• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. JV . 34. Warszawa, d. 21 sierpnia 1898 r. Tom XVII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. JV . 34. Warszawa, d. 21 sierpnia 1898 r. Tom XVII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV p . 3 4 . Warszawa, d. 21 sierpnia 1898 r. T o m X V II.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".

W W ars za w ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata*

i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

K om itet Redakcyjny W szechśw iata stanow ią P anow ie D eike K., D ickstein S., H oyer H . Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozew lcz J „ N a­

tanson J „ Sztoicm an J ., Trzciński W . i W róblew ski W .

i^ d r e s ZEEećLafec^I: I2:ra.ł^:o'we3l?:.ie-IE:3rzed .m leścle, 2STr S<3.

P O L O N I U M .

B ecąuerel wykrył, źe sole uranowe i uran metaliczny wysyłają promienie o własno­

ściach bardzo zbliżonych do promieni R o n t­

gena : działają one na płytę fotograficzną, niektóre ciała nieprzenikliwe dla św iatła są przezroczystemi dla nich, a powietrze, przez k tó re przechodzą, przewodzi elektryczność.

W lutym r. b. jednocześnie i niezależnie p. Schm idt w Berlinie i p. Skłodowska-Cu- rie w P ary żu zauważyli, że to r i jego związ­

ki wysyłają promienie identyczne z prom ie­

niami uranowemi

Do mierzenia prom ieniowania różnych sub- -stancyj, rodaczka nasza, p. Skłodowska-Ou- rie, spożytkowała własność promieni uran o ­ wych rozpraszania ładunków elektrycznych, ja k o zjawisko najłatw iej dające się uchwy­

cić i dokładnie wymierzyć. P rzy rząd w tym celu używany sk ład ał się z dwu płytek m e­

talowych o średnicy 8 cm; odległość między niemi wynosiła 3 cm. Je d n ę płytkę pokry­

wano w arstew ką proszku badanego ciała.

N astępnie naładow ano płytki tak, że różnica potencyałów wynosiła 100 wolt i mierzono przy pomocy elektrom etru p rąd, przepływ a­

ją c y przez tak urządzony kondensator.

Badanie tym sposobem soli i m inerałów uranowych dało rezultaty nieoczekiw ane:

niektóre m inerały, zawierające uran : pech- blenda i ch a lk o lit') wysyłają więcej prom ieni Becąuerela, niż sam uran, chociaż wogóle promieniowanie soli uranowych zależy od ilości zaw artego w nich uranu, i jest słabszem od promieniowania uranu metalicznego.

Chalkolit, otrzym any sztucznie, nie działa energiczniej od innych soli uranu, a znane nam ciała zanieczyszczające ten m inerał nie wywierają żadnego wybitnego wpływu na płytę fotograficzną, lub na ciała naelektry- zowane.

D ane te naprowadziły p. Skłodowską na myśl, że silne promieniowanie pechbłen- dy i chalkolitu zależy od obecności niezna­

nego pierw iastku, bardziej energicznego od ') Pecbblenda (uraain lub uran czarny) U30 4 (UO . U 20 3) należy do grupy szpinelu, silnie jest zanieczyszczona ołowiem, żelazem, arsenem, krzemionką i rzadkiemi metalami : cerem, lanta- nem, torem. Napotyka się zwykle w czarnych zbitych lab ziarnistych masach, rzadko w ośrnio- ścianach o tłustym połysku.

Chalkolit, wodny fosforan uranu i miedzi : CuU2P 20 12 . 8H20 , należy do grupy uranitów (t. zw. mik uranowych); szmaragdowo zielone kryształy, zazwyczaj piramidy, należące do u k ła ­ du kwadratowego.

(2)

530 WSZECHŚWIAT N r 34.

u ra n u lub toru. S ta ra n ia w celu wydzielenia tego pierw iastku z pechblendy zostały uwień­

czone pomyślnym skutkiem .

A nalizow ana pechblenda była praw ie dwa i pół raza bardziej czynna od uran u (nb.

wszystkie produkty analizy były badane na prom ieniowanie zapom ocą opisanego powy­

żej kondensatora); rozpuszczono j ą w kwa­

sach i traktow ano siarkow odorem : u ran i tor pozostały w roztw orze, a strącony osad za­

w ierał n ader energicznie prom ieniujące ciało wraz z siarkiem ołowiu, bizm utu, miedzi, a r ­ senu i antym onu.

Osad ten przem yto siarkiem amonu, w któ ­ rym się rozpuściły siarki arsenu i antym onu, a ciało czynne pozostało w osadzie. O sad pozo­

s ta ły rozpuszczony został w kwasie azotnym.

Z roztw oru tego kwas siarczany strąc a ołów, z pozostałej cieczy am oniak strą c a miedź i nowe ciało pozobtaje w roztw orze razem z bizm utem . Dotychczas p. Skłodowska-Cu- rie nie zdołała jeszcze rozdzielić je w zupeł­

ności, jednakże zauważyła, że siarek bizm utu nieco łatw iej rozpuszcza się w kwasie azot­

nym niż poszukiwane ciało, k tó re zato ł a t ­ wiej się strą c a wodą z roztw oru i je s t b a r­

dziej lotnem. Rzeczywiście m ieszanina siar- ków bizm utu i nowego pierw iastku ogrzana w ru rze szklanej do 700° u latn ia się : siarek bizm utu osiada w częściach bardziej ciep­

łych, a prom ieniujący siarek nowego elemen­

tu osiada w częściach ru rk i o tem peraturze 350°— 300° w postaci czarnego pyłu.

O trzym ano w ten sposób ciało 400 razy silniej prom ieniujące od uranu, a żaden z obecnie znanych pierw iastków nie posiada tej własności. P rom ieniują tylko tor i uran, ta n ta l zaś nadzwyczaj słabo.

N a zasadzie tego p. Skłodow ska-Curie przypuszcza w otrzym anym osadzie obecność pierw iastku dotychczas nieznanego, z włas­

nościami chemicznemi n ad e r zbliżonemi do własności bizm utu, i proponuje dlań piękną nazwę „polonium ”.

B a d a n ia widmowe nowego pierw iastku nie dały dotychczas określonych rezultatów — nowego, a charakterystycznego widma nie otrzym ano, ale copraw da u ran, to r i ta n ta l m ają osobliwe widma, składające się z nie­

zliczonych, nadzwyczaj cienkich linij, z tru d ­ nością dających się zauważyć; może i nowy |

1 pierw iastek, którego własności fizyczne są zbliżone do własności u ra n u i to ru , m a i po­

dobne do nich widmo.

(C. R. 1898). J a n Lewiński.

Z A la .s k :i.

Podczas kilku ostatnich miesięcy zajęcie, ja k ie budziły rozsypiska złote nad rzeką K londyke i w A lasce, trochę ostygło. Zim a przecięła wszystkie drogi do „złotego piekła”

i ostudziła zapały. A le nadeszła wiosna, zaczęły topnieć śniegi, ruszyły n a rzekach lody, a z nimi tysiące awanturników, oży­

wionych zdwojoną energią, podsycaną n a ­ dzieją szybkiego zbogacenia się. C iągną oni przedewszystkiem z K an ad y i K alifornii, ale i s ta ra E u ro p a nie pozostaje w tyle; a w por­

tach prow adzących do A laski można się n a­

wet spotkać z opalonymi przez afrykańskie słońce pionieram i T ransw aalu, spoglądają­

cymi z pewnem zadziwieniem i przerażeniem na olbrzymie afisze towarzystw przewozo­

wych am erykańskich, wychwalające bogat- stw a T ransw aalu i zachęcające górników z K londyke do przeniesienia się z nad Ju k o ­ nu nad W aal.

Podczas całej ubiegłej zimy wszyscy, kogo obchodzi K londyke, z niepokojem oczekiwali wieści z krainy złota. P ism a am erykańskie i angielskie, w braku wiadomości pewnych podaw ały opisy zmyślone i przypuszczenia przejm ujące dreszczem . W iedziano n a pew­

no jeden fakt, mianowicie, że [ci górnicy z Dawson-City, którzy nie chcieli opuścić nagrom adzonych skarbów i zimowali n a zlo-

| dowaciałej ziemi, byli odcięci od wszelkich podstaw , skąd mogliby czerpać niezbędne zapasy żywności. Śniegi, lody, burze, strasz­

liwa tem p eratu ra i ciągła noc staw iały nie­

przebyte zapory. Obliczono w przybliżeniu, copraw da trochę na w iatr, liczbę pozosta­

łych górników i ilość zapasów i jak o wynik obliczenia dochodzono do wniosku, że pozosta­

ło na 8 zimowych miesięcy 10 000 górników, zaopatrzonych w zapasy zaledwo w ystarcza­

jące na trzy. N a podstawie tej statystyki nie tru dno było dojść do wniosków nadzwyczaj, pesymistycznych.

(3)

N r 3 4 . WSZECHŚWIAT 5 3 1 D ługo wierzono, że górnicy Klondyke za­

bijają się i pożerają wzajemnie. Z łoto nie miało dla nich wartości i po prostu walało się—kiedy kość niedogryziona wywoływała bitwy. Był to wspaniały tem at dla m ora­

listów.

W szystkie nadludzkie wysiłki energii i po­

święcenia, aby przyjść z pomocą tym nie­

szczęśliwym, pozostały bez skutku. W y s ła ­ ny Jukonem statek, otoczony lodami, zato­

n ął. W szystkie próby przejścia przez prze­

łęcz Chilcoot nie u dały się. J e d n a z wy­

praw, licząca 12 koni z 12 000 kg towarów, została pochłonięta przez lody. In n a dosię­

g ła jeziora B ennet, ale tu znalazła się wśród chaotycznego m orza lodów, po którem psy i sanie nie mogły się posuwać. Ludzie, n ale­

żący do tej wyprawy, uniknęli śmierci tylko dzięki nadludzkim wysiłkom, a zapasy przez nich samych zostały spożyte. Rzadkie, nie podlegające wątpliwości nowiny potwierdziły te sm utne wieści. Pewien inżynier, który powrócił z K londyke, opowiadał, źe pewien nieszczęsny bogacz ofiarował mu za miejsce w dobrze uorganizowanej karaw anie, pow ra­

cającej do Ju n e a n , 75 000 funtów (675 000 rubli)!

Do tych wieści dołączyły się niepociesza- ją c e depesze z portów, prowadzących na przełęcze W ith e i Chilkoot. Z chaosu tych wieści wyobraźnia wysnuwała przerażające obrazy rozbojów, m orderstw i lynczowania.

W rzeczy samej zima zatrzym ała w portach Dyen i Skaguay spóźnionych poszukiwaczów;

zawiedzieni, skazani n a bezczynność, wydaw­

szy resztę zapasów i pozbawieni możności zarobku, zaczęli się dopuszczać różnych bez­

prawi, tak, że S tany Zjednoczone dla u trzy ­ m ania porządku, zmuszone były wysłać k rą ­ żownik i 300 żołnierzy.

S tan rzeczy w Dawson City okazał się znacznie lepszy i ostotnie depesze są uspoka­

jające.

Policya kanadyjska dokazała cudów, zdo­

ła ła ona połączyć Dawson z fortam i i m ag a­

zynami Ju k o n u i usunąć k atastro fę głodową.

Zapasów wystarczyło, a naw et cena konserw spadła o 25% . Roboty zimowe nie ustały, ta k że towarzystwo przewozowe A laski przy­

gotowało sta tk i do przewiezienia z Ju k o n u dwudziestu milionów dolarów, otrzymanych podczas zimy. Z re sztą miniona zima była

wyjątkowo łagodna, kilka dopływów Ju ko nu nie zam arzło wcale. Je d n a k w Dawson City rtęć w term om etrze zam arzła na dni 10.

Wywiadowcy ') nie tracili czasu zimą; nie­

zmierne ilości złota, znajdujące się w n ap ły ­ wowych piaskach Klondyke, pozwalają p rzy ­ puszczać znajdowanie się jeszcze bogatszych żył i-odzimego ! m etalu w skałach kwarcyto- wych. Przypuszczenie to potwierdza się; pe­

wien F ra k Salvin, dosyć znany am erykański bokser, znalazł żyłę w dwu górach, wzno­

szących się na 3000 stóp nad poziomem J u ­ konu. Ponieważ skała na tej wysokości nie u leg ła erozyi, złoto znajduje się na po­

wierzchni ziemi i można śledzić żyłę na prze­

strzeni 6 mil angielskich. Donoszą też, że inny mały dopływ Juk onu utworzył jeszcze bogatsze błotniste osady. N ad rzeczką Big- Salmon, o 720 kg od Ju n e a n i nad brzegam i S tew artu o 1000 kg od tegoż portu, znale­

ziono również dobrze opłacające się „placery”.

Z d aje się, że A laska kryje nam jeszcze nie­

jeden cud i gotuje niejednę niespodziankę.

Napływ nowych poszukiwaczy będzie w r. b.

bardzo znaczny. K oleje am erykańskie sprze­

dały ju ż 30000 biletów, a na statk ach od- daw na zamówiono wszystkie miejsca, ściąg­

nięto do S. JFrancisko wszystko, co się udało

| zgromadzić, nie zw racając uwagi na stan pa­

rowców, to też było ju ź kilka wypadków roz­

bicia, lub pęknięcia kotła. Ten napływ p a ­ sażerów spowodował podwyższenie cen na statkach; odwrotnie powstało silne współza­

wodnictwo pomiędzy linią kolejową Canadian Pacific R ailroad, a liniami Stanów Z jedno­

czonych. K ilka miesięcy tem u koszt prze­

ja z d u drugą klasą do portów oceanu W ie l­

kiego wynosił 80 dolarów, obecnie—tylko 40.

Trudności podróży do K londyke w r. b. będą znacznie mniejsze, a i poprzednio przesadzano

| je. Liczne przeszkody zostały usunięte, a we wrześniu wszystko ułatw i kolej żelazna.

Obecnie na przejściu Chilcoot działa z do­

brym skutkiem kolej linowa i przewozi dzien­

nie 60—80 osób i do 100 ton ładunku. Za parę miesięcy Dawson-City i Juneau połą­

czone zostaną telefonem.

Rozwój A laski zdaje się być zapewniony i wkrótce pow staną olbrzymie towarzystwa

*) Prospektor— tem mianem oznaczają ludzi„

, poszukujących miejsc złotodajnych.

(4)

532 WSZECHŚWIAT N r 34.

akcyjne; ju ż nawet zaczynają nabyw ać „ d a j ­ m y” od górników, a zapewne w niedalekiej przyszłości zacznie się spekulacya akcyami.

Pośród gorączki i entuzyazm u poszukiwa­

czy złota, powszechnie zapom inają o czerwo- noskórych indyanach i eskimosach, dawnych panach tego k ra ju . 'Jakkolw iek nie są oni robotnikam i, ani wolnymi górnikam i, poszu­

kiwacze złota z trudnością mogą się bez nich obejść.

Indyanie, jużto jak o rybacy, ju żto jako myśliwi, m ieszkają wzdłuż wybrzeża W iel­

kiego oceanu, lub rozrzuceni w m ałych g ru ­ pach posuwają się do najdalej na północ p o ­ łożonych części A m eryki. S ta n y Zjednoczo­

ne i Państw o K a n a d y przedsiębrały niektóre środki dla pow strzym ania zupełnego wygi­

nięcia tych indyan. N iestety, rozporządzenia te, szczególniej w S tanach Zjednoczonych są na każdym kroku gwałcone. W m iastach n ad oceanem W ielkim istnieje zwykle osobna dzielnica indyjska. W ielu indyan spędza la ­ to pod m iastem w nam iotach, ja k to m a np.

miejsce w W ik toryi, gdzie kolonia indyjska obozuje latem tuż około dw orca kolejowego, wzdłuż rzeki rozbite są nam ioty, a n a rzece rzędem ustawione łodzie, będące ich w łas­

nością.

W iększość tych plemion odznacza się ła ­ godnością obyczajów, a chociaż niezdolni są do nabycia wyższej k u ltu ry , a alkohol szerzy pomiędzy nimi spustoszenie, nie pozbawieni są pewnej szlachetnej wyniosłości, a zarazem i naiwności.

Indyanie ci lubu ją się w legendach, którym n ad ają nieraz formy bardzo poetyczne. M i­

tologia ich je s t bardzo rozwinięta i każdy strum ień, każda rzeka je s t tajem niczym sym­

bolem bóstwa. T rzy wieki minęło od chwili kiedy podwładny V ancouvera, P u g et, wylą­

dował w zatoce noszącej jego miano, a wy­

padek ten ubarw iony fantazyą je s t przed­

m iotem legendy, w której łączy się wspom­

nienie tego przybycia z pierwszem opowiada­

niem wiary chrześciańskiej przez misyonarzy.

W zetknięciu z cywilizacyą europejską, indya- nin traci wszystkie zalety i nabyw a wszystkich wad. N a w ybrzeżach zaczyna używać euro­

pejskiego stro ju , a wodzowie niektórych p le­

mion przywdziewają ubiory godne południo­

wo-am erykańskich generałów .

W obec rozwoju h andlu w okolicach zło to ­

dajnych prawdopodobnie nie długo utrzy m a­

j ą się ozdoby z barwnych piór i nie długo kobiety będą stroiły się w szklane paciorki i muszle.

Od ostatecznej zagłady chronić ich będzie czas jakiś dum a i wysokie pojęcie o szlachet­

ności ich rodu. W osadach indyjskich, np.

w forcie W rang la, zw raca uwagę cały sze­

reg słupów rozmaitej wysokości, umieszczo nych przed chatam i; słupy te dziwacznie rzeźbione, zakończone są niezgrabną figurą zwierzęcia lub człowieka, sąto oznaki szla­

chectwa, herby indyan. M ałżeństw a z a ­ w ierane są tylko pomiędzy ściśle równymi sobie.

W stosunkach z białymi indyanie używają szczególnej mowy, zwanej „szinuk”, złożonej z wyrazów angielskich, francuskich i indyj­

skich. W ynalazcą tej mowy był wzięty do niewoli przez indyan m ajtek Jo hn Jew alt, w 1780 r. Języ k ten je st nadzwyczaj prosty i łatw y do zrozum ienia. M olier w swojej książce „A uf nach A la s k a ” podaje niektóre wskazówki, dotyczące tego języka, a raczej żargonu. M ężczyzna nazywa się m an, ko­

b ie ta —klootch-m an, t. j. człowiek rodzaju żeńskiego; chłopczyk nazywa się tenas man, dziewczynka—tenas klootch man, t. j. mały człowiek rodzaju żeńskiego. A nglik zowie się king G eorge m an—człowiek króla J e r z e ­ go, a am erykanin—Boston man, człowiek z Bostonu. Od francuzów kanadyjskich za­

pożyczono : pom e—jab łko , doo—palec, m a­

t o — m łotek, suk — cukier, m esso— msza, hasz —siekiekiera, cloa—krzyż i t. d. W praw ­ dzie trudno w tym żargonie wygłosić w spa­

n ia łą mowę, ale m ożna dostatecznie p orozu­

mieć się.

Indyanie są prawie niezbędni dla poszu­

kiwaczy złota. Obyci z klim atem i przyrodą, w ytrw ali na śnieżne zamiecie, wstępowanie j n a szczyty i żeglugę, znający wszystkie przej- I ścia i ścieżki, stanowią doskonałych przew od­

ników i trag arzy . S ą oni ta k wytrwali, że w podróży z D yea do Dawson City wyprze­

dzają białych o 10—12 dni. Wobec n a p ły ­ wu górników zwiększyli ju ż oni swoje wyma­

g ania i przebycie przełęczy Chilkoot niemało będzie kosztować tych, komu będzie chodziło o pośpiech.

G orączka złota nie opanowała ich, czują oni dla żółtego m etalu pewną pogardę, bez

(5)

N r 3 4 . 5 3 3 uczucia chciwości lub zazdrości opowiadają

0 bogatych w złoto okolicach, nie p o dejrze­

wając nawet tych uczuć, jakim podlega biały słuchacz. K rainy te leżą dalej na północ 1 żaden jeszcze poszukiwacz nie zwiedził ich.

N a pierwszt-j przełęczy—mówią oni, wskazu­

ją c palcem ku północy—znajdziesz złoto, na drugiej mało złota, na trzeciej wcale nic;

w czwartem przejściu trzeb a spać osiem razy (t. j. iść w ciągu 8 dni) i tam samo złoto, za­

nadto wiele złota!

Podobnie ja k indyanie, znikają powoli eskimosi Alaski. Myśliwi amerykańscy i ros- syjscy szybko niszczą zwierzynę, nieodbicie potrzebną do utrzym ania eskimosów, którzy giną, nie znajdując na tej niewdzięcznej i ubogiej ziemi innych środków zaspokojenia potrzeb życiowych. Liczą dziś zaledwo oko- j ło 15 tysięcy tych resztek rasy północnej, które z trudnością tylko mogą się wyżywić z łowiectwa i rybołówstwa. Towarzystwa, prowadzące handel futram i, nie oglądając się na przyszłość wyniszczyły zamieszkującego A laskę dzikiego renifera (caribu), a z nim razem znika i eskimos.

Podobnie ja k względem indyan, rząd S ta ­ nów Zjednoczonych przedsięwziął środki za­

bezpieczenia od ostatecznej zagłady, widocz- nem jest bowiem, że rasa ta, przyzwyczajona do warunków dalekiej północy, niezbędnie i je st potrzebna przy eksploatacji Alaski.

Ponieważ dziki renifer stał się obecnie n ad ­ zwyczaj rzadki, rząd Stanów Zjednoczonych postanowił dokonać próby wprowadzenia do A laski renifera domowego. W r. 1892 spro­

wadzono z Syberyi około 200 sztuk zwierząt domowych w okolice Port-C larance, gdzie znajdują się łąki, pokryte porostem renife­

rowym. Razem z reniferam i sprowadzono krajowców syberyjskich jak o nauczycieli, którzy mieli wskazać eskimosom A laski spo­

soby hodowania tych zwierząt. Ale syberyj­

scy profesorowie nie odpowiedzieli godnie swemu zadaniu i rząd z lepszym skutkiem sprowadził kilkanaście rodzin lapończyków norweskich. O dtąd stad a reniferów domo­

wych powoli w zrastają. Z adanie nie je s t jed n ak zbyt łatw e, idzie tu bowiem o zam ia­

nę narodu myśliwskiego na pasterski.

Jedynem zwierzęciem pociągowem, które w tym k ra ju śniegów i lodów oddało pewne usługi, je s t pies. R enifer jed n ak pod wzglę-

dem siły i wytrwałości posiada nad psem wielką przewagę. Pies, jak o zwierzę mięso­

żerne, wymaga zapasu pokarm u, w który podróżny musi się zaopatrzyć, tymczasem re-

| nifer potrzebny dla niego pokarm sam wydo­

bywa z pod śniegu. W dodatku sam renifer je st jadalny i może górnikom, karmionym lichą słoniną, fasolą i konserwami, dostarczyć od czasu do czasu kaw ałek świeżego mięsa.

Łatw o możemy zrozumieć ja k ważną kwestyą będzie hodowla renifera domowego.

(Tour du monde). W . W .

Co to je s t magma?

W e wszystkich podręcznikach i m onogra­

fiach petrograficznych ') przy opisie i cha­

rakterystyce sk ał wybuchowych na każdym kroku spotykamy term in „m agm a”, wraz z towarzyszącem mu niekiedy w nawiasie wyrazem „szkło”. Zobaczmy tedy, co to je st magma i ja k i je st jej do szkła stosunek.

Skały wybuchowe, które, ja k wiadomo z petrografii, drogą mechanicznego i che­

micznego rozkładu składających je m inera­

łów dostarczyły m ateryału do utworzenia się sk ał osadowych uwarstwionj ch, sąto, che­

micznie rzecz biorąc, krzem iany. K rzem ia­

ny te wylały się na powierzchnię ziemi lub w je j wnętrzu w postaci magmy, czyli ma­

sy [ognisto-płynnej, która stygnąc, utwo­

rzyła skały, zwane przez nas wybuchowemu M agm a więc jestto stop krzemionkowy, je s t­

to lawa z kraterów przy wybuchach wulka­

nów, teraz i dawniej .'po wszystkie czasy ist­

nienia kuli ziemskiej, wypływająca. Może­

my tedy j ą określić w sposób następujący : m agm a, jestto m asa ognisto-płynna, z której, drogą stygnięcia, powstały wszystkie skały wybuchowe.

W postaci płynnej, często zaś i po skrzep­

nięciu, je s t ona podobna do szkła, podlega, stygnąc, tym samym prawom fizycznym i che­

micznym co to ostatnie, dlatego też utożsa­

m iają te dwa pojęcia, z tą jednak różnicą, źe, gdy wyrazu „m agm a” używają dla ozna-

*) Petrografia— nauka o skalach.

(6)

5 3 4 WSZECHŚWIAT N r 34.

czenia lawy, która, stygnąc, podległa k ry sta­

lizacyi, „szkłem ” , nazyw ają lawę b ezp osta­

ciową chociażby tego sam ego składu che­

micznego co pierw sza.

S kład chemiczny m agm y je s t zawsze je ­ dnakowy, ja k o m ieszanina związków krzemu, w tych jed n ak granicach w ahania są bardzo znaczne.

Ilość krzem ionki w rozmaitych magmach wynosi od 75—45% ; w m agm ach w krze­

mionkę bogatych czyli kwaśnych spotykam y prócz tego najczęściej i w przeważnych ilo­

ściach glinkę, tlenki potasowców i w niewiel­

kich ilościach tlenki wapnia, m agnezyi i ż e ­ laza; w m agm ach zaś w krzem ubogich, czyli zasadowych, widzimy potasowce w niewiel­

kiej ilości lub też ich niema wcale, wzamian zato jed n ak wiele tlenków wapnia, a głównie m agnezu i żelaza. M agm y kw aśne są lżej­

sze i jasne, zasadowe ciężkie i ciemne. Cię­

ża r ich gatunkowy w aha się od 2,5 do 3,5.

Pomiędzy tym i typam i krańcow ym i istn ie­

ją wszystkie możliwe przejścia, ta k źe nie możemy rozpatryw ać m agm y ja k o stałego związku chemicznego i w yrażać ich składu zapomocą wzoru stechiom etrycznego l).

Ścisłe określenie dla wszystkich szkieł sztucznych, mianowicie : szkła sąto m iesza­

niny nieokreślonych stosunków określonych krzemianów, zostało zastosowane 2) do magm skał wybuchowych, k tó re na zasadzie danych chemicznych i fizycznych, można rozpatryw ać ja k o szklą naturalne. D aje ono możność uważać k ażdą m agm ę za roztw ór pewnych związków krzem u i zastosow ać do niej praw a, k tóre zostały wykryte d la roztworów w ogól­

ności, a t. zw. „roztworów sta ły c h ” w szcze­

gólności. Do tych ostatnich należy bezpo­

staciowe szkło wulkaniczne, przedstaw iające przesycony „stały ” roztw ór wielu soli m i­

neralnych (przeważnie krzem ianów ), k tó ry od odpowiedniego płynnego różni się tylko wielkością wewnętrznego tarc ia cząsteczko­

wego. Z m niejszając to o statnie przez n ag rze­

wanie szkła, możemy'wywołać w nim krystali-

*) W zór chemiczny, wyrażający stosunek wagowy lub objętościowy pierwiastków zw ią z­

ku chemicznego względem siebie.

2) Lagorio : Ueber die Natur des Glasbasis etc. Tschermaks. Min. M itth. V III 1887, str. 437.

zacyę '). M agm y ta k uważane w stanie płyn­

nym przedstaw iają przesycone, nasycone, lub niedosycone roztwory, z których przy powol- nem stygnięciu wydzielają się związki prze­

sycające, skutkiem czego m agm a rozpada się na m inerały, to jest określone związki che­

miczne w postaci krystalicznej. P rzy ra p - townem zastygnięciu m agm a nie wydziela minerałów lecz pozostaje przezroczystą i bez­

postaciową, ja k szkło.

Dzięki tym własnościom z czasem zapomo- m ocą dokładnych analiz i bad ań doświad­

czalnych można będzie ustalić granice nasycenia szkieł różnymi związkami i napew- no przepowiedzieć powstanie, w pewnych w arunkach stygnięcia, tych lub innych mine­

rałów skałotwórczych przy danym określo­

nym składzie magmy.

Gdy najw ażniejszą różnicą skał wybucho­

wych je s t ich skład chemiczny (t. j. skład magmy), d ru g ą niemniej ważną, morfolo­

giczną, także od magmy zależną, je s t ich budowa. M agm a, odkształcając się, może przejść przy krystalizacyi w ag g reg at m inera­

łów dużych lub m ałych, jednakowej lub róż­

nej wielkości, dobrze lub źle wykształco­

nych, równomiernie rozmieszczonych, lub też z przew agą pewnych płaszczyzn i kierun­

ków—od tego też wszystkiego zależy budowa skały.

W szystkie różnice w budowie zaliczają do kategoryi różnic warunków fizycznych, przy których odbyw ają się procesy krystalizacyi w magmie, tym roztw orze krzemianów, k tó ­ ry podlega prawom wspólnym wszystkim roztw orom złożonym i których skład che­

miczny swoją drog ą w arunkuje powstanie w niej tych lub innych związków— m inera­

łów, t. j. skład mineralogiczny skał, a z a ra ­ zem budowę i ich różnorodność 2). W iemy, np., że lawa, k tó ra się wylewa na powierzch­

nię, a więc znajduje się pod nieznaczneru ciśnieniem, zastyga zazwyczaj jak o szkło bespostaciowe; lawa, k tó ra z głębiny wylała się na powierzchnię ziemi, zaw iera w sobie dwa rodzaje kryształów, większe, powstałe pod ciśnieniem w głębi, i mniejsze—na po-

') D r Reinchard Brauns : Chemisclie Mine­

ralogie, 1896, str. 74, 95 — 98.

2) Lagorio : K woprosu o priczinach razno- obrazia izwierżennych porod. 1897, str. 5 — 6.

(7)

N r 34. WSZECHŚWIAT 535 wierzchni; nakoniec ta sam a lawa zastygła j

w głębi tworzy skały równomiernie krysta- [ liczne.

T eraz staje się jasnem , że budowa skały zależy od w ahań tem peratury; w arunkuje się powolnem lub szybkiem stygnięciem magmy, zależnem od większej lub mniejszej objętości ^ jej skupienia, od przewodnictwa ciepła środo- j wiska otaczającego, od ciśnienia, pod którem się ono znajduje n a większej lub mniejszej głębokości i na powierzchni ziemi; nakoniec od obecności lub nieobecności w niej materyj gazowych, co wszystko razem wzięte wpływa w ten lub inny sposób na krystalizacyę.

P rzy badaniu skał wybuchowych mag­

m a je s t naszą alfą i omegą, od jej bowiem własności i składu chemicznego zależy po­

wstanie tej lub innej skały wybuchowej, nic więc dziwnego, że nazwę „m agm a” spotyka­

my nieustannie we wszystkich podręcznikach i monografiach petrograficznych.

Sław om ir M iklaszewski.

Praca psychiczna i temperatura mózgu.

(Dokończenie).

I I I .

W porównaniu z niewielką stosunkowo liczbą doświadczeń ja k a uderzająca rozmai­

tość, a nawet sprzeczność wyników! Niepo­

dobna w wykładzie popularnym wdawać się w krytykę samych doświadczeń i sposobu ich j wykonywania; zresztą w innem miejscu *), j gdzie przedm iot niniejszy opracowano w spo­

sób bardziej szczegółowy, starałem się wy­

kazać możliwe źródło błędów, o ile daje się to czynić bez własnych w tej mierze spostrze­

żeń. Tylko wyniki, do których doszedł Tan- zi i którym nadawano znaczenie większe, niż zasługują, w ym agają niejakiego zastanowie­

nia. Tanzi, ja k powiedziano, zakładał igły term oelektryczne w oponie tw ardej, wycho­

dząc z założenia, że wprowadzone do kory mózgowej czyli szarej masy mogłyby wywo­

łać w niej pewne uszkodzenia, wpływające na re z u lta t doświadczeń; igty powinny, jego zdaniem , tylko dotykać się powierzchni móz-

‘) Patrz art. mój p. t. „Ciepłota mózgu

■w związku z pracą psychiczną” .

gu. Tymczasem na podstawie mózgu znaj­

dują się znaczne naczynia krwionośne, które n adają mu ruch, m ający wszelkie cechy pul- sacyi, t. j. polegający na kolejnem podno­

szeniu się i opadaniu; podobny wpływ wy­

wiera również oddychanie : podczas wydechu mózg się podnosi, podczas oddechu—opada.

Słowem, mózg nie znajduje się w stanie spo­

czynku, lecz ulega niejako wahaniom stałym i peryodycznym, to zbliżając się do opony i i czaszki, to oddalając się od nich. Zdaniem D o rta ‘), inspirowanem przez Schiffa i p o - dzielanem również przez Mossa, przyczyną oscylacyj cieplnych, obserwowanych przez Tanziego, są właśnie wzmiankowane ruchy peryodyczne mózgu, odbywające się pod wpływem obiegu krwi i oddechu; gdyż, pod­

nosząc się w kierunku opony, mózg dotyka się igły i udziela je j, a pośrednio i galwa- nometrowi, swej tem peratury , zaś opadając natu raln ie przestaje oddziaływać na igłę, co wywołuje zboczenie wsteczne galw anom etru, odpowiadające oziębieniu. Jeżeli jednak po­

miniemy rzekome oziębienie, spowodowane,

j ja k się pokazuje, nie oziębieniem mózgu, lecz J jego cofaniem się od igły term oelektrycznej, [ będziemy mogli wyniki Tanziego postawić

obok wyników Schiffa. A le i wówczas sprzeczność między Schiffem i Tanzim z jed­

nej strony, a Mossem z drugiej nie p rzestaje być rażącą, przynajm niej o ile rzecz dotyczy czysto intelektualnej sfery. Gdy bowiem Schiff konstatował ogrzewanie się mózgu juź przy zwyczajnej percepcyi wrażeń, Mosso nie mógł wykryć najlżejszych zmian tem peratury mózgu naw et pod wpływem bardzo złożonych procesów myślenia oraz procesów woli. Z e

| wszystkich kategoryj pracy psychicznej je d -

j na zdaje się wpływać w sposób bardziej s t a ­ nowczy na tem p eratu rę mózgu, mianowicie—

wzruszenia; co do tego punktu, wszyscy ek s­

perym entatorzy są z sobą w zgodzie, zarów ­ no Schiff, ja k Tanzi, ja k i Mosso. N ic dziw­

nego, albowiem wzruszenia, lubo należą nie­

wątpliwie do stanu świadomości, są jed n o ­ cześnie, a może przedewszystkiem stanam i fizyologicznemi; są one reakcyą organizm u na rozm aite bodźce zewnętrzne i wewnętrz-

') Dorta : Ć łude critique et experimentale sur la temperature cerebrale a la suitę d’irrita- tions sensitives et sensorielles, 1888, str. 2 9 ,3 3

(8)

536 WSZECHŚWIAT N r 34.

ne, dodatnie i ujemne, reakcyą, w której bio­

r ą u dział najważniejsze narządy ciała, ja k : serce i naczynia, płuca, w nętrzności i t. d.

Podwyższenie tem p eratu ry mózgu je s t tylko szczególnym przypadkiem ogólnej reakcyi organizm u, zaś nie jedynym i wyłącznym jej objawem. T ak prawdopodobnie sądzi Mos­

so, gdy przytacza przypadki podwyższenia w ew nętrznej tem p eratu ry ciała (w odbytni­

cy) pod wpływem wzruszeń u P atriziego i własnego b rata. Z re sztą związek między wzruszeniam i a ogrzewaniem się ciała, w szczególności mózgu, bynajmniej nie jest absolutny. W jednem z doświadczeń, gdy term om etr wskazywał przez pewien czas je d ­ nakow ą tem p eratu rę w mózgu i odbytnicy, oświadczono Delfinie P aro d i, że m a byó nie­

zwłocznie chloroform owana. C hora gw ał­

townie się opierała, mózg w net się ogrzał 0 0,04°, odbytnica— o 0,06°, ale już po upły­

wie 2 minut te m p e ra tu ra zaczęła się obniżać 1 w ciągu 6 min. zm niejszyła się w pierwszem

miejscu o 0,15°, w drugiem — o 0,21°. D o ­ świadczenie to dowodzi, że silne wzruszenie może spowodować niekoniecznie podwyższe­

nie, lecz również obniżenie tem p eratu ry móz- gui ciała. A wniosek, do którego upow ażnia­

j ą nas b ad a n ia dotychczasowe, je s t ten, że wzrost tem peratury mózgu może, ale nie mu­

si następow ać pod wpływem pracy psychicz­

nej; źe, jeżeli nawet istnieje związek przy­

czynowy między zjawiskiem psychicznem a fizycznem, związek ten nie je s t bezpo­

średni.

Gdzie więc należy szukać ogniwa pośred­

niego? P ierw sza za raz nasuw a się myśl, że tem ogniwem pośredniem może być jak aś zm iana w obiegu krwi. W iadom o, ja k w raż­

liwy je s t mózg na najdrobniejsze zaburzenia cyrkulacyjne; wiadomo również, że wzmożo­

n a praca duchowa pociąga za sobą większy dopływ krwi do mózgu, który sam przez się w ystarcza aby podnieść tem p eratu rę organu.

Tem u jed n ak zaprzeczają wszyscy wymienie­

ni badacze, bez względu n a m etodę i wyniki swych doświadczeń. Schiff d rażn ił nerwy czuciowe u zw ierząt za tru ty ch k u ra rą , któ ­ rych serce pomimo sztucznego oddechu p rz e­

sta ło już bić i ku wielkiemu zdumieniu swo­

jem u obserw ow ał przy pomocy przyrządu term oelektrycznego w zrost ciepłoty mózgo­

wej jeszcze w 12 m inut po u staniu obiegu

krwi. Co większa, obcinał on głowy młodym kotom i szczurom, a założywszy w mózgu igły term oelektryczne, drażnił skórę głowy prądem in d uk cyjny m : jeszcze po upływie 52 min. od dekapitacyi a p a ra t wskazywał ogrzewanie się mózgu pod wpływem podraż­

nień, a tu przecież o krążeniu krwi nie mogło ju ż być mowy, tem mniej o wzmożonym jej dopływie. Posłuchajm y, co mówi Mossor uznana powszechnie powaga w kwestyach dotyczących cyrkulacyi krwi w mózgu. „Gdy dziewczynka (Parodi) zaczęła mówić, na­

tychm iast objętość mózgu się zwiększyła (skutkiem większego dopływu k rw i). . . P r o ­ siłem , aby p rzestała mówić : objętość mózgu zm niejszyła się (skutkiem odpływu krwi).

W tem posługaczka pokazała P arodi p ada- runek, który dla niej przygotowałem. W n a­

stępstwie przyjem nego wzruszenia nastąpił dopływ krwi do mózgu obfitszy niż poprzed­

nio pod wpływem procesu mowy”.

Innym razem robił doświadczenia na 45-letnim m ularzu, nazwiskiem Luigi Cane, również z uszkodzeniem czaszki. Mówił z nim o jego żonie, mianowicie o wrażeniu, jak ie na nim sprawiła. C ane nie znalazł od­

powiedzi, ale widocznie m yślał o tym przed­

miocie : natychm iast n astąp ił obfity dopływ krwi do mózgu. Słowem, p raca duchow a sam a przez się wiąże się z przyśpieszonym i zwiększonym obiegiem krwi w jej podście- lisku m ateryalnem . N atom iast „ani w aha­

nia w objętości mózgu zależne od oddechu, ani większe jeszcze wahania, spowodowane zm ianam i w natężeniu naczyń krwionośnych, nie są w stanie zmienić tem p eratu ry mózgu bodaj o '/iooo0 • • • Procesy psychiczne, ja k ­ kolwiek powodują przy przebudzeniu ze snu znaczne modyfikacye cyrkulacyjne w mózgu, w pływ ają w n ad er słabym stopniu na jego tem p eratu rę; również słabo oddziaływ ają w tym względzie stany wzruszeniowe, ta k że przypuszczenie, jakoby obfitszy dopływ krwi do mózgu sam przez się był w stanie sprowa­

dzić podwyższenie jego tem peratury, nie mo­

że się ostać”.

Ostatecznie więc przypuszczać należy, że^

jeżeli mózg istotnie może się ogrzewać port wpływem czynności duchowych, dzieje się to

skutkiem pewnych procesów, zachodzących we własnych jego k-omórkach; one właśnie są źródłem wyzwalającego się ciepła. J a -

(9)

N r 34. WSZECHŚWIAT 537 kieź to procesy zachodzą w kom órkach móz­

gowych w stanie czynnym, t. j. podczas pro­

cesów psychicznych i w ytw arzają ciepło?

Bezpośrednio nic o nich nie wiemy, praw do­

podobieństwo wszakże przemawia za ich che­

miczną n atu rą. „Term om etr— powiada Mos- so—wskazuje na przemianę energii chemicz- nej, w ytw arzającą ciepło. Co owo ciepło oznacza, nie wiemy. W iemy jednak, że sil­

niejsze podwyższenia tem peratury mózgu nie idą w parze z jego czynnościami psychicz- nemi i ruchow em i”. Istotnie Mosso wykazał n a drodze doświadczenia, że w stopniu nie­

równie wyższym, aniżeli w następstw ie pro­

cesów psychicznych, mózg ogrzewa się sk u t­

kiem napadu epileptycznego lub środków podniecających, ja k : kokaina, strychni­

na i t. d. Musi więc istnieć w mózgu zasób energii chemicznej, którego kosztem organ ten może się ogrzewać niezależnie od swych czynności właściwych, t. j. psychicznych i r u ­ chowych. S tą d dwojakie źródło ciepła móz­

gowego: jedno—tkwiące w czynności swo­

istej komórek mózgowych, d ru g ie—tkwiące w przemianie m ateryi, t. j. procesach che­

micznych, niezależnych od funkcyj psychicz­

nych i ruchowych mózgu. O statnie mogą być czasem potężne i podnosić tem peraturę organu o 0,5°— 3° C, odbywają się zaś w s ta ­ nie zupełnej bezczynności organu, np po n a­

padzie epileptycznym, w śnie głębokim bez widocznych przyczyn. W szelkie podwyższe­

nie tem peratu ry mózgu pochodzenia nie- czynnościowego Mosso nazywa „konflagracyą organiczną” , nie w celu bliższego określenia wewnętrznej natu ry procesu chemicznego, lecz jedynie dla tymczasowej charakterystyki potężnych zm ian w przemianie m ateryi móz­

gowej, nieznanych nam ani z przyczyn, ani z warunków. „K onflagracye organiczne”

sto ją w związku oczywiście z procesami od- żywczemi mózgu. W porównaniu z niemi w zrost tem peratury mózgu, występujący pod wpływem swoistej czynności komórek, jest niezm iernie m ały, czyli wywołujące go pro­

cesy chemiczne są n ad e r słabego natężenia.

W niosek ten znajduje potwierdzenie w nie­

dawnych badaniach Belm onda ') nad prze-

') Belmondo : Contributo critico e speri- mentale allo studio dei rapporti tra le funzioni cerebrali e il ricambio (Riv. sperim. di frenatria,

m ianą m ateryi w mózgu, z których wypada, że procesy psychiczne nie pociągają za sobą zwiększenia produktów chemicznych w mózgu.

N iektórzy fizjologowie usiłowali na pod­

stawie badań nad tem p eratu rą mózgu roz­

szerzyć prawo zachowania energii na sferę czynności psychicznych, uważając je za jed ­ nę z licznych form energii wogóle. Próby tej nie można nazwać udatm j, a w każdym razie przekracza ona zakres fizjologii.

D r A . Grosglik.

Światło i niektóre ciała lotne wobec płyty fotograficznej.

Z asad a fotografii polega, ja k wiadomo, n a tem , że energia promieni świetlnych (tak wi­

dzialnych, ja k niewidzialnych, np. promieni R ontgena, B ecąuerela i t. p.), pochłoniętych przez brom ek srebra, wywołuje w nim zmia- nę jego własności chemicznych. Związek ten, wystawiony na światło, a potem zanu­

rzony w pewnych odczynnikach, np. w ro z ­ tworze pyrogalolu, ro zk ład a [się, wydziela ze siebie srebro w postaci drobniutkiego proszku—czernieje. N ie poddany zaś d zia­

łaniu promieni brom ek sre b ra zachowuje się odpornie względem odczynników i nie czernieje pod ich wpływem ').

J a k dotąd tylko promieniom, tylko pew­

nym drganiom eteru przypisywaliśmy zdol­

ność dokonywania tej przemiany bromku srebra; więc jeżeli tylko p łytka fotograficzna po zetknięciu jej z jakiem ciałem czerniała, podejrzewaliśmy, że ciało to wysyła promie­

nie; i ta k było rzeczywiście, np. ze związkami uranu. F o tog rafia więc była sposobem od­

krycia i uwidocznienia prom ieni niewidzial­

nych.

A jednak ostatniem i czasy przekonano się, że nietylko falow ania eteru zdolne są wywo­

ływać zmia-ny w istocie brom ku srebra.

Dwaj japończycy, pp. M uraoka i K asuya,

vol. X X I I (4), 1896); cyt. podług referatu w Zeit- schriff f. Psychologie u. Physiol. d. Sinnesorgane, tom a.V, zesz. 3, str. 218 — 220.

') Podobnie zachowują się też inne związki srebra.

(10)

538 WSZECHŚWIAT N r 34.

których im iona nie są obce czytelnikom W szechświata, przykryli w ciemności p ły tk a ­ mi fotograficznemi naczynia, napełnione roz- m aiteini ciałam i pachnącem i, a po pewnym czasie poddali je zwykłym odczynnikom foto- .graficznym i otrzym ali n a tych kliszach ciemne plamy, zupełnie jak g d y b y zawartość naczyń w ydaw ała ze siebie promienie światła.

W ym ienieni badacze, zajęci kwestyam i inne- mi, zwrócili należną uwagę n a to swoje od­

krycie, zanotowali fakt, lecz b adania d o k ła d ­ ne odłożyli n a później.

Uczony angielski, p. W. J. R ussel, posunął

■sprawę nieco dalej.

Zdaniem japończyków najenergiczniej dzia­

ła na płytę fotograficzną terpen ty n a; pokost prawie nie ustępuje terpentynie, ja k się o tem przekonał Russel. T e dwa zatem cia­

ła używał on do swych badań, m ających kwestyą wyświetlić.

Przedewszystkiem należało wyjaśnić, czy przyczyną działania tego, o którem mowa, są niewidzialne promienie, k tóre być może pokost i terp e n ty n a wysyła, czy też p ara, unosząca się z tych ciał, k tó rą odczuwamy powonieniem.

Opiszmy doświadczenia, k tó re wykonał p.

.Russel w celu wyjaśnienia tej kwestyi.

1. Gdy lakier kopalowy, któ ry działa na płytę bardzo energicznie, długo gotować

w ten sposób wyparować zeń ciała lotne, to otrzym uje się m asa, k tó ra na czas długi po­

zostawiona w bezpośredniem naw et zetknięciu z czułą w arstw ą kliszy, bynajm niej nie zmie­

nia brom ku sreb ra. J u ż zatem n a zasadzie tego doświadczenia możemy utrzym ywać, że działanie omawiane w yw ierają ciała lotne w lakierze zaw arte.

2. Przez ciała jednorodne krystaliczne, np. przez mikę lub gips, prom ienie przecho­

dzą, tymczasem, gdy naczynie z terpentyną lub tek tu rę namoczoną pokostem oddzielimy od płyty fotograficznej blaszką miki lub gip- au, nie otrzym ujem y żadnego działania P rz e ­ ciwnie, działanie to ma miejsce, gdy zam iast c ia ła krystalicznego użyjemy żelatyny, celu­

loidu, kolodyum , g u taperki, pergam inu, p a­

pieru. P rze z wszystkie te ciała przenikają (dyfundują) ciecze i gazy, a zatem , jeżeli przeszkadzają one pokostowi działać na kli­

szę, więc przyczyną tego m uszą być ciała lo t­

ne, a nie prpmienie. U m acnia nas w tem prze­

konaniu jeszcze ta okoliczność, że im grubsza je s t warstw a oddzielająca, tem wolniej od b y ­

wa się działanie.

3. N a płycie fotograficznej postawiono płaskie naczynie szklane, napełnione pokos­

tem. Po tygodniu, gdy pły ta została p o d ­ dana zwykłym inanipulacyom fotograficz­

nym, okazało się, że miejsce zajmowane przez naczynie było zupełnie białe, a reszta płyty poczerniała.

4. K aw ałek świeżej i czystej tektury, ja k - n ajstaran niej wypłókany, nie działał n a b ro ­ mek srebra. Trzym any nad pokostem lub terp entyn ą po trzech dniach nab ierał w łas­

ności czernienia kliszy w przeciągu godziny.

Gdy poleźał na powietrzu dwa dni, gdy więc ulotniły się zeń substancye lotne, które w siebie wchłonął, działać na kliszę prze­

staw ał.

5. N a kawałki tektury, [napojonej pokos­

tem , i na szkiełka, pomalowane lakierem k o ­ palowym, p. Russel położył płytę fotogra­

ficzną, ale nie w arstw ą czułą, tylko stro ną odwrotną. Pozostaw ił to wszystko w ciem ­ ności na dwa tygodnie, a potem kliszę wy­

wołał. W ynik był taki, że pły ta po brzegach była zczerniała i zabarwienie to staw ało się coraz bledsze ku środkowi. P a ra , w ydosta­

ją c się z pod kliszy, po brzegach tylko mogła wpływ swój wywrzeć.

6. N a tek tu rę, napojoną pokostem, p.

R ussel położył krążek miki, przykrył to blaszką mikową, w której był wycięty otwór, mniejszy niż krążek i przyłożył kliszę czułą warstw ą. L o tce pierw iastki od tek tury do kliszy mogły się przedostaw ać tylko pomię­

dzy dolnym krążkiem miki i górną blaszką.

N a kliszy otrzym ał o k rąg łą plamę, ciemną po brzegach, a coraz bledszą ku środkowi.

Gdyby tu działały prom ienie,cała klisza jed ­ nostajnie zczerniałaby.

7. P . Russel mówi, że gdy zetknąć z kli­

szą bezpośrodnio tekturę, drzewo, blachę po­

m alow aną lakierem lub pokostem, otrzym u­

je się dokładne odbicie powierzchni, na k li­

szy uw ydatniają się wszystkie nierówności przedm iotu, użytego do doświadczenia. Rus­

sel tłum aczy to tem, że części więcej odda­

lone od kliszy działają słabiej, gdyż para.w y- ziewana przez te części powierzchni, nie c a ła pochłaniana je s t przez brom ek sreb ra, lecz część jej rozprasza się.

(11)

N r 3 4 . WSZECHŚWIAT 5 3 9

W szystkie doświadczenia, które dopiero co opisaliśmy, odbywały się w tem peraturze zwykłej. W tem peratura cli nieco wyższych działanie ciał wyżej wymienionych znacznie się potęgow ało; już w przeciągu godziny p. Russel otrzym ywał tak piękne i wyraźne odbicia, źe, ja k mówi, moźnaby je śmiało przypisać św iatłu słonecznemu.

T ak więc kwestya, czy w sprawie omawia­

nej mamy do czynienia z promieniowaniem, czy z parowaniem, rozwiązana została na k o ­ rzyść tego drugiego.

P ow staje obok tego pytanie, na czem po­

leg ają zmiany, powstające w kliszy, jakie odczyny zachodzą pomiędzy p arą terpentyny i bromkiem srebra, jeżeli rezultaty ich są zu ­ pełnie podobne do rezultatów przez światło wywoływanych? N a to nie mamy jeszcze odpo­

wiedzi. Wiemy tylko, że nie wszystkie ciała lotne działają w tym względzie. Dowodzą tego doświadczenia z benzolem, chlorofor­

mem, siarkiem węgla, które zachowują się względem kliszy obojętnie. A le i kwestya, jakiego rodzaju ciała działają, może być rozstrzygnięta wtedy tylko, gdy wyjaśnioną zostanie isto ta i przebieg zjawiska, które do­

tąd je s t zagadkowe.

W każdym razie zasługuje na wielką uw a­

gę fakt, że bardzo rozrzedzone gazy, ja k np.

p a ra terpentyny przy tem peraturze zwykłej, lub zapach pokostu, posiadają zdolność wy­

woływania takich zjawisk, które zarazem to ­ warzyszą działaniu promieni świetlnych.

(Chem. News. 1898).

y

y-

0 zjawiskach elektrycznych u roślin.

O ddaw na wiadomo, że u roślin w pew­

nych w arunkach można wykazać istnie­

nie prądów elektrycznych. Jeszcze w roku 1861 Jiirgen son dowiódł, że w poprzecznie przeciętych liściach znanej rośliny, Yallisne- ria spiralis, powierzchnia nieuszkodzona je s t elektrododatnia względem płaszczyzny p rz e­

kroju. W krótce potem L. H erm ann spraw ­ dził i potw ierdził badania Jiirgensona, oraz j dowiódł, że elektroujem ność miejsc uszko­

dzonych względem powierzchni nietkniętych, j

je s t prawem ogólnem. Siła prądu według jego badań zależy od zawartości wody w roś­

linie; siła elektrobodźcza waha się między 0,01—0,68 Dan.

Daleko ciekawszemi jednak są te doświad­

czenia, które wykazują obecność napięcia elektrycznego w roślinach zupełnie nieuszko­

dzonych. Niestety jed nak elektrofizyologia roślin nader m ało je s t opracowaną; nie może więc być mowy o jakim kolwiek całokształcie zjawisk elektrycznych w państwie roślianem .

Około 20 la t temu K unkel ogłosił obser- wacye nad rozmieszczeniem potencyałów elektrycznych w liściach nieuszkodzonych.

Z doświadczeń jego okazało się, źe nerwy liścia są elektrododatnim i względem zielo­

nej powierzchni; nerw środkowy jest elektro- dodatnim względem rozgałęzień drobniej­

szych i t. d. Dalej K unkel zauważył, że i zwilżając jednę część liścia możemy wy- I wołać w tem miejscu stan elektrododatni

względem powierzchni suchej.

O pierając się na tego rodzaju doświadcze­

niach, K unkel wypowiedział zdanie, źe prądy elektryczne w roślinach pochodzą od różnic w stopniu wilgotności, resp. od przemieszcza­

nia wody w roślinie. Przyczynę zaś stałego pojawiania się prądu między nerwam i i paren- chymą liścia widzi on w tej okoliczności, że różne części liścia różny staw iają opór w sią­

kaniu wody, ja k o tem łatwo się przekonać przez proste zwilżanie liścia. Jeżeli więc przyłożymy wilgotne elektrody do nerwu i śródliścia, to dzięki właśnie tym różnym oporom wywołamy różnice w stopniu wilgot­

ności odpowiednich ucząstków, co za tem idzie—p rąd elektryczny. W ten sposób K u n ­ kel sta ra ł się wytłumaczyć występowanie w roślinach stanów elektrycznego napięcia na zasadzie zjawiska czysto fizycznego.

W kró tce jed n ak i w tym przypadku okaza­

ło się, że zjaw iska fizyologiczne nie dadzą się w taki prosty sposób tłumaczyć. Obser- wacye i rozważania O. H aakego wykazały błędność doświadczeń i wniosków K unkla oraz dowiodły, że przyczyna występowania prądów w roślinach je s t daleko bardziej zło­

żoną i zależy od procesów życiowych. P rze­

dewszystkiem wykrytym został ścisły zwią­

zek zjawisk, o których mowa, ze sprawą oddychania. Jeżeli np. liść, który wykazy­

wał dość silny prąd od nerwu środkowego

(12)

5 4 0 W SZECHŚW IAT do śródliścia, pomieścimy w atm osferze w il­

gotnego wodoru, p rą d słabnie, a naw et zu­

pełnie ginie. W puśćmy tlen, a p rą d powróci do pierwotnej prawie siły.

Części roślin, które z n atu ry swej różnią się siłą oddychania, w ykazują też znaczne j różnice potencyału. Silne również prądy zo­

stały wykryte w kiełkujących nasionach g ro ­ chu (Pisum sativum ); tu ta j liścienie są elek- tro d o d atn ie względem innych organów.

Wyżej wymienione obserwacye, oraz wiele innych dały możność wyprowadzić następują- : ce tw ierdzenie o g ó ln e: między kom órkam i lub grupam i kom órek, które różnią się c h a ­ rakterem spraw chemicznych, w ystępują p r ą ­ dy elektryczne.

Nadzwyczajnie interesującem i oraz obfite - mi w skutki okazały się badania stanów elek­

trycznych u roślin silnie reagujących na podniety ze św iata zewnętrznego, ja k o to czułek, rosiczka, muchołówka i t. p. S p o ­ strzeżenia M unka, a przedewszystkiem B ur- don-Sandersona nad liśćmi muchołówki am e­

rykańskiej (D ionaea m uscipula) w ykazały obecność w nich stałych prądów; p rz y k ła d a­

ją c elektrody do przeciwległych końców owa- dożernej części liścia, otrzym am y p rą d od nasady do końca liścia. Jeżeli dalej weźmie­

my liść dawno nie drażniony, to, łącząc sy- | m etrycznie położone punkty górnej i dolnej J

jego powierzchni, otrzym am y p rą d od wierz­

chu liścia ku dołowi. J e s tto p rą d spoczyn­

kowy. P rz y podrażnieniu liścia występuje j zm iana kierunku prądu; przedtem je d n a k da- j je się jeszcze zauważyć m om entalne w ahnię­

cie się prąd u w kierunku wprost przeciwnym.

W razie długiego i częstego drażnienia liścia \ kierunek p rą d u od spodu liścia ku górze daje j się zauważyć bardzo długo; początkowo n a­

wet B urdon-Sanderson taki stan liścia uw a­

żał za norm alny. Zacznijmy teraz drażnić taki liść z odwróconym kierunkiem p rąd u ; j wtenczas p rą d znowu się odwróci, czyli sta - ! nie się norm alnym. S ta n ta k i trw a koło jednej sekundy, poczem siła prądu słabnie i znowu się odw raca. Ten ostatni kierunek j pozostaje n a bardzo długi przeciąg czasu. | M amy też tu ta j, również ja k w mięśniach i nerwach, zjawisko sum ow ania podniet.

Zachodzi obecnie pytanie, z ja k ą szybko­

ścią rozchodzi się ów stan podrażnienia, wy- j wołujący opisane w ahania p rą d u spoczynko- i

wego. Dawniejszy badacz, Munk, wyraził przypuszczenie, że szybkość ta je st nadzwy­

czajnie wielką. B urdon-Sanderson jed nak wykazał, że wynosi ona około 200 m m n a se ­ kundę.

N a zasadzie powyższych doświadczeń, oraz obserwowanych, niestety mniej dokładnie, prądów u czułka (M imosa) i rosiczki (Drose- ra) zaledwie wątpić można, że mamy tu do czynienia ze zjawiskam i tejże kategoryi, co w mięśniach, nerwach i gruczołach, jak ko l­

wiek warunki mechaniczne ruchu—skurcz mięśnia i zmniejszenie tu rg o ru —są całkowi­

cie różne. Dalsze badania w tym kierunku, miejmy nadzieję, pozwolą wyświetlić n ad er ciem ną jeszcze spraw ę przenoszenia podniet u roślin czułych; może nawet rozszerzą n a­

sze poglądy na jednę z najbardziej tajem n i­

czych własności żywej m ateryi—na jej po­

budliwość.

J a n Sosnoioski.

Najnowsze badania nad zawartością dwutlenku w ęgla w atmosferze.

Powietrze, bez którego niemożliwem jest życie, zawsze było przedm iotem pilnego b a ­ dania. Lecz pomimo, że rozbiory powietrza słynne są ze ścisłości i udoskonalonych me­

tod, a jed n ak do ostatnich la t ukrywały się w niem rozm aite nieznane gazy. Dziś znamy już wiele składników powietrza, ale dla życia organicznego niezbędnym z nich je s t tlen i dwutlenek węgla. Ten ostatni je st głów­

nym m ateryałem , z którego budują się związki, składające ciało każdej rośliny.

Ł atw o zrozumieć, ja k wielką doniosłość ma ten związek w gospodarstwie przyrody; pilnie więc zdajemy sobie sprawę z jego zaw artości w powietrzu i wyszukujemy w jakiej zależno­

ści znajduje się ilość jego od rozm aitych wa­

runków.

W u lk any przy każdym wybuchu wyzie­

w ają dwutlenek węgla, a c a ła powierzch­

nia kuli ziemskiej, wszystkie skały, pochła­

n iają go i zw iązują ze sobą bezpowrotnie;

płuca zwierząt i fabryki przysparzają atm o­

sferze dw utlenku węgla, a zabierają tlen ,

(13)

N r 3 4 . WSZECHŚWIAT 5 41 rośliny zaś odwrotnie—zabierają, dwutlenek

węgla, rozkładają go, węgiel zatrzym ują, a tlen oddają z powrotem.

Dwutlenek węgla (C 0 2) czyli ja k go się po­

tocznie nazywa kwas węglany, ja k każdy kwas łączy się łatw o z alkaliam i, t. j. z takiem i ciałami ja k wapno, baryt, amoniak, wodan sodu lub potasu. Jeżeli więc napełnim y n a ­ czynie roztworem jednego z tych ciał, np.

wodą wapienną, wodą barytow ą, albo ługiem potasowym i wstawimy w tę ciecz rurkę, przez k tórą wpuszczać będziemy powietrze, to pęcherzyki gazu, w ydostając się z rurki i przebiegając przez słup cieczy alkalicznej, odstąpią jej wszystek dwutlenek węgla w nich zaw arty, gdyż roztwory alkaliczne chciwie go pochłoną. A zatem , jeżeli zważymy naczy­

nie napełnione ługiem potasowym lub wodą barytow ą przed przepuszczaniem powietrza i po tej operacyi, to przyrost wagi będzie ciężarem pochłoniętego dwutlenku węgla;

łatw o stąd obliczyć procentową jego zaw ar­

tość w powietrzu, jeżeli użyjemy do tego do­

świadczenia określonej ilości powietrza.

M etodę opisaną wszyscy uw ażają za n a j­

dokładniejszą. Pochłanianie dwutlenku węgla je st tu ta j zupełne i nie zachodzi żaden inny odczyn chemiczny. T ak wiedzieliśmy dotąd, i

Inaczej jednak tw ierdzą pp. A. Levy i H . H enriet. Uczeni ci w obserwatoryum Mont- souris (w P ary żu ) już od 20 la t codzień oznaczają ilość dwutlenku węgla w atm osfe­

rze. Oznaczenia te dokonywali oni we dług nadzwyczaj czułej i ścisłej metody i do pochłaniania dwutlenku węgla uży­

wali, ja k to je s t przez chemików przy­

jęte, ługu potasowego lub wody b ary to ­ wej, gdyż ciała te są w tym względzie naj­

lepsze i najpewniejsze. K ażde oznaczenie dokonywają oni zawsze po dwa razy i na dwu przyrządach jednocześnie : jeden przy­

rząd je st wypełniony ługiem potasowym, drugi wodą barytow ą. Otóż okazuje się,' że pomimo największej ścisłości, ja k ą w tym razie osięgnąć można, liczby otrzym ane przy użyciu dwu tych ciał nie zawsze się zgadzają, czasem jeden i drugi przyrząd wskazywał jednę i tę sam ą ilość dwutlenku węgla, cza­

sem zaś przyrząd z wodą barytow ą wskazy­

wał więcej.

Gdy do zbadania wzięto powietrze w Mont- Bouris (prawie za miastem, gdzie już wieś się

zaczyna) i zapomocą wodanu potasu i woda- nu barytu otrzymano w niem jednakow ą ilość dwutlenku węgla; natom iast b ad ając po­

wietrze z placu Saint-Gervais otrzym ano różnicę w określeniach zapomocą tych dwu związków.

Doświadczenia te, oraz okoliczność, źe róż-

j nica pomiędzy określeniami zapomocą tych dwu alkalij zmienia się, ja k to zauważyli pp. Lśvy i H e n riet, ze zm ianą pór roku,

i miejsca, wysokości, skąd brano powietrze, oraz ze zm ianą koncentracyi roztworów po-

j chłaniających doprowadza do przypuszcze­

nia, że obok pochłaniania dwutlenku węgla, I znajdującego się w atm osferze, zachodzi tu

jeszcze coś innego.

Kwestyą tę pp. Levy i H e n riet rozw iązują w sposób następujący: wodan potasu i wodan bary tu jednakowo pochłaniają gaz w mowie będący, ale obok tego w ich obecności tlen atmosferyczny spala“gazowe związki organicz­

ne w powietrzu zawarte, czego produktem jest dwutlenekw ęgla, przyczem b ary t działa en er­

giczniej, a zatem przy oznaczeniach om awia­

nego gazu w powietrzu ważymy nietylko dwutlenek węgla, zaw arty w atm osferze, ale jeszoze i ten, który powstał z rozkładu związ­

ków organicznych podczas samego przepusz­

czania powietrza przez płyny pochłania­

jące. A że b ary t działa energiczniej, więc przy jego użyciu otrzym ujem y większą ilość dwutlenku węgla. Jeżeli przeto usuniemy z powietrza związki organiczne, to i łu g i wo­

da barytowa wykażą nam jednakow ą je ­ go zawartość. T ak je s t w istocie. P rze- filtrowano powietrze przez watę, aby za­

trzym ać zawieszone w niem pyłki, potem przepuszczono je przez rozgrzaną do czerwo­

ności porcelanową ru rę, wypełnioną tlenkiem miedzi ') i potem przez płyny pochłaniające.

W tym razie potas i b ary t wykazał jed n ak o ­ wą ilość dwutlenku węgla, a większą, niż z tego samego powietrza, nie przepuszczone­

go przez rozpalony tlenek miedzi.

T a nowoodkryta własność wodanu potasu i wodanu b arytu zasługuje na baczną, uwagę, gdyż z tego co wiemy do dziś o tych związ-

i) Gazy organczne w tych warunkach zosta­

ły spalone, gdyż rozpalony do czerwoności tlenek miedzi bardzo łatwo oddaje tlen związkom organicznym.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sam proces wywoływania daje się w taki sposób wyjaśnić, że wywoływacz nie działa na ziarna nieoświetlone; redukuje zaś tylko te miejsca, gdzie zarodki z

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni

G iy grzybnia, z zewnątrz przebiwszy naskórek, raz się dostanie do wnętrza kłączy, szybko się w nich rozprzestrzenia, ponieważ najcieńszemi wypustkami swych

W niniejszej pogadance mam zam iar przedstawić kilka najciekawszych i hypotez, którem i starano się wytłumaczyć przyczynę i przebieg rozm aitych objawów

nych. U przeważnej części ryb ościstych nie znajdujem y ani ślinianek, ani oddzielnej trzu stk i, a w niektórych rodzinach niema nawet w łaściw ego żołądka. U

kości czyli raczej częstości, to jest od liczby ich okresów w ciągu sekundy, czynnik więc ten należy mieć na uwadze obok natężenia prądów i ich siły