• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik, 1949.05.29 nr 22

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik, 1949.05.29 nr 22"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

♦ JANUSZ BOGUCKI ♦ W ILLIAM FAULKNER ♦ JERZY KIERST ♦ KONSTANTY SIMONOW <>

ODRODZENIE t y g o d n i k Daszyńskiego 16 Redakcja:

Adm inistracja:

Daszyńskiego 14 C e n a 2 5 z ł

Kok V I W a rs za w a , d n ia 2 9 m a ja 1949 r . INr 2 2 (2 3 5 )

JcRZY BOREJSZA

POŚMIERTNY HOŁD ADOLFOWI HITLEROWI

Po g e n g ste rskim p o rw a n iu uczo- n ie m ie c k ie g o G e rh s rd a Eisle- 2 po lskie go s ta tk u ..B a to ry “ do­

z n a n y m przez p o lic ja n tó w an giel-

“S1ch na rozka z am basady am ery- ańskiej, rc d z i się w spółczucie dla

“ y w a te li psń stw a, k tó re z a m ie n iło

^ w w y k o n a w c ę rozke zów do la -

^ w ego pana. M in is te r sp ra w w e ­ wnętrznych L a b o u r P a rty ośw iad-

?Zył p u b lic z n ie w obec p a rla m e n tu , e nie może w te j s p ra w ie u d z ie lić 2czegóiowych w y ja ś n ie ń , gdyż nie .fzym ał jeszcze żądania e k s tra d y - od w ła d z a m e ry k a ń s k ic h , czym Ptzyznał się, że w y k o n u je w zdy-

^ "y p lin o w rn y sposób polecenia ob- e8° państw a, n ie o ś m ie la ją c się z?i ębigć jego m o ty w ó w i in te n - J.1, Jakże z w ro tn a i pcuczająca w _ ts to rii W ie lk ie j B r y t a n ii je s t sce- a’ gdy w sądzie a n g ie ls k im obroń- 5a E islera a d w o k a t C o lla rd p y ta

^ p e k t o r a S cotla nd Y a rd u — B ra -

^ ~~ Czy będzie p sn m óg ł p rz y g o -

°Wać się do s p ra w y E is le ra w p ro ­ s to w a n y m przez p~na te rm in ie

Slń iu d n i, c z y li do 24 m aja?

®r ay: N ie w ie m .

Obrońca: A k to o ty m w ie?

-,® 1ray: W ie o ty m am brsada S ta-

°'v Zjednoczonych,

h is to r ia n ie zna w iększego u p o - enią publiczne go ja k to, do k tó re - 0 k lik a C h u rc h illa d o p ro w a d z iła S zekspira, Shelleya, B y ro n a Bernarda Shawa. A re s z to w a n ie u - , onego, odważnego b o jo w n ik a an - naszystow skiego, k tó re g o na zw i-

%

E u ro p ie i A z ji, i że a rm ia M a o - T se-T ung a m ia ż d ż y w s p ie ra n e ic h te c h n ik ą w o js k a C za ng -K aj-S ze - ka. F o rre s ta l, h c łd o w n ik te j t e o r ii skończył ze sobą ju ż w dom u o b łą k a ­ n ych ; in n i jego z w o le n n ic y jeszcze tam n ie t r a f ili . M a m y je d n a k n a ­ dzieję, że dalszy ciąg na stąpi. ,,M y o p o k ó j n ie p ro s im y , m y n a rz u c im y po kój ś w ia tu “ , m ó w ił na K o n g re s ie P a ry s k im w ie lk i uczony p ro f. J o lio t- C u rie.

I n a rz u c im y te n p o k ó j n ie ty lk o w o b ro n ie w ła s n y c h naszych n a ro ­ dów, a le w o b ro n ie m a te k S tanów Z jednoczonych, k tó re ty m raze m dla szaleństw a k l i k i m a g n a tó w m u s ia ­ ły b y dać w ła s n y c h synó w na fro n t, gdyż nar.cdy E u ro p y — to dziś w ie l­

ka piechota p o k o ju , k tó ra po raz trz e c i n ie zechce służyć za mięso a rm a tn ie d la businessm anów . N a ­ rz u c im y im p o kó j po to, aby N o w y J o r k i W aszyngton, m ia sto , k tó re dla nas w iąże się z n a z w is k a m i K o ś c iu s z k i i P ułaskiego n ie za­

m ie n iły się w gruzy.

T e j le k c ji chcem y n a ro d o w i am e­

ry k a ń s k ie m u zaoszczędzić, a b y nie m u s ia ł ta k ja k m y na gruzach W a r­

szaw y uczyć się, czym je s t w o jn a wszczęta przez im p e ria lis tó w .

Jed ne j le k c ji — p o w ta rz a m y — nie zaoszczędziliśm y, lu d z io m z W a ll- S treet. O d rz u c iliś m y k o lo n iz a c ję naszego z ru jn o w a n e g o k r a ju przez d o la ry p la n u M a rs h a lla . I dlatego łą c z n ie z in n y m i p a ń s tw a m i obozu p o k o ju rośnie nasza siła.

I w ychodząc na u lic e naszej s to li-

cy W arszaw y, od bu do w yw a nej w ła ­ s n ym w y s iłk ie m naszego lu d u , W a r­

szaw y dem u M in is te rs tw a P rz e m y ­ s łu i Dem u S łow a P olskiego, W ar szaw y T ra s y W— Z i m ostu P o n ia ­ tow skieg o, ra d u ją c się z każd ej n o ­ w e j u lic y — w ie m y ; rośn ie w ie lk i nasz k r a j, rośn ie now a p ię k n a n a ­ sza stolica.

S poglądając na rosn ący W sp ó l­

n y D om , d u m n i jesteśm y z tego, że jesteśm y w y c h o w a n k a m i naszej w ie l­

k ie j p a r tii, że m a m y le g ity m a c ję p a rty jn ą te j w ie lk ie j organizaci i, k tó ra p o tra fiła przełam ać n a c jo n a li­

styczne o d ch yle n ie w im ię w a lk i o z w a rty sojusz pa ństw p o k o ju , d z ię ­ k i te m u p o tra fiła jasno i śm ia ło w w a lc e z kosm o p o lity z m e m w a lczyć o no w ą postępową, a w ię c o w ia n ą duchem in te rn a c jo n a liz m u k u ltu r ę swego na rod u.

X

W szyscy m ożem y być d u m n i, że je ­ steśm y s y n a m i n a rod u, któ re g o rząd po ra z p ie rw s z y w d zie ja ch k r a ju tw o rz y z narodem , z lu d e m je dn ą n ie ro z e rw a ln ą całość. Je­

steśm y d u m n i z naszego paszportu k r a ju d e m o k ra c ji lu d o w e j, k tó r y z e rw a ł z n a c jo n a lis ty c z n y - szla­

checką b u fona dą , a ty m sam ym z n iw e c z y ł ko m p le k s niższości i czo­

ło b itn o ś c i, s ty l a n ty s z a m b ro w a n ia wobe® k r a jó w , k tó re mogą się u nas

— ja k i u w s z y s tk ic h k r a jó w z w a r­

tego obozu p o k o jo w y c h p a ń s tw z Z S R R na czele — uczyć d ro g i postę­

pu. M y ś m y d a li ś w ia tu K ościuszkę

i P ułaskiego , M ic k ie w ic z a i Szo­

pena, g e ne rałó w K o m u n y P a ry s k ie j D ą b ro w s k ie g o i W róblew skieg o, w ie lk ą uczoną C u rie -S k ło d o w s k ą , p isarza Józefa C onrada i ta k ic h b o ­ jo w n ik ó w o lepsze ju tr o lu d z k o ś c i ja k w ie lk i F e lik s D z ie rż y ń s k i i n ie ­ z a p o m n ia n y p a trio ta naszego k r a ju i in te rn a c jo n a lis ta , ge ne rał K a r o l W a lte r-S w ie rc z e w s k i.

Jesteśm y d u m n i z naszych m a r y ­ n a rz y s ta tk u „ B a to r y “ , k tó r z y zgod­

n ie z p ra w a m i m ię d z y n a ro d o w y m i, z p rz e p is a m i p ra w n y m i u d z ie lili p ra w a az y lu nieszczęśliw em u syno­

w i k r a ju , n a któ re g o czele s ta ł b u ­ rz y c ie l naszego k r a ju A d o lf H itle r . Jest to poza w y k o n a n ie m elem en­

ta rn y c h o b o w ią z k ó w m a ry n a rz a — p rz e ja w głęb okie go h u m a n iz m u w y ­ c h o w a n k ó w naszej d e m o k ra c ji i szacunku dla walecznego c zło w ie ka . S y n o w ie na ro d u , k tó r y ta k u c ie r­

p ia ł od h itle ry z m u , n a u c z y li się ja k o d różn iać w in o w a jc ó w od tych , k tó rz y m ogą o d ro d z ić na ró d n ie ­ m ie c k i. Ci, co p o r w a li E is le ra , m ają p ra w o azylu ty lk o dla śm iesznych tc h ó rz y i- b ła z n ó w ja k M ik o ła jc z y k i A nders, k tó r y m w y p ła c a ją pensje z do la ró w , za ro b io n y c h na k r w i n a ­ szych narodów .

I dlatego w in c y d e n c ie w s p ra w ie G e rh a rd a E is le ra lu d z ie no w e j k u ltu r y , o w ia n e j g łę b o k im h u m a ­ n iz m e m z ta k ą p o ga rdą i n ie n a w i­

ścią odnoszą się do ty c h , co n ic w spólnego z lu d z k im s to s u n k ie m do c z ło w ie k a n ie m ają.

Jerzy Borejsza

Z nakom ity śpiewak m urzyński z U S A Paul Robeson przybyw a w n a j­

bliższych dniach do Polski w z w ią z k u z Kongresem K o m itetu Cen­

tralnego Zw iązków Zawodowych ern p o s łu g iw a ła się propaganda

S k . » » u Ł j o

, n§ielska w okresie.

pod a la rm e m lo tn ic z y m bam b ZV1

,’tlero w skich , b y ło zło żen iem po­

śmiertnego h o łd u A d o lfo w i H itle - jt, Jedno w ie m y na pew no, 3‘ eje się to za cenę h o n o ru całego icr 'd u a n gielskieg o, za cenę p o n i- 5^*3 tego, co b y ło w h is to r ii jego t>bZy1jne i w ie lk ie . B y rc n z g in ą ł w

^ r onię w o ln o ś c i G re c ji — pan . r®y skła da p o ś m ie rtn y h o łd A d o l-

°Wi H itle r o w i.

^ ie m am y w ą tp liw o ś c i, że na ród

^Sielski, k tó re g o rz e c z y w is ty m i 2ed s ta w ic ie la m i b y li c i uczeni,

gd y L o n d y n

CZESŁAW MIŁOSZ

N O W E W I E R S Z E

Msa:

r*yr ze i ro b o tn ic y angielscy, k tó - z -s ia d a li z delegacją po lską na W --Olei

r elk im K o n g re s ie P o k o ju w Pa- j Zu, w y s ta w i ra c h u n e k p. E d e lo w i Ą ^ B r a y c w i. C zy r e d a k to r „G ło s u p ism a m ającego p ro pa go- w c jego k r a j w Polsce, je ś li zechce Jaśnie spra w ę E is le ra , n ie p c w i- eh zm ie n ić n a z w y tego pism a z

‘ °su A n g lii“ n a „E ch o A m e r y k i“ .

piszący te sło w a b y ł czło-

«od ¡ em r e lig ijn y m , o d m a w ia łb y Że Zlen>n ie m o d ły dziękczyn ne za to,

¡¡jy111® je s t o b y w a te le m k r a ju , w k li^ i U k tó re g o odw ażono się dać ka?6 ^ a i p a k tu a tla n ty c k ie g o ro z - P orw an ia c z ło w ie k a , k tó r y w y - dość o d w a g i, ab y w b re w h it- sweg,o k r a ju

b U W d g l , d U

a, ?'Vsk ie m u rz ą d o w i

^ C2yć o s p ra w ie d liw o ś ć i p o k ó j.

L ^ d n y n a ró d a m e ry k a ń s k i!

itj zk°ść je s t bogata przez sw oje j bycze h u m a n iz m u , je s t bogata ro z w ó j k u lt u r n a ro d o w ych , przez c ią g ły postęp, k ° k i k tó re m u k r a je n o w e j dcm o - Di, o d rz u c iw s z y złu dn ą fila n tr o - i r >>Planu M a rs h a lla “ o d b u d o w u ją

^ ^ u d o w u ją s w o ją siłę, sw ó j ejgjyPysł i tw o rz ą now ą k u ltu r ę so- śia.lzrnu. S te n y Zjednoczone o k re - t ó; ą sW oje bo ga ctw o c y frą d o la - bj,te, ^ a ja k ą cenę są te d o la ry zdo- ityj ‘ p ie rw s z e j i d ru g ie j w o jn ie k p ^ . ^ e j te d o la ry b y ły zbroczone flpj ^ ż o łn ie rz y e u ro p e js k ic h . W 30 5 'ej w o jn ie nasz n a ró d lic z ą c y )i0ri .'k o n ó w lu d n o ś c i s tr a c ił 6 m i- boi w.

p rz y s w o ic h 140 m ilio - d w ?naście ra z y m n ie j, z a ro b iły k ro c ie dc- lub Z za k tó re te ra z w y k u p u ją

podczas gd y S ta n y Z je d -

lekriPlszczą sztukę s ta re j E u ro p y za- tyy' 12. od w z g lę d ó w op ła caln ości.

hSty-02^ o b ra z y i rz e ź b y w ło s k ie , W c z e ś n i e zaś w y k u p u ją w y -

®°rn 16 film o w e , b y im p o rto w a ć

*ilm v S raficzne i d e te k ty w is ty c z n e

’b o s f' s tw a rzające o d p o w ie d n ią a t- w y c z y n ó w b e z p ra w ia , skalę m ię d z y n a ro d o w ą , ja k anie G e rh a rd a E is le ra . K ra ś ć Ttsyjęa • m u rzyń ską , m a la rs tw o m e- b a ^ b s k je , im p o rto w a ć sztukę i io ^g P ^b ó w e u ro p e js k ic h , aresz- s anfy fa s z y s to w s k ie g o uczonego f ° d ro g a k u ltu r y ? Co n a j- v ¿ ie ri„W ą tp im y -

n a ró d S ta n ó w Zjednoczo- P oczątkow o u s iło w a n o go .fe e r ia m i a n ty h u m a n is ty c z - j ’ ,Ze te c h n ik a , bom ba atem o- , ° l - r p o z w o li s tw o rz y ć w ie k

°str0i ański. F is a liś m y w ó w czas:

z bom ba a to m o w ą ! Dziś się, 2 W a ll S tre e tu p rz e k o n a li b°m b a a to m o w a n ie da ra d y

DO JONATANA SWIFTA

D o ciebie z w ra c a m się, d zie ka n ie.

Prosząc o dobre ra d y tw o je . N a ta k nieczęste p o w ita n ie Ż a d n ą się ch lu b ą n ie p rz y s tro ję .

W id z ę ocean z ie lo n k a w y J a k p ia n ą b ije w b rzeg s k alisty I w b ia ły c h palcach te j o p ra w y S zm a ra g d em p o ły s k u ją w y s p y .

M ie n i się k a m ie ń fio le to w y Ponad Ir la n d ią to rfo w is k a I w dom ach pod h u k a n ie m sow y R y n k a w k o m in ie kaszą p ry s k a .

S re b ro w ys zycia, b ły s k p e ru k i I gęsie p ió ro m a p ę k r y ś li D la pouczenia ł d la sztu ki.

Z aw sze n ie w te j, co sądzą, m y ś li.

W e d łu g te j m a p y , zn ak po z n aku , M ó j o k rę t o d n a jd y w a ł s k ró ty . Z w ie d z iłe m z ie m ie B ro b d in g n a g u I n ie m in ą łe m w ys p L a p u ty .

P o zn a łe m ta k ż e p le m ię Jahu Co w ie lb i w ła sn e e k s k re m e n ty , Ż y ją c y w n ie w o ln ic z y m stra-.hu D o n o s ic ie ls ki ró d w y k lę ty .

Ż y c ie się m o je p rz e ła m a ło N a fa z y n a jz u p e łn ie j różne, Solą b u rz m o rs kich w serce w ia ło L ecz n ie jest jeszcze c a łk ie m próżne.

N ie p o ję te g o zaślep ienia

N a oczach n ie n osiłem w s tą ż k i.

I szczera w ściekłość o p ro m ie n ia M o je ro zlic zn e o b o w ią zk i.

T y możesz w skazać m i, d z ie k a n ie , J a k się ten p ły n p rz e d z iw n y s tw a rz a Ż e prócz in k a u s tu pozostaje

Coś w ię c e j n a dnie k a ła m a rz a .

D a j m i s e k re ty swego w ie k u A b y m n ie k r z y w ił się obleśnie J a k ci, co p ra w ią o c zło w ie k u

I ty lk o cicho sko m lą w e śnie.

O d b ity w lu s trz e X ią ż ę ra c z y C hcieć p o c h w a ł sw oich ry m o p is e w I k u p ry c h y lą w t y ł d w o ra c y R z ę d a m i W h ig ó w i T o ry s ó w .

X ią ż ę , d z ie k a n ie , z w y k le b łą d z i Choć za n im ra c ja jes t i siła.

P sztyczek ze s ła w y go w y tr ą c i I w p ie k ło k a r to te k i zsyła.

T rw a ls z y tw ó j dom pod k r z y k ie m sow y, G d zie noc irla n d z k ie sypie deszcze N iż g rym as ks iążąt m a rm u ro w y I d rz e w k a la u ru p rzypochlebcze.

D o tychczas m ó w ią tw o je usta:

Rzecz lu d z k a n ie jes t zakończona.

K to d z ie jó w doskonałość uzna B e zb ro n n ą śm ie rc ią n ie c h a j skona.

O d w a g i synu! B ie rz o k rę ty ,

N a lin a c h śm ieszną flo tę p ro w a d ź I m ró w c zy c h m o ca rs tw d a w n e b łę d y O bszarom g w ia z d daj k a m ien o w a ć.

D o p ó k i niebo jes t i z ie m ia

D la now ych M ia s t g e tu j p rzy s ta n ie . Poza ty m n ie m a w yb ac zen ia .

B ędę się starać, m ó j d zie ka n ie.

KOLENDNICY

Z kozą, p iszczałką i tu ro n ie m G d y w ie je w ic h e r ś w ię to k rz y s k i I ponad s tru g ą i n ad b ło n ie m L a t a ją w m ro z ie b ia łe lis tk i, Z kozą, p iszczałką i tu ro n ie m .

D m ie d u ja w ic a z gołoborza, N a bosych saniach dziesięcina, R y b y w k o b ia łk a c h , g ło w a łesza I d z ik ie p ta c tw o i z w ie rz y n a . Z kozą, p is zcza łk ą i tu ro n ie m .

R ycerscy ko n n o ja d ą z b o ru , A z b ro ja na n ic h ita lia ń s k a I z ło ty łań cu ch d la h o n o ru I m iecz n a s tra ż y k a szte la ń s tw a . Z kozą, p is zcza łk ą i tu ro n ie m .

K ę d y n a kościół k a m ie ń łom ią , D z iw o s ta w ia ją n ie w id z ia n e , A n io ły w b ia łe szaty s tro ją, T e ra z śn ieg am i p rzys yp an e.

Z kozą, p iszczałką i tu ro n ie m .

K o ło k a s z te lu d roga w ie d z ie , N iż e j łu c z y w o w izbach św ieci, Pszenicę w a rz y n a w ie c ze rzę I m ió d g o tu je n aró d km ie c i.

Z kozą, p is zcza łk ą i tu ro n ie m .

E jże , p rz y w a b ią ich b rz ę k a d ła K ie d y w o p ło tk i p rz y b ę d z ie m y I skoki, ig r y i sz k a ra d ła

I pieśni w d zięc zn ie o d p ra w ie m y . Z kozą, p iszczałką i tu ro n ie m .

KONCERT

K to są te k a r ły z tw a rz ą leśnej k o ry W y d o b y te z ja s k iń pod k o rz e n ie m d rzew a

W sp arte o b rzeg nogą p asik o n ik ó w , P rze c h y lo n e rz ę d a m i, k ie d y rę k a le w a U nosi p u d łe m ta rg a ją c y p o ry w ,

P ra w a p ra c u je w a r m ii lśniących sm yków ?

Z szeptu m yszy w suchych liściach s ta re j z im y Z d z iu p li n iedo sięg aln ych, ro d zin n eg o p isku , Z b ie g li się i w y k o n u ją rzecz co n ie is tn ie je W m uszlach n ie b a a n i w g ro tach m o rza.

D ź w ię k ie m gnane o tw ie r a ją się ró w n in y I śp iew ac zki głos to źró d ło co ja ś n ie je K ie d y w tr a w ie n is k ą is k rą id zie pożar.

D łu g ie n og i je j z a k ry te s u kn ią gęstą

Z ło ty sandał d ro b n y m p alcem p rz y c is k a ją do es tra d y . Z w n ę trz a ciepłych ust k u lis ty głos

W m e ta lo w ą k la w ia t u r ę sic p rz e m ie n ia .

M a rm u ro w e d e filu ją p rze d je j w z ro k ie m k o lu m n a d y A ż j e j ręce dreszcz ro z lu ź n ia i zw yc ię stw o :

P ta c tw o b ra w , z a to k i uciszenia.

Z ż ó łte j g lin y pod ciem nością fu n d a m e n tó w Kości w s tro jac h z późnych d n i C esarstw a P rze z szkło podłóg o g lą d a ją w id o w is k o :

W id z ą k a r łó w ro zkrac zo n yc h z p u d łe m w rę k u , K o n tra b a s y , zło te stopy

I śp iew aczkę — to jes t lin ię nóg soczystą.

OCEAN

Ł a g o d n y ję z y k liż ą c y O k rą g łe , m a łe ko lan a, Poselstw o niosące sól M ilia r d o -łe tn ie j o tc h ła n i.

G d zie fio le to w e osty, S adzone słońca m ed u zy, G d zie z p łe tw ą sam o loto w ą, Z e sk ó rą z t a r k i,1 re k in y Z w ie d z a ją m u ze u m śm ierci P o d w ie ż ą ciśnień z '^’•yształu.

I d e lfin w y g lą d a z f a li T w a r z ą czarnego chłopca I w p ły n n y c h m iastach p u s ty n i Pasą się le w ia ta n y .

(2)

S tr. 2

O D R O D Z E N I E Nr 22

KONSTANTY SIMONOW

„M y n ie p ro sim y o p o kó j"

Przemótmenie na Kongresie Pokoju ui Pradze

D ro d z y P rz y ja c ie le !

F o z w ó lc ie , b y rri w as p r z y w it a ł w im ie n iu w ie lo m ilio n o w e g o n a ro d u ra d z ie c k ie g o , n a rod u, k t ó r y u d o­

w o d n ił, że u m ie w alczyć, ale k tó r y chce p o k o ju , k tó r y na p rz e s trz e n i trz y d z ie s tu z górą la t zawsze stał w p ie rw s z e j l i n i i b o jo w n ik ó w o p o kój.

N ie ma kc n g re s u , na k tó r y m m y , lu d z ie rad zie ccy, m o g lib y ś m y w y ­ s tą p ić z w ię k s z ą ra d o ścią , z w ię k ­ szym e n tuzja zm em , n iż na k o n g re ­ sie w o b ro n ie p o ko ju .

W ie lu w y s tę p u ją c y c h na te j tr y b u ­ n ie m ó w c ó w w s p o m in a ło n ie d a w n o skończoną w c jn ę .

I ja także ją przyp om n ę. D o k ła d ­ n ie cztery la ta tem u, 25 k w ie tn ia 1945 r., b y łe m ś w ia d k ie m radosnego zdarzenia. W ty m d n iu , gd y p u łk i ra d z ie c k ie z d o b y w a ły o s ta tn ie d z ie l­

n ic e fas z y s to w s k ie g o B e rlin a , w m a­

ły m m ia s te c z k u T o rg a u nad Ła bą r a ­ dzieccy ż o łn ie rz e s p o tk a li się z żoł­

n ie rz a m i a m e ry k a ń s k im i. Ś c is k a li sobie p rz y ja ź n ie ręce, c ie s z y li się ze s p o tk a n ia i z b lis k ie g o z w y c ię s tw a , k tó re za k ilk a d n i m ia ło u k o ro n o ­ w ać w z ię c ie B e rlin a przez a rm ię ra d z ie c k ą , c ie s z y li się, że w o jn a z faszyzm em dobiega kresu.

I m im o do tychczaso w ych lu d o ż e r­

czych ośw iadczeń a m e ry k a ń s k ic h g e ne rałó w , w da lszym c ią g u n ie z m ie n ia m m n ie m a n ia , k tó re n a b y ­ łe m cz,;ery la ta tem u.

W ty m d n iu ż o łn ie rz e a m e ry k a ń ­ scy, k tó ry c h w id z ia łe m n a d Łabą, ta k samo szczerze c ie s z y li się z b l i ­ skiego koń ca w o jn y , ta k sam o szcze­

rze c h c ie li p o k o ju , ja k go c h c ie li na si ra d z ie c c y żołnierze.

P o d kre śla m : żołnie rze. "Już w te ­ dy, c z te ry la ta tem u, n ie m y liliś m y ż o łn ie rz y a m e ry k a ń s k ic h z a m e ry ­ k a ń s k im i ge n e ra ła m i.

I w tychże d n ia c h 1945 r o k u w i ­ d z ia łe m na w s z y s tk ic h d ro g a ch ty ­ siące lu d z i z w s z y s tk ic h k r a jó w E u ­ ro p y . lu d z i osw obodzonych przez A r m ię R a dziecką z fa s z y s to w s k ie j n ie w o li, lu d z i id ą c y c h do dom ów , do P ra g i, S o fii, A te n , R zym u, B r u k ­ s e li, F aryża, K o p e n h a g i i do W a r­

szawy.

C i ludzie,- o b y w a te le w s z y s tk ic h k r a jó w E u ro p y, szli do dom u, n io ­ sąc w ła s n e j ro b o ty szn ta d a ry sw o ich p a ń stw , s z li zm ęczeni w o jn ą , w y ­ cie ńcze ni n ie w o lą , ale b e z g ra n ic z n ie szczęśliw i, w p r z e w id y w a n iu szyb­

k ie g o p o k o ju .

N ik t ta k s iln ie n ie . p ra g n ą ł w ó w ­ czas p o k o ju , ja k ra d z ie c c y ż o łn ie ­ rze, k tó rz y prz e s z li ciężką drogę od S ta lin g ra d u do B e rlin a , ja k w y z w o ­ le n i przez n ic h lu d z ie w ra c a ją c y do dom ów, ja k ż o łn ie rz e w s z y s tk ic h

a r m ii w a lczą cych w s p ó ln ie ze w s p ó ln y m w ro g ie m — faszyzm em .

O d tego czasu m in ę ły c z te ry la ta , ale ośm ielę się po w ie dzieć, że n ie w id z ę -przyczyn, dla k tó r y c h k to ­ k o lw ie k z ty c h lu d z i m ó g łb y p rz e ­ stać chcieć p o k o ju . W szyscy pra gn ą te ra z ta k samo ja k w te d y . Chcą go ż o łn ie rz e ra d z ie c c y , k tó r z y zdo­

b y w a li B e r lin i chcą go ci, k tó rz y te ra z zosta li ż o łn ie rz a m i i ci, k tó rz y daw no ju ż w łc ż y li c y w iln e u b ra n ie , chcą go lu d z ie , k tó rz y c z te ry la ta te m u w r ó c ili do d o m ó w z fas z y ­ s to w s k ic h obozów, chcą go p ro ści lu d z ie , A n g lic y i A m e ry k a n ie , r o ­ b o tn ic y i c h ło p i, k tó ry c h w id z ia łe m c zte ry la ta te m u nad Ła bą u b ra n y c h w ż o łn ie rs k ie m u n d u ry ...

O n i chcą p o k o ju ; m ó w ię o ty m z p rz e k o n a n ie m n ie dlatego, że chcę w to w ie rz y ć , ale dlatego, że ta k jest, p ie rw s z y m ś w ia d e c tw e m zaś tego nasz ko n g re s tu ta j i w P a ryżu .

Nasz kon gre s n a ro d z ił się n ie w je d n y m d n iu . Jest on re z u lta te m w a lk i o p o k ó j w s z y s tk ic h n a ro d ó w ś w iata, je s t re z u lta te m rosnącego op o ru p rz e c iw podżegaczom w o je n ­ n y m ; i je ż e li c i o s ta tn i co dzień, co godzina a g itu ją za w o jn ą , to p rz e ­ cież m y , w szyscy u c z c iw i lu d z ie św ia ta , co dzień, co go dzina w a lc z y ­ m y z n ią w ciągu ty c h czterech la t, p o czyna jąc od d n ia zaw ieszenia d z ia ła ń w o je n n y c h .

W ciągu ty c h la t b y łe m w w ie lu k ra ja c h . W id z ia łe m , ja k w T o k io ro ­ b o tn ic y ja p o ń s c y na ty s ią c z n y c h w iecach d o m a g a li się, suro w e go u - k a ra n ia ja p o ń s k ic h m in is tr ó w — z b ro d n ia rz y w o je n n y c h . W id z ia łe m ja k w N o w y m J o rk u dw adzieścia ty s ię c y lu d z i zgro m ad zonych w s a li M a d iso n S qu are G arde n na g ra d za ­ no b ra w a m i sło w a ,,p o kój, p r z y ­ jaźń, S ta lin “ . Na w ła s n e uszy s ły ­ szałem ja k w e W łoszech, w ło s c y c h ło p i i ry b a c y p r z e k lin a li w o jn ę . W id z ia łe m w P a ry ż u s tu ty s ię c z n y tłu m wznoszący o k r z y k i: „P re c z z z R a yna ud! P recz z D a la d ie r! Precz ze z b ro d n ia rz a m i w o je n n y m i! N ie c h ż y je p o k ó j!“ Z a le d w ie p a rę d n i te ­ m u w id z ia łe m w B e lg ii, ja k b e lg ij­

scy ro b o tn ic y i in te lig e n c i p ro te s to ­ w a li p rz e c iw k o w o js k o w e m u P a k to ­ w i A tla n ty c k ie m u , żądając p o k o ju i p rz y ja ź n i ze Z w ią z k ie m R a d z ie c k im • i k r a ja m i d e m o k ra c ji lu d o w e j.

W iem dobrze, że m ię d z y -lu d ź m i w s z y s tk ic h ty c h k r a jó w b y li lu d z ie ró ż n y c h p rz e k o n a ń p o lity c z n y c h i re lig ijn y c h , b y li o n i je d n a k je d n o ­ m y ś ln i w s w o im p ra g n ie n iu p o k o ju . N a ro d y p ra g n ą p o k o ju . M yślę , że lu d czechosłow acki z radością p r z y ­ ją łb y w m u ra c h P ra g i w s z y s tk ic h ty e łi lu d z i, k tó r z y teraz, w te j xni-

CZESŁAW MŁOSZ

SZYDERCZA PIOSENKA O PORCELANIE

R ó żo w e m o je spcdeczki, K w ie c is te filiż a n k i, Leżące n a b rzeg u rz e c z k i T a m k ę d y p rzes zły ta n k i.

W ie t r z y k n ad w a m i p o lata , P u c h y z p ie rz y n y ro n i, N a cz a rn y ślad opada Z ła m a n e j cień ja b ło n i.

Z ie m ia , gdzie spojrzysz, zasłana B ry z g a m i k ru c h e j p ia n y . N iczego m i proszę pana T a k n ie ż a l j a k p o rcela n y .

nucie, z n a jd u ją się w. sali ob rad p a ry s k ie j części kon gre su. I m yślę , że lu d fra n c u s k i z radością p o w ita ł­

b y w m u ra c h P a ryża nas w s z y s t­

k ic h , z n a jd u ją c y c h się w te j c h w ili w s a li ob rad p ra s k ie j części k o n g re ­ su.

W iem , że i w te j s a li są lu d z ie ró żn ych p rz e k o n a ń . p o lity c z n y c h i ró żn ych r e lig ii, ale w ie m ró w n ie ż , że raze m w s ta je m y , g d y m ó w i się sło w o: „ p r z y ja ź ń “ i zgodnie o k la ­ s k u je m y , g d y m ó w i się s ło w o : „ p o ­ k ó j“ .

R e a k c jo n iś c i a m e ry k a ń s c y u ż y w a ­ ją c do pom ocy fra n c u s k ie g o rządu, w b re w w o li lu d u fra n c u s k ie g o , n ie w p u ś c ili do P aryża w ię k s z e j części ra d z ie c k ie j de le gacji. W y z n a c z y li na m lim it , k t ó r y — p o n ie w a ż je go w y n a la z c y z n a jd u ją się w W aszyng­

to n ie — po zw olę sobie nazw ać am e­

r y k a ń s k im lim ite m .

G d y się d o w ie d z ia łe m o ty m , od razu p rz y p o m n ia łe m sobie "S ta lin ­ grad, w k tó r y m b y łe m w d n i w a lk , L e n in g ra d , gdzie się U rodziłem , p rz y p o m n ia łe m sobie ty s ią c e o fia r, za cenę k tó r y c h n ie o d d a liś m y ty c h m ia s t faszystom .

A le n ie p a m ię ta m , a b y w ty c h strasznych d n ia c h w o jn y a m e ry k a ń ­ scy re a k c y jn i d z ie n n ik a rz e p is a li

c o ś k o lw ie k o kon ie czności o g ra n i­

czenia ilo ś c i naszych o fia r, lu b ż o ł­

n ie rz y , k tó ry c h w y s y ła liś m y do w a l­

k i z fa s z y s ta m i na w s z y s tk ic h f r o n ­ tach. N ie p rz y p o m in a m sobie, żeby o n i ch o cia żby w słow ach u s iło w a li z m n ie js z y ć tę Ilość.

N a o d w ró t, bardzo d o brze p a m ię - tam , ja k a m e ry k a ń s k ie re a k c y jn e gazety p i l i ł y w te d y : „W ię c e j ż o łn ie ­ rz y ra d z ie c k ic h , ja k n a jw ię c e j ż o ł­

n ie rz y , w ię c e j, w ię c e j, bez żadnych o g ra n ic z e ń !“

Za to teraz, podczas k o n g re s u p o ­ kojow e go , p rz y p o m n ie li sobie o l i ­ m icie. U s iło w a li się ta k urządzić, żeby m o ż lw ie ja k n a jm n ie j naszych ' d e le g a tó w w a lc z y ło o p o k ó j na k o n ­ gresie, m o ż liw ie ja k n a jm n ie j, n a j­

m n ie j, n a jm n ie j!...

To ś w ia d c z y n ie t y lk o o b ra k u sum ie n ia i uczciw ości, to św ia d czy o ich strachu . O ni b o ją się nas w p u ­ ścić, b o ją się te j w a lk i, k tó r ą m y p ro w a d z im y o p o k ó j. B o ją się nas każdego z osobna i w s z y s tk ic h r a ­ zem. No cóż, bu dzić s tra c h u w r o ­ ga — to dobrze, szczególnie zaś k ie ­

d y ty m i w ro g a m i są w ro g o w ie p o ­ k o ju !

M y n ie p ro s im y o p o k ó j, m y go żądam y. Jesteśm y ż o łn ie rz a m i w w a lc e o p o k ó j.

Podżegacze w o je n n i, k tó r z y w y ­ ob rażają sobie, że c h c e m y p o k o ju dlatego, że jeste śm y s ła b i — p o p e ł­

n ia ją zasadniczy i nieb ezpieczn y dla s ie b ie błąd.

C hcem y p o k o ju n ie dlategp, że b o im y się w o jn y , leoz dlateg o, że w ie m y , ja k ie n ied ole p rz y n o s i w o j­

na w s z y s tk im narodom . A przecież m y, w p rz e c iw ie ń s tw ie do podżega­

czy w o je n n y c h , zawsze, przede w s z y ­ s tk im , m y ś lim y o losach na rod ów , o ic h in te re sa ch i n ie ty lk o o in te ­ resach n a ro d ó w swego k r a ju , a le i o p o k re w n y c h in te resa ch n a ro d ó w całego św iata.

Dlatego, chc c ia ż b y ś m y się n ie w ie m ja k c z u li s iln i, chocia żbyśm y m ie ­

l i n ie w ie m ja k ą pew ność z w y ­ cię stw a w o b lic z u ja k ic h k o lw ie k p ró b — chcem y p o k o ju i ty lk o p o k o ju i u c z y n im y w szystko, aby n ie dopuścić do w o jn y .

M a w i a l i k i e d y ś R z y ­ m i a n i e : „ D z i e 1 i r z ą d ź ! “

Podżegacze w o je n n i p ró b u ją te ra z działać w e d łu g te j s ta re j b a n d y c k ie j zasady.

A le nas, p ro s ty c h lu d z i, całego ś w iata, n :e ta k ła tw o ro zd zie lić.

M y — lu d z ie pra cy, m a m y s iln e r ę ­ ce i g d y -w y c ią g a m y rę k ę ja k d ru h do d ru h a na p rz y ja ź ń , na p o k ó j, tego uśc is k u n ie m ogą ro z e rw a ć i n ie roze rw ą.

A je ś li je s te ś m y z w a rc i w naszej w a lce o p o kój, je ś li nas, p o k o jo w e n a ro d y n ie m ożna ro z d z ie lić , je ś li do tego n ie starczy s ił podżegaczom

— to na ś w ie c ie będzie p o k ó j a n ie w o jn a , będzie ta k , ja k m y chcem y, a n ie ta k , ja k chcą o n i!

D ro dzy p rz y ja c ie le ! M y , delegac.

radzieccy, je s te ś m y szczęśliw i, że m ożem y p rz e m a w ia ć z tr y b u n y w te j sali, w w o ln e j z ło te j Pradze. D z i­

s ia j, w o s ta tn im d n iu kon g re su w o b ro n ie p o k o ju , m a m y pe łn e p ra w o s tw ie rd z ić , że in tr y g i podżegaczy w o je n n y c h z a w io d ły jeszcze w je d ­ n y m p u n k c ie , s ro m o tn ie i g łu p io . Śm ieszna pró b a z e rw a n ia w szech­

ś w ia to w e g o kon g re su w o b ro n ie po­

k o ju z a w io d ła .

Szósty dzień , d w ie sale: w P a r y ­ żu i Pradze, o d d y c h a ją je d n ą p ie r ­ sią, m ó w ią je d n y m ję z y k ie m , ż y ją je d n y m życiem .

W ła ś c iw ie m o g lib y ś m y n ie używ ać s łó w „p a ry s k a część k o n g re s u “ ,

„p ra s k a część k o n g re s u “ , ta k je d n o ­ li t e są te d w ie je go części. A le je ­ ś li ju ż m ó w i się o częściach, to p o ­ z w ó lc ie m i p o w ie d z ie ć parę słów , co to ta k ie g o ta nasza p ra s k a część k o n ­

gresu i co s to i za t y m i s k ro m n y m i Z p o z o ru s ło w a m i.

D ro d z y p rz y ja c ie le ! T u ta j, w te j sali, je s t re p re z e n to w a n y przez s w o ­ ich p rz e d s ta w ic ie li m ilia r d p ro s ty c h lu d z i św iata.

O to siedzi de legacja C h in dem o­

k ra ty c z n y c h , za p le c a m i k tó r e j w i­

dzę 4 0 0 -m ilio n o w y n a ró d c h iń s k i.

O to siedzi delegacja rad zie cka. Za je j p le c a m i 200 m ilio n ó w lu d z i r a ­ dzieckich.

O to W ęgry, P olska, R u m u n ia , H iszp a n ia , G recja. O to de le gaci n a ­ ro d ó w n ie m ie c k ie g o i a u s tria c k ie g o , oto de le gaci In d o n e z ji, p rz e d s ta w i­

ciele B u łg a rii, oto p rz e d s ta w ic ie le C zechosłow acji, k tó r a okazała go­

ścinność kon g re so w i, de le gaci setek m ilio n ó w lu d z i.

N ie je s te m s p e c ja lis tą od suchej s ta ty s ty k i. »Mogę się o m y lić w lic z ­ bach, ale je s te m p is a rz e m i n ie o - m y lę się, je ś li p o w ie m , że z a jrz a ­ w szy w serca n a ro d ó w m a m y p ra ­ w o uw ażać każdą z uczestniczących tu d e le g a c ji za p rz e d s ta w ic ie lk ę całego n a ro d u sw ojego k ra ju -

T ak, oczyw iście, je ś li k o n ty n u o ­ w ać suchą [statystykę, to m o ż liw e , iż w in n y c h k ra ja c h , n ie w ty c h , o k tó r y c h się m ó w i, n ik ły p ro c e n t lu b część p ro c e n tu lu d n o ś c i s ta n o w ią podżegacze w o je n n i i ic h zausznicy, a le p o z w ó lc ie m i raze m z w a m i n ie b ra ć pod uw agę tego p ro c e n tu , po­

z w ó lc ie n a m uw ażać, że podżegacze w o je n n i z n a jd u ją się poza n a ro d a ­ m i, poza p ra w e m , uw ażać, że m ó­

w ią c o n a ro d a c h m oże m y n ie w y ­ m ie n ia ć podżegaczy w o je n n y c h . B ę d z ie m y ic h lic z y ć ty lk o m ó w ią c 0 w rogach.

A le o w ro g a ch trzeba p a m ię ta ć ! 1 w a lk i z n im i n ie na le ży o d k ła d a ć a n i na je de n dzień. W szechśw iato­

w y ko n g re s w o b ro n ie p o k o ju — to nasze z w y c ię s tw o w w a lc e z podże­

gaczam i w o je n n y m i. Jest to t y lk o p ie rw s z e z w y c ię s tw o , p ie rw s z y k ro k . w śla d za ty m p o w in n iś m y iść d a ­ lej.^ N a jp rz ó d p o w in n iś m y o p ra c o ­ wać p la n w a lk i z podżegaczam i w o ­ je n n y m i. M u s im y p o tra fić uc z y n ić ta k , żeby _ on i co dzień c z u li nasze nieustanne" i w c ią ż rosnące p rz e c iw ­ działa nie...

I n ie ma żad nych w ą tp liw o ś c i, że w s p ó ln y m i s iła m i z ro b im y to.

N ie ch ż y je p o k ó j na c a łe j z ie m i!

N ie c h ż y ją je go o b ro ń c y ! N ie c h ży­

je nasz k o n g re s ! N ie ch będą p rz e - 1 k lę c : podżegacze w o je n n i, w ro g o ­ w ie lu d z k o ś c i!

I niech p a m ię ta ją , że m y — p r z y ­ ja c ie le p o k o ju — je s te ś m y d o sta ­ tecznie s iln i i do statecznie zdecydo­

w a n i, ab y położyć k re s zakusom podżegaczy w o je n n y c h , naszych w s p ó ln y c h w ro g ó w !

Konstanty Simonow

RCMAIN ROLLAND

JERZY KISRST

P O K O J

To b y ło w t a k i d zień, k ie d y c h m u ry n ie b ies kie j a k na śniegu n a rc ia rz a cień, g dy p rz y la s z c z k i g łębo ko w e śnie.

A le śniegu ju ż n ie b y ło

(ch yb a ten z a m k n ię ty w ja b ło n ia c h ) i b łą k a ła się w śró d o k ie n m iłość, żeb y złoto do z ł ta ja k pszczoła.

W ia ło jeszcze po stu d niach żelazem , n a poddaszach to p n ia ły sople, p rz y b y w a ło d n ia i m a rz e ń k ro p la po k r o p li.

* * *

D o łe m g ra ła o c h ry p ła b lach a, d rż a ł w id n o k rą g n a p ię ty ja k łu k . G o rzk o b y ło — lecz k tó ż b y p ła k a ł?

Bo cóż łz y ja k sreb ro nut?

N a d g ałęzią w io sn y

w o jn a s k rz y d ło s ta lo w e u g in a, w e rb e l nocy g ło śn iej i głośniej

— ciem n a p rz y c z y n a .

Ż e b y zn o w u po nocach es k a d ry , k tó re d y w a n z fo sfo ru rzu cą, żeb y zn o w u p ło m ie n ie z fa b r y k i gaz w ż ó łty c h k o m o ra c h p łu co m .

Ż e b y zn o w u lu d z k a g ło w a o b yd lę cy w ag o n się tłu k ła , g d y o szyny — o szyny ko ła, g ó rą niebo w p la m y ja k p łó tn o .

* * *

T o b y ło w t a k i dzień, k ie d y c h m u ry n ieb iesko -sin e ja k h o rte n s ji w k w ia c ia r n i sen, j a k w słońcu h ia c y n ty .

S zed ł do p ra c y w te d y S ta s ie k —•

m y ś la ł: ju tr o ja s k ó łk i w ró cą...

T a k ie to ju ż p o w ie trz e ptasie — s k rz y d łe m d obrze i d o b rze p łucom .

S zed ł — i dom n a ro g u w y ra s ta ł i dosięgał p o w o li ch m u ry ,

te j n ie b ie s k ie j ja k cień, g dy n a rc ia rz śnieg i p rze s trze ń n a r ta m i p ru je .

S zed ł i m y ś la ł: żeb y to ta k z w io sn ą, żeb y lu d z ie ja k cegła do cegły, żeby ś w ia t w ysoko i mocno,

ta m gdzie w ch m u ra ch słoneczny p rz e b ły s k .

Ż e b y p rzęd zą, k tó ra w m aszynach b ia ły m w ę ż e m po ko ła c h się w ije , w ie lk i szta n d a r na w ia t r ro z w in ą ł w sło neczn ym p yle.

S zed ł do p ra c y i m y ś la ł:

d zień ja k złoto, chociaż n iebiesko...

Bo to p ew n o niebo i W is ła ...

To od w ia t r u pó łzach obeschło...

R u szto w an ie n ie d łu g o się zd ejm ie.

K r a w ę d ź p ra c y w yso ko — w ysoko...

Ż e b y w szyscy i k a ż d y d la siebie p ełen słońca m ia ł czysty p okój.

Z a le d w ie w s ta n ie ju tr z e n k a P o nad w id n o k rą g p ła s k i S łychać, gdzie z ie m ia stęka,

M a le ń k ic h spodeczków trz a s k i.

Osiem naście la i tem u...

S n y m a js tró w drogocenne, P ió ra z a m a rz ły c h ła b ę d zi Id ą w ru c z a je p od ziem n e I żad n ej o nich p am ięci.

W ię c le d w o z e rw ę się z ra n a M ija m to za d u m a n y .

N iczego m i proszę p an a T a k n ie ża l ja k p orcelany,

R ó w n in a do b rzeg u słońca M ia z g ą sk o ru p e k p o k ry ta . Ic h w a rs tw a , rze źko ch ru p iąca P od m y m i b u ta m i z g rz y ta . O ś w ie c id e łk a w y płonę Co ra d o w a ły ś c ie b a rw ą T e ra z , ach, za p la m io n e B rz y d k ą z a k rz e p łą fa rb ą . L e ż ą na św ieżych k u rh a n a c h U s zka i den ka i dzbany.

N iczego m i proszę pana T a k n ie ża l ja k p o rcela n y .

...G dy o d m a w ia m p rz y łą c z e n ia się do P a n e u ro p y *) h ra b ie g o C ou- d e n h o v e -K a le rg i i pana B ria n d a , po­

w o d u ję się n ie u to p ią „k ró le s tw a bożego“ , k tó re może n a d e jd z ie aa dw adzieścia s tu le c i a może nie n a ­ d e jd z ie wcale. Chodzi m i o zie m ię, po k tó r e j w szyscy stąpam y, z ie m ię opasaną g ro ź n y m i b lis k im n ieb ez­

piecze ństw em w o jn y . C hodzi o s z tu rm y czekające nas ju ż ju tro .

Id e a liś c i-in te lig e n c i, należący do li g i „F ra n c e — E u rc p e “ , n ie zda ją sobie dostatecznie s p ra w y z tego, co się dzieje . N iechże m i pozw olą p rz y p o m n ie ć o ty m ! N ie c h m i w y ­ baczą, je ż e li n ie k tó re m o je słow a w ydadzą się im s z o rs tk ie aibo g o rz ­ k ie ! W y n ik a to z tego, że sam n a ­ leżałem do ślepych i oszukanych i d o p ie ro w o s ta tn ic h m ie siąca ch r.

1914 p rz e jrz a łe m n ik c z e m n e k ła m ­ stw o, te ra z zaś m am — ja k sądzę — p ra w o u c h ro n ić przed n im i ty c h , k tó r z y jeszcze n ie w id z ą .

*) L a N o u v e lle Revue M o n ­ dia le . czasopism o M ię d z y n a ro d o w e ­ go Zrzeszenia P is a rz y D e m o k ra ­ ty c z n y c h og ło siło a n k ie tę na te m a t P aneuropy. W je d n y m z n u m e ró w tego pism a z n a jd u je m y odpow iedź R o m a in R o lla nd a, k tó r ą p o d a je m y tu w w y ją tk a c h .

O d czasu, gd y w w ie lk ic h p a ń ­ stw ach Zachodu i A m e r y k i — k tó ­ re niegdyś b y ły c h o rą ż y m i c y w i li­

z a c ji b ia ły c h .— m ie js c e id e i abso­

lu ty z m u zajęła id e o lo g ia d e m o k ra ­ tyczna, od tego "czasu b a rb a rz y ń s k a i p rz e w ro tn a s iła p o lity c z n a , k tó ra rzą d zi św ia te m , poczuła się z n ie w o ­ lo na do p o w o ły w a n ia się na rz e k o ­ m ą w o lę lu d ó w , przez n ik o g o 0 n ic n ie p y ta n y c h , ja k ró w n ie ż na b a ła ­ m uconą id e o lo g ię sw o ich e lit n te - le k tu a ln y c h .

G d y zaczynała się w o jn a * * ) m ię ­ d zy d w ie m a p o łó w k a m i E u ro p y , je ­ den i d ru g i obóz, aby zam askow ać h a niebn e u m o w y , dotyczące p o d z ia ­ łu ś w ia ta , (zab ory te r y to r ia ln e i businessy), sw o je grabieże i z b ro d ­ nie, zab ie gał o głos szlachetnych, o głos. k tó r y b y p ia ł h y m n y o o j­

czyźnie, i o w z n io s łe j o fia rn o ś c i, o h e ro ic z n e j rozkoszy niszczenia. N ie m u s ia ły dłu g o zabiegać. W iem , ja k szczerze, z ja k im sam ozaparciem n a jle p s i in te le k tu a liś c i naszego n ie ­

szczęśliwego Zachodu s p e łn ia li tę m is je . J a k ie ro z p a c z liw e o tc h ła n ie n i oł ta rz u M o lo c h ,i ro z w a r ły się w ś w ia tk u u n iw e rs y te c k im , pośród m o ic h w c z o ra jszych k o le g ó w ! A le

**) M o w a tu o p e w n e j w o jn ie im ­ p e ria lis ty c z n e j.

w ie m ró w n ie ż , ja k b y li o n i oszuka­

n i i il u lu d z i z k o le i s a m i o szu kali.

Czy m o g li po stąpić inaczej? W ty c h czasach, gd y j a sam, z tr u d n o ­ ścią i bólem , w y z w a la łe m się stop­

n io w o od złudzeń, k tó re p ę ta ły m o ­ ją m łodość (k ła m liw o ś ć h is to r ii o- fic ja ln e j, k ła m liw o ś ć k o n w e n c y j n a ro d o w y c h i społecznych, k ła m li­

wość tra d y c y j i państw a) i d o p ie ro ze w z ru s z e n ie m zaczynałem w n ik a ć w odpow iedź, ja k ą lu d y p o w in n y dać s w y m rządom — w ty c h cza­

sach n ie śm ia łe m s ię jeszcze w y p o ­ w iedzieć. C zyn ię to teraz. Ta odpo­

w iedź, niosąca lu d z k o ś c i w y z w o le ­ nie, to od po w ie dź L e n in a z re k u 1917...

... Lecz n ie m ó w m y o d n iu w czo­

ra js z y m . W y s ta rc z y na m te ra ź n ie j­

szość. P o m ó w m y 0 w ie lk im i s tra ­ sznym d n iu dzisiejszym !...

X

S z la c h e tn i in te le k tu a liś c i F r a n c ji współczesnej, k tó ry c h k o ry fe u s z e m je s t G aston R io u x ***> , śp ie w a ją te ­ ra z na no w ą nu tę : „E u ro p o , ojczyzno m o ja “ ... N ie z a u w a ż y li n a w e t, że znó w usłużą in te re s e m p rz e w ro t­

n y c h w ła d c ó w d n ia dzisiejszego..“

** *) A u to r a r ty k u łu w N o u v e lle R e vue M o n d ia le , o tw ie ra ją c e g o an­

k ie tę . (przyp. red.).

...P rzesłan ką ,,europejczykóv Z achodu jest, rzecz prosta, zabe pieczenie trw a łe g o p o k o ju na Z chodzie - w drodze porozum ień fra n c u s k o -n ie m ie c k ie g o . Jest i m a się rozu m ieć, o lb rz y m ie za*

n ie ; sam zawsze p ra c o w a łe m n jego u rz e c z y w is tn ie n ie m . Lecz j ( to zadanie częściowe. A żeb y wyP w ie d z ie ć m y ś l m o ją do końca:

spra w a n ie je s t ju ż podstaw ow y zag a d n ie n ie m naszych czasów, c h w ili obecnej zata rg fra n c u s k n ie m ie c k i n ie je s t ju ż g łó w n y niebezpieczeństw em .

...W ięcej n iż re k te m u dema­

skow ałe m bezw zg lęd nie w czasoP1' śm ie .1 E u ro p e “ („K o rs a rz e w cz®.

sie p o k o ju “ — ,,1‘E u rc p e ", lis to p 00 1929 r.) trw a ją c e od k ilk u la t ta iń e k o n sza ch ty po m ię d z y A rn o ld e '*1 R e chb ergiem , n ie m ie c k im m ag110"

tem p o ta s o w y m a a fe rz y s ta m i. WY' g ry w a ją c y m i n a c jo n a liz m francuską

— te n ie s a m o w ite p r o je k ty (P0"”

tw ie rd z o n e p u b lic z n ie przez same®0 Rechberga) fr?,ńeusko-m e>rm eckieg°

sojuszu w ojennego, z m ie rz a j^ 0 k u o d b u d o w ie n ie m ie c k ie g o Prze’

m y s łu w ojennego, pod wa r u n k U 1*1 u d z ia łu k a p ita n ó w prz e m y s łu cuskiego w zyskach. W c h w ili 0 ' becnej ro k o w a n ia te prow a dzon e

(Dokończenie na stronie siódmej)

(3)

Nr 22 O D R O D Z E N I E Str 5

JANUSZ BOGUCKI

MEKSYKAŃSKI M O R A Ł

Na tle naszych mądrych postulatyw- ych dyskusji poszukujących recepty na Wuzm, ludową komunikatywność i re­

wolucyjne uspołecznienie sztuki bardzo 'ezwykle wrażenie czyni wystawa gra- 1 ' meksykańskiej, którą oglądałem na P'erwszym jej popasie w Muzeum W ie l-

°Polskim w Poznaniu. Niezwykłość

° 'vego wrażenia wynika stąd, że grafika etsykańska w sposób całkowicie bez­

pośredni i naturalny spełnia wyżej w y- íuicf n'° ne P°stuiaty : i « t niewątpliwi reaJizm n r ło r ic h e!l

owa i rewolucyjna, a jej jaskrawy [ 2m przerasta si'ą wyrazu mdłe p ®rzeozne pojęcie komunikatywności,

j rzy tym wszystkim grafika ta jawnie k zdecydowanie nowoczesna urąga wszeł- 'm. muzealnym kompromisom, do któ- j . niekiedy usiłują nas namawiać lu -

Z,e dobrej woli i małej wyobraźni.

2 tych wstępnych uwag nie wynika h w Praca<;^ kilkunastu do-

grafików meksykańskich upatry- jakiegoś oczekiwanego przez nas law'icnia czy też generalnego remie-

!.um na trapiące naszą plastykę dole-

| 'vosc>- Z b y t odmienne warunki spo- ' czne i historyczne kształtują sztukę

^eksyku i naszą, zbyt różnimy się tre- 3 tradycji lokalnych i rozwoju cy- i. “p c ji, by można było mówić o ja- , lnjs bezpośrednim przesadzaniu meksy- Nansklei plastyki na polską grzędę, 'tmniej sądzę, że wspaniała żywotność y nawet żywiołowość sztuki tamtej- eb jej odwaga, siła i prostota mogą i a,'n Powiedz:eć wiele i przekazać nie- dną wartość zarówno z dziedz:ny arsztatu artystycznego, jak i ożyw ia- J^cych go treści.

Pozostawiając autorom wermisażowych Ctnzji dokładniejszą prezentację po-

^zczegolnych nazwisk i pozycji na oma- ianej wystawie, spróbuję zawartość jej feslić raczej sententycznie, do czego

"Poważnia fakt, że wystawiający artyści dtiowią zespół zwarty i nieprzypadko-

>’/ związany zarówno wspólnotą ideo- wspólnotą warsztatu pracy*).

,. sPólnota owa, polegająca m. i. na 'Orowym wykonywaniu większych za- 3,1 ilustratorskich, ujawnia się zarów-

■ w wyborze motywów tematowych, . * techniki i formy graficznej. Temat . treść, to życie ludu meksykańskiego, I so nędza i niedola oraz walka rewo- Uc5'.ina, wymierzona przeciw bezwzględ­

n i i przemocy władającej krajem P utokracji. Okrucieństwo losu ludzi ar?czonych nędzą i wyzyskiem i pa- ,. walki wyzwoleńczej, oto dwie wieł- Ie sprawy, które wypowiada sztuka Stafików meksykańskich. Trzeci motyw rtsciowy, przenikający niejako dwa po- Nzedciie, to namiętna i surowa miłość

?!erni ojczystej, jej obyczaju i historii,

■fł okrucieństwa i piękna. N ie przy-

Psdkie używam raz po raz słowa

tuc.eństwo. Określa ono bujną i groź- 4 przyrodę Meksyku, określa bogatą Krwawą jego historię, określa niedolę Walkę widzianą oczami ludu i oczami artystów. Drapieżny realizm ich ' v'tlzeoia, w którym trudno oddzielić radycie hiszpańskie od lokalnych, ma

^ sob;e również pewien rvs okrucień- st'va .który ch'odną b}'Strość relacji lą-

“ mle z ekspresją gwałtowną i na- 'ętną. W sztuce tej nie ma cienia ''tyinentałizm u uczuciowego i este- .^nego. Właściwa jej pasja iłustrator-

^ > publicystyczna zdaje się wiązać sobie wskrzeszone "dziedzictwo rzeźby ar°amerykańskiej i cyklów graficznych

\vr°yi- Dziedzictwo to rozwija się me a| na^tępstwie szperan.iá

i. ^ n n tiir a ln v w v n :

za tradycjami, .'«ko naturalny wyraz skłonności sf y - , stycznych sztuki, związane z jej podło- 1,1 społecznym i narodowym. Te eie- , a ty tra d y c ji. artystycznej nasycaią

“ «oko i równomiernie organizm dzi- ę)szej sztuki Meksyku, powstałej z na- raJnei symbiozy wątków historycz- i ludowych i nowoczesnych. Szcze- y 0 i siła tej symbiozy wynikła bez kpienia ze wspólnoty rewolucyjnei P^tawy judu i artystów. Działalność 'i aileru‘< stanowi, jak stwierdza N o r-

j ) W ramach stowarzyszenia Taller V , aí Jca Popular, tj. W arsztat G ra fi- kl W owej.- •

bert Fryd — rozwinięcie tradycji dru­

ków jąrmarczno-ludowych, której ostat­

nim, na jx>ly ,,naiwnym“ jeszcze, przed­

stawicielem był rytow nik ilustrator Jose Posada (+ 191 3). ■ Surrealizm, ekspresjo- n>izm, skłonność do silnego syntetyzo­

wania formy i kompozycji i świadomego użycia wartości fakturalnych — oto nowoczesne elementy tej sztuki. Ele­

menty te wszakże nie stanowią warto­

ści samoistnych, żyjących w estetycz­

nym oderwaniu, jak to dzieje się np.

zwykle z zachodnio-europejskim surrea­

lizmem. Niesamowitość, ekspresyjność i świadome syntetyzowanie formy ma tutaj wyraźne odpowiedniki zarówno w obu nurtach tradycji narodowej, jak w żywiole ludowości i naiwnego rea­

lizmu. Te nieprzypadkowe pokrewień­

stwa pogłębione związkiem ideowym artystów i ludu meksykańskiego spra­

wiają, że twórczość „T alleru“ b i­

je nurtem bystrym i zwartym, spla­

tając w sobie mocno pozornie odlegle wartości wspo’czesne, historyczne i pry­

mitywne. Jakże się to wszystko formuje i układa w praktyce twórczej zespołu i poszczególnych artystów?

Techniką używaną najczęściej jest drzeworyt, operujący energiczną wraże­

niową kreską i plamą o dużym zacięciu ekspresjonistycznym. Ta mało zróżnico­

wana technicznie a dosadna w wyrazie forma występuje przede wszystkim w wielkim cyklu popularnym, poświę­

conym dziejom rewolucji meksykańskiej, oraz w agitacyjnych drukach graficz­

nych, związanych z walką strajkową i satyrą polityczną. Prace te cechuje prosta, często plakatowa metafora pla­

styczna, brutalna i zwięzła siła charak- terystki, ostra zjadliwość pamfletu, su­

rowy realizm i gniewny patos sprawie­

dliwej walki. Technikę malarsko-eks- presyjną stosuje Leopold Mendez w swym cyklu dużych plansz drzewo­

rytniczych, w których snopy i kłęby iskrzącej się białej kreski przypominają często „płomienistą“ fakturę Van G o- gha. Silę wyrazu osiąga Mendez nie tylko niesamowitością faktury i światło­

cienia, ale również gwałtownymi skró­

tami perspektywy, która od wielkich pierwszoplanowych postaci opada nagle ku dalekim i groźnym przestrzeniom pustej ziemi.

Realizm scen mówiących o nędzy i zbrodni, tęsknocie i walce, nabiera tu wymiarów wielkich i bohaterskich, ukła­

dając się w jakiś m ityczny epos ludowo- rewolucyjny. Tę wielkość widzenia po­

tra fi Mendez wydobywać nie tylko z tematów bojowych i groźnych („W ła d ­ ca wszystkiego", „Pragnę“ , „Ziem ia pije krew“ ), ale i ze scen przedstawiających niedolę dzieci i kobiet i udział ich w walce zbuntowanego ludu („Pierwsze światła“ , „Samotność").

Mendez, ■ zachowując - wszędzie ten monumentalnie dramatyczny charakter obrazu, nie ogranicza się bynajmniej do opisanej tu form y graficznej. Repertuar chwytów technicznych i kompozycyj­

nych tego artysty jest bardzo rozległy i ukazuje zależnie od tematu i założe­

nia graficznego coraz to inne walory wiedzy i pomysłowości drzeworytnika, który z równą pewnością wypowiada się wr swobodnie ciętej realistycznej kom­

pozycji, jak w misternych ilustracjach o założeniu bardziej dekoracyjnym. Są­

dzę, że słusznie poświęcam więcej uwa­

gi pracom Memdeza, właściwty mu bo­

wiem sposób widzenia postaci ludzkiej, rewolucyjny charakter tematyki i tech­

nika cięcia w drzewie określają w du­

żym stopniu styl pracy i krąg zaintere­

sowań jego współtowarzyszy.

Ich prace drzeworytnicze, podobnie jak u Me.ndeza, mimo dużego zróżnico­

wania gatunków cięcia, zachowują eks­

presyjną zwartość uproszczonych form, wśród których postać ludzka jest zawsze prawie elementem pierwszoplanowym.

Drzeworyt reprezentuje też najmocniej tematykę o bezpośrednim sensie bojowo- nolitvcż.nym, ku czemu niewątpliwie naj­

bardziej przydatna jest ta technika, która ostrymi akcentami dwuwalcrowej plamy wyrażać może nawet hasła, okrzyki i wezwania propagandy rewo­

lucyjnej. N ie :edno'krotnie taka właśnie najprostsza forma drzeworytu rozpo­

wszechniana była masowo na drukach i ulotkach agitacyjnych, co w kraju 0 wysokim procencie analfabetów byio sprawą o dużym praktycznym znacze­

niu. Życie powszednie ludu meksykań­

skiego, jego obyczaje i tradycje histo­

ryczne, graficy wyrażają najchętniej w miękkiej kredce litograficznej, która obok „rewolucyjnego“ drzeworytu sta­

nowi drugi rodzaj techniki powszechnie uprawianej. Prace litograficzne zacho­

wując tę samą co w drzeworytach syn- tetyczność formy, są jednak od nich zwykle bardziej zrównoważone kompo­

zycyjnie, osiągając nierzadko hieratycz­

ną dostojność układu właściwą sztuce sakralnej cywilizacji starożytnych. H ie - ratyczność ta wszakże nie wiąże się z ornamentalnym usztywnieniem kształ­

tów, przeciwnie nacechowana jest moc­

nym i sugestywnym realizmem postaci 1 sytuacji. Zwartość i statyczność form nie zmierza tu ku abstrakcji, lecz wzmacnia dynamikę tematu. W yraża ona ukształtowany w ciągu stuleci zwią­

zek ludu z ziemią i pracą, siłę i upór prostego człowieka, zmagającego się z powszednim losem. W stopniu więk­

szym jeszcze niż drzeworyt, ta technika rysunkowa uwydatnia związek grafiki amerykańskiej z lapidarną dramatyczno- ścią akwafort Goyi. Przypomina go na­

wet typ fizyczny postaci ludzkich: ich przysadzista szeroka budowa i zwięzły sylwetowy sposób rysowania. N a jba r­

dziej charakterystyczne dla omawianego typu litografii kredkowej są prace: Do- samemtesa („K uchnia M ayó w " i „K o ­ biety ze szczepu M ayów“ ), Arenała („G 'o w a Indianki“ i „Pogrzeb“ ), M o ’- rado („Siedzący zmarły człowiek"), Angiano („Ponieważ błyszczysz" i „ Ilu ­ stracja przysłowia“ ), Załce i Yampol- sky. Prace tych artystów odznaczają się monumentalnością i niekiedy rzeźbiarską prawie silą określania formy. Obie te cechy spokrewniaią ie wyraźnie z cha­

rakterem meksykańskiego malarstwa ściennego, które znamv dotąd niestety tylko z dość mizernych reprodukcji.

Nieco odmienny, bardziej malarski styl lito gra fii reprezentują 0 ‘Higgins (pełne ekspresyjnego rozmachu postaci rolaot- mików) i Ocampo, który niespokojną linearność łączy z bogatą grą wartości fakturalnych (litografia „S z lifie rz " oraz

„F a k ir“ i „Głowa kobiety“ wykonane mistrzowską techniką suchej igły).

Osobną pozycję stanowią litografie Francisko M ora, częściowo kredkowe, częściowo przypominające rysunek pió­

rem. W przeciwieństwie do swych to­

warzyszy, którzy silę wyrazu osiągają przez zwięz'ość kompozycji, ograniczo­

nej do k ilk u mocnych akcentów — M o ­ ra rysuje sceny zatłoczone mnóstwem postaci. To założenie formalne odpo­

wiada tematyce prac M ery, który nie heroizuie — jak in n i— ludu w iego walce i pracy, lecz z pasją piętnuje nędzny b yt mi ejski ego proletari atu, żyjącego w biedzie i upodleniu (sypialnia szkoły rolniczej, jadalnia, na galerii, bar, pro­

stytu tki). Te tłoczne sceny pełne przy­

krego i brutalnego realizmu są jednak skomponowane z wielką silą bądź dzię­

ki rytmicznemu układowi różnych ele­

mentów, bądź przez wydobycie pew­

nych pa rtii rysunku ostrą plamą światła.

Relacja ta, jakkolwiek bardzo nie­

zupełna. daje — jak sadzę — ogólny przegląd i charakterystykę tego, co na omawianej wystawie jest najistotniejsze.

Trzeba jeszcze dodać, że Muzeum Wielkopolskie przygotowało wystawę w sposób pomysłowy i staranny. Deko­

rację sal stanowiły o1^ 323^ agawy, cha­

rakterystyczne, zarówno dla pejzażu meksykańskiego, jak i dla związanej z nim plas.tvki. Dobrym pomysłem by’o dołączenie do grafiki licznych fragmen­

tów rzeźby staroamerykańskiej, wskazu­

jącej jeśli nie na świadome związki fo r­

my artystycznej, to w każdym raz'e na wsnółne podłoże etniczne tvch dwóch tak bardzo od siebie odległych okresów sztuki. Jakkolwiek zbyt szczupły jest obustronny materiał ekspozycyjny, by na tym zestawieniu opierać jakieś istot­

niejsze wnioski porównawcze — często daie się stwierdzić niewątpliwe po-»o- b;eństwo charakteru, a nawet i sposobu określania form y w głowach archaicz­

nych posążków i dążących do rzeźbiar­

skiego zamknięcia kształtu podobiznach współczesnych ludzi. Jest w tym podo­

bieństwie dziwna wymowa dziejów kul­

tury, które czerpiąc z trwałego, mimo zmian i wstrząsów, podłoża ludowego, ukazują nam tę samą twarz ludzką on­

giś tkwiącą w zawiłym wzorze pełnego symboliki idealizmu, a dziś rzeźbioną realnymi namiętnościami pracy i walki 0 lepszy b yt człowieka.

+

N a zakończenie chciałbym określić pokrótce to, co wydaje się w wystawie grafiki meksykańskiej istotne dla na­

szej dyskusji o plastyce nowoczesnej.

W kilku poprzednich swych wypowie­

dziach starałem się określić dwoisty charakter tej plastyki, polegający na antynomii zawartych w niej pierwiast­

ków schyłkowych i konstruktywnych.

Starałem się również wskazać na teo­

retyczne i praktyczne drogi wyjścia z tej sprzeczności, na których zatraca­

jąc inklinacje formalistyczne, plastyka dzisiejsza mogłaby rozwinąć swe zdoby­

cze pozytywne w oparciu o nową tw ór­

czą treść naszego życia. G rafika me­

ksykańska jest żywym przykładem tak rozumianego przewartościowania zdoby­

czy nowoczesnej plastylci. W zdoby­

czach tych bowiem artyści „T alleru“ nie widzą fetyszów „czystej" formy, ale narzędzia i materiał używany w w y­

borze zależnym od charakteru podej­

mowanych zadań. Zadań zaś nie szu­

kają w bezludnych głębiach neuraste­

nicznej wyobraźni, lecz w mocnym i po­

wszednim związku z życiem swego narodu i jego postępowych dążeń. To właśnie sprawia, że elementy nowoczes­

ne w ich pracach nie są powierzchow­

nym nalotem, lecz wiążą się organicz­

nie z dziedzictwem historycznym i tra - dyciami ludowymi sztuki dzisiejszego Meksyku. C hw yty ekspresjopistyczne i surrealistyczne n,ie służą tu do zdu­

miewania i łaskotania osób znużonych 1 wyrafinowanychj wyrażają one niesa­

mowitość, grozę, gniew i rozpacz ludzi rzeczywistych, którzy naprawdę cierpią i naprawdę walczą. Syntetyzowanie kształtu nie zmierza tu do abstrakcyj­

nego uogólnienia, lecz do spotęgowania w izji realistycznej, do eliminacji balastu spostrzeżeń nieistotnych dla treści dzie­

ła. Niechaj te zwięzłe p rzykład y wy­

starczą za dowód, że wartości sztuki nowoczesnej nie są same w sobie bak­

cylami formalizmu, że o sensie ich de- cydu:e sposób ich użycia, związanie ze schyłkową lub twórczą treścią ideową.

G raficy meksykańscy dowodzą każdym pociągnięciem rylca i kredki, że war­

tości te wzmacniają rewolucyjną treść i realistyczną silę widzenia, zawartą w ich- pracach. Prace te są jednym jeszcze świadectwem, że dzisiejsza dro­

ga do realizmu prowadzi przez twórcze przewartościowanie osiągnięć plastyki współczesnej i naturalne ich związanie z właściwą każdemu narodowi tradycją sztuki historycznej i ludowej. Prace te są równocześnie ostrym zaprzeczeniem wszelkich bezmadzie:nych i bezdziejo- wych prób wymęczania lękliwej „komu­

nikatywności“ „narodowego charakteru"

wprost wedle recept muzealnych.

Omawiana wystawa przy wszystkich wymienionych zaletach nie stanowi bynajmniej jednolitej kolekcji arcydzieł.

Obok licznych pozycji niewątpliwie wy­

bitnych, na które starałem się zwrócić tu uwagę, zawiera ona wiele prac, które w całości pokazanego materiału okre­

ślić można jako przeciętnie dobre. Nie umiałbym jednak wskazać rzeczy chy­

bionych, w których zamierzenie mija się ż wykonaniem. T o właśnie stanowi o wartości całej wystawy: nie reprezen­

tuje ona zjawiska niezwykłego i w yjąt­

kowego w swym oderwaniu, lecz roz­

legły n u rt zdrowej i dobrej sztuki da­

jący siłę i dojrza'ość również artystom prawdziwie dużej miary.

Z tej normalności rozwoju, opartego o rozlegle podłoże społeczne, wy.nika żywotność i siła owej sztuki, a sądzę, ż“ również wartość przekonywaiaca sformułowanego tutaj morału meksykań­

skiego dla nas.

Janusz Bogucki

NAGRODA LITERACKA »ODRODZENIA«

^cigngc przyczynić się do ożywienia twórczości literackiej Spółdzielnia Wydawniczo - Oświatowa „C z y te ln ik ” ustanowiła co ro czn q nagrodę

’»O drodzenia“ . Nagrodę tę przyznawać się będzie każd ego roku

^ dniu 2 2 lipca, w dniu święta Odrodzenia Polski, za najwybitniejszy

*0rn prozy (powieść, opowiadania, krytyka, wspomnienia) o g ł o s z o n y bukiem po 1. IX. 1939 r. W ubiegłym roku nagrodę otrzymał Jerzy

Andrzejewski za .powieść „ P o p i ó ł i d i a m e n t ”

Udajemy s k ł a d y j u r y tegorocznej nagrody ,,O d r o d z e n i a ’ :

i

Andrzejewski, Tadeusz Breza, Zofia Dembińska, Jarosław Waszkiewicz, Karol Kuryluk, Zofia Nałkowska, Stefan Żółkiewski.

Wysokość tegorocznej nagrody wynosi zł 250.000

Leopoldo M endez — Głód w M e k s y k u w 1914-15 r. (Z album u „Rewo­

lucja M ek sy kań s ki")

Francisco Dosamantes — K o b ie ty ze szczepu M ayów

Cytaty

Powiązane dokumenty

zwycięstwo nie stało się udziałem fo rm a li- stow, wychodzących od poszczególnych elementów sztuki teatralnej i konstruujących w idow iska na zimno, ja k

„N ie chodzi nam tu ta j o stawanie po te j czy tam tej stropie w ocenie twórczości Żeromskiego, nie chodzi o mnożenie pochwał, czy zarzutów i oskarżeń,

I nie mogło być inaczej, gdy trwało się razem po tej samej stronie barykady, gdy jedno skrzydło obsadzonego gmachu bronione było przez oddział AL, a drugie

Sprawa jest już przesądzona i przedstawiciele władzy przestają się nią interesować.. Policjant

Warto również pamiętać, że nagroda jest najbardziej skuteczna, gdy stosuje się ją w sposób rozsądny (nie tylko wtedy, gdy zdarzy się nam być w dobrym nastroju, lub odwrotnie

To jest na- wet bardzo dobry pomysł, nie wiem jednak czy to będzie możliwe prawnie, bo to frag- ment przetargu który już zo- stał rozstrzygnięty.. Ale temat podchwytuję

dzo trudno było prowadzić Klub, mimo że wydawał się bardzo

Przecież nawet profesor Fryderyk Skarbek — kąrmazyn zubożały, więc uczony — w itał się z gospodarzem nie inaczej, jak „mon cher am i“. I oto właśnie