• Nie Znaleziono Wyników

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej."

Copied!
77
0
0

Pełen tekst

(1)

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk ,

który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL

kliknij na logo poniżej.

(2)

FRANCISZEK KARPIÑSKI

WIERSZE

(3)

Tower Press 2000

Copyright by Tower Press, Gdañsk 2000

(4)

PIEŒNI NABO¯NE

PORANNA

 

Kiedy ranne wstaj¹ zorze, Tobie ziemia, Tobie morze.

Tobie œpiewa ¿ywio³ wszelki, B¹dŸ pochwalon, Bo¿e wielki!

 

A cz³owiek, który bez miary, Obsypany Twymi dary, Coœ go stworzy³ i ocali³, A czemu¿ by Ciê nie chwali³?

 

Ledwie oczy przetrzeæ zdo³am, Wnet do mego Pana wo³am, Do mego Boga na niebie, I szukam Go ko³o siebie.

 

Wielu snem œmierci upadli, Co siê wczora spaæ pok³adli My siê jeszcze obudzili,

(5)

O NARODZENIU PAÑSKIM

 

Bóg siê rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obna¿ony;

Ogieñ krzepnie, blask ciemnieje, Ma granice Nieskoñczony.

Wzgardzomy - okryty chwa³¹,

Œmiertelny - Król nad wiekami!...

A S³owo Cia³em siê sta³o I mieszka³o miêdzy nami.

 

Có¿, Niebo, masz nad ziemiany?

Bóg porzuci³ szczêœcie twoje, Wszed³ miêdzy lud ukochany, Dziel¹c z nim trudy i znoje.

Niema³o cierpia³, niema³o.

¯eœmy byli winmi sami.

A S³owo Cia³em siê sta³o I mieszka³o miêdzy nami.

 

W nêdznej szopie urodzony,

¯³ób mu za kolebkê dano!

Có¿ jest, czym by³ otoczony?

Byd³o, pasterze i siano.

Ubodzy, was to spotka³o Witaæ Go przed bogaczami!

A S³owo Cia³em siê sta³o I mieszka³o miêdzy nami.

 

(6)

Potem i króle widziani:

Cisn¹ siê miêdzy prostot¹, Nios¹c dary Panu w dani:

Mirrê, kadzid³o i z³oto.

Bóstwo to razem zmiesza³o Z wieœniaczymi ofiarami!...

A S³owo Cia³em siê sta³o, I mieszka³o miêdzy nami.

 

Podnieœ rêkê, Bo¿e Dzieciê, B³ogos³aw ojczyznê mi³¹,

W dobrych radach, w dobrym bycie Wspieraj jej si³ê sw¹ si³¹,

Dom nasz i majêtnoœæ ca³¹, I Twoje wioski z miastami.

A S³owo Cia³em siê sta³o I mieszka³o miêdzy nami.

NA PROCESJ¥ BO¯EGO CIA£A

 

Zróbcie mu miejsce, Pan idzie z nieba, Pod przymiotami ukryty chleba!

Zagrody nasze widzieæ wychodzi I, jak siê dzieciom Jego powodzi.

 

(7)

Otocz Go wko³o, rzeszo wybrana, Przed Twoim Bogiem zginaj kolana!

Pieœñ chwa³y Jego œpiewaj z weselem, On Twoim Ojcem, On przyjacielem.

 

Nic dosyæ by³o to dla cz³owieka,

¯e na o³tarzu codzieñ go czeka:

Sam ludu Swego odwiedza œciany, Bo nawyki bawiæ miêdzy ziemiany.

 

Uœcielajcie Mu kwiatami drogi, Którêdy Pañskie iœæ bêd¹ nogi!

Okrzyknijcie to na wszystkie strony:

„W œrodku nas idzie B³ogos³awiony!”

 

Stra¿ przy nim czyni¹ Anieli mo¿ni, Nie przystêpujcie blisko, bezbo¿ni!

Obyœcie kiedyœ i wy poznali, Jakiegoœmy tu Pana dostali!

 

On winy nasze darowaæ lubi,

Jego siê wsparciem ten naród chlubi.

W domu i w polu daje nam dary, Serc tylko naszych ¿¹da ofiary.

 

Niesiemy ci je, Bo¿e, niesiemy!

Dawaj nam ³aski, sercaæ dajemy.

I tej zamiany miêdzy stronami Niebo i ziemia bêd¹ œwiadkami.

 

(8)

My nie s³yszymy, jak nam niebiosy Odpowiadaj¹ swemi odg³osy.

PODCZAS PRACY W POLU

 

Bo¿e, z Twoich r¹k ¿yjemy, Choæ na ziemi pracujemy!

Z Ciebie plennoϾ miewa rola, My zbieramy z Twego pola.

 

Wszystko Ciê, mój Bo¿e, chwali!

Aleœmy i to poznali,

¯e najmilsz¹ Ci siê zda³a Pracuj¹cej rêki chwa³a.

 

Co rz¹dzisz ziemi¹ i Niebem, Opatrz dzieci Twoje chlebem, Ty nam daj urodzaj z³oty, My ci dajem trud i poty.

Kiedyœ przyjdziem na godzinê, Gdy koñcz¹c ziemsk¹ goœcinê, Z £azarzem, po naszym zgonie, Odpoczniemy na Twem ³onie.

(9)

O POGODÊ

Dosyæ, Bo¿e, deszcze la³y!

Twoje siê dzieci zebra³y, Prosz¹ od ciebie pogody:

B³yœnij s³oñcem, sp³yn¹ wody!

 

SpojŸrzyj na niwy zgubione, Na s³ugi Twoje strwo¿one, Wróæ plon, który nas posili, A¿ebyœmy Ci s³u¿yli.

O DESZCZ

 

Ciebie, Bo¿e, lud Twój wzywa!

Grozi g³odem osch³a niwa.

Nieci³ tylko Pan chmurom rzecze, A obfity deszcz pociecze.

 

Wzrusz siê dla nas, Ojcze mi³y, Dzieci Twe Ciê obst¹pi³y.

Je¿eliœmy ³aski godni,

Masz chleb w rêce, a my g³odni.

(10)

PRZY GRZEBANIU UMAR£YCH

 

Zmar³y cz³owiecze, z tob¹ siê ¿egnamy;

Przymij dar smutny, który ci sk³adamy!

Trochê na grób twój porzuconcj gliny Od twych przyjació³, s¹siadów, rodziny.

 

Powracasz w ziemiê, co matk¹ tw¹ by³a;

Teraz ciê strawi, niedawno ¿ywi³a.

Tak droga ka¿da, któr¹ nas œwiat wodzi, Na ten ubity goœciniec wychodzi.

 

Nied³ugo, bracie, (albo siostro) z tob¹ siê ujŸrzemy, JuŸeœ tam doszed³, my jeszcze idziemy.

Trzeba ci by³o odpocz¹æ po biegu!

Ty wstaniesz, boœ tu tylko na noclegu.

 

Bo¿e! ten zmar³y w domu Twym przebywa³, U sto³u Twego jada³, Ciebie wzywa³,

Na Twej litoœci polega³ bezpieczny, Daj duszy jego odpoczynek wieczny!

(11)

WIECZORNA

 

Wszystkie nasze dzienne sprawy Przyjm litoœnie, Bo¿e prawy!

A gdy bêdziem zasypiali,

Niech Ciê nawet sen nasz chwali.

 

Twoje oczy obrócone

Dzieñ i noc patrz¹ w tê stronê, Gdzie niedo³ê¿noœæ cz³owieka Twojego ratunku czeka.

 

Odwracaj nocne przygody, Od wszelakiej broñ nas szkody, Miej nas wieczmie w Twojej pieczy, Stró¿u i Sêdzio cz³owieczy!

PSALM XCI

Bonum est confiteri Domino

Ten Psalm ma tytu³ w Hebrejskim: Psalm Pieœni w dzieñ Sabbatu. 

Jest niepewnego Autora i czasu. Traktuje zaœ: o Opatrznoœci, o stworzeniu, o krótkiem szczêœciu niezbo¿nych a d³ugiem sprawiedliwych.

 

Jak¿e to dobrze wyznawaæ Pana Najwy¿szej chwa³y i mocy!

I litoœæ jego wys³awiaæ z rana, I prawdê jego wœrzód nocy.

 

(12)

Graj¹c ci, Panie, na arfie z³otéj, Pienia po³¹czê wdziêcznoœci;

Patrz¹c na dziwne r¹k Twych roboty, Serce mi skacze z radoœci.

 

Jak¿e s¹ wielkie Twe dzie³a, Panie!

Jak¿e g³êbokie Twe myœli!

Szalony cz³owiek nie zwa¿a na nie, A g³upi pró¿no je kryœ³i.

 

Gdy siê nieprawoœæ wzniesie, jak trawa, B³yœnie na chwilê i padnie;

Twoja zaœ, Bo¿e najwy¿szy, sprawa Na wieki œwiatem tym w³adnie.

 

Oto Twój, Panie, przeciwnik zginie, Zginie, kto z Tob¹ nie radzi,

Ni siê postrze¿e, jak w z³ej godzinie Pomsta go Twoja wyg³adzi.

 

Jak jednoroziec g³owê m¹ wzniosê, Dojdê staroœci zgrzybia³éj,

Twojej litoœci bêdê pi³ rosê, Pe³en i wieku i chwa³y.

Z pogard¹ na me wrogi spojŸrza³em, Bo wzglêdów byli nie warci,

Potym wieœæ tylko o nich s³ysza³em:

¯e w³asn¹ z³oœci¹ potarci.

(13)

Jak palma, kwitnie m¹¿ sprawiedliwy Wzroœnie wraz z cedrem Libañskim, Kwitnie, bo go sam Bóg szczepi³ ¿yw I na przysionku wzrós³ Pañskim.

 

A kiedy dojdzie pory sêdziwéj, Nic z swej ¿ywoœci nie straci;

Iœæ bêdzie, g³osz¹c, ¿e Bóg prawdziwy Ka¿demu za swe odp³aci.

(14)

SIELANKI I WIERSZE MI£OSNE

DO JUSTYNY

TÊSKNOŒÆ NA WIOSNÊ

 

Ju¿ tyle razy s³oñce wraca³o I blaskiem swoim dzieñ szczyci;

A memu œwiat³u có¿ to siê sta³o,

¯e mi dotychczas nie œwiéci?

 

Ju¿ siê i zbo¿e do góry wzbi³o, I ledwie nie k³os chce wydaæ;

Ca³e siê pole zazieleni³o;

Mojej pszenicy nie widaæ!

 

Ju¿ s³owik w sadzie zacz¹³ swe pieœni, Gaj mu siê ca³y odzywa.

K³óc¹ powietrze ptaszkowie leœni;

(15)

Ju¿ tyle kwiatów ziemia wyda³a Po onegdajszej powodzi;

W ró¿ne siê barwy ³¹ka przybra³a;

A mój mi kwiatek nie schodzi!

 

O wiosno! Póki¿ bêdê ciê prosi³, Gospodarz zewsz¹d stroskany?

Ju¿em doœæ ziemiê ³zami urosi³:

Wróæ mi urodzaj kochany!

PO¯EGNANIE Z LINDOR¥ W GÓRACH

 

PódŸmy na koniec smutnego Kluczowa.

Tam j¹ wœrzód ³¹ki bêdziemy ¿egnali;

I, choæ przed okiem naszym las j¹ schowa, My jeszcze za ni¹ bêdziemy wo³ali:

Lindoro, co¿eœ zrobi³a?

Sierotyœ nas zostawi³a!

 

Rzeczko ty ma³a, w które tylko kraje Pop³yniesz, wszêdzie powiadaj po drodze,

¯e ju¿ Lindora z nami siê rozstaje.

B¹dŸ œwiadkiem, jak jej ¿a³ujemy srodze.

Lindoro, co¿eœ zrobi³a?   i t. d.

 

(16)

Powiedzcie, lasy, i wy, góry dawne,

Czy piêkniejszego co w tych stronach by³o?

Jak wy bêdziecie odt¹d z tego s³awne!

Lecz jak siê prêdko œwiat³o wasze skry³o!

Lindoro, co¿eœ zrobi³a?   i t. d.

 

Wieœniak swym ma³ym dzieciom kiedyœ powie:

„Dziatki, Lindory wyœcie nie widzieli!

Piêkna, jak wiosna, i czerstwa, jak zdrowie, Bia³a, jak len œnieg, co siê w górach bieli.

Lindoro, co¿eœ zrobi³a?   i t. d.

 

Pasterze trzody swoje porzucali,

¯eby j¹ widzieæ, a harde z piêknego Cia³a pasterki twarz sw¹ zas³aniali.

Dziatki, ciê¿ko¿ wam widzieæ co równego!

Lindoro, co¿eœ zrobi³a?   i t. d.

 

Ju¿ ponad rzeczkê nie bêdziesz chodzi³a, I bielszej nogi nikt w niej nie umyje!

Oko weso³e, usta i twarz mi³a,

Wszystko siê z twoim oddaleniem kryje.

Lindoro, co¿eœ zrobi³a?   i t. d.

 

Nie masz Lindory, czegó¿ tu czekamy?

Rozbiegnijmy siê wr ró¿ne gór tych strony Co nam po wszystkich? Lindory nie mamy.

Zosta³ nam po niej ¿al nieutulony.

(17)

ROZSTANIE SIÊ MEDONA

 

Rzucaj¹c trzodê i dawne koszary, Zra¿ony Medon w insze bra³ siê kraje.

Napró¿no mu Filon gani³ stary!

On sobie mówiæ i s³owa nie daje.

 

Upar³ siê; znowu radby siê odmieni³:

Czêsto siê têdy obejrzy nieznacznie, Gdzie siê Palmiry piêkny sad zieleni³, Nareszcie usiad³ i tak œpiewaæ zacznie:

 

„Ona tam mo¿e ze mnie siê naœmiéwa I te ³zy wierne dzieciñstwem nazywa, Albo ten ¿al mój s¹dzi za zmyœlony:

„Ju¿, mów, poszed³ Medon naprzykrzony.”

Palmiro, ja siê nic wrócê, Ciebie wiêcej nie zasmucê!

 

Wœrzód piêknych nocy czasem mi kaza³a

Œpiewaæ, jam œpiewa³, chocia¿ ju¿ i spa³a, Tym sobie s³odz¹c, gdy mi siê przykrzy³o:

Jak siê obudzi, bêdzie jej to mi³o.

Palmira siê obudzi³a I wdziêczna mi tego by³a.

 

(18)

Po wiele razy za jej zgubionemi Owcami bieg³em przepaœciami temi, A ona tylko z góry tej patrzy³a, I owca jej siê ze mn¹ powróci³a.

Palmira w r¹czki zapleszcze:

„Medon, szukaj jednej jeszcze!”

 

Raz j¹ widzia³em, jak przy Ÿrzódle pi³a I œliczn¹ swoj¹ nogê ub³oci³a.

Nazajutrz kwiatem brzeg ca³y usiany Tam, gdzie bia³emi klêka³a kolany.

Palmira miê s³odko wspomnie:

„Medon i tu myœli³ o mnie.”

 

A w ten czas, kiedy bieg³a przestraszona, Co j¹ by³ napad³ z³y pies Palemona, Ja, za psem goni¹c, nogê porazi³em, A po tym, jak siê z s¹siadem k³óci³em!

Palmira mi wœrzód swej trwogi Przyk³ada³a œlaz do nogi.

 

Ale siê ona dzisiaj odmieni³a:

Kiedym jej œpiewa³, to sobie przykrzy³a:

„Przeze mnie jej siê owce rozproszy³y,’’

W kwiatach przy Ÿrzódle, mówi, kolce by³y.

Palmira (o Bo¿e ¿ywy!) Wyrzuca mi, ¿em k³ótliwy.

 

(19)

W dalekiej jakiej ¿yæ bêdê krainie, Gdzie ju¿ Palmiry bia³a twarz nie s³ynie;

Tam, smutno chodz¹c, dam przyk³ad ka¿demu, Jak ma³o wierzyæ sercu kobiecemu.

Palmilo, swojeœ zrobi³a:

Jam zgin¹³, a tyœ zdradzi³a!

 

A gdyby ona jeszcze to pozna³a,

I mnie do dawnych ³ask przypuœciæ chcia³a?...

Medonie!... pró¿na nadzieja odmiany, Jej wyrok zawsze by³ nieodwo³any.

Palmiro, i za có¿ jeszcze

Kocham ciê? i za có¿ jeszcze?...”

 

Tak œpiewa³ Medon, ³za mu z oczu p³ynie;

Ledwie siê podniós³, ledwie ¿e siê czuje.

Na tej, pod któr¹ spoczywa³, buczynie, Tak swój ¿al ciê¿ki krótko opisuje:

„Drzewo to mijaj, siekiéro!

Tu, rozstaj¹c siê z Palmir¹,

£zami, Medon, wylanemi Poœwiêci³em je mojemi.

Jeœli z kochaj¹cych jaki Na te kiedy trafisz siaki, A tak¿e w swojej mi³oœci Kocha³eœ bez wzajemnoœci, Odnów dla wieku póŸnego i To pismo kompana twego A ty, o drzewo kochane,

Drzewem ³ez bêdziesz nazwane.”

(20)

KORYDON SMUTNY NA ŒMIERÆ PALMIRY

 

Korydon dopad³ po¿¹danej ciszy,

W której go tylko zwierz lasowy s³yszy, Tam flet o drzewo t³ucze, z nóg siê wali I tak siê ¿ali:

 

„Ju¿ ja gin¹æ wiêcej nie bêdê na tobie, Moje Palmirê po³o¿ywszy w grobie;

Ju¿ z ni¹ na ch³odzie pod sosn¹ nie siêdê, Graæ jej nie bêdê.

 

Niech tam wilk srogi dusi moje trzody, Niech pije, kto chce, mym kuszem do wody;

Niemasz Palmiry, co wraz ze mn¹ pi³a, Gdy spieka, by³a.

 

P³acz, mój psie wierny, ona ciê lubi³a, Ona ciê sercem i mlekiem karmi³a,

Ty teraz zdechniesz z g³odu, mnie z ¿a³oœci Wyschn¹ te koœci.

 

PrzyjdŸcie, pasterki, z okolicy ca³éj, Na grób jej kwiaty bêdziecie rzuca³y I chodz¹c wko³o ziemnej jej mogi³y, Tê pieœñ nuci³y:

 

(21)

„Palmiro, pewnie ty nie czujesz tego, Jak bolejemy z roz³¹czenia twego, Ni Korydonem twym siê nie turbujesz, Ty nic nie czujesz.

 

Wczoraœ tak mi³o na nas pogl¹da³a, A dziœ, jakbyœ to nigdy nas nie zna³a:

Zimno u siebie twe siostry przyjmujesz, Ty nic nie czujesz!

 

Któ¿ miêdzy nami jak¹ zrobi sprawê, Kto nam na wiosnê powydziela trawê, Kto zgadnie, wiele owce mleka da³y Na wydój ca³y?

 

Nieœmy¿ w ostatnie góry i niziny Smutne sieroctwa naszego nowiny, Niech ska³a stale podaje ¿al szczéry Z straty Palmiry”.

 

Tak jej œpiewajcie, a ja kamieñ bia³y Po³o¿ê na jej grobie i ten ma³y Sam swoj¹ rêk¹ nagrobek wyznaczê:

„Tu swej Palmiry Korydon p³acze”.

(22)

LAURA I FILON

 

Laura

Ju¿ miesi¹c zeszed³, psy siê uœpi³y, I coœ tam klaszcze za borem.

Pewnie mnie czeka mój Filon mi³y Pod umówionym jaworem.

 

Nie bêdê sobie warkocz trefi³a, Tylko w³os zwi¹¿ê spl¹tany;

Bobym siê bardziej jeszcze spóŸni³a, A mój tam têskni kochany.

 

Wezmê z koszykiem maliny moje I tê plecionkê ró¿owê;

Maliny bêdzie:m jedli oboje, Wieniec mu w³o¿ê na g³owê.

 

ProwadŸ miê teraz, mi³oœci œmia³a!

Gdybyœ mi skrzyd³a przypiê³a!

¯ebym najprêdzej bór przelecia³a, Potem Filona œcisnê³a!

 

Oto ju¿ jawor... Nie masz mi³ego!

Widzê, ¿e jestem zdradzona!

On z przywi¹zania ¿artuje mego, Kocham zmiennika Filona.

 

(23)

Pewinie on teraz ko³o bogini Swej, czarnobrewki Dorydy, Rozrywkê sobie okrutn¹ czyni, Kosztem mej hañby i biedy.

 

Pewnie jej mówi: ¿e ob³¹dzona  Wpieram siê w drzewa i bory, I zamiast jego bia³ego ³ona,

Œciskam nieczu³e jawory.

 

Filonie! wtenczas, kiedym nie zna³a Jeszcze mi³oœci szalonej,

Pierwszy raz-em j¹ w twoich zdyba³a Oczach i w mowie pieszczonej.

 

Jak¿e miê mocno ubezpiecza³a,

¯e z tob¹ bêdê szczêœliw¹!

A z tym siê chytrze ukryæ umia³a,

¯e bywa czasem fa³szyw¹.

 

S³ab¹ niewinnoœæ ³atwo uwiod¹ Teraz, wracaj¹c do domu, Nauczaæ bêdê moj¹ przygod¹,

¯eby nie wierzyæ nikomu.

 

Ale któ¿ zgadnie, przypadek jaki Dot¹d zatrzyma³ Filona?

Mo¿e on dla mnie zawsze jednaki, Mo¿e ja pró¿no strwo¿ona?

 

(24)

Lepiej mu na tym naszym jaworze Koszyk i wieniec zawieszê,

Jutro paœæ bêdzie trzodê przy borze:

Znajdzie!... Jak¿e go pocieszê!

 

Och, nie! on zdrajca, on u Dorydy, On mo¿e teraz bez miary

Na sproœne z ni¹ siê wyda³ niewstydy..

A ja mu dajê ofiary...

 

Widzia³am wczoraj, jak na niê mruga³, Potem coœ cicho mówili;

Pewnie to dla niej kij ten wystruga³, Co mu siê wszyscy dziwili.

 

Jak¿e by moje hañbê pomno¿y³, Gdyby od Laury uwity

Wieniec na g³owê Dorydy w³o¿y³, Jako ³up na mnie zdobyty!

 

Wianku ró¿any! gdym ciê splata³a, Krwi¹-m ciê r¹k moich skropi³a:

Bom twe najmocniej wêz³y spaja³a, I z robot¹-m siê kwapi³a.

 

Teraz b¹dŸ œwiadkiem mojej rozpaczy I razem naucz Filona,

Jako w kochaniu nic nie wybaczy

(25)

T³ukê o drzewo koszyk mój mi³y, Rwê wieniec, którym splata³a;

Te z nich kawa³ki bêd¹ œwiadczy³y,

¯em z nim na wieki zerwa³a...

 

Kiedy w chroœcinie Filon schroniony Wybieg³ do Laury sp³akanéj,

Ju¿ by³ o drzewo koszyk st³uczony, Wieniec ró¿owy stargany.

 

Filon

O, popêdliwa!... O, ja niebaczny!...

Lauro!... poczekaj... dwa s³owa!...

Mo¿e wystêpek mój nie tak znaczny, Mo¿e zbyt kara surowa.

 

Jam tu przed dobr¹ stan¹³ godzin¹, D³ugo na ciebie klaska³em,

Gdyœ nadchodzi³a, miêdzy chroœcin¹ Naumyœlnie siê schowa³em,

 

Chc¹c tajemnice twoje wybadaæ, Co o mnie bêdziesz mówi³a?

A st¹d szczêœliwoœæ moje uk³adaæ;

Ale czeka³em zbyt si³a.

 

(26)

Pierwsze twe skargi o Dorys by³y.

S¹dŸ o mnie, Lauro, inaczéj:

Kogó¿ by wdziêki tamtej wabi³y, Kto ciê raz tylko obaczy?

 

Prawda, ¿e czasem z ni¹ siê bawi³o, Maj¹c znajomoœæ od d³uga,

Ale kochamia nigdy nie by³o:

Nie ju¿ ten kocha, co mruga.

 

Oto masz ten kij; po nim znamiona Niebieskie, g³adko rzezane,

W górze zobaczysz nasze imiona, Ob³êdnym wêz³em zwi¹zane.

 

Có¿em zawini³, byœ miê gubi³a Przez twój postêpek tak srogi?

Czyli¿ dlatego, ¿eœ ty zb³¹dzi³a, Ma gin¹æ Filon ubogi?

 

Jeœli siê za co twych gniewów bojê, To miê ta rozpacz strapi³a:

Drogom kupowa³ ciekawoœæ moje;

£zamiœ j¹ swymi p³aci³a.

 

Ale w tym wszystkim z³oœæ nic nie mia³a:

Wszystko z powodu dobrego, Ja wiem, dlaczegoœ tyle p³aka³a,

(27)

Laura

Dajmy ju¿ pokój troskom i zrzêdzie, Ja ciê niewinnym znajdujê;

Teraz mój Filon dro¿szy mi bêdzie, Bo miê ju¿ wiêcej kosztuje.

 

Filon

Teraz mi Laura za wszystko stanie, Wszystkim pasterkom przodkuje;

I do gniewu j¹ wzrusza kochanie, I dla mi³oœci daruje.

 

Laura

Jedna siê Dorys wy³¹czyæ mia³a, Jej pierwsze miejsce naznaczê.

Na to wspomnienie dr¿ê zawsze ca³a, Có¿, kiedy ciê z ni¹ obaczê!

 

Filon

Dla twego, Lauro, przypodobania, Przyrzekam ci to na g³owê:

Chroniæ siê bêdê z ni¹ widywania, W ¿adn¹ nie wnidê rozmowê.

 

Laura

Czym¿e nagrodzê za te ofiary?

Nie mam - prócz serca wiernego;

Jedne ci zawsze przynoszê dary, Przyjmij je, jak co nowego.

 

(28)

Filon

Któ¿ by dla ciebie nie zerwa³ wêz³y PrzyjaŸni, co miê nêci³y?

W twej piêknej twarzy wszystkie uwiêz³y Nadzieje moje i si³y.

 

Laura

Ja mam mieæ z p³aczu po twarzy smugi, Ale jak mii siê nadarzy

Spleœæ i u³o¿yæ warkocz mój d³ugi, Mówi¹, ¿e mi to do twarzy.

 

Filon

Gdyby mi Akast dawa³ swe brogi Ze z³otem swojej Izmeny,

Rzek³bym: Akaœciel tyœ jest ubogi, Bo moja Laura bez ceny.

 

Laura

Ani ja pragnê szczêœcia wielkiego, Które (choæbym te¿ i mia³a) Za jeden uœmiech Filona mego Zaraz bym z chêci¹ mienia³a.

 

Filon

O œwiat³o moje wpoœród tej nocy!

Zagrodo mego spokoja!

Ty jeszcze nie wiesz o twojej mocy,

(29)

Laura

Po³ó¿ tw¹ rêkê, gdzie mi pierœ spada, Czy s³yszysz to serca bicie?

Za uderzeniem ka¿dym ci gada,

¯e ciê tak kocha, jak ¿ycie.

 

Filon

Daj mi ust... z których i niepokoje, I razem s³odycz wyp³ywa.

T¹ drog¹ poœlê zapa³y moje, A¿ gdzie twa dusza przebywa.

 

Laura

Czy w ka¿dym roku taka z kochania, Jak w osiemnastym mozo³a?

Jeœli w tym nie masz pofolgowania, Jak cz³ek mi³oœci wydo³a?

 

Filon

Sciœnij twojego, Lauro, Filona, Ja ciê przycisnê wzajemnie, Serca, zbli¿one ³onem do ³ona, Rozmawiaæ bêd¹ tajemnie.

 

Laura

Ty miê daleko œciskasz gorêcej, A jam ciê tylko dotknê³a;

Nie przeto, Filan, kochasz mnie wiêcej:

Mi³oœæ mi si³y odjê³a.

 

(30)

Filon

Lauro! coœ dot¹d dla mnie œwiadczy³a, Jeszcze dowodzi to ma³o,

¯e miê tak kochasz, jakeœ mówi³a:

Jeszcze mi prosiæ zosta³o.

 

Laura

Tegom siê mia³a z ciebie spodziewaæ?

Jak¿e to skarga niezbo¿na!

Nie proœ, nie ka¿ mi, ty miê chcesz gniewaæ!

Kochaæ ciê wiêcej nie mo¿na.

 

Filon

Kiedy¿ miê za to nie bêdziesz winiæ?

I kiedy bêdziesz wiedzia³a,

Co do dzisiejszej ³aski przyczyniæ;

¯e taka mi³oœæ nieca³a?

 

Laura

Filonie! widzisz wschodz¹ce zorze?

Ju¿ to drugi raz kur pieje,

Trochê przyd³ugo bawiê na dworze...

Jak matka wsta³a!... truchlejê.

 

Filon

¯al mi ciê puœciæ, nie œmiem ciê trzymaæ, Kiedy¿ przyœpieszy czas drogi,

Gdy z moj¹ Laur¹ i s³odko drzymaæ,

(31)

Laura

Miesi¹cu! Ju¿ ja idê do domu!

Jeœliby kiedy z Doryd¹

Filon tak trawi³ noc po kryjomu, Nic œwieæ, niech na nich d¿d¿e id¹!

PASTERZ DO OWIECZKI STRACONEJ

 

Na te bezdro¿a, owco ulubiona, Idziesz bez swego pasterza.

Burzliwy wicher, zima uprzykrzona Ciê¿kie mi przejœcia zamierza.

 

Przez którekolwiek krainy przechodziæ Bêdziesz mej trzody ozdobo,

Wszêdzie mój smutek za tob¹ ma chodziæ I têsknoœæ moja za tob¹.

 

Mo¿e ciê niebo w twych trudach pokrzepi I da bezpieczne noclegi,

Mo¿e ciê jako zwierz dziki przeœlepi, Boœ jest tak bia³a, jak œniegi.

 

Owieczko moja, duszy mojej duszo, Nadziejo mojej nadgrody!

i ¯adne miê teraz rozrywki nie wzrusz¹, Bom straci³ czo³o mej trzody.

 

(32)

Ja siê po tobie dosyæ nic zasmucê, Nic strawiê ¿alu przyczyny.

Ja dziewiêædziesi¹t i dziewiêæ porzucê, Pójdê ciê szukaæ jedynej.

NICE DO NIESTATECZNEGO

 

Ju¿ wiosna koñczy odmiany,

Œwieci pogoda dzieñ ca³y;

Filenie nieutrzymany, Tyœ tylko jeden niesta³y!

 

Wspomnij na pierwsze momenta Poznawania siê naszego;

Jakem ja by³a kontenta

Byæ wiêŸniem wiêŸnia mojego.

 

Jam ci siê odda³a cale Serca najczystsz¹ ofiar¹,

Ty niem tak gardzisz zuchwale.

Niech ci len bêdzie dar kar¹!

 

Filenie, s³yszysz te grzmoty?

Ja na ciê pomsty nie k³adê, Ale wiedz dla twej zgryzoty,

¯e siê mœci niebo za zdradê.

(33)

DO MOTYLA

 

O jakie¿ skrzyde³ka jego!

Barwa b³êkitna z ró¿owym, Na g³owie coœ zielonego A sam w pancerzu stalowym.

 

Motylu, piêkny motylu, Ja ciebie dziœ z³apaæ muszê!

Tylko stanê przy tym dylu, Z³apiê, ga³¹zki nie ruszê.

 

Do mojej mi³ej Justyny Poniosê ciê z skwapliwoœci¹.

Mój ty, motylu jedyny,

Z jak¹¿ ciê przyjmie radoœci¹!

 

Ona ci porobi klatki, Majem ciê w ko³o os³oni, Ka¿e zbieraæ ró¿ne kwiatki, Jeœæ bêdziesz z jej bia³ej d³oni.

 

¯eby ci têskno nie by³o, Ja szukaæ drugiego bêdê, Jeœli wam tak w parze mi³o, Jak ja z Justyn¹ gdy siêdê.

 

(34)

Nie bój siê œmierci z jej rêki,

¯yj, póki zechcesz na œwiecie!

Ona nie patrzy bez mêki,

Choæ brzydk¹ muchê kto gniecie.

 

Oh! on polecia³ w gêstwiny!

Nie z³apiê... pró¿no siê k³ócê.

Z czym¿e do mojej Justyny, Z czym¿e ja z pola powrócê?

DO SKOWRONKA

Skowronku, có¿ ciê tak rano zbudzi³o?

Do wschodu s³oñca ma byæ jeszcze wiele!

Ja spaæ nie mogê, bo mi ¿yæ nie mi³o, Ale co ciebie budzi w twym popiele?

 

Nie œpiê, ¿e moja przy mnie nie nocuje, A ty, ¿e twoja przy tobie spoczywa;

Równo nas szczêœcie i smutek kosztuje, Tylko twój niewczas s³odkim siê nazywa.

 

Jak¿e siê w górê coraz wy¿ej wznosi, Zostawiwszy sw¹ samicê wœród roli, Niby j¹ ³aje, niby o coœ prosi,

Niby siê smuci i niby swywoli.

 

(35)

On zawsze z rana swej kochance œpiewa, Ona siê cieszy, jak nad ni¹ wzlatuje;

Czasem nad g³osem jego siê zdumiewa, A czasem sama coœ mu potakuje.

 

Jego gorêtszych pora pewnie by³a Mi³oœci, co nim tak w górê rzuci³y, Która, kiedy go razem wyniszczy³a, Równo ku ziemi upada bez si³y.

 

Nikt nie opowie ¿al nieutulony Patrz¹cej na to smutnej jego pary.

Jaka¿ pociecha, kiedy otrzeŸwiony, Znalaz³ siê blisko swej kochanki szaréj.

 

Skowronku, ja ciê mam za szczêœliwego!

Skuteczne leki masz na pogotowiu;

Mnie nic podobno nie zleczy chorego.

Zazdroszczê twojej s³aboœci i zdrowiu.

PIE΄ PASTERSKA DO ZOSI

 

W Zosi wszystkie me ¿¹dze, Zosia moje pieni¹dze;

Kiedy przy mnie przebywa, Na niczem mi nie zbywa.

 

(36)

Jeœlibym j¹ utraci³,

Tobym zdrowiem zap³aci³;

Tylko, gdy j¹ ca³ujê, Wtenczas ¿ycia moc czujê.

 

Na zielonej leszczynie Ptaszek œpiewa ptaszynie I chwali j¹ i prosi,

A ja œpiewam mej Zosi.

MAZUREK

 

Dobranoc, Jacenta, I wam, usta czyste, I s³odkie oczêta, I piersi parzyste!

 

Ja nie spaæ statecznie Ca³¹ noc gotowym Bo któ¿ œpi bezpiecznie Przy skarbie takowym?

 

Wziê³aœ mi sen ca³y Oczu twych czarami, Nie bêdê, zuchwa³y,

¯artowa³ z oczami.

(37)

Pójdê¿ ja do fary,

Jak siê na dzieñ zbierze, Na te twoje czary Zakupiê pacierze,  

Kupiê¿ ja i œwiécê Za z³otowiec ca³y, Bym nie mia³ têsknice Po Jacentej bia³ej.

 

Przynajmniej uproszê, Jeœli jest zuchwa³a, By, co ja ponoszê, To¿ samo cierpia³a.

PRZYPOMNIENIE DAWNEJ MI£OŒCI 

 

Potok p³ynie dolin¹, Nad potokiem jawory, Tam ja z tob¹, Justyno, S³odkie pêdzi³ wieczory.

 

Noc siê krótka zdawa³a,

¯egnamy siê z œwitaniem, Mi³oœæ sen nam zabra³a, Mi³oœæ ¿yje niespaniem.

 

(38)

Nikt nie widzia³, nie szydzi³, Niebo œwiadek jedyny!

Jam siê nieba nie wstydzi³, Mi³oœæ by³a bez winy.

 

Raz siê chmura zebra³a, Piorun skruszy³ dêbinê;

Tyœ miê dr¿¹ca œciska³a Mówi¹c: „Sama nie zginê.”

 

Oto przy tym strumieniu, Oto przy tej jab³oni, Wiele¿ razy w pragnieniu Wodê pi³em z jej d³oni?

 

Dziœ, kiedy nas w swym gniewie Los rozdzieli³ opaczny,

Znaki nasze po drzewie Popsu³ pasterz niebaczny.

 

I œlady siê zmaza³y!

Las zarasta krzewin¹!

Potok, drzewa zosta³y;

Ciebie nie masz, Justyno!

(39)

PIE΄ MAZURSKA

 

Dla ho¿ej swojej ¿ony Maciek wypêdzony.

 

Porzuci³ dom, stodo³y, Uciek³ prawie go³y.

 

Widzia³em ma³o potym.

Jagnê w czepcu z³otym.

 

Przy karczmie na uciesze Podkówkami krzesze.

 

Przewodzi muzykami, Sypie z³otówkami.

 

Rêce jej pobiela³y, Oczy poczernia³y.

 

Wszyscy j¹ szaNowali, Bo siê pana bali.

 

Nie dbaj¹, choæ to Pleban Broni do mê¿atki.

 

Oj, bêd¹¿ w piekle goreæ Po same ³opatki!

(40)

SZCZʌCIE PRZY DORYDZIE

 

Kiedy ja usiêdê ko³o mej Dorydy, Oczy w niê wlepiê i zapomnê biédy.

A ona mi jeszcze powie, jak mawia³a:

„Daj mi swe serce, jam ci swoje da³a.”

A ona mie jeszcze œciœnie, poca³uje;

Wtenczas Dorydo, nic miê nie turbuje!

Niech jak chc¹, gadaj¹ ludzie nie¿yczliwi, Jeszcze sie przy mnie Doryda wy¿ywi.

Czyli paliæ s³oñce, czy biæ bêd¹ s³oty, Dla jej mi³oœci pójdê do roboty.

Œpiewaj¹c przy pracy pieœni o Dorydzie, Zorzê mój zagon, zapomnê o biédzie.

DO MOJEJ PRZYSZ£EJ

Ty, co mym bêdziesz przywarom ulegaæ I póŸny ogieñ mi³oœci za¿egaæ,

Czego po tobie ¿¹da³bym i wzajem, Obacz, coæ za twe ofiary oddajem:

 

Nie chcê ciê m³odym ozdobionej wiekiem, Ani przyprawnych jagód ró¿y z mlekiem:

Zima nadchodzi, min¹³em siê z latem, Na có¿ na mrozy nara¿aæ siê z kwiatem ?

(41)

Z któr¹ siê wiekiem ró¿niemy niewiele, Która ma cnotê i rozum w podzielê, Która zna ludzi, ulega w ich b³êdzie, Ta mej wêdrówki towarzyszk¹ bêdzie.

 

Ta, która ucisk jaki wycierpia³a, Znieœæ z³¹ fortunê i dobr¹ umia³a, DŸwigaj¹c skromnie na³o¿one brzemiê, Raz w niebo, drugi spoziera na ziemiê,  

Przy niej ja stanê, gotów do podró¿y, S³ota nam albo pogoda pos³u¿y,

Czy szlak przestrony, czyli siê zacieœni, Szczêœcia mojego œpiewaæ bêdê pieœni.

 

Kiedy siê burza zaweŸmie umyœlnie I ³zy jej z oczu niewinnych wyciœnie, Ja, zebrawszy je, w sercu mojem z³o¿ê;

¯al podzielony nie tak trapiæ mo¿e.

 

Nie przejd¹ do niej z³ej fortuny strza³y, Piersi j¹ moje bêd¹ zas³ania³y;

Gdy od pocisków schroniê j¹ do koñca, Nazwê to szczêœciem, raniony obroñca.

 

Dla niej ju¿ tylko me poœwiêcê rymy, I kiedy zgonem bieg nasz dokoñczymy, Jeœli kto zechce o me pisma pytaæ, I o niej bêdzie wiek potomny czytaæ.

(42)

JU¯ JA NIE TEN

 

Lata moje ust¹pi³y,

Nie wiod¹ ju¿ o mnie spory, Jak siê dziewczêta k³óci³y Za czasów piêknej Lindory.

Dzisiaj, podstarza³y, Pró¿no dla kochanki I œpiewam dzieñ ca³y I przynoszê wianki.

Schylam siê ju¿ do wieczora;

Ju¿ ja nie ten, co by³ wczora!

 

Przedtym, gdy mi m³odoœæ s³u¿y, Ka¿da miê ujmowac chcia³a, I do boku bukiet z ró¿y Sama Kloe przypina³a.

Dziœ ledwie wyproszê, By mi kwiatek da³y I ³udz¹c siê, noszê Ten znak dawnej chwa³y.

Schylam siê ju¿ do wieczora;

Ju¿ ja nie ten, com by³ wczora.

 

(43)

Rzeka w górê nie pop³ynie, I nie wróc¹ siê me lata;

Wiek mu ca³y marnie zginie, Kto z m³odu nie u¿y³ œwiata.

IdŸ Filon! W podró¿y, Gdzie wiedzie pieszczota, Dziœ ci pole s³u¿y,

Jutro bêdzie s³ota.

Schylam siê ju¿ do wieczora;

Ju¿ ja nie ten, com by³ wczora.

(44)

DUMY I ELEGIE

DUMA

 

Gdzie siê podzia³y szczêœliwe lata naszej chwa³y, Kiedy siê do nas korony œwiata ubija³y?

Kiedy Czech, Wêgrzyn, Wo³och, Prus hardy poddaje siê I od pó³nocy Moskwicin twardy ber³o niesie.

 

Póki po zbroi Polaka brodê wiatr rozwija³,

Jad³ swoje zbo¿e, pi³ swoje wodê, wtenczas bija³.

Ale jak zbytki, co wszystko psuj¹, nast¹pi³y, Z Polsk¹ siê broni¹ same mocuj¹ rdze i py³y.

 

Wstañ z zimnych grobów, obudŸ zaspa³e, mê¿u jaki, Poka¿ do s³awy pozarasta³o mêstwa szlaki!

I kiedy z siebie nie damy szydziæ do ostatka,

(45)

DUMA LUKIERDY*, CZYLI LUIDGARDY

 

Powiejcie, wiatry, od wschodu!

Z wami do mojego rodu Poœlê skargê, obci¹¿an¹ Mi³oœci¹ moj¹ skrzywdzon¹.

 

Smutna matka w d³oñ uderzy, Nieszczêœciu zaraz uwierzy, Przyœle mi braty obroñcê I ³uków syrbskich tysi¹ce.

 

Powiejcie, wiatry, od wschodu!

Z wami do mojego rodu Poœlê skargê, obci¹¿on¹ Mi³oœci¹ moj¹ skrzywdzon¹.

 

Ale stójcie, Syrby mê¿ne!

Hamujcie razy potê¿ne,

Choæ miê Przemys³aw chce zgubiæ, Ja go jeszcze wolê lubiæ.

 

Ja siê tylko ¿alê na to,

¯e moje up³ywa lato,

¯e miê mej m³odoœci zbawi³.

On by siê mo¿e poprawi³.

 

(46)

Powiejcie, wiatry, od wschodu!

Z wami do mojego rodu Poœlê skargê, obci¹¿on¹ Mi³oœci¹ moj¹ skrzywdzon¹.

 

Szczêœliwsza wiejska dziewico!

Której mi³oœæ tajemnic¹, Nie zna jeszcze serca pana:

I ty, co kochasz, kochana!

 

Ja, króla mê¿nego ¿ona, Kochaj¹c go, pogardzona.

Gdy miê dojmie rozpacz sroga, BluŸni¹c klnê siebie i Boga.

 

Powiejcie wiatry, od wschodu!

Z wami do mojego rodu Poœlê skargê, obci¹¿on¹ Mi³oœci¹ moj¹ skrzywdzon¹.

 

Czego b³yszczysz, z³oto marne?

Wszystko w oczach moich czarne:

Ten lud przede mn¹ schylony, I te Przemys³awa trony.

 

Obejrzyj siê, mê¿u twardy!

Jeden uœmiech, a mniej wzgardy Wróci szczêœciu postaæ w³asn¹,

(47)

Powiejcie, wiatry, od wschodu!

Z wami do mojego rodu Poœlê skargê, obci¹¿on¹ Mi³oœci¹ moj¹ skrzywdzon¹.

 

Ale on nieub³agany!...

Pójdê do matki kochanej, Pójdê choæ w jednej koszuli:

Ona miê w smutku utuli.

 

Przechodz¹c lasów tajniki, Mo¿e litoœciwszy dziki

Zwierz mi ¿ycia nie uszkodzi, Na które srogi m¹¿ godzi.

Powiejcie, wiatry, od wschodu!

 

Z wami do mojego rodu Poœlê skargê, obci¹¿on¹ Mi³oœci¹ moj¹ skrzywdzon¹.

Gdzie¿ miê œlepa mi³oœæ niesie?

 

Ona miê zb³¹ka po lesie.

Fa³szywe œcie¿ki poradzi I tu miê nazad sprowadzi?

¯ebym zgon mój nieszczêœliwy,  

Widzia³a, jak popêdliwy Uderzy hartown¹ strza³¹ W serce, które go kocha³o.

 

(48)

Powiejcie, wiatry, od wschodu!

Z wami do mojego rodu Poœlê skargê, obci¹¿on¹ Mi³oœci¹ moj¹ skrzywdzon¹.

* Wypis z kroniki Bielskiego o Przemys³awie i Luidgardzie: „Pisz¹ o tym królu, i¿ to by³a pomsta bo¿a nad nim o nielitoœci- wy uczynek, który uczyni³ nad piérwsz¹ ¿on¹ swoj¹, Lukierd¹, któr¹ potajemnie pannom jej udusiæ kaza³, nie maj¹c do tego przyczyny ¿adnej jedno tê, ¿e niep³odn¹ by³a, jakoby to na woli jej by³o, a nie w rêkach boskich. Acz choæ te¿ mia³ drug¹ zonê, Ryssê królewnê szwedzk¹, tedy z ni¹ tylko jedn¹ dzieweczkê mia³, która w oœmiu leciech po nim zosta³a, a tê poj¹³ Wac³aw, jako o tym bêdzie ni¿ej. Pisze D³ugosz, i¿ jeszcze pieœñ staroœwieck¹ zasta³, która z³o¿ono o tej Lukierdzie a o Przemys³awie i œpiewano j¹ w Wielkiej Polszcze, w której go prosi³a ¿ona jego, aby j¹ by³ w jednej koszulce do domu ode- s³a³ a okrucieñstwa tego nad ni¹ nie czyni³. By³a to Lukierda z ksi¹¿¹t Syrbskich z Sasi, albo albo Kaszubka.”

NA ODMIENIONE NADPRUCIE

 

Prucie, w którego przeŸroczystej wodzie Bia³e umywa nogi Pokucianka!

Po¿al siê Bo¿e, ju¿ po twej swobodzie, Po twych rozrywkach w wieczór od poranka.

Ja siadszy nad twoim brzegiem, Patrzy³em z rozkosz¹ duszy, Jak czasem œlicznym szeregiem Pañ twoich tabor siê ruszy.

 

(49)

Te czêsto w jedn¹ zebrane gromadê, Przy twoich wodach obóz zak³ada³y.

Weso³ych swoich zabaw czyni¹c radê, Przechodnia w jego drodze zatrzyma³y.

Ta, le¿¹c pod krzakiem, œpiewa, Ta jak¹œ do swych ma mowê, Insza co œmielsze zagrzewa:

„Przebrnijmy rzekê Prutowê!”

 

Drugie, po równym goni¹c siê zarynku, Za Korydonem kamyczki rzucaj¹;

Tylko mu przez to nie daj¹ spoczynku, Ale samochc¹c w niego nie trafiaj¹.

Potym zgonionego, hurmem Obsiad³szy, gniot¹ kolany.

On, ledwie dysz¹c pod szturmem, Cieszy siê, ¿e jest z³apany.

 

Prucie, jak¿eœ jest bardzo odmieniony!

Wody twe dzisiaj cicho up³ywaj¹,

Smutnym gra tonem Korydon zniszczony,

Œlicznych twych córek œcie¿ki zarastaj¹.

Nie s³ychaæ g³osu Klorydy, A Filis smutnemi œciegi Wyszywa klêski Dorydy.

Ja przecie kocham twe brzegi!

(50)

POWRÓT Z WARSZAWY NA WIEŒ

Otó¿ mój dom ubogi! te¿ lepione œciany, Te¿ okna ró¿noszybne, piec nie polewany I niska strzecha moja!... Wszystko tak jak by³o, Tylko siê ku staroœci wiêcej pochyli³o!

Szczêœliwy, kto na ma³ym udziale przebywa, Spokojny siad³ przy stole wiejskiego warzywa, Z swej obory ma miêso, z ogrodu jarzynê, Z domu napój i wiern¹ przy boku dru¿ynê.

Obym ja by³ tak dawniej myœli³, oszukany!

I w ukrytym gdzie k¹cie ¿y³ raczej nieznany;

Gdyby o mnie w powiecie nawet nie wspominano, I tylko miê s¹siadem dobrym nazywamo!

Bym siê ¿ywi³ z krwawego r¹k moich wyrobku,

¯y³ na œwiecie bez wieœci, umar³ bez nagrobku!

Com zyska³, ¿e rzuciwszy ubogie zagrody, Chcia³em nieopatrzony p³yn¹æ przeciw wody?

I widz¹c na me oczy, jak drudzy tonêli, Jam sobie myœli³: „Oni p³yn¹æ nie umieli.”

Com zyska³, na wysokie pañskie pn¹c siê progi, Gdzie po œliskich ich stopniach obra¿aj¹c nogi, Nic siê z moim lepszego nie zrobi³o stanem, Prócz marnego wspomnienia, ¿e gada³em z panem.

Kiedy miê ojciec stary ¿egna³ przy swym zgonie,

„IdŸ, mówi³, synu, na œwiat, w jakiej bêdziesz stronie.

Pamiêtaj, ¿e na Prawdzie nikt nigdy nie traci:

Zostawiam ciê ubogim, Prawda ciê zbogaci.”

S³ucha³em ciê, ojcze mój, goszcz¹c miêdzy pany;

(51)

Nie bra³em sobie za cel ludzkie g³osiæ winy, A jeœlim kogo chwali³, nigdy bez przyczyny.

Có¿em zyska³, pochlebstwem nie s³u¿¹c nikomu?

Otom wróci³ ubo¿szym, ni¿ wyjecha³ z domu.

Nie przeto, œwiêta Cnoto, porzuciæ ciê trzeba,

¯e wieku dzisiejszego nic nie dajesz chleba;

Choæby mi jeszcze wolniej mia³o szczêœcie pociec, Bo i z Prawd¹ piêknie jest, i tak kaza³ ociec.

Trzeba wyznaæ, ja& by³o, ¿e mi coœ dawano, Ale wszystkie godziny ¿ycia kupiæ chciano,

¯ebym, wleczmy niewolnik, nosi³ jarzmo czyje,

¯y³ ca³y komuœ, a sam zapomnia³, ¿e ¿yjê;

A wreszcie mi nadziej¹ szafowano szczodrze, Nikomum Ÿle nie zrobi³ ani mnie nikt dobrze.

Nadziejo! czy¿ ja ciebie w z³otej chcia³ mieæ szacie,

¯eby oczy pospólstwo obraca³o na ciê?

¯ebym s³yn¹³ maj¹tkiem? drugimi pomiata³?

Nie o tom ja pod drzwiami Fortuny ko³ata³.

Jedna wioska do œmierci, jeden dom wygodny,

Gdzie bym jad³ nie z wymys³em, ale wsta³ nieg³odny, Gdzie bym siê nie usuwa³ nikomu do zgonu

Swym p³ugiem zoranego pilnowa³ zagonu;

Spokojny bêd¹c na tym, co stan mierny niesie, Sta³bym sobie na dole, niech kto inszy pnie siê.

W tym zamiarze praca miê ca³e ¿ycie t³oczy?

Nad ksi¹¿kaanii straci³em i zdrowie, i oczy, Nad ksi¹¿kami, które ja, co gêbie odj¹³em, Mo¿e zbytecznym na mnie nak³adem œci¹gn¹³em.

Có¿ mi ksi¹¿ki odda³y? Jak niewierna niwa,

(52)

Co zgubi³a nadziejê rolnikowi ¿niwa.

Po wieku mego wiosny niewróconej szkodzie, Nachylony ku zimie, zosta³em o g³odzie.

Za lat Symonidesów albo Kochanowskich

Mo¿e znalaz³bym sobie Zamojskich, Myszkowskich, Przy których bym wygodnie wieku mego u¿y³

I pismem po¿ytecznym narod owi s³u¿y³.

Dziœ, zabierz mi kto ksiêgi, ten sprzêt nieszczêœliwy, Do których miê przywi¹za³ na³óg uporczywy,

I co mi bêdzie lepiej w ubóstwie us³u¿ne, Zamieniaj na motyki i ¿elaza p³u¿ne.

Porzucê nad pismami myœli k³opotliwe, A serce niech md tylkio zostanie dotkliwe,

¯ebym siê móg³ nad losem biedniejszych litowaæ I przy pracy mia³ sposób bliŸniego ratowaæ.

Maryjo! Siostro moja! jak¿eœ siê kwapi³a!...

Prawieœ wraz z mym powrotem i ty tu przyby³a!

Czego, stoj¹c w tym k¹cie z twarz¹ wyniszczon¹.

Otoczona dziatkami, nieszczêœliwa ¿ono, Pogl¹dasz mi na rêce, rych³o jakim datkiem Wesprê ciê ju¿ goni¹c¹ maj¹tku ostatkiem.

Nêdza was, jak popad³a, tak statecznie gniecie!

I tyœ tak¿e, jak widzê, prawd¹ sz³a na œwiecie.

Op³akana rodzino! Wy myœlicie œlepi:

„On by³ miêdzy panami i nam bêdzie lepiéj.”

By³em i by³bym pewnie panom na coœ zdatny;

To wiem, a tego nie wiem, za com niepop³atny.

Sta³o siê! Nie mam swojej, kopmy cudz¹ grzêdê,

(53)

MYŒLI JESIENNE

DO XI¥¯ÊCIA ADAMA CZARTORYSKIEGO, GENERA£A ZIEM PODOLSKICH,

POS£A LUBELSKIEGO

 

Tobie, Xi¹¿ê nad pochwa³y, Pod ojczyzny twej brzemieniem, Twardem pracuj¹c ramieniem, Od zorze schodzi dzieñ ca³y.

Ja w jesiennem pró¿nowaniu Jak rozrywa³em niæ nudy, Daj czas krótkiemu czytaniu I wysokie przerwij trudy.

 

Kiedy na górnej zodyjaku szali S³oñce tu wa¿y jesieñ, a tam lato I poty, które rolnicy przelali, I plon, jakowym nagrodzeni za to, Wody mg³a gruba okrywa,

Wiatr siê pó³nocny poœwistem zwo³ywa, Ju¿ nas rzucacie, wêdrowne ¿órawie!...

Póki na naszej ¿yæ mogliœcie strawie, Póki przy naszem s³oñcuœcie siê grza³y...

Jak g³ód i zimno, zaraz ulecia³y!

Tak robi przyjaŸñ fa³szywa, Gdy u mnie nie czuje z³ota, Gdy siê sto³ów nie spodziéwa, Nikt w moje nie wje¿d¿a wrota.

Ch³odne wieczory. MroŸna jutrzenki godzina

(54)

Rosê, kiedyœ ¿ywotn¹, œcina;

Truchleje na zimy przyœcie Zatrwo¿one puszczy liœcie.

Cz³owiek, jak ten list drzewa, który mrozem zdjêty, Od swej ga³êzi odciêty,

Kiedy na ziemiê padnie, nizac ju¿ nie stoi, Tylko siê jego szumu daremnie zwierz boi!...

Wichry nabieraj¹ si³y, Robi¹ lasy niepogody.

Nieba siê chmur¹ zakry³y, Chwila lodem pêta wody.

Tymczasem skrzêtny ko³o swojej chaty Gospodarz chodz¹c, opatruje œciany, A¿eby matkê, obci¹¿on¹ laty,

W cieple uchowa³ do pory wioœnianéj.

Ptak mu zlatuje leœny na podsienie, I szuka, gdzieby ¿ywnoœæ jaka by³a, Której opatrznoœæ, karmi¹ca stworzenie, W naszych mu gumnach cz¹stkê wyznaczy³a.

O, wy niewinne ptaszêta, Nie leæcie¿ nigdy w te strony, Gdzie ptasznik nieukojony Sieci wam stawia i pêta!

Ni waszym pieszczonym g³osem, Ani piór bogatym strojem

Uchronicie siê przed ciosem;

On samym ¿yje zabojem!...

Przy ubogich siê prêdzej po¿ywicie;

(55)

Zagrody mej ozdobo, lipo okaza³a!

Jak twoja minê³a chwa³a!...

Straci³aœ g³owy koronê, I uplotki zielone,

I weso³e przedtem czo³o, I nas bawi¹cych siê wko³o.

Na korze tylko karby siê zosta³y, Które lata poora³y...

Tak kiedyœ ho¿a Teona, Przybrana w ró¿ane wieñce, Wiod¹c zalotne m³odzieñce, Wdziêkami by³a ws³awiona.

Teraz, ten siê jej nawet nie natr¹ca, Którym wzgardzi³a Irys panuj¹ca, Kwaœnemi s³owy mówi, urywa,

Jej uœmiech zmarszczki nowe odkrywa, G³oœno siê do lat swych nie przyznaje, A w ciszy zbieg³ym godzinom ³aje.

Drzewom siê z wiosn¹ zielonoœæ wróci, Nas m³odoœæ, gdy raz porzuci,

Nie chce ju¿ nigdy zbujana, Dawnego odwiedziæ pana.

O cudzych mówi¹c, swoje przypominam szkody!

I ja by³em kiedyœ m³ody!...

Dziœ, gdy miê wiek uj¹³ cieœniéj, Nie œpiewam Lindorze pieœni, Nie idê, chocia¿ miê wzywa Igraæ m³odzie¿ ³askotliwa, Ani miê tak nie zamroczy

(56)

Irys urocznemi oczy.

Bli¿ej zima, tem wiêksze zawieruchy wzros³y;

Jaki despot, takie posty.

£amie burzaza, co tylko jej oprzeæ siê œmialo.

To ciebie, królu puszczy, jesionie, spotka³o!...

On swym wierzcho³kiem zuchwa³ym Panowa³ nad lasem ca³ym.

Niby od wichrów drobny krzew zas³ania³, Ale ga³êzi¹ razem ogromn¹

Przygniata³ chróœcinê skromn¹, I wzrostu wiecznie zabrania³.

Jedna godzina zdarzy³a:

Pad³, burza siê z nim sk³óci³a.

Pad³, i niewiele czasu przeminê³o,

Œlady i jego wspomnienie zginê³o.

Ów bohatyr zawo³any Zatrz¹s³ ziemskiemi œciany:

Œwiat mu s³aby u nóg klêkn¹³.

Choæ siê korzy³ przed swym katem, Winnym go znalaz³, ¿e padaj¹c jêkn¹³.

On jeden gada³, a ca³a Posêpna ziemia milcza³a.

¯eby w potomnoœæ ¿yæ móg³ odwlek³a, Podziw póŸnemu czyni¹c plemieniu,

¯elazem, krórc krwi¹ ludów ciek³o, Dzie³a swe w twardym ryje kamieniu.

Lecz nie tak, jak on, czas natarczywy Zwolna ku niemu szed³, zemsty chciwy:

(57)

¯elazo, kamieñ i bohatyra!...

Choæ czasem s³oñce pogodne zab³yœnie, Zdaje siê, ¿e nas chce dra¿niæ umyœlnie, Bo wkrótce z wichrem nawalne œnie¿nice Siek¹ z³ej chwili ziemiê niewolnicê.

Mojej to obraz, mojej to ojczyzny!...

Dla której chêtnie przykroœci znosili I poczciwemi chlubili siê blizny, I œmierci¹ dawniPolacy gardzili.

Dziœ tê¿ samê matkê mamy, Czemu¿ nie tak o nie dbamy ? Czemu siê, bracia, k³ócicie, Gdy wam chodzi o jej ¿ycie?

Gdy wam grób ju¿ wykopany Od potê¿nych s¹siad œciany, Rok jeden mo¿e nie minie, Piêkny kiedyœ naród zginie !...

Burzliwe wasze obrady, O nic nieskoñczone zwady, Zawiœæ, uraza prywatna, Pycha, nigdy niepop³atna, Po¿¹dan¹ porê psuj¹,

Sprawê narodu wstrzymuj¹ !

Tymczasem (mo¿e ku wiecznej ohydzie) Stan nasz do zguby, jak idzie, tak idzie.

I choæ siê tego morza uciszaj¹ wody, Znakiem to tylko przysz³ej niepogody.

Ten cierpi z tej czasu straty Szkodê sw¹ w ojczyzny szkodzie,

(58)

I pod królewskiemi szaty

Niezgód naszych cierñ go bodzie.

Cierpi¹ i serca poczciwe, Patrz¹c na siebie i dzieci, W jakiej burze nie¿yczliwe Chc¹ ich pogr¹¿yæ zamieci!...

Xi¹¿ê, gdzie stoisz, st¹d was nie ubiegn¹ ! Z tob¹ wraz czuje ów stróz osiwia³y I insi piêknej towarzysze chwa³y, Co siê pod pracy ciê¿arem nie zegn¹.

Nie opierasz siê, znuzony niewczasem, Na baszcie, której stra¿ ci poruczona, Aby snaæ sen ciê nie ogarn¹³ czasem, Góry nie wziê³a nieprzyjazna strona.

Jeœ³i po burzy, któr¹ siê dziœ chwieje, Swojej siê wiosny doczeka ojczyzna, I polska niwa zielonoœæ przywdzieje,

Kiedyœ w krzew laurów nieœmiertelnych ¿yzna, Wam ja, mê¿owie, pochwa³ warci sami,

Póki mi ¿ycia nie przerw¹ siê watki, Lataj¹c myœl¹ i piórem za wami,

Pod³ug si³ w pismach wystawiê pami¹tki.

Nie w marmurze twardym ryte, Ani œpi¿¹ znakomite,

Ma³eæ wprawdzie, ma³e, Ale mo¿e trwa³e.

(59)

O NIESZCZʌCIACH OJCZYZNY I RZEZI HUMAÑSKIEJ

 

Pieszczone dzieci, gdy rozgniewa³y Ojca, i gdzie¿ siê podziej¹?

Stoj¹c pod dzwiami, p³acz¹ dzieñ ca³y, Ko³ataæ we drzwi nie œmiej¹.

 

A lud zuchwa³y, przechodz¹c blisko.

S³owem zel¿ywem je szpeci, Czyni¹c z nich sobie ur¹gowisko,

¯e ojciec wygna³ swe dzieci.

 

Ale Ty, Bo¿e. który z daleka Patrzysz na serca wygnanych, Ulitowany nêdz¹ cz³owieka, Pocieszysz znowu stroskanych.

 

Ju¿ do Twycli uszu przyjœæ mia³y g³osy Krwi, co lud przela³ za¿arty,

I wiara Twoja ponios³a ciosy, I koœció³ z ozdób obdarty.

 

Wspomnij przynajmniej na Twe o³tarze, Przy których my staæ przyrzekli;

Nie karz, wszak zdawna nikt tych nie karze, Co do o³tarza uciekli.

 

(60)

Z³ó¿ nas Tw¹ broni¹, której zamachem Rozs¹dzasz miêdzy wojskami,

A nieprzyjaciel pierzchnie ze strachem, Widz¹c, ¿eœ jeszcze Ty z nami.

PIEŒÑ DZIADA SOKALSKIEGO  W KORDONIE CESARSKIM

 

Œladem bieda przysz³a, œladem, Za zbytkami, za nie³adem!

 

D³ugo nad granic¹ sta³a, Wolnoœci siê dotkn¹æ ba³a.

Wolnoœci siê dotkn¹æ ba³a, Bo j¹ dawno szanowa³a.

 

Wolnoœci, niebieskie dziecko, U³owiono ciê zdradziecko.

 

W klatkê ciê mocno zamkniêto Bujnych skrzyde³ek przyciêto.

 

Przedtem u jednego sto³u Król z poddanym jad³ pospo³u,  

Jak ojciec dzieci przyjmowa³,

(61)

Dziœ mu u sto³u klêkaj¹, Koœci z psiêtami zbieraj¹.

 

G³owê, kiedyœ w kraju drog¹, S³u¿ka pañski tr¹ca nog¹!...

 

Pochlebcy go otaczaj¹, Palcem biednego stykaj¹,  

Ot, mówi¹, koœæ polizuje, Dawnej wolnoœci ¿a³uje.

NA DZIEÑ 3 MAJA 1791

SZCZʌLIWIE DOSZ£EJ KONSTYTUCJI KRAJOWEJ

Nóta: Patrzcie, bogacze œwiata i t. d. 

 

Rzucajmy kwiat po drodze!

Têdy przechodziæ maj¹ Szczêœcia narodu wodze, Co nowy rz¹d sk³adaj¹.

WeŸmy weselne szaty!

Dzieñ to kraju œwiêcony.

Jak¿e ten król nasz bogaty!...

Skarb jego, serc miljony.

 

(62)

Uczcie siê, dzieci nasze, Nuciæ tê pieœñ wraz z nami!

A¿eby wnuki wasze

Œpiewa³y j¹ wiekami.

Wstyd wam, bogate œwiaty!

Z³oty wasz wiek przyæmiony.

Jak¿e ten król nasz bogaty!...

Skarb jego, serc miljony.

 

Miasta, wioski szczêœliwe, Wstawajcie, s³oñce wschodzi!

Niebo wda³o siê tkliwe I ludzi z ludŸmi godzi.

Odzyskaliœmy straty, BliŸni nasz znaleziony.

Jak¿e ten król nasz bogaty!...

Skarb jego, serc miljony.

 

Krzywda wam, mê¿e zmarli!

Zeszliœcie bez nadziei, Byœmy siê jak oparli Srogich losów kolei.

Od¿yjcie, skrzep³e braty, Stan Polski odmieniony!

Jak¿e ten król nasz bogaty!...

Skarb jego serc miljony.

 

(63)

¯o³nierz kraju obron¹, Miastaœmy podŸwignêli;

Ju¿ nad ka¿d¹ koron¹ Krwi nie bêdziemy leli.

WeŸmy weselne szaty, Dzien to kraju œwiecony!

Jak¿e len król nasz bogaty!

Skarb jego, serc miljony.

¯ALE SARMATY NAD GROBEM ZYGMUNTA AUGUSTA

OSTATNIEGO POLSKIEGO KRÓLA Z DOMU JAGIE££ÓW

 

Ty œpisz, Zygmuncie! a twoi s¹siedzi Do twego domu goœcie przyjechali!...

Ty œpisz! a czeladŸ przyjêciem siê biedzi Tych, co ciê czcili, co ci ho³dowali!...

Gorzkie wspomnieme, gdy szczêœcie przeminie, Czemu¿ i pamiêæ o nich nie zaginie?...

 

Nie zostawi³eœ syna na stolicy

Przez jakieœ na nas Boga rozgniewanie, Któregoby wnuk dziœ po swej granicy Rozrzuca³ postrach i uszanowanie! ...

Po tobie posz³a na handel korona, Tron poni¿ony i rada stêpiona!

 

(64)

Ojczyzno moja, na koñcuœ upad³a!

Zamo¿na kiedyœ i w s³awê, i w si³ê!...

Ta, co od morza a¿ do morza w³ad³a, Kawa³ka ziemi nie ma na mogi³ê!...

Jak¿e ten Wielki trup do ¿alu wzrusza!

W tym ciele by³a milionów dusza!

 

Patrzcie! matczyne jakieœ le¿y dzieciê!...

W wynios³ych piersiach g³êboka mu rana, Któr¹ szlachetne wychodzi³o ¿ycie!...

On nie ucieka³, bo z przodu zadana!

Jeszcze znaæ w twarzy, jak jest zemsty chciwy!

Zdaje siê gniewaæ, za co nieszczêœliwy?

 

A tam - poczciwoœæ, koœció³, wstyd zgwa³cony;

Po¿arem ca³e sp³onê³y osady!...

W dom gorej¹cy w³aœciciel wrzucany, Pierwej mu wszystkie zrabowawszy sk³ady.

Wszêdzie zajad³oœæ ogniem, œmierci¹ ciska, Gdzie pojŸrzyisz - rozpacz, trupy, zgorzeliska!...

 

Po tych rozbojach, jedni zniechêceni Pod nieznajome rozbiegli siê nieba, Drudzy, ostatni¹ nêdz¹ przyciœnieni,

W swych kiedyœ domach dzisiaj ¿ebrz¹ chleba!

Insi rozdani na Moskwê i Niemce, Na roli ojców p³acz¹ cudzoziemce.

 

(65)

Wy, co domowe op³akawszy klêski, Poszliœcie naród ratowaæ niewdziêczny!

W tylu przygodach wasz orê¿ zwyciêski Pokaza³ œwiatu, ¿e i Polak zrêczny...

Có¿ przynieœliœcie z powrotem w sw¹ stronê?...

Ubóstwo, blizny, nadzieje zwiedzione!...

 

Oto krwi¹ piêkn¹ ziemia ut³uszczona Konia i jeŸdŸca dzikiego wytucza, A g³odne dzieci matka przymuszona Panuj¹cego jêzyka naucza!...

Tak jest, jak twardy wyrok jakiœ kaza³:

Inszych popisa³, a Polskê wymazali.

 

Wis³o! nie Polak z ciebie wodê pije, Jego siê nawet zacieraj¹ œlady,

On dziœ przed swoim imieniem siê kryje, Które tak mo¿ne ws³awi³y pradziady!...

Ju¿ Bia³ym Or³om i bratniej Pogoni

Œwiat siê, przed laty nawyk³y, nie sk³oni!...

 

Zygmuncie, przy twoim grobie, Gdy nam ju¿ wiatr nie powieje, Sk³adam niezdatn¹ w tej dobie Szablê, weso³oœæ, nadziejê I tê lutniê biedn¹!...

Oto mój sprzêt ca³y!

£zy mi tylko jedne Zosta³y!...

(66)

PRZECIWKO FANATYZMOWI

 

Krzy¿ w jednej rêce, ¿elazo ma w drugiej, Zas³oni³ oczy, pozatyka³ uszy!

Tak œwiat obiega, jak jest w sobie d³ugi, Wszystkiego dotknie i z gruntu poruszy.

 

Gdzie tylko przeszed³, krwi¹ ludzk¹ spluskany.

Dojdziesz go czarnym zostawionym œladem.

Lubi kaleki, œmieræ, nêdzê i rany, Pije ³zy cudze, tuczy siê swym jadem.

 

Gdy z³ych od dobrych œwiat obaczy przedzia³, Temu sêdziemu co natenczas rzeczem?

Który swym uczniom wyraŸnie powiedzia³:

„Ja was na ziemiê nie posy³am z mieczem.”

 

Czy Molochowe wskrzeszamy obrz¹dki, Gdzie krwi¹ cz³owieka b³agany bóg srogi?

Czy Buzyrysa milsze nam pami¹tki, Który zabija³ przychodnia w swe progi?

Ofao syn, t³umi¹c przyrodzone prawo, Z w³asnego ojca uczyni³ ofiarê:

Ten pad³, ów nad nim trzymaj¹c broñ krwaw¹, Wraz wo³a ranny z rani¹cym; „za wiarê”.

 

(67)

Wiaro! ty czysta przys³ana na ziemiê;

Ale ciê cz³owiek zabobonem szpeci;

Ty chcesz, by ludzkie kocha³o siê plemiê, Jako jednego ojca jedne dzieci.

 

Bóg od nas wszystkich wyci¹ga swej chwa³y;

Pod jedsnym ¿yje naród ludzki Panem;

Afryckich pustyñ tu³acz ogorza³y

Z Lapoinem albo Chiñczyk z Luzytanem.

 

Za có¿ dla wiary miecz kto w rêku nosi?

Pokrzywdz¹ niebo i prawa natury?

Kiedy ktoœ rêce równo ze mn¹ wznosi, Nie potêpiaæ go, on je wzniós³ do góry.

 

Czy¿ to nie lepiej Rzym rozumia³ stary?

Aby zamieszkom powszechnym zaradzi³, Szczêœliwe skutki ze z³ej robi¹c wiary, Bogi narodów w stolicê wprowadzi³.

 

Gdy ró¿ne bóstwa rêce sobie da³y, Serapis zosta³ Jowiszowym bratem, Eufrat siê z Tybrem w jedno ³o¿e zla³y, Rz¹dzi³ Rzymianin uciszonym œwiatem.

 

Jeœli niebacznoœæ by³a dot¹d g³ucha, IdŸ, ktoœ wykroczy³ przyk³adami temi:

Cz³owiek szczególnie niech zwierzchnoœci s³ucha, A zwierzchnoœæ Boga, który ojcem ziemi.

 

(68)

Nie mamy prawa z broni¹ w rêku pytaæ I o rzecz œwiêt¹ pastwiæ siê nad bratem;

Ty, co te wiersze bêdziesz kiedyœ czytaæ, Wspomnij, ¿e chcia³eœ byæ sêdzi¹ i katem.

 

Jam ci z r¹k wyrwa³ orê¿ zgotowany I œlepy zapêd z wolna u³agodzi³,

¯eœ siê nareszcie, ju¿ sam przekonany, Z rozumem, z sercem i z wiar¹ pogodzi³.

 

Ojczyzno moja; nikt nie widzia³ ciebie, Abyœ siê kiedy zmaza³a t¹ plam¹!

Gdy przyjdzie pora, ratuj siê w potrzebie, A niebo mocne nie da siê i samo.

PIE΄ PRZYJACIELSKA PRZY KIELICHU

 

Niechaj kto wzdycha do zbytków, Jest coœ dro¿szego od z³ota;

Nie ¿¹dam wielkich po¿ytków, Niech ¿yje przyjaŸñ i cnota!

 

Tu myœli nasze mieszamy W napoju, który pijemy, Jednego cz³eka sk³adamy, Bo jedn¹ dusz¹ ¿yjemy.

(69)

To u mnie pierwsza przewaga, Kochaæ siê, to pierwsza rada;

PrzyjaŸni¹ wszystko siê wzmaga, Niezgod¹ wszystko upada.

 

Niech k³ótnia szuka swej zguby, Nam rêka z rêk¹ siê ³¹czy;

Oto przyjacielskie œluby, Które œmieræ chyba zakoñczy.

PODRÓ¯ Z DOBIECKA NA SKA£Ê

 

Z Dobiecka, gdzie Pan miejsca w dawnej swej dziedzinie Staropolsk¹ szczeroœci¹ i cnotami s³ynie,

Gdzie z nim ¿ona przyk³adna pouczy³a dziatki,

¯e jedne pe³ni¹ cnoty przed oczyma matki,

Drugie, patrz¹c z pilnoœci¹ na starszych przyk³ady, Myœl¹: „I my te¿ kiedyœ pójdziemy w ich œlady”, Z Dobiecka zebrawszy siê Kamilla, Albina, Ja przy nich, cz³ek przy koniu madam i Kloryna, Wyszliœmy ska³ê widzieæ nad wieczorn¹ por¹.

Konia mia³a Kamilla, nas pieszych piêcioro.

Nad samym dwór Dobiecki brzegiem Sanu le¿y, Który niestatecznemi zakrêtami bie¿y,

Wdziêczne kêpy czystemi ramiony okrywa;

Chytry, sam je porobi³, i sam je zaléwa!

Tam wzgórki rozkosznemi drzewami siê stroj¹,

(70)

Gdzie s³owik sw¹ pieœñ œpiewa, a pasterka swoj¹, Do której, gdy Aleksy przyszed³ na godzinê, Ca³owaæ siê zaczêli i poszli w gêstwinê.

Tu niewinna na bujnej ³¹ce owca pasie,

Nad ni¹ zuchwa³a koza po ska³ach wspina siê, I, wisz¹c nad przepaœci¹, chlubi siê z swej s³awy,

¯e dosz³a nietykanej od nikogo trawy.

Indziej, z gêstwiny lasku wioska wyskoczy³a,

¯eby siê tak piêknemu porzeczu dziwi³a;

A gdy siê cudzym wdziêkom przypatrywaæ rada, Sama z drugiemi widok najpiêkniejszy sk³ada.

Na lewej dworu stronie, po przechadzce ma³éj, Pierwszy nam da³ siê widzieæ wzgórek okaza³y.

Czyli go rêka ludzka kiedyœ usypa³a, Czy wiekami natura nad nim pracowa³a ? Ale go cz³owiek jakiœ dawniejszego œwiata Drzewami poobsadza³, na których, choæ lata, Chocia¿ poznaæ nadpsucie, prawie go nie czuj¹:

Jeszcze teraz i z burzy i z czasu ¿artuj¹.

Kaplica od pobo¿nej rêki wystawiona

W œrzodku wzgórka, dawnoœci¹ stoi uœwiêcona;

Gdzie i dziœ wieœniak, z pola id¹c, w dobrej wierze, Ocieraj¹c pot z czo³a, szepce swe pacierze,

W których z chudob¹, z dzieæmi, z tem, co mu nie staje, Co ma w gruncie, co posia³, na Boga siê zdaje.

Tam i pasterz, straciwszy owcê. Bóstwo k³óci I mówi¹, ¿e mu zawsze zguba siê powróci.

Tam i my, ¿e siê chcia³o odpocz¹æ Klorynie,

(71)

Ja, patrz¹c na porzecze, wdziêkami okryte,

Œwista³em sobie moje piosnkê faworytê.

Albina, dobrowolnie pragn¹c swojej straty, Okrywa pierœ kwiatami piêkniejsz¹ nad kwiat Kloryna coœ tam sama do siebie gada³a,

Madam miê ju¿ ostatniem s³owem zapewnia³a,

¯e ¿adnemu mê¿czyŸnie nigdy nie dowierza.

A nikt z nas przy kaplicy nie mówi³ pacierza Kamilla wtem zawo³a : „Có¿em ja odkry³a!”.

Razem z piasku koœæ g³owy cz³owieczej doby³a,  Przybli¿emy siê ku niej, szukaj¹c miejscami.

Ta piszczel a ta spinê znalaz³a z ¿ebrami.

Oto masz jeszcze g³owê, oto jeszcze szczêkê!

Mnie smutna myœl obleci i do naszych rzekê:

„O szanujcie¿ to miejsce, szanujcie te koœci!

Jak s¹ bia³e! jak lekkie! znak to ich dawnoœci Ta ziemia, wielkich kiedyœ rycerzów siedlisko, Pewnie to w boju leg³ym da³a grobowisko.

Mo¿e na tych równinach, gdzie ta trzoda pasie Szumnych naszych wojaków rota œciera³a siê.

Gdy uderzy pierœ o pierœ i strzemiê o strzemiê, Nie jeden krwi poczciwej strumieñ zla³ tê ziemiê.

Ten, co sile przeciwnej nie wydo³a³ sprostaæ, Wola³ poledz na placu, ni¿ w niewoli zostaæ, I, mocuj¹c siê z œmierci¹, zachêca³ dru¿ynê:

„Te mnie rany nie bol¹, za ojczyznê ginê”.

Po potyczce, przy smutnych pieœniach rota ca³a Pewnie na to tu miejsce cia³a sprowadza³a.

Mo¿e, gdzie my siedziemy, têdy matki sta³y,

(72)

Miêdzy trupem zr¹bane syny poznawa³y.

Ta, poznawszy swojego, sama ledwie ¿yw¹ W zbola³e t³ucze serce rêk¹ popêdliw¹.

Ta j¹ w ¿alu hamuje: „Wszak i mój siê min¹³, To¿to za nic, ¿e syn twój za ojczyznê zgin¹³ ?”

Ta, gdy konia bia³ego, na którym wys³a³a Swojego jedynaka, przypadkiem pozna³a, Przy nim tarcza i szabla na ³êku wisia³y, A po karku mu pe³no krwi zaskorupia³ej, Rzuci siê doñ: „Otó¿ my razem sierotami!”

Krew spiek³¹ ³zami p³ócze, ociera ustami.

Wtem z trupów zbroje zw³ócz¹, w dó³ sk³adaj¹ cia³a, Troistym je okrzykiem rola po¿egna³a;

A jeden z naczelników mówi³ do gromady:

„Oni legli, ale wam zosta³y przyk³ady”.

Gdy tak o staropolskich rycerzach gadamy, Z uszanowaniem koœci z piasku dobywamy I, sk³adaj¹c w kaplicy te zw³oki œwiêcone, W dalsz¹ podró¿ poœpieszym, serca nape³nione Maj¹c obywatelstwem i ¿alem wzruszeni, Jakeœmy dziœ od przodków naszych odrodzeni!

Cicho z nas ka¿de idzie. Wtem z pod ziemi niby G³os siê jakiœ odezwie; duch jest bez ochyby, Duch jest, tylko nie wiemy, z³a czy dobra dusza.

Madam siê zarumieni i ramiony wzrusza ; Razem nam pokazuje, ¿e korek z³ama³a I o jednym trzewiku tylko pozosta³a.

Widaæ to by³o po niej, ¿e przypadek czuje:

(73)

Ju¿ czasem uszczypliwem s³ówkiem przycina³a, Bo, prawdê powiedziawszy, Albina siê œmia³a.

Ja, który na tym œwiecie dozna³em wszystkiego, Jak czasem z ma³ej rzeczy przyjdzie do wielkiego, Przyjacielskim sposobem zacz¹³em w to wchodziæ, Jakby madam z Albin¹ i z jej korkiem zgodziæ.

Korku lipowy, jak¿eœ kosztowa³ miê si³a!

Któ¿ to wszystko wyrazi, co niechêæ zrobi³a ? Po¿ar swój zapala³a po ma³ej iskierce,

Potem miê nie jeden raz zabola³o serce.

Równie kiedyœ i Cezar z rzeczy pewnie ma³éj,

¯e mu siê jakieœ fochy Pompeja niezda³y,

Z drobnych pocz¹tków, wreszcie goni¹cy ostatni¹, Usiad³ na kark Rzymowi i toczy³ krew bratni¹.

Ale smutne przeczucia i przeciwne losy Na te, co niemi rz¹dz¹, spuœciwszy niebiosy, Idziemy w dalsz¹ drogê, w której nas wstrzymuje Rów d³ugi i g³êboki. Kamilla wskazuje,

By jej konia podano, chc¹c objechaæ wko³o.

Znowu to nasza madam przyjmie nie weso³o, Bo, s¹dz¹c sprawiedliwie, jej to nale¿a³o, Na niê prawo jechania po korku spada³o.

Ale, gdy siê nieszczêœcie na kogo usadzi,

Tysi¹czne przeciwnoœci ze wszech miar gromadzi;

I tak idzie z³e po z³em, los z losem siê ³¹czy, Wreszcie przyjdzie najgorszy i cz³eka dokoñczy.

Ju¿ i nasze nieszczêœcie zaczê³o ³añcuchem.

Kamilli dano konia; jak¿e sk³adnym ruchem Ku niemu przystêpuje! Cmoknie, w grzbiet uderzy,

(74)

Krzyknie nañ, schwyta grzywê, wsi¹dzie, jak nale¿y, Kamilla na gniadoszu wko³o polecia³a,

My prosto puœciemy siê. Znowu burza wsta³a, Kiedy przysz³o i b³oto i ³ozy przebywaæ.

Madam o poniewierkach zacznie przeb¹kiwaæ.

Wiêcej jeszcze: Albinê kiedym przeprowadzi³, S³u¿alec wzi¹³ Klorynê i na brzeg wysadzi³, Ona sama zostawszy, gdy przeskoczyæ chcia³a I drugiego trzewika w b³ocie postrada³a.

Dopiero¿ ju¿ wyraŸniej z Kornela, z Rasyna, Z Boalego wziêtemi wierszami przycina,

W których do tego zmierza, co wspiera jej sprawê,

¯e lepiej ¿ycie straciæ, ani¿eli s³awê.

Dziêki s³udze! Od dalszych k³ótni nas wybawi³:

Doby³ z b³ota trzewika i s³awy poprawi³.

Te zawady przebywszy i k³ótnie domowe, Ponad brzegi rozkoszne idziemy Sanowe.

Kamilla nadjecha³a, tak nasz tabor ca³y Na koniec do ¿¹danej przybli¿y³ siê ska³y.

Jak¿e to wielki widok! Woda popêdliwa Przeciw ska³om na pomoc czasu przywo³ywa, I, chocia¿ wody miêkkie, chocia¿ czas leniwy, Przecie¿ kraj¹ na po³y kamieñ uporczywy.

W³aœnie wtenczas pogodne s³oñce zachodzi³o I bia³ych ska³ wierzcho³ki same czerwieni³o, Po których nad urwiskiem id¹c¹ dro¿yn¹ Pasterz byd³o popêdza³. Na dole rozwin¹ Sieci z czo³nów rybacy. My rzucamy okiem,

(75)

A jeszcze te ozdoby nam siê podwaja³y, Bo wszystko najczyœciejsze wody odbija³y;

¯e dwoistym bawiem siê za jednym¿e razem Pasterzem, byd³em, czó³nem, rybakiem i g³azem.

Hej! kto nie by³ na skale, jakby nigdzie nie by³!

Czó³nem z madam, z Kloryn¹, z Albin¹ jam przeby³.

Kamilla po swojemu w bród San przejecha³a.

Pnie siê znowu pod górê rota nasza ca³a.

Ju¿ na wierzchu stojemy. Inszy widok cale:

Ziemia, wody, opoka, które tak zuchwale, Z do³u patrz¹c, niebiosom panowaæ siê zda³y, St¹d widziane przy samej pysze pozosta³y.

A niebo stare swoje panowanie wziê³o,

Ziemiê z wod¹, z lasami w swem ³onie zamknê³o.

Tam ka¿de z nas w pokorze Bogu siê pok³oni, Który znowu i niebo ogarn¹³ w Swej d³oni.

A ¿e ju¿ s³oñce zasz³o, czas w domu siê stawiæ.

Smutni ska³ê rzucamy, ¿e d³u¿ej zabawiæ

Na niej nie mo¿na by³o. Gdy nad San przyjdziemy, Ja, Kamilla, Albina czó³nem przep³yniemy.

S³u¿alec z koniem ju¿ nas czeka³ pod kêpin¹, Po madam wróci³ rybak przewieŸæ j¹ z Kloryn¹.

A my tymczasem id¹c wolnemi krokami, Nim siê madam przewiezie i po³¹czy z nami, Albina myœli swoje o skale powiada,

¯e jej zawsze ten widok coœ nowego gada,

¯e czuje piêknoœæ œwiata. Tak s³owo po s³owie, O niczem nie myœl¹cy, staniemy przy rowie.

ObejŸrzemy siê razem, Kloryny nie sta³o.

(76)

Ale niemasz i madam! serce mi zadr¿a³o.

Gdzieœmy na l¹d wysiedli, ku temu¿ brzegowi Powrócê. Nie masz naszych! Rybak tylko powié,

¯e je przewióz³ szczêœliwie, ¿e choæ nas widzia³a Ta pani, wraz wysiad³szy, za rêkê porwa³a

M³odsz¹, co by³a przy niej, i nie ju¿ za nami, Ale w praw¹ dzikiemi posz³a manowcami.

¯e coœ niezrozumianym jêzykiem mrucza³a, Ale djab³a, jak mówi³, czêsto wspomina³a.

Gdym wys³ucha³, wnet wszystkie stan¹ mi w pamiêci Od korka fatalnego zaczête niechêci,

I ta œwie¿a, ¿eœmy siê w drogê pokwapili, A j¹ sam¹ z Kloryn¹ tylko zostawili.

Otó¿, ¿eby nas martwiæ, umyœlnie b³¹dzi³a, Choæby siebie niebaczna i dzieciê zgubi³a.

Ju¿ noc pad³a; oczy mi na nic siê nie zda³y, A¿eby ob³¹kanych po polach szuka³y.

W ciê¿kiej tedy rozpaczy wo³am: madam! madam!

Madam milczy, a z samem tylko echem gadam.

Z³¹czy³em g³os z rybakiem, by dosiêgn¹æ daléj, Aleœmy pró¿no oba potrzykroæ wo³ali.

Wszystkie mi nocne w myœli stanê³y przygody, Zwierz najbardziej, co œwie¿o ponaiabia³ szkody, Zwierz najbardziej okrutny, który trafi, gdzie chce, Kiedy nieub³agany los cz³owieka zechce.

Dopiero nad Kloryn¹ ca³y mój ¿al wzbudzê, Bom cierpiwa³ i czu³ym na nieszczêœcia cudze:

„Kloryno, ju¿ twój ojciec z matk¹ wiek skoñczyli,

(77)

Na to¿eœ ich prze¿y³a, ¿ebyœ œwiec¹c ma³o, Zgas³a œmierci¹ okropn¹ ?... Ju¿ mo¿e siê sta³o!...

Ju¿ mo¿e teraz srogi zwierz j¹ dokonywa,

By prêdzej wygna³ duszê, krwi zewsz¹d dobywa, G³adkie piersi kaleczy, kazi twarz rumian¹, Razem piêknoœæ i znaczne po¿eraj¹c wiano!

Jutro na polu mo¿e znajdê trochê koœci, Co siê od rozjuszonej zostan¹ dzikoœci.

Te poniosê w dom ciotki reszty twego cia³a, Ale jej nie poka¿ê, boby wraz skona³a, I tylko domownicy, kiedy ciê obacz¹, Równie nad tob¹ krewni i obcy zap³acz¹, A nie bêdzie co pogrzeœæ!...”

 

Caetera desunt.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie pami´tam ju˝, co dzia∏o si´ potem, ale kiedy zesz∏yÊmy za kulisy – pierwsza sz∏a oczywi- Êcie pe∏na majestatu pani Wanda, a za nià, Êwiadoma swojego

W październiku 951 roku odbył się w Pawii ślub Adelajdy z Ottonem, który ogłosił się królem longobardzkim i koronował żelazną koroną Longobardów?.

Poza pasmem skał widać było na morzu silny prąd, co mię wcale nie cieszyło, gdyż po- rwany nim, mogłem zboczyć z obranego kierunku i dostać się na otwarte morze, gdzie

Uśmiechając się oczami żuła i pomrugiwała do Gregoryna, on zaś spróbował wydusić na usta jakikolwiek uśmiech, zaczął uważniej przyglądać się komnacie, ale było w

– Mówiłaś pani - rzekł Harthouse, gdy podniosła na niego oczy – że to, co mi oświadczy- łaś, jest tylko wstępem; więc cóż jeszcze jest dalej, jeśli mogę zapytać..

– Młodzi oboje jesteśmy, kochana ciotko – odrzekłem – młodzi i niedoświadczeni, wiem o tym, i w tym, co mówimy, i w tym, co myślimy, jest wiele niedorzeczności, lecz bądź

NUDMDáRLERM VL F]\PSRGZSá\ZHP*DOXQLHQD]ZDáF]DVHP3HJJRWW\Ä]ZLHU] FLHP´ 3RF]FLZD3HJJRWW\E\áDWDNUR]*DORQD*HSRWUDFLáDXVXNQLZV]\VWNLHJX]LNL3 NDá\MeGHQ SR GUXJLP QD MHM ZVWU]VDQ\FK

Kiedy teraz mały człowiek podniósł swoją zmarszczo- ną twarz i utkwił w panu Pickwicku szare oczy o pytającym wyrazie, pan Pickwick nie mógł się dość nadziwić,