Tadeusz Ulewicz
Jak wydawać poetów doby
Renesansu : kilka uwag nad tekstem
Kochanowskiego
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 45/2, 503-538
JA K WYDAWAĆ POETÓW DOBY RENESANSU
KILKA UW AG N AD TEKSTAMI KOCHANOWSKIEGO
1
D yskusja nad sposobem w ydaw ania czy raczej nad przepisami wydawniczym i dla tekstów staropolskich 1 ciągnie się już u nas od tylu lat, że dawno przestała interesować kogokolwiek poza w ąskim i z konieczności wyspecjalizowanym kręgiem znawców z a w o d o w y c h , tj. badaczy filologów, zarówno językoznawców jak i histo ryków literatury. Chciałoby się powiedzieć, że pech jakiś zaciążył chyba nad tą sprawą, skoro od la t kilkudziesięciu systematycznie co pewien czas przypom inana i podejmowana na nowo, z now ym zapałem i najlepszymi zam iaram i dyskutantów względnie projekto dawców, zawsze — tak przynajm niej było dotychczas — kończyła się połowicznie, tymczasowo, albo też wcale się nie kończyła, ustę pując po prostu miejsca sprawom czy rzeczom innym, „w ażniej szym“, a w każdym razie pilniejszym, natrętniejszym . Dwie w ojny światowe, które pochłonęły tyle krw i i tru du przynajm niej dwóch pokoleń, ponieść muszą i tu taj część odpowiedzialności, aczkolwiek wszystkiego z pewnością nie w yjaśnią i nie wytłumaczą.
K iedy właściwie po raz p i e r w s z y spraw a zasad, „norm “ w y dawniczych dla tekstów staropolskich, stanęła u nas na porządku dziennym, nie czas w tej chwili wyrokować ani dociekać. W każ dym razie na pewno zrosła się ona ściśle z dziejami badań nauko wych prowadzonych nad literatu rą staropolską w ciągu w. XIX i w yrosła z potrzeby oraz p r a k t y k i wydawniczej uczonych i w y dawców dostarczających tekstów klasyków polskich społeczeństwu, interesującem u się coraz więcej i coraz dokładniej w łasną przeszło
1 O kreśleniem s t a r o p o l s z c z y z n a posługujem y się tu w rozum ieniu historycznoliterackim , tj. w odniesieniu do całego d a w n e g o piśm iennictw a p olsk iego, czy li od średniow iecza gdzieś po sch yłek epoki saskiej.
ścią narodową i polską kultu rą literacką. Aby nie cofać się zbyt daleko wstecz, powiedzmy ogólnie, że na płaszczyźnie już ściśle n a u k o w e j dyskusja nad tym i sprawami ciągnie się przecież — skromnie licząc — przynajm niej od r. 1884, to jest od głośnego Zjazdu renesansowego zorganizowanego w Krakowie przez Akademię Umie jętności, w związku z trzechsetną rocznicą śmierci piewcy Psał
terza i śpiewaka Urszulki. Już w tedy bowiem w ypłynęły i starły
się ze sobą w dyskusji, bardzo żywej i bardzo ostrej (wspominał ją jeszcze po latach K onstanty Wojciechowski na Zjeździe im. Reja w r. 1906), w s z y s t k i e n a j w a ż n i e j s z e z a g a d n i e n i a oraz kłopoty z a s a d n i c z e , które w takiej czy innej formie m iały odtąd co pewien czas powracać i odżywać, i które po kilkudziesię cioletnich sporach i naw rotach zdają się dopiero za naszych czasów dojrzewać do zdecydowanego, „urzędowego“ załatw ienia oraz do jednolitego rozstrzygnięcia.
P unktem wyjścia dyskusji z r. 1884 stały się dw a referaty, dość różnych rozmiarów i znaczenia. Pierwszy, ogólniejszy, wyszedł spod pióra językoznawcy, wówczas jeszcze docenta, Antoniego Kaliny i na zagadnienie postawione w tytule (Jakich zasad trzym ać się na
leży w transkrypcji rękopiśm iennych i drukowanych zabytków pol skich od najdawniejszych czasów do X V II wieku?) odpowiadał na
zbyt ogólnikowo:
Transkrypcja staropolskich zabytków musi ortografią tychże w ten sposób zam ienić na dzisiejszą, aby przy zm ianie znaków piśm iennych zachow aną została jednakow oż w artość ich fonetyczna odnośnych dźw ięków m ow y żyw ej *.
R eferat drugi, nierów nie gruntow niejszy i szczegółowszy, o trw a łej, a jakże symptom atycznej wartości do dnia dzisiejszego, napi sany był przez Romana Piłata i z góry już uściślał oraz bardzo słusz nie ograniczał swoje zadanie do zabytków epoki druków polskich:
Jak należy wydawać dzieła polskich pisarzów X V I i X V II w.? W od
czycie tym, wyszedłszy od paru ogólniejszych zagadnień w ydawni czych oraz od spraw y krytyki tekstu, opowiadał się P iłat — podob nie jak jego kolega językoznawca — za stanowczą m o d e r n i z a - c j ą tekstów pod względem p i s o w n i i stanowisko swoje popie rał rzeczowo szeregiem argumentów dla historyka literatu ry i kul
2 P a m i ę tn ik Z ja z d u h i s t o r y c z n o l i t e r a c k i e g o i m ie n ia J a n a K o c h a n o w s k i e g o .
Kraków 1886, s. 44. A r c h i w u m d o d z i e j ó w l i t e r a t u r y i o ś w i a t y w P o 1 s с e. T. 5.
tu ry bardzo istotnych. W arto tu przypomnieć zasadniczy tok jego argum entacji.
Zachowanie oryginalnej pisowni, stwierdzał nasz badacz, m a swój sens i cel niew ątpliw y jedynie w tekstach zabytkowych, powiedzmy tutaj w yraźniej: średniowiecznych oraz — jak to w ynika z jego słów — w pierw szych drukach i niektórych, nader rzadkich dzie łach „dawniejszej lite ra tu ry “, gdzie wydanie czy przedruk m a w za sadzie zastąpić oryginał lub reprodukow any egzemplarz i uprzy stępnić go badaniom językoznawczym i wszelkim innym. Ale
czy potrzeba tego rodzaju zachodzi także w w ydaw nictw ach dzieł XVI i XVII w., o których m owa — niechaj będzie w olno w ątpić. Sądzę, że nie w ym aga tego ani autentyczność tekstu, ani ogóln y cel w ydaw nictw a. O dczytanie tekstu n ie nastręcza, jak w iadom o, w dziełach XVI i XVII w. żadnych trudności; jeżelib y zaś w yjątkow o zachodziła jaka drobna w ą tp li w ość, m ożna w inny sposób uczynić zadość dokładności, m ianow icie um ie ścić w dopisku w yraz w oryginalnej p is o w n i3.
Bardzo wymowne i charakterystyczne dla przem yślenia tych spraw przez P iłata jest też wprowadzenie rozróżnienia pomiędzy w y- d a n i e m tekstu, a jego dokładnym p r z e d r u k i e m , ściśle re produkującym tekst „tego lub owego egzemplarza [.. .] w autentycz nym brzm ieniu“ (chodzi tu o to, co najnowsze projekty zasad w y dawniczych PAN określają nazwą t r a n s k r y p c j i w przeciw staw ieniu do t r a n s l i t e r a c j i ) . Jak więc widać, autor daleki jest od sztywności i schematyzmu, pomimo że zdecydowanie stoi na stanowisku postulatów historycznoliterackich. Zastrzega się zresztą ostro przeciwko jakimkolwiek próbom zmian czy modernizacji ję
zyka: 1
Zm odernizowanie pisow ni nie pow inno bow iem w cale naruszać daw nych form [...]. Zawarty w dziele materiał lin gw istyczn y pozostaje zatem n ie tk n ięty i może służyć tak samo do badań język ow ych , jak gdyby b ył podany w daw niejszej pisow ni. Komu by zaś chodziło o studia nad daw niejszą p iso w nią, ten nie m oże korzystać z takich w ydań, chociażby starały się jak n a j ściślej zachow ać w sp ółczesn ą ortografią, ale musi zaw sze sięgnąć do p ierw szego źródła, tj. do druków lub rękopisów oryginalnych...4
Stw ierdzenie konieczności sięgania w pewnych konkretnych w y padkach, zwłaszcza językowych, w prost do oryginału (dzisiaj ko nieczność tę zmniejsza, acz nie usuwa, rozpowszechnienie się foto grafii) otw iera serię przeciw argum entów oraz trudności, z którym i
3 T a m ż e , s. 105. 4 T a m ż e , s. 106.
Piłat musi się z góry rozprawić chcąc utrzym ać sw oją itezę zasad niczą. A więc np. spraw a „barw y“, jaką — zdaniem niektórych b a daczy — nadaje tekstowi stara pisownia, nie może tu stanowić prze- ciwargum entu, gdyż pisownia druków XVI i XVII stulecia i tak jest raczej ortografią drukarzy czy wydawców niż autorską, a zatem posiada ona znaczenie tylko podrzędne:
Łudzi ona oko czytelnika, nie pozostaje zaś w zw iązku z istotą rzeczy. Istotną barwę w sp ółczesn ą pod w zględem zew nętrznym nadaje dziełu daw ne brzm ienie w yrazów , m ianow icie daw ne formy i złożenie ich sobą [!], a tej barw y nie zaciera bynajm niej zm odernizow anie p is o w n i5.
Dalszy argum ent za unowocześnieniem pisowni widzi P iłat w jej niedokładności oraz długotrwałej dowolności, chwiejności. Jeżeli każdy drukarz inaczej drukował, a niekiedy naw et „każda niem al książka m iała osobną ortografią, w szczegółach zresztą nader nie system atyczną“, to utrzym anie takiego stanu rzeczy w jednolitym wydaw nictw ie byłoby niecelowe, a naw et szkodliwe, mogące łatwo prowadzić do różnych nieporozumień, nie mówiąc już o zasadniczym utrudnieniu, jakie taka postać tekstu przedstawiać by m usiała dla czytelnika. A co zrobić tam, gdzie dzieła jednego autora mamy d ru kow ane w edług najrozm aitszych zasad przez różnych drukarzy? Wyjście jest jedno, proste i praktyczne: u n o w o c z e ś n i e n i e pisowni z odnotowaniem wątpliwości w przypisach, ale przy staran nym zachowaniu cech językowych tekstu, m. in. także z zakresu głosowni {np. â, é, ó, ą obok a, e, o, ę).
Nawet o i n t e r p u n k c j i znalazła się w referacie Piłata krót ka, ale rzeczowa i cenna uwaga, dla nas tu taj szczególnie wartościo wa, ponieważ dowodzi, iż problem stanowiący przedm iot niniejszych rozważań był staw iany zupełnie tak samo przed laty siedemdzie sięciu przez znakomitego uczonego lwowskiego:
Z achowanie daw niejszej interpunkcji w w ydaniach dzieł XVI i XVII w. n ie ma celu, dow olność jej i chw iejność w zastosow an iu znaków pisarskich utrudnia zaś znacznie czytanie dzieł i z tego pow odu uw ażać należy za rzecz ze w szech miar pożądaną, aby w ydaw ca zaopatrzył tekst w dzisiejszą interpunkcją. Inna rzecz, jeżeli chodzi o p rzed ru k i6 dzieł z tego czasu,
5 T a m ż e.
8 Powtarzamy, że w edług term inologii ostatniego projektu zasad w ydaw ni czych PAN przez Piłatow y p r z e d r u k n ależy tu rozum ieć ścisłą t r a n s l i t e r a c j ę .
te w in n y zachow ać jak najdokładniej nie tylko, jak w yżej w ym ieniono, p isow n ię oryginału, ale nadto w szystk ie w łaściw ości interpunkcji, a to w celu w iern ego odtw orzenia egzem plarza dzieła, o którego przedruk chodzi. Że zm iana interpunkcji nie pow inna żadną miarą naruszać daw niejszej składni i nadaw ać treści tekstu pod jakim kolw iek w zględem innego toku m yśli, rozumie się sam o przez się 7.
Jest rzeczą jasną, że referat tego typu, udostępniony w formie drukow anej członkom Zjazdu w chwili jego otwarcia, a następnie w skróceniu wygłoszony przez autora na posiedzeniu Sekcji H isto rycznoliterackiej 8, musiał wywołać gorącą i w ielostronną dyskusję, tym więcej, że działo się to w okresie szerszych debat nad reform ą pisowni polskiej w ogóle9, a ponadto i dlatego, że odczyt nie był pozbawiony jeszcze pewnej swoistej wymowy (nb. w brew intencjom autora!), a to w związku ze świeżym ukazaniem się wydania pom nikowego Dzieł w szystkich Jana Kochanowskiego. Zaraz pierwszy dyskutant, Kazimierz Morawski, deklarujący się zresztą przeciwko tezom Piłata, aczkolwiek nie mogący zachwiać jego argum entam i (,,dla mnie [...] ortografia autorów XVI w. m a swój osobny wdzięk i urok“; ponadto: „modernizowanie dawałoby pochop do [...] wielkiej rozmaitości“), stw ierdzał, że można było odnieść wrażenie, iż refe rat w ypowiadał się „przeciw w ydaniu warszawskiemu Kochanow skiego“, które przecież ibyło bardzo sumienne i krytyczne 10. Z tym wszystkim głosy w dyskusji rozłożyły się nader osobliwie i wym ow nie. N ajbardziej stanowczo, a naw et wręcz ostro opowiedział się za Piłatem P iotr Chmielowski, z miejsca replikujący M orawskiemu i popierający zdecydowanie poglądy referenta, z dalszych zaś mów ców W incenty Zakrzewski, dorzucający tu swoje ciekawe uw agi historyka, oraz znakom ity germ anista i kom paratysta Wilhelm Crei- zenach. Stanowisko pozornie pośrednie zajął ostrożny filolog kla syczny, Ludw ik Ćwikliński, obawiający się na podstawie przykładów ze swojej dziedziny badań „rozmaitych koniektur nieuzasadnionych“, do których mogłyby popchnąć wydawców rady i tezy Piłata, acz kolwiek samej spraw y pisowni nie tk n ął tu ani słówkiem, czyli w yraźnie g o d z i ł s i ę na jej unowocześnienie, tak jak to w p ra k tyce stosowała filologia klasyczna od dawna. Przeciwko tezom refe ratu w ypowiadały się — poza Morawskim — następujące głosy:
7 P a m i ę t n i k Zja zdu... im ie n ia Jana K o c h a n o w s k i e g o , s. 108.
8 T a m ż e , s. 123 (w przem ów ieniu M. Bobrzyńskiego) oraz s. 195 (Piłat). 9 Zob. J. Ł o ś , P is o w n i a p o l s k a w p r z e s z ł o ś c i i o b e c n ie . Zagadnienia i w n io ski. K raków 1917, s. 13— 17.
najpierw bardzo umiarkowany, właściwie kompromisowy, Michała Bobrzyńskiego (,,pod względem osobistego uczucia zgadzam się zu pełnie z panem Morawskim i [...] tekstu zmodernizowanego nie lubię czytać. Ale niepodobna osobistych sym patii narzucać całemu ogó łowi społeczeństwa...“) n , później zdecydowane, acz dziwnie tu jakoś mało przekonywające — Lucjana Malinowskiego i Stanisław a Tarnowskiego, wreszcie bardzo dyskretny H abury i oparty o nie porozumienie — ks. Polkowskiego. A rgum enty tej strony w ypadły, jak już zaznaczyliśmy, uderzająco słabo. W ystarczy powiedzieć, że bodajże najm ocniejszym z nich okazała się uw aga Malinowskiego, powtórzona i przeredagowana przez Tarnowskiego, iż
jak nam jest nieprzyjem nie w idzieć pisarzy daw nych w ortografii z czasów K sięstw a i Stanisław a Augusta, tak później nieprzyjem nym b yłob y w idzieć K ochanow skiego z czasów ortografii n a s z e j 12,
aby nie zatrzymywać się przy nich dłużej. W każdym razie P iłat przy wszystkich nas tu taj bliżej interesujących tezach się u t r z y m a ł , a naw et w końcowej odpowiedzi dyskutantom tu i ówdzie pogłębił je i rozszerzył. I jeszcze jeden szczegół ciekawy. W p ro gram ie Zjazdu zapowiedziany by ł także referat W jaki sposób w y
dawać należy poetów łacińsko-polskich w ieku X V I (Ludwika Ćwik
lińskiego), w yraźnie analogiczny z odczytem poprzednim i m ający n a celu przedyskutow anie podstaw teoretycznych rozpoczętego już pod patronatem Akademii — z zasługi Szujskiego, Wisłockiego i Mo
rawskiego — w ydaw nictw a korpusu poetów polsko-łacińskich. Zwróćmy uw agę na to, że w referacie tym, który się odbył zaraz po dyskusji nad tezami Piłata, postawiono oczywiście zasadę uno wocześnienia i ujednolicenia pisowni (z odnotowywaniem pewnych charakterystycznych odchyleń w przypisach), przyjętą z miejsca jako rzecz zrozumiałą przez słuchaczy, a urzędowo i publicznie afirm o- w aną przez Morawskiego, redaktora i kierow nika całej edycji k ry tycznej 1S.
11 T a m ż e , s. 199.
12 T a m ż e, s. 201. W yjaśn ić trzeba, że M alinow ski staw iał tu sprawę oceny przez potom ność w yraźniej: ocena ta nastąpi za jakie sto — d w ieście lat (zob.
t a m ż e , s. 200).
13 Tę rozbieżność m iędzy sw oim stanow iskiem w dysk u sji nad obu refera tami w yjaśn iał — czy też raczej u s i ł o w a ł w yjaśn ić! — M oraw ski następu jąco: ,,Co do ortografii zgadzam się zupełnie z p. R eferentem . Tutaj nie może b y ć m ow y o zachow aniu ortografii; p o lscy autorow ie XVI w iek u piszą ortogra fią ży ją ceg o języka, ła ciń scy ortografią zdziczałego i um arłego, w ięc ta musi b y ć modernizowana" (ta m ż e, s. 216).
Z tego, co powiedziano dotychczas, okazuje się dobitnie, że za równo sam cenny referat Piłata, jak w ogóle cała omówiona powyżej dyskusja z r. 1884 poruszyła właściwie wszystkie trudności i s p r a w y i s t o t n e , związane z ustaleniem zasad wydawniczych dla tek stów w ieku XVI. I rzeczywiście. Kto np. brał udział w ostatnich bardzo ciekawych dyskusjach prowadzonych nad tym i zagadnienia mi w Polskiej Akademii Nauk na posiedzeniach poznańskim i krakowskim (przypominamy: listopad i grudzień 1953!), ten stw ier dza ze zdumieniem, że poruszano się tam w klimacie zupełnie tych samych argumentów, a zarazem z, żalem, że nie wszystko jednak jeszcze „załatwiono“ i uwzględniono. Ale o tym za chwilę. Na razie, aby przerzucić m ost ponad okresem siedemdziesięciolecia (1884— 1954), wspomnijmy jeszcze pokrótce, że obrady z r. 1884, chociaż kw estię zostawiły otw artą (nie doprowadziły do uchwał ogólnie obo wiązujących), m iały jednak dalekie refleksy i echa pozakongresowe, zarówno bezpośrednie, w wypowiedziach i sądach badaczy, jak i po średnie — w postaci takiego czy innego sposobu w ydaw ania tekstów staropolskich. Nowe, coraz to liczniejsze, niejednokrotnie bardzo staranne i gruntow ne w ydania tekstów literackich, zabytków i źró deł dowodziły tego już samym swoim zew nętrznym wyglądem, po mimo całej rozbieżności zasad edycyjnych oraz różnej postaci języ kowej tekstów (dotyczyło to zaś zarówno B i b l i o t e k i P i s a r z ó w P o l s k i c h oraz wydawnictw Akademii, jak i pozaakademickich edycji Teodora Wierzbowskiego, Adama A. Kryńskiego, Stanisława Ptaszyckiego, Zygm unta Celichowskiego i innych). Zrozumiałe też, że spraw a otw arta w taki sposób, a równocześnie tak ważna i pilna — tek sty i wydania pisarzy czekać nie chciały! — była właściwie ciągle „załatw iana“ po partyzancku, od wydawnictwa do w ydawnictwa i od wydawcy do wydawcy, albo nawet, co gorsza, od tekstu do tekstu. Dlatego w ypływ ała ona stale przy najrozm aitszych sposob nościach, dyskusjach, posiedzeniach itp., kończąc się właściwie na niczym, tj. na ogólnym określaniu dwóch mniej czy więcej rozbież nych stanowisk albo częściej wprost na utyskiw aniach na p r a k t y k ę wydawniczą, nie zawsze kierującą się jednak jakimiś prze m yślanym i zasadami, ponadto chaotyczną i niekonsekwentną. Tak w łaśnie było n a w spom nianym już krakowskim Zjeździe Rejowskim w r. 1906, kiedy spraw a zasad wydawniczych z miejsca się rozwi nęła w dyskusji nad referatem Jan a Łosia pt. Wydania zabytków
języko w ych X V I w ie k u 14. Referat dotyczył w praw dzie przede
■wszystkim (chociaż nie wyłącznie!) z a b y t k ó w polskich, niem niej kw estia od .razu została postawiona przez dyskusję w tonie zasad niczym, kiedy pierwszy mówca (Konstanty Wojciechowski) stw ier dzając niezałatwienie tych spraw przez Zjazd z r. 1884, poprosił
Szan. Przew odnictw o, by raczyło poddać pod uch w ałę k w estię p isow ni autorów XVI w ieku w w ydaw nictw ach A k a d e m ii15.
Wiadomo, że i tym razem nie zapadły w tej spraw ie żadne posta nowienia wiążące, chociaż na ogół znów się zgodzono na unowo cześnienie pisowni w wydawnictwach tekstów szesnastowiecznych, a to ustam i mówców: K. Wojciechowskiego, A. A. Kryńskiego („niech sobie będzie i modernizacja, ale niechby rozsądnie przeprowadzona, niech ani dźwięk, ani form a dawna nie będzie zmieniona n a dzi siejszą“), wreszcie naw et J, Baudouina de Courtenay („modernizo w anie w pewnych granicach może być łatwo przeprow adzone bez szkody dla nau k i“). Skończyło się po prostu na uwadze końcowej przewodniczącego (Ptaszyckiego), który w podsum owaniu dyskusji u jął rzecz w formie wniosku przekazanego bliżej nie określonej przyszłości:
żeby przy w ydaw aniu pisarzów polskich ustalić zasady tego w ydaw ania i jeżeli ma już być stosow ane m odernizowanie, to m odernizow anie rozumne, na pew nych przyjętych z góry zasadach oparte le.
Ciekawe, jak się ta przyszłość niepom iernie rozrosła. Prawda, że w ojna przyniosła inną hierarchię potrzeb — dlatego np. znany arty kuł B rücknera Grafika i ortografia (staropolska)17, jak rów nież szereg tomów B i b l i o t e k i P i s a r z ó w P o l s k i c h , m. in. Krome- rowe Rozm owy dworzanina z m nichem przeszły tu taj bez echa — ale za to w okresie międzywojennym znowu, i to właściwie od razu, przyszło do nowych, coraz bardziej wiążących rozmów na ten temat. Spraw a zresztą najw yraźniej do takich właśnie dyskusji dojrzewała, a i potrzeby nagliły teraz nie na żarty. Nie siląc się n a zebranie pełniejszego m ateriału z tych lat, co przekracza zarówno doraźne
14 P a m i ę tn ik Z ja z d u h i s t o r y c z n o l i t e r a c k i e g o im i e n i a M i k o ł a j a R eja , dnia 1-4 lipca 1906 roku. W ydał... W iktor С z e r m a k. Kraków 1910, s. 216 nn.
15 T a m ż e, s. 225— 226.
16 T a m ż e, s. 236.
17 J ę z y k p o l s k i i j e g o h is to r ia z u w z g l ę d n i e n i e m i n n y c h j ę z y k ó w na z i e
m ia c h p o l s k i c h . Cz. 1. Kraków 1915, s. 269— 288. E n c y k l o p e d i a P o l s k a . T. 2, dział III.
możliwości piszącego, jak i nasze potrzeby, należy jednak zwrócić uwagę najpierw na drobną, ale ciekawą próbę pokazania w łaści wego sposobu w ydaw ania tekstów poetyckich szesnastowiecznych, jaką stanow ił znany tomik Biblioteczki T M J P 18, a następnie na szereg uw ag i wypowiedzi zamieszczanych w różnych latach w J ę- z y k u P o l s k i m .
Aby nie wchodzić w drobiazgi, odnotujm y tu jedynie artykuł Ka zimierza Nitscha O nowych wydaniach Kochanowskiego (r. 1921) oraz wielce sym ptom atyczną wymianę poglądów przeprowadzoną po między wym ienionym uczonym a wydawcą pierwszych dwóch tom i ków Kochanowskiego z B i b l i o t e k i N a r o d o w e j — Tadeuszem Sinką. Dwugłos iten — czy raczej polemika, usiłująca m. in. ustalić pewien wspólny dla językoznawcy i dla historyka literatury, n au kowo uzasadniony punkt widzenia — ograniczył się jednak tylko do kilku spraw najbardziej widocznych, z e w n ę t r z n y c h i po został bez większego w pływ u na praktykę wydawniczą dwudzie stolecia, prowadzoną dalej po starem u, w edług różnych zasad i b ar dzo nieraz rozbieżnych pryncypiów wydawniczych. Z ciekawych uwag Nitscha jeden akcent zasługuje w tej chwili na przypom nie nie. Chodzi tu o podniesioną przez autora próbę przeniesienia dysku sji na płaszczyznę półurzędową, co znalazło w yraz w zw róceniu się Komisji Językowej PAU do Kom itetu Wydawniczego B i b l i o t e k i P i s a r z ó w P o l s k i c h z propozycją „wspólnego ustalenia tych zasad“, a zarazem i o pew ien uzasadniony sceptycyzm w odniesieniu do szczegółów tych wszystkich zasad i ustaleń, w których przecież n a w y r o s t niesposób wszystkiego przewidzieć i rozwiązać bez- w yjątkowo 19.
Z tym wszystkim na jakieś zdecydowane, „urzędowe“ postaw ie nie spraw y zasad wydawniczych dla tekstów staropolskich trzeba tu jeszcze było czekać i to wcale długo. Niewiele tu mogły zdziałać w ystąpienia jednostkowe, w dodatku nie zawsze całkowicie p rze myślane (np. żywe, nazbyt emocjonalne, H enryka G aertnera w obro
18 J. K o c h a n o w s k i , W y b ó r z pism... W ydany ściśle w edług pierw szych druków i objaśniony przez Kazimierza N i t s c h a . W yd. 1. Kraków 1920. W yd. 2. Kraków 1948. B i b l i o t e c z k a T o w a r z y s t w a M i ł o ś n i k ó w J ę z y k a P o l s k i e g o , nr 2. Zwróćm y uw agę, że na dw óch stronach podano tu rów nież tekst poety w p isow ni n o w o c z e s n e j , ale z zachow aniem cech język ow ych .
nie tran sliteracji)20, skoro np. kwestii nie podjął ani naw et w ogóle nie poruszył drugi, im ponujący dorobkiem naukow ym i pozio mem dyskusji, jak również całą swą stroną artystyczną i organiza cyjną, krakow ski Zjazd Naukowy im. Jan a Kochanowskiego w czerw cu 1930 roku. W rezultacie, dopiero w w yniku i skutku obrad Komi tetu Ortograficznego PAU, ustalającego nową pisownię polską, po wstała w r. 1936 osobna Komisja Wydawnicza (w składzie: Wacław Borowy, Julian Krzyżanowski, Witold Taszycki) m ająca się zająć przygotowaniem i zredagowaniem zasad wydawniczych dla tekstów staropolskich. Prace Komisji — świeżo przypom niane i z uznaniem odnotowane przez K onrada Górskiego — doprowadziły wprawdzie do opracowania, a naw et do ujęcia w form ie sk ry p tu odnośnych z a s a d , ale spraw y ostatecznie nie zamknęły, gdyż po prostu Ko m itet Ortograficzny już ich nie uchwalił („bodaj nie zdążono się z tym uporać“ — pisze Górski) i nie nadał im w aloru ani rangi norm obowiązujących.
Tak więc spraw a czekała w dalszym ciągu n a definityw ne roz strzygnięcie i wiadomo było, że musi wypłynąć przy pierwszej spo sobności. Sposobności takiej dostarczył w r. 1951 jeden z tomów Grzegorza Paw ła przygotow yw anych do druku z ram ienia IBL, gdzie wydawca posłużył się właśnie nie zatwierdzonymi ostatecznie Zasa
dami wydawania tekstów Akademii. Ponieważ w okresie prac i roz
mów przygotowawczych transkrypcja taka wywołała sprzeciwy ze strony językoznawców, wszczęto raz jeszcze dyskusję generalną nad sprawą samych z a s a d , tym razem w skali dotychczas u nas nie spotykanej. Wyniki tych prac legitym ujące się, oprócz wielo stronnych i w ielokrotnych dyskusji, także szczegółowymi, druko wanymi projektam i odnośnych zasad, oddzielnych dla tekstów śred niowiecznych (w opracowaniu redakcyjnym Vrtela-Wierczyńskiego), a oddzielnych dla szesnasto- i siedemnastowiecznych (w ujęciu Gór skiego) 21 — dojrzew ają wreszcie, po ostatnich popraw kach i zmia nach przedyskutow anych w jesieni ubiegłego roku, do ostatecznych
2n H. G a e r t n e r, P s e u d o - O r z e c h o w s k i e g o „ Z i e m ia n in ". Lublin 1921. W bar dzo ciekaw ym w stęp ie (s. VI—XVI) om ów iw szy Zjazd z r. 1884 postaw iono tu tezę, iż j e d y n ą naukow ą zasadą w ydaw niczą dla staropolszczyzny jest trans literacja.
21 K. G ó r s k i , Pra c e n a d p r o j e k t e m z a s a d t r a n s k r y p c j i i t r a n s lite r a c ji z a b y t k ó w s t a r o p o l s k i c h . Z b a d a ń n a d l i t e r a t u r ą s t a r o p o l s k ą . W ro cław 1952, s. 54 nn. Zob. ponadto t a m ż e poszczególn e p r o j e k t y zasad w ydaw niczych opracow ane już osobno dla poszczególn ych epok i zagadnień.
uchwał i wiążących już postanowień. Oczywiście nie sądźmy, że nic się tu już nie da uzupełnić ani zmienić. Szczegóły, m. in. w wyniku ciągle posuwających się naprzód badań językoznawczych, będą z pewnością także i w przyszłości wymagać niejednego jeszcze retu szu czy poprawki zgodnej z aktualnym stanem i postulatam i nauki, jak na to lat tem u przeszło trzydzieści zwracał uwagę N itsch 22. Nie znikną też chyba bez reszty kw estie sporne, które się zapewne ode zwą choćby przy bliższym opracowywaniu szczegółowym spraw mniej palących, na razie traktow anych drugoplanowo, jak np. zasad dla tekstów popularnych (szkolnych) oraz popularno-naukowych. Ale zasady o g ó l n e , stanowiące podstawę i novum ostatniego ujęcia, są z pewnością słuszne i niewątpliw ie zdadzą egzamin życiowy bez trudności. Przede wszystkim zaś wprowadzą wreszcie ład i porzą dek w dziedzinę nowych wydań i przedruków tekstów staropolskich, realizując w ten sposób postulaty dwóch pokoleń badaczy i wyniki ich doświadczeń oraz dorobku.
2
Przechodzimy teraz do części zasadniczej naszych wywodów, to znaczy do sprawy, która stała się powodem całego dotychczasowego dyskursu historycznego, zapewne przydługiego, niestety, niezbęd nego do wprowadzenia w zagadnienie, a zarazem i dla wykazania, że naw et ostatnia, niezwykle sumienna i szczegółowa dyskusja nie wszystko tu jednak jeszcze podsumowała i wykorzystała. Na oży wionym posiedzeniu grudniowym w roku ubiegłym zgłoszono m. in. poprawkę do drukowanego p rojektu Zasad transkrypcji tekstów X V I
г X V I I w ieku, któ ra — aczkolwiek dotyczy kwestii dla historyka
literatu ry wręcz z a s a d n i c z e j (dowodzą tego również nasze uwagi dotychczasowe) — nie została dostatecznie rozważona ani też ostatecznie u z g o d n i o n a , a w każdym razie w projekcie nie zaznaczyła się zupełnie, co budzić musi jak najżywsze zastrzeżenia i obawy. Chodzi tu mianowicie o sprawę i n t e r p u n k c j i w w y dawnictwach tekstów szesnastowiecznych, innym i słowy o kwestię należytego rozumienia oraz w ł a ś c i w e g o o d d a n i a pełnego sensu tekstu literackiego, p o e t y c k i e g o , w sumie o rzecz, która w Zasadach wychodzi jednak trochę połowicznie i dziwnie niekon sekwentnie.
22 J ę z y k P o l s k i , VI, 1921, s. 60.
Przypom nijm y stanowisko projektodawców ostatnich Zasad. Wy różnia ono trzy typy wydań: w ydania A (ściśle naukowe, na n a j wyższym poziomie i o najwyższych aspiracjach), wydania В (popu larno-naukowe) i wreszcie С (skromne w ydania popularne, bez w ięk szych pretensji i specjalnych wymagań). W w ydaniach В i С zda niem projektu
n ależy przeprowadzić m odernizację interpunkcji, ale zaw sze dążąc do uw zględnienia indyw idualnych w łaściw ości języka danego autora, jak ry t mika m ow y lub retoryczne rozczłonkow anie te k s tu 23.
Dorzucono tu przy tym jeszcze parę w yjaśnień technicznych, o których zresztą także można by niekiedy podyskutować 24. W w y daniach A natom iast zasada jest i n n a :
W miarę m ożności zachow ać zw yczaje i zasady epoki, interw eniując tylko tam, gdzie pozostaw ienie przestankow ania epoki m ogłoby w y w o ła ć zaham ow anie w recepcji treści i w adliw e jej zrozum ienie. Słow em , m oder nizow ać bardzo ostrożnie, tylko w razie oczyw istej k on ieczn ości. W w y padku, jeśli m odernizujem y interpunkcję, w szelk ie niejasności i w ątp liw ości dotyczące składni muszą być skom entow ane w przypisach albo w e w stęp ie filologicznym 25.
Do tej tezy ogólnej dodano dla ilustracji trzy przykłady — rzecz jednakże nieobojętna: wszystkie trzy z prozy, w dodatku ze specjal nego trak tatu teologicznego — chcąc w ten sposób unaocznić różne możliwości, wobec których staje wydawca: 1) wypadek, w którym ze względu na zrozumienie tekstu nie da się zostawić interpunkcji oryginalnej; 2) tenże sam casus, w którym , jak się okazuje, w ystar czy jednakże tylko częściowa modernizacja interpunkcji (tekst po dany w w ersji wydawcy); 3) przykład, gdzie żadna interw encja nie jest konieczna i gdzie przestankowanie oryginału można pozostawić bez zmian.
Pomińmy w tej chwili fakt, że takie postawienie spraw y w Zasa
dach już z góry naraża edycję na rozliczne niekonsekwencje, a w y
dawcę na tysiączne kłopoty, prowadzi bowiem do tego, że w tekście — gdzie przecież różne wypadki się przeplatają — trzeba będzie
23 Zob. projekt Z a s a d t r a n s k r y p c j i t e k s t ó w X V I i X V I I w i e k u . Z b a d a ń n a d l i t e r a t u r ą s t a r o p o l s k ą , s. 76— 77.
24 Np. taki przepis szczegółow y: „pozostaw ia się [w w ydaniach B] niezgodne z zasadam i dzisiejszej p isow ni przecinki tylko w tedy, gd y i c h p o z o s t a w i e n i e n i e z a c i e m n i a b u d o w y z d a n i a " ( ta m ż e, s. 77; podkr. T. U.). A leż w takim razie nasuw a się pytanie: po co?
i tak zająć stanowisko m o d e r n i z a c j i o g l ę d n e j (powiedzmy inaczej: najkonieczniejszej), czyli że w rezultacie dostaniemy tu przestankowanie będące mniej czy więcej kompromisową w y p a d k o w ą przepisów nowoczesnych oraz starej pisowni szesnastowiecz- nej. Zarzuty, które można i trzeba takim zaleceniom przeciwstawić, są jednak poważniejsze i nierównie cięższe. Najogólniej dadzą się one ująć w kilku punktach następujących:
1. Przykłady podane w Zasadach m ają na oku tylko prozę (i to
nieliteracką), czyli krąg piśmiennictwa specjalnego, ważny jedynie dla znawców, których i tak jeden czy drugi przecinek nie zmyli. Gdyby natom iast sięgnięto do przykładów l i t e r a c k i c h , zwłasz cza zaś do p o e z j i , okalałoby się dowodnie, że próba zachowania interpunkcji staropolskiej za wszelką cenę (jak bowiem inaczej n a zwać rezygnację z należytego uwidocznienia pełnego, całkowitego sensu poetyckiego tekstu?) m ija się z celem, i że trudna jest ona do pogodzenia z nowoczesną metodą wydawniczą. Przecież chodzi tu — według terminologii projektu — o tzw. transkrypcję, czyli o oddanie tekstu w starannej, należnej mu szacie językowej i poe tyckiej, w postaci opracowanej k r y t y c z n i e przez wydawcę filo loga, wolnej od błędów druku, od niedoskonałości i skażenia pisowni, w sumie od tego wszystkiego, co tekst kaleczy i zmienia. Szata zaś w ł a ś c i w a to wcale nie to samo, co niewolniczo w ierna niedo- skonałościom graficznym tzw. pierw odruku (wiemy dobrze, jak to było z naszą pisownią XVI stulecia), ale wręcz przeciwnie, o p r a c o w a n a przez badacza, który za nią ponosi pełną odpowiedzial ność naukową. Kto chce, czy potrzebuje tekstu ściśle, fotograficznie wiernego w stosunku do egzemplarza, z którego przygotowywano wydanie, ten sięga (oprócz ewentualnego pierw odruku) jedynie do p o d o b i z n y oryginału (facsimile, wydanie fototypiczne, fotogra fia), albo też do transliteracji, właśnie po to w ydaw anych razem z tekstem krytycznym , ażeby zadośćuczynić wszelkim potrzebom na ukowym. Zachowywanie więc starej interpunkcji w naszych teks tach (powtarzamy: w tzw. transkrypcji) jest dla znawcy zbyteczne — poza tym, że niewykonalne! — a niefachowca myli i drażni. Czyż znajdzie się filolog klasyczny, który by wydając swoich pisarzy w dzisiejszej pisowni (a to jest d la niego zasadą!) równocześnie... za chowywał starą interpunkcję, nie tyle naw et rękopisu ile tylko dru ku XVI wieku? Nie przesadzajmy tam, gdzie przesada — przy wszelkich pozorach akrybii — faktycznie wychodzi jednak na nie korzyść samego tekstu i jego wydania!
2. Sprawa przestankowania nie jest znów taka prosta. Nasza dzi siejsza, nowoczesna interpunkcja oparta jest n a zasadach ściśle lo gicznych. Jest ona mocno zintelektualizowana i w stosunku do ubo giej, w zestawieniu z nią wyraźnie prym ityw nej interpunkcji wieku XVI (wystarczy tu porównać ilość znaków i niekonsekwencje w ich stosowaniu!) bardzo rozbudowana i udoskonalona: u ś c i ś l o n a . Niesposób przecież w nowoczesnym w ydaniu tekstu poetyckiego zre zygnować z takich znaków, jak wykrzyknik, średnik, wielokropek, pauza, cudzysłów itp. (niekiedy także i pytajnik, nie zawsze zna czony!), jedynie dlatego, że ich drukarz czy wydawca — powiedzmy wyraźniej i konkretniej: np. Januszowski — nie umiał w druku w y odrębnić, skoro wiersz domaga się ich niewątpliwie. Przykład poezji Kochanowskiego, zwłaszcza zaś jego Trenów, którym i posłużymy się w dalszym ciągu naszych wywodów szczegółowych, poświęconych bezpośrednio sprawie interpunkcji druków Januszowskiego, jaśniej tę rzecz przedstawi i unaoczni słuszność, a zarazem konieczność n a szego protestu. Na razie zaś przypom nijm y jeszcze fakt inny. Prze stankow anie druków polskich XVI w. (z łacińskimi było pod tym względem n a ogół lepiej), w danym wypadku jego druków później szych — jak powiedzieliśmy, ubogie i prym ityw ne w stosunku do naszego — miało jednak również s w o j e z a s a d y oraz f u n k c j ę , którą pełniło. Górski w ciekawych uwagach wstępnych do pro jektu Instytutu Badań Literackich bardzo słusznie zwraca uwagę, iż
np. w dziełku Grzegorza interpunkcja, kierująca się zapew ne tylko potrze bami retorycznym i, pow oduje, że rozgraniczenie w ielu zdań i ich części przedstaw ia duże trudności i naw et w ym aga w n iknięcia w m e r itu m spraw (bardzo niełatw ych), o których autor m ó w i26.
Gdyby tę spraw ę zbadać dokładniej.z punktu widzenia jej z a s a d (wcale to przecież nie obojętne dla badaczy polszczyzny epoki Kochanowskiego), to z pewnością dowiedzielibyśmy się wielu cie kawych szczegółów, zarówno o drukarzach i drukarniach tam tych czasów, jak też i o rozwoju ówczesnej pisowni polskiej 27. Czynniki
26 K. G ó r s k i , P ra ce n a d p r o j e k t e m z a s a d tr a n s k r y p c ji.. ., s. 55.
27 Znów oddajm y spraw iedliw ość nieżyjącym : już przed p ięćdziesięciu laty K onstanty W o j c i e c h o w s k i — zabierając głos w spraw ie zasad w yd aw n i czych tekstów w. XVI — mówił: „nasuwa się jeszcze inna kw estia, czy nie b yłob y ciekaw e dla nas poznanie pisow ni rozm aitych drukarń". Zob. P a m ię tn ik Zja zdu... im ie n ia M i k o ł a j a R eja, s. 225. Później zw racali na to samo uwagę: Jan Ł o ś , Kazimierz P i e k a r s k i (zob. s. 527 nin iejszego artykułu), a zapew ne także i inni badacze.
składniowe (nip. spraw a stosunku między zdaniami: parataksa i hipo- taksa) m iały tu chyba także swoje znaczenie i to z pewnością nie mniejsze (może zresztą nie w tych samych drukach) niż „potrzeby retoryczne“ tekstu, a może także jeszcze i sprawy inne, trudne na odległość do stwierdzenia. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że s e n s z n a k ó w przestankowania szesinastowiecznej polszczy zny (łacinę świadomie pozostawiamy tu na boku) n i e p o k r y w a s i ę z ich sensem i znaczeniem dzisiejszym, a raczej pokryw a się z nim tylko c z ę ś c i o w o . Wynika stąd jasno, że nie można tutaj dowolnie przerzucać się z jednego system u i układu w drugi, sto sownie do uznania tego czy innego wydawcy, i niekonsekwentnie, bo rozmaicie, w różnych tomach tejże samej serii nowej B i b l i o t e k i P i s a r z ó w P o l s k i c h . Jeśli wydawca staw ia w tekście znak dzisiejszy, to tym samym odwołuje się do jego dzisiejszej, n o- w o c z e s n e j funkcji i sensu. Jeśli zachowuje znak dawny, to — z wyłączeniem znaków nie istniejących w obecnym systemie gra ficznym (te legitym ują się same przez się!) — ma do tego prawo tylko w tedy, kiedy znak ten nie koliduje z jego zastosowaniem no woczesnym. W każdym innym wypadku (nie dotyczy to oczywiście transliteracji, oddającej oryginał znak w znak) byłoby to bowiem nieświadomym m y l e n i e m czytelnika, który pod postacią sobie znaną dostawałby tek st czy znak inny, nie ze wszystkim „transkry- bow any“, wykończony. Rzecz zrozumiała i oczywista, że postępować tu trzeba bardzo ostrożnie i delikatnie, z całym um iarem filologa miłośnika, aby nie wedrzeć się siłą w prerogatyw y nieswoje oraz w funkcję autorską, do której wydawca nie ma prawa. Ale sama zasada m o d e r n i z a c j i interpunkcji pozostać musi o b o w i ą z k i e m edytora tam, gdzie tego przestankowania brak, albo też gdzie jest ono z takich czy innych względów niedostateczne lub niewła ściwe. N ikt rozsądny nie zrezygnuje lekkomyślnie z najmniejszych naw et wskazówek, jakich dla zrozum ienia tekstu dostarcza mu jego pierw odruk (a interpunkcja ma tu też oczywiste miejsce i znaczenie), ale i odwrotnie, błąd czy liczne naw et błędy wydawców nie mogą uchylić ich upraw nień ani tym mniej potrzeby należytego, n o w o c z e s n e g o w ydania arcydzieł dawnych wieków.
3. Obrona interpunkcji staropolskiej w w ydaniach A tekstów sze-
snastowiecznych jest kruszeniem kopii w sprawie na ogół wyraźnie sprzecznej z dotychczasową naukową p r a k t y k ą wydawniczą i to praktyką zarówno językoznawców, jak i badaczy literatury. Prze cież wiadomo, że przykłady, które by tu można przytoczyć na jej
poparcie, dotyczą jedynie tekstów transliterow anych, czyli że dla nas w tej chwili w grę nie wchodzą i przeciw argum entu nie sta nowią. A skoro tak, to wyłączyć tu trzeba z dyskusji i cenne w yda nie W izerunku Mikołaja Reja 28, jakie ukazało się dzięki Stanisła wowi Ptaszyckiemu, i wydanie /pomnikowe Dziel w szystkich Jan a Kochanowskiego (pomimo swych niedociągnięć i błędów dla bad a cza do dnia dzisiejszego podstawowe), i parę innych, bardzo zresztą nielicznych i oderwanych pozycji mniejszego znaczenia. Zresztą wszystkie te w ydawnictwa i ty tu ły — jedne lepsze, drugie gorsze — wyliczać by właściwie należało zaraz po w ydaniach i przedrukach homograficznych, jako że z podobnych tendencji i usiłowań edytor skich wywodzi się ich rodowód. Z przeciwnej natom iast strony, modernizującej bez obaw, acz w różnym nieraz stopniu i z różnym powodzeniem, dawną, mniej-' czy więcej niezadowalającą interpunk cję pierw odruków — mamy właściwie w s z y s t k i e nazwiska w y bitnych badaczy historii literatu ry staropolskiej, a także i szereg znakomitych badaczy językoznawców, z takim i uczonymi, jak Ignacy Chrzanowski, Jan Czubek i Jan Łoś (przypomnijmy m. in. choćby ich wspólne w ydanie dwutomowe Zwierciadła Reja, Kraków 1914), A leksander Brückner, Stanisław Łempicki, Stanisław Kot, Roman Pollak, Julian Krzyżanowski, Karol Badecki, niekiedy także Jan Janów (Ż yw ot Barlaama i Jozafata Sebastiana Piskorskiego), Stani sław Pigoń (Tragedia o polskim Scylurusie Jan a Jurkowskiego), Wacław Borowy i cały szereg innych. Osobno chcielibyśmy tu zwró cić uwagę na trzy dość różne pozycje wydawnicze oraz na kilka nazwisk z nim i związanych. W kolejności dat wymienić więc trzeba najpierw wspom niany już W ybór z pism Kochanowskiego w ydany
„ściśle według pierwszych druków “ i objaśniony przez Kazi
mierza Nitscha, gdzie przecież chodziło o „autentyczny tek st“ i język
28 Szczegół jednakże nader w ym ow ny, że rów nież i ten badacz, po ośm io letnich zabiegach i staraniach około w ydania W i z e r u n k u , w przedm ow ie do dzieła w ypow iada się... przeciw ko tego typu w ydaniom ! Stw ierdza m ianow icie, że w czasie prac nad tekstem zm ienił zdanie, i że ,,po doprow adzeniu naszego w ydania do końca, po rozejrzeniu się w n ow szych w yd aw n ictw ach przyszliśm y do w niosku, że przedruki z zachow yw aniem w szelk ich ortograficznych w ła ści w o ści nie osiągają celu. W ym agają w iele pracy i kosztów , i w ostateczności n igd y nie mogą być w olne od tak zw anych om yłek drukarskich... Zresztą, p isow nia stara n ie jest w ła ściw o ścią pisarza, lecz drukarza. Kto zaś zechce badać pisow nię... itd.” Zob. M. R ej, W i z e r u n e k w ł a s n y ż y w o t a c z ł o w i e k a p o c z c i w e g o .
Podług ed ycji z r. 1560 w ydał Stanisław P t a s z y c k i . Petersburg—W arszawa 1881— 1888, s. XXIII.
polski z w. XVI, a gdzie wydawca podając obok dla porównania pewne teksty w pisowni dzisiejszej (ale „z dodaniem é i a“) słusznie i konsekwentnie nie w ahał się unowocześnić także i przestankowa nia, z korzyścią dla samego te k s tu 29. Pozycję drugą stanowić tu będzie najlepsze pod względem tekstu, jakie istnieje do dzisiaj, cenne też ze względu na przypisy, bibliofilskie wydanie Trenów Kocha nowskiego, które ukazało się w jubileuszowym roku 1930 nakładem Ossolineum we Lwowie, w opracowaniu H enryka G aertnera i Sta nisława Łempickiego. W ydanie to, zachowujące z pietyzmem stronę językową utworu, nie tylko modernizuje bez obaw i zahamowań interpunkcję pierw odruku (ależ inaczej byłoby to działaniem na szkodę utworu!), ale co ciekawsze, załącza naw et w przypisach bliż szą m o t y w a c j ę takiego stanowiska wydawców 30, która — zno- wuż rzecz nieobojętna — stosunkowo szybko spotkała się pod pió rem H enryka O esterreichera z pośrednią aprobatą J ę z y k a P o l s k i e g o (XV, 1930, s. 117— 118). Trzecią wreszcie rzecz, którą ko niecznie należy tutaj wymienić, stanowi ostatnie, piękne i staranne wydanie K rótkiej rozprawy Mikołaj a Rej a, (otwierające pod patrona tem Polskiej Akademii Nauk nową serię (tzw. B) dawnej B i b l i o t e k i P i s a r z ó w P o l s k i c h , i związane jak najbardziej bez 29 J. K o c h a n o w s k i , W y b ó r z pism..., s. 4 i 5 oraz 10 i 11. Tak sam o p o stą p ił w y d a w c a w trzy la ta p ó źn iej p rzy tom iku: J. K o c h a n o w s k i , S z a
ch y . W y d a ł i o b ja ś n ił K azim ierz N i t s c h . Lublin 1923, s. 12— 17, g d z ie na k ilk u stro n a ch z e s ta w io n o tr a n sliter a cję z pop raw n ą, n o w o c z e s n ą tra n sk ry p cją tek stu .
30 P o w o d y tej m o d ern iza c ji z n a k ó w p r z esta n k o w a n ia w y ja ś n ia H en ry k G a e r t n e r n a stęp u ją c o : „ S y stem p r zesta n k o w a n ia , u ż y ty w p ie rw sz y m w y d a niu T r e n ó w i b ez w ię k s z y c h zm ian u tr zy m a n y w w y d a n ia c h n a s tęp n y c h , o d b ieg a od d z is ie js z e g o n a jw ię c e j c z ę s ts z y m sto s o w a n ie m d w u k rop k a. Z nak ten w e w s p ó ł c ze sn ej K o ch a n o w s k iem u teo rii r eto r y cz n e j p o s ia d a ł ś c iś le o k r e ślo n e za d a n ie, o d d zie la ł m ia n o w ic ie c z ło n y r eto r y cz n e (m em bra ), por. H e r b e s t, P e r io d ic a e
re s p o n s . lib. V. Lips. V o e g e l 1566, к. Ds. S y s tem u u ż y c ia d w u k rop k a w te k s tach K o c h a n o w s k ie g o , b ez o s o b n y c h b ad ań u s ta lić s ię n ie da; je s t on, o g ó ln ie u jm u jąc, z n a k ie m n i e s k o ń c z o n e j m y śli. P o d a ją c T r e n y w d z isie js z e j s z a c ie o r to g ra ficz n e j, trudn o b y ło z n a k o w a n ie p ierw o d ru k u p o z o sta w ić b ez zm ian, z w ła sz c z a w o b e c p r z ez n a c ze n ia p u b lik a c ji i in n ej o b e c n ie fu n k cji dw u k rop k a. Z a stą p iłem g o k ropk ą, rzad ziej p r zecin k iem , c z a sem m y śln ik ie m . M od ern izu jąc p r z es ta n k o w a n ie, w p ro w a d z iłe m w ię k sz ą ilo ś ć z n a k ó w d e k la m a c y jn y c h niż w p ierw o d ru k u , p o d k r eś la ją c w ten sp o só b u c z u c io w y ch arak ter n ie k tó r y c h p o w ied zeń " (J. K o c h a n o w s k i , T r e n y . W o p r a c o w a n iu H en ry k a G a e r t n e r a i S ta n is ła w a Ł e m p i c k i e g o . L w ów 1930, s. 79— 80). T ak ie s ta n o w isk o G aert nera m a tu sz c z e g ó ln ą w y m o w ę i o z n a cza — p o śre d n io — w p ro w a d z en ie p e w n y c h p o p ra w ek do p o g lą d ó w w y g ło s z o n y c h w o d n o to w a n y m już przez n a s w s t ę pie do Z ie m ia n in a (Lublin 1921).
pośrednio z omawianym projektem zasad wydawniczych IBL dla tek stów wieku XVI. Wydanie to, niezależnie od wszelkich projektów i programów czy naw et od osobistych poglądów edytorów, przynieść musiało interpunkcję c a ł k o w i c i e n o w ą i nowoczesną — i to właściwie od pierwszego znaku aż do ostatniego — po prostu z tego względu, że K rótka rozprawa z r. 1543 to druczek tandetny, w ogóle pozbawiony przestankowania i stąd inaczej do opracowania niemoż liwy. Aby zrozumieć, jak taka interpunkcja musiała być tru d n a i z konieczności nieraz niepewna, dodajmy, że utw ór (nikt tu chyba nie zaprzeczy wydawcom) stanowi jeden z najtrudniejszych tekstów poetyckich XVI wieku.
3
Po tym, co powiedziano, wypada przyjrzeć się bliżej przestanko w aniu w. XVI na konkretnych przykładach utworów poetyckich. Aby nie mówić ogólnikowo o sprawach bardzo zróżnicowanych i b ar dzo niejednolitych, ograniczamy się w tej chwili do t r z e c h w y dawnictw krakow skiej D rukarni Łazarzowej, mianowicie do p ier wodruków Kochanowskiego: Trenów (wyd. 1 z r. 1580), Pieśni (1586, według nom enklatury Piekarskiego wyd. A oryg.) oraz Fraszek (1584, również wyd. A oryg.). Z tekstów korzystano tu nie wprost ze starodruków, ale z wydań w podobiźnie oryginału — najzupełniej zaspakajających nasze doraźne potrzeby „interpunkcyjne“ — m ia nowicie z cennego i rzadkiego dziś facsimile Trenów, dokonanego na podstawie egzemplarza Branickich z Suchej przez Bartynowskiego (Kraków, lu ty 1884; odbito 39 egzemplarzy), oraz z ostatnich pięk nych wydań Fraszek i Pieśni pod redakcją W ładysława Floryana (Wrocław 1953). Dodajmy, że nie wszystkie trzy teksty wyzyskano tu taj jednakowo. M ateriał podstawowy zaczerpnięto z Trenów, które kiedyś w związku z własnym, zresztą popularnym wydaniem zana lizowano pod tym względem bardzo szczegółowo, i gdzie dosłownie każdy przecinek i dwukropek, starannie wzięty pod uwagę i odpo wiednio roztasowany, czekał tylko na sposobność i na w ykorzystanie do takich właśnie rozważań. Innymi słowy, m ateriał literacki Trenów wyzyskano tutaj bez reszty. Natomiast Fraszki i Pieśni przejrzano już i uwzględniono tylko dodatkowo, comparationis causa, z potrze by i obowiązku, po to tylko, aby uzyskać nieco szerszą podstawę dowodową i porównawczą z innym i utw oram i Kochanowskiego, wy dawanym i w tych samych latach, przez tę samą drukarnię i tego samego nakładcę.
D rukarnia Łazarzowa, wówczas należąca już do jego syna — później, od nobilitacji w r. 1588, znanego pod nazwiskiem Januszow- skiego — była oficyną o starych tradycjach i ustalonej marce. Ojciec Januszowskiego, Łazarz Andrysowic (zmarły w r. 1577), ożenił się był z wdową po Wietorze i w ten sposób wszedł w posiadanie zna nej drukarni, ongiś Hieronimowej. Zarówno ojcu jak synowi z całą pewnością wielce na tym zależało, ażeby powszechnie cenione pisma i dzieła Jana Kochanowskiego, przynoszące wydawcy i dobrą sławę „hum anistyczną“ (któż inaczej wiedziałby dziś o Januszowskim, poza wąskim kręgiem badaczy naszego drukarstwa?), i duży a pew ny/do chód (któż inaczej łożyłby „koszt“ na te rzeczy?), drukowdły się w jego oficynie i z jego nazwiskiem oraz korzyścią na świat wycho dziły. Zbyteczna tego dowodzić, jak również i faktu, że nasz poeta nie był jednak chyba z dotychczasowej szaty drukarskiej swych dzieł całkowicie z a d o w o l o n y , skoiro w znanej przedmowie Januszow skiego do tomu zbiorowego poezji pt. Jan Kochanowski (datowanej: Kraków, 12 grudnia 1585) znalazły się następujące, ciągle jeszcze należycie nie wyzyskane i nie ze wszystkim jednoznaczne uwagi:
Jan K o ch a n o w s k i on w ie lk i [...] d ob rze przed śm iercią sw o ją up atru jąc c z a s y n ie p e w n e p o za d id ą ce, w k tó r y c h w s z y tk o rado sie m ien i, p o c zą ł b y ł w n e tż e za ra zem p o w y d a n iu P s a łte r z a p rz ek ła d a n ia s w e g o z e m ną s ie n a m a w ia ć, ja k o b y rz e cz y p isa n ia je g o w s z y tk ie , za ż y w o ta je g o z druk arn ie m ej w y n iś ć n a św ia t m o g ły : c zę śc ią , a b y te, co b y ły g o to w e , d o b r z e w y s z ł y 31, c zę śc ią , a b y o drugich, co w a ż n ie jsz y c h , ty m sn a d n iej m y ślić m ógł; i na ty m b y ło sta n ęło ...
I nieco dalej:
T en te d y w ie lk i i z a c n y p o eta p o lsk i, m n ie W ie lc e M iło ś c iw y P anie, iż za ż y w o ta s w e g o n i e m ó g ł r z e c z y s w y c h d o t e g o k o ń c a p r z y w i e ś ć , j a k o c h c i a ł i u m i a ł : a b y p rz ed się w ie k o m p rz y s z ły m ż y ł w ie c z n ie , z o sta w ił po so b ie, c h o ć n ie w ie le , je d n a k ty le , ile w s z y tk im d o s y ć ; a p o d o b n o i rzec m ogę, w ię c e j niż o w i, co p isa li w ie le ... Cokolwiek by się tu jednak dało powiedzieć — a domysły, i to bardzo różne, aż się cisną pod pióro — jedno nie ulega wątpliwości: że i od strony drukarni dokładano starań, aby wcześniejszy od tych uwag tomik Trenów (które przecież Kochanowski mógł drukować i gdzieindziej!), a następnie Fraszki czy Pieśni ukazały się możliwie bezbłędnie, i że, co za tym idzie, do naszych rozważań dostaniemy tu m ateriał drukow any s t a r a n n i e , a poetycko najdoskonalszy,
31 P o d k r e ślen ia w te k ś c ie p o ch o d zą o d e m nie. Zob. J. K o c h a n o w s k i ,
jaki sobie można wyobrazić. Powtarzam y więc wobec tego nasze pytanie: jak wygląda bliżej interesujący nas system in terp u n k cy jn y pierwszych w ydań wymienionych dzieł Kochanowskiego?
Poeta względnie jego drukarz — w tej chwili jest to zresztą dla nas rzeczą obojętną — m iał tu zatem do dyspozycji g r a f i c z n e j zaledwie cztery znaki przestankowania, a to kropkę, przecinek (wy rażany przy pomocy kreski ukośnej : / ) 32, dw ukropek oraz pytajnik. Ponieważ omawiany system graficzny (drukarski) nie rozporządzał tu takim i znakami, jak cudzysłów, w ykrzyknik 33, pauza czyli m yśl nik, wreszcie jak wielokropek, wydawca szesnastowieczny m iał więc do dyspozycji autora ówczesnego już od razu układ czcionek i zna ków o jakieś 50% uboższy od naszego. Jeśli zaś chciano tu respekto wać jeszcze dodatkowo (znowuż obojętne kto: poeta czy drukarz) przerw y retoryczne, które do dzisiaj dość niejednolicie i tylko w y jątkowo się zaznacza, nic dziwnego, że kształt zew nętrzny utw oru poezji lirycznej wychodzić musiał spod pras drukarskich zubożony i spry m ity wizowany. Ponadto dzisiaj korzystam y jeszcze z plusów dalszych, jak np. lepszy, bo łatwiejszy, luźny układ wierszy, jak moż ność zróżnicowania czcionki co do wielkości i co do kształtu, jak różne rodzaje d ruku itd., podczas gdy poeta epoki Trenów posługi w ał się zawsze j e d n ą czcionką, jednakową, zupełnie w yjątkow o tylko wzbogaconą przez jednorazowe, nadzw yczajne zastosowanie m ajuskuły w świadomej funkcji literackiej, poetyckiej. Takim w y padkiem wyjątkowym , dowodzącym wielkiej śmiałości artystycznej* i w yjątkowej świadomości w arsztatu poetyckiego równocześnie, jest np. tren XIII Kochanowskiego ze sław nym nagrobkiem Orszulki, w ydrukow anym — z pewnością nieprzypadkowo! — m ajuskułą zwracającą uwagę na epigramatyczny charakter czterow iersza34.
32 P rzecin ek w sw o im k s z ta łc ie n o w o c z e s n y m , d z isiejs zy m , m a z a s to s o w a n ie w w y m ie n io n y c h d ru k ach K o c h a n o w s k ie g o je d y n ie w te k ś c ie sk ła d a n y m m a ju s k u łą oraz w k u r s y w ie ła c iń s k ie j (m otto n a c z e le T r e n ó w ) , sp o ty k a m y się w ię c z n im z a le d w ie w k ilk u w y p a d k a ch .
33 R zecz cie k a w a , że je d n a k w y k r z y k n ik (pod n a z w ą n o ta ad m irafion is) o z n a c z a n y g r a fic zn ie w sp o só b n o w o c z e s n y , d z is ie js z y , z n a n y b y ł i s to s o w a n y n ie k ie d y np. w ła c iń s k ic h p ism a c h ora to rsk ich C y cero n a . U n a s w P o ls c e z a le c a ł je g o sto s o w a n ie H e r b e s t. Zob. przyp. n a s. 538 n in ie js z e g o artyku łu.
34 D la p o ró w n a n ia p r zy p o m in a m y te k s t ( T r e n y XIII, w . 15 nn): Tu m i k am ień , m urarze, c io s a n y p o łó ż c ie ,
A na n im tę n ie s z c z ę s n ą p a m ią tk ę w y d ró ż cie : ORSZULA KOCHANOW SKA TU LEZY, KOCHANIE OJCOWE, ALBO RACZEJ PŁACZ I NARZEK ANIE. OPAKES TO, NIEBA C ZN A ŚMIERCI, U D Z IA Ł A ŁA :
Ale to wypadek oderwany (wyraźna wskazówka czy żądanie poety), zatem nie zmienia ani zasady, ani też ogólnych możliwości epoki. Wniosek stąd iprosty: c z t e r y znaki graficzne w omawianych teks tach D rukarni Łazairzowej muszą jakoś wyrazić p e ł n i ę tonów poezji lirycznej Kochanowskiego, czyli że i zastosowanie ich musi być i n n e , nierównie szersze, swobodniejsze czy luźniejsze niż dzi siaj. Przejdźm y te spraw y kolejno.
I. k r o p k a. Jakie znaki dzisiejsze wolno nam, a nieraz koniecz nie trzeba postawić w miejsce kropki w drukach lat osiemdziesią tych XVI wieku? Przede wszystkim oczywiście kropkę. To jest w y padek zwyczajny, z a s a d n i c z y , podstawowy, i na ten tem at n ik t się ibliżej zastanawiać nie ibędzie. Ale są też bardzo liczne wypadki i zastosowania inne, w których się tym znakiem posługiwano, i w tych miejscach oczywiście musimy go dzisiaj interpretow ać i transkry- bować nowocześnie. N ajpierw jako w y k r z y k n i k . Podajemy od razu przykłady 35 :
...IA N KOCHANOW SKI NIEFORTVNNY OCIEC SWOIEY NAM ILSZEY DZIEWCE Z ŁZAM I N A P ISA Ł .
NIEM ASZ CIE ORSZVLO MOIA.
P ręd k o ś mi n a z b y t v m ilk là /n a g le ć ię sroga Ś m ierć s p ło s z y ła / m oiâ w d ź ię cz n a
sz c z e b io tk o droga.
Już o n a c z ło n e c z k ó w s w y c h w a m i n ie o d źieie : N ie jn â sz / n iem â sz n a d źie ie .
A lb o z g n ie w u (bo w in n a) alb o w ię c z lito ś c i/ D o k o n a y ć ie / prze b o g â / ié y b ié d n éy
sta ro ści.
( T r e n y X V , w . 23— 24)
...JA N KOCHANOW SKI, NIEFORTUNNY OCIEC, SWOJEJ NAM ILSZEJ DZIEWCE Z ŁZAMI N A PISA Ł .
NIE MASZ CIĘ, ORSZULO MOja!
[In sk ryp cja czo ło w a ]
P rędk oś mi n a z b y t um ilkła, n a g le c ię sroga Śm ierć sp ło s z y ła , m oja w d zięczn a
sz c ze b io tk o droG A!
( T r e n y VI, w . 9— 10)
Już ona c z ło n e c z k ó w s w y c h w am i n ie o d zieje: N ie m asz, n ie m asz nadzieJE!
( T r e n y VII, w . 5— 6)
A lb o z g n ie w u (bo w in n a), alb o w ię c z lito ś c i D o k o n a jcie, prze Boga, jej b ied n ej
staroSC I!
35 D la p r z e jr z y s to śc i w e w s z y s tk ic h p r zy k ła d a c h o sta tn ią z g ło s k ę przed zn a k iem , o k tó r y ch od zi, d ru k u jem y in a c ze j niż c a ły w ie rsz: m a ju sk u łą lub m inu s- k u łą.
C za sie p o ż ą d n e y O y c z e n ie p a m ię c i/ W co ani rozum / ani trafią S w ięć i: Z g ó y sm u tn e se r c e / â ten żal su ro w y
W y b iy mi z g ło w y .
C zasie, p o żą d n ej o jc ze n ie p a m ię c i, W co ani rozum , ani trafią ś w ię c i, Zgój sm u tn e se rce, a te n ż a l s u r o w y
W y b ij mi z g ło W Y ! (T ren y X V I, w . 41— 44)
W ystarczy chyba tych przytoczeń. Dla orientacji tylko, że nie są to wcale wypadki rzadkie, dodajmy, że w Trenach naliczyliśmy ta kich miejsc razem ponad 20 (oprócz przykładów przytoczonych zob. również pominięte: I 18, III 8, VII 10, 14, 18, IX 18, X 18, XI 2, 14, XIII 2, XVII 28, XVIII 10, 28, XIX 64, 142, 148), przy czym ude rzało też, że szereg razy musimy dzisiaj położyć w ykrzyknik w m iej scu kropki tam, gdzie tekst Kochanowskiego brzmi ironią, o bardzo różnym zresztą zabarwieniu. Na przykład:
Już le tn ic z e k p isa n y
I u p lo te c zk i w n iw e c z , i p a sk i z ło c o n e , M a tczy n e d ary płoN E !
[M ać u boga]... n ie tak ąć dać o b ie c o w a ła W y p ra w ę, ja k ą ć daŁA! ...n iestety ż , i p o sa g , i ona W je d n ej sk rz y n c e za m k n io N A ! (T reny VII, w . 8— 10, 13— 14, 17— 18) Albo: A rozum , k tó r y w sw o b o d z ie U m iał m ó w ić o p rzy g o d zie, D ziś le d w e sam w ie o so b ie: Tak m ię pod p arł w m ej choroBIE!
(T ren y X V II, w . 25— 28)
Oprócz wykrzyknika, kropka w wymienionych pierw odrukach Kochanowskiego znajduje się jeszcze niejednokrotnie w sytuacji i użyciu takim, w jakich posługujemy się dzisiaj p a u z ą (myślni kiem) oraz w i e l o k r o p k i e m . Wypadki te są znacznie rzadsze od poprzednich, ponadto także mniej wyraźne. Oto dwa przykłady z p a u z ą użytą tu w dwóch różnych sytuacjach, mianowicie w zda niu oraz między zdaniami:
Ja k a o liw k a m ała p od w y s o k im sa d em
Idzie z zie m ie k u g ó rze m a c ie rz y ń sk im ślad em , J e sz c z e ani g a łą ze k , ani lis tk ó w rodząc,
S am a ty lk o dop iro szczu p ły m p rątk iem w sch o d zą c: T ę je ś li, o str e cie r n ie lub rod ne p o k rz y w y
U p rzątając, sa d o w n ik p o d c ią ł u k w a p liw y , M d le je zaraz, a z b y w s z y s iły p rzyrod zon ej
U p ada przed n o g a m i m atk i u lu b ioN E J — T ak ci sie m ej n a m ilszej O rszu li d o sta ło !
(T r e n y V, w . 1— 9)
O ch ę d o żn e, p o słu sz n e , karne, n ie p ies z c zo n e , Ś p iew a ć , m ó w ić, ry m o w a ć, ja k o co u czon e; K a żd eg o u k ło n trafić, w y r a zić p o sta w ę ,
O b y c z a je p a n ie ń sk ie u m ieć i zab aw ę; R oztrop ne, o b y c z a jn e , lu d zk ie, n ie rz ew n iw e ,
D o b ro w o ln e, u k ła d n e, sk rom n e i w sty d liW E . — N ig d y on a po ranu karm ie n ie w sp o m n ia ła ,
Aż p ie rw e j B ogu s w o je m o d litw y odd ała.
( T r e n y XII, w . 5— 12)
P aru przykładów, gdzie tekst wymaga dzisiaj podobnego znaku, dostarczają również inne treny (IX 16 i XIX 100, 148, 156), przy czym — rzecz charakterystyczna — wszędzie chodzi tu o pauzę po kropce, czyli o coś w rodzaju sytuacyjnego rozgraniczenia, rozłącze nia dwóch zdań od siebie. Teraz w i e l o k r o p e k . Tutaj jest spra wa o tyle trudniejsza, że nie zawsze i nie dla każdego potrzeba tego znaku jest równie silna i istotna. W swoim wspomnianym już, popu larnym w ydaniu Trenów 36 piszący stanął na stanowisku, że w nie których konkretnych w ypadkach — tam mianowicie, gdzie mowa jest jakby przerw ana czy zawieszona i gdzie po niej następuje inny obraz czy inna myśl — znakiem najwłaściwszym (nb. trzeba go tu jednak stosować z umiarem!) jest nieraz właśnie wielokropek, znak m. in. mowy niedokończonej. Oto kilka przykładów:
A ty, p o c ie c h o m oja, już m i sie n ie w r ó cisz N a w ie k i, ani m o jej tę sk n ic ę okróCISZ... N ie Iza, n ie Iza, jed n o sie za tob ą g o to w a ć , A sto p eczk a m i tw em i c ie b ie n a śla d o w a ć .
( T r e n y III, w . 9-12)
...m atk ę u c a ło w a w s z y ta k e ś żeg n a ła : „Już ja to b ie, m oja m atko, słu ż y ć n ie b ęd ę,
A n i za tw y m w d zię cz n y m sto łe m m ie js c a z a sięd ę;
36 J. K o c h a n o w s k i , T r e n y . O p r a co w a ł T ad eu sz U 1 e w i с z. K rak ów 1947. W y d . 4. K rak ów 1950. B i b l i o t e k a A r c y d z i e ł P o e z j i i P r o z y , nr 18. Z a zn a czy ć trzeba, że w sp ra w a ch j ę z y k o w y c h (sa m o g ło sk i p o c h y lo n e, k o ń c ó w k i przym .) w y d a w c a m u sia ł je d n a k d o s to s o w a ć sw ó j te k st d o c a łej serii.