J\@. 14. Warszawa, d. 7 kwietnia 1895 r. Tom XIV.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z przesyłkę pocztową: rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 P renum erow ać m ożna w Redakcyi „W szechświata*
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny Wszechświata stanow ią Panow ie:
Deike K., Dickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniewski W ł., K ram sztyk S., Morozewicz J „ Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W .
A d r e s ZRed.eQrc37-i: il^rałsow^sl^ie-IIPrzed.tm.IeścIe, ISTr SS.
PROMIENIE ELEKTRYCZNE.
(Rzecz wypowiedziana na posiedzeniu Sekcyi Chemicznej).
Od czasu skroplenia tlenu i azotu nauka nie pam ięta takiej popularności, jaki], zyska
ły prace przedwcześnie zm arłego H enry ka H e rtza. P rac e te utorow ały dla ekspery
m entatorów nowe drogi, nastręczyły im wiele tematów wdzięcznych; to też każda niemal pracownia fizyczna przyczyniła się w pewnej mierze do rozszerzenia w przeróżnych kie
runkach wyników tych badań. L ite ra tu ra przedmiotu poruszonego przez H e rtz a je s t . też obecnie już bardzo obszerna; wywiązało się naw et niem ało kwestyj spornych, które nie prędko zapewne rozwiązane zostaną, ja k kolwiek całe legiony m atem atyków i fizyków
■o to się kuszą.
N ie będziemy tu zatrzymywali się na szczegółach ani na kwestyach jeszcze nie rozstrzygniętych, przytoczymy tylko po
bieżne powtórzenie, znanych już czytelnikom W szechświata zapewne, wiadomości, doty
czących promieni elektrycznych.
Zdajm y sobie przedewszystkiem sprawę z tego, na czem polega naukowe znaczenie badań H ertza. Czy istotnie wynika z nich, że elektryczność je s t ruchem falowym eteru, ja k głoszą niektóre podręczniki? *). M iałem już sposobność zaznaczenia w tem piśmie 2) mylności tego twierdzenia: doświadczenia H ertza potwierdzają wprawdzie, że eter w przenoszeniu działań elektro-magnety- cznych m a ważny udział, lecz nie rozstrzy gają wcale kwestyi, dotyczącej zachowania się tegoż eteru wobec przewodnika nałado
wanego statycznie, lub też drutu, po którym przepływa p rą d elektryczny. W ażne, nader ważne znaczenie tych doświadczeń polega na wyświetleniu spraw raczej optyki, niż elek
tryczności.
Znane są powody, dla których teorya emisyjna światła Newtona, ustąpić m usiała wobec teoryi undulacyjnej. W m iarę, jak poznawano nowe objawy świetlne, teorya undulacyjna doskonaliła się coraz bardziej.
Huygens widział jeszcze w promieniach świetlnych fale podłużne. Dopiero odkrycie
') P a trz „Siły przyrody” str. 1 0 7 0 — 1080;
Kamocki i Tomaszewski. Fizyka, str. 190.
2) Wszechświat 1894, str. 715.
2 1 0 WSZECHSW1AT N r 14
polaryzacyi św iatła sprowadziło przyjęcie fał poprzecznych. W ostą,tfiicfa latach pięćdzie- sięciji^fsekfrńywano się coraz bardziej, że ta undulacyjna teorya, objaśniająca, ja k wia
domo, zjawiska świetlne za pomocą spręży
stych drgań cząsteczek eteru, posiada słabe stron y.'^P oisson pierwszy zaznaczył, że teo
ry a ta zm usza do przypuszczenia że eter je st ciałem sprężystem stałem , gdyż tylko ciała stałe przenosić m ogą d rgania poprze
czne. Lecz znów z rozważania ruchów ciał niebieskich wynika, że pod tym względem eter'zachow uje się ja k płyn doskonały, drgań więc poprzecznych przenosić nie powinien.
T eo ry a undulacyjna nie objaśnia też należy
cie rozszczepienia światła.
N ie brakło usiłowań, skierowanych do objaśnienia w inny sposób, aniżeli przez drgania sprężyste eteru, zjawisk świetlnych;
z pomiędzy nich jak olbrzym wszystko prze
rastający , wysuwa się genialna elektrom a
gnetyczna teorya Maxwella. W ed ług M ax- wella istota św iatła polega nie n a sprężystych drganiach eteru, lecz n a peryodycznych, n a d er szybko kolejno zmienianych prądach elektrycznych, na wahaniach ładunku elek trycznego cząsteczek eteru, k tóre podczas teg o pozostają nieruchomemi; wahania te rozchodzą się w otaczającym eterze, tak ja k i wahania sprężyste, w postaci fal. Maxwell d ał wzory i zasady teoretyczne, a naw et obli
czył szybkość św iatła w ciałach przezroczy
stych; wynik, przez niego otrzym any, zgadza się dobrze z rezultatam i doświadczeń. W zo
ry teoryi elektromagnetycznej zaw ierają wszystkie zjawiska optyczne; a w ostatnich latach przed śmiercią Helm holtz wygłosił teo ry ą elektrom agnetyczną rozszczepienia światła, k tó ra objaśnia to zjawisko lepiej i dokładniej, aniżeli teorya d rg a ń spręży
stych.
H enryk H e rtz postawił przez swe badania teoryą elektrom agnetyczną na trw ałych, nie
wzruszonych podstawach eksperym entalnych, bez których teorya t a przedstawiaćby zale
dwie mogła ciekawy przykład możności obmy
ślania wielu teoryj dla danego szeregu z ja wisk. H e rtz wykazał doświadczalnie, że fale elektryczne, przewidziane przez Max- wella, mogą istnieć w rzeczywistości, określił ich szybkość i własności, a przez to wykazał tożsamość promieni świetlnych i elektry
cznych. Tożsamość, powiadamy, o ile od
wrócimy uwagę naszę od długości fal. R ó żnica pomiędzy prom ieniam i elektrycznemi i świetlnemi je st tylko ta k a ja k pomiędzy prom ieniam i różnych barw. F ale najkrótsze poznajem y przez ich działanie chemiczne, fa le dłuższe nieco d ziałają na nerwy wzrokowe, jeszcze dłuższe działają na term om etr, a w re
szcie najdłuższe działają jeszcze w inny spo
sób, mianowicie wywołują objawy, które zwy
kliśmy nazywać elektrycznemi. A le czyż wszystkich tych działań nie należy przypisać jednej wspólnej przyczynie? T ak właśnie uczy teory a elektromagnetyczna: każde źró
dło prom ieni cieplikowych, świetlnych, czy chemicznych je st „w ibratorem ,” w którym odbyw ają się wahania elektryczne. W ib ra to r ten wysyła w otaczający dielektryk fale,, gdzie też spraw iają one skutki, zależne od ich długości.
P rzyjrzyjm y się, w ja k i sposób H e rtz urzą
dził tak i „w ibrator” elektryczny, wysyłający fale o długości, dostępnej dla pomiarów bez
pośrednich. Jeszcze przed H ertzem było wiadomo, że iskra, pow stająca przez wyłado
wanie butelki lejdejskiej przedstaw ia charak
te r oscylacyjny. Okres tych w ahań zależy od pojemności butelki, oraz od kształtu, dłu
gości i grubości (krócej od samopotencyalu) dru tu , łączącego zbroje. Ponieważ pojem ność butelki je s t dość wielka, przeto i okres wahań, powstających przy jej wyładowaniu je s t stosunkowo dość długi, i długość odpo
wiadających fal je st bardzo wielka, być może równa kilku milom. Lecz wiadomo, że po
jem ność butelki je s t tem m niejsza, im dalej od siebie znajdują się jej zbroje. Otóż H e rtz uczynił tę pojemność bardzo m ałą przez zu
pełne rozsunięcie zbroi, ta k że zostały one umieszczone w jednej płaszczyznie. W ib ra
to r H e rtz a sk łada się z dwu drutów z przy- mocowanemi n a jednym końcu każdego- z nich blacham i metalowemi. N a drugich końcach są przytwierdzone kulki, połączone^
z biegunam i cewki indukcyjnej. Pojemność takiego w ibratora oraz jego sam opotencyał są bardzo niewielkie, a wskutek tego okres w ahań elektrycznych w nim je st również b a r
dzo m ały. Skoro puścimy w ruch cewkę i pomiędzy kulkam i poczynają przeskakiwać iskry, w w ibratorze występują w ahania elek
tryczne: wzbudzają one takież w ahania w ota
N r 14.
WSZECHSW1AT. 211czającym dielektryku, a właściwie w zaw ar
tym w nim eterze, rozchodzące się w postaci fal '). F ale te rozchodzą się w kierunku linij prostych, odbijają, załam ują i t. d .,i gdy trafia ją na jakiś przedm iot, w którym wy
wrzeć mogą właściwe im działanie, sta ją się dla nas dostrzegalnemi. Jeżeli p ad a ją pro
stopadle na powierzchnię odbijającą, wów
czas fale odbite wraz falam i postępowemi tw orzą tak z w. fale stojące, w których węzły i międzywęźla pozostają wciąż na jednem miejscu. Nadmienić wypada jeszcze jedno:
energia fali (zależna od obszerności wahań) słabnie coraz bardziej w m iarę oddalania się od źródła wahań t. j. od w ibratora. Skoro chcemy zapobiedz rozpraszaniu się dźwięku, użyć możemy rury; skoro chcemy skupić energią fal elektrycznych w jednym kierunku, użyjemy drutu. F ale postępują po drucie,
przykładam y naszę rurk ę (oznaczoną na ry sunku przez linie kropkowane) do końców drutów i, przesuwamy wzdłuż drutów tak zwany mostek, czyli kaw ałek drutu, łączący poprzecznie druty CD i E F . R u rk a wogóle świecić nie będzie; światło pokazuje się w niej tylko wówczas, gdy mostek I I ' znajduje się w węźle fal stojących, wytworzonych w d ru tach. Gdy w taki sposób pierwszy węzeł zostanie odnaleziony, pozostawiamy w nim d ru t (mostek) I I ' i przesuwamy ru rk ę wzdłuż drutów. R u rk a gasnąć będzie zupełnie w po
łożeniu I I ' i prócz tego w innych węzłach np.
w K K '. Pomiędzy węzłami ru rk a świecić będzie bardzo wyraźnie.
Gdybyśmy wymierzyli odległość pomiędzy dostrzeżonemi w taki sposób węzłami, pozna
libyśmy długość fal elektrycznych, wysyła
nych przez w ibrator. Ponieważ okres wahań
Fig. 1.
;T J>
odbijają się na swobodnym jego końcu, wsku
te k czego pow stają fale stojące. Do wyka
zania fal w d rutach posługiwać się można ru rk ą Geisslera. N astępujące urządzenie n adaje się w tym celu doskonale. N aprze
ciwko blach A —A wibratora, którego kulki a— a są połączone z biegunam i cewki induk
cyjnej R (fig. 1) ustawiamy n a niewielkiej odległości takież same blachy A '— A'. Do blach A '—A ' przytwierdzone są końce dłu gich drutów C D —E F , rozciągniętych równo
legle do siebie. Przedewszystkiem należy oznaczyć miejsce, gdzie się tworzy pierwszy węzeł najbliższy od w ibratora. W tym celu
') Dokładniejsze wiadomości o powstawaniu wahań elektrycznych czytelnik znaleźć może we Wszechświecie za rok 1894 str. 682 oraz 710.
w nim występujących obliczyć się daje, prze
to, mnożąc liczbę wahań w sekundzie przez długość fali, otrzymalibyśmy szybkość roz
przestrzeniania się tych fal. H e rtz przepro
wadził takie obliczenie i wykazał, że szybkość ta wynosi prawie 300 000 kilometrów na se
kundę, a więc równa się szybkości światła;
Maxwel przepowiedział to jeszcze dawniej.
Długość fal, wysyłanych przez w ibrator, zależy od jego pojemności i samopotencyału.
Im większy w ibrator, tem dłuższe wysyła fale. W ib ra to r używany zwykle do doświad
czeń z falami stojącem i w drutach, wysyła falo o długości kilku metrów; w ibrator, któ
rym posługiwał się H e rtz do swych sławnych doświadczeń ze zwierciadłami, wysyła fale o długości 50—60 centymetrów. A gdyby nasz w ibrator składał się z jednej tylko czą
steczki jakiegobądź ciała, wówczas otrzyma-
WSZECHSW1AT.
N r 14.
libyśmy fale o długości, wyrażanej w m ikro
nach (dziesięciotysiączne części m ilim etra);
byłyby to fale świetlne. Ciało, którego czą
steczki są takim i w ibratoram i, jest ciałem świecącem.
Skoro chcemy dać przebieg fal elektry
cznych w powietrzu bez pomocy drutów, wówczas ru rk a G eisslera nie w ystarcza i n a
leży zwrócić się do bardziej czułego sposobu.
Nie b ra k już obecnie metod przeznaczonych do dem onstrow ania własności prom ieni elek
trycznych. Sposoby te jed n ak są albo m ało dom onstracyjnemi, albo też w ym agają takich środków pomocniczych, jakiem i nie k ażda p ra
cownia fizyczna rozporządzać może.
P rze d kilku laty B ranly o dkrył bardzo cie
kaw ą własność ru rk i, napełnionej opiłkam i i metalowemi: oto ru rk a ta k a zmniejsza b a r
dzo znacznie swój opór elektryczny pod wpły
wem wahań elektrycznych. Tę własneść ru rk i z opiłkam i łatw o wykazać za pomocą doświadczenia. Połączm y ta k ą ru rk ę z 2 | lub 3 ogniwami B unsena i dzwonkiem elek
trycznym (lub galw anom etrem ); opór je j I je st bardzo wielki i p rą d nie w ystarcza do poruszania dzwonka (do odchylenia strz a łk i
jgalwanometru). Lecz skoro ustawimy w po
bliżu tej ru rk i jakibądź w ibrator elek try czny i wytworzymy w nim iskrę, prom ienie elektryczne, wysyłane przezeń, p a d a ją na rurk ę i opór jej zmniejsza się w skutek tego ta k znacznie, że w naszym obwodzie poczyna przepływ ać prąd, wystarczający do wprawie
nia dzwonka w dźwięczenie (do odchylenia strza łk i galwanometru). Zm niejszenie to oporu trw a bardzo długo. Dość jed n ak po- trząść ru rk ą, a pow raca jej pierw otny wielki opór i natężenie prąd u zm niejsza się o tyle, że dzwonek dźwięczyć przestaje (strz a łk a galwanom etru powraca do położenia równo
wagi).
F izyk angielski L odge objaśnia podobne zachowanie się ru rk i z opiłkami w sposób następujący. Oddzielne cząsteczki m etalu pokryte są zawsze niedostrzeżoną dla che
m ika w arstew ką tlenku, źle przewodzącego elektryczność. W rurze napełnionej opiłka
mi metalowemi cząsteczki metalowe są więc poprzedzielane warstewkami, przedstaw iąją- cemi opór wielki; wskutek tego opór takiej ru rk i je st bardzo znaczny. Skoro wystawi- i m y j ą na działanie w ahań elektrycznych,
jznajdzie się w niej sporo „rezonatorów ” jeżeli nie dla tych samych wahań, to dla ich „to
nów górnych,” które tow arzyszą bez wątpie
nia zawsze wahaniom elektrycznym. W „re
zonatorach” tych zajd ą niedostrzeźone dla oka iskry, k tó re przebiją źle przewodzące- w arstw y tlenku i sprawią, źe cząsteczki poczną się dotykać m iejscam i, pozbawionemi tlenku, czystemi. W sk u tek tego opór rurki powinien zmniejszyć się znacznie. Jeżeli zaś wstrząśniemy ru rk ą i poruszymy dotykające się cząstki m etalu z ich miejsc, sprawimy przez to, że znów poczną się one dotykać częściami swych powierzchni, pokrytem i tle n kiem, i opór ru rk i znów staje się wielkim, ja k popz-zednio. N iezatrzym ując się nad i rozważaniem, o ile takie wytłumaczenie je st rzetelnem , nadm ienim y jeszcze, że zjawisko to posłużyło Lodgeowi do bardzo ciekawego objaśnienia fizyologii wzroku. J e s t ono n a
d er ciekawem ze względu n a zastosowanie w nim właśnie takiego działania najkrótszych j fal elektrom agnetycznych, t. j. fal świetl
nych. W ostatnich czasach poznano, że n a
wet przewodniki ciągłe, np. pasm a cynfolii, zachow ują się ta k samo wobec w ahań elek
trycznych, jakkolwiek w stopniu nie ta k wy
raźnym . Dodam y ze swej strony, że p ra wdopodobnie znane powszechnie zm niejsza
nie się oporu selenu pod działaniem prom ieni świetlnych zaliczyć należy do tej samej ka- tegoryi zjawisk.
R u rk a , napełniona opiłkami metalowemi stanowi bardzo dogodny środek do wykry
wania fal elektrycznych. Doskonale też n a
daje się ona do dem onstrowania własności prom ieni elektrycznych.
Prom ienie elektryczne rozchodzą się z wi
b ra to ra we wszystkich kierunkach; H e rtz I zapobiega rozpraszaniu się promieni, umie
szczając ów w ibrator na linii ogniskowej wklęsłego zw ierciadła metalowego, parabo- liczno - wralcowego. Prom ienie elektryczne o db ijają się od powierzchni metalowej.
Prom ienie więc, wychodzące z w ibratora, po odbiciu od zw ierciadła tworzą wiązkę prom ieni równoległych; ru rk a napełniona opiłkam i metalowemi, umieszczona n a ich drodze, wykaże w sposób ju ż wiadomy
! ich obecność. A by wzmocnić działanie pro-
i mieni na ru rk ę , umieszczamy j ą n a linii
jogniskowej drugiego takiegoż samego zwier-
N r 14. WSZECHSW1AT.
ciadła metalowego. U rządzenie to przypo
mina w zupełności znane powszechnie do
świadczenie do wykazania odbicia promieni cieplikowych. W ib ra to r (w zwierciadle „pier- wotnem”) połączony jest z biegunam i cewki indukcyjnej, ru rk a zaś, znajdująca się w zwierciadle „w tórnem ”— z trzem a ogniwa
mi Bunsena i dużym galwanom etrem lekcyj
nym. Dopóki ru rk a pozostaje w stanie nor
malnym, strzałka galwanometru pozostaje w położeniu równowagi. Lecz skoro padną na nią promienie elektryczne, wychodzące ze zwierciadła „pierwotnego,” opór je j zm niej
sza się znacznie i strza łk a galw anom etru od
chyla się; pozostaje ona odchyloną, aż w strzą
sając ru rk ą przywrócimy jej wielki opór pierwotny. Urządzenie takie pozwala poka
zać wszystkie własności promieni elektry
cznych; są one też same, co i własności pro
mieni świetlnych. Doświadczenia u d ają się ze zwierciadłami m ałem i, z którem i bardzo łatwo obchodzić się, a niezbędne środki po
mocnicze są ta k proste i niewielkie, że każdy naw et szkolny gabinet fizyczny posiadać je może.
Ustawmy zwierciadła naprzeciwko sie
bie tak, by ich linie ogniskowe były po
ziome l), a otwory zwrócone ku sobie, i puść
my w ruch cewkę.
Prom ienie elektryczne skupiają się na n a szej rurce i galw anom etr odchyla się bardzo wyraźnie. Odległość pomiędzy zwierciadłami wynosić może 15— 20 metrów, a naw et wię
cej. Ł atw o wykazać można, że fale elek
tryczne rozchodzić się mogą po nieprzewodni- [ kach, przewodniki zaś je pochłaniają. Dla- j tego jeżeli zakryjem y otwór zw ierciadła
j„pierwotnego” arkuszem tektury, lub deską
jdrewnianą, galwanom etr odchyli się, ja k i przedtem . A rkusz zaś cienkiej blachy cyn-
jkowej nie przepuszcza promieni elektrycznych wcale. Dielektryki są więc przezroczystemi dla promieni elektrycznych, a przewodniki—
nieprzezroczystemi. Ustawm y zwierciadło wysyłające promienie (zwierciadło pierwotne) otworem ku górze. Prom ienie nie w padają
') J e s t to w arunek dość ważny; gdyby ru rk a z opiłkami była ustawiona pionowo, opiłki od w strząśnień skupiłyby się w dolnej części ru rk i i działanie je j nie byłoby ta k wyraźne.
tera z w zwierciadło wtórne i strzałk a gal
w anometru pozostaje nieodchyloną. Lecz jeżeli umieścimy na drodze promieni blachę cynkową, promienie odbijają się i przy pe- wnem położeniu tej blachy trafiają na zwier
ciadło wtórne; galw anom etr wykaże to odra- zu. P rzy dokładnem przeprowadzeniu do
świadczenia przekonaćbyśmy się mogli, że i przy odbiciu promieni elektrycznych kąt padania równa się kątowi odbicia.
K ierunek wahań elektrycznych jest, rzecz oczywista, równoległy do osi w ibratora czyli, ja k w naszym przypadku, gdy linia ognisko
wa zw ierciadła je st ustawiona poziomo, wa
hania te zachodzą w płaszczyznie poziomej.
Przeto, według F resnela, płaszczyzna pola- ryzacyi promieni elektrycznych, wychodzą
cych z naszego zwierciadła, je st pionowa.
Przypom nijmy z optyki, że pryzm at Nikola przepuszcza promienie spolaryzowane, gdy jego przecięcie główne je st równoległe do płaszczyzny polaryzacyi padających prom ie
ni, a nie przepuszcza ich, gdy te dwie płasz
czyzny są względem siebie prostopadłe.
S iatk a druciana, sk ładająca się z szeregu równoległych drutów, działa tak samo na promienie elektryczne, ja k pryzm at Nikola na promienie świetlne; kierunek drutów w siatce odpowiada osi optycznej pryzm atu.
Skoro więc na drodze promieni, wychodzą
cych ze zwierciadła „pierwotnego,” ustawimy siatkę tak, by jej druty stały piononowo, promienie przejdą przez nią i strzałk a gal
wanometru odchyli się, skoro zaś ustawimy siatkę tak, by d ruty w niej były poziome *), promienie nasze przejść przez nią nie mogą, i strza łk a galwanometru pozostanie nieod
chyloną.
R u rk a z opiłkami, umieszczona na linii ogniskowej zwierciadła wtórnego, działa sa
m a przez się ja k analizator, mianowicie re a guje jedynie tylko na wahania elektryczne do niej równoległe, czyli na promienie spolary
zowane w płaszczyznie do niej prostopadłej.
Jeżeli przeto ustawimy zwierciadło „pier
wotne,” zawierające wibrator, pionowo, a zwierciadło wtórne pozostawimy, ja k za
wsze, poziomem, wówczas płaszczyzna pola- 213
*) Płaszczyzna siatki w obu razach musi być, oczywiście, pionową.
214
WSZECHSWIAT.N r 14.
ryzacyi prom ieni będzie pozioma, ru rk a po
zostaje obojętną, i strzałk a galw anom etru nie odchyli się. Doświadczenie to odpowiada w zu
pełności doświadczeniu ze skrzyżowanemi pryzmatam i Nikola. Jeżeli pomiędzy takie pryzm aty wstawimy płytkę kryształow ą, wy
ciętą równolegle do osi, i ustawim y tę oś pod kątem 45° względem głównych przecięć obu pryzmatów, światło przechodzi. Toż samo sprawić można z prom ieniami elektrycznemi, posługując się używaną ju ż sia tk ą drucianą.
W staw m y j ą pomiędzy „skrzyżowane” zwier
ciadła tak, by kierunek drutów czynił k ąt 45° z limami ogniskowemi obu zwierciadeł, a strz a łk a galw anom etru odchyli się.
W idzieliśmy powyżej, że siatka druciana, ustawiona d ru tam i równolegle do osi wibra
to ra, nie przepuszcza prom ieni elektrycznych.
Ł atw o wykazać można, że w takiem położe
niu odbija ona promienie; jeżeli zaś dru ty w niej są ustawione prostopadle do osi w ibra
to ra, wówczas promienie przez nią przecho
dzą. Jeżeli dru ty w siatce są nachylone względem osi w ibratora pod jakim bądź k ą tem , różnym od prostego, wówczas siatk a rozkłada padające na nią w ahania n a dwie składowe: jednę, rów noległą do drutów, i drugą, ku nim prostopadłą. Pierw sze w a
hania siatka odbija, drugie zaś przepuszcza dalej. Ł atw o to wykazać m ożna za pomocą następującego doświadczenia. Skrzyżujm y zwierciadła ( t.j. pierwotne zwierciadło ustaw my pionowo, pozostaw iając zw ierciadło w tór
ne w położeniu poziomem) i przekręćm y zwierciadło pierwotne tak , by prom ienie, wychodzące z niego, nie trafiały n a zw iercia
dło wtórne. Prom ienie odbite od blachy cyn
kowej lub siatki z drutam i, ustawionem i pio
nowo, nie d ziała ją na naszą ru rk ę, gdyż wa
hania w tych promieniach zachodzą w płasz
czyznie pionowej. Skoro je d n a k ustawimy siatkę tak, by jej dru ty tworzyły k ą t równy 45° z liniami ogniskowemi obu zwierciadeł, wówczas promienie od niej odbite d ziałają na ru rk ę i strz a łk a galw anom etru odchyla się.
N a zasadzie powiedzianego powyżej łatw o to objaśnić można.
Możnaby również wykazać załam anie pro mieni elektrycznych w pryzmacie, wyrobio
nym z jakiegobądź dielektryka stałego lub płynnego, uginanie za pomocą odpowiedniej siatki dyffrakcyjnej. A utorow i arty k u łu n i
niejszego udało się wykazać podwójne zała
m anie promieni elektrycznych w lodzie. D o
świadczenia te jed n ak m ało n ad a ją się do dem onstracyi.
W szystkie te doświadczenia wykazują nie
zaprzeczony związek pomiędzy światłem a elektrycznością,— związek, przewidziany jeszcze dawniej przez teoryą. N iech mi wol
no będzie zakończyć słowami samego H ertza:
„Światło więc je st zjawiskiem elektrycznem;
każde światło: światło świecy, słońca, ro baczka świętojańskiego. Usuńmy z wszech
św iata elektryczność, a zgaśnie wszelkie światło; usuńmy eter, a działania elektrom a
gnetyczne p rzestan ą rozchodzić się w prze
s trz e n i.” Z dan ia te zaw ierają w sobie myśl g łęboką i streszczają poważne znaczenie naukowe wiekopomnych badań H e rtza.
W iktor B iernacki.
Zm ysł równowagi.']
Od dwu przeszło dziesiątków la t fizyologo- wie pow racają wciąż do badań nad t, zw.
zmysłem równowagi. Siedliskiem tego zmy
słu m a być ucho, a sam zmysł bywa też n a zywany zmysłem przestrzeni lub obrotu, ro- tacyi. J u ż różne te nazwy wskazują rozm ai
tość zapatryw ań. I istotnie zawiłość musi tu być niezwykła, skoro wielu uczonych wprost naw et przeczy istnieniu zmysłu, o którym mowa. P rag n ą c wszakże zdać sobie sprawę z obecnego stan u tej kwestyi, musimy prze- dewszystkiem poznać fakty, n a których o p ar
to rozumowania teoretyczne, dotyczące zmy
słu równowagi.
M ożna z zupełną niemal pewnością tw ier
dzić, że czynności ucha sięgają poza wyłączną sferę słyszenia. Pewne części ucha wewnętrz
nego, zwłaszcza t. zw. przewody łukowate (półkoliste, canales sem icirculares) spełniają zadania nic niem ające wspólnego z funkcya-
') Porówn. W szechświat z r. 1894, N r 13.
N r 14. WSZECHSWJAT.
215 mi akustycznemi, lecz raczej pozostające
w pewnym związku z rucham i naszego ciała.
Owe przewody są to trzy półkolisto zagięte, kostne kanały, w których mieszczą się trzy podobnie ukształtowane, lecz cieńsze, błonko- wate. O twartem i swemi zakończeniami prze- | wody te schodzą się w przedsionku (vestibu- | lum); przy początkowym otworze każdy prze
wód rozszerza się w bańkę (am pulla), w któ
rej ściankach rozgałęziają się zakończenia nerwu słuchowego. Zarówno kostne ja k i błonkowate kanały są wypełnione cieczą.
N ajbardziej wreszcie interesującą okoliczno
ścią je st to, że te przewody łukow ate, właści
we tylko zwierzętom kręgowym, ułożone są względem siebie w przestrzeni w trzech pro
stopadłych płaszczyznach.
J u ż około 70 lat temu znakomity Flourens podczas swych badań wiwisekcyjnych nad go
łębiami spostrzegł przypadkowo, że obrażenie tych przewodów pozostaje w prawidłowym związku z pewnemi poruszeniami głowy i cia
ła zwierzęcia. Przecięcie kanału poziomego sprowadzało silne wahadłowe ruchy głowy w płaszczyźnie poziomej, przecięcie przewodu prostopadłego pociągało za sobą przeciągłe ruchy głowy w odpowiedniej płaszczyźnie p ro stopadłej. Jednem słowem, płaszczyzna r u chów głowy była zawsze identyczną z płasz
czyzną obrażonego kanału półkolistego. Prócz tego zaś w kilka dni po operacyi głowa p rzyj
mowała zawsze zupełnie nienorm alne położe
nie: zwierzę w stanie spokoju opierało tył
jgłowy na podłodze, a dziób miało zwrócony w górę.
Zapomniano prawie zupełnie o obserwa- I cyach F lou ren sa, gdy w r. 1870 fizyolog stra- | sburski Goltz ponownie wykonał te doświad
czenia, zmodyfikował je i wypowiedział na ich zasadzie nieoczekiwaną przez nikogo teoryą.
Goltz całkowicie wyjmował gołębiom obadwa układy przewodów łukowatych, poczem ptaki te okazywały nader skomplikowane zakłóce
nia w czynnościach ruchowych. Po operacyi
jgołąb zataczał się przed siebie i w tył, padał \ n a bok, potykał się za każdym krokiem, nie był w stanie fruwać i t. d., wogóle— ja k po-
jwiada G oltz— stracił w zupełności świado
mość równowagi. Spostrzeżenia te zniewoliły
jgo do przypuszczenia, że kanały półkoliste są
jorganem specyficznego zmysłu, zmysłu równo-
iwagi, istniejącego równie samodzielnie ja k np. i
zmysł wzroku lub słuchu. Gdy przewody łu kowate zachowane są w stanie normalnym, inform ują nas one o każdym ruchu głowy,
| albowiem ciśnienie cieczy, powstające skut
kiem poruszenia głowy, drażni nerwy w bańce i wyzwala „wrażenia równowagi.”
Teorya Goltza zwróciła na siebie powszech
ną uwagę. Odkrycie nowego, przez nikogo przedtem niepodejrzywanego zmysłu obudziło walkę rozmaitych poglądów. Poczęto dosko
nalić, wysubtleniać metody badania; w n a j
rozmaitszy sposób modyfikowano warunki do, świadczeń. Ponieważ odzywały się zarzuty- że w poprzednich operacyach przy przecinaniu przewodów łukowatych obrażano jednocześnie przyległe części mózgu, przeto przystąpiono do drażnienia kanałów w inny sposób — me- j chanicznie, chemicznie, elektrycznie—nienad-
; werężając ich. Lecz rezultaty przez to by
najmniej się nie zmieniły. Wogóle postrze
gano następujące zboczenie: po obrażeniu pojedyńczych kanałów — wahadłowe ruchy głowy w płaszczyznie operowanego przewo
du albo gwałtowne wchodowe ruchy oczu w tejże płaszczyźnie, niekiedy też żwawe obroty całego zwierzęcia dokoła siebie; po wyjęciu wszystkich przewodów po jednej stronie — zupełnie niesymetryczne porusze-
jnia, pochyła postawa i t. zw. chód maneźowy czyli bieg wokoło z ciałem pochylonem ku środkowi koła. W reszcie po wycięciu wszyst
kich przewodów z obudwu stron: zupełny brak oryentacyi w przestrzeni, zakłócenia ru chowe we wszystkich kierunkach, a po k ró t
kim czasie w stręt do poruszania się wogóle.
Poglądy na zmysł równowagi doznały pe
wnego rozszerzenia i uzupełnienia, gdy z ko
lei udało się pogodzić z niemi zjawiska t. zw.
zawrotu. Okazało się nasamprzód, że nor
malne zwierzę, obracane szybko wkółko, wskazuje podobne objawy do tych, które opi
saliśmy wyżej dla zwierząt operowanych. J e żeli zdrowe zwierzęta pomieścić na obracanej dokoła osi tarczy, można spostrzedz pochyłe ich położenie, gwałtowne wahadłowe ruchy gałek ocznych, a po ukończeniu obrotów silne kręcenie się około tej samej osi, około której obracała się tarcza. N atom iast zwierzęta, pozbawione przewodów półkolistych ucha nie wskazują tych objawów, gdy są obracane
na tarczy. W ytłum aczyć to można w n astę
pujący sposób. Gdy zwierzę poddajemy
216
WSZECHSWIAT.N r 14.
operacyi wyjęcia lub drażnienia kanałów łu kowatych, wówczas wskutek działania m e
chanicznego i następującego potem zapalenia nerwów w przewodach naszych w ystępują owe gwałtowne ruchy. Również u osobników zdrowych przy szybkich obrotach dokoła je dnej osi zachodzi silne podrażnienie wskutek tego, że dzięki sile ośrodkowej ciecz w p rze
wodach łukowatych wywiera ucisk na nerwy.
Inaczej wszakże w pewien czas po operacyi.
Wówczas niema już drażnienia, lecz prze
ciwnie odnośne funkcye przestają istnieć, i dlatego zw ierzęta bez przewodów półkoli
stych obracane na tarczy nie zd rad zają już tych objawów, jak ie spostrzegam y u nich bezpośrednio po operacyi naw et bez o b ra ca
nia ich w kółko.
Spostrzeżenia te dały właśnie powód do upatryw ania w przewodach łukowatych o rga
nu nietylko dla zmysłu równowagi, lecz i dla zmysłu rotacyi, którego wrażenia m ają nas informować o obrotach ciała, a zwłaszcza głowy. Pogląd tak i d ał się poprzeć przez doświadczenia na ludziach. Fizyk praski M ach i francuski uczony D elage sami poddali się tym doświadczeniom karuzelowym. B a dacze ci przekonali się pomiędzy innemi, że (przy wykluczeniu zmysłu wzroku) nie jeste
śmy zdolni wyczuwać obrotów o równomiernej szybkości, lecz tylko przyśpieszanie i zwal
nianie obrotów. Doskonale daje się to po
godzić z powyższem objaśnieniem, bo istotnie tylko przy zm ianach szybkości obrotowej zm ieniają się stosunki ciśnienia i ruchy cie
czy w przewodach łukowatych, a więc tylko dzięki tym zmianom n astępuje drażnienie nerwów. O kazało się dalej, że owe pozorne obroty, które, zdaje nam się, zachodzą już po ukończeniu istotnego obracania, zależne są od położenia osi głowy. Jeżeli podczas obracania trzym ano głowę prosto, w chwili zaś zaprzestania obrotów pochylono j ą na
przód, wówczas powstawało wyraźne wraże
nie, jakgdyby głowa obracała się w tym sa mym kierunku co koło prostopadle stojące.
W ten sposób usprawiedliwia się wniosek, że istotnie organ, przejm ujący wrażenie obrotne, mieści się w głowie.
Pomimo niewątpliwie dużego dla fizyologii znaczenia wszystkich tych doświadczeń i spo
strzeżeń, nie można jednakże z całą ścisło
ścią i konsekwencyą naukową sprowadzić ich
do funkcyj przewodów łukowatych w uchu.
Tłum aczenie tych zjawisk za pomocą czyn
ności owych przewodów nabrałoby niem ałej pewności, gdyby powiodło się dowieść, że uchylenia od opisanych zjawisk następ u ją w tych wypadkach, kiedy mamy do czynienia z chorobowemi stanam i przewodów półkoli
stych. Spostrzeżenia z zakresu patologii na- { leży p rzeto uważać za nader pożądane do
pełnienie do owych obserwacyj i eksperym en
tów. A w tym względzie zasługują nade- wszystko na uwagę b adan ia K re id la w AVie- dniu, dokonane na głuchoniemych. K reid l wykonywał doświadczenia rotacyjne ze 100 głuchoniemymi i u 50°/o p rą c ie głuchonie-
j
mych przewody półkoliste patologicznie są zmienione lub b rak ich zupełnie. R ezultat
| ten przeto znakomicie potwierdza wnioski,
j
wysnute z bad ań fizyologicznych.
T ak więc wszystko zdaje się składać isto
tnie n a to, abyśmy w samej rzeczy w prze
wodach półkolistych, ucha uznać mieli organ zmysłu równowagi. W szelako rozważania psycho-fizyologiczne wciąż jeszcze nie d ają się nagiąć do ta k prostego rozwiązania tej sprawy. Pomyślmy tylko, że „równowaga,”
choć fizycznie stanowi pojęcie dość proste, je s t jednakże psycho-fizyologicznie pojęciem nader złożonem. In n ą jest przy siedzeniu, niż przy staniu, inną przy leżeniu, inną znów przy klęczeniu. W rażenia odbierane przez mięśnie, stawy, wrażenia przejmowane przez skórę— wszystko to razem składa się na to co nazywamy uczuciem lównowagi. T rudno niezmiernie pogodzić się z myślą, że zjawisko tak zawiłe daje się sprowadzić do czynności tak prostego ap a ra tu , jakim są przewody łukow ate. A do tego wszystkiego przyby
w ają nowe a poważne badania fizyologa stras- burskiego Ew alda, które w odmiennem całą sprawę przedstaw iają świetle.
E w ald, który w doświadczeniach swych stosował metody prześcigające swą subtelno
ścią wszystkie poprzednie, postrzegał przy operacyach dokonywanych n a przewodach łukowatych — prócz dawniej już obserwowa
nych zakłóceń ruchow ych— jeszcze pewne nienorm alne zjawiska w niektórych grupach mięśniowych, które nic nie m ają wspólnego z zachowywaniem równowagi. M uskulatura k rta n i ulegała znacznemu osłabieniu, co wy
nikało stąd, że ptak i śpiewające po operacyi
N r 14.
WSZECHSWIAT.217 przestaw ały śpiewać, a psy szczekały ochry
płym i zupełnie zmienionym głosem. Z ab u rzenia w mięśniach szczęk były widoczne przy karm ieniu zwierząt. O osłabieniu cał
kowitej m uskulatury świadczyły również ope- racye dokonywane z jednej tylko strony, po których zwierzęta obarczane z tejże strony ciężarami, wykazywały znaczne osłabienie.
Te i tym podobne wyniki zniew alają E w al
da do wygłoszenia przypuszczenia, że czyn
ność przewodów łukowatych polega na tem, iż odruchowo wpływają one na stan napięcia wszystkich mięśni poprzecznie prążkowanych.
Zniszczenie przewodów wprawdzie nie zawie
sza funkcyj podległych im mięśni, lecz upo
śledza je do pewnego stopnia, obniżając ich siłę, pewność działania, ścisłość w wykony
waniu ruchów. Gdy natom iast przewody półkoliste zostają drażnione, ja k się to np.
dzieje podczas obracania osobnika w kółko, wówczas pewne mięśnie doznają znaczniejsze
go napięcia, czem znów objaśnić można wszystkie owe ruchy ciała, występujące pod
czas latania.
T a nowa, a niezm iernie p rosta hypoteza E w alda właściwie doskonale objaśnia wszyst
kie na raz odnośne zjawiska, zarówno postrze
gane już dawniej zaburzenia ruchowe po wy
jęciu lub drażnieniu przewodów łukowatych ja k i nowsze obserwacye nad osłabieniem m uskulatury ciała, P rzytem hypoteza ta omija zupełnie uciekanie się po pomoc do nowego, specyficznego zmysłu. A to właśnie prostsze, przystępniejsze objaśnienie postrze
ganych zjawisk czyni j ą ponętniejszą, b a r
dziej odpowiadającą dla umysłu przyrodnika.
Lecz oczywiście i ta hypoteza przejść będzie m usiała zwycięzko próby ogniowe, jeżeli są
dzono jej je s t pozyskać w nauce g ru n t pe
wny i trw ałe, nieprzem ijające znaczenie.
D r M. Flaum .
PROTOPLAZMA.
Odczyt prof. Danilewskiego na międzynarodowym zjeździe lekarskim w Rzymie 1894 roku.
Przedm iot, na który zamierzam zwrócić uwagę Sz. Panów, je st zasadniczą istotą or
ganizmu naszego: je st to podstawa mięśni, które umożliwiają nam ruch, podstawa móz
gu, przy pomocy którego myślimy.
T a istota zasadnicza je st substancyą mięk
ką, delikatną i złożoną, k tó rą przyrodnicy nazywają protoplazmą, i której głównym elementem czynnym je st białko.
Od czasu ja k białko zostało uznane za in
tegralną część składową organów i tkanek
j
żywych, badawczy um ysł ludzki usiłuje okre- s ślić jego n aturę, przeczuwając niejasno, że ciało to musi mieć pierwszorzędne znaczenie w sprawach życiowych organizmu.
Postępy chemii były niejednokrotnym bodźcem do dalszych poszukiwań. A le za każdym razem usiłowania te doprowadzały do przekonania, że ciała białkowate są dosyć złożone i że obecne metody badania nie wy
starczają do określenia i objaśnienia ich skła
du chemicznego.
Obecnie, pomimo licznych prac pierwszo
rzędnej wagi dokonanych w tym kierunkur stoimy, że tak powiem, przed zamkniętemi drzwiami, szczęśliwi jeżeli nam się uda jakim sposobem przez szparkę zobaczyć chociaż część tego, co te drzwi zasłaniają przed nami.
W spaniałość zjawisk przyrody często na
pełnia nas podziwem. Rozhukane fale, przy
pływy i odpływy morskie, burze, wybuchy wulkanów, miraże, zorze północne i niezli
czona moc innych z ja w is k — wszystko to uderza nasz wzrok i słuch i zachwyca nas.
Jednakże obok tych okazałych zjawisk, życie natury przedstaw ia mnóstwo innych, które nie działają ta k uderzająco na nasze zmysły.
Z d a rz a ją się one codziennie przed oczamr naszemi, a my zaledwie mimochodem od cza
su do czasu zwracamy na nie uwagę. Z a chodzą one w sposób niewidoczny, milczący, my zaś widzimy tylko tich wyniki, po upły
wie mniejszego lub większego przeciągu czasu.
Do zjawisk tego rodzaju należy i życie or
ganiczne, we wszystkich swych objawach i po
staciach. Nie dziwi nas to bynajmniej, gdy widzimy, ja k dzieci nasze, pod okiem naszem w zrastające, stopniowo sta ją się ludźmi, lecz nie możemy powstrzymać okrzyku zdziwie
nia, znajdując piękne młode dziewczę za
m iast dziecka niedołężnego, z którem żegna
liśmy się 5 lub 6 la t temu.
•2 1 8 WS £ £ C iIS W IaT N r 1 4 .
Niewielkie wrażenie wywiera na nas śmierć
•obcej osoby, ale jesteśm y głęboko wzruszeni, gdy zaraza dosięga tysięcy ludzi, siejąc spu
stoszenie fizyczne i m oralne między ty siąca
mi rodzin. Gdyby nasza inteligencya i prze
nikliwość stały wyżej i bardziej były rozw i
nięte, znajdowalibyśmy każdego dnia i godziny wokoło nas i w nas samych zjaw iska życiowe, które swem skomplikowaniem obok prostoty wykonania oraz wysoką doniosłością skutków wydałyby się nam daleko bardziej wspania- ie m i i uderzającem i, niż zjaw iska dotyczące oceanu, ziemi i nieba.
D la wszystkich zjawisk życiowych, jedna i ta sam a substancya je s t podstaw ą m ate- ry a ln ą —je s t to białko. Ono dostarcza ma- tery a łu budowlanego, przy pomocy którego niedołężne dziecko przeistacza się w powabne dziewczę. Od niego również zależy istnienie i zgubno działanie zarazy. Ono wreszcie z nikłej niewidocznej cząsteczki wyprowa
dza, hoduje i rozw ija całą różnorodność cu
downą traw , lasów, kwiatów i owoców, świat cały form roślinnych i zwierzęcych.
W ciele naszem, którego każda cząsteczka zaw iera oprócz wody protoplazm ę w stosun
k u 0,9 swej wagi, ta ostatnia jednoczy w so
bie nader różnorodne czynności. T u doko
nywa produkcyi soku żołądkowego, tam zno
wu bierze udział w wytwarzaniu krwi, gdzie
indziej dopomaga do przygotow ania mleka, w innem jeszcze miejscu przyczynia się do budowy kości, chrząstek i t. d.
Jeżeli czujemy się szczególniej zdrowymi, silnymi, zdolnymi do wykonania wszelkiego ro dzaju pracy,spraw ność ta je st dziełem białka.
Uczucie tego rodzaju je s t w samej rzeczy możliwe tylko w takim organizmie, którego skład białkowy je st norm alny i którego ko
mórki zaw ierają dostateczny zapas białka.
D ługi szereg filogenetyczny form zwierzę
cych je s t dla nas poniekąd niewytłum aczo
nym i niezrozumiałym. J e s t dla nas rze
czą nader tru d n ą wytworzyć sobie jasne po
jęcie o stopniowem, coraz bardziej w zrasta- jącem skomplikowaniu form zwierzęcych, o całkowaniu i różnicowaniu się funkcyj, 0 ich doskonaleniu się i specyalizacyi. Lecz obok tego rozw ażając życie zarodka, widzimy ja k się ten proces w oczach naszych ro zg ry
wa w ciągu kilku dni, tygodni lub miesięcy.
1 jeżeli rola b iałka w filogenezie t. j. w sze
regu stopniowego rozwoju form zwierzęcych je st u k ry tą i niewidoczną, w ontogenezie zato, t. j. w procesie rozwoju zarodka, przeciwnie ro la tej substancyi je s t ta k wyraźna, że bez w ahania musimy umieścić j ą w centrum , w ognisku samem całego tego procesu.
Utworzenie całego organizmu z mikrosko
pijnej cząsteczki byłoby rzeczą niemożliwą, bez bezpośredniego w spółudziału wciąż no
wych ciał białkowych.
Substancya białkow a stanowi więc m ate- ry a ł zasadniczo niezbędny do życia na ziemi.
W organach naszych niem a procesu życio
wego, w którym by związki b iałka nie miały zasadniczego udziału.
Lecz muszę dopełnić to, co dotąd powie
działem. W iem y ju ż niezawodnie, że białko samo przez się je s t m asą bezwładną, niezdol
ną bezpośrednio do żadnej czynności życio
wej. Utlenianie, redukcya, rozszczepianie i synteza, wytwarzanie cukru, żółci, ferm en
tów, wytwarzanie ciepła, praca mechaniczna, słowem wszystko, co charakteryzuje zjawi
ska życiowe organów i tkanek żywych — wszystko to je st dziełem nie bezpośrednio ciał białkowych, lecz tej masy, k tó rą nazy
wamy protoplazm ą, w której naczelne m iej
sce co do wagi, budowy i czynności zajm uje białko.
A zatem cóż to je s t protoplazma? Trudne je st ściśle wyosobnić pojęcie protoplazmy:
je st to pojęcie zbiorowe i obok tego zmienne.
W szerokiem i ogólnein znaczeniu protopla
zma je s t to zbiór cząsteczek m ateryi, w któ
rym zachodzą objawy życiowe.
Z biór ten bywa zmienny i różnorodny, lecz zachowuje zawsze dwie główne typowe wła
sności: _od niego zależy życie w całem znacze
niu tego wyrazu. Niższe formy zwierzęce przedstaw iają tylko pewną ilość protoplazmy, podległej określonemu ugrupow ania an ato micznemu. Nie znamy dokładnie i ściśle składu chemicznego protoplazm y we wszyst
kich je j postaciach; ale wiemy, że oprócz wody i nieznacznej ilości soli mineralnych, sk ład a się ona z kilku rodzajów białka z do
datkiem lecytyny, cholesteryny, może cere- bryny i tlenu.
S ądząc ze stałej obecności wyżej wymie
nionych substancyj w każdej protoplazmie
żywej, należy uznać za najważniejsze części
Nj. 14, WSZECHSW1AT. 219
składowe białko, lecytynę i tlen, a w niższym zapewne stopniu cholesterynę i ciała pozo
stałe.
A le najważniejszą stroną przedm iotu nie je s t bynajmniej wyliczenie samych części składowych. Daleko więcej znaczenia ma znajomość stosunków, jakie zachodzą 'w pro- toplazmie pomiędzy temi substancyami.
Czy protoplazma je st poprostu mechani
czną mieszaniną swych znanych i nieznanych jeszcze składników, czy też nie mieszaniną przypadkową, ale kompleksem chemicznym.
Z a la t 10 lub 15 czytelnik uważać będzie może za rzecz dziwną ju ż samo postawienie | takiej kwestyi. W umyśle jego ju ż nie będą mogły się pogodzić objawy życiowe proto
plazm y z wyobrażeniem tej ostatniej jako mięszaniny niestałej, m echanicznej, chociaż zadziwiająco ścisłej. Znaczna ilość dowo
dów bezpośrednich i pośrednich (żałuję bar- j dzo, lecz nie śmiem wdawać się tu ta j w szcze- I góły co do tej kwestyi) doprowadza nas do przekonania, że protoplazm a zarówno w cie
le, ja k i jąd rze komórki jest cząsteczkowym kompleksem chemicznym.
M amy przed sobą rzeczywisty związek chemiczny, który nie jest stały, który się roz
k ład a z łatwością, ponieważ je s t utworzony nie z atomów, nie z prostych pierwiastków, lecz z cząsteczek, które już same przez się są złożone, jak o to: białko, lecytyna, chole- steryna, cerebryna, sole m ineralne, woda, i może wiele innych jeszcze. Chem ia o rga
niczna i m ineralna podaje nam wiele przy
kładów podobnych związków, których wyni
kiem je st utworzenie cząsteczek bardziej złożonych, które z łatwością ulegają rozkła
dowi, lecz które pomimo to w pewnych o gra
niczonych warunkach zewnętrznych posiadają jednolitość, całkowitość, skład niezmienny, własność tworzenia prawidłowych k ryszta
łów i t. p. Kom pleks chemiczny, jakim jest protoplazm a, musi się różnić od tych związ
ków w tem znaczeniu, że je st daleko bardziej złożony i że jego części składowe są bardziej różnorodne. D latego też kompleks tak i mo
że istnieć i zachować swą całkowitość tylko w jeszcze bardziej ograniczonych warunkach.
Z chwilą jednak, gdy kompleks taki istnieje, nawet w tych ciasnych granicach swego bytu posiada on i przejaw ia czynności właściwe w ogólności cząsteczce chemicznej, w szcze
gólności zaś związkowi chemicznemu czą
steczkowemu.
Pomimo swego nader skomplikowanego składu, protoplazm a na wpływy zewnętrzne normalne, nieniszczące, bynajmniej nie od
działywa jed ną ze swych składowych czę
ści, ale zawsza swoją całością. A ni białka, ani soli, ani cholesteryny bezpośrednio w zja
wiskach życiowych protoplazmy dopatrzeć się nie możemy. W arunki zewnętrzne, naw et m ając jakiś specyalny wpływ na jednę ze składowych części, przy niezbyt znacznym stopniu swego natężenia mogą wywołać pewne zmiany, nie w tej mianowicie części, ale w samej protoplazmie in toto. W wy
padku tym oddziaływają wszystkie części składowe, gdyż w kompleksie chemicznym są one solidarne we wszystkich swych dąże
niach i czynnościach.
Protoplazm a, zdaje się, jest zdolna w n a der ciasnych granicach do wymiany pewnych pierwiastków na inne, zbliżone do pierwszych własnościami, i to na zasadzie pewnych praw czy to izomorfizmu czy to izotonizmu w ła
sności fizycznych i chemicznych.
Znosi ona w nieznacznych ilościach do
mieszkę pierwiastków obcych, zazwyczaj nie wchodzących w skład kompleksu.
W przedmiocie tym dokonałem licznych badań i ze wszystkich moich bezpośrednich spostrzeżeń nad działaniem różnych czynni
ków na rozm aite postaci protoplazmy żywej lub martwej doszedłem, ja k dotąd, do n astę
pujących dwu wniosków:
1. Protoplazm a nie je st mięszaniną, k tó rej części składowe istnieją i d ziałają nieza
leżnie jed n a od drugiej; jest to cząsteczkow-y kompleks chemiczny całkowity, jeden, od
działywający n a wszelkie nieniszczące wpły
wy zewnętrzne całym swym składem , jak o m aterya jednolita i jedyna.
2. Istnienie takiego kompleksu cząstecz
kowego, który sam w sobie posiada skłonność do zachowania swego składu, zdolność do walki z wpływami nieprzyjaznem i i do przyj
mowania do składu swej organizowanej sub- stancyi jedynie pewnych określonych pier
wiastków, istnienie takiego kompleksu je st podstawą i punktem wyjścia dla analo
gicznych własności protoplazmy żywej. K om
pleks chemiczny posiada dynamizm, który
komplikując i potęgując się w protoplazmie,
220 WSZECHSWIAT,
w ystępuje w m ateryi żywej pod postacią, zasadniczych własności biologicznych, w ła
sności znanych nam przez bezpośrednią ob- serwacyą, jak o to: niezmienność składu che
micznego, trwałość, odporność na obce zgubne wpływy, własność wyboru i zatrzym yw ania, obojętność wobec pewnych domieszek, po
budliwość i t. d.
Chociaż wszystkie te cechy są właściwe protoplazm ie, rozważanej jak o całość o rg a
nizowana i chociaż w żaden sposób nie można ich oddzielnie przypisać którem ukolwiek z poszczególnych składników, to nie sposób jed n ak zaprzeczyć, że każda część składowa, ju ż to w większym już to w mniejszym stopniu m a u dział w wykonaniu tych czyn
ności, ta k samo ja k w orkiestrze każdy in stru m ent wypełnia swą nieznaczną cząstkę h a r monii ogólnej. Lecz ja k głównemi w or- kiestrze są instrum enty, dające główną mo- dulacyą, chociaż bez współudziału innych nie mogą wydać całkowitej harm onii, ta k samo w protoplazm ie białko je s t głównem narzędziem harm onii protoplazm atycznej, lecz pomimo to nie może jej oddać w pełni i w całości bez w spółudziału innych części składowych.
O ile własności protoplazm y zależą jedynie od istnienia samego kompleksu, ro la b iałka w tym ostatnim je s t bierną. J e s t ono nie
zbędne do istnienia kompleksu, bierze w znacz
nym stopniu udział w jego utworzeniu, po- czem wchodzi w g rę czynność kompleksu samego, jak o odrębnej całości niezależnej od żadnej z jej części składowych.
Procesy chemiczne powodują w protoplaz- mie cały układ drg ań cząsteczkowych i r u chów substancyi samej: istny wir, ja k wyraził się H elm holtz. Różne pierw iastki zostają wciągnięte w sferę tego wiru i odrzucone przezeń po upływie pewnego przeciągu cza
su w okolice spokojniejsze, przybyw ają tam przetworzone z punktu widzenia chemicznego i morfologicznego w kierunku postępowym lub wstecznym.
To wszystko, co w protoplazm ie nosi na sobie piętno budowy anatom icznej, wszystko co z morfologiczneego punktu widzenia wy
różnia jeden rodzaj protoplazm y od innego—
wszystko to utworzone je s t w przeważnej części z m ateryi białkowej.
W eźm y np. kilka włókienek z m ięśnia po
przecznie prążkowanego lub kilka cylindrów osiowych nerwowych, lub wreszcie kilka j ą der komórkowych i poddajm y je działaniu I kolejnem u wody, kwasów bardzo rozcieńczo-
! nych, alkoholu, eteru. W ten sposób wy
dzielimy z nich niezawodnie składniki pla- [ styczne, jako to: sole, lecytynę, choleste
rynę, pewne postaci białka, niemówiąc już 0 całym szeregu substancyj, niemających i charak teru plastycznego. Pomimo to je-
idnak w masie pozostałej po tem działa- I niu z łatw ością można dostrzedz zasa-
idnicze, a czasami nawet wszystkie cechy
norm alnej jej struk tury. Przez postępowa
nie powyższe wydzieliliśmy z przedmiotów
J
badanych wszystko, za wyjątkiem pewnych j postaci ciał białkowych: a te właśnie ciała d ostarczają m ateryału, z którego są zbudo
wane najbardziej zasadnicze części p ro to plazmy.
W organizmie żywym, zwłaszcza zaś w okresie jego wzrostu, nowe masy białka organizują się nieustannie. A le podczas gdy sól sam a przez się posiada zdolność u k ład a
nia swych cząsteczek w określone k ry sta
liczne k ształty, substancya białkowa sam a przez się nie posiada tej zdolności wytwarza
nia określonych postaci morfologicznych.
B ezkształtność je s t jej zasadniczą własnością 1 przy pomocy wyłącznie sił je j cząsteczce
! właściwych nie je s t ona zdatną do wykona-
! nia jakiejkolwiek pracy architektonicznej.
Bezkształtno*ść cząsteczki białkowej, bę
dąca n a pierw szy'rzut oka w sprzeczności ze znaczeniem morfologicznem białka, je st w rze
czywistości istotną przyczyną tego, że n a tu ra
; używa właśnie tego ostatniego a nie jakiego- i kolwiek innego rodzaju m ateryi do budowy nieskończonego niem al szeregu postaci struk-
| turalnych. P ostaci te spotykam y w rozm ai
tych częściach składowych organizmu.
Gdyby białko było substancyą krystalizu-
; ją c ą się, odznaczałoby się ono* niewątpliwie skłonnością przybierania takiej postaci kry
stalicznej, jak ab y mu była właściwą i k tó ra oczywiście byłaby s ta łą naw et we wszystkich swych możliwych odmianach. Siły twórcze organizmów, dążąc zawsze do stopniowego rozwoju i wytworzenia możliwie największej i ilości postaci protoplazm atycznych musiałyby zwyciężyć niepokonaną niemal trudność, gdy
by substancya białkowa w rzeczy samej po
N r 14
WSZECHSWIAT.siadała własność przybierania pewnych form stałych i określonych.
W rzeczywistości trudność ta zostaje usu
nięta przez bezkształtność substancyi białko
wej i cząsteczki je j z łatw ością g ru p u ją się w najrozm aitsze postaci anatom iczne okre
ślane przez inne dążności, działające w p ro toplazmie żywej.
Substancye białkowe są nader różne w roz
maitych wypadkach morfologicznej budowy protoplazmy, chociaż przedstaw iają one fi
zyczne i chemiczne cechy wspólne, sprow a
dzające wszystkie te odmiany do jednego wspólnego typu.
Bezpośrednia analiza chemiczna nie d a ła nam dotąd wszystkich niezbędnych wskazó
wek co do tych różnic we wszystkich możli
wych wypadkach, lecz pewnej ilości wskazó
wek takich dostarczyli nam histologowie.
Znajdujem y je w ich spostrzeżeniach nad rozlicznemi stosunkami, zachodzącemi pomię
dzy różnemi odmianami protoplazm y i sub- stancyam i barwiącemi.
Jeżeli zgodzimy się, że substancya białko
wa stanowi główną i zasadniczą m asę w bu
dowie protoplazmy i że postaci tej ostatniej, różne pod względem funkcyonalnym, zawie
r a ją podstawy białkowe, różne z punktu wi
dzenia chemicznego, to musimy przypuścić, że własności cząsteczki białkowej m uszą mieć pierwszorzędne znaczenie w procesach życio
wych protoplazmy.
W łasności substancyj białkowych są wy
nikiem ich budowy chemicznej zarówno w ilo
ściowym ja k i w jakościowym względzie.
D latego też białko zawierać musi w swym składzie czynniki regulujące zarówno w ogól
ności ja k w każdym poszczególnym wypadku stosunek wzajemny pomiędzy składem che
micznym białka z jednej i charakterem funkcyonalnym protoplazmy żywej z drugiej strony. Oczywiście że zupełna znajomość tej zależności byłaby je d n ą z najw spanial
szych zdobyczy wiedzy.
N iestety nie znamy dokładnie składu che
micznego ciał białkowych, pomimo wciąż po
nawianych badań nad wyświetleniem tej t a jemnicy, w której kryje się tyle faktów niezmierzonej wagi dla zrozum ienia samego życia. T aki stan naszych wiadomości sp ra
wia, że zupełne rozwiązanie naszej kwestyi nie je st możliwem. Pomimo to pewne wy
padki tej zależności, o której mówiliśmy wy
żej, zaczynają się odsłaniać przed oczyma naszemi.
Tłum . M . Szymanowski.
(C. d. nast.J.
SEKCYA CHEMICZNA.
Posiedzenie 4-cie w r. 1895 Sekcyi chemicznej odbyło się d. 9 m arca 1895 r. w budynku Muzeum przem ysłu i rolnictwa.
P rotokuł posiedzenia poprzeduiego został od
czytany i przyjęty.
P. M. H eilpern wypowiedział rzecz „o wpływie stereoizom eryi cukrów na enzymy.” Prof. F i
scher wspólnie z P. Thierfelderem , badając za
chowanie się drożdży względem cukrów pojedyn
czych (monosacharydów) zauważyli, że z 9 zna
nych aldoheksoz, różniących się między sobą budową stereochem iczną cząsteczki, prawa gluko
za i praw a m annoza ferm entują z drożdżam i ł a two, praw a galaktoza znacznie tru d n iej, inne zaś stereoizom erony glukozy z drożdżam i nie fermen-
| tu ją wcale, czyli nie odpowiadają potrzebom ży-
j ją ce j kom órki drożdżowej. Te stosunki n ap ro wadziły prof. F ischera na myśl, że składnik droż-
j dży, k tó ry w zjaw isku fermentacyi działa che
micznie na cukry, może reagować na takie tylko j cukry, które m ają dlań odpowiednią budowę czą
steczki, odpowiedni układ geom etryczny atomów w cząsteczce. W celu spraw dzenia tego p r z y puszczenia prof. Em il Fischer przdesięwziął b a
dania reakcyi enzym na cukry.
Badane były inw ertyna i emulsyua co do za
chowania się względem glukozydów i cukrów.
Z badań tych wynika, że rzeczone enzymy nie rozczepiają glukozydów i cukrów bez w yboru, lecz że rozczepiają jedne z nich, niebędąc w sta nie oddziały wać na drugie, zupełnie tak, ja k droż
dże. W szczególności inw ertyna rozczepia glu- kozydy t. j . eterowe pochodne cukru gronowego, pozostając bez wpływu na galaktozydy, arabinozy- dy, ram nozydy i glukozydy, pochodzące od lewej glukozy.
Lecz dalej, ja k to wynika z rozumowania teo
retycznego, glukozydy istnieją w dwu stereoche
micznych odmianach, z których jed n ę prof. F i
scher nazwał odmianą a, a d rugą odmianą [3.
Otóż inw ertyna rozkłada tylko izomerony sze
reg u a , niedziałając na izomerony szeregu [i.
Z cukrów złożonych, polisacharydów, inw er
ty n a rozczepia cukier trzcinowy i m altozę, a nie działa na cukier mleczny, co się tłum aczy tem, że