• Nie Znaleziono Wyników

O TRAWIENIU ŚRODKOMÓRKO- WEM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O TRAWIENIU ŚRODKOMÓRKO- WEM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

28 (1518). Warszawa; dnia 9' lipca I 9 l i r. Tom X X X .

TYGODNIK POPULRRHY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a rs z a w ie : roczn ic rb. 8, kwartalnie rb. 2.

Z p r z e s y łk ą p o c zto w ą ro czn ic rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PR EN U M ER O W A Ć M O ŻN A :

W R cdakcyi „ W szechśw iata" i w e w szy stk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

Redaktor „W szech św iata'4 p rzyjm uje ze sprawami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu red ak cyi.

A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A JSTb. 37. T elefon u 83-14.

O T R A W IE N IU Ś R O D K O M Ó R K O - W EM .

Wiadomo powszechnie, że każdy orga­

nizm żywy dla pokrycia swych potrzeb ży­

ciowych musi ustawicznie pobierać p okar­

my. Z nich bowiem buduje nanowo czę­

ści swego ciała, zużywające się w cią­

głych przemianach życiowych. Ta ko­

lejna zmienność spraw chemicznych two­

rzenia i rozpadu przedstawia cechę, ró­

żniącą zasadniczo świat organiczny od nieorganicznego, cechę, którąśm y zwykli oznaczać jak o przemianę materyi. Lecz pobrany pokarm niezawsze może być u ży ty przez organizm w tej formie, w j a ­ kiej został pobrany. Albowiem w życiu kom órki (a do życia komórki sprowadzić można życie najbardziej zawile zbudowa­

nego organizmu) w ogólności doskonale zastosować się daje je d n a z sentencyj daw nych chemików, która głosi: „Cor- pora non ag u n t nisi so lu ta!£. Jakoż wię­

kszość roślin, bo wszystkie rośliny zie­

lone, będące wytw órcam i m ateryi orga­

nicznej w naturze, pokarm czerpią je d y ­ nie z roztworów", z wyjątkiem bezwodni­

ka węglowego i tlenu, pobieranych z po- wietrzą. Wszystkie zwierzęta i niektóre rośliny niezielone znaczniejszą część po­

karm u pobierają w postaci uformowanej, Ażeby więc ten pokarm mógł oddziały­

wać chemicznie, to jest, ażeby mógł słu­

żyć organizmowi do budowy substancyi żywej jego ciała, musi przejść w stan płynny. Proces zaś taki nazywamy t r a ­ wieniem.

Fizyologia zwierząt wyższych i czło­

wieka uczy, że trawienie odbywa się t u ­ taj w specyalnych odcinkach przewodu pokarmowego (jama ustna, żołądek, j e ­ lita), do których wylewają swą treść roz­

mieszczone po drodze gruczoły. Pod wpływem ty ch wydzielin, zwanych ze względu na specyficzny charak ter che­

miczny zaczynami lub enzymami (np.

ptyalina ślinianek i trzustki, pepsyna gruczołów traw ieńcow ych dna żołądka i wypustowych odzwiernika, trypsyna trzustki i t. d.), uformowany pokarm, po­

bierany w postaci węglowodanów, tłusz­

czów lub ciał białkowych, ulega daleko idącemu rozpadowi i przechodzi w stan płynny. W takiej dopiero postaci zostaje wsysany przez komórki je lita i rozpro­

wadzony po całym organizmie. Tego ro­

(2)

434 WSZECHS WIAT JVś 28

dzaju trawienie odbywa się, j a k widzi­

my, poza obrębem komórek i dlatego ma nazwę traw ienia pozakomórkowego. I s t ­ nieją jed n ak że jednokom órkowe organi­

zmy, ja k również takie komórki u w ie­

lokomórkowców, k tó re posiadają zdolność pobierania ciał uformow anych do swej plazmy. Wówczas proces traw ienia r ó ­ wnież odbyć się musi, jeżeli substancye pobrane w postaci uformowanej mają wejść w związek chemiczny z ciałem komórki. Jednakże w tym razie tra w ie ­ nie odbywa się już we w n ętrzu samej komórki, i dlatego ten rodzaj traw ienia nazyw am y trawieniem śródkomórkowem.

Z szeregu badań okazuje się, że stanowi ono właściwość licznych organizmów j e ­ dnokomórkowych, cechuje bowiem w szys­

tk ie korzenionóżki fRhizopoda), większość wymoczków urzęsionych (Ciliata) i wi- ciowców (Flagellata), niższe grzyby, ja k śluzówce i t. p. W komórkach wieloko­

mórkowców traw ienie takie zostało po­

znane pod wpływem b ad ań Miecznikowa.

Uczony ten stwierdził mianowicie, że w razie okaleczenia organizmu, jeżeli do ran y dostają się b ak tery e, białe ciałka krw i czyli leukocyty ta k jedno — ja k i wielojądrzaste w ęd ru ją gromadnie do okaleczonego miejsca i, pobierając b a k te ­ rye do swego ciała, tra w ią j e i uw alniają tym sposobem organizm od ew entu aln e­

go szkodliwego ich działania. Przez t e ­ go również badacza zostało stwierdzone traw ienie śródkomórkowe, nazw ane przez niego traw ieniem „parenchym atyęznem ", w komórkach jelito w y ch gąbek i niektó­

rych wirków słodkowodnych, co n ie b a­

wem potwierdzili inni badacze, ja k H al­

ler i Ray Lancaster. W ostatnich cza­

sach zwrócił uwragę na tę spraw ę Saint- Hilaire z Dorpatu, d ając w dwu o stat­

nich swych rozpraw ach dość w yczerpu­

ją c y opis zjawisk, ja k ie zachodzą pod­

czas traw ienia śródkomórkowego w k o ­ mórkach jelitow ych w irka z g a tu n k u Dendrocoelum lacteum. Obrazy podane przez tego badacza zgadzają się w zasa­

dzie z opisem traw ien ia śródkom órkow e­

go u wymoczków i korzenionóżek. Nie będę przeto opisyw ał tych przem ian u każdej z ty c h grup zwierzęcych zoso-

bna, lecz chciałbym dać ogólny jego obraz, opierając się głównie na ostatniej rozprawie Saint-Hilaira 1), jako najn o w ­ szej i najbardziej może wyczerpującej w tym kierunku. Ażeby je d n ak zdać so ­ bie sprawę z obrazów, ja k ie mikroskop odkrywa przed nami podczas badania trawienia śródkomórkowego, trzeba po­

przednio zapoznać się dokładnie ze skład­

nikami morfotycznemi komórki, ja k ró­

wnież mieć na uwadze zjawiska poprze­

dzające i następujące po tym procesie, morfologiczny bowiem obraz komórki je s t bardzo często w yrazem jej stan u fi- zyologicznego. Dokładna przeto znajo­

mość anatomii komórki przed pobraniem pokarmu, w czasie jego pobierania, w chwili przyswajania (asymiłacyi) pokar­

mu i wydalania części zbędnych (ekskre- cyj) je st zawsze niezbędnym czynnikiem, jeśli chcemy zdać sobie sprawę choć w przybliżeniu z tego zjawiska, k tó re ­ śmy nazwali traw ieniem śródkomórko­

wem. Badając jelito w irka Dendrococlum za życia, Saint-Hilaire potwierdził znany już fakt, że organ ten zbudowany je s t z komórek dwu typów, a mianowicie z ta k zw. komórek kolbkowych, posiada­

ją cy ch w ybitną plazmę ziarnistą i z ko­

mórek pełzakowych, zbliżonych swą s tr u k tu r ą raczej do budowy piankowej.

Tylko te ostatnie komórki, j a k to już w y kry ł Mieczników, zdolne są do tr a ­ wienia śródkomórkowego, i dlatego one tylko nas tu ta j będą obchodziły bli­

żej.

Zapomocą metody barwienia za życia czerwienią n eu tra ln ą lub błękitem m e­

tylowym Saint - Hilaire wyróżnił w pla­

zmie ty c h komórek kilka składników morfotycznych, których obecność, ja k się' przekonał z całego szeregu badań, zawa- row ana je s t najoczywiściej przez stan fizyologiczny komórki. Mniej więcej stale można napotkać następujące utwory, k tó ­ re sam badacz nazyw a elementami pla- zmatycznemi:

!) S a in t.-H ila ir e . B e o b a c h tu n g e n tiber d ie

in tr a c e llu la r e V erdauu.ng in d en D a rm zelłen der

P la n a r ie n . Y erw o rn s A rch iy, to m X I , 1910.

(3)

j

Y» 28- WSZECHSWIAT m

1) Duże pęcherze z różną zawartością, najczęściej w postaci ziarn, które, ja k się pokazuje ze studyów porównawczych nad ich pochodzeniem, są resztkami po­

karmu. Pęcherze te zupełnie są równo­

znaczne z utw oram i opisanemi u pier­

wotniaków jako wakuole albo wodniczki odżywcze, to też w dalszym ciągu bę­

dziemy j e oznaczali w ten sposób.

2) Mniejsze lub większe pęcherze, w y­

pełnione przezroczystym płynem, w k tó ­ rym są zawieszone błyszczące przeważ­

nie krystaliczne utwory. Są to ta k zw.

wodniczki wydalnicze, które w ystępują również w pewnym stanie przemiany m ateryi i u pierwotniaków.

3) Silnie błyszczące małe ziarna, spo­

czywające zwykle u podstaw y komórki.

Pod wpływem kw asu osmowego ziarna te dają typową reakcyę dla tłuszczu, al­

bowiem barw ią się intensywnie na k o ­ lor czarny, to też należy je uważać za kuleczki tłuszczu.

4) Duże błyszczące kule o takich sa­

m ych własnościach ja k i pod M 3-im opisane utwory, rozsiane jed n ak po ca­

łej komórce.

5) Ciała przypominające co do roz­

miarów i w yglądu kule tłuszczowe, lecz odznaczające się wejrzeniem matowem i nie dające reakcyi tłuszczowej z kw a­

sem osmowym. Bliższe badania w y k a ­ zały, że ciała te składają się z substan- cyj białkowych i dlatego Saint - Hilaire nazyw a je ziarnami białkowemi.

6) Niewielkie pęcherzyki o zmiennej zresztą wielkości, wypełnione jednorod­

nym, bliżej niedającym się określić, pły­

nem i m ające zdolność barwienia się za życia komórki od cżerwieni neutralnej.

7) Maleńkie pęcherzyki, wypełnione przezroczystym płynem, których wiel­

kość leży na granicy widzenia mikrosko­

powego i które naogół niczem się nie różnią od pęcherzyków Btitschlego, po­

wodujących piankową stru k tu rę plazmy.

Niekiedy w ty ch pęcherzykach można stwierdzić obecność mniej lub więcej błyszczących ziarn, ja k również niekiedy barw ią się one czerwienią neutralną na wzór pęcherzyków, opisanych pod M 6.

8) Nadzwyczaj małe zaledwie dostrze­

galne ziarnka o mniej lub więcej błysz- czącem wejrzeniu, które przyjęto zwykle’

nabywać mikrosomami. Niektóre z nich występują w formie ziarnek pigmentu.

Z pośród tych utworów plazmatycz- nych, stwierdzonych w komórkach pełza- kowatych z jelita Dendrocoelum lacte- um, tylko dwa ostatnie rodzaje, przedsta­

wione pod M M 7 i 8, zasługują w zupeł­

ności na nazwę elementów plazmatycz- nych. Te bowiem utw ory pomimo ró­

żnych stanów przemiany materyi w ko­

mórce możemy zazwyczaj zawsze w niej stwierdzić, z nich również przez wzrost dają się wyprowadzić inne wyżej opisa­

ne elementy, mające dla komórki, jak to zobaczymy wkrótce, mniej lub więcej znaczenie przejściowe.

Przyjrzyjmy się więc bliżej warunkom, wśród których opisane utw ory plazma- tyczne ukazują się w komórce, albowiem ich obecność w tej lub innej postaci świadczy o stanie przemiany materyi, w jakim się komórka znajduje i je st czę­

sto jed y n ą wskazówką dla zrozumienia spraw trawienia śródkomórkowego.

Po wstrzyknięciu do przełyku w irka zapomocą strzykaw ki krwi gęsiej lub wołowej z domieszką sproszkowanego karminu i skrobi Saint-Hilaire stwierdził, że już po 10 — 15 minutach można zna- leść we w nętrzu pełzakowatych komórek jelita ciałka czerwone, które ze względu n a dobrze znaną ich morfologię łatwo dają się wyróżnić pod mikroskopem. Spo­

sób ich pobrania zupełnie je s t identycz­

ny ze sposobem, w jaki korzenionóżki czerpią pokarm uformowany: mianowicie komórki pełzakowate wysyłają ku świa­

tłu jelita, gdzie pokarm w strzy k n ięty się znajduje, w ypustki plazmatyczne czyli ta k zw. nibynóżki, zapomocą których cząstki pokarmu zostają przez nie ze wszystkich stron otoczone i przez jak- gdyby ich skurcz wciągnięte do w nętrza plazmy. Dostawszy się tutaj, ciałka czer­

wone albo w prost leżą w plazmie, oto­

czone jed n ak delikatną biónką plazma- tyczną, albo zostają zamknięte w wod- niczkach, początkowo po jednem w każ­

dej. Nasuwa się pytanie, w ja k i sposób

(4)

436 WSZECHSWIAT JS6 28

dochodzi do s k u tk u w ytw arzanie ty ch wodniczek, m ający ch ze względu n a przyszłe losy i ch a ra k te r zaw artości zna­

czenie wodniczek odżywczych.

U wymoczków, pobierających pokarm uformowany, bardzo dokładnie p rzed sta­

wili niedawno tę k w esty ę Nirenstein i Staniewicz, Saint-Hilaire zaś w zupeł­

ności j ą potwierdził dla komórek pełza- kow atych je lita Dendrocoelum. W edług ty ch badań rzecz p rzedstaw ia się w spo­

sób następujący:

W plazmie, w tem miejscu, gdzie ma spocząć cząstka pobranego po k arm u (ciał­

ko czerwone), w y tw arza się półkuliste zagłębienie, w sk u tek czego pokarm wraz z wodą dostaje się w kształcie kropli do w nętrza komórki. Przez zetknięcie się wody z plazmą komórki w y tw arza się błonka dookoła pobranego ciała i s k u t­

kiem tego zarys wodniczki zostaje ufor­

mowany. O ile w w ytw orzonym w ten sposób pęcherzyku zjawia się płyn, otrzy­

m ujem y utwór, odpowiadający ściśle po­

jęciu wodniczki odżywczej, o ile zaś do wytworzenia takiego płynu nie dochodzi, pobrany pokarm zdaje się pozornie spo­

czywać w prost w plazmie, otaczająca go bowiem cienka błonka plazm atyczna za­

ledwie j e s t dostrzegalna n aw et w razie użycia silnych powiększeń. Mimowoli nasuwa się pytanie, dlaczego pobrany pokarm ta k odmiennie może zachowywać się w plazmie. Doświadczenia Staniew i­

cza nad traw ieniem tłuszczu u w ymocz­

ków zdają się w yjaśniać tę kw estyę.

Badacz ten mianowicie zdołał się p rze­

konać, że kulki tłuszczu pobrane wraz z wodą, w której w ymoczek się znajduje nigdy zazwyczaj nie leżą w wodniczkach, lecz wprost w plazmie, otoczone deli­

k a tn ą błonką. Jeżeli n ato m iast wymocz­

ki pobierały tłuszcz z roztworu cukru gronowego, a więc ciała zdolnego p rz y ­ ciągać wodę czyli j a k się zwykło w y ra ­ żać osmotycznie czynnego, wówczas po­

brane kulki tłuszczu zawsze b y ły zam ­ knięte w wodniczkach. Na zasadzie tych doświadczeń trzeba dojść do wniosku, że sprawa tworzenia się p ły n u w wodniczce je s t zjawiskiem flzycznem, polegającem na osmozie. O ile bowiem w raz z po­

karmem i wodą dostają się do pęcherzy­

ka ciała osmotycznie czynne, ja k np. cu­

k ier gronowy, które przyciągają wodę z otoczenia, mamy typow ą wodniczkę, o ile zaś ciał osmotycznie czynnych nie­

ma, uformowany pęcherzyk w nią się nie wykształca. Prawdopodobnie i w p rzy ­ pad k u Saint-Hilaira, kiedy ciałka czer­

wone ju ż to są zamknięte w wodnicz­

kach, ju ż to pozornie wolno leżą w pla­

zmie, w aru nk i fizyczne w ty ch momen­

tach były różne, sam badacz jed n ak w ca­

le tą sprawą się nie zajmuje. Jednakże podnosi, że wodniczki, początkowo nie­

wielkie, wkrótce znacznie się powiększa­

j ą przez pobieranie wody z otoczenia, co potwierdza pogląd Staniewicza, że w wodniczkach muszą być zaw arte ciała osmotycznie czynne.

D r . Tadeusz K urkiew icz.

(Dok. nast.).

G Ł O D Z E N IE JAK O C Z Y N N IK BIO LO G ICZN Y .

(Dokończenie).

Powracając do rozpatrywanej rozpra­

w y Schultza, musimy jeszcze wspomnieć o kilku zajm ujących zjawiskach, towa­

rzyszących inwolucyi wypławków gło­

dzonych. Otóż nabłonek przewodu pokar­

mowego ulega bardzo uderzającej dege- neracyi, lecz niewszędzie jednocześnie, tak, że nie zanika jako całość, ale red u­

kuje się tylko częściowo, ażeby w w a­

ru n k a c h przyjaźniej szych, niejako od­

młodzony i odświeżony, otrzymać znowu pierw otną swą budowę i zdolność czyn­

nościową. W zanikających częściach prze­

wodu pokarmowego zacierają się g ran i­

ce pomiędzy sąsiedniemi komórkami na- błonlcowemi i powstają zlane masy pla- zmatyczne, t. zw. syncytia, z rozproszo- nemi w nich jąd ram i, które ulegają sto­

pniowo zupełnemu zanikowi. Bardzo je s t ciekawe, że w ostatnich stadyach gło­

dzenia i oczy także ulegają zanikowi;

kielichy oczne rozpadają się i zanikają,

(5)

JSfó 28 WSZECHSWIAT 437

tak, że zachowuje się sam tylko barwnik.

Ale i ten ostatni podlega wkrótce reduk- cyi; z ciemno - brunatnego staje się j a ­ snym, żółtawym, a z kolei ziarnka barw ­ nikowe rozpraszają się i leżą całkiem wolno pomiędzy komórkami miąższu.

Schultz zastanawia się nad przyczyną tego zaniku barwnika. Wiemy, powiada, że rozpadające się komórki służą podczas głodzenia się osobnika za pokarm ko­

mórkom, które się zachowują. Wiemy też, że substancye rezerwowe, nagrom a­

dzające się w komórkach, zużywają się na ten sam cel. Ale oto u P lanaria lactea barw nik pozostały po zanikłych oczach rozprasza się i znika wreszcie zu­

pełnie. Czy zanik ten znaczy, że barw ­ nik został pochłonięty przez organizm głodzony? Linke x) zauważył zanik barw ­ nika ocznego u meduzy Margellium re- tro p un ctatu m Sars., która, trzym ana w akwaryum, dłuższy czas była gło­

dzona.

Zanik barw nika odbywa się też u sta­

rzejących się ludzi i zwierząt (ssących i ptaków): siwienie włosów oraz oczu (według spostrzeżeń prof. Chołodkowskie- go co do osób starych), co mogłoby być sprowadzone do głodzenia się tkanek, zwłaszcza, że u stary ch zanika również przedewszystkiem tk a n k a tłuszczowa, ulegająca też przed innemi redukcyi pod­

czas głodzenia długotrwałego. Jeżeli b a rw ­ nik oczu—sądzi S c h u lt z — je s t n atu ry ekskrecyjnej, to mielibyśmy przykład, ja k ziarnka pigm entu mogą uledz takiej przeróbce, że s tają się substancyą od­

żywczą. W każdym razie ten rozpad barw nika, a raczej jego asymilacya lub resorpcya zasługuje na szczególną uw a­

gę, ponieważ barwniki uważane są zwy­

kle tylko za produkty końcowe*

Przytoczyliśmy nieco szczegółowiej te wyniki spostrzeżeń Schultza, gdyż wiążą się one ściśle z interesującemi faktami, jakie stwierdziłem wraz z p. d-rem Oxne- rem, badając wpływ długotrwałego gło-

!) Linke A. Observations sur les móduses de la mer Blanche, Trav. Soo. J. d. Natur, de St.

Petersbourg. Tom XXIX, 1900,

dzenia na ustrój wstężnic (Nemertini), mianowicie rodzaju Lineus (L. ruber).

Wyniki naszych badań będą wkrótce gdzieindziej wraz z tablicami rycin d ru ­ kiem ogłoszone, ale, że mogą one, sądzę, zainteresować czytelników Wszechświa­

ta, podam tu w krótkości niektóre z nich.

Zanim je d n a k do tego przejdę, muszę powiedzieć słów kilka o pewnych zja­

wiskach regeneracyi u wstężnic. Albo­

wiem objawy regeneracyi i głodzenia mają często wiele bardzo wspólnego.

A mianowicie u wstężnic udało nam *) się osiągnąć między innemi zupełną re- generacyę fragmentów osobników, któ ­ rym odcięto cały tylny oddział ciała za­

wierający przewód pokarmowy, tak, że pozostał tylko fragm ent przedni ciała, zawierający mózg, t. z w. organy mózgo­

we, oczy, część ry jk a wraz z pochwą ryjkową (ryjek wstężnic je s t to wysu- walny organ, umieszczony na grzbieto­

wej stronie ciała i nie mający żadnego związku z przewodem pokarmowym) oraz część miąższu (parenchyma), lecz pozba­

wiony wszelkiego śladu przewodu pokar­

mowego; otwór ust bowiem znajduje się u tego rodzaju wstężnic w tyle poza wspomnianemi organami mózgowemi, a u g atu n k u L. lacteus dosyć daleko poza temi narzędziami. Otóż taki fra­

gment drobny ciała regeneruje w zupeł­

ności, ale że je st pozbawiony przewodu pokarmowego i nie-pobiera przeto poży­

wienia, a nadto, regenerując, w ytwarza jeszcze rozmaite narządy, rzecz n atu ral­

na, że znajduje się w stanie silnego gło­

dzenia i zużywania się. Oto związek bli­

ski pomiędzy zjawiskami regeneracyi ta­

kiego drobnego fragmentu ciała, a jego inwolucyą uwarunkowaną przez głód.

W takim odciętym fragmencie przednim ciała zamyka się przedewszystkiem rana;

ustrój wydłuża się, a n atom iast w miarę tego coraz bardziej się zwęża, tak, iż ta sama masa su b stan cy i ciała, zmieniając

!) J. Nusbaum u. M., Oxner. Die Bildung des

ganzen neuen Darmkanals durch Wanderzellen

u. s. w. Zoolog. Anz. 1911 oraz Archiv f. Entw,

mech, d. Organismen, T, 30, 1910,

(6)

438 WSZECHSWIAT M 28

k ształt swój, zwężając się i wydłużając, w ytw arza małego robaczka całkowitego, w którym stosunki wymiarów poszcze­

gólnych części są takie same, ja k w u stro ­ j u dorosłym. Możnaby to porównać do tego, gdybyśm y z kawałka, dajm y na to, gliny ulepili figurkę ludzką, a następnie z główki tej figurki przez odpowiednie nadanie tej masie innego k ształtu w yro­

bili znów m iniaturkę takiej samej figur­

ki, pod każdym zresztą względem, prócz wymiarów absolutnych, podobną do pier­

wotnej. Zjawisko, że część ciała u stro ju przez odpowiednie przemieszczenie i prze­

kształcenie całej swej treści w y tw arza miniaturową postać podobną do całości, zowie się morfolaksyą (Morgan). Drogą zatem takiej morfolaksyi z naszego dro­

bnego fragm entu powstaje maleńki, wąz- ki robaczek, podobny w zupełności do pierwotnego, tylko znacznie mniejszy.

Ale oprócz takiej morfolaksyi mamy w naszym przypadku prawdziwą także regeneracyę, odrodzenie się pewnych n a ­ rządów, których całkiem nie było we fragmencie, a przedew szystkiem w ytw o­

rzenie się nowego przewodu pokarm ow e­

go. Otóż z czego się on tworzy, skoro we fragmencie naszym nie było ani śla­

du dawnego przewodu pokarmowego, fragm ent nasz stanow ił bowiem, j a k wie­

my, czubek przedni ciała, odcięty jeszcze przed otworem ust. Badania nasze dały wynik całkiem nieoczekiwany, zwłaszcza co do g atu n k u Lineus lacteus. Okazuje się bowiem, że liczne komórki miąższu (parenchymy), które nazwaćby można ze względu na zdolność ich pełzania ko­

mórkami wędrującem i albo leukocytami, pochłaniają ziarnka b arw nik a ciała i to tak barw nika oczu, k tó re u leg ają przy- tern zanikowi, ja k i barw nika miąższu (silnie rozwiniętego u g a tu n k u L! ruber), w części pochłaniają także p ro d u k ty roz­

padu pewnych gruczołów jednokom órko­

w ych skórnych oraz mięśni niektórych.

Leukocyty te, obficie obładowane sub- stancyam i pokarmowemi rezerwowemi, w ęd ru ją k u tylnej okolicy ciała i zbie­

rają się w znacznej ilości w obszernej jamie, powstałej w części ze zlania się świateł naczyń krw ionośnych zatokowa-

tych (naczyń bocznych), a w części z roz­

stąpienia się samego miąższu ciała. T u ­ taj nagromadzone, leukocyty ulegają mo- dyfikacyom odpowiednim i wreszcie fo r­

mują się w regularny wysoki nabłonek, w yściełający światło przyszłego przewo­

du pokarmowego. Ten ostatni otrzymuje na przodzie otwór ust, w tyle — odbyt i oto w ytw arza się w ten sposób cały przewód pokarmowy regenerującego ro­

baka. Są to fakty bardzo interesujące pod względem teoretycznym ju ż przez to samo, że mamy tu przykład uformo­

wania się utw oru nabłonkowego — ścia­

n y nabłonkowej przewodu pokarmowego, a więc produktu normalnie entodermal- nego, z luźnych, w ędrujących komórek miąższu ciała, utw oru mezodermy.

Przytoczyliśmy te fakty, aby zapoznać czytelnika z tw órczą rolą komórek w ę­

drujących podczas regeneracyi wstężnic.

A zaznaczyć tu musimy, że również i podczas regenerow ania się odciętej głowy spełniają one czynność ważną, pro­

d ukując pewne narządy regeneratu, np.

ja m y ryjkowej (rhynchocoelom).

A teraz powróćmy do naszych osobni­

ków głodzonych. Niektóre trzym aliśm y po pół roku, inne po ośm miesięcy, a n a­

wet rok i więcej niż trzynaście miesięcy 0 głodzie zupełnym. Większość głodzo­

nych w ten sposób zwierząt skróciła się znacznie i zwęziła, słowem, znacznie zmniejszyła się co do objętości. Wię­

kszość utraciła wcześnie oczy, których ciemny barw nik zanikł bez śladu, roz­

proszywszy się śród miąższu ciała, a n ad ­ to i ubarwienie ciała poczęło zanikać, zwykle od przodu poczynając, ku tyłowi.

Zwierzęta staw ały się zupełnie bezbarw­

ne, bądź też tylko znacznie bledsze niż normalnie,częstokroć barw nik znikał w pe­

w nych m!ejscach ciała silniej i szybciej, niż w innych, tak, iż tylko tu i owdzie zachowały się na ciele plamy barwne.

Cóż się stało z tym barw nikiem oczu 1 ciała?

Oto komórki wędrujące miąższu, zna­

ne nam już dobrze z energicznej czyn­

ności podczas procesu regeneracyi, po­

chłaniają na wielką skalę ziarnka owego

barwnika. Piękny przedstaw iają widok

(7)

M 28 WSZECHSWIAT 439

pod mikroskopem owe leukocyty obłado­

wane żółtemi lub brunatnem i ziarnkami i kuleczkami pigmentu. Nadto pochła­

niają one także szczątki rozpadających się komórek gruczołowych głębszej w ar­

stw y ścianki ciała. Ponieważ komórki te są bądź n atu ry białkowej, bądź ślu­

zowej, a przez zabarwienie hematoksy- liną i eozyną, pierwsze barwią się in ten ­ sywnie czerwono, ostatnie niebiesko, przeto szczątki tych gruczołów, jak o kul­

ki i bryłki pochłonięte przez leukocyty, barwią się w nich n a czerwono lub nie­

biesko, a że pochłonięte ziarnka barw ni­

k a m ają n atu ra ln y kolor złocisto - żółty lub ciemno-brunatny, można sobie wy­

obrazić, ja k ą piękną pstrociznę barw przedstaw iają pod mikroskopem owe leu­

kocyty głodzonych zwierząt w razie użycia powyższego środka barwiącego.

Cóż się dzieje z owemi leukocytami, naładowanemi tylu rezerwowemi substan- cyami pokarmowemi? Otóż w ędrują one do przewodu pokarmowego, głównie do jelita tylnego, stanowiącego końcowy oddział tegoż, a w części także do jelita środkowego. Tutaj przenikają w części poprzez nabłonek do światła jelita, w części atoli pozostają w ścianie n a ­ błonkowej. W ędrując poprzez ścianki j e ­ lita spraw iają w pewnych okolicach te ­ goż znaczne spustoszenia i oto całe płaty nabłonka, zniszczone w części przez leu­

kocyty, odrywają się od ściany je lita i w padają do światła tegoż. W ten spo­

sób dostają się do światła jelita znaczne ilości szczątków samej ściany jelitowej, tu i owdzie ulegającej rozpadowi oraz produkty rozpadu leukocytów, naładowa­

nych j a k wiemy ziarnkami barwnikowe- mi. Z kolei rozpoczyna' się trawienie i asymilowanie tego pożywnego pokarmu przez te części ścianki jelita, które nie uległy rozpadowi lub przez młode, zre­

generowane części tegoż. Robak cały sk raca się, ja k wiemy, i zwęża podczas głodu długotrwałego, a więc i jelito jego ulega skróceniu i zwężeniu, a podczas tego zwierzę się odżywia pokarmem, k tó ­ ry z własnego jeg o pochodzi ciała, z wła­

snych ścianek je lita i z komórek w ędru­

jących, znoszących rezerwowe m ateryały

pokarmowe z całego ciała (z oczu, z miąż­

szu i t. d.). Czyż to nie je st prawdziwie cudowne urządzenie celowe, zdążające do podtrzymania życia w głodzonym ustroju za wszelką cenę? Z kolei liczne komórki miąższu ulegają rozpadowi, wreszcie i naj­

głębsza w arstw a mięśni ciała zostaje, że ta k powiem, zaatakowana i poświęcona dla dobra osobnika, jak o całości, rozpa­

dając się na drobne ziarnistości.

Na szczególną uwagę zasługuje w opi­

sanym przez nas przypadku zużywanie się pigmentu podczas głodzenia się zwie­

rząt. Barwnik odgrywa tu po części po­

dobną rolę, ja k tłuszcz, stanowiący re ­ zerwowy materyał pokarmowy.

U zwierząt wyższych przeprowadzono szereg ścisłych poszukiwań nad zani­

kiem tłuszczu podczas głodzenia się. J e ­ dną z najlepszych prac w tym kierunku j e s t badanie R. Trainy p. t. „Ueber das V erhalten des P ettes und der Zellgra- nula bei chronischem Marasmus und aku- ten Hungerzustanden x). Traina w yka­

zał, że tłuszcz tkanki łącznej podskórnej, sieci wielkiej i krezek, szpiku kostnego i t. d. znacznie ulega zanikowi podczas głodzenia się zwierzęcia (królika), że na­

tom iast w nabłonku różnych gruczołów (wyjąwszy wątrobę) znajdujące się nor­

malnie kuleczki tłuszczu nie ulegają przy- tem zużyciu się i żadnej zgoła zmianie.

Odróżnia on przeto t. zw. „tłuszcz wę- d ru jąc y “ czyli „zużywalny“ i „stały"

czyli „trwały".

Ponieważ ów tłuszcz w komórkach gruczołowych nie zużywa się podczas głodzenia, a w niektórych gruczołach na­

wet zwiększa się ilościowo z wiekiem, jakież j e s t jego znaczenie? Nie je st on zapasowym, rezerwowym materyałem, lecz stanowi produkt przemiany materyi, ściśle związany z funkcyami życiowemi komórki. Pod tym względem tłuszcz ów porównać można z pewnemi barwnikami, w ystępującemi tak w stanie normalnym, ja k i patologicznym organizmu.

Beitrage zur pathologischen Anatomie u.

allgemeinen Pathologie, red. von prof. E. Zie-

gler. 1904. Tom 35. Badania przeprowadzone

były głównie nad królikiem,

(8)

440 WSZECHSWIAT AS 28

Barwnik taki tworzy się np. w t. zw.

nowotworach m elanotycznych podczas

„ b ru n atn ej“ atrofli mięśni, w chorobie Addisona, w t. zw. „barwnikowej dege- neracyi toksycznej podczas której w pe­

wnych zatruciach u stro ju w ytw arza się pigm ent w różnych n arządach w ew nętrz­

nych.

Otóż podobnie j a k tłuszcz w części ulega zużyciu podczas głodzenia się u stro ­ ju, a w części zachowuje się odpornie i n aw et w ytw arza się nanowo w k o ­ mórkach degenerujących, jako p ro d u k t przem iany m ateryi w nich zacho d zącej1), ta k i barwniki mogą z jednej stro n y ulegać podczas głodzenia się ustroju zu­

życiu, jako m aterye zapasowe, z drugiej zaś mogą zachowywać się odpornie i n a ­ w et wytw arzać się nanowo podczas p e ­ wnych procesów inw olucyjnych, degene- racyjnych, ja k o p ro d u k t rozpadu ciał białkowatych. Pierwszego rodzaju pro­

ces zauważyliśmy w wyżej opisanych zja­

wiskach zaniku barw n ik a oczu i ciała podczas głodzenia się wstężnic. Ale zda­

je się, że i odwrotnie, w pew nych t k a n ­ kach ulegających degeneracyi podczas długotrwałego głodzenia się w stężnic za- chodzi nowotworzenie się ziarn i kulek barwnikowych, ja k o jednego z końcowych produktów rozpadu ciał białkowatych.

Byłaby tu zatem wielka analogia w za­

chowaniu się kuleczek i ziarn b a rw n ik o ­ wych oraz tłuszczowych podczas proce­

su głodzenia się. A mianowicie zauw a­

żyliśmy w niektórych komórkach rozpa­

dającego się nabłonka jelitow ego wielkie kule barwnikowe, stanowiące według

!) W y k a z a ł to d o ś w ia d c z a ln ie C arini w pra­

c y p. t. „C ontributo a llo stu d io d e lla m etam or- fosi grassosa". L o S p erim en ta le. T om L Y , 1901, a m ia n o w icie: j e ż e li u z w ie r z ą t gło d zo n y ch , z o ­ sta n ie z u ż y t y c a ły tłu sz c z z a p a s o w y , to p o d cza s n a stęp n eg o c h r o n iczn eg o z a tr u w a n ia org a n izm u fo sfo r e m w y s tą p i z w y r o d n ie n ie tłu s z c z o w e w k o ­ m órk ach w ą tr o b y , nerek i t. d. O kazuje się z t e ­ g o , ż e w razie t e g o za tru cia w d e g e n e r u ją c y c h k om órk ach tłu szcz n ie p o ch o d zi z in n y c h o r g a n ó w , le c z t w o r z y się na m iejscu p rzez p ro ces ro zp a ­ du b iałek p r o to p ła z m y ty c h k o m ó rek , c z y li przez sam p ro ces d e g e n e r a c y i. P r z y jm u je te ż to w c z ę ­ ś c i T raina (]. c.).

wszelkiego prawdopodobieństwa produkt czasowy pew nych przemian chemicznych zachodzących w plazmie tych komórek.

Ostatecznie atoli i te kule ulegają resorp- cyi w czasie dalszego głodzenia się or­

ganizmu.

P rzypomina to stosunki, ja k ie zauwa­

żył Driesch !), a po nim Schultz 2) w zja­

wiskach red uk cy i i regeneracyi u osło- nicy Clavellina lepadiformis.

Driesch wykazał, że jeżeli osłonicę tę zoperujemy w ten sposób, że odetniemy część ciała, zawierającą worek skrzelo- wy, to część ta zaokrągli się, a n astę­

pnie drogą częściowej morfolaksyi prze­

obrazi się w m in iatu rk ę całkowitego or­

ganizmu, czyli zregeneruje w zupełno­

ści. Niestety, ani badania Driescha, ani Schultza, k tó ry powtórzył i stwierdził poszukiwania swego poprzednika, nie w y­

ja śn ia ją należycie wewnętrznych, histo­

logicznych przemian, zachodzących w tej regeneracyi. Obaj uczeni stw ierdzają ty l­

ko, że w zaokrąglającym się fragm en­

cie ciała zachodzą naprzód pewne proce­

sy redukcyjne, pewne uproszczenia or- ganizacyi, a następnie dopiero zaczyna się właściwe odradzanie. Otóż zasługuje na uwagę, że podczas tej redukcyi ciało osłonicy staje się nieprzezroczystą, bia­

ławą, silnie pigm entow aną kulą. „Ponie­

waż—powiada Schultz—pigm ent red u k u ­ ją cy ch się zwierząt zaraz po operacyi

niezwykle w zrasta ilościowo, g dy ty m ­ czasem u normalnie regenerujących zwie­

rząt, kiedy nic nie ulega zanikowi, ten przypadek nie zachodzi, należy więc przyjąć, że pigm ent powstaje z rozpada­

ją cy ch się tkanek, czyli je s t n a tu ry eks- krecyjnej, j a k większość wogóle pigm en­

tów". W późniejszych stadyach reg en e­

racyi skupienia barwnikowe zn ikają bez

*) D r ie sc h H . S tu d ien iiber das R eg en era - tio n sv e r m o g e n der O rganism en. 6. D ie R esti- tu tio n e n v o n C la v ellin a lep a d ifo rm is. A rch . f.

E n tw . M ech. d. O rganism en. T om X I V . 1902.

Id em . S k izzen zur R e s titu tio n sle h r e . A rch. f.

E n tw . m ech. d. O rganism en. Tom X X . 1905.

2) S ch u ltz E u g . U e b e r R ed u c tio n e n . Cz. I I I.

A rch . f. E n tw . M ech. d. O rganism en. T om X X IV .

1907.

(9)

Na 28 WSZECHSW1AT 441

śladu. Tutaj więc, ja k widzimy, barw nik powstaje samoistnie, jako produkt koń­

cowy rozpadu pewnych komórek, a z bie­

giem czasu zostaje znów pochłonięty i zużyty przez tk an ki ustroju reg en eru ­ jącego, a niepobierającego przez cały ten czas pożywienia, a więc podlegają­

cego głodzeniu się zupełnemu.

Widzimy zatem, że podczas głodzenia się wstężnic zachodzą stosunki bardzo podobne, a fakty te otwierają, mojem zdaniem, szerokie i wdzięczne bardzo pole do ściślejszych badań nad znacze­

niem fizyologicznem barwników w życiu ustrojów. Widzimy zatem, że poszukiwa­

nia doświadczalne nad głodzeniem i j e ­ go wpływem n a ustrój zwierzęcy, nie­

zmiernie są interesujące i wiążą się z naj- ważniejszemi zagadnieniami biologiczne- mi. Nie możemy tu wyliczać wszystkich p y ta ń odpowiednich. Czytelnik sam mógł już, sądzę, ocenić, ile ważnych kwestyj łączy się najściślej z fizyologią głodu i ja k doniosły czynnik biologiczny s ta ­ nowi ten ostatni. Na zakończenie do­

dam jeszcze, że k w estya rozmnażania się ustrojów, płodności, a naw et i p o w sta­

wania tej lub innej płci — że wszystkie te tak doniosłe problem aty biologiczne wiążą się również ze zjawiskiem głodu.

N iestety je d n ak w tej ważnej dziedzinie błądzimy dotąd niemal poomacku, za- mało bowiem posiadamy ścisłych badań eksperym entalnych, które tu byłyby j e ­ dynie decydujące.

Niejako więc tylko dla przykładu przy­

toczymy niektóre spostrzeżenia. Schultz x) zauważył, że u stułbi wód słodkich (Hy­

dra) głodzenie prowadzi do przyspiesze­

nia dojrzałości płciowej, a ponieważ we wszystkich obserwowanych przypadkach stwierdził rozwój ją d e r (testes), sądził przeto, że głód, a więc możliwie złe wa­

runki odżywiania sprzyjają rozwojowi płci męskiej, co zdawało się potwierdzać dawniejsze w tymże kierunku doświad­

czenia M. Nussbauma. Wszelako później- » sze badania R. Hertwiga nad głodzeniem

!) S c h u ltz . U e b e r R ed u c tio n e n cz. I I . A rch.

f. E n tw . M ech. d. O rgan ism en . Tom X X I , 1906.

się stułbi wykazały, że pod wpływem głodu w ytw arzają się ta k samcy, ja k i samice w równej mierze.

Przeciw wynikom Schultza przemawia­

j ą też np. obserwacye Oskara Schultze- go J), dotyczące myszy białych. Jednę ich część głodził, drugą obficie odżywiał;

pierwsze musiały długo czekać, zanim płciowo dojrzały i ważyły tylko połowę lub jed n ę trzecią wagi osobników do­

brze odżywianych. Pierwsze wydały czte­

rech samców i cztery samice potomstwa, drugie 42 samców i 48 samic. A więc nie wywarły tu wpływu w arunki odży­

wiania n a rodzaj płci. Uczony ten ba­

dał również potomstwo drugiego poko­

lenia myszy głodzonych, z któ ry ch jedne znów głodzono, a inne karmiono, Z gło­

dzonych otrzymał 36 samców, 43 samic, z dobrze odżywianych 20 samców i 28 samic. W szystkie te czynniki wykazują dowodnie, że dobre odżywianie się ro­

dziców lub głodzenie nie m ają u ssaków wpływu n a płeć potomstwa.

Spostrzeżenia te, jakkolw iek ujemnej natury, przytoczyliśmy w tym tylko ce­

lu, aby wskazać, ja k różnorodne wogóle problematy wiążą się ze zjawiskami gło­

dzenia się. Możnaby wymienić i inne jeszcze zagadnienia związane z procesa­

mi odpowiedniemi. Dla przyszłych b a ­ dań pole tu jeszcze niezmiernie szerokie i bardzo wdzięczne.

P ro f. dr. J ó ze f Nusbaum.

S T A N O B E C N Y W Y R A Z O W N IC - T W A C H E M IC Z N E G O PO L S K IE G O .

(W y k ła d d-ra A n to n ie g o S e y d y na p o sied zen iu T ow . P r z y ja c ió ł N auk w P o z n a n iu z p rzy p isa m i

red a k cy i W sz e c h ś w ia ta ).

„Dziesięć lat tem u spór o polskie sło­

wnictwo nasze chemiczne — spór prawie stuletni, więc tak dawny prawie ja k na-

*) O skar S ch u ltze. Zur F ra g e von den g e sc h - lechts-bildenden U rsa ch en . A rch f. m ikr. A n a­

to m ie. T om L X I I I . 1903.

(10)

442 WSZECHSWIAT J\!° 28

u k a chemii sam a — za powszechną zgo­

dą w szystkich czynników decydujących, przez najwyższą instancyę naukową, A ka­

demię Umiejętności w Krakowie, został wreszcie zakończony, a rezu ltat całej tej ankiety ogłoszony ja k o „Postanowienia Wydziału Matematyczno-przyrodniczego"

w M 1 Sprawozdań z czynności i po­

siedzeń Akad. Um. w Krakowie za s ty ­ czeń rok 1901. Taż sam a publikacya ukazała się w Ne I tom u I „Chemika Polskiego" w Warszawie.

„Choć wszystkie pisma i w ydaw nictw a specyalne polskie, postanowienia te w or­

ganach swych powtórzyły i zobowiązały się do ich przestrzegania, w naszym za­

borze śmiało n iestety powiedzieć można, że czystości ję z y k a chemicznego, już ta k dawno ustalonego, nie przestrzega się tak, ja k b y to być powinno, głównie atoli z tej przyczyny, że brak j e s t mniejszej taniej broszurki, w której w sposób p rz y ­ stępny i popularny choćby szkielet sło­

w nictwa chemicznego polskiego był ze­

stawiony. Chętnieby powitano zestawie­

nie takie niety lk o w kołach przyrodni­

czych, ale i w kołach lekarzy i agrono­

mów".

(Szanowny referen t nie zna widocznie

„Słowniczka chemicznego1', wydanego w roku 1901 przez redakcyę Chemika polskiego. J e s t to właśnie „mniejsza, tania (40 groszy) broszurka", zaw ierają­

ca spis nazw pierw iastków i ich związ­

ków, ułożony n a zasadach przy ję ty ch przez Komisyę ad hoc wezwaną przez A ka­

demię Umiejętności w ostatn ich dniach 1900 roku. Pierwsze wydanie tego Słow­

niczka w 1000 egzemplarzy rozeszło się szybko po w ydrukowaniu, przygotowano więc w lat kilka później wydanie drugie, z którego pew na liczba egzemplarzy je s t jeszcze dotąd do nabycia w redakcyi

Chemika polskiego w Warszawie).

„Co do historycznego przebiegu sp ra ­ wy samej, nadmienić wypada, że pier­

wszym był zasłużony Jędrzej Śniadecki, profesor wileński, który na pro g u zeszłe­

go stulecia w w ydanych swych „Począt­

kach chemii" urobił w y razy chemiezne, wzorując je na analogicznych francuskich Layoisiera i innych. Książka ta docze­

kała się trzeciego wydania w roku 1816 w Wilnie i w Warszawie. Śniadecki je st autorem wodorodu, kwasorodu, saletro- rodu, sinniku oraz mniej sym patycznych

„niedokwasów“ i wyrazów pochodnych, które to słowa — by ju ż tu uprzedzająco to nadmienić — głównie za inicyatyw ą Radziszewskiego już w połowie zeszłego stulecia zamienione zostały na wodór, tlen, azot, cyan a „niedokwasy1- ostatecz­

nie na jedno, dwu, trój, cztero, pięcio­

tlenki i t. d.

„Spór o terminologię polską pomiędzy chemikami polskimi był czasami bardzo zacięty, każdy winił drugiego, że „szedł swoim dworem" (własne słowa Śniadec­

kiego), a siebie samego uważał za n a j­

bardziej wyrozumiałego na mniej lub więcej szczęśliwe pomysły kolegi.

„Gdy profesorowie galicyjscy chemii, fizyki, fizyologii, farmacyi w u n iw ersyte­

cie krakow skim bardziej w śladach Śnia­

deckiego terminologię chemiczną rozwi­

jali, chemicy warszawscy już od Chod­

kiewicza, współcześnika Śniadeckiego po­

cząwszy, w bardziej samodzielnym kie­

ru n k u wyrazownictwo uprawiali, s ta ra ­ ją c się jaknajszczerzej o zachowanie

ch arak teru jego polskiego i ta k aż do końca zeszłego stulecia istniały obok sie­

bie dwa obozy, słownictwa w arszawskie­

go i krakowskiego. A szczęściem n a ­ zwać można, że powstało jeszcze trzecie poznańskie i to na mocy broszurki Ma- teckiego „Słownictwo chemiczne polskie", wydanej w Poznaniu w roku 1855 u Żu- pańskiego, k tó ra to rozprawa krytyczne i pośredniczące pomiędzy obudwoma k ie­

ru nk am i zajęła stanowisko, a zresztą chlubnie świadczy o wiedzy rozległej słynnego lekarza poznańskiego, a miło­

śnika tylko n au k i chemicznej)".

(W powyższym historycznym przebie­

gu spraw y zaznaczyć koniecznie wypada, że po czasach Śniadeckiego i'^ Chodkie­

wicza, w dobie najsm utniejszej dla n a ­ uki polskiej, kiedy wykładów chemii p ra ­ wie wcale nie było, a książki i wogóle druki chemiczne polskie ukazyw ały się niezmiernie rzadko, spór o wyrazy u tr z y ­ mywał się bez przerwy, dochodząc nie­

raz do niebywałego natężenia. W tym

(11)

JSfo 28 WSZECHSWIAT 443

to okresie czasu Filip W alter wydał (w 1842 roku) „Krótki -wykład nomenkla­

tu ry chemicznej p o l s k i e j k t ó r y miał słu­

żyć za podstawę wykładów w Akademii Jagiellońskiej. Lecz w ykłady W altera w Krakowie trw ały bardzo krótko, lat parę zaledwie, a niezadługo potem i szko­

ły krakowskie przestały istnieć jako pol­

skie, słownictwa więc naukowego nie trzeba było dla Krakowa. W Królestwie działał w owych czasach pilny, dosko­

nale przygotow any i pełen miłości dla spraw naukowych Zdzitowiecki. Należał do niewielkiej liczby ludzi, którzy w tak niesprzyjających czasach odważali się p i­

sać o chemii, a pisał nietylko uczenie ale i czysto popolsku. Słownictwo Śnia­

deckiego mu nie wystarczało, bo nauka znacznie poszła naprzód. Ale, konsek­

w en tn y i lojalny, nie odstępował od za­

sad Śniadeckiego, tylko starał się rozwi­

nąć je i do nowego stanu wiedzy dosto­

sować, a miał potemu pewne prawa, gdyż on jed en może pośród wszystkich, zabierających głos w tej materyi, pano­

wał nad przedmiotem i co do treści i co do formy, on jed en traktow ał rzecz nie dorywczo, lecz przemyśliwał nad nią w ciągu lat całych dziesiątków. Jedno­

cześnie z nim w Warszawie istniało gro­

no osób ze s tan u nauczycielskiego i le­

karskiego, k tó re również za zadanie wzięło sobie pracę nad słownictwem che- micznem polskiem. W ydany przez to grono (1853 r.) „Projekt słownictwa che­

micznego polskiego" z niewieloma zmia­

nami został przyjęty przez Szkołę Głó­

wną (1862 roku) i on to właśnie stano­

wił isto tn ą podstawrę „słownictwa war- szawskiego“. Tymczasem w Krakowie (1861 roku) zwolna rozpoczynała się po- lonizacya szkół i do w ykładu chemii był powołany Czyrniański. On to stworzył

„słownictwo krakowskie", w wielu r a ­ zach odstępujące od zasad Śniadeckiego, a pod wpływem ducha Skoblów przepeł­

nione nowotworami językowemi, które miały być niezmiernie polskie i oryginal­

ne. J e d n ą z wielkich zasług Radziszew­

skiego (od 1871 roku) je s t oczyszczenie ję zy k a chemicznego szkół galicyjskich z m nóstw a niefortunnych pomysłów

krakowskich.—Dlaczego Szanowny refe­

ren t Tow. Przyjaciół Nauk nazywa szczę­

ściem to, że i w Poznańskiem były usi­

łowania stworzenia jeszcze jednego sło­

wnictwa, zrozumieć trudno. Raczej mo­

że należałoby powiedzieć: szczęściem po­

mysły d-ra Mateckiego nie wywarły wpływu prawie żadnego).

„Szczególnym je d n ak zbiegiem okolicz­

ności nazwać można, że w pół wieku po­

tem znowu ziomek z zaboru pruskiego, chemik Antoni Grabowski, z lepszym sukcesem sprawą tą się zajął. Łącząc szczęśliwie wiedzę zawodową z wielką znajomością języków obcych, Grabowski w marcu roku 1900 wygłosił na posie­

dzeniu warszawskiej sekcyi chemicznej rozprawę „O terminologii naszej chemicz­

nej która odrazu ogólne zyskała uzna­

nie członków sekcyi jako dobra podsta­

wa ta k pożądanego ujednostajnienia che­

micznego słownictwa polskiego. Rozpra­

wa ta w ydrukowana została we Wszech- świecie i przedyskutow ana gruntownie w licznem gronie chemików warszawskich.

Nie omieszkano też zasięgnąć rady i są­

du najwybitniejszych znawców języka polskiego, tak fachowców, j a k i filolo­

gów, posyłając im odbitki pracy Grabow­

skiego. Tegoż samego roku jeszcze ze­

b rany cały materyał Br. Znatowicz przedstawił na posiedzeniu sekcyi chemi­

cznej IX zjazdu lekarzy i przyrodników polskich w Krakowie, a już w styczniu roku 1901 wydział matematyczno - p rzy ­ rodniczy Akademii Umiejętności, koopto- wawszy przedstawicieli wszystkich stron interesowanych, rozstrzygnął ostatecznie sprawę tak, j a k to na wstępie zazna­

czono.

„W ynik całej tej ankiety przedstawia się jako kompromis wzmiankowanych obu kierunków, w którym atoli chemicy w ar­

szawscy z uznania godnem poświęceniem na korzyść słownictwa galicyjskiego wiel­

kie poczynili ustępstw a. Nie trzeba atoli zapominać, że już sam prof. Czyrniański, główny przedstawiciel terminologii k r a ­ kowskiej, wiele poprawek ze szkoły w ar­

szawskiej w znanym swym podręczniku

chemii poprzednio był przejął. (Zobacz

wydanie trzecie w roku 1874)“.

(12)

444 WSZECHSWIAT M 28

(Powyższy opis przebiegu ostatniej fa­

zy w dziejach term inologii chemii pol­

skiej musi być uzupełniony szczegółami n astępującem u Rozprawa p. G rabowskie­

go w odbitce z W szechśw iata była prze­

słana d w u n astu w ybitnym znawcom j ę ­ zyka polskiego, przeważnie profesorom uniw ersyteckim , z prośbą o opinię. Od­

powiedzi nadeszło siedem pod adresem Sekcyi chemicznej w arszawskiej i ósma pod adresem Akadem ii umiejętności.

Z tej liczby sześć odpowiedzi w całości lu b z pewnemi zastrzeżeniam i uznawało trafność wywodów p. Grabowskiego, dwie zaś k ryty k o w ały j e w sposób ujemny.

W dniach 16, 17 i 18 g ru d n ia ro k u 1900 odbywały się posiedzenia specyalnej ko- misyi, wezwanej przez Akademię U m ie­

jętności i złożonej w przeważnej części z przedstawicieli Szkół i Ciał naukow ych galicyjskich. Nieliczni (dwaj) przedsta­

wiciele chemików w arszaw skich wyszli z takiego pun ktu widzenia, że dążyć n a ­ leży do tego, żeby zam iast dwu słownictw było przyjęte jedno, chociażby n iedosko­

nałe, gdyż w ted y dla dalszej przyszłości będzie o tw arta możność popraw ienia tej naszej wspólnej własności. Istotnie, j e ­ dną z ważnych przeszkód na drodze po­

rozumienia było dotychczas to, że Gali- cya uważała Królestwo za odstępcę, Kró­

lestwo zaś odpłacało się Galicyi tytułem uzurpatora, i d y sk u sy a wszelka była nie­

możliwa, ponieważ a limine w ynikały za­

drażnienia i wyrzuty. Ten pogląd pro­

wadził chemików w arszaw skich do ustęp- czości i ugodliwości, za które n aw et nie­

którzy koledzy czynili ich odpowiedzial­

nymi. W zgląd przytoczony, a nie opinie lingwistów, m iędzy sobą niezgodne a dla chemików często niezupełnie zrozumiałe, sprawił, że p rzyjęte w 1900 roku w K ra­

kowie „ogólno-polskie“ słowmictwo che­

miczne je s t w gruncie rzeczy prawie nienaruszonem słownictwem galicyj- skiem.

W iem y już, że Wydział III Akademii Umiejętności, raz jeszcze rozpatrzyw szy uchw ały Komisyi i wprowadziwszy u nich parę drobnych poprawek, w początkach stycznia 1901 ro k u ogłosił zasady słow­

nictw a chemicznego i zalecił je do ogól­

nego użytku. Jakie są losy tego posta­

nowienia, przekonać się łatwo, czytając publikacye chemiczne polskie, w ostat- niem dziesięcioleciu wydane. Z głębo­

kim żalem stwierdzić wypada, że naw et publikacye tegoż samego W ydziału III Akademii Umiejętności niezawsze prze­

strzegają dość pilnie jego w łasnych po­

stanowień).

„Bez wątpienia n a uchw ały kompro­

misowe wpłynął wielce sąd prof. Baudou- ina de Courtenay z P etersburga, który wezwany został przez prof. Rostafińskie­

go jako sekretarza wydziału mat. przy­

rodniczego Akademii do wypowiedzenia się co do niektórych szczegółów projektu chemików warszawskich, a mianowicie, 0 ile języ k w ym aga zmiękczenia w pe­

wnych w arunkach, zwłaszcza przed koń­

cówkami an i in. Chemicy warszawscy miękczyli konsekw entnie, a krakow scy tylko w pewnych granicach. Otóż prof.

Baudouin de Courtenay — i to w przeci­

w ieństw ie do wielu innych zapytanych ekspertów — oświadczył się w obszernej swej rozprawie „Głos w sprawie słow­

nictw a Chemii“ za p ra k ty k ą uczonych krakowskich, orzekając, że jeśli dla ustalenia terminologii naukowej tworzy się nieznane językowa zwykłemu połącze­

nie sufiksów z osnowami, nie potrzeba uwzględniać wszędzie zmiękczenia przed sufiksem — an spółgłosek n, m, t, d, ch, g, r i t. d.

„Tak więc przyjęto tylko zmiękczenie pierwiastków kończących się na m i n w razie tworzenia z nich rzeczowników n a — an, np. chrom — chromian, arsen — arsenian; n atom iast w szystkie inne w y ­ żej przytoczone spółgłoski pozostały nie­

zmienione, j a k azotan, boran, cynkan 1 t. d. W y ją te k stanowi siarczan (nie siarkan).

„Z ogólnych uw ag zasługuje na w y ­ szczególnienie przedewszystkiem, że spo­

sób w arszaw ski wyrażenia stopni u tle­

nienia, k tó ry odróżniał np. tlenniki i tle n ­ ki, chlorniki i chlorki nie doznał p rz y ­ jęcia. Istnieją teraz tylko tlenki i chlor­

ki, a stopień wyższy lub niższy utlenie­

nia w yraża się zapomocą przymiotników

od pierw iastków utworzonych na — owy

(13)

J\ó 28 WSZECHSWIAT 445

lub awy z ewentualnemi przyimkami nad, pod, per, pyro i t. d. W innych przy­

padkach stopień utlenienia wyraża się przez wyliczenie ilości atomów w czą­

steczce np. jedno-, dwu-, trój-, cztero-, pięciosiarczek-, chlorek, tlenek, węglik i t. p. Nomenklatura międzynarodowa została także pod pewnym względem słu­

sznie uwzględniona, np. w wyrazach:

sulfoantymonian sodowy, trójtionian so­

dowy, podobnież żelazocyanek potasowy (ferrocyankalium) i żełazicyanek pota­

sowy (ferricyankalium)“.

Z T O W . P R Z Y JA C IÓ Ł NAUK W PO Z N A N IU .

W sali zw y k ły ch posiedzeń odbyło się dnia 17 czerw ca 1911 roku zebranie w y ­ działu przyrodników T ow arzystw a P rzyja­

ciół N a u k w Poznaniu, które w zastępstw ie prezesa i w iceprezesa zagaił sekretarz w y ­ działu, pan Maliski, w obecności bardzo liczn ie zgrom adzonych członków .

Jako gości przedstaw ił i w ita ł pp. K. Ga- debuscha, dr. Jaworowicza i M. Krzyżan- kiew icza.

Po od czy ta n iu i p rzyjęciu sprawozdania z ostatn iego zebrania,

p .

Stefan G antkow- ski z G niezna w y g ło sił w ykład na temat:

„K akodylany i ich znaczenie w lecznictw ie^ . Jak pow szech n ie wiadomo, od najdawniej­

szych czasów u żyw ano w leczn ictw ie arsze- niku na niektóre choroby skórne, jak k ol­

w iek badania naukow e z now szych czasów w ykazały, że dawki potrzebne do zw alcza­

nia ty c h że chorób b y ły tak w ielkie, że bar­

dzo często działały ujem nie na cały orga­

nizm ludzki, stając się razem przyczyną bardzo n iem iłych następ stw .

Zdarzało się często, że lekarz po dłuż- szem u żyw an iu arszeniku spostrzegał u sw e­

go p a cy e n ta zmianę ogólną i w idoczną, np.

zm ienioną barw ę skóry na rękach i ciele, w ypadanie w łosów na głow ie, często naw et zaatakow anie organów w ew n ętrzn ych , lub całego sy stem u nerw ow ego. Starano się w ięc zapom ocą zw iązków organ iczn ych ar­

sen u chorem u organizm owi zadawać w iększe wprawdzie, ale mniej szkodliw e i mniej n ie­

bezpieczne dozy kw asu kakodylow ego, resp.

soli teg o ż i t u też okazało się, że preparat ten w całem teg o słow a znaczeniu je st środ­

kiem odpow iednim . K was kakodylow y i ka­

kodylany, odznaczają się w terapii głów n ie dlatego, że nie mają prawie żadnych, albo bardzo mało ujem nych n astęp stw i złych skutków , jakie zauważono w razie u żyw a­

nia arszeniku.

B unsen, stu d yu jąc chem ię kakodylanów , stw ierdził w roku 1837, że tak zwany płyn Oadeta (alkarsin), k tóry Cadet otrzym ał w roku 1760 przez d esty la cy ę arszeniku z octanem potasu, głów nie składał się z ka- kodylu A s 2 (CH3)4 i z tlen k u kakodylow e­

go A s 2 (CH3) 40 .

Przez u tlen ien ie ty o h dwu ciał otrzym ał kwas kakodylow y A s O (OH3) 2OH, który odznacza się głów nie tem , że jest bez za­

pachu i w zględnie nietrujący. Są to białe, małe kryształki łatw o rozpuszczalne w w o ­ dzie i alkoholu.

Najbardziej rozpow szechnione w u ży ciu są sole kw asu kakodylow ego, tak zw ane kakodylany i tak najpierw kakodylan sodu (natrium kakodylicum ) A s (OH3) 20 . ONa, biały, krystaliczn y proszek w wodzie i alko­

holu łatw o rozpuszczalny. Dalej kakodylan potasu, również białe k ryształk i tak samo rozpuszczalne, kakodylan żelaza, żółtaw y proszek i kakodylan rtęci, biały drobno- k rystaliczn y proszek.

Poniew aż kakodylan rtęci bardzo łatw o się rozkłada, kwaśno oddziaływ a i dlatego w postaci injekcyj podskórnych w yw ołać może podrażnienie, istnieje w handlu pod nazwą kakodylanu rtęci (hydrarg. kakody- lic.) podwójna sól teg o zw iązku chem iczne­

go z chlorkiem sodu. Ta sól podwójna, za­

wierająca 23°/0 tlen k u rtęci, rozpuszcza się w wodzie trochę m ętnie i oddziaływ anie jej je st zasadowe. W spom nieć tu mi jeszcze się należy, że istnieją jeszcze kakodylan li­

tu , m agnezu, m anganu, ale te związki są mniej w ażne i mniej używ ane. W handlu je st jeszcze znany kakodylan gwajakolu.

Preparat ten jest ty lk o mieszaniną gw aja­

kolu z kw asem kakodylow ym . J e st to biały albo biało różowy proszek, który tylk o w alkoholu, w oliw ie i w ciepłej wodzie się rozpuszcza. To są w ażniejsze związki ch e­

m iczne kw asu kakodylow ego.

Znaczenie kakodylanów i w ielk ą ich w ar­

to ść w leczn ictw ie stw ierdzono przez liczne i w szechstronne badania, dzięki którym co ­ raz w ięcej doznają zastosow ania. B unsen i Kiirschner udow odnili, że kakodylany nie posiadają tej trującej w łaściw ości, jaką od­

znacza się arszenik. N iek tórzy farmakolo­

dzy w prawdzie tw ierdzą, że kw as kakody­

low y w organizm ie przez odtlenienie prze­

m ienić się m oże w silniej działający tlen ek kakodylu. Jednakże i ten zw iązek nie m iał­

b y teg o sam ego trującego sk u tk u , co arsze­

nik, chociaż w yw ołaćby m ógł m niejsze, lo ­

kalne podrażnienie. M ożliwość zam iany tej

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dziecko porusza się po pokoju w rytm odtwarzanej muzyki (np. „Cztery pory roku "

Akademia Medyczna bierze znaczący udział w ochronie zdrowia naszego regionu, w minionym roku akademickim nasze kliniki hospitalizowały ogółem 49.775 chorych (44.344 -

Aging 2010: Mitochondrial ROS production correlates with, but does not directly regulate lifespan In drosophila. Postulaty

 Fizyka, 7.3: wyjaśnia powstawanie obrazu pozornego w zwierciadle płaskim, wykorzystując prawa odbicia; opisuje zjawisko rozproszenia światła przy odbiciu

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

osiaga swe minimum, zaś w antypodach epicentrum ma swe drugie maximum, przyczem wartość jej w tem drugiem maximum, podobnie ja k w minimum, jest skończona. Ten

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak