• Nie Znaleziono Wyników

WIKTOR SZOKALSKI

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "WIKTOR SZOKALSKI"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 3 . Warszawa, d. 18 Stycznia 1891 r. T o m X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUM ERATA „W SZEC H ŚW IA TA ."

W W arszaw ie: ro c zn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rze syłką pocztową: ro c zn ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5

P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny W szechśw iata stanowią panowie:

A leksandrow icz J ., D eike K., D ickstein S., Hoyor H., Jurkiew icz K., K w ietniewski W ł.. K ram sztyk S.,

N atanson J ., P rauss St. i W róblew ski W.

„ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło szen ia, k tó ry c h treś ó m a j a k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d ru k u w szpalcie a lb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy ra z k o p .7 '/i>

za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d alsze kop. 5.

iL dres KećLałccyi: IKrałsic-w-słsrie-IFrzed.znieście, 2 STr ©e.

WIKTOR SZOKALSKI

Z szeregów naukow ych ubył szermierz dzielny i w eteran stary. Sędziwą głowę w zasług w aw rzyn upow itą do snu wieczne­

go złożył W ik to r Szokalski, nauce i społe­

czeństw u spłaciwszy dań piękną, a sowitą.

Do g robu zstąpił mąż rozległego um ysłu i wielkiego serca, co w długiej życia swo-.

jeg o wędrówce kro k każdy znaczył podnio­

słą m yślą i dostojnym czynem . M ędrzec praw dziw y, bo m iał miłość szczerą i w ia­

rę głęboką, w ierzył w nauki olbrzymią potęgę, a duch a k rz ep ił nadzieją ciągłego w śród ludzi postępu.

T ylko kto w swój duszy takie nosił idea­

ły, m ógł ta k stale trw a ć przy naukowym sztandarze, pod k tó ry się całem sercem ochotnie zaciągnął, a do późnój starości dźwigać z pogodą i mozoły i trudy.

Z aiste, Szokalski dowiódł całem swem pracow item , czystem i szlachetnem życiem, że w nim istotnie um ysłu dary i zdolność rozum u i talen t i wiedza skojarzyły się nie-

rozdzielnie z m oralnym , podniosłym idea­

łem i tak zespolone wciąż do pożytecznego popychały czynu.

O bejm ując rozległym , praw dziw ie filozo­

ficznym um ysłem szerokie n au k i wiedzy w idnokręgi, um iał też własną gienijalną nieraz m yślą dostrzegać naukow e braki i prostow ać błędy, a własną w ytrw ałą p ra ­ cą zdanie swe stw ierdzać i utrw alać, a tym sposobem zapisał swe imię w nauce pośród tych, co wiedzę rosprzestrzeniać i naprzód pchnąć potrafili. — M amże tu wspominać 0 jego poglądach na zmysł mięśniowy, na czucie barw i o innych jego podstawowych pracach oftalmologicznych?

Lecz w idział on i rozum iał, że nie samych tylko ściśle naukow ych badań, zwłaszcza u nas, potrzeba; doskonale pojmował, że nam 1 lżejsza naukow a potrzebna je s t straw a, że nie o d razu na niwie długo odłogiem leżącćj plon ścislój wiedzy pom yślnie w yrasta — więc z zaparciem się własnych nmbicyj i rozleglej szych naukow ych widoków, wiel­

ki uczony bierze się do popularyzow ania

wiedzy, gorliw ie rossiewa hojną ręką o b ­

szerne swe wiadomości, użyźniając glebę

pod nowy specyjalniejszy posiew i szerząc

wśr<

5

d swoich zamiłowanie do praw dziw ie

(2)

34 w s z e c h ś w i a t. Nr 3.

zasadniczej wiedzy. Nie zliczyłbym tych prac drukow an ych, odczytów , przem ów ień, zachęt i przedsięw zięć, któ re w tym kie- l-unku bądź w yłącznie, bądź w znacznej części Szokalskiem u zaw dzięczały począ­

tek.

Św iatłym rozum em w idział, a zacnem sercem odczuw ał o p łak an y stan m ajątkow y rodzin tych lek arzy , k tó rzy pomimo wy­

czerpującej p ra cy naw et starości swej za- bespieczyć nie zdołali — p rz y k ła d a tedy czynną ręk ę do stw orzenia „K asy w sparcia lekarzy podupadłych oraz wdów i sierot po nich p o zostałych”. C zy p o trzeba tu ros- trząsać, ile dobrego ju ż dotychczas ta insty - tucy ja zdziałała?

W m łodości swej sam ciężkie p rzecho­

dząc czasy p rzy kształceniu się zagranicą, aż do późnego w ieku czuł i p am iętał, ile to p ra c um ysłow ych ginąć może z b ra k u śro d­

ków do ich w ydania, ile zdolności m arnieje, jeżeli im w z a ra n iu naukow ej k a ry je ry za­

b ra k n ie szczupłej n ieraz sum ki na dalsze w ykształcenie — n ajg o rę tsz e więc stara n ia pośw ięca w prow adzeniu w życie „K asy po­

mocy dla osób naukow o p ra cu jący c h ”. C hy­

ba nikom u z obeznanych z ruchem u m y sło ­ wym u nas nie tajno, ile pożytku kasa rz e ­ czona przynosi.

A cóż m am dopiero pow iedzieć o zasłu­

gach Szokalskiego dla T o w arzy stw a le k a r­

skiego? N ajlepszą cząstkę swój duszy k ład ł on w jego rozw ój, a k ilk ad ziesiąt la t pracy w ytrw ałej, ogrzanej szczerą m iłością dla in- stytucyi spraw iły , że po w szystkie czasy czcić ona będzie w Szokalskim sw ego odno­

wiciela. N aukow a pow aga i znaczenie T o ­ w arzystw a m iały w nim p iastu n a, a pom no­

żenie pom ocy naukow ych oraz stan gospo­

darczy, m ajątkow y i adm inistracy jn y g o r­

liw ego orędow nika, przez la t też z górą trzydzieści piastow ał on godność stałego Sekretarza.

K rzew ienie w iedzy przyrodniczej zawsze gorąco b ra ł do serca. W szechśw iat też i P a ­ m iętnik F izyjograficzny z wdzięcznością szczerą zapisały go w śród swych założy­

cieli.

M yśliciel głęboki, wiedzy w najobszer­

niej szem znaczeniu praw y m był synem ,

j

M istrz w gałęzi n au k niejednej, n iw y po- I

krew ne rozległym obejm ow ał um ysłem , a śmiało rzec można, że nie było chyba wo- góle dziedziny um ysłowej, k tóraby mu zu­

pełnie była obcą., — toć naw et z zam iłow a­

niem u p ra w ia ł pow ażniejszą lite ratu rę n a ­ dobną.

A kom uż niew iadom o, że Szokalski n a­

leżał do najlepiej popolsku piszących au ­ torów i że n ik t chyba lepiej od niego wie-

j

dzy g run tow nej nie um iał łączyć z prostotą stylu, jasnością i wyrazistością języka.

A ni pragnę, ani potrafię n a tem m iejscu wyliczać wszystkich prac naukow ych Szo­

k alsk ieg o—toż to m ała biblijoteka! L ecz nie mogę się pow strzym ać od wzmianki, że

| obejm ują one zakres bardzo rozległy: fizy- jo lo g ija, oftalinologija, chirurg ija, higiena,

| psychologija i filozofija przyrody, nauki

| społeczne i teox-y ja sztuki m alarskiej, to tylko część tych, w których Szokalski p ra ­ cow ał, pisał dzieła, rospraw y, odczyty, za­

bierał głos w mowie i n a piśm ie zawsze pow ażnie i ściśle.

Szczegółowe ro spatrzen ie całej um ysło­

wej spuścizny po wielkim nieboszczyku by­

łoby zarówno wdzięcznem ja k rozległem zadaniem , wszakże chyba jed en k ry ty k su- m iennieby mu nie podołał.

P rac a naukow a też n ieustannie zap rzątała Szokalskiego, a gdy ju ż o spostrzegaw cze badania było mu tru dn o, jeszcze ten potęż­

ny um y sł ro zg ląd ał się szeroko w dziedzinie idei i snuł z ogrom nego zasobu daw niej­

szych studyjów i wiadomości rozległe filo­

zoficzne syntezy. Dowodem , jego przed p aru laty w ydany „Rozwój umysłowości w p rz y ro d zie”. P rz y czytaniu tej książki dziwnego doznaw ałem uczucia. M imowoli przyszli mi na m yśl starzy pieśniarze, co z gęślą swoją rosstać się nie mogli i Goethe, piszący przed śm iercią „Spór fakultetów ” i oślepły B eethoven, sym foniją uroczą że­

gnający ziem ską pielgrzym kę.

J e s t bo zaiste coś w zruszającego w myśli, że starzec, ju ż fizycznie słaby, wiekiem i p racą sterany, je d n a k duchem silny, m ło­

dzieńczo wybiega poza kres swej co dzien ­ nej specyjalności i ściga m yślą szlaki praw przyrody.

Nie zestarzał się też Szokalski do końca

życia, skoro m ógł jeszcze na p arę miesięcy

(3)

p rz ed śmiercią, (jesienią 1890 r.) na posie­

dzeniu T o w arz. lekarskiego objąć w p ły n ­ nym , pięknym wykładzie „Postęp m edycy­

ny u nas w ciągu ostatnich lat 50-u” i n a j­

świeższe naw et zdobycze bakteryjologiczne i chem iczne w zakres w ykładu w prow a­

dzić.

Z apraw dę, nie wiem, czy więcój p odzi­

wiać tę krzepkość i świeżość um ysłu, co potrafił do dni ostatnich rozum ieć i obej­

mować najnow szych badań zdobycze, czy czcić goręcej to rozrzew niające przyw iąza­

nie do pracy i praw dy, tę wiarę żywą w po ­ stęp, co tem u zgrzybiałem u w eteranow i ka­

zały w ytrw ać do końca p rzy sztandarze nauki.

D r Aleksander Fabian.

Nr 3.

O OBYCZAJACH

D Z I Ę C I OŁ ÓW.

G rom ada ptaków łażących (Scansores) ma niew ielką liczbę przedstaw icieli w n a­

szym k ra ju . G atunki u nas żyjące należą do dw u rodzin, a mianowicie kukułkow a- tych i dzięciołow atych. Do tych ostatnich zaliczane byw ają i krętogłow y, ja k o osobny rodzaj, różniący się znacznie swojemi oby­

czajam i od właściw ych dzięciołów.

T ak z rodzaju k u k u łk i, ja k i krętogłow a, żyje u nas tylko po jednym gatunku; dzię­

ciołów zato posiadam y osiem gatunków , z a ­ liczanych do czterech rodzajów: D ryocopus (z jed n y m gatunkiem D. m artius — dzię­

cioł czarny), P icus (z czterem a gatunkam i:

P . m ajo r — dzięcioł pstry, większy; P . me- dius — dzięcioł średni; P . leuconotus—dzię­

cioł białogrzbietny i P . m inor— dzięciołek), A p tern u s (z jed n y m gatunkiem A. trid a- ctylus — dzięcioł trójpalczasty) i Gecinus (z dwoma gatunkam i: G. viridis — dzię­

cioł zielony i G. canus — dzięcioł zielono- si wy).

Ze wszystkich tych dzięciołów n ajrz ad ­ szym je st u nas dzięcioł trójpalczasty, za-

35 m ieszkujący przeważnie lasy górzyste, lub na obszernych bagnach rozłożone; dotych­

czas spotykanym był ten gatunek najwięcej w K arp atach , a w małej tylko ilości w au- gustowskiem , chociaż nie je s t niepraw dopo- dobnem, że i w innych północnych okoli­

cach k ra ju znaleśćby go można było. D ru ­ gim pod względem rzadkości jest dzięcioł białogrzbietny, zw any przez B rehm a dzię­

ciołem polskim (P icus polonicus), a za­

mieszkujący praw ie wyłącznie lasy liściaste.

Dzięcioły: czarny, zielony i zielonosiwy są, można powiedzieć, n a całej przestrzeni j e ­ dnakowo rozrzucone pod względem ilości osobników i w większej części k ra ju są zna­

cznie pospolitsze od dzięcioła białogrzbie- tnego, zam ieszkują bowiem wszystkie w iel­

kie lasy mięszane i liściaste, w których znajduje się pew na ilość drzew starych i nadpróchniałych. W lasach czysto igla­

stych przebyw ają znacznie rzadziej. D zię­

cioł średni i dzięciołek znajdują się praw ie wszędzie po lasach liściastych i m ięszanych, chociaż niezawsze widzieć się dają, szcze­

gólniej ostatni, spraw ujący się dosyć cicho i lepiej uk ry w ający się p rzed wzrokiem człowieka. P rz e k ła d a on nad wszystko la­

sy liściaste, składające sięz m iękkich g atun ­ ków drzew , ja k np. lipy, osiczyny, olszyny, a przew ażnie w ierzbiny; to też daje się on najczęściej spotkać w obszernych zaroślach wierzbowych, pokryw ających nadrzeczne niziny i m okradła.

D zięcioł pstry większy, czyli dzięcioł p o ­ spolity, zwany zwyczajnie poprostu dzięcio­

łem (P icus m ajor L.), o k tórym tu głównie pomówić zam ierzam je s t ze wszystkich n a­

szych dzięciołów najpospolitszym , zam iesz­

kuje wszystkie bory sosnowe, chociaż go n ieb rak wcale w lasach m ięszanych, ja k i czystych liściastych; zalatuje także do wszystkich, naw et najm niejszych gajów i ogrodów, a naw et odw iedza stare drzewa pojedyńczo po polach stojące.

W niniejszej pogadance zam ierzyłem po*

dać do wiadomości ogólnej swoje spostrze­

żenia nad obyczajam i oswojonego dzięcioła, którego trzym ałem w domu cały rok p ra ­ wie, wychowawszy go od młodziutkiego.

Do ogłoszenia drukiem tych spostrzeżeń, oprócz wielkiej zmyślności i rostropności, a zarazem i zabawności p taka skłania mnie

WSZECHŚW IAT.

(4)

36

w s z e c h ś w i a t.

Nr 3.

głów nie ta okoliczność, że wogóle żaden ze znanych ornitologów naszych nie uw zglę­

dn ił dostatecznie w swych pism ach obycza­

jów dzięcioła, a także n ik t nie podaje ob­

szerniejszej w iadom ości o oswojonym . Pie- tru sk i w yraża się naw et w jed n em m ie jsc u '), że dzięcioł chow any w dom u niczem szcze- gólnem się nie odznacza i że go z tego w zględu przysw ajać niew arto. T ak ie prze­

k o nanie m ógł pow ziąć ta k znakom ity ba­

dacz chyba ty lk o dlatego, że trzy m a ł u sie­

bie w domu p ta k i w dojrzałym w ieku zło­

wione, k tó re nie cierpią, niew oli i w szystkie swoje stara n ia o bracają je d y n ie na to, aże­

by się z niój w ydobyć. O ptaszku w yjętym z gniazda i odkarm ionym w łasnem i rękam i nie m ógłby P ie tru sk i czegoś podobnego po­

wiedzieć.

Z anim p rzejd ę do opisania życia dzięcio­

ła przezem nie niegdyś wychow anego, m u­

szę naprzód podać znam iona i obyczaje p ta ­ ka żyjącego sw obodnie w przyrodzie.

D zięcioły p stre p rz ed staw iają właściwy ty p dzięciolego rodu. Z budow ane są sto­

sunkow o kręp o , o patrzone silnym dość g ru ­ bym , ostro - kraw ęd ziasty m (szczególniej u g óry) dziobem , p ra w ie ta k długim , ja k głow a. Nogi m ają k ró tk ie z dość k rótkie- mi palcam i, ogon zaś d łu g i, k lin o w aty z tw ard y ch p ió r złożony, służący ptakow i do silnego po d p ieran ia się p rz y łażeniu po drzew ach. Ż y ją p raw ie w yłącznie n a tych ostatnich, rzad k o ty lk o siadając n a ziemi, p rzyn ajm niej w stanie dzikim . L o t ich z pow odu tw ardych , średniej długości sk rz y ­ deł je s t dosyć głośnym i bu jający m się, t. j.

w długich lu k ach opadającym i podnoszą­

cym się. B arw a p s tra w całem znaczeniu tego w yrazu, w ierzch głow y, k a rk , plecy, ty ł i p o kryw y ogonowe są czysto czarne, spód ciała biały z ru d aw y m nalotem , pod­

brzusze i p o k ry w y podogonow e św ietnie ró ­ żowo - czerw one. N a policzkach, na szyi i na w ierzchu sk rz y d eł b iałe plam y; sk rz y ­ d ła czarne z sześciom a rzędam i białych plam , p ióra boczne w ogonie także biało upstrzone. Sam iec posiada tył głow y świe­

tnie czerw onój barw y, u m łodych zaś cały

ł) O ptakach zabawnych i pożytecznych, t. I.

w ierzch głow y tę samę ma barw ę. Oko ciem no-brunatne, dziób i nogi popielato­

szare. Ś rednia wielkość p ta k a wynosi 25, szerokość sk rzy deł 46, a długość ogona 9 centym etrów .

D zięcioł p stry m ieszka w całej E u ro pie i Azyi północnej aż do Jap o n ii. Z darza się także w A natolii i w M arok ku północ- nem. W E u ro p ie niew szędzie jednakow o je st liczny. W A lpach niem a go wcale;

w L aponii, H iszpan ii i G recyi je s t rzadki z pow odu ubóstw a k rajó w w lasy; we W ło ­ szech znacznie częstszy. W Rossyi, T u r- cyi, na K au kazie i w S ybirze je s t pospoli­

tym , naw et w bezleśnych stepach, gdzie się zadaw alnia łażeniem po płotach i chałupach dla w yszukania sobie pożyw ienia.

U nas je st zarów no pospolitym na po- brzeżach lasów, ja k i w ich głębi; w jesieni i w zim ie zalatuje często do ogrodów , gdzie się zjaw ia w tow arzystw ie drobniejszych ptaszków , j a k kow alików , pełzaczów, sikor i królików , których sąsiedztw em nie g a r­

dzi, lecz się o nich bynajm niej nie tro ­ szczy.

Dzięcioł p stry jest, podług N aum ana, sil­

nym, wesołym, zgrabnym , śm iałym, a przy - tem i pięknym ptakiem , którego jask raw e barw y we w zajem nej w zględem siebie sp rze­

czności zdobią go wielce naw et zdaleka, przedew szystkiem zaś podczas lotu.

D aje się on przyw abić przez naśladow a­

nie jego stukania po drzew ach. Szczegól­

niej z wiosny nie om ieszka nigdy przylecieć na ten odgłos, zbliża się do samego czło­

wieka i obiega wokoło w szystkie gałęzie szukając w spółzaw odnika. C zyni to nie- tylko sam czyk ale i sam iczka, co je st dow o­

dem, że nietylko zazdrość ale i ważność po­

żyw ienia odgryw a tu niepoślednią rolę.

Je st on niezbyt przyjacielsko usposobiony także i względem innych gatunków swojego rodzaju; mimo to jed en badacz (Schacht) w idział raz na jednem i tem samem d rz e­

wie w szystkie trzy pstre dzięcioły, t. j. wiel­

kiego, średniego i m ałego, zajęte w jednym i tym samym czasie wyszukiwaniem sobie pożyw ienia.

Pożyw ienie to sk ład a się z różnego ro ­

bactw a i jaj tegoż, gąsienic, poczw arek,

a także z orzechów , nasion i jagód. M rów ­

kam i żyw i się tylko w yjątkow o. B rehm

(5)

N r 3.

WSZECHŚWIAT.

37 pow iada: „jest on największym wrogiem

korników (B ostrychus typographus iB .ch al- cographus) i ich wylęgu. K u tem u odłupuje on k orę drzew całemi kaw ałam i. Oprócz tego zjad a mnóstwo gąsienic szkodliwych dla drzew leśnych i k arm i niemi także swo­

je p isk lę ta ”. „Je st on praw dziw ym obrońcą

wniki '), uciekające przed kretem , gdy ten

; ostatni wzrusza ziemię. T a k jedne ja k i drugie czują w ybornie zbliżającego się swego najzaciętszego w roga”.

W niektórych porach roku, a mianowicie na jesieni i w zimie dzięcioły jedzą także orzechy i nasiona sosny. W zimie dzięcioł

D zięcio ł p s tr y w iększy (P ic u s m ajo r), dzięcioł ś re d n i (P . m ed iu s) i d z ię cio ł m ały , c z y li d zięcio łek (P . m in o r), '/ i w ie lk . n a t.

lasów i pow inien być przez nas poważany i ochraniany wszelkiemi siłami. K ując na cieńszych gałęziach przebiega często na d ru g ą ich stronę i ogląda, czy nie przenio­

sły się tam gąsienice w ystraszone i przep ę­

dzone jego pukaniem . R obactw o to bo­

wiem czyni zupełnie to samo co i dżdżo-

większy żywi się praw ie wyłącznie temi ostatniem i. Chcąc wybrać z szyszki n a­

siona, dzięcioł obryw a ją z gałęzi, chw y­

ciwszy dziobem za jój trzoneczek, k rę-

') R o b a k : L n m b ric u s terreatrifi Ii.

(6)

38 Nr 3.

cąc nim i szarpiąc w różne strony, poczem p rz e la tu je z n ią w odpow iednie m iejsce na gałęzi, lub też n a p n iu drzew a i tam um ie­

szcza ją mocno w poprzednio ju ż przez sie­

bie n a ten cel przygotow anej szparze, po­

czem uderzeniam i dzioba odgina łuski p o ­ k ryw ające nasiona i w yjada te ostatnie, p rz y trzy m u jąc szyszkę je d n ą nóżką. G dy z je d n ą szyszką się za ła tw i, co trw a w szy­

stkiego około trzech m inut (w szystkich n a­

sion nie w yjada nigdy, lecz ty lk o z górnćj połow y szyszki, d o ln a połow a zostaje nie­

naruszoną, być może z tego pow odu, że je st tru d n iejszą do ro zebrania, tem bardziój, że podczas czynności pozostaje całko wicie u k ry ­ tą w otw orze dla nićj przygotow anym ) w te­

dy, niew yrzucając pierw szój, leci po drugą, lecz nie zak ład a jć j w szparę natychm iast, ale owszem ogląda jeszcze raz stara n n ie pierw szą, poczem przekonaw szy się, że m u się ona ju ż na nic nie p rz y d a, uderza raz mocno dziobem z boku i na dól j ą strąca.

Jed n o i to samo m iejsce na gałęzi, czyli właściw ie pracow nia dzięcioła służy mu na czas stosunkow o d łu g i, m ożna go czasami w idzieć pracującego całem i godzinam i w je- dnem i tem sam em m iejscu i przynoszącego ciągle nowe szyszki. D zięcioł bynajm niej przed w zrokiem człow ieka nie ucieknie, j e ­ śli go się um yślnie nie zestraszy, lub zbyt blisko nie podejdzie. Czasam i je d n a k m oż­

na stać pod tem samem niem al drzew em , na k tórem dzięcioł pracu je, a tylk o zacho­

wywać się spokojnie, a p tak nie odleci da- łój, chociaż będzie znosił szyszki z drzew sąsiednich; będzie się on zajm ow ał spokoj­

nie swoją robotą i tylko od czasu do czasu podniesie, lub p rz ech y li głow ę w stro nę spostrzegacza. Jeśli się nieum yślnie z e ­ straszy dzięcioła z jeg o pracow ni w tedy przenosi się o kilka drzew dalćj i zaraz na- nowo rospoczyna daw niejszą czynność. P o ­ mimo, że odgłos u d erzeń jego dzioba p rzy rozłupyw aniu szyszek bardzo je s t słaby , m ożna go je d n a k odróżnić d ok ładnie w ci­

szy leśnćj z odległości k ilk u set kroków . W p o rząd nych lasach, gdzie dzięcioł nie je s t rz ad k i zn a jd u je się mnóstwo jego p ra ­ cowni, ja k o tem sądzić m ożna ze znajd o ­ w anych i do połow y w yjedzonych szy­

szek.

G niazda zakłada dzięcioł w dziuplach

drzew , k tó re sam sobie w ykuw a, przyczem je d n a k można zauważyć, że zawsze je d n o ­ cześnie rospoczyna k ilk a dziupli, zanim wy­

kończy jed n ę, zapew ne dla zm ylenia

u w a g i

ludzkiej. N iektórzy badacze tw ierdzą, j a ­ koby dzięcioł chętnie za k ła d ał gniazda w dziuplach ju ż poprzednio obejm ow anych w posiadanie albo przez niego samego, albo przez inne ptaki, czemu jed n ak przeczy T a ­ czanowski, dowodząc, że nigdy nie gnieździ się w tych sam ych dziuplach pow tórnie, lecz corok wykuwa na ten cel nowre, choć często n a tem samem drzew ie.

D ziuple w ykuw a zw ykle dosyć wysoko, nie niżój ja k na

1 0

m etrów od ziemi i prze­

ważnie w większych gatunkach drzew, ja k w osikach, topolach i w ierzbach, nierzadko je d n a k widy wałem je i na sosnach. W e j­

ście do gniazda (znajdu jące się zw ykle pod samą gałęzią, lub sękiem) je st ta k m ałe, że

| ledw ie sam przecisnąć się przez nie może;

w nętrze'zato je st stosunkow o obszerne, wy­

robione gładko, a spód jeg o wyłożony m iękkiem i wióram i. J a je k niesie 4 do 5, a rzadko

6

m ałych, podługow atych z cien-

| ką, białą, błyszczącą sk orupką. J a jk a te w ysiaduje po kolei i sam czyk i sam iczka i oboje k arm ią pisklęta z zaparciem się sie­

bie naw et po ich wylocie, co trw a dość d łu ­ go, zanim te nie będą zdolne wyszukiwać sobie pożyw ienia.

Dzięcioły kochają swe dzieci nadzw yczaj­

nie, k rzy czą przeraźliw ie, k iedy im grozi niebespieczeństw o, nie o ddalają się od gniazda, lecz staw iają się mężnie n iep rz y ­ jacielow i (np. wiew iórce), którego p rz e śla ­ dują i odpędzają krzykiem skoro się z n a j­

dzie w bliskości ich gniazd. D orosłe ptaki m ają najw iększych sw ych w rogów w j a ­ strzębiu i krog ulcu , przed którem i jed n ak zdołają nieraz um knąć, obiegając zręcznie pień dookoła, lub też chow ając się w k ry ­ jów kach.

(ć. d. nast.).

D r A . Zalewski.

(7)

Nr 3.

W SZECHŚW IAT.

39

SZTUCZNE OTRZYMANIE

CfAŁ CUKROWYCH.

(C iąg d a ls z y ).

A ldehidy. M usim y zabrać tu cokolwiek bliższą znajom ość z ważną grom adą zw iąz­

ków węglow ych, zw anych aldehidam i, po­

niew aż inaczej tru d n o b y nam było zrozu­

mieć sztuczne otrzym anie ciał cukrow ych.

P odobnie ja k alkohole i kw asy organiczne, aldehidy, a także i podobne do nich z wielu w zględów acetony, składają się z węgla, w odoru i tlenu, a więc od węglow odorów, tych najprostszych zw iązków organicznych, różnią się tylko zaw artością tlenu. G d y ­ byśmy wzięli za p u n k t wyjścia węglow odór jak ik o lw iek i stopniowo dodaw ali do niego coraz więcej tlenu, to zawsze pierw szą fazą takiego utlenienia byłby alkohol, drugą zkolei — aldehid lub aceton, zależnie od bu­

dow y w ęglow odoru, a ostatnią wreszcie — kw as organiczny. A ldehidy zatem stano­

wią niby stacyją pośrednią na drodze u tle ­ nienia i mogą pow staw ać zarówno z alko­

holi przez dodanie tlenu, ja k i z kwasów — przez jeg o ujęcie. K w asy należą do ciał niezm iernie rospow szechnionych pom iędzy zw iązkam i, z których składają się organiz­

my, a że są jednocześnie ciałam i o bardzo w yraźnych własnościach, łatw em i do w y­

dzielenia spośród innych i przygotow ania w stanie zupełnie czystym, oddaw na więc, od najw cześniejszśj doby w rozw oju chemii organicznej, są dobrze poznane. Chcąc określić budow ę kw asu, należy, ja k zawsze, | zbadać, do jak ieg o on odnieść się daje w ę­

glow odoru. Otóż w tem ostatniem badaniu spotykam y się z aldehidem , poniew aż ja k ą ­ kolw iek postępow ać będziemy drogą, to jest, czy dochodzić będziem budow y kwasu od- tlen iając go aż do zupełnego odjęcia tlenu, czy też odw rotnie — zechcemy przygotow ać go sztucznie, zapomocą utlen ian ia węglo­

w odoru, najczęścićj mimochodem spotkam y się z ciałem o natu rze aldehidow ej. Stąd chemik, badający zw iązki węglowe, często m iewa do czynienia z aldehidam i, a dalszem

następstw em tego je st doskonałe i wszech­

stronne tych ciał zbadanie.

N ajdaw niej, bo w 1800 roku, został po­

znany aldehid, któ ry dzisiaj zwiemy octo­

wym. Jego odkryw cy, V auquelin i F our- croy, otrzym ali go przez utlenienie alko­

holu zw yczajnego czyli etylowego, ale do­

piero L iebig spostrzegł w 1835 r., że ciało to różni się od alkoholu tem, że ma mniej w swym składzie o

2

atomy wodoru (więc tlenu stosunkowo więcej), a od kwasu octo­

wego tem, że je st uboższe o

1

atom tlenu.

Na tym zw iązku przeprow adzone badania dały wskazówki co do własności wszystkich innych aldehidów, dlatego też to, co w d al­

szym ciągu będzie powiedziane o aldehi- dzie octowym, stosuje się i do pozostałych związków, należących do tój samej g ro ­ mady.

Szczególną własność aldehidów stanowi ich w ybitna skłonność do polimei-yzacyi.

P od tą nazw ą rozum ieć należy skupienie się pewnój liczby cząsteczek zw iązku w je - dnę nową cząsteczkę. W łasności tej nowój cząsteczki są do pewnego stopnia nowe, ale w ogólności nie odbiegają zb y t daleko od pierw otnych, jak ie posiadał dany związek przed spolim eryzowaniem się jego cząste­

czek. A ldehid octowy jest cieczą bezbarw ­ ną i lekką, z zapachem swoistym, który czasami czuć się daje, kiedy po zgaszeniu lam pki spirytusow ej zostanie część knota ro z żarzo n a i p a ra sp irytusu, niezapalając się, ulega powolnem u utlenieniu. A ldehid octowy jest bardzo lotny i wre ju ż przy

2

i° C. Jeżeli pozostawim y go przy zw y­

kłej tem peraturze z najm niejszą ilością kw asu siarczanega, albo ze śladam i chlorku cynku i innych ciał, które nie w yw ierają żadnego istotnego w pływ u chemicznego na aldehid, to zw olna przem ienia się on w pa- raaldehid. P ara ald eh id stanowi ciecz olei­

stą z zapachem odm iennym od aldehidu i z punktem w rzenia 124° C, a więc prze­

szło o 100 stopni wyższym. Najważniejszą jed n ak różnicę stanow i to, że nldehid octo­

wy ma wzór C

2

H

4

O, kiedy paraaldehido-

wi, którego wielkość cząsteczki może być

rów nie ściśle poznana, musimy przyznać

skład C

0

H

| 2

0 3. Cząsteczka więc para-

aldehidu je s t trzy razy większa, niż a ld e ­

hidu (3C* H« O = C

0

H u O j), pomimo tego

(8)

40

W SZECH ŚW IAT.

N r 3.

je d n a k n a tu ra tego ciała pozostała w pew ­ nym stop niu taką, gamą ja k aldeh idu p ier­

w otnego, gdyż możemy z niego otrzym ać wiele zw iązków dalszych takich sam ych ja k z aldehidu. N akoniec, złożona cząsteczka p araald eh id u może napo w rót uprościć się, to je s t rospaść się n a trz y cząsteczki ald eh i­

du, a ta przem iana odbyw a się także pod w pływ am i, k tó re chem icznie tru d n o obja­

śnić, np. przy dystylacyi p araald eh id u z ros- cieńczonym kw asem siarczanym . T en osta­

tni żadnego u d ziału widocznego nie p rz y j­

m uje w przem ianie, a je d n a k bez niego obejść się nie można.

A ld eh id octow y może ulegać innem u jesz­

cze zjaw isku, zw anem u kondensacyją. P o ­ zostaw iony na długo z roscieńczonym kw a­

sem solnym , przechodzi on w zw iązek, k tó ­ rem u nadajem y nazw ę aldolu. W z ó r ogól­

ny aldolu je st C

4

I I

8

O;, i pozornie w yda­

w ać się może, że now e to ciało stanow i podw ójną cząsteczkę aldehidu octowego (2 0

2

H

4

0 = C

4

H

8

0 2), tak je d n a k nie jest, gdyż w budow ie aldolu spotykam y grupę atom ów O H , ch a rak tery sty czn ą dla alkoholi i którćj w ald eh id zie nie było. O prócz te­

go, p rz y dalszych przem ianach aldolu p o ­ w stają z niego zw iązki zu p ełn ie inne, niż z aldehidu i sam on nie może być ju ż na- pow rót w aldehid przem ieniony. Z tego w szystkiego w nioskujem y, że podczas p rz e j­

ścia aldeh id u w aldol n astąp iła zm iana bu ­ dowy chem icznćj. W tój ostatnićj okolicz­

ności tk w i różnica pom iędzy polim eryzacy- j ą a ko ndensacyją.

Pośw ięciłem w iele m iejsca aldehidow i octowemu, ja k k o lw ie k do celów, założonych w o p raco w an iu niniejsżem nie będzie on wcale potrzebny. N iechaj m nie u sp ra w ie ­ dliw ią następujące uw agi: Z g óry za strz e ­ głem się, że to, co powiem o aldehidzie octowym, stosow ać się będzie do w szystkich aldehidów wogóle. N ie chciałem zaś mó­

wić o stanow iących isto tn y p u n k t w yjścia dla sztucznego otrzym yw ania ciał cu k ro ­ w ych aldehidach, m rów kow ym i gliceryno­

wym , dlatego, że oba te ciała w stanie czy­

stym są tru d n e do otrzym ania i m ało zba­

dane.

A ld eh id m rów kow y pow staje przy b a r­

dzo ostrożnem u tlen ian iu alkoholu m etylo­

wego. J e s t to ciało w zw ykłćj tem p eratu ­

rze gazowe, poniew aż zaś obficie rospuszcza się w wodzie, przeto do wszelkich dośw iad­

czeń byw a używ any w postaci rostw oru wodnego. Skłonność do polim eryzacyi i kon- densacyi zapew ne w żadnym innym zw iąz­

ku chem icznym nie je st rozw inięta w tak wysokim stopniu, j a k właśnie w aldehidzie m rówkowym . B ardzo długo nieznano też tego ciała w stanie pierw otnym , ze składem C H

2

0 , lecz tylko p ro d u k t polim eryzacyi trzech jeg o cząsteczek, t. zw. trójoksym ety- len, C

3

H

0

0 3. Jeszcze gorzój je st z a ld e - hidem glicerynow ym , któ ry pow inien mieć skład takiż sam, ja k trójoksym etylen, ale budowę zupełnie inną: dotychczas bowiem nie został otrzym any w stanie zupełnie czy­

stym , lecz tylko w rostw orze wodnym i bez- w ątpienia w pom ięszaniu z innem jeszcze ciałem o rów nym składzie, lecz budowie znow u odm iennćj, to je st z dw uoksyaeeto- nem ').

Jeszcze w 1861 roku znakom ity chemik p etersb ursk i, profesor B utleró w , zauw ażył, że trójoksym etylen je st zdolny do dalszćj kondensacyi. O grzany ro stw ór wodny te ­ go ciała m ięszał on z wodą w apienną i o trzy ­ m ał p rz y tem m ateryją, niedającą się w y­

dzielić w stanie zupełnie czystym, którćj n a zasadzie doświadczeń, niebudzących w nim sam ym zupełnej ufności, przypisał skład C, H

1 4

0

6

i n ad a ł nazw ę m etyleni- tanu. Zw iązek ten posiadał pew ne własno­

ści, przypom inające ciała cukrow e. W e dw a la ta późnićj van D een przy bardzo ostrożnem utlenianiu gliceryny, a więc przy dośw iadczeniu, w którem napew no tw o ­ rz y ł się aldehid glicerynow y, a może razem i dw uoksyaceton, otrzym ał zw iązek, we­

dług jeg o zapew nień, k ry staliczn y i o tyle ju ż podobny do cuk ru , że podlegający fer- m entacyi alkoholow ćj.

') B u d o w a tró jo k s y m e ty le n u , o d p o w ie d n io p a ra - a ld e h id o w i, w y ra ż a sig z ap ew n e p rz e z sch em at:

z O . C H . H H .C H ^ > 0 ;

x O . CH. H

b u d o w a a ld e h id u g lice ry n o w eg o , są d z ą c z b u d o w y g lic e ry n y , m u si b y ć :

C i y O H ) . C H (O H ). CHO;

b u d o w a n a k o n ie c d w u o k s y a c e to n u je s t C H 2(OH ) . CO . C H j(O II).

(9)

N r 3.

WSZECHŚW IAT. 4 1

D elik atn e doświadczenia B utlerow a i van D eena, pow tarzane przez innych badaczów, może z m niejszą ostrożnością lub w innych cokolw iek w arunkach, nie doprow adziły chem ii na drodze praktycznej do żadnych w ażniejszych zdobyczy. M ożna powiedzieć naw et, że, po paru nieudanych próbach po­

tw ierdzenia albo obalenia podań tych dwu uczonych, zostały praw ie zupełnie zapo­

m niane. Stosuje się to szczególniej do spo­

strzeżeń van Deena, gdyż wysokie stanow i­

sko naukow e B utlerow a nadaw ało zawsze wszystkim jego pracom znaczną, i nieza­

chw ianą powagę. S kutkiem tej ostatniej zapew ne okoliczności odkrycie m etylenita- nu było dla B aeyera bodźcem do wygłosze­

n ia sław nej hipotezy pow staw ania woda- nów węgla w przyrodzie organicznej. H i­

poteza ta była pobieżnie rospatryw ana w k ilk u arty k u ła ch naszego pisma, ważność je j wszakże, pro sto ta i wysoki stopień p ra ­

w dopodobieństw a sk łan iają mnie do nowe­

go je j streszczenia, tym razem w postaci nieco ściślejszej.

Hipoteza Baeyera. W iadom o, że m ateryja

j

organiczna pow staje z nieorganicznej w zie-

j

lonych częściach roślin pod wpływem św ia­

tła słonecznego. W iadom o również, że je ­ dynym m ateryjałem , z którego rośliny wy- | tw arzają całą n ieprzebraną rozmaitość | zw iązków organicznych, jest dw utlenek w ę­

g la i woda. Tym więc sposobem pierw sze zw iązki organiczne, ja k ie w ytw arzają się w roślinie, m uszą się składać z węgla, wo­

d o ru i tlenu. A le chem ija zna bardzo w ie­

le grom ad związków organicznych złożo­

nych z węgla, wodoru i tlenu — któreż z nich pow stają najpierw sze? W ielokrotne zaw ody nauczyły badaczów, że bespośre- dnia obserw acyja nie w ystarcza do rosstrzy- gnięcia tego pytania, gdyż w m łodocianem , rozw ijającem się ziarnku chlorofilowem pierw sze dające się zauważyć produkty asy- m ilacyi w żaden sposób nie mogą być p ie r­

w otnie z dw utlenku węgla i wody utworzo- nemi zw iązkam i, ale bezw ątpienia muszą ju ż być owocami dalszej przem iany jakichś ciał pierw ej istniejących. L iebig sądził, że d w utlenek w ęgla i woda, kom binując się pom iędzy sobą, w ytw arzają przedew szyst- kiem kw as szczawiowy i inne kw asy o rga­

niczne, k tórych obecność w soku kom órko­

wym je st doświadczalnie stw ierdzona i że następnie dopiero z tych kwasów tworzą się wodany węgla. G dyby tak być miało, to w procesie asym ilacyi dw utlenku węgla na pew ną objętość pochłoniętego przez ro ­ ślinę tego gazu m usiałaby być wydzielona mniejsza objętość tlenu. Tymczasem jesz­

cze z doświadczeń de Saussurea i Boussin- gaulta wiadomo, że tak nie jest, że przeci­

wnie — objętość pochłoniętego dw utlenku węgla i w ydzielonego tlenu są ściśle sobie równe. D la tej samej przyczyny pierw o­

tnym produktem asym ilacyi nie mogą być tłuszcze, ponieważ dla ich utw orzenia ko- niecznem byłoby w ydzielenie objętości tlenu większej, aniżeli pochłonięta objętość d wu ­ tlenku węgla, tymczasem, ja k wiadomo z badań Godlewskiego, naw et najobficiej i najwcześniej w ytw arzające tłuszcz nasio­

na w ydzielają tyleż tlenu, ile pochłaniają dw utlenku węgla. Zasadniczem u w arun ko­

wi, pochłaniania i w ydzielania rów nych ob­

jętości tych gazów, ze wszystkich znanych związków, złożonych z węgla, wodoru i tle ­ nu, odpow iadają jed n e tylko wodany węgla.

Zjawisko asym ilacyi ze swój strony chem i­

cznej może być przedstaw ione tylko przez jedno rów nanie:

6

CO

2

"l- 6H 20 = C<jH| aOa -f- 6 0 2.

P ierw szym przeto produktem , ja k i w ziarn ­ ku chlorofilowem powstaje, musi być wodan węgla, a biorąc rzecz z w yłącznie chemicz­

nego pu nktu w id zen ia—glukoza.

Czy jed n ak mamy prawo przypuszczać,

j

że z ciał tak prostych, ja k dw utlenek wę­

gla i woda, tw orzy się odrazu, bez żadnych stopniowań, zw iązek tak skom plikow any, ja k glukoza? Otóż B aeyer sądzi, że nie — że koniecznie przy jąć należy jakieś przej-

| ście stopniowe i przypuszcza, że pierwszym ' produktem kom binacyi jest aldehid m rów­

kowy, ten n ajprostszy ze wszystkich istnieć mogących wodan węgla. Rów nanie che-

j

miczne, które w yraża taką przem ianę, odpo­

w iada istotnie przytoczonem u powyżej k ar­

dynalnem u w arunkow i objętości:

C 0

2

+ H aO = C H

2

O +

0

2,

a znane przed wygłoszeniem hipotezy (18G8)

własności aldehidu m rówkowego uspraw ie-

(10)

42

w s z e c h ś w i a t.

N r 3.

dliw iają p rzyjęcie tego zw iązku za p ro to ­ plastę ciał cukrow ych.

H ip o teza je d n a k pozostaje hipotezą, to je st w ytw orem rozum ow ania, dom ysłem tylko, dopóki n ie znajdziem y faktów ściśle dow iedzionych a przem aw iających na je j korzyść. D la hipotezy B aeyera takim fak ­ tem byłoby w ykazanie obecności aldehidu m rów kow ego w soku żyjących kom órek ro ­ ślinnych. Pi-awda, że bo tan ik R einke w 1881 ro k u ogłosił, ja k o w soku w yciśniętym z li­

ści niew ątpliw ie z n a jd u ją się bardzo lotne ciała z własnościam i aldehidu m rówkowego lub jeg o polim erów , ale dośw iadczeń Rein- kego n ik t jak o ś nie spraw dził, a tymczasem przeciw ko hipotezie podniesiono z różnych stro n b ardzo pow ażne za rzu ty . D ow iedzio­

no istotnie, że aldehid m rów kow y je s t silną trucizną dla wszelkiej kom órki żyjącej, że zatem obecność je g o w ziarnach chlorofilu byłaby nie początkiem , ale raczej końcem istnienia m ateryi organizow anej. I ten po ­ gląd jed n ak że nie był ostatecznym w y ro ­ kiem w zajm ującój nas spraw ie, gdyż p rz e­

ciw niem u obrońcy hipotezy podnieśli rozu­

m ow anie następujące: W sz ak wiadom o, że istoty m ikroskopow e g in ą od w łasnych w y­

tw orów , np. drożdże od alkoholu, m ikroby chorobotw órcze od ptom ain i t. p., a jed n ak w ytw arzają j e i żyją szczęśliwie, dopóki tych szkodliw ych d la nich substancyj nie nagrom adzi się zb y t wiele. M oże być zatem , że niezdolne do życia w czystym aldehidzie m rówkowym albo w stężonych jego rostw o- rach kom órki roślinne, mogą je d n a k żyć w obecności nieznacznych ilości tego ciała.

A ldehid zaś m rów kow y nie może n ag ro m a­

dzać się w większej ilości, poniew aż na to nie pozw ala m u w rodzona skłonność do po- lim eryzacyj i kondensacyj, k tó ra je s t jeszcze podniesiona przez w pływ może w części nam nieznanych w arunków , ja k ie istnieją w tajem niczej praco w n i ziai-nka chlorofilo­

wego.

(dok nast.).

Zn.

HISTORYJA GAZÓW i i c h z n a c z e n i e ¥ n a u c e d z i s i e j s z e j ,

(C iąg d alszy ).

IV .

Aż do połowy w ieku osiem nastego nie podejrzy wano tedy wcale, że istnieć mogą gazy różne, tak ja k są różne ciała stałe i ciekłe. A lchem icy w praw dzie p rzy do­

św iadczeniach swych dostrzegali często w y­

w iązyw anie substancyj lotnych, które n ie­

raz pow odow ały pękanie ich przyrządów , zaliczali je wszakże do swych spirytusów , czyli p ro du któ w przez d ystylacyją otrzym y­

w anych. N azw ę gazów, ja k widzieliśm y, w prow adził Y an H elm ont, w yróżniał on je od waporów, czyli p a r i rozum iał, że gaz nigdy nie może się w pow ietrze zamienić.

W szczególności znał on kw as w ęglany, k tó ry nazyw a „gaz silv estre”; wie, że gaz ten znajd u je się w p ow ietrzu, w którem ciała płonęły, że pow staje p rzy ferm entacyi cieczy alkoholow ych, że w yw iązuje się przy działan iu octu na kam ienie raczę, t. j . w ę­

glan w apnia, że w grocie psiej w yryw a się z ziemi; w spom ina też i o innych gazach, ja k gaz ventosum , gaz pingue, gaz siccum, gaz filiginosum. W owym wszakże czasie zasadnicze własności pow ietrza atm osfery­

cznego znane jeszcze nie były, istotnej więc analogii gazów do pow ietrza ująć niem oż­

na było, a osłonięte w osobliwe hipotezy spostrzeżenia H elm o nta nie oddziałały zgo­

ła na rozwój tego działu wiedzy. Również bezowocne były spostrzeżenia Boylea, któ-

| ry zresztą chemii niem niej sze, aniżeli fizyce

| usługi oddał. W ied ział on, że pow ietrze przy paleniu ciał ulega przeobrażeniu, p o ­ znał, że w yw iązuje się gaz nietylko przez j polanie w apna octem, ale także działaniem

i

w itry jo lu roscieńczonego n a żelazo, zatem nasz w odór dzisiejszy; zw yczajem swym

! wszakże, niezapuszczając się w ściślejsze

| zbadanie zjaw iska, zadow olił się zaznacze­

niem faktu, że pow ietrze można i sztucznie otrzym yw ać. D opiero w w ieku osiem na­

stym H ales obm yślił m etody odpow iednie

(11)

N r 3.

W SZECHŚW IAT.

43 do zbieran ia i badania gazów, zajm ow ał się

naw et niemi gorliw iej, niż poprzednicy jego, wszakże utożsam iał je z pow ietrzem atm o- sferycznem , od którego różnić się miały jed y n ie zaw artem i w nich wyziewami i wa- porami obcego pochodzenia. Podobnież i B oerhave, w tejże samój epoce, oświadcza w yraźnie, że przy w szelkich w yw iązyw a- niach i pochłanianiach gazów, ja k ie zacho­

dzą. przy rospuszczaniu, p rzy paleniu, lub p rzy innych operacyjach chemicznych, n a ­ tu ra pow ietrza pozostaje niezm ienną. I pó ź­

niej jeszcze naw et, gdy wodór stanowczo ju ż b y ł odkryty, przeczy Baumó odrębnem u istnieniu „pow ietrza palnego”, a własności jeg o przypisuje substancyjom oleistym, ros- puszczonym w pow ietrzu, k tóre samo przez się je s t zawsze „elementem niepalnym ”.

„Czy istn ieją różne rodzaje powietrza?

py ta L avoisier na wstępie swych prac; j e ­ żeli ciało znajd uje się w stanie rosprężli- wości trw ałej, czyż ma to w ystarczać, by ono stanow iło rodzaj powietrza? Jednem słowem, czy różne pow ietrza, k tó re nam p rz y ro d a przedstaw ia, lub też któ re w ytw a­

rzać umiem y, są to substancyje odrębne, czy też tylko m odyfikacyje pow ietrza atm o­

sferycznego?”.

J u ż od dw udziestu wszakże praw ie lat posiadała n a u k a na pytanie to odpowiedź.

Jó z e f B lack bowiem, którem u w fizyce za­

w dzięczam y odkrycie ciepła właściwego i ciepła utajonego, dow iódł w ro k u 1755

j

w sposób przekonyw ający, że je st gaz zgoła różny od pow ietrza atm osferycznego, który w stanie lo tny m może istnieć zupełnie nie­

zależnie: gazem tym był późniejszy kwas w ęglany, d w u tlen ek w ęgla dzisiejszych che­

m ików, daw ny gaz leśny H elm onta, a k tó ­ rem u B lack nadał nazw ę „pow ietrza s ta łe ­ g o ”, czyli „pow ietrza ustalonego”. B lack w ykazał, ja k łatw o gaz ten niknie, łącząc się z innem i ciałami, ja k znów w ystępuje i przechodzi od jed n eg o zw iązku do innego.

W szczególności zaś uzasadnił łączność, j a ­ ką on przedstaw ia z kaustycznością alkali- jów , udow odniw szy ścisłemi ważeniam i, że w iążąc się z alkalijam i i ziemiami alkalicz- nem i niszczy ich kaustyczność, substancyj e gryzące zam ienia na łagodne. P rzez d zia­

łanie ognia, lub kw asów odradza się znów z pierw otnem i sw em i własnościami i pozo­

staje nienaruszonym , przechodząc od pota­

żu do m agnezyi, gdy strącam y sól epsom- ską (nasz siarczan m agnezyi) przez alkali stałe (nasz w ęglan potasu). Doświadcze­

niam i temi B lack podał metodę kolejnego w iązania z ciałam i stałem i i oswobadzania się ciał gazowych, k tó ra posłużyła następnie Lavoisierow i przy badaniach jeg o nad u tle­

nianiem metali.

O dtąd znajomość różnych gazów szybko się rozw ijała. W r. 1767 dowodami ró w ­ nież niew ątpliw em i uzasadnił Cavendish istnienie innego gazu nowego, „pow ietrza palnego”, które nazyw am y teraz wodorem.

I ten gaz, ja k widzieliśm y, był ju ż także znany oddaw na, ale uważano go za jak ąś kom binacyją pewnój substancyi palnej z po­

wietrzem , w którem była ja k b y rospuszczo- na. P rzew ażnie jed n ak chw ała odkrycia gazów przypada kaznodziei presbiteryjań • skiemu, Priestleyow i, k tó ry w ciągu kilku zaledw ie lat, od roku 1771 do 1774, odkrył najw ażniejsze gazy, obecnie nam znane, a przedewszystkiem pow ietrze zdeflogisto*

nowane (tlen), dalej zaś pow ietrze flogisto- now ane (azot), pow ietrze saletrzane ( d w u ­ tlenek azotu), pow ietrze saletrzane zdeflogi- stonow ane (tlen ek azotu), pow ietrze wydo­

byte ze spirytusu solnego (kw as chlorowo- dorny), pow ietrze wydobyte z kw asu w itry- jolow ego (kwas siarkaw y), powietrze alk a­

liczne (am onijak). W tymże samym czasie odkrył Scheele gaz spatyczny (fluorek k rze­

mu) i gaz m uryjatyczny zdeflogistonowany (chlor). „Powietrze palne, w ydające przez spalenie kwas kredow y” (tlenek węgla) d o ­ strzegł Layoisier w roku 1777 p rz y swych badaniach nad pyroforem , a gaz błotny o d ­ k ry ł V olta w roku następnym .

O dk rycia te zm ieniły zupełnie poglądy daw ne o naturze pow ietrza; pojęcie pewnej substancyi oznaczonej, jed y n ej, zawsze je ­ dnakiej, zastąpiła znajomość pewnego stanu

| ogólnego, stanu lotnego, czyli gazowego, który przybierać może znaczna ilość ciał,

; jeżeli nie wszystkie.

U w adze chemików nastręczył się mate- ry jał obfity i bogaty, w pierwszej wszakże chw ili do m ętnych teoryj daw niejszej che­

mii w prow adził tylko zaw ikłanie większe,

ja k to się okazuje z nazw dziw acznych, ja -

j

kie P rie stle y nad ał gazom, których odkry-

(12)

44

W SZECHŚW IAT.

N r 3.

cie sam p rzy p isy w ał p rzy p ad k o w i. P o d ­ stawą, w szelkich ów czesnych poglądów na zjaw isk a chem iczne by ła jeszcze hipoteza flogistonu, w prow adzonego przed stu laty przez B ech era i S tahla, ja k o zasady palnćj,

„principium inflam m abile s. ignescibile”.

F lo g isto n ten służył przede w szystkiem do w yjaśnienia objaw ów palności ciał oraz za*

m iany m etali w w apna m etaliczne, czyli w dzisiejsze nasze tlen k i. F lo g isto n ten zaw ierać się m iał w każdem ciele palnem , a przez p rz y b ra n ie tój substancyi hipote­

tycznej m iały się w apna m etaliczne p rzeo­

brażać w m etale należyte. W m iarę w szak­

że, j a k m nożyła się obfitość faktó w i spo­

strzeżeń, k tó re dom agały się w yjaśnienia, pojęcie flogistonu ulegać m usiało p rz e o b ra ­ żeniu.

O d czasów n ajd aw niejszych rozum iano ogień jed y n ie ja k o żyw ioł niszczący, palenie było zawsze objaw em tylko ro sk ład u , p e ­ wnego u b y tk u substancyi. Z w olna w szak­

że dostrzeżono, że nieraz po spaleniu w zm a­

ga się ciężar ciała, co przecież w ręcz było sprzeczne z hipotezą flogistonu, k tó ry w ła­

śnie p rzy paleniu m iał z ciał uchodzić. P o ­ godzenie tych sprzeczności spraw iało che­

mikom ówczesnym kłopoty nieprzezw ycię­

żone. Sądzili jed n i, że przy palen iu zacho­

dzi proces podw ójny, flgiston bowiem w p ra­

wdzie z ciała uchodzi, ale natom iast łączy się ono z m ateryją, ognia, co ciężar jeg o po ­ w iększa. P o g lą d ten wszakże utrzym ać się nie m ógł, skoro poznano, że m etal rozża­

rzony waży ty leż co zim ny. T rzeb a się było chw ycić przypuszczenia, że flogiston nietylko je st ciałem bezw zględnie lekkiem , ale że naw et posiada ciężar ujem ny, dopóki zatem w ciele się m ieści, czyni j e lżejszem.

N a hipotezę ta k ju ż niedorzeczną um ysły bardzićj naukow e przystać nie m ogły, a G uyton de M orveau sta ra ł się trudności te w inny u su n ąć sposób. P r z y ją ł on, że flogiston je s t g atunkow o lżejszym od po­

w ietrza, skoro więc z m etalu uchodzi, po­

zostałe wapno m etaliczne w ydaje się pozor­

nie cięższem, choć w istocie rzeczy m etal praw idłow y, t. j. zw iązek w apna z fłogisto- nem cięższy je st, aniżeli samo w apno m eta­

liczne. Już,, wszakże B oyle dostrzegł, że w apna m etaliczne m ają ciężar w łaściw y m niejszy, aniżeli m etale; gdyby o spostrze­

żeniu tem w iedział chem ik francuski, nie podałby tćj teoryi.

T ak więc flogiston rozw iew ał się coraz bardziej; teoryja, k tó ra służyła chemikom przez całe stulecie, staw ała się coraz b ar- dziój niedostateczną, coraz się więcój k ru ­ szyła. Chem icy dostrzegali, że p rz y p rz e­

obrażeniach ciał uchodzi lub przybyw a ja ­ kaś substancyja zagadkow a, niepochw ytną, ale substancyją tą, k tó rćj im brakło, to nie był ów flogiston tajem niczy: by ły to gazy, tlen przedew szystkiem . O dk ry cie więc ga­

zów przeinaczyć m usiało zupełnie daw ną chem iją.

T rzeb a było tylk o do bezładnych dotąd dostrzeżeń i ja k b y przypadkow ych odkryć chem icznych w prow adzić ścisłość docho­

dzeń i rozum ow ań, ja k ą się ju ż dawno b a­

dania fizyczne zalecały. T akim refo rm ato ­ rem chem ii, a j a k chcą inni, jć j twórcą stał się Lavoisier, cały bowiem system chemii nowoczesnój w ysnuł z prac swoich, wiążą­

cych się w jed en ciąg wnioskowań logicz­

nych.

S tw ierdziw szy przedew szystkiem , że m e­

tale pow iększają swój ciężar p rz y p rz e o ­ brażaniu się w wapno, okazuje zarazem , że p rz y ro st ten ciężaru je s t następstw em u trw a­

lania się, czyli w iązania pewnój ilości po­

w ietrza, a m ianowicie jed n ćj skladow ćj j e ­ go części, tlenu, gdy pozostałość stanowi gaz odrębny, azot. T enże sam tlen łączy się przy paleniu z fosforem, siarką, węglem, tw orząc kw asy — fosforny, siarczany, w ę­

glany, których ciężary są sum ą łączących się w zajem nie substancyj. O bjaw palenia się ciał nie je s t zatem bynajm niej w yw iązy­

waniem się flogistonu, zaw artego poprze­

dnio w ciałach palny ch; nie je s tto roskład, ale zjaw isko w ręcz przeciw ne, łączenie się tlen u z innem i ciałam i. Żywe palenie wo­

doru w szczególności je s t także objawem w iązania się jeg o z tlenem , skąd pow staje woda, k tó ra zatem także je st ciałem złożo- nem; samo oddychanie zw ierząt je s t ró w ­ nież paleniem węgla. P oniew aż zaś p ale­

nie ciał organicznych w ydaje w łaśnie kw as w ęglany i wodę, ciała te zatem składają się z węgla, w odoru i tlenu.

W ten sposób rozw ija się cały u k ład no-

wój chem ii, w k tórym flogiston okazuje się

się bezużytecznym, sprzecznym naw et z isto ­

(13)

WSZECHŚW IAT.

45 tnym przebiegiem zjaw isk; miejsce jego za­

stępują gazy, substancyje rzeczywiste, k tó ­ rych ilość waga ocenić może. P rz y wszel­

kich przeobrażeniach chemicznych zmienia się ty lk o postać m ateryi, ilość jej pozostaje niezm ienną. Zasada zachow ania m ateryi staje się naczelnem praw em chemii, podsta­

wą całego jój rozw oju dalszego.

W idzim y, ja k ściśle wiąże się odkrycie tój zasady ze znajom ością gazów. P o tw ie r­

dza to sam a nazw a „chemii pneum atycznej”, jak ą nowój nauce nadano dla odróżnienia od daw nej chemii flogistycznej.

Jak k o lw iek wszakże przew rót ten doko­

n ał się z nieubłaganą logiką jasnych faktów, zdobył on uznanie dopiero śród pokolenia nowego. A mężowie właśnie, którym „od­

krycie gazów ” zawdzięczam y, którzy się zatem w tak znacznej mierze do usunięcia flogistonu przyczynili, najgorliw iej w obro­

nie jego walczyli. Scheele i P riestley pozo­

stali mu aż do śm ierci niezłom nie wierni, Cavendish tylko, zm arły w r. 1810, rosstał się z nim u schyłku życia.

(c. d. nast.).

S. K.

Towarzystwo Ogrodnicze.

P o s i e d z e n i e p i e r w a z e K o m i s y i t e o - r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i e z y c h p o m o c n i c z y c h o d b y ło sig d n ia 8 S ty c zn ia 1891 r o k u , o godz. 8 -ej w ieczo rem , w lo k alu T o ­ w a rz y s tw a , C h m ie ln a N r 14.

1. P r o to k u ł p o sie d ze n ia p o p rz e d n ieg o z o sta ł o d ­ c z y ta n y i p rz y ję ty .

2. P rz e w o d n ic z ą c y d z ie k a n K. J u r k ie w ic z z a w ia ­ d o m ił czło n k ó w K o m isy i o ś m ie rc i ś. p. d r a W . S zo k a lsk ie g o , c zło n k a T ow . O gr. i p ierw szeg o p r z e ­ w o d n ic zą ce g o K om isyi, a skreśliw szy w k ró tk ic h sło w ach z a s łu g i z m arłeg o , ja k o p ro fe s o ra , b ad acza, a u to ra w ielu d z ie ł sp e c y ja ln y c h (o ftalm o lo g iczn y ch , ja k o też p rz y ro d n ic z y c h ) i p o p u la rn y c h o ra z g o rli­

w ego k rz e w ic ie la w iedzy w sp o łe cz e ń stw ie n a sz em , zaw ezw ał członków K om isyi d o u c z c ze n ia zasług z m a rłe g o p rz e z p o w s ta n ie z m ie jsc.

3. P. H . L in d e n feld m ó w ił „O p ija w k a c h k ra jo - w y ch “ . Z az n ac z y ł n a p rz ó d , że łą c z n ie z p. J . P ie- tru s z y ń s k im z ajęli się w lecie r . 1889 i 1890 ze*

b ra n ie m m a te ry ja łu d o „ p ija w e k k ra jo w y c h 11 (Hi- ru d in e i) , a n a stę p n ie i o p ra c o w a n ie m . P ierw szą część sw ej p ra c y , z a w ie ra ją c ą dw a ro d z a je N ep h e- lis i C lep sin e ogłosili w IX to m ie P a m ię tn ik a F i-

zyjograficznego, d ru g ą zaś część (z aw ie rając ą ro ­ d zaje H iru d o , A ulostom um i Piscicola) w X tom ie tegoż P a m ię tn ik a . N a s tę p n ie p. L. p rzed staw ił w tre ś c iw y sposób b u d o w ę (a n a to m iją ) pijaw ek;

dalej m ów ił o sp o so b ie s k ła d a n ia ja je k i w ytw a­

rz a n ia kokonów , o m ło d y c h p ija w k a ch o ra z o r ó ż ­ n y c h sp o so b ac h p o ru s z a n ia się p ijaw ek . W d a l­

szym c ią g u w yłożył z a s a d y sy s te m a ty k i p ijaw ek, p o d ał c h a r a k te r y s ty k ę ro d z in , ro d zajó w , ja k o też zn alezio n y ch d o tą d w k r a ju g atu n k ó w z ro zm aite- m i o d m ia n a m i. Z a s ta n o w ił się d łu że j n a d różne- m i z m ia n a m i w zab a rw ien iu o d m ia n i sto p n io w em p rz ejśc iu je d n y c h z a b a rw ie ń w d ru g ie . Z ak o ń c zy ł p. L sw oje p rz em ó w ien ie w iad o m o ścią o ro z m ie ­ szczeniu g ieo g rafic zn em p ijaw e k , jak o te ż p o ró w n a ­ n iem fa u n y p ija w e k ró ż n y c h k ra jó w . W y k ła d swój p. L . u z u p e łn ia ł p rz y pom ocy okazów p ijaw ek ży­

w ych i sp iry tu so w y c h , a n a d to ry su n k ó w s ta r a n ­ n ie w y k o n a n y ch z n a tu r y .

4. P. B e n ed y k t P rz e d rz y m irs k i m ów ił „O g w ia ź ­ dzie b e tle je m s k ie j11. S tre ś c ił w k ró tk ic h słow ach d a n e z lite r a tu r y o g w ia źd z ie „ B e tle e m u “ , a n a ­ stę p n ie p rz e d s ta w ił w ła sn eg o p o m y słu , m o d el g lo ­ b u ziem sk ieg o w raz z g w ia z d ą n azy w an ą „ P iel­

g rz y m e m , lu b gw iazd ą B e tle em u 11; w m odelu sw ym p. P. s ta r a ł sig zachow ać sto su n ek pom iędzy w ie l­

kością i c ig ż are m m o d elu i ziem i.

N a te m p o sied zen ie zo stało u k o ń czo n e.

SPRAWOZDANIE.

A. T. Schofield. In n y św ia t, czy li c z w a rty w y ­ m ia r p rz e s trz e n i, z a n g ielsk ieg o tłu m a c z y ł F. W er- m iń s k i. W arszaw a, 1891, 8-ka, s tr. 48.

G d y b y a u to r opow ieść sw oję o isto ta c h , zam iesz­

k u jąc y ch ja k o b y „ k ra in ę cz tero w y m ia ro w ą “ n azw ał o b ra ze m fa n ta z y jn y m , sk re ślo n y m w celu sp o p u ­ la ry z o w a n ia n ie k tó ry c h p o jęć g ie o m e try i w ielo w y ­ m ia ro w e j, to pom ysłow i jego, ja k k o lw ie k n ie n o ­ w em u a p o d w zględem w y k o n a n ia n iez u p ełn e m u i n ie d o k ła d n em u , m o g lib y śm y p rz y p is a ć pew ną w a rto ść. S k o ro je d n a k fa n ta z y je b ie rz e za rz e ­ czy w isto ść i m n ie m a , że n a k re ślo n y p rz ez eń obraz u p o w a ż n ia go do p ew n y ch w niosków o fak ty cz- n em is tn ie n iu c z w a rte g o w y m ia ru o ra z o n a tu rz e is to t n iew id z ialn y ch , od czło w iek a w yższych, to w in n iśm y z as trz ed z się p rz ec iw k o fałszyw em u, z d a ­ n iem n aszem , p o jm o w an iu i sto so w an iu zasad n a u ­ ki. P ra w d ą je s t, że m a te m a ty k a w y tw o rz y ła po ­ ję c ie ro z m a ito ś c i w ielo w y m iaro w ej, ogólniejsze od po jęc ia p rz e s trz e n i tró jw y m ia ro w e j, p ra w d ą je s t, że b a d a form y, w ta k ic h ro zm aito ściac h pom yśleć się d a ją c e , że n a tej d ro d z e dochodzi do w yników te o re ty c z n y c h w ażnych d la n a u k i o fo rm ach w p rz e ­ strz e n i n aszej, a o k tó ry c h to w y n ik a c h a u to r z d a ­ je się w cale nie w iedzieć; ale n a u k a u w a ża te tw o ­ ry id e a ln e sp e k u lac y i m ate m a ty c z n e j je d y n ie za

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tak się dzieje wtedy, kiedy człowiek kocha stworzenie, którym się opiekuje. Nieważne, czy to koń, czy kura – jeżeli zwierzę jest dobrze traktowane, to przywiązuje się

P210 Przechowywać z dala od źródeł ciepła, gorących powierzchni, źródeł iskrzenia, otwartego ognia i innych źródeł zapłonu.. P273 Unikać uwolnienia

Jednak ten argument jest bardzo ważny historycznie: Isaac Newton ( 1642-1727) tworzył rachunek różniczkowy i całkowy w silnym związku z fizyką. Po drugie pojęcie prędkości

Na południu kraju znajdują się łańcuchy górskie: (Karpaty, Alpy, Himalaje) i (Pireneje, Alpy, Sudety).. Większość obszaru kraju zajmują tereny (górzyste, nizinne,

Do łańcucha karpackiego należą najwyższe góry w Polsce: Tatry, ciągnące się około 60 kilometrów wzdłuż od zachodu na wschód, a w szerz liczą około 20

Doświadczanie podróży w góry nie jest stałe, zmieniało się wraz z różnicują- cym się samopoczuciem wędrowca, ale gotowość do kontemplacji i snucia refl ek- sji ciągle

W jaki sposób narzędzia TIK wspierają rozwijanie u uczniów umiejętności pracy

Na przełomie grudnia i stycznia mieszkańcy Dziećkowic będą mogli się podłączyć do kanalizacji.. Cena za odprow adzenie ścieków do miejskiej kanalizacji ma być