• Nie Znaleziono Wyników

Manuela : opowiadanie starego weterana z kampanii napoleońskiej w Hiszpanii

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Manuela : opowiadanie starego weterana z kampanii napoleońskiej w Hiszpanii"

Copied!
200
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

M A N U E L A

(6)

CIEKAWE POWIEŚCI

MIESIĘCZNIK, POŚWIĘCONY NAJWYBITNIEJSZYM POWIEŚCIOM 1 ROMANSOM POLSKIM I OBCYM.

N r. 8 cm Sierpień 1910

M A N U E L A .

Redaktor: Wydawcy:... ... ...

ARTUR OPPMAN (Or-Ot). L I GEBETHNER I WOLFF.

(7)

GUSTAW ZIELIŃSKI

AUTOR „KIRGIZA"

W

M A N U E L A

OPOWIADANIE STAREGO WETERANA Z KAMPANII NAPOLEOŃSKIEJ W HISZPANII

WARSZAWA, NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA KRAKÓW — G. GEBETHNER I SP. □ □ □ □ 1910

(8)

DRUK PIOTRA LASKAUERA.

WARSZAWA, N O W Y -Ś W IAT4I.

(9)
(10)

I .

Napoleon, osobiście przybyw szy na teatr w ojny 5-go listopada 1808 r. z 80,000 nowych posiłków, starych puł­

ków, wypróbowanych w kampaniach niemieckich, na­

tychm iast rozpoczął działanie.

Odrazu czuć było, że to m istrz u ją ł w silną dłoń cały mechanizm i potężnie nim kierow ał. Pod Burgosem k o r­

pusami Soulta i Bessiera oraz swoją gw ardyą rozbił śro­

dek s ił nieprzyjacielskich, pod Espinosą przez marszał­

ków Lefebra i V icto ra rozproszył arm ię Placka. a 22-go l i ­ stopada, kie ru ją c korpusami Lannesa i Moncey’a, ro zb ił pod Tudelą połączoną arm ię Castanosa i Palafoxa, liczącą około 45,000 ludzi. W ostatniej bitw ie brałem i ja udział, na­

leżąc z pułkiem do korpusu Moncey’a. W zięliśm y 7 cho­

rą g w i, 30 dział z całym rynsztunkiem, 12 pułkow ników , 300 oficerów, 3,000 żołnierzy do niew oli, a do 4,000 po­

zostało na placu zabitych i rannych. P u łk nasz się od­

znaczył, a nasz p u łkow nik chlubnie został wspomniany w raporcie marszałka do cesarza.

Palafox z resztkam i a rm ii aragońskiej cofał się ku Saragossie, dokąd nasz korpus Monoey’a ślad w ślad za nim postępował. Przybyw szy do Alagonu, zatrzy­

(11)

m aliśm y się w oczekiwaniu posiłków i materyału wojen­

nego. A rty le ry a oblężnicza, złożona z 60 dział, ‘20,000 narzędzi, 100,000 w orków do ziemi, kosze i faszyny — wszystko zostało przysposobione, magazyny i szpitale założone w A la g o n ie ; a gdy przyb ył marszałek M ortie r z dwoma jeszcze dyw izyam i, uznawszy, że ju ż s iły są do­

stateczne do opanowania Saragossy, w dniu 19 grudnia ruszyliśm y naprzód i rozłożyliśm y się pod tern miastem celem rozpoczęcia oblężenia.

A le dopiero dzień 18 lutego 1809 r. m iał być dniem ostatecznego sądu dla stolicy A ragonii.

Jeszcze przed północą ruszyliśm y z obozu, aby zlu­

zować oddziały, dnia poprzedniego walczące, i zająć ic li stanowisko.

Mnie dostał się punkt niebezpieczny, najwięcej w y ­ sunięty ku nieprzyjacielow i. B y ł to dom obszerny, w y ­ chodzący frontem na ulicę Cosso. Posterunek ten b y ł podwójnie w ażny: raz dlatego, że nas staw iał w bezpo- średniem zetknięciu z główną lin ią obron nieprzyjaciel­

skich, powtóre, że, jako stanowisko flankowe, osłaniał w części atak nasz, w ym ierzony na gmach uniwersytetu.

Zdobycie i utrzym anie tej pozycyi wiele k r w i ko­

sztowało. Przez dw a dni poprzednie zacięta toczyła się walka, od p iw n ic aż do poddasza. Każde piętro, każda komnata b y ły zdobywane i tracone. Nasi ostatecznie w zię li górę i s ta li się panami — ruiny.

Oficer francuski, k tó ry zdawał posterunek, zostawił m i cały przyrząd wojenny, to jest w o rk i z ziemią i w e ł­

ną, drabiny, oskardy, drągi żelazne, petardy, bomby i granatki, objaśnił o pozycyacli i sile nieprzyjaciela, o punktach, w ym agających większej baczności; opowie­

dział, ile go trudów i ludzi kosztowało utrzym anie tego stanowiska; rozprowadziwszy w a rty i zabrawszy swo-

(12)

— 8 —

ich rannych i zabitych, pożegnał mnie życzeniem dnia pomyślnego.

Po ustąpieniu oddziału francuskiego, zająłem się raz jeszcze szczegółowem zbadaniem mojej im prowizowanej fortecy. Była to w całem znaczeniu ru in a ; drzw i i okna zewnętrzne zabarykadowane, kam ieniam i, cegłami i w o r­

kam i z ziemią zawalone; strzelnice naokół wykute, ja k w blokhauzie; dachy i sklepienia podziurawione, scho­

dy poniszczone, w ścianach w ybite otw ory, służące za kom unikacyę; wszędzie pełno gruzów i szczątków sprzę­

tów połam anych; do tego ta k i nieznośny odór z tru ­ pów, w alających się na w szystkich piętrach, że w y trz y ­ mać prawie było niepodobna. Gdym ro b ił przy świetle świecy przegląd tych pustek, strach mnie ogarnął, czy za pierwszym wystrzałem z działa reszta tych sklepień i dachów nie in n ie i w gruzach nas nie zagrzebie.

Zaraz po północy, gdy wszystko jeszcze było spo­

kojne, odezwał się dzwon alarm ow y na w ieży Torre- Nuevo i już brzmieć nie przestaw ał; dźw ięki jego, ja kby za konających, żałobnie rozlegały się ponad całem m ia­

stem. Hiszpanie, widząc z naszej strony ruch i przygo­

towania, przysposabiali się także do olbrzym iej w a lk i.

Uzień więc obiecywał, że będzie gorący.

Trzeba było korzystać z c h w il jeszcze spokojnych.

Stanowisko moje głównie było zagrożone z frontu od u li­

cy Cosso, mającej w tern miejscu szerokość około pięć­

dziesięciu k ro k ó w : Hiszpanie w domach, naprzeciw sto­

jących, m ogli zaprowadzić bateryę, zbombardować mój posterunek, a następnie w ziąć go szturmem.

Z lewej strony dotykałem jakiejś w ązkiej uliczki, które j druga strona b yła zajęta przez H iszpanów ; chociaż dom, przeze mnie zajmowany, m iał grube m ury i oprócz strze ln ic nie było żadnego otworu na tę uliczkę, z tej strony,

(13)

— 9 —

mogło m i także grozić niebezpieczeństwo — nieprzyja­

ciel mógł dostać się na dach i granatami ręcznym i ze stanowiska nas w yku rzyć, albo mógł się podkopać do p iw nic i jedną b a ryłką prochu wysadzić nas w powie­

trze. Od strony prawej byłem bezpieczny. B yła to ró w ­ nież ruina, ale ogniem traw ion a: nieprzyjaciel, nie mo­

gąc domu tego obronić, a chcąc zabezpieczyć dalsze do­

m y tego obwodu, ogień zapuścił. Pożar jeszcze nie ugasł;

dopalały się resztki przedmiotów zapalnych; dym, swąd i ogień c z y n iły to miejsce neutralnem dla obu stron w a l­

czących. Czwarta nareszcie strona stanowiła nasze komu- nikacye z ulicę Medio, aż do tego punktu zajętą przez nasze rezerwy.

Obchodząc więc moje stanowisko, uznałem za po­

trzebne niektóre zmiany zaprowadzić w dotychczasowem rozporządzeniu. W zmocniłem w a rty, gdzie m i się zdawał punkt więcej zagrożony; na inne miejsca przeniosłem pla­

cówki, aby ła tw ie j można było w a rty posiłkow ać; obw a­

rowałem lepiej niektóre d rzw i i okna, oczyściłem komu- nikacye, brak schodów zastąpiłem drabinam i; trapy k a ­ załem zwlec w jedno miejsce, skądby najm niej zarażały powietrze, am unicyę zaś i żywność przenieść w tę część budowli, któ ra najm niej wystaw iona była na niebezpie­

czeństwo.

Skończywszy te przygotowania, z resztą moich lu­

dzi, składającą rezerwę, zakw aterowaliśm y się w kuchni, dotykającej wewnętrznego podwóika. Noc b y ła zim na;

z resztek drzw i, okien i sprzętów roznieciliśm y o g ie ń ; przy ogniu jedni drzemali, drudzy k u rz y li cygarety, in n i się m odlili, in n i znów prze klin a li wojnę, która, zamiast zbliżać się do końca, z każdym dniem z nową rozpo­

czynała się wściekłością, a opór Hiszpanów, zamiast słabnąć, zdawał się wzmagać i nowych s ił nabierać.

(14)

— 10 —

Falafox, wódz, którego żadne przeciwności zachwiać ani ugiąć nie zdołały, postaw ił miasto w stanie zupełnej obrony. Całe miasto z w szystkim i klasztoram i i kościo­

łam i zamieniło się na niezliczoną liczbę fortec, połączo­

nych ze sobą i wzajem się w sp ierających; wszystkie m u ry opatrzono strzelnicam i, wszystkie ulice poprzecinano ba­

rykadam i i najeżono d z ia ła m i; każda stopa ziemi bronio­

na była tysiącem pocisków ; m iny, bomby, granaty, kar- tacze, kule karabinowe, kamienie, dachówki, sprzęty do­

mowe, oliw a w rząca b y ły przygotowane, aby zasypać, zgnieść, zniszczyć oblegających.

27 stycznia, w godzinę może po północy, dano m i znać, że jakiś starszy oficer francuski p rzyb ył dla obejrzenia stanowiska. Póśpieszyłem na jego spotkanie. B y ł to pod­

pu łkow nik Haxo, jeden z najzdolniejszych inżynierów francuskich. On w dniu tym na naszem skrzydle dowo­

dził atakiem. M ia ł w swojej świcie paru oficerów in- żyn ie ryi i k ilk u saperów. Powitałem go i przedstawiłem mu się jako komendant stanowiska.

— Jakto? pan tu jesteś komendantem? — zapytał mnie tonem ja kb y zdziwienia i niedowierzania.

— Tak, panie pułkow niku. Z oficerów kom panii sam jeden pozostałem i zastępuję miejsce rannego kapitana.

— A kogóż masz pan do pomocy?

— Mam dwóch sierżantów, któ rzy są przedstawieni na oficerów i w zastępstwie pełnią ic li służbę.

— Proszę m i pokazać swoje stanowisko.

Zaczął się więc przegląd od sklepów aż do dachu.

Pułkow nik, k tó ry widać znał dokładnie tę miejscowość i poprzednie stanowisk obsadzenie, odrazu dostrzegł zmia­

ny, jakie zaprowadziłem. Musiałem mu się ze w szystkie­

go tłómaczyć, w yraźnie w zią ł m nie na egzamin, ale w i­

dać, że b y ł zadowolony z moich objaśnień, bo ciągle

(15)

— 11 —

p o w ta rza ł: „T o dobrze, to dobrze, to bardzo dobrze“

i n ic z moich rozporządzeń nie odmienił. Gdyśmy doszli na poddasze, kazał światło na piętrze zatrzymać, a sann pociemku zbliżyliśm y się do otworów, skąd najlepszy mógł być w idok na ulicę Cosso. Noc nie b yła zupełnie' ciemna, z trudnością jednak można, było rozeznawać przedmioty, po drugiej stronie u lic y położone. P a trzył długo, używ ał nawet lunety, ale zdaje się, że niezupełnie b y ł zadowolony z robionych obserwacyi, bo, wracając, rze kł do m nie:

— Za ciemno, trudno co zobaczyć; migające się ty lk o św iatła pomiędzy strzelnicam i dowodzą, że w ie lk i ruch panuje w obozie hiszpańskim. Tern lepiej. Będzie­

m y m ie li dzień wspaniały.

A w róciw szy na piętro, dodał, że chciał się przei- konać, czy w przeciw ległym obwodzie domów Hiszpanie przez noc dział nie-za prow ad zili, i lubo dostrzegł tam jakieś przygotowania, zdaje mu się, że o działach za- . pomnieli.

— H a ! — rz e k ł — je śli nieprzyjaciel błąd popełnił, to pow inniśm y umieć z niego korzystać. Hiszpanie, dziel­

ny naród, b iją się, ja k lw y, fanatycznie bronią swoich ognisk, ale brakuje im dobrych inżynierów , i to jest właśnie nasze szczęście.

Potem, zwracając się do mnie, zapytał:

— Czy pan pobierałeś nauki w ja k ie j szkole w o j­

skowej ?

— Nie, panie pułkow niku, ty lk o pracowałem nad so­

bą. Znam dobrze m atematykę i starałem się obeznać z głównemi zasadami in ż y n ie ry i wojskowej.

— Szkoda, żeś pan nie starał się wejść do in ży­

n ie ryi. M iałbyś tam więcej sposobności do odznaczenia się. Zresztą, cieszy mnie, że na tern stanowisku, które

(16)

— 12 —

uważam za nader ważne, znajduję oficera nie ty lk o odwa­

żnego, ale i naukowo wykształconego. Miałem zamiar zo­

stawić tu jednego z moich oficerów, ale, poznawszy pana, uważam to za niepotrzebne. Oni m i się gdzieindziej p rzy­

dadzą. Panu zostawię ty lk o moich saperów.

— Saperów? — zapytałem cokolw iek zdziwiony.

— Tak, oddaję panu saperów pod komendę. Oni bę­

dą potrzebni.

I, wziąw szy mnie na stronę, dodał cichszym głosem :

— Panie komendancie, to, co ci teraz powiem, za­

chowaj do czasu przy sobie. Dziś nastąpi ogólny atak na w szystkich punktach. M usim y się dostać do środka miasta ja kim ko lw ie k kosztem, aby raz skończyć z tern oblężeniem. Stanowisko, które pan zajmujesz, podług mo­

jego przekonania jest jedno z najważniejszych. M e o to bowiem chodzi, żeby je utrzymać, bo ja sam nad tem czuwać będę, żeby nie było stracone, ale głównie potrzeba nam zdobyć ten obwód domów, położonych naprzeciwko, po drugiej stronie u lic y Cosso.

— Ależ, panie p u łk o w n ik u ! — przerwałem.

— W iem, co m i pan chcesz powiedzieć, że już dwa razy te domy m ieliśm y w naszych ręku i za każdym rar zem ze stratą m usieliśm y ustąpić przed natarczywością Hiszpanów. Zaczęliśmy nawet robić drogę k ry tą , i tę trzeba było porzucić, nie mogąc w ytrzym ać ognia nie­

przyjacielskiego. To wszystko jest prawda. Trudności są w ielkie, ale je przezwyciężyć należy. Wam, Polakom, zostawiam zaszczyt dopełnienia jednego z najśw ietniej­

szych czynów w tem oblężeniu, i pew ny jestem, że się nie zawiodę. G dyby nam się dzisiejszy atak nie powiódł, nie mamy tu co robić, wypadnie odstąpić od Saragossy...

Ale nie ! toby b yła rzecz haniebna!... Na dziś jest wszyst­

ko przygotowane, na naszem skrzydle rozpocznie się

(17)

— 13 —

w a lk a ; liasło dane będzie z bateryi najbliższej od pań­

skiego stanowiska, któ ra jest urządzona przy końcu u li­

cy Quemada. Skoro się kanonada rozpocznie, uszykujesz pan z części swego oddziału kolumnę atakową i czekać będziesz, dopóki m iny nie zostaną zapalone. Skoro w y ­ buch nastąpi, a stąd powszechne w obozie nieprzyjaciel­

skim zamieszanie, wtenczas ruszą wszystkie kolum ny do szturmu, i pan weźmiesz obwód domów naprzeciwko po­

łożony, a ja posunę rezerwy i przyślę m inierów dla urzą­

dzenia kom unikacyi. P ó ki czas, obmyśl sobie dobrze plan ataku, zachowaj przezorność, a m iano w icie: żeby nie zwrócić uw agi nieprzyjaciela, że się w tym punkcie w a­

żna ja ka czynność przygotowuje.

Odchodząc, podał m i rękę i rz e k ł:

— Do zobaczenia!

Po odejściu pułkow nika, wyznam, że byłem zakło­

potany tą myślą, w ja k i sposób wykonać dane m i pole­

cenie. Przejście przez Cosso i usadowienie się na drugiej stronie było dotąd całkiem niepodobnem zadaniem.

Cosso bowiem dotąd stanowiło, że ta k powiem, krą g zaczarowany, poza k tó ry ani po ziemi, ani pod ziemią nie udało się przekroczyć naszym wojownikom .

Pbnieważ miałem sobie ułożyć plan ataku, posze­

dłem na góme piętro i długo przypatryw ałem się przez strzelnice ow ym domom, naprzeciwko położonym, roz­

myślając, ja k przejść przez Cosso i od którego domu atak rozpocząć. Gdy ta k nieruchomie wpatruję się w jeden przedmiot, żołnierz, stojący przy strzelnicach na warcie, zaciekawiony, co tak moją zwraca uwagę, od czasu do czasu w yg lą d a ł także na ulicę, ale, nie mogąc n ic zoba­

czyć, a sądząc, że m i swym w zrokiem dopomoże, zapytał mnie znienacka najdoskonalszym mazowieckim akcen­

tem :

(18)

— ' 14 —

— A czego to tam pan porucznik tak' się dopatruje?

M e spodziewając się zapytania, prawie bez myśli, aby go się pozbyć, odpowiedziałem :

— Oto widzisz, patrzę, ja kb y przejść na tamtą stro­

nę ulicy.

— Abo to co w ie lk ie g o ! — z lekceważeniem rzekł Mazur. — Toć to nie daleczko.

Roześmiałem się z tej uw agi i rz e k łe m :

— Zapewne, że nie daleko, jeżeli do nas strzelać nie będą, ale ja k nas poczęstują z poprzecznie kartacza- mi, to choć nie daleko, nie dojdziemy.

— Ba, i co t o ! — rze kł Mazur. — To też sztuczka na sztuczkę. J a k w łożym y w o rk i z wełną na plecy, a pójdziemy chyłkiem , to da Pan Jezus, że i dojdziema.

Chyba., że oni tacy mądrale, że nam w ślepie pluną z harm aty.

Istotnie, ta uwagą prostego żołnierza, a zwłaszcza w yraz „c h y łk ie m ", w yp row adziły mnie z la b iryn tu tru d ­ ności. Mazur m iał racyę, że ty lk o baterya z frontu w czę­

ści m ogła nam być niebezpieczną; co zaś do poprze­

cznych bateryi, to z prawej strony przypuścić należało, że, w skutek wysadzenia min, na ja kiś czas ucichnie, z le­

w ej zaś strony będąca m ogła nam całkiem nie szkodzić, w tem bowiem miejscu, gdzieśmy m ie li przechodzić sze­

rokość u lic y Cosso, b y ł pewien rodzaj nizkiego wału, utworzonego ze źle zasypanej drogi k ry te j, k tó rą przed paru dniam i chcieliśm y u rządzić; poza tem więc wznie­

sieniem, na którem wiele leżało trupów hiszpańskich, można się było dość bezpiecznie przesuwać na drugą stro­

nę ulicy. Dodawszy do tego, że atak m ia ł nastąpić je­

szcze w ciągu nocy, strza ły z bateryi lewej m usiałyby być nadzwyczaj celne, żeby nam m ogły znaczną, szkodę w y ­

(19)

— 15 -

rządzić: m ogły albo górować, albo się strącać o w yn io­

słość.

Mając więc pierwszą część zadania rozwiązaną, m y­

ślałem teraz o drugiej, to jest o zdobyciu domów. Byłem pewien, że Hiszpanie dział nie zaprowadzili. Czy nie chcieli, czy nie mogli, tego nie wiem, ale migające się gęste św iatła poza strzelnicam i dowodziły, że tam ruch w ie lk i panuje. Co się tam przygotow ywało, odgadnąć nie mogłem. Tę więc część zadania pozostawiłem ślepemu tra fo w i i Opatrzności Boskiej.

W ydałem zatem żołnierzom rozkazy, aby każdy w ie ­ dział, ja kie w danym razie ma zająć stanowisko. Ho ko­

lum ny atakowej, k tó rą sam miałem dowodzić, wybrałem dwudziestu pięciu ludzi i saperów. Rezerwa tej samej siły m iała osadzić strzelnice od u lic y Cosso i ogniem swoim osłaniać nasze przejście — na znak umówiony, przybyć m i na pomoc, lub też. gdy ten nie będzie dany, czekać, aż droga k ry ta będzie urządzona, i za je j pośrednictwem przeprowadzić żywność i resztę m ateryału wojennego.

Odbarykadowanie w yjść na ulicę kazałem dopełnić w n a j­

większej cichości, aby nie zwrócić uw agi nieprzyjaciela—

nawet św iatła od u lic y pogasić kazałem.

B yła trzecia po północy, kiedy się rozległ ponad spo- kojnem jeszcze miastem h uk w ystrzału działowego, da­

jącego liasło do mającej rozpocząć się w a łki. Z e rw a li­

śmy się wszyscy na nogi i każdy pośpieszył zająć wska­

zane stanowisko. Po n ie ja kie j c h w ili na prawo i na lewo, na całej lin ii naszych ataków i obron nieprzyjacielskich, rozw ijać się zaczęła kanonada, które j tow arzyszył trzask gęsto sypanych strzałów karabinowych. Trw ało to czas jakiś, kie d y naraz zatrzęsła się ziemia, gdy na przed­

mieściu A rabał za Ebrem z pięćdziesięciu dział naszych,, ustawionych w bateryę, dano salwę. W a lka przybierać

(20)

- 16 —

zaczęła olbrzym ie rozm iary. Bomby i granaty z prze: a źliw ym sykiem zaczęły padać i pękać wśród miasta. Huk coraz się zwiększał. Saragossa otoczyła się pasem ogni stym, dym y gęste zaczęły się unosić nad miastem, a i:a tych dymach zaświeciła łuna, któ ra krw aw em i barwami oblała i miejsce w a lk i i walczących.

Ta w a łka śród nocy, oświetlona błyskiem strzałów i łuną pożarów, c i ludzie w ynędzniali od chorób i tru ­ dów, i czarni od dymu, z oczyma ty lk o dziko błyszczą­

cemu ten huk ogłuszający, z którego się w y b ija ły : ry k dział, wrzaw a wojenna, ję k i konających, łoskot bębnów,

dźwięk dzwonu, trzask w alących się domów, fanfary trąb t i kotłów , którem i oblężeni odpowiadali na pękanie bomb

i granatów — to wszystko, zlewając się w jedną całość, tw orzyło razem obraz straszliw y, piekielny, a obok te­

go majestatyczny.

Dreszcz mnie przechodził, gdym słuchał tej prze­

rażającej harm onii. I kie dy z oczyma wytężonemi na Cosso, z przyśpieszonem serca biciem, oczekuję ch w ili, w któ re j sam wezmę udział w tych morderczych zapasach, nagle blask ogromny, ja kb y ze stu zapalonych błyskaw ic, oblał całą ulicę i przeciwległe domy, słup dymu czarne­

go ja kb y z paszczy w ulkanu buchnął w powietrze i huk ta k i straszliw y rozległ się nad miastem, żeśmy prawie pogłuclili, m ury zaś naszego stanowiska zatrzęsły się, grożąc zawaleniem. B y ł to skutek dwóch m in naszych, n a ­ b ity cli trzema tysiącam i funtów prochu i zapalonych pod inuram i uniwersytetu. Zrobiło się ciemno. D ym gęsty zasłonił ulicę. W całej o ko licy u m ilk ły działa. Słychać ty lk o było spadające z pow ietrza cegły, kamienie i szcząt­

k i poszarpanych ciał ludzkich. Było to okropn e!

W tej c h w ili na k ilk u punktach odezwały się bębny, bijące do ataku. Nadszedł i dla nas moment stanowczy.

(21)

— 17 —

W szystkie przygotow ania b y ły zrobione, strzelnice osa­

dzone wojskiem, w yjścia odwalone, kolumna atakowa sformowana—dobosz uderzył w bęben. Przycisnąwszy konw ulsyjnie do piersi mój m edalik z M atką Boską i k rz y k n ą w s z y : „W ia ra , za mną, naprzód!“ z dobytą szpa­

dą rzuciłem się na ulicę.

Długo trw ało przejście. Ile k u l karabinow ych św i­

snęło m i kolo uszu, ile karta czy w arknęło nad moją głow ą — n ic tego nie wiem. Szedłem ty lk o naprzód, ale ta k oszołomiony ostatnią eksplozyą, żem n ic ani sły­

szał, ani w idział. W uszach m i szumiało, w oczach ciem­

niało, zdawało m i się, że się jeszcze ziemia chwieje pod memi nogami. Przyszedłem dopiero do przytomności, gdym już dotknął murów, które m ieliśm y zdobywać. K a­

nonada, któ ra chw ilowo przycichła, rozw inęła się teraz z większą mocą na nowo. Trzeba się było śpieszyć ze zdobyciem nowego stanowiska.

Saperzy znaleźli się zaraz koło innie i zaczęli wyw alać wejścia. Jedno i drugie znaleźli zasypane gruzami. Trzeba było po drabinach piąć się na. mury. Gdy się drapię po je­

dnej i już sięgam otworu, jakież moje zdziwienie, kiedy s ły ­ szę głos znajomy i widzę rękę w ysuniętą z otworu, która m i do wdrapania się dopomaga. K ilk u moich żołnierzy już się pierw ej dostało do w nętrza i już po niem gospodarowali.

Niedługo znalazł się i cały oddział, ty lk o m i dwóch brako­

wało. Zajęliśm y więc w posiadanie nie obwód domów, ale najzupełniejszą ruinę, a w niej kurz ta k i gęsty, że ani w i­

dzieć co, ani oddychać było niepodobna, z ostrożnością więc trzeba było naprzód postępować.

Zebrawszy zm ysły, zdziwiony niezmiernie byłem, że bez wystrzału, praw ie bez straty, stałem się panem tak ważnego stanowiska. A le się rzecz w krótce w y ja śn iła — cudem ty lk o u s z liś m y-"największego niebezpieczeństwa.

/* C

V

Manuela. V - \ 2

(22)

- 18 -

Hiszpania, widząc przygotow ania nasze na wielu punktach, postanowili zaniechać dalszego ataku w tem miejscu, na dom, k tó ry zajmowałem przy u lic y Cosso, ale, domyślając się, że m y będziemy ich atakow ali, pod­

m inow ali w nocy przystępy do zajmowanego przez siebie obwodu domów. Zbawiło nas zapalenie m in pod uniw er­

sytetem: od huku tej eksplozyi kom iny, dachy, sklepie­

nia, nawet część m urów wewnętrznych, runęły i zasy­

pały i m iny i tych, k tó rz y je dla nas przygotow yw ali.

Bez tej eksplozyi, b ylibyśm y wysadzeni w powietrze, i nie doszedłszy jeszcze murów. G ruzy aż pod piętro zasy-

l>ały wnętrze. Na gruzach z dzikiem zadowoleniem ob- , chodziliśm y zwycięstwo, gdy pod gruzami d rg a ły jeszcze

ciała, żywcem zagrzebanych kilkudziesięciu obrońców Saragossy. W dalszej części tego obwodu domów spotka­

liśm y pojedynczo zaledwie kilkunastu Hiszpanów, któ ­ rzy, nie ochłonąwszy jeszcze z przerażenia, za zbliże­

niem się naszem, owe zw aliska opuścili.

Przedewszystkiem trzeba było obejrzeć i umocnić zdobyte stanowisko. Światło od łu ny i opadający ku rz dozw oliły lepiej mu się przypatrzyć. M u ry zewnętrzne od u lic y Cosso ocalały, ale ta k poszczerbione i popękane, że z każdą c h w ilą g ro ziły zaw aleniem ; z m urów we­

w nętrznych mało co zostało w całości. Od bocznych u li­

czek, otaczających ten obwód domów, ocalała część bu­

dow li z dacham i; najlepiej jednak zachowany b y ł ko­

ściółek, k tó ry zakończał w kierunku miasta owo stano­

wisko. Jeżeli m ury zewnętrzne nie w iele broniły, to z drugiej strony utru dniały przystęp oblegającym, bo, w razie szturmu, m ogły ich samych przyw alić.

Zabezpieczeni w ięc na czas ja kiś od napaści, mo­

gliśm y spokojnie zająć się obwarowaniem. W k ilk u bo­

wiem miejscach trzeba było sypać w a ły z gruzów, aby

(23)

— 19 -

w ten sposób wzmocnić w ątłe m ury, w innych miejscach należało obwarować przystępy przez w o rk i z ziemią i w e ł­

ną. Ponieważ przyb yła m i w pomoc moja rezerwa, zaję­

liśm y się w ięc robotą, a tymczasem m inierzy z dawnego mego posterunku rozpoczęli urządzać drogę k ry tą przez Cosso, któ rą przybyć m iała reszta mego oddziału i otwo­

rzyć kom unikacye z zajętemi przez wojska nasze przed­

mieściami. Straty moje dotąd b y ły mało znaczące: dwóch zabitych i trzech rannych ; rozstawione zaś w a rty, lubo sypały dosyć żyw y ogień na nieprzyjaciela, było to w ię­

cej dla fo rm y—dla osłonienia robót, jakie reszta- oddziału wew nątrz dokonywała.

Roboty szły dosyć pomyślnie, droga k ry ta także była na ukończeniu, kiedy się dzień zrobił i, pomimo nieopa- dłego jeszcze kurzu i zadymionej od prochu atmosfery, można było już lepiej rozeznawać więcej oddalone przed­

m ioty. Byłem bardzo zadowolony, że z ta k niew ielką stratą udało m i się tak ważne opanować stanowisko, i byłem nieledwie pewien, że, skoro je postawię w w a ­ runkach należytej obrony, potrafię się oprzeć wszelkim usiłowaniom nieprzyjaciela, i w dniu tym , gdzie na wszystkich punktach ta k zawzięta toczyła się walka, ja jeden większą część czasu będę mógł spędzić bezczynnie, ograniczając się do prostej ty lk o obrony, bo o dałszycłi zdobyczach nie marzyłem.

Jakież było moje zadziwienie, kiedy naraz mnóstwo strzałów karabinow ych i ręcznych granatów posypało się w sam środek mojego stanowiska.. Żołnierze, kaleczeni od czerepów, porzucili robotę i każdy szukał gdzie mógł sclmonienia. Trzeba było naprzód wyśledzić, skąd na nas spadają pociski, które w połączeniu z zewnętrznym ata­

kiem m ogły nas postawić w największem niebezpieczeń­

stwie. Dostrzegłem więc, czegom pierw ej z powodu ciem­

(24)

- 20 -

ności i kurzu nie mógł zobaczyć, że w bok kościółka, poza wązką uliczką, dom jeden dw upiętrow y z poddaszem na słupach opartem, przedstawiająeem się w form ie n a k ry ­ tego dachem tarasu, górował nad mojem stanowiskiem.

Hiszpanie, zaczajeni za słupami poddasza, strzałam i i granatam i łatwo nas m ogli z zajętej placów ki w ykurzyć, bo od nas b y li dobrze zabezpieczeni, a panowali nad całą częścią odkrytą. Nie pozostawało n ic innego, ty lk o albo zaraz opuścić zdobyte stanowisko, albo bez zw łoki czasu zająć się opanowaniem owego domu, k tó ry górował nad naszą pozycyą. Ponieważ droga k ry ta została ukoń­

czona i reszta mego oddziału przyb yła w pomoc, w y­

brałem drugie.

Tu się dopiero rozpoczęła w a lka na zabój. N ie będę opowiadał szczegółów, to ty lk o powiem, że obrona i zdo­

bycie tego jednego niew ielkiego domu należy do najśw iet­

niejszych ustępów całego oblężenia. Od p iw nic aż do poddasza trzeba było każdą piędź ziemi zdobywać, a obok tego bronić od dwóch stron przystępu szturm ującym H i­

szpanom. W alczyliśm y jednocześnie pod ziemią, na ziemi i nad ziemią. Pod ziemią szliśm y przekopem do p iw n ic owego domu — petardą zro b ili otwór, i dostawszy się do piw nicy, w y k łu liś m y w szystkich znajdujących się tam Hiszpanów.

Po ziemi, pomimo gradu sypiących się pocisków, w przejściu przez n izką uliczkę, zdobyliśmy parter, a trze­

ba było każdą komnatę oddzielnie brać szturmem. A leśmy się na piętro dostać nie mogli. Trzeba było innego szukać sposobu. Od kościółka w ięc na drugie piętro przerzuci­

liśm y belki. W przejściu po tych belkach k ilk u spadło, przez kule zrzuconych, ale w zięliśm y piętro. W szystkie sztuki i podstępy wojenne z obu stron b y ły użyte, a k a ­ żdy k ro k opłacony b y ł życiem w ielu walecznych.

(25)

B yła pewnie godzina trzecia po południu, kiedy osta­

tecznie w yparow aliśm y nieprzyjaciela z poddasza. Sił nam już zabrakło, tak byliśm y trudem wycieńczeni.

Zw ycięstwo nasze nie było ta n ie : zdobycie domu w raz z poprzedniemi dnia tego stratam i kosztowało pięćdzie­

sięciu ludzi w zabitych i rannych. Zażądałem też posił­

ków. Nowy oddział zajął moje stanowisko, ja z resztą moich ludzi rozłożyłem się w domu świeżo zdobytym, a osadziwszy ty lk o poddasze, reszcie kazałem posilić się i wypocząć.

Żołnierz b y ł wprawdzie strudzony, ale na duchu nie upadał. Z pola w a lk i dochodziły nas od czasu do czasu, wprawdzie pomyślne, ale przesadzone wieści. Mówiono, że A raba l zdobyty, most na Ebrze zerwany, kościół N a j­

świętszej Panny M a ry i del P ila r w ruinie, że oddziały nasze na całej lin ii przeszły szerokość Cosso i w jądro miasta w kraczały. Żołnierz instynktow o zgadywał, że zbliża się koniec jego cierpień, ro b ił więc z sie­

bie poświęcenie i nie żałował wysiłeń, byle ty lk o raz skończyć z tem niemającem dotąd przykładu oblężeniem.

Noc bezsenna i tylogodzinna w a lka tak mnie znużyły, że praw ie na nogach utrzym ać się nie mogłem. Pótrze- bowałem spoczynku. Znalazłszy na jednem piętrze jakieś legowisko po Hiszpanach, rzuciłem się na nie i z utru­

dzenia zdrzemnąłem. Może drzemałem tak z pół godziny, gdy naraz wypadł jeden z żołnierzy z k rz y k ie m :

— Panie p o ru czn iku ! panie p o ru czn iku ! skarby zna­

leźliśm y !

— Co?... jak?... Daj m i pokój ze skarbami.

— A le panie p o ru czn iku ! wszystko tam na gw ałt leci.

— Gdzie?

- 21 -

(26)

- 22 —

— Do p iw n ic y !... Tam już naszych pełno. W y k u ­ wają otw ór i lada- ch w ila się dostaną.

Zebrawszy myśli, uznałem, że niema rady i trzeba iść samemu, aby zapobiedz jakiem u nieporządkowi. W o j­

sko nasze rozpaczliwą obronę Saragossy przypisyw ało niesłychanym skarbom, któ rych Hiszpanie z taką zacię­

tością bronili, i obiecywało sobie, że ja k się dostanie do środka miasta., to każda p iw nica będzie pełna srebra i złota, i że się tam dopiero każdy z nich bajecznie obłowi. Znalezienia skarbów nie przypuszczałem, alem się obawiał, żeby się nie dobrali do ja k ie j p iw n ic y z w i­

nem i zanadto sobie nie pozw olili, — m ogliśm y odrazu stracić korzyści dnia całego. Pl-zeklinając więc owe mnie­

mane skarby, rad nie rad musiałem pośpieszyć za moimi wiarusami.

Przybyłem w samą porę: wszyscy moi żołnierze, prócz tych, któ rzy trz y m a li w artę na poddaszu, zbiegli się do piw nic. K rz y k , hałas, k łó tn ia b y ły nie do opisania.

Otwór do lochu już b y ł o tyle w yku ty, że można się było przez niego przecisnąć, wszyscy się więc d a rli do otworu, aby być pierwszym i.

Stanąwszy sam przy otworze, wezwałem do porząd­

ku i posłuszeństwa. W ykazałem żołnierzom niebezpie­

czeństwo, na jakie się narażają, opuszczając samowolnie dom, do którego w każdej c h w ili mogą przypuścić szturm Hiszpanie, i rzucając się nieopatrznie w lochy, których w yziew y mogą być zabójcze. Uspokoiwszy żołnierzy, do­

dałem, że przedewszystkiem pow inni w rócić na miejsca, na k tó ry c h przeze mnie b y li rozstawieni, ja zaś. z mo­

je j strony, wziąwszy kilkunastu z sobą ludzi, sam się przekonam, co znajduje się w o d krytych lochach, a jeśli znajdę w nich owe mniemane skarby, to wszyscy do równego podziału przypuszczeni zostaną.

(27)

- 23 —

Ponieważ miałem miłość i zaufanie żołnierzy, w ięc chętnie zgodzili się na to. Poleciłem sierżantowi odpro­

wadzić na górę znaczna: część żołnierzy i czuwać nad bezpieczeństwem zajętego domu; w ybrałem ty lk o k ilk u ­ nastu, któ rz y m ie li m i towarzyszyć, postawiwszy przed­

tem p rzy otworze wartę, aby nikogo więcej za mną nie puszczała.

Rozpocząłem więc wypraw ę podziemną, z wszelką ostrożnością. Znaleźliśm y się naprzód w długiem przej­

ściu sklepionem i wązkiem, że zaledwie po dwóch obok mogło postępować. Ten k o ryta rz podziemny zakończony b y ł ciężkiem i drzw iam i żelaznemi, któ rych wyważenie dosyć nas pracy kosztowało. Gdy drzw i żelazne ru n ę ły z łoskotem, ukazał się obszerny sklep, zawalony najroz­

maitszego rodzaju gratami. B y ły tam i szczątki mebli, i rozmaite zużyte naczynia, i butelki, i skóry kozie, słu­

żące do przewożenia wina, ale ani skarbów, a n i w iną nie było. W idać b y ł to skład różnych niepotrzebnych ru ­ pieci domowych, od dawnego czasu nagromadzonych.

Śmiałem się w duchu, patrząc na niezadowolenie moich wiarusów, ja k każdy g ra t z miejsca poruszali i ja k się nad nim pastw ili, łam iąc i tłukąc, co ty lk o im w ręce I>opadło. Cieszyłem się niewym ownie, że się cała w y ­ prawa na tem skończyła, ale. na moje nieszczęście, z te­

go sklepu prow adziły drugie d rzw i żelazne; nie mogłem w ięc wzbronić moim żołnierzom wyw ażenia tych d rzw i i przekonania się, co sklep następny zawiera. Dostaliśmy się zatem i do drugiego sklepu, w któ rym b y ły ty lk o le­

gowiska, służące widać mieszkańcom domu za schro­

nienie w czasie bombardowania. Żołnierze moi, doznawszy zawodu, zgodzili się nie robić dalszych poszukiwań. K ie ­ dy już w racaliśm y, jeden z żołnierzy zaw ołał:

— Panie p oruczn iku! nad nami s trz e la ją !

(28)

— 24 -

Rzeczywiście, wsłuchawszy się, nie ulegało w ą tp li­

wości, że w domu, w którego piw nicach przebywaliśmy, na górze zawzięta toczyła się w alka. O ile się mogłem pod ziemią zoryentować, b yliśm y daleko posunięci ku środkowi miasta. N ie mogłem jednak zrozumieć, ja kim sposobem w tem już miejscu znaleźć się m ogły nasze oddziały. Powodowany ciekawością, a więcej jeszcze obo­

w iązkiem niesienia pomocy którem u z oddziałów, będą­

cemu w krytycznem położeniu, postanowiłem iść naprzód, tem więcej, że w niepewnym dla siebie razie odw rót mia­

łem zapewniony.

M ając przy sobie osiemnastu łudzi, po wyważeniu drzw i, prowadzących na schody, sformowałem kolumnę i, z największą ostrożnością postępując po schodach, w y ­ szliśm y w krótce na dziedziniec w ew nętrzny jakiegoś pa­

łacu.

Leżało na nim parę trupów hiszpańskich. P rzy brar mie uw ijało się k ilk u żołnierzy francuskich. W ro ta od dziedzińca b y ły uchylone, Francuzi barykadow ali w rota od ulicy, na któ re j zgiełk i strza ły dowodziły, że atak na w rota silnie b y ł popierany. Stary sierżant, m ający tw arz k rw ią zbroczoną, oparty o bramę, w ydaw ał roz­

kazy. Gdy nas wchodzących zobaczył i poznał, kto je­

steśmy, rozjaśniło mu się jego oblicze. Podnosząc też k a ­ szkiet w górę, zaw ołał:

— Niech żyją Pólacy !

Na co odpowiedziliśmy o krzykie m :

— Niech żyją F ra n c u z i!

— J a k się masz, stary? — rzekłem, zbliżyw szy się do sierżanta. — Musisz być cierpiący, boś mocno za­

krw aw ion y.

— To bagatela, ty lk o draśnięcie!... ale w porę nam tu przybywasz, kapitanie. Ja bronię bramy, ale m i już

(29)

— 25 -

ciężko, bo mam mało ludzi. A le ja k m i dodasz z ośmiu swoich zuchów, to odpędzę całą tę hołotę hiszpańską.

Pośpiesz jednak na pomoc mojemu dowódcy, bo on tam zaptewńe w cięższych ode mnie znajduje się opałach.

I wskazał rę ką na schody.

Nie tracąc czasu, z resztą moich żołnierzy wbiegłem po schodach, a następnie do kom nat starożytnych, świad­

czących o dawnej zamożności. Na całej drodze widać było ślady zaciętej w a lki. Każde d rzw i albo wysadzone, albo wyłamane, szyby i zw ierciadła potłuczone, sprzęty w większej części powywracane, na podłodze kałuże k rw i ' i sporo trupów Francuzów* i Hiszpanów, pojedynczo lub po k ilk u razem leżących. Ciężko rannych bardzo niewielu, któ rz y przytłum ione wydawra li ję ki. TY a lka bowiem b yła śmiertelna, bo na b lizką metę. TT szystko pogrążone w gę­

stym dymie, przez k tó ry zaledwie rozeznawać można było przedmioty.

W tem dał się słyszeć huk k ilk u na raz ■wystrzałów.

Przyśpieszyliśmy kro ku i w szyku sformowanym, z nad­

stawionym bagnetem w kroczyliśm y na miejsce, które było w tej c h w ili teatrem toczącej się w a lki.

Z początku n ic nie widziałem, prócz dymu napełnia­

jącego kom natę; gdy się jednak oczy moje cokolw iek z tą atmosferą oswoiły, uderzył umie w idok następujący.

B yła to dosyć obszerna, sypialna komnata, w które j w ścianie, przeciw ległej oknu, znajdowała się głęboka a l­

kowa. zakryta jedwabną, ale już spłow iałą zasłoną. Przed tą zasłoną leżał starzec siw y, którego m ch y konw ulsyj- ne św iadczyły, że się pasow*ał ze śmiercią. Odzież jego wskazywała, że należeć musiał do wyższej w arstw y społe­

czeństwa. Nad ciałem starca stała młoda, w ie lk ie j pię­

kności kobieta, czarno ubrana, z wiosam i czarnym i, roz­

rzuconym i w nieładzie i czarną jedwabną koronkow*ą

(30)

Nad ciałem starca stała młoda, czarno ubrana kobieta.

(31)

— 27 -

m antylą, która, w t y ł odrzucona, zaledwie się włosów trz y ­ mała. W jej obliczu m alowała się zgroza, przerażenie i wściekłość; je j czarne w ie lkie oczy, nakryte mocno zagiętym i lu kam i b rw i czarnych, tak b y ły natężone, że zdawało się, jakby z głow y wyskoczyć chciały. W obu rękach trzym ała pistolety i z pewnym wyrazem dziko­

ści śledziła ruchy podsuwających się ku niej Francuzów, ja kb y w ybierając tylko , na którego się rzucić i do k tó ­ rego pierw ej w ypalić. B y ł to obraz lw ic y , broniącej swoje lw ięta. W komnacie bliżej wejścia leżało dwóch F ra n ­ cuzów zabitych, trzech zas żołnierzy francuskich z nad­

stawionym i bagnetami zwohia posuwało się do kobiety, która w ym ierzonym pistoletem trzym ała ich na w odzy;

z drugiej strony obchodził ją kapitan francuski, od k tó ­ rego zasłaniała się drugim pistoletem. Francuzi widać nie m ieli zamiaru jej zabić, ty lk o rozbroić i wziąć żyw ­ cem. Kobieta nie m yślała się poddać, ale bronić do upa­

dłego.

W ejście moje na czele dziesięciu żołnierzy zm ieniło postać rzeczy. Kobieta wyraźnie upadła na duchu. P i­

stoletem w drżącej ręce w yb ie ra ła ofiarę z trzech żołnie­

rzy francuskich, a zwróciwszy całą swoją na nich u w a ­ gę, nie uważała, że z drugiej strony od kapitana większe jej grozi niebezpieczeństwo. Ten bowiem znacznie się naprzód posunął, i jednym skokiem b yłb y ją ch w y c ił za rękę, a z drugiej szpadą pistolet w y trą c ił. B yła to chw ila stanowcza. Uczułem litość dla nieszczęśliwej i postano­

w iłem ją ocalić. Zw róciłem się w ięc w stronę najwięcej dla m ej zagrożoną, a kie d y kapitan m iał już wykonać ów skok stanowczy, podsunąwszy się szybko ku niemu, chw yciłem go za rękę i zawołałem:

— K olego! czy c i nie w styd w alczyć z kobietą!...

Kapitan, k tó ry się podobnej sceny nie spodziewał,

(32)

— 28 —

bo tak b y ł zajęty swoim planem, że na nasze przybycie nie zw rócił uwagi, zły, że ktoś śm iał mu wejść w drogę i w y trą c ić z rę k i ofiarę, zw ró cił bystre na mnie spoj­

rzenie, a dostrzegłszy w ie lką moją młodość, z góry na mnie k rz y k n ą ł:

— Precz, sm arkaczu! to nie tw o ja sprawa... Wynoś m i się, bo cię każę za d rz w i w y rz u c ić !

K re w uderzyła m i do głow y. Kapitan jeszcze nie dokończył tych słów, kiedy, pochwycony przeze mnie za kołnierz, z największą s iłą odrzucony został na śro­

dek kom naty,—ja zaś, zająwszy miejsce pomiędzy nim a kobietą i nadstawiając szpadę, zawołałem:

— N ik c z e m n ik u ! odtąd to jest moja sprawa... ze mną mieć będziesz do czynienia. Ja ci nie pozwolę najmniejszej k rz y w d y zrobić tej kobiecie.

— Żołnierze! — zakomenderował kapitan — weźcie go na b a g n e ty!...

— Ż o łn ie rze ! — krzyknąłe m na Francuzów — broń do n o g i!... Jeżeli się k tó ry krokiem posunie, każę strze­

lać !—Zw racając się zaś do m o ich : — W ia r a ! — zawo­

łałem — wziąć na cel tych łajdaków, a za najmniejszem poruszeniem palić w łe b !

Moi żołnierze święcie w yko nali rozkaz. Francuzi, widząc, że to nie żarty i z ja ką siłą m ają do czynienia, opuścili broń do nogi i wstecz się cofnęli.

Kapitan b y ł w ściekły. U derzył na mnie ze szpadą, ale cios moją sparowałem.

— To jest moja zdobycz! — zawołał.

— ‘K łam iesz!...—i nadstawiłem mu szpadę. — J a ją obronić potrafię.

— H a ! kie dy tak — k rz y k n ą ł kapitan — to ani moja, ani tw o ja !

W y rw a ł pistolet z za pasa, zm ierzył do kobiety, ale

(33)

- 29 -

w tej c h w ili jeden z moich wiarusów, najbliżej ka p i­

tana stojący, s trą c ił mu pistolet bagnetem. Pistolet w y ­ p a lił w g ó rę ; ku la świsnęła nad naszemi głowami, a je­

dnocześnie padł kapitan, ugodzony kulą od strzału nie­

wiadomego. W tej c h w ili ta część konm aty, gdzie stal kapitan, ja i kobieta, tak się napełniła dymem od pro­

chu, że przez k ilk a sekund nic widać nie było.

Cała ta scena trw a łą nadzwyczaj krótko, m niej czasu, niż potrzeba, na je j opowiedzenie. "Widząc leżącego i k rw ią zbroczonego kapitana, zakomenderowałem na żołnierzy francuskich, żeby go w yp row adzili i, je śli można, ranę opatrzyli. Kapitan nie b ył zabity, ty lk o ciężko ra n n y ; gdy go żołnierze w ynosili, odezwał się do m nie:

— Ja nie umrę, dopóki się nie zemszczę. T y m i drogo za to zapłacisz!

Mało zważałem na te słowa. Zw racając się do ko­

biety i zniżając moją szpadę, rzekłem :

— Senioro, jesteś ocalona.

Głos mój ja kb y ją w y rw a ł z chw ilow ej apatyi. Z w ró­

ciła na mnie przenikające spojrzenie i m achinalnie w y ­ m ierzyła pistolet w moje piersi. Stałem spokojnie.

Hiszpance oczy zaszły łzami, upuściła pistolety na ziemię i padła na ciało leżącego przed nią starca.

Dałem znak moim żołnierzom, żeby w yn ie śli trupy i ustąpili z komnaty.

Hiszpanka, zdaje się, z początku sądziła, że nie wszystko stracone i że można jeszcze nieść pomoc star­

cowi. Ale, przekonawszy się, że w nim zgasła ostatnia iskra życia, oddala się najstraszniejszej rozpaczy.

Zaczęła szlochać, ręce łamać, rw ać sobie w ło s y ; z ust je j p ły n ą ł potok w yrazów i najżywszego żalu i naj­

dzikszej wściekłości. Rzucała przekleństwa na św iat ca­

ły , a szczególniej na Napoleona, Francuzów i wszyst­

(34)

— 30 —

k ic h kacerzy, któ rzy naszli i k rw ią zalali je j ojczyznę.

W zyw ała opieki Najświętszej Panny i błagała Boga, żeby z zemstą nie zwłóczył, a o tw o rzył czemprędzej w rota pie­

kielne i s trą c ił w nie na m ęki wieczyste w szystkich w ro ­ gów re lig ii i kró la Ferdynanda. Po takim wybuchu roz­

paczy w racała do spokojniejszego żalu. Znowu się rzuciła na m artwe ciało i, płacząc i łkając, zaczęła pocałunkami okryw ać tw arz i ręce starca.

K orzystając z tej c h w ili, odezwałem się do H i­

szpanki :

— Senioro, szanuję tw oją boleść, ale żal nie wskrze­

si umarłego. Chwile są drogie. Jeśli z nich korzystać nie będziesz, to mogą przyjść Francuzi w większej liczbie, a wtenczas nawet kosztem własnego życia ocalić cię nie potrafię.

Spojrzała m i bystro w oczy, słuchając słów moich spokojnie.

— Któż jesteś, caballero? — zapytała.

— Jestem Polak i ka to lik.

— A c h ! — rzekła — tu leży mój ojciec, m oja jedyna opieka. Ja k chcesz, żebym go mogła opuścić, nie od­

dawszy mu ostatniej posługi?

— To możesz dopełnić — powiedziałem — ale prze- dewszystkiem śpieszyć się trzeba z twojem ocaleniem. Ja cię odprowadzę do pierwszego posterunku hiszpańskie­

go, a stamtąd przyślesz ludzi, któ rym każę wydać ciało twego ojca.

Temi słowy chciałem uspokoić Hiszpankę i prze­

konać o zupełnej mojej bezinteresowności. Spojrzała m i raz jeszcze w o c z y ; a widać, że w nich dostrzegła współczucie, bo ch w yciła mnie za rękę, ja kb y chcąc ucałować, czego jednak nie dopuściłem, i zawołała:

— Caballero, jesteś szlachetnym człow iekiem !

(35)

— 31 -

Po chw ili, ja kb y zażenowana nieładem swego stroju, widząc mój wzrok, zwrócony na siebie, rze kła proszą­

cym głosem:

— Caballero, czy nie możesz pozwolić, abym ja tu na chw ilę sama przy zwłokach mego ojca została?

— Najchętniej — odrzekłem. — Rozkazów twoich oczekiwać będę w przyległej komnacie. Pamiętaj tylko, że czas jest drogi i korzystać z niego trzeba.

Pokłoniwszy się, wyszedłem i d rz w i za sobą za­

mknąłem.

Po k ilk u minutach w yszła Hiszpanka. W je j oczacli jeszcze łz y św ieciły, na tw a rzy jednak pozostała ty lk o boleść spokojna. W łosy b y ły na prędce, ale dość starannie ułożone, m antyla i ubiór do pewnego ładu doprowadzone.

B y ła cudownie piękna.

— Caballero—rzekła—ale tu n ik t nie poruszy zw łok mego ojca? n ik t tych drogich szczątków nie znieważy?

— Bądź spokojna. Postawię w artę i n ik t prócz ciebie nie wejdzie do tej kom naty.

Podałem je j rękę, a wychodząc, kazałem dwom żoł­

nierzom stanąć na w arcie i nikogo nie wpuszczać bez mego pozwolenia. Zeszliśmy na dół do bram y. Na dzie­

dzińcu leżał ranny kapitan francuski i k ilk u jeszcze cięż­

ko rannych Francuzów i Hiszpanów. Jeden z żołnierzy, ja k um iał tak ich opatryw ał, pełniąc na prędce obowiązki felczera. Brama b yła dobrze zabezpieczona i zatarasowana, a moje w iarusy z resztą Francuzów, obsadziwszy okna frontowe, dolne i na piętrze, odstrzeliw ali się nacierająr cym od u lic y Hiszpanom.

Nie wiedziałem dotąd, ja k im sposobem do tego pa­

łacu dostali się Francuzi. Z w y k le nasze drogi b y ły przez piw nice i dachy, a niekiedy przez o tw ory w ścianach w ybite. Sądziłem więc, że jednym z tych sposobów się

(36)

— 32 -

dostali, lub że, postępując w ataku, u tw o rz y li sobie ko- m unikacyę i m ają poza sobą re ze rw y; bałem się więc, by tem i rezerwam i wzmocnieni, w przemagąjącej sile, nie przyszli odebrać m i Hiszpanki. Obawa moja była jednak próżna, albowiem oddział francuski, którego ty lk o resztki w pałacu zastałem, b y ł zupełnie od swoich odcięty i nam b y ł w inien swoje ocalenie. Oddział ten w jednej z bocznych uliczek, wychodzących na Cosso, zdobył bateryę, a ści­

gając z bagnetem w ręku ustępującego nieprzyjaciela, tak się daleko zapędził, że, natrafiw szy na przeważar jącą siłę, zmuszony b y ł do odwrotu. W tym to odwrocie, śród la biryntow ych zaułków miasta, z m y lił kierunek i, zamiast ku swojej podstawie, rz u c ił się w uliczkę, któ ­ ra go w przeciwną stronę odprowadziła. P a rty przez nie­

przyjaciela, a z okien i dachów rażony pociskami wszel­

kiego rodzaju, tracąc ludzi na każdym kroku, oddział ten, do kilkunastu żołnierzy zmniejszony, ujrzaw szy w je­

dnym domu uchyloną bramę, tam się rz u c ił i zatarasował..

Chwilowo zabezpieczył się od ulicznego nieprzyjaciela, ale w domu znalazł także mieszkańców uzbrojonych; trze­

ba było z n im i w alczyć i w tej to właśnie c h w ili znale­

źliśm y się w pałacu przypadkiem śród walczących.

Kazałem przestać strzelać i pokazać znak, że pra­

gnę parlamentować. W krótce ustało strzelanie i ze stro­

ny hiszpańskiej, a przy oknie dolnem od u lic y z ja w ił się młody człowiek, któ ry, ja k się zdaje, dowodził oddziałem, na pałac nacierającym. Objaśniłem go, a więcej jeszcze Hiszpanka, o co w łaściw ie chodzi, a dla porozumienia się prosiłem, by przyb ył do bram y. Bramę kazałem odbary- kadować i wpuścić dowódcę hiszpańskiego.

Z początku chciał mię traktow ać z góry, sądząc, że się chcę poddać i pragnę ty lk o wytargow ać dla siebie najdogodniejsze w a ru n ki kapitulacyi. A le w yw iodłem go

(37)

zaraz z błędu, oświadczywszy, że ty lk o obowiązki ludz­

kości s k ło n iły mnie do tego porozumienia, a s ity mam więcej, niż dostateczne do obrony i utrzym ania zajętego stanowiska. Z d z iw ił się niepomału, widząc taką ilość moich żołnie rzy; nie um iał sobie' bowiem wytłómaczyć, ja kim sposobem w ta kie j liczbie znaleźliśmy się w pa­

łacu. B ylibyśm y nie przyszli do żadnego porozumienia, ale Hiszpanka, wziąwszy go na stronę, szepnęła mu k ilk a wyrazów. Po tej rozmowie też stał się dla mnie w grzeczności uprzedzającym i przystał na wszystkie z mej strony podane w arunki. Te b y ły następujące: za­

wieszenie w a lk i na dwie godziny i odniesienie kapitana i dwóch żołnierzy ciężko rannych, k tó rz y śpiesznej le­

karskiej pomocy w ym agali, do najbliższego wojsk n a ­ szych posterunku, a za to—możność zabrania rannych Hiszpanów i ciała zabitego starca, oraz uw olnienia H i­

szpanki.

ieczór się już cieńmy robił, gdy p rz y b y li ludzie z noszami; zabrali rannych i swoich i francuskich, do których konwojowania dodałem im paru moich żołnie­

rzy ; jedne zaś nosze, o kryte czarnym całunem, skiero­

wano do sypialnej kom naty. Z temi noszami udała się Hiszpanka, na górę. K iedy czworo ludzi niosło na dół ciało i pow ró cili moi dwaj żołnierze, któ rzy konw ojow ali ran­

nych Francuzów, z oświadczeniem, że oddani zostali podług umowy, kazałem otworzyć bramę, aby przepu- puścić kondukt pogrzebowy. Wtenczas p rz y b liż y ł się do mnie jeden z żołnierzy i szepnął m i do ucha:

— Ale, panie paruczniku, oni tam więcej n iż jednego wynoszą.

— A cóż nam to szkodzi? — rzekłem. — Niech sobie i wszystkie trupy zabiorą. Nie będą nam p rzynaj­

m niej zarażać powietrza.

Manaela, 3

- 33 -

(38)

- M

W istocie, oprócz ciała starca, musiało być coś tam więcej na tych noszach, bo i całun o kryw a ją cy to wska­

zyw ał i widać było, ja k czterej ludzie, niosący nosze, u ginali się pod ciężarem. Byłem pewien, że Hiszpanka, korzystając z mego pozwolenia, zabrała niektóre kosztow­

niejsze przedmioty.

Stałem właśnie przy wrotach od ulicy, ki.edy kon­

dukt niem i wychodził, gdy Hiszpanka, idąca za ciałem i niosąca maleńką szkatułkę, szybko zw róciła się do mnie i drżącym w yrzekła głosem:

— Caballero ! nie mam dosyć słów na podziękowanie ci za łaskę, jakąś m i wyśw iadczył. M odlić się będę co- dzień za ciebie do naszej Najświętszej Panienki del P ilar.

Niech Je j św ięty wizerunek chroni cię od wszelkich przygód i niech ci czasem przypom ni wdzięczność M a­

nuel i.

To mówiąc, wsunęła m i w rękę pierścionek, na któ­

ry m na b łę kitn ym kam ieniu było ze złota w wypukło- rzeźbie wyobrażenie Najświętszej Panny del P ilar, i nie słuchając moich wymówek, śpiesznie w yszła za wynie- sionem ciałem na ulicę. Przeprowadziłem ją oczyma aż do załamku u lic y i otrzymałem jeszcze je j pożegnalne wejrzenie.

P'o odejściu H iszpanki zrobiło mi się dziwnie smutno, jakbym pożegnał kogo z najbliższej mojej rodziny. Żadna dotąd kobieta nie uczyniła na mnie takiego wrażenia. Było to dla mnie całkiem nowe uczucie, którego ani zdefinio­

wać, ani nazwać nie umiałem. A le rzeczywistość nie po­

zw o liła długo błąkać się w marzeniach — trzeba było zająć się czemprędzej ch w ilą obecną: zamknąć i zataro- sować napowrót bramę, obsadzić i wzmocnić posterunek, urządzić komunikacyę, odesłać żołnierzy francuskich, któ­

rych było ośmiu, i sprowadzić resztę mego oddziału.

(39)

- 35 —

Noc już była, kie dy ukończyłem te zajęcia. W alka w tym punkcie już się nie wznowiła, a nawet ucichła prawie w całem mieście. P rzyb ył odwiedzić moje stano­

wisko podpułkow nik Haxo. Obejrzał je we wszystkich szczegółach i b y ł niezmiernie zadowolony z tego na­

bytku. Powiedział mi, że dzień dzisiejszy zdecydował o lo­

sie Saragossy, że k ilk a d n i w ystarczy na je j zupełne zdobycie, że w naszym ty lk o ataku oddziały przeszły przez ulicę Cosso, ale żaden ta k się głęboko w miajsto nie zapuścił, ja k mój. W inszował m i tego powodzenia;;

przyrze kł w swoim raporcie chlubną o mnie wzmiankę uczynić, zapewniając, że mnie k rzyż le g ii honorowej nie minie. Przed północą nowy oddział zajął moje stanowisko, a ja na spoczynek powróciłem do obozu.

Spałem smacznie po trudach dnia poprzedzającego i było już pewnie południe, kiedy mnie zbudził żołnierz, oświadczając, że wezwany jestem, bym się natychm iast sta w ił do pułkow nika. Ubrałem się szybko i poszedłem, nie umiejąc zdać sobie spraw y z ta k nagłego wezwania.

Przypuszczałem, że to chodzi o pochwałę za wczorajsze odznaczenie się w walce.

P u łko w n ik m iał kw ater^ w klasztorze S-go Józefa, w tej części budynku, któ ra od szturmu ocalała. Zasta­

łem go w złym humorze, przyśpieszonym krokiem cho­

dzącego po izbie.

Gdy mu się zameldowałem, przystąpił do mnie i rzekł surowym głosem:

— P ięknie się acan popisał, niema co mówić. Proszę mi oddać swoją, szpadę...

— Co to ma znaczyć, panie pułkow niku? — zapy­

tałem mocno zdziwiony.

— To ma znaczyć, żeś acan aresztowany, a co gor­

sza, że masz być stawiony przed sąd wojenny.

(40)

— 36 —

— Ja?... przed sąd wojenny?... A to za co?...

— Zaraz, się acan dowiesz!... Panie adjutancie, prze­

czytaj pan rożkaz marszałka.

Adjutant, k tó ry siedział przy stoliku w drugiej izbie, przyniósł papier i zaczął go czytać. Rozkaz marszałka obejmował następujące zarzuty:

„Ż e dla przywłaszczenia sobie cudzej zasługi, na- padłem podstępnie posterunek francuski, zamordowałem własną rę ką kapitana, a korzystając z przewyższającej liczby żołnierzy, za użyciem broni, zmusiłem oddział fra-n cuski do opuszczenia zdobytego przezeń stanowiska; że następnie prowadziłem tajemne układy z nieprzyjacie­

lem, a za w zięty datek wypuściłem jeńców odbitych Frań cuzom ; zaś, pod pozorem wTydania trupów, pozwoliłem H i szpanom zabrać tajnego agenta angielskiego i ważne pa p ie ry “ .

Roześmiałem się pogardliw ie na takie zarzuty.

Widać, że to uraziło pułkow nika, bo cierpko rzekł do m n ie :

— Tu się niema z czego śmiać... to pachnie ku lą w łeb. Choćbyś acan b y ł moim synem, tobym się tej sprawy nie dotknął, bo to nie czysta s p r a w a .

— Panie pułkow niku, chciejże mnie w pierw w ysłu ­ chać !

— To do mnie nie należy. Ja acana sądzić nie będę.

I rzed sądem, którego obowiązkiem jest wysłuchać oskar­

żonego, będziesz acan m iał sposobność tłómaezyć się z za­

rzutów.

— Fanie pułkow niku — rzekłem prawie ze łzami w oczach — ja się panu z zarzutów oczyszczać nie m y­

ślałem. Ja chciałem ty lk o zostawić panu to przekonanie, że o fice r z jego pułku nie mógł dopuścić się hańbiącego czynu.

(41)

— 37 —

Markotno się widać zrobiło stareimu, bo rze kł do mnie ze współczuciem:

— A więc opowiedz m i acan, ja k to było?

Opowiedziałem więc całe zdarzenie z najdrobniejszy­

m i szczegółami. P u łkow nik słuchał uważnie, k rę c ił cza­

sem głową, pom rukiw ał, a gdy skończyłem, zaczął cho­

dzić po izbie w ie lk im i krokam i i m ów ił ja kb y do siebie:

— A też to k a ra Boża z tą m łodzieżą! pierwszą lep­

szą u jrz y dziewczynę — i zaraz awantura. Czego się tak rwiecie?... Poczekajcie. M e szukając awantur, będziecie ich mieć tyle, że wam się w końcu naprzykrzą.

Potem, podchodząc do mnie, rz e k ł:

— W ierzę wszystkiemu, coś m i acan powiedział. Gdy­

bym b ył na twojem miejscu, tobym może też inaczej nie postąpił. Ale, jeśli c i mam prawdę powiedzieć, to masz złą spraw ę; naprzód dlatego, że to jest sprawa z F ran­

cuzami, powtóre, że n ik t z tych, coby m ogli świadczyć za tobą, przed naszym sądem nie stanie, a co najgorsza., że będziesz m iał do czynienia z marszałkiem, któ ry, ja k wiadomo, nie bardzo nas, Polaków, lubi. W iesz acan, ja k i to człow iek ostry, jakie surowe w yd ał rozporządzenia dla powstrzym ania kłó tn i, b ija ty k i nieporozumień mię­

dzy naszemi a francuskiemu wojskam i, to choć ci sąd zarzutów nie dowiedzie, 011 się przyczepi do przestąpienia ogólnego regulam inu i, dla przykładu innym , gotów zgu­

bić acama. A potem apelacya gdzie?... Chyba do Pana Boga. Ja z mojej strony wszelkich starań dołożę, aby cię ratować, ale za skutek nie zaręczam.

Ponieważ raport b y ł gotowy, pożegnawszy pułkow ­ nika, z adjutamtem i żołnierzem, dodanym do konwoju, udałem się do głównej k w a te ry na Monte Torrero.

Kiedyśm y wstępowali na to wzgórze, nad miastem unosiły się gęste dym y i słychać było kanonadę, która

(42)

- 38 -

jednak nie b yła tak silna, ja k dnia poprzedniego. M ar­

szałek, aby raz skończyć z oblężeniem, ch w ycił się już najenergiczniejszych środków.

Kazał rozpocząć w środkowym ataku, od u lic y Cosso, sześć podkopów, z któ rych każdy m iał być nabity sze­

ścioma tysiącam i funtów prochu. Zapalenie ty cli min miało w gruzy zasypać resztę niezdobytego miasta.

Przyszedłszy do sztabu głównego, znaleźliśmy tam ruch w ie lki. Pómiędzy oficeram i znajdował się odjutant Palafoxa, k tó ry przyb ył jako parlamentarz do głównej kw a te ry i czekał, aż wezwany ozstanie na audyenćyę do marszałka. W idać, że go zainteresowało moje aresztowa­

nie, bo z rozmowy cichej, ja ką prowadził z oficeram i szta­

bowymi, dom yśliłem się, że o mnie b yła mowa. Pónieważ moja sprawa była nader małoważną wobec innych kwe- styi, agitujących się obecnie, odebrawszy mnie w sztabie, kazano odprowadzić jako aresztowanego na odwach.

Odwach b y ł w jednym z magazynów zakładu kanało wego. Składał się z dużej kordegardy, gdzie siedzieli żoł­

nierze, i n ie w ielkiej kom órki z m ałe iii okienkiem zakra- towanem, przeznaczonej, zdaje się, dla oficera od w a rty ; ale ponieważ go nie było, bo z braku oficerów sierżant b ył ty lk o tu komendantem, komorę oficerską, do które j przechodziło się przez kordegardę, przeznaczono m i tym ­ czasem na areszt.

W tej komórce za cały sprzęt b ył ty lk o sto lik i sto­

łek ; na posłanie przyniesiono m i pęczek słomy, a z obo­

zu odesłano m i niektóre moje rzeczy..Zostałem sam z m y­

ślami mojemi, a rozważając smutne położenie i słowa puł­

kow nika, zakłopotany byłem mogącemi w yn ikn ą ć na­

stępstwami. Długo tak na mojem posłaniu biedziłem się z myślami, aż znużenie wzięło górę i smaczno zasnąłem.

Mogło być już około północy, kie dy mnie obudził

(43)

— 39 -

jakiś hałas. Z sąsiedniej kordegardy d olatyw ały mnie k rz y k i, śmiechy, w ybuchy wesołości i tupotanie, przy któ rych spać było niepodobna; aby się przekonać, co jest tej w rzaw y powodem, i prosić żołnierzy, by się uciszyli, otworzyłem drzw i do kordegardy, gdzie przedstawił m i się w idok następujący:

Żołnierze siedzieli na ławach, otaczających korde­

gardę, a na środku izby, pomiędzy nim i, b y ł mnich h i­

szpański z zakonu Dominikanów.

Żołnierze w zię li go sobie za cel zabawy i pośmie­

wiska. Przerzucali go sobie z jednej strony na drugą, ja k piłkę, z dodatkiem szturcliańców, kułaków , kopnięć, plwań i tysiąca innych grubiańskich niedorzeczności. Im więcej się m nich gniewał, tem bardziej mu Francuzi dokuczali, a to przy wybuchach żartów, d rw inek i chó­

ralnego śmiechu. Mnich, zmęczony, zziajany, z obszar­

panym i błotem powalanym habitem, zgrzytał zębami i zaciskał pięści, mrucząc pod nosem jakieś przekleń­

stwa, a oczy jego, w tw arzy głęboko osadzone, błyszcza­

ły, niby ostrze sztyletu.

B ył to człow iek m łody jeszcze, nie m ający więcej nad lat trzydzieści, średniej i niezbyt silnej budowy, którego twarz, chuda, ściągła, ogorzała nosiła ślady gw ałtow nych namiętności. G dyby mógł pociski swych czarnych oczu na sztylety zamienić, toby z zimną k rw ią wym ordow ał wszystkich co do jednego Francuzów. M nich już upadał na s iła c h ; żarty żołnierzy nie ustawały. Przyzwałem sier­

żanta i w ystaw iłem mu nieprzyzwoitość takiego postępo­

wania.

— Co pan chcesz — odparł sierżant — on nie w a rt czego lepszego. To szpieg hiszpański, którego nasze w a r­

ty śród obozu ujęły. On ju tro będzie wisiał, a swoim oporem i dumą całą tę scenę w yw ołał.

Cytaty

Powiązane dokumenty

9.1.4 Zamawiający uznaje, że podpisem jest: złożony własnoręcznie znak, z którego można odczytać imię i nazwisko podpisującego, a jeżeli własnoręczny znak jest

Wszystko zaczęło się w Świdniku, w tym czasie to było nawet takie powiedzonko – co to jest Lublin.. Lublin to jest taka miejscowość

Powyższy cytat to wyznanie nie tyle widza, ile obserwatora – przechodnia, który od czasu do czasu sprawdza, co dzieje się z zarzuconym przedmiotem namysłu. Nie interesują go

– Noo, nie frasuj się tak, nie przystoi – uśmiechnął się zawadiacko Bóg Ciemnej Strony Życia.. – Świat przecież nie zaczyna się, a tym bardziej nie kończy

„lwów”. Masuje je tak, że wkrótce jej brodawki zaczynają wy- zywająco sterczeć. Wciąż ociekając wodą, dziewczęta przychodzą do naszego baru. Siedzimy i

Potem bardzo często udzielałem im wywiadów nawet przez telefon, będąc w pracy na dole, bo tam można było najczęś- ciej mnie spotkać... Nie sądzę, aby jakaś z tych

*pw. Jak się obecnie okazuje, nadużycia dokonywane były przez kilka lat przez kierownika składów węglowych Izydora Klarberga i Mariana Stefańskiego,

Jakkolwiek taka interpretacja może budzić sprzeciw lekarzy, to ze względu na swój cel gwarancyjny zasługuje, by bronić jej z całą stanowczością. Inaczej by było, gdyby każdej