JV p . 3 4 . Warszawa, d. 21 sierpnia 1898 r. T o m X V II.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".
W W ars za w ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata*
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
K om itet Redakcyjny W szechśw iata stanow ią P anow ie D eike K., D ickstein S., H oyer H . Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozew lcz J „ N a
tanson J „ Sztoicm an J ., Trzciński W . i W róblew ski W .
i^ d r e s ZEEećLafec^I: I2:ra.ł^:o'we3l?:.ie-IE:3rzed .m leścle, 2STr S<3.
P O L O N I U M .
B ecąuerel wykrył, źe sole uranowe i uran metaliczny wysyłają promienie o własno
ściach bardzo zbliżonych do promieni R o n t
gena : działają one na płytę fotograficzną, niektóre ciała nieprzenikliwe dla św iatła są przezroczystemi dla nich, a powietrze, przez k tó re przechodzą, przewodzi elektryczność.
W lutym r. b. jednocześnie i niezależnie p. Schm idt w Berlinie i p. Skłodowska-Cu- rie w P ary żu zauważyli, że to r i jego związ
ki wysyłają promienie identyczne z prom ie
niami uranowemi
Do mierzenia prom ieniowania różnych sub- -stancyj, rodaczka nasza, p. Skłodowska-Ou- rie, spożytkowała własność promieni uran o wych rozpraszania ładunków elektrycznych, ja k o zjawisko najłatw iej dające się uchwy
cić i dokładnie wymierzyć. P rzy rząd w tym celu używany sk ład ał się z dwu płytek m e
talowych o średnicy 8 cm; odległość między niemi wynosiła 3 cm. Je d n ę płytkę pokry
wano w arstew ką proszku badanego ciała.
N astępnie naładow ano płytki tak, że różnica potencyałów wynosiła 100 wolt i mierzono przy pomocy elektrom etru p rąd, przepływ a
ją c y przez tak urządzony kondensator.
Badanie tym sposobem soli i m inerałów uranowych dało rezultaty nieoczekiw ane:
niektóre m inerały, zawierające uran : pech- blenda i ch a lk o lit') wysyłają więcej prom ieni Becąuerela, niż sam uran, chociaż wogóle promieniowanie soli uranowych zależy od ilości zaw artego w nich uranu, i jest słabszem od promieniowania uranu metalicznego.
Chalkolit, otrzym any sztucznie, nie działa energiczniej od innych soli uranu, a znane nam ciała zanieczyszczające ten m inerał nie wywierają żadnego wybitnego wpływu na płytę fotograficzną, lub na ciała naelektry- zowane.
D ane te naprowadziły p. Skłodowską na myśl, że silne promieniowanie pechbłen- dy i chalkolitu zależy od obecności niezna
nego pierw iastku, bardziej energicznego od ') Pecbblenda (uraain lub uran czarny) U30 4 (UO . U 20 3) należy do grupy szpinelu, silnie jest zanieczyszczona ołowiem, żelazem, arsenem, krzemionką i rzadkiemi metalami : cerem, lanta- nem, torem. Napotyka się zwykle w czarnych zbitych lab ziarnistych masach, rzadko w ośrnio- ścianach o tłustym połysku.
Chalkolit, wodny fosforan uranu i miedzi : CuU2P 20 12 . 8H20 , należy do grupy uranitów (t. zw. mik uranowych); szmaragdowo zielone kryształy, zazwyczaj piramidy, należące do u k ła du kwadratowego.
530 WSZECHŚWIAT N r 34.
u ra n u lub toru. S ta ra n ia w celu wydzielenia tego pierw iastku z pechblendy zostały uwień
czone pomyślnym skutkiem .
A nalizow ana pechblenda była praw ie dwa i pół raza bardziej czynna od uran u (nb.
wszystkie produkty analizy były badane na prom ieniowanie zapom ocą opisanego powy
żej kondensatora); rozpuszczono j ą w kwa
sach i traktow ano siarkow odorem : u ran i tor pozostały w roztw orze, a strącony osad za
w ierał n ader energicznie prom ieniujące ciało wraz z siarkiem ołowiu, bizm utu, miedzi, a r senu i antym onu.
Osad ten przem yto siarkiem amonu, w któ rym się rozpuściły siarki arsenu i antym onu, a ciało czynne pozostało w osadzie. O sad pozo
s ta ły rozpuszczony został w kwasie azotnym.
Z roztw oru tego kwas siarczany strąc a ołów, z pozostałej cieczy am oniak strą c a miedź i nowe ciało pozobtaje w roztw orze razem z bizm utem . Dotychczas p. Skłodowska-Cu- rie nie zdołała jeszcze rozdzielić je w zupeł
ności, jednakże zauważyła, że siarek bizm utu nieco łatw iej rozpuszcza się w kwasie azot
nym niż poszukiwane ciało, k tó re zato ł a t wiej się strą c a wodą z roztw oru i je s t b a r
dziej lotnem. Rzeczywiście m ieszanina siar- ków bizm utu i nowego pierw iastku ogrzana w ru rze szklanej do 700° u latn ia się : siarek bizm utu osiada w częściach bardziej ciep
łych, a prom ieniujący siarek nowego elemen
tu osiada w częściach ru rk i o tem peraturze 350°— 300° w postaci czarnego pyłu.
O trzym ano w ten sposób ciało 400 razy silniej prom ieniujące od uranu, a żaden z obecnie znanych pierw iastków nie posiada tej własności. P rom ieniują tylko tor i uran, ta n ta l zaś nadzwyczaj słabo.
N a zasadzie tego p. Skłodow ska-Curie przypuszcza w otrzym anym osadzie obecność pierw iastku dotychczas nieznanego, z włas
nościami chemicznemi n ad e r zbliżonemi do własności bizm utu, i proponuje dlań piękną nazwę „polonium ”.
B a d a n ia widmowe nowego pierw iastku nie dały dotychczas określonych rezultatów — nowego, a charakterystycznego widma nie otrzym ano, ale copraw da u ran, to r i ta n ta l m ają osobliwe widma, składające się z nie
zliczonych, nadzwyczaj cienkich linij, z tru d nością dających się zauważyć; może i nowy |
1 pierw iastek, którego własności fizyczne są zbliżone do własności u ra n u i to ru , m a i po
dobne do nich widmo.
(C. R. 1898). J a n Lewiński.
Z A la .s k :i.
Podczas kilku ostatnich miesięcy zajęcie, ja k ie budziły rozsypiska złote nad rzeką K londyke i w A lasce, trochę ostygło. Zim a przecięła wszystkie drogi do „złotego piekła”
i ostudziła zapały. A le nadeszła wiosna, zaczęły topnieć śniegi, ruszyły n a rzekach lody, a z nimi tysiące awanturników, oży
wionych zdwojoną energią, podsycaną n a dzieją szybkiego zbogacenia się. C iągną oni przedewszystkiem z K an ad y i K alifornii, ale i s ta ra E u ro p a nie pozostaje w tyle; a w por
tach prow adzących do A laski można się n a
wet spotkać z opalonymi przez afrykańskie słońce pionieram i T ransw aalu, spoglądają
cymi z pewnem zadziwieniem i przerażeniem na olbrzymie afisze towarzystw przewozo
wych am erykańskich, wychwalające bogat- stw a T ransw aalu i zachęcające górników z K londyke do przeniesienia się z nad Ju k o nu nad W aal.
Podczas całej ubiegłej zimy wszyscy, kogo obchodzi K londyke, z niepokojem oczekiwali wieści z krainy złota. P ism a am erykańskie i angielskie, w braku wiadomości pewnych podaw ały opisy zmyślone i przypuszczenia przejm ujące dreszczem . W iedziano n a pew
no jeden fakt, mianowicie, że [ci górnicy z Dawson-City, którzy nie chcieli opuścić nagrom adzonych skarbów i zimowali n a zlo-
| dowaciałej ziemi, byli odcięci od wszelkich podstaw , skąd mogliby czerpać niezbędne zapasy żywności. Śniegi, lody, burze, strasz
liwa tem p eratu ra i ciągła noc staw iały nie
przebyte zapory. Obliczono w przybliżeniu, copraw da trochę na w iatr, liczbę pozosta
łych górników i ilość zapasów i jak o wynik obliczenia dochodzono do wniosku, że pozosta
ło na 8 zimowych miesięcy 10 000 górników, zaopatrzonych w zapasy zaledwo w ystarcza
jące na trzy. N a podstawie tej statystyki nie tru dno było dojść do wniosków nadzwyczaj, pesymistycznych.
N r 3 4 . WSZECHŚWIAT 5 3 1 D ługo wierzono, że górnicy Klondyke za
bijają się i pożerają wzajemnie. Z łoto nie miało dla nich wartości i po prostu walało się—kiedy kość niedogryziona wywoływała bitwy. Był to wspaniały tem at dla m ora
listów.
W szystkie nadludzkie wysiłki energii i po
święcenia, aby przyjść z pomocą tym nie
szczęśliwym, pozostały bez skutku. W y s ła ny Jukonem statek, otoczony lodami, zato
n ął. W szystkie próby przejścia przez prze
łęcz Chilcoot nie u dały się. J e d n a z wy
praw, licząca 12 koni z 12 000 kg towarów, została pochłonięta przez lody. In n a dosię
g ła jeziora B ennet, ale tu znalazła się wśród chaotycznego m orza lodów, po którem psy i sanie nie mogły się posuwać. Ludzie, n ale
żący do tej wyprawy, uniknęli śmierci tylko dzięki nadludzkim wysiłkom, a zapasy przez nich samych zostały spożyte. Rzadkie, nie podlegające wątpliwości nowiny potwierdziły te sm utne wieści. Pewien inżynier, który powrócił z K londyke, opowiadał, źe pewien nieszczęsny bogacz ofiarował mu za miejsce w dobrze uorganizowanej karaw anie, pow ra
cającej do Ju n e a n , 75 000 funtów (675 000 rubli)!
Do tych wieści dołączyły się niepociesza- ją c e depesze z portów, prowadzących na przełęcze W ith e i Chilkoot. Z chaosu tych wieści wyobraźnia wysnuwała przerażające obrazy rozbojów, m orderstw i lynczowania.
W rzeczy samej zima zatrzym ała w portach Dyen i Skaguay spóźnionych poszukiwaczów;
zawiedzieni, skazani n a bezczynność, wydaw
szy resztę zapasów i pozbawieni możności zarobku, zaczęli się dopuszczać różnych bez
prawi, tak, że S tany Zjednoczone dla u trzy m ania porządku, zmuszone były wysłać k rą żownik i 300 żołnierzy.
S tan rzeczy w Dawson City okazał się znacznie lepszy i ostotnie depesze są uspoka
jające.
Policya kanadyjska dokazała cudów, zdo
ła ła ona połączyć Dawson z fortam i i m ag a
zynami Ju k o n u i usunąć k atastro fę głodową.
Zapasów wystarczyło, a naw et cena konserw spadła o 25% . Roboty zimowe nie ustały, ta k że towarzystwo przewozowe A laski przy
gotowało sta tk i do przewiezienia z Ju k o n u dwudziestu milionów dolarów, otrzymanych podczas zimy. Z re sztą miniona zima była
wyjątkowo łagodna, kilka dopływów Ju ko nu nie zam arzło wcale. Je d n a k w Dawson City rtęć w term om etrze zam arzła na dni 10.
Wywiadowcy ') nie tracili czasu zimą; nie
zmierne ilości złota, znajdujące się w n ap ły wowych piaskach Klondyke, pozwalają p rzy puszczać znajdowanie się jeszcze bogatszych żył i-odzimego ! m etalu w skałach kwarcyto- wych. Przypuszczenie to potwierdza się; pe
wien F ra k Salvin, dosyć znany am erykański bokser, znalazł żyłę w dwu górach, wzno
szących się na 3000 stóp nad poziomem J u konu. Ponieważ skała na tej wysokości nie u leg ła erozyi, złoto znajduje się na po
wierzchni ziemi i można śledzić żyłę na prze
strzeni 6 mil angielskich. Donoszą też, że inny mały dopływ Juk onu utworzył jeszcze bogatsze błotniste osady. N ad rzeczką Big- Salmon, o 720 kg od Ju n e a n i nad brzegam i S tew artu o 1000 kg od tegoż portu, znale
ziono również dobrze opłacające się „placery”.
Z d aje się, że A laska kryje nam jeszcze nie
jeden cud i gotuje niejednę niespodziankę.
Napływ nowych poszukiwaczy będzie w r. b.
bardzo znaczny. K oleje am erykańskie sprze
dały ju ż 30000 biletów, a na statk ach od- daw na zamówiono wszystkie miejsca, ściąg
nięto do S. JFrancisko wszystko, co się udało
| zgromadzić, nie zw racając uwagi na stan pa
rowców, to też było ju ź kilka wypadków roz
bicia, lub pęknięcia kotła. Ten napływ p a sażerów spowodował podwyższenie cen na statkach; odwrotnie powstało silne współza
wodnictwo pomiędzy linią kolejową Canadian Pacific R ailroad, a liniami Stanów Z jedno
czonych. K ilka miesięcy tem u koszt prze
ja z d u drugą klasą do portów oceanu W ie l
kiego wynosił 80 dolarów, obecnie—tylko 40.
Trudności podróży do K londyke w r. b. będą znacznie mniejsze, a i poprzednio przesadzano
| je. Liczne przeszkody zostały usunięte, a we wrześniu wszystko ułatw i kolej żelazna.
Obecnie na przejściu Chilcoot działa z do
brym skutkiem kolej linowa i przewozi dzien
nie 60—80 osób i do 100 ton ładunku. Za parę miesięcy Dawson-City i Juneau połą
czone zostaną telefonem.
Rozwój A laski zdaje się być zapewniony i wkrótce pow staną olbrzymie towarzystwa
*) Prospektor— tem mianem oznaczają ludzi„
, poszukujących miejsc złotodajnych.
532 WSZECHŚWIAT N r 34.
akcyjne; ju ż nawet zaczynają nabyw ać „ d a j m y” od górników, a zapewne w niedalekiej przyszłości zacznie się spekulacya akcyami.
Pośród gorączki i entuzyazm u poszukiwa
czy złota, powszechnie zapom inają o czerwo- noskórych indyanach i eskimosach, dawnych panach tego k ra ju . 'Jakkolw iek nie są oni robotnikam i, ani wolnymi górnikam i, poszu
kiwacze złota z trudnością mogą się bez nich obejść.
Indyanie, jużto jak o rybacy, ju żto jako myśliwi, m ieszkają wzdłuż wybrzeża W iel
kiego oceanu, lub rozrzuceni w m ałych g ru pach posuwają się do najdalej na północ p o łożonych części A m eryki. S ta n y Zjednoczo
ne i Państw o K a n a d y przedsiębrały niektóre środki dla pow strzym ania zupełnego wygi
nięcia tych indyan. N iestety, rozporządzenia te, szczególniej w S tanach Zjednoczonych są na każdym kroku gwałcone. W m iastach n ad oceanem W ielkim istnieje zwykle osobna dzielnica indyjska. W ielu indyan spędza la to pod m iastem w nam iotach, ja k to m a np.
miejsce w W ik toryi, gdzie kolonia indyjska obozuje latem tuż około dw orca kolejowego, wzdłuż rzeki rozbite są nam ioty, a n a rzece rzędem ustawione łodzie, będące ich w łas
nością.
W iększość tych plemion odznacza się ła godnością obyczajów, a chociaż niezdolni są do nabycia wyższej k u ltu ry , a alkohol szerzy pomiędzy nimi spustoszenie, nie pozbawieni są pewnej szlachetnej wyniosłości, a zarazem i naiwności.
Indyanie ci lubu ją się w legendach, którym n ad ają nieraz formy bardzo poetyczne. M i
tologia ich je s t bardzo rozwinięta i każdy strum ień, każda rzeka je s t tajem niczym sym
bolem bóstwa. T rzy wieki minęło od chwili kiedy podwładny V ancouvera, P u g et, wylą
dował w zatoce noszącej jego miano, a wy
padek ten ubarw iony fantazyą je s t przed
m iotem legendy, w której łączy się wspom
nienie tego przybycia z pierwszem opowiada
niem wiary chrześciańskiej przez misyonarzy.
W zetknięciu z cywilizacyą europejską, indya- nin traci wszystkie zalety i nabyw a wszystkich wad. N a w ybrzeżach zaczyna używać euro
pejskiego stro ju , a wodzowie niektórych p le
mion przywdziewają ubiory godne południo
wo-am erykańskich generałów .
W obec rozwoju h andlu w okolicach zło to
dajnych prawdopodobnie nie długo utrzy m a
j ą się ozdoby z barwnych piór i nie długo kobiety będą stroiły się w szklane paciorki i muszle.
Od ostatecznej zagłady chronić ich będzie czas jakiś dum a i wysokie pojęcie o szlachet
ności ich rodu. W osadach indyjskich, np.
w forcie W rang la, zw raca uwagę cały sze
reg słupów rozmaitej wysokości, umieszczo nych przed chatam i; słupy te dziwacznie rzeźbione, zakończone są niezgrabną figurą zwierzęcia lub człowieka, sąto oznaki szla
chectwa, herby indyan. M ałżeństw a z a w ierane są tylko pomiędzy ściśle równymi sobie.
W stosunkach z białymi indyanie używają szczególnej mowy, zwanej „szinuk”, złożonej z wyrazów angielskich, francuskich i indyj
skich. W ynalazcą tej mowy był wzięty do niewoli przez indyan m ajtek Jo hn Jew alt, w 1780 r. Języ k ten je st nadzwyczaj prosty i łatw y do zrozum ienia. M olier w swojej książce „A uf nach A la s k a ” podaje niektóre wskazówki, dotyczące tego języka, a raczej żargonu. M ężczyzna nazywa się m an, ko
b ie ta —klootch-m an, t. j. człowiek rodzaju żeńskiego; chłopczyk nazywa się tenas man, dziewczynka—tenas klootch man, t. j. mały człowiek rodzaju żeńskiego. A nglik zowie się king G eorge m an—człowiek króla J e r z e go, a am erykanin—Boston man, człowiek z Bostonu. Od francuzów kanadyjskich za
pożyczono : pom e—jab łko , doo—palec, m a
t o — m łotek, suk — cukier, m esso— msza, hasz —siekiekiera, cloa—krzyż i t. d. W praw dzie trudno w tym żargonie wygłosić w spa
n ia łą mowę, ale m ożna dostatecznie p orozu
mieć się.
Indyanie są prawie niezbędni dla poszu
kiwaczy złota. Obyci z klim atem i przyrodą, w ytrw ali na śnieżne zamiecie, wstępowanie j n a szczyty i żeglugę, znający wszystkie przej- I ścia i ścieżki, stanowią doskonałych przew od
ników i trag arzy . S ą oni ta k wytrwali, że w podróży z D yea do Dawson City wyprze
dzają białych o 10—12 dni. Wobec n a p ły wu górników zwiększyli ju ż oni swoje wyma
g ania i przebycie przełęczy Chilkoot niemało będzie kosztować tych, komu będzie chodziło o pośpiech.
G orączka złota nie opanowała ich, czują oni dla żółtego m etalu pewną pogardę, bez
N r 3 4 . 5 3 3 uczucia chciwości lub zazdrości opowiadają
0 bogatych w złoto okolicach, nie p o dejrze
wając nawet tych uczuć, jakim podlega biały słuchacz. K rainy te leżą dalej na północ 1 żaden jeszcze poszukiwacz nie zwiedził ich.
N a pierwszt-j przełęczy—mówią oni, wskazu
ją c palcem ku północy—znajdziesz złoto, na drugiej mało złota, na trzeciej wcale nic;
w czwartem przejściu trzeb a spać osiem razy (t. j. iść w ciągu 8 dni) i tam samo złoto, za
nadto wiele złota!
Podobnie ja k indyanie, znikają powoli eskimosi Alaski. Myśliwi amerykańscy i ros- syjscy szybko niszczą zwierzynę, nieodbicie potrzebną do utrzym ania eskimosów, którzy giną, nie znajdując na tej niewdzięcznej i ubogiej ziemi innych środków zaspokojenia potrzeb życiowych. Liczą dziś zaledwo oko- j ło 15 tysięcy tych resztek rasy północnej, które z trudnością tylko mogą się wyżywić z łowiectwa i rybołówstwa. Towarzystwa, prowadzące handel futram i, nie oglądając się na przyszłość wyniszczyły zamieszkującego A laskę dzikiego renifera (caribu), a z nim razem znika i eskimos.
Podobnie ja k względem indyan, rząd S ta nów Zjednoczonych przedsięwziął środki za
bezpieczenia od ostatecznej zagłady, widocz- nem jest bowiem, że rasa ta, przyzwyczajona do warunków dalekiej północy, niezbędnie i je st potrzebna przy eksploatacji Alaski.
Ponieważ dziki renifer stał się obecnie n ad zwyczaj rzadki, rząd Stanów Zjednoczonych postanowił dokonać próby wprowadzenia do A laski renifera domowego. W r. 1892 spro
wadzono z Syberyi około 200 sztuk zwierząt domowych w okolice Port-C larance, gdzie znajdują się łąki, pokryte porostem renife
rowym. Razem z reniferam i sprowadzono krajowców syberyjskich jak o nauczycieli, którzy mieli wskazać eskimosom A laski spo
soby hodowania tych zwierząt. Ale syberyj
scy profesorowie nie odpowiedzieli godnie swemu zadaniu i rząd z lepszym skutkiem sprowadził kilkanaście rodzin lapończyków norweskich. O dtąd stad a reniferów domo
wych powoli w zrastają. Z adanie nie je s t jed n ak zbyt łatw e, idzie tu bowiem o zam ia
nę narodu myśliwskiego na pasterski.
Jedynem zwierzęciem pociągowem, które w tym k ra ju śniegów i lodów oddało pewne usługi, je s t pies. R enifer jed n ak pod wzglę-
dem siły i wytrwałości posiada nad psem wielką przewagę. Pies, jak o zwierzę mięso
żerne, wymaga zapasu pokarm u, w który podróżny musi się zaopatrzyć, tymczasem re-
| nifer potrzebny dla niego pokarm sam wydo
bywa z pod śniegu. W dodatku sam renifer je st jadalny i może górnikom, karmionym lichą słoniną, fasolą i konserwami, dostarczyć od czasu do czasu kaw ałek świeżego mięsa.
Łatw o możemy zrozumieć ja k ważną kwestyą będzie hodowla renifera domowego.
(Tour du monde). W . W .
Co to je s t magma?
W e wszystkich podręcznikach i m onogra
fiach petrograficznych ') przy opisie i cha
rakterystyce sk ał wybuchowych na każdym kroku spotykamy term in „m agm a”, wraz z towarzyszącem mu niekiedy w nawiasie wyrazem „szkło”. Zobaczmy tedy, co to je st magma i ja k i je st jej do szkła stosunek.
Skały wybuchowe, które, ja k wiadomo z petrografii, drogą mechanicznego i che
micznego rozkładu składających je m inera
łów dostarczyły m ateryału do utworzenia się sk ał osadowych uwarstwionj ch, sąto, che
micznie rzecz biorąc, krzem iany. K rzem ia
ny te wylały się na powierzchnię ziemi lub w je j wnętrzu w postaci magmy, czyli ma
sy [ognisto-płynnej, która stygnąc, utwo
rzyła skały, zwane przez nas wybuchowemu M agm a więc jestto stop krzemionkowy, je s t
to lawa z kraterów przy wybuchach wulka
nów, teraz i dawniej .'po wszystkie czasy ist
nienia kuli ziemskiej, wypływająca. Może
my tedy j ą określić w sposób następujący : m agm a, jestto m asa ognisto-płynna, z której, drogą stygnięcia, powstały wszystkie skały wybuchowe.
W postaci płynnej, często zaś i po skrzep
nięciu, je s t ona podobna do szkła, podlega, stygnąc, tym samym prawom fizycznym i che
micznym co to ostatnie, dlatego też utożsa
m iają te dwa pojęcia, z tą jednak różnicą, źe, gdy wyrazu „m agm a” używają dla ozna-
*) Petrografia— nauka o skalach.
5 3 4 WSZECHŚWIAT N r 34.
czenia lawy, która, stygnąc, podległa k ry sta
lizacyi, „szkłem ” , nazyw ają lawę b ezp osta
ciową chociażby tego sam ego składu che
micznego co pierw sza.
S kład chemiczny m agm y je s t zawsze je dnakowy, ja k o m ieszanina związków krzemu, w tych jed n ak granicach w ahania są bardzo znaczne.
Ilość krzem ionki w rozmaitych magmach wynosi od 75—45% ; w m agm ach w krze
mionkę bogatych czyli kwaśnych spotykam y prócz tego najczęściej i w przeważnych ilo
ściach glinkę, tlenki potasowców i w niewiel
kich ilościach tlenki wapnia, m agnezyi i ż e laza; w m agm ach zaś w krzem ubogich, czyli zasadowych, widzimy potasowce w niewiel
kiej ilości lub też ich niema wcale, wzamian zato jed n ak wiele tlenków wapnia, a głównie m agnezu i żelaza. M agm y kw aśne są lżej
sze i jasne, zasadowe ciężkie i ciemne. Cię
ża r ich gatunkowy w aha się od 2,5 do 3,5.
Pomiędzy tym i typam i krańcow ym i istn ie
ją wszystkie możliwe przejścia, ta k źe nie możemy rozpatryw ać m agm y ja k o stałego związku chemicznego i w yrażać ich składu zapomocą wzoru stechiom etrycznego l).
Ścisłe określenie dla wszystkich szkieł sztucznych, mianowicie : szkła sąto m iesza
niny nieokreślonych stosunków określonych krzemianów, zostało zastosowane 2) do magm skał wybuchowych, k tó re na zasadzie danych chemicznych i fizycznych, można rozpatryw ać ja k o szklą naturalne. D aje ono możność uważać k ażdą m agm ę za roztw ór pewnych związków krzem u i zastosow ać do niej praw a, k tóre zostały wykryte d la roztworów w ogól
ności, a t. zw. „roztworów sta ły c h ” w szcze
gólności. Do tych ostatnich należy bezpo
staciowe szkło wulkaniczne, przedstaw iające przesycony „stały ” roztw ór wielu soli m i
neralnych (przeważnie krzem ianów ), k tó ry od odpowiedniego płynnego różni się tylko wielkością wewnętrznego tarc ia cząsteczko
wego. Z m niejszając to o statnie przez n ag rze
wanie szkła, możemy'wywołać w nim krystali-
*) W zór chemiczny, wyrażający stosunek wagowy lub objętościowy pierwiastków zw ią z
ku chemicznego względem siebie.
2) Lagorio : Ueber die Natur des Glasbasis etc. Tschermaks. Min. M itth. V III 1887, str. 437.
zacyę '). M agm y ta k uważane w stanie płyn
nym przedstaw iają przesycone, nasycone, lub niedosycone roztwory, z których przy powol- nem stygnięciu wydzielają się związki prze
sycające, skutkiem czego m agm a rozpada się na m inerały, to jest określone związki che
miczne w postaci krystalicznej. P rzy ra p - townem zastygnięciu m agm a nie wydziela minerałów lecz pozostaje przezroczystą i bez
postaciową, ja k szkło.
Dzięki tym własnościom z czasem zapomo- m ocą dokładnych analiz i bad ań doświad
czalnych można będzie ustalić granice nasycenia szkieł różnymi związkami i napew- no przepowiedzieć powstanie, w pewnych w arunkach stygnięcia, tych lub innych mine
rałów skałotwórczych przy danym określo
nym składzie magmy.
Gdy najw ażniejszą różnicą skał wybucho
wych je s t ich skład chemiczny (t. j. skład magmy), d ru g ą niemniej ważną, morfolo
giczną, także od magmy zależną, je s t ich budowa. M agm a, odkształcając się, może przejść przy krystalizacyi w ag g reg at m inera
łów dużych lub m ałych, jednakowej lub róż
nej wielkości, dobrze lub źle wykształco
nych, równomiernie rozmieszczonych, lub też z przew agą pewnych płaszczyzn i kierun
ków—od tego też wszystkiego zależy budowa skały.
W szystkie różnice w budowie zaliczają do kategoryi różnic warunków fizycznych, przy których odbyw ają się procesy krystalizacyi w magmie, tym roztw orze krzemianów, k tó ry podlega prawom wspólnym wszystkim roztw orom złożonym i których skład che
miczny swoją drog ą w arunkuje powstanie w niej tych lub innych związków— m inera
łów, t. j. skład mineralogiczny skał, a z a ra zem budowę i ich różnorodność 2). W iemy, np., że lawa, k tó ra się wylewa na powierzch
nię, a więc znajduje się pod nieznaczneru ciśnieniem, zastyga zazwyczaj jak o szkło bespostaciowe; lawa, k tó ra z głębiny wylała się na powierzchnię ziemi, zaw iera w sobie dwa rodzaje kryształów, większe, powstałe pod ciśnieniem w głębi, i mniejsze—na po-
') D r Reinchard Brauns : Chemisclie Mine
ralogie, 1896, str. 74, 95 — 98.
2) Lagorio : K woprosu o priczinach razno- obrazia izwierżennych porod. 1897, str. 5 — 6.
N r 34. WSZECHŚWIAT 535 wierzchni; nakoniec ta sam a lawa zastygła j
w głębi tworzy skały równomiernie krysta- [ liczne.
T eraz staje się jasnem , że budowa skały zależy od w ahań tem peratury; w arunkuje się powolnem lub szybkiem stygnięciem magmy, zależnem od większej lub mniejszej objętości ^ jej skupienia, od przewodnictwa ciepła środo- j wiska otaczającego, od ciśnienia, pod którem się ono znajduje n a większej lub mniejszej głębokości i na powierzchni ziemi; nakoniec od obecności lub nieobecności w niej materyj gazowych, co wszystko razem wzięte wpływa w ten lub inny sposób na krystalizacyę.
P rzy badaniu skał wybuchowych mag
m a je s t naszą alfą i omegą, od jej bowiem własności i składu chemicznego zależy po
wstanie tej lub innej skały wybuchowej, nic więc dziwnego, że nazwę „m agm a” spotyka
my nieustannie we wszystkich podręcznikach i monografiach petrograficznych.
Sław om ir M iklaszewski.
Praca psychiczna i temperatura mózgu.
(Dokończenie).
I I I .
W porównaniu z niewielką stosunkowo liczbą doświadczeń ja k a uderzająca rozmai
tość, a nawet sprzeczność wyników! Niepo
dobna w wykładzie popularnym wdawać się w krytykę samych doświadczeń i sposobu ich j wykonywania; zresztą w innem miejscu *), j gdzie przedm iot niniejszy opracowano w spo
sób bardziej szczegółowy, starałem się wy
kazać możliwe źródło błędów, o ile daje się to czynić bez własnych w tej mierze spostrze
żeń. Tylko wyniki, do których doszedł Tan- zi i którym nadawano znaczenie większe, niż zasługują, w ym agają niejakiego zastanowie
nia. Tanzi, ja k powiedziano, zakładał igły term oelektryczne w oponie tw ardej, wycho
dząc z założenia, że wprowadzone do kory mózgowej czyli szarej masy mogłyby wywo
łać w niej pewne uszkodzenia, wpływające na re z u lta t doświadczeń; igty powinny, jego zdaniem , tylko dotykać się powierzchni móz-
‘) Patrz art. mój p. t. „Ciepłota mózgu
■w związku z pracą psychiczną” .
gu. Tymczasem na podstawie mózgu znaj
dują się znaczne naczynia krwionośne, które n adają mu ruch, m ający wszelkie cechy pul- sacyi, t. j. polegający na kolejnem podno
szeniu się i opadaniu; podobny wpływ wy
wiera również oddychanie : podczas wydechu mózg się podnosi, podczas oddechu—opada.
Słowem, mózg nie znajduje się w stanie spo
czynku, lecz ulega niejako wahaniom stałym i peryodycznym, to zbliżając się do opony i i czaszki, to oddalając się od nich. Zdaniem D o rta ‘), inspirowanem przez Schiffa i p o - dzielanem również przez Mossa, przyczyną oscylacyj cieplnych, obserwowanych przez Tanziego, są właśnie wzmiankowane ruchy peryodyczne mózgu, odbywające się pod wpływem obiegu krwi i oddechu; gdyż, pod
nosząc się w kierunku opony, mózg dotyka się igły i udziela je j, a pośrednio i galwa- nometrowi, swej tem peratury , zaś opadając natu raln ie przestaje oddziaływać na igłę, co wywołuje zboczenie wsteczne galw anom etru, odpowiadające oziębieniu. Jeżeli jednak po
miniemy rzekome oziębienie, spowodowane,
j ja k się pokazuje, nie oziębieniem mózgu, lecz J jego cofaniem się od igły term oelektrycznej, [ będziemy mogli wyniki Tanziego postawić
obok wyników Schiffa. A le i wówczas sprzeczność między Schiffem i Tanzim z jed
nej strony, a Mossem z drugiej nie p rzestaje być rażącą, przynajm niej o ile rzecz dotyczy czysto intelektualnej sfery. Gdy bowiem Schiff konstatował ogrzewanie się mózgu juź przy zwyczajnej percepcyi wrażeń, Mosso nie mógł wykryć najlżejszych zmian tem peratury mózgu naw et pod wpływem bardzo złożonych procesów myślenia oraz procesów woli. Z e
| wszystkich kategoryj pracy psychicznej je d -
j na zdaje się wpływać w sposób bardziej s t a nowczy na tem p eratu rę mózgu, mianowicie—
wzruszenia; co do tego punktu, wszyscy ek s
perym entatorzy są z sobą w zgodzie, zarów no Schiff, ja k Tanzi, ja k i Mosso. N ic dziw
nego, albowiem wzruszenia, lubo należą nie
wątpliwie do stanu świadomości, są jed n o cześnie, a może przedewszystkiem stanam i fizyologicznemi; są one reakcyą organizm u na rozm aite bodźce zewnętrzne i wewnętrz-
') Dorta : Ć łude critique et experimentale sur la temperature cerebrale a la suitę d’irrita- tions sensitives et sensorielles, 1888, str. 2 9 ,3 3
536 WSZECHŚWIAT N r 34.
ne, dodatnie i ujemne, reakcyą, w której bio
r ą u dział najważniejsze narządy ciała, ja k : serce i naczynia, płuca, w nętrzności i t. d.
Podwyższenie tem p eratu ry mózgu je s t tylko szczególnym przypadkiem ogólnej reakcyi organizm u, zaś nie jedynym i wyłącznym jej objawem. T ak prawdopodobnie sądzi Mos
so, gdy przytacza przypadki podwyższenia w ew nętrznej tem p eratu ry ciała (w odbytni
cy) pod wpływem wzruszeń u P atriziego i własnego b rata. Z re sztą związek między wzruszeniam i a ogrzewaniem się ciała, w szczególności mózgu, bynajmniej nie jest absolutny. W jednem z doświadczeń, gdy term om etr wskazywał przez pewien czas je d nakow ą tem p eratu rę w mózgu i odbytnicy, oświadczono Delfinie P aro d i, że m a byó nie
zwłocznie chloroform owana. C hora gw ał
townie się opierała, mózg w net się ogrzał 0 0,04°, odbytnica— o 0,06°, ale już po upły
wie 2 minut te m p e ra tu ra zaczęła się obniżać 1 w ciągu 6 min. zm niejszyła się w pierwszem
miejscu o 0,15°, w drugiem — o 0,21°. D o świadczenie to dowodzi, że silne wzruszenie może spowodować niekoniecznie podwyższe
nie, lecz również obniżenie tem p eratu ry móz- gui ciała. A wniosek, do którego upow ażnia
j ą nas b ad a n ia dotychczasowe, je s t ten, że wzrost tem peratury mózgu może, ale nie mu
si następow ać pod wpływem pracy psychicz
nej; źe, jeżeli nawet istnieje związek przy
czynowy między zjawiskiem psychicznem a fizycznem, związek ten nie je s t bezpo
średni.
Gdzie więc należy szukać ogniwa pośred
niego? P ierw sza za raz nasuw a się myśl, że tem ogniwem pośredniem może być jak aś zm iana w obiegu krwi. W iadom o, ja k w raż
liwy je s t mózg na najdrobniejsze zaburzenia cyrkulacyjne; wiadomo również, że wzmożo
n a praca duchowa pociąga za sobą większy dopływ krwi do mózgu, który sam przez się w ystarcza aby podnieść tem p eratu rę organu.
Tem u jed n ak zaprzeczają wszyscy wymienie
ni badacze, bez względu n a m etodę i wyniki swych doświadczeń. Schiff d rażn ił nerwy czuciowe u zw ierząt za tru ty ch k u ra rą , któ rych serce pomimo sztucznego oddechu p rz e
sta ło już bić i ku wielkiemu zdumieniu swo
jem u obserw ow ał przy pomocy przyrządu term oelektrycznego w zrost ciepłoty mózgo
wej jeszcze w 12 m inut po u staniu obiegu
krwi. Co większa, obcinał on głowy młodym kotom i szczurom, a założywszy w mózgu igły term oelektryczne, drażnił skórę głowy prądem in d uk cyjny m : jeszcze po upływie 52 min. od dekapitacyi a p a ra t wskazywał ogrzewanie się mózgu pod wpływem podraż
nień, a tu przecież o krążeniu krwi nie mogło ju ż być mowy, tem mniej o wzmożonym jej dopływie. Posłuchajm y, co mówi Mossor uznana powszechnie powaga w kwestyach dotyczących cyrkulacyi krwi w mózgu. „Gdy dziewczynka (Parodi) zaczęła mówić, na
tychm iast objętość mózgu się zwiększyła (skutkiem większego dopływu k rw i). . . P r o siłem , aby p rzestała mówić : objętość mózgu zm niejszyła się (skutkiem odpływu krwi).
W tem posługaczka pokazała P arodi p ada- runek, który dla niej przygotowałem. W n a
stępstwie przyjem nego wzruszenia nastąpił dopływ krwi do mózgu obfitszy niż poprzed
nio pod wpływem procesu mowy”.
Innym razem robił doświadczenia na 45-letnim m ularzu, nazwiskiem Luigi Cane, również z uszkodzeniem czaszki. Mówił z nim o jego żonie, mianowicie o wrażeniu, jak ie na nim sprawiła. C ane nie znalazł od
powiedzi, ale widocznie m yślał o tym przed
miocie : natychm iast n astąp ił obfity dopływ krwi do mózgu. Słowem, p raca duchow a sam a przez się wiąże się z przyśpieszonym i zwiększonym obiegiem krwi w jej podście- lisku m ateryalnem . N atom iast „ani w aha
nia w objętości mózgu zależne od oddechu, ani większe jeszcze wahania, spowodowane zm ianam i w natężeniu naczyń krwionośnych, nie są w stanie zmienić tem p eratu ry mózgu bodaj o '/iooo0 • • • Procesy psychiczne, ja k kolwiek powodują przy przebudzeniu ze snu znaczne modyfikacye cyrkulacyjne w mózgu, w pływ ają w n ad er słabym stopniu na jego tem p eratu rę; również słabo oddziaływ ają w tym względzie stany wzruszeniowe, ta k że przypuszczenie, jakoby obfitszy dopływ krwi do mózgu sam przez się był w stanie sprowa
dzić podwyższenie jego tem peratury, nie mo
że się ostać”.
Ostatecznie więc przypuszczać należy, że^
jeżeli mózg istotnie może się ogrzewać port wpływem czynności duchowych, dzieje się to
skutkiem pewnych procesów, zachodzących we własnych jego k-omórkach; one właśnie są źródłem wyzwalającego się ciepła. J a -
N r 34. WSZECHŚWIAT 537 kieź to procesy zachodzą w kom órkach móz
gowych w stanie czynnym, t. j. podczas pro
cesów psychicznych i w ytw arzają ciepło?
Bezpośrednio nic o nich nie wiemy, praw do
podobieństwo wszakże przemawia za ich che
miczną n atu rą. „Term om etr— powiada Mos- so—wskazuje na przemianę energii chemicz- nej, w ytw arzającą ciepło. Co owo ciepło oznacza, nie wiemy. W iemy jednak, że sil
niejsze podwyższenia tem peratury mózgu nie idą w parze z jego czynnościami psychicz- nemi i ruchow em i”. Istotnie Mosso wykazał n a drodze doświadczenia, że w stopniu nie
równie wyższym, aniżeli w następstw ie pro
cesów psychicznych, mózg ogrzewa się sk u t
kiem napadu epileptycznego lub środków podniecających, ja k : kokaina, strychni
na i t. d. Musi więc istnieć w mózgu zasób energii chemicznej, którego kosztem organ ten może się ogrzewać niezależnie od swych czynności właściwych, t. j. psychicznych i r u chowych. S tą d dwojakie źródło ciepła móz
gowego: jedno—tkwiące w czynności swo
istej komórek mózgowych, d ru g ie—tkwiące w przemianie m ateryi, t. j. procesach che
micznych, niezależnych od funkcyj psychicz
nych i ruchowych mózgu. O statnie mogą być czasem potężne i podnosić tem peraturę organu o 0,5°— 3° C, odbywają się zaś w s ta nie zupełnej bezczynności organu, np po n a
padzie epileptycznym, w śnie głębokim bez widocznych przyczyn. W szelkie podwyższe
nie tem peratu ry mózgu pochodzenia nie- czynnościowego Mosso nazywa „konflagracyą organiczną” , nie w celu bliższego określenia wewnętrznej natu ry procesu chemicznego, lecz jedynie dla tymczasowej charakterystyki potężnych zm ian w przemianie m ateryi móz
gowej, nieznanych nam ani z przyczyn, ani z warunków. „K onflagracye organiczne”
sto ją w związku oczywiście z procesami od- żywczemi mózgu. W porównaniu z niemi w zrost tem peratury mózgu, występujący pod wpływem swoistej czynności komórek, jest niezm iernie m ały, czyli wywołujące go pro
cesy chemiczne są n ad e r słabego natężenia.
W niosek ten znajduje potwierdzenie w nie
dawnych badaniach Belm onda ') nad prze-
') Belmondo : Contributo critico e speri- mentale allo studio dei rapporti tra le funzioni cerebrali e il ricambio (Riv. sperim. di frenatria,
m ianą m ateryi w mózgu, z których wypada, że procesy psychiczne nie pociągają za sobą zwiększenia produktów chemicznych w mózgu.
N iektórzy fizjologowie usiłowali na pod
stawie badań nad tem p eratu rą mózgu roz
szerzyć prawo zachowania energii na sferę czynności psychicznych, uważając je za jed nę z licznych form energii wogóle. Próby tej nie można nazwać udatm j, a w każdym razie przekracza ona zakres fizjologii.
D r A . Grosglik.
Światło i niektóre ciała lotne wobec płyty fotograficznej.
Z asad a fotografii polega, ja k wiadomo, n a tem , że energia promieni świetlnych (tak wi
dzialnych, ja k niewidzialnych, np. promieni R ontgena, B ecąuerela i t. p.), pochłoniętych przez brom ek srebra, wywołuje w nim zmia- nę jego własności chemicznych. Związek ten, wystawiony na światło, a potem zanu
rzony w pewnych odczynnikach, np. w ro z tworze pyrogalolu, ro zk ład a [się, wydziela ze siebie srebro w postaci drobniutkiego proszku—czernieje. N ie poddany zaś d zia
łaniu promieni brom ek sre b ra zachowuje się odpornie względem odczynników i nie czernieje pod ich wpływem ').
J a k dotąd tylko promieniom, tylko pew
nym drganiom eteru przypisywaliśmy zdol
ność dokonywania tej przemiany bromku srebra; więc jeżeli tylko p łytka fotograficzna po zetknięciu jej z jakiem ciałem czerniała, podejrzewaliśmy, że ciało to wysyła promie
nie; i ta k było rzeczywiście, np. ze związkami uranu. F o tog rafia więc była sposobem od
krycia i uwidocznienia prom ieni niewidzial
nych.
A jednak ostatniem i czasy przekonano się, że nietylko falow ania eteru zdolne są wywo
ływać zmia-ny w istocie brom ku srebra.
Dwaj japończycy, pp. M uraoka i K asuya,
vol. X X I I (4), 1896); cyt. podług referatu w Zeit- schriff f. Psychologie u. Physiol. d. Sinnesorgane, tom a.V, zesz. 3, str. 218 — 220.
') Podobnie zachowują się też inne związki srebra.
538 WSZECHŚWIAT N r 34.
których im iona nie są obce czytelnikom W szechświata, przykryli w ciemności p ły tk a mi fotograficznemi naczynia, napełnione roz- m aiteini ciałam i pachnącem i, a po pewnym czasie poddali je zwykłym odczynnikom foto- .graficznym i otrzym ali n a tych kliszach ciemne plamy, zupełnie jak g d y b y zawartość naczyń w ydaw ała ze siebie promienie światła.
W ym ienieni badacze, zajęci kwestyam i inne- mi, zwrócili należną uwagę n a to swoje od
krycie, zanotowali fakt, lecz b adania d o k ła d ne odłożyli n a później.
Uczony angielski, p. W. J. R ussel, posunął
■sprawę nieco dalej.
Zdaniem japończyków najenergiczniej dzia
ła na płytę fotograficzną terpen ty n a; pokost prawie nie ustępuje terpentynie, ja k się o tem przekonał Russel. T e dwa zatem cia
ła używał on do swych badań, m ających kwestyą wyświetlić.
Przedewszystkiem należało wyjaśnić, czy przyczyną działania tego, o którem mowa, są niewidzialne promienie, k tóre być może pokost i terp e n ty n a wysyła, czy też p ara, unosząca się z tych ciał, k tó rą odczuwamy powonieniem.
Opiszmy doświadczenia, k tó re wykonał p.
.Russel w celu wyjaśnienia tej kwestyi.
1. Gdy lakier kopalowy, któ ry działa na płytę bardzo energicznie, długo gotować
w ten sposób wyparować zeń ciała lotne, to otrzym uje się m asa, k tó ra na czas długi po
zostawiona w bezpośredniem naw et zetknięciu z czułą w arstw ą kliszy, bynajm niej nie zmie
nia brom ku sreb ra. J u ż zatem n a zasadzie tego doświadczenia możemy utrzym ywać, że działanie omawiane w yw ierają ciała lotne w lakierze zaw arte.
2. Przez ciała jednorodne krystaliczne, np. przez mikę lub gips, prom ienie przecho
dzą, tymczasem, gdy naczynie z terpentyną lub tek tu rę namoczoną pokostem oddzielimy od płyty fotograficznej blaszką miki lub gip- au, nie otrzym ujem y żadnego działania P rz e ciwnie, działanie to ma miejsce, gdy zam iast c ia ła krystalicznego użyjemy żelatyny, celu
loidu, kolodyum , g u taperki, pergam inu, p a
pieru. P rze z wszystkie te ciała przenikają (dyfundują) ciecze i gazy, a zatem , jeżeli przeszkadzają one pokostowi działać na kli
szę, więc przyczyną tego m uszą być ciała lo t
ne, a nie prpmienie. U m acnia nas w tem prze
konaniu jeszcze ta okoliczność, że im grubsza je s t warstw a oddzielająca, tem wolniej od b y
wa się działanie.
3. N a płycie fotograficznej postawiono płaskie naczynie szklane, napełnione pokos
tem. Po tygodniu, gdy pły ta została p o d dana zwykłym inanipulacyom fotograficz
nym, okazało się, że miejsce zajmowane przez naczynie było zupełnie białe, a reszta płyty poczerniała.
4. K aw ałek świeżej i czystej tektury, ja k - n ajstaran niej wypłókany, nie działał n a b ro mek srebra. Trzym any nad pokostem lub terp entyn ą po trzech dniach nab ierał w łas
ności czernienia kliszy w przeciągu godziny.
Gdy poleźał na powietrzu dwa dni, gdy więc ulotniły się zeń substancye lotne, które w siebie wchłonął, działać na kliszę prze
staw ał.
5. N a kawałki tektury, [napojonej pokos
tem , i na szkiełka, pomalowane lakierem k o palowym, p. Russel położył płytę fotogra
ficzną, ale nie w arstw ą czułą, tylko stro ną odwrotną. Pozostaw ił to wszystko w ciem ności na dwa tygodnie, a potem kliszę wy
wołał. W ynik był taki, że pły ta po brzegach była zczerniała i zabarwienie to staw ało się coraz bledsze ku środkowi. P a ra , w ydosta
ją c się z pod kliszy, po brzegach tylko mogła wpływ swój wywrzeć.
6. N a tek tu rę, napojoną pokostem, p.
R ussel położył krążek miki, przykrył to blaszką mikową, w której był wycięty otwór, mniejszy niż krążek i przyłożył kliszę czułą warstw ą. L o tce pierw iastki od tek tury do kliszy mogły się przedostaw ać tylko pomię
dzy dolnym krążkiem miki i górną blaszką.
N a kliszy otrzym ał o k rąg łą plamę, ciemną po brzegach, a coraz bledszą ku środkowi.
Gdyby tu działały prom ienie,cała klisza jed nostajnie zczerniałaby.
7. P . Russel mówi, że gdy zetknąć z kli
szą bezpośrodnio tekturę, drzewo, blachę po
m alow aną lakierem lub pokostem, otrzym u
je się dokładne odbicie powierzchni, na k li
szy uw ydatniają się wszystkie nierówności przedm iotu, użytego do doświadczenia. Rus
sel tłum aczy to tem, że części więcej odda
lone od kliszy działają słabiej, gdyż para.w y- ziewana przez te części powierzchni, nie c a ła pochłaniana je s t przez brom ek sreb ra, lecz część jej rozprasza się.
N r 3 4 . WSZECHŚWIAT 5 3 9
W szystkie doświadczenia, które dopiero co opisaliśmy, odbywały się w tem peraturze zwykłej. W tem peratura cli nieco wyższych działanie ciał wyżej wymienionych znacznie się potęgow ało; już w przeciągu godziny p. Russel otrzym ywał tak piękne i wyraźne odbicia, źe, ja k mówi, moźnaby je śmiało przypisać św iatłu słonecznemu.
T ak więc kwestya, czy w sprawie omawia
nej mamy do czynienia z promieniowaniem, czy z parowaniem, rozwiązana została na k o rzyść tego drugiego.
P ow staje obok tego pytanie, na czem po
leg ają zmiany, powstające w kliszy, jakie odczyny zachodzą pomiędzy p arą terpentyny i bromkiem srebra, jeżeli rezultaty ich są zu pełnie podobne do rezultatów przez światło wywoływanych? N a to nie mamy jeszcze odpo
wiedzi. Wiemy tylko, że nie wszystkie ciała lotne działają w tym względzie. Dowodzą tego doświadczenia z benzolem, chlorofor
mem, siarkiem węgla, które zachowują się względem kliszy obojętnie. A le i kwestya, jakiego rodzaju ciała działają, może być rozstrzygnięta wtedy tylko, gdy wyjaśnioną zostanie isto ta i przebieg zjawiska, które do
tąd je s t zagadkowe.
W każdym razie zasługuje na wielką uw a
gę fakt, że bardzo rozrzedzone gazy, ja k np.
p a ra terpentyny przy tem peraturze zwykłej, lub zapach pokostu, posiadają zdolność wy
woływania takich zjawisk, które zarazem to warzyszą działaniu promieni świetlnych.
(Chem. News. 1898).
y
•y-
0 zjawiskach elektrycznych u roślin.
O ddaw na wiadomo, że u roślin w pew
nych w arunkach można wykazać istnie
nie prądów elektrycznych. Jeszcze w roku 1861 Jiirgen son dowiódł, że w poprzecznie przeciętych liściach znanej rośliny, Yallisne- ria spiralis, powierzchnia nieuszkodzona je s t elektrododatnia względem płaszczyzny p rz e
kroju. W krótce potem L. H erm ann spraw dził i potw ierdził badania Jiirgensona, oraz j dowiódł, że elektroujem ność miejsc uszko
dzonych względem powierzchni nietkniętych, j
je s t prawem ogólnem. Siła prądu według jego badań zależy od zawartości wody w roś
linie; siła elektrobodźcza waha się między 0,01—0,68 Dan.
Daleko ciekawszemi jednak są te doświad
czenia, które wykazują obecność napięcia elektrycznego w roślinach zupełnie nieuszko
dzonych. Niestety jed nak elektrofizyologia roślin nader m ało je s t opracowaną; nie może więc być mowy o jakim kolwiek całokształcie zjawisk elektrycznych w państwie roślianem .
Około 20 la t temu K unkel ogłosił obser- wacye nad rozmieszczeniem potencyałów elektrycznych w liściach nieuszkodzonych.
Z doświadczeń jego okazało się, źe nerwy liścia są elektrododatnim i względem zielo
nej powierzchni; nerw środkowy jest elektro- dodatnim względem rozgałęzień drobniej
szych i t. d. Dalej K unkel zauważył, że i zwilżając jednę część liścia możemy wy- I wołać w tem miejscu stan elektrododatni
względem powierzchni suchej.
O pierając się na tego rodzaju doświadcze
niach, K unkel wypowiedział zdanie, źe prądy elektryczne w roślinach pochodzą od różnic w stopniu wilgotności, resp. od przemieszcza
nia wody w roślinie. Przyczynę zaś stałego pojawiania się prądu między nerwam i i paren- chymą liścia widzi on w tej okoliczności, że różne części liścia różny staw iają opór w sią
kaniu wody, ja k o tem łatwo się przekonać przez proste zwilżanie liścia. Jeżeli więc przyłożymy wilgotne elektrody do nerwu i śródliścia, to dzięki właśnie tym różnym oporom wywołamy różnice w stopniu wilgot
ności odpowiednich ucząstków, co za tem idzie—p rąd elektryczny. W ten sposób K u n kel sta ra ł się wytłumaczyć występowanie w roślinach stanów elektrycznego napięcia na zasadzie zjawiska czysto fizycznego.
W kró tce jed n ak i w tym przypadku okaza
ło się, że zjaw iska fizyologiczne nie dadzą się w taki prosty sposób tłumaczyć. Obser- wacye i rozważania O. H aakego wykazały błędność doświadczeń i wniosków K unkla oraz dowiodły, że przyczyna występowania prądów w roślinach je s t daleko bardziej zło
żoną i zależy od procesów życiowych. P rze
dewszystkiem wykrytym został ścisły zwią
zek zjawisk, o których mowa, ze sprawą oddychania. Jeżeli np. liść, który wykazy
wał dość silny prąd od nerwu środkowego
5 4 0 W SZECHŚW IAT do śródliścia, pomieścimy w atm osferze w il
gotnego wodoru, p rą d słabnie, a naw et zu
pełnie ginie. W puśćmy tlen, a p rą d powróci do pierwotnej prawie siły.
Części roślin, które z n atu ry swej różnią się siłą oddychania, w ykazują też znaczne j różnice potencyału. Silne również prądy zo
stały wykryte w kiełkujących nasionach g ro chu (Pisum sativum ); tu ta j liścienie są elek- tro d o d atn ie względem innych organów.
Wyżej wymienione obserwacye, oraz wiele innych dały możność wyprowadzić następują- : ce tw ierdzenie o g ó ln e: między kom órkam i lub grupam i kom órek, które różnią się c h a rakterem spraw chemicznych, w ystępują p r ą dy elektryczne.
Nadzwyczajnie interesującem i oraz obfite - mi w skutki okazały się badania stanów elek
trycznych u roślin silnie reagujących na podniety ze św iata zewnętrznego, ja k o to czułek, rosiczka, muchołówka i t. p. S p o strzeżenia M unka, a przedewszystkiem B ur- don-Sandersona nad liśćmi muchołówki am e
rykańskiej (D ionaea m uscipula) w ykazały obecność w nich stałych prądów; p rz y k ła d a
ją c elektrody do przeciwległych końców owa- dożernej części liścia, otrzym am y p rą d od nasady do końca liścia. Jeżeli dalej weźmie
my liść dawno nie drażniony, to, łącząc sy- | m etrycznie położone punkty górnej i dolnej J
jego powierzchni, otrzym am y p rą d od wierz
chu liścia ku dołowi. J e s tto p rą d spoczyn
kowy. P rz y podrażnieniu liścia występuje j zm iana kierunku prądu; przedtem je d n a k da- j je się jeszcze zauważyć m om entalne w ahnię
cie się prąd u w kierunku wprost przeciwnym.
W razie długiego i częstego drażnienia liścia \ kierunek p rą d u od spodu liścia ku górze daje j się zauważyć bardzo długo; początkowo n a
wet B urdon-Sanderson taki stan liścia uw a
żał za norm alny. Zacznijmy teraz drażnić taki liść z odwróconym kierunkiem p rąd u ; j wtenczas p rą d znowu się odwróci, czyli sta - ! nie się norm alnym. S ta n ta k i trw a koło jednej sekundy, poczem siła prądu słabnie i znowu się odw raca. Ten ostatni kierunek j pozostaje n a bardzo długi przeciąg czasu. | M amy też tu ta j, również ja k w mięśniach i nerwach, zjawisko sum ow ania podniet.
Zachodzi obecnie pytanie, z ja k ą szybko
ścią rozchodzi się ów stan podrażnienia, wy- j wołujący opisane w ahania p rą d u spoczynko- i
wego. Dawniejszy badacz, Munk, wyraził przypuszczenie, że szybkość ta je st nadzwy
czajnie wielką. B urdon-Sanderson jed nak wykazał, że wynosi ona około 200 m m n a se kundę.
N a zasadzie powyższych doświadczeń, oraz obserwowanych, niestety mniej dokładnie, prądów u czułka (M imosa) i rosiczki (Drose- ra) zaledwie wątpić można, że mamy tu do czynienia ze zjawiskam i tejże kategoryi, co w mięśniach, nerwach i gruczołach, jak ko l
wiek warunki mechaniczne ruchu—skurcz mięśnia i zmniejszenie tu rg o ru —są całkowi
cie różne. Dalsze badania w tym kierunku, miejmy nadzieję, pozwolą wyświetlić n ad er ciem ną jeszcze spraw ę przenoszenia podniet u roślin czułych; może nawet rozszerzą n a
sze poglądy na jednę z najbardziej tajem n i
czych własności żywej m ateryi—na jej po
budliwość.
J a n Sosnoioski.
Najnowsze badania nad zawartością dwutlenku w ęgla w atmosferze.
Powietrze, bez którego niemożliwem jest życie, zawsze było przedm iotem pilnego b a dania. Lecz pomimo, że rozbiory powietrza słynne są ze ścisłości i udoskonalonych me
tod, a jed n ak do ostatnich la t ukrywały się w niem rozm aite nieznane gazy. Dziś znamy już wiele składników powietrza, ale dla życia organicznego niezbędnym z nich je s t tlen i dwutlenek węgla. Ten ostatni je st głów
nym m ateryałem , z którego budują się związki, składające ciało każdej rośliny.
Ł atw o zrozumieć, ja k wielką doniosłość ma ten związek w gospodarstwie przyrody; pilnie więc zdajemy sobie sprawę z jego zaw artości w powietrzu i wyszukujemy w jakiej zależno
ści znajduje się ilość jego od rozm aitych wa
runków.
W u lk any przy każdym wybuchu wyzie
w ają dwutlenek węgla, a c a ła powierzch
nia kuli ziemskiej, wszystkie skały, pochła
n iają go i zw iązują ze sobą bezpowrotnie;
płuca zwierząt i fabryki przysparzają atm o
sferze dw utlenku węgla, a zabierają tlen ,
N r 3 4 . WSZECHŚWIAT 5 41 rośliny zaś odwrotnie—zabierają, dwutlenek
węgla, rozkładają go, węgiel zatrzym ują, a tlen oddają z powrotem.
Dwutlenek węgla (C 0 2) czyli ja k go się po
tocznie nazywa kwas węglany, ja k każdy kwas łączy się łatw o z alkaliam i, t. j. z takiem i ciałami ja k wapno, baryt, amoniak, wodan sodu lub potasu. Jeżeli więc napełnim y n a czynie roztworem jednego z tych ciał, np.
wodą wapienną, wodą barytow ą, albo ługiem potasowym i wstawimy w tę ciecz rurkę, przez k tórą wpuszczać będziemy powietrze, to pęcherzyki gazu, w ydostając się z rurki i przebiegając przez słup cieczy alkalicznej, odstąpią jej wszystek dwutlenek węgla w nich zaw arty, gdyż roztwory alkaliczne chciwie go pochłoną. A zatem , jeżeli zważymy naczy
nie napełnione ługiem potasowym lub wodą barytow ą przed przepuszczaniem powietrza i po tej operacyi, to przyrost wagi będzie ciężarem pochłoniętego dwutlenku węgla;
łatw o stąd obliczyć procentową jego zaw ar
tość w powietrzu, jeżeli użyjemy do tego do
świadczenia określonej ilości powietrza.
M etodę opisaną wszyscy uw ażają za n a j
dokładniejszą. Pochłanianie dwutlenku węgla je st tu ta j zupełne i nie zachodzi żaden inny odczyn chemiczny. T ak wiedzieliśmy dotąd, i
Inaczej jednak tw ierdzą pp. A. Levy i H . H enriet. Uczeni ci w obserwatoryum Mont- souris (w P ary żu ) już od 20 la t codzień oznaczają ilość dwutlenku węgla w atm osfe
rze. Oznaczenia te dokonywali oni we dług nadzwyczaj czułej i ścisłej metody i do pochłaniania dwutlenku węgla uży
wali, ja k to je s t przez chemików przy
jęte, ługu potasowego lub wody b ary to wej, gdyż ciała te są w tym względzie naj
lepsze i najpewniejsze. K ażde oznaczenie dokonywają oni zawsze po dwa razy i na dwu przyrządach jednocześnie : jeden przy
rząd je st wypełniony ługiem potasowym, drugi wodą barytow ą. Otóż okazuje się,' że pomimo największej ścisłości, ja k ą w tym razie osięgnąć można, liczby otrzym ane przy użyciu dwu tych ciał nie zawsze się zgadzają, czasem jeden i drugi przyrząd wskazywał jednę i tę sam ą ilość dwutlenku węgla, cza
sem zaś przyrząd z wodą barytow ą wskazy
wał więcej.
Gdy do zbadania wzięto powietrze w Mont- Bouris (prawie za miastem, gdzie już wieś się
zaczyna) i zapomocą wodanu potasu i woda- nu barytu otrzymano w niem jednakow ą ilość dwutlenku węgla; natom iast b ad ając po
wietrze z placu Saint-Gervais otrzym ano różnicę w określeniach zapomocą tych dwu związków.
Doświadczenia te, oraz okoliczność, źe róż-
j nica pomiędzy określeniami zapomocą tych dwu alkalij zmienia się, ja k to zauważyli pp. Lśvy i H e n riet, ze zm ianą pór roku,
i miejsca, wysokości, skąd brano powietrze, oraz ze zm ianą koncentracyi roztworów po-
j chłaniających doprowadza do przypuszcze
nia, że obok pochłaniania dwutlenku węgla, I znajdującego się w atm osferze, zachodzi tu
jeszcze coś innego.
Kwestyą tę pp. Levy i H e n riet rozw iązują w sposób następujący: wodan potasu i wodan bary tu jednakowo pochłaniają gaz w mowie będący, ale obok tego w ich obecności tlen atmosferyczny spala“gazowe związki organicz
ne w powietrzu zawarte, czego produktem jest dwutlenekw ęgla, przyczem b ary t działa en er
giczniej, a zatem przy oznaczeniach om awia
nego gazu w powietrzu ważymy nietylko dwutlenek węgla, zaw arty w atm osferze, ale jeszoze i ten, który powstał z rozkładu związ
ków organicznych podczas samego przepusz
czania powietrza przez płyny pochłania
jące. A że b ary t działa energiczniej, więc przy jego użyciu otrzym ujem y większą ilość dwutlenku węgla. Jeżeli przeto usuniemy z powietrza związki organiczne, to i łu g i wo
da barytowa wykażą nam jednakow ą je go zawartość. T ak je s t w istocie. P rze- filtrowano powietrze przez watę, aby za
trzym ać zawieszone w niem pyłki, potem przepuszczono je przez rozgrzaną do czerwo
ności porcelanową ru rę, wypełnioną tlenkiem miedzi ') i potem przez płyny pochłaniające.
W tym razie potas i b ary t wykazał jed n ak o wą ilość dwutlenku węgla, a większą, niż z tego samego powietrza, nie przepuszczone
go przez rozpalony tlenek miedzi.
T a nowoodkryta własność wodanu potasu i wodanu b arytu zasługuje na baczną, uwagę, gdyż z tego co wiemy do dziś o tych związ-
i) Gazy organczne w tych warunkach zosta
ły spalone, gdyż rozpalony do czerwoności tlenek miedzi bardzo łatwo oddaje tlen związkom organicznym.