn ie, sie d lisk a zim o ro d k a k u rc z ą się coraz b a r ­ dziej n a obszarze całego k r a ju i te n p ta k , k tó ry nigdy u n a s nie b y ł zb y t liczny, obecnie s ta je się rza d k o ścią ornitologiczną. A szkoda, bo p o m ija ją c ju ż jego piękne u p ierzen ie, je s t to g a tu n e k in te re su ją c y pod k aż d y m w zględem .

Z im o ro d ek m usi w ięc u stę p o w ać z dotychczasow ych sta n o w isk i szu k ać sobie in n y ch , jeszcze czystych, o k tó re n ie ste ty je s t ju ż coraz tru d n ie j.

N a te re n ie K ielecczyzny, gdzie p ta k te n je st bardzo ju ż nieliczny, stw ierd ziłem , że tu te jsz e osobniki opusz­

czają rzek i oraz w iększe potoki i przenoszą się nad m n iejsze stru m y k i polne lu b śródleśne, a n a w e t i na w iększe ro w y m e lio rac y jn e, w k tó ry ch w ody są dotąd m n ie j niż rzek i zanieczyszczone chem ikaliam i. Coraz częściej w id u ję ta m te p ta k i, co je s t zjaw isk iem p o ­ cieszającym .

O tym , że zim orodek przy sto so w u je się do zm ienio­

n y ch w a ru n k ó w siedliskow ych, niech pośw iadczy fak t, że w ro k u 1969 koło wsi R adzice w pow iecie O poczyń­

sk im znaleziono gniazdo tego p ta k a w y g rz eb a n e w w a ­ le p rzy k a n a le m e lio rac y jn y m , biegnącym przez łąkę śró d leśn ą, co d aw n ie j byłoby nie do pom yślenia. M ałe stru m y k i oraz row y m e lio rac y jn e nie ta k p ręd k o ch y ­ b a sp o tk a los w iększych naszych w ód z W isłą i O drą n a czele. To w pew nym sto p n iu um ożliw ia zim orod­

kow i b y to w an ie w tych m iejscach przez nadchodzące i oby ja k n ajd łu ższe lata.

M A R IA D Y M IŃ S K A (K raków )

G L IK O Z Y D Y N A S E R C O W E P O C H O D Z E N IA R O Ś L IN N E G O

S ch o rzen ia se rc a i u k ła d u k rą ż e n ia sta n o w ią p rz y ­ czynę śm ierteln o ści zn aczn ej liczby ludności w naszym stu lec iu . C horoby te b y ły zn a n e od n a jd a w n ie jsz y c h czasów, choć m oże n ie d aw a ły one ta k d u żej ilości zgonów ja k obecnie. S pośród w ielu zn an y ch i sto so w a ­ n ych le k ó w w w alce z ta k p ow szechnym i schorzeniam i n ie p o śle d n ią rolę o d g ry w a ły i o d g ry w a ją glikozydy n a - serco w e pochodzenia roślinnego.

Do n a jb a rd z ie j zn an y ch ro ślin z a w ie ra ją c y c h te g li­

kozydy n ależą: n a p a rs tn ic a w e łn is ta — (D igitalis la- n a ta E hrh.), n a p a r s tn ic a p u rp u ro w a — (D igitalis p u r- p urea L.), k o n w alia (C on va lla ria m a ja lis L.), m iłek w iosenny (A d o n is v e rn a lis L.), c e b u la m o rsk a (U rigi- nea m a ritim a S teinh.), s tro fa n tu s (S tr o p h a n tu s K o m b e 01iv.), o le an d e r (N eriu m O leander L.), g rzy b ie ń biały (N y m p h e a alba L.).

G likozydy n aserco w e z a w a rte w w yżej w y m ie n io ­ n y ch ro ślin a ch p o sia d a ją pod w zględem chem icznym dużo cech w spólnych, a m ian o w icie cząsteczka g lik o ­ zydu s k ła d a się z ag lik o n u (geniny) i części cu k ro w ej.

C ząsteczka każdego ag lik o n u (geniny) z b u d o w a n a je s t ze zw iązku sterydow ego, k tó reg o szk ielet stanow i c y k lo p e n ta n o p e rh y d ro fe n a n tre n z dołączonym przy 17 w ęg lu p ie rśc ie n iem lakto n o w y m .

D ziałanie k ard io to n icz n e ag lik o n u w iąże się ściśle z b u d o w ą p rz e strz e n n ą cząsteczki (położenie poszcze­

gólnych p ie rśc ie n i c y k lo p e n ta n o p e rh y d ro fe n a n tre n u w zględem siebie w p rzestrzen i).

N ato m iast poszczególne glikozydy n a serco w e ró żn ią się pom iędzy sobą: 1) ro zm ieszczeniem g ru p O H w czą­

steczce ste ry d o w e j, 2) sk ła d e m g ru p y cu k ro w e j (cukry p ro ste lu b cząsteczki w ielo cu k ru ), 3) obecnością g ru p y acety lo w ej.

Isto tą d zia ła n ia glikozydów n aserco w y ch je s t — ja k w sk az u je naz w a — p rz e d e w szystkim ich o d d z ia ły w a ­ n ie n a serce p o le g a ją c e n a zw ię k sz an iu siły sk u rc z u , sk ró ce n iu czasu tr w a n ia sk u rczu , w y d łu że n iu czasu n a ­ p e łn ia n ia i p rz e d łu ż a n iu okresiu r e fra k c ji. Ze w zro ­ ste m n ap ięc ia m ię śn ia sercow ego w ielkość se rc a ulega zm n iejszen iu , rów nocześnie w z ra s ta pobud liw o ść sie r-

dzia i u k ła d u przew odzenia. S tąd też głów nym w s k a ­ zan iem do leczenia glikozydam i nasercow ym i je st o s tra i p rz e w le k ła niew ydolność k rą ż e n ia pochodzenia sercow ego. W y k o rzy stu jąc o d ru ch o w ą w agotonię w y ­ w o ła n ą przez glikozydy n a p a rstn ic y sto su je się je w nie m ia ro w o śc iac h i częstoskurczu n apadow ym . G li­

kozydy n aserco w e d ziała ją rów nież m oczopędnie po ­ w o d u jąc znaczne zw iększenie w y d a la n ia ch lo rk u sodu z m oczem . S k u tk iem tego je s t zm niejszenie ilości k rw i k rą ż ą c e j i odpow iedni w zro st h em ato k ry tu .

S iła d ziała n ia każdego z glikozydów w iąże się ściśle z jego b udow ą s tru k tu ra ln ą , n a to m ia st w m yśl obecnie p an u ją c y c h poglądów — glikozydy naserco w e (k a rd io ­ toniczne) zw ię k sz ają w y k o rz y sta n ie e n e rg ii przez m ię ­ sień serca, nie w p ły w ają c n a je j w y tw a rz a n ie i g ro ­ m adzenie.

G likozydy n aserco w e pochodzenia roślinnego (n a tu ­ raln eg o ) są lekam i, bez k tó ry c h istn ie n ia tru d n o b y ­ łoby sobie w yobrazić ta k i dział m edycyny, ja k im jest k ard io lo g ia. U m ie jętn e ich p odaw anie i daw k o w an ie (pod k o n tro lą le k arza ) m oże przedłużyć życie chorego n ie ra z o w iele la t, u trz y m u ją c go rów nocześnie w p ew ­ n e j sp raw n o śc i zarów no um ysłow ej, ja k i fizycznej.

N ajlep sz ą g w a ra n c ją dokładnego d aw k o w an ia g lik o ­ zydów n aserco w y ch je st stosow anie w yosobnionych z ro ślin poszczególnych czystych glikozydów w stan ie k ry stalicz n y m .

P om im o ro zw o ju syntezy chem ii le k u i w ieloletnich usiłow ań, nie u d ało się jeszcze zsyntetyzow ać zw iąz­

ków ch em icznych o budow ie i działan iu n a tu ra ln y c h glikozydów naserco w y ch pochodzenia roślinnego. N a ­ to m iast p a trz ą c n a p ięk n ą szatę z e w n ętrzn ą zdobiących n ie je d n o k ro tn ie nasze ogrody ro ślin z a w ierając y ch g li­

kozydy n aserco w e nie k o ja rz y m y ich z lekam i, k tó re k ry ją w sw ym w n ętrz u . P o n iew aż postać ich sto so w a­

n a w m edycynie ja k suszone zioła, liście, kw iaty , n a ­ siona czy też różnego ro d z a ju w yciągi sp orządzane z nich, a n a w e t w yosobnione czyste poszczególne g li­

kozydy, niczym nie p rzy p o m in ają ich piękna.

I ta k stosow ane są w p ostaci suszonej liście n a p a r-

(13)

I. W O L IŃ S K I P A R K N A R O D O W Y . Z al ew S z c z e c iń sk i Fo t. J. H e re ż n ia k

(14)

lito. BIEG U S ZM IENNY, C alidris alpina, w szacie je sie n n ej Fot. J . P rzy b y sz

(15)

67

Ryc. 1. D igitalis p u rp u re a L. — n a p a rstn ic a p u rp u ro w a stnicy p u rp u ro w e j Folia D igitalis z ro ślin y D igitalis p u rp u re a L., n a p a rs tn ic a p u rp u ro w a , ro d zin a S cro p h u - lariaceae. N a p a rstn ic a p u rp u ro w a je s t ro ślin ą d w u ­ le tn ią d a ją c ą w p ie rw sz y m ro k u tylk o gęstą rozetkę dość dużych liścli (20—40 cm). W p o czątk ach czerw ca drugiego ro k u w ypuszcza p ro s tą w y so k ą n a lm łody­

gę zakończoną je d n o stro n n y m gro n em n ie re g u larn ie dzw onkow atych p u rp u ro w y c h (rzadziej różow ych lu b białych) kw iató w . N a p a rstn ic a p u rp u ro w a ro śn ie w E u ro p ie zach o d n iej szczególnie w okolicach górskich, a dla celów leczniczych je st pow szechnie hodow ana.

L iście jed n o ro czn y ch ro ślin zb iera się od sie rp n ia do p aź d ziern ik a, n a to m ia st ro ślin d w u letn ich od końca m a ja do lipca. P rz y czym należy z b ierać zaw sze tylko zdrow e i całkow icie w ykształco n e liście, a zb io ru do­

kon y w ać je d y n ie podczas słonecznej i su ch ej pogody, gdyż w ted y z a w arto ść glikozydów nasercow ych je st najw ięk sza.

Ze w zględu n a szybką m ożliw ość hydrolizy glikozy­

dów n aserco w y ch św ieżo z e b ran e liście suszy się n a ­ ty c h m ia st w o grzew anych su sz arn ia ch w te m p e ra tu rz e 40°C, a n a s tę p n ie przez 3 godziny ogrzew a w te m p e ­ ra tu rz e 60—70°, a p o te m zam yka szczelnie (h erm e­

tycznie) w b la sza n k ac h lu b balonach.

G łów nym i sk ła d n ik a m i czynnym i liści są glikozydy nasercow e: glikozyd p u rp u re a A , k tó ry h y d ro liz u je n a glikozę i d igitoksynę, glikozyd p u rp u re a B, k tó ry roz­

k ła d a się n a glukozę i g ito k sy n ę oraz glikozydy digia- nolow e i d ig ip u ry n a , digifoleina, diginina, lanofoleina, glikozydy sap o n in o we, z w ią zk i flaw onow e, kw asy, ja k n p : benzoesow y, b u rszty n o w y , kaw ow y, cholina i ace­

tylocholina, enzym y.

Do u ż y tk u leczniczego dopuszcza się jed y n ie liście oznaczone fa rm a k o d y n a m ic z n ie n a gołębiach w g obo­

w iąz u ją cy c h p rzep isó w (F arm akopea Polska, IV), że g liścia n a p a rstn ic y p u rp u ro w e j pow inien za w ierać 4—6 je d n o ste k gołębich.

Ryc. 2. D igitalis L an a ta E hrb. — n a p a rstn ic a w ełn ista N a p a rstn ic a p u rp u ro w a została w pro w ad zo n a do leczn ictw a w 1785 ro k u przez angielskiego le k arza W iliam a W ith erin g a, k tó ry p ierw szy u z n a ł ją ja k o ś ro ­ d ek o sw oistym n asercow ym działaniu. N azw a ro ślin y D igitalis została je j n a d a n a przez L e o n h a rd ta F uchsa w 1542 ro k u , k tó ry w sw ym dziele opisał ją po ra z pierw szy (dla k sz ta łtu ko ro n y od digitalis — n a p a r ­ stek, d igitus — palec).

R ośliną z a w ie ra ją c ą tę sa m ą nazw ę je s t D igitalis lanata E h rh ; n a p a rstn ic a w ełn ista, ro d z in a Scrophu- lariaceae. I tu liście z a w ie ra ją n a jw ię c e j glikozydów nasercow ych. N a p a rstn ic a w ełn ista je s t ro ślin ą d w u ­ le tn ią ro sn ąc ą dziko n a B a łk a n ach i w M ałej A zji, dla celów leczniczych hodow aną. P o siad a łodygę i kielich gęsto p o k ry tą w ełn isty m i w łoskam i, o d czego pocho­

dzi też nazw a rośliny. L iście n a p a rstn ic y z b ie ra się je - sie n ią z ro ślin jednorocznych lu b w o k re sie za k w ita ­ n ia n a w iosnę z ro ś lin d w uletnich. Z bioru suszenia i p rze ch o w y w an ia liści n a p a rstn ic y w ełn iste j dokonu­

je się wg p rzep isó w dotyczących n a p a rstn ic y p u rp u ­ ro w ej. W ysuszone liście z a w ie ra ją glikozydy naserco­

w e: la n ato z y d A, la n ato z y d B, la n ato z y d C, la n ato zy d D, la n ato z y d E, saponiny, cholinę i acetylocholinę.

P a trz ą c n a śliczną i p ac h n ą c ą k o n w alię lanuszkę, C onvallaria m a ja lis z rod zin y L iliaceae, nie m yślim y o jej w łasnościach leczniczych, choć w iem y, że ro śn ie dziko w la sac h i zaroślach całej P olski, często b y w a też hodow ana. D la celów leczniczych zbie­

r a się k w ia to sta n z dw om a liśćm i czyli ziele konw alii, H erba C onvallariae. N aty c h m ia st po z e b ra n iu suszy w te m p e ra tu rz e 40°, a n a stę p n ie ogrzew a w te m p e ra tu rz e 60—70° przez 3 godzi­

ny, po czym w k ła d a do szczelnie zam kniętych,

naczyń, w k tó ry c h się je przechow uje. Z iele ko n w alii

za w ie ra glikozydy naserco w e ta k ie ja k : k o n w ala to k sy -

na, konw alozyd, konw alatoksol, glukokonw alozyd, g lu -

kokonw alato k so l, vallarot© ksynę, m ajalozyd, cym arol,

2*

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kępiński, który powiedzial niegdyś. Obecny stan lecznictwa odWYkowego w Polsce pozostawia wiele do życzenia. Z przeglądu literatury naukowej wynika jednoznacznie, iż

runków, lecz w określonych granicach krańcowych różnicuje się ono, tworząc różne środowiska, widzieliśmy, że tym różnym środowiskom odpowiadają różne

9 Jan de Gardowicze. dostąpił godności prepozyta w Kapitule Spiskiej. pochodzi jedyny zachowany dokument Kropidły jako prepozyta Św. Dochował się również dokument

Historia filozofii — zgodnie z zamierzeniem Autora — jest połykana przez środowisko humanistyczne, a także przez inteligencję z innych kręgów, kiedy trzeba robić

Fotony emitowane przez laser argonowy o długości fali 351 nm przechodzą przez kryształ BBO, generujący w procesie parametrycznego podziału częstości splątane fotony o

Pierwszorzędna pracownia płaszczy, kostjumÓW angielskich i do konnej jazdy. Sprzedaż tow arów w ełnianych i jedwabnych po cenach

Każda taka klasa jest wyznaczona przez pewne drzewo de Bruijna, możemy więc uważać, że λ-termy to tak naprawdę drzewa de Bruijna.. λ-wyrażenia są tylko ich

Projekt jest to przedsięwzięcie, na które składa się zespół czynności, które charakteryzują się tym, że mają:.. 