• Nie Znaleziono Wyników

Zdrój : kultura - życie - sztuka, 1947.04.01-15 nr 5

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zdrój : kultura - życie - sztuka, 1947.04.01-15 nr 5"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

C ena 20 zł.

Ę

i m o o

d e m

TREŚĆ NUMERU:

KALIKST MORAW SKI

WSPÓŁCZESNY TEATR FR ANCUSKI

PAUL VALERY

MÓJ FAUST

KAROL CAPEK

REKORD

TEODOR G O Ź D ZIK IE W IC Z

RODZONY KOŃ

JANINA PLISZCZYŃSKA

GUSTAW PRZYCHOCKI

ROK I LUBLIN, 1 - 1 5 KWIETNIA 1947 R.

J. E. PŁOMIENSKI

DEBIUT POETY LUDOWEGO RECENZJE KSIĄŻEK

PRZEGLĄD CZASOPISM

Nr 5 (30)

KONKURS OCZYTANIA

M IL E T A JAKSZIĆ

G O L G O T A

M roczy się niebo. A księżyc krw aw y W północnym, głuchym t li się obłoku.

C iężkim westchnieniem szepce prze® tra w y Czerni się niebo; gwiazd ró j nie k rą ży ; W icher. Golgota śpi w gęstym m roku.

Obłęd gorączki ziem ię pogrążył, Planetę starą,

Jak półm rok szarą;

Grzech na n iej skrzydłem znużonym siada — Już oćtna pada . . .

T rzy sm bitnioe ponuro dyszą W te j głuchej porze zam arłą ciszą:

Puste i czarne

Zdjęto z nich w łaśnie ciała ofiarne:

U w n zw ykłych łotrów oraz Boży syn, D w a d zikie kolce i On — sam bez w in . . .

D nieje ju ż, złe b rak jeszcze św itu;

Z jeroaulńnskioh wież tw ardych szczytów Jeszcze nie pierzchła oćma niem iła;

Ma wschodzie zorza nie zaświeciła;

Zorza, uw tasuinka dzionka m iłego;

Mo« je *w *e leży wśród m roku wrażego, Jak czarne skrzydło kru k a m artwego.

Wśród grozy, strachu, m roku powodzi Stroskany naród błąka się, brodzi W ciemmośoi bagnie;

I zg iełk się czyni W okół św iątyni;

Lecz lud pascnainej k rw i dziś nie pragnie, M odlitw ą chciałby skrzepić nadzieję I szept się niesie: „D nieje ju ż, dnieje?“

Witem upiór blady stanął wśród łudzi, Obcy tym tłum om , grozę w nich budzi;

W śród tłum u staje —

N ik t go tu nie zna, n ik t nie poznaje.

Duch to czy upiór północnej doby, Czy też prorocze porzucił groby;

Broda idę w ije w jasne promienie, W zro k wniebow zięty, długie odzienie, Okiem swym gęstą ciemność przebija I drżącą rę k ą woal odw ija

Z przyszłej srom otnej hańby Golgoty —

„Chrystus zm artw ychw stał!“ w m roku m artw oty Głos jego tonie . . .

Golgota płonie!

A nad n ią zorza lśni W ielkanocna, M a n iej św iątynia, ja k góra mocna, W rum ianym blasku kąpie się, k rą ży ; I ku n iej dąży

Z dalekich k ra in ów św iat przyszłości.

Pod jasnym niebem tych wspaniałości G rzm i coś, ja k dzwony;

„Chrystus zm artw ychw stał!“ pow ietrzem płynie, M a krańcach m orza, w bezkresie g in ie . . . P rzez chwilę ty lk o — w tem mroczne siły

Ziem io spowiły.

W oblicz« grozy Boga spojrzenia, Co tw a rz rum ianą w bladą przem ienia, Z Judasza ust się w yryw a skarga —

W łosy swe targ a,

\

w piersi się bije.

K u nióbu kornie w yciąga szyję, , M a ziem ię pada:

„Przekleństw o! B iada!“

Chwieje się, pęka chram Salomonów Od wielkanocnych pogrzm otu dzwonów.

Z serbskiego przełożył ST. K . P A P IE R K Ó W S K I

'/m m .

»

Z okazji Świat W ie .ikie jn o cy

wszystkim naszym Czytelnikom, W sp ól pra c o u niknm i Przyjaciołom składamy najserdeczniejsze życzenia

R E D A K C J A i W Y D A W C A

DWUTYGODNIKA K ULTU R A LN D -LITER A C K 1H G 0 „ZD RÓ P

(2)

Sir. 2 Z D R Ó J Nr 5 (30)

KAL1KST MORAW SKI

WSPÓŁCZESNY TEATR FRANCUSKI

W

o s ta tn ic h la ta c h p o w s ta ły we F ra n ­ c ji now e k ie r u n k i te a tra ln e , będące

■wyrazem z a in te re s o w a ń z a ró w n o a u to ­ ró w , ja k i szerszej p u b lic z n o ś c i. Poszu­

k iw a n ie n o w y c h d ró g d a ło te a tro w i n o ­ w e zdobycze, z a ró w n o w d z ie d z in ie lit e ­ r a t u r y te a tra ln e j ja k i re a liz a c ji' te c h ­ n ic z n e j. O b o k ¡realizm u s p o ty k a m y id e a ­ liz m , m is ty c y z m , m a rz e n ia ; o b o k d o k ła d ­ n e j o b s e rw a c ji życia s tw ie rd z a m y s iln y p ie rw ia s te k fa n ta s ty c z n y . T ra g e d ia , k o ­ m e d ia , d ra m a t, 'w szystkie ro d z a je t w ó r ­ czości te a tra ln e j m a ją lic z n y c h , często w y b itn ie u ta le n to w a n y c h p rz e d s ta w ic ie li.

P ro b le m y p o ru s z a n e n a scenie in te re s u ­ ją s z e ro k ie k rę g i p u b lic z n o ś c i — są to p rz e w a ż n ie za g a d n ie n ia o ch a ra k te rz e o g ó ln o -lu d z k im z d z ie d z in y ży c ia co­

dziennego lu d z i sza rych ja k ró w n ie ż z d z ie d z in y re lig ii, p o lit y k i, k u ltu r y . T r u ­ d n o je d n a k ż e s tw ie rd z ić , ja k i ro d z a j te a tru n a jb a r d z ie j o d p o w ia d a fra n c u s k ie j pub łie zn o śśo i, k tó r a z a ró w n o c h ę tn ie o g lą d a k o m e d ie ja k i tragedie.

P A U L V A L E R Y I JE G O „M O N F A U S T “ P ro b le m is to ty i eelu lu d z k o ś c i in te re ­ s u je ż y w o te a tr fra n c u s k i. L ic z n i a u to ­ rz y s ta r a li się ro z w ią z a ć go, k a ż d y w e ­ d łu g w ła sn e g o ś w ia to p o g lą d u . „M o n F a u s t“ , k tó re g o a u to re m je s t w ie lk i l i ­ r y k P a u l V a l é r y , z m a rły w 1945 ró k u , to je d n a z n a jb a r d z ie j c h a ra k te ­ ry s ty c z n y c h .sztuk w spółczesnych, z a jm u ­ ją c y c h się o m a w ia n y m o b e cn ie p ro b le ­ m em . V a lé ry d a l n a m w „F a u ś c ie “ , w y ­ d a n y m w 1946 r . po1 ś m ie rc i a u to ra sw ó j te sta m e n t i je d n o cze śn ie d o w ió d ł, że p o e ­ ta lir y c z n y , ja k im b y ł c a łe życie, m oże stać się z u p e łn e n ie s p o d z ie w a n ie d o b ry m , g łę b o k im d ra m a tu rg ie m . Ja k sam a u to r stw ierdza, w e w stę p ie do sw ego utttworu, p o m y s ł n a p is a n ia Iii- g o , ¡samodzielnego

„F a u s ta “ p o w isła ł w r . 1940. M ia ł to b y ć c y k l u tw o ró w sc e n ic z n y c h o ¡różnej f o r ­ m ie i ró ż n y c h ro z m ia ra c h . U d a ło m u się S tw o rz y ć t y lk o 3/4 p ie rw s z e j s z tu k i

„ L u s t “ , o ra z 1 2/3 z d ru g ie j „ L e S o lita ire “ . Razem tw o rz ą o n e lo g ic z n ą i z a m k n ię ­ tą w sobie całość. M o że m y ty lk o żałow ać, że a u to r n ie c h c ia ł ¡dop ro w a d zić do k o ń ­ c a całego p ro je k to w a n e g o c y k lu .

Gzęść p ie rw s z a z a ty tu ło w a n a je s t

„ L u s t “ , la d e m o ise lle de c ris ta l je s t to częściow e p o w tó rz e n ie h is to r ii k u s z e n ia F a u s ta p r z y p o m o c y u r o k u kobiecego.

F a u s t n ie u m a rł, ta k ja k p o d a je Goethe w d ru g ie j części swego n ie ś m ie rte ln e g o d zie ła , F a u s t w e d łu g P. V a lé ry ż y je da­

le j w n a s z e j epoce i d y k tu je s w e j se kre ­ ta rc e L u s t ¡p a m ię tn ik i. L u s t je s t z a k o c h a ­ n a w m is trz u . Im p o n u je j e j o g ro m w ie ­ d z y i d o św ia d cze n ia życiow ego Fausta.

M e fis lo fe le s lic z y n a to i sta ra się od­

tw o rz y ć h is to rię F a u s ta i „M a łg o rz a ty “ , ta k ą ja k o d m a lo w a ł ją Goeth© w p ie r w ­ szej części „F a u s ta “ . D ia b e ł pobudza fa n ta z ję L u s t, k u s i ró w n ie ż u c z n ia F a u ­ sta, o lś n io n e g o p ię k n o ś c ią s e k re ta rk i m i­

strza . A le z a m ia r p o z o s ta je ty tk o ! w d zie ­ d z in ie z a m ia ró w i t u p rz e c h o d z im y do o ry g in a ln o ś c i P. V a lé ry i d o je g o k o n ­ c e p c ji c z ło w ie k a św ia ta . F a u s t ta k ja k i sam V a lé ry p rz e s z e d ł c a ły c y k l d o ­ św ia d cze ń ż y c io w y c h . M y ś l je g o n ie d o ­ szła do ż a d n y c h k o n k re tn y c h re z u lta ­ tó w z w y ją tk ie m o g ó ln e g o z w ą tp ie n ia . J e d y n a pew ność to niOaść ż y c ia i c z ło ­ w ie k a . W p ra w d z ie L u s t w id z i w m is trz u

„k s ię c ia id e i“ , a le m is tr z u z n a je swe m y ­ ś li ty lk o jaiko p u ste a b s tra k c je . D u ch lu d z k i id z ie n ie ta m , d o k ą d k ie r u je go w ła s n a w o la , ja k tw ie r d z i o p ty m is tk a L u s t, lecz d o ką d m oże i ja k m oże. M y ś l to „n a łó g s a m o tn y , k tó r y w ie r c i w n u d z ie c z a rn ą d z iu rę , k tó r ą w y p e łn ia g łu p o ta “ . R ó w n ie ż m iło ś ć n ie m a d la F usta żad­

nego u ro k u — je s t to z łu d a i n ic w ię c e j.

W k o n s e k w e n c ji d ia b e ł je s t b e z s iln y . F a u s t iro n ic z n ie u c z y M e fisto fe le sa , że

„ n a św iecie is tn ie je coś w ię c e j n iż d o ­ b ro ć j z lo “ . Sam d ia b e ł je s t zaskoczony tą b e zg ra n iczn ą negacją w szystkiego.

A w ię c cóż p o zo sta je F a u s to w i? Chce o n p o z b y ć się w s z y s tk ie g o , c o W iąże go z zie­

m ią i s k o ń c z y ć „ le k k i, w y z w o lo n y na zawsze ze w szystkie g o , co je s t do cze­

goś p o d o b n e “ . In d y w id u a ln o ś ć ro z p ły w a

się w masie, w s z y s tk o ¡nawet z ło to je s t zakw estionow ane. A m im o tego n i h il iz ­ m u L u s t i uczeń p o d z iw ia ją F austa i u w a ż a ją go za „p o c h o d n ię © póki“ . F a u st n ie kochia n a w e t Własnego d zie ła , ż y je z d n ia n a d zie ń . Jeżeli F a u st n ie d z ia ła na nas o d p y c h a ją c o i je ż e li m a ­ m y d la n ie g o z ro z u m ie n ie i w sp ó łczu cie , to dlatego, że p o d z iw ia m y w n im in te ­ lig e n c ję i w y o b ra ź n ię p o e tycką . V a lé ry u zn a je w ra z ze sw y m Faustem , że c z ło ­ w ie k je s t panem sw y c h czyn ó w j może p u s tk ę ży c ia w y p e łn ić w e d łu g w ła s n y c h upodobań. T o u z n a n ie w o ln e j w o li i god­

ności o so b iste j je d n o s tk i, s iln ie js z e j n iż o ta cza ją cy ją św ia t, k tó re m u się m a p o d ­ p o rzą d ko w a ć, — to jeszcze je d e n smoytw, k tó r y ła g o dzi n ih iliz m ż y c io w y Fausta.

P A U L C L A U D E L

P a u l C laudel je s t ¡kontrastem P a u l V a ­ lé ry . M a m y w d zie ła ch C laudela dó czy­

n ie n ia ze s k o n k re ty z o w a n y m ś w ia to p o ­ glądem ż y c io w y m , św ia to p o g lą d e m c zy­

sto k a to lic k im . P a u l C laudel, lic z ą c y dzi saj 78 la t, (u ro d z ił się w 1868) o sta tn io m ia n o w a n y c z ło n k ie m A k a d e m ii, je st n a jw y b itn ie js z y m d ra m a tu rg ie m k a to lic ­ k im w spółczesnej F ra n c ji. Jego d ra m a ty m a ją tezę m o ra ln ą o p a rtą o ś w ia to pogląd re lig ijn y a u to ra . Jed n a kże osoby tych d ra m a tó w ż y ją w ła s n y m życiem , p s y c h ic z n ie dobrze u z a s a d n io n y m ; w a l czą o n e z p rz e c iw n o ś c ia m i i d ro g ą p rz e ­ zw ycię że n ia sw ych n a m ię tn o ś c i dochodzą do ró w n o w a g i i s p o k o ju w ew n ę trzn e g o . A u to r za ch o w uje d u żą b e z s tro n n o ś ć w o d m a lo w a n iu ty p ó w , k tó re n ie m o g ą być m u sym p a ty c z n e mp. b a r. T u ré lu re w

„ r O ta g e “ je s t Itlak ¡przedstaw iony, że m i m o sw ej u je m n e j w a rto ś c i m o ra ln e j w y ­ w o łu je w ię c e j w s p ó łczu cia n iż o d ra zy Jego b o h a te ro w ie to postacie ¡heroiczne, szlachetne, pełn e p o św ię ce n ia d la in n ych .’

Cygne de C o u fo n ta in e p o św ię ca ¡się d la kościoła. Ż eby ra to w a ć P iu sa V II , k tó r y u c ie k ł z w ię z ie n ia fra n c u s k ie g o , zgadza się p o ś lu b ić p re fe k ta cesarskiego T u re - Iu re , k tó r y zna m ie js c e p o b y tu G łow y K o ś c io ła i tytlko zia cenę ¡ręki Cygne‘a zgadza się m ilcze ć.

P o m y s ł u c ie c z k i P apieża z w ię zie n ia n a p o le o ń skie g o je s t o ry g in a ln ą fik c ją C laudela. R ezygnacja C yg n e 'a n ie p r z y ­ chodzi ła tw o , m u s i ona stoczyć w a lk ę w e­

w n ę trz n ą tr u d n ą i bolesną. T ym ' większe- g*o ziuaazemia n a b ie ra j e j o fia ra .

V io la in e w „1‘Amnonce fait© à M a rie “ to in n y ty p b o h a te rs tw a , po św ię ce n ia i m iło ś c i b liź n ie g o . C la u d e l u m ie n ie ty lk o o d tw o rz y ć p ię k n o śre d n io w ie cza , ale p o tr a fi ró w n ie ż p s y c h ik ę lu d z i śred n io w ie czn ych u c z y n ić ¡zrozum iałą w s p ó ł­

czesnemu w id z o w i dtrogą o d p o w ie d n ie g o p o d k re ś le n ia cech o g ó ln o lu d z k ic h b o h a ­ te ró w . B u d o w n ic z y k a te d r P ie rre de C raon je s t c h o ry n a trą d , k t ó r y w 1 śre d ­ n io w ie c z u w z b u d z a ł o g ó ln y s tra c h . V io ­ la in e ch cą c m u o/kazać w sp ó łc z u c ie p rz e ­ zw ycięża stra ch i c a łu je chorego. P ie rre w y z d ro w ia ł, V io la in e z a c h o ro w a ła . Z a ­ c h o w u je pogodę d u ch a i szlachetność d u ­ szy. Za zło, k tó re g o d o z n a je od sio stry, o d p łaca m iło ś c ą . P ow yższe s z tu k i C la u ­ dela p o w s ta ły w o k re s ie p o p rz e d z a ją c y m p ie rw szą w o jn ę ś w ia to w ą . P ó ź n ie j n ie z a n ie c h a ł on ¡twórczości d ra m a ty c z n e j.

Jego u tw o ry g ry w a n e są stall© w te a tra c h fra n c u s k ic h . O s ta tn io w r. 1946 g ra n o w P a ry ż u „ L e p è re h u m ilié “ . In n y u tw ó r C laudela „ L e S o u lie r de S a tin “ p rze d sta ­ w ia n a m o b ra z y z prze szło ści k a to lic k ie j H is z p a n ii.

S y m b o liz m C la u d e la , w p ro w a d z a n ie po sta ci ś w ię ty c h p o tę g u je n a s tr ó j m i­

styczn y, w ła ś c iw y u tw o ro m d ra m a ty c z ­ n y m tego a u to ra . N ie w y k lu c z a to b y ­ n a jm n ie j re a liz m u w o d tw a rz e n iu p o sta ­ ci i śro d o w is k a , d z ię k i czem u n a s tró j p o d n io s ły n ie w y k lu c z a praw dofpodo- b.eństw a. P ostaci dzielą się n a d w ie g ru ­ p y ; te , k tó re n ie s łu c h a ją głosu Boga i te , k tó re są m u posłuszne. P ra w d z iw a w iększość n a le ż y do ty c h o s ta tn ic h . Oso­

b y te a tru C la u d e la są je d n o s tk a m i p s y ­ c h ic z n ie i d u ch o w o d o b rze o d tw o rz o n y ­ m i. Ic h re z y g n a c ja i p o św ię ce n ie w y p ły ­ w a ją z w o ln e j w o li. N ie są n a rz u c o n e

p rz e z masę, społeczeństw o, (są tw o re m eityki i, w o li danego c z ło w ie k a , k ltô ry p o ­ św ięcając się c z y n i to z pogodą ducha, a lb o w ie m c z u je iswą ¡siłę m o ra ln ą , i w o l­

ność. D o b ro w o ln a re z y g n a c ja b o h a te ró w C la u d e la ze szczęścia, c z y n i te n a k t o fia ­ r y jeszcze b a rd z ie j w y m o w n y m i w z r u ­ szającym .

A N D R E G ID E

T e a tr C lau d e la i V a lé ry ¡to te a tr d la p u b lic z n o ś c i m y ś lą c e j, z d o ln e j do ¡rozu­

m ie n ia p ro b le m ó w p o ru s z a n y c h p rze z au­

to ró w . T o sarno ty c z y te a tru A n d ré Gi- de"a. D z ie ło G:de‘a .O kreślono ja k o stop­

n io w ą d © ch rystia n iza cję i p o s ta w ie n ie c z ło w ie k a ja k o je d y n e g o o b ie k tu z a in ­ tere so w a ń a u to ra . W o ln o ś ć je d n o s tk i je s t m u d ro g a p o n a d w szystko . O d spo­

łeczeństw a, o d p a ń stw a w ym a g a je d n e ­ go ty lk o : b y m u p o z w o lo n o m yśle ć i k o ­ chać sw obodnie. D ra m a t „ Thesée", o g ło ­ szony w 1946 ¡r., je s t w y m o w n y m ś w ia ­ dectw em ty c h id e a łó w a u to ra . Z g o d n ie v. tra d y c ja m i lite r a c k im i F r a n c ji fo rm a m ito lo g ic z n a m a o s ło n ić m y ś li z a w a rte w u tw o rz e . Tezeusz je s t b o h a te re m , k tó ­ r y n ie o d rz u c a żadnego p o k a rm u (moutr- riitu re ) zie m s k ie g o , ża d n e j ro zko szy ż y ­ cia. Jednocześnie je d n a k p ra c u je o n d la szczęścia ca łe j lu d z k o ś c i. Tezeusz z d a ­ je sobie s p ra w ę z tego, że n a jw ię k s z e n ie ­ bezpieczeństw o d la je d n o s tk i to p o z o s ta ­ w ie n ie je j sam ej sobie w b e z ru c h u . N a ­ stę p u je to p o o sią g nię ciu celu, ja k i w y ­ tk n ę ła sobie dana je d n o s tk a . W m ic ie 0 Tezewszu n a jb a rd z ie j p o c ią g a a u to ra s y m b o l — la b iry n t. D ro g i, p o k tó r y c h p o ru sza się u m y s ł lu d z k i, są s k o m p lik o ­ wane, p ra w d z iw y to la b ir y n t, z k tó re g o je d n a k m y ś l lu d z k a zawsze z n a jd z ie w y jś c ie . M y li się g łó w n ie serce i z m y s ły . D edal, budow nitezy la b iry n tu , p rz y g o to ­ w a ł d la każdego, iktoj w c h o d z i w te n n ie ­ zn a n y ś w ia t, ro z m a ite p u ła p k i w p o s ta c i p ię k n y c h za p a ch ó w , o d u rz a ją c y c h n a p o ­ jó w ; w s z y s tk o to o tacza c z ło w ie k a z łu d ą 1 ¡rozkoszą. N ić A ria d n y u ła tw ia c z ło w ie ­ k o w i w y b rn ię c ie z la b ir y n t u życio w e g o i m yślo w e g o . „ T a n ić b ę d zie tw y m ¡związ­

k ie m z prze szło ścią , w ra c a j do n ie j i do siebie samego. N ic n ie p o w s ta je z n ic o ­ ści i to czym jesteś ¡obecnie^ c z y m bę ­ dziesz w p rz y s z ło ś c i, o p ie ra się n a p rz e ­ szłości. O to ja k ie w s k a z ó w k i o tr z y m u je Tezeusz od D edala. G ide je s t p rz e ś w ia d ­ czony, że ża d n a z łu d a n ie m oże n a b ra ć stałości. N a to m ia s t w o ln o ś ć je s t n ie z b ę d ­ n y m w a ru n k ie m postępu. Tezeusz ju ż j a ­ k o k r ó l A te n ro b i n a s tę p u ją c e «postrze­

żenie: „M y ś la łe m , że c z ło w ie k n ié je s t w o ln y że n u d y n ie będzie w o ln y i że n ie b y ło b y d o b rz e g d y b y n im b y ł. A le n ie m o g łe m p c h n ą ć go (czło w ie ka ) n a ­ p rzó d bez jego zgody a n i o trz y m a ć te j o s ta tn ie j bez p o z o s ta w ia n ia lu d o w i p r z y ­ n a jm n ie j p o z o ru w o ln o ś c i“ . Ja k zauw a­

ż y ł je d e n' z n a jw y b itn ie js z y c h w sp ó łcze ­ snych k r y t y k ó w lite ra c k ic h , A n d ré R ous­

seaux, Gide w y s ta w ił so b ie p o m n ik p i ­ sząc „T ezeusza“ . Gide często w sw ych p o p rz e d n ic h d zie ła c h d a w a ł w y ra z nega­

c ji i o d e rw a n ia się od rze c z y w is to ś c i i m o ra ln o ś c i. S iłą „T ezeusza“ je s t z w ią z a ­ ne z zie m ią , w ia r a w w o ln o ś ć i postęp

je d n o s tk i. „T e z e u s z “ Ijest o d w ro te m od n e g a c ji m o ra ln o ś c i o ra z iro n ic z n e g o sto ­ s u n k u do ży c ia . M a m y w n im p o z y ty w ­ ne ro z w ią z a n ie p ro b le m u b y tu i sensu cz ło w ie k a .

SARTRE I EGZYSTENCJALIZM Z p ro b le m e m is to ty c z ło w ie k a i1 lu d z ­ ko ś c i wiąż© się p ró b le m e g z y s te n c ji c z ło ­ w ie ka . T y m p ro b le m e m z a jm u je się, egzy- sitencjaldzm. T w ó rc ą ¡k ie ru n k u tego ta k m odnego i sze ro ko d y s k u to w a n e g o jest p isa rz i filo z o f w je d n e j osobie J e a n P a u l S a r t r e , a u to r lic z n y c h ¡po­

w ieści, ro z p ra w j, d ra m a tó w . T y m i o s ta t­

n im i z a jm ie m y się sp e c ja ln ie . Z a sa d n i­

cza te za egzystencjaliztm u to ¡stw ierdzenie fa k tu , k tó r y u w a ża się zia b e zsp o rn y, a m ia n o w ic ie , że is to tę c z ło w ie k a o k re ­ śla je g o eg zyste n cja (essence). A w ię c c z y n y o k re ś la ją c z ło w ie k a . Jest o n o d ­ p o w ie d z ia ln y za n ie ty m b a rd z ie j, że sw ym w y b o re m angażuje całą lu d zko ść.

/

fo , co c z ło w ie k w y b ie ra , u w a ża n ie w ą t­

p liw ie za dobre, a w ię c ¡sugeruje sw ym w y b o re m in n y m drogę p o stę p o w a n ia . M a ­ m y w ię c ró w s ie ż p u s tk ę i negację, ja k o p u n k t w y jś c ia b y tu je d n o s tk i egzysten­

c ja ln e j. W d ra m a ta ch s ta ra się ¡Sartire p rze p ro w a d za ć tę tezę, p e łn ą zresztą n ie ­ d o m ó w ie ń i sprzeczności, k tó re w y w o łu ­ ją z a ró w n o w E u ro p ie ja k i w A m e ry ­ ce o ż y w io n ą d y s k u s ję na te m a t egzy- s te n c ja liz m u . D ra m a t S a rtre 'a „L e s m o u ­ ches“ sp ro w a d za c a ły p ro b le m do w a l­

k i w ew nętrznej) i w y b o ru c z ło w ie k a . Ju p - p ite r gnębi m ie szka ń có w Argoisu w y rz u ­ ta m i su m ie n ia z p o w o d u z a m o rd o w a n ia A gam em non a. E ry n ie (Les m ouches) p o d ­ sycają ro z p a c z ,i u p o k o rz e n ia c z ło w ie ­ ka. Greste« tłu m a c z y m ie s z k a ń c o m A r ­ gos, że są orni n a p ra w d ę 'w o ln i, że n ie p o trz e b u ją odczuw ać ża d n ych w y rz u tó w s u m ie n ia , lo , co ¡zro b ili, b y ło ic h a kte m w o li, z k tó r e j n ik o m u n ie są o b o w ią za ­ n i zd a w a ć s p ra w y . W g ra n y m w u b ie ­ g ły m ro k u „L a s H u is C los“ m a m y p r o ­ ble m z a g a d n ie n ia ż y c ia i c ie rp ie n ia . A u ­ to r n ie w ie rz y w p ie k ło , ale ja k o fikcja lite ra c k a je s t ono dlla nie g o pom ocą.

In è s G a rcio i E s te lle ż y ją w p ie k le . T e nieszczęśliw e je d n o s tk i z n a ją się d o s k o ­ nale, m a ją w z a je m n y w s trę t do siebie, bo n ie m a ją ża d n ych ta je m n ic w stosun­

ka ch w z a je m n y c h ; n ie n a w id z ą ą się, ale n ie m ogą p rze sta ć b y ć ¡sobą, zm azać sw ej przeszłości, p rz e ro b ić w łasnego ja , k tó re ic h p rze szłe c z y n y d o k ła d n ie o k re ś liły . P ie k ło polega n a ty m , że is to ty te n ie są zdotlne do w y tw o rz e n ia n o w e j p r z y ­ szłości. S iła p rze szło ści je s t z b y t p o tę ż ­ na, b y m o żn a b y ło z n ią w a lc z y ć . S tra ta w o ln o ś c i ł m o żn o ści z m ia n , ¡połączona z e g zyste n cją in n y c h is to t, k tó re o te j s tra c ie p rz y p o m in a ją , — to je s t w ła ś c iw e p ie k ło w k o n c e p c ji (Sartre‘ia. D w a in n e d ra m a ty S a rtre 'a , g ra n e ró w n ie ż w r o ­ k u 1946; „M o rts sans s é p u ltu re “ oraiz

„ L a p u ta in respectueuse“ ¡stu d iu ją c z ło ­ w ie k a w ró ż n y c h o k o lic z n o ś c ia c h tr u d ­ n e j egzystencji. W p ie rw s z y m c h o d z i 0 s tu d iu m z a g a d n ie n ia ' ozy c z ło w ie k t o r ­ tu ro w a n y w y z n a w szystko , cz y te ż n ie 1 c z y n a le ż y z a b ić c z ło w ie k a , c o d o któ­

rego p rz y p u s z c z a się, że n a to r tu ra c h z d ra d z i in n y c h . W y b ó r w o ln y d e c y d u je o fa k c ie , k tó r y z ło ż y się ma określeni©

e g zyste n cji c z ło w ie k a . T e m a t d ra in a tń z a ­ c z e rp n ię ty z o s ta tn ie j 'w o jn y po w ię ksza a k u a ln o ś ć S ztuki. W d r u g im d ra m a c ie d zie w czyn a u lic z n a d e c y d u je sam a, czy w yzn a ć p ra w d ę c zy te ż ndie. O d je j w y z ­ n a n ia zależy lo s m u rz y n a p o d e jrz a n e g o 0 z a b ó js tw o b ia łe g o . Rzecz d z ie je się w A m eryce. D ra m a t S a rtre 'a p rz e d s ta w ia w ięc proces fo rm o w a n ia e g z y s te n c ji lu d z ­ k ie j w k o n k re tn y c h p rz y p a d k a c h ż y c io ­ w ych . W y b ó r p o z o s ta w io n y je s t c a łk o w i­

cie u z n a n iu d z ia ła ją c y c h je d n o s te k , n i- ozym n ie S krę p o w a n ych . W y b ó r te n b y ­ w a n ie o c z e k iw a n y i w g ru n c ie rzeczy mi«

zawsze z ro z u m ia ły w sw y c h głębszych m o ty w a c h w obec b ra k u ja k ic h k o lw ie k d y re k ty w d z ia ła n ia .

S a rtre , G id e , C laudel, V a lé ry s tu d iu ją cel 1 is to tę b y tu c z ło w ie k a i lu d z k o ś c i 1 o d p o w ia d a ją n a p y ta n ia z w ią za n e z p ro ­ blem em ró ż n ie , za le ż n ie o d ś w ia to p o g lą ­ du życio w e g o a u to ra .

JEAN GIRAUDOUX

Jean Giraudoux z a jm u je się poszc**- g ó ln y m i fa z a m i ż y c ia c z ło w ie k a i w a ż ­ n ie js z y m i p ro b le m a m i ż y c ia lu d z k o ś c i.

A u to r w y c h o d z i ze S tanow iska, że czasy, w k tó r y c h d ra m a tu rg w y b ie ra ł ¡sobie te ­ m a t s w o b o d n ie , n ie lic z ą c się ¡z n ic z y m , m in ę ły ju ż , dziś te m a t w y b ie ra so b ie a u ­ to ra , n a rz u c a m u się ja k o ko n ie czno ść, n a d k tó r ą n e m o ż n a p rz e jś ć do p o rz ą d ­ k u dziennego. T w ó rc z o ś ć te a tra ln a G ira u ­ d o u x, zm a rłe g o w 1944 r., je s t ilo ś c io ­ w o i ja k o ś c io w o w ie lk a . Stara się on z ro ­ z u m ie ć duszę ś w ia ta i p o d trz y m a ć je j w zn io sły, to n . ¡Stara ¡się b y ć w y ra z e m „ te ­ go s u m ie n ia dźw ięcznego, te j ro z m o w y n a m ię tn e j, aie b e z in te re s o w n e j z p ra w ­ d a m i n ie z m ie n n y m i lu b też o k o lic z n o ­ ś c io w y m i". Jego „S odom ę et G o m o rrh e “ , w y s ta w io n a w 1943 r . w P a ry ż u , cieszy­

ła się w ie lk im p o w o d z e n ie m . A u to r

(3)

Nr 5 (30) Z D R Ô J , Sir. 3

„ E le k t r y “ , „A m fitrk x n a 38“ „ „S ie g frie - da“ i in n y c h sz tu k je s t ¡niezależny od u g ru p o w a ń p o lity c z n y c h cży też ¡literac­

k ic h , w y p o w ia d a sw o b o d n ie to , co m u n a k a z u je su m ie n ie . A n a liz a g łę b o k a i do­

k ła d n a w a ż n y c h p ro b le m ó w (życiow ych za p e w nia G ira u d o u x w ażne m ie js c e w h is to r ii n ie ty lk o te a tru , aie i c a łe j c y ­ w iliz a c ji w spółczesnej. N ap isa n a w 1935 rolko „ L a g u e rre de T ro ie n ‘a u ra pas lie n “ p o ru s z a p ro b le m zawsze a k tu a ln y . H d k to r i Ulysses, d w a j b o h a te ro w ie , ż o ł­

n ie rz e fr o n to w i n ie chcą w o jn y , ro z u m ie ­ ją się w z a je m n ie , p ró b u ją p rz e s z k o d z ić w o jn ie tr o ja ń s k ie j. D em agogia p o lity k ó w , s z o w in istó w , re to ró w , cz y n i ją n ie u n ik ­ n io n ą. L u d , je j o fia ra , n ie izdaje sobie s p ra w y iz o g ro m u nieszczęścia!, k tó r e zb liż a się, n ic ro z u m ie w y s iłk ó w H e k to ­ ra i Ulysses a, k tó r z y p ra g n ą o d su n ą ć k a ­ ta s tro fę , u le g a p u s te j gadaninie,, o p e ru ­ ją c e j fra z e s a m i o godności n a ro d u , h o ­ n o rze p a ń stw a , k tó r y m n ic n a p ra w d ę n ie zagraża. C h ciw ość łu p u ¡i m ira ż zd o b yczy te ry to ria ln y c h czy też b o g a c tw o tę p ia do re szty b e z k ry ty c z n y tłu m . P o ś m ie rtn a s z tu k a G ira u d e a u x g ra n a w 1946 r. to

„ L a fo lie d e G h a illo t“ . P o ru sza o n a p r o ­ ble m z a jm u ją c y i a k tu a ln y . „S za lo n a z G h a illo t chce u w o ln ić św ia t od lu d z i złych , z a tru w a ją c y c h , a tm o s fe rę żydia współczesnego'. Z w a b iła o n a d o p o d z ie m i w s w y m p a ła c u a/erzystów ,, n ie b ie s k ie p ta k i, dem agogów ; w p a d a ją o n i w p u - ła ą kę i n ie m ogą w y jś ć n a św ia t. W z a - m ia n za to z p o d z ie m i w ych o d zą do- h ro o z y jc y lu d z k o ś c i z P asteurem n a cze­

le. K o n k lu z ja s z tu k i je s t n a s tę p u ją c a :

„W y s ta rc z y je d n a k o b ie ta ro z u m n a , b y szaleństw o św ata p o ła m a ło so b ie n a n ie j zęby“ . E le m e n t b a jk o w o -fa n ta s ty c z n y , sceny E ty c z n e i re a lis ty c z n e n a d a ją te j sztuce s w o is ty u ro k . N a jm n ie j, co m o ż ­ na o n ie j p o w ie d z ie ć , to to , że je s t to szuka n ie b a n a ln a . K r y ty k a społeczeń­

stwa w spółczesnego je s t tr a fn a . N ie w ą t­

p liw ie te a tr fra n c u s k i p o n ió s ł p rze z śnirerć G ira u d o u x w ie lk ą s tra tę , tru d n ą do w y ró w n a n ia '.

TEA TR PSYCHOLOGICZNY Spośród p rz e d s ta w c ie li te a tru psycho­

logicznego, badającego u c z u c ia je d n o ­ stek i a n a liz u ją c e g o ic h p o w s ta n ie i ro z ­ w ó j n a le ż y w y m ie n ić p rz e d e w s z y s tk im J e a n A n o u i l h a , F r a n ç o i s M a u- r i a c ‘a, P i e r r e* 1 E m m a n u e l ‘a ir G a- b r i e l M a r c e l a.

J e a n A n o u i l h należy do w y b it­

n y c h d ra m a tu rg ó w w spółczesnych. T en m ło d y sto s u n k o w o c z ło w ie k m a ju ż p o ­ k a ź n y d o ro b e k lite r a c k i. Jego „A n tig o n e “ a n a liz u je s u b te ln ie p sych o log ię k o b ie ty , a c z k o lw ie k obcesija s a m o b ó js tw a , Ciążą­

ca inad b o h a te rk ą stw a rza p r z y k r ą u c z u ­ c io w o atm o sfe rę . W in n y c h d ra m a ta c h ja k „ L e vo y a g e u r sans bagages“ i „ L e sauvage“ w id z im y n o w y a s p e k t 'tw ó rc z o ­ ści A n o u ilh a . P ie rw ia s tk i ro m a n ty c z n e , p o n u re , łą czą się z k la s y c z n y m g re c k im ; a u to r p o k a z u je n a m isiię ja k o tr a g ik , ale nie p o z b a w io n y dłużej dozy h u m o ru . T e ­ a tr A n o u ilh a to p ro te s t p rz c iw k o w szel­

k ie m u k o n fo r m iz m o w i ż y c io w e m u , to p o d k re ś le n ie n ie za le żn o ści w łasnego „J a " . U lu b io n e te m a ty a u to ra to w s trę t do b rzyd o ty, społeczeństw a, h ip o k ry z ja o f i­

c ja ln e j m o ra ln o ś c i, m o n o to n ia i b a n a l­

ność codziennego życia. Ja k Diogenes s z u k a ł c z ło w ie k a , ta k sam o A n o u ilh szu­

k a is to ty go d n e j n a p ra w d ę m ia n a czło­

w ie k a , N ie z n a jd u ją c go tw o r z y sobie Własne ty p y . W „ L e Sauvage“ s k rzyp a o z ka n ie chce rz u c ić sw ego św ia ta , w k tó ­ ry m w z ro s ła i w k tó r y m c z u je się na m ie jscu , m im o je g o u je m n y c h S tron, z k tó r y c h c a łk o w ic ie ro b ę z d a je spraw ę.

W „ L e v o y a g e u r sans bagage“ m a m y ko n ce p cję c z ło w d k a , k tó r y o d z y s k a ł p a ­ m ięć % p o z n a je nędzę m o ra ln ą ro d z in y i otaczającego go św iata. „ I I a v a it un p riis o n ie r“ to fin a n s is ta , S kazany we W ło sze ch n a 15 la t w ię z ie n ia . P o u w o l­

n ie n iu z ro z u m ia ł, że p ra w d z iw e szczę­

ście to p o s z u k iw a n ie w łasnego, p r a w d z i­

wego szczęścia, n ie za le żn ie o d o ta c z a ją ­ cego ś w ia ta i je g o p ra w . Sens te a tru A n o u ilh a to wst r ęt do istn ie ją c e g o św ia ­ ta i p o s z u k iw a n ie czegoś lepszego, poszu­

k iw a n ie p ra w d y . Gzy i gdzie ją zn a jd z ie , tru d n o n a ra z i,e p rz e w id z ie ć .

F r a n ç o i s M a u r i a c z n a n y je st p rze d e w s z y s tk im ja k o p o w ie ścio p isa rz.

W sw ych u tw o ra c h sce n iczn ych a n a liz u ­ je u c z u c ia w p ie rw s z y m rzę d zie is to ­ tę i k o n s e k w e n c je grzechu. P ro b le m grze ch u in te re s u je ze z ro z u m ia ły c h

w z g lę d ó w k a to lic k ie g o pisarza, F r a n c ji.

Jego d ra m a t „A s m o d ć e “ (1937) w y w o ła ł duże zain te re so w a n ie . O s ta tn io w 1945 ro k u o g ło s ił n o w y d ra m a t „L e s m a i aim és“ (1945). E g o iz m ojca, k tó r y d la w y g o d y o so b iste j chce zachow ać p r z y so­

b ie ¡starszą c ó rk ę E lż b ie tę , p o w o d u je i n ­ tryg ę , w k tó r e j re z u lta c ie E lż b ie ta n ie p o ś lu b iła A la ih a , m im o iż o b o je isię k o ­ ch a ją . P o ś lu b iła go młodsiza s io stra M a ­ ria n n a . R e zu lta te m te g o je s t u n its z c z ę ś li- w ie n ie n a c a łe ży c ie tro ljg a lu d z i, co je d ­ n a k je s t o b o ję tn e Lsamolubnemu o jc u , ja - t k im jeist Vireilade. W lis to p a d z ie 1946 r.

z a p o w ie d z ia ł M a u ria c w od czycie p u b lic z ­ n ym , że w y c o fu je się z te a tru , b y w r ó ­ cić c a łk o w ic ie do p o w ie ści.

G a b r i e l M a r c e II, e g zys te n c ja lis ta k a to lic k i, p rz e d s ta w ia n a m w sw ych d ra ­ m atach z a jm u ją c e p ro b le m y ż y c ia w s p ó ł­

czesnego. T e a tr je g o to te a tr filo z o fa , te a tr ta je m n ic y ż y c io w e j. P ro b le m y po­

ruszane n a scenie p rz e ż y w a a u to r w e­

w n ę trz n ie , ¡sum ienie W łasne je s t d la n ie ­ go g łó w n y m p u n k te m o p a rc ia d la a n a li­

zy lu d z i i św ia ta . Jego s z tu k i „ U n h o m m e de D ie u “ czy też ,„L e d a rd “ są do w o de m g łębokiego p rz e m y ś le n ia czy to z ja w is k in d y w id u a ln y c h , c z y też p o lity c z n y c h . Te o sta tn ie p o ru s z a ,/L e |d a r d “ (1936), p rz e d s ta w ia ją c k o n f lik t m ię d z y fa s z y z ­ m em ¡a k o m u n iz m e m .

B ra k m iejscal n ie p o z w a ła o m ó w ić do­

k ła d n ie j d ra m a tu m ło d e g o p o e ty k a to ­ lic k ie g o P i e r r e E m m a n u e Fa, k tó r y w „ L e le p re u x “ o ś w ie tla k o n f lik t m ię d z y u c z u c ia m i ro d z in n y m i, a r e lig ijn y m i.

( F a u s t ż y je w naszych czasach. Z a jm u ­ je się d ykto w a n ie m p a m ię tn ik ó w sw e j se­

k re ta rc e pa n n ie L u s t. M e f i s t o f e l e s odw iedza F a u s t a i w y w ią z u je się m iędzy n im i c h a ra k te ry s ty c z n a rozm ow a, będąca obrazem n e g a tyw n o -iro n iczn e go sto su n ku F a u sta do w s z y s tk ic h zagadnień życia

ii ś w ia ta ).

A K T I — S C E N A I I

F .: — P osłuchaj. N ie m ogę C i u kryw a ć, że n ie za jm u je sz ju ż w świeede te g o sta n o ­ w iska , k tó re «zajmowałeś niegdyś.

M .: — M yś lis z ?

F .: — Z apew niam C ię. Oh, nie m ów i?

o tw y c h o b ro ta ch handlow ych, a n i n a w e t 0 czystych zyskach. A le k re d y t, pow aża­

nie, z a s z c z y ty . . .

M .: — B yć może, b yć może.

F .: — N ie w zbudzasz zu p e łnie stra ch u . P ie k ło u k a z u je się dopiero w o s ta tn im a k ­ cie. N ie naw iedzasz ju ż u m ysłó w lu d z i n a ­ szych czasów. Is tn ie ją w p ra w d zie m ałe g ru p y a m a to ró w i lu d z i zacofanych. A le T w o je m etody są p rze sta rza łe , T w ó j w y g ią ł fiz y c z n y śm ieszny.

M .: — I pew no u ro iłe ś sobie, żeby m n ie odm łodzić.

F .: — D laczego ¡nie ? N a ka żd e g o k o le j.

M .: — K u s ic ie lu !

F .: — C h cia łb ym przedie w s z y s tk im za­

ba w ić C ię trochę. J e st to sposób, ja k i w y ­ nalazłem , ażeby zabaw ić tro ch ę sam ego sie­

bie. Z a m ie n im y naszą w ładzę.

M .: — T o m i odpow iada. T y ośm ielasz sę m niem ać, że ja m ó g łb ym potrzebow ać C iebie?

F . : — W ie m co m ów ię. T k w is z w W iecz­

ności, m ó j D ia b le , i je ste ś ty lk o duchem . N ie m asz w ię c zu p e łnie m y ś li. N ie um iesz a n i w ą tp ić a n i szukać. W is to c ie jesteś n ie ­ słych a n ie p ro s ty . ¡P rosty ja k ty g ry s , k tó ry jies w sźecbpcjtęgą łu p u ! a sprow adza się c a ły do in s ty n k tu m o rd e rstw a . Zaw dzięcza w szystko baronom i kozom;: sw o je m u s k u ły 1 p a zu ry, sw oje ¡podstępy i sw o ją o lb rz y m ią cie rp liw o ść. N ie m a w T obie niczego w ię ­ ce j, pożeraczu dusz, k tó r y n ie u m ie ro z ­ sm akow ać się w ty c h duszach. N ie dom y­

ślasz się n a w et, że n a św iecie is tn ie je coś w ięcej n iż dobro i zło . N ie tłu m a czę C i tego, n ie je ste ś zd o ln y zrozum ieć m nie. M ó w ię O i ty lk o , że możesz potrzebow ać kogoś, k to b y m y ś la ł i ro zw a ża ł za C iebie. C zysty um ysł, n a w e t n ie czysty, n ie je s t do tego zdolny.

M .: — N ig d y dO m n ie n ie przem aw iano ty m tonem . P rz y n a jm n ie j od daw na. M ó­

w isz, że je ste m ¡niezdolny do m yśle n ia , ja , k tó ry p rze n ika m wasze m y ś li.

M .: — N ie . P oruszasz się ja k p io ru n po

* ) P a ry ż 1946, G a llim a rd .

R ó w n ie ż b o g a ta p ro d u k c ja ko m e d io w a m usi b y ć p o m in ię ta . W t e j d z ie d z in ie n a ­ leży w y m ie n ić choćby ty lk o M a r c e l A c h a r d. Jego o s ta tn ia k o m e d ia (1946)

„A u p rè s de m a M o n d e “ w y w o ła ła duże za in te re so w a n ie p u b lic z n o ś c i. Z asadniczo je d n a k k o m e d ia n ie w n o s i niczego n o w e ­ go w o s ta tn ic h czasach. T e a tr Jules R o ­ m ains i R o m a in R o lla n d a ja k ró w n ie ż M a rce l P agnoLa, Jean, Gooteau, J. B . B lo ­ cha, A rm a n d a S alacrou n a le ż y do tr w a ­ ły c h zd o b yczy lit e r a tu r y fra n c u s k ie j.

R ów nież m u s i b y ć p o m in ię ta tw ó rczo ść z u p e łn ie n o w y c h ta le n tó w , ja k : L o u i s D u c r e u x („U n s o u v e n ir d T ta lie “ 1946), M a r c e l O l i v i e r („ D a v id et Betsabée“ 1946), S u z a n n e L i t a r i w ie lu in n y c h .

K o n k lu d u ją c m o że m y s tw ie rd z ić , że te a tr fra n c u s k i id z ie w ła s n y m i d ro g a m i, p o sz u k u je coraz n o w y c h te m a tó w , s ta ra się znaleźć o d p o w ie d ź n a n a jw a ż n ie js z e p y ta n ia in te re s u ją c e w spółczesną lu d z ­ kość. Ł ą c z y o n w sobie n a jw a ż n ie js z e e le m e n ty lite ra c k ie i te a tra ln e . Jest cza­

sem ro m a n ty c z n y , czasem s y m b o lic z n y , czasem z n o w u n a u ra lis ty c z n y ; re p re z e n ­ tu je tra g e d ię i k o m e d ię ; te m a ty cz e rp ie z a ró w n o z h is to r ii ja k i z ż y c ia w s p ó ł­

czesnego. In d y w id u a ln o ś ć a u to ra p ra w ie zawsze w y w ie ra ¡silny w p ły w n a jego dzieło. R ó w n o w a g a m ię d z y ro z m a ity m i p ro b le m a m i li fo rm a m i n ie p o z w a ła p rze ­ w id y w a ć , ozy i j a k i k ie r u n e k w y b ije się w n a jb liż s z e j p rz y s z ło ś c i n a p ie rw s z y p lan.

IC E *)

n a jk ró ts z y c h dro g a ch n a tu ry, lu d z k ie j. Są to d ro g i zła .

M .: — T o w szystko ¡należy zobaczyć. Je­

steś d ziw n ą osobą. M a to znałem ta k ic h , k tó rz y u m ie lib y , m o g lib y , c h c ie lib y ta k ja k t y stanąć poza naw iasem . P rze szły m i całe m ilia rd y dusz p rze z szpony i c zy się w y ­ d o sta ły, ozy te ż w n ic h p o zo sta ły zauw a­

żyłem ja k m a ła lic z b a z te j o g ro m n ej lic z b y b y ły to is to ty n ie ¡m ające sobie rów n ych . W id zia łe m d z ie s ią tk i ty s ię c y Cezarów, ta le błyszczących ja k J u liu s z , w id z ia łe m pod d o sta tkie m S ofoklesów , A rehim edesów , P la ­ tonów , K o nfuejuszów , P ra ksyte ie só w . N ie m ów ię ju ż o pięknościach, k tó re u w a ża ły się za bezkonkurencyjnie, o w irtu o z a c h pierw szorzędnej w ielkości', o am aeboretach s k ra jn y c h , o w s z y s tk ic h fa b ry k a n ta c h rze­

czy w zn io słych . Żebyś w ie d z ia ł ja k to je s t zabawne i kom iczne obserw ow ać m asę is to t je d yn ych w sw ym ro d za ju , zlepionych ra ­ zem ja k pszczoły. J e st to m ó j p ię k n y rz u t oka,. K a żd y uw a ża ł się za jedynego w sw ym ro d z a ju i ro b ił bez w ą tp ie n ia to , czego trz e ­ ba b y ło , ażeby, nie m ieć n ik o g o podobnego ta le n ta m i, wdzaękwem, g w a łto w n o ścią lu b g łę b ią . W y s ta rc z y m i ta m na dole ze sta w ić geniusz z geniuszem te g o sam ego rodza­

ju , ażeby w p ra w ić i u trz y m a ć w w iecznej

•rozpaczy ty c h w s z y s tk ic h zarozum ialców w w ie łfc ita s ty lu . Są w śró d n ic h ta c y ja k d iam ent, k tó re g o c a ły b la s k d la w as b y łb y b la skie m szkła , je ż e li b y ty m p rzepalonym w ęglem b ru ko w a n o ¡ulice a lb o g d yb yście z n a li, ta k ja k ja w n ę trz a s ta ry c h w u lk a ­ nów . I g d yb y znano n a d m ia r te g o co je s t najrzadsze, o ra z ilo ś ć lu d z i p ie rw szorzęd­

n ych na p rze strze n i ty s ią c a w ie kó w , w ów ­ czas d ia m e n t d u m y spadłby do zera. A le T y , T y m n ie in te re su je sz. T w ó j w ypadek je s t b yć m oże c a łk ie m szczególny.

F .: — O ddycham .

M .: — T a k. A n i niebo, a n i p ie k ło ni©

m o g ły C iebie za trzym a ć. M ożna b y p o w ie ­ dzieć, że w y rz u c iłe ś z siebie bez ró ż n ic y za­

rów no m ió d ic h o b ie tn ic ja k i g o ry c z ic h gróźb. D z ię k i te m u je s t m ożliw e, że m nie zdum iew asz, rzecz bardzo zadziw iająca.

F .: — A w ię c dobrze. Z a w rz y jm y p a k t.

M .: — A le T y m i n ic n ie pow iedziałeś.

F .: — P osłuchaj, chcę s tw o rz y ć w ie lk ą rzecz, a m ia n o w icie ksią żkę .

M .: — T y ? C zyż n ie w y s ta rc z a CS, że sam jesteś k s ią ż k ą ?

F .: — M am sw e pow ody. B y ła b y to in ­ ty m n a m ieszanina m ych p ra w d ziw ych i fa ł­

szyw ych w spom nień, m ych id e i, m ych p rze­

w id yw a ń , hipo te z, dobrze przeprow adzo­

n ych d e d u k c ji, dośw iadczeń u ro jo n y c h — w szystko zaś ¡różne g ło s y m ojego Ja. M oż­

na je p rz y ją ć z jednego p u n k tu w idzenia, lu b o d rzu cić z innego.

K a lik s t M o ra w s k i.

PAUL VALERY

M Ó J F A U S T

(SZK

M .: — T o n ie je s t z b y t nowie. K a żd y c z y te ln ik bierze to zadanie na siebie.

F .: — B yć m oże n ik t n ie p rze czyta te j k s ią ż k i, a le te n , k to b y ją p rz e c z y ta ł, n ie m ógłby ju ż czyta ć in n e j.

M .: — U m rze z nudów .

F .: — C icha bądź. C h cia łb ym , ażeby to dzie ło b y ło napisane s ty le m ¡m ojego w yn a ­ la zku , k itó ry pozw oli przechodzić cudow nie od1 dziw aczności do p o sp o lito ści! od bez­

w zg lę d n e j fa n ta z ji do n a js k ra jn ie js z e j do­

kła d n ości, od ¡najbardziej p ła s k ie j p ra w d y do id e a łó w n a jb a rd z ie j. . . n a jb a rd z ie j k ru ­ chych.

M .: — N ie iznami in n ych .

F .: —- S ty l nafconiec, k tó ry o b e jm u je w s z y s tk ie m odulacje duszy i w s z y s tk ie w y ­ ż yn y u m ysłu , k tó r y ta k ja k u m y s ł co fa cza­

sem to , co w yra ża , ażeby odczuć to , ex>

w y ra ż a i k tó ry d a je się poznać ja k o w o la w yra zu , ja k o żyją ce c ia ło tego, k tó ry m ów i.

ja k o zbudzenie się m y ś li, ¡któ ra n a g le d zi­

w i się, że m o g ła prze z ja k iś czas z la ć się z ja k im k o lw ie k przedm iotem , chociaż to po ­ łączeni© w łaśni© je s t je j is to tą i ro lą !

M .: — H o ! H o ! w idać, że obcow ałeś ze m ną. T en s ty l w ydaj© m i się ca łkie m 1 m e fi- stofelO w ski, Pandę A u to rze . Słowem s ty l to d iabeł.

F .: — N a jw ię k s i tw ó rc y d a li md p rz y ­ k ła d zapożyczeń.

M .: — N a w id ły ! p o tw ie rd za m to . Je że li zdarza się, że ja k a ś p ię kn a k o b ie ta u k ra d ­ n ie k le jn o ty zam ożnej i b rz y d k ie j kobiecie,

■widzę w ty m ty lk o napraw ę n ie p o rzą d ku i śłusizne p rzyw ró ce n ie h a rm o n ii, i ze sw e j s tro n y pom agam ja k n a jb a rd z ie j te j spra­

w ie d liw o ści. Je st słuszne i godne, ażeby p ię ­ k n a is to ta b y ła m o ż liw ie n a jb a rd z ie j p ię ­ kn a i żeby b rz y d k a n ie u rą g a ła d e k re to ­ w i, k tó ry z ro b ił z n ie j g o d n y ubolew ania o b ie k t, od k tó re g o u cie ka n a w e t sp o jrze ­ nie.

F .: — M am w ię c w g ło w ie to w ie lk ie dzieło, .któ re pow inno u w o ln ić m n ie o sta ­ te cznie ode m nie sam ego, od ¡którego je ­ stem ju ż i ta k oderw any. Chcę skończyć le k k i, u w o ln io n y na zaw sze od w s z y s tk ie ­ go, co podobne je s t do czegoś. I odejść w sw oim k ie ru n k u łu b w kierum fcu sw ych daw nych kolegów ja k podróżny, k tó r y rz u ­ c ił sw ó j bagaż i id z ie n a oślep n ie tro szczą c się o to , co zo sta w ia za sobą.

M ,t — A w ię c chcesz skończyć ja k lite ­ ra t, ja k z w y k ły zdobyw ca. T ru d n o je s t d z ie rż y ć p ió ro . C zyż ja n a p rz y k ła d p i­

szę?

F -: — O to, od czego w ła śn ie m o je w ie l­

k ie d zie ła m a u w o ln ić m n ie w reszcie.

M .: — C zyż bierzesz m n ie za w in ie tę na ko ń cu ro zd zia łu ?

F .: — P a trz ! ś w ie tn y pom ysł. A le nie.

P o trze b u ję L u s t i C iebie. Poprow adzę w as oboje p rz y pom ocy m e j ¡potęgi poprzez ro z m a ite m ie jsca św ia ta , gd zie c h c ia łb y m zobaczyć klasycznego dem ona, k tó ry m ty jesteś. N ie u k ry w a m C i, że w ydajesz się bardzo niem odnym . Z daje się, że n ie p o j­

m u je sz p rz e ra ź liw e j now ości te j epoki.

M .: — C zło w ie k je s t c ią g le te n sam i ja ró w n ie ż. O bstaję p rz y ty m .

F .: — T k w is z w błędzie h is to ry c z n y m . A ż d o tą d ś ro d k i u m ysłu lu d z k ie g o b y ły ta k słabe, że d o ty k a ł on ¡ty lk o p o w ie rzch n i p ro ­ blem ów i d o b ie ra ł się z tru d e m do substan­

c ji życia . N a jw ię k s z y m onarcha m ó g ł ty lk o z a b ija ć i budow ać. Sądzono, że to w szyst­

ko , co przew yższa te m o żliw o ści ta k o g ra ­ niczone, n a le ży do rzędu z ja w is k n a d p rzy­

rodzonych. M a g ia ż y ła z te j w ia ry . Coś 0 ty m w iesz, d o s to jn y M efdstof d e sie ! P o­

w inieneś o ty m w iedzieć ty m le p ie j, że sam js te ś ¡tw orem tra d y c ji.

M .: — P o w in ie tc e , bierzesz m n ie za m it.

E -: — B io rę Cię za to , czym się stajesz.

M .: — A jednocześnie żądasz ©de m nie p rz y s łu g i, c z ło w ie k u ! W szyscy są ta c y sa­

m i, je ż e li n ie zaw sze ta c y sam i.

F .: — A ja m ów ię, że1 chcę c i służyć, n a jp ie rw je d n a k chcę, żebyś z ro z u m ia ł ja k tw o ja w ła sn a s y tu a c ja je s t pow ażnie za­

in teresow ana tą ¡niesłychaną zm ianą, o k tó ­ r e j m ów ię. C zło w ie k pozbyw a się z d n ia na dzień swego „zaw sze te g o sam ego czło ­ w ie k a ", k tó re g o obrabiasz od nieszczęsne­

go A dam a począw szy. P ośw ięciłeś się zw o­

dzeniu i g u b ie n iu n a p rz e s trz e n i pokoleń te g o sam ego sta re g o ty p u stw o rze n ia 1 ¡upraw iasz tw o je rz e m io s ło . . .

M .: — P rzepraszam , sztu kę .

F .: — T w o ją sztukę w ed łu g ru ty n y , k tó ­ ra ja k d o tą d b y ła dość szczęśliw a. Stosu­

jesz zu p e łnie elem entarną w iedzę o sercu, o p ro sto cie c a łk ie m a n ie ls k ie j, ilu s tro w a n ą

(D okończenie na s tr. 9 -e j)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Władcy drugiej połowy wieku XIX nie zwracają się już bynajmniej do najlepszych artystów, to też dziś (od lat kilkudziesięciu) termin „malarz oficjalny“

W tych wszystkich miejscach Słowianie się zadomowiali, by ziemie, opuszczone przez inne narody, uprawiać i wyzyskiwać jako osadnicy, pasterze albo

Ja osobiście byłbym zdania, że należy odpowiedzieć twierdząco na to ostatnie pytanie. Zdaje mi się, że Przyboś w wyżej wspomnianym artykule jest skłonny

Nastały dni, które toczyły się nad przepaścią i które niejednego pochłonęły, ale już z dala od bram, które przez śmierć prowadziły do wolności. Siódmy

cego do skaczących z pociągu robotników, długa podróż w dusznych wagonach, brak snu i wody zmęczyły go znacznie, więc snuł się teraz po podwórku jak bez

Zarówno oddawanie we własnym języku metafor, a raczej obrazów Szekspira, jak rozważanie nad nim, utw ierdziły mnie w przekonaniu, że jest on pod tym względem

Prawdą natomiast jest, że współczesność potrzebuje sztuki, tylko nie wie, czego W niej szukać, więc bierze dobrą plastykę i złą plastykę, czasem odrzuca

Na tym tle może też rozwijać się żywy ruch choreograficzny, imprezy i szkoły tańca artystycznego, których jest tu