• Nie Znaleziono Wyników

M. 5. Warszawa, d. 30 stycznia 1898 r. Tom XVII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M. 5. Warszawa, d. 30 stycznia 1898 r. Tom XVII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M. 5. Warszawa, d. 30 stycznia 1898 r. Tom XVII.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W ars za w ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. &

Prenum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata*

1 w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panow ie:

Delke K., D lcksteln S., H oyer H ., Jurkiew icz K., Kw ietniew ski Wt., Kram sztyk S., M orozewlcz J., Na- tanson J., Sztolcm an J „ Trzciński W . i W róblew ski W .

.A.dJ:es iR ed-stłccyi: I^ ra lro -^ T -sls iie -^ rz e d .m .ie ś c ie , 3STr S S .

Rośliny żyworodzące.

W yrzucone z owocu nasienie zawiera za­

rodek przyszłej rośliny, znajdujący się w sta­

nie bardzo pierwotnym, niezdolny do samo­

dzielnego życia. Nasienie podobnie, ja k np.

jajko ptaka, wymaga pewnych warunków fizycznych (ciepła i wilgoci), zapewniających rozwój zarodka, który czerpie swe pożywie­

nie ze znajdowanych tuż na jego usługi zapasów, zawartych w żółtku u ptaków, a w bielmie i liścieniach u roślin.

Pierwszy ten okres embryonalny życia jed ­ nostki roślinnej prowadzi na drodze kiełko­

wania do utworzenia pierwszych zaw ierają­

cych chlorofil narządów; od tej chwili roślina zaczyna nowe, wręcz odmienne życie.

T ak się przedstaw ia zwykły proces budze­

nia się nowego życia roślinnego. Ja k k o l­

wiek zwykły, nie je st on jednak wyłączny i w pewnych razach roślina n a zupełnie in­

nej drodze staw ia pierwsze kroki swojego żywota.

Te przypadki niezwykłe spotykamy mia­

nowicie wśród odrębnych warunków t. zw.

„m angrowe”, jednej z formacyj roślinnych

stref zwrotnikowych. A by zrozumieć p rzy­

czyny, znaczenie oraz racyą bytu tego zjawis­

ka odmiennego w życiu rośliny, musimy się przenieść w te strefy dalekie, przyjrzeć wa­

runkom swoistym, które złożyły się na jego wytworzenie.

Brzegi wszystkich mórz i oceanów strefy zwrotnikowej, w miejscach o stokach łagod­

nych, gdzie fala nie uderza z gwałtowną siłą

| o skaliste urwiska, osobliwie zaś w spokoj­

nych zatokach, lagunach oraz ujściach rzek,

; obramowane są formacyą roślinności drzew i krzewów, noszącą nazwę „mangrowe”.

i Zajm uje ona jedynie wąski pas przestrzeni, l zalewanej falami przypływu, i dalej wgląb

i lądu ustępuje miejsca formacyom innym, bardziej przystosowanym do życia lądowego.

Oprócz tych warunków, zależnych od u k ła­

du i postaci linii brzegowej, rozwój m angro­

we zależny je st jeszcze od działania je ­ dnej z właściwości klimatycznych, mianowicie obfitości wilgoci resp. deszczów. Okolicz­

ność ta wydawała się przez długi czas zupeł­

nie niepojętą i trudno było zrozumieć, d la­

czego rośliny, rosnące w wodzie, wymagają pomimo tego wielkiego stopnia wilgotności powietrza?

Dopiero liczne badania i obserwacye wy­

kazały, że przycz ną tego zjawiska jest za-

(2)

66 W SZECHSW IAT N r 5.

w artość soli w wodzie morskiej. Powietrze suche, powodując wzmożenie transpiracyi, sprowadza silniejszy dopływ wody od korze- 1 nia; korzenie zaś ciągną wodę słoną i koncen- trac y a soli w tk ankach dochodzi wskutek tego do ta k znacznego stopnia, źe staje się szkodliwą, a naw et zabójczą dla rośliny.

Z tego powodu m angrow e nie przekracza granic k rain o obfitych osadach atmosferycz­

nych; nadto budowa składających j ą roślin wykazuje liczne przystosowania, zabezpie­

czające organizm cd wpływu suszy i właściwe również formacyom wybitnie kserofitycznym, ja k flora pustyń, stepów, k rain górskich.

Roślinność ta , wbrew powszechnej pod zwrotnikami i dochodzącej do niesłychanych rozmiarów rozm aitości form, odznacza się nadzwyczajną jednolitością: obejm uje ona zaledwie 26 gatunków, należących do n astę­

pujących roślin : Rhizophoraceae, C om bre- 1 taceae, L y th raceae, M yrsinaceae, R ubiaceae, A canthaceae, Y erbenaceae, M eliaceae i P a l­

ni ae. W szystko są to drzewa lub krzewy, z wyjątkiem jednej rośliny zielnej—Acan- thus ilicifolius.

Szczególniejszy widok przedstaw ia las m angrow e: pełen ciemnej i jednolitej zieleni, pozbawiony okrasy okrytych kwieciem epi- fitów, jak że różni się od innych lasów zw rot­

nikowych! Dziwny je st obraz lasu, odbija­

jącego się w zwierciadle zalewających go wód; w południe, kiedy drzem ią zmęczeni upałem krzykliwi jego mieszkańcy, ciszę przeryw ają jedynie dźwięki złowrogie p ęk a­

jących z trzaskiem wielkich baniek wyskaku­

jących spod wody gazów gnilnych . . .

Jakkolw iek form acya ta k a rozpowszech­

nioną je st we wszystkich czterech częściach św iata, przekraczających granice zw rotni­

ków, niemniej przeto wyróżnić w niej można tylko dwa typy : indo-m alajski i am erykań­

ski. Do pierwszego zbliża się roślinność mangrowe wchodnich wybrzeży A fryki, brze­

gi zaś jej zachodnie przedstaw iają typ am e­

rykański. P rzyczyną tego je s t odpowiedni rozkład prądów morskich, które, łącząc od- ! dalone lądy, możliwą czynią zamianę form roślinnych.

G odną uwagi je st różnica w składzie obu- dwu typów mangrowe. F orm acye am ery­

kańskie są znacznie uboższe od australijsko- am erykańskich, albowiem z wymienionych

wyżej 26 gatunków charakterystycznych spo­

ty k a się w nich zaledwie cztery. W arun ki fizjograficzne wybrzeży am erykańskich pod żadnym względem nie wydają się gorszemi od brzegów Azyi i Polinezyi, wszystko—zda­

je się—powinno tam w równym stopniu sprzyjać bujnem u rozwojowi tej formacyi;

skąd więc ta k znaczna różnica?

F a k t ten stanowi jednę z zagadek geogra­

fii botanicznej. Schim per usiłuje ją rozwią­

zać przez wprowadzenie nowego czynnika—

h i s t o r y i . Okazuje się mianowicie, źe m an­

growe u wybrzeży A m eryki je st znacznie świeższego pochodzenia, źe ojczyzną sk ład a­

jących j ą roślin są krainy indo-malajskie, w A m eryce zaś reprezentow ane są jedynie przez nielicznych wychodźców, co, znalazłszy warunki odpowiednie, osiedlili się u tak od­

ległych lądów.

Przypuszczenie powyższe stw ierdza fakt następujący : rodzaj R hiziphora reprezento­

wanym je s t przez jeden gatunek am erykań­

ski oraz kilka azyatyckich; u ostatnich liście są spiczasto zakończone, gdy gatunek am e­

rykański oznaki tej nie posiada; badania je d ­ nak wykazały, że liście młode, jeszcze w pączkach się znajdujące, są również ostro zakończone i źe owe zakończenia spiczaste znikają dopiero później, przed ostatecznem ich rozwinięciem. Widzimy tedy, że rozwój pojedyńczego liścia najwyraźniej zdradza pochodzenie azyatyck.ie całego gatunku.

Roślina ta jest najważniejszą w fo rm acy i:

pierwsza ona zdobywa skrawki ląd u będące pod panowaniem fal morskich, zajm uje przednie placówki, wysunięte najdalej w mo­

rze, osiedla się w najgłębszych miejscach, ro z ra sta ją c się i pozwalając pod osłoną swych korzeni i gałęzi na wegetacyą innych gatunków. Bez Rhizophory nie jesteśm y w stanie wyobrazić sobie istnienia mangrowe, przeto, stwierdzając fakt jej pochodzenia azyatyckiego, stwierdzam y takież pochodze­

nie całej formacyi.

Przyjrzyjm y się teraz budowie tej roślin­

ności; z góry należy się już spodziewać, że odmienne warunki bytu m usiały odcisnąć na jej organizacyi piętno wielce wyraźne.

Zaczniemy od dołu, od korzeni. P rzede­

wszystkiem rzucają nam się w oczy t. z.

„korzenie-szczudła”; w yrastają one z pnia niektórych drzew i, opisując łu k w powie-

(3)

Nr 5. W SZECHS WIAT 67

trzu, k ieru ją się wprost ku dołowi i zanurza­

j ą w wodzie oraz znajdującym się pod nią szlamie wraz z licznemi, rozchodzącemi się promieniowo rozgałęzieniami. Pień drzewa, wyniesiony w taki sposób nad poziom wody>

okazuje się wspartym na całym systemie ko­

rzeni, nachylonych ku niemu pod odpowied­

nim kątem , zgodnie z zasadami mechaniki.

Rzecz oczywista, źe ta k a podstawa szeroka, a z wielu pojedynczych wiązań złożona, jest najodpowiedniejszą, kiedy idzie o najtrw al­

sze umocowanie drzewa w miękkim szlamis- tym gruncie i najbardziej odporną na ude­

rzenia fali morskiej. Dodać należy, że te

„korzenie-szczudła” m ają odmienną budowę anatomiczną, bardziej juź właściwą łodydze, aniżeli zwykłemu narządowi podziemnemu.

Różnica ta występuje najwybitniej w budo­

wie t. zw. tkanek mechanicznych, które w zależności od rodzaju parcia, jakiem u pod­

lega narząd, skupione są w korzeniu wzdłuż osi środkowej, zaś w łodydze dla utrudnienia jej zginania, ułożone są pierścieniem, bliżej ku powierzchni narządu.

Oprócz tych korzeni, jeszcze inne zwieszają się ku dołowi z dolnych powierzchni gałęzi.

Służą one jak o narządy oddychania, a ich kora, osobliwie w części podwodnej, zawiera obszerne przestrzenie międzykomórkowe, ma­

jące znaczenie zbiorników i przewodów po­

wietrznych; w części, znajdującej się zawsze nad wodą, znajdujemy natomiast liczne „len- ticelle”, czyli mikroskopowe otworki w po­

włoce korkowej, zapomocą których system przewodów powietrznych komunikuje się z atmosferą.

W szystkie te oznaki budowy korzeni wła­

ściwe są drzewom RhizophoTa, które, ja k to nam ju ż wiadomo, porastają najbardziej głę­

bokie i najdalej od brzegu odsunięte stano­

wiska, żyją przeto w w arunkach, w których i „szczudła” są im bardzo potrzebne, i krzep­

ka, szeroka podstawa, i przestrzenie do zbie­

ran ia zapasów powietrza na przypadek często zdarzających się zalewów.

U innych roślin, porastających miejsca płytsze, korzenie rozchodzą się poziomo, w postaci wijących się wężowato sznurów, wypuszczających pionowe, rosnące ku górze i wynurzające się szpagatowate wyrostki (fig.

1), dochodzące do 30 cm długości i pełniące czynności narządów oddechowych. U innych

I

j znów gatunków korzenie pionowe zaczynają w pewnych miejscach rosnąć ku górze, po- czem, wynurzywszy się nad powierzchnię, za­

ginają się pod ostrym kątem i znów giną w szlamie, zostawiając na powietrzu spiczaste kolanowate zgięcia.

Ze wszystkich jed n ak osobliwości mangro-

j we najbardziej godnym uwagi je s t szczegól­

ny sposób kiełkowania nasion. U wielu mia­

nowicie gatunków, osobliwie u tych, które są

\ przodownikami pracy zaborczej wśród ży­

wiołu morskiego, nasiona zaczynają ju ż k ieł­

kować wówczas, kiedy pozostają jeszcze w po- j łączeniu z rośliną macierzystą, odrywają się i zaś w postaci mniej lub bardziej rozwiniętej

roślinki.

Właściwość ta nie je s t w jednakowym stopniu rozwiniętą u wszystkich gatunków

F ig. 1. Korzeń A łicen n ia fomentosa.

„żyworodzących”; możemy tu wyróżnić cały szereg następujących po sobie stopniowań.

U jednych roślin (np. Aegiceras) zarodek, jakkolwiek wypycha się z powłok nasienia, pozostaje jednak zamknięty w granicach owocu; u innych znów (Avicennia) embryon układa się swobodnie w jednej z komór owo­

cu, wykazując już wyższy stopień rozwoju swej samodzielności; wreszcie u gatunków, najdalej posuniętych na drodze żyworodztwa (Rhizophora, B ruguiera), zarodek przebija osłony zewnętrzne owocu i wydostaje się na- zewnątrz : przyszła łodyżka, otoczona liście- niami i bielmem (endospermum), pozostaje ukrytą wewnątrz owocu, z którego wyrasta zwieszająca się ku dołowi podliścieniowa część łodygi, czyli t. zw. hypokotyl; zwykła

(4)

6 8 W SZECHSW IAT N r 5.

jego wielkość wynosi kilkanaście cm, u nie­

których zaś gatunków R hizophora dochodzi od 60 cm do całego m etra długości (fig. 2).

W ostatnim przypadku oryginalna właści­

wość roślin żyworodzących przybiera postać najbardziej rażącą. W szyscy podróżnicy, którzy zwiedzali wybrzeża morskie, porośnię­

te form acyą m angrowe, opisywali ze zdziwie­

niem te „zwieszające się z gałęzi drzew niby olbrzymie strąk i zielone”, z których znacze­

nia nie zdawali sobie sprawy.

W łaściwość wydawania kiełkujących i ro z­

winiętych w m ałą roślinkę nasion, w ystępu­

ją c a jak o przystosowanie do odrębnych wa­

runków życia, pociąga za sobą cały szereg różnorodnych drobniejszych przystosowań i komplikacyj w budowie narządów, m ają­

cych w tej właściwości bezpośredni udział.

F ig. 2 . W yrastający z owocu zarodek Bruguiera gym norhiza.

Zw ieszający się z owocu embryon zdolny je st skutkiem zawartości chlorofilu do sam o ­ dzielnego w ytw arzania m ateryi organicznej.

O kryw ająca go je d n a k —ze względu na trans- piracyą, k tó ra m ogłaby wielce uszkodzić m ło­

de i delikatne tk a n k i—gru b a warstwa ku- tykuli, oraz bardzo niewielka ilość szparek oddechowych dowodzą, źe czynność przyswa­

ja n ia m ateryi pełni zarodek w bardzo słabym stopniu.

Z tego powodu niezbędnem je st organiczne zespolenie z ciałem rośliny macierzystej.

T reu b wykazał, źe u jednego z gatunków Avicennia przy wydostawaniu się otaczają­

cego zarodek bielm a (endospermum) z po ­ włok nasienia, wewnątrz tego ostatniego

pozostaje jed n a wielka, rozgałęziona komór­

ka bielma, zatopiona z jednej strony w tk an ­ ce łożyska (placenta) rośliny macierzystej, z drugiej zaś strony łącząca się ze znajdu­

ją c ą się zew nątrz] nasienia pozostałą masą endospermy, otaczającą embryon.

In ni badacze wykazali istnienie stosunków analogicznych u innych roślin—z tą różnicą, że miejsce jednej rozgałęzionej komórki zaj­

m ują tu liczne wielokomórkowe wyrostki biel­

ma, pełniące czynności prawdziwych ssawek, ciągnących substancye pożywne. R ozgałę­

zione wyrostki znajdują się też i z drugiej strony endospermy, z tej, gdzie łączy się ona z organizmem młodej rośliny. W idzim y te ­ dy, źe w tej tkance pośredniczącej czy to na granicy z rośliną macierzystą, czy też z za­

rodkiem ,—wszędzie dojrzeć możemy w jej budowie zasadę możliwie znacznego powięk­

szenia powierzchni granicznej. I mimowoli przypomina się nam obraz tych wyrostków, jakiem i są pokryte błony (chorion), otacza­

jące zarodek zwierząt ssących.

Liczne ssawki bielm a właściwe są g a tu n ­ kom B ruguiera; u R hizophora—innego r o ­ dzaju z tej samej rodziny, miejsce ssawek za­

stęp u ją brodawkowate wyrostki na po­

wierzchni liścieni, które, ja k wykazują b a ­ dania anatomiczne, sk ład ają się z zupełnie odmiennych, obfitujących w plazmę komó­

rek. W obudwu tedy bardzo pokrewnych, należących do jednej rodziny, rodzajach przy­

roda osięgnęła wspólny cel na drodze dla każdego zosobna wręcz odmiennej.

Obecnie możemy ju ż zrozumieć, w jak i sposób zwieszający się z gałęzi embryon do­

sięgnąć może tak znacznych wymiarów. Po dojściu do odpowiedniego stopnia rozwoju odrywa się i spada na ziemię : długi hypoko- tyl pogrąża się w miękkim szlamie, z gotowe­

go już pączka na wierzchołku łodyżki rozwi­

ja ją się liście, korzonek wypuszcza wnet boczne rozgałęzienia—i młoda roślina zaczy­

na życie samodzielne.

D la ułatw ienia pionowego spadania zarod­

ka, hypokotyle po większej części nieznacznie grubieją ku dołowi. Największych wymia­

rów dochodzą one u porastających głębokie m iejsca gatunków Rhizophora : zarodek musi mieć tu znaczny ciężar, aby mógł przebić warstwę wody i z pewną jeszcze siłą uderzyć o dno morza. U Rhizophora m ucronata je st

(5)

N r 5 . WSZECHŚWIAT

on tak długi, że wierzchołek wynurza się nad poziom wody nawet podczas przypływu;

wówczas, niebędąc zmuszonym tracić czasu na wyczekiwanie odpływu, może się natych­

m iast zakorzenić w gruncie i rozpocząć d a l­

szy swój rozwój.

Z d arza się nieraz, że zarodek, spadając podczas przypływu, nie zdoła dosięgnąć dna lub też uderzy o nie z tak słabym, impetem, że z powrotem wypłynie na powierzchnię.

Embryony roślin żyworodzących posiadają jednak zdolność pływania i, unoszone przez fale, przy pierwszej okazyi zaczepiają się o dno, z powodu zaś k ształtu buławiastego nawet w wodzie nie zmieniają położenia pio ­ nowego; inne znów, jakkolwiek z początku układają się poziomo na powierzchni wody, po krótkim jed n ak przeciągu czasu owe zgru­

białe zakończenia tak nasiąkają wodą, że, ciągnąc ku dołowi, n adają zarodkowi poło­

żenie pionowe. Rzecz oczywista, źe szanse natrafienia i zaczepienia się o dno znacznie się skutkiem tego zwiększają.

P o większej części embryon przy opadaniu odrywa się od niepotrzebnych mu już obec­

nie liścieni, które pozostają w owocu; jego wierzchołek, dotychczas ukryty i zakończony pączkiem pierwszych listków, szybko rozwija się w otaczającej go wolnej atmosferze.

U niektórych gatunków zarodek odrywa się wraz z owocem, który długo tkwi nieraz na jego wierzchołku, otaczając delikatny p ą­

czek; dopiero po nabraniu znaczniejszego zapasu sił żywotnych ostatni przebija okrywy owocu i wydostaje się na wolne powietrze.

N iejednokrotnie zachowują się też zarodki po opadnięciu na ziemię. Ich kształt buła- wiasty zapewnia zachowanie pionowego kie­

runku w spadaniu, a spiczaste zakończenie ułatw ia pogrążenie się przyszłego korzenia w miękkim szlamie. Koniuszczek bypoko- tyla rozwija się natychm iast w korzonek, który, rozgałęziając się w gruncie, utrzym u­

je roślinę na stanowisku.

U tych roślin, które, ja k Rhizophora, w najznaczniejszym stopniu narażone są na działanie niszczące fali morskiej, główny ko­

rzonek wcale się nie rozwija, natom iast wy­

ra s ta ją różyczki korzonków bocznych (fig. 3);

nachylone pod pewnym kątem względem osi hypokotyla, rozchodzą się we wszystkie stro­

ny, zapew niając młodej roślinie mocniejsze

oparcie. N ad pierwszą różyczką wkrótce tworzy się druga, nad nią trzecia—i t. d.

wciąż bardziej ku górze; w końcu, pierwsze najniższe korzenie gniją i odpadają,—i drzew­

ko rośnie wsparte na szeroko rozchodzących się korzeniach powietrznych, niby pająk na swych długich i cienkich nogach.

Niektórzy badacze przypuszczali, że w zni­

kaniu głównego korzonka u Rhizophora n a­

leży przypuszczać udział zwierząt,rojących się

! w morskim szlamie, ja k robaków, owadów i w. in.; odgryzając koniuszczek hypokotyla, tam ują jego rośnięcie w kierunku osi środ-

; kowej i zmuszają do wytwarzania pędów J bocznych, które okazują się wielce pomocne-

; mi w walce z falami. Mielibyśmy tu w ten 6 9

| sposób jeden z przykładów współżycia zwie­

rz ąt i roślin, opartego n a zasadzie wzajem­

nej wymiany usług.

Kom binacya ta, jakkolwiek możliwa, wy­

daje się jed n ak nieco sztuczną i posiada pewne oznaki, jeżeli tak można powiedzieć, spekulacyi biologicznej. W iarogodniejszem je s t zdanie innych, że zjawisko to je st nie- i zależną czynnością organizmu rośliny, wy-

| stępującą jak o jedno z przystosowań do wa­

runków bytu.

Ciekawe przystosowania znajdujemy u za*

rodków niektórych gatunków Avicennia; opa­

dają one wraz z owocami, które przeszka­

dzają im w głębszem zaryciu się w gruncie,

(6)

70 W SZECHŚW IAT N r 5.

ułatw iając z drugiej strony wodzie ich wy­

ciąganie ze szlamu. D la przeciwdziałania tem u hypokotyle pokryte są sztywnemi włos­

kami, które o dstają pod ostrym kątem ku górze, przypom inając budowę kotwicy (fig. 4).

P o tem pobieżnem naw et poznaniu niektó­

rych szczegółów wydaje nam się już zrozum ia­

łem biologiczne znaczenie tej osobliwej właści­

wości roślin źyworodzących, przedstaw iającej wielce oryginalny i jedyny przykład wśród ca­

łej roślinności kuli ziemskiej. Gdyby drzewa i krzewy, składające m angrowe, wydawały zwykłe nasiona, ostatnie mogłyby być b a r­

dzo łatw o unoszone przez falę odpływu; tym ­ czasem gatunki tej formacyi należą do t. zw.

„towarzyskich”, przeto prosperować mogą jedynie w gęstych skupieniach; zresztą i wa-

Fig. 4. Zarodek Avicennia tomentosa.

runki bytu w ym agają od nich tej towarzy- skości; drzewa i krzewy pojedyncze mogą być łatw iej znoszone przez wodę,—i tej po­

tędze, k tó rą przedstaw ia wieczna i nieprzer­

wana, jakkolwiek pozornie drobna p raca fali morskiej, przeciwstawiać należy potęgę inną, do jakiej zwykły docbodzić zawsze istoty ży­

jące n a drodze tw orzenia grom ady; dlatego też mangrowe musi porastać skupioną ławą, ław ą jedynie może wrzynać się w ocean, ty l­

ko ław ą uporać się z niwelującą siłą napie­

rających bałwanów.

W e wszystkich osobliwościach mangrowe dostrzedz możemy jednę zasadę : wszystkie zdążają w jednym kierunku— ku możliwemu utrw aleniu roślinności istniejącej i przeszka­

dzaniu m orzu w zabieraniu potomstwa, i

I tem bardziej znamiennem je s t to zjawisko, źe form acya składa się z roślin, należących do najrozm aitszych rodzin, nieraz znacznie nawet oddalonych w stopniu wzajemnego po­

krewieństwa; pomimo tego jed n ak pod po­

tężnym wpływem warunków zewnętrznych wszystkie wytworzyły w sobie pewne oznaki wspólne, nadające im piętno osobliwsze i od­

dalające je od zwykłego typu organizacyi roślinnej.

Edw ard S tru m p f.

H. POINCAEĆ.

0 trwałości układu słonecznego. >}

Osoby, interesujące się postępam i mecha­

niki nieba, lecz śledzące je z daleka uczuwa- j ą prawdopodobnie zdziwienie, widząc, ile razy dowiedzioną została trw ałość układu fcłonefznego.

Naprzód dowiódł jej L agrange, następnie udowodnił j ą Poisson; po tych dowodach przyszły inne, — inne jeszcze ukażą się w przyszłości. Czyż więc dawne dowodze­

nia były niedostateczne, czy też nowe są zby teczne?

Zdziwienie osób tych podwoiłoby się bez- wątpienia, gdyby im powiedziano, że pewne­

go dnia, być może, ten lub ów m atem atyk dowiedzie drogą ścisłego rozumowania, że układ planetarny je st nietrw ały.

A jed nak możliwem jest, źe to nastąpi;

nie będzie w tem bynajmniej nic sprzecznego, a mimo tego dawne dowodzenia zachowają swą wartość.

Bo, w rzeczy sam ej, są one tylko przybli­

żeniami kolejnemi; nie rozszerzą one zatem p re te n sji do ścisłego zamknięcia elementów orbit między ciasnemi granicam i, których to nigdy nie będą mogły przekroczyć,— lecz pouczają nas przynajmniej o tem , źe pewne przyczyny, które pierw otnie zdawały się po­

wodować dość szybkie zmiany w tych ele-

') Z Annuaire du Bureau de Longitude, na rok 1898.

(7)

N r 5. WSZECHSWIAT 71 mentach, wywołują w rzeczywistości zmiany

daleko wolniejsze.

Przyciąganie Jowisza jest, jeżeli przypu­

ścimy odległości jednakowe, tysiąc razy mniej­

sze od przyciągania słońca; siła perturbacyj­

na je s t zatem m ała, a jednak, gdyby działała ona stale w tym samym kierunku, wywoła­

łaby skutki bardzo wyraźne i dostrzegalne.

W rzeczywistości ta k nie jest, i tego to L agrange dowiódł. Po upływie niewielkiej liczby la t dwie planety, działające jedna na drugą, przeszły na swycb orbitach przez wszystkie możliwe położenia; w różnych tych położeniach wzajemne ich działanie było skie­

rowane to w jednę stronę to w przeciwną i to w taki sposób, źe po pewnym czasie zachodzi prawie zupełna kom pensata. W ielkie osi orbit nie są bezwzględnie niezmienne, lecz zmiany ich sprow adzają się do wahań o słabej am­

plitudzie kolo pewnej wartości średniej.

T a wartość średnia nie je st coprawda ściśle stałą, lecz zmiany, którym ona podlega, są niezmiernie powolne, jakgdyby siła, k tó ra je wywołuje, była już nie tysiąc lecz milion razy mniejsza od atrakcyi słonecznej. Możemy więc pominąć zmiany, które, ja k mówią, są rzędu drugiego względem mas.

Co do innych elementów orbit, ja k mimo- środy i nachylenia, mogą one podlegać koło swych wartości średnich wahaniom znacz­

niejszym i powolniejszym; zawsze jednak można z łatwością wyznaczyć granice tych

wahań. '

Tego to dowiedli L agran g e i L aplace, lecz j Poisson posunął się dalej. Chciał on poddać badaniu zmiany powolne, którym podlegają wartości średnie, zmiany, o których mówiłem wyżej i które pomijali jego poprzednicy.

O kazał on, źe zmiany te sprow adzają się jeszcze do wahań peryodycznych koło pew­

nej wartości średniej, która podlega zmianom jeszcze tysiąc razy mniejszym.

B ył to krok naprzód, lecz jeszcze przybli­

żenie; poczyniono jeszcze postępy od owego czasu, lecz nie zdobyto dowodzenia zupełne­

go, ostatecznego i ścisłego.

Istn ieje przypadek, którego nie objęła analiza L a g ran g ea i Poissona. Jeżeli oba ruchy średnie są spółmierne, to po upływie pewnej liczby obrotów, obie planety i słońce znajdą się w tem samem położeniu względ- nem i siła perturbacyjna działać będzie

w tym samym kierunku i w tęź stronę, co na początku. K om pensata, o której mówiłem wyżej, nie m a więc miejsca i zachodzi obawa, czy wpływy perturbacyj nie nagrom adzą się w końcu i nie staną się powaźnemi. B ad a­

nia nowsze, między innetni Delaunaya, Tis- seranda, Gyldena wykazały, źe to nagrom a­

dzanie się nie zachodzi. A m plituda wahań zwiększa się nieco, lecz pozostaje mimo tego bardzo m ałą. Przypadek ten szczególny nie uchyla się zatem od zasady ogólnej.

Nietylko pozbyto się tych pozornych wy jątków, lecz zdano sobie lepiej sprawę z g łę ­ bokich przyczyn owych kompensat, które za­

uważyli twórcy mechaniki nieba. Posunięto przybliżenie dalej niź Poisson, lecz mimo tego stoimy jeszcze wobec przybliżeń.

Można dowieść w niektórych przypadkach szczególnych, że elementy orbity planety przejdą nieskończoną liczbę razy przez war­

tości bardzo bliskie wartości elementów po­

czątkowych i jestto prawdopodobnie praw- dziwem i dla przypadku ogólnego. Lecz to nie w ystarcza; należałoby okazać, że ele­

menty te nietylko powrócą w końcu do war- toś ;i początkowych, lecz źe nigdy znacznie od nich się nie oddalą.

Tego ostatniego dowodu nie podano nigdy w sposób ścisły, a naw et prawdopodobnie sa­

mo twierdzenie nie je st ściśle prawdziwem.

Jedynie prawdziwem je s t to, że elementy mogą odchylać się od swych wartości począt­

kowych zaledwie nieznacznie i niezmiernie powoli i to po upływie ogromnego przeciągu czasu.

Dalej pójść nie potrafimy : nie możemy twierdzić, że elementy te pozostaną już nie bardzo długo, lecz zawsze zaw arte między ciasnemi granicam i.

Lecz i samo zagadnienie nie przedstaw ia się w tak i sposób.

M atem atyk rozważa jedynie fikcyjne ciała niebieskie, sprowadzone do prostych punktów materyalnych i podlegające wyłącznemu działaniu swych wzajemnych przyciągań, które stosuje się ściśle do prawa Newtona.

J a k będzie się zachowywał tego rodzaju układ; czy będzie trwałym ? Oto zagadnie­

nie równie trudne, ja k i zajmujące dla ana- listy. Lecz zagadnienie takie nie odpowiada przypadkowi, który mamy w przyrodzie.

Rzeczywiste ciała niebieskie nie są p unkta­

(8)

7 2 W SZECHŚW IAT N r 5.

mi m ateryalnem i i podlegają i innym silona, niż atra k cy a newtonowska.

Te siły dopełniające winny by powodować zmiany powolne w orbitach, nawet gdyby ciała fikcyjne, rozważane przez m atem atyka, przedstaw iały u k ład o bezwzględnej trw a ­ łości.

W obec tego należy zadać sobie pytanie, czy trw ałość ta zostanie prędzej zniszczona przez proste działanie atrakcyi newtonow­

skiej, czy też przez te siły dopełniające.

K iedy przybliżenie zostanie posunięte do­

syć daleko, abyśm y byli pewni, źe zmiany bardzo powolne, którym podlegają orbity ciał fikcyjnych na skutek atrak cy i newto­

nowskiej, muszą być bardzo m ałe po upływie przeciągu czasu, wystarczającego, by siły do­

pełniające dokonały zniszczenia układu; kie­

dy, powiadam, przybliżenie zostanie posunię­

to aż ta k daleko, niepotrzeba będzie iść da­

lej, przynajm niej z punktu widzenia zasto­

sowań i rezu ltat ten będzie m usiał nas zado- wolnić ')•

Otóż, ja k się zdaje, re zu ltat ten został osięgnięty; nie będę przytaczał cyfr, lecz mniemam, że wpływ tych sił dopełniających jest znacznie większy od wpływu wyrazów pominiętych przez analityków w najnowszych dowodzeniach trw ałości.

Zobaczmy, w samej rzeczy, jakie są n aj­

ważniejsze z tych sił dopełniających.

P ierw szą myślą, k tóra nasuw a się um ysło­

wi, je st, źe prawo N ew tona nie je st bezwąt- pienia bezwzględnie ścisłem 2), że atrak cy a nie je s t ściśle proporcjo n aln a do odwrotnego ułam ka kw adratu odległości, lecz do jakiejś innej funkcyi odległości. W ta k i to sposób p. Newcomb s ta ra ł się niedawno w ytłum a­

czyć ru c h punktu ^przysłonecznego (perihe- lium) M erkurego.

Lecz przekonywamy się rychło, że nie miałoby to bynajmniej wpływu na trwałość.

P raw da, że według pewnego tw ierdzenia J a - cobiego, zachodziłaby niestałość, gdyby a tra k ­ cya działała odwrotnie do sześcianu z od­

ległości.

*) Porówn. z końcowym ustępem art. 38 Wl.

Natansona Wstępu do Fizyki teoretycznej.

(Przyp. tłum.).

2) Patrz rozprawę p. Gosiewskiego w t. VIII j Prac mat.-fizyczn. (Przyp. tłum.).

Łatw o jest, drogą rozumowania zgruba, zdać sobie sprawę, dlaczego przy takiem p ra ­ wie atrakcya byłaby znaczną n a małe odleg­

łości, a niezmiernie słabą na wielkie. Gdyby zatem , dla jakiejkolwiek przyczyny odległość jednej z planet do ciała środkowego poczęła się zwiększać, atrakcya zmniejszałaby się szybko i nie byłaby ju ż w stanie powstrzy­

mywać tej planety.

Lecz m a to miejsce jedynie dla praw, ró ż­

niących się bardzo od prawa kw adratu od­

ległości. W szystkie praw a, bliskie newto­

nowskiego na tyle, aby można je było przy­

jąć, są równoważne z punktu widzenia s ta ­ łości.

In n a jeszcze przyczyna sprzeciwia się te ­ mu, by ciała niebieskie krążyły, nigdy nie odchylając się znacznie od orbity począt­

kowej.

W edług drugiego praw a term odynamiki, znanego pod nazwą zasady C arnota, ma m iej­

sce stałe rozpraszanie się energii, k tó ra zdą-

| ża do postradania postaci pracy mechanicz­

nej, aby przybrać postać ciepła; istnieje pewna funkcya, zwana entropią '), której

| określenia nie będziemy tutaj przytaczali;

entropia, według tego drugiego prawa, może pozostawać stała lub maleć, lecz nie może

; nigdy rosnąć. Jeżeli odchyli się ona od swej wartości początkowej—a może to zrobić j e ­ dynie m alejąc—nie może ona nigdy do niej powrócić, albowiem m usiałaby wtedy wzrosnąć.

Świat nie może, zatem, wrócić do swego stanu początkowego lub do stanu bardzo doń zbliżonego, z chwilą gdy entropia zmie-

; niła się. P a k t ten znamionuje stan rzeczy wprost przeciwny trwałości.

Otóż entropia maleje, ilekroć zachodzi zjawisko nieodwracalne, ja k np. tarcie dwu ciał stałych, ruch płynu lepkiego, udzielanie się ciepła między dwuma ciałami o różnych tem peraturach, ogrzanie przewodnika wsku­

tek przejścia prądu.

Jeżeli więc zauważymy, że w rzeczywisto­

ści zjawiska odwracalne nie istnieją, źe od- wracalność je s t przypadkiem granicznym , idealnym, do którego przyroda może się mniej lub bardziej zbliżyć, nigdy doń niedo-

') Patrz Wł. Natansona 1. c. art. 75 i nast, (Przyp tłum.).

(9)

N r 5. WSZECHSWIAT 73 cierając — dojdziemy do wniosku, źe nietrwa-

łość je s t zasadą wszystkich zjawisk w przy­

rodzie.

Czyż ruchy ciat niebieskich miałyby jed y ­ nie uchylać się od tego prawa? P rzypusz­

czenie to mogłoby wydawać się uzasadnionem wobec tego, że ruchy te odbywają się w próż­

ni i nie podlegają zatem tarciu.

Lecz czyż próżnia m iędzyplanetarna jest bezwzględna, czy raczej ciała niebieskie k rą ­ żą w ośrodku niezmiernie rzadkim , o oporze nadzwyczaj słabym lecz nie równym zeru? ‘)

Astronomowie zdołali wytłumaczyć ruch ; komety Bnckego, przypuszczając jedynie ist­

nienie takiego ośrodka. Lecz stawiający opór ośrodek, któryby objaśniał anomalie tej komety, o ile istnieje, znajduje się w bez- pośredniein sąsiedztwie słońca. K om eta na­

sza mogłaby się pogrążać w ten ośrodek, nie­

mniej przeto w odległościach, na jakich znajdują się planety, działanie jego przesta­

łoby być dostrzegalnem lub przynajmniej znacznieby osłabło.

W pływ ałoby ono pośrednio na przyśpiesze­

nie ruchu planet; trac ąc energią, dążyłyby one do spadnięcia na słońce; a wskutek trz e ­ ciego praw a K eplera, czas obrotu zm niejszał­

by się wraz z odległością do ciała środkowe go. Niemoźliwem jed n ak jest wyrobienie sobie pojęcia o szybkości, z ja k ą ujawniałby się wpływ ten, albowiem nie mamy w yobra­

żenia o gęstości tego hypotetycznego ośrodka.

Istn ieje inna przyczyna, która, jak się zdaje, powinna wywierać działanie szybsze.

Przeczuwano j ą oddawna, lecz głównie b a­

dania D elaunaya, a później G. Darwina, rzu­

ciły na nią jaśniejsze światło.

Przypływy i odpływy morskie, jako bezpo­

średnie skutki ruchów niebieskich, mogłyby ustać jedynie, gdyby te ruchy przestały się odbywać; otóż wahaniom mórz towarzyszą tarcia, które wytwarzają riepło. Ciepło to zrodzonem je st oczywiście przez energią, któ­

ra powoduje przypływy, t. j. przez siłę żywą ciał niebieskich.

Należy więc przewidywać, że ta siła żywa rozprasza się powoli wskutek tego zjawiska:

nietrudno też zrozumieć mechanizm tego roz­

praszania się.

') Natanson, 1. o. arfc 41. (Przyp. tłum.).

Podniesiona przez przypływ powierzchnia

i morza przedstawia rodzaj wydętej poduszki (bourrelet). Gdyby punkt kulminacyjny przy­

pływu (pleine mer) przypadał w chwili przej­

ścia księżyca przez południk, powierzchnia ta byłaby powierzchnią elipsoidy, której oś prze­

chodzi przez księżyc. Wszystko byłoby sy-

| metryczne względem tej osi i atrakcya, którą wywiera księżyc na tę poduszkę, nie mogłaby ani przyśpieszyć ani zwolnić obrotu ziemi.

T ak byłoby, gdyby nie było tarcia; lecz wskutek tarcia, przypływ opóźnia się wzglę­

dem przejścia księżyca; sym etrya ustaje;

atrakcya księżyca na poduszkę nie przecho­

dzi więc przez środek ziemi i wpływa na zwolnienie ruchu obrotowego naszej p la­

nety.

Delaunay uw ażał, że z tego powodu dzień gwiazdowy rośnie o jednę sekundę na sto ty­

sięcy lat. W taki to sposób chciał on wytłu­

maczyć wiekowe przyśpieszenie ruchu księży­

ca. Lunacya wydawałaby się nam coraz krótszą, albowiem jednostka czasu, do której ją odnosimy—dzień—staw ałaby się coraz

dłuższą.

Bez względu na to, co sądzimy o liczbie D elaunaya i o jego objaśnieniu anomalij r u ­ chu księżyca, trudno podać w wątpliwość wy­

niki działania przypływów i odpływów.

Pozw alają nam one zrozumieć fakt bardzo znany, a niemniej przeto budzący zdziwienie.

Wiadomo, że czas obrotu księżyca około je ­ go osi równa się czasowi jego obiegu około ziemi; gdyby zatem istniały morza na tem 1 ciele niebieskiem, nie podlegałyby one ani przypływom, ani odpływom, przynajmniej nie

| wskutek przyciągania ziemi; albowiem dla obserwatora, znajdującego się w pewnym punkcie powierzchni księżyca, ziemia byłaby zawsze na jednakowej wysokości ponad wid­

nokręgiem .

W iadomo również, że Laplace szukał wy­

tłumaczenia tego zbiegu okoliczności.

Czem się dzieje, że obiedwie szybkości są ściśle jednakowe? Prawdopodobieństwo do­

kładnej równości wskutek prostego trafu, równa się oczywiście zeru.

Laplace przypuszcza, że księżyc posiada kształt wydłużonej elipsoidy; elipsoida ta za-

! chowuje się ja k wahadło, które byłoby w równowadze, gdyby oś wielka przechodziła przez środki obu ciał niebieskich.

(10)

74 W SZECH SW IA T N r 5.

Jeżeli początkowa prędkość obrotu różni się mało od szybkości obiegu, elipsoida b ę­

dzie się w abała koło swego położenia równo­

wagi, nigdy się odeń znacznie nieodcbylając.

W taki sposób zachowuje się w ahadło, które­

mu udzielono słabego impulsu.

P rędkość średnia obrotu je st wtedy ściśle ta sam a co prędkość położenia równowagi, koło której w aha się oś wielka, a zatem rów na prędkości linii prostej, łączącej środki obu ciał niebieskich, t. j. ściśle równa p rę d ­ kości obiegu.

Jeżeli, przeciwnie, prędkość pierw otna róż­

ni się znacznie od prędkości obiegu, wtedy oś wielka nie będzie się w ahała koło swego po­

łożenia równowagi, ja k w ahadło, które wsku­

tek silnego im pulsu opisuje pełne koło.

W ystarcza więc by prędkość obiegu była mniej więcej rów na początkowej prędkości obrotu, aby była ona ściśle rów na średniej prędkości obrotowej. Wobec tego, że ścisła równość nie je st niezbędną, paradoks znika.

W yjaśnienie to pozostaje wszakże niezu- pełnem. Gdzież tkwi przyczyna tej przybli­

żonej równości, której prawdopodobieństwo, jakkolwiek juź nie równe zeru, pozostaje je d ­

n ak dosyć słabem ? A przedewszystkiem dlaczego księżyc nie podlega znaczniejszym wahaniom po obu stronach swego położenia równowagi (jeżeli pominiemy, oczywiście, różne ważenia się (libracye), wypływające z innych, dobrze znanych, przyczyn)? W a ­ hania te powinny były istnieć na początku;

musiały one zaniknąć wskutek pewnego ro ­ dzaju tarcia; a wszystko naprow adza na to, że mechanizmem tego ta rc ia je st zjawisko, o którem była mowa, przy przypływ ach i od­

pływach naszych oceanów.

K iedy księżyc nie był jeszcze ciałem s ta ­ łem i przedstaw iał płynną sferoidę, sferoida ta m usiała podlegać olbrzymim przypływom wskutek bliskości ziemi i je j masy. P rzy­

pływy te m usiały ustać dopiero wtedy, kiedy w ahania prawie zupełnie zanikły.

J a k się zdaj^, księżyce Jow isza i dwu pla­

n et najbliższych do słońca, M erkurego i W e- nery, posiadają również obrót, którego trw a ­ nie rów na się trw aniu ich obiegu naokoło odpowiednich p l a n e t: przyczyna tego faktu je st bezwątpienia ta sama, ja k i wyżej.

Mogłoby się wydawać, źe to działanie przy­

pływów nie m a żadnego związku z naszym

przedmiotem; mówiłem dotychczas tylko

! o ruchach obrotowych, podczas gdy w bada-

| niach nad stałością układu słonecznego roz­

p atru je się jedynie ruchy postępowe. Lecz wystarczy skupić nieco uwagę, by się prze­

konać, że toż samo działanie daje się odczu­

wać i przy ruchach postępowych.

Widzieliśmy przed chwilą, że przyciąganie księżyca, działając na ziemię, nie przechodzi ściśle przez środek ziemi. Przyciąganie zie­

mi, działające n a księżyc jako równe i wbrew przeciwne poprzedniem u, nie przejdzie więc przez ten środek, t. j. przez ognisko orbity księżyca.

Z faktu tego wypływa siła perturbacyjna, niewielka coprawda, lecz zwiększająca ener­

gią księżyca. Żywa siła ruchu postępowego zyskana w ten sposób przez księżyc, je s t oczywiście mniejszą od żywej siły obrotu, k tórą traci ziemia, gdyż część energii musi przekształcić się w ciepło, wskutek tarć, wy­

nikających z przypływów.

Bardzo prosty rachunek wykazuje, źe wo­

bec tego, że obieg księżyca trw a około 28-iu dni gwiazdowych, księżyc zyskuje 28 razy mniej żywej siły niż trac i jej ziemia.

W yjaśniliśmy wyżej działanie stawiającego opór ośrodka; wykazaliśmy, ja k wskutek tego działania planety tra c ą część energii, co przyśpiesza ich ruch; działanie przypływów, natom iast, zwiększając energią księżyca zwal­

nia jego ruch; a więc jednocześnie z dniem przedłuża się i miesiąc.

Jak iż byłby stan ostateczny, gdyby dzia­

ła ła wyłącznie ta jed n a przyczyna? Oczy­

wiście działanie jej ustałoby jedynie wraz z ustaniem przypływów, t. j. kiedy obrót ziemi odbywałby się w tym samym czasie, co obieg księżyca.

Prócz tego, w stanie ostatecznym, orbita księżyca m usiałaby stać się kołem. W prze­

ciwnym bowiem razie zmiany w odległości księżyca od ziemi starczyłyby do wywołania przypływów.

Ponieważ ruch obrotowy nie zmieniłby się, łatwo obliczyć, ja k ą byłaby wspólna szybkość j kątow a ziemi i księżyca. R achunek wyka­

zuje, że w tym stanie granicznym miesiąc jak o dzień trw ałb y około 65 naszych te ra ź ­ niejszych dni.

Takim byłby stan ostateczny, gdyby nie

(11)

N r 5. WSZECHSW1AT 75 było ośrodka, stawiającego opór i gdyby

istn iała jedynie ziemia i księżyc.

Lecz słońce wywołuje również przypływy, a przyciąganie planet wywołuje je również na słońcu.

U kład słoneczny zdążałby więc do stanu granicznego, w którym by słońce, wszystkie planety i ich księżyce obracały się z jed n a­

kową szybkością, około jednej i tej samej osi, ja k gdyby stanowiły one części składowe jednego i tego samego ciała sztywnego.

Szybkość ostateczna różniłaby się zresztą niewiele od szybkości obiegu Jow isza.

Byłby to stan ostateczny układu słonecz­

nego, gdyby nie było ośrodka stawiającego opór; lecz działanie tego ośrodka, jeżeli on istnieje, nie pozwoliłoby aby stan ten istniał trw ale i rzuciłoby w końcu wszystkie planety na słońce.

N ie należy mniemać, by kula stała, nie- pokryta morzami, uniknęła, wskutek braku przypływów, działań analogicznych do tych, 0 których mówiliśmy powyżej; i to nawet w przypadku, gdyby stężenie dosięgnęło środ­

ka kuli.

C iało to niebieskie, które przyjmujemy za stałe, nie byłoby tem samem ciałem sztyw- nem; takie ciała bowiem nie istnieją poza tra k ta ta m i mechaniki rozumowej.

Byłoby ono spręźystem i podlegałoby I wskutek przyciągania sąsiednich ciał nie- i bieskich, odkształceniom analogicznym do przypływów wielkości tego samego rzędu.

Gdyby sprężystość była doskonałą, od­

kształcenia te zachodziłyby bez straty pracy j 1 bez wytwarzania ciepła. Lecz ciała do­

skonale sprężyste nie istnieją. I tu taj więc ] będzie się rozwijało ciepło na koszt energii obrotowej i obiegowej ciał niebieskich i bę­

dzie wywierało to samo działanie, co ciepło pow stałe skutkiem ta rc ia przypływów.

N ie dosyć na tem; ziemia je st magnetycz- ! ną, a są niemi prawdopodobnie też inne p la­

nety i słońce. Znanem jest doświadczenie z t. zw. krążkiem F oucaulta; miedziany k rą ­ żek, obracający się w pobliżu elektro-magne- su, odczuwa silny opór i ogrzewa się z chwi- j Ją, gdy elektro-m agnes poczyna działać, j

Przew odnik, poruszający się w polu magne- tycznem, przebiegają prądy indukcyjne, k tó ­ re go ogrzewają; stworzone ciepło zapoży­

czone być może jedynie od żywej siły prze- .

wodnika. Można zatem przewidywać, że działanie elektrodynamiczne elektro-magne- su na prądy indukcyjne sprzeciwia się r u ­ chowi przewodnika. W taki sposób tłu m a­

czy się doświadczenie F oucaulta.

Ciała niebieskie muszą odczuwać podobny opór, albowiem są one magnetycznemi i prze­

wodnikami. Będzie tu więc zachodziło to samo zjawisko, jakkolwiek niezmiernie zła­

godzone przez odległość; lecz skutki, powta­

rzając się ciągle w tym samym kierunku n a­

grom adzą się w końcu i łącząc się ze skutka­

mi przypływów, dążyć będą do sprawdzenia układu do tego samego stanu końcowego.

W ten sposób ciała niebieskie nie uchylają się z pod praw a C arnota, według którego wszechświat dąży do stanu ostatecznego spo­

koju. Nie uniknęłyby one działania tego p ra ­ wa, naw et gdyby je oddzielała bezwzględna próżnia.

E nergia ich rozprasza się i jakkolwiek to rozpraszanie się odbywa się bardzo powoli, jest ono dosyć szybkiem, abyśmy mogli nie brać pod uwagę wyrazów, pom ijanych we współczesnych dowodach trwałości układu słonecznego.

Tłum. M. H. Horwitz.

0 jadach zwierzęcych.

N iektóre zwierzęta w yrabiają w swym o r­

ganizmie specyalne płyny trujące, zwane j a ­ dem. Między zwierzętami kręgowemi jad wydzielają pewne gady, płazy i ryby. Z po­

między bezkręgowych jadowitem i są pająki, skorpiony, żądłówki i niektóre inne owady.

Prawdopodobnem je s t także, że wszystkie g a d y ,' płazy oraz ryby węgorzowate mają krew trującą.

W celu określenia stopnia jadowitości róż­

nych zwierząt, sposobu działania jad u , oraz środków zabezpieczających w ostatnich kilku latach podejmowano liczne i ciekawe b ad a­

nia. Zwłaszcza w Instytucie P asteu ra p rze­

prowadzono szereg pięknych doświadczeń i zdobyto sporo nowych wiadomości. O tych to zdobyczach wiedzy mówić zamierzamy

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zdaje się również, że wogóle mrówka wychodząc z gniazda stara się trzymać śladów tych swych poprzedniczek, które wracają już do mrowiska. N a zakończenie

nych nietylko linie rozmaitych pierwiastków przesuwają się rozmaicie, ale nawet linie tego samego pierwiastku, w tej samej części widma przypadające, lecz

niejszy zarzut przeciw opinii, że łosoś się w rzekach nie żywi, podniósł A. Brown, utrzymując, że katar, stwierdzony przez d-ra Gullanda, nie istnieje. Ażeby

Póki zaś Do pozostaje bez zmiany, stygnięcie w kierunku od powierzchni ku środkowi również zwolna i stopniowo zmniejsza się i zanika, wówczas rozpoczyna się

jeżeli okres drgań elektrycznych, jakie mogą się w nich odbywać, jest taki sam, jak i w fali padającej.. W przeciwnym razie fala przez deskę

Istotnie bowiem je ­ żeli pod działaniem tego wpływu cząsteczki wewnętrzne chociaż w bardzo nieznacznym stopniu uchylą się od drogi prostolinijnej, wówczas

co podane wyżej wiadomości o zapłodnieniu. A chociaż jest faktem niezbitym, że w akcie tym na utworzenie się jądra przewężnego składają się dwa jądra :

Nie dało się jednak dotychczas określić zupołnie ściśle granic tego ośrodka w zawoju hakowatym, ani też nie jest rzeczą dowiedzioną, czy gyrus hippocampi,