• Nie Znaleziono Wyników

Adres XSed.al^c35ri: ^rałsro-ssrsłsiie-^rzed.rn.Ieście, IbTr S<3_ ,M 2. Warszawa, d. 9 stycznia 1898 r. Tom XVII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres XSed.al^c35ri: ^rałsro-ssrsłsiie-^rzed.rn.Ieście, IbTr S<3_ ,M 2. Warszawa, d. 9 stycznia 1898 r. Tom XVII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,M 2. Warszawa, d. 9 stycznia 1898 r. Tom XVII.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚWIATA11.

W W ars za w ie: rocznie rs. 8

, kw artalnie rs.

2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie

rs.

1 0

, półrocznie rs.

5

Prenum erow ać można w Redakcyi .W sze ch św iata' i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanow ią

Panowie:

Deike K., P ick stein S., H o y e r H ., Jurkiew icz K., Kw ietniew ski W t., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J „ Sztoicm an J., Trzciński W . i W róblew ski W.

Adres X Sed.al^c35r i: ^rałsro-ssrsłsiie-^rzed.rn.Ieście, Ib T r S < 3_

Jak powstało pojęcie o płci roślin.

Je d n ą z najważniejszych cech każdego tw oru organizowanego, bądź zwierzęcego, i bądź roślinnego, je s t zdolność wytwarzania [ jestestw podobnych sobie, czyli zdolność roz­

m nażania się. Tylko na najniższych szczeb­

lach organizacyi rozmnażanie to ma miejsce ! w postaci prostego podziału organizmu m a­

cierzystego n a dwa nowe, lub też wyodręb-

j

nienia pewnej tylko jego części, formującej | bezpośrednio nowe indywiduum. U większej zaś części zwierząt i roślin rozmnażanie od­

bywa się na drodze daleko bardziej skompli­

kowanej i sformowanie nowego organizmu staje się rezultatem oddzielnego aktu, zwa­

nego zapłodnieniem, istotę którego stanowi zlanie się z sobą dwu zewnętrznie różnorod- | nych elementów : męskiego i żeńskiego. Ele-

j

m ent żeński daje m ateryalną podstawę dla [ nowego organizmu, męski zaś tylko — koniecz-

j

ny do dalszego rozwoju impuls; zresztą b ar­

dzo często jeden i ten sam organizm może się rozmnażać ta k płciowo, t. j. drogą za­

płodnienia, ja k i bezpłciowo, t. j. bez zapłod­

nienia. Z a przykład posłużyć nam może

ziemniak : w praktyce rozm nażają go bez­

płciowo, mianowicie zapomocą oczek na bul­

wach; lecz zdolny on jest i drogą zapłodnie­

nia dać nasienie. T ak więc bulwy aąto orga­

ny bezpłciowego, nasiona zaś—organy płcio­

wego rozmnażania się ziemniaka.

Tutaj nasuwa się pytanie, czy dla rośliny nie stanowi to żadnej różnicy, jakim z dwu wyżej wzmiankowanych sposobów będzie się ona rozm nażała? Teoretycznie — nie, cho­

ciaż nieprawdopodobnem jest, by dla o rg a­

nizmu było wszystko jedno, czy oddzielać od siebie pewną część dla sformowania nowego organizmu, czy też uciekać się w tym celu za każdym razem do nadzwyczaj zawikłane-

| go aktu zapłodnienia, W przeciwnym bo­

wiem razie trudno byłoby zrozumieć, dlacze­

go ziemniak wytwarza kwiaty, owoce i n a­

siona, gdy w bulwach posiada ta k znakomity i pewny środek podtrzym ania bytu podob­

nych sobie roślin r . ziemi.

Bezpośrednie doświadczenie nauczyło czło­

wieka rozróżniać płciowe i bezpłciowe ro z ­ mnażanie według ich rezultatów i zwracać się w miarę potrzeby do pierwszego lub drugie­

go z nich. Isto ta rzeczy kryje się w tem, źe

przy rozmnażaniu bezpłciowem zachowują

się nietylko tak zwane gatunkowe, lecz także

i czysto indywidualne cechy organizmu, kiedy

(2)

18 W SZECHŚW IAT N r tymczasem przy rozm nażaniu płciowem ce­

chy indywidualne zanikają i pozostają tylko gatunkowe, w zależności od których ziemniak pozostaje ziemniakiem, jęczm ień—jęczmie­

niem i t. p. D la tej to przyczyny, jeżeli ro ś­

lina hodowana przedstaw ia pewne zboczenia od norm y, np. posiada niezwykłej postaci liście lub charakterystyczne zabarwienie kw iatu, to chcąc podobne zboczenia u trzy ­ mać w potomstwie, należy się uciec dla o trzy­

m ania tem pewniejszego rezu ltatu do ro z­

m nażania jej zapom ocą liści, wąsów i t. p.

zam iast zbierania nasion danego osobnika.

Praw dopodobnie rośliny rozdzielnopłciowe, t. j. posiadające kw iaty męskie i żeńskie na oddzielnych egzem plarzach, naprowadziły pierwotnie człowieka na myśl o istnieniu ele­

mentów płciowych w państwie roślinnem.

Ponieważ jednakże dwoistość pomieszkania była właściwą niektórym roślinom już od- daw na uprawianym przez człowieka, przeto historya danego pytania pozostaje, rzec moż­

na, poza osłoną wieków. T rudno jednakże wyjaśnić, ja k należy pojmować gdzieniegdzie spotykane wyrażenia „m ęskie” Li „żeńskie”

w zastosowaniu do roślin—czy dosłownie, czy też jako poetyczną m etaforę?

B ujna fantazya arabów w każdem uschłem drzewie u p atryw ała re zu ltat niezaspokojonej miłości. P raw da, że według świadectwa H erodota, już babilończycy rozróżniali, ja k się później okazało, dokładnie, męskie i żeń­

skie egzemplarze palm y daktylow ej, a naw et używali sztucznego zapładniania : hodowali wyłącznie żeńskie egzemplarze, a na nich wieszali ścięte gałązki kwitnących w lesie osobników męskich.

Jednakże zdumienie, a naw et często i scep­

tycyzm, z jakim późniejsi autorowie opisywali wyżej wzmiankowany fakt, najlepiej świad­

czą o tem, ja k mało jeszcze umysły współ­

czesne były przygotow ane w tym kierunku.

Tymczasem w całej G recyi coś podobnego było stosowane i do drzewa figowego : m ia­

nowicie gałązki dzikiego egzełnplarza umiesz­

czano na drzewach wyhodowanych i operacyą takow ą zwano kapryfikacyą, ponieważ dziką formę odróżniano naówczas pod nazwą capri- ficus od hodowanej, zwanej poprostu ficus.

Zauważyć jednakże należy, że pomiędzy kapryfikacyą, a sztucznem zapładnianiem palm y daktylowej istnieje pewna różnica.

P alm a daktylowa je st istotnie rośliną roz- dzielnopłciową; człowiek lub w iatr musi przenieść pyłek z kwiatów egzem plarza męs­

kiego na kwiaty żeńskie, by ten ostatni zro­

dził owoce. Przeciwnie zaś, co do drzewa figowego, to dopiero niedawno zostało wy­

jaśnione, w jakim stosunku pozostają wzglę­

dem siebie hodowana i dzika form a i ja k dalece skomplikowane zjawiska tu taj z a ­ chodzą.

Jeszcze dzisiaj rozchodzą się zdania, co do znaczenia kapryfikacyi, ponieważ wielu przyrodników up atruje w niej re zu ltat po­

prostu zastarzałego przesądu. P ak tem jest, że praktykują j ą nie wszędzie : we W łoszech północnych i H iszpanii upraw iają drzewa figowe bez kapryfikacyi, a w południowych częściach tychże państw ciągle pozostaje ona w użyciu i ja k tw ierdzą tuziemcy, bez tej operacyi otrzymuje się daleko mniej owoców.

T ak więc roślina, która jed n a z pierwszych zwróciła uwagę człowiaka na procesy płcio­

we u roślin, dotychczas jeszcze staw ia bo ta­

nikom poważne trudności.

W racając do historyi zajm ującego nas przedm iotu, nadmienić muszę, że pojedyńcze fakty nie zaciekawiły umysłów starożytności, bardziej skłonnych do oderwanych spekula- cyj, aniżeli do obserwowania otaczających zjawisk. A rystoteles widział kardynalną róż­

nicę między światem roślin i zwierząt, a w ła­

ściwiej między światem istot nieporuszają- cych się, a istotami zdolnemi do samodzielnej zmiany miejsca, w tem, źe tylko u tych ostat- nijh istnieje zapłodnienie. Poglądy zaś A ry­

stotelesa, ja k wiadomo, stanowiły podście- lisko poglądów na przyrodę wielu n astęp ­ nych stuleci; dlatego też prawie do końca X V I I I wioku ciągnie się, że tak powiem, mityczny peryod rozpatrywanej przez nas historyi. Daleko więcej niż filozofowie od­

nieśli pożytku z palmy daktylowej —poec i . . . O ddaw na znanym jest np. łaciński wiersz Pontanosa (1505 r.), w którym tenże opiewa miłość dwu palm : męskiej i żeńskiej, rosną­

cych jed n a w Brundusii, drug a w A tranto;

zadziwiającym rezultatem zadowolonej żądzy było zjawienie się owoców na obudwu egzem­

plarzach—fakt, który zadziwił naw et samego poetę. W wiekach średnich rozróżniano wie­

le „męskich" i „żeńskich” roślin, lecz tylko

na podstawie pewnych różnic w zewnętrznej

(3)

ISIr 2. WSZECHSW1AT 19 formie, pow odując się regułą, że męski osob­

nik winien być bardziej krzepkiej, żeński zaś nieco subtelniejszej, delikatniejszej budowy.

W ten sposób np. powstało pojęcie o męskiej i żeńskiej paproci. Dzisiaj wiadomo, że sąto dwie zupełnie różne rośliny, tak dalekie od siebie, że botanik zalicza je nawet do od­

rębnych rodzajów.

Pewien, rzeczywiście naukowy ruch ujaw­

nia się zaledwie w końcu X V I I stulecia.

W tym czasie uczeni dochodził do wniosku, że u znaczniejszej liczby roślin męskie i żeń­

skie elementy posiada jeden i tenże sam osobnik i tylko u niektórych vsą one rozdziel­

ne, ja k u zwierząt. Myśl tę wypowiedział ju ż Pliniusz, opierając się, ja k się sam wy­

raża, na zdaniu „znawców przyrody”. K to zaś pierwszy pręcik uznał za organ męski roślin—określić bardzo trudno. Zwykle za­

sługę ową przypisują anglikowi, profesorowi Millingtonowi, opierając się na wskazówkach znakomitego współczesnego mu rodaka Grew, jednego z ojców anatom ii roślin.

Dzisiaj czytając oryginalne kom binacje, któreini Grew sta ra ł się poprzeć swe dowo­

dzenia, trudno się wstrzymać od uśmiechu.

Poczęści są one bardzo niecenzuralne, poczę- ści zaś obracają się w błędnem kole ówczes­

nej chemii, w której siarka, sól i oleje zaj­

mowały stanowisko naczelne. Zabarw ienie płatków służy według niego dla usunięcia cząstek siarki, co pozwala nasieniu wzbo­

gacić się tłuszczami. Wogóle Grew więcej nadaw ał znaczenia wątpliwej natury faktom, aniżeli drogocennym wskazówkom, podda­

wanym człowiekowi w ciągu wielu stuleci przez palmę daktylową i inne rozdzielno- płciowe rośliny; o tych ostatnich nie wspo­

m ina nawet. Tymczasem zdaje się nie mogło być nic prostszego nad to, ja k znaleźć pręci­

ki w kw iatach męskiej palmy i następnie, spotykając takież organy w kwiatach innych roślin przyjąć je ogólnie za męskie organy rozrodcze. Dzisiaj rzecz to dla nas dziwna, ponieważ wszystko to oddawna znamy. Lecz często bardzo długo umysł ludzki błąka się naokół jasnej napozór prawdy, a następnie, kiedy już została ona wprowadzoną na świa­

tło dzienne, naiwnie dziwi się, że oddawna jej nie zauważono. Millington i Grew wy­

prowadzili słuszny, coprawda, wniosek, lecz schwytali go, rzec można, poonacku, wycho­

dząc z zupełnie nienaukowych, fantastycz­

nych założeń.

Z a prawdziwego twórcę współczesnej n au ­ ki o płciowości u roślin należy uważać Ca- merariusa, botanika niemieckiego, rodem z Tubingi. Aż do jego czasów uczeni chęt­

nie komentowali A rystotelesa, Teofrasta i innych, zbierając cudze wskazówki, nikt z nich jednakże nie pom yślał nad zastosowa­

niem w tym razie najsilniejszego oręża—d o ­ świadczenia. W ielka zasługa C am erariusa na tem właśnie polega, źe on pierwszy po­

szedł tą drogą. Do niego niepodzielnie na­

leżą pierwsze rzeczywiście naukowe doświad­

czenia nad roślinami rozdzielno i oddzielno- płciowemi; badając je, zauważył, źe jeżeli w pierwszych z wyżej wzmiankowanych (jak np. konopie) zawczasu usuniemy męskie egzemplarze, a w drugich (kukurydza) m ęs­

kie kwiaty, to nasion nie otrzymamy. N a tej zasadzie doszedł do wniosku, że pręcik przedstawia organ męski, a elem entami za- pładniającem i są rozwijające się w nim ziar­

na pyłkowe, słupek zaś jestto organ żeński, którego jajeczka podlegają zapłodnieniu. N a zasadzie analizy kwiatów rozmaitych roślin wypowiedział on mniemanie, źe rozdział płci, zwykły dla świata zwierzęcego, u roślin przedstawia wyjątek.

Jtd y n y błąd C am erariusa polegał na tem, że kwiaty obupłciowe uw ażał za sam ozapład- niające się, gdy tymczasem i w tym razie, ja k wykazały późniejsze badania, m a miejsce krzyżowanie. Coprawda omyłka ta uporczy­

wie powtarza się nawet i w naszem stuleciu, z tą różnicą, że C am erariusa zadziwił fakt ten, gdy większość późniejszych uczonych uważa go za rzecz zupełnie n atu raln ą. R e­

zultaty, otrzym ane przez C am erariusa, zo­

stały ogłoszone w 1694 roku—w liście pod tytułem „De sexu plantarum epistoła”.

W liście tym, między innemi, żali się on na wojny Ludw ika X lY , przeszkadzające spo­

kojnym jego zajęciom.

Pierwsza połowa X V I I I stulecia niewiele dostarczała m ateryału faktycznego. Nowe poglądy chętnie sądzono i krytykowano z n aj­

rozmaitszych punktów widzenia, lecz do­

świadczalnie sprawdzało je bardzo niewielu uczonych. W 1751 roku M uller powtórzył doświadczenie jednego z angielskich uczo­

nych nad tulipanem . R ezultaty jednakie

(4)

20 W SZECHSW IAT i \ r 2.

otrzym ał odmienne; gdy w pierwszym razie n a 12 tulipanów kastrow anych, t. j. takich, którym wycięto pylniki, ani jed en nie przy­

niósł nasion, u niego tulipany pozbawione pręcików pomimo tego nasiona posiadały M uller wszakże zauw ażył, że operowane kw iaty były odwiedzane przez pszczoły, k tó ­ re przynosiły z sobą i zostaw iały n a znamio­

nach słupków znaczną ilość pyłku. F a k t ten dał nadzwyczaj ważne wskazówki co do znaczenia owadów w spraw ie zapłodnienia roślin. W ielkie także wrażenie wywołało odnoszące się do tegoż czasu doświadczenie G leditscba, d yrektora ogrodu botanicznego w B erlinie. W ogrodzie tym znajdow ał się żeński egzem plarz palm y (Cham aerops), ni­

gdy nie produkujący nasion, ponieważ nie

j

było tam osobnika męskiego. G leditsch za­

żądał przysłania z L ipska,, gdzie się znajdo- ! wał męski osobnik, g ałązk i z kw iatam i; ga- ! łązk a ta podróżowała całe dziewięć dni I i zaczęła pokrywać się pleśnią, gdy tymcza-

i

sem berlińska palm a już prawie zupełnie

i

okwitła. Pomimo tego re z u lta t przeszedł oczekiwania : palm a poraź pierwszy po 80 latac h swego istnienia przyniosła nasiona.

Poglądy C am erariusa nie znajdow ały je d ­ nakże zwolenników pomiędzy ówczesnymi uczonymi, choć fakty, o jak ich wyżej była mowa, dostatecznie je potwierdzały. W ielu w prost ignorowało go, inni pojmowali go zupełnie faszywie, jeszcze inni kategorycznie odrzucali wszystko, niem ając ku tem u n a j­

mniejszych podstaw. N aw et Lineusz w za­

kresie zajm ującego nas pytania nie wycho­

dził poza obręb zdań ogółu, choć teoretycznie uznawał konieczność istnienia procesu płcio­

wego u roślin.

. J a k dwa kolosy wpośród otaczającego je tłum u pigmejczyków k rólują w drugiej poło­

wie X V I I I wieku K o e lre u te r i Sprengel, obaj nieocenieni przez współczesnych. P ierw ­ szy z nich ogłosił pomiędzy rokiem 1761 a 1766 rezultaty wieloletnich, na: vyczaj starannie prowadzonych doświadczeń. Do owych czasów wiadomem było tylko, że dla uformowania nasion koniecznem je st d ziała­

nie pyłku na znamię słupka. Lecz na czem polega działanie to— pozostaw ało zagadką.

Do jej rozwiązania K o e lreu ter dążył drogą doświadczalną.

A więc s ta ra ł się określić przedewszyst-

: kiem ja k a ilość pyłku niezbędnie jest po­

trzebną do zapłodnienia i porów nał ilość tę z ogólną ilością pyłku, zaw ierającego się w kwiecie; okazało się, że kw iat produkuje

; pyłek w nadm iernej ilości. T ak naprzykład w kwiecie jednej z roślin, należących do ro- ] dżiny malw, narachował on około 5 000 z ia ­ ren pyłkowych, gdy tymczasem doświadcze-

j

nie dowiodło, źe 50 do 60 z nich w ystarcza do zapłodnienia 30 lub też i większej ilość jajeczek takiego kwiatu. U innej znów roś­

liny (M irabilis), której kwiat daje owoc z jednem tylko nasieniem, zapłodnienie miało miejsce już wówczas, gdy na znamię słupka padło 3, 2, a naw et tylko 1 ziarno pyłkowe;

tymczasem pylniki zawierały okoto 300 ziarn pyłkowych.

Zw racając się do pytania, w ja k i spo­

sób zo3taje przeniesiony pyłek na zna­

mię słupka, K o elreuter wykazał, ja k ważny m ają tu taj udział owady, które kwiinty zwa­

biają ku sobie słodkim swym nektarem , po­

siadającym w stanie zgęszczenia własności miodu. O ile rzeczywistem zaś je s t odwie­

dzanie kwiatów przez owady, widzimy z n a­

stępnego doświadczenia : 310 kwiatów było zapłodnionych sztucznie, a 310 innych tejże samej rośliny zostawiono dla owadów; i te i tam te dały prawie że jednakow ą ilość nasion.

Mniej udatnem i były teoretyczne kombina- cye K oelreutera o istocie zapłodnienia, choć ich fundam ent nie był fałszywy. Bez „cząs­

tek siarki” jednakże i on nie um iał sobie dać rady. Zapładnianie, według jego zdania, m a miejsce już na znamieniu słupka : ziarn­

ko pyłkowe oswabadza z wewnątrz siebie osobliwego rodzaju męską substancyą, która łączy się z w ypełniającą tkanki słupka sub- stancyą żeńską, nasycając j ą w takiż sam sposób, w jak i alkalia nasycają kwasy.

Należy zauważyć, że losy ziarnka pyłko­

wego, które padło na znamię, nietylko wów­

czas, lecz i daleko później pozostawały zu­

pełnie nieznanem i: jedni wyobrażali sobie, że pyłek spada ze znamienia w zalążek, inni przypuszczali, że pyłek pęka na znamieniu, wypuszczając zwewnątrz zapładniający płyn, który w następstwie wessany bywa przez za­

lążek; dopiero w naszem stuleciu zauważono,

| źe ziarno pyłkowe, pękając tworzy łagiewkę,

I która, przenikając przez tkanki szyjki słup-

(5)

N r 2. WSZECHSWIAT

21

ka, dosięga wnętrza jajeczka i tam już usku­

tecznia zapłodnienie.

Lecz najważniejsza zasługa K oelreutera polega na otrzymaniu całego szeregu tak zwanych mieszańców.

On pierwszy zapomocą, licznych doświad­

czeń dowiódł, źe gdy mylnie przenosimy py­

łek jednej rośliny na znamię drugiej, różnej lecz wogóle zbliżonej organizacyi, często za­

chodzi zapłodnienie i wówczas z nasion roz­

wija się roślina cechami swemi zbliżona za­

równo do formy ojcowskiej jak i m acie­

rzystej.

Możności formowania takich „mieszańców”

nie zaprzeczano i dawniej, a nawet według niektórych danych, pewien ogrodnik angiel­

ski jeszcze na początku X V I I I wieku otrzy­

m ał mieszańca z dwu różnych goździków;

leez wogóle w zakresie tym istniały zupełnie dowolne, fantastyczne i zupełnie nieprawdo­

podobne przypuszczenia, według których można było otrzym ać mieszańce z dwu zu­

pełnie różnych roślin. Linneusz, np., utrzy­

mywał, że wszystkie rośliny z podobnemi liśćmi pochodzą od jednego ojca, a z jednaką, budową kwiatów od jednej matki.

Dzięki tem u w literaturze spotykamy cały szereg podań o mieszańcach, podań, których śmiałość przypomina mieszańców wielbłąda i ryby, stworzonych przez bujną fantazyą ówczesnych naturalistów .

Czysto naukowe badania K oelreutera, ograniczające możność krzyżowania tylko form podobnej organizacyi, spotkano z nie­

ufnością i niechęcią, ponieważ podcięły one skrzydła rozbujalej fantazyi botaników. Re­

zultaty, otrzym ane przez K oelreutera, posia­

dały dwojakie znaczenie : z jednej strony da­

wały możność otrzym ania mieszańców i zna­

komicie popierały teoryą o funkcyach płcio­

wych słupka i pręcików, z drugiej zaś — mieszańce miały głębokie znaczenie filozo­

ficzne, ponieważ podcinały korzenie panującej naonczas teoryi ewolucyonizmu, podług któ­

rej każdy organizm, a nawet każdy zarodek nosi w sobie zaczątki wszystkich następnych, m ających się z niego rozwinąć organizmów, czyli zaczątki całego swego potomstwa. „Nic nowego pod słońcem ” służyło za hasło teoryi ewolucyonizmu. W jajk u , z którego wylęgł się świat, zawierały się m ateryalne zarodki wszelkiego bytu i tak zwane „poczęcie” je st

niczem innem, ja k tylko rozwojem jednego z podobnie ukrytych zaczątków. Możność, wyprowadzania natury z zaklętego kofa możność otrzym ania czegoś rzeczywiście no­

wego, dotychczas nieistniejącego w przyro­

dzie, m usiała naturalnie wzruszyć podstawy panującej teoryi. Tymi to burzycielami p a­

nującego porządku były mieszańce.

Osobistość i losy K o n rad a S prengla są nie­

zwykle zajmujące. B ył on rektorem szkoły wyższej w Szpandawie i już zajm ując to sta ­ nowisko zaczął zajmować się botaniką. Po wysłużeniu zaś em erytury przeniósł się do B erlina i zarabiał na życie lekcyami języków, a w święta urządzał wycieczki botaniczne, w których mógł uczestniczyć każdy płacący za to kilka groszy. Urzędowi uczeni, do rzędu których Sprengel nie należał, ignoro­

wali go, a genialna książka jego, zatytułow a­

na : „W ykryta tajem nica natury w budowie i zapłodnieniu roślin” (1793 r.) przyjętą zo­

stała tak obojętnie, że wydawca odmówił drukowania drugiej części.

Dopiero w roku 60 niniejszego stulecia Darwin wskrzesił zapomnianą „Tajemnicę natury ”, tę pieśń łabędzią X V I I I wieku, w zakresie zajmującego nas przedmiotu.

B adania Sprengla, dotyczące wzajemnych stosunków kwiatów i owadów, naprow a­

dziły go na teoryą kwiatu, teoryą, która dzięki Darwinowi s ta ła się podstawą naszych nowoczesnych pojęć i rozrosła się jako od­

dzielna gałęź nauki, pochłonąwszy wiele sił naukowych. Sam fakt udziału owadów w za­

płodnieniu kwiatów, ja k wyżej powiedzie­

liśmy, zauważono już dawniej, lecz należyte tłum aczenie otrzym ał on dopiero skutkiem badań Sprengla. T en ostatni znalazł, że pomimo tak zwykłego dla roślin połączenia męskich i żeńskich organów w jednym i tym samym osobniku, w naturze, naw et i w tym razie istnieje pewnego rodzaju krzyżowanie : pyłek danego kwiatka nie pada na znamię swego słupka, lecz bywa przeniesiony n aj­

częściej n a inny kwiat tegoż samego rodzaju.

Uważne spostrzeżenia dowodzą, że w wielu razach oddziaływanie pręcików na słupek

| w kwiecie obupłciowym, pomimo bezpośred­

niego sąsiedztwa zupełnie nawet je st nie- możliwem dzięki pewnym urządzeniom spe- cyalnym. N ajprostsze z urządzeń zapobie­

gających samoaapłodnieniu zauważył już

(6)

22 WSZECHSW1AT I \ r 2.

Sprengel. P olega ono na tem , że męskie i żeńskie organy kw iatu obupłeiowego doj­

rzewają. nierównocześnie : pręciki, np., byw a­

ją już zupełnie rozwinięte, pyłek z nich wy- sypuje się, lecz słupek w tym że kwiecie znaj­

duje się dopiero w stanie dojrzew ania i n ie­

czułym je st na oddziaływanie pyłku, a gdy słupek po upływie pewnego czasu zupełnie się rozwinie,to pyłku ju ż zabraknie, ponieważ w iatr go uniesie, lub też owady z sobą zabiorą.

Czasem też, naodw rót, słupek wysuwa swe znamię z kw iatu i oczekuje na pyłek, pręciki zaś jeszcze niedojrzały. W obu przypadkach zapłodnienie możliwem je st tylko przy u d zia­

le dwu kwiatów, znajdujących się na roz­

maitych stadyach rozwoju, t. j. rozw ijają­

cych się niejednocześnie: jeden z nich do­

starcza pyłku, drugi zaś podlega zapłoJnie- niu. O pierając się na spostrzeżeniach, po­

dobnych wyżej wskazanym, Sprengel doszedł do wniosku, choć z pewnemi zastrzeżeniam i, że n a tu ra prawdopodobnie nie chce, by ja k i­

kolwiek kw iat został zapłodniony przez w łas­

ny swój pyłek. N a czem zaś polega wada samozapłodnienia s ta r a ł się wyjaśnić dopiero w lat 75 później D arw in. Lecz jeżeli, mówi Sprengel, przyjm iem y jako fakt, że samo- zapłodnienie je s t dla roślin zgubne, to b ę ­ dziemy w możności objaśnienia całego sze­

regu niezrozum iałych na pierwszy rz u t oka zjawisk w życiu kwiatu. Przenoszenie pyłku z kwiatu n a kwiat najczęściej uskuteczniają owady, odwiedzające kwiaty dla wydobycia z nich nektaru, wydzielanego przez specyalne organy, ukryte od deszczu, a zarazem do­

stępne dla owadów. T ak rozpowszechnione w przyrodzie zabarw ienie osłon kwiatowych m a także z tego p unktu widzenia określone swe zn aczen ie: zabarw ienie takie, zdaleka widoczne, zwraca na się uwagę owadu, poka­

zując mu, gdzie znajdzie łakom y dla siebie kąsek; osłony te służą także owadom za bezpieczną przystań, gdzie odpoczywają one, sadowiąc się do wydobywania nektaru, a co z a t e m idzie i przenoszenia pyłku. P ełn e oryginalności formy osłon kwiatowych można objaśnić tylko spscyalnem przystosowaniem ku zapłodnieniu przez takie, a nie inne owa­

dy. Nie powinno nas także dziwić, że, skoro zapłodnienie już nastąpi, zabarwione osłony usychają i opadają, ponieważ spełniły ju ż swoje zadanie.

T akie są główniejsze rezultaty badań Sprengla, zachowujące po dziś dzień całe swe znaczenie. W i-ezultacie pokazuje się, że Sprengel pierwszy uważał kwiat jako n a d ­ zwyczaj skomplikowany przyrząd, obracho- wany na zapłodnienie (zwykle krzyżowane) przy pomocy owadów.

Zdaw ałoby się, że badania Cam erariusa, K oelreutera i Sprengla dostatecznie u g ru n to ­ wały teoryą istnienia płci u roślin. J e d n a k ­ że w rzeczywistości nietylko w drugiej poło­

wie zeszłego, lecz naw et aż do 30 roku n a­

szego stulecia zaprzeczano istnienia płci u roślin. Przyczyną tego były doświadczenia nad niektóremi z roślin rozdzielnopłciowych.

Doświadczenia te, podobne do doświadczeń C am erariusa, dały zupełnie jednakże różne rezultaty; konopie, np., dawały nasiona n a ­ wet wtedy, gdy zawczasu usunięto osobniki męskie. N ajw iększą wziętością w tym kie­

runku cieszyły się doświadczenia włocha Spallanzaniego (1786), na których głównie opierały się zdania przeciwników płciowości.

Dziś rezu ltaty doświadczeń Spallanzaniego można objaśnić tem, że u roślin rozdzielno­

płciowych, na co nawet i C am erarius zwrócił uwagę, gdzieniegdzie rozwijają się kwiaty męskie, które łatw o ujść mogły uwagi b ad a­

cza. Ciekawym jest jeszcze fakt, że w na- szem stuleciu znaleść można było ludzi, utrzym ujących, że pyłek może być zastąpio­

ny przez jakikolwiek proszek, np. przez kurz powstający na drodze.

Najwięcej w tym kierunku wsławili się (naturalnie dość smutnie) filozofowie natury, którzy na zasadzie teoretycznych kombina- cyj i, rzecz prosta, na podstawie fikcyjnych doświadczeń dowodzili, że płciowe funkcye pręcików i słupka są absurdem . W edług dowcipnego wyrażenia Sachsa czasem wielo­

tomowe dzieła filozofów natury zaciekawiają nietyle jako pam iątki historyczne, ile raczej jak o objawy patologiczne.

R egresya jednakże, ja k a zapanowała na początku naszego stulecia, m iała i swoję dobrą stronę, ponieważ wywołała nowe kapi­

talne badania G a rtn era (1837 r ) , które usu­

nęły wszelkie wątpliwości i ostatecznie wy­

trąciły wszelki oręż z dłoni przeciwników.

W szystkie dane, na których ci ostatni opie­

rali swe dowodzenia, Grartner poddał suro­

wej krytyce, a zarazem ogłosił rezultaty

(7)

N r 2. WSZECHSWJAT swych 25-letnich klasycznych badań nad

mieszańcami, znakomicie poparłszy i rozsze­

rzywszy dawniejsze wyniki K oelreutera.

T ak więc dopiero około 40-go roku nasze­

go stulecia ustają ostatecznie wszelkie spory, dotyczące ogólnej strony pytania, W tym też czasie wyjaśniono funkcye płciowe niż­

szych roślin bezkwiatowych.

Spojrzawszy raz jeszcze na drogę, po któ­

rej nauka kroczyła, nietrudno spostrzedz, źe była ona nietylko długą, ale ciężką i trudną.

J a k łódź po wzburzonych falach płynąca, tak praw da dla oczu ludzkich, to znikającJna czas dłuższy, to znów zjaw iając się na hory­

zoncie, długo walczyć m usiała z falami, by zabłysnąć całą swą jasnością.

Zygm unt Woycicki.

PROCES ŻYCLOW Y.

P R Z E Z

M. YERW ORNA

W iele bardzo już czyniono doświadczeń, a więcej jeszcze filozofowano nad kwestyą, co to jest życie? Myśliciele, lekarze i przyrod­

nicy od najdawniejszych czasów budowali teorye o istocie życia i teorye te z biegiem czasu najrozm aitsze przechodziły koleje. Na- i stępcy H ippokratesa upatrywali przyczynę życia w hypotetycznem

„ 5 rv s o |ia ” ,

niezmiernie subtelnej cząstce składowej powietrza; cząst­

ka ta, wdychana przez płuca człowieka, do-

j

staw ała się stam tąd do krwi, a ze krwią do całego ciała i jego narządów, dla utrzym ania w nich życia. D la nowoczesnego fizyologa je s t to wprost zdumiewającą rzeczą, że dzi­

siejsze zapatryw anie na znaczenie tlenu

w

organizmie już przed dwuma tysiącami lat tak jasno i tak trafnie wypowiedziane zo­

stało; ta k że już Galen, ojciec fizyologii n au ­ kowej, mógł stanowczo przepowiedzieć, że kiedyś będzie można owo „pneum a” z po­

wietrza wydzielić. W ieki średnie tłum acząc o tyle trafnie sam wyraz, o ile mylnie jego znaczenie, zrobiły z pneutna „spiritus anima- les”, które ostatecznie w mistycyzmie utonę­

ły. Z odrodzeniem nauki—i w pojęciach o ży­

ciu dały się Wzuć nowe prądy. W ielkie szkoły jatrom echaników i jatrochemików już wtedy były przekonane, że wszystkie objawy życia fizykalnie i chemicznie dadzą się wy­

tłumaczyć, a znakomite odkrycia X V I I w.

umocniły to przekonanie. Ale reakcya zaraz nastąpiła. Postęp nadto był szybki, fizyka i chemia zamało wydoskonaona, a niecierpli­

wość zbyt wielka. N astąpiło zwątpienie i za niem nowy zwrot do mistycyzmu. Mglisty

„animizm” S tahla, według którego „anim a”

wywoływała życie i chroniła je od śmierci, był tylko poprzednikiem, zwiastunem wita­

lizmu, który powstał w zeszłem stuleciu.

Przyczyną objawów życia miała być tajem ­ nicza „siła życiowa”, ani fizyczna, ani che­

miczna. W italizm niezmiernie się rozpo- wsz chnił i dopiero ogromne postępy fizyki i chemii w X I X wieku zdołały go pokonać.

Od kilkudziesięciu la t zaledwie fizyologia powróciła do dawnego przekonania, że obja­

wy życia wszystkich wogóle organizmów są wynikiem czynników fizycznych i chemicz­

nych, a raczej czysto mechanicznych.

Sporadyczne usiłowania czasów nowszych, tak nieszczęśliwie mieniące się witalistyczne- mi albo neowitalistycznemi, nic nie m ają wspólnego ze starym witalizmem i mało zys­

kały uznania. Przeważnie wynikają one z popędu filozoficznego do sprawdzania i kry ­ tycznego rozbioru pojęć zasadniczych wiedzy przyrodniczej, ale z fizyologią nie m ają wła­

ściwie nic wspólnego. W kraczają w dziedzi­

nę kwestyj niefizyologicznych; są przeto nie­

jasne i zawiłe, i przekonywają nas tem sa­

mem, ja k niezbędnem je s t ścisłe oznaczenie zadania i granic fizyologii. Określanie pojęć m a zawsze w sobie coś pedantycznego, ale jest złem koniecznem i nieodzownem; wtedy bowiem tylko badanie może być jasne i zro­

zumiałe Rozwój idei i systemów filozoficz­

nych dostarcza nam całego szeregu przykła­

dów, stwierdzających ten pewnik, że niema jasności i zrozumienia bez ścisłych definicyj.

Zadaniem fizyologii jest tłumaczenie obja­

wów życia, a mianowicie tych zjawisk, które uważamy za charakterystyczne dla organiz­

mów żywych. Od najdawniejszych czasów rozróżniano dwie wielkie grupy tycłi objawów życiowych: fizyczne i psychiczne. Zawsze jednak istniało mniej lub więcej wyraźne po­

czucie, albo przekonanie, że te dwa rodzaje

(8)

24 WSZECHŚW IAT N r 2.

objawów nie są równowarte; i w rzeczy sa­

mej krytyczne sprawdzenie pojęć zasadni­

czych wiedzy przekonywa nas dobitnie, że przejawy duszy nie są bynajmniej objawami życia w tym sam ym sensie co odżywianie, oddychanie, wydzielanie, ruch, wzrost i roz­

mnażanie się. Określenie stosunku pomiędzy

j

światem fizycznym a psychicznym je s t wpraw­

dzie niezbędnie potrzebnem dla każdego przyrodnika, a szczególniej dla fizyologa;

jed n ak w kracza ono w dziedzinę teoryi po­

znania. Fizyologia zaś powinna się wyłącz­

nie ograniczyć do badania i wyjaśniania fizycznych objawów życia i niem a źadaej zasady do uważania psychologii za jej część;

tem bardziej, gdy fizyologia współczesna stw ierdziła fa k t zasadniczy, że zjawiska fizyczne mogą być wywołane tylko przez inne fizyczne zjawiska; tak więc badanie przyczynowe fizycznych przejawów życia nie może przekraczać granic św iata fizycznego, j chyba, że chodzi o wytłumaczenie samego po­

jęcia ciała i stosunku jego do duszy.

Jeżeli, wychodząc z tego założenia, uważać będziemy za zadanie fizyologii badanie wy­

łącznie fizycznych objawów życia, to wbrew wszelkim mrzonkom witalistycznym i neowi- talistycznym wyniknie stąd bezwarunkowo, że fizyologia niczem więcej być nie może, jak tylko fizyką i chemią żywego organizmu. O r­

ganizm, jak o ciało, podlega tym samym pra- j wom, co wszystkie inne ciała. Chemia i fizy- ! ka wykazują te ogólne praw a. T ak ja k zjaw iska natu ry m artw ej, tak i zjaw iska ży­

ciowe muszą wynikać z ogólnych praw , rz ą ­ dzących ciałam i; zarówno niema tu miejsca dla elem entarnej siły życiowej, ja k i dla elem entarnej siły żywej. Samo z siebie się rozumie, że fizyka i chemia dziś jeszcze nie są naukam i skończonemi, że naw et n a jb a r­

dziej zasadnicze poglądy w tej dziedzinie w przyszłości ulegną radykalnym zmianom.

To jedno je s t pew ne: fizyologia nigdy nie będzie m ogła na innych zasadach tłumaczyć zjawisk życiowych ja k te, którem i posługują się fizyka i chemia do tłum aczenia przyrody m artwej.

W rozwoju fizyologii stanowczym był je ­ den zwrot, a mianowicie ustalenie stosunku jej do medycyny praktycznej. Chcąc spra­

wiedliwie ocenić dzisiejszy stan nauki fizyo- logicznej, musimy na zw rot ten szczególniej­

szą zwrócić uwagę. Słuszne twierdzenie Galena, źe medycyna praktyczna bez fizyo­

logii istnieć nie może, miało ten skutek, że właśnie potrzebom owej medycyny praktycz­

nej fizyologia, jako nauka, zawdzięcza swój początek i od tej pory w nierozerwanym z medycyną pozostaje związku. Związek ten je st niezbędny, dziś jeszcze bowiem stary po­

gląd G alena okazuje się najzupełniej uza­

sadnionym i takim na wieki pozostanie; dziś bowiem i zawsze wszelki postęp w medycy­

nie praktycznej nierozłącznie je s t związany z rozwojem fizyologii. W analogicznym stosunku zostaje fizyka i chemia do nowo­

czesnej techniki ■). T a ostatnia bez tam tych również istnieć nie może. Związek ten je d ­ nak fatalne za sobą pociąga skutki, ilekroć- wiedza teoretyczna krępuje się nim w rozwo­

ju swoim, ilekroć fizyologia takim się wy­

łącznie zagadnieniom oddaje, które wywołane są doraźną potrzebą medycyny praktycznej.

Takim sposobem zatraca się szeroki nauko­

wy pogląd, podstawy dalszego rozwoju za­

cieśniają się, w yrabia się pewna jednostron­

ność, k tó ra i medycynie samej na szkodę wychodzi. Czemże byłaby nasza fizyka i chemia, a wskutek tego i nasza technika, gdyby dwie pierwsze zawsze tylko praktyczne cele miały na względzie? R zeczą je s t abso­

lutnie konieczną, aby wiedza teoretyczna rozwijała się samodzielnie, na jaknajszer- szych podstawach, własne tylko zaspakajając potrzeby i dążności, bez względu na możliwe rezultaty praktyczne. W zasadzie te tylko właśnie wyniki m ają najdonioślejsze znacze­

nie praktyczne, które były owocem badań czysto teoretycznych. Nowożytną bakteryo- logią wraz z tak świetnem jej zastosowaniem zrodziła nie fizyologia, lecz mikroskopowe odkrycia botaników, a praktyczne rezultaty prześwietlania ciał zapomocą promieni R ont- gena zawdzięczają byt swój czysto teore­

tycznym badaniom światła. Przyczynę tak znakomitego rozwoju niemieckiej techniki znajdujem y właśnie w szerokiej teoretycznej podstawie, k tórą dla techniki stanowią nauki

*) P atrz ostatnią mowę O stw alda na te g o ­

rocznym zjeźd zie elektrotechników w Monachium.

(9)

N r 2. WSZECHŚWIAT 25 przyrodnicze. Pizyologia niecierpliwie go­

niąc za bezpośrednim rezultatem praktycz­

nym, nieraz odstępowała od tej zasady, wsku­

tek czego rozwijała się nierównomiernie i nie­

jed na jej pokrewna nauka o wiele ją wyprze­

dziła.

Stanowisko, jakie fizyologia zajęła wobec medycyny praktycznej, sprawiło, że wyłącz­

nie niemal oddała się badaniom pospolitszych objawów życiowych u człowieka. Dopóki znajomość anatom ii ograniczała się do orga­

nów człowieka i zwierząt wyższych, było to koniecznem, bo anatom ia zawsze była i być musi poprzedniczką fizyologii i toruje jej drogę. A le nawet w dzisiejszych czasach, kiedy anatom ia porównawcza już tak kolo­

salne zrobiła postępy; kiedy mikroskop już wykazał, że narządy i tkanki wszystkich organizmów składają się z komórek; kiedy zoologia i botanika, histologia i embryologia zrobiły w swojej dziedzinie jaknajwiększy użytek z tych zdobyczy— dziś jeBzcze fizyo- logia nie opuściła swego tradycyjnego stan o ­ wiska. A jednak najznakomitszy fizyolog wszystkich czasów, J a n M uller, przed pó ł­

wiekiem już wypowiedział zdanie, które zresztą wszystkiemi pracami swemi stwier­

dził, że fizyologia tylko porównawczą być może.

T ak więc znamy w ogólności czynności ciała ludzkiego, które nam podpadają pod zmysły, złożone objawy życia, wtórne i trze­

ciorzędne pochodne spraw elementarnych, niekiedy nawet aż do bardzo drobiazgowych szczegółów, natom iast mamy conajwyżej (i to nie zawsze) bardzo skąpe i niepewne wiado­

mości o istotnej sprawie życiowej, która się rozgrywa w elem entarnych składnikach tk a­

nek i organów, w komórkach. A przecież owe pospolite i powierzchowne zjawiska ży­

ciowe są tylko wyrazem czynności komórek.

Wiemy wprawdzi , że wszystkie objawy życiowe, zarówno specyalne i złożone, ja k , ogólne i zasadnicze, właściwą przyczynę mają w chemicznych skrawach przemiany m ateryi, które się odbywają w żywych komórkach, ale właśnie ów właściwy proces życiowy w ko­

mórce ja k na teraz je s t granicą badań fizyo- logicznych.

W rzeczy samej badanie przejawów życia w komórce połączone je st z niezwykłemi trudnościam i. Zwykle metody fizykalne fizyo­

logii, k tó re tak wielkie oddały usługi w t ł u ­ maczeniu pospolitych czynności ciała k rę ­ gowców, tutaj nie mogą być stosowane, skąd w ostatnim la t dziesiątku coraz bardziej roz­

powszechniło się mniemanie, że minęła dla fizyologii kwitnąca epoka badań czysto fizy­

kalnych. N aturalnie, że badania objawów życia w komórce również nie zdołają się obejść bez środków fizykalnych, ale będą to inne środki, inne metody niż te, które dotąd w fizyologii główne miały znaczenie. Ponie­

waż proces życiowy i przem iana m ateryi w komórce je s t kompleksem spraw chemicz­

nych, przeto ostateczne rozwiązanie tych za­

dań przypadnie w udziale chemii fizyologicz- nej; i faktycznie, w ostatnich czasach coraz więcej się zaczęto interesować kwestyami fizyologiozno - chemicznemi. Ale i chemia fizyologiczna tak a, ja k ą je s t dzisiaj, nieskoń­

czone napotyka trudności. Ona także dotąd była prawie wyłącznie chemią organów i tk a­

nek; naw et ostatnie ta k ważne odkrycia w chemii tkanek, poznanie znaczenia soku gruczołu tarczowego, specyalnie ty re oj o dyny, nakoniec wynalezienie antytoksyn i na tem oparta seroterapia, niczego nas nie nauczyły w kwestyi właściwych procesów, odbywają­

cych się w samej komórce. To, czegośmy się

! dowiedzieli o życiu n a drodze chemicznej, I dotyczy tylko jego początku i końca. Znam y

tylko m aterye wprowadzane do organizmów i wydzielające się z substancyi żywej.- Co się w jej w nętrzu dzieje, to je s t przed nami ukryte.

Z badanie właściwego procesu życiowego dlatego je st tak utrudnione, że z jednej stro ­ ny, jako kompleks przejawów chemicznych n a najmniejszej przestrzeni usuwa się on z pod naszej bezpośredniej obserwacyi; z d ru ­ giej zaś każdy wpływ chemiczny natychm iast wywołuje w sprawie życiowej głębokie zmia­

ny, a naw et zupełnie j ą przerywa. B adając chemiczny skład komórki, dowiadujemy się tylko czegoś o obum arłej m ateryi komór­

kowej, a rezultaty te są zbyt słabe, aby pozwoliły nam wnioskować o tem, co się dzie- ]•• w żywej komórce. Z a jedyną wskazówkę do zbadania procesu życiowego komórki słu­

żyć nam mogą elem entarne przejawy życia

tejże, które nam bezpośrednio obserw acja

odkrywa. Gdy więc chemia fizyologiczna

w przyszłości coraz bardziej zwracać się hę-

(10)

26 WSZECHSW IAT N r 2.

dzie ku komórce sam ej, to i zbadanie jej fizyologii stanie się możliwem; ale to są usi­

łowania, k tó re zaledwie dopiero w ostatnich czasach podjęte zostały. B adanie zmian, j a ­ kim ulegają komórki w norm alnych objawach życiowych pod wpływem celowych doświad­

czeń, oraz coraz bardziej postępująca znajo­

mość chemicznego składu komórki obum ar­

łej dostarczy nam również najistotniejszego m ateryału do zbadania samego procesu ży­

ciowego.

Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, doszliśmy do przekonania, że to, co krótko nazywamy

„życiem” i co do pewnego stopnia prostem się wydaje, w rzeczywistości je s t jednym ła ń ­ cuchem niezmiernie skomplikowanych obja­

wów. J u ż sam fakt, że naw et w komórce martwej znajd u ją się ta k złożone związki chemiczne, ja k nukleina i nukleoalbum ina, związki o setkach i tysiącach atomów, związ­

ki, których budowa stereochem iczna u rą g a wszelkiej analizie,— ten fakt sam jeden już nas uchroni od złudnych marzeń, jakoby można było kiedykolwiek zbadać chemizm życia ze wszystkiemi jego tajnikam i. Swoją d ro g ą nie mam y powodu uw ażać zadania tego za niedające się zgoła rozwiązać. Czas coraz to uchyla tę zasłonę i pozwala nam okiem rzucić do w nętrza; a jakkolwiek to, cośmy dotąd poznali z wielkiego procesu przem iany m ateryi, sąto tylko odosobnione, m ało znaczące cząstki całości, to i one po­

zw alają nam ju ż na wnioski, najogólniejszej wprawdzie natury, o samej istocie procesu

życiowego. Tłum. Z. Sz.

{Dok- nast.).

ZNACZENIE BARW W PAŃSTWIE ZWIERZĘCEM.

(D ok oń czen ie).

Jeszcze jeden czynnik wywiera wpływ na ubarwienie, a mianowicie ciepło. Jak ież znaczenie może mieć barw a czarna, k tó ra do ozdobnych nie należy, a i ochrony rzadko je s t w stanie dostarczyć? W iadom o jednak,

że kolor czarny najlepiej pochłania ciepło, z tego więc względu je st dogodnym dla zwierząt, zwłaszcza o tem peraturze krwi zmiennej (zimnokrwistych). Ciemne jaszczur­

ki, węże, ślimaki nagie są dość pospolitem zjawiskiem. Bezwątpienia, czarnych zwie­

rz ąt byłoby znacznie więcej, gdyby w grę nie wchodziły kwestye ochronne. Zachodzi tu taj to samo, co z barwam i ozdobnemi.

Między ptakami drapieżnemi najciem niej­

sze są sępy, żywiące się przeważnie padliną.

Z wróblowatych czarnem upierzeniem od­

znaczają się towarzyskie i wszystkożerne ptaki z rodziny kruków, które pokarm znaj - dą wszędzie a napaści się nie obawia]ą, gdyż trzym ają się grom adam i. Czarnemu jerzykowi nadzwyczaj rączy lot zapewnia zawsze możność schw ytania dostatecznej ilości owadów, ja k również zabezpiecza go przed napastnikam i.

Możność pochłonięcia większej ilości ciepła ma również znaczenie w zabarwieniu ja j;

b rak wszakże dotąd większej ilości spostrze­

żeń pod tym względem. Zauważono jed nak pewną skłonność do melanizmu w jajach ptasich, gnieżdżących się w miejscowościach wilgotnych, mianowicie u nurów (Colymbi- dae) i niektórych kaczek.

B ardzo ciekawe są spostrzeżenia, dokona­

ne n id żabami. J a ja ich, pozbawione sko­

rupki, zaw ierają nieco czarnego barwnika w tej połowie, która je st zwrócona ku górze, do św iatła. Barwnik ten znajduje się obfi­

ciej na jajach żaby lądowej (R an a tem pora- ria), niż n a jajac h wodnej (R. esculanta).

Cóż się jed n ak okazuje? Pierwszy z wymie­

nionych gatunków składa skrzek w m arcu lub początkach kwietnia, drugi dopiero w końcu m aja lub czerwca, a więc ja jk a jego są mniej narażone na zimno.

Bardzo wielu kręgowcom właściwe je st podwójne ubarwienie, polegające n a tem, że grzbiet ich m a barwę ciemną, wogóle mniej lub więcej urozmaiconą a nawet ozdobną, spód zaś bywa jaśniejszy, bardzo często wprost biały.

Przypadki, w których brzuszna stron i je s t

ubarwiona świetniej, niż grzbietowa, łatwo

wytłumaczyć połączonem działaniem walki

o byt i doboru płciowego, ja k to m a miejsce

u niektórych ptaków. A le dobór płciowy

nie mógłby spowodować powstania barw ja ś ­

(11)

N r 2.

WSZECHS WIAT.

27 cha ma znaczenie ochronne. Trudniej nieco zastosować to samo wyjaśnienie do zwierząt lądowych. Uszłoby ono jeszcze dla ptaków, zwłaszcza tych, które spędzają przeważną część dnia w powietrzu na łowach, ale wy­

daje się zupełnie nieodpowiedniem dla ssą- niejszych i skromniejszych. Powodem tylko

w tym przypadku je st walka o byt lub za­

bezpieczenie się od zimna.

D la ryb i innych zwierząt wodnych to p o ­ dwójne ubarwienie stanowi wyborny środek ochronny, gdyż ptaki drapieżne, unoszące się nad wodą, z trudnością mogą spostrzedz ciemną, barwę ich grzbietu na tle mniej lub więcej czarnego dna. Inaczej rzecz się ma ze stroną, spodnią, k tórą pokrywa pięknie srebrzysta łuska o migotliwym połysku. D la zwierząt patrzących ukośnie z dołu na po­

wierzchnię wody, ta ostatnia m a wygląd szyby lustrzanej wskutek całkowitego we­

wnętrznego odbicia promieni światła, nie mogąc) ch wydostać się nazewnątrz z powo­

du zbyt wielkiego k ąta padania. S rebrzysta barw a i migotliwy połysk brzusznej strony ryb naśladują znakomicie to zjawisko i czy­

nią je trudno dostrzegalnemi dla drapieżców głębinowych.

T a sam a przyczyna tłum aczy nam, d la ­ czego płaskie fiondry m ają jeden bok ciała, mianowicie ten, na którym znajdują się oczy, zabarwiony, drugi zaś białawy. N ie chodzi tu ta j o stronę spodnią i grzbietową, ale 0 boki prawy i lewy. W iadomo jednak, źe flondry pływ ają właśnie na boku i na tym mianowicie, który jest biały.

Powyższe tłum aczenie da się zastosować do przeważnej części zwierząt wodnych. Są je d n a k i wyjątki o jaśniejszym grzbiecie; ale

1 tu ta j, ja k to często bywa, wyjątki potwier­

dzają ogólne prawo, zamiast je obalać.

Podnaw ka (Echeneis) ma górną stronę jasn ą, spodnią zaś ciemną. C ała ta ryba jednak je st niejako odwróconą w stosunku do innych : posiada ona na grzbiecie spe- cyalną tarczę, zapomocą której przytwierdza się do dna statków, skorup żółwia i tym po­

dobnych przedmiotów; więc grzbiet jej staje się niewidzialny, brzuszna zaś strona po­

winna właśnie być ciemną, żeby nie odbijać od barwy przedmiotów, do których ry b a się przytw ierdza.

Jed en ze ślimaków nagich z rodzaju G lau- cu 8, zamieszkujących morza zwrotnikowe, ma brzuch błękitny, grzbiet zaś zupełnie jasny.

A le tu taj wyjaśnienie je s t łatwiejsze, gdyż ślimak ten pływa zawsze brzuchem dogóry.

W taki sposób dla ogółu zwierząt wodnych atk ie odmienne zabarwienie grzbietu i brzu­

cych. W takim jed n ak razie podwójne z a ­ barwienie musi pozostawać w związku z za­

bezpieczaniem się od zimna.

Czarne pióra lub sierść dobre są póty, d o ­ póki mogą pochłaniać ciepło, to jest dopóki zwierzę zostaje w zetknięciu z ciepłem po­

wietrzem lub jest wystawiane na działanie promieni słonecznych. Ale z chwilą, gdy powietrze bardziej się oziębi lub zwierzę zacznie bezpośrednio stykać się z łatwiej po- cbłaniającem i ciepło przedmiotami, ja k wo­

da lub wilgotna ziemia, czarna barw a traci swoje znaczenie, jako łatwiej oddająca ciepło; biała szata okazuje się dogodniejszą.

Z tego punktu widzenia staje się zrozu­

miałem, dlaczego grzbiet, jako zwrócony ku źródłu ciepła — słońcu, jest ciemniejszy, brzuch zaś jaśniejszy. W takim jednak r a ­ zie objaw ten najsilniej powinienby występo­

wać u ssących oraz ptaków wodnych, jak również u mieszkańców miejsc wilgotnych.

T ak też je st w istocie.

Foki i inne ssące płetwonogie m ają sierść n a stronie brzusznej przeważnie białą, toż samo da się powiedzieć ó piórach większości ptaków płetwonogich i brodzących. S ą je d ­ nak i wyjątki, tym razem bynajmniej nie potwierdzające prawideł, a przytem bardzo trudne do wytłumaczenia. Dlaczego np.

samiec kaczki edredonowej ma grzbiet i skrzydła białe, brzuch zaś czarny? Ze względu na ciepło jestto stanowczo niewy­

godne. Należy więc przypuścić, że chyba przeważają tu taj jakieś względy ozdoby, ważniejsze dla ptaka, niż zabezpieczenie od zimna.

Zwierzęta lądowe, zwłaszcza drobne, b a r ­ dziej narażone na zetknięcie z chłodną po­

wierzchnią ziemi, dostarczają licznych przy­

kładów zabarwienia podwójnego. Jaszczu r­

ki, drobne drapieżne i gryzonie prawie zaw­

sze m ają barwę brzucha białą lub przy najmniej znacznie jaśniejszą aniżeli grzbie­

tu. Pod tym względem szczególniej godne uwagi są różne gatunki myszy : mysz domo­

wa, mniej narażona n a zimno, je st prawie

(12)

28 W SZ ECHS W IAT Nr 2.

zupełnie jednobarw ną, leśna zaś i polna m a­

j ą stronę spodnią znacznie jaśniejszą. W ogó­

le między zwierzętami lądowemi można zna- leść raczej zadużo przykładów , niż zamało, bo jaśniejsze ubarwienie od spodu m a wielu mieszkańców stre f gorących, trudno zaś przypuścić, aby m iało ono tam stanowić ja k ą ś ochronę przed zimnem. W obec niemoż­

ności zadaw alniającego wyjaśnienia wszyst­

kich objawów podwójnego zabarw ienia stano­

wiło ono szkopuł nielada, niepozwalający uogólnić działania wyżej wymienionych czynników. Z tego względu godnemi są uwagi doświadczenia, pomyślane i wykonane w roku 1896 przez angielskiego m alarza A b b o tt H . T h ayera, gdyż w ykazują one, że jaśniejsze zabarwienie strony spodniej zwie­

rz ą t lądowych m a znaczenie ochronne. Opis ich podajem y podług niemieckiego czaso­

pisma P rom etheus *).

Z astanaw iając się nad podwójnem ubar-

j

wieniem zwierząt, T hayer zwrócił uwagę na jednę okoliczność, a mianowicie, że ciemna

j

strona nie odcina się nigdy ostro od jasn ej, lecz przechodzi w nią przez szereg cieniowań.

j

P rzedm iotem jego obserwacyi b y ła p a rd w a | (Lagopus albus), której upierzenie przed­

staw ia wszystkie przejścia od rudego grzbie-

j

tu z czarnem upstrzeniem do śnieżno-białego j brzucha. B arw a grzbietu ta k znakomicie j odpowiada kolorytowi otoczenia, że ptak,

j

naw et zblizka je s t prawie niewidzialny. I J e j też przypisywano wyłącznie tę zdolność pardw y znikania w jednej chwili z przed oczu; ja s n a barw a spodu nie mogła, na po­

zór, odegrywać w tem żadnej roli.

Tym czasem T hayer, obserwując uważnie | pardw ę doszedł do wniosku, że sam a zgod­

ność ubarw ienia grzbietu z kolorem oto-

j

czenia nie byłaby wcale w ystarczającą bez białej barwy brzucha i kolejnych przejść

j

do niej; cowięcej p ta k byłby dostrzegalny { nawet w pewnej odległości, gdyby m iał ! upierzenie jednostajne koloru ziemistego.

Żeby ostatecznie przekonać się o słuszności

J

swego przypuszczenia, pomalował on spód i boki nieżywej pardw y w ta k i sposób, że [ przybrały one zupełnie kolor grzbietu. N a- i stępnie ta k pomalowanego p tak a umieścił J

') P rcm etlieus n -r 4 2 2 z r. 1 8 9 7 .

na ziemi we właściwem mu położeniu. S k u ­ tek był uderzający : pardw a, niedostrzegalna w zwykłych w arunkach, obecnie odcinała się wyraźnie od tła , jakby na dowód, że n a­

zwa barw y ochronnej należy się właściwie cieniowaniu jej ubarwienia. N astępnie T h a ­ yer wykonał jeszcze 2 doświadczenia, z któ­

rych jedno pokazywał zebranym umyślnie przyrodnikom (9 listopada 1896 r.). P rz y ­ gotowawszy kilka jaj drewnianych, wiel-

! kością dorównywających tułowiowi bekasa,

! pomalował je odpowiednio do upierzenia pardwy, t. j. na kolor ziemisty u góry i czy­

sto biały od spodu, z odpowiedniemi przej­

ściami. Oprócz tego dwu takim samym jajom n ad a ł jednolitą ziemistą barwę. P o ­ tem poosadzał wszystkie ja ja n a 6-cio calo­

wych drucikach i ustawił je na ziemi niby stadko ptaków. Z odległości 40—50 łokci można było z łatwością spostrzedz oba je d ­ nolite ja ja , podczas gdy dla zauważenia pozostałych trzeb a się było zbliżać na odle­

głość 6— 7 łokci, pomimo tego, że uczestnicy wiedzieli przecie, w którem miejscu należy ich szukać.

W drugiem doświadczeniu 3 takie ja ja były powleczone lepką rnasą i następnie osypane ziemią tak, że przybrały zupełnie jej barwę. N astępnie dwa z nich pomalo­

wano od spodu na biało i odpowiednio po- cieniowano z boków, trzecie zaś pozostało jednolitem. P rzy rozpatrywaniu nawet z nie­

znacznej odległości, oba dwubarwne ja ja zni­

kały z oczu podczas gdy jednolite wydawało się jeszcze ciemniejszem, niż było w rz e ­ czywistości. N astępnie T hayer pomalował na biało spód tego ja jk a i w jednej chwili zniknęło ono, jakby na skinienie różdżczki czarodziejskiej. Oba te doświadczenia do­

konano na ziemi nagiej, a potem powtórzono na traw niku, używając, naturalnie zam iast ja j brunatnych pomalowanych na zielono z białym spodem lub jednolitych. Skutek był zupełnie tak i sam.

Spostrzeżenie T hayera znakomicie zaokrą­

glają i dopełniają teoryą barw ochronnych, wyjaśniając te jej punkty, które najbardziej mogły ulegać krytyce.

Jeżeli jednakfprzyjm ujem y za rzecz do.

wiedzioną ochronne znaczenie barw , mimo-

woli nasuwa się nam pj tanie, czy zwierzęta

zdają sobie sprawę z tego znaczenia barw

(13)

Nr 2. WSZBCHSWIAT 29 czy też korzystają, z nich nieświadomie. P y ­

tanie, zaiste, niełatwe do rozstrzygnięcia, pomimo tego, źe można przytoczyć parę j faktów, rzucających na nie pewne światło.

Płoohliwość i tajemniczy tryb życia p ta- i ków świetnie ubarwionych czy ż nie może służyć za dowód, że zd ają one sobie do pew-

j

nego stopnia sprawę z niebezpieczeństwa,

j

jakie te ozdoby pociągają za sobą? Je stto tem bardziej uderzającem , że ptaki o upie-

j

rżeniu ochronnem, ja k np. kuropatwy, pozwa­

la ją zazwyczaj podejść do siebie bardzo j blizko i dopiero w ostatniej chwili zrywają się do lotu. Czyż nie nasuwa się mimowoli przypuszczenie, że liczą one na to, że dzięki swej barwie nie zostaną spostrzeżone.

Jeszcze ciekawszą rzeczą jest przybieranie przez ptaków pewnej pozycyi, która im n a­

daje groźny wygląd albo ułatwia zniknięcie z przed oczu napastnika. Znanem je st pod tym względem śmieszne zachowanie się krę- togłowa (Y unx), starającego się głosem i ru ­ chami szyi naśladować węża. Przewyższa go jednak pod każdym względem bąk (Bo- tau ru s stellaris). P ta k ten, spędzający całe dnie w nadbrzeżnych trzcinach, postępuje w następujący sposób, jeżeli zauważy jakieś groźne niebezpieczeństwo : w jednej chwili przysiada i wyciąga dogóry szyję wraz z gło­

wą i dziobem w taki sposób, że tworzą one jed nę linią z tułowiem, bardzo zbliżoną do pionu. W tej postaci bąk przypomina r a ­ czej palik zaostrzony lub pęk suchej trzciny, niż żywego ptaka.

Zapewne przykłady takie pozwalają przy- ! puścić, że zwierzęta postępują świadomie, a tem samem zdają sobie sprawę z ochrony, jakiej im dostarcza barw a lub położenie.

A le któż może zaręczyć, że nie są tu jakieś odruchy, jakieś czynności instynktowe? W t a ­ kich rzeczach błądzimy i zapewne długi czas, jeżeli nie zawsze, błądzić będziemy poomac- ku. P rzy ro da nie wyjawia ta k łatw o swych tajem nic : zdobycie klucza do nich, zapozna­

nie się z niemi sąto wogóle zadania trudne i ciężkie, a zbadanie psychicznego życia zwierząt nie należy do najłatwiejszych mię­

dzy niemi.

B . Dyakowski.

W SPRA W IE ZAŁOŻENIA

TOW ARZYSTW A POLSKIEGO PRZYJACIÓŁ ASTRONOMII.

Od d-ra M. Ernsta, asystenta przy katedrze astronomii sferycznej i geodezyi wyższej we Lwo­

wie, otrzym ujemy list następujący ; Szanowna R edakcyo!

Na początku r. z. powstał projekt założenia

„Towarzystwa Polskiego przyjaciół A stronom ii”, m ającego na celu popularyzacją w iedzy astron o­

micznej w najszerszych kolach. Założenie T o ­ w arzystwa zostało zawarunkowanem zgłoszeniem się przynajmniej 50 członków. Liczba zgłoszeń, otrzymanych dofychczas, je s t nad wyraz mała, wiem jednakże z rozmów prywatnych, że je s t wiele osób, sym patyzujących z projektem i goto­

wych zostać członkami Towarzystwa, o ileby ono założone zostało. Ponieważ sprawy, p o łą ­ czone z organizacyą T ow arzystw a, zostały mnie powierzone, proszę więc w szystkich, którzy prag­

ną zapisać się na członków, aby raczyli nadsyłać zgłoszenia na moje ręce— a to najpóźuiej do 1-go lutego 1 8 9 8 r. Gdyby do tego czasu odpowied­

nia liczba członków się nie zgłosiła, założenie Towarzystwa do skutku nie dojdzie. N adm ie­

niam, że projekt statutów „Towarzystwa P o l­

skiego przyjaciół astronom ii” ogłoszony został w „W iadomościach m atem atycznych13, tom I, z e ­ szyt 1, W arszawa, 1 8 9 / r.

D -r M. Ernst.

L W Ó W , O n S E R W A T O U Y U M .

D la czytelników naszych, nieposiadających wzmiankowanego zeszytu „W iadom ości matema­

tycznych”, podajemy tu całkow icie tek st projektu statutów Towarzystwa Polskiego przyjaciół astro­

nomii.

I. Z a d a n i e T o w a r z y s t w a . J e g o s i e ­ d z i b a .

1. Towarzystwo Polskie przyjaciół astronomii ma za zadanie : a) rozpow szechnienie w iedzy astronomicznej w kraju; b ) obznajmianie swych członków z najnowszemi postępam i astronomii;

c) pobudzanie do badali naukowych i popieranie prac swych członków; d) spożytkow yw anie tych prac dla celów naukowych; e) wzajemną wymia­

nę spostrzeżeń, pom ysłów i życzeń członków T o ­ w arzystw a.— 2. Siedzibą Towarzystwa je s t m iej­

sce pobytu jeg o Sekretarza (patrz III, 7).

II. C z ł o n k o w i e , i c h p r a w a i o b o w i ą z k i . 1. Członkiem T ow arzystw a może być każdy, kto w piśm ie w ysfosowanem do W ydziału (patrz III, 5, b) ośw iadczy chęć popierania żądań i ce­

lów Towarzystwa, prześle wpisowe w ilości 2 złr.

i zobow iąże się do w noszenia stałych składek

rocznych do kasy tegoż. Składka roczna u sta ­

nawia się w wysokości 4 złr. W noszący odrazu

kwotę 50 złr. zostaje członkiem dożywotnim T o ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

ci, przedstawiają jeszcze wiele innych stron ciekawych, a to z powodu, źe u niektórych (zresztą bardzo nielicznych) paproci młoda roślinka także ukazuje się na

rusza się prawie zawsze pomiędzy Marsem a ziemią i tylko przez bardzo małą część 8 woj ego obrotu oddala się od słońca dalej, niż Mars.. Obliczone

Zdaje się również, że wogóle mrówka wychodząc z gniazda stara się trzymać śladów tych swych poprzedniczek, które wracają już do mrowiska. N a zakończenie

nych nietylko linie rozmaitych pierwiastków przesuwają się rozmaicie, ale nawet linie tego samego pierwiastku, w tej samej części widma przypadające, lecz

niejszy zarzut przeciw opinii, że łosoś się w rzekach nie żywi, podniósł A. Brown, utrzymując, że katar, stwierdzony przez d-ra Gullanda, nie istnieje. Ażeby

Póki zaś Do pozostaje bez zmiany, stygnięcie w kierunku od powierzchni ku środkowi również zwolna i stopniowo zmniejsza się i zanika, wówczas rozpoczyna się

jeżeli okres drgań elektrycznych, jakie mogą się w nich odbywać, jest taki sam, jak i w fali padającej.. W przeciwnym razie fala przez deskę

Istotnie bowiem je ­ żeli pod działaniem tego wpływu cząsteczki wewnętrzne chociaż w bardzo nieznacznym stopniu uchylą się od drogi prostolinijnej, wówczas