• Nie Znaleziono Wyników

Ernest Adam : wielki cichy pracownik narodowy

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ernest Adam : wielki cichy pracownik narodowy"

Copied!
56
0
0

Pełen tekst

(1)

ERNEST ADAM

W I E L K I CI CHY P R A C O W N I K N A R O D O W Y

NAPISAŁ

J A N Z A M O R S K I

N A K Ł A D E M

WYDZIAŁU WYKONAWCZEGO POLSKICH TOWARZYSTW OŚWIATOWYCH

WARSZAWA

1927

(2)
(3)

1

ERNEST ADAM

W I E L K I CI CHY P R A C O W N I K N A R O D O W Y

P

NAPISAŁ

J A N Z A M O R S K I

NAKŁADEM

WYDZIAŁU WYKONAWCZEGO POLSKICH TOWARZYSTW OŚWIATOWYCH

WARSZAWA 1927

i

(4)

Druk. Fr. Orzechowski, Warszawa, Krak.-Pr sc dm. jS.

cj

(

ó

7~

tfr 441'O/ m

ł

(5)

I.

O statnie dziesięciolecia niewoli wydały w Polsce obok w ielu typów głośnych, hałaśliwych, dumnych, cynicznych, nie­

przejednanych, kom prom isowych, pięknych i brzydkich, także jeden osobliwy, mało uznany i szybko zapom inany typ cichego pracow nika narodow ego. W dzisiejszych czasach hałaśliwej i przew ażnie nieuczciwej reklamy, typy takie przechodzą nieza­

uważone, a gdy nie robią karjery błyskotliw ej, to nieraz i lekce­

ważone, z dziedziny życia do zapomienia. Dziś bowiem, w sku­

te k rozluźnienia pow ojennego, jedno pow odzenie, jedna kar- je ra daje człowiekowi patent na krótkotrw ałą sław ę i na uznanie. Reklam uje się nie wyniki pracy, pożyteczne dla ca­

łości, dla ogółu, lecz sukcesy osobiste, przy których łowcy karjer m ogą także uszczknąć coś dla siebie. Zasługa istotna laczej przeszkadza niż pom aga karjerze, a zasługa bezintere­

sowna, praca dla dobra pow szechnego z wyłączeniem samego siebie, wzbudza tylko politow anie, o ile wogóle b3rwa przyj­

m owana do wiadomości, albo brana pod uwagę.

A przecież praca cichych pracowników, która z ludzi, mówiących po polsku dlatego tylko, że inaczej mówić nie umieli, czyniła uświadomionych Polaków, gotowych do trudu, walki i ofiar na rzecz Polski — która w okolicach mieszanych językow o budziła i utrw alała poczucie narodow e ta praca głównie, jeżeli nie jedynie, przyczyniła się do odbu­

dowania Polski niepodległej i do zakreślenia jej wcale ob­

szernych granic. Bez tej pracy Śląsk, tak austryjacki, jak pruski, Pomorze, Ziemia W ileńska, była Galicja wschodnia

(6)

byłyby dawno przestały być polskienn, a nasze i oszczenia do tych ziem uzasadnionemi; na terytorjum zaś etnogiaiicz- nem opór przeciw zaborcom byłby albo ustał, albo przyjął łoi­

my nie polskie, kto wie, czy naw et nie w rogie polszczyzme.

To też ci, którzy k orzystają dzisiaj z wolności Polski i ciągną z niej pożytki, pów inniby w chwilach w ytchnienia pom yśleć z wdzięcznością o dorobku owych cichych pracow ­ ników, z którego teraz oni ciągną zyski - a ci, którzy w o­

bec bezcerem onjalności ludzi, co się władzy dorwali, patrz . z trw oga w przyszłość,. powinni wniknąć głębiej w ową nie­

dawna, pożyteczną choć cicha pracę, bo gdy swywola zapust­

na wolności zacznie grozić katastrofa, przyjdzie niechybnie potrzeba obudzenia tego ducha, który podczas niewoli utrzy­

m yw ał i mnożył świadomość, zapładniał umysły zapałem i czy­

ni! serca zdolnemi do pracy, trudu i poświęcenia. Ody się w szystko chwiać zacznie, trzeba będzie znowu zaapelować do ofiary i zapukać do najszlachetniejszych instynktów

Polaka. ,

lednym z najdoskonalszych wzorów takiego cichego pracow nika w byłym zaborze austryjackim był śp. Dr. Ł rnest Adam, ostatnio prezes Zarządu G ł ó w n e g o T ow arzystw a Szkoły Ludow ej i senator Rzeczypospolitej Polskiej. Uio dzony w roku 1868 w Lw ow ie, z ojca kupca, ukończy w rodzinnem mieście w szystkie szkoły i zyskał tam stopień naukow y doktora praw.

Czasy gimnazjalne, a zwlasza uniw ersyteckie młodego E rnesta zaznaczyły się przełom em w pragnieniach, a potem w pojęciach i przekonaniach narodu. T ego przełom u w yra­

zem i w spółtw órcą pojęć był w łaśnie meboszczy k.

Nieudane pow stanie w roku 1863 przyniosło jako rea- 1-cie pozytywizm w byłym zaborze rosyjskim , t. zw. szko ę k fk o w s k ą y w byłym zaborze austryjackim . O b a te zamsz a dość niezo-odne kierunki, w ychodziły z założenia, ze wszelkie czynne dążenie do niepodległości, je st zgubnym rom anty­

zmem i m arzycielstw em , które p r z y n o s i t y t t o straty i z e j e - dvna dźw ignia życia polskiego może byo tylko pozytywna i ic'a, wolna od złudnych m rzonek i patriotycznych frazesów.

Poniew aż jednak w obu zaborach panow ały odmienne w a­

runki, założenie to przybrało odmienne kształty w wykonaniu.

(7)

W byłym zaborze rosyjskim rzucono się do przem yski i robienia m ajątku — w austryjackim do polityki. Sprzyjało tem u kierunkowi definitywne w prow adzenie konstytucji w A ustrji w roku 1867 i ugoda Polaków z dynastją H absb ur­

ską. Za cenę lojalności wobec cesarza i w ierności w obec państw a Polacy uzyskali w prow adzenie polszczyzny do szkół, sądów i urzędów oraz autonom ję kraju z własnem szkolnictwem powszechnem. Ugoda ta została zaw arta m ię­

dzy dynastją, a szlachtą galicyjską, to też szlachta zastrzegła dla siebie rządy w Galicji, aby módz przyjąć odpow iedzial­

ność za dopełnienie ugody.

W ten sposób pow stało stronnictw o konserw atyw ne krakow skie, zwane stańczykowskiem od zasadniczej publikacji, w której zaw arty został jego program „Teki S tańczyka“.

Miało ono w swoich rękach całą adm inistrację polityczną, szkolną, sądową, duchowną i w szystkie władze policyjne.

Z biegiem lat, gdy ustaliły się stosunki, a um ysły nagi­

nały się coraz więcej w nowym popow stańczym kierunku, pozytywizm w yrodniał i przem ieniał się w coraz przyziem- niejszy m aterjalizm i zażydzenie umysłowości, a szkoła kra­

kow ska przybierała coraz więcej cechy austryjaków języka polskiego i wsteczników, gnębiących wszelki objaw myśli niezależnej, utrzym ujących się przy władzy przez gw ałt m o­

ralny i m aterjalny, oraz przez korupcję.

Pokolenie, urodzone w okresie pow stania styczniowego i zaraz po niern, zaczęło się dusić w tej zatęchłej atm osfe­

rze i pragnąć światła, słońca i ideału.

W yrazem tych pragnień stal się Sienkiewicz przez przjr- pom nienie dni potęgi i chwały narodu „dla pokrzepienia s e rc “. Do dziś za mało zwraca się uwagi na nastrój dusz,, który u Sienkiewicza w ywołał trylogję i na ogromny, p rze­

w rotow y w pływ tej trylogji na dusze m łodszego pokolenia.

Sienkiew icz odrodził uczucie narodow e w Polsce i nawiązał stosunek dusz do całej, dawnej przeszłości.

A zrobił to wtedy, kiedy idea narodow a święciła tryum fy w Europie, kiedy Bismarck „ogniem i żelazem “ stw orzył je ­ dność niemiecką, a król W ik tor Em anuel „przez wolę naro­

d u “ dokonał zjednoczenia W ioch. O ba te epokow e zdarzenia

(8)

ó

pochodzą z roku 1870 i 1871, to je st z czasu, kiedy w arszaw ­ ski materjalizm i krakow skie karjerow iczow stw o panowały jeszcze niepodzielnie nad oświeconą w arstw ą narodu polskie­

go. T e dwa zdarzenia były pierw szym bodźcem, który dla m łodzieży czynił ówczesną atm osferę nieznośną i budził w niej pragnienie czegoś lepszego: piękna i ideału.

Sienkiewicz dał pokarm uczuciu narodow em u i przeo­

brażał serca. Na jego lekturze wychowana młodzież zaczęła kształtow ać myśli wedle przeobrażonego uczucia, aby z tych myśli w ysnuć kierunek postępow ania.

To też m łody Adam na uniw ersytecie założył tajne,, zrzeszenie młodzieży, narodow o czującej. Obudzenie ducha narodow ego, który chciał zaznaczyć się w działaniu, skierow ało tę m łodzież.do urządzania obchodów i uroczystości narodo­

wych na prowincji.

T rudno dziś w yobrazić sobie ciasnotę w idnokręgów i m ałostkow ość życia po średnich i małych miastach Galicji ówczesnej. Nieliczna garstka inteligencji: sędziowie, profeso­

rowie, i t. p. chodziła w m ajestacie niedostępnym dla niko­

go, traktując każdego, kto nie miał rangi, jak ekonom trakto­

w ał pańszczyźnianego poddanego. Były w praw dzie ju ż dość liczne gniazda sokole, ale urzędnik ze złotym koł­

nierzem (to je st od VIII rangi w górę) nie mógł do nich należeć bez uchybienia własnej godności, a naw et bez nara­

żenia się na zarzut „czerwoności“, który łamał karjerę.

Sokoły więc — a początek ich sięga jeszcze pow stania styczniowego, a raczej jego końca, były stow arzyszeniem niższych urzędników, nauczycieli ludowych, pisarzy dzien- nych, zwanych djetarjuszam i, oraz bardzo w ybieranych, nie­

licznych mieszczan, a duszą ich byw ał zazwyczaj jakiś nie­

przejednany pow staniec, który zajm ow ał posadę w autono- mji miejskiej lub pow iatowej. Między funkcjonarjuszami państw ow ym i różnica rang nie pozw alała na zbliżenie się.

Jedyne kasyna, dostępne tylko dla mężczyzn, gromadziły inteligentów na czytanie gazet, grę w karty i zabijanie nud­

nych wieczorów także przez pijatykę.

M ieszczaństwo miało już swoje „G w iazdy“, w zorow ane na założonem we Lwowie przez księdza Stanisław a S to -

(9)

jałow skiego w roku 1878 podobnem stow arzyszeniu, ale tam nie zaglądał żaden inteligent z uniw ersyteckiem w ykształ­

ceniem, aby nie ubliżyć swemu dostojeństw u i nie wzbudzić podejrzenia.

Zycie um ysłow e, kulturalne, zbiorow e nie istniało.

G dy więc garść akademików miejscowych p rzy stęp o ­ w ała do jakiegoś obchodu narodow ego było to zdarzenie i przełom ow e i wstrząsające: w strząsało m artw otą, aby z niej w ykrzesać jakiekolw iek oznaki życia. U roczystości takie, zresztą rzadkie w jednem miejscu, udaw ały się tylko dlatego, że były urządzane przez młodzież, na którą patrz}: się z pobłażaniem i życzliwością, jako że musi się młodość wy- szumieć. N aw et złotokołnierzow cy zaszczycali te widowiska, zwłaszcza, że m iędzy aranżeram i mieli synów i krewniaków.

Za urzędnikam i zajmowali m iejsce mieszczanie, kupcy, rze­

mieślnicy, a resztę w ypełniała młodzież szkolna. Były to pierw sze zetknięcia się ludzi różnych zawodów, rang, stopni, wykształcenia, na jednym miejscu, dla w ysłuchania tychsa- mych patrjotycznych słów ze sceny. D oniosłość takich ob­

chodów można ocenić należycie tylko wtedy, gdy się wmyśli i wczuje w ówczesną niepocieszoną atm osferę sobkostwa, zróż­

niczkowania społecznego i bezmyślności.

Młodzież akadem icka ze związków A dam a wchodziła w styczność z m łodzieżą szkół średnich po miastach prowincjonalnych. Pow staw ały poufne kółka idealistów, kształcących się w historji i literaturze polskiej, przygoto­

wujących siebie na uświadom ionych pracow ników i w zoro­

wych obyw ateli narodu.

P obiło się to cicho, poufnie, tajnie. W kierow naniu tym ru ­ chem zaznaczył się ten rys Adama, który odtąd będzie naj- charakterystyczniejszym rysem jego osoby: cichość. Nie dla spisku, nie dla tajemniczości, ale z instyktownej niechęci do rozgłosu, krzykliwego uznania, urządzał te spraw y tak, aby sw oją osobę usuwać w cień, aby rosła sprawa, a nie osoba, lo też związek akademików z gim nazistam i miał charakter raczej inicjatyw y starszego kolegi, niż hierarchicznej organi­

zacji z kierow niczą wielkością na czele. 1 przez to nabierał charakteru baidzo ścisłego sprzysiężenia.

(10)

8

Pokazało się to później w Tarnopolu, gdzie przez nad­

użycie sprow iedzi trafiono na ten spisek i urządzono z niego

¡wielki proces polityczny o „zdradę stanu “ z w ięzieniem pre- w encyjnem, rozpraw ą publiczną i t. d. Młody adwokat lwowski D-r. W ładysław D ulęba zdobył sobie od razu sław ę przez bezinteresow ną obronę tych tarnopolskich „omladinistow i przez uzyskanie dla nich unienwinnienia sadow ego w roku

1896. A le w szyscy ci młodzieńcy, którzy przebyli ten p io - ces, stali się potem ideowymi, pełnymi poświęcenia praco- karni narodowym i na w szystkich polach i mimo zlej czy dobrej doli nie sprzeniew ierzyli się nigdy św iętem u sztan­

darowi. Można ich spotkać dziś w całej Polsce na pod­

rzędnych stanow iskach urzędowych, ale na naczelnych pla­

cówkach pracy narodow ej, społecznej, kulturalnej. T aką była szkoła m łodego Adama.

Szczyt jego młodzieńczej działalności przypada na lata 1889 i 1890, kiedy był prezesem Czytelni akademickiej we Lwowie. W tedy to nadał temu stow arzyszeniu, a przez nić całej polskiej m łodzieży akademickiej we Lwowie ten patrjotyczny kierunek, z jakiego młodzież lw ow ska słynęła do ostatnich czasów. Młodzieńcy ci podtrzym ywali ducha we Lwowie, czuwali nad polskością uniw ersytetu i miasta, a pod­

czas św iąt i ferji rozjeżdżali się po prowincji, budzili m ło­

dzież szkół średnich i całe społeczeństw o, próbow ali w cho­

dzić w styczność z m łodzieżą m iast i wsi. W ielu wybitnycn później chłopów zawdzięcza tym akademikom rozszeizenie horyzontów, kierunek sam okształcenia i w yrobienie oby­

watelskie.

Na młodzież lw ow ską nadzw yczajnie w płynął fakt, że przy sprow adzeniu zwłok Mickiewicza na W aw el w roku

1890 nie dopuszczono jej prezesa Adama do w ygłoszenia m o \\\

jej imieniem. Cała ta zresztą olbrzym ia m anifestacja naro­

dowa, była dziwacznym objawem ówczesnych prądów u g o ry . R zą d 'austryjacki zezwolił i na sprow adzenie zwłok z Francji i na złożenie ich w katedrze wawelskiej — ale galicyjskie władze tak się bały, ażeby w tej polskiej manifestacji nie za­

szło nic takiego, co mogłoby m ieć pozór ąntyaustryjacki, że prezesow i Czytelni Akademickiej ze Lw ow a Adamowi nie pozwolono przemawiać, a akadem ika krakow skiego W łodzi-

(11)

mierzą Lewickiego, który przem aw iał imieniem całej m ło­

dzieży, relegow ano z uniw ersytetu za to, że w ygłosił mowę nieco odstępującą od tekstu, cenzurowanego przez senat akademicki.

O dtąd młodzież lwowska, a później i cala Polonia Gali­

cji W schodniej urządzała się tak, jak gdyby ten kraj nie był częścią A ustrjj, lecz prow incją nieistniejącego jeszcze państw a polskiego:

x * *

*

O ..

(12)

.1

Po ukończeniu U niw ersytetu Dr. Adam przeniósł się do K rakow a jako. w spółpracow nik „Nowej R eform y“, założonej i prow adzonej przez poetę-pow stańca A dam a Asnyka. Był to organ demokracji polskiej, przeciw staw iający się konserw atyw ­ nemu „Czasow i“ w imię nieprzedaw nionych praw narodu do wolności.

Ruch dem okratyczny poza Lwowem i Krakowem, był w m iastach galicyjskich bardzo słaby, przew ażnie reprezen­

tow any przez jednostki i to po większej części przez pow ­ stańców, którzy uciekli z K ongresówki i znaleźli kawałek chleba w autonom ji krajowej, powiatowej i miejskiej.

Słabość tego ruchu miała sw oją przyczynę w tern, że stańczycy dzierżyli niepodzielnie władzę w swoich rękach.

Oni mianowali całą adm inistrację polityczną, sądow ą, szkol­

ną, kościelną, oni też, w yzyskując kurjalną ordynację w ybor­

czą, przy pomocy gwałtów i przekupstw , zapewniali sobie przygniatającą w iększość w Sejm ie galicyjskim i w Kole Boiskiem parlam entu wiedeńskiego, ly lk o sam orząd dwóch stolic oraz 30 m iast większych dawał możność wybicia się silom demokratycznym, o ile takie na miejscu się znalazły.

Demokraci przynosili z sobą dwa grzechy pierw orodne:

doktrynerstw o pow staniow e i inteligencką niechęć oraz nie­

znajomość tłumów. D oktrynerstw o polegało na wierze, iż hasła same wystarczą, tak jak Rządowi Narodowem u niegdyś w ydaw ało się, że sam m anifest o uwłaszczeniu przerzuci w szystkich chłopców w szeregi pow stańcze. W alczono więc słow nie o hasła, pożyczone z Paryża, W ersalu, czy z mani­

festów Rządu N arodowego i popadano we frazesy. Bywały te frazesy niejednokrotnie tak puste, nieoparte na życiu, że pe-

(13)

-

u ic n odłam lwowskich dem okratów nazywano trom tadratam i.

Z ostaw ał więc dem okratą ten, kto albo nie miał tytułów szla- c l|eckich, a nie chciał jako intruz pchać się w niesw oje tow arzy­

stwo, albo też nie potrzebow ał, nie chciał, lub nie mógł szukać u stańczyków karjery i przed nią płaszczyć się.

Ale będąc dem okratam i wobec stańczyków, bywali ci inteligenccy demokraci nieraz wielkimi arystokratam i w obec mieszczaństwa i chłopstwa, którego nie znali, nie rozumieli, a którem i naw et nieraz się brzydzili. Nie umieli więc w ytw o­

rzyć z ludu siły i tą silą przeciw staw ić się stańczykom . To też naw et po miastach nie zrobili nic dla zorganizow ania i pod­

niesienia rzem iosł, handlu, całego mieszczaństwa ani pod w zględem zawodowym, ani kulturalnym . Byli raczej intele­

ktualistam i niż demokratami.

Dr. Adam zaczął w „Nowej R eform ie“ uczyć czynnej demokracji. Poruszał zagadnienia gospodarcze, kredytow e, rzemieślnicze, handlowe, a przedew szystkiem oświatowe.

O św iaty potrzebow ał kraj bardzo. Nędza była wielka praw ie połowa mieszkańców nie umiała czytać i pisać. Mimo że konstytucja obow iązyw ała już od 20 lat z górą, olbrzym ia większość mieszkańców nie rozum iała swoich praw ani obo­

wiązków obywatelskich.

Nie brakło usiłowań oświatowych. Idealiści wydawali dla ludu tygodniki, ale nie rozum iejąc go, pisali ckliwie, nud­

nie, osobnym stylem dla chłopa takiego, jakim go sobie wyobrażali, ale nie dla takiego, jakim on był w rzeczyw isto­

ści. O drobnem m ieszczaństwie i o robotnikach p o d r o s tu nie wiedziano.

W yłom w tym kierunku zrobił ks. Stanisław Stojałow - ski, który w roku J875 zaczął wydawać pierw sze tygodniki polityczne dla ludu „W ieniec“ i „Pszczółka“, pisane zw y­

kłym, me sztucznym językiem , oraz urządzać wiece i zjazdy O parł się na uczuciu religijnem, aby obudzić i uświadomić uczucie narodow e w chłopach, drobnom ieszczanach i robo­

tnikach. Chciał ten lud, w większości cesarski i w dużej mierze antypolski', wychować na pełnego świadomości obyw atela polskiego. On pierw szy zaczął też organizować md tow arzysko i gospodarczo. „G w iazda“ lw ow ska dała początek innym „G w iazdom “ po miastach, w których

(14)

zresztą organizował spółki rzemieślnicze. Dla robotników organizow ał „Bratnie Pom oce“, oraz spółki zarobkowe, a dla chłopów „Kółka R olnicze“, w których przew idyw ał sklepy, bibljoteki i kasy pożyczkowe. G dyby demokraci chcieli wówczas w spółdziałać z ks. Stojałow skim , byliby stworzyli potęg? polityczną, podnieśli lud gospodarczo i oświatowo, oraz uprzątnęli przem oc konserw atyw ną.

Na to byli zbyt wielkimi doktryneram i. D em okratyzm polegał podówczas na obojętności religijnej i zwalczaniu klerykalizm u w myśl hasła Gambetty: „Le cléricalisme voilà l’ennem i“ (klerykalizm to wróg). Żaden szanujący się dem o­

krata nie mógł więc kom prom itow ać się w spółpracą z „księ­

dzem". 1 to z księdzem, który urządzał pielgrzym kę chłopską do Rzym u w 1877 na 50 letni jubileusz Piusa IX, potem pielgrzym kę do Jerozolim y z zaw ieszeniem w otyw nej lampy w kościele G robu C hrystusow ego i t. d.

Kiedy ks. Stojałow ski zwołał 12 tysięcy chłopów do K rakowa na dw óchsetną rocznicę Sobieskiego w 1883 r., to chłopów do m iasta nie wpuszczono, a dem okratyczne gazety nie miały słów potępienia za to „rozw leczenie“' chłopów i nakłanianie ich do straty pieniężnej; a za sprow adzenie kilku tysięcy chłopów na pogrzeb Mickiewicza w 1890 r., ks.

S tojałow ski został aresztow any i oplugaw iony we wszystkich pismach codziennych i hum orystycznych, z dem okratycznemi na czele.

To też na dzikie, tępe, nieludzkie prześladow anie ks.

Stojałow skiego przez rządy stańczykowskie z konfiskowaniem jego pism połączone, kilkunastom a uwięzieniami na dłuższy czas, z odebraniem probostw a, w trąceniem go w długi, aby go zasądzić za niewypłacalność, wreszcie z klątw ą biskupią w 1896 r.

i t.d., ani demokraci, ani ich pism a nie znajdowały słów p o tęp ie­

nia, bodajdy ze w zględów taktyki połityczno-partyjnej.

Ruch ludow y odbyw ał się poza dem okratam i, a gdy ks. Stojałow skiego zrujnow ano i robotę jego złamano, ro b o t­

nikami zajęli się socjaliści, chłopami Stapiński, mieszczan zaś zostaw iono na pastw ę żydom lub ich dem okratycznym poplecznikom , zabijając na długi czas ruch narodow y w śród ludu. Niechęć do księdza i do religijności, mieszanej z kle-

(15)

*

rykalizm em czyniła dem okratom zżydzialych lub m iędzyna­

rodow ych klasowców bliższym i od religijnie narodow ego dem okraty ks. Stojałow skiego.

D r.'A dam , jako m iody w spółpracow nik d em o k ra ty czn e­

go dziennika, nie mógł skutecznie w płynąć na zm ianę kie­

runku, zwłaszcza, że po to należałoby ludzi zmienić. Uczył tam w ykonyw ania demokracji, ale bez w ielkiego skutku. To jedno zdaje się być jego zasługą, żo „Nowa R eform a“ za czasu jego w spółpracow nictw a uchylała się od bezw zględnej nagonki na cala działalność ks. Stojałow skiego.

1 w tedy pewnie zaczęły się w nim krystalizow ać nowe m etody działania, zastosow ane do realnych warunków. P oli­

tyki partyjno-polem icznej nie znosił nigdy, bo chciał działać, tw orzyć, a nie kłócić się. A żeby działać, trzeba m iejską in­

teligencję wciągnąć do pracy nad ludem i z ludem, to je st posłać ją do w arsztatu, fabryki, na wieś. O w ysłaniu jej do ro boty politycznej w owej chwili, gdzie m ądry i zdrow y kie­

runek był tylko u ks. Stojałow skiego, do którego inteligenci zaczęli mieć naw et obrzydzenie, nie można było marzyć. .

T rzeba było znaleźć sposób na w yzyskanie tak doktry­

nerstw a, jak nałogu do dźwięcznych frazesów’. T rzeba więc było w ysłać tych ludzi i, ich synów z ośw iatą i uśw iadam ia­

niem narodow em . Chłopów rozbitych na stojałowczyków, stapińczyków, potoczkowców, centrowców i t. p.: mieszczan, podgryzanych przez propagandę żydow ską i socjalistyczną:

robotników , podzielonych, m iędzy socjalistów i chrześcijań- sko-spolecznych z przew ażającym wpływem niemieckich, chrześcijańskich i żydowskich centrali, można było nawracać do jedności tylko przez ośw iatę narodow ą, w olną od zabar­

wienia partyjnego i karj ero wieżo w*skiegot

P r ó b y w tym kierunku były ju ż robione. O d roku 1886 istniało to w a rz y stw o „O św iaty L u d o w e j“, kupujące ze skła­

dek bibljoteczki i rozsy łające je po wsiach, przew ażnie do nauczycieli i organistów . J e d n a k ż e opieki i kontroli nad temi czytelniami nie w y k ony w ano i bibljoteczki ow e przepadały.

Dr. A dam nam awiał swoich kolegów* z redakcji, oraz innych przyjaciół krakowskich do założenia tow arzystw a

— 13 —

(16)

14

obejm ującego całokształt spraw oświatowych, na wzór

czes­

kiej Matice Szkolska, albo niemieckiego Schulvereinu. O pra­

cował naw et odpow iedni statut.

Jakoż w roku 1891, na zjeździe z okazji stoletniej rocz­

nicy K onstytucji T rzeciego Maja, udało mu się pozyskać zgo­

dę znacznej liczby członków i w tedy zawiązano „Tow arzy­

stw o Szkoły L ud ow ej“, którego prezesem został żołnierz po­

eta A dam A snyk, a sekretarzem w łaśnie Dr. E rnest Adam.

O dtąd nazwisko Adam a je st ściśle związane z tern tow arzy­

stwem, w którem pełnił funkcję naprzód sekretarza, potem skarbnika, prezesa kola im. Jeża, prezesa Związku okręgo­

w ego we Lwowie, od 1905, wiceprezesa, a od 1921 r. prezesa Zarządu G łównego T. S. L.

W 1896 roku wrócił do Lwowa na stanow isko wicesekre- tarza Izby H m dlow o-P rzem ysłow ej i pozostał we Lw ow ie do końca życia.

■i

(17)

III.

Nazwisko Dr. A dam a tak się zrosło z Tow arzystw em Szkoły Ludow ej, że może być wzięte za symbol, za w ciele­

nie tego tow arzystw a.

Dwie były główne przyczyny olbrzym iego rozw oju sto ­ warzyszenia, tudzież podziw ienia godnych wyników jego pracy, znacznie większych niż środki, na których się opierała:

1) w szechstronność ujęcia oświaty narodow ej, 2) decentrali­

zacja organizacji, sprzyjająca rozw ijaniu się inicjatywy.

Adamowi przyśw iecała myśl przedew szystkiem budow a­

nia szkól polskich tam, gdzie nie dochodziła władza polska, lub była zbytnio krępow ana czy to przez ustawy, czy przez względy polityczne: a więc w innych krajach koronnych A ustrji, tudzież na kresach galicyjskich. Pierw szy krok sekre­

tarza now ozałożonego tow arzystw a wskazuje szerokość jego widnokręgów: w jednym tygodniu założył dwa koła tow arzy­

stwa, jedno w W adowicach z obowiązkiem oświecania P ola­

ków pod panowaniem Niemców w Białej i w Bielsku; d ru ­ gie w Czerniowcach, stolicy rum uńsko-ruskiego kraju koron­

nego Bukowiny, mającej U niw ersytet niemiecki. Kola T.S.L.

m nożyły się po miastach, na początku większych z licznemi grupam i inteligencji. Jak wszelka now ość szło to z trud n o ­ ścią, już to dla tego, że funkcjonarjusze państw ow i, szukający zawsze w iatru z góry, bali się, żeby to polskie przedsię­

wzięcie nie było źle widziane przez władze wiedeńskie, a za­

tem potępiane przez władze krajowe, już też wogóle w sku­

tek niechęci do wszelkich nowinek. Do tego przychodziły w zględy na politykę partyjną: pytano, śledzono, dom yślano się, jaka też z licznych i skłóconych partyj kryęje się pod nowymi szyldem, lrz e b a bydo niebyw ałego taktu, wymozu-

(18)

16

miałości i czujności ze strony m łodego sekretarza, ażeby lu­

dzi o bezpartyjności ośw iaty narodow ej przekonać i utrzy ­ mania tej nadpartyjności dopilnować. W miarę rozrostu tow a­

rzystw a i rozszerzania się jego w pływ u na lud rozpoczęły się walki wew nętrzne, zwłaszcza przy wyborach do Zarządu Głównego, w celu opanowania tow arzystw a przez p aitje i w y­

zyskania jego siły i wpływów dla celów polityczno-partyjny c u 1 tu znowu takt Adama, jego w yrozumiałość i cierpliwość, a zarazem i osobista niechęć do w szystkich sporów partyjno- politycznych, święciły tryum fy i nie dopuszczały do tego, zęby tow arzystw o poszło na służbę jakiejkolw iekpartji. 1 emu nadpar- tyjnem u stanow isku Zarządu G łównego zawdzięcza tow arzy­

stwo swój zdumiewający rozwój, oraz pow szechne zaufanie całego narodu. Zdobyw ało je z trudem , utrzym yw ało z pośw ie­

ceniem, dzięki przedew szystkiem Adamowi.

Nowo pow stające Koła, o ile nie miały inicjatywy, od syłąły swoje składki Zarządowi Głów nem u w Krakowie.

W kładki były niewielkie po dwie korony rocznie od członka, poniew aż Adam m arzył o wciągnięciu wszystkich, naw et naju­

boższych Polaków do tow arzystw a, tak aby cyfra członków doszła do miljona.

Sam odzielną robotę zaczynały koła od otw ierania zimo­

wych kursów dla dorosłych analfabetów. Koła Galicji W sc ro- dniej zakładały prócz tego po wsiach czytelnie dla m niejszo­

ści polskich, kontrolow ały je i odwiedzały, przysyłały prele­

gentów z wykładam i oświatow em i i narodow em u

Zarzad Główny zaś zwrócił przedew szystkiem uwagę na wynaradaw ianych Polaków na Bukowinie i w zagłębiu bialsko-bielskim. W Czerniowcach, dzięki ruchliwości D ra. S ta­

nisława K wiatkow skiego (umarł jako senator rum uński) zało­

żono Czytelnię Polską, zbudowano okazały gmach i utrzym yw a­

no przy pom ocy Zarządu Głównego polską szkołę ludow ą i wydziałowa. Później założono i Sokoła. Czermowieckie Koło następnie zaopiekowało się nielicznymi Polakam i na Bukowinie (Pojana Mikuli, Sołoniec, Plojeszti i t. d i t. d.) przy pom ocy instruktora, opłacanego przez Zarząd Główny.

W iele trudu, kosztów i wytrzymałości kosztow ało p od­

niesienie polszczyzny w Białej. Jest to niewielkie miasto fa-

(19)

Ś. t P. Dr. ERNEST ADAM

Prezes

Zarządu_Glównego Tow arzystw a Szkoły Ludowej, Senator Rzeczypospolitej Polskiej

ur. 29 listopada 1868 r. — zmarł 22 listopada 1926 r.

(20)
(21)

17

bryczne na zachodniej granicy Galicji, przy końcu XIX wie­

ku całkiem zniemczone, otoczone z trzech stron przez olbrzy­

mią wieś Lipnik, przew ażnie niemiecką, a z czwartej łączące się z Bielskiem na Śląsku, z Bielskiem, który dumnie nazy­

wał siebie Klein Berlin, i razem ze zniemczonemi wsiami:

Stare Bielsko, Kom orowice (Batzdorf), A leksandrow ice (Ale- .\anderfeld), Kamienica (Kamitz), Olszanica ( 0 ’nlan), i t. cl.

stanow iły potężną w yspę niemiecką na pograniczu Galicji i Śląska C ieszyńskiego. W reszcie założono pryw atną polską szkolę ludową i.S .L . w Białej i z wielkim w ysiłkiem zbu­

dowano dla niej gmach okazaty, aby się nie wstydzić przed Niemcami. Był to pierw szy wyłom w tw ierdzy niemieckiej.

Za nim poszło pryw atne sem inarjum polskie T.S.L., potem gimnazjum, niższa i średnia szkoła żeńska i t. d. Powoli zaopatryw ano te szkoły w okazałe gmachy, które są ozdobą m iasta i m usiały naw et bogatym Niemcom imponować.

Łatw o spisać ten dorobek, ale niezmiernie trudno b y ­ ło do niego dochodzić i to z dwóch przyczyn: trudności, stawianych przez rząd i władze, oraz dla braku pieniędzy.

A żeby przypom nieć zachowanie się rządu wobec T.S.L.

chcącego z polszczyzną w ejść do Białej, w arto przytoczyć fakt, iż rząd wiedeński, aby uczynić istnienie sem inarjum nauczyciel­

skiego w Białej bezprzedm iotowem , założył w sąsiedniem polskiem miasteczku Kęty .rządow e sem inarjum nauczyciel­

skie polskie. Byleby polszczyzny do Białej nie wpuścić.

Pieniędzy brakow ało zawsze. Zarząd Główny utrzym y­

w ał te instytucje z niskich w kładek członkowskich, oraz z darów, które w pływ ały słabo i z p rzedsiębiorstw własnych.

N ajtrudniejszą, niewdzięczną, nie dającą rozgłosu pracą, była praca skarbnika, który m usiał opłacać czynsze, pensje nauczy­

cielskie, oraz należnośei za grunta, m aterjały, robociznę, w y­

płaty przedsiębiorcom i t. d. Gdy się zważy, jak szczupłe dochody miał Zarząd Główny, należy uznać trud skarbnika za nadludzki w prost w ysiłek. I tego w ysiłku podjął się właśnie Dr. Adam, kiedy, przesiedliw szy się z K rakow a do Lwowa, zrzekł się godności sokretarza, a przyjął urząd skarb­

nika. Inni, przy rozw oju tow arzystw a, zbierali uznanie, p o ­ chwały, tryum fy przy pośw ięcaniu okazałych gm achów —gdy on wziął na siebie najtrudniejszą, najżm udniejszą, żadnej

(22)

osobistej słabości nie zadawalniającą pracę szukania pieniędzy i dostarczania ich w szędzie na czas.

T ow arzystw o Szkoły Ludowej w ytw orzyło fanatyków pracy oświatow ej między swoimi członkami. Ci zapaleńcy przeczuwali tylko owe niewypow iedziane kłopoty, troski, zabiegi skarbnika, ale ich nie widzieli, bo Adam nigdy o nich nie mówił. Otaczali go więc miłością i zaufaniem, a wielu wierzyło, że ma on tylko szczęśliw ą rękę, której z kamienia rodzą się pieniądze. Nie przeczuwali naw et ogrom u niew dzię­

cznej* troski, która się nigdy nie kończyła, bo co miesiąca trzeba było wypłacać pensję nauczycielom, bo składki nie w pływ ały wtedy, kiedy ‘trzeba było wypłacać w iększe należ­

ności za gm achy szkolne, bo zresztą w miarę pracy rozsze­

rzał się ciągle jej zakres.

Po wejściu do Białej musiano zająć się losem polskich robotników w zagłębiu O straw skiem , które ifeemcy nazywali grobem Polaków nad O straw icą (das Polengrab an der O straw itza), tak gw ałtow nie czeszczono tam pozbaw ionych wszelkiej opieki robotników polskich. A więc znowu zakła­

danie szkól polskich, potem budow anie gmachów w M oraw ­ skiej O straw ie, w M arjańskich Górach, w Przyw ozie i h d.

na Morawach.

Między Galicją a M orawami leży Śląsk Cieszyński, gdzie od dawniejszych czasów istniała Macierz Szkolna dla księstw a C ieszyńskiego (o O paw skiem niestety zapomniano) Macierz ta w roku 1895 przystąpiła do założenia polskiego gim nazjum w Cieszynie i tak się w niepom ierne koszta zaan­

gażow ała, że jej światły prezes ks. Józef Londzin mógł zer­

wać z separatyzm em krajow ym swoich poprzedników i p o ­ rozum ieć się z galicyjskiem 1. S. L. dla w spólnej loboty.

Było to now e obciążenie zobowiązaniami, ale otw ierało nowe źródła dochodów. Śląskiem bow iem interesow ała się K ongresówka, zwłaszcza W arszaw a, która nie była skłonna do ofiar dla Galicji. D oprow adzono więc pryw atnem i śro d ­ kami gimnazjum cieszyńskie do m atury, a po jego upaństw o­

w ieniu zabrano się wspólnemi siłami do tw orzenia szkól polskich w zagłębiu K arwińskiem . Gimnazjum w O rłow ej, Szkoła Górnicza w D ąbrow ie i t. p. są dorobkiem tej w spół­

pracy.

(23)

A bY pozostać poza granicam i Galicji, trzeba w spom nieć

■szkołę polską i dom polski w W iedniu, oraz szkoły ludowe i czytelnie w Bośni dla kolonji polskiej, złożonej z 19 wsi, a potem i opiekę praw ną dla osadników, którzy nie mieli jeszcze przew łaszczenia i mieszkali jako kmetowie na ziemi, należącej do tam tejszych agów.

Nawet kolonja polska w Budapeszcie korzystała z pom o­

cy I.S.L., a A dam robił wysiłki, aby skuteczniej nawiązać stosunki ośw iatow e z Polakami w Brazylji.

Jest to wynik pracy tern większy, że tow arzystw o opie- ialo się na ubogich inteligentach i ich ośmieszanych, a prze­

cież tak skutecznych „centusiow ych“ ofiarach.

Jako skarbnik, A dam poza szukaniem darów i subw en­

cji w ym yślał rozm aite uboczne dochody: a więc centowe na­

lepki na listy, widokówki i telegram y T.S.L., zamianę ¡Ilumi­

nacji świetlnej w św ięta narodow e, na nalepki droższe, na­

klejane na szybach. Są to rzeczy dziś znane i oklepane, ale trzeba było dobrze nałożyć głow ą podówczas, ażeby je w y­

myślić i potem przeprow adzić. Jednym z najw ydatniejszych pom ysłów jego było ogłoszenie trzeciego maja za święto l.S .L . i zbieranie t.zw. „Daru N arodow ego“ na Tow arzystw o co roku w tym okresie.

1 lace nad zakładaniem szkół, domów narodow ych, czy­

telń i t. d. poza G alicją należały wyłącznie do Zarządu G łównego T.S.L., a że streszczały się w zapew nieniu Z arzą­

dowi potizebnych sum, były głów nie ciężarem i owocem pracy skarbnika Adama.

Ale w Galicji nie próżnow ano również. Tutaj inicjatywa kól m iejscow ych święciła tryumfy. Zarząd G łów ny witał i popierał każdą pożyteczną inicjatywę, mimo, że wzm ożona praca w pewnem kole um niejszała dochody Zarządu G łów ne­

go, a bai dzo często obciążała jego budżet. Czynne kola starały się uwolnić od świadczeń na rzecz Zarządu G łównego, bo w szystkie dochody ze swego terytorjum spotrzebow yw ały na miejscu i dom agały się jeszcze zasiłków. T rzeba było szerokiego um ysłu, dobrego serca, rozum u i taktu Adama, ażeby te sprzeczności w yrów nyw ać i obracać w szystko na pożytek całości.

— 19 —

(24)

20

Galicja w schodnia wzięła najw iększy rozmach, a Lwów pizodow ał. Skarbnik Zarządu Głównego Dr. Adam, zosta­

wszy prezesem jednego z Kół lwowskich imienia Jeża, przystąpił do budow y szkoły polskiej w Konopnicy, która została oddana do użytku publicznego w roku 1903. Dla p o ­ mnożenia dochodów tego koła obmyślił znowuż inny sposób.

U brał w granatow ą czamaię i rogatyw kę w eterana z pow sta7 nia, dał mu w rękę puszkę na ofiary i codziennie w ysyłał go po restauracjach, szynkach, wszędzie, gdzie się zbierają ludzie, z wezwaniem: „Grosz na Tow arzystw o Szkoły L udo­

w ej“. Takiego kursora zaprow adzono również w Krakowie.

Do szkoły w K onopnicy dołożył A dam z własnej kieszeni z górą 8 tysięcy koron, ale zrobił to tak cicho, tak pokryjo- mu i tak się zastrzegł um iejętnie przeciw ogłoszeniu tego faktu, że nie dopuścił naw et do podziękowania na W alnym

Zjeździe delegatów.

I odtąd robił tak zawsze. A nie był bynajmniej czło^- wiekiem bogatym . W roku 1900 porzucił stanow isko zastęp ­ cy sekretarza we Lwowskiej Izbie Handlowej i P rzem ysło­

wej i założył niew ielką K asę Pożyczkową, którą, gdy się roz­

winęła, zamienił na G alicyjską Kasę Zaliczkową, ażeby w reszcie przekształcić ją na wielkie przedsiębiorstw o akcyjne pod nazwą Ziemski Bank K redytow y we Lwowie. Jako dy­

rekto r miał przyzw oity dochód, ale o bogactwie niem a co mówić. W yraźnie zaznaczał, że dzieciom daje w ykształcenie, aby im nie dawać majątku i w szystkie nadwyżki, poza dość skrom nem utrzym aniem , oddawał na cele publiczne. Po w oj­

nie daw ał naw et nad możność i popadł w trudne w arunki osobiste.

Sam odzielną pracę Kół T.S.L. we wschodniej Galicji m ożnaby podzielić na pewne etapy, których nie m ożna ozna­

czyć datami. Zaczynano zazwyczaj od kursów dla dorosłych analfabetów. P otem puszczano się na wieś, w yszukawszy m niejszości polskie, przyw ożono im bibljotekę w prezencie jako czytelnię, odwiedzano ją dość często i wygłaszano pa- trjotyczne wykłady. W uroczystość trzeciego maja zw oływ a­

no czytelników z całego pow iatu do m iasta dla wzięcia udziału w obchodzie. Zw oływ ano rów nież w iece ośw iatow e i urzą­

dzano uroczystości narodow e po wsiach lub parafjach. Była to ciągła nauka polskości.

(25)

Chłopi, nabraw szy zaufania do prelegentów , przychodzili nieraz do nich z prośbą o poradę w nadarzonych tru dno ś­

ciach. Pow oli też, z rozm aitą skutecznością, organizowano w siedzibach kół porady praw ne, które nieraz przyjm ow ały charakter adwokackiej obron}" bezpłatnej dla biednych.

W bardzo wielu kołach działacze Tow arzystw a Szkoły Ludow ej, nie poprzestając na samych przem owach patryjoty- cznych, zakładali Kółka rolnicze i Kasy Raiffeisena (dziś zwa­

ne Kasami Stefczyka, który przed w ojną był dyrektorem patronatu tych kas i wielce się zasłużył około zakładania, kontrolow ania i adm inistrow ania tem i instytucjam i oszczęd­

ności i pożyczek).

Niektóre kola zakładały szkoły polskie dla polskich m niejszości po wsiach i przystępow ały do w znoszenia bu­

dynków szkolnych. Zarząd G łów ny musiał znów przychodzić z pom ocą pieniężną, a tak sam odzielna inicjatyw a kół nara­

żała K asę Zarządu na nowe w ydatki, zam iast przynosić jej tak potrzebne zasiłki.

Adam przystąpił we Lw ow ie do budow ania bursy ze

•składek i z własnych pieniędzy. Ruch zakładania burs roz­

szerzył się jednak dopiero w tedy, kiedy sędzia Dr. Jan W ie­

rzbow ski z Zaleszczyk obmyślił plan burs, utrzym ywanych w domach, w ynajętych przez 20 najmniej członków, którzy na ten cel obłożą się stalą daniną po 6 koron miesięcznie.

Zarząd G łów ny aprobow ał tę inicjatywę i po w szystkich praw ie miastach pow iatow ych zabrano się do zakładania takich burs dla m łodzieży w iejskiej w szkołach średnich, oraz dla młodzież}", uczącej się rzem iosła. Gdzie jednak przedsiębiorczość była większa, tam pozatem zabierano się do w znoszenia budynków bursackich ze składek i różnego r o ­ dzaju karotażu, jak festyny, wenty, kierm asze, tom bole, za­

baw y i t. d. Pom ysłow ość w zdobyw aniu pieniędzy była w p rost nieprzebrana. Zakładano się m iędzy sobą na rzecz T.S.L., płacono grzyw ny za niepopraw ne w yrażanie się po polsku, łagodzono spory o obrazę zapłaceniem grzyw ny na T.S.L. i t. d.

Prof. Stanisław Srokow ski w T arnopolu zorganizow ał z m łodzieży sem inarjalnej chór, śpiew ający kolendy i przez styczeń chór ten jeździł po dworach, plebanjach i t. d. „z ko-

(26)

22

le n d ą na T .S .L .“. Rozumie się, że tacy kolendnicy zbierali o wiele w iększe datki niż zwyczajni. Ten pom ysł został w lo t pochw ycony przez wiele innych kół, a po mniejszych miastach młodzież szkół średnich, baw iąca na świętach, samorzutnie urządzała taką kolendową kw estę na T.S.L.

W mieście, będącem siedzibą koła, starano się z kw e­

sty książkow ej po domach i z zakupów stw orzyć w ypoży­

czalnię miejską. Prbf. Srokow ski w Tarnopolu zbudował dla takiej wypożyczalni, liczącej 20 tysięcy tomów, osobny gmach, gdzie założył także Muzeum Podolskie i biuro dla Zarządu Koła. W budow aniu gmachów okazał się ten profesor naj- genjalniejszym przedsiębiorcą' ze wszystkich działaczy, bo nie mogąc z własnej kieszeni, jako ubogi człowiek, nic do­

kładać na wzór Adama, zbudow ał kilka gmachów, przedsta­

wiających razem m iljonow ą w artość, tylko źłb składek, zapo­

biegliwości nieustającej i bezprzykładnej pracy.

Ofiarność była niew yczerpana u tych, którzy żyli tylko ze skromnej pensji. Oddział} wała tak zachęcająco, że kobieta w iejska Bobrow a w Prusach pod Lwowem ofiarowała całą sw oją zagrodę z kilkoma morgam i pola na budow ę szkoły pol­

skiej. H r.S tarzeńska wKołom yji ofiarowała swój dw orek w mie­

ście tow arzystw u na bursę, a gdy kolo tam tejsze wybudowało potem stosow ny gmach na bursę, dw orek ten został p rze­

znaczony na biura kola. Notarjusz Klemensiewicz ofiarował sw oją kam ienicę w K rakowie, gdzie mieści się biuro Zarzą­

du Głównego.

W metodach pracy uświadam iającej znajdowano coraz nowe pomysły. Prof. Jan*Zam orski z T arnopola zainicjował wycieczki ludowe osobnym pociągiem do Krakowa. I przed­

tem urządzano czasami wycieczki do Krakowa, opłacane przez ofiarnych ziemian i księży. Nowość polegała na tern, że w szystkie koszta przejazdu i utrzym ania ponosili sami ucze­

stnicy chłopi. O dtąd wycieczki do Krakowa stały się jedną z najskuteczniejszych form uświadam iania narodow ego, a w Krakowie Zarząd G łów ny m usiał niebawem zorganizo­

wać i w ykształcić przew odników dla ludu po K rakow ie i urządzić dom noclegowy dla wycieczek. W szystkie kola w zięły wycieczki K rakow skie do swego program u.

(27)

23

Zarząd Główny, którego duszą byl Dr. Adam, przyjm o­

w ał każdą pożyteczną inicjatywę. Kiedy prof. Zam orski, zało­

żywszy kilkadziesiąt nowych kół T.S.L. na Podolu, pozostał z niemi w ciągłej styczności i korenspondencji, udzie­

lając wskazówek, Zarząd Główny wyciągnął z tego faktu w niosek do zmiany statutu w tym kierunku, ażeby kola p o ­ łączyć w organizacje okręgow e. Tw orzono okręgi z terytor- jów o podobnej strukturze, dawano nowo założonym, słabym kolom pomoc i wskazówki ze strony doświadczonych praco­

wników, włożono na okręgi obow iązek zakładania nowych kół tam, gdzie istnieją warunki, a niema inicjatywy. P rzystą­

piono do ścisłego ujęcia k raju w ram y organizacji.

Kto brał udział w tej pracy? Czytelnią m iejscow ą opie­

kował się nauczyciel, o ile był, a w jego braku ochoczy go ­ spodarz. Nauczyciele polscy mają w tym kierunku nieoce­

nione zasługi. O bok nich księża, na początku pracy T.S.L.

bardzo nieliczni, bo parafje polskie byw ały ogromne. W mia­

stach mniejszych nauczyciele, księża, urzędnicy podatkowi, poczm istrze, notarjusze, adwokaci, lekarze, a w trochę w ię­

kszych i dużo większych profesorow ie szkół średnich, s ę ­ dziowie, urzędnicy skarbow i i t. d. i t. d. Jednem słowem inteligencja.

Tow arzystw o Szkoły Ludowej osiągnęło to, że inteli­

genci wyszli z miast, opuścili kasyna i nudy w wlasnem zam kuiętem kółeczku, a weszli m iędzy chłopów i rzem ieślni­

ków, uczyli ich Polski, zainteresow ali się ich potrzebam i, naprzód oświatowemu, potem życiowemu i pomagali im p o ra­

dą praw ną, kółkami rolniczemi, Kasami i. t.d., ułatwiali kształ­

cenie dzieci w rzem iosłach i w szkołach, współpracowali z nimi. Polacy z m iast i wsi bez w zględu na majątek, sto ­ pień wykształcenia, sposób zarobkow ania i rangę, stali się braćmi, dziećmi jednej matki ojczyzny. Tak cudownej chwili, takiego podniesienia ducha i takiej radości życia nie ma chy­

ba żadna epoka dziejów od wieku i więcej.

Miał słuszność Dr. Adam i miał należyte widzenie przy­

szłości oraz zrozum ienie charakteru narodow ego i potrzeb chwili, kiedy postanow ił i przeprow adził przystosow anie czeskiej Matice Skolska i niemieckiego Schulvereinu do potrzeb naszego narodu w organizacji Tow arzystw a Szkoły Ludowej.

(28)

Było praw dziw em szczęściem dla spraw y narodow ej, w szczególności zaś dla pracy T.S.L., że od roku 1899 zajmował arcybiskupią stolicę we Lwowie mąż wielkiego umysłu, jeden z najśw iatlejszych i najzaslużeńszych książąt kościoła w Polsce Ks. Dr. Józef Bilczewski, kapłan w zorow y wedle przejrzenia Pańskiego i praw dziw y Polak. Przyszedłszy z U niw ersytetu krakow skiego na arcybiskupstw o, zobaczył że 'dla ratow ania katolicyzmu konieczne je st mnożenie paraiji polskich. Bywały bowiem w ypadki, że rzym sko-katolicka ludność z 30 wsi, a czasem więcej, należała do jednej polskiej parafji, gdy tym czasem w każdej z tych wsi była parafja unicka.

A że to w iara jedna, katolicka, więc ludność obrządku łacińskie­

go zaspakajała potrzeby religijne w unickiej cerkwi na miejscu, przyjm ow ała obrządek unicki i ruszczyła się. W Galicji w schod­

niej obrządek decyduje o narodowości. Za przykład niech posłuży wieś Śuchowce w powiecie zbaraskim, która przed rokiem 1880 nie miała ani jednego Rusina, a w 1903 już ani jednego Polaka. Cala przeszła na unię, bo do kościoła p ara­

fialnego w Zbarażu miała 21 kilom etrów bezdroży, a cerkiew unicką na miejscu.

Przechodzenie na unię było dla polszczyzny klęską, dla katolicyzmu niebezpieczeństw em . Poniew aż uniccy księża żenią się tak, jak praw osław ni, stan kapłański obierają tam młodzi ludzi raczej dla chleba niż dla powołania. Miedzy unickimi księżmi nie brakło otw artych niedowiarków, drw ią­

cych ze spełnianych ceremonii, którzy za to byli nieprzebie- rającymi w środkach agitatoram i politycznym i, gloryfikujący­

mi zbrodniczość. U trzym yw anie zatem łacinników przy pol- szczyźnie było utw ierdzaniem ich w przynależności do kato­

licyzmu i na odw rót pielęgnow anie katolicyzmu ratow ało ich dla polskości. W Galicji wschodniej katolicyzm i polskość stały się synonimami. G dy więc parafii polskich było nad­

zwyczaj mało, a ruskie w każdej praw ie wsi, ludność polska ruszczyła się w sposób zastraszający bez żadnej przeszkody ze strony w ładz i społeczeństw a polskiego. Można śmiało pow iedzieć, że najmniej połow a Rusinów w w ojew ództw ie iwowskiem i tarnopolskiem są pochodzenia polskiego.

Pierw szym , który na ten brak zwrócił uwagę, b y łk s. S ta - nisław Stojałow śki. Jako proboszcz w Kulikowie pod Lwowem

(29)

m iał bardzo rozległą parafję, to też wniósł podanie do kon- systorza w roku 1883, aby mu pozwolono zbudować kaplicę pomocniczą w drugim końcu parafji we wsi Mohylany. A rcy­

biskup M orawski odmówi! zezwolenia. Mimo to ks. Stojało- wski jeździ! raz na miesiąc do Mohylan ze mszą, którą od­

prawia! w pokoju na potowymi aparacie. T a samowola ścią­

gnęła na niego cenzurę kościelną i przyczyniła się do suspen- dow ania go w 1888, a potem do bezpraw nego usunięcia z p ro ­ bostwa. Ks. Stojałow ski i tutaj, jak we wszystkich innych p o ­ czynaniach, wyprzedził swoje społeczeństw o przynajmniej 0 cwierćwieku i dlatego został zniszczony.

A przecież największy jego w róg i prześladowca, naj­

mniej polski, a najbardziej austryjacki ksiądz, sufragan lw o­

w ski Puzyna, późniejszy kardynał i biskup krakowski, musiał dla ratow ania katolicyzmu rozpocząć budow anie kościółków w edle myśli Stojałow skiego w ostatnich latach XIX wieku, zanim przeszedł do Krakowa. D oryw cze początki, dane przez ks. Puzynę, w ykonał planowo arcybiskup Bilczewski. M aso­

we przechodzenia Polaków na unję całemi wsiami, bezw sty­

dna „kradzież dusz“ polskich przez zapisyw anie ich do ksiąg cerkiew nych przy chrztach i nie odsyłanie m etryk do właści­

wych parafii łacińskich obudziły czujność także i świeckiego społeczeństw a polskiego. Nowy arcybiskup znalazł oddźwięk 1 posłuch u wszystkich Polaków.

Pracow nicy T.S.L. okazali się. najczynpiejszym i pom o­

cnikami A rcybiskupa. W skazyw ali wsi," nadające się na bu­

dow ę kościoła, zbierali składki, pomagali właściwym p ro b o ­ szczom w zbieraniu datków od włościan, zakładali komitety budow lane i t.cl. Praca oświatow a skojarzyła się z pracą na- rodow o-religijną. A rcybiskup, rozporządzający wielkimi docho­

dami, ograniczał się do pustelniczego praw ie życia, ażeby w szystkie nadwyżki rozdaw ać na fundusz budow lany niezli­

czonym komitetom, a po miastach obmyślano najdziw aczniej­

sze sposoby karotow ania na te cele. W ystarczy powiedzieć, że od roku 1899 do 1914, za 15 lat zaledwie zbudowano i ob­

sadzono 116 nowych kościołów, zbudow anych z datków A rcy­

biskupa i ze składek chłopów oraz inteligencji miejskiej.

W wielu wsiach miejscowi ziemianie przyczyniali się walnie do w znoszenia kościołów i rezydencyjek. Ruch był zaś tak

(30)

powszechny, prąd tak poryw ający, że i ziemianie-żydzi sta­

wali się podporam i budow y takich kościołów.

T a pomoc ze strony świeckiej inteligencji była radosną, ale i kosztow ną nieraz dla A rcybiskupa. Opierając się na wspólności interesu, ile razy gdzieś przystępow ano do budo­

wy szkoły, sokołni, ochronki, bursy, udawano się, do A rcy­

biskupa po składkę, a ten nie dawał nigdy mniej niż 500 koron.

W ytw orzył się naw et pew ien szablon finansowania ta ­ kiej potrzebnej budowy. Gdy ją postanow iono, rachow ano jako pew ną kwotę: 500 koron od A rcybiskupa, tyleż od Za­

rządu Głównego T.S.L., następnie pew ną sumę od Rady P o ­ wiatowej, o ile m arszałek pow iatu nie był nieużytkiem i albo zadatkow ywano plac, albo robiono um ow ę z przedsiębiorcą.

Resztę, idącą w tysiące, brano na siebie, na ofiarność p u ­ bliczną, obrotność własną, szukanie dobrodziejów i td.

T a w spółpraca stała się całkowitem zlaniem się w ielo­

stronnych wysiłków, od chwili, kiedy Zarząd Główny w y­

dzielił z siebie1 tz. Sekcję w schodnią i kiedy Dr. Adam, zło­

żyw szy _ skarbuikow stw o, został jako wiceprezes Zarządu G łównego przew odniczącym tej sekcji. O dtąd spraw a oświaty narodow ej, z czytelniami, szkołami, domami ludowem i, kół­

kami rolniczem i, kasami, kursami, wykładam i i t. d. splotła się nierozerw alnie z pracą religijną, jako to budow a kościo­

łów i mieszkań dla księży, oraz w yrabianie ‘uposażenia dla tych księży. A rcybiskupstw o [ T ow arzystw o Szkoły Ludow ej, ks. Dr. Bilczewski i Dr. A dam pracowali razem, jakgdyby byli na jednym posterunku, albowiem w szystkie specjalne zainteresow ania jednego byty podzielane przez drugiego i wzajemnie się uzupełniały. Ta w spółpraca je st tern b ar­

dziej budująca, jeżeli się zważy, że Dr. Adam był p ro te­

stantem , a jednak z narodow ego, polskiego punktu widzenia oddał Kościołowi Katolickiemu więcej usług, niż tuziny ludzi od w ieków w katolicyzmie wychowanych.

D em okratyczna inteligencją polska z początku wieku XX współpracująca z biskupem i z księżmi, przyczyniająca się do fundow ania kościołów, ubiegająca się o zw iększenie licz­

by parafji i td. je st w prost odmienna od tej dem okratycznej inteligencji z końca XIX wieku, która pom agała w deptaniu

(31)

narodowej pracy ks. Stoją łowskiego w imię walki z kleryka­

lizmem. D otknięcie się życia i jego realnych warunków, p ra­

ca zam iast doktryny pożyczonej, przeobraziły dusze w imię ideału narodow ego. Miejsce liberalizmu, walczącego z religją, jako środkiem do ujarzmiania ludzi, miejsce indyferenij^zmu- zastąpiło nierozerw alne splecenie religji z nacjonalizmem, jako warunku postępu m oralnego i rozwoju.

Doszło do tego, że niejednokrotnie na zebraniu inteli­

gent miejski wygłaszał przem ów ienie religijno-m oralne, a ksiądz patryjotyczne, aby unaocznić ludności, że religja nie je st urządzeniem, które obow iązuje tylko ciemnotę i że pa- tryjotyzm nietylko nie sprzeciwia się religijności, ale p rze­

ciwnie je st przez nią uświęcany.

Z ręki A rcybiskupa Bilczewskiego wychodzili kapłani, przejęci nowyim duchem, duchem pracy obyw atelskiej i po­

święcenia. Ks. Bilczewski nie wahał się urządzać w semina- rjum duchownem kursów społecznych, ze szczególnem uw zględ­

nieniem pracy oświatowej, gospodarczej, w kółkach rolniczych i finansowej w kasach Raiffeisena. K ursa te prowadzili ludzie świeccy: Bronisław D ulęba dla kółek rolniczych i innych gospodarczych rodzajów działalności -samopomocowej, a Dr.

Franciszek Stefczyk dła spółek oszczędności i pożyczek. Dr.

Adam delegował prelegentów na wykłady o pracy oświa­

towej.

Tem u obyw atelskiem u przygotow yw aniu przyszłych księ­

ży dodał ognia i plomienności właściwy wychowawca klery­

ków, ks. W ładysław Bandurski, powołany przez A rcybiskupa Bilczewskiego na rektora sem inarjum duchownego, jako bis­

kup sufragan. Był to pierw szorzędny kaznodzieja, poeta p e­

łen zapału, który swoim ogniem, wiecznie gorejącym , zapalał wychowanków.

To też młodzi księża zajęli obok nauczycieli najw ażniej­

sze miejsce w pracy oświatowej, ratując dusze od zniszcze­

nia, podnosząc zdrow ą oświatę, rozszerzając horyzonty i czy­

niąc z m asy łacinników świadomych obywateli narodu.

Była to praca prawdziwie m isjonarska. Miody ksiądz zdzierał zdrow ie na wikarjuszostw ie, a gdy potem został sa­

modzielnym ekspozytem przy nowo zbudowanym kościółku,

(32)

28 —

m usiał żyć ze sześciuset koron rocznej płacy, nie mając nieraz zagona ziemi i rezygnując z opłat za usługi religijne t.zw- iura stolae, aby ludzi nie odstręczać. A nie mniej w tej bie­

dzie, dobrowolnie przyjętej, w śród trudów niebywałych, bo ludzie ci zobowiązani byli do binowania, czyli do odpraw ia­

nia w niedzielę dwóch jutrzni, dwóch rnszj7 z dwoma kaza­

niami i dwojga nieszporów w odległych końcach parafji, był zapal, radość i zadowolenie. Nigdy chyba w Polsce nie było tyle słońca w duszach, tyle wesela na twarzach, tyle życia i zadowolenia z pracowitości tego życia, ile we wschodniej Galicji przez ostatnich piętnaście lat aż do wojny.

Za młodymi księżmi poszli starsi. Rozruszali się starusz­

kowie i po odpraw ieniu nabożeństw a, biegali do czytelń na pogadanki, do kółek na obmyślenie zamówień w nasionach, nawozach, narzędziach rolniczych, odmianach bydła, próbach z nasionami i t. d., na kontrolowanie rachunków w sklepie kółkowem, w kasie pożyczkowej i t. d., na urządzanie przed­

staw ień, uroczystości i t. d.

Pod czarownem zaklęciem pracy w 1 .S.L. wszyscy P o ­ lacy: świeccy i duchowni, wykształceni i niepiśmienni, stawali się jedn ą rodziną, pracując na lepszą przyszłość swojego narodu.

Chłopi, czytając książki i tygodniki, albo słuchając co niedziela lektury, przysłuchując się wykładom i dyskutując o ich treści, przemienili się. w krótce w obywateli, świado­

mych swoich praw i obowiązków, pracujących planowo na lepszą przyszłość dla dzieci, związanych zaufaniem i życzli­

wością z duchow ieństw em i inteligencją polską. Miejsce dawnej podejrzliw ości zajęła ufność, miejsce, nieśmiałości pewność, m iejsce nieświadomości poczucie narodowe. Kto zaś przez kilka dni oglądał podczas wycieczki pomniki K ra­

kow a i napoił się dum ą przeszłości, ten potem czuł się nie­

jako wtajemniczonym wyższego stopnia w zakonie narodo­

wym, nosił honor imienia wysoko, unikał wszelkiej nieuczci­

wości i plamy, ponosił ofiary na rzecz dobra wspólnego.

T a w spółpraca przerobiła dusze inteligentów. Stali się sumiennymi w urzędach, załatwiali szybko i spraw iedliwie spraw y, byli uprzejmi dla stron, czy przychodziły w surdu­

cie, czy w plótnianee lub kożuchu. 1 uczyli poczucia praw a przez rów ne jego stosow anie do wszystkich.

(33)

29

Była to praw dziw a demokracja, nie doktrynerska, jak w ostatniem ćwierćwieczu XIX stulecia. W ówczas krzykliwy dem okrata przyjm ow ał chłopa na korytarzu lub w przedpo­

koju [przy drzwiach, ręki mu nie podał, po jego odejściu przedpokój wietrzył, mimo, że miał usta pełne frazesów o „ludzie“. Zaciągnięci do pracy w To w. Szkoły Ludowej inteligenci traktowali chłopa tak w urzędzie, jak w domu, jako rów nego obywatela, podawali mu rękę przy spotkaniu, sadzali podczas odwiedzin, omawiali w spólne spraw y po sąsiedzku, używ ając surow ego skarcenia, gdy ten obyw atel domagał się rzeczy niesłusznej i nie używając wyrazów

„dem okracja“, „lud“, byli praw dziw ym i demokratami w po­

stępowaniu, w calem życiu.

la k było tam, gdzie praca T. S. L. docierała. Ale w szę­

dzie nie dotarła jeszcze do dziś dnia. Poza wielu przeszko­

dami najw ażnieszą był analfabetyzm, który w roku 1900 wy­

nosi! 57 ludności.

1 nie było nadziei na rychle w ytępienie tego anałfabe tyzmu, bo Sejm galicyjski w ytw orzył sobie pew ien szablon, przypom inający dzisiejszy szablon tz. „sieci szkolnej“ i zakła­

dał stopniowo szkoły ludowe w w iększych wsiach, stawiając budynki kosztowne i system izując wyższe, a więc droższe typy szkofy, podczas gdy większość w iosek dalej nie miała szkoły etatow ej. W tern tem pie m oźeby za lat 50 nasycono kraj szkołami, przy czeni należałoby czekać, aż starsi analfa­

beci w ymrą, czyli za 100 lat można się było spodziew ać w ygaśnięcia analfabetyzm u.

Do tego przychodziła strata narodowa. O języku w y­

kładowym w szkole decydow ała uchwala rady gminnej.

W większości gmin zatem m niejszość polska m usiała uczyć się po rusku i nie m iała możności nauczenia się naw et czy­

tania polskiego. Do tego szablon kazał tymczasem przyłą­

czać m niejsze wsi do okręgu szkoły we wsi większej i w ten sposób m nóstw o czysto polskich w iosek należało przym uso­

wo do szkół ruskich.

lo w arzy stw o Szkoły Ludowej nie miało z początku in­

nej rady przeciw temu ruszczeniu Polaków przy pom ocy szkoły krajow ej, jak zakładanie pryw atnych szkółek czytania

(34)

30

i pisania polskiego przez przygodnych nauczycieli w w yna­

jętych chatach. T ak prezes tarnopolskiego kola prof. S rok o ­ wski w jednym roku założył 9 szkółek w parafji opryłow iec- kiej. Inne koła robiły podobnie w miarę środków i pomocy Zarządu Głównego. Kiedy liczba dzieci w takiej szkółce osiąg­

nęła cyfrę, przew idzaną przez szablon, szturm owano do Rady Szkolnej Krajowej o przyjęcie szkoły na etat Krajowy. K ie­

dy Rada Szkolna krajow a staw iała trudności, T ow arzystw o staw iało budynek szkolny i oddawało w ładzom krajowym na własność, obciążyw szy hipotekę warunkiem , że musi tam być język polski wykładowym i że na w ypadek niedopełnie­

nia tego warunku, budynek wraz z placem wraca na. w ła­

sność Tow arzystw a.

Dwie osoby w prow adziły w tę spraw ę skuteczny i szy­

bkie dający wyniki system. Jednym był zastępca nam iestnika w prezydenturze Rady Szkolnej Krajowej Dr. Ignacy D em ­ bowski, najlepszy Polak, praw dziw y obyw atel i ojciec nau­

czycielstwa ludowego, czego w prost niezapomniane dowody złożył podczas w ojny — a drugą dyrektorka szkoły żeńskiej we Lwowie p. A niela A leksandrowiczówna, niestrudzona, nie­

w yczerpana w pom ysłach i nieugięta w w ytrw ałości działa­

czka T ow arzystw a Szkoły Ludowej. Należała zaw sze do Z a­

rządu G łównego, a teraz w Sekcji wschodniej tego Zarządu poza innemi pracami, zwłaszcza między kobietam i i dziew ­ czętami wsi i miast, objęła referat szkolny. R eferat ten za­

w iera, i szkółki początkow e, i kursy dokształcające, i ochronki i wiele innych spraw . Dwie te osoby w padły na pomysł, ażeby tak we wsiach większych z ruską szkołą, jak we wsiach polskich do ruskiej szkoły przyłączonych, otw ierać na koszt kraju przy rozm aitych świadczeniach ze strony Tow arzystw a, o ile budżet szkolny kraju nie mógł w ytrzym ać obciążenia, tak zwane klasy eksponow ane polskie. Takie klasy ekspono­

wane dawały dzieciom naukę polską, a zaledwie osiągnęły ustaw ow ą liczbę dzieci, byw ały przem ieniane na sam oistną szkółkę polską. Rocznie pow staw ało takich klas po kilkadzie­

siąt, utrzym yw anych częściowo, czasem całkowicie przez T.S.L., zanim rada Szkolna K rajow a mogła je przejąć na etat krajow y.

I tu znowu trudno dać w yobrażenie o trudzie codzien­

nym, zagłuszającym, zabierającym każdą chwilę wolną, jak ie­

(35)

i

go podjęła się p. Aniela Aleksandrowiczówna, badając na te- lenie dzisiejszych trzech w ojewództw stosunki, w ynajdując dzieci, tym czasow e umieszczenie, nauczycieli i. t. d., potem w ramach budżetu krajow ego w yciskając stosow ne fundusze i obmyślając z Dr. Dembowskim sposoby sfinansowania sp ra­

wy, ażeby na jej miejsce wstawiać nowe wsi, nowe klasy.

1 tak przez długie lata bez wytchnienia.

A Dr. Adam m usiał w ynajdyw ać pieniądze na te coraz rosnące potrzeby i nigdy się nie znużył, nigdy nie w yczer­

pał, nigdy od tej żmudnej w spółpracy nie chciał się oderwać- O ddanie tego referatu p. Ą leksandrow iczów nej, najwłaściwszej w Polsce osobie dla takiej roboty, je st jeszcze jednym dowo­

dem na to, jak Zarząd Główny, a specjalnie Dr. Adam umiał w ykorzystyw ać uzdolnienia, zachęcać i popierać, wyszukiwać odpow iednie osoby dla odpowiednich prac i jak dla dobra spraw y umiał z tem i osobami współpracować.

Ten kierunek pracy T.S.L., który dla skrócenia można nazwać zakładaniem klas eksponowanych, przyczynił się tak bardzo do rozszerzenia rudym entów oświaty, że można śm ia­

ło powiedzieć, iż trzy, a może czterokrotnie skrócił okres rozszerzenia szkolnictwa początkow ego w Galicji i tyleż razy

* przyśpieszył usunięcie analfabetyzmu.

Samo to uw ypuklanie pewnych w ybitnie zasłużonych osobistości w pracy oświatowej świadczy o jednym , najbar­

dziej charakterystycznym , rysie Di-. Adama. On przyciągał i utrzym yw ał przy pracy wszystkich, którzy pracow ać chcieli, mogli i umieli, krył się niejako za nimi, brał na siebie naj­

cięższe i najmniej błyskotliw e obowiązki i unikał uznania.

W początkach był sekretarzem , który pod firm ą p r ezesa A snyka 1891 — 1897 organizow ał tow arzystw o, — następnie za prezesu ry Dra. E rnesta B androw skiego (1897 — 1920) skarbnikow ał, kiedy przez pokazanie wyników pracy, które kosztują, trzeba było zyskać zaufanie i obudzić ofiarność a potem pizew odnicząc w Sekcji w schodniej, w ystępow ał, tak, jak gdjTby jego praca ograniczała się do przewodniczenia na posiedzeniach i chętnie widział, jak uznanie spotyka innych zasłużonych pracowników, byleby on sam pozostał w cieniu, bo ubieganiem się o uznanie mógł byl zadrasnąć am bicję i może zniechęcić do pracy.

— 31

m u

Cytaty

Powiązane dokumenty

Prawdopodobieństwo, że organizm pacjenta, który przeżył operację transplantacji, odrzuci przeszczepiony narząd w ciągu miesiąca jest równe 0.20..

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

Skutkiem tego opóźnił się o znaczny etap rozwój całego naszego życia społecznego a tem samem opóźnił się w Polsce rozwój klasy robotniczej, która w

Wykazać, że kula jednostkowa w dowolnej normie jest

Wykazać, że kula jednostkowa w dowolnej normie jest zbiorem wypukłym..

Kognitywistyka: Wstęp do matematyki Dowody indukcyjne, 2.10.2017 Zadanie 1.. Proszę udowodnić to twierdzenie w

[r]

4 Choć był ładny, maści siwej, złoty ogon miał i grzywę, to przez śliwkę na swym czole, biedak wciąż cierpiał niedolę.. Skarżył się, wybuchał płaczem, że też